9983
Szczegóły |
Tytuł |
9983 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9983 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9983 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9983 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edgar Allan Poe
ZDRADZIECKIE SERCE
MASKA CZERWONEJ �MIERCI
Czerwona �mier� wyludni�a i pustoszy�a kraj. Nigdy jeszcze tak straszna zaraza nie nawiedzi�a tych stron. Zwiastunem jej by�a krew; czerwona, okropna krew. - Choroba zaczyna�a si� od b�lu i zawrotu g�owy, po czym przez wszystkie pory cia�a wycieka�a krew i przychodzi�a �mier�. Czerwone plamy, pojawiaj�ce si� g��wnie na r�kach f twarzy, wytr�ca�y ofiar� z obr�bu spo�ecze�stwa i wsp�czucia. - Ca�kowity przebieg tej choroby trwa� najwy�ej p� godziny.
Ksi��� Prospero, w�adca kraju, by� cz�owiekiem przedsi�biorczym, sprytnym i pomys�owym. Gdy doko�a szerzy�a si� zaraza i �mier� kosi�a na prawo i lewo tysi�ce ofiar, ksi��� zaprosi� kilkuset krewnych i przyjaci�, walecznych rycerzy i dam dworu do jednego ze swych zamk�w, najlepiej ufortyfikowanego. By�a to wspania�a budowla, otoczona murem. Wej�cie stanowi�y �elazne olbrzymie wrota. Masywne pot�ne zamki istnia�y tam jakby dlatego, by rozpacz i niedola nie mog�y do� wtargn�� ze �wiata. Zamek zaopatrzono obficie w �ywno��. Dzi�ki uprzejmo�ci i pomys�owo�ci ksi�cia, dworacy zapominali o okropnej kl�sce, jaka dotkn�a kraj ca�y. Sprawy �wiata zosta�y wykre�lone z �ycia. Bo czy� nie by�oby szale�stwem martwi� si�, albo my�le� o tym wszystkim? - Ksi��� troszczy� si� o to, by nie zabrak�o uciech i zabawy.
B�azny, improwizatorowie, tancerki, muzykanci i wino, s�owem wszystko niezb�dne dla zapewnienia dostatniego �ycia, skupi�o si� wewn�trz zamku. Nawet spok�j i bezpiecze�stwo. Na zewn�trz szala�a niesamowita �mier�.
Pod koniec pi�tego, czy sz�stego miesi�ca, gdy zaraza sro�y�a si� z wi�ksz� jeszcze si��, ksi��� zawiadomi� uwi�zionych go�ci przyjaci�, �e urz�dza wielk� maskarad�.
Przyszed� oczekiwany dzie�. Jakie� niewys�owione rozkosze obiecywa�a maskarada.
W ka�dej z siedmiu sal, ��cz�cych si� z korytarzem po prawej i lewej stronie, wielkie witra�e w wysokich gotyckich oknach harmonizowa�y z obiciem �cian. P�nocna sala by�a niebieska, druga purpurowa, trzecia zielona, czwarta oran�owa. W si�dmej za� �ciany i sufit pokrywa� czarny aksamit - na pod�odze rozpo�ciera�y si� czarne dywany. Tylko okna tej sali nie odpowiada�y barwie �cian. By�y czerwone, koloru krwi.
W salach suto ozdobionych z�otem nie by�o lamp, ani kandelabr�w. Tylko na korytarzach przed ka�dym oknem wznosi� si� olbrzymi tr�jn�g ze stosem p�on�cego ognia, rzucaj�c snopy ol�niewaj�cego �wiat�a przez r�nokolorowe szyby.
To fantastyczne o�wietlenie nadawa�o dziwny charakter salom. Szczeg�lnie �wiat�o, s�cz�ce si� przez czerwone szk�a si�dmej sali, pot�gowa�o grobowy jej wygl�d, barwi�c twarze wchodz�cych �mia�k�w na tak z�owrogi kolor, �e ma�o kto z ta�cz�cych zagl�da� do komnaty.
Pod wschodni� �cian� tej sali sta� olbrzymi zegar z hebanu. Wahad�o tyka�o zwolna, wydaj�c ci�kie, g�uche odg�osy, a gdy zegar wybija� godzin�, z �elaznych p�uc maszyny wydziera� si� czysty, dono�ny i niezwykle harmonijny d�wi�k, tak dziwny i silny, �e muzykanci przerywali gr�, czekaj�c a� umilknie. Ta�cz�ce pary zastyga�y w�wczas w bezruchu, bardziej rozbawione i �mia�e twarze pokrywa�y si� blado�ci� i przez chwil� trwa�a og�lna konsternacja. Gdy ostatni d�wi�k zamiera�, towarzystwo o�ywia�o si�, muzykanci u�miechali si�, jakby zapewniaj�c si� nawzajem, �e za drugim razem gra� nie przestan�. Ale po up�ywie godziny opanowywa� zebranych ten sam niepok�j i zmieszanie.
Pomimo to zabawa odznacza�a si� niezwyk�ym o�ywieniem. Ksi��� Prospero mia� swoje upodobania, wyr�niaj�ce si� dziko�ci�. Niekt�rzy uwa�ali go za ob��kanego. Ale dworacy nie dostrzegli tego.
Ksi��� urz�dza� sale wed�ug swego gustu. Pod �cianami postawiono tak dziwaczne, okropne i odra�aj�ce figury, �e przypomina�y koszmary senne.
Maskarada trwa... Od czasu do czasu rozlegaj� si� uderzenia czarnego zegara.
Wtedy wszystko zatrzymuje si� i milknie na chwil�. My�li nawet stygn�, jakby sparali�owane. Ale echo zamiera, i znowu zabawa wre, grzmi muzyka, wiruj� pary ta�cz�ce w powodzi kolorowych blask�w ...
Tylko w czarnej sali nie ma nikogo. Zbli�a si� noc i �wiat�o, s�cz�ce si� przez krwawe szk�a, staje si� coraz czerwie�sze, wn�trze sali pos�pnieje, a czarny zegar uderza g�o�niej, zda si� i uroczy�ciej ...
W innych salach jest pe�no; wre gor�czkowe �ycie ...
P�noc, Zegar wybija godzin�. Milknie muzyka: ta�cz�ce pary stoj� nieruchome, wszystkimi znowu ow�adn�� niepok�j. Zegar wydzwania dwana�cie uderze�. Cisza, spok�j trwaj� nieco d�u�ej. Obecni maj� mo�no�� rozejrze� si� doko�a. Nagle oczy wszystkich zwracaj� si� w stron� dziwacznej maski, kt�rej nikt dotychczas nie zauwa�y�. Ze wszystkich stron rozlegaj� si� szepty zdziwienia, wkr�tce ogarnia wszystkich przera�enie.
Dla wywo�ania sensacji w tym towarzystwie, trzeba by�o rzeczy niezwyk�ej. Dostrze�ona maska przekroczy�a ra��co granice dopuszczalnej swobody.
Wszyscy zebrani odczuli brak taktu w zachowaniu si� nieznajomego, kt�ry o�mieli� si� pojawi� na sali w podobnym kostiumie. By�a to wysoka, ko�cista figura, owini�ta od st�p do g�owy kirem. Maska, wykonana z niezwyk�ym artyzmem, wyobra�a�a twarz rozk�adaj�cego si� trupa. Obecni przebaczyliby go�ciowi ten �art, gdyby maska nie wyobra�a�a �Czerwonej �mierci�.
Ubranie jej zbryzgane by�o krwi�, szerokie czo�o i twarz ca�� pokrywa�y czerwone plamy.
Ksi��� Prospero, zauwa�ywszy mask�, przechadzaj�c� si� majestatycznie w�r�d ta�cz�cych, drgn�� z przera�enia i odrazy, ale natychmiast opanowa� trwog�, porwa� si� z miejsca wzburzony i krzykn�� z w�ciek�o�ci�.
- �Kto to? - kto? - kto o�miela si� zniewa�a� nas takim �artem? Z�apa� go i zedrze� ze� mask�. Dowiemy si�, kogo mamy powiesi� o wschodzie s�o�ca!�
S�owa ksi�cia g�o�no, dobitnie rozleg�y si� w siedmiu salach. Muzyka ucich�a. Ksi��� sta� w g��bi w otoczeniu dworzan. Z pocz�tku t�um ruszy� w stron� widziad�a, ale maska, nie zwa�aj�c na to, powoli, krokiem majestatycznym zbli�a�a si� do ksi�cia. Szalona jej odwaga wzbudzi�a paniczny strach w�r�d zebranych. �aden z rycerzy nie o�mieli� si� jej schwyta� - maska, zmuszaj�c t�um do rozst�pienia si�, przesz�a z b��kitnej sali do nast�pnej... Nikt jej nie zatrzyma�. Nagle ksi��� Prospero rzuci� si� za ni�. Nikt z rycerzy nie odwa�y� si� pod��y� za nim. Ksi���, wymachuj�c obna�onym kind�a�em, �ciga� straszliwe widmo. Ale maska, przekraczaj�c pr�g czarnej sali, odwr�ci�a si� nagle i stan�a oko w oko z ksi�ciem. Us�yszano przera�liwy krzyk, zab�ysn�� wzniesiony kind�a�, padaj�c na czarny dywan; w tej samej chwili ksi��� zwali� si� na pod�og�. By� martwy.
