192

Szczegóły
Tytuł 192
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

192 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 192 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

192 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanna Chmielewska tytu�: "Skradziona kolekcja Sfilmowane opowie�ci Joanny Chmielewskiej Scenopis na podstawie powie�ci Joanny Chmielewskiej "Upiorny legat" - Warszawa : wydawnictwo "Interort", 1994. - ISBN 83-7060-295-9 Czuj� si� zmuszona powt�rzy� zadawane mi wielokrotnie pytanie: dlaczego z moich ksi��ek nie kr�ci si� film�w? Sama tym jestem zdziwiona i nawet �cis�a wsp�praca z re�yserem nie rozja�ni�a mi kwestii. Zastanawiam si�, co w tym jest: chc� ekranizowa� ksi��k�, �api� si� za ni�, wydaj� si� ni� zachwyceni, a potem wychodzi im kompletnie co innego. Zmieniaj�, co popadnie, wyrzucaj�, ile mog�, zostaje im ledwo �lad pierwotnego pomys�u. To w�a�ciwie co im si� tak podoba�o w moim utworze? Dialogi...? A sk�d, dialogi dok�adaj� swoje, te ksi��kowe gdzie� gin�, bohaterowie ulegaj� metamorfozie ca�kowitej, w s�owach wykazuj� t�pot� i ograniczenie beznadziejne, gdzie w tym wszystkim sens, gdzie logika? My�l� obrazami. Najpierw oczyma duszy widz� scen� czy wydarzenie, potem je dopiero opisuj�, mo�liwe, �e czyni� to nieudolnie, ale re�yser, operuj�cy wy��cznie obrazem, powinien za�atwi� spraw� lepiej. Dla przedstawienia gestu, zachowania, wyrazu twarzy osoby potrzebuj� ca�ego akapitu, w filmie wystarczy na to jedna sekunda. Pod warunkiem oczywi�cie, �e si� chce pokaza� akurat to, co opisa�am, a nie co� zupe�nie innego. Tymczasem pokazuj� co innego. Wyst�puj�ce w filmie osoby nie maj� nic wsp�lnego z moimi bohaterami i to pod �adnym wzgl�dem. Akcja startuje z jakiego� kawa�ka mojego pomys�u i z du�ym przy�pieszeniem pod��a w odwrotnym kierunku. Je�li jestem w��czona w ten ca�y interes, og�upia mnie to doszcz�tnie, sama ju� nie wiem, co mam robi�, wyd�ubywa� dalszy ci�g z ksi��ki, czy pisa� nowy utw�r? Nowy utw�r nie podoba mi si� wcale, napisa�abym go ca�kiem inaczej. Ludzie, ratunku, od czego� takiego mo�na zwariowa�! Osobi�cie by�am zdania, �e Upiorny legat zawiera w sobie mn�stwo mo�liwo�ci, ostatecznie jest to krymina�, zaczyna si� od trupa i jakie� zw�oki pa��taj� si� tak�e dalej. Przytrafiaj� si� liczne idiotyzmy, ju� same napady i w�amania w wykonaniu amator�w mog� dostarczy� rozrywki, jednostki p�ci �e�skiej wyst�puj� tam cztery, mo�na je zu�ytkowa� prawie dowolnie, mog� si� nawet rozbiera� jakby kto chcia�, mog� by� cudownie pi�kne, bo niby dlaczego nie, wszystko w ramach stworzonej i jako tako logicznej akcji. Zmodyfikowa� j� nieco, �eby nie by�o za d�ugie i cze��, scenariusz gotowy. No, romans to nie jest z pewno�ci�, a zdaje si�, �e re�yser by� spragniony romansu. No dobrze, mo�na by�o ostatecznie kogo� tam rzuci� sobie wzajemnie w obj�cia, niechby Gawe� o�eni� si� z Ba�k�, czort ich bierz, niechby kapitan zakocha� si� w k�opotliwej bohaterce, posz�abym na te dodatki dla �wi�tego spokoju, ale krymina� powinien pozosta�. Batory umia� robi� krymina�y, lubi� nawet, sk�d mu si� wzi�a nag�a odmiana...? Przygn�biaj�cym nieszcz�ciem by�a i jest dla mnie sprawa bohater�w. To prawda, �e prawie nigdzie nie opisuj� ich wygl�du zewn�trznego, ale wszyscy wiedz�, i� maj� swoje pierwowzory w naturze. Pos�uguj� si� gronem znajomych, przyjaci� i wrog�w, niekiedy wcale nie chc�, �eby si� rozpoznali, niekiedy za� g�upio informowa� ca�e spo�ecze�stwo, jak kto� wygl�da�, bo ten kto� m�g�by si� obrazi�. Niemniej s� autentyczni i wszystko, co robi�, pasuje do nich, prawdziwych. Tymczasem w filmach wyst�puj� jakie� obce osoby, do nikogo niepodobne, niedopasowane do tre�ci, ca�kowicie sk��cone z moimi, b�d� co b�d� opisanymi wcze�niej, wyobra�eniami. Pewnie �e ka�dy mo�e mie� dowolne wizje, ale skoro ich ju� pokazujemy, chcia�abym wszystkich zaprezentowa� we w�a�ciwej postaci. A tu klops. No prosz�, prosz�, wyobra�my sobie Herkulesa Poirot w charakterze wysokiego bruneta, g�adko ogolonego, albo Scarlett O'Hara jako wielk�, dorodn� dziewuch� z g�osem mosi�nej tr�by. Co by z tego wynik�o...? Rozpacz mnie istna ogarnia�a, kiedy �aden re�yser nie s�ucha�, co do niego m�wi� i robi� swoje po swojemu. Mia� w�asny obraz, no dobrze, wolno mu, ale po co mu by�a moja ksi��ka? Wszystko zaczyna�o si� zmienia�... Upiorny legat przeistoczy� si� w Skradzion� kolekcj� gruntownie i radykalnie. Na dobr� spraw�, jedynym elementem, jaki pozosta� z ksi��ki, s� znaczki, zaprezentowane zreszt� w spos�b ur�gaj�cy zasadom zbieractwa. Z piersi ka�dego filatelisty musz� si� wyrywa� rozpaczliwe j�ki na widok macania pierwszej kr�lowej Wiktorii go�ymi palcami, nie m�wi�c ju� o nie usztywnionej kopercie. Pan Parfiniewicz, doradca filatelistyczny w owej imprezie, musia� si� zasugerowa� znikom� warto�ci� u�ywanych w filmie reprodukcji, albo te� straci� si�y, tak samo jak ja, co doskonale potrafi� zrozumie�. Chyba jednak zabrak�o mu tchu i poniecha� protest�w, bo u�ywane dalej pakieciki z kiosku "Ruchu" nie mog�y, wbrew intencjom scenariusza, budzi� wzrusze� �adnego zbieracza. Na ekranie cenne serie powinny si� r�ni� od ch�amu wyra�nie i porz�dnie, nie r�ni� si� wcale, ca�a sprawa zatem zosta�a zwyczajnie puszczona. No owszem, jeszcze szpital. W�a�ciciel walor�w poszed� do szpitala i na tym w�a�ciwie koniec powi�za� filmu z ksi��k�. Zacz�am si� dziko k��ci� z Batorym ju� od pierwszej sceny i pierwszego pomys�u. W ksi��ce bohaterem ca�ej awantury i posiadaczem znaczk�w by� Marcin, posta� poniek�d ustabilizowana, przewijaj�ca si� przez kilka utwor�w, charakterem dopasowana do akcji. Batory upar� si� przy dziewczynie, poszed� niejako po linii Lekarstwa na mi�o��, zn�w dwie przyjaci�ki, wmieszane w idiotyzm. Uleg�am, bo niby co mi innego pozosta�o. Ponadto zacz�� z tego robi� grotesk� w znacznie wi�kszym stopniu ni� przy ekranizacji Klina. Po kr�tkim, acz zaci�tym oporze te� si� ugi�am i machn�am r�k� na w�asn� tw�rczo��, przestawiaj�c si� na ca�kowicie nowy, �wie�y utw�r, w zasadzie wymy�lony przez re�ysera. Batory mia� pomys�y znakomite, tak �wietne, �e mog�y da� w rezultacie komedi� stulecia i da�am si� w nie wci�gn��. Co z tego wynik�o, wszyscy widz�. Na w�amania