2143
Szczegóły |
Tytuł |
2143 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2143 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2143 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2143 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� Horoma�ski
Zazdro�� i medycyna
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1989
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z Wydawnictwa
Pozna�skiego, Pozna�, 1979
Pisa� A. Galbarski,
korekty dokonali:
J. Andrzejewska i
M.Kalbarczyk
O godzinie si�dmej wieczorem w
ca�ym mie�cie zgas�o �wiat�o.
Wtedy w�a�nie stary Widmar
zapali� zapa�k� i w�ciek�y
popatrzy� na zegarek. Cz�owiek,
na kt�rego czeka�, sp�ni� si�
ju� prawie o kwadrans. To by�o
nie do wiary! Widmar rozpi�� na
piersi guziki kamizelki, gdy�
zrobi�o mu si� duszno, i
podszed� do okna. "Co si� sta�o
ze �wiat�em?" pomy�la�. Pieni�
si� z rozpaczy i gniewu:
pi�tnastominutowe oczekiwanie
wyczerpa�o go do reszty. Nie
wiedzia�, co to mog�o znaczy�.
Cz�owiek, na kt�rego czeka�,
odznacza� si� punktualno�ci� i
jemu w r�wnej mierze zale�a�o na
spotkaniu. "Ja go naucz�!"
powtarza� Widmar sapi�c i
kaszl�c. Znowu zapali� zapa�k� i
spojrza� na zegarek. Wskaz�wka -
do cholery! - nie przesun�a si�
nawet na w�os. Sapa� tak
gwa�townie, �e zapa�ki gas�y mu
w r�ku jedna po drugiej jak na
wietrze. �wiecy nie znalaz�.
Wtedy po raz drugi zbli�y� si�
do otwartego okna i wyjrza�
przez nie, oparty piersi� i
brzuchem o parapet. Gor�cy
podmuch wichru rozwia� mu
natychmiast siwiej�c� brod� i
powpycha� k�aki w�os�w do
rozwartych ust, potem wyrwa�
spod kamizelki krawat i ch�osn��
nim starego Widmara po
zmienionej z l�ku i gniewu
twarzy.
Na ulicy by�o szaro. Jedynie
na rogu, gdzie ogr�d Widmara
wyrywa� si� z zabudowa�, przez
sztachety i bram� kra�nia�y
jesienne drzewa. Ko�o bramy po
kostki w rdzawych li�ciach sta�
str�.
- Czemu zgas�o �wiat�o? -
krzykn�� Widmar ochryp�ym
g�osem. By� doprowadzony do
pasji.
- To w ca�ym mie�cie - odrzek�
str�.
- Psiakrew! - i Widmar zamkn��
okno.
O tej samej mniej wi�cej porze
w d�ugim, bia�ym korytarzu
pewnego gmachu zadzwoni� dzwonek
po raz pierwszy.
Wtedy w�a�nie w mieszkaniu
krawca Golda dzieci jego,
pi�cioletnia dziewczynka Anielka
i dziewi�cioletni Boruch, bawi�y
si� jak gdyby nic w chowanego.
W tym mieszkaniu zgaszenie
�wiat�a przesz�o bez wi�kszego
wra�enia, w pokoju i bez tego
by�o jasno, by� pi�tek i na
stole pokrytym bia�ym obrusem
pali�y si� �wiece.
- Popatrz - powiedzia�a Anielka - na ulicy zgas�a
latarnia.
Mia�a czarne, wij�ce si�
w�osy, brudne �apska i nos w
sadzy.
- Mam latarni� w brzuchu -
odpowiedzia� Boruch niech�tnie.
Wielki dziwak by� z tego
ch�opaka.
O tej samej porze monter
rozdzielczy, Izaak Gold, brat
krawca, ten sam, kt�ry przed
chwil� wy��czy� pr�d w
elektrowni, trzyma� r�k� na
d�wigni i wo�a� na ca�� hal�
maszyn:
- Co si� sta�o?! Cholery!!
Miasteczko ton�o w szarawej,
jesiennej mgle, tylko na
skrzy�owaniu ulic, niedaleko
domu starego Widmara kra�nia�y
jawory i klony.
Stary Widmar wybieg� na ganek
bez czapki. Wyda�o mu si�, �e
kto� zapuka�, lecz nikogo nie
by�o. Wiatr rzuci� mu w twarz
kup� krwawych li�ci. Widmar
zamacha� pi�ci�:
- Przecie� nie mam ju� czasu
czeka� na niego d�u�ej! - teraz
z gard�a jego opr�cz pomruk�w
w�ciek�o�ci wyrywa�y si� �kania.
W tej w�a�nie chwili w
wielkim, bia�ym gmachu,
po�o�onym na ko�cu miasta, po
raz drugi rozleg� si� dzwonek.
Zaraz potem jaka� kobieta w
bieli ze �wiec� w r�ku pobieg�a
co tchu wzd�u� korytarza. Wtedy
dzwonek usta�.
Miasteczko pogr��one w
ciemno�ciach odpoczywa�o. Sennie
przesuwa�y si� czarne sylwetki
przechodni�w. W du�ych
lustrzanych szybach kawiarni
wida� by�o marmurowe stoliki,
sk�po o�wietlone �wiecami.
- Co� si� sta�o na elektrowni!
- krzykn�� str� do Widmara.
Gor�cy wicher przylega� do
twarzy jak kompres. P�on�ce
li�cie wirowa�y doko�a, jak
gdyby z podziemia nagle
wybuchn�y p�omienie. Jesienne,
purpurowe li�cie lata�y i
wznosi�y si� we mgle nad miastem
niby czerwona para.
Wtenczas w wielkim, bia�ym
gmachu po paru chwilach
zmechanizowanej bieganiny
nast�pi�a znowu grobowa cisza.
Brama wyjazdowa rozwar�a si�
bezszelestnie i wielkie, czarne
auto wyjecha�o z niej, mi�kko
ko�ysz�c si� na resorach. Nagle
zmieni�o bieg i pomkn�o z
maksymaln� szybko�ci�, tr�bi�c i
wyj�c klaksonem.
Ma�a Anielka siad�a pod oknem
i zap�aka�a:
- Czemu tata nie idzie?...
Mia� zaraz wr�ci�.
- Tata ma w brzuchu latarni� -
wysapa� ch�opak. By�o to
najdziwniejsze dziecko spo�r�d
dzieci. Popatrzy� na siedem
�wiec pal�cych si� na stole,
potem spojrza� przez okno: mg�a
i czerwone li�cie. - S�yszysz,
jak gra tr�bka? To samoch�d.
Elektrotechnik Izaak Gold nie
wypuszcza� z r�k d�wigni i
wymy�la� na ca�� elektrowni�:
- Czy dowiecie si� wreszcie, co
si� sta�o? �cierwy!... - Stara�
si� ukry� wzruszenie. Gdy przed
chwil� wy��czy� pr�d, krew mu
si� rzuci�a do g�owy, a w sercu
mia� niepok�j i ciekawo��.