T�um rzuci� si� do sali, chc�c schwyta� nieznajomego. �wsta� bez ruchu w cieniu czarnego zegara. Ale gdy okaza�o si�, �e pod os�on� kiru nie ma �adnego cielesnego przedmiotu, rycerzy opad�a nieopisana trwoga. Zrozumieli, �e to �Czerwona �mier�. Wszyscy padli trupem. �ycie czarnego zegara ulecia�o razem z �yciem biesiadnik�w. Ogie� na tr�jnogach zgas�.
�Czerwona �mier� rozpostar�a nad wszystkim sw� nieograniczon� w�adz�.
TRZY NIEDZIELE W TYGODNIU
Wszed�szy do salonu, ujrza�em staruszka, siedz�cego w fotelu z nogami opartymi o balustrad� kominka. W olbrzymiej r�ce trzyma� kufel piwa. Nuci� z wysi�kiem:
Remplis ton verre vide, Vide ton verre plein!
- Kochany wuju! - odezwa�em si�, zamkn�wszy uprzednio ostro�nie drzwi za sob� i u�miechaj�c si� najuprzejmiej.- Wuj ma takie dobre serce, takie bardzo dobre serce...tak cz�sto wuj by� moim dobroczy�c�, �e jestem pewien...wystarcz� tylko dwa s�owa pro�by, a wujek da pozwolenie.
- Hmm... tak. - mrukn�� wujek. - C� powiesz, kochanku?
- Drogi wujku! (Przekl�ty stary piernik!). Jestem pewien, �e nie b�dzie przeciwny memu ma��e�stwu z Katty. Je�li wujek sprzeciwia� si� dot�d, to chyba dlatego, �e chcia� sobie po�artowa�. Ha, ha, ha!
- Ha, ha, ha! �mia� si� wuj. Naturalnie, lubi� po�artowa� ...
- A widzi wujek. Ja zaraz wiedzia�em, �e wujek �artuje... Wuju! Byliby�my bardzo wdzi�czni z Katty gdyby wuj by� tak dobry... gdyby wuj z w�a�ciw� mu dobroci� ... wypowiedzia� si� w sprawie terminu, czasu... Jednym s�owem... kiedy wuj uwa�a za wskazane wyprawi� nasze wesele?...
- Wesele, durniu? Wesele? Jakie wesele?
- Ha, ha, ha, hi, hi, he, he! Wujaszek zn�w raczy �artowa�. No, nasze wesele: moje i Katty!
- Aha, niby twoje?!
- Tak, wujaszku, tak. Je�li oczywi�cie wujaszek nie ma nic przeciw temu.
- M�j dobry ch�opcze! Czy nie wystarczy, gdy okre�l� to og�lnie, ot: �w ci�gu roku� na przyk�ad. Nie mo�na? Trzeba, �ebym powiedzia� �ci�le?
- Dobrze, m�odzie�cze. Skoro ci tak bardzo na tym zale�y, to nie mog� ci odm�wi�.
- Wujku drogi!
- Nie przeszkadzaj mi! Chc� spe�ni� tw� pro�b�. Dostaniesz moje pozwolenie i rent�! Rozumiesz - i rent�. Chodzi tylko o termin. Je�li si� nie myl�, mamy dzi� niedziel�.
- Niedziel�, wujku!
- Hm! A wi�c okre�l� termin �ci�le! S�uchaj! Pobierzecie si� wtedy, gdy przypomnicie mi o tym w tygodniu, kt�ry b�dzie mia� trzy niedziele. Musisz czeka�, a� tydzie� b�dzie mia� trzy niedziele. Zrozumia�e�? Czego wytrzeszczy�e� na mnie ga�y?? Powiedzia�em g�o�no i zrozumiale! B�dzie taki tydzie� - to b�dzie i wesele. Nie b�dzie - nie b�dzie wesela. Takie jest moje ostatnie s�owo. S�dz�, �e wiesz dobrze, i� nigdy s�owa nie cofam! Marsz!
Po tych s�owach przytkn�� kufel do ust, a ja wybieg�em zrozpaczony z pokoju.
Musz� nadmieni�, �e wuj, m�j wychowawca, by� gentlemanem z krwi i ko�ci, lecz mia� i swe s�abostki.
Wuj by� niewielkiego wzrostu, du�ego temperamentu, mia� srodze czerwony nos, �elazne mi�nie, mocno wypchany portfel i niezwykle rozwini�te poczucie w�asnej godno�ci. Cz�owiek ten, dobry w gruncie rzeczy, mia� dzi�ki swym dziwactwom opini� sknery. Jak ludzie o dobrym sercu, lubi� nieraz podra�ni� bli�niego, co dawa�o pow�d jego znajomym do plotek na temat jego z�o�liwo�ci. Uwa�ano go za cz�owieka z�ego i upartego.
Na ka�d� pro�b� odpowiada� stale kategoryczn� odmow�, co nie przeszkadza�o mu jednak udziela� innym pomocy w nag�ych wypadkach. Walczy� zawzi�cie przeciwko cz�stym zamachom na jego kiesze�, w rezultacie jednak suma, kt�r� ofiarowywa�, by�a zawsze proporcjonalna do czasu oczekiwania.
Rokrocznie wydawa� te� spore sumy na cele dobroczynne, lecz nikt o tym nie wiedzia�. Nienawidzi� literatury i w og�le sztuki.
Jestem przekonany, �e kocha� mnie jak rodzonego syna, lecz nie przeszkadza�o mi to wylewa� �ez goryczy.
Do pi�tego roku �ycia dostawa�em systematycznie lanie, od 6 do 15 by�em stale straszony domem poprawczym, a od 16 do 20 w��cznie wujaszek zapewnia� mnie co chwila, �e zostan� wydziedziczony.
Naturalnie by�o w tym troch� mej w�asnej winy, nie zwa�aj�c jednak na moje braki, Katty pokocha�a mnie i, pewnego razu o�wiadczy�a, �e tego dnia, kiedy wujaszek da swe pozwolenie, b�dzie nale�a�a do mnie wraz z posagiem.
Na pr�no jednak prosili�my staruszka. By� jak opoka i, cho� wiedzieli�my, �e w g��bi duszy cieszy go nasza mi�o��, opiera� si� nam stanowczo, a od czasu postawienia owego warunku - nie chcia� nawet m�wi� z nami o tym. By�em jednak pewny, �e z gustem da�by tysi�c funt�w za co�, co pozwoli�oby mu jednocze�nie i zadowoli� sw�j kaprys, i zrealizowa� nasze marzenia.
I oto Katty uda�o si� dokona� tego.
Najszcz�liwszy z szcz�liwych zbieg�w okoliczno�ci sprawi�, �e po d�ugiej podr�y powr�cili do Anglii dwaj marynarze z dalekich, obcych stron. By�o to akurat w trzy tygodnie po przytoczonej powy�ej rozmowie z wujaszkiem.
Um�wili�my si�, i w czw�rk�, obaj marynarze, Katty i ja odwiedzili�my wujaszka 10 pa�dziernika. Przez p� godziny toczy�a si� rozmowa na tematy oderwane, wreszcie zacz�li�my:
Kapitan Pratt:
- To dziwne, prosz� pa�stwa! Dzi� mamy 10 pa�dziernika: ale� to akurat rok od mego wyjazdu z Anglii. Czy pami�ta pan - tu zwr�ci� si� do wuja - �e by�em u pana z wizyt� po�egnaln�? I co najwa�niejsze nasz wsp�lny przyjaciel, kapitan Smitterton, podr�owa� r�wnie� przez ca�y rok.
Smitterton:
- Tak jest. Dzi� w�a�nie up�ywa rok, jak opu�ci�em Angli�. Czy pami�ta pan - zwr�ci� si� do wuja - �e te� przyszed�em po�egna� si�?
Wuj:
- Pami�tam, pami�tam! To rzeczywi�cie dziwne. Filozof nazwa�by to - (wujek w ostatnich czasach zacz�� studiowa� filozofi�)...
Katty (przerywa mu):
- To rzeczywi�cie dziwne, tatuniu, lecz trzeba wzi�� pod uwag�, �e podr�nicy wyjechali ka�dy w inn� stron�.