do hipotetycznych sprawc�w kradzie�y zgodzi�am si� prawie od razu, aczkolwiek w ksi��ce posz�am raczej na rozboje. Do w�ama� mia� by� u�yty gaz usypiaj�cy, wyprodukowany przez przyjaci�k�-chemika, kt�r� by�am zmuszona zaakceptowa�. No dobrze, niech b�dzie gaz, w ksi��ce gaz wyst�puje. Batory wpad� na pomys�, zamiast gazu usypiaj�cego dziewczyna sporz�dzi�a gaz rozweselaj�cy wielkiej mocy, natchnieniem by� mu zapewne Gawe�, chichocz�cy przy telewizorze. Od opisanej w scenariuszu sceny sama si� pop�aka�am ze �miechu. Mia�o to wygl�da� nast�puj�co: Wdzieraj� si� te dwie dziewczyny do willi jednego z podejrzanych. Dom stoi w ogrodzie, daj� spok�j zamkni�tej furtce i prze�a�� g�r� przez ogrodzenie po dwustronnej drabince. Zakradaj� si� pod drzwi i psikaj� gazem przez dziurk� od klucza. Facet rzeczywi�cie siedzi przed telewizorem, na fotelu pod rega�em, nad g�ow� ma p�ki, z kt�rych najwy�sz� przyozdabia wielki wazon, gapi si� w ekran, dosy� znudzony, po czym nagle chichocze. Chichocze raz, chichocze drugi, zaczyna chichota� nieprzerwanie, wybucha �miechem coraz pot�niejszym, r�y niczym ogier na ��ce, dostaje zgo�a ataku, tupie nogami w pod�og� i wali �bem w rega�. Wazon z g�rnej p�ki spada mu na potylic� i mamy go�cia z g�owy. Dziewczyny otwieraj� drzwi, wchodz� i rzucaj� si� gor�czkowo do poszukiwa�. W trakcie szperania zaczynaj� chichota�, dialog za� brzmi mniej wi�cej tak: - W szufladach nic nie ma, cha cha cha... - Sprawd� w bibliotece, cha cha cha, ja zajrz�, cha cha cha, do szafy... - Cha cha cha, pieni�dze, cha cha cha, on tu trzyma pieni�dze, cha cha cha... - �eby si� tylko nie ockn��, cha cha cha, jeszcze komoda, cha cha cha, same gacie, cha cha cha, i skarpetki, cha cha cha... - W sypialni, cha cha cha, albumy tylko, cha cha cha, z fotografiami, cha cha cha... - Nie ma, cha cha cha, nigdzie nie ma, cha cha cha, uciekajmy, cha cha cha... �miej�c si� straszliwie i s�aniaj�c, uciekaj�, zapominaj�c o drabinie. W samochodzie czeka m��, w�r�d nieopanowanych wybuch�w �miechu zawiadamiaj� go o niepowodzeniu, przera�ony m�� rusza, mamrocz�c o lekarzu. W minut� p�niej ulic� przeje�d�a radiow�z MO, gliny widz� drabin�, zatrzymuj� si�, podejrzewaj� w�amanie, dw�ch milicjant�w prze�azi do ogrodu, wchodz� do domu, drzwi otwarte, wewn�trz widz� nieprzytomnego faceta i du�y ba�agan, sprawdzaj� pomieszczenia. Po d�u�szej chwili wychodz�, jeden siada na schodkach i trzyma si� za brzuch, rycz�c dzikim �miechem, drugi sk�ada raport: - W�amanie do willi, cha cha cha, w�a�ciciel nieprzytomny, cha cha cha, dosta� w g�ow�, cha cha cha... Po drugiej stronie, w komendzie, pada rozkaz: - W�z operacyjny i karetka pogotowia. Dw�ch ludzi, poszkodowany i nasz funkcjonariusz, �ci�gn�� psychiatr�... Nie da si� tego opisa� tak, jak mo�na by�oby zagra�. Wyobrazili�my to sobie obydwoje, Batory i ja, zdaje si�, �e w miejscu publicznym i wzbudzili�my lekk� sensacj�. Male�kie szczeg�liki, drobniutkie scenki, z kt�rych ju� nie wszystkie pami�tam, by�y niewiarygodnie �mieszne i gwarantuj�, �e ludzie na widowni pop�akaliby si� i usmarkali w czambu�. Od�a�owa� nie mog�... Nast�pnie zaistnia�a my�l, �eby przyjaci�ka-chemiczka, uporczywie poszukuj�ca gazu usypiaj�cego, pope�nia�a pomy�ki nadal i po drodze wynalaz�a klej. No owszem, klej zosta�, ale kompletnie odarty z okoliczno�ci towarzysz�cych. Najpierw ten klej mia� si� jej wyla� w miejscu pracy, gdzie po-przylepiali si� wszyscy, potem by� wylewany r�nie, cz�� przypadkiem na ulicy, a cz�� specjalnie, na trasie z�oczy�cy, tu i tam w wielkiej obfito�ci. Jako pierwszy, mia� si� przylepi� rowerzysta, po nim ze dwa motocykle, po motocyklach samochody, dalej ju� przylepia si� wszystko, gi�twa si� robi nie z tej ziemi, korek na ca�e wojew�dztwo, nie przylepieni nie mog� przejecha�, w�r�d przylepionych za� znajduj� si� d�wigi budowlane i walec drogowy, wypruwa si� to ca�e towarzystwo �widrem pneumatycznym, przyje�d�a stra� po�arna i czo�g, przylepiony czo�g zabiera ze sob� ca�� nawierzchni� drogow�, ubaw, kr�tko m�wi�c, po pachy. Co z tego zosta�o? Kilka par but�w i jedyna naprawd� dobra scena, dw�ch dostojnik�w przytwierdzonych do salaterki. Ale nawet te szcz�tki wskazuj�, jak mog�a wypa�� ca�o��! A...! I w kolejce do chirurga mia�a siedzie� ca�a gromada ofiar, posklejanych rozmaicie. A okazja do nakr�cenia sceny by�a i przytrafia�a si� dwa razy w tygodniu. W tamtych czasach wyjazd ze s�u�ewieckich wy�cig�w istnia� tylko jeden przez bram� na Pu�awsk�. Co si� tam dzia�o w ka�d� sobot� i niedziel� pod wiecz�r, ludzkie s�owo nie opisze, piek�o na ziemi. Wystarczy�o ustawi� kamer�, potem za� tylko dokr�ci� sceny kameralne i zbli�enia, element zasadniczy, przera�liwy melan� samochodowy, mia�o si� do dyspozycji za darmo. W dodatku tu� obok sta�y akurat rozmaite maszyny budowlane, bo zaczynano robi� w�ze� komunikacyjny, istniej�cy obecnie. Warunki wr�cz idealne! Cudowna okazja nie zosta�a wykorzystana, z przyczyn dla mnie osobi�cie niepoj�tych. Podobno grymasili kamerzy�ci, twierdz�c, �e odbywa si� to ca�e przedstawienie za p�no, s�o�ce zachodzi, maj� za ma�o �wiat�a. Co szkodzi�o do�wietli�? Ustawi� dodatkowo par� reflektor�w i po krzyku, to nie, Batory nie spr�bowa� nawet o to powalczy�. W sens ca�ego utworu, o ile pami�tam, przesta�am wnika� ca�kowicie, tre�� by�a mi obca. Upiorny legat w og�le umkn�� z pami�ci. Odbiegali�my od niego �wi�skim truchtem. Batory wymy�li� wy�cigi samochodowe. Puszcz� teraz plotk�, za kt�r� nie zgadzam si� odpowiada�, bo by�o mi to szeptane do ucha jadowicie. Wy�cigi samochodowe nie tylko nie maj� sensu za grosz, aczkolwiek w pierwotnej wersji scenariusza by�y nawet �adnie usadowione, ale w dodatku w realizacji zosta�y przemieszane zupe�nie przedziwnie, czemu z ca�� pewno�ci� i bez �adnej w�tpliwo�ci zawini� monta�. Kawa�ek z ko�ca znalaz� si� nagle w �rodku, jako� tak ni przypi�� ni wypi��, urwa� si�, pojawi� na ko�cu i og�lnie robi wra�enie, jakby ogl�da�o si� film z odwrotnej strony. Uczestniczy�am w pracy tw�rczej, niby powinnam wiedzie�, o co tam chodzi, ale uczciwie m�wi�c, za skarby �wiata nie mog�am nic zrozumie�. Odgadn��, owszem, odgad�am, domy�li�am si�, ale nie ka�dy musi. �le zmontowana ta�ma, no dobrze, b�d�my �ci�li, przera�aj�co �le zmontowana ta�ma. Ot� plotka polega na tym, �e podobno sta�a monta�ystka Batorego by�a jego �on� i montowa�a mu filmy bardzo dobrze. Przy Skradzionej kolekcji by�a ju� �on� albo ca�kiem porzucon�, albo zdradzan� i mo�liwe, �e po�o�y�a monta� przez zemst�. Niewykluczone, �e przesta�a by� monta�ystk� Batorego i robi� to kto� inny. Poj�cia zielonego nie mam, ile w tym prawdy, ale je�li nie rozgoryczona i zion�ca zemst� ma��onka, to chyba zakamienia�y alkoholik. Montowa� po pijanemu i st�d osobliwo�ci, a mo�e w og�le z natury kretyn. Drobny przyk�ad: samoch�d jedzie po mokrych, zadeszczonych ulicach, skr�ca i w sekund� po skr�cie znajduje si� na suchej jezdni, a nad nim �wieci s�oneczko. Ludzie, rany boskie, takie rzeczy s� niedopuszczalne! Inna sprawa, �e kombinacje samochodowe te� mia�y wygl�da� inaczej. Batory wymy�li� je i wtryni� do filmu, poniewa� by� zdania, �e nie tylko zawsze stanowi� atrakcj�, ale akurat s� wyj�tkowo na czasie. Co� tam si� w owym czasie dzia�o, mo�e modne by�o podrasowywanie, mo�e nar�d gremialnie wyrobi� sobie pogl�d na ma�e fiaty, mo�e Zasada uzyska� jak�� nagrod�, nie pami�tam, w ka�dym razie temat by� aktualny. No wi�c Batory wpad� na pomys�, �eby wykorzysta� nasze autorodeo i zaprezentowa� naprawd� atrakcyjn�, a przy tym konsekwentnie �mieszn� gonitw�. Poszed� do tego autorodeo i nadzia� si� na jak�� administracj�. Okaza�o si�, �e pracownicy produkcyjni, czyli je�d��cy ch�opcy, znajduj� si� w�a�nie w Zwi�zku Radzieckim, na miejscu nie ma ani jednego i o uk�adzie jazd zadecydowa�a owa administracja. Termin nagli�, dni zdj�ciowe musia�y by� ustalone, Batory nie mia� �adnych szans, musia� pogodzi� si� z decyzjami. Ch�opcy wr�cili od ruskich na dwa dni przed kr�ceniem i okazali �yw� dezaprobat�. - Panie, co pan? - powiedzieli z irytacj�. - Przecie� to �mieszne, zabawa dla dzieci. Mo�emy panu zrobi� pi�� razy tyle, mo�emy skaka� z pasa na pas na Trasie �azienkowskiej, mo�emy panu pokaza� takie sztuki, �e publice oko zbieleje. To ma by� rodeo, te g�upie dyrdyma�y? Administracja twierdzi�a, �e Batory zam�wi� u nich szczyt mo�liwo�ci. Przepad�o, za p�no by�o na zmiany, o scenach zadecydowa� element, kt�ry ju� dawno nale�a�o pod tramwaj pod�o�y�. Batorego o ma�o szlag nie trafi� i prawie pop�aka� si� z furii w moich oczach, ja za� pociechy nie mog�am mu dostarczy�, bo ud�awi�am si� z w�ciek�o�ci. Zn�w atrakcyjny pomys� diabli wzi�li. W Upiornym legacie jest mowa o bryd�u, owszem. Wszyscy tam graj� w bryd�a do�� cz�sto i z upodobaniem, ale stanowi on jaki� element marginesowy, niejako sta�e t�o, ma�o wa�ne w obliczu wydarze� sensacyjnych i przest�pczych. W filmie bryd� wyskakuje jak filip z konopi, nie ma rzetelnego uzasadnienia, jest potrzebny, owszem, ale niechby chocia� bohaterki umia�y gra�...! No, niechby przynajmniej lubi�y...!!! Ile si� um�czy�am z tym bryd�em, ludzkie poj�cie przechodzi. Z anielsk� cierpliwo�ci� i zaci�ni�tymi z�bami t�umaczy�am Batoremu, �e albo si� gra, albo robi przyj�cie. Je�li pani domu gra, a s�u�by nie posiada, o przyj�ciu nie ma mowy, byle co stoi na stoliczku obok, mo�e tak�e jaka� butelka i kieliszki, ale nic poza tym. Nic, jak do �ciany, by� to cz�owiek uparty, �wie� Panie nad jego dusz�. Od razu wyznam, �e w trakcie kr�cenia najwi�ksz� sensacj� stanowi�y szynka i pol�dwica. By�y prawdziwe i zdobyte metodami s�u�bowymi, jaki� przydzia�, sk�d pochodzi�, poj�cia nie mam, mo�e ze sklepu za ��tymi firankami, a mo�e z innych �r�de� partyjnych, zdaje si�, �e kierownik produkcji mia� liczne chody. Sama patrzy�am na w�dliny wstrz��ni�ta, nie wierz�c w�asnym oczom, chyba nawet nieco zgorszona, ale nie o to idzie w tej chwili. W ka�dym razie kr�cenie trwa�o do�� d�ugo i zzielenia�y autentycznie. Wracam do bryd�a. Mia� by� bryd�, no dobrze, niech b�dzie. Oczywi�cie, spad� na mnie. - Pani Joanno, ja si� wy��czam - powiedzia� Batory. - Bryd�em zajmie si� pani. Ja nie umiem gra� w karty, niech pani to za�atwi. Z czterech wyst�puj�cych na scenie os�b, w bryd�a umia� gra� Brusikiewicz. Dziarska w �yciu nie trzyma�a kart w r�kach i w og�le nie wiedzia�a, co si� z nimi robi. Pi�ciu sztuk nie potrafi�a utrzyma�, wylatywa�y jej na boki, ponadto nie robi�o jej �adnej r�nicy, kt�r� stron� trzyma karty do siebie, grzbietami czy twarzami. Odwali�am kator�nicz� prac�. Starostecka mia�a pogl�dy podobne, chocia� karty trzyma� umia�a, nie da�o rady kr�ci� od razu. Dziarska mia�a jeszcze trudniej, ca�� noc uczy�a si� rozdawa� i uk�ada� w wachlarzyk trzyna�cie kart i musia�a mie� zdolno�ci manualne, bo nazajutrz ju� jej si� to udawa�o. Przyst�pili�my do zaj�� zasadniczych. Licytacja zalicza�a si� do dialog�w, wi�c �adnych g�upot nikt nie m�wi�, ale rozgrywka...! Zmi�uj si�. Panie! Rozpaczliwie b�aga�am, �eby kamera unika�a sto�u, zdaje si�, �e nie zawsze to wysz�o, a k�adli karty jak popad�o. Kiedy Dziarska wysz�a w piki i dwie osoby odruchowo do�o�y�y do koloru, Starostecka za� z wielk� energi� pobi�a to waletem karowym i zgarn�a lew�, dosta�am takiego ataku �miechu, �e trzeba by�o przerwa� prac�. Wy�am w k�cie i nie mog�am si� uspokoi�. Wida� chyba, �e ten bryd� jest jaki� dziwny i ca�e szcz�cie, �e si� go zbytnio nie eksponuje. Chocia�, w obliczu generalnej jako�ci filmu jako takiego, nie ma to ju� wielkiego znaczenia... Batory mia� znacznie wi�cej znakomitych pomys��w i nie wykluczam, �e w trakcie pisania scenariusza to wszystko uk�ada�o si� logicznie i mia�o jaki� sens. Pierwsza wersja zawiera�a w sobie wszystko, o czym tu napisa�am. Co si� z tym sta�o potem, daj� s�owo, �e nie wiem. Zosta�y jakie� n�dzne szcz�tki, przemieszane ze sob� bez sensu, gaz rozweselaj�cy wypad� ca�kowicie, klej nie spe�ni� swojego zadania, a tre�� zacz�a przechodzi� od Sasa do lasa. Zwa�ywszy, i� scenopis wygl�da� do�� konsekwentnie i opiera� si� na kolejno�ci wydarze�, powa�nie podejrzewam, �e ostatecznie po�o�y� spraw� monta�. Przypuszczam, i� podstawow� przyczyn� przera�liwego niewypa�u by� stan zdrowia re�ysera. Batory ju� od d�u�szego czasu by� chory na serce i, jak wszyscy wiedz�, kr�tko potem umar�, czego bardzo �a�uj�. Nie mia� ju� �adnej si�y przebicia, czu� si� og�lnie zm�czony i zniech�cony, pu�ci� spraw� na �ywio�. �ywio� nie