2143

Szczegóły
Tytuł 2143
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2143 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2143 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2143 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Horoma�ski Zazdro�� i medycyna Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1989 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z Wydawnictwa Pozna�skiego, Pozna�, 1979 Pisa� A. Galbarski, korekty dokonali: J. Andrzejewska i M.Kalbarczyk O godzinie si�dmej wieczorem w ca�ym mie�cie zgas�o �wiat�o. Wtedy w�a�nie stary Widmar zapali� zapa�k� i w�ciek�y popatrzy� na zegarek. Cz�owiek, na kt�rego czeka�, sp�ni� si� ju� prawie o kwadrans. To by�o nie do wiary! Widmar rozpi�� na piersi guziki kamizelki, gdy� zrobi�o mu si� duszno, i podszed� do okna. "Co si� sta�o ze �wiat�em?" pomy�la�. Pieni� si� z rozpaczy i gniewu: pi�tnastominutowe oczekiwanie wyczerpa�o go do reszty. Nie wiedzia�, co to mog�o znaczy�. Cz�owiek, na kt�rego czeka�, odznacza� si� punktualno�ci� i jemu w r�wnej mierze zale�a�o na spotkaniu. "Ja go naucz�!" powtarza� Widmar sapi�c i kaszl�c. Znowu zapali� zapa�k� i spojrza� na zegarek. Wskaz�wka - do cholery! - nie przesun�a si� nawet na w�os. Sapa� tak gwa�townie, �e zapa�ki gas�y mu w r�ku jedna po drugiej jak na wietrze. �wiecy nie znalaz�. Wtedy po raz drugi zbli�y� si� do otwartego okna i wyjrza� przez nie, oparty piersi� i brzuchem o parapet. Gor�cy podmuch wichru rozwia� mu natychmiast siwiej�c� brod� i powpycha� k�aki w�os�w do rozwartych ust, potem wyrwa� spod kamizelki krawat i ch�osn�� nim starego Widmara po zmienionej z l�ku i gniewu twarzy. Na ulicy by�o szaro. Jedynie na rogu, gdzie ogr�d Widmara wyrywa� si� z zabudowa�, przez sztachety i bram� kra�nia�y jesienne drzewa. Ko�o bramy po kostki w rdzawych li�ciach sta� str�. - Czemu zgas�o �wiat�o? - krzykn�� Widmar ochryp�ym g�osem. By� doprowadzony do pasji. - To w ca�ym mie�cie - odrzek� str�. - Psiakrew! - i Widmar zamkn�� okno. O tej samej mniej wi�cej porze w d�ugim, bia�ym korytarzu pewnego gmachu zadzwoni� dzwonek po raz pierwszy. Wtedy w�a�nie w mieszkaniu krawca Golda dzieci jego, pi�cioletnia dziewczynka Anielka i dziewi�cioletni Boruch, bawi�y si� jak gdyby nic w chowanego. W tym mieszkaniu zgaszenie �wiat�a przesz�o bez wi�kszego wra�enia, w pokoju i bez tego by�o jasno, by� pi�tek i na stole pokrytym bia�ym obrusem pali�y si� �wiece. - Popatrz - powiedzia�a Anielka - na ulicy zgas�a latarnia. Mia�a czarne, wij�ce si� w�osy, brudne �apska i nos w sadzy. - Mam latarni� w brzuchu - odpowiedzia� Boruch niech�tnie. Wielki dziwak by� z tego ch�opaka. O tej samej porze monter rozdzielczy, Izaak Gold, brat krawca, ten sam, kt�ry przed chwil� wy��czy� pr�d w elektrowni, trzyma� r�k� na d�wigni i wo�a� na ca�� hal� maszyn: - Co si� sta�o?! Cholery!! Miasteczko ton�o w szarawej, jesiennej mgle, tylko na skrzy�owaniu ulic, niedaleko domu starego Widmara kra�nia�y jawory i klony. Stary Widmar wybieg� na ganek bez czapki. Wyda�o mu si�, �e kto� zapuka�, lecz nikogo nie by�o. Wiatr rzuci� mu w twarz kup� krwawych