Wuj:
- G�upstwo. To nic nie znaczy. Owszem, filozof rzek�by przy tej okazji, �e...
Katty:
- Kapitan Pratt op�yn�� przyl�dek Horn, a kapitan Smitterton - przyl�dek Dobrej Nadziei.
Wuj:
- Tak jest. Jeden pojecha� na wsch�d, drugi na zach�d i obaj objechali �wiat naoko�o. Filozofia...
Ja (po�piesznie):
- Kapitan Pratt i jego towarzysz na pewno maj� du�o ciekawych rzeczy do opowiadania. Pozostan� u nas na kolacji, a nast�pnie zagraj� z wujem partyjk� wista.
Kapitan Pratt:
- Wista? Ora� w wista po dwunastej w sobot� ? Czy� pan zapomnia�, �e jutro niedziela, a uczciwy Anglik nie grywa w niedziel� w karty?
Katty:
Pan si� myli, kapitanie. Dzi� mamy niedziel�, a jutro -poniedzia�ek. Prawda wuju ?
Wuj:
- Naturalnie.
Kapitan Pratt:
- Przepraszam bardzo, ale pa�stwo mylicie si� chyba: to jutro b�dzie niedziela!
Smitterton (zdziwiony bardzo):
- Nie pojmuj�, jak mo�na sprzecza� si� w ten spos�b ! Przecie� niedziela by�a wczoraj, dzi� mamy poniedzia�ek!
Wszyscy:
- Ha, ha, ha!
Wuj:
- Dzi� jest niedziela!
Pratt:
- Niedziela jest jutro!
Smitterton:
- Na pr�no si� �miejecie. Mog� was zapewni�, �e wczoraj by�a niedziela.
Katty (wstaj�c z krzes�a):
- Rozumiem, rozumiem! To nauczka dla ciebie, tatusiu! To bardzo proste. Kapitan Pratt, kt�ry twierdzi, �e wczoraj by�a niedziela, ma racj�. I my mamy racj� i kapitan Smitterton. Wszyscy maj� racj�, a wi�c z tego wynika, �e w jednym tygodniu by�y trzy niedziele.
Smitterton (po kr�tkiej pauzie):
- Hm. hm! Katty ma racj�; do diaska! Pratt i ja okazali�my si� przy niej os�ami. Przecie� to takie proste! Jak panom wiadomo, obw�d kuli ziemskiej wnosi 24.(XX) mil. Ziemia, obracaj�c si� doko�a swej osi wykonuje pe�ny obr�t w ci�gu 24 godzin w kierunku z zachodu na wsch�d? Czy� tak aby?
Wuj:
- Tak jest... Filozofowie dawniejsi...
Smitterton (przerywaj�c mu):
- A wi�c ziemia obraca si� z szybko�ci� tysi�ca mil na godzin�. Przypu��my, �e w danej chwili znajduj� si� w odleg�o�ci 1.000 mil na wsch�d od Londynu. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e tutaj ujrz� s�o�ce o godzin� wcze�niej, ni� wy w Londynie. Gdybym oddali� si� jeszcze o 1.000 mil, ujrz� s�o�ce o dwie godziny wcze�niej. Gdy posuwaj�c si� tak, znajd� si� wreszcie w odleg�o�ci 24000 mil od punktu, z kt�rego wyszed�em, ujrz� s�o�ce o 24 godziny wcze�niej od was, czyli, �e wyprzedzi�em was o ca�� dob�... Tak?
Wuj:
- Tak...
Smitterton (nie pozwalaj�c mu doj�� do s�owa):
- Tymczasem kapitan Pratt, oddalaj�c si� w kierunku zachodnim, co tysi�c mil sp�nia� si� o godzin�. Gdy wreszcie oddali� si� od Londynu na 24000 mil, to jest wr�ci� do niego z drugiej strony, sp�ni� si� o ca�� dob�. Z tego wynika, �e dla mnie niedziela by�a wczoraj, dla pana jest dzi�, a Pratt b�dzie obchodzi� j� jutro. Najwa�niejsza rzecz jednak, �e ka�dy z nas ma racj�, i �e nikomu z nas nie mo�na zarzuci� k�amstwa.
Wuj:
- Ale� tak, tak! Katty ! Bob! S�uchajcie, co wam powiem i przyznacie, �e zawsze dotrzymuj� danego s�owa. Bob! daj� ci Katty i wszystko, co do niej nale�y... Sta� si� cud: w jednym tygodniu by�y trzy niedziele. Warto by napisa� o tym rozpraw� filozoficzn�!
STUDNIA I WAHAD�O
Do cna by�em wyczerpany - �miertelnie - d�ug� m�k� duchow�, trwo�nym oczekiwaniem, a kiedy zdj�to wreszcie kr�puj�ce mnie wi�zy i pozwolono usi���, uczu�em �e mnie przytomno�� opuszcza.
Wyrok - straszny wyrok �mierci - oto ostatnie uchwycone uchem s�owa. Wszystko, co m�wili s�dziowie, pocz�o odt�d zlewa� si� w nieokre�lone, bez�adne mruczenie. Powsta�o st�d wyobra�enie czego� tocz�cego si� - dlatego prawdopodobnie, �e mruczenie to przypomina�o mi g�uchy �oskot k� m�y�skich. Ale trwa�o to chwil� tylko i nagle utraci�em czucie.
Wprawdzie mog�em jeszcze doznawa� wra�e� wzrokowych, wszystko jednak przestawia�o mi si� w straszliwym powi�kszeniu! Widzia�em wargi czarno ubranych s�dzi�w. Zdawa�o mi si�, �e s� one zupe�nie bezbarwne, bielsze od papieru, na kt�rym to pisz�, a w�skie jak szparki, zupe�nie jak gdyby je niez�omna surowo�� i martwa oboj�tno�� na ludzk� udr�k� zaciska�y. Widzia�em ci�gle jeszcze, �e poruszaj� si� jak gdyby w tej chwili dopiero ulatywa� z nich wyrok, rozstrzygaj�cy o mym losie. Widzia�em jeszcze ci�gle ich ruch przy wymawianiu zg�osek mego imienia, a strach mn� wstrz�sn��, bo g�os nie wychodzi� z nich �aden. W ci�gu kilku chwil gor�czkowego przera�enia, zauwa�y�em tak�e nieznaczne poruszenia z�owrogich kotar, zas�aniaj�cych �ciany sali. A potem spojrzenie moje pad�o na siedem wysokich �wiec, stoj�cych na stole. Zrazu wyda�o mi si�, �e si� lituj� nade mn�, �e s� to smuk�e, bia�e postacie anio��w, kt�rzy mnie przyszli ocali�. Nagle chwyci�o mnie �miertelne os�abienie i czu�em �e ka�de w��kienko mego cia�a dr�y, jak przy dotkni�ciu druta galwanicznej baterii. Postacie wymarzonych anio��w zmieni�y si� w jakie� istoty bez znaczenia z p�on�cymi g�owami, i poj��em, �e �adnej pomocy spodziewa� si� od nich nie mog�.
Wtedy wyobrazi�em sobie z pe�ni� muzycznego wra�enia, jak to spokojnie musi by� w grobie! Z wolna budzi�a si� we mnie ta my�l i, jak si� zdaje, d�ugo to trwa�o, zanim si� ca�kiem wyja�ni�o. Ale w tej chwili w�a�nie, kiedy ca�kiem �wiadomo�� ogarn�a j� i przenikn�a, jak za dotkni�ciem r�d�ki czarodziejskiej, znik�y sprzed moich oczu postacie s�dzi�w, zagas�y p�omienie �wiec. Zapanowa�a wszechw�adna ciemno�� nocy.
Zda�o si�, �e jaki� szalony strumie� porwa� moje wra�enia, jakby dusza run�a w przepa��. Potem przeszed� spok�j i wszystko zaton�o w nocy i milczeniu.
Zapad�em w omdlenie, nic nale�y jednak przypuszcza�, �e utraci�em wszelk� �wiadomo��. Nie b�d� pr�bowa� mierzy�, ile mi jej jeszcze zosta�o, ani stara� si� to przedstawi�, do��, �e nie zupe�nie zanik�a. Ani w g��bokim �nie, ani w szale, ani w odurzeniu, ani po �mierci, - nawet w grobie nie ustanie ona zupe�nie. W przeciwnym razie nie mo�na by m�wi� o nie�miertelno�ci cz�owieka. Budz�c si� z ci�kiego snu, rwiemy jakie� w�t�e nici i w sekund� p�niej nie mamy najl�ejszego wspomnienia o tym, co�my �nili.