wyszed�. Nic nie zosta�o zaprezentowane jak trzeba. Generalny pomys� obracania si� w �wiecie za�artych kolekcjoner�w nie wypali�. Nawet taki drobiazg jak znaczki, nie pocztowe, tylko do wpinania wsz�dzie, te� upad�, bo u bohaterki, czy mo�e u kogo� innego, mia�a wisie� na �cianie taka kolekcja, w�r�d niej za� klapy od marynarek, a w nie wpi�te od ty�u znaczki r�nych s�u�b specjalnych. Pomys� szlag trafi�, nie wiem dlaczego. Pu�apka z dzwonk�w pierwotnie zawiera�a w sobie liczne warianty, dzwoni�o to i reagowa�o rozmaicie, zgodnie ze swoj� natur�, a zosta�o z tego tyle, �e wszyscy si� przewracali. Dlaczego w og�le mieli si� przewraca�, skoro dzwonki wisia�y od g�ry...? Nie uczestniczy�am w scenach kr�cenia, jako� by�am od tego odseparowana i tak samo nic nie rozumiem, jak normalni widzowie. Przy kluczach te� mia�o by� �mieszniej. Przewidywane by�o, �e posiadacz kolekcji wykazuje si� t�pot� i dobrym sercem. Kolekcj� s�u�y�, ale w pierwszej kolejno�ci dostarcza� klucz od bramy miejskiej, odpowiednich rozmiar�w. Przenoszenie tego ca�ego naboju, tak dzwonk�w jak i kluczy, zawiera�o w sobie mn�stwo znakomitych scen, mo�e scenek, z kt�rych nie ocala�a �adna. Jak to si� mog�o sta�? Nie wiem tak�e, sk�d si� wzi�y wszystkie idiotyzmy dialog�w i w og�le nie mog� tego zrozumie�. Przede wszystkim d�u�yzny. Osoby zbli�aj� si� do siebie, milcz� kamiennie, po czym zaczynaj� wyg�asza� wyuczone kwestie. W chwili, kiedy kto� co� robi, nikt nie wydaje g�osu, wszyscy milcz� tak strasznie, jakby jedno s�owo mog�o robi�cemu nieodwo�alnie zaszkodzi�. Wypisz wymaluj, szkolne przedstawienie. Przy do�wiadczeniu Batorego, po jego licznych poprzednich filmach, takie zdumiewaj�ce b��dy s� nie do poj�cia! O ile sobie przypominam, tkwi�am w tym kawa�kami. Wy��czy�am si� z imprezy po napisaniu scenariusza, kt�ry powstawa� w ten spos�b, �e Batory wymy�la� sceny, a ja je pisa�am na maszynie, ze scenopisem nie mia�am ju� nic wsp�lnego, a przy dialogach musia�o mnie nie by� w kraju. Inaczej awanturowa�abym si� nieziemsko. A mo�e straci�am si�y...? Dialogi s� beznadziejne i w �yciu bym takich nie napisa�a. Nie, sk�d, nie wszystkie, kawa�kami maj� sens. Za �adne skarby �wiata nie mog� sobie przypomnie� wszystkich szczeg��w tej ca�ej tw�rczej pracy... No i zn�w to jest odpowied� na pytanie, tak cz�sto mi zadawane: dlaczego nie ma film�w z moich ksi��ek. A te co by�y, to co? Maj� mnie zach�ci� do wyra�ania zgody na ka�d� propozycj�...? Zrezygnowa� z Upiornego legatu owszem, zrezygnowa�am, ale nie przeszkodzi�o mi to k��ci� si� i awanturowa� przez ca�y czas. W og�le nie zdaj�c sobie sprawy z ca�o�ci, bo nikt mnie nie zaprasza� na przegl�d nakr�conych scen, czepia�am si� kolejnych fragment�w. Batory nie mia� ju� mo�e si�y przebicia, ale up�r w nim pozosta�. Jak teraz oceniam, zupe�nie inaczej podchodzi� do pracy przy Lekarstwie na mi�o��, a inaczej przy Skradzionej kolekcji, brakowa�o mu prawdziwego zapa�u, pozosta�a rutyna, zdewastowana zniech�ceniem. Mam przy tym wra�enie, �e czyniono mu jakie� wstr�ty, na �adne dodatkowe koszty nie m�g� sobie pozwoli�, mn�stwo rzeczy pu�ci� byle jak, bo wypad�o taniej. By�am zdania, �e niepotrzebnie przed�u�ona jest pierwsza scena, zabieraj�c czas i miejsce innym, nies�usznie skr�conym. Domaga�am si� natr�tnie realizacji porzuconych pomys��w przynajmniej w jakim� zakresie. Zg�asza�am ��dania, rzecz jasna, z punktu widzenia odbiorcy, a nie producenta, chcia�am to wszystko zobaczy� na ekranie i uwa�a�am, �e rozweseli ka�dego. Nic, zero, bez rezultatu. Te� si� w ko�cu zniech�ci�am. Troch� rozrywki by�o, owszem, ale malutko. Jedn� scen� zaledwie Brusikiewicz gra� na jednej nodze, drug� zapl�tany w instalacj� elektryczn�, pewnie �e na ekranie tego nie wida�, ale ca�y personel towarzysz�cy chichota� po k�tach bez opami�tania. Przy okazji wyniesiono z imprezy wiedz� praktyczn�. Chyba rekwizytorka mia�a migren�, a mo�e pani od scenopisu, nie pami�tam kt�ra z nich. Na oczy nie mog�a patrze�. Brusikiewicz kaza� jej usi��� na krze�le i �cisn�� jej uszy palcami w jakim� specjalnym miejscu. Ulgi dozna�a natychmiastowej i w dziesi�� minut migrena jej przesz�a. Zjawiskiem zainteresowali si� wszyscy, siadali na krzes�ach i kazali si� �ciska�, z jakim skutkiem, nie wiadomo, bo nikogo innego g�owa nie bola�a. Nie pami�tam, niestety, owego specjalnego miejsca, wi�c grubszej korzy�ci nikt z tego nie odniesie. A propos korzy�ci, nie zarobili�my na tym filmie z�amanego grosza, ani Batory, ani ja, czemu si� trudno dziwi�. Nawet wr�cz przeciwnie, jakikolwiek zysk z tak przedziwnej cha�y uwa�a�abym za skandal niedopuszczalny i niezbity dow�d ob��du spo�ecze�stwa. Patrze� na to mo�na, dlaczego nie, ale z g�ry nale�y za�o�y�, i� obejrzy si� dziwol�g nieziemski, a nie normalny film. Nie wiem te�, dlaczego Dziarska tak �le wygl�da na ekranie, w naturze by�a trzy razy �adniejsza. Operatorzy, kamerzy�ci, o�wietlenie...? Wszystko to razem robi obecnie na mnie takie wra�enie, jakby istnia�a jaka� zmowa przeciwko Batoremu, po�o�y� mu film bezapelacyjnie i nieodwo�alnie. O co chodzi�o, nie mam poj�cia i z pewno�ci� nie dowiem si� nigdy. No, a za trzecim razem by�o jeszcze gorzej... Obejrza�am Skradzion� kolekcj� jeszcze raz, nie w przyp�ywie masochizmu, tylko dla uruchomienia zakamark�w pami�ci. Przypomnia�o mi si� wi�cej i prosz� bardzo, powiem, jak mia�o by�. Niech wszyscy �a�uj�, znajd� si� w liczniejszym towarzystwie, dlaczego mam �a�owa� samotnie. Pocz�tek zosta� wymy�lony w�a�ciwie gdzie� pod koniec. Batory wpad� na pomys� uczulenia na znaczki, ca�a choroba pana Kowalskiego przeistoczy�a si� w zwyczajn� alergi�, od kt�rej rwa�am w�osy z g�owy. Nie mia�o to �adnego sensu, bo z jakiej, na lito�� bosk� przyczyny nieszcz�sny kolekcjoner zapad� na dolegliwo�� w p�nym wieku i po ca�ych latach zbieractwa? Jak w og�le m�g� z tym uczuleniem skompletowa� sw�j zbi�r? Do tej pory by�o wszystko w porz�dku, a teraz nagle zacz�o mu szkodzi�? Bez sensu. Uzasadni� to przynajmniej nale�y, wymy�li� jaki� pow�d...! Moje protesty i argumenty przypomina�y trociny wymieszane z t�uczonym szk�em, te� mog�am si� nimi wypcha�. Alergia pozosta�a i cze��. Wylecia� ma�y kawa�ek ta�my, prezentuj�cy scen� spotkania