9915
Szczegóły |
Tytuł |
9915 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9915 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9915 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9915 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIES�AW WERNIC
�APACZ
Z SACRAMENTO
Stary traper
Huk og�uszy� go na kilka sekund, a b�ysk prawie o�lepi�. Znajdowa� si� przecie� w p�mrocznej cia�ninie g�rskiej, w kt�rej ka�dy d�wi�k zwielokrotnia�o gromowe echo.
Gdy oszo�omienie min�o, zda� sobie spraw� z oczywistego teraz faktu: strzelono tu� nad jego g�ow�, a owoc tej palby spoczywa� teraz na skalnym rumowisku, kilka krok�w przed nim � z�ocisto-br�zowy kuguar, czyli puma. Zwierz run�� w chwili, w kt�rej podrywa� si� do skoku. Gdyby zd��y�...
Irvin oczami wyobra�ni ujrza� siebie le��cego tak samo nieruchomo jak Betsy, gniada klacz z bia�ymi �atami na karku i k��bach.
� Ju� po wszystkim.
Odwr�ci� si� raptownie, us�yszawszy te s�owa.
� Ju� po wszystkim, synu...
� Po wszystkim... � powt�rzy� jak automat.
�Jeszcze chwila, a zwariuj�" � pomy�la�. Poczu� w nogach niepokoj�ce dr�enie, wi�c usiad� na najbli�szym g�azie. I nagle ca�e cia�o ogarn�a gwa�towna fala s�abo�ci. Z trudem powstrzyma� wybuch histerycznego �miechu. Bro�, wy�lizn�wszy mu si� z d�oni, cicho stukn�a o ziemi�. Z wysi�kiem uni�s� g�ow�, by wreszcie przyjrze� si� nieoczekiwanemu wybawcy.
Tamten sta� nie opodal, z r�kami opartymi na d�ugiej lufie dwururki, w jakim� dziwnym stroju, pomi�tym, pofa�dowanym na wysokiej i chudej postaci.
� Dzi�kuj� � powiedzia� Irvin staraj�c si� ukry� dr�enie g�osu. Nie bardzo mu si� to uda�o wobec kl�ski tak nieoczekiwanej, tak katastrofalnej.
Dopiero teraz zauwa�y� brod� bia�� jak �nieg i w�sy tej samej barwy. Nad w�sami � twarz spalona g�rskim s�o�cem i wiatrem rozleg�ych przestrzeni, pokryta siatk� drobniutkich zmarszczek. Niebieskie, wyblak�e oczy spogl�da�y troch� badawczo, troch� kpi�co. Nie m�g� znie�� tego wzroku, wi�c d�wign�� si� ci�ko i podszed� do Betsy. Zwierz� le�a�o po�r�d krzepn�cej krwi.
� Betsy... Betsy... � wyszepta�. � Co teraz b�dzie?...
Pochyli� si� i pocz�� zdejmowa� uprz��. Chrz�szcza�y rzemienie, pobrz�kiwa�y b�yszcz�ce jak srebro strzemiona. Kiedy odwr�ci� si�, zobaczy�, �e siwow�osy traper � bo chyba to by� traper � kl�czy nad z�ocistym futrem pumy, z no�em w r�ku. Ostrze migota�o w blasku s�o�ca.
� Niewiele teraz warta ta sk�ra... � zacz�� i zaraz dorzuci� ochryp�ym g�osem: � Nie ma tu jakiego konia? Musz� mie� konia...
� Tu s� tylko g�ry, synu � us�ysza�. � Tylko g�ry i doliny, ska�y, lasy i... drapie�niki. Nic wi�cej. Pow�drujesz na w�asnych nogach, ale najpierw odpoczniesz u mnie. Nie odm�wisz, prawda? Przyda ci si� taki odpoczynek, s�dz�...
Nie odpowiedzia�. Zwali� na jeden stos rzemienie i siod�o, kt�rego ci�ar wyda� mu si� teraz nie do uniesienia. Po c� zreszt� d�wiga�, gdy nie ma wierzchowca? Siad� na tym skrzypi�cym stosie i ukry� twarz w d�oniach.
� Nie m�g�by� mi pom�c, synu?
Mimo woli u�miechn�� si�.
� Pomog� � odpar� kr�tko.
Z zadowoleniem stwierdzi�, �e g�os jego brzmi ju� normalnie.
Nie mia� wielkiej wprawy w �ci�ganiu sk�r. Starzec od razu to zauwa�y�, ale tylko co� mrukn�� do siebie, a potem wypowiada� zwi�z�e polecenia: �Mocniej trzymaj!... Teraz ci�gnij, synu... dosy�".
Md�y od�r bucha� mu prosto w twarz, wi�c kiedy wreszcie (jak�e d�ugo to trwa�o) futro, podobne do zwiotcza�ego worka, spocz�o na s�siednim g�azie, zerwa� si� z kl�czek i odszed� kilka krok�w, aby wci�gn�� w p�uca podmuch rze�wego wiatru, tak cudownie pachn�cego g�rskim lasem. Nie dane mu by�o jednak d�ugo odpoczywa�.
� Idziemy, synu.
� A co b�dzie z Betsy? � spyta�.
� Betsy? Ach... tak nazywa� si� tw�j ko�. C�? Sp�jrz w niebo.
Uni�s� g�ow�. Wysoko, wysoko ponad turniami, na niebieskim tle w�r�d niewielkich bia�ych chmurek dwa czarne, ruchome punkty zatacza�y ko�a. Po chwili przy��czy� si� do nich punkt trzeci. Zni�a�y si� coraz bardziej, a� dojrza� sylwetki pot�nych ptak�w.
� S�py � mrukn�� siwow�osy traper. � Chod�my.
� Nie!
Skoczy� ku usypisku drobnych kamieni sp�ywaj�cych niby nieruchomy strumyk
ze �lebu przekre�laj�cego strom� �cian�. Pocz�� zgarnia� �wir na le��ce szcz�tki konia, gor�czkowo, po�piesznie, nie bacz�c, �e poczynaj� mu krwawi� d�onie. Zasypa� Betsy tym �wirem � to praca na d�ugie godziny. Poczu� nagle szarpni�cie tak mocne, �e o ma�o nie upad�.
� Oszaleli�cie! � wrzasn��. Odpowiedzi� by� grzmot � g�os staro�wieckiej dwururki. Dopiero po nim nast�pi�y s�owa:
� Popatrz, cz�owieku. Niewiele brakowa�o, a spocz��by� obok swej Betsy.
Spojrza�. Na szarym piargu le�a� kszta�t d�ugi a w�ski, czerwonorudy. Kula prawie go przepo�owi�a tu� przy nasadzie tr�jk�tnej, z�otawej g�owy.
Poczu� krople potu na czole. Zbyt wiele wra�e� jak na tak kr�tki okres czasu.
� Miedzianog�owa * � wyja�ni� traper. � Sporo tu �mij, pami�taj o tym.
� Drugi raz uratowali�cie mi �ycie...
� Ale nie wiem, czy uda�oby si� to za trzecim razem, wi�c chod�!
Ca�a energia nagle go opu�ci�a. Zarzuci� siod�o na plecy i pocz�apa� jak automat za przewodnikiem. Posuwali si� pocz�tkowo skalistym w�wozem, p�niej skr�cili raptownie w miejscu, w kt�rym pionowa �ciana przechodzi�a w �agodn� pochy�o��. Wspinali si� powoli, uwa�nie, bo chwilami p�askie g�azy
przypomina�y tafl� lodow�, tak wyg�adzi�y je wiosenne wody. Stopy nie znajdowa�y oparcia, d�onie nie mia�y czego si� chwyci�. Id�cemu mog�o si� wydawa�, i� pochy�o�� nie ma ko�ca, �e si�ga wisz�cych nad odleg�� grani� ob�ok�w. Tak dotarli do poprzecznie biegn�cej �cie�ki. Za ni� d�wiga�a si� szara turnia, niedost�pna ani dla cz�owieka, ani dla zwierz�cia. Jaki� czas szli t� �cie�k�, a� ska�a rozst�pi�a si�, jakby przer�bana gigantycznym toporem. Zag��bili si� w jej prze�om i ruszyli dalej po piargach, jakby w mrocznym
tunelu. Na koniec s�oneczny blask pad� im pod nogi. Znikn�y ska�y, �cie�ka zgin�a w zielono�ci g�rskiej hali. Przybyszowi wyda�a si� wielk�, chocia� w rzeczywisto�ci by�a ma�ym sp�achciem urodzajnego gruntu otoczonego z�batym wie�cem g�r. Po przeciwleg�ej stronie, u podn�a niedost�pnego zbocza wznosi� si� kszta�t dziwaczny, ni to chatka, ni sza�as. Szpiczastym dachem przypomina� namiot, prostymi �cianami � dom.
� Jeste�my na miejscu � stwierdzi� siwow�osy traper. � Ot, i moje rancho!
