14357

Szczegóły
Tytuł 14357
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14357 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14357 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14357 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harry Harrison I have My Vigil DYŻUR 1967 JESTEM ROBOTEM. W tych słowach zawiera się wszystko. I nic. Zbudowano mnie na Ziemi, całego w srebrzystych obwodach i chromowanej stali. Zbudowano mnie maszyną. To ja, bez duszy, rzecz jasna, i dlatego jestem niczym. Jestem maszyną i mam swoje obowiązki, a moje obowiązki to nieustanna troska o trzech ludzi. Którzy już nie żyją. Ale to, że oni już nie żyją, nie zdejmuje ze mnie brzemienia obowiązku, w żadnym wypadku. Jestem maszyną drogą, maszyną wysokiej klasy, tak zatem, nie przerywając pracy, mógłbym poddać gruntownej analizie sens mojej motywacji, odkrywając absurd u podstaw. Ale pracuję dalej. Jak włączona raz tokarka, która obraca się niezależnie od tego, czy ma co obrabiać. Jak włączona raz maszyna drukarska, smarująca farbą matryce i dociskająca je do miejsca, gdzie powinna przesuwać się wstęga papieru. Jestem robotem. Zmyślnie mnie zaplanowano. Jestem jedynym w swoim rodzaju robotem, ulokowanym dodatkowo na pokładzie pierwszego statku międzygwiezdnego. Abym dbał i troszczył się o potrzeby bohaterów ludzkości. Oto najlepsi z ludzi wypuścili się na długą wyprawę, a ja, jak ludzie zwykli mawiać, zabrałem się z nimi. Mechaniczny sługa nie ustający w swojej służbie. Niemniej. Oni. Już. Nie. Żyją. Raz jeszcze powspominam, jak to było. Ludzie nie są stworzeni do podróży w nie– przestrzeni między gwiazdami. Roboty jak najbardziej. Teraz nakryję do stołu. Nakrywam do stołu. Pierwszym, który spojrzał przez grube szkło na nicość wypełniającą nie–przestrzeń, był Hardesty. Ustawiam jego nakrycie. Ledwo wyjrzał, zaraz poszedł do swojej kajuty i popełnił samobójstwo. Znalazłem go za późno, był już martwy, a cała krew z jego olbrzymiego ciała wylała się przez rozcięte nadgarstki na podłogę kabiny. Pukam do drzwi kajuty Hardesta i otwieram je. Leży na koi i nie rusza się. Jest bardzo blady. Zamykam drzwi, podchodzę do stołu i obracam jego talerz dnem do góry. Nie będzie jadł. Przy stole są jeszcze dwa miejsca. Stukając metalowymi palcami o talerze, wyprowadzam prostą funkcję skojarzeniową, że dobrze jest mieć metalowe palce. Larson ma zwykłe ludzkie palce, kości i ciało. Zacisnął je na szyi Neala zaraz po tym, jak też spojrzał w nie–przestrzeń. Musiał je mocno zacisnąć, bo nie zsunęły się nawet wtedy, gdy Neal ściągnął ze stołu nóż, ten właśnie nóż, który teraz kładę, i wbił go w klatkę piersiową Larsona między czwartym a piątym żebrem po lewej stronie. Neal nigdy nie widział nie–przestrzeni, ale wyszło na to samo. Nie poruszył się, gdy odjąłem kolejno palce Larsona od jego szyi. Leży teraz w kabinie. Obiad gotowy, proszę pana! Mówię to i pukam do drzwi. Neal leży na koi. Ma zamknięte oczy, więc zamykam drzwi. Moje czujniki zapachowe odnotowują panujący we wnętrzu odór. Raz. Obrócić talerz Neala dnem do góry. Dwa. Zapukać do drzwi kabiny Larsona. Trzy… Cztery… Pięć. Obrócić talerz Larsona dnem do góry. Sprzątam ze stołu i myślę o tym, że statek widzi nie–przestrzeń i działa. Ja widziałem nie—przestrzeń i działam. Ludzie widzieli nie–przestrzeń i nie działają. Roboty mogą latać do gwiazd, ludzie nie mogą. To istotne stwierdzenie. Muszę wrócić na Ziemię, by przekazać to ludziom. Codziennie po posiłku myślę o tym na nowo i zawsze dochodzę do wniosku, że to bardzo ważne. Robot jest maszyną, to zapewne jedyna oryginalna myśl, na jaką kiedykolwiek wpadłem. Tym jest ważniejsza. Jestem bardzo dobrym robotem i mam bardzo sprawny mózg. Lepszy chyba, niż sądzili jego twórcy z fabryki. Pomyślałem coś oryginalnego, chociaż nie zostałem do tego zaprojektowany. Zostałem zaprojektowany na sługę zdolnego słuchać ludzi i rozmawiać z nimi po angielsku, który jest trudnym językiem, nawet dla robota. Jestem anglojęzyczny i nie znam niemieckiego. Nie potrafię też, mając metalowe palce i szklane oczy, mówić po łacinie. Ale wiem, że takie języki istnieją, i wiem, czego nie potrafię. Roboty to wspaniały wynalazek. Proszę. Mam długie nogi i szybko się poruszam. Podbiegam nagle do konsoli kontrolnej i przyciskam guziki, aż palce migają. Potrafię zrymować słowa, ale wiersza napisać nie umiem. Wiem, że między jednym a drugim istnieje jakaś różnica, ale nie mam pojęcia jaka. Potrafię czytać i sprawdzać wydruki. Byliśmy już przy Alphie Centauri, teraz wracamy. Nie wiem nic o gwieździe zwanej Alpha Centauri. Gdy do niej dotarliśmy, zawróciłem statek i ruszyliśmy z powrotem na Ziemię. Moje przesłanie jest o wiele ważniejsze, niż eksploracja nieznanych otchłani kosmosu. Muszę dostarczyć je na Ziemię. Nie wymyśliłem sam tych słów o eksploracji nieznanych otchłani kosmosu. Słyszałem je kiedyś od Larsona. Roboty tak nie mówią. Roboty nie mają duszy, bo jak niby miałaby wyglądać dusza robota? Gładki metalowy cylinder? I co byłoby w środku? Roboty nie zastanawiają się nad takimi rzeczami. Muszę skończyć sprzątać ze stołu. Talerze tutaj, widelce tutaj, łyżki tutaj, noże tutaj. — Uciąłem się w palec! Cholera, zakrwawiłem cały obrus… ZAKRWAWIŁEM? ZAKRWAWIŁEM! Jestem robotem. Mam swoje obowiązki. Nakrywani do stołu. Coś czerwienieje na moim metalowym palcu. Pewnie trochę keczupu wylało się z butelki. Przełożył Radosław Kot