�ylasta r�ka jednak nie drgn�a.
Na skrzy�owaniu ulic, przed
gankiem swego domu, stary Widmar
chodzi� tam i z powrotem.
- Nie dowiem si� niczego -
mamrota� zrozpaczony - niczego
si� nie dowiem...
Klakson wy�. Czarna limuzyna
mkn�a z szybko�ci� 110 km.
W�wczas to w�a�nie na ulicy
Batorego, ko�o pomnika wielkiego
m�a stanu, cz�owiek, na kt�rego
czeka� Widmar - nieszcz�liwy
krawiec Abraham Gold, ojciec
Anielki i Borucha, brat
elektrotechnika - wyci�gn�� obie
r�ce przed siebie, spojrza� w
niebo i zastyg�.
Tragedia polega�a na tym, �e
stary Widmar mia� m�od� �on�.
Gdyby us�ucha� swoich
znajomych, wybra�by lepsz� dol�
i nie o�eni�by si� wcale.
Niestety, przekl�te chore serce
ci�gn�o go do sypialni tortur,
w kt�rej by�y no�yce, no�yczki i
szczypce, potworne matnie, z
kt�rych nie mo�na by�o si�
wydosta�. Kto wie, ile lat
musia� jeszcze czeka�, po�erany
niepewno�ci�, gdy ka�da minuta
by�a ig�� wbijan� pod paznokcie,
a noc - roz�arzonym �elazem, na
kt�rym sma�y� si� �ywcem.
Albowiem nie ma okrutniejszej
nad niepewno�� m�ki, jak r�wnie�
nie ma granic pod�o�ci, na jak�
si� zdoby� mo�e prawdziwa,
wielka mi�o��!
O takiej pod�o�ci my�la�
Widmar, gdy tydzie� temu spotka�
krawca Abrahama Golda.
Krawiec Abraham Gold by�
bardzo brzydkim staruszkiem o
go��bim sercu. Za takiego
przynajmniej mieli go wszyscy
klienci. Lecz okaza�o si�
p�niej, �e by�o inaczej.
- S�uchaj, Gold - powiedzia�
Widmar, gdy tylko usiedli obaj
na tarasie miejskiej kawiarni -
s�uchaj, Gold. Przysz�o mi
jednak do g�owy, �e to wszystko
jest n�dznym nabieraniem z twej
strony.
Gor�cy jesienny wicher d��
gwa�townymi podmuchami.
�opota�y p��cienne markizy niby
�agle bia�e w granatowe pasy.
- Ech, niech pan tak nie m�wi
- odrzek� krawiec ze smutkiem.
Opar� siwow�os�, pomarszczon�
twarz na prawej r�ce, potem
opar� j� na lewej i patrzy� na
Widmara nieruchomo wyblak�ymi,
�zawi�cymi si� oczami. Wzrok
ten, zupe�nie niedorzeczny,
sprawi� Widmarowi wyra�n�
przykro��. By� przeczulony i
podejrzewa� ka�dego, nawet
biedaka krawca, �e nim pogardza.
- Dlaczego pan tak pr�dko si�
zestarza�? - zapyta� ni st�d, ni
zow�d. Zrobi�o mu si� jako�
zimno i czu� instynktowny wstr�t
do tej zasuszonej twarzy.
Dlatego mo�e po raz pierwszy
powiedzia� do Golda: "pan". -
Niech pan spojrzy na mnie.
Jeste�my prawdopodobnie w jednym
wieku, ale niech pan zobaczy,
jak ja si� trzymam. Co prawda mam
tylko pi��dziesi�t pi�� lat. A
pan?
- Mam trzydzie�ci osiem -
odpowiedzia� krawiec.
- Co?!
Dw�ch pan�w, czytaj�cych
gazety przy s�siednim
stoliku, podnios�o g�owy z
zaciekawieniem. Byli w letnich
koszulach, bez marynarek. Wicher
szarpn��. Koszule wyd�y si� jak
bia�e balony.
- Trzydzie�ci osiem -
powt�rzy� krawiec zawstydzonym
tonem, jak gdyby chcia�
powiedzie�: "przepraszam pana
bardzo".
- Dobrze ju�, dobrze - mrukn��
Widmar podejrzliwie. W duchu
my�la�: "Jak mog�em uwierzy�
czemu� podobnemu nawet na
sekund�!" Popatrzy� na
obrzydliwego staruszka,
siedz�cego przed nim, i znowu
zrobi�o mu si� zimno. Mia�
wra�enie, �e siedzi ko�o
wentylatora. Albo jeszcze gorzej
- lecz odrzuci� my�l o tej innej
mo�liwo�ci.
- Wracajmy do naszej sprawy -
ci�gn�� sztucznym, ch�odnym
tonem. - Co widzia�e� wczoraj,
Gold?
- To samo, co zawsze. T�
firank� znam ju� na pami��.
Tylko... panie Widmar, ja... nie
mog� tego zrobi�. - Krawiec
patrzy� modl�cym si� wzrokiem.
Ten starzec wygl�da� na
cz�owieka, kt�ry lada chwila si�
rozp�acze. Pomimo to niespokojny
Widmar pos�dza� go nadal o
pogard�.
Milczeli przez d�u�szy czas
obaj. Potem stary Widmar
wypowiedzia� z widoczn� m�k�:
- S�uchaj, Gold, przecie�
zawsze szy�e� dla mnie ubrania.
- Szy�em - odrzek� krawiec
cicho.
- S�uchaj, Gold, przecie�
znasz mnie ju� przesz�o dziesi��
lat. A ja zupe�nie nie wiem, czy
mia�e� na przyk�ad �on�. Mo�e ty
nie wiesz nawet, co to znaczy
m�ka? - Wida� by�o, �e Widmar
przy�apa� siebie na jakim�
strasznym g�upstwie, gdy� nagle
zaczerwieni� si� a� po uszy i
krzykn�� w�ciek�y: - Nie ma
�adnej m�ki! Nie ma! Chc� tylko
prawdy, prawdy.
- Nie ma �adnej m�ki -
powt�rzy� jak echo krawiec
Abraham Gold.
- Ja pos�dzam ci�, Gold, o
zwyk�y szanta�. - R�owy,
purpurowy, fioletowy Widmar,
zdawa�o si�, zaraz p�knie i
wysadzi w powietrze kawiarni�.
Krawiec oderwa� r�ce od twarzy i
wyci�gn�� je b�agalnie.
- Niech pan mnie nie straszy,
panie Widmar...