Przeszli przez ��czk�, a w�wczas w�drowiec zauwa�y� drugi, jeszcze dziwniejszy budynek: bez okien, z dachem poziomym, na kt�rym bujnie ros�o
zielsko. Drzwi sk�ada�y si� z drewnianej ramy, w kt�r� w�o�ono nier�wno poprzycinane belki. �eby wej��, nale�a�o te szczapy, jedn� po drugiej, powyjmowa�. B�ysk nadziei przemkn�� mu przez g�ow�.
� Macie konia? � zapyta� podnieconym g�osem.
� Konia? Nie. Co� znacznie lepszego w tych g�rach, mu�a. Pilnuj� go jak oka w g�owie. Widzisz to zamkni�cie? D�ugo rozmy�la�em, ale takich drzwi nie wy�ami� nawet puma i nied�wied�. Chod�.
Stan�li przed dziwaczn� chatk�. Poci�gni�te wrota skrzypn�y zgrzytliwie, z wn�trza buchn�a fala ch�odnego powietrza.
� Sprzedajcie mu�a albo... po�yczcie.
Siwow�osy jakby nie us�ysza�. Popchn�� lekko go�cia w g��b mrocznego wn�trza, wprost za st� wbity w glinian� polep� tu� obok legowiska pe�nego futer o nastroszonych w�osach.
Miedzianog�owa (Copperhead) � �mija jadowita, si�ga 76 cm d�ugo�ci.
� Witaj w moich progach. Nazywam si� Abraham Lamb i jestem rzeczywi�cie �agodny jak baranek.* Siadaj, ch�opcze.
� Irvin. Vincent Irvin � mrukn�� przybysz.
� Westman? Nie wygl�dasz na to. Raczej... farmer.
� Macie bystry wzrok.
� �adna sztuka. Im rzadziej ogl�da si� ludzi, tym �atwiej odgadn�� ich zaw�d, a ja od sze�ciu miesi�cy nie widzia�em �adnego dwunoga. A� do wczoraj. Dw�jka urwis�w, �eby nie powiedzie� gorzej.
Irvin drgn�� i spojrza� pytaj�co:
� Kto to by�?
� Nie przedstawili si�. G�odny jeste�?
� Czy kt�ry� z nich nie by� rudy jak marchew?
� Dobrze okre�li�e�. Jeden rudy, drugi czarny jak kruk. Je�li to twoi przyjaciele, porad� im, aby nie zagl�dali do cudzych stajni. Mieli konie
zm�czone, ale to nie pow�d, by kra�� mu�y-
� Ukradli?
� Gdzie tam! Wydaje mi si�, �e jednego lekko zrani�em, ale nie mog�em sprawdzi�. Uciekali do�� szybko.
� Lamb, po�yczcie mi swego mu�a!
� Ho, ho! Co za nieoczekiwana propozycja! Jak�e to sobie wyobra�asz? Abraham Lamb daje nieznajomemu swego jedynego mu�a! A co ja poczn� bez zwierz�cia?
� Zwr�c�, przysi�gam...
� Daj spok�j... Sk�d ty w�a�ciwie jeste�?
� Z Teksasu.
� Tu jest tak�e Teksas, je�li si� nie myl�. Te g�ry zw� si� Sacramento.* Chyba wiesz o tym?
Lamb (ang) � baranek, jagni�.
Nie myli� z miastem Sacramento, stolic� Kalifornii.
� Wiem.
� No wi�c... sk�d przybywasz?
� Z p�nocnego Teksasu.
� Wcale niez�a wycieczka. Dooko�a pustyni.
� Nie. Jecha�em przez Llano *...
� Lubisz niebezpieczne przeja�d�ki?
� To nie ja. To oni. Co za piekielny teren. Nigdy jeszcze czego� podobnego nie ogl�da�em.
Kiedy to m�wi�, stan�� mu przed oczami kraj p�aski i bezludny, znaczony gdzieniegdzie k�pami kaktus�w. Szarymi od kurzu, o kolcach jakby z �elaza. Ujrza� wysokie i nagie niby s�upy telegrafu pnie jukki, a na ich czubach stercz�ca twarde, w�skie i d�ugie, ostre jak sztylety li�cie. W g�rze � s�o�ce, w dole � ani krzty cienia.
� Ryzykowa�e�, ch�opie. Widzia�em ja ko�ci ludzkie na piaskach Llano. Niejeden raz. Mog�e� �atwo zab��dzi�.
� Nie mog�em. Trop by� �wie�y i wi�d� prosto ku Pecos.*
� Gonisz przyjaci�?
� �cigam ludzi, kt�rzy w�a�nie t�dy uciekali. Tych dwu: rudego i czarnego. Pewno nie wiecie, co oni zmajstrowali.
� Na pewno � zgodzi� si� siwow�osy. � Ale mnie przesta�y obchodzi� wasze ludzkie spory. Tu si� liczy tylko nied�wied�, kozica, antylopa i jeszcze to, czy s�o�ce �wieci, czy pada deszcz.
� Nie pojmuj�, jak tak mo�na �y� � mrukn�� Irvin i wzruszy� ramionami. �
Ci dwaj, kt�rzy wam chcieli ukra�� mu�a, maj� na sumieniu co� wi�cej.
Llano Estacado (hiszp.) lub Staked Palin (ang.) � Pustynia Palikowa, bezwodny obszar o pow. 130 tys. km-, rozci�ga si� na terenach stan�w; Teksas i Nowy Meksyk, mi�dzy rzekami Canadian i Pecos. Jest to p�askowy� wysoko�ci 1000-1500 m. Nazw� jego niekt�rzy wywodz� od palik�w wbijanych w piasek dla wyznaczania dr�g, inni � od pni rosn�cej tam gdzieniegdzie jukki,
przypominaj�cych pale.
Rozes�ano za nimi listy go�cze. Od szeryfa do szeryfa, jak �wiat d�ugi i szeroki.
Abraham Lamb roze�mia� si� cicho:
� Tu nie dotar�y.
� Ale ludzie potrafi� dotrze� wsz�dzie, nawet w to pustkowie.
Jak ja, jak tamci dwaj. A� dziwne, �e poprzestali tylko na pr�bie kradzie�y, bo mogli si� wzi�� za was...
� W�wczas i ty by� nie �y�, m�j synu. Najpierw puma, p�niej �mija. Jak na jednego kiepskiego strzelca... to zbyt wiele. Daj spok�j �ciganiu. Oni nie maj� nic do stracenia, a ty drugi raz si� nie urodzisz.
Odszed� w k�t mrocznej izdebki i co� tam przewraca� w�r�d naczy�, bo Irvin s�ysza� pobrz�kiwanie.
� Masz � powiedzia� po chwili i wsun�� mu do r�ki twardy i wielki jak talerz podp�omyk, na kt�rym le�a� kawa� mi�sa. � Spr�buj.
Irvin poczu� ostry zapach zi�. Piecze� mia�a smak nieznany.
� Nigdy czego� podobnego nie jad�em � wyzna� szczerze zdumiony.
� Takie niedobre?
� Takie wspania�e! Jak to przyrz�dzacie? .
� Trzeba zna� si� na ro�linach. Upiec pol�dwic� potrafi byle parto�a, ale przyprawi� j� to dopiero sztuka.
Irvin jad� powoli i rozmy�la�, ale jako� leniwie. Strata wierzchowca pozbawi�a go energii. Albo po prostu by� bardzo zm�czony. A gdyby tak si�� zabra� mu�a? Mo�e podst�pem? Nie zna� si� na podst�pach. Nie by� traperem, chytrym jak tropione zwierz�ta, ani zwiadowc� skradaj�cym si� po tropach czerwonosk�rych, ani kowbojem pilnuj�cym stad przed dwuno�nymi i czworono�nymi napastnikami. By� tylko rolnikiem,
� Nie strzelam �le � rzek� bez zwi�zku, byle co� powiedzie�. � Ujrza�em strumie�, wi�c zeskoczy�em z konia, �eby si� och�odzi�. Puma zbli�y�a si� tak cicho...
� One zawsze nadchodz� cicho.
� I dopiero jak us�ysza�em kwik Betsy...
� Widzia�em wszystko. Ma�o n�g nie pogubi�em zbiegaj�c z g�ry. Pope�ni�e� du�y b��d rzuciwszy bro� daleko od siebie.
� By�em tak zm�czony, �e nie zwa�a�em na nic � westchn�� g��boko. � Kiedy skoczy�am do strzelby, puma znajdowa�a si� tak blisko, �e wyda�o mi si� niemo�liwo�ci� spud�owa�. Wi�c nawet nie celowa�em...
� I to by� b��d drugi. Nale�a�o sekund� odczeka�, konia ju� nic nie mog�o uratowa�. Pami�taj o tym na przysz�o��, zw�aszcza jak b�dziesz w�drowa� piechot�. I omijaj Llano. Przejecha�e�, ale nie przejdziesz.