Okres budzenia si� z omdlenia mo�na podzieli� na dwa etapy: najpierw powraca poczucie zmys�owego i duchowego bytu, potem budzi si� na nowo �wiadomo�� cielesnego istnienia. Gdyby�my, znalaz�szy si� na progu drugiego, w�wczas w�r�d tych wspomnie� znale�liby�my wiele nici ��cz�cych nas z przepa�ci� tamtego �wiata. I czym�e jest ta przepa��? Jak zdo�amy odr�ni� jej cienie od cieni grobowych? Ale skoro wra�enia tego, co tu jako pierwszy z dw�ch etap�w oznaczy�em, nie dadz� si� dowolnie odnowi�, czy� nie zdarza si�, �e po up�ywie d�u�szego czasu, bez naszego wsp�dzia�ania, zjawiaj� si� same, a my dziwimy si�, sk�d i jak do nas przysz�y?
Kto nigdy nie straci� przytomno�ci, ten nie widuje nigdy dziwnych jakich� pa�ac�w w powodzi czerwonego �wiat�a i nie miewa r�nych tajemniczych, a przecie� jakby znanych wizji. Nie ujrzy te� unosz�cych si� w powietrzu, zwiastuj�cych nieszcz�cie, niewidzialnych dla og�u fantom�w. Nie zamy�li si� nad zapachem jakiego� nowego kwiatu i nie zaniepokoi si� w g��bi ducha pod wra�eniem jakiego� muzycznego motywu. Nawet go nie zauwa�y.
Cz�sto stara�em si� usilnie wzbudzi� w sobie te wspomnienia i wysila�em si� bardzo, aby pochwyci� jaki� �lad nowego stanu pozornej nico�ci, w jakim pogr��ona by�a moja dusza. I miewa�em chwile, gdy zdawa�o mi si�, �e si� to powiedzie. Bywa�y kr�tkie, bardzo kr�tkie okresy czasu, gdy udawa�o mi si� wywo�a� przypomnienia rzeczy, kt�re, jak zdrowy rozs�dek wskazywa�, mog�y mie� zwi�zek tylko ze stanem pozornej nieprzytomno�ci. Te m�tne wspomnienia m�wi� niewyra�nie o jakich� wielkich postaciach, kt�re pochwyci�y mnie i w milczeniu znosi�y w d�, coraz to g��biej, tak, �e samo wyobra�enie tego niesko�czonego schodzenia wywo�uje zawr�t g�owy. Wspomnienia te m�wi� tak�e o nieokre�lonym przera�eniu, kt�re �ciska�o mi serce z powodu mej nienaturalnej nieruchomo�ci. Potem nast�pi�o wra�enie, jak gdyby wszystko nagle utkn�o w miejscu, jak gdyby orszak nios�cych mnie duch�w wyszed� wreszcie poza granice niesko�czono�ci i zatrzyma� si� na chwil�. Potem wyda�o mi si�, jak gdybym znajdowa� si� w zamkni�tej, wilgotnej przestrzeni, a potem nast�pi� chaos - chaos �wiadomo�ci trudz�cej si� daremnie nad rozwi�zaniem zagadek.
Nagle uczu�em, �e wewn�trz mnie rozpoczyna si� �ywy ruch: by�y to gwa�towne skurcze serca, a do uszu moich dochodzi� odg�os jego uderze�. I znowu nast�pi�a przerwa: cisza i pustka. Potem znowu d�wi�k, poruszenie, drgnienie! Wstrz�saj�ce wra�enie przeszy�o mnie na wylot. Za nim posz�o nieokre�lone poczucie istnienia bez �adnej my�li, i ten stan trwa� d�ugo. Ca�kiem nagle obudzi�a si� mo�no�� my�lenia wraz z okropnym przera�eniem i usi�owaniem przypomnienia sobie, gdzie jestem. Potem bolesne pragnienie, abym m�g� na powr�t zapa�� w omdlenie i zn�w silne jak burza obudzenie si� duszy i pomy�lna pr�ba poruszenia si�. Potem przypomnia�em sobie zupe�nie dok�adnie scen� przes�uchania, s�dzi�w, z�owrogie draperie, wyrok, wzruszenie moje i wreszcie samo omdlenie. I wnet przysz�o zapomnienie wszystkiego, a potem to, co p�niej w wyj�tkowych tylko chwilach i w bardzo niewyra�nych zarysach zdo�a�em w pami�ci odtworzy�.
A� do tej chwili nie otworzy�em jeszcze oczu. Czu�em, �e nie jestem ju� skr�powany i �e le�� na wznak. Wyci�gn��em r�k� i dotkn��em czego� twardego i wilgotnego. Przez kilka minut pozostawi�em j� tak, usi�uj�c przy tym wyobrazi� sobie, gdzie si� znajduj� i co si� ze mn� stanie. Rad bym by� naocznie si� o tym przekona�, ale nie mia�em odwagi otworzy� oczu, gdy� l�ka�em si� pierwszego spojrzenia na to, co mog�o mnie otacza�. Nie obawia�em si� straszyde�, ale trwoga przejmowa�a mnie na my�l, �e mo�e nic zobaczy� nie zdo�am.
Wreszcie z dzik� rezygnacj� otworzy�em oczy. Okaza�o si�, �e najgorszy z moich domys��w by� prawdziwy. Otacza�a mnie ciemno�� wiecznej nocy. Le��c z trudno�ci� chwyta�em oddech. Powietrze by�o niemo�liwie ci�kie. Zdawa�o mi si� �e nieprzenikniona ciemno�� ca�ym ci�arem zwali�a si� na mnie i �e musz� si� pod ni� udusi�. Le�a�em bez ruchu i pr�bowa�em doprowadzi� my�li moje do porz�dku. Uprzytomni�em sobie przede wszystkim przes�uchiwanie inkwizycyjne, i na tej podstawie stara�em si� wyja�ni� moje obecne po�o�enie. Wyrok wydano i zdawa�o mi si�, �e od tej chwili musia�o sporo wody up�yn��. Jednak ani na mgnienie oka nie przypuszcza�em, �e jestem umar�y. Dop�ki si� oddycha, urojenie to, o kt�rym nie raz w poezjach czytamy, jest niemo�liwe.
Gdzie� jednak i w jakim si� po�o�eniu znalaz�em? Wiedzia�em, �e skazanych na �mier� pal� zazwyczaj na stosie i �e w nocy przed skazaniem mnie wykonano jeden taki wyrok. Czy mo�e odprowadzono mnie zn�w do wi�zienia, �eby dopiero za kilka miesi�cy straci�? To by�o niemo�liwe, przypomnia�em sobie, �e w�a�nie brak by�o ofiar. Nadto wszystkie cele skaza�c�w w Toledo mia�y kamienn� posadzk� i �wiat�o. Nagle opad�o mnie tak straszne przypuszczenie, �e wszystka krew zbieg�a mi do serca. Straci�em przytomno��. Gdym j� odzyska�, skoczy�em na r�wne nogi i ka�dy m�j musku� drga� kurczowo. Dygoc�c wyci�gn��em r�ce i maca�em doko�a siebie. Nie natrafi�em na nic, a przecie� nie odwa�a�em si� kroku jednego uczyni� z obawy, �e natrafi� na �cian� grobu...
Ze wszystkich por�w mego cia�a wydziela� si� pot, kt�ry nawet zawis� na czole grubymi, zimnymi kroplami. Wreszcie �miertelna m�ka niepewno�ci sta�a si� nie do zniesienia. Ostro�nie, z wyci�gni�tymi przed siebie r�kami, poruszy�em si� z miejsca, wyt�aj�c wzrok, �e ma�o mi oczy z orbit nie wylaz�y, w nadziei, i� przecie� s�abiuchny blask jaki� dostrzeg�. Post�pi�em tak kilka krok�w w panuj�cej ciemno�ci i pustce. Odetchn��em nieco swobodniej, gdy� widocznie los m�j nie nale�a� do najstraszliwszych. Kiedym si� tak posuwa�, ostro�nie macaj�c przed sob� r�kami przypomnia�y mi si� g�uche wie�ci, jakie s�ysza�em ongi o tajemnicach Toleda. O wi�zieniu opowiadano sobie dziwne bajki, jak niegdy� s�dzi�em, zbyt straszne i zbyt potworne, aby je inaczej jak szeptem powtarza�. Czy� mnie dlatego zachowano przy �yciu, aby w podziemnym kr�lestwie ciemno�ci zamo�y� g�odem? Lub je�eli nie, jaki� inny, jeszcze straszliwszy los mi zgotowano? Zbyt dobrze zna�em mych s�dzi�w, aby nie wiedzie�, �e czeka mnie �mier� i to jedna z najstraszniejszych. Jej termin i rodzaj -oto wszystko, co z mozo�em odgadn�� pragn��em.
