9988
Szczegóły |
Tytuł |
9988 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9988 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9988 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9988 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GWIEZDNE
WOJNY
DZIEDZIC IMPERIUM
TIMOTHY ZAHN
Przek�ad Anna i Jan Mickiewicz
Tytu� orygina�u HEIR TO THE EMPIRE
Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna DANUTA BORUC
Projekt graficzny ok�adki MA�GORZATA CEBO-FONIOK
Ilustracja na ok�adce TOM JUNG
Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER
KSI�GARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER
Tu znajdziesz informacje o nowo�ciach i wszystkich naszych ksi��kach! Tu kupisz wszystkie nasze ksi��ki! http://www.amber.supermedia.pl
Copyright � 1994 by Lucasfilm Ltd. & �
All rights reserved.
Used Under Authorization. Published originally under the title Heir to the Empire by Bantam Books.
For the Polish edition Copyright � 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7169-350-8
WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62
Warszawa 2001. Wydanie IV Druk: Finidr, s.r.o., �esk� T�in
ROZDZIA�
1
- Kapitanie Pellaeon? - dobieg� z oddali jaki� g�os. Kto� stara� si� przekrzycze� panuj�cy na mostku gwar rozm�w. - Wiadomo�� z patrolowc�w: statki zwiadowcze wysz�y przed chwil� z nadprzestrzeni.
Pellaeon zignorowa� okrzyk i pochyli� si� nad monitorem, przy kt�rym siedzia� oficer techniczny �Chimery�.
- Prosz� mi przedstawi� zmiany tych wielko�ci na wykresie - rozkaza�, dotykaj�c pi�rem �wietlnym ekranu.
- Ale, panie kapitanie...? - In�ynier rzuci� mu pytaj�ce spojrzenie.
- S�ysza�em - przerwa� Pellaeon. - Wyda�em panu rozkaz, poruczniku.
- Tak jest - odpar� pos�usznie oficer i zacz�� wystukiwa� polecenie dla komputera.
- Kapitanie Pellaeon? - powt�rzy� g�os; tym razem m�wi�cy znajdowa� si� bli�ej. Nie spuszczaj�c wzroku z monitora, Pellaeon wyczeka� do momentu, gdy us�ysza� za sob� odg�os zbli�aj�cych si� krok�w. Wyprostowa� si� i odwr�ci�; z jego ruch�w przebija� ca�y majestat, jaki dawa�o pi��dziesi�t lat s�u�by we Flocie Imperialnej.
M�ody oficer dy�urny zatrzyma� si� raptownie.
- O, panie kapitanie... - urwa�, spojrzawszy w oczy zwierzchnika.
Pellaeon si� nie odezwa�. Przez chwil� panowa�a martwa
cisza. Najbli�ej stoj�cy �o�nierze odwr�cili g�owy w ich kierunku.
- To nie jest targowisko w Shaum Hii, poruczniku Tschel - powiedzia� w ko�cu Pellaeon. Jego g�os by� opanowany, ale brzmia� lodowato. - To jest mostek imperialnego niszczyciela gwiezdnego. Tu meldunk�w nie przekazuje si�, krzycz�c w kierunku, w kt�rym przypuszczalnie znajduje si� ten, do kogo s� adresowane. Zrozumia� pan?
Oficer nerwowo prze�kn�� �lin�.
- Tak jest, panie kapitanie.
Pellaeon wpatrywa� si� w niego przez chwil�, po czym skin�� g�ow�.
- A teraz prosz� o raport.
- Tak jest, panie kapitanie - powt�rzy� Tschel. - Przed chwil� patrolowce zawiadomi�y nas, �e grupa zwiadowcza powr�ci�a z rajdu na uk�ad Obroa-skai.
- To dobrze. Czy by�y jakie� trudno�ci?
- Niewielkie, panie kapitanie. Tubylcom najwyra�niej nie spodoba�o si�, �e kto� przetrz�sa ich centraln� baz� danych. Dow�dca zwiadu twierdzi, �e wys�ali za nim po�cig, ale go zgubi�.
- Mam nadzieje, �e to prawda - rzuci� ponuro Pellaeon. Le��cy na pograniczu uk�ad Obroa-skai mia� olbrzymie znaczenie strategiczne i - jak donosi� wywiad - Nowa Republika usilnie zabiega�a o jego cz�onkostwo w sojuszu. Je�li w czasie rajdu przebywa�y tam akurat jakie� statki Republiki, to...
�C�, wkr�tce i tak si� o tym przekonam� - przemkn�o mu przez g�ow�.
- Niech dow�dca grupy natychmiast po wyl�dowaniu zamelduje si� w kabinie operacyjnej. I og�osi� ��ty alarm dla patrolowc�w. To wszystko. Mo�e pan odej��.
- Tak jest. - Porucznik niezupe�nie przepisowo zrobi� w ty� zwrot i skierowa� si� z powrotem do centrum komunikacyjnego.
�M�ody - pomy�la� z gorycz� kapitan. - I w tym tkwi ca�y problem. Dawniej - kiedy Imperium znajdowa�o si� u szczytu pot�gi - by�oby nie do pomy�lenia, �eby kto� tak niedo�wiadczony by� oficerem na statku takim jak �Chimera�. A teraz...�
Spojrza� na siedz�cego przy monitorze m�odego ch�opaka.
�A teraz, jak na ironi�, na pok�adzie �Chimery� s�u�� wy��cznie m�odzi ludzie.�
Pellaeon omi�t� wzrokiem mostek. Obudzi� si� w nim dawny gniew i nienawi��. Wiedzia�, �e wielu wy�szych dow�dc�w floty w skryto�ci ducha s�dzi�o, �e Gwiazda �mierci mia�a s�u�y� przede wszystkim �ci�lejszemu podporz�dkowaniu si� zbrojnych Imperatorowi, tak �eby - podobnie jak w sprawach politycznych - m�g� on o wszystkim decydowa� osobi�cie. Fakt, �e mimo i� zniszczenie pierwszej stacji bojowej ods�oni�o jej wszystkie s�abe strony, to Imperator nakaza� budow� kolejnej Gwiazdy �mierci, jeszcze bardziej wzm�g� podejrzenia. Tamta strata nie by�aby tak dotkliwa, gdyby nie fakt, �e wraz z ni� uleg� zag�adzie gwiezdny superniszczyciel �Egzekutor�.
Cho� od tego czasu min�o ju� pi�� lat, Pellaeon skrzywi� si� na wspomnienie chwili, gdy dryfuj�cy bezw�adnie �Egzekutor� uderzy� w nie doko�czon� Gwiazd� �mierci, a nast�pnie uleg� dezintegracji w pot�nej eksplozji, kt�ra rozerwa�a stacj� bojow�. Utrata superniszczyciela by�a ciosem tym dotkliwszym, �e statkiem dowodzi� sam Darth Vader, a mimo i� wybuchy gniewu Czarnego Lorda by�y wr�cz legendarne - i cz�sto ko�czy�y si� �mierci� kt�rego� z podw�adnych - s�u�b� na �Egzekutorze� uwa�ano powszechnie za najszybsz� drog� do awansu.
Na pok�adzie superniszczyciela zgin�� kwiat kadry oficerskiej ni�szego i �redniego szczebla oraz �wietnie wyszkolona za�oga. Flota ju� nigdy nie zdo�a�a si� podnie�� po tej kl�sce.
Pozbawione dow�dztwa si�y imperialne szybko posz�y w rozsypk� i bitwa zamieni�a si� w pogrom. Po stracie jeszcze paru niszczycieli dano wreszcie sygna� do odwrotu. W bitwie zgin�� kapitan �Chimery�. Staraj�c si� opanowa� sytuacj�, Pellaeon przej�� dowodzenie. Jednak mimo jego intensywnych wysi�k�w flocie nie uda�o si� ju� odzyska� inicjatywy. Spychana przez Rebeliant�w coraz dalej i dalej, w ko�cu znalaz�a si� tu...
Tu - w miejscu, kt�re niegdy� by�o odleg�ym zak�tkiem Imperium. Obecnie ledwie jedna czwarta dawnego terytorium znajdowa�a si� nominalnie pod kontrol� si� imperialnych. Tu - na pok�adzie niszczyciela gwiezdnego, kt�rego za�og� stanowili niemal wy��cznie m�odzi, intensywnie przeszkoleni, ale bardzo niedo�wiadczeni �o�nierze. Wielu z nich si�� lub gro�b� jej u�ycia zmuszono do opuszczenia rodzinnych planet i wcielono do s�u�by.
Tu - pod dow�dztwem najzdolniejszego stratega, jakiego kiedykolwiek ogl�da�o Imperium.