samochod�w na Ursynowie. Autobus puka w nos ma�ego fiata, fajnie, to zosta�o, ale potem z autobusu mia� wyskoczy� rozw�cieczony kierowca nik�ej postury z kluczem francuskim w d�oni, z ma�ego fiata za� wysiada Komar z go�ymi r�kami. Kierowca wraca do swojego pojazdu jeszcze szybciej, ni� wyskoczy�, po czym autobus ucieka ty�em. Nakr�cono to, widzia�am, by�o prze�liczne i bardzo �mieszne, odpad�o przy monta�u, a m�wi�am, �e monta�...! Kto ten monta� robi�...? Przy okazji wyjawi� tajemnic�. Pan Kowalski w szpitalu, marginesowo dw�ch chorych gra w okr�ty. Ot� jeden z tych chorych, ten przy �cianie, to jest pan Zdzisio, wyst�puj�cy we w�asnej osobie w mojej p�niejszej ksi��ce pt. Wy�cigi. Pana Zdzisia nadzwyczajnie lubi� i jestem pewna, �e nie b�dzie mia� do mnie pretensji za wyjawienie sekretu. Jest rozczulaj�co uroczym mitomanem wy�cigowym, a z tego, �e przed laty gra� w filmie, z kt�rym mia�am co� wsp�lnego, �adne z nas! nie zdawa�o sobie sprawy. Nie rozmawiali�my na ten temat, ale �ywi� g��bokie przekonanie, �e jego pogl�dy na dzie�o s� zbli�one do moich, Ja upiera�am si� przy pr�bie dokonywania napad�w z workiem, nawi�zuj�c do w�asnej ksi��ki. Potem dopiero dziewczyny mia�y si� zdecydowa� na w�amania, ale my�l upad�a w zaraniu, bo co� nale�a�oby doda�, bodaj scen� wsp�lnej narady. Niewiele, ale jednak. Film by�by za d�ugi. Osobi�cie uwa�am to za nonsens, dziesi�� minut wi�cej, z d�ugo�ci� film�w r�nie bywa, a tekst broni si� sam. Gdyby film by� dobry, d�ugo�� nikomu by nie przeszkadza�a, film jednak�e jest beznadziejny i zaczynam podejrzewa�, �e Batory mia� jasnowidzenie. Z g�ry wiedzia�, �e nie wyjdzie, zrezygnowa� zatem z niepotrzebnych udr�k dodatkowych. Pana Parfiniewicza nie b�d� si� ju� czepia�, bo te� go lubi�. Nie zabi�am go zaraz po filmie, nie zabij� i teraz. Sama zbieram znaczki i mam poj�cie o filatelistyce. Film obejrza�am ostatnio dwukrotnie, uroczy�cie przysi�gam, �e nie dla przyjemno�ci i za ka�dym razem co� mi si� robi�o w �rodku na widok pakiecika z kiosku "Ruchu", wyst�puj�cego w charakterze cennych walor�w. Rany boskie, nale�a�o przynajmniej zdj�� te skarby z tekturki, kt�r� wszyscy znaj�...!!! No nic, rozumiem, ju� to napisa�am, straci� si�y... Ukoronowaniem okropie�stwa dla mnie prywatnie by�a premiera w kinie "Skarpa". Nie napisa�am o tym w wychodz�cej w�a�nie Autobiografii, bo ci�ko mi by�o przem�c w�asne doznania, ale mo�e jeszcze dopisz� w ostatniej cz�ci. Podjecha�am samochodem pod kino, rodzina wysiad�a, siedzia�am jeszcze przy kierownicy. Moja matka zawr�ci�a, �eby co� do mnie powiedzie� i wetkn�a g�ow� w drzwiczki. Dok�adnie w tym samym momencie drzwiczki zosta�y zatrza�ni�te. Trwa�o to u�amek sekundy. Nie zd��y�am zareagowa�, nie zd��y�am zrobi� nic. Zd��y�am za to odgadn��, �e moja matka w�a�nie traci �ycie. Nie straci�a na szcz�cie, przytrza�ni�to jej tylko ucho, ale co prze�y�am, to moje. Dosta�am szoku, odm�wi�am wej�cia na sal� kinow�, upar�am si� jecha� z ni� natychmiast na pogotowie. Ca�a rodzina oraz grono przyjaci�, razem z trzymaj�c� si� za ucho matk�, wsp�lnym wysi�kiem nak�onili mnie do wype�nienia obowi�zk�w s�u�bowych, wesz�am w ko�cu na t� sal�, ale co si� tam dzia�o, nie mam poj�cia. Mo�e dlatego zobaczy�am ten film w ca�o�ci dopiero ostatnio. Uczciwie m�wi�c, przy ogl�daniu ogarn�o mnie zdumienie i lekka zgroza. Wielokrotnie zadawano mi pytanie, co my�l� na ten temat, zadawano je jakim� dziwnym tonem, kt�ry te� dopiero teraz rozumiem. Wydaje mi si�, �e dla dobra psychiki najlepiej b�dzie nic nie my�le�... SKRADZIONA KOLEKCJA (scenopis) 1. W pokoju siedzi Joanna z Kowalskim. Na stole klasery ze znaczkami. Kowalski ci�ko opada na fotel. KOWALSKI: Nie, dzi�kuj�, dzi�kuj� moje dziecko. Ju� mi lepiej. Widzisz, moje dziecko, szpital jest aktualny. Znaczki te maj� warto�� p� miliona dolar�w. JOANNA: Ile? KOWALSKI: P� miliona dolar�w. JOANNA: Nie, no to ja... (pije wod�) tego nie mog� wzi�� w depozyt. KOWALSKI: Ale� dlaczego, Joanno? JOANNA: A jak mi co� zginie, albo mi ukradn�? KOWALSKI: Ale nic si� nie stanie, zobaczysz. Zrozum, jutro id� do szpitala, zostawi� mieszkanie bez opieki, w�ami� si�, no, Joasiu, ze wszystkich moich znajomych, naprawd� tobie tylko mog� zaufa�. JOANNA: To �adnych pan ma znajomych. Ja mam w drzwiach taki zamek, �e ka�de dziecko otworzy. KOWALSKI: Dzieci mo�esz si� nie obawia�, dzieci si� nie w�amuj� do dom�w. Cii... Joanna i Kowalski podchodz� do drzwi. KOWALSKI: Kto tam? LISTONOSZ: Poczta! JOANNA: Ale dlaczego pan... KOWALSKI: Cii... JOANNA: Dlaczego pan nie otwiera? Nie ma go, poszed�. LISTONOSZ: Prosz� otworzy�! KOWALSKI: Nie poszed�, tylko przykucn��. JOANNA: Nienormalny? KOWALSKI: Bandyta. Otworz� drzwi, a on mnie zaatakuje. LISTONOSZ: Jak si� panu zachciewa takich g�upich kawa��w, to pofatyguje si� pan na poczt�. Listonosz odchodzi. JOANNA: Poszed�, ale to chyba rzeczywi�cie by� listonosz, bo mia� mundur. KOWALSKI: Moje dziecko, a czy tak trudno u nas zdoby� mundur listonosza? Id� do pokoju. KOWALSKI: Teraz rozumiesz, dlaczego ciebie prosz� o t� przys�ug�. Nie wiadomo, jak d�ugo b�d� w szpitalu. Mog� si� tu w�ama� sto razy. JOANNA: Jak to mog�? To jest ich kilku? KOWALSKI: Ca�a... Ci�gle si� tu kr�c�. O, ostatnio by�o dw�ch, powiedzieli, �e z administracji, sprawdzi� kaloryfery, h�, h�, h�. Mogliby co� lepszego wymy�li�. No, to jak? We�miesz? JOANNA: No co mam zrobi�? KOWALSKI: Zapakuj� ci tak, �e nikt nie zwr�ci na to uwagi. Kowalski wstaje. KOWALSKI: Wyjrz� przez okno, czy nie kr�ci si� kto� podejrzany. JOANNA: Tak, ale jak wygl�da taki podejrzany? Kowalski s�abnie. KOWALSKI: Nie, nie, nie, nie, dzi�kuj�, ju� mi lepiej. JOANNA: No to lec�... Joanna i Kowalski przy drzwiach. JOANNA: My�la�am, �e pan wpadnie do mnie na bryd�a. Jutro ma by� m�j szef i jego koledzy. O Bo�e! Przecie� ja mia�am kupi� co� do jedzenia. Zupe�nie nie mam nic w lod�wce. Wpadn� do pana do szpitala. Na pewno wszystko b�dzie dobrze. Joanna zbiega po schodach, mija Nieznajomego, kt�ry zawraca i idzie za dziewczyn�. Joanna biegnie ulic�, za ni� Nieznajomy. Bohaterka zatrzymuje samochody. Staje ma�y fiat, wysiada m�czyzna. MʯCZYZNA: Co pani tak macha, co pani tak macha? Nie widzi pani, �e tu jest zakaz zatrzymywania si�? JOANNA: Przepraszam bardzo, czy m�g�by mnie pan podwie�� na Ursyn�w? 2. Na Ursynowie z samochodu wysiada Joanna. Fiat wycofuje si�, zderza si� z autokarem, z kt�rego wysiada Nieznajomy. Joanna wchodzi do klatki i spotyka s�siada. JOANNA: Dzie� dobry, panie Andrzeju! Popsu� si� panu zamek? PAN ANDRZEJ: Nie, drugi za�o�y�em, wie pani, rzeczy w domu przybywa, a z�odzieje nie �pi�. JOANNA: No w�a�nie! Ja te� potrzebuj�. A nie wie pan, kto m�g�by za�o�y� taki zamek? PAN ANDRZEJ: Prosz� pani, zadzwoni�em do Sp�dzielni "Skarbiec", to wie pani, co odpowiedzieli? �e mog� przyj�� za p� roku, tyle zam�wie�. To sam za�o�y�em. JOANNA: A nie za�o�y�by pan i u mnie? PAN ANDRZEJ: Dlaczego nie? Da pani pi�� st�w. Wie pani, mam tak� zasad�, �e nic za darmo nie robi�. Nawet od znajomych, jak od pani, symboliczn� zap�at�, ale bior�. * Sam pocz�tek. Bohater Upiornego legatu - Marcin, przeistoczony w bohaterk� Joann�. 