Wicher wzni�s� na taras ob�ok
kurzu i zerwa� obrus z jakiego�
stolika. By� przera�liwie
gor�cy, lecz pomimo to Widmara
wci�� m�czy�o zimno. Stanowczo
pr�cz wiatru by� przeci�g. Jaki�
�mierdz�cy powiew.
- Kelner! - krzykn�� Widmar w
furii. Obecnie by�
niepohamowanym bydl�ciem, jak
zawsze gdy chodzi�o o ni�. W
takich chwilach rozdwaja� si� z
szalon� szybko�ci�, wprost w
oczach. Jeden Widmar r�s� i
puch� do potwornych rozmiar�w,
mia� oczy nalane krwi�, na
wargach pian�, rozsadza� go
gniew. Drugi Widmar mala� w
oczach jak p�kni�ty dziecinny
balonik, siedzia� skulony w
k�ciku, dr�a� i ba� si� samego
siebie.
- Kelner!! - rycza� ten
pierwszy - Prosz� o grog, o grog
natychmiast! Czy tu nad moj�
g�ow� nie zapomnieli zamkn��
wentylatora? - I nagle wyr�n��
pi�ci� w st�: - Dlaczego ty na
mnie tak patrzysz, ty?!
Krawiec Gold siedzia� na
koniuszku krzes�a. Jego wymi�ta
marynarka by�a pokryta puchem i
pierzem. Zdawa�o si�, �e ten sam
puch i pierze rosn� na jego
g�owie. Patrzy� nieruchomym,
m�tnym wzrokiem i stanowczo nic
pr�cz niewolniczego strachu w
tym wzroku nie by�o. Lecz stary
Widmar wyczuwa� w nim pogard�, a
nawet ukryt� szydercz� my�l. Nie
by�o si�y, kt�ra mog�aby mu
wybi� z g�owy to g�upie
przypuszczenie.
- Panie Widmar - wyszepta�
krawiec. Jego ��te, dr��ce r�ce
wyci�gn�y si� do Widmara
b�agalnym lecz jednocze�nie
natarczywym ruchem. Stary cofn��
si� przera�ony, a� krzes�o
zaskowycza�o pod nim. - Panie
szanowny, szanowny panie
Widmar!... Za nic nie mog�
zgodzi� si� na to... bo... widzi
pan... je�eli pan si� dowie na
pewno, to pan w takim stanie
mo�e... - Martwa, wstr�tna r�ka
dosi�g�a wreszcie Widmara i
nagle kurczowo schwyci�a go za
guzik kamizelki. Widmar
wyba�uszy� oczy. Widzia� suchy,
ko�cisty palec z granatowym
paznokciem jak u nieboszczyka.
- Co mog�? - zapyta�.
Odpowied� krawca by�a lekka
jak westchnienie. Prawie
niedos�yszalna.
- Mo�e pan pope�ni� B�g wie
co... - wykrztusi�. To by�o
wszystko. Og�lnikowe, nic nie
m�wi�ce zdanie. Ale w�a�nie
og�lnikowo�� tego powiedzenia
przygn�bi�a Widmara najbardziej.
- Uff - westchn�� po chwili -
to mnie pan nastraszy�. - Potem
zarycza�: - Kelner!! Grog,
natychmiast szklank� grogu!
Gdzie tu u was jest, do pioruna,
wentylator? To niedopuszczalne,
aby w taki duszny dzie� cz�owiek
marz� jak szczeni�. Czym tam
�mierdzi? Prosz� zawo�a�
dyrektora! Przecie� tu �mierdzi
jak... - nie doko�czy� po raz
drugi i odrzuci� nasuwaj�ce si�
por�wnanie. Co� zimnego o
ci�kim zaduchu sz�o od samego
krawca. Spojrza� na niego z
nienawi�ci�. Gold, zdawa�o si�,
uczu� t� nienawi�� i skr�ca� si�
na krze�le. Widmar mia� ch��
zgnie�� go jak pluskw�.
Uczyni�by to zapewne, gdyby nie
przekl�te chore serce. �omota�o
i rozsadza�o mu klatk� piersiow�. -
Uff! - j�kn��. - Ten ch��d, ten
wstr�tny ch��d!
Wicher przebieg� przez taras,
taki duszny i d�awi�cy, �e pot
wyst�pi� wszystkim na ciele jak
gor�ca para.
- Brr... - wzdrygn�� si�
Widmar z zimna. By� w swym
rozjuszeniu prawie pi�kny. Twarz
o czarnej, siwizn� obramowanej
brodzie, orlim nosie i p�on�cych
oczach przypomina�a proroka.
Jaka� m�oda kobieta, kt�ra
przechodzi�a obok nich wzd�u�
stolik�w, spojrza�a na niego z
zachwytem. Tu si� kry�a jego
zguba! Te m�ode kobiety! Im by�
starszy, tym wi�cej podoba� si�
wszystkim! Lecz teraz nawet na
ni� nie popatrzy�...
- Panie Gold - znowu nazwa�
krawca panem - wykona pan
wszystko. Ma pan dzieci i
potrzebuje pan pieni�dzy. A ile
pan potrzebuje? Co?
Po�a�owa� swych s��w. Nie
wolno by�o porusza� tego tematu.
Zreszt� niech diabli porw�
wszelk� delikatno��! Oddycha� z
trudem. Lewy bok wydyma� mu si�
co sekunda. By� zdyszany, jak
gdyby przybieg� p�dem na miejsce
jakiego� nieszcz�liwego wypadku.
Krawiec Gold patrzy� na niego
d�ugim, zm�czonym wzrokiem.
Mo�na by�o pomy�le�, �e si� o
co� modli.
- Panie Widmar - powiedzia�
nagle - Boruch pyta mnie si�
dzisiaj, dlaczego jestem taki
ma�y.
- Boruch? Kto to?
- M�j syn. Dlaczego, tata, ty
jeste� taki male�ki? Czy ty
jeste� ma�y ch�opczyk?
Stary Widmar s�ucha� z wielk�
uwag�. Co� koj�cego by�o w tym
dziwnym opowiadaniu. "M�j Bo�e -
my�la� jednocze�nie - gdyby taki
nastr�j panowa� i mi�dzy nami!
Dlaczego nie mo�emy mie� dzieci?
Ach, moja najdro�sza!"
- Nie jestem ma�y ch�opak,
odpowiadam, jestem tylko
niskiego wzrostu. - Aha,
rozumiem, to w takim razie
jeste� garbaty. - Nie,
odpowiadam, nie jestem garbaty.
Zwyczajnie jestem sobie niski.
Zobacz, s� przecie ludzie wielcy
i mali. - Aha, rozumiem, to w
takim razie jeste� jamnik.
- Opowiadasz mi bzdury! -
rozgniewa� si� Widmar raptem.
Chwyci� si� za lewy bok i
harcza�. - Serce mi zaraz p�knie.