Pellaeon ponownie rozejrza� si� po mostku. Na jego ustach pojawi� si� ledwie dostrzegalny, jadowity u�miech. �Nie - pomy�la� - Imperium nie zosta�o jeszcze pokonane. A butna i samozwa�cza Nowa Republika wkr�tce si� o tym przekona.�
Spojrza� na zegarek. By�a druga pi�tna�cie. Wielki admira� Thrawn zwyk� o tej porze oddawa� si� medytacji w kabinie dowodzenia... I je�li wykrzykiwanie meldunk�w na mostku by�o wbrew przyj�tym w si�ach imperialnych zwyczajom, to przerywanie rozmy�la� admira�a za pomoc� interkomu stanowi�o jeszcze powa�niejsze naruszenie obowi�zuj�cych zasad. Nale�a�o zwraca� si� do niego osobi�cie albo nie zwraca� si� wcale.
- Prosz� nadal kontrolowa� zmiany tych wielko�ci - poleci� oficerowi technicznemu Pellaeon, kieruj�c si� w stron� wyj�cia. - Nied�ugo wr�c�.
Kabina dowodzenia admira�a Thrawna znajdowa�a si�
o dwie kondygnacje ni�ej ni� mostek. Urz�dzono j� w luksusowo wyposa�onym pomieszczeniu, kt�re poprzedniemu dow�dcy s�u�y�o do wypoczynku. Kiedy Pellaeon odnalaz� Thrawna - a w�a�ciwie, kiedy Thrawn odnalaz� jego - jednym z pierwszych posuni�� admira�a by�o przej�cie apartamentu i przekszta�cenie go pod wzgl�dem funkcjonalnym w kopi� mostku.
Drugi mostek, pok�j do medytacji... a mo�e co� jeszcze... To, �e odk�d zako�czono przebudow�, wielki admira� sp�dza� w kabinie dowodzenia bardzo du�o czasu, nie stanowi�o dla za�ogi �Chimery� tajemnicy; sekret tkwi� w tym, co w�a�ciwie Thrawn robi� w ci�gu d�ugich godzin, kt�re sp�dza� samotnie w tym pomieszczeniu.
Podchodz�c do drzwi kabiny, Pellaeon obci�gn�� mundur
i poprawi� pas. �Mo�e zaraz si� tego dowiem� - pomy�la�.
- Melduje si� kapitan Pellaeon - powiedzia�. - Panie admirale, przynosz� informa...
Drzwi si� rozsun�y, nim zd��y� sko�czy�. Przygotowuj�c
si� psychicznie na spotkanie z Thrawnem, wszed� do s�abo o�wietlonego przedsionka. Rozejrza� si� wok�, ale nie dostrzeg� nic ciekawego. Ruszy� w stron� odleg�ych o par� metr�w drzwi do g��wnego pomieszczenia.
Nagle poczu� na karku nieznaczny ruch powietrza.
- Kapitanie Pellaeon - niski, chrapliwy g�os, kt�ry odezwa� mu si� tu� nad uchem, przypomina� troch� miauczenie kota.
Pellaeon podskoczy� i b�yskawicznie odwr�ci� si� do ty�u. By� z�y zar�wno na siebie, jak i na nisk�, chud� posta� stoj�c�
o nieca�e p� metra od niego.
- Rukh, do cholery! - wybuchn��. - Co ty wyprawiasz?
Przez d�u�sz� chwil� Noghri tylko mierzy� go wzrokiem
i kapitan poczu� krople potu sp�ywaj�ce mu po plecach. Wpatruj�ca si� w niego istota mia�a du�e, ciemne oczy, wydatne szcz�ki i l�ni�ce, ostre k�y. W p�mroku przypomina�a besti� rodem z koszmaru - szczeg�lnie komu� takiemu jak Pellaeon, kto doskonale wiedzia�, do jakich zada� Thrawn u�ywa Rukha i innych Noghrich.
- Wykonuj� tylko swoje obowi�zki - powiedzia� w ko�cu Rukh. Niedbale skin�� �ylast� r�k� w kierunku wewn�trznych drzwi i kapitan zauwa�y� b�ysk w�skiego no�a, kt�ry w jednej chwili znikn�� w r�kawie Noghriego. Rukh zacisn��, a potem rozlu�ni� pi��. Pod ciemn� sk�r� wyra�nie wida� by�o pracuj�ce mi�nie. - Mo�e pan wej��.
- Bardzo dzi�kuj� - mrukn�� Pellaeon. Ponownie obci�gn�� mundur i odwr�ci� si� w stron� drzwi. Te otworzy�y si� natychmiast, gdy si� do nich zbli�y�. Wkroczy� do �rodka i znalaz� si� w... nastrojowo o�wietlonym muzeum sztuki.
Stan�� jak wryty. Opanowuj�c zdumienie, rozejrza� si� doko�a. �ciany i sufit w kszta�cie kopu�y by�y pokryte malowid�ami i p�askorze�bami. Par� z nich przypomina�o troch� dzie�a ludzkich tw�rc�w, ale wi�kszo�� by�a obcego pochodzenia. W r�nych miejscach kabiny poustawiano rze�by: cz�� na coko�ach, inne wprost na pod�odze. Po�rodku, w dw�ch kr�gach, sta�y szklane gabloty. Zewn�trzny kr�g by� nieco wy�szy. Na ile Pellaeon m�g� dostrzec, w gablotach tak�e znajdowa�y si� dzie�a sztuki.
W samym �rodku podw�jnego kr�gu, na fotelu b�d�cym
idealn� kopi� znajduj�cego si� na mostku fotela admiralskiego siedzia� nieruchomo wielki admira� Thrawn.
Jego granatowoczarne w�osy l�ni�y w p�mroku. Bladoniebieska sk�ra wydawa�a si� lodowata i zupe�nie nie pasowa�a do ludzkiej sylwetki. Opiera� g�ow� o zag��wek, a pod p�przymkni�tymi powiekami b�yszcza�y czerwone �renice.
Pellaeon zwil�y� wargi koniuszkiem j�zyka. �wiadomo��, i� bezceremonialnie wkroczy� do sanktuarium Thrawna, sprawi�a, �e nagle poczu� si� niepewnie. Je�li admira� uzna za stosowne okaza� niezadowolenie, to...
- Prosz� wej��, kapitanie - spokojny g�os Thrawna przerwa� jego rozmy�lania. Oczy admira�a by�y wci�� lekko przymkni�te. Starannie wywa�onym gestem zaprosi� go�cia do �rodka. - Co pan o tym s�dzi?
- To... bardzo interesuj�ce, panie admirale - Pellaeon nie potrafi� wymy�li� nic innego. Podszed� do zewn�trznego kr�gu gablot.
- Oczywi�cie, to wszystko hologramy - wyja�ni� Thrawn. Kapitan zauwa�y� nutk� �alu w jego g�osie. - I to zar�wno malowid�a, jak i rze�by. Cz�� orygina��w uleg�a zniszczeniu, a wi�kszo�� tych, kt�re ocala�y, znajduje si� na planetach zajmowanych obecnie przez Rebeliant�w.
- Rozumiem, panie admirale - przytakn�� Pellaeon. - Pomy�la�em, �e zainteresuje pana wiadomo��, �e statki zwiadowcze powr�ci�y z uk�adu Obroa-skai. Za par� minut dow�dca grupy b�dzie m�g� z�o�y� szczeg�owy raport.
Thrawn skin�� g�ow�.
- Czy zdo�ali si� pod��czy� do centralnej bazy danych?
- Tak, odnie�li spory sukces. Jeszcze nie wiem, czy zd��yli skopiowa� ca�o�� informacji - pr�bowano im w tym przeszkodzi�. Wys�ano za nimi po�cig, ale dow�dca zwiadu twierdzi, �e go zgubi�.
Przez chwil� admira� si� nie odzywa�.
- Nie - powiedzia� w ko�cu - nie wierz�, �e mu si� to uda�o. Szczeg�lnie je�li �cigali go Rebelianci. - Wzi�� g��boki oddech i wyprostowa� si� w fotelu. Po raz pierwszy od wej�cia Pellaeona otworzy� szeroko jarz�ce si� czerwieni� oczy.
Kapitan wytrzyma� ich spojrzenie i poczu� si� z tego dumny. Wielu wysokich rang� dow�dc�w i urz�dnik�w Imperium nigdy nie nauczy�o si� spokojnie w nie patrze�. W obecno�ci Thrawna czuli si� nieswojo i zapewne dlatego admira� tak du�o czasu w swojej karierze sp�dzi� na Nieznanych Terytoriach, pr�buj�c podporz�dkowa� w�adzy Imperium te na wp� barbarzy�skie obszary galaktyki. Jego ol�niewaj�ce sukcesy przynios�y mu tytu� lordowski i bia�y mundur wielkiego admira�a - by� jedynym niecz�owiekiem, kt�ry kiedykolwiek dost�pi� tego zaszczytu z woli Imperatora.