3. Dyrektor wychodzi. LABORANTKA: Pani magister, telefon do pani. JANKA (do s�uchawki): S�ucham. JOANNA: Nareszcie, co� ty tam robi�a? Reakcj� �a�cuchow�? S�uchaj Janka, wskakuj w cokolwiek i przyje�d�aj natychmiast, mam szalenie wa�n� spraw�. JANKA: Nie mog�, nie zwolni� mnie. JOANNA: Wymy�l co�, no powiedz, �e Pawe� zachorowa�. JANKA: To ju� m�wi�am w zesz�ym tygodniu. (Wchodzi dyrektor.) Tak jest, tak jest, panie docencie, tak to jest bardzo pilna sprawa i musz� to z panem przekonsultowa�. Tak, tak, ca�y kraj czeka na ten klej, tak... JOANNA: Janka, co ty bredzisz? Zwariowa�a� A... dobra, no dobra, tylko po�piesz si�. Cze��! Dzwonek do drzwi Joanny. PAN ANDRZEJ: Mo�na teraz za�o�y� ten zamek? Bo wie pani, im szybciej tym lepiej. JOANNA: A d�ugo to b�dzie trwa�o? PAN ANDRZEJ: No wie pani, to musi by� solidna robota. Z�odziej to majster, zna sw�j fach, to nie dla ludno�ci, da si� kit i b�dzie git. A jacy cwaniacy, wie pani, jak taki idzie na robot�, bierze kwiaty, normalnie w papierze, a w kwiatach gazrurka albo �om. Jak kogo� zastanie w mieszkaniu, to wie pani, a jak nikogo nie ma i w�amie si� do mieszkania... to jak pani my�li, gdzie z�odziej wali jak w dym zaraz od drzwi? Do szafy z bielizn�. Bo tam przewa�nie wszyscy chowaj�. JOANNA: Przepraszam, na chwilk�. Joanna wbiega do pokoju, wyjmuje z szafy klaser, ob�o�ony w obwolut� ksi��kow�, chowa do tapczanu i wybiega. JOANNA: A gdzie jeszcze z�odzieje szukaj�? PAN ANDRZEJ: Nast�pne miejsce, gdzie ka�dy frajer chowa swoje skarby, to tapczan. Joanna wbiega do pokoju, wyjmuje ksi��k�, k�adzie na szafie. JOANNA: Panie Andrzeju, panie Andrzeju musi pan tak wali�! PAN ANDRZEJ: Musz�. JOANNA: Panie Andrzeju, a gdzie jeszcze chowaj�? PAN ANDRZEJ: R�nie. Jedni w wazonach, inni w fotelach od spodu, albo na szafie. JOANNA: Panie Andrzeju, a gdzie pan by schowa�, gdyby pan mia� co� cennego? PAN ANDRZEJ: Ja bym po�o�y� na widocznym miejscu, tyle �e zamaskowane. Na pewno by nie znale�li. Pukanie do drzwi. JANKA: Dzie� dobry! PAN ANDRZEJ: Dzie� dobry! Przepraszam. JANKA: Co si� sta�o? JOANNA: Nic. Chcia�abym, �eby� posiedzia�a u mnie chwil�. Ja musz� wyskoczy� i kupi� co� na tego bryd�a, szynk� albo pol�dwic�. JANKA: Oszala�a�? Dla takiego g�upstwa wyci�gasz mnie z pracy? Trzeba by�o powiedzie�, ja bym ci to za�atwi�a bez trudu. A w og�le to czego ty tutaj pilnujesz? JOANNA: Mam w domu cenny depozyt. JANKA: Depozyt? Jaki? JOANNA: Znaczki. JANKA: Jakie? JOANNA: Pocztowe. Pan Kowalski idzie do szpitala i prosi� mnie, �ebym przechowa�a mu jego kolekcj�. JANKA: No i co? JOANNA: A wiesz, ile to jest warte? JANKA: No! JOANNA: P� miliona dolar�w. JANKA: Rany boskie i ty masz to tutaj? JOANNA: Mam. JANKA: Gdzie? JOANNA: No zgaduj? JANKA: W tapczanie? JOANNA: Nie! JANKA: No to gdzie? JOANNA: Nigdy by� nie zgad�a. PAN ANDRZEJ: Pani Joanno! Gotowe! Joanna i pan Andrzej wychodz� na klatk� schodow�. PAN ANDRZEJ: No teraz pani mo�e spa� spokojnie. JOANNA: Zamek wytrzyma? PAN ANDRZEJ: Prosz� pani. Szarpie za klamk�. Drzwi wypadaj�. JOANNA: Ach! No i co teraz b�dzie? PAN ANDRZEJ: Cholera. Nic, zaraz si� zrobi. Pan Andrzej wbija klin. PAN ANDRZEJ: No, gotowe. JOANNA: A b�dzie si� to chocia� trzyma�? PAN ANDRZEJ: Prosz� pani! Pan Andrzej ma zamiar szarpn�� za klamk�. JOANNA: Nie! PAN ANDRZEJ: Nie, niech si� pani nie boi, no tak, teraz to tu trzeba... PAN ANDRZEJ (na klatce schodowej): ...murarza. JOANNA: Jak to? To pan tego nie sko�czy? PAN ANDRZEJ: Ja si� nie znam na murarce, pani Joanno. Zamek zrobi� porz�dnie, sama pani widzia�a, nie pu�ci�. To ja ca�uj� r�czki, a te pi��set z�otych za za�o�enie i czterysta pi��dziesi�t za zamek przy okazji. Do widzenia paniom. JOANNA: Do widzenia! PAN ANDRZEJ: Kluczyk w drzwiach. JANKA: Trzeba to jako� zabezpieczy�, bo kto� si� mo�e w�ama�. JOANNA: Tak, nawet wiem kto. JANKA: Co ty, kto? JOANNA: Bandyta z bandy, kt�ra chcia�a si� w�ama� do pana Kowalskiego. Szed� za mn�, od momentu, kiedy zobaczy� mnie na schodach. JANKA: Jak wygl�da? JOANNA: Przystojny. JANKA: No to sk�d wiesz, �e to bandyta, mo�e mu si� podobasz? JOANNA: Co� ty, no przecie� pr�bowa�by mnie poderwa�. A ten tylko �azi. JANKA: Musisz si� jako� zabezpieczy�. Mo�e by� spa�a w przedpokoju. JOANNA: Oszala�a�? Jeszcze na mnie nadepnie. JANKA: �eby zrobi� jak�� instalacj� alarmow�. JOANNA: Mam stara, mam. JANKA: Co? JOANNA: Kolekcj� Marcina. Marcin siedzi w swoim pokoju przy biurku. Dzwoni telefon. MARCIN: S�ucham. Oszala�a�? Ca�� kolekcj�? Dublety te�? No dobrze. To zaraz przynosz�. U Joanny w przedpokoju dziewczyny zaczynaj� przygotowywa� instalacje alarmow�. JANKA: Trzyma si� u ciebie? JOANNA: Tak. Dzwonek do drzwi. JANKA: Otwieram. JOANNA: Uwa�aj na drzwi. Joanna otwiera, wchodzi Marcin. MARCIN: Cze��. JOANNA: Cze��! JANKA: Cze��! MARCIN: Co to ma by�? JOANNA: Instalacja alarmowa. Dawaj te dzwonki. MARCIN: Co wy�cie oszala�y? Wykorzystywa� moje zbiory do... JOANNA: Nie nud�. Nareszcie si� na co� przydadz�. No dawaj, dawaj! JANKA: No, mysz si� nie przeci�nie. MARCIN: A to mia�o by� na myszy? To trzeba by by�o... (�miech). JOANNA: No dobrze, dobrze, chod�cie, napijcie si� herbaty. JANKA: Ojej, musz� ju� i�� do instytutu. Dzwoni telefon. Joanna biegnie do pokoju. S�ycha� d�wi�k spadaj�cych dzwonk�w. MARCIN: Moja kolekcja. JOANNA: To cholera. JANKA: No