Nareszcie natrafi�em r�kami na jak�� zapor�. By�a to �ciana, jak si� zdawa�o, kamienny mur, dziwnie �liski i ch�odny. Szed�em wzd�u� tego muru, macaj�c r�kami z ca�� ostro�no�ci� i niedowierzaniem, jakie we mnie wzbudzi�y straszne opowiadania. Mimo to posuwa�em si� stale naprz�d, nie mog�c sobie wyrobi� �adnego poj�cia o rozmiarach mego wi�zienia. Zapewne obszed�em je dooko�a i nie wiedz�c o tym, powr�ci�em do miejsca wyj�cia, tak r�wny i jednakowy wydawa� mi si� mur. Pocz��em szuka� przy sobie no�a, kt�ry mia�em w kieszeni, kiedy mnie odprowadzono do sali inkwizycyjnej. Nie by�o go! Przebrano mnie w jakie� okrycie z grubego, we�nianego materia�u. Mia�em zamiar wbi� n� w jak�� male�k� szpark� muru i tak oznaczy� sobie punkt wyj�cia. Pomimo braku no�a nie by�o to takie trudne, jak to sobie w pierwszej chwili wyobra�a�em.
Oderwa�em d�ugi pasek materia�u od brzegu mego ubrania i strz�p ten wyci�gn��em na ca�� d�ugo�� na ziemi prostopadle do �ciany. Tak wi�c, id�c doko�a wi�zienia, musia�em po zrobieniu ko�a natrafi� znowu na ten strz�p. Przynajmniej tego si� spodziewa�em. Ale bior�c pod uwag� rozmiary wi�zienia zapomnia�em o moim os�abieniu. Pod�oga by�a tak mokra i �liska, �e po chwili, id�c naprz�d, potkn��em si� i upad�em. Nadmierne znu�enie sprawi�o, �e pozosta�em w pozycji le��cej i niebawem ogarn�� mnie sen.
Gdy si� obudzi�em i wyci�gn��em r�k�, natrafi�em na bochenek chleba i dzban z wod�. Zbyt by�em wyczerpany, abym si� mia� nad tym zastanawia�. Nie namy�laj�c si�, rzuci�em si� do jad�a. Potem nie zwlekaj�c, spr�bowa�em dalej w�drowa� po moim wi�zieniu i po wielu trudach powr�ci�em do owego strz�pa. Do miejsca mego upadku naliczy�em czterdzie�ci pi�� krok�w, a od tego miejsca do strz�pa jeszcze pi��dziesi�t pi��. Og�em wi�c krok�w by�o sto, i, licz�c po dwa kroki na �okie�, wi�zienie mia�o pi��dziesi�t �okci obwodu. Ale po drodze spotyka�em cz�sto k�ty, nie mog�em wi�c wyobrazi� sobie, jaki jest kszta�t ka�ni. To jedno by�o pewne, �e to jest jaka� piwnica.
Poszukiwania te by�y w�a�ciwie bezcelowe: nie mog�y mi da� �adnej nadziei. Tylko jaka� nieokre�lona ciekawo�� sk�ania�a mnie do poszukiwa�. Stan��em plecami do muru i postanowi�em przej�� okr�g w poprzek. Zrazu post�powa�em z wielk� ostro�no�ci�, pod�oga bowiem zrobiona z twardego materia�u, pokryta by�a jakim� jakby namu�em i bardzo �liska. Nabra�em wreszcie odwagi i pocz��em i�� szybko, usi�uj�c przy tym, o ile to mo�liwe, trzyma� si� linii prostej.
Przeszed�wszy w ten spos�b dziesi�� do dwunastu krok�w, zapl�ta�em si� w obdarty brzeg mego ubrania. Nast�pi�em na� i z rozp�du upad�em na twarz.
Oszo�omiony upadkiem nie zauwa�y�em zrazu pewnej niepokoj�cej okoliczno�ci, kt�ra dopiero w par� sekund potem zwr�ci�a moj� uwag�. Poczu�em mianowicie, �e chocia� broda moja spoczywa na posadzce, ale wargi i g�rna cz�� g�owy nie maj� �adnego oparcia, pomimo �e s� po�o�one ni�ej. Wyda�o mi si� przy tym, �e czo�o moje owion�a jaka� wilgotna mg�a, nozdrza pochwyci�y dziwn� wo�, niby stoczonego grzybkiem muru. Wyci�gn��em r�k� i z przera�eniem zauwa�y�em, �e upad�em u samego brzegu okr�g�ego, g��bokiego otworu, z kt�rego wielko�ci nie mog�em zda� sobie na razie sprawy. Kiedy obmacywa�em ocembrowanie otworu, uda�o mi si� oderwa� kawa�ek gruzu i rzuci� w przepa��.
Kilka sekund ws�uchiwa�em si� jak bry�ka uderza o �ciany studni, wreszcie rozleg�o si� g�uche uderzenie, jakby o powierzchni� wody; zawt�rowa�o mu g�o�ne echo. W tej chwili us�ysza�em szmer, jakby kto� szybko otworzy� nade mn� drzwi i r�wnie szybko je zamkn��, przy czym s�aby promie� �wiat�a przemkn�� w�r�d ciemno�ci i w okamgnieniu zgas�.
Pozna�em teraz dok�adnie, co za los mi zgotowano i jakim szcz�ciem by� dla mnie przypadek, kt�ry pozwoli� mi unikn�� niebezpiecze�stwa. Jeszcze krok od miejsca, gdziem pad�, a na �wiecie nie pozosta�oby nawet �ladu po mnie. Rodzaj �mierci, na jak� mnie skazano, by� z tych, o jakich g�osi�y owe opowie�ci, kt�re uwa�a�em za bajki. Ofiary Inkwizycji gin�y albo w�r�d nies�ychanych m�k fizycznych, albo w�r�d najokropniejszej udr�ki duchowej. Dla mnie wybrano widocznie ten drugi rodzaj. D�ugie cierpienia os�abi�y moje nerwy do tego stopnia, �e dr�a�em na d�wi�k mego w�asnego g�osu i sta�em si� podatnym obiektem dla wyrafinowanych m�k, jakie mi zada� chciano.
Dr��c na ca�ym ciele i macaj�c naoko�o siebie r�kami, powr�ci�em a� pod �cian�, zdecydowany raczej tam oczekiwa� �mierci, ni� szuka� jej w�r�d okropno�ci, jakie niew�tpliwie zawiera�a studnia. Rozko�ysana wyobra�nia przedstawia�a mi j� jako potwora, ze wszech stron czyhaj�cego na mnie. Winnych warunkach by�bym raczej odwa�y� si� na �mia�y skok w przepa��, aby tam zako�czy� wszelkie udr�ki. Ale w �wczesnym stanie ducha i cia�a by�em sko�czonym tch�rzem. Nadto snu�y mi si� w my�lach najrozmaitsze przypomnienia tego, co o takich studniach czyta�em, mianowicie, �e budowane by�y nie w celu natychmiastowego pozbawienia �ycia, lecz dla zadawania wyrafinowanych m�k skaza�com.
Podniecenie nerwowe utrzymywa�o mnie przez d�ugie, d�ugie godziny w stanie czuwania, wreszcie jednak�e zasn��em na nowo. Zbudziwszy si�, znalaz�em przy sobie, tak samo jak wprz�dy chleb i dzban z wod�. Po�erany pragnieniem wychyli�em dzban a� do dna. Woda musia�a by� czym� zaprawiona, wypiwszy j� bowiem, poczu�em si� okropnie senny. Zapad�em w ci�ki, �mierci raczej podobny sen.
Jak d�ugo trwa�, nie mog� naturalnie oznaczy�. Ale kiedy otwar�em oczy, widniej by�o doko�a mnie. Dr��cy, fosforyczny blask, kt�rego przyczyny nie mog�em zrazu dociec, pozwala� mi rozejrze� si� w rozmiarach i wygl�dzie wi�zienia. �udzi�em si� bardzo co do jego wielko�ci: obw�d jego nie przekracza� dwudziestu pi�ciu �okci. To zak�opota�o mnie niepotrzebnie. Niepotrzebnie - oczywi�cie! C� bowiem mog�o by� bardziej b�ahego wobec mego strasznego po�o�enia, jak rozmiary mego wi�zienia? Ale umys� powraca� uparcie do rozwa�ania szczeg��w, i mozoli�em si� srodze nad wyt�umaczeniem b��du pope�nionego przy pomiarach. Wreszcie wyja�ni�o si� wszystko. Gdy po raz pierwszy pr�bowa�em zbada� przestrze�, naliczy�em do miejsca upadku czterdzie�ci pi�� krok�w. Znajdowa�em si� w�wczas o krok lub dwa od strz�pa, u�ytego jako znak, to jest, zrobi�em ca�� niemal drog� doko�a wi�zienia. Potem usn��em, a po przebudzeniu si� powr�ci�em t� sam� drog� i dlatego obw�d wyda� mi si� dwa razy wi�kszy. Odurzenie, w jakim si� znajdowa�em, nie pozwoli�o mi zauwa�y�, �e z pocz�tku mia�em �cian� po lewej r�ce, a pod koniec w�dr�wki po prawej. �udzi�em si� tak�e, co do formy wi�zienia.