Jak na ironi�, sta� si� tym samym jeszcze bardziej niezast�piony w tocz�cych si� na pograniczu wojnach. Pellaeon wielokrotnie zastanawia� si�, jak potoczy�yby si� losy bitwy pod Endor, gdyby to Thrawn, a nie Vader, dowodzi� �Egzekutorem�.
- Tak jest, panie admirale. Poleci�em ju� og�osi� ��ty alarm dla patrolowc�w. Czy mamy przej�� na czerwony?
- Na razie nie - odpar� Thrawn. - Mamy jeszcze par� minut. Prosz� mi powiedzie�, czy zna si� pan na sztuce, kapitanie?
- No... nie bardzo - wyj�ka� Pellaeon, zbity z tropu nag�� zmian� tematu. - Nigdy nie mia�em czasu na takie rzeczy.
- A powinien pan znale�� na to czas. - Thrawn wskaza� jedn� z gablot znajduj�c� si� w wewn�trznym kr�gu, po prawej stronie. - Malarstwo z Saffy - obja�ni�. - Oko�o 1550 do 2200 ery preimperialnej. Prosz� zauwa�y� zmian� stylu... o tu... w nast�pstwie pierwszych kontakt�w z cywilizacj� z Thennqory. A tam - wskaza� na lewo - ma pan przyk�ady sztuki paonidzkiej. Niech pan zwr�ci uwag� na podobie�stwa z wczesn� sztuk� saffia�sk�, a tak�e z p�askorze�bami z Vaa-thkree z po�owy osiemnastego stulecia ery preimperialnej.
- Tak, rzeczywi�cie - potwierdzi� Pellaeon bez przekonania. - Panie admirale, czy nie powinni�my...?
Przerwa� mu przenikliwy d�wi�k dzwonka.
- Mostek do wielkiego admira�a Thrawna - rozleg� si� przez interkom zdenerwowany g�os porucznika Tschela. - Panie admirale, zostali�my zaatakowani!
Thrawn prze��czy� komunikator.
- Tu Thrawn - odpar� ze spokojem. - Prosz� og�osi� czerwony alarm i poda� mi szczeg�y. Tylko wolno i po kolei, je�li to mo�liwe.
- Tak jest. - Zacz�y miga� �wiat�a alarmowe. Pellaeon
us�ysza� przyt�umiony odg�os wycia syren. - Nasze czujniki wykry�y cztery fregaty szturmowe Nowej Republiki - informowa� Tschel. Jego g�os by� wci�� napi�ty, ale porucznik stara� si� nad nim panowa�. - Oraz co najmniej trzy eskadry my�liwc�w. Tworz� lu�n� formacje w kszta�cie klina. Nadlatuj� z kierunku, z kt�rego przyby�y statki zwiadowcze.
Kapitan zakl�� w duchu. Jeden niszczyciel gwiezdny z niedo�wiadczon� za�og� przeciw czterem fregatom os�anianym przez my�liwce...
- Pe�na moc silnik�w - zawo�a� do interkomu. - Przygotowa� si� do skoku w nadprzestrze�. - Ruszy� w stron� drzwi...
- Niech pan si� wstrzyma z wykonaniem tego ostatniego rozkazu, poruczniku - poleci� ze stoickim spokojem Thrawn. - Za�ogi my�liwc�w na miejsca, w��czy� pola ochronne.
Pellaeon odwr�ci� si� gwa�townie.
- Ale�, panie admirale...
Thrawn uciszy� go machni�ciem r�ki.
- Niech pan tu podejdzie, kapitanie. Przyjrzyjmy si� sytuacji...
Wcisn�� guzik i w jednej chwili wystawa sztuki znikn�a. Pomieszczenie zamieni�o si� w miniatur� mostka. Na �cianach i w podw�jnym kr�gu pojawi�y si� dane o pozycji statku, silnikach i stanie uzbrojenia. Woln� przestrze� wype�ni� hologram obrazuj�cy aktualn� sytuacj� taktyczn�. Migaj�ca w rogu sfera oznacza�a napastnik�w. Tu� obok, na �cianie, wy�wietli� si� napis informuj�cy, �e do nawi�zania kontaktu bojowego pozosta�o dwana�cie minut.
- Na szcz�cie statki zwiadowcze zyska�y wystarczaj�c� przewag� i nie s� bezpo�rednio zagro�one - skomentowa� Thrawn. - Spr�bujmy si� zatem dowiedzie�, z kim w�a�ciwie mamy do czynienia. Mostek: niech trzy najbli�sze patrolowce zaatakuj� nieprzyjaciela.
- Tak jest.
Na hologramie trzy niebieskie punkciki oderwa�y si� od linii patrolowc�w i skierowa�y w stron� napastnik�w. K�tem oka Pellaeon zauwa�y�, �e Thrawn pochyli� si� do przodu, gdy fregaty i my�liwce republika�skie w odpowiedzi zmieni�y sw�j szyk. Jeden z niebieskich punkcik�w zgas�...
- Doskonale - stwierdzi� admira� i opad� na oparcie fotela. - To mi wystarczy, poruczniku. Prosz� odwo�a� dwie pozosta�e jednostki i niech wszystkie patrolowce z sektora czwartego rozprosz� si� i postaraj� zej�� nieprzyjacielowi z drogi.
- Tak jest. - Tschel by� wyra�nie zaskoczony. Kapitan doskonale rozumia� jego zdziwienie.
- Czy nie powinni�my przynajmniej zawiadomi� reszty floty? - spyta�. Nie potrafi� opanowa� dr�enia g�osu. - �Strza�a �mierci� mo�e tu by� za dwadzie�cia minut, a wi�kszo�� pozosta�ych statk�w w ci�gu godziny.
- �ci�ganie tutaj naszych statk�w to ostatnia rzecz, na kt�r� mo�emy sobie pozwoli� - odpar� Thrawn. Spojrza� na Pellaeona i na jego twarzy pojawi� si� leciutki u�miech. - W ko�cu nie da si� wykluczy�, �e kto� z nich ocaleje, a nie chcemy, aby Rebelianci si� o nas dowiedzieli, prawda?
Odwr�ci� si� w kierunku hologramu.
- Mostek: wykona� obr�t statkiem o dwadzie�cia stopni w lewo i ustawi� go g�rn� cz�ci� prostopadle do kursu nieprzyjaciela. Jak tylko jednostki wroga przekrocz� granic� patrolowania, niech statki z sektora czwartego ponownie sformuj� si� za nimi w lini� i zag�uszaj� ich komunikacj�.
- T-tak jest. Panie admirale...?
- Nie musi pan rozumie�, poruczniku - g�os Thrawna sta� si� w jednej chwili lodowaty. - Ma pan po prostu wykonywa� rozkazy.
- Tak jest.
Na hologramie �Chimera� obraca�a si� zgodnie z rozkazem. Pellaeon wzi�� g��boki oddech.
- Obawiam si�, �e ja te� nic z tego nie rozumiem, panie admirale. Odwracanie si� g�r� w ich kierunku...
Thrawn ponownie uni�s� r�k�, nakazuj�c mu milczenie.
- Niech pan patrzy i uczy si�, kapitanie. Mostek: doskonale. Zako�czy� obracanie statku i utrzymywa� obecn� pozycj�. Wy��czy� pola ochronne przy �luzie i przerzuci� moc na pozosta�e. My�liwce startuj� natychmiast, jak tylko b�d� gotowe. Po starcie niech przez dwa kilometry oddalaj� si� od �Chimery� po linii prostej, a potem zawr�c� szeroko rozrzucon� formacj�. Atak strefowy, na maksymalnej pr�dko�ci.
Uzyskawszy potwierdzenie przyj�cia rozkaz�w, spojrza� pytaj�co na Pellaeona.
- Teraz ju� pan rozumie, kapitanie?
Pellaeon zacisn�� usta.
- Niestety, nie - odrzek�. - Wiem ju�, �e obr�ci� pan statek, �eby os�oni� start my�liwc�w, ale ca�a reszta to klasyczny manewr okr��aj�cy Marga Sabla. To zbyt proste, �eby dali si� nabra�.
- Wr�cz przeciwnie - sprostowa� Thrawn lodowato. - Nabior� si� na to i dzi�ki temu zostan� ca�kowicie zniszczeni. Niech pan patrzy uwa�nie, kapitanie. I uczy si�.
My�liwce wystartowa�y. Oddalaj�c si� od �Chimery�, stopniowo nabiera�y pr�dko�ci. W pewnym momencie ostro zawr�ci�y i przelecia�y obok statku niczym py� wodny, kt�ry wzbi� si� z jakiej� kosmicznej fontanny. Nieprzyjacielskie pojazdy dostrzeg�y atakuj�cych i skorygowa�y kurs...
Pellaeon ze zdziwienia zamruga� powiekami.
- Co oni, u licha, robi�?