widzisz, dzia�a bezb��dnie. JOANNA: Och, wypchaj si�. MARCIN: Ostro�nie! JOANNA: Auuu! MARCIN: Zaraz mam �wiczenia ze studentami, musz� i��. Uwa�ajcie na te dzwonki. B�agam. Niekt�re to unikaty. JOANNA: Spokojna g�owa, b�dziemy uwa�a�! Drzwi! Marcin wychodzi. JOANNA: Marcinku, dzi�kuj� za kolekcj�. Janka bierze klaser w ok�adce. JANKA: Przeczyta�a� to? JOANNA: Nie, nie, nie ruszaj. JANKA: Co si� sta�o? JOANNA: Nie, to po�yczona ksi��ka, wiesz, prosili, �eby nikomu nie dawa�. Zreszt� i tak idziesz do pracy. JANKA: No w�a�nie, a tylko w pracy mam czas na czytanie. JOANNA: Janka, mo�e by� przysz�a na noc? B�d� si� sama ba�a. JANKA: No dobrze, cze��! JOANNA: Pa! Joanna na d�wi�k spadaj�cych dzwonk�w wybiega do przedpokoju. JANKA: Och, och. JOANNA: (�miech) Wiecz�r. Obie przyjaci�ki le�� w ��ku w pokoju Joanny. JOANNA: Nie �pisz? JANKA: Boj� si�, bo jak kto� si� w�amie? JOANNA: W�a�nie. JANKA: To mi przeszkadza. JOANNA: Cicho! Na odg�os przekr�canego w zamku klucza, obie przyjaci�ki uzbrojone w tasak i n� podchodz� do drzwi. JOANNA: Kto tam? Drzwi wpadaj� do �rodka. Stoj�cy za nimi Nieznajomy ucieka rzucaj�c na schody kwiaty. JOANNA: No tak, to ich metoda, �eby nie wzbudzi� podejrze�, oni ukrywaj� bro� w kwiatach. JANKA: Jak� bro�? JOANNA: �om albo gazrurk�, to bandyta. Joanna podnosi bukiet. JANKA: Nie wyrzucaj, s� takie pi�kne. JOANNA: A je�eli s� nasycone czym� usypiaj�cym? JANKA: Co� ty, jestem tak zdenerwowana, �e i tak nie zasn�. JOANNA: Trzeba wstawi� te parszywe drzwi. Joanna i Janka podnosz� drzwi. Na schodach pojawia si� pijany s�siad. S�SIAD: Przepraszam, �e si� wtr�cam, ale co panie robi�? JOANNA: Nie widzi pan? Zamykamy drzwi. S�SIAD: W tym budownictwie s� zawsze jakie� nowe pomys�y. Szpital, pok�j chorych. Dw�ch pacjent�w gra w okr�ty. CHORY I: Dwa a. CHORY II: Pud�o. CHORY I: Pi�� c. CHORY II: Pud�o. Jeden d. CHORY I: Pud�o. Wchodzi siostra, prowadzi Kowalskiego do ��ka. SIOSTRA: Panie Kowalski, ile razy mam panu powtarza�, �e nie wolno chodzi� po korytarzach. Jest pan na obserwacji i musi pan le�e� w ��ku. KOWALSKI: To nie jest obserwacja, to jest szpiegowanie. Nigdzie ruszy� si� nie mog�, a przecie� ja si� �wietnie czuj�. SIOSTRA: My lepiej wiemy, jak si� pan czuje. Prosz� si� po�o�y�. CHORY II: Cztery f. CHORY I: Pud�o. SIOSTRA: Nie wstyd panu? Taki stary, a bawi si� jak dziecko. Poczyta�by pan lepiej co� powa�nego, jak�� gazet�, czy ksi��k�. Oo... panie Kowalski, panie Kowalski. Siostra wybiega za wymykaj�cym si� z pokoju Kowalskim. CHORY I: Stare pud�o. CHORY II: Przecie� ja nie strzela�em. CHORY I: (�miech) CHORY II: A panu co si� sta�o? CHORY I: Wymusi�em pierwsze�stwo na ci�ar�wce. CHORY II (�miech): A jakim wozem pan jecha�? CHORY I: Pieszo, ja nie mam wozu (�miech). Podchodzi Joanna. JOANNA: Przepraszam, gdzie jest oddzia� kardiologii? CHORY I: Tam. JOANNA: W lewo? CHORY I: Przecie� pokazuj� pani, �e prosto. JOANNA: Dzi�kuj�. Joanna wchodzi do kawiarni w szpitalu i podchodzi do Kowalskiego. JOANNA: No i jak pan si� czuje? KOWALSKI: �wietnie. JOANNA: Przynios�am panu co� dobrego i list, wie pan, wtedy u pana by� chyba jednak listonosz, bo znalaz�am kwit w skrzynce i odebra�am z poczty. KOWALSKI: Dzi�kuj� bardzo, a jak tam moja kolekcja? JOANNA: W porz�dku, nie zgin�a. KOWALSKI: Pilnuj jej jak oka w g�owie. JOANNA: Dobrze. Kowalski wyci�ga z koperty znaczki i ogl�da. KOWALSKI: O, jakie �wietne, znakomite, op�aci�a mi si� ta wymiana. Kowalski omdlewa. Joanna wybiega z kawiarni. JOANNA: O Bo�e, o Bo�e, gdzie jest lekarz. Siostra w otwartych drzwiach toalety. SIOSTRA: Panie Kowalski, wiem, �e pan tam jest. Niech pan wyjdzie! Panie Kowalski! MʯCZYZNA I: A o co chodzi? MʯCZYZNA II: Chwileczk�, zaraz wyjd�. MʯCZYZNA III: W jakiej sprawie? Wbiega Joanna. JOANNA: Siostro, pr�dko, pan Kowalski zas�ab�. SIOSTRA: Nareszcie! Lekarz podchodzi do Kowalskiego, za nim siostra i Joanna. LEKARZ: Przepraszam pa�stwa, przepraszam. SIOSTRA: Prosz� pa�stwa, prosz� si� rozej��! Prosz� si� rozej��! LEKARZ: Co to za znaczki? Bardzo ciekawa seria, tego nie mam, tego chyba te� nie. JOANNA: Panie doktorze! LEKARZ: Chwileczk�, chwileczk�! JOANNA: Panie doktorze, podobaj� si� panu te znaczki? LEKARZ: Bardzo. JOANNA: Chcia�by pan mo�e porozmawia� z w�a�cicielem? LEKARZ: Bardzo ch�tnie. JOANNA: No niech�e si� pan po�pieszy. Bo mo�e zemdle�. KOWALSKI: Moje znaczki! Joasiu, zabierz to do depozytu, i LEKARZ: Panie Janie zaraz si� panem zajmiemy. Ja nie wiedzia�em,; �e pan te� zbiera. Siostro w�zek. Jak to si� sta�o, �e pan zas�ab�? KOWALSKI: No jak zawsze, ogl�da�em znaczki. LEKARZ: Nic dziwnego, takie okazy. 4. W domu Joanna ogl�da znaczki, a nast�pnie wk�ada kopert� do ksi��ki. Wchodzi Janka z zakupami. JOANNA: No, nareszcie. JANKA: No! JOANNA: Zwariowa�a�? Po co a� tyle? Przecie� mog�a� zostawi� po�ow� sobie. JANKA: Zostawi�am, to w�a�nie jest po�owa. JOANNA: Rany boskie, ale mnie b�dzie ten bryd� kosztowa�. JANKA: Jak ci karta b�dzie sz�a, to ci si� zwr�ci. Zreszt� mo�e nie zjedz� wszystkiego. Dzwonek do drzwi. JOANNA: Co, ju� id�? Trzymaj drzwi. SZEF JOANNY: Dzie� dobry pani Joasiu! JOANNA: Dzie� dobry panie dyrektorze. Dzie� dobry! PODZIELAK: Dzie� dobry! SZEF JOANNY: Pan magister in�ynier Podzielak. PODZIELAK: Podzielak. JOANNA: Dzie� dobry panu! Joanna Chmielewska. SZEF JOANNY: Pan Piotr Kawiarski. JOANNA: Dzie� dobry. Bardzo mi mi�o. PODZIELAK: Podzielak. JANKA: Powsi�ska. JOANNA: Prosz� bardzo, mo�e pan zdejmie p�aszcz. PODZIELAK: Aha, tak. SZEF JOANNY: O, o, jaka oryginalna dekoracja. JOANNA: A, tak, to... kompozycja plastyczna z kolekcji mojego znajomego. Prosz� bardzo, mo�e panowie pozwol�, prosz�. Wszyscy zajmuj� miejsca przy stole. SZEF JOANNY: To pani znajomy zbiera dzie�a sztuki nowoczesnej. JOANNA: Nie, dzwonki, to znaczy dzwonki te�. SZEF JOANNY: To ciekawe, a co pani kolekcjonuje? JOANNA: Breloczki. SZEF JOANNY; O pan jest wychodz�cy. PODZIELAK: My razem, gdzie pan woli? SZEF JOANNY: To dobrze, �e nie zbiera pani znaczk�w pocztowych. JOANNA: Dlaczego? SZEF JOANNY: Bo podobno istnieje jaka� szajka, kt�ra... kradnie znaczki... i sprzedaje potem za granic�. PODZIELAK: Sk�d pan to wie? SZEF JOANNY: Od k� dobrze poinformowanych. Gra�em wczoraj z nimi w karty. Ja