Kiedy po omacku szuka�em drogi, zdawa�o mi si�, �e napotykam wiele k�t�w, a wi�c, �e obw�d celi musi by� bardzo nieregularny. Tak silnie dzia�aj� zupe�ne ciemno�ci na kogo�, kto obudziwszy si� z d�ugiego omdlenia, oczekuje �mierci. Rzekome k�ty by�y to tylko zag��bienia i szpary �cienne, rozmieszczone w nier�wnych odst�pach. Cela wi�zienna mia�a kszta�t mniej wi�cej czworograniasty. Wyda�o mi si� przedtem, �e �ciany s� murowane, teraz, �e s� zrobione z �elaza, lub innego jakiego� metalu. Szpary pomi�dzy p�ytami tego metalu bra�em za k�ty. Ca�� powierzchni� tych metalowych �cian pokrywa�y niezdarne malowid�a, przedstawiaj�ce straszne i plugawe sceny, jakie tylko w chorobliwej wyobra�ni mnich�w zrodzi� si� mog�y. Oblicza diabelskie, gro�nie wykrzywione, ko�ciotrupy i inne, jeszcze straszliwsze postacie szpeci�y �ciany. Zauwa�y�em, �e kontury tych okropno�ci wyra�nie by�y zarysowane, podczas gdy barwy ich sp�owia�y i przygas�y, jakby pod wp�ywem wilgotnego powietrza. Przyjrza�em si� tak�e kamiennej posadzce, w kt�rej �rodku otwiera�a paszcz� okr�g�a studnia. By�a ona jedyn�, cho� wyobra�a�em sobie, �e jest ich wi�cej.
Wszystko to widzia�em w niewyra�nych zarysach, przy silnym nat�eniu wzroku i wysi�ku. Podczas mego snu zasz�a wielka w sytuacji zmiana... Le�a�em teraz na wznak, wyci�gni�ty na pewnego rodzaju niskim tapczanie. D�ugimi rzemieniami na kszta�t popr�g�w przymocowano mnie do tego �o�a. Ca�e cia�o g�sto oplata�y rzemienie. G�ow� jedynie mia�em woln�, a lew� r�k� o tyle tylko, �e z trudem mog�em si�gn�� po jad�o do glinianej miski, le��cej obok na ziemi. Z przera�eniem ujrza�em, i� zabrano mi dzban z wod�; powiadam z przera�eniem, gdy� pali�o mnie niezno�ne pragnienie. Zdaje si�, �e moi prze�ladowcy umy�lnie wzbudzili to pragnienie, gdy� w misce znajdowa�o si� mocno pieprzne mi�so.
Le��c tak, z oczami zwr�conymi ku g�rze, przygl�da�em si� pu�apowi wi�zienia. Znajdowa� si� on na wysoko�ci trzydziestu do czterdziestu st�p nade mn� i posiada� konstrukcj� tak� sam� mniej wi�cej jak �ciany. Malowid�o umieszczone na jednej z p�yt wyobra�a�o dziwaczn� posta�, kt�ra poch�on�a ca�� moj� uwag�. By� to symbol czasu, wyobra�any jak zwykle, tylko zamiast kosy trzyma� w r�ku co�, co na pierwszy rzut oka przyj��em za obraz wielkiego wahad�a, jakie si� u starych zegar�w widuje. Osobliwy kszta�t tego wahad�a sprawi�, �e mu si� pocz��em pilniej przygl�da�. I kiedy tak utkwi�em w nie wzrok (zawieszone by�o wprost nade mn�), wydawa�o mi si�, �e wahad�o porusza si�. Po chwili pozna�em, �e moje spostrze�enie by�o trafne. Wahania powtarza�y si� jednostajnie i powolnie. Kilka minut przypatrywa�em si� temu, raczej ze zdziwieniem, ni� strachem. Kiedy wreszcie znu�y�a mnie ta obserwacja, zwr�ci�em oczy na inne przedmioty, znajduj�ce si� w celi.
Wtem uwag� moj� zwr�ci� jaki� szmer. Spojrzawszy na ziemi�, zobaczy�em mn�stwo niezwyk�ej wielko�ci szczur�w, uwijaj�cych si� doko�a. Wy�azi�y ze studni, po�o�onej na prawo ode mnie. Nic sobie nie robi�y z tego, �e na nie patrza�em. Zwabione zapachem mi�sa, bieg�y ku niemu w nag�ych podskokach, z oczami b�yszcz�cemi chciwo�ci�. Musia�em skupi� ca�� uwag�, aby z wielkim trudem odp�dza� je od miski.
Nie mia�em �adnej miary up�ywania czasu, min�o wi�c p� godziny, a mo�e godzina, zanim zn�w zwr�ci�em oczy ku g�rze. Os�upia�em ze zdziwienia! Droga, zakre�lana przez wahad�o, wyd�u�y�a si� prawie o �okie�. Rzecz prosta, zwi�kszy�a si� te� i jego szybko��. Wi�cej jednak�e zaniepokoi�em si� tym, �e wahad�o opada�o jak gdyby coraz to ni�ej. Spostrzeg�em tak�e, nie potrzebuj� dodawa� z jakim przera�eniem, �e jest ono zako�czone p�ksi�ycem ze l�ni�cej stali, d�ugo�ci oko�o stopy. Ko�ce, czy rogi jego zwr�cone by�y ku g�rze, a brzeg dolny ostry by� jak brzytwa. Olbrzymi ten sierp musia� by� bardzo ci�ki, bo pocz�wszy od ostrza cienkiego jak listek, przechodzi� stopniowo w graby grzbiet. Wisia� na grubej sztabie i ze �wistem przecina� powietrze.
Nie mog�em �udzi� si� co do tego, jaki los mi zgotowano, wysilaj�c m�zgi nad wymy�leniem jak najokrutniejszych m�k. S�udzy inkwizycji poznali, �e odkry�em studni�, kt�ra mia�a poch�on�� tak zapami�ta�ego heretyka jak ja, t� studni�, obraz i przedsmak piek�a, kt�ra wed�ug pog�osek mia�a by� szczytem sztuki zn�cania si� mnich�w. Przypadek tylko ochroni� mnie przed ni�, a wiedzia�em, �e niespodzianki i kombinacje m�k stanowi�y wa�ny czynnik w okropno�ciach �mierci zaczajonej w tych murach. Poniewa� sam nie wpad�em w przepa��, nie chciano mnie tam wrzuca� i usuni�to j� z programu tortur. Oczekiwa�em wi�c innego, �agodniejszego rodzaju �mierci. �agodniejszego! Mimo, �e trwoga �miertelna dusi�a mnie, omal si� nie roze�mia�em, my�l�c, jak bezsensowne by�o to s�owo w moim po�o�eniu!...
Po c� m�wi� o d�ugich, o jak�e d�ugich godzinach wi�cej ni� �miertelnego strachu, gdy liczy�em sycz�ce wahania wyostrzonej stali. Cal po calu, milimetr po milimetrze opada� straszliwy przyrz�d tak nieznacznie, �e spostrzec to mo�na by�o dopiero po pewnej chwili, z kt�rych ka�da wiekiem mi si� wydawa�a. Dnie mija�y - tak kilka dni musia�o up�yn�� - zanim wahad�o tak si� opu�ci�o, �e powiew, z jago szybkich ruch�w powsta�y, muska� mnie jak oddech pal�cy. Tchnienie stalowego sierpa dolatywa�o mi ju� do nozdrzy. Modli�em si� - prosi�em niebo, aby straszne narz�dzie tortury szybciej opada�o. Ogarn�o mnie po prostu szale�stwo i ca�ym wysi�kiem pr�bowa�em si� podnie�� i zbli�y� do wahad�a. Nagle uspokoi�em si� i spogl�da�em na l�ni�c� �mier�, jak dziecko, kt�re u�miecha si� do nowej zabawki.
I znowu nast�pi�a chwila zupe�nego omdlenia, ale tak kr�tka, �e kiedy ockn��em si�, wahad�o nie opad�o prawie ni�ej. Z drugiej strony stan ten m�g� tak�e trwa� d�ugo; wiedzia�em przecie�, �e nade mn� czyha�y szatany, a spostrzeg�szy moje omdlenie, mog�y dowolnie powstrzyma� ruch wahad�a.