- Pr�buj� jedynej znanej im metody obrony przeciw manewrowi Marga Sabla - wyja�ni� admira�, a w jego g�osie zabrzmia�a nieskrywana satysfakcja. - A raczej, �eby by� bardziej precyzyjnym, jedynej metody obrony, na jak� pozwala im ich psychika. - Wskaza� g�ow� migaj�c� sfer�. - Widzi pan, kapitanie, t� grup� dowodzi jaki� Elomita, a Elomici po prostu nie s� w stanie poradzi� sobie z rozproszonym atakiem przy dobrze wykonanym manewrze Marga Sabla.
Pellaeon wpatrywa� si� w napastnik�w, kt�rzy wci�� starali si� przyj�� ca�kowicie nieskuteczn� pozycj� obronn�. Stopniowo dociera� do niego sens dzia�a� admira�a.
- Ten atak patrolowc�w przed paroma minutami... Tylko na tej podstawie by� pan w stanie okre�li�, �e to statki elomickie?!
- Niech pan zacznie studiowa� sztuk�, kapitanie - odpar� Thrawn z rozmarzeniem. - Kiedy zrozumie si� sztuk� danej rasy, wie si� ju� o tej rasie wszystko.
Poprawi� si� w fotelu.
- Mostek: uruchomi� boczny silnik. Przy��czamy si� do ataku.
W godzin� p�niej by�o ju� po wszystkim.
Drzwi kabiny operacyjnej zamkn�y si� za dow�dc� grupy zwiadowczej. Pellaeon jeszcze raz przyjrza� si� mapie.
- Z tego, co us�yszeli�my, wynika, �e Obroa-skai to dla nas �lepa uliczka - stwierdzi� z �alem. - Masowa pacyfikacja kosztowa�aby nas zbyt wielu �o�nierzy. Nie mo�emy sobie na to pozwoli�.
- Na razie tak - zgodzi� si� admira� Thrawn. - Ale tylko na razie.
Kapitan spojrza� na niego z ukosa. Thrawn bawi� si� bezwiednie elektroniczn� kart� danych. Przesuwa� j� mi�dzy palcem wskazuj�cym a kciukiem, obserwuj�c jednocze�nie przez iluminator gwiazdy. Na ustach admira�a igra� tajemniczy u�miech.
- Panie admirale? - zapyta� ostro�nie Pellaeon. Thrawn odwr�ci� g�ow�, a spojrzenie jego gorej�cych oczu spocz�o na podw�adnym.
- To drugi element uk�adanki, kapitanie - powiedzia� cicho, unosz�c kart� danych. - Szuka�em go ponad rok.
Nagle odwr�ci� si� do interkomu i uruchomi� go gwa�townym ruchem r�ki.
- Mostek: tu admira� Thrawn. Prosz� nawi�za� ��czno�� ze �Strza�� �mierci� i poinformowa� kapitana Harbida, �e na jaki� czas od��czamy si� od floty. Niech kontynuuje taktyczne rozpoznanie okolicznych uk�ad�w i - gdzie to mo�liwe - �ci�ga informacje z baz danych. Potem prosz� obra� kurs na planet� Myrkr; w komputerze nawigacyjnym s� dane o jej po�o�eniu.
Kiedy z mostka nadesz�o potwierdzenie przyj�cia rozkaz�w, Thrawn ponownie zwr�ci� si� do Pellaeona:
- My�l�, �e to wszystko nie jest dla pana ca�kiem jasne. Przypuszczam, �e nigdy nie s�ysza� pan o planecie Myrkr?
Kapitan potrz�sn�� przecz�co g�ow�. Bezskutecznie stara� si� wyczyta� cokolwiek z twarzy admira�a.
- A powinienem?
- Chyba nie. To planeta przemytnik�w, w��cz�g�w i wszystkich innych m�t�w z ca�ej galaktyki.
Thrawn przerwa� i podni�s� do ust stoj�cy na biurku kufel. Poci�gn�� starannie odmierzony �yk napoju - s�dz�c po zapachu, by�o to mocne, forwijskie piwo. Kapitan z trudem powstrzyma� si�, �eby nie zada� admira�owi jakiego� pytania.
Je�li Thrawn zamierza� mu co� wyja�ni�, to i tak zrobi to w wybrany przez siebie spos�b i w chwili, kt�r� sam uzna za odpowiedni�.
- Na pierwsz� wzmiank� o niej natkn��em si� przez przypadek jakie� siedem lat temu - ci�gn�� admira�, odstawiwszy kufel. - Zwr�ci�o wtedy moj� uwag� to, �e chocia� planeta jest zamieszkana od ponad trzystu lat, to zar�wno Stara Republika, jak i �yj�cy wtedy jeszcze rycerze Jedi starannie j� omijali. - Uni�s� nieznacznie granatowoczarn� brew. - Jaki wniosek by pan z tego wysnu�, kapitanie?
- Taki, �e to planeta le��ca na pograniczu, zbyt odleg�a, �eby ktokolwiek si� ni� interesowa�, - Pellaeon wzruszy� ramionami.
- Bardzo s�usznie, kapitanie. Ja te� tak na pocz�tku s�dzi�em... Ale tak nie jest. W rzeczywisto�ci Myrkr le�y o nieca�e sto pi��dziesi�t lat �wietlnych st�d, w pobli�u naszej obecnej granicy z terenami zaj�tymi przez Rebeliant�w, czyli na terytorium Starej Republiki. - Thrawn spojrza� na kart� danych, kt�r� wci�� trzyma� w d�oni. - Nie, prawdziwe wyja�nienie jest znacznie ciekawsze. I znacznie dla nas u�yteczniejsze.
Pellaeon popatrzy� na kart�.
- I sta�o si� pierwszym kawa�kiem pa�skiej uk�adanki?
Thrawn u�miechn�� si� szeroko.
- Jeszcze raz ma pan s�uszno��, kapitanie. Tak. Myrkr, a konkretnie jeden z �yj�cych tam gatunk�w zwierz�t, to pierwszy kawa�ek. Drugi znajduje si� na planecie Wayland. - Machn�� kart� danych. - Planecie, kt�r� dzi�ki Obroanom wreszcie uda�o mi si� zlokalizowa�.
- Moje gratulacje, panie admirale. - Pellaeon nagle poczu� si� zm�czony t� gr�. - Czy mog� zapyta�, co to za uk�adanka?
Na ustach Thrawna zn�w pojawi� si� u�miech - u�miech, na widok kt�rego kapitana przesz�y ciarki.
- Nie wie pan? To jedyna uk�adanka, kt�r� warto uk�ada� - odpowiedzia� �agodnie admira�. - Ca�kowite, kompletne i ostateczne unicestwienie Rebeliant�w.
ROZDZIA�
2
- Luke? - g�os by� cichy, ale natarczywy. Skywalker si� zatrzyma�. Otacza� go znajomy krajobraz Tatooine - znajomy, ale dziwnie zniekszta�cony. M�ody Jedi obejrza� si� za siebie.
Napotka� spojrzenie kogo�, kto tak�e by� mu znajomy.
- Witaj, Ben - odezwa� si�. W�asny g�os wyda� mu si� dziwnie senny. - Dawno si� nie widzieli�my.
- To prawda - odpar� ponuro Obi-wan Kenobi. - I obawiam si�, �e up�ynie jeszcze wi�cej czasu, nim zn�w si� spotkamy. Przyszed�em si� po�egna�, Luke.
Wszystko wok� jakby zadr�a�o. Nagle male�k� cz�stk� umys�u Skywalker u�wiadomi� sobie, �e �pi - �pi w swoim pokoju w Pa�acu Imperialnym i �ni mu si� Ben Kenobi.
- Nie, nie jestem snem - zapewni� Obi-wan, jakby czytaj�c w jego my�lach. - Ale dziel�ca nas odleg�o�� sta�a si� tak wielka, �e nie mog� ci si� ukaza� w �aden inny spos�b. A i ta ostatnia mo�liwo�� zdaje si� przede mn� zamyka�.
- Nie - Skywalker us�ysza� sw�j g�os. - Ben, nie mo�esz nas opu�ci�. Potrzebujemy ci�.
Obi-wan uni�s� leciutko brwi, a na jego ustach pojawi� si� cie� dawnego u�miechu.
- Ju� mnie nie potrzebujesz, Luke. Jeste� rycerzem Jedi, masz w sobie Moc. - U�miech znikn�� z jego twarzy i przez chwil� Ben wpatrywa� si� w co�, czego Skywalker nie m�g�
dojrze�. - Tak czy inaczej - doda� cicho Kenobi - decyzja nie nale�y do mnie. Zwleka�em ju� bardzo d�ugo; nie mog� ci�gle odk�ada� podr�y z tego �wiata do �ycia, kt�re istnieje poza nim.