� Nie mam zamiaru. Llano wcale mi nie po drodze. Przecie� ja ich musz� dogna�! � wykrzykn��. � Przepraszam � zmitygowa� si�. Strzepa� okruszyny ze spodni. � Dzi�kuj�. To by�o wy�mienite.
� Ciesz� si�. Ci ludzie musieli mie� z tob� na pie�ku. Chyba si� nie myl�. Napadli? Okradli?
� Nic podobnego. Nie zabrali mi nawet guzika od spodni.
� Czy�by� by� szeryfem?
� I to nie... Siwow�osy pokr�ci� g�ow�.
� Gadasz wielce tajemniczo, ale to twoja sprawa. Na piechot� nigdy ich nie dogonisz.
� Po�yczcie mi mu�a. Na tydzie�.
� Ani na jeden dzie�. C� bym pocz�� bez zwierz�cia? I sk�d mog� wiedzie�, jak daleko pragniesz pojecha�?
� Musz� ich z�apa� przed granic� meksyka�sk�. Tydzie� mi starczy. Je�li si� sp�ni�, wszystko na nic.
� Powiadasz, �e musisz. Co to za �mus"? � spojrza� na Irvina przenikliwie: � Tylko nie my�l, �e mu�a zabierzesz si��. Tamci tak�e pr�bowali...
Przybysz pochyli� g�ow�, poczu�, �e krew mu nap�ywa do twarzy. Ten starzec dobrze czyta� w cudzych my�lach.
� Nie ukradn� � odpar� � chocia�... o tym my�la�em � wyzna� szczerze.
� Wierz�. Powiedz: po co ich �cigasz? Czy jeste� ich towarzyszem? A mo�e i za tob� rozes�ano listy go�cze? Chod�my na ��k�.
Wyszed� pierwszy z nieodst�pn� dwururk� w gar�ci. Po�o�y� si� na trawie.
� Siadaj � rozkaza�.
Pachnia�o zio�ami. Z okolicznych wysoczyzn spada� wiatr nios�c wo� le�nej �ywicy. Doko�a g�o�no bucza�y trzmiele.
� Prawda, jak tu przyjemnie?
� Nie wytrzyma�bym nawet tygodnia w tej samotni.
� Taka to rado�� �y� w�r�d ludzi? Nie wygl�dasz na szcz�liwego. Szcz�liwcy nie goni� po w�wozach Sacramento.
� To prawda � mrukn�� w odpowiedzi. � Ale dotychczas �y�em w gromadzie.
� Po co ich �cigasz?
� Ci�gle pytacie. Co was to obchodzi?
� Nic a nic. Mnie interesuje tylko mu�. Rozumiesz?
� Jako� nie...
� Lubi� ludziom pomaga�, chocia� od nich uciekam. Coraz dalej i dalej. W�druj� a� znad Missisipi. A tu ju� chyba zostan�. Rolnik mnie nie przep�dzi, z�ota i srebra nie ma w tych g�rach.
Irvinowi ta paplanina wyda�a si� ca�kiem niepotrzebna, ale s�ucha� nie przerywaj�c � widocznie siwy samotnik musi si� wygada�. On sam nie czu� ch�ci do zwierze�, mimo �e przez tyle dni w�drowa� tylko w towarzystwie Betsy. Betsy... le�y teraz martwa za skaln� �cian�. I co dalej? Pieszy marsz? A mo�e Lamb zdecyduje si� jednak po�yczy� mu�a?
� Czy tamci mieli konia jucznego? � zapyta� niespodziewanie dla samego siebie.
� Tamci? Ach, masz na my�li moich wczorajszych go�ci. A jak�e, mieli. Wszystkie trzy zwierz�ta piekielnie zmordowane. Dlatego pr�bowali zamieni�.
� Nie m�wili, dok�d jad�?
Traper roze�mia� si� cicho:
� Nikt u mnie nie zostawia swego adresu, a ja si� o nic nikogo nie pytam. Bo i po co? Sam powiada�e�, �e kieruj� si� ku granicy Meksyku.
� Mog� si� myli�.
� Chyba si� nie mylisz. � Lamb podni�s� si� i wyci�gaj�c r�k� powiedzia�: � Tam w�a�nie le�y Meksyk. Je�li prosto jecha� t� steczk�, na kt�r� trafi�e�, dojedziesz do El Paso * nad Rio Grand�, a po drugiej stronie masz Ciudad Juarez. Ju� w Meksyku. Ale droga nie�atwa. Mo�na si� zapcha� w jaki� diabelski k�t i zab��ka� na amen. Trzeba uwa�a� na �cie�k�, jecha� ostro�nie. Je�li ci, kt�rych gonisz, nie znaj� tego przej�cia...
� Nie wiem, czy znaj�, czy nie � przerwa� mu Irvin � ale na pewno nie wiedz�, �e ich �cigam.
� Jak to?
� To taka dziwna historia, d�ugo o niej gada�. Gdybym mia� wierzchowca...
� Ale nie masz. Tym lepiej dla ciebie. S�dz�, �e tamci s� gorsi od pumy.
Irvin zerwa� si� z ziemi i krzykn��:
� C� mo�ecie wiedzie�?! Tylko ja znam prawd�.
� To czemu j� przede mn� ukrywasz? Boisz si�? Wstydzisz?
� A dacie mu�a?
� Do niczego ci� nie zmuszam, synu. I niczego nie obiecuj�.
Irvin usiad�. Ju� si� uspokoi�. Podkuli� nogi, wspar� g�ow� na r�kach.
� Nie ma innej rady � szepn��. � Powiem wam. Ukrad�bym mu�a, ale nie potrafi�. Wi�c musz� opowiedzie�.
� Szczery jeste�. To dobrze o tobie �wiadczy...
Irvin tylko machn�� r�k�.
� B�d� si� streszcza� � zacz��. � D�uga to opowie��, ale jako� sobie z ni� poradz�...
Starzec skin�� g�ow�.
El Paso � graniczna miejscowo�� Stan�w, po�o�ona nad rzek� Rio Grand� del Norte.
�
Histori� spotkania na odludziu, w sercu g�r Sacramento, opowiedzia� mi po latach, po bardzo wielu latach, sam Vincent Irvin. W�wczas ju�
nie farmer, ale szeryf Fort Benton � ma�ego miasteczka le��cego blisko granicy Stan�w i Kanady. P�tora tysi�ca mil od chatki siwego trapera, kt�ry nosi� dziwne nazwisko (a mo�e przezwisko) � Lamb.
Co wydarzy�o si� przed opisanym spotkaniem, co nast�pi�o p�niej � o tym dowiedzia�em si� nie tylko z ust Irvina. Bardzo mi pom�g� w zaspokojeniu ciekawo�ci Karol Gordon, ongi� m�odziutki westman, p�niej farmer, jeszcze p�niej traper, a w ko�cu � m�j serdeczny przyjaciel.
Tak oto narodzi�a si� � a raczej zosta�a odtworzona � opowie�� o cz�owieku, kt�ry straci� wszystko, lecz nie zgubi� (jak wielu innych w podobnej sytuacji) swej �yciowej �cie�ki.
Nieco w tej historii doda�em od siebie, aby sprawa sta�a si� bardziej zrozumia�a. Musia�em si� wczu� w sytuacj�, o kt�rych Irvin m�wi� p�g�bkiem � by�y zbyt przykre dla niego, chocia� tak ju� odleg�e w czasie.
Wreszcie rzecz ca�� � gdy ju� zosta�a utrwalona na papierze � odczyta�em (z pewnym strachem) obu g��wnym bohaterom. Przyznali zgodnie, i� to, co napisa�em, nie mija si� z prawd�. To mi wystarczy�o.
Pocz�tek pocz�tku
Noc by�a duszna i parna. Karol k�ad� si� wi�c spa� z nadziej� w sercu. Wszystko zapowiada�o burz�. Kiedy zasypia�, wyda�o mu si�, nawet, �e s�yszy dalekie grzmoty nadci�gaj�cej nawa�nicy. Wczesnym �witem wyskoczy� na dw�r pe�en radosnego oczekiwania. Spodziewa� si� ujrze� doko�a czarne ka�u�e i nie wysch�e jeszcze b�oto.
Ranek by� przyjemnie ch�odny, s�o�ce dopiero czerwonym r�bkiem wyjrza�o ponad horyzont, ale doko�a, przed domem i dalej, le�a�a ta sama co wczoraj p�aszczyzna zeschni�tej w skorup� ziemi, sp�kanej w malutkie przepa�cie i kaniony. Od studni, wznosz�cej si� mi�dzy stajni� a domem, przycz�apa� chudy wyrostek w rozpi�tej koszuli, z piersi� spalon� na br�z i z twarz� jeszcze ciemniejsz�.
� Napoi�e� konia?
Ch�opak brz�kn�� metalowym wiadrem.
� Same b�oto � powiedzia�. � Nic si� nie da nabra�.