li�ci. Widmar zamacha� pi�ci�: - Przecie� nie mam ju� czasu czeka� na niego d�u�ej! - teraz z gard�a jego opr�cz pomruk�w w�ciek�o�ci wyrywa�y si� �kania. W tej w�a�nie chwili w wielkim, bia�ym gmachu, po�o�onym na ko�cu miasta, po raz drugi rozleg� si� dzwonek. Zaraz potem jaka� kobieta w bieli ze �wiec� w r�ku pobieg�a co tchu wzd�u� korytarza. Wtedy dzwonek usta�. Miasteczko pogr��one w ciemno�ciach odpoczywa�o. Sennie przesuwa�y si� czarne sylwetki przechodni�w. W du�ych lustrzanych szybach kawiarni wida� by�o marmurowe stoliki, sk�po o�wietlone �wiecami. - Co� si� sta�o na elektrowni! - krzykn�� str� do Widmara. Gor�cy wicher przylega� do twarzy jak kompres. P�on�ce li�cie wirowa�y doko�a, jak gdyby z podziemia nagle wybuchn�y p�omienie. Jesienne, purpurowe li�cie lata�y i wznosi�y si� we mgle nad miastem niby czerwona para. Wtenczas w wielkim, bia�ym gmachu po paru chwilach zmechanizowanej bieganiny nast�pi�a znowu grobowa cisza. Brama wyjazdowa rozwar�a si� bezszelestnie i wielkie, czarne auto wyjecha�o z niej, mi�kko ko�ysz�c si� na resorach. Nagle zmieni�o bieg i pomkn�o z maksymaln� szybko�ci�, tr�bi�c i wyj�c klaksonem. Ma�a Anielka siad�a pod oknem i zap�aka�a: - Czemu tata nie idzie?... Mia� zaraz wr�ci�. - Tata ma w brzuchu latarni� - wysapa� ch�opak. By�o to najdziwniejsze dziecko spo�r�d dzieci. Popatrzy� na siedem �wiec pal�cych si� na stole, potem spojrza� przez okno: mg�a i czerwone li�cie. - S�yszysz, jak gra tr�bka? To samoch�d. Elektrotechnik Izaak Gold nie wypuszcza� z r�k d�wigni i wymy�la� na ca�� elektrowni�: - Czy dowiecie si� wreszcie, co si� sta�o? �cierwy!... - Stara� si� ukry� wzruszenie. Gdy przed chwil� wy��czy� pr�d, krew mu si� rzuci�a do g�owy, a w sercu mia� niepok�j i ciekawo��. �ylasta r�ka jednak nie drgn�a. Na skrzy�owaniu ulic, przed gankiem swego domu, stary Widmar chodzi� tam i z powrotem. - Nie dowiem si� niczego - mamrota� zrozpaczony - niczego si� nie dowiem... Klakson wy�. Czarna limuzyna mkn�a z szybko�ci� 110 km. W�wczas to w�a�nie na ulicy Batorego, ko�o pomnika wielkiego m�a stanu, cz�owiek, na kt�rego czeka� Widmar - nieszcz�liwy krawiec Abraham Gold, ojciec Anielki i Borucha, brat elektrotechnika - wyci�gn�� obie r�ce przed siebie, spojrza� w niebo i zastyg�. Tragedia polega�a na tym, �e stary Widmar mia� m�od� �on�. Gdyby us�ucha� swoich znajomych, wybra�by lepsz� dol� i nie o�eni�by si� wcale. Niestety, przekl�te chore serce ci�gn�o go do sypialni tortur, w kt�rej by�y no�yce, no�yczki i szczypce, potworne matnie, z kt�rych nie mo�na by�o si� wydosta�. Kto wie, ile lat musia� jeszcze czeka�, po�erany niepewno�ci�, gdy ka�da minuta by�a ig�� wbijan� pod paznokcie, a noc - roz�arzonym �elazem, na kt�rym sma�y� si� �ywcem. Albowiem nie ma okrutniejszej nad niepewno�� m�ki, jak r�wnie� nie ma granic pod�o�ci, na jak� si� zdoby� mo�e prawdziwa, wielka mi�o��! O takiej pod�o�ci my�la� Widmar, gdy tydzie� temu spotka� krawca Abrahama Golda. Krawiec Abraham Gold by� bardzo brzydkim staruszkiem o go��bim sercu. Za takiego przynajmniej mieli go wszyscy klienci. Lecz okaza�o si� p�niej, �e by�o