W Luke'u od�y�y dawne wspomnienia: Yoda na �o�u �mierci i on sam, b�agaj�cy go, by nie umiera�. �Mam w sobie wielk� Moc - powiedzia� mu wtedy mistrz Jedi. - Ale nie a� tak wielk�.�
- Tak ju� jest, �e �ycie zawsze idzie naprz�d - stwierdzi� Ben. - Pewnego dnia ty tak�e b�dziesz musia� odby� t� podr�. - Jego wzrok zn�w przez chwil� b��dzi� gdzie� w oddali. - Masz w sobie ogromn� Moc, Luke, a dzi�ki wytrwa�o�ci i dyscyplinie mo�esz j� jeszcze powi�kszy�. - Spojrza� powa�nie na m�odego Jedi. - Ale musisz nieustannie mie� si� na baczno�ci. Imperator zgin��, ale ciemna strona jest wci�� silna. Nigdy o tym nie zapominaj.
- Nie zapomn� - obieca� Skywalker.
Twarz Bena z�agodnia�a i zn�w pojawi� si� na niej u�miech.
- Czyha na ciebie wiele niebezpiecze�stw, Luke. Ale znajdziesz nowych sprzymierze�c�w - i to tam, gdzie b�dziesz si� tego najmniej spodziewa�.
- Nowych sprzymierze�c�w? - powt�rzy� Skywalker. - Kim oni s�?
Obraz zafalowa� i zacz�� si� rozmywa�.
- A teraz, �egnaj - powiedzia� Ben, jakby nie s�ysz�c pytania Luke'a. - Kocha�em ci� jak syna, jak ucznia i jak przyjaciela. Nim zn�w si� spotkamy, niech Moc b�dzie z tob�.
- Ben...!
Ale Obi-wan si� odwr�ci� i wszystko znikn�o... Pogr��ony we �nie Luke wiedzia�, �e Ben Kenobi odszed� na zawsze. �A zatem jestem sam - pomy�la�. - Jestem ostatnim z rycerzy Jedi.�
Wyda�o mu si�, �e s�yszy s�aby i niewyra�ny - jakby dochodz�cy z bardzo daleka - g�os Bena.
- Nie jeste� ostatnim ze starych Jedi, Luke. Jeste� pierwszym z nowych.
G�os umilk�... i Skywalker si� obudzi�.
Przez chwil� le�a� bez ruchu, wpatruj�c si� w igraj�ce po suficie przy�mione �wiat�a miasta. Usi�owa� si� otrz�sn�� z sennego ot�pienia i z przygniataj�cego smutku, kt�ry nape�ni� mu serce. Najpierw zamordowano wuja Owena i ciotk� Beru; potem Darth Vader, jego prawdziwy ojciec, odda� za niego �ycie; a teraz odebrano mu ostatecznie Bena Kenobi.
Zosta� osierocony po raz trzeci.
Z westchnieniem zsun�� si� z ��ka i ubra� si�. W mieszkaniu znajdowa�a si� ma�a kuchnia i przygotowanie czego� do picia - egzotycznej mieszanki, kt�r� przy okazji ostatniej wizyty na Coruscant pocz�stowa� go Lando - zaj�o mu zaledwie chwil�. Potem przypi�� do pasa miecz �wietlny i uda� si� na dach pa�acu.
Ostro oponowa� przeciwko przenoszeniu centrum w�adzy Nowej Republiki na Coruscant, a jeszcze usilniej sprzeciwia� si� temu, �eby siedzib� nowo powsta�ego rz�du sta� si� stary Pa�ac Imperialny. Nie podoba�a mu si� zwi�zana z tym symbolika, szczeg�lnie �e jego zdaniem niekt�re grupy w rz�dzie ju� i tak przywi�zywa�y nadmiern� wag� do symboli.
Mimo swych obaw musia� jednak przyzna�, �e ze szczytu pa�acu rozpo�ciera si� naprawd� imponuj�cy widok.
Przez kilka minut sta� na kraw�dzi dachu, oparty o si�gaj�c� mu do piersi, misternie wykonan� kamienn� balustrad�, a ch�odny wiatr targa� mu w�osy. Nawet w �rodku nocy stolica t�tni�a �yciem, a �wiat�a latarni ulicznych i pojazd�w przeplata�y si� ze sob�, jakby tworz�c nieustannie zmieniaj�ce si� dzie�o sztuki. W g�rze, o�wietlone blaskiem miasta i przelatuj�cych od czasu do czasu pojazd�w, wisia�y chmury; rozpo�ciera�y si� we wszystkich kierunkach niczym ciemny, rze�biony sufit - na poz�r bezkresne, tak jak ca�e miasto. Daleko na po�udniu majaczy�y niewyra�nie zarysy g�r Manarai, a ich pokryte �niegiem szczyty - podobnie jak chmury - b�yszcza�y odbitym �wiat�em miasta.
Wci�� przypatrywa� si� g�rom, gdy za jego plecami, w odleg�o�ci dwudziestu metr�w, otworzy�y si� cicho drzwi pa�acu.
Odruchowo si�gn�� do �wietlnego miecza, ale zaraz cofn�� r�k�. Wyczu�, kto pojawi� si� w drzwiach...
- Jestem tutaj, Threepio - zawo�a�.
Odwr�ciwszy si�, zobaczy� zmierzaj�cego w jego kierunku C-3PO. Na twarzy androida malowa�y si� ulga i zak�opotanie.
- Dobry wiecz�r, panie Luke - odezwa� si� robot, przechylaj�c przy tym g�ow� tak, aby zajrze� do kubka, kt�ry Jedi trzyma� w r�ku. - Bardzo przepraszam, �e przeszkadzam.
- Nic nie szkodzi - odpar� Skywalker. - Wyszed�em tylko zaczerpn�� �wie�ego powietrza.
- Czy aby na pewno? - nie dowierza� robot. - A mo�e nie powinienem pyta�? - zreflektowa� si�. - Nie chcia�bym by� w�cibski.
Mimo i� Luke nie by� w najlepszym humorze, nie m�g� powstrzyma� u�miechu. Threepio zawsze pr�bowa� godzi� ch�� niesienia pomocy i wyszukan� grzeczno�� z ciekawo�ci�, ale nigdy mu to nie wychodzi�o. A przynajmniej zawsze wygl�da� przy tym nieco komicznie.
- Jestem troch� przygn�biony - odpar� Luke, ponownie spogl�daj�c w stron� miasta. - Stworzenie prawdziwego, sprawnie funkcjonuj�cego rz�du okaza�o si� o wiele trudniejsze ni� przypuszcza�em. S�dz�, �e tak�e wi�kszo�� cz�onk�w Rady nie by�a na to przygotowana. - Zawaha� si� przez moment. - A przede wszystkim bardzo brakuje mi dzi� Bena.
Przez jaki� czas Threepio milcza�.
- On by� dla mnie zawsze bardzo mi�y - odezwa� si� w ko�cu. - Dla Artoo tak�e, naturalnie.
Luke podni�s� kubek do ust, pr�buj�c ukry� u�miech.
- Masz specyficzne spojrzenie na �wiat, Threepio - powiedzia�.
K�tem oka dostrzeg�, �e robot zesztywnia�.
- Mam nadziej�, �e pana nie urazi�em - powiedzia� android z niepokojem. - Z ca�� pewno�ci� nie mia�em takiego zamiaru.
- Nie, nie urazi�e� mnie - zapewni� go Skywalker. - M�wi�c prawd�, mo�e w�a�nie przekaza�e� mi ostatni� nauk� Bena.
- S�ucham?
Luke powoli s�czy� nap�j.
- Zar�wno rz�dy, jak i ca�e planetarne spo�eczno�ci s� wa�ne, Threepio. Ale kiedy przyjrze� si� im dok�adniej, wida� wyra�nie, �e tworz� je ludzie. Na chwil� zapad�a cisza.
- Jasne - przytakn�� robot.
- Innymi s�owy - ci�gn�� Luke - rycerz Jedi nie powinien anga�owa� si� w sprawy wagi galaktycznej tak bardzo, by przesta� si� troszczy� o pojedynczych ludzi. - Spojrza� na Threepia i u�miechn�� si�. - Albo o roboty.
- Rozumiem, prosz� pana. - Android przechyli� g�ow� na bok i zajrza� Luke'owi do kubka. - Bardzo pana przepraszam... ale, je�li wolno spyta�, co to za nap�j?
- To? - Skywalker zerkn�� na kubek. - Lando nauczy� mnie go przyrz�dza�.
- Lando? - powt�rzy� Threepio z wyra�n� dezaprobat� w g�osie. Mimo zaprogramowanej grzeczno�ci robot nigdy nie darzy� Calrissiana zbytni� sympati�.
Co zreszt� nie by�o takie dziwne, zwa�ywszy na okoliczno�ci, w jakich si� poznali.