Przyszed�szy do siebie, czu�em si� bardzo chory, niewymownie biedny i znu�ony, jak gdybym od d�u�szego ju� czasu nic nie jad�. Nawet w�r�d tych wszystkich tortur, na jakie wystawiona by�a moja dusza, natura upomina�a si� gwa�townie o swoje prawa.
Po d�ugich usi�owaniach, uda�o mi si� lew� r�k� wyci�gn��, o ile na to wi�zy pozwala�y, i dosi�gn�� resztek pozostawionego przez szczury jedzenia. I w�a�nie w momencie, kiedy bra�em kawa�ek mi�sa do ust, powsta�a w mej g�owie niewyra�na my�l, budz�ca nadziej� i rado��. Lecz c� mog�em mie� z nadziej� wsp�lnego? By� to splot niewyra�nych, niewyko�czonych i niejasnych my�li. Nic ponadto. Czu�em, �e by�a w tym rado�� i nadzieja, ale czu�em r�wnie�, �e te uczucia jak zab�ys�y, tak zgasn�. Daremnie usi�owa�em doprowadzi� je do jasno�ci i utrwali�. D�ugie cierpienia przyt�pi�y w�adze mego umys�u. Duch s�aby by� i niedo��ny, jak u chorego umys�owo.
Wahad�o, poruszaj�c si�, tworzy�o k�t prosty z moim cia�em. Orientowa�em si�, �e sierp ma mi przeci�� serce. Pocz�tkowo zaczepi o ubranie, z powrotem zakroi g��biej i tak znowu i znowu.
Mimo olbrzymiej amplitudy waha� (teraz oko�o trzydziestu st�p albo i wi�cej) i takiej szybko�ci, �e a� �wiszcza�o w powietrzu, mimo �e wahad�o w tych warunkach mog�oby nawet �elazn� �cian� przekraja�, zapewne zu�yje ono, my�la�em kilka minut na przeci�cie mego ubrania. Ta my�l zaprz�ta�a mnie d�ugo, nie mia�em jednak odwagi wyci�gni�cia z niej wniosk�w. Trzyma�em si� jej z tak� uwag�, jakby skupienie to mog�o powstrzyma� opadanie wahad�a. Ws�uchiwa�em si� w syk powietrza, przecinanego sierpem, i usi�owa�em wyobrazi� sobie moment, kiedy sierp dotknie mego ubrania, i to dziwne wstrz��nienie, jakie przeniknie wtedy moje nerwy. My�la�em nad tym tak, �e a� z�by zaci��em.
Sierp z sykiem opada� coraz to ni�ej! Odnalaz�em wreszcie dzikie jakie� zadowolenie w por�wnywaniu szybko�ci waha� tam i z powrotem. Na prawo, na lewo, w g�r�, na d�, powtarza�o si� to nieprzerwanie, jak krzyk pot�pionej duszy i, zbli�aj�c si� ku sercu czaj�cym si� krokiem tygrysa! �mia�em si�, to zn�w p�uca rozdziera�em krzykiem przera�enia.
Z bezlitosn� jednostajno�ci� opada�o wahad�o. Ju� tylko o jedne trzy cale przelatywa�o nad moim sercem jak wicher. Nami�tnie, w�ciekle szarpa�em si�, chc�c wyrwa� z wi�z�w lew� r�k�, kt�ra zaledwie do �okcia by�a wolna. Si�ga�em ni� od biedy tylko do miski i do ust, ale nigdzie ponadto. Gdyby mi si� uda�o przerwa� rzemienie, opasuj�ce �okie�, uchwyci�bym wahad�o r�k� i pr�bowa�bym je zatrzyma�.
Coraz ni�ej opada�o - nieustannie - nieub�aganie ni�ej! Gwa�townie wci�gn��em w p�uca powietrze i za ka�dym wahni�ciem wyt�a�em wszystkie si�y, aby si� uwolni�. Kurczowo wstrz�sa�em si�, kiedy przelatywa�o nade mn�, z bezmy�ln� �cis�o�ci� i rezygnacj� �ledz�c je oczami, kiedy bieg�o w g�r� i powraca�o. Kiedy opada�o, przymyka�em nerwowo powieki, a przecie� �mier� by�aby dla mnie zbawieniem, ach jak�e upragnionym zbawieniem! Ale ka�dy nerw dr�a� we mnie na my�l, jak nieznaczne obni�enie mechanizmu wystarczy, aby owa ostra l�ni�ca stal przeci�a serce. I c� to budzi�o w nerwach dreszcz trwogi, a dr�enie w cz�onkach? To by�a nadzieja! Tak, nadzieja -nadzieja, kt�ra w zwyci�skiej glorii staje u �o�a tortur, kt�ra nawet w wi�zieniach inkwizycji snuje si� ko�o skazanych na �mier�. Zauwa�y�em, �e jeszcze dziesi��, dwana�cie wahni��, a sierp dotknie mego ubrania i wraz z tym przekonaniem przyszed� �w spok�j, do jakiego zdolni jeste�my tylko w ostatecznej rezygnacji. Po raz pierwszy, od wielu, wielu godzin, zacz��em my�le�. Teraz dopiero spostrzeg�em, �e sznur, kt�rym by�em skr�powany stanowi� jeden kawa�ek. Ani w jednym miejscu nie by�em zwi�zany osobn� link�. Pierwsze wahni�cie zaostrzonego p�ksi�yca, dotykaj�ce mych wi�z�w, musia�oby je rozlu�ni�, a w�wczas m�g�bym si� z nich przy pomocy lewej r�ki uwolni�. Ale jak straszn� by�aby sama blisko�� stali! Najl�ejsze drgnienie mo�na by przyp�aci� �mierci�. Pytanie zreszt�, czy s�udzy moich prze�ladowc�w nie zapobiegli w jaki� spos�b takiemu wyzwoleniu? Czy� wi�zy, przechodz�ce w poprzek piersi, nie by�y tak po�o�one, �e musia�y zosta� nietkni�te? W obawie, �e utrac� i t� s�ab�, ostatni� nadziej�, podnios�em g�ow� o ile zdo�a�em, by spojrze� na w�asne piersi. Ca�e moje cia�o opasywa�y sznury za wyj�tkiem tego miejsca, kt�r�dy mia� przej�� straszliwy sierp.
Ledwie opu�ci�em g�ow�, zab�ys�o mi w duszy co�, czego inaczej nie mog� okre�li�, jak niby drug� po�ow� owej niewyra�nej my�li o wyswobodzeniu si�, o kt�rej ju� wspomina�em, �e przedstawia si� niejasno, gdym bra� pokarm do wyschni�tych ust, Teraz zjawi�a si� ona nagle ca�a i zupe�na. Wprawdzie w m�tnych jeszcze zarysach, zaledwie obudzona i ma�o rozs�dna, ale zupe�na. Z rozpaczliwym po�piechem, dr��c ca�y, przyst�pi�em do jej wykonania.
Od kilku godzin oko�o drewnianego tapczana, gdzie le�a�em, zgromadzi�a si� ca�a zgraja szczur�w natr�tnych, zuchwa�ych i chciwych. Czerwono iskrz�cymi oczami wpatrywa�y si� we mnie, jak gdyby czyha�y na to tylko, kiedy stan� si� dla nich �erem. Przera�ony, dr�czy�em si� pytaniem: co tam w studni stanowi�o ich pokarm?...
Mimo wszelkich usi�owa�, aby je od miski odp�dzi�, wyjad�y z niej niemal wszystko, tak, �e tylko nieznaczne resztki pozosta�y. Nic przestawa�em wymachiwa� r�k� ponad misk�, wreszcie jednak ten monotonny ruch przesta� je straszy�. Zach�anne plugastwo chwyta�o mnie ju� nawet z�bami za palce. Ma�ym kawa�eczkiem t�ustego i pieprznego mi�sa, jaki jeszcze pozosta�, potar�em gdzie tylko si� da�o, oplataj�ce mnie sznury. Cofn��em r�k�. Le�a�em teraz bez ruchu z zapartym oddechem.
Zrazu zdawa�o si�, �e drapie�cy przestraszni s� t� nag�� zmian�, - �e moje znieruchomienie obudzi�o ich nieufno��. Odp�dzone, cofn�y si�, a niekt�re poucieka�y do studni. S�usznie jednak liczy�em na ich �ar�oczno��. Skoro spostrzeg�y, �e si� nie ruszam, pocz�y zbli�a� si� na nowo, a dwa - trzy najsilniejsze, wskoczy�y na tapczan i pocz�y obw�chiwa� pasy. To da�o innym has�o do ataku. Ze studni nadbiega�y coraz to nowe gromady, t�oczy�y si� na tapczanie, biega�y po mnie. Jednostajny ruch wahad�a nie odstrasza� ich: usuwa�y mu si� z drogi i pilnie gryz�y pot�uszczone pasy. Skaka�y i roi�y si� po mnie, �azi�y mi po szyi, ch�odnymi pyszczkami tr�ca�y wargi. Wstr�t ponad wszelki wyraz kurczy� mi �o��dek i lodowym dreszczem �ciska� za serce. Jeszcze chwilka cierpliwo�ci... czu�em, �e walka si� ko�czy. Wi�zy si� rozlu�nia�y. By�em przekonany, �e zosta�y przegryzione w kilku miejscach. Z nadludzkim wysi�kiem zachowywa�em spok�j.