� Id� do Irvin�w. Tam chyba jeszcze co� znajdziesz. We� dwa wiadra. Tylko nie r�b ha�asu, pewnie jeszcze �pi�.
Spojrza� w niebo, kt�re powoli zmienia�o barw�. Ust�powa�a szaro��, b��kit stawa� si� coraz bardziej intensywny. Karol westchn��. Zapowiada� si� dzie� taki sam, jak wszystkie poprzednie tej wiosny: suchy i gor�cy.
� Ani jednej chmurki � mrukn�� do siebie. � Ani jednej chmurki � powt�rzy� i zawr�ci� do chaty. Wzi�� ma�y kubeczek, z osmolonego czajnika nala� nieco wody i stan�wszy przed lustrem pocz�� si� goli�. Wolno, metodycznie. Nic go nie nagli�o. Nie by�o nic do roboty w polu. Skawalona gleba nie poddawa�a si� ani motyce, ani �opacie. Ostrze p�uga, gdy z trudem wbi�o si� w ziemi�, odwala�o tylko zesch�e bry�y, twarde jak kamienie. Jaki� sens rzuca� ziarno w tak� rol�?
� Chyba nale�y st�d wia� � powiedzia� �cieraj�c palcem myd�o z l�ni�cego ostrza brzytwy.
Ale powiedziawszy to, zdziwi� si� sam sobie. Nigdy dot�d nie za�wita�a mu w g�owie taka my�l. Odk�d osiad� w tych stronach. To znaczy � zastanowi� si� chwil� � przed pi�cioma, nie, przed czterema laty. W�a�nie w�wczas przyby� tu z gromad� innych, w czasie gdy zielony step ci�gn�� si� milami od nowiutkich jeszcze, kolejowych tor�w hen, zdawa�oby si�, w niesko�czono��. Ziemia by�a tania, prawie za darmo. Towarzystwo kolejowe otrzyma�o olbrzymie obszary po�o�one po obu stronach �elaznego szlaku i stara�o si� �ci�gn�� przysz�ych pasa�er�w i producent�w p�od�w rolnych, kt�re mia�a transportowa�.
Tak narodzi�a si� osada w po�udniowo-zachodnim Teksasie * w roku g�o�nego na ca�� Ameryk� powstania Dakot�w, zwanych Siouxami, pud wodz� Sitting Bulla *. Chocia� walki te nie toczy�y si� na terenie Teksasu, lecz znacznie dalej na p�noc, w rejonie Czarnych G�r, na pograniczu Montany i Po�udniowej Dakoty, ich zako�czenie wyda�o si� niekt�rym pocz�tkiem ery wiecznego pokoju.
Osada powsta�a z... niczego. Najpierw przybysze mieszkali w prymitywnych ziemiankach o �cianach skleconych z grubej darni. W takich samych budowlach gnie�dzi�y si� konie i krowy. Nikt nie oczekiwa� zreszt� wygodnego �ycia
i nikt nie my�la� zaczyna� od wyg�d. Mieszka�o si� byle jak, jad�o byle co, maksimum energii po�wi�caj�c ziemi. Wczesn� wiosn� ostrza p�ug�w po raz pierwszy w dziejach tej krainy zag��bi�y si� w tward� gleb�. Ci�ka to by�a orka i dos�ownie potem ludzkim zroszona. Za to jesieni�!
Cudowne by�o wtedy lato: w miar� suche, w miar� mokre. Ale jeszcze
Sitting Bull � w�dz plemienia Dakot�w (Sioux�w), przyw�dca powstania. W 1876 r. rozbi� oddzia�y genera�a Custera w bitwie nad rzeczk� Little Bighorn.
Teksas � drugi co do wielko�ci stan Ameryki P�n. Ponad 692 tys. km, Prawa stanowe uzyska� ju� w 1845 r.
cudowniejsz� okaza�a si� ta ziemia. Pszenica obrodzi�a, daj�c k�osy wielkie i ci�kie, jakich nigdy przedtem nie widzieli przybysze ze wschodu. A kolby kukurydzy przypomina�y � jak zauwa�y� kt�ry� z osiedle�c�w � p�kate flaszki whisky.
Potem nadszed� drugi rok, r�wnie wspania�y. I trzeci, nie ust�puj�cy dwom poprzednim. Farmerskie wozy, za�adowane plonami, ci�gn�y d�ugim szeregiem do kolejowego przystanku odleg�ego st�d o cztery mile. Kupcy p�acili got�wk�, farmerzy zbierali w swych kuferkach brz�cz�ce i szeleszcz�ce pieni�dze, towarzystwo kolejowe odbija�o sobie na transporcie warto�� za bezcen odst�pionych grunt�w. Wtedy nadano osadzie nazw� i wybrano szeryfa. Przedtem nikt na takie g�upstwa nie mia� czasu. Miejscowo�� nazwano � przy zgodnym aplauzie wszystkich mieszka�c�w � Green Field, ale z tych dwu s��w utworzono natychmiast jedno: Greenfield *. Nazwa by�a jak najbardziej odpowiednia. Okoliczne pola ka�dej wiosny pokrywa�y si� zieleniej�c� runi� m�odych siew�w. Przez te kilka lat zmienia�o si� wszystko. Ze wzrostem zamo�no�ci ros�y potrzeby. P�kate mieszki farmer�w sprawi�y, �e w Greenfield powsta� pierwszy saloon, luksusowo wyposa�ony jak na tutejsze warunki. Prawie w tym samym czasie otworzono du�y sk�ad, oferuj�cy nabywcy rozmaite towary, od p�ug�w a� po bielizn� damsk�. Kt� to dawniej o takiej �rozpu�cie" my�la�? W przeciwie�stwie do saloonu, stanowi�cego w�asno�� Brian Fullera (rodem z dalekiego Kansas City nad Missouri), sk�ad by� wynalazkiem jakiej� kompanii handlowej ze znacznie bli�szego Houston nad Zatok� Meksyka�sk�. Zarz�dza� nim agent maj�cy do pomocy �on� Mulatk� i dwoje niedorostk�w o nieokre�lonej barwie sk�ry. Agent nazywa� si� � zabawny zbieg okoliczno�ci! � bardzo podobnie do w�a�ciciela saloonu, a mianowicie: Fulk Bryan. Stanowi�oby to na pewno okazj� do nieporozumie� * gdyby nie fakt, �e nazwisk tych u�ywano potocznie bardzo rzadko, wystarcza�y: �saloon" i �sk�ad".
Green field (ang.) � zielone pole. Brian (imi�) i Bryan (nazwisko) wymawiaj� si� identycznie.
Przez pierwsze miesi�ce istnienia obu handlowych plac�wek Brian Fuller obrotami bi� na g�ow� Fulk Bryana. Wyposzczeni farmerzy musieli odbi� sobie lata niedosytu, mimo �e saloon nie udziela� kredytu, a sk�ad � wr�cz przeciwnie � przy wi�kszych zakupach rozk�ada� nale�no�� na raty. Gdy jednak odpowiednia suma got�wki zosta�a przepita, atrakcyjno�� nowych narz�dzi rolniczych i nowych stroj�w odnios�a decyduj�cy sukces. Do przegranej saloonu przyczyni�a si� r�wnie� niespodziewana konkurencja w postaci tak zwanej �drug-story", jednej z tych zdumiewaj�cych plac�wek handlowych, znanych chyba tylko w Ameryce. S� to sklepy stanowi�ce
co� po�redniego mi�dzy aptek�, drogeri� a barem. Naby� w nich mo�na lekarstwo, pachn�ce myd�o, cukierki, ale r�wnie�... wypi� koktejl z piorunuj�cej mieszaniny wysokoprocentowych trunk�w. Te ostatnie cieszy�y si� w Greenfield du�ym powodzeniem, p�ki nie przesta�y by� nowo�ci�.
Jednocze�nie z powstawaniem plac�wek handlowych zmienia�o si� oblicze osiedla. Znika�y budy-ziemianki. Pojawia�y si� domki, ba, nawet wille z werandkami i kolumienkami � powielane wzory drewnianej architektury miasteczek dalekiego wschodu Ameryki. Wzrasta�a zamo�no�� i nie sprawdza�y si� przepowiednie pesymist�w, �e Teksas jest krajem wy��cznie uprawy bawe�ny, a nie zbo�a, i �e wszelkie pr�by zmiany charakteru p�od�w rolnych zako�czy� si� musz� kl�sk� gospodarcz�. W�a�nie pszenica sta�a si� �r�d�em rozwoju Greenfield. Wszystko jej tutaj sprzyja�o. W pobli�u nie istnia�y gospodarstwa hodowlane, nie przep�dzano t�dy wielkich stad byd�a tratuj�cych zasiewy, co stawa�o si� przyczyn� zatarg�w (niekiedy ko�cz�cych si� krwawo) mi�dzy rolnikami a gromadami p�dzikich kowboj�w strzeg�cych byd�a. Tradycyjne ju� szlaki przep�du, o ustalonych nazwach: �Zachodni" i �Chisholm" bieg�y na wsch�d i na zach�d od Greenfield. Ca�e szcz�cie.