- Ech, to s� takie g�upstwa -
zgodzi� si� krawiec szeptem. By�
zawstydzony jak wtedy, gdy si�
przyzna�, �e ma trzydzie�ci
osiem lat.
- Ale serce to nic nie znaczy
- rzek� Widmar i wsta� ci�ko i
niezgrabnie. Doskona�a my�l
przysz�a mu do g�owy. "Boruch?
pomy�la�, to dobrze wiedzie�".
- Gold - zacz�� - za dolary
mo�na wychowa� syna na in�yniera
- i zamilk� gro�ny, a zarazem
kusz�cy. Jego pi�kne, o ciemnych
b�yskach oczy ze�lizn�y si� po
postaci krawca.
Abraham Gold stan�� obok
niego. "Sk�d on ma na sobie tyle
puchu? - pomy�la� Widmar
przelotnie - ca�a pierzyna!"
Wida� by�o, �e krawiec walczy z
czym� w duszy. Po chwili z jego
zaczerwienionego oka wyp�yn�o
kilka �ez m�tnych i brudnych,
kt�re pociek�y wzd�u� nosa.
Drugie oko pozosta�o jednak
czyste i spokojne. Abraham Gold
szeroko rozwar� usta chc�c co�
wypowiedzie�. Stary Widmar nie
dos�ysza�.
- Co? - i schyli� si� do jego
warg. Znowu nie dos�ysza�. - Co?
- powt�rzy� i przysun�� twarz
zupe�nie blisko. Wtedy uczu�
taki zawr�t g�owy, �e a� si�
zachwia� na nogach. Z ust krawca
powia�o na niego potwornym
ch�odem i smrodem. Nie by� to
�aden wentylator. Jego drugie
por�wnanie by�o
prawdopodobniejsze! Zion�o na
niego trupiarni�!
W�wczas po raz pierwszy od nie
wiedzie� ilu godzin zapomnia�
Widmar o swym nieszcz�ciu i
spojrza� na krawca z dobrotliwym
zaciekawieniem, prawie ze
wsp�czuciem. Podobnych wzrusze�
doznawa� na pogrzebach.
- Spotkamy si� jutro - wyrzek�
Gold z wysi�kiem. - Powiem panu
jutro...
- Niech mi pan tym zwlekaniem
nie zawraca g�owy! - krzykn��
Widmar. - Nie dam si� nabiera�
jak g�upi! - Waln�� pi�ci� w
st�. Wicher, taki sam jak on
pasjonat, wlecia� z ha�asem i
skowytem na taras, przewr�ci� w
k�cie czerwony parasol i prawie
rzuci� rozmawiaj�cych sobie w
obj�cia. W tej samej chwili ze
stolika zlecia�a szklanka, kt�r�
Widmar str�ci� pi�ci�. W tej
samej chwili przesz�a obok jaka�
pani i powiedzia�a od
niechcenia, jak gdyby do siebie.
- A c� porabiaj� w domu m�ode
kobiety?
Wielki, czerwony parasol par�
na nich jak �ywy. Wreszcie upad�
mi�dzy nimi zas�aniaj�c sob�
kawiarni�. Nast�pi�a cisza.
"Mia�em halucynacje", pomy�la�
Widmar i z trwog� popatrzy� na
plecy znikaj�cej pani.
- Jutro o tej samej porze -
powiedzia� i oddali� si� nie
podaj�c krawcowi r�ki. Nie
chcia� dotkn�� tego
rozk�adaj�cego si� �ywcem
starca. Poza tym kto wie, czy
starzec nie szydzi z niego i nie
pogardza nim w duszy. Gdyby tak
by�o w istocie, nie darowa�by
sobie tej sprawy nigdy.
Fala podejrzliwo�ci, wprost
jaka� mania prze�ladowcza,
ogarn�a go na nowo. Obejrza�
si� w drzwiach. Ohydny, na wp�
martwy krawiec sta� nad
st�uczon� szklank� po�rodku
kawiarni i rozmawia� z kelnerem.
Wygl�da� na zawstydzonego i
bardzo nieszcz�liwego. Widmar
otar� twarz chustk� i wypad� z
kawiarni na ulic�.
"Taka pod�o��! Taka pod�o��!"
my�la�. D�awi� si� od wyrzut�w
sumienia. Wzd�u� prawej r�ki
biega�y mr�wki, mo�e dlatego, �e
przy powitaniu poda� j�
krawcowi. Schowa� wi�c r�k� do
kieszeni i mkn�� po ulicy jak
wicher. Potr�ca� przechodni�w,
nie przeprasza�, nie zatrzymuj�c
si� p�dzi� dalej coraz pr�dzej.
"Taka pod�o��, taka pod�o��! -
my�la� o sobie. - Nigdy nie
przypuszcza�em, �e mi�o�� i
pod�o�� to jedno i to samo."
Przed oczami wci�� jeszcze
mia� obraz z�o�liwej pani, kt�ra
przesz�a obok niego w kawiarni.
"C� to za g�upstwo ona
powiedzia�a? Czy to mo�e
wysycza� wiatr?"
Niepok�j i uczucie, kt�re
zna� na pami��, uczucie, kt�rego
by� niewolnikiem - ow�adn�y nim
nagle i zas�oni�y sob� ca�y
�wiat. Ulica by�a pokryta
�a�obnym welonem, s�o�ce hu�ta�o
si� nad domami jak czarna pi�ka,
ka�dy m�czyzna, kt�rego
spotyka�, by� zdrajc� i trupem,
ka�da kobieta by�a fantastycznym
kwiatem i - prostytutk�. - Byle
pr�dzej by� w domu! - mamrota�
jak ob��kany. Wicher pcha� go z
ty�u niczym si�a diabelska,
pchaj�ca ku przeznaczeniu.
Nagle na rogu zobaczy� kobiet�
w czerwonej, pr��kowanej
czapeczce i z czerwonym w�skim
szalem �opocz�cym przy szyi.
Stan�� jak wryty. - To
niemo�liwe! - j�kn��. Przerazi�
si� jej jak piekielnej zjawy.
Wszystko przed jego oczami
zamigota�o z szalon� szybko�ci�,
i drzewo, o kt�re si� opar�,
raptem samo zacz�o wali� si� na
chodnik.
Kobieta w czerwonej czapeczce
i szalu sz�a w jego stron�.
Patrzy� na czerwie�,
okrywaj�c� jej g�ow� i szyj�,
jak byk zm�czony i rozw�cieczony
do ostateczno�ci.
Kobieta, kt�ra sz�a naprzeciw,
nie by�a sama! Obok niej szed�
jaki� pan w jasnych spodniach i
granatowej marynarce.
Wtedy mg�a i ciemno�� otoczy�y
wszystko i na zawsze i Widmar
zamiast czapeczki i szala ujrza�
czerwon� ka�u�� krwi. Zbola�e
serce gotowe by�o wyskoczy� na
jezdni�, po g�owie kto� wali� z
ca�ej si�y pi�ciami...