Nie �udzi�em si� jednak w obliczeniach i moje zaparcie si� zosta�o sowicie nagrodzone. Uczu�em wreszcie, �e jestem wolny. Pas zwiesza� si� w strz�pach. Ale wahad�o dosi�ga�o ju� piersi. Ubranie moje zosta�o w�a�nie przeci�te, nawet koszul� ju� drasn�o. Jeszcze dwa razy przemkn�o wahad�o, a nerwami mymi wstrz�sn�� ostry niepokoj�cy b�l. Ale w�a�nie nadesz�o ocalenie. Jeden rzut r�k�, a moi oswobodziciele uciekli w pop�ochu. Dobrze obliczaj�c poruszenia, ostro�nie, z wolna wysun��em si�. Chwilowo by�em wolny! -znajdowa�em si� jednak w mocy inkwizycji!
Powsta�em teraz z drewnianego �o�a tortur i sta�em na wybrukowanej posadzce wi�zienia. Jednocze�nie prawie usta� ruch piekielnego mechanizmu i jaka� nieznana si�a wyci�gn�a je przez otw�r w sklepieniu. By�a to jakby nowa przestroga, kt�ra straszliwie zaci��y�a nade mn�. Nie by�o wi�c w�tpliwo�ci. Strze�ono ka�dego mego ruchu. Wolny!... Nie! - Po to tylko unikn��em �mierci okrutnej, aby pa�� ofiar� czego� gorszego zapewne ni� �mier�.
My�l�c o tym, b��dzi�em przera�onym wzrokiem po otaczaj�cych mnie, �elaznych �cianach. W zamkni�tej przestrzeni wi�zienia musia�o sta� si� co� niezwyk�ego, zasz�a jaka� niepoj�ta a jednak widoczna zmiana. Kilka minut trwa�em jakby pod wp�ywem sennej mocy. Potem dr�czy�em si� g�upimi, nieprawdopodobnymi przypuszczeniami.. Teraz odkry�em ju� �r�d�o fosforycznego blasku, rozja�niaj�cego cel�. Wydobywa� si� ze szczeliny, szerokiej na jakie� p� cala, obiegaj�cej u do�u muru doko�a wi�zienia tak, �e �ciany nie ��czy�y si� z pod�og�. Stara�em si� wyjrze� na zewn�trz przez szpar�, lecz naturalnie na pr�no. Kiedym si� podni�s� po nieudanej pr�bie, rozja�ni�a si� tajemnica zaobserwowanej szpary. Powiedzia�em ju�, �e zarysy malowide� znajduj�cych si� na �cianach by�y wyra�ne, barwy ich natomiast przy�mione i niepewne. Teraz za� barwy te wyst�pi�y jaskrawo w spos�b przera�aj�cy i z ka�d� chwil� jeszcze si� pot�gowa�y. Potworne, diabelskie malowid�a nabra�y wygl�du, nie do zniesienia dla najsilniejszych nerw�w. Demoniczne oczy o dzikim, niesamowitym blasku spoziera�y na mnie z r�nych stron, jarz�c si� ponurym blaskiem. W �aden spos�b nie mog�em uwa�a� ich za z�udzenie.
Ha! z�udzenie! - Do moich nozdrzy dolatywa�a wo� roz�arzonego �elaza i dusz�ce gor�co pocz�o nape�nia� wi�zienie. W oczach, wpatrzonych w moje przera�enie, wzmaga� si� z ka�d� chwil� �ar.
Ciemne kolory wymalowanych dantejskich scen nabiera�y coraz to bardziej krwistej barwy. Dygota�em z trwogi. Z trudem chwyta�em oddech. Nie mia�em w�tpliwo�ci co do zamiar�w moich prze�ladowc�w. O, byli to najnielito�ciwsi z ludzi, wcielone szatany! Przera�ony usun��em si� od rozpalonego metalu na �rodek celi. Wobec gro�by palenia si� �ywcem, jaka nade mn� zawis�a, my�l o ch�odzie studni by�a mi prawdziw� ulg�. Zbli�y�em si� do niebezpiecznej kraw�dzi. Wyt�onym wzrokiem spojrza�em w g��b. Blask rozpalonych �cian i pu�apu roz�wietla� jej wn�trze. Ale to, co ujrza�em by�o tak straszne, �e m�j umys� formalnie wzdryga� si� przed rozumieniem owego widoku, ognistymi rysami zapisanego odt�d w mej pami�ci!..
Ach, ta straszliwa pustka wewn�trz! Gdyby� cho� jeden d�wi�k dolecia� moich uszu! - Raczej wszystko najstraszniejsze, ani�eli to okropne milczenie pr�ni. Z krzykiem odskoczy�em od studni i, p�acz�c rzewnie, ukry�em twarz w d�oniach.
Gor�co wzmaga�o si�. D��c jak w febrze, spojrza�em raz jeszcze ku pu�apowi. Znowu zmiana jaka�, tym razem w kszta�tach celi, dokona�a si� przede mn�. Zn�w nie mog�em na razie poj��, jaki to mia�o cel. Ale wkr�tce wszelkie w�tpliwo�ci moje rozwia�y si�. Dwa razy unikn��em ju� zgotowanej zguby. To podnieci�o tylko w inkwizycji ��dz� zemsty. Postanowiono na razie zaniecha� igraszki z �miertelnym przestrachem, w jaki wprawiano ofiar�. Cela mia�a kszta�t prostok�ta. Teraz dwa jej k�ty by�y ostre, a dwa rozwarte. Z lekkim zgrzytem, a raczej j�kiem, szybko pocz�y zsuwa� si� �ciany. W jednej chwili utworzy�y romboid, ale nie na tym koniec. Ja sam nie mia�em ani nadziei, ani nie pragn��em, aby na tym poprzestano. Rad bym by� przycisn�� roz�arzone �ciany do siebie, przylgn�� do nich. �mier�? -m�wi�em sobie - �dobrze, ale raczej ka�dy inny rodzaj �mierci, tylko nie w przepa�ci!�. Co za g�upia my�l! Jak�e mog�em przypuszcza�, �e gorej�ce �ciany inne maj� zadanie, jak str�cenie mnie do studni? Czy� m�g�bym znie�� ich �ar? A gdybym to nawet wytrzyma�, czy� zdo�a�bym oprze� si� ich naporowi? Romboid si� zw�a�, z po�piechem nie pozwalaj�cym na dalsze rozmy�lania. �ciany w miejscu, gdzie by�y najbardziej od siebie oddalone, stan�y nad samym brzegiem przepa�ci. Cofa�em si�, ale zsuwaj�ce si� �ciany spycha�y mnie nieustannie. Wreszcie dla mego dr��cego, obola�ego cia�a nie pozosta�o wi�cej przestrzeni, jak na cal szeroko�ci. Nie mog�em si� ju� opiera�; �miertelna trwoga mej duszy wyla�a si� na zewn�trz w g�o�nym, d�ugim, ostatnim krzyku przera�enia. Czu�em, �e chwiej� si� na samym brzegu studni... Odwr�ci�em oczy...
Nagle us�ysza�em gwar zmieszanych g�os�w ludzkich. Potem g�o�ny sygna�, jak gdyby wiele tr�b naraz si� ozwa�o.
Powsta� grzmi�cy huk niby tysi�ca piorun�w! Ogniste �ciany rozst�pi�y si�! Kto� wyci�gni�t� r�k� uchwyci� mnie za rami� w chwili, kiedy omdla�y stacza�em si� w przepa��. By� to jenera� Lasalle. Wojska francuskie zaj�y Toledo. Inkwizycja wpad�a w r�ce wrog�w.
OPOWIE�� Z G�R SKALISTYCH
Przebywaj�c z ko�cem 1827 r. w okolicach Charlotesville, w Wirginii, pozna�em przypadkowo Mr. Augusta Bedloe. M�odziniec ten by� osob� ze wszech miar niepospolit�, i sta� si� dla mnie przedmiotem g��bokiego zaj�cia i zaciekawienia. Nie mog�em zda� sobie sprawy ani z jego istoty psychicznej, ani te� fi