Ludzi w okolicy nie by�o wiele, mimo �e ziemie Teksasu zamieszkiwa�o ju� prawie 700 tysi�cy bia�ych i Murzyn�w, nie licz�c plemion india�skich. C� to jednak znaczy�o wobec 267 tysi�cy mil kwadratowych * powierzchni? Tak wi�c Greenfield le�a�o na uboczu od niebezpiecze�stw gro��cych osadzie ze strony zwierz�t i ze strony w��cz�g�w. Zapowied� kl�ski przysz�a niespodziewanie, zupe�nie nieoczekiwanie przez farmer�w. Zdawa�o im si�, �e poznali ju� doskonale klimat i nabyli umiej�tno�ci przepowiadania pogody nie tylko na najbli�sze dni, ale na tygodnie, na miesi�ce. A� nasta�a wiosna, prawie bezdeszczowa. Siew�w dokonano, p�niej jednak gleba stwardnia�a na kamie�. Ani jedno ziarno nie zakie�kowa�o. Przez d�ugie miesi�ce nie spad�a z pogodnego nieba nawet kropla deszczu. Sytuacj� poprawi�y burze topniej�cego natychmiast gradu. Niestety, wydarzy�o si� to dopiero w po�owie teksaskiej zimy, przy temperaturze 32 stopni *. Ziemia nieco rozmi�k�a, ale nie poprawi� si� humor farmerom. Wprawdzie nie popadli w rozpacz. Nadal mieli w swych spichrzach pe�no dorodnego ziarna, kt�rego nie pozbyli si� zgodnie z tradycj� zapobiegliwego i przewiduj�cego gospodarzenia, przekazan� im jeszcze przez ojc�w we wschodnich stanach. Gdy jednak podobna sytuacja meteorologiczna powt�rzy�a si� w roku nast�pnym, troska o jutro zaci��y�a nad umys�ami mieszka�c�w Greenfield. Skamienia�a gleba nie nadawa�a si� do uprawy. Otaczaj�ce osad� dalekie przestrzenie prerii zmieni�y sw� barw�. Z zielonych sta�y si� brudnobr�zowe. Szumi�ce trawy przeobrazi�y si� w twardy jak kamie� pokrowiec sko�tunionych, wbitych w ziemi� usch�ych �odyg. Sko�czy�a si� �wie�a pasza. Trzeba by�o powybija� krowy i owce. Oszcz�dzano tylko koni. Na suszy wysz�y one najlepiej, otrzymuj�c teraz zamiast siana cenn� kukurydz� i jeszcze cenniejsze ziarno pszeniczne. Ale c� pocz�liby farmerzy bez koni, gdyby wreszcie spad�y strumienie wody na bezp�odn� ziemi�?
Sygna�em gospodarczego kryzysu sta�a si� likwidacja �drug-story". Nast�pi�a bez �adnej zapowiedzi, z dnia na dzie�. Kt�rego� ranka mieszka�cy Greenfield
Dok�adnie 267 333 mil', co r�wna si� ok. 692 tys. km.
Mowa o termometrze Fahrenheita. 32 stopnie F � to 0 stopni Celsjusza.
ujrzeli drzwi i okna sklepu na g�ucho zamkni�te, ale dopiero w kilka godzin p�niej osiedle obieg�a wie�� o wyje�dzie w�a�ciciela i pomocnika. Do kolejowego przystanku odwi�z� ich na swym wozie stary Abel Meredith. Opowiada� p�niej, �e baga�y mieli niewiele. Wygl�da�o wi�c na to, �e powr�c�, kiedy si� czasy poprawi�. Kl�ska suszy sk�oni�a ludzi do oszcz�dno�ci, �drug-story" straci� klientel� na d�ugo przed likwidacj�.
Zawiadomiony o wydarzeniu szeryf przyby� natychmiast pod domek, raczej barak z werandk�, w kt�rym mie�ci� si� sklep. Stwierdzi�, �e wszystkie okna zabito deskami, a na drzwiach zawieszono pot�nych rozmiar�w k��dk�. Fakt nie ulega� w�tpliwo�ci. Odt�d szeryf codziennie odwiedza� opuszczony budynek, mo�e w nadziei, �e ujrzy go na nowo zamieszka�ym przez dotychczasowych u�ytkownik�w, a mo�e dlatego, �e pragn�� skontrolowa� stan okien i drzwi. Wewn�trz przecie� musia�y si� znajdowa� towary. Tak zreszt� powszechnie s�dzono, ale nikomu nie przysz�o do g�owy �asi� si� na te �skarby". Greenfield przez lata mog�o s�u�y� za przyk�ad najbardziej spokojnego osiedla ze wszystkich najbardziej spokojnych osiedli ca�ego �wiata.
Likwidacja (raczej: samolikwidacja) �drug-story� nie by�a przecie� tragedi�. Tragedia narodzi�a si� wtedy, gdy mieszka�com Greenfield pocz�o brakowa� jedzenia, pocz�o brakowa� pszenicy i pieni�dzy. Gdyby nie Fulk Bryan, kt�ry okaza� si� cz�owiekiem dobrego serca i chyba dobrym kalkulatorem, po�owa ludno�ci przymiera�aby g�odem. Oto Fulk Bryan rozszerzy� kredyt, chocia� nie odwo�ono ju� ziarna do kolejowych wagon�w. Wr�cz przeciwnie: transportowano m�k�, kukurydz� i szereg innych artyku��w spo�ywczych ze stacji do osady. W ten spos�b przetrwano jako tako okres zimy. Wszyscy farmerzy zad�u�yli si� u Bryana �po czubek nosa". Ale nie by�o wyj�cia z tej sytuacji, chyba ucieczka w inne strony kraju. W�wczas nikt tego jeszcze nie pragn��.
W�a�ciciel saloonu � �bezkredytowy" Brian Fuller postanowi� na�ladowa� Fulk Bryana. Uzna�, �e lepiej handlowa� na kredyt ni� wcale. Ludzie nie �wiecili groszem, za to saloon coraz cz�ciej �wieci� pustk�. Zamkni�cie �drug-story" nie przysporzy�o klienteli saloonowi. Co prawda i otwarcie kredytu nie zape�ni�o przestronnej sali ober�y t�umem rozkrzyczanych farmer�w. Jednak�e w sobotnie wieczory i p�ne niedzielne popo�udnia �ci�ga�a tu garstka desperat�w uwa�aj�c, �e nic im nie pomo�e ani nie zaszkodzi, czy d�ug b�dzie wi�kszy, czy mniejszy o kilka dolar�w. Byli to przewa�nie ludzie m�odzi i samotni, gotowi � je�li sytuacja nie ulegnie poprawie � pierwsi czmychn�� z Greenfield, zostawiaj�c na �asce losu ziemi�, budynki i sprz�t gospodarski. Bo nawet nikt nie marzy�, �e znalaz�by si� nabywca ich nieruchomo�ci. Tak wi�c w saloonie weselono si�, jak kto jeszcze potrafi�, a kiedy gospodarz zamyka� lokal na noc, sp�nieni w�drowcy, wracaj�c do domowych pieleszy, zadzierali g�owy, by ujrze� na niebie upragnione chmury. Niestety, �wieci�y gwiazdy. Bardzo jasno, przera�liwie ostro, beznadziejnie...
Karol Gordon, chocia� samotny jak kaktus na pustyni, nie odwiedza� ju� od dawna saloonu. By� w og�le nieco dziwnym cz�owiekiem. W male�kim Greenfield, w kt�rym ludzie zd��yli dobrze si� pozna� i poinformowa� wzajemnie o wszystkim, co prze�yli, a tak�e o swych planach na przysz�o�� � o przesz�o�ci Karola Gordona nikt nic pewnego nie wiedzia�. Szeptano, �e nawet je�li kiedykolwiek zajmowa� si� upraw� roli, to ju� dawno zd��y� o tym zapomnie�. Jednak wystarczy�o tylko przyjrze� si� obmawianemu, aby dostrzec oczywisty nonsens tego twierdzenia. Gordon by� zbyt m�ody. Mo�e nigdy nie ora� i nie sia�?... M�wiono � nie wiadomo na jakiej podstawie � �e Gordon jeszcze jako ch�opak w��czy� si� po Dzikim Zachodzie, wprawia� w strzelaniu do futerkowej zwierzyny i tylko dlatego zerwa� z zawodem, �e zniech�ci� go do tamtych stron tragiczny koniec wyprawy genera�a Custera w roku 1876, kiedy to w walce z Dakotami Sitting Bulla zgin�� i genera�, i ca�y oddzia� kawalerii, kt�rym dowodzi� *. Z�o�liwi dodawali, �e nie wiadomo, po kt�rej stronie bra� udzia� w walce: bia�ych czy czerwonych. W tamtych czasach, gdy dobrze pami�tano krwaw� histori�, kt�ra si� rozegra�a nad brzegami ma�o przedtem znanej rzeczki, postawienie publicznego zarzutu wsp�uczestniczenia w masakrze bia�ych by�o spraw� niebezpieczn� albo dla pomawianego o taki post�pek, albo dla pomawiaj�cego. Poniewa� jednak farmerzy z Greenfield nale�eli do kategorii ludzi spokojnych, nie znosz�cych burd i awantur � nikt g�o�no nie powtarza� plotki.