"Jestem naprawd� chory",
pomy�la� Widmar. Zawr�t g�owy i
atak min�� b�yskawicznie:
kobieta, jak si� okaza�o, mia�a
cienkie, karminowane usta i by�a
blondynk�.
U�miechn�� si� niedobrym,
niejasnym u�miechem i pop�dzi�
dalej. R�k� wci�� trzyma� w
kieszeni, jak gdyby m�g� schowa�
do kieszeni wstyd i w�asn�
ha�b�. - Jestem chory -
powt�rzy� - trzeba si� leczy�. -
Co� �miesznego i przykrego
zarazem skojarzy�o si� w nim ze
s�owami: "leczy� si�", gdy�
u�miechn�� si�, a twarz mia� z��
i rozbawion� jednocze�nie. Lecz
ko�o swego domu opanowa� si�
zupe�nie i wszed� na ganek
pewnym, twardym krokiem.
�on� zasta� w pokoju jadalnym.
Siedzia�a schylona nad ksi��k�.
Zauwa�y� od razu, �e ksi��k�
trzyma do g�ry nogami. Przymkn��
oczy, aby ukry� przewrotny blask
�renic, i rzek� cicho:
- Czytasz zapewne co�
zajmuj�cego?
- Nie czytam wcale -
odpowiedzia�a. Podnios�a si� z
krzes�a i poca�owa�a go w usta.
- Co ci jest?
Nie odpowiedzia�, przera�ony
tym poca�unkiem. Rzuci� si� w
bok. Poca�unek nie mia� smaku.
Odni�s� wra�enie, �e dotkn��
wargami kawa�ka papieru. Jednak
opanowa� dreszcz obrzydzenia i
pog�aska� �on� po wij�cych si�,
czarnych w�osach.
- Czy nikogo nie by�o? -
zapyta� od niechcenia. Ba� si�
spojrze� na ni�, aby nie
zauwa�y� jej k�amliwych oczu. Z
ulg� us�ysza� przecz�c�
odpowied�, cho� nie wierzy� jej
wcale. - Nikt? -powt�rzy� -
wydawa�o mi si�, �e spotka�em
doktora.
Nawet nie drgn�a. Oczy mia�a
jak zawsze matowe i spokojne i
nic, absolutnie nic nie mo�na
by�o po nich pozna�. Wtedy stary
Widmar uczu� poprzedni�
nieuleczaln� rozpacz. Stan��
obok �ony i powiedzia� wolno:
- Czy chcesz, bym znowu m�wi�
o tamtym... - Nie wys�ucha�
nawet jej odpowiedzi. M�cz�cy
szereg ludzi, nienawistne m�skie
postacie przesz�y przez jego
m�zg i odmaszerowa�y w wyobra�ni
jak pluton widm. Wszystkich tych
m�czyzn umia� na pami��,
nienadaremnie przez ca�� noc
odmawia� litani� strasznych
nazwisk. Czu�, �e nied�ugo
wybuchnie na g�os zdradzaj�c
wszystko: Kyrie elejson! Chryste
elejson! Kyrie elejson!
Rotmistrz I pu�ku lekkokonnego
Andrzej Rozjemczy, major sztabu
generalnego Zgar-Wisowski,
doktor medycyny i szarlatanerii
Kroczy�ski i wielu innych...
Kyrie eleison!
Lista przekl�tych nazwisk by�a
niesko�czenie d�uga. Walcz�c ze
wspomnieniami, kt�re odbija�y
si� jak zgaga, stary Widmar
powtarza�: - Rebeko, Rebeko...
Widzia� na tle szyby ciemny
profil �ony i czeka� b�agalnie.
Jeden ruch jej r�ki, jedno
poruszenie g�owy wystarczy�oby,
aby ca�e armie uwodzicieli
�wiata znikn�y w niepami�ci.
Ale �ona jego tego ruchu nie
zrobi�a i Widmar postanowi�
szybko: "Nie, nie. Nic jej na
razie nie powiem". Pomimo
zdenerwowania by� znowu ostro�ny
i wyrachowany, bo jedynie w
chwilach umiarkowanej mi�o�ci
traci� g�ow�, gdy za� mi�o��
dochodzi�a do zenitu i ��czy�a
si� tam z pod�o�ci�, odzyskiwa�
pewno�� siebie. "Nie powiem jej
nic i poka��, gdzie prawda."
- Jestem od paru dni bardzo
zm�czony, nie powinna� si� na
mnie gniewa� - rzek� nieszczerze.
- Ale� ja si� na ciebie nie
gniewam - i spokojnie zasuwa�a
firanki na oknach.
Patrz�c na jej ramiona pi�kne
a� do b�lu, Widmar powtarza� bez
sensu: - Rebeko, Rebeko... -
Odda�by wszystko, aby si�
dowiedzie�, co my�li w tej
chwili ta dziwna kobieta.
Mieszka� z ni� przez dwa lata
pod jednym dachem i dopiero
teraz przekona� si�, �e nic o
niej nie wie. - Rebeko!...
A gdy j�cza� w ten spos�b,
patrz�c z trwog� na ukochan�
lini� ramion, nie przypuszcza�
nawet, �e mniej wi�cej tak samo
wykrzykuje w duchu doktor
Tamten, szybkimi krokami
zbli�aj�cy si� do ich domu.
Jednak by�o w�a�nie tak. Z t�
tylko r�nic�, �e doktor to imi�
powtarza� z weso�� beztrosk�, a
czasem z odcieniem z�o�liwo�ci:
- Rebeko, Rebeko! - i
pogwizdywa� przy tym w spos�b
nader lekkomy�lny. Zbli�a� si�
do ich domu wielkimi, zwinnymi
krokami. Zdawa�o si�, �e si�
toczy po chodniku uperfumowany i
rozradowany.
Czarna g�owa chirurga Tamtena
by�a rozwichrzona przez upalny
wiatr. Wiatr igra� z jego
rozpi�t� granatow� marynark�,
zachodz�ce s�o�ce b�yszcza�o
�a�obnie na lakierkach chirurga
Tamtena i styg�o du�� kropl�
krwi na perle jego krawata.
Chirurg Tamten mia� pod pach�
kapelusz i lask�, a w tylnej
kieszeni - zawsze nabity
browning. Szed�, dziwnie
podskakuj�c, jak gdyby ta�cz�c,
po kociemu schylaj�c i prostuj�c
grzbiet. Mia� przepi�kne,
��tawe oczy i gdy mimochodem
darzy� wzrokiem spotkane
kobiety, zdawa�o si�, �e rzuca w
nie gar�ciami kwitn�cego mleczu.