inaczej. - S�uchaj, Gold - powiedzia� Widmar, gdy tylko usiedli obaj na tarasie miejskiej kawiarni - s�uchaj, Gold. Przysz�o mi jednak do g�owy, �e to wszystko jest n�dznym nabieraniem z twej strony. Gor�cy jesienny wicher d�� gwa�townymi podmuchami. �opota�y p��cienne markizy niby �agle bia�e w granatowe pasy. - Ech, niech pan tak nie m�wi - odrzek� krawiec ze smutkiem. Opar� siwow�os�, pomarszczon� twarz na prawej r�ce, potem opar� j� na lewej i patrzy� na Widmara nieruchomo wyblak�ymi, �zawi�cymi si� oczami. Wzrok ten, zupe�nie niedorzeczny, sprawi� Widmarowi wyra�n� przykro��. By� przeczulony i podejrzewa� ka�dego, nawet biedaka krawca, �e nim pogardza. - Dlaczego pan tak pr�dko si� zestarza�? - zapyta� ni st�d, ni zow�d. Zrobi�o mu si� jako� zimno i czu� instynktowny wstr�t do tej zasuszonej twarzy. Dlatego mo�e po raz pierwszy powiedzia� do Golda: "pan". - Niech pan spojrzy na mnie. Jeste�my prawdopodobnie w jednym wieku, ale niech pan zobaczy, jak ja si� trzymam. Co prawda mam tylko pi��dziesi�t pi�� lat. A pan? - Mam trzydzie�ci osiem - odpowiedzia� krawiec. - Co?! Dw�ch pan�w, czytaj�cych gazety przy s�siednim stoliku, podnios�o g�owy z zaciekawieniem. Byli w letnich koszulach, bez marynarek. Wicher szarpn��. Koszule wyd�y si� jak bia�e balony. - Trzydzie�ci osiem - powt�rzy� krawiec zawstydzonym tonem, jak gdyby chcia� powiedzie�: "przepraszam pana bardzo". - Dobrze ju�, dobrze - mrukn�� Widmar podejrzliwie. W duchu my�la�: "Jak mog�em uwierzy� czemu� podobnemu nawet na sekund�!" Popatrzy� na obrzydliwego staruszka, siedz�cego przed nim, i znowu zrobi�o mu si� zimno. Mia� wra�enie, �e siedzi ko�o wentylatora. Albo jeszcze gorzej - lecz odrzuci� my�l o tej innej mo�liwo�ci. - Wracajmy do naszej sprawy - ci�gn�� sztucznym, ch�odnym tonem. - Co widzia�e� wczoraj, Gold? - To samo, co zawsze. T� firank� znam ju� na pami��. Tylko... panie Widmar, ja... nie mog� tego zrobi�. - Krawiec patrzy� modl�cym si� wzrokiem. Ten starzec wygl�da� na cz�owieka, kt�ry lada chwila si� rozp�acze. Pomimo to niespokojny Widmar pos�dza� go nadal o pogard�. Milczeli przez d�u�szy czas obaj. Potem stary Widmar wypowiedzia� z widoczn� m�k�: - S�uchaj, Gold, przecie� zawsze szy�e� dla mnie ubrania. - Szy�em - odrzek� krawiec cicho. - S�uchaj, Gold, przecie� znasz mnie ju� przesz�o dziesi�� lat. A ja zupe�nie nie wiem, czy mia�e� na przyk�ad �on�. Mo�e ty nie wiesz nawet, co to znaczy m�ka? - Wida� by�o, �e Widmar przy�apa� siebie na jakim� strasznym g�upstwie, gdy� nagle zaczerwieni� si� a� po uszy i krzykn�� w�ciek�y: - Nie ma �adnej m�ki! Nie ma! Chc� tylko prawdy, prawdy. - Nie ma �adnej m�ki - powt�rzy� jak echo krawiec Abraham Gold. - Ja pos�dzam ci�, Gold, o zwyk�y szanta�. - R�owy, purpurowy, fioletowy Widmar, zdawa�o si�, zaraz p�knie i wysadzi w powietrze kawiarni�. Krawiec oderwa� r�ce od twarzy i wyci�gn�� je b�agalnie. - Niech pan mnie nie straszy, panie Widmar... Wicher wzni�s� na taras ob�ok kurzu i zerwa� obrus z jakiego� stolika. By� przera�liwie gor�cy, lecz pomimo to Widmara wci�� m�czy�o zimno. Stanowczo pr�cz wiatru by� przeci�g. Jaki� �mierdz�cy