Na uprawie roli Karol Gordon istotnie niewiele si� zna�. B�d�c jednak zdolnym na�ladowc� i ch�tnym s�uchaczem, po kilku latach nauczy� si� korzysta� z rad do�wiadczonych rolnik�w. Najwi�cej pom�g� mu bliski s�siad, Vincent Irvin, m�ody farmer, kt�ry sprzeda� swe podupadaj�ce gospodarstwo w P�nocnej Karolinie i wraz z �on� pow�drowa� na po�udniowy zach�d szuka� szcz�cia.
Tak to wszystko wygl�da�o a� do pami�tnego ranka, w kt�rym Gordon stwierdzi�, �e i w jego studni, wykopanej przed domem, nie ma ani kropli wody. Wtedy po raz pierwszy pomy�la� o opuszczeniu Greenfield.
� Hallo, boss! * � zawo�a� z g��bi sieni ciemnow�osy ch�opak. � Jest woda!
� �wietnie. Przynie� tutaj i nalej do miski.
� Nie b�dzie si� pan my� na dworze? Zanosi si� na upa�.
� Wielka mi nowina. Od tygodnia pieczemy si� �ywcem. Nalej do miski i id� napoi� konia.
Us�ysza� brz�k wiadra, plusk wody, potem oddalaj�ce si� kroki. Sko�czy� golenie, przeszed� do sionki i zacz�� si� my� w du�ej blaszance, pe�nej wody. Woda by�a zimna. Od razu poczu� si� lepiej.
�Co pocz�� z Robertem? � rozwa�a� w dalszym ci�gu projekt opuszczenia Greenfield. � Bra� go z sob� na niepewne? A je�li nie b�dzie chcia�? Zostawi� samego?..."
By�a to bitwa nad rzeczk� Little Bighorn w dn. 26 czerwca 1876. Pad�o w niej 276 �o�nierzy i oficer�w si�dmego pu�ku kawalerii.
Boss � mo�na przet�umaczy�: szef.
Zreflektowa� si� nagle: �Po co mam st�d ucieka�, do licha? Co mi do g�owy strzeli�o? Wszystko przez t� parn� noc. Przecie� to nie ma sensu. Zapytam Roberta, co o tym s�dzi... Nie, nie b�d� pyta�. Ch�opak si� przestraszy."
Z Robertem spotka� si� zupe�nie przypadkowo przed laty, gdy przy��czy� si� do karawany ludzi, woz�w i byd�a, ci�gn�cej ku po�udniowemu zachodowi. Zdarzy�o si� to niedaleko Abilene, w Kansas, gdzie ko�czy� si� wielki szlak przep�du byd�a, zwany Szlakiem Chisholm, wiod�cy z po�udnia a� do Rio Grand�. Robert w�a�nie przew�drowa� ten szlak jako jeden z kowboj�w i znajdowa� si� u kresu si�. Wygl�da� tak, jakby mu pozosta�o tylko par� godzin �ycia. Gordon zainteresowa� si� ch�opakiem, po kr�tkiej rozmowie Robert zosta� umieszczony, jako dodatkowy pasa�er, w jednym z farmerskich woz�w. P�niej, na ziemiach przysz�ego Greenfield, okaza� si� nieocenionym pomocnikiem �wie�o upieczonego farmera. Gordon dowiedzia� si� o nim tylko tyle, �e nazywa si� Dreer. Ch�opak by� skryty i nigdy nie m�wi� za wiele. By� mo�e, i� fakt ten zjedna� Robertowi przychylno�� Gordona, kt�ry nie znosi� plotkarzy i gadu��w.
Znowu metalicznie zabrz�cza�o wiadro. Robert pojawi� si� w jasnym prostok�cie drzwi.
� Jeszcze raz id� po wod� � zakomunikowa�.
� Dobrze, ale zostaw troch� dla Irvina.
Rozleg� si� cichy �miech:
� Nie zabraknie, bo w do�ku...
Rzeczywi�cie, posiad�o�� Irvina le�a�a we wkl�ni�ciu gruntu i podziemne �r�d�a musia�y sobie torowa� tam drog�.
Gordon wytar� si� szorstkim r�cznikiem, przywdzia� koszul� i zajrza� pod palenisko kuchennego pieca. Nie potrzebowa� rozgrzebywa� wczorajszego popio�u, ju� tli� si� ma�y ogienek rozniecony przez Roberta. Dorzuci� kilka patyk�w, a potem zaj�� si� przyrz�dzaniem jajecznicy na boczku i przygotowa� pszenne suchary (wszystko dzi�ki kredytowi Fulk Bryana).
� S�ysza� ju� pan, szefie?
� Nie wrzeszcz. Wejd� i powiedz, o co chodzi. Ch�opak ukaza� swe zaczerwienione oblicze.
� Spotka�em starego Abla. Gada�, �e Hamm Harris i Jim Perry znikli tej nocy.
� Plotka.
� Abel wie na pewno. Chodzi� do nich. Gordonowi zrobi�o si� jako� przykro. Ci dwaj ludzie siedzieli w Greenfield od samego pocz�tku. A teraz... zwiali. Mog�o to si� sta� sygna�em do masowej ucieczki. Zreszt�...
� Oni byli mocno zad�u�eni u Bryana � powiedzia� p�g�osem.
Ch�opak roze�mia� si�.
� Nie widz� powodu do rado�ci. Jak tak dalej p�jdzie, Bryan zamknie kredyt. W�wczas nie b�dzie innego wyj�cia... Chcia�by� st�d wyjecha�?
� Nie.
� Wi�c widzisz, �e nie ma si� z czego cieszy�. Mo�e to jednak nieprawda? Co wi�cej s�ysza�e�?
� Pan Irvin ju� wsta�.
� �adna nowina.
� Powiedzia�, �e we�mie konia, strzelb� i p�jdzie polowa�.
Z kolei roze�mia� si� Gordon.
� Te� ma pomys�y? W ci�gu kilku lat potrafili�my wystraszy� st�d wszystkie zwierzaki.
� Pan Irvin m�wi�, �e teraz zaczn� ci�gn�� na p�noc bizony.
� Bizony! Wielki Bo�e! Ju� ja mu wybij� to z g�owy. Przecie� on nigdy nie polowa� na bizony! No, id� � zdecydowa� si� nagle. � Jakby zacz�o pada�...
Ch�opak zachichota�:
� ... to zaraz postawi� naparstek, �eby na�apa� deszcz�wki.
Gordon wcisn�� na g�ow� podniszczony kapelusz i wyszed� na szerok� drog�, tward� i sp�kan� w grube rysy tak jak ca�a ziemia doko�a. Zatrzyma� si� w miejscu, gdzie droga spada�a �agodnie ku nizinie przypominaj�cej kszta�tem gigantyczn� misk�. W �rodku tej miski wznosi�y si� zabudowania otoczone p�okr�giem wysokich drzew. Nad kominem najwi�kszego z domostw pi�a si� ku beznadziejnie czystemu niebu w�ska nitka dymu. Zwiastowa�a pogod�, przekl�t� pogod�.
Gordon westchn�� i przyspieszy� kroku. Skr�ci� w prawo, min�� furtk� w p�ocie, kt�ry otacza� Irvina � co uwa�ano za luksus nawet w zamo�nym dot�d Greenfield � potem studni� z korytem do pojenia byd�a. Zajrza� w otw�r. G��boko, g��boko widnia�o odbicie nieba. Znak, �e jest jeszcze woda.
� Halo, Karolu! Chcesz si� utopi�?
� W�a�nie. Dlatego kawa� bizoniej pieczeni we. � Jutro mo�e by� ju� za p�no. U mnie studnia wysch�a.
� Ale ta nie wyschnie. Mierzy�em wczoraj, nic a nic nie ubywa. Gdzie� tu jest �r�d�o. Na szcz�cie. Co nowego, Karolu?
Gordon u�miechn�� si� do wysokiego, szczup�ego m�czyzny o spalonej na br�z twarzy, niebieskich oczach i jasnych w�osach. � Gdyby nie twoja studnia, nie m�g�bym si� dzi� umy�. Nie wiem, jak sobie radz� inni...
� Nie jest tak �le. Tu w dole wszyscy maj� wod�.
� S�uchaj, Vincent, m�wi� mi Robert, �e si� wybierasz na polowanie. Czy to prawda?