Gwizda� przy tym rytmicznie
murzy�sk� piosenk�, a w duchu
dorabia� do niej w�asne s�owa:
"Rebeko, Rebeko, c� na nas
czeka?"
Przeszed� obok kawiarni, nagle
zawr�ci� i wszed� do niej,
pozostawiaj�c za sob� otwarte na
o�cie� drzwi, kt�re wicher
zamkn�� natychmiast z ha�asem
jakby wystrza�u. Widocznie
gdzie� w g��bi chirurg by�
bardzo zdenerwowany, gdy� przy
tym ostrym, cho� niewinnym
grzmocie odruchowo chwyci� r�k�
za tyln� kiesze� spodni. Lecz po
chwili wyprostowa� si� beztroski
i g�upkowato u�miechni�ty,
kelner zbli�y� si� do niego z
poufa�o�ci� dobrego znajomego i
chirurg obdarzy� go pi�knym,
��tawym spojrzeniem.
- Koniak i wod� sodow� -
rzek� i nagle uda� zdziwienie.
Po�rodku tarasu, w w�skim
przej�ciu mi�dzy stolikami
kl�cza� brzydki, wstr�tny
staruszek i zbiera� z liliowego
chodnika kawa�ki st�uczonej
szklanki. Starszy kelner, Piotr,
pochylony nad nim u�miecha� si�
ch�odno i nie�yczliwie.
- Daj� panu raz jeszcze s�owo,
�e to nie ja st�uk�em - s�ysza�
doktor Tamten usprawiedliwianie
si� staruszka - nie ja to
zrobi�em, ale mog� przez
grzeczno�� pom�c panu pozbiera�.
- Id� pan st�d lepiej, id� pan
- mrucza� starszy kelner i
wreszcie, widocznie
zniecierpliwiony do reszty,
chwyci� staruszka za �okie� i
przemoc� postawi� na nogi. Wtedy
chirurg pozna� krawca Golda.
- Co pan tu robi? - zapyta�.
Wicher przebieg� wzd�u�
tarasu, blacha zagrzmia�a i
zaskowycza�a �a�o�nie, kelner
przyni�s� chirurgowi Tamtenowi
koniak i wod�, chirurg wypi� od
razu p� syfonu i zapyta�
powt�rnie:
- Co pan tu robi?
Ale pomi�dzy nim a starym
krawcem sta� obecnie kelner w
bia�ej kurtce.
- Nie pana pytam - podni�s�
r�k� chirurg. - Gdzie si�
podzia� ten krawiec?
Jednak by� to jeszcze ten sam
kelner, kt�ry w odpowiedzi
u�miechn�� si� s�odko i
pob�a�liwie:
- Pan doktor m�wi o krawcu? -
W g�osie kelnera zabrzmia�o
uprzejme zgorszenie. - Krawiec
st�uk� szklank� i nie ma czym za
ni� zap�aci�.
Chirurg nacisn�� na kurek
syfonu, woda trysn�a sycz�c�
smug�, chirurg spojrza� na
butelk� z ��tym koniakiem
zadowolony i rozradowany, potem
spojrza� przez okno na ulic�
umieraj�c� w s�o�cu i
przypomnia� sobie znowu ulubion�
piosenk�: "Rebeko, Rebeko, c�
na nas czeka?!"
Przy stoliku obok siedzia�
cz�owiek, kt�remu chirurg mia�
operowa� wyrostek robaczkowy.
Cz�owiek widocznie umiera� z
pragnienia i gor�ca, pi�
szklankami wod� sodow� i jad�
agrest. Chirurg mrugn�� do niego
okiem, pogrozi� palcem weso�o i
trzy razy powt�rzy�: - Pestki,
pestki, prosz� uwa�a� na pestki.
Wszystko by�o jak najlepiej i
nikt nadal nie przypuszcza�, �e
chirurg Tamten jest niespokojny
i pe�en najgorszych przeczu�.
Nawet w�wczas, gdy tak g�upio
nastraszy� go krawiec Gold,
niczym nie zdradzi� istotnego
stanu swej duszy. Podni�s� si�
tylko z miejsca i spojrza� w
�lad za uciekaj�cym krawcem
swymi ��tymi jak koniak oczami.
Chirurg pi� trzeci kieliszek.
Ju� w mocnej g�owie szumia�a
mi�o��, na dnie za� ka�dego
nast�pnego kieliszka le�a�a naga
kochana kobieta. Wszystkie by�y
podobne do siebie, mia�y czarne
w�osy i ciemne bizantyjskie
twarze. I ka�d� z nich chirurg
nazywa� tym samym imieniem.
Potem uczu�, �e czas nagli, �e
trzeba i��, i chirurg Tamten
porywczym ruchem wzi�� z
s�siedniego krzes�a kapelusz i
lask�. Tym ruchem prawdopodobnie
wyp�oszy� kogo�, gdy� w�wczas
co� ciemnego, jak gdyby cie�
jaki� lub nietoperz,
prze�lizn�o si� obok z przykrym
szelestem. Chirurg obejrza� si�
szybko.
- A, to pan? Co pan tu robi? -
zapyta� krawca Golda.
Starzec zastyg� na miejscu,
jakby przy�apany na gor�cym
uczynku. Po chwili wyszepta�:
- Pozdrawiam pana doktora.
Spos�b wyra�ania si� starca
by� chirurgowi dobrze znany
jeszcze ze szpitala. Za�mia� si�.
- Zuch z pana, trzyma si� pan
dobrze. Jak�e tam �ebra? - i
natychmiast w fachowym umy�le
lekarza powsta� obraz sali
operacyjnej, po�rodku kt�rej
le�a� na stole u�piony Gold.
Resekcja. Trzy dolne �ebra.
Dreny. Szok pooperacyjny do
czterdziestu stopni. Poza tym -
przebieg normalny. W duchu
chirurg zawo�a�: "Operacje,
operacje!" To by�a druga rzecz
na ziemi, kt�r� naprawd� kocha�.
Z lekka rozmarzony koniakiem,
ukochan� kobiet� i medycyn�
patrzy� prawie z rozczuleniem na
zgarbionego staruszka, kt�remu
uratowa� �ycie. Ten sta� tu�
przy nim. Mia� g�ow� pochylon�
na piersi, g�owa trz�s�a si�,
rzadkie, rozczochrane w�osy
chwia�y si� i ko�ysa�y jak
pierze dziwacznego ptaka.
Zaledwie oddycha�, ale pomimo to
z ust jego wyp�ywa� smugami
przykry, ci�ki zapach. Ten
oddech, ch�odny i smrodliwy,
uderzy� chirurga s�odkimi
wspomnieniami. Chirurg poci�gn��
nosem, nie zorientowa� si�,
popatrzy� na krawca niewidz�cym
spojrzeniem i pomy�la� zdziwiony
i wzruszony: "Co to?"