- Tak. Ale mimo w�tpliwego pochodzenia nap�j jest ca�kiem smaczny - stwierdzi� Luke. - Nazywa si� czekolada na gor�co.
- Ach, tak. - Robot si� wyprostowa�. - W takim razie, skoro wszystko jest w porz�dku, to chyba ju� sobie p�jd�.
- Jasne. A tak przy okazji: po co tak naprawd� tu przyszed�e�?
- Przys�a�a mnie oczywi�cie ksi�niczka Leia - odpar� Threepio, wyra�nie zdziwiony, �e Luke sam si� tego nie domy�li�. - Powiedzia�a, �e co� pana trapi.
Skywalker u�miechn�� si� i pokiwa� g�ow�. Leia mia�a swoje sposoby, �eby go rozweseli�.
- Popisuje si� - mrukn�� pod nosem.
- Przepraszam, ale nie dos�ysza�em? Luke machn�� r�k�.
- Leia popisuje si� swoimi nowo nabytymi umiej�tno�ciami, to wszystko. Chce udowodni�, �e nawet w �rodku nocy potrafi rozpozna� m�j nastr�j.
Robot przechyli� g�ow�.
- Ona naprawd� si� o pana niepokoi.
- Wiem - odpar� Luke. - Tak sobie tylko �artuj�.
- Aha. - Threepio zamy�li� si� na chwile. - Czy mam jej zatem oznajmi�, �e nic panu nie jest?
- Jasne. - Skywalker skin�� g�ow�. - A kiedy ju� tam b�dziesz, powiedz jej, �eby lepiej przesta�a si� o mnie martwi� i posz�a spa�. I bez tego jest wystarczaj�co zm�czona tymi atakami md�o�ci.
- Przeka�� jej to wszystko - obieca� android.
- I dodaj jeszcze - rzek� cicho Jedi - �e j� kocham.
- Rozumiem. Dobranoc, panie Luke.
- Dobranoc, Threepio.
Skywalker patrzy� za odchodz�cym robotem, obawiaj�c si� nawrotu ponurych my�li. Threepio by go oczywi�cie nie zrozumia� - tak jak nie potrafi� poj�� jego obaw �aden z cz�onk�w Rady Tymczasowej - ale niepokoi�o go, �e Leia, b�d�c w czwartym miesi�cu ci��y, sp�dza wi�kszo�� czasu w�a�nie tutaj...
Zadr�a� - i to bynajmniej nie z zimna. �To miejsce jest pe�ne ciemnej strony Mocy.� Yoda powiedzia� to o jaskini na Dagobah - jaskini, w kt�rej Luke stoczy� pojedynek na miecze �wietlne z Darthem Vaderem, kt�ry w ko�cu okaza� si� nim samym. Przez ca�e tygodnie po tym wydarzeniu prze�ladowa�o go wspomnienie pot�gi ciemnej strony; dopiero du�o p�niej zrozumia�, �e Yoda chcia� mu w ten spos�b pokaza�, jak d�ug� drog� musi jeszcze przeby�.
Niemniej jednak cz�sto si� zastanawia�, dlaczego jaskinia mia�a takie w�a�ciwo�ci. Przyczyn� mog�o by� to, �e kiedy� mieszka� tam kto� - lub co� - pe�en ciemnej strony Mocy.
�A tutaj mieszka� kiedy� Imperator...�
Znowu zadr�a�. Najbardziej nie dawa� mu spokoju fakt, �e tak naprawd� nie wyczuwa� w pa�acu �adnego konkretnego siedliska z�a. Rada spyta�a go o to, kiedy po raz pierwszy pad�a kwestia przeniesienia jej siedziby do stolicy Imperium. Zacisn�� wtedy z�by i odpowiedzia�, �e nie znajduje w pa�acu �adnych trwa�ych �lad�w pobytu Imperatora.
Ale fakt, i� nie potrafi� ich wyczu�, nie musia� wcale oznacza�, �e ich tu nie by�o.
Potrz�sn�� g�ow�. �Dosy�!� - nakaza� sobie stanowczo.
Zmaganie si� z cieniami przesz�o�ci mog�o go jedynie wp�dzi� w paranoj�. K�opoty ze snem i nawiedzaj�ce go ostatnio koszmary by�y zapewne jedynie skutkiem stres�w, jakich do�wiadcza�, obserwuj�c zmagania Leii i innych, kt�rzy usi�owali uj�� si�y rebelii w karby cywilnego porz�dku. W ko�cu Leia nigdy nie zgodzi�aby si� przyby� w to miejsce, gdyby sama mia�a jakie� w�tpliwo�ci.
�Leia.�
Z trudem uda�o mu si� odpr�y� i si�gn�� umys�em na zewn�trz. W g�rnej cz�ci pa�acu wyczu� obecno�� siostry i bli�niak�w, kt�re w sobie nosi�a.
Leia by�a senna. Nawi�za� z ni� chwilowy kontakt - jednak na tyle s�aby, �eby jej nie rozbudzi�. Ponownie zachwyci�o go tajemnicze pi�kno nie narodzonych dzieci w jej �onie. Nosi�y w sobie dziedzictwo Skywalker�w. Ju� sam fakt, i� potrafi� odczu� ich obecno��, dowodzi�, �e maj� w sobie wiele Mocy.
Luke by� prawie pewien, �e tak w�a�nie jest. Ca�y czas �ywi� nadziej�, i� kt�rego� dnia b�dzie mia� szans� spyta� o to Bena.
Ale teraz ta szansa znikn�a.
Powstrzymuj�c �zy, przerwa� kontakt. Nap�j ju� dawno ostyg�; dopi� czekolad� i jeszcze raz rozejrza� si� doko�a. Popatrzy� na miasto, na chmury... a oczyma duszy na gwiazdy, kt�re le�a�y poza nimi. Na gwiazdy i obracaj�ce si� wok� nich planety, na kt�rych �yli ludzie, miliardy ludzi. Wielu z nich wci�� jeszcze czeka�o na wolno�� i prawd�, kt�re obieca�a im Nowa Republika.
Zamkn�� oczy. Chcia� zapomnie� o wspania�ym widoku miasta i wspania�ych planach na przysz�o��. Pomy�la� ze znu�eniem, �e nikt nie ma magicznej r�d�ki, �eby w jednej chwili zmieni� wszystko na lepsze.
Nikt - nawet rycerz Jedi.
Threepio wyszed� z pokoju i Leia Organa Solo z ci�kim westchnieniem opad�a na poduszki. �Sukces po�owiczny jest lepszy ni� �aden� - przemkn�o jej przez g�ow� stare powiedzenie.
Tak naprawd� nigdy nie podziela�a tego przekonania. Dla niej po�owiczny sukces zawsze oznacza� zarazem po�owiczn� pora�k�.
Westchn�a ponownie czuj�c, �e brat jest przy niej my�lami. Spotkanie z Threepiem poprawi�o mu nieco nastr�j - na co zreszt� liczy�a - ale gdy robot odszed�, Luke'a znowu zacz�o ogarnia� przygn�bienie.
Mo�e sama powinna do niego p�j�� i spr�bowa� nak�oni� go do rozmowy, �eby wreszcie wyrzuci� z siebie to, co dr�czy�o go od kilku tygodni.
Poczu�a lekki skurcz �o��dka.
- Wszystko dobrze - uspokaja�a dzieci, g�aszcz�c si� delikatnie po brzuchu. - Naprawd�. Martwi� si� tylko o waszego wujka Luke'a.
Skurcz powoli ust�powa�. Leia si�gn�a po stoj�c� na nocnej szafce szklank� i wypi�a jej zawarto��, staraj�c si� przy tym nie skrzywi�. Ciep�e mleko znajdowa�o si� gdzie� pod koniec listy jej ulubionych napoj�w, ale okaza�o si� najskuteczniejszym lekarstwem na powtarzaj�ce si� problemy �o��dkowe. Lekarze przewidywali, �e dolegliwo�ci powinny wkr�tce ust�pi�. Leia mia�a gor�c� nadziej�, �e si� nie myl�.
Z s�siedniego pokoju dobieg� j� cichy odg�os krok�w. Szybko odstawi�a szklank� na miejsce, drug� r�k� podci�gaj�c koc pod brod�. Nocna lampka wci�� si� �wieci�a - spr�bowa�a wi�c u�y� Mocy, by j� zgasi�.
�wiat�o nawet nie zamigota�o. Leia zacisn�a z�by i ponowi�a pr�b�, ale znowu bez skutku. Wci�� nie potrafi�a ukierunkowa� Mocy na co� tak ma�ego jak wy��cznik. Wygrzeba�a si� z po�cieli i si�gn�a w kierunku lampki.
Po drugiej stronie pokoju otworzy�y si� drzwi i stan�a w nich wysoka kobieta w szlafroku.