� My�la�em o tym. Widzisz... moje d�ugi u Bryana wci�� rosn�. Z przera�aj�c� szybko�ci�.
� Mnie r�wnie� zbrzyd�o solone mi�so, ale trudno domaga� si� czego� lepszego w takiej sytuacji... � machn�� r�k� Gordon.
� W�a�nie � odpowiedzia� podnosz�c g�ow� �-bardzo by si� przyda�. A sk�r� mo�na sprzeda�.
� Kto tu kupi?
� Mo�e Bryan.
� Wybij sobie z g�owy bizonie mi�so. B�dzie teraz chude i �ylaste, je�li w og�le b�dzie.
� Opowiada�e� o bizonich szlakach, czy tak trudno je odnale��?
� Szlaki bizonie istniej�, ale...
Mi�dzy kolumienkami ganku ukaza�a si� kobieca g�owa. Melodyjny g�os zawo�a�:
� Jak si� masz, Karolu! Nie odchod�cie, zaraz przygotuj� �niadanie.
Znik�a w g��bi budynku.
� Ale co? � podj�� przerwan� rozmow� Irvin.
� To, �e bizony szukaj� dla swego marszu teren�w obfituj�cych w pasz� i w wod�. Doprawdy nie wiem, gdzie takich szuka�. A je�li chodzi o inne zwierz�ta, zd��yli�my przep�oszy� wszystkie p�owe czworonogi. Nawet antylopy si� st�d wynios�y. Raz tylko jeden daleko, daleko st�d widzia�em pieski preriowe.*
� Nie kpij.
� Ani mi to w g�owie. Jestem pewien, �e bizony tak�e zmieni�y sw�j szlak.
� Ostatecznie deszcze musz� gdzie� pada�.
� I mnie si� tak wydaje. Tylko gdzie? O tym nie wiemy ani ty, ani ja. A pr�cz tego, Vincent, nie jeste� przecie� dobrym strzelcem. Z antylopami to �adna bieda, po prostu zmarnujesz nieco �adunk�w, a zwierz�ta czmychn�. Ale z bizonami, je�li na nie trafisz, mo�e by� k�opot. Zraniony byk staje si� niebezpieczny. Nie podoba mi si� tw�j projekt.
� Wybierzemy si� razem.
� Po to, aby ci� pilnowa� na ka�dym kroku? Nic nie wyjdzie z takiego polowania.
W drzwiach domu ukaza�a si� kobieca g�owa.
� Chod�cie...
Weszli do sporej izby, kt�rej �rodek zajmowa� prostok�tny st�, zastawiony po�yskuj�cymi w smudze s�o�ca talerzami. Przy jednym z nich, na wysokim sto�ku, siedzia� ch�opczyk trzy-czteroletni, o rumianej buzi i jasnej jak bawe�na czuprynie. Jad� w�a�nie owsiank�, ale na widok wchodz�cych zerwa� si�:
Pieski preriowe� ameryka�skie �wistaki.
� Dzie� dobry, wuju Karolu, dzie� dobry, wuju Karolu! � za�piewa� jak�� swoj� w�asn� melodi�.
� Dop�ki nie zjesz � odpar� sztucznie powa�nym g�osem Gordon � nie b�d� z tob� rozmawia�.
� Siadajcie � poprosi�a gospodyni.
� Dzi�kuj�, Becky � odsun�� nieco talerz. � Jad�em ju�. Ale je�li mnie pocz�stujesz kubkiem dobrej kawy, na pewno nie odm�wi�. A nawet nie musi by� dobra. I gorsz� wypij�. Bryan si� psuje. Mi�so coraz bardziej s�one. Nie uwa�acie, �e przyda�oby si� zmieni� dostawc�?
Irvin u�miechn�� si�, a jego �ona przytakn�a p� serio, p� �artem:
� W�a�nie, mo�e ty by� go zast�pi�, Karolu? � A po chwili doda�a powa�nie: � Nie mo�na narzeka� na cz�owieka, dzi�ki kt�remu wszyscy, jak tu jeste�my, nie umieramy z g�odu...
� Poddaj� si�, Becky. Nie powiem wi�cej z�ego s�owa na Bryana, chocia� zdziera z nas dziesi�t� sk�r�.
� Znowu zaczynasz? Jaki on jest, taki jest, ale w�a�nie... jest! Nie wyjecha�.
� Niewiele ryzykuje, to przecie� tylko agent.
� Jednak ma nie zap�acone kwity � wtr�ci� si� Irvin � b�dzie odpowiada� przed swym przedsi�biorstwem.
� S�yszeli�cie, �e Harris i Perry znikli tej nocy? Oni byli u Bryana porz�dnie zad�u�eni.
� No w�a�nie! Masz, Karolu, kaw�, i mo�e nie b�dzie taka z�a.
Poda�a Gordonowi kubek, podsun�a m�owi talerz z jajecznic� i siad�a przy malcu, kt�ry zaraz pocz�� szybciej obraca� �y�k�.
Karol spojrza� na kobiet� k�tem oka. Becky Irvin, jego zdaniem, nie pasowa�a na �on� farmera. Bardzo r�ni�a si� od �on innych rolnik�w, jakie spotka� na swej �yciowej �cie�ce. Tamte � pionierki osadnictwa Dzikiego Zachodu � by�y zazwyczaj wysokie, mocno zbudowane, o silnym g�osie, a nierzadko silnej... pi�ci. Obeznane z broni� paln�, je�dzi�y konno jak najlepszy kowboj i dos�ownie trzyma�y w gar�ci ca�e gospodarstwo. A Becky?
Szczup�a, drobna, o g�ow� ni�sza od swego ma��onka, niezbyt zaradna, zdaj�ca si� ze wszystkim na decyzj� Vincenta.
W kilka miesi�cy po przybyciu na te pustkowia urodzi� im si� syn. Gordon � jako najbli�szy s�siad � mimo woli sta� si� wsp�uczestnikiem rado�ci i zmartwie� rodzinnych. Bywa� cz�stym go�ciem u Vincenta, kt�ry nie sk�pi� mu �yczliwych, gospodarskich rad, zw�aszcza w pierwszym okresie pobytu, najtrudniejszym. Przybyli tu przecie� wczesn� wiosn�, aby zd��y� jeszcze z siewami jarymi. Ale przed tym nale�a�o jako-tako domy urz�dzi�; postawi� cho�by prymitywne lepianki, budynki gospodarcze, studnie, zagrody dla byd�a i koni. Roboty by�o huk. Karol Gordon � z wdzi�czno�ci za fachowe porady � zacz�� pomaga� Irvinom. Na orce i siewie zna� si� tyle co kura na pieprzu. Za to budowniczym i kucharzem okaza� si� doskona�ym. Gdy wi�c Vincent Irvin zabra� si� do orki, Gordon stan�� u boku pani Becky i wraz z Robertem oporz�dza� inwentarz, sprowadza� drzewo na opa�, nosi� wod� dla obu gospodarstw. A przede wszystkim wzni�s� dwa budynki mieszkalne: dla Irvin�w i dla siebie. P�niej, gdy przyszed� na �wiat ma�y Clem, Karol nadal by� wiernym pomocnikiem s�siad�w. W czasie �niw, sianokos�w i m�ocki pracowa� za trzech, ale nauczy� si� przez to tyle, ile nie da�by mu najlepszy wyk�adowca najlepszej szko�y rolniczej. Wi�c nie uwa�a� czasu po�wi�conego s�siadom za zmarnowany.
� B�dzie z ciebie znakomity farmer � stwierdzi� ju� po kilku miesi�cach Irvin. � Jeszcze roczek, a poznasz tajniki gospodarki. Tylko �on� musisz sobie poszuka�. Bez kobiecego oka nie upilnujesz wszystkiego, kiedy ci si� gospodarstwo rozro�nie. A �e si� rozro�nie, to ju� teraz wida�. Co za szcz�cie, �e�my si� tu przenie�li!
Gordon odpar� na to, i� na o�enek ma czas, a do pomocy ch�opaka, i to tak t�giego, jak Robert Dreer. Pomy�la� przy tym, �e ma��e�stwo Irvina nie jest znowu takim wielkim szcz�ciem i pomoc� w pracy. Po narodzinach Clema Becky Irvin bardzo d�ugo nie mog�a wr�ci� do si�. Dopiero p�n� zim� zaj�a si� gospodarstwem. Ale gdy nadesz�a kolejna wiosna, gdy nadci�gn�y tropikalne upa�y, Becky zn�w poczu�a si� �le. Karol dostrzeg� to szybciej od Vincenta i pod pozorem, �e si� �miertelnie nudzi, �pieszy� z pomoc� Irvinowi albo osobi�cie, albo przysy�aj�c Roberta. Lecz stan zdrowia Becky Irvin wci�� pogarsza� si�.