pas. JOANNA: Trefle. PODZIELAK: Kiery... JANKA: Dwa kara. JOANNA: A milicja ju� wie? SZEF JOANNY: S� podobno na tropie. PODZIELAK: Dwa kiery. JANKA: Trzy trefle. KAWIARSKI: Mo�na zadzwoni�? JOANNA: Naturalnie, prosz� bardzo. PODZIELAK: A ta szajka to co? Milicja co� wie dok�adniej? SZEF JOANNY: Mo�e i wie. Nie wiem. Ja si� tym nie interesuj�. Jak pan wie zbieram porcelan�. KAWIARSKI (rozmawia przez telefon): Bo�enko? Witam ci�. No widzisz, jeszcze mnie poznajesz, co? Bo si� nie odzywasz. Ja zapomnia�em? Ale sk�d. My�l� o tobie i w dzie� i w nocy. Szczeg�lnie w nocy. No koniecznie wpadnij. SZEF JOANNY: Te� kolekcjoner. KAWIARSKI: Tak, tylko teraz bywam w domu w kratk�. Najpierw zadzwo�. SZEF JOANNY: Pani si� wyk�ada. KAWIARSKI: No pa. Ca�uj�! Czy mo�na pani kibicowa�? JANKA: Prosz� bardzo. SZEF JOANNY: Pani m�� te� przyjdzie? JANKA: Tak w�a�nie mia�am do niego zadzwoni�. Jest w warsztacie, podrasowuje samoch�d. SZEF JOANNY: Jaki pa�stwo macie w�z? JANKA: Ma�ego fiata. SZEF JOANNY: I podrasowujecie na mercedesa? PODZIELAK (�miech): To kapitalne. SZEF JOANNY: To musicie si� z tym zwr�ci� do pana Kawiarskiego. On jest specjalist� od podrasowywania. JOANNA: Nie w�tpi�. SZEF JOANNY: Ja mia�em na my�li samochody. Pan Kawiarski jest kierowc� autorodeo. M�� Janki w warsztacie samochodowym. M�� JANKI: Du�o pan jeszcze b�dzie wymontowywa�? MECHANIK: To co b�dzie trzeba prosz� pana. To jest podrasowywanie wozu. Zrobi� panu silnik, to naci�niesz pan na gaz, silnik odjedzie, a pan zostanie. No jak pan chce, mog� robi� sam silnik. M�� JANKI: Co? Nie, nie, nie, to niech pan lepiej zrobi wszystko, a ile to b�dzie kosztowa�? MECHANIK: Obliczymy si�, widzi pan, ile tutaj roboty. Hej, Tadek, zdejmuj to ko�o, a p�niej zajmiesz si� kierownic� i p�o�kami. MECHANIK II: Panie Powsi�ski, telefon, Powsi�ski telefon. M�� JANKI: Przepraszam. Rozmowa telefoniczna. JANKA: Pawe�, no co ty tam robisz tyle czasu? M�� JANKI: No kochanie, przecie� ja podrasowuje w�z, co? Nie, jeszcze nie wiem, obliczymy si�. Tak, tak, dobrze, dobrze zaraz przyjad�. Pa. MECHANIK: Czy co� jeszcze panu tu wymieni�? M�� JANKI: Nie, nie, nie, niech pan robi to, co pan uwa�a za konieczne. Ja panu ufam. Do widzenia! MECHANIK: Do widzenia! Przed drzwiami Joanny. Nieznajomy - schodzi - mija m�a Janki. Drzwi otwiera Janka. JANKA: No, nareszcie, chod�! JOANNA: No czuj�, �e teraz przysz�a mi dobra karta. SZEF JOANNY: Ale jedna, bo reszta jest u mnie. KAWIARSKI: Pas. JANKA: Dwa bez atu. SZEF JOANNY: Ja, ja pas. . JOANNA: Trzy trefle. KAWIARSKI: Pas. JANKA: Trzy bez atu. SZEF JOANNY: Kontra. Joanna wstaje od sto�u, podchodzi do Janki, zabiera jej karty, ko�czy gr�. JOANNA: Dawaj! No dawaj, no, kto gra w piki, ten ma wyniki. SZEF JOANNY: Wyniki. Joanna wchodzi do pokoju z tac�, wszyscy podchodz� do niej. SZEF JOANNY: A, to wzorowa pani domu, nie tylko da go�ciom wygra�, ale jeszcze ich nakarmi. PODZIELAK (�miech): �wietnie. JOANNA: Prosz� bardzo, prosz�. SZEF JOANNY: Dzi�kuj� bardzo. PODZIELAK: Przepraszam, ach co za wspania�o�ci, naprawd�, rewelacyjne, no, �wietne. Wszyscy siadaj� przy stole. SZEF JOANNY: Wi�c tak, pani Joanna p�aci sze��set osiemdziesi�t z�otych, a pani Janka czterysta czterdzie�ci. PODZIELAK: Ojej, dobrze pan sprawdzi�? SZEF JOANNY: Tak, czterysta czterdzie�ci. JANKA: Podaj mi torb�. Pawe�. SZEF JOANNY: No jestem pewien, �e przy rewan�owym spotkaniu los b�dzie dla pani bardziej szcz�liwy. Dzi�kuj� za mi�y wiecz�r. JOANNA: Dzi�kuj� bardzo. KAWIARSKI: Dzi�kuj� bardzo. JOANNA: Dzi�kuj�. Do widzenia! KAWIARSKI: I s�u�� pani rewan�em. PODZIELAK: Ja r�wnie�, oczywi�cie. Dzi�kuj� i k�aniam si�. JOANNA: Dzi�kuj�, ca�a przyjemno�� po mojej stronie. PODZIELAK: Do widzenia! JOANNA: Do widzenia! SZEF JOANNY: Jeszcze raz bardzo dzi�kuj�. JOANNA: Dzi�kuj�. PODZIELAK: Ja r�wnie� serdecznie dzi�kuj� i do widzenia. JOANNA: Do widzenia panu! PAWE�: Cze��! JOANNA: Cze��! JANKA: Cze��! Ach mia�a� mi da� te ksi��ki. JOANNA: A racja. Joanna wbiega, bierze ksi��ki. Wraca do przedpokoju. JOANNA: Szczerze m�wi�c... gra�a� jak ostatnie umys�owe dno. JANKA: Szczerze m�wi�c ty te�. Joanna wchodzi do pokoju, podchodzi do okna, sprz�ta, zauwa�a brak koperty, zaczyna szuka�. JOANNA: Rany boskie. 5. JANKA: Ale sk�d wiesz, kt�ry zabra�? Wszyscy trzej siedzieli kolejno obok tej koperty. JOANNA: No to musimy si� w�ama� do wszystkich trzech. JANKA: Ale jak, przecie� nie mamy �adnej wprawy. JOANNA: O, damy sobie rad�. JANKA: �eby chocia� by�a jaka� literatura fachowa. JOANNA: A zreszt� nie b�dziemy si� wcale w�amywa�. Otworzymy kluczem, zwyczajnie. JANKA: No pewnie, poprosisz, �eby ci po�yczyli klucz dlatego, �e chcesz ich okra��. JOANNA: Nie, poprosz� Paw�a, �eby po�yczy� mi swoj� kolekcj�. JANKA: Ty, to jest my�l. Ale sk�d b�dziesz wiedzia�a, �e ich nie ma w domu. JOANNA: Spokojna g�owa, ja ju� to wszystko obmy�li�am. �mia� mi si� chce z tego faceta. JANKA: Z jakiego faceta? JOANNA: Nie odwracaj si�. To jest ten bandzior, kt�ry ci�gle za mn� �azi. Pewnie my�li, �e ja mam jeszcze te znaczki. Wiesz co, chod�, usi�dziemy na �awce, zobaczymy, co on zrobi. Janka i Joanna siadaj� na �awce. JOANNA: Janka, co ty masz na nogach? JANKA: To? A to mi kupowa� zaopatrzeniowiec. JOANNA: To ty sobie sama but�w nie kupujesz? JANKA: Oj, no co� ty, kupuj�, tylko wyobra� sobie, co si� dzisiaj u nas sta�o... Nadchodzi Nieznajomy, mija dziewczyny. JANKA: Ty, on rzeczywi�cie jest przystojny. Kolejka przed sklepem filatelistycznym. Podchodzi siostra ze szpitala. MʯCZYZNA: Bardzo przepraszam, koniec kolejki jest tam, prosz� pani. SIOSTRA: A co... CH�OPAK: Chce pani znaczki? SIOSTRA: A co, masz jakie� chody? CH�OPAK: Nie, mam znaczki, pani pozwoli. Odchodz� na bok do handlarza. CH�OPAK: Pani chce kupi�. HANDLARZ: Mam prosz� pani ca�y klaser. Trzysta z�otych. SIOSTRA: Co pan? Trzysta z�otych? O... uszkodzony... nie ma z�b�w. HANDLARZ: Po co mu z�by, przecie� to nie ko�. SIOSTRA: Dam sto. HANDLARZ: To s� mauritiusy. SIOSTRA: Hm, dwie�cie... HANDLARZ: Dobra, potrzebuj� na lekarstwa dla chorej matki. Sala szpitalna. Kowalski wstaje z ��ka. CHORY I: Sze�� i. CHORY II: Pud�o. Wchodzi siostra. Podchodzi do ��ka Kowalskiego. SIOSTRA: O... mam dla pana prezent. Tylko prosz� grzec