- Wasza wysoko��? - odezwa�a si� cicho, odgarniaj�c z czo�a l�ni�ce, jasne w�osy. - Czy wszystko w porz�dku?
- Wejd�, Winter - podda�a si� ksi�niczka z westchnieniem. - Czy d�ugo nas�uchiwa�a� pod drzwiami?
- Wcale nie nas�uchiwa�am - odpar�a Winter, w�lizguj�c si� do pokoju. By�a niemal obra�ona, �e Leia �mie podejrzewa� j� o co� takiego. - Przez szpar� w drzwiach zobaczy - �am �wiat�o i pomy�la�am, �e mo�e Wasza wysoko�� czego� potrzebuje.
- Nie, nic mi nie brak - zapewni�a j� Leia, zastanawiaj�c si� jednocze�nie, czy ta kobieta przestanie j� kiedy� zadziwia�. Wyrwana ze snu w �rodku nocy, w starym szlafroku i z potarganymi w�osami, Winter wygl�da�a bardziej dostojnie ni� ona w swoich najlepszych chwilach. Leia nie potrafi�aby zliczy� sytuacji z czas�w ich dzieci�stwa na Alderaanie, kiedy to go�cie odwiedzaj�cy dw�r wicekr�la bez wahania brali Winter za ksi�niczk�.
Naturalnie Winter na pewno bez problemu poda�aby dok�adn� liczb� tych pomy�ek. Osoba, kt�ra by�a w stanie powtarza� s�owo w s�owo ca�e rozmowy, z pewno�ci� umia�aby odtworzy� wszystkie okoliczno�ci, w kt�rych uznano j� za ksi�niczk� krwi.
Leia zastanawia�a si� cz�sto, co zrobiliby pozostali cz�onkowie Rady Tymczasowej wiedz�c, �e jej milcz�ca towarzyszka - obecna zar�wno w czasie oficjalnych posiedze�, jak i kuluarowych rozm�w - rejestruje ka�de wypowiedziane przez nich s�owo. Ksi�niczka podejrzewa�a, �e wielu z nich wcale by si� to nie spodoba�o.
- Mo�e przynios� wi�cej mleka, Wasza wysoko��? - zaproponowa�a Winter. - Albo herbatniki?
- Nie, dzi�kuj� - Leia potrz�sn�a przecz�co g�ow�. - To nie �o��dek mi w tej chwili dolega. Chodzi o... Zreszt� wiesz. Chodzi o Luke' a.
Winter skin�a g�ow�.
- Czy to wci�� ta sama sprawa, kt�ra niepokoi go od dziewi�ciu tygodni?
Ksi�niczka zmarszczy�a brwi.
- To trwa ju� tak d�ugo? Winter wzruszy�a ramionami.
- Wasza wysoko�� by�a zaj�ta - odpar�a z w�a�ciw� sobie kurtuazj�.
- Nawet mi o tym nie wspominaj - rzuci�a Leia z sarkazmem. - Ju� sama nie wiem, co o tym wszystkim my�le�, Winter. Naprawd� nie wiem. Luke powiedzia� Threepiowi, �e t�skni za Benem Kenobi, ale jestem pewna, �e chodzi o co� wi�cej.
- Mo�e to ma jaki� zwi�zek z ci��� Waszej wysoko�ci? - podsun�a Winter. - Dziewi�� tygodni to mniej wi�cej ten okres.
- Tak, wiem - zgodzi�a si� Leia. - Ale w tym samym czasie Mon Mothma i admira� Ackbar nalegali, by przenie�� siedzib� rz�du tutaj, na Coruscant. Wtedy r�wnie� zacz�y nap�ywa� te raporty z pogranicza o jakim� tajemniczym, genialnym strategu, kt�ry obj�� dow�dztwo nad Flot� Imperialn�. - Wyci�gn�a przed siebie otwarte d�onie. - Kt�r� ewentualno�� wybierasz?
- S�dz�, �e Wasza wysoko�� b�dzie musia�a zaczeka�, a� sam zdecyduje si� z ni� porozmawia�. - Winter zastanawia�a si� przez moment. - Mo�e kapitan Solo zdo�a go z tego wyci�gn��, kiedy wr�ci.
Ksi�niczka zacisn�a d�onie. W jednej chwili poczu�a si� bardzo samotna. Ogarn�a j� z�o��, �e Han znowu pojecha� z jak�� g�upi� misj� i zostawi� j� sam�...
Gniew szybko min��, ust�puj�c miejsca poczuciu winy. Tak, Han znowu wyjecha�, ale nawet kiedy by� na miejscu, rzadko si� widywali. W miar� jak coraz wi�cej czasu poch�ania�o jej niezwykle trudne zadanie organizowania nowego rz�du, zdarza�y si� dni, �e nie mia�a czasu nawet na jedzenie, nie m�wi�c ju� o tym, �eby zobaczy� si� z m�em.
�Ale to jest moja praca - upomnia�a siebie ostro. - I to praca, kt�r� niestety tylko ja mog� wykona�.� W przeciwie�stwie do wszystkich pozosta�ych cz�onk�w najwy�szych w�adz Sojuszu, Leia zna�a si� zar�wno na teorii, jak i na bardziej praktycznych aspektach polityki. Dorastaj�c na dworze kr�lewskim Alderaanu, uczy�a si� od swojego przybranego ojca wszystkich tajnik�w rz�dzenia - i to uczy�a si� tak dobrze, �e ju� jako nastolatka reprezentowa�a go w Senacie Imperium. Bez jej rozleg�ego do�wiadczenia wszystko mog�o si� bardzo �atwo zawali�, szczeg�lnie w pocz�tkowym, najbardziej krytycznym stadium tworzenia Nowej Republiki. Jeszcze par� miesi�cy - nie d�u�ej - i b�dzie mog�a troch� odpocz��. Wtedy wszystko Hanowi wynagrodzi.
Zwalczy�a poczucie winy, ale nie potrafi�a poradzi� sobie z samotno�ci�.
- Mo�e masz racj� - zwr�ci�a si� do Winter. - A teraz, lepiej chod�my spa�. Jutro czeka nas trudny dzie�.
Winter unios�a lekko brwi.
- A czy s� jakie� inne? - odezwa�a si� z sarkazmem, podobnie jak wcze�niej Leia.
- No, no - upomnia�a j� ksi�niczka z udawan� powag�. - Jeste� o wiele za m�oda na taki cynizm. A teraz m�wi� powa�nie: zmykaj do ��ka.
- Na pewno nic Waszej wysoko�ci nie potrzeba?
- Na pewno. Id� ju�.
- Dobrze. Dobranoc, Wasza wysoko��.
Winter znikn�a, zamykaj�c za sob� drzwi. Leia opad�a z powrotem na ��ko. U�o�y�a w miar� wygodnie poduszki i poprawi�a koce.
- Dobranoc, maluchy - po�egna�a cichutko dzieci, ponownie g�aszcz�c si� delikatnie po brzuchu. Han wielokrotnie powtarza� jej, �e kto�, kto rozmawia z w�asnym brzuchem, musi mie� bzika. Jednak Leia podejrzewa�a w duchu, �e jej m�� uwa�a, i� absolutnie ka�dy ma lekkiego bzika.
Bardzo t�skni�a za Hanem.
Z westchnieniem wyci�gn�a r�k� i zgasi�a lampk�. Po pewnym czasie uda�o jej si� zasn��.
Na drugim kra�cu galaktyki Han Solo, poci�gaj�c ze szklaneczki, lustrowa� wzrokiem k��bi�cy si� wok� niego t�um. �Wygl�da tak, jakby�my wyszli st�d przed chwil� .�
Mimo wszystko mi�o by�o wiedzie�, �e w tak gwa�townie zmieniaj�cym si� �wiecie pewne rzeczy pozostaj� niezmienne. Graj�ca w rogu orkiestra by�a wprawdzie inna, a oparcia krzese� znacznie mniej wygodne, ale poza tym knajpa w Mos Eisley wygl�da�a dok�adnie tak samo jak dawniej; tak samo jak tego dnia, kiedy Han po raz pierwszy spotka� Luke'a Skywalkera i Obi-wana Kenobi.
Mia� wra�enie, jak by to si� zdarzy�o ca�e wieki temu.
Siedz�cy obok Chewbacca zamrucza� cicho.
- Nie martw si�, na pewno przyjdzie - uspokoi� go Han.
- Dravis ju� taki jest. Chyba nigdy nie zdarzy�o mu si� przyby� gdziekolwiek na czas.
Solo rozejrza� si� doko�a. Zauwa�y�, �e w knajpie zmieni�o si� co� jeszcze: nie by�o wida� �adnego z przemytnik�w, kt�rzy kiedy� licznie odwiedzali to miejsce. Ten, kto przej�� pozosta�o�ci organizacji Jabby Hutta, musia� przenie�� si� gdzie� poza Tatooine. Spogl�daj�c w stron� tylnych drzwi baru, Han postanowi�, �e spyta o to Dravisa.