O tym wszystkim rozmy�la� Karol siedz�c za sto�em Irvin�w, pij�c kaw� i stwierdzaj�c, �e pani Becky nie zdo�a�a nic a nic opali� si� w s�o�cu, przeciwnie: wydawa�a si� coraz bledsza.
Nieznajomi
Vincent Irvin dobrze pami�ta� dzie�, w kt�rym musia� rozsta� si� z d�ugorogim teksaskim wo�em. Nie starcza�o paszy na okres zimy. W kilka miesi�cy p�niej sprzeda� jednego ze swych koni, a z ko�cem drugiego roku suszy � krow�. Mimo �e Karol odradza� mu, decyduj�c si� nawet sprzeda� w�asnego konia, by odst�pi� cz�� paszy s�siadom. Ofiara nie zosta�a przyj�ta. �ywy inwentarz obu s�siaduj�cych ze sob� gospodarstw zmniejszy� si� do liczby trzech koni, z kt�rych jeden stanowi� w�asno�� Roberta. Deszcz wreszcie spadnie, a bez zwierz�t nie mo�na przecie� uprawia� roli. Lepiej wi�c zad�u�y� si� u Bryana i karmi� czworonogi drog� kukurydz�. Tak zreszt� post�powali wszyscy farmerzy Greenfield. I chyba s�usznie. Sz�o wi�c pod n� byd�o, konie oszcz�dzano. Pod koniec trzeciego roku suszy nie by�o w osadzie ani kr�w, ani owiec, ani �wi�. Dr�b zosta� zjedzony ju� wcze�niej, wi�c gdyby nie kredyt Bryana, nie pozosta�oby nic innego, jak ucieka� z osady albo... umrze� z g�odu.
Pogr��ony w nieweso�ych my�lach szed� obok Gordona milcz�c.
� Ju� i drzewa poczynaj� schn�� � Karol wskaza� na w�t�e drzewko o pokurczonych, z��k�ych, powi�d�ych listkach. � Czy� ca�a ta cz�� Teksasu ma si� zamieni� w pustyni�? Dok�d wtedy p�jd� ludzie, i tak ju� doprowadzeni do bankructwa?
Przed nimi ci�gn�o si� pole, spopiela�a i sp�kane. Dalej wida� by�o domy i domki osiedla, a przed nimi tu i tam stoj�cych bezczynnie ludzi. Rzecz nie do pomy�lenia w dawnych, normalnych dniach wiosny, gdy ka�dy niemal dwoi� si� i troi� przy pracy w polu.
� Dok�d tak w�drujecie? � zagadn�� ich Abel Meredith.
� A tak, przed siebie, dowiedzie� si�, co s�ycha�...
� Czy to prawda � zapyta� Gordon � �e Harris i Perry wyjechali?
� Raczej znikli, jak mary. Jeszcze wieczorem ich widzia�em, rano... ani �ladu! Pewne jest jedno: ju� nie wr�c�. Bo i po co? Wolni s� jak ptaki, gdzie indziej sobie gniazda uwij�. Nie tak, jak my � stwierdzi� z lekk� nutk� goryczy. � Ale i ty tak�e � stukn�� Karola w piersi ko�cistym palcem � nie masz nic do stracenia.
� O nie, ojcze, ja si� st�d nie rusz�! Chyba... � doda� po chwili � gdyby Bryan odm�wi� dalszego kredytu.
Abel Meredith spojrza� na niego uwa�nie. By� najstarszym w�r�d mieszka�c�w osady. Kiedy� w saloonie Fullera, po kt�rej� tam szklaneczce (Abel nie stroni� od rozgrzewaj�cych napoj�w) o�wiadczy� zebranym, �e m�g�by by� ojcem ich wszystkich. Od tej pory pocz�to go nazywa� �ojcem". Najpierw dla �artu, p�niej z przyzwyczajenia. Meredith przyj�� ten zwyczaj jako co� naturalnego, nale�nego jego wiekowi. Wielu zreszt� w�tpi�o, by m�g� mie� � jak zapewnia� � dziewi��dziesi�t lat, bo Abel potrafi� nie tylko dobrze wypi�, ale i �wietnie trzyma� si� na siodle, a strzela� do celu jak sam szatan. Oczywi�cie tylko do martwego celu, gdy� � rzecz zadziwiaj�ca � nikt w Greenfield nie nosi� przy pasie ani wielostrza�owych colt�w, ani �adnej broni palnej. Wszyscy byli spokojnymi rolnikami (poza Karolem Gordonem i Robertem) ze wschodnich stan�w, gdzie od pokole� nie grozi�y ludzkiemu �yciu ani tomahawki czerwonosk�rych, ani strzelby p�dzikich awanturnik�w. A poniewa� w Greenfield i w najbli�szej okolicy � rzecz jeszcze dziwniejsza � nie wydarzy� si� �aden napad, nic nie zmusza�o rolnik�w do obci��ania swych pas�w, plec�w czy kieszeni niepotrzebnym �elastwem. Strzelby, sztucery i dubelt�wki, nabyte przed wyruszeniem w d�ug� drog� na zach�d, wisia�y sobie spokojnie w izbach, elegancko � trzeba przyzna� � wyczyszczone i naoliwione. Gdy Lucasa Fawkesa wybrano miejscowym szeryfem � bardziej z poszanowania dla tradycji ni� z potrzeby (bo szeryf nic nie mia� tu do roboty) � by� jedynym cz�owiekiem w Greenfield nosz�cym za pasem dwa colty, ale jedynie od parady i dla podkre�lenia godno�ci.
Gordon i Vincent chcieli ju� odej��, gdy Abel tajemniczo na nich skin�� i st�umionym szeptem oznajmi�:
� Jedyna okazja. Id�cie zaraz do saloonu Fullera.
� A c� to za nowy kawa�? � za�mia� si� gorzko Irvin.
� Dlaczego ostatnia okazja? � Gordon powa�niej potraktowa� informacj�.
� Bo Brian Fuller zwija bud�. Nikt jeszcze o tym nie wie, a on sam udaje, jakby tu chcia� zosta� do ko�ca �wiata.
� Nie do wiary � mrukn�� Irvin. � Chce straci� tyle pieni�dzy?
� Sza, nie tak g�o�no. Fuller wida� uzna�, �e susza niepr�dko si� sko�czy, wi�c postanowi� sko�czy� z handlem. Jutro ju� go nie zobaczycie. No, id�cie.
Poszli, bardziej zdziwieni wie�ci� ni� zmartwieni, bo z kredytu w saloonie nie korzystali.
� No tak � mrukn�� Vincent � wczoraj Harris i Parry, jutro Fuller. Ludzie zaczynaj� ucieka� i innym dadz� przyk�ad.
� Nic na to nie poradzisz.
� A je�li i Bryan si� st�d wyniesie?
� Wtedy i my b�dziemy musieli odej��... Wyjedziemy razem.
� Mo�e Abel tylko nas nabiera?
� Abel nie ma takiego zwyczaju. Pami�tasz, Vincent, jak Abel opowiada� o szlaku przep�du byd�a? Nazwa� go szlakiem Goodnightloving *. My�leli�my, �e z nas kpi, i ryczeli�my ze �miechu, a przecie� Abel m�wi� prawd�. Sprawdzi�em. Taki szlak istnieje od 1866 roku. Ci�gnie si� przez nasz Teksas, od g�rnej Brazos do Pecos *, a stamt�d pro�ciutko na p�noc do Denver i Cheyenne.*
Good night (ang.) � dobranoc; loving (ang.) � kochaj�cy. Nazwa tego szlaku pochodzi od dwu, nieco zabawnych nazwisk ludzi, kt�rzy szlak wytyczyli: Goodnighta i Lovinga.
Rzeki przep�ywaj�ce przez Teksas. Brazos wpada do Zatoki Meksyka�skiej, Pecos jest dop�ywem rzeki Rio Grand� del Norte, stanowi�cej w swym �rodkowym i dolnym biegu granic� mi�dzy Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem.
Denver i Cheyenne � miasta w p�nocnych stanach.
� Sk�d ty o tym wiesz? � zdziwi� si� Vincent.
� Pojecha�em kiedy� na stacj� razem z Bryanem odbiera� towary. Wtedy spotka�em jakiego� w��cz�g�, kt�ry pom�g� nam za�adowa� w�z. Kiedy ju� wszy�ciutko zosta�o pi�knie u�o�one, Bryan zaprosi� nas do tej budy, tu� obok przystanku. Wiesz, przecie�...
� Nie wiem. Przed trzema laty nie by�o tam �adnej budy, a od tamtego czasu nie mam po co je�dzi� na stacj� � westchn��.
� Mniejsza z tym, do�� �e teraz stoi buda, kilka jard�w od toru, z p�askim dachem i napisem na wielkiej desce: �Green Saloon".
� Pili�cie?
� Bardzo skromnie. Bryan nigdy nie by� hojny. Nasz pomocnik zacz�� si� w�wczas chwali�, �e by� kowbojem i p�dzi� byd�o z Teksasu. Przypomnia�em