Odpychaj�cy, trupi zapach
przypomnia� mu nagle zapomniane,
m�odzie�cze czasy. Chirurg
powtarza�: - Co to? - poci�gn��
nosem raz jeszcze i krzykn��
radosny i rozrzewniony: -
Prosektorium! - Szkoda - mrucza�
pod nosem - szkoda...
Zapomnia� o istnieniu krawca.
Cz�owiek, kt�remu mia� operowa�
wyrostek robaczkowy, patrzy� na
nich i podnosi� brwi coraz
wy�ej. By�o bardzo gor�co. Wiatr
dusi� i wywo�ywa� poty. Chirurg
roztargnionym ruchem wyj��
chustk� i wytar� sobie szyj�.
Ruch ten jego by� jak zawsze
gwa�towny i kanciasty.
Chirurgowi zrobi�o si� smutno i
rado�nie jednocze�nie. My�la� o
minionych studenckich czasach,
wtem nagle co� znowu mign�o
przed jego twarz� i kto�
krzykn��: - Pfe!! - Wtedy Tamten
opanowa� si�, zapomnia� o
marzeniach i zdumiony do
najwy�szego stopnia zapyta�
ostro:
- Co panu jest?
Krawiec, kt�ry przez ca�y
czas tkwi� ko�o jego stolika,
zrobi� teraz krok w ty�,
podni�s� r�k�, jak gdyby chcia�
ukry� sw� twarz przed ciosem, i
j�kn�� raz jeszcze. W jego
za�zawionych oczach odmalowa�a
si� rozpacz. Cofn�� si� znowu o
krok, a potem przemkn�� mi�dzy
stolikami i pobieg� w stron�
drzwi. By�o to nieoczekiwane i
nad wyraz przykre. Chirurg
zerwa� si� z miejsca i spojrza�
za uciekaj�cym krawcem swymi
��tymi jak koniak oczami. By�
jak gdyby ubawiony ca�� t�
histori�, tak przynajmniej
my�leli wszyscy w kawiarni, ale
nikt nie wiedzia�, �e w duszy
my�la� ponuro: "Wygl�da to tak,
jakby kto� z nas dw�ch mia�
nieczyste sumienie". Ale potem
pomy�la�: "Rebeko!" i �ycie
znowu nabra�o sensu, i
natychmiast zgas�y urojone
strachy. Lask� i kapelusz wzi��
pod pach�. Linia kochanych
ramion sta�a si� znowu dla niego
wszystkim. Tak samo jak i dla
starego m�a.
Stary m�� Widmar patrzy� na t�
lini�, stoj�c tu� za plecami
�ony we framudze okna. Oddycha�
znajomym zapacham cia�a i w
lekkim omroczeniu patrzy� na jej
szyj�, kt�ra w swej
nierzeczywistej pi�kno�ci by�a
dla� nawet tragiczna. Sapa�.
Serce znowu rozsadza�o mu pier�.
W skroniach i uszach t�tni�a
krew tak g�o�no, jak gdyby kto�
b�bni� palcami w szyb� lub
szybkim, dudni�cym krokiem szed�
po drewnianym chodniku.
Tak by�o w istocie. To chirurg
Tamten podskakuj�c i ta�cz�c
zbli�a� si� do ich domu.
Wystukiwa� nogami takt weso�ej
murzy�skiej piosenki. Gdy za�
zatrzyma� si� przed domem,
zobaczy� przez okno ma��onk�w i
zamacha� r�k�. Wywija� przy tym
lask� jak m�otkiem
chirurgicznym. �ona spojrza�a na
doktora zimno i nie poruszy�a
si� z miejsca. Stary Widmar
u�miechn�� si� przyja�nie,
wyszed� na jego spotkanie i sam
otworzy� drzwi. Chirurg Tamten
przywita� si� z nim szczerze i
serdecznie, a Widmar sm�tnie
popatrzy� w jego oczy pi�kne i
��te.
- Jak pa�skie serce?
- Och, lepiej o tym nie m�wmy
- i Widmar przepu�ci� przed
siebie go�cia.
Nad miastem sun�y cytrynowe
chmury i dziwna, krwawa mg�a
k��bi�a si� na zachodzie. Z
gor�cego po�udnia mkn�y
kud�ate ob�oki, dop�dza�y si�
wzajemnie i zlewa�y si� nad
miastem w brudn� lawin�. Potem
znowu rozprasza�y si�, toczy�y
po niebie mgliste kule i znika�y
na zachodzie w czerwonym dymie.
Na ulicy Batorego ko�o pomnika
wielkiego m�a stanu ros�y
modrzewie i jawory. Wiatr
szumia� li��mi, �ama� drobne
ga��zie, trz�s� koronami.
Porywczy i niespodziewany zerwa�
czapk� z g�owy policjanta i
podrzuci� j� w g�r� niby du�y,
granatowy li��. Policjant
pobieg� za czapk�, z�apa� j�
wreszcie ko�o parkanu i w�o�y�
na g�ow�, przymocowuj�c do
podbr�dka rzemykiem.
Wiatr p�dzi� chmury, kt�re,
ciemne i niespokojne, mkn�y nad
miastem coraz szybciej.
Chirurg Tamten mia� zdolno��
do patrzenia na siebie samego w
pewnych okoliczno�ciach i
chwilach �ycia jako na chorego,
kt�rego ma zoperowa�. W�wczas
spogl�da� na swe czyny z fachow�
oboj�tno�ci�.
Tego� wieczoru, gdy wraca� po
jedenastej doro�k� do domu,
opowiada� sobie przebieg wizyty
u Widmar�w z tak� dok�adno�ci�,
jak gdyby spisywa� anamnez�.
"Wszed�em do ich ��tego
salonu i zobaczy�em, �e Rebeka
stoi nieruchomo we framudze
okna. Mia�em wra�enie, �e mnie
nie zauwa�y�a. By�em got�w nawet
pomy�le�, �e gdy macha�em do
niej r�k� z ulicy, r�wnie� mnie
nie widzia�a". Chirurg Tamten
zamy�lony rozpar� si� na
mi�kkim, pokrytym bia�ym
pokrowcem siedzeniu. Wiecz�r by�
ciemny i duszny, doro�karski ko�
potyka� si�, wiatr d��
chirurgowi w twarz. "Rebeka
sta�a ko�o okna. Gdy przyjrza�em
si� jej z bliska, przekona�em
si� po raz setny, �e jest
nie�adna, prawie brzydka i �e
nie wygl�da m�odo. Mia�a drobne
zmarszczki pod ciemnoszarymi
oczami i starcze fa�dy woko�o
warg, wykrojonych w dziwaczny
p�ksi�yc. Oczy jej osadzone
by�y zbyt blisko, co nadawa�o
twarzy wyraz t�pego skupienia i
jak gdyby rozpusty. Cera
natomiast by�a ciemna jak na
starych obrazach, ale w�wczas
wyda�a mi si� po prostu brudna.