Wci�� patrzy� w tamtym kierunku, kiedy kto� stan�� za jego plecami.
- Witaj, Solo - za�mia� si� przybysz szyderczo. Han policzy� do trzech, po czym powoli si� odwr�ci�.
- A, witaj, Dravis - skin�� g�ow�. - Dawno si� nie widzieli�my. Siadaj, prosz�.
- Ch�tnie - odpar� przemytnik, szczerz�c z�by - jak tylko ty i Chewie po�o�ycie r�ce na stole.
Han spojrza� na niego z wyrzutem.
- Daj spok�j - rzuci�, �ciskaj�c obur�cz szklank�. - My�lisz, �e zaprasza�bym ci� a� tutaj, gdybym chcia� ci� zastrzeli�? Jeste�my starymi kumplami, zapomnia�e�?
- Jasne, �e jeste�my - przytakn�� Dravis, siadaj�c przy stole. Obrzuci� uwa�nym spojrzeniem Chewbacc�. - A przynajmniej byli�my. Ale s�ysza�em, �e teraz jeste� szanowanym cz�owiekiem.
Solo wymownie wzruszy� ramionami.
- �Szanowany� to takie nieprecyzyjne s�owo.
- Ach, tak? - Dravis uni�s� brwi. - B�d�my zatem bardziej konkretni - stwierdzi� ironicznie. - S�ysza�em, �e przy��czy�e� si� do Rebeliant�w, kt�rzy zrobili ci� genera�em, po�lubi�e� aldera�sk� ksi�niczk� i zafundowa�e� sobie bli�niaki, kt�re s� ju� w drodze.
Solo machn�� r�k�.
- M�wi�c prawd�, ju� par� miesi�cy temu zrezygnowa�em z funkcji genera�a.
- Wybacz - prychn�� przemytnik. - Ale o co tu chodzi? Czy to ma by� jakie� ostrze�enie?
Han zmarszczy� brwi.
- Co masz na my�li?
- Nie udawaj niewini�tka, Solo - odpar� Dravis, powa�niej�c - Nowa Republika zaj�a miejsce Imperium - wszystko �adnie i pi�knie, ale wiesz r�wnie dobrze jak ja, �e przemytnikom nie robi to �adnej r�nicy. A zatem je�li to ma by� oficjalna pro�ba, by�my zaprzestali naszej dzia�alno�ci, to pozw�l, �e roze�miej� ci si� prosto w twarz i lepiej si� st�d zabieraj. - Podni�s� si� z miejsca.
- Mylisz si� - powstrzyma� go Han. - Tak naprawd�, to mia�em nadziej� ci� wynaj��.
Dravis zamar� w bezruchu.
- Co takiego? - spyta� ostro�nie.
- To co s�ysza�e�. Chcemy wynaj�� przemytnik�w. Powoli Dravis opad� z powrotem na krzes�o.
- Czy to ma jaki� zwi�zek z wasz� walk� z Imperium? - zapyta�. - Bo je�li...
- Nie - zapewni� go Solo. - Kr��y mn�stwo plotek na ten temat, ale tak naprawd� chodzi o to, �e Nowa Republika ma w tej chwili za ma�o transportowc�w, nie wspominaj�c ju� o do�wiadczonych pilotach. Je�li chcia�by� szybko i uczciwie zarobi� pieni�dze, to w�a�nie masz okazj�.
- No, no - Dravis opar� si� o krzes�o, przygl�daj�c si� Hanowi podejrzliwie. - A w czym tkwi haczyk?
- To czysta sprawa. - Han potrz�sn�� g�ow�. - Aby przywr�ci� handel galaktyczny, potrzebujemy statk�w i pilot�w, a wy je macie. Tylko o to chodzi.
Przemytnik rozwa�a� to, co us�ysza�.
- Ale dlaczego mieliby�my pracowa� dla ciebie za jakie� psie pieni�dze? Przecie� mo�emy po prostu przemyci� towar i zarobi� wi�cej na ka�dym kursie.
- Mogliby�cie to zrobi� - przyzna� Solo - ale tylko wtedy, gdyby wasi klienci musieli p�aci� na tyle wysokie c�a, �e op�aca�oby im si� wynajmowa� przemytnik�w. A w tym wypadku - u�miechn�� si� - tak nie b�dzie.
Dravis spojrza� na niego ze zdziwieniem.
- Daj spok�j, Solo. Chcesz, abym uwierzy�, �e �wie�o upieczony rz�d, kt�remu na gwa�t potrzeba pieni�dzy, nie b�dzie mno�y� ce� i podatk�w?
- Mo�esz mi wierzy� lub nie - stwierdzi� Han ch�odno. - Sam si� o tym przekonasz. A kiedy ju� zmienisz zdanie, daj mi zna�.
Przemytnik zacisn�� usta, nie spuszczaj�c oczu z Hana.
- Wiesz, Solo - rzek� po chwili namys�u - nie przyszed�bym tu, gdybym ci nie ufa�. By�em te� ciekaw, czym si� teraz zajmujesz. I chyba nawet wierze w to, co m�wisz, przynajmniej na tyle, �e sam by�bym got�w spr�bowa�, ale mog� ci od razu powiedzie�, �e wi�kszo�� moich ludzi i tak ci nie uwierzy.
- Dlaczego?
- Chodzi o to, �e sta�e� si� szanowanym cz�owiekiem. Prosz�, tylko nie r�b tej swojej obra�onej miny... Ju� tak dawno rzuci�e� ten fach, �e zapomnia�e�, jak to wszystko wygl�da. Dla przemytnika liczy si� zysk, Solo. Zysk i ekscytuj�ca przygoda.
- Co wi�c zamierzasz robi�? Dzia�a� na terenach zajmowanych przez Imperium? - odparowa� Han, staraj�c si� przypomnie� sobie wszystkie lekcje dyplomacji, kt�re pobiera� u Leii.
- To si� op�aca - przemytnik wzruszy� ramionami.
- Na razie by� mo�e tak - przyzna� Han. - Ale terytorium Imperium od pi�ciu lat si� kurczy i b�dzie jeszcze mniejsze. Dor�wnujemy mu uzbrojeniem, a nasi ludzie s� lepiej wyszkoleni i maj� w sobie wi�cej ducha walki.
- Mo�e tak - Dravis uni�s� brwi - a mo�e nie. Dosz�y mnie s�uchy, �e maj� nowego dow�dc�: kogo�, kto nie�le daje si� wam we znaki - na przyk�ad w uk�adzie Obroa-skai? S�ysza�em, �e nie tak dawno zagin�a tam ca�a elomicka grupa bojowa. Okropna fuszerka: tak g�upio straci� tyle statk�w.
Han zacisn�� z�by.
- Pami�taj tylko, �e kto�, kto sprawia k�opoty nam, da si� we znaki tak�e i tobie. - Wycelowa� palec w Dravisa. - A je�li s�dzisz, �e Nowa Republika na gwa�t potrzebuje pieni�dzy, to pomy�l, jak bardzo musi ich teraz potrzebowa� Imperium.
- Z pewno�ci� sytuacja nie jest jednoznaczna - przyzna� lekcewa��cym tonem przemytnik, wstaj�c z miejsca. - Mi�o ci� by�o znowu zobaczy�, Solo, ale musz� ju� lecie�. Pozdr�w ode mnie swoj� ksi�niczk�.
- Przeka� chocia� swoim ludziom nasz� propozycj�, zgoda? - westchn�� Han.
- O, na pewno. Mo�e nawet kogo� to zainteresuje. Nigdy nic nie wiadomo.
Solo skin�� g�ow�. W�a�ciwie nie m�g� si� spodziewa� niczego wi�cej po tym spotkaniu.
- Jeszcze jedno, Dravis. Kto jest tu teraz najwa�niejszy po �mierci Jabby?
Przemytnik przyjrza� mu si� uwa�nie.
- No... to chyba nie jest tajemnic� - rzuci� w ko�cu. - Zaznaczam, �e nie ma na ten temat �adnych oficjalnych ustale�. Gdybym jednak mia� strzela�, to powiedzia�bym, �e Talon Karrde.
Han zmarszczy� brwi. S�ysza� oczywi�cie o Karrdzie, ale z informacji, kt�re obi�y mu si� o uszy, nie wynika�o, �e jego grupa znajduje si� cho�by w pierwszej dziesi�tce najwi�kszych, a co dopiero na pierwszym miejscu. Albo Dravis si� myli�, albo te� Karrde nale�a� do ludzi, kt�rzy wol� pozostawa� w cieniu.
- Gdzie mog� go znale��? Przemytnik u�miechn�� si� chytrze.
- Chcia�by� wiedzie�,