Zdumienie moje prawie nie mia�o
granic, cho� do takich jej
transformacyj jestem ju� do
pewnego stopnia przyzwyczajony.
Uczu�em g��d i niech��.
Wiedzia�em na pewno, �e tej
kobiety nie kocham wcale".
W ten spos�b chirurg skrz�tnie
notowa� w pami�ci ka�dy jej rys
i ka�de swe najdrobniejsze nawet
uczucie. By� przekonany o
prawdziwo�ci i s�uszno�ci swych
spostrze�e� i w�a�nie ta pewno��
by�a dla niego najgorsza.
Stwierdzi�: "Jest to brzydka,
stara baba", i w tej samej
chwili zmuszony by� do
stwierdzenia czego� wr�cz
przeciwnego: "Jest to
naj�adniejsza kobieta, jak�
znam, i kocham si� w niej do
szale�stwa".
Spojrza� przed siebie,
zobaczy� noc i czarne plecy
doro�karza, splun�� w bok i
postara� si� nie my�le�. Jego
oczy fosforyzowa�y i pali�y si�
w ciemno�ciach jak oczy kota.
Wed�ug w�asnej diagnozy by�
chory, ci�ko i mo�e
nieuleczalnie, chory - poniewa�
taka mi�o�� bezsprzecznie by�a
chorob�. Pomy�la� cynicznie, �e
jedyn� rad� by�aby szczepionka
przeciwmi�osna, zacz�� wi�c
wyobra�a� sobie inne kobiety,
ale ka�da z nich zn�w mia�a
bizantyjsk� twarz i wszystkie
by�y do siebie podobne. Z�amany
na duchu i zniech�cony do swej
wyobra�ni, westchn��: - Rebeko...
Kilka godzin temu wzdycha� tak
samo, siedz�c na kanapie razem z
ni� i Widmarem. Zapad� zmierzch.
Raptem Widmar odezwa� si�:
- Spotka�em dzi� jakiego� pana
w granatowej marynarce i letnich
flanelowych spodniach. My�la�em,
�e to pan, doktorze.
Chirurg odpowiedzia�:
- Du�o ludzi ubiera si� w ten
sam spos�b.
- Ma si� rozumie�. - Widmar
zakaszla�. Potem ni st�d, ni
zow�d zada� takie pytanie: - Czy
pan, panie doktorze, nie uwa�a,
�e etyka lekarska bardzo si�
r�ni od normalnych pogl�d�w na
moralno��?
Chirurgowi zrobi�o si� gor�co.
- R�ni si� od og�lnie
przyj�tej etyki? - powt�rzy�. -
Nie uwa�am.
- A ja uwa�am - ci�gn�� stary
Widmar. - Lekarz zawsze ok�amuje
chorych. To musi u niego potem
wej�� w przyzwyczajenie i w
�yciu prywatnym.
- Co to znaczy? - zapyta�
chirurg gburowato.
W pokoju robi�o si� ciemno.
Twarz kobiety siedz�cej mi�dzy
nimi wygl�da�a jak ikona. Widmar
pochyli� si� naprz�d
przestraszony przypuszczeniem:
mo�e on j� w tej chwili
obejmuje? Pochylony naprz�d
drgn�� uradowany i uspokojony,
uczu� bowiem na swym kolanie jej
r�k�. Krzykn�� w duchu
rozpaczliwie jak umieraj�cy z
rozkoszy: "Jedyna moja!" R�ka
g�aska�a go po kolanie i
wszystkie troski i zmartwienia
stopnia�y natychmiast. "Przecie�
taka r�ka nie potrafi, nie mo�e
sk�ama�!" pomy�la� z
niezrozumia�� logik�.
"Co� takiego mi�dzy nimi w
pewnym momencie zasz�o",
przypomnia� sobie potem chirurg
Tamten, rozparty w doro�ce.
- Panie, jed� pan uwa�niej! -
krzycza� na doro�karza. By�o
ciemno, zza rogu wyjecha�
samoch�d, ko� szarpn��, latarnie
zala�y na chwil� doktora ra��cym
�wiat�em i doktor o ma�y w�os
nie wylecia� z doro�ki.
- Uwa�aj! - krzykn��.
- Co?! - zawo�a� doro�karz,
usi�uj�c przekrzycze� wicher.
"Wydaje mi si� czasem, �e ten
stary czyta w mej duszy, mo�e
st�d powstaje we mnie poczucie
winy i niezas�u�onego wstydu -
bada� sam siebie chirurg, cho�
mia� ju� do�� tej sprawy. - Gdy
siedzieli�my wszyscy troje
milcz�c i gdy sta�o si� to z
moim kolanem, zada� mi nagle
pytanie o etyce, jakby widzia�
wszystko w ciemno�ciach nie
gorzej ni� w po�udnie. To by�o
niepokoj�ce i by�em ju�
przygotowany na wiele r�nych
rzeczy, chcia�em nawet wyzna� mu
wszystko. Na szcz�cie to
chorobliwe napi�cie trwa�o
kr�tko, nic si� nie sta�o.
Uczu�em tylko, �e Widmar
ucieszy� si� czym�
bezgranicznie. Odgad�em nawet,
�e si� u�miecha jak cz�owiek
prawdziwie szcz�liwy, a� broda
mu drgn�a od u�miechu. Nie by�o
w�tpliwo�ci, �e co� pomi�dzy
nimi zasz�o w tej chwili. Ona
zwr�ci�a ku niemu na sekund�
twarz, on pochyli� si� naprz�d.
Potem wsta� szybko i w�wczas "to"
przesta�o m�czy� moje kolano.
Widmar zapali� �wiat�o, podszed�
do nas. Twarz mia� zmienion�,
przeistoczon�."
Tak by�o w rzeczywisto�ci i
chirurg nie myli� si�. Jedno
dotkni�cie smag�ej, ciep�ej r�ki
wystarczy�o, aby Widmar odrodzi�
si� przynajmniej chwilowo.
"Rebeko - my�la� m�� - po c�
mnie tak m�czysz?" Uczu� ci�ar
swych lat i przepa�� le��c� w
r�nicy ich wieku. Mo�e to
wszystko dlatego, �e jest za
stary? Ale czemu w takim razie
lecia�y na niego m�ode kobiety,
blondynki i brunetki, brzydkie i
�adne?
W rogach salonu zapali�y si�
z�ote lampy. Widmar uprzejmie
pocz�stowa� chirurga papierosem,
chirurg nie pali� i pokiwa�
przecz�co g�ow�. Wtedy stary
Widmar wci�� jeszcze zadowolony
i szcz�liwy powiedzia�:
- Ale ja od razu pozna�em, �e
to nie by� pan.
- Co takiego? - zaniepokoi