powiew. - Kelner! - krzykn�� Widmar w furii. Obecnie by� niepohamowanym bydl�ciem, jak zawsze gdy chodzi�o o ni�. W takich chwilach rozdwaja� si� z szalon� szybko�ci�, wprost w oczach. Jeden Widmar r�s� i puch� do potwornych rozmiar�w, mia� oczy nalane krwi�, na wargach pian�, rozsadza� go gniew. Drugi Widmar mala� w oczach jak p�kni�ty dziecinny balonik, siedzia� skulony w k�ciku, dr�a� i ba� si� samego siebie. - Kelner!! - rycza� ten pierwszy - Prosz� o grog, o grog natychmiast! Czy tu nad moj� g�ow� nie zapomnieli zamkn�� wentylatora? - I nagle wyr�n�� pi�ci� w st�: - Dlaczego ty na mnie tak patrzysz, ty?! Krawiec Gold siedzia� na koniuszku krzes�a. Jego wymi�ta marynarka by�a pokryta puchem i pierzem. Zdawa�o si�, �e ten sam puch i pierze rosn� na jego g�owie. Patrzy� nieruchomym, m�tnym wzrokiem i stanowczo nic pr�cz niewolniczego strachu w tym wzroku nie by�o. Lecz stary Widmar wyczuwa� w nim pogard�, a nawet ukryt� szydercz� my�l. Nie by�o si�y, kt�ra mog�aby mu wybi� z g�owy to g�upie przypuszczenie. - Panie Widmar - wyszepta� krawiec. Jego ��te, dr��ce r�ce wyci�gn�y si� do Widmara b�agalnym lecz jednocze�nie natarczywym ruchem. Stary cofn�� si� przera�ony, a� krzes�o zaskowycza�o pod nim. - Panie szanowny, szanowny panie Widmar!... Za nic nie mog� zgodzi� si� na to... bo... widzi pan... je�eli pan si� dowie na pewno, to pan w takim stanie mo�e... - Martwa, wstr�tna r�ka dosi�g�a wreszcie Widmara i nagle kurczowo schwyci�a go za guzik kamizelki. Widmar wyba�uszy� oczy. Widzia� suchy, ko�cisty palec z granatowym paznokciem jak u nieboszczyka. - Co mog�? - zapyta�. Odpowied� krawca by�a lekka jak westchnienie. Prawie niedos�yszalna. - Mo�e pan pope�ni� B�g wie co... - wykrztusi�. To by�o wszystko. Og�lnikowe, nic nie m�wi�ce zdanie. Ale w�a�nie og�lnikowo�� tego powiedzenia przygn�bi�a Widmara najbardziej. - Uff - westchn�� po chwili - to mnie pan nastraszy�. - Potem zarycza�: - Kelner!! Grog, natychmiast szklank� grogu! Gdzie tu u was jest, do pioruna, wentylator? To niedopuszczalne, aby w taki duszny dzie� cz�owiek marz� jak szczeni�. Czym tam �mierdzi? Prosz� zawo�a� dyrektora! Przecie� tu �mierdzi jak... - nie doko�czy� po raz drugi i odrzuci� nasuwaj�ce si� por�wnanie. Co� zimnego o ci�kim zaduchu sz�o od samego krawca. Spojrza� na niego z nienawi�ci�. Gold, zdawa�o si�, uczu� t� nienawi�� i skr�ca� si� na krze�le. Widmar mia� ch�� zgnie�� go jak pluskw�. Uczyni�by to zapewne, gdyby nie przekl�te chore serce. �omota�o i rozsadza�o mu klatk� piersiow�. - Uff! - j�kn��. - Ten ch��d, ten wstr�tny ch��d! Wicher przebieg� przez taras, taki duszny i d�awi�cy, �e pot wyst�pi� wszystkim na ciele jak gor�ca para. - Brr... - wzdrygn�� si� Widmar z zimna. By� w swym rozjuszeniu prawie pi�kny. Twarz o czarnej, siwizn� obramowanej brodzie, orlim nosie i p�on�cych oczach przypomina�a proroka. Jaka� m�oda kobieta, kt�ra przechodzi�a obok nich wzd�u� stolik�w, spojrza�a na niego z zachwytem. Tu si� kry�a jego zguba! Te m�ode kobiety! Im by� starszy, tym wi�cej podoba� si� wszystkim! Lecz teraz nawet na ni� nie popatrzy�... - Panie Gold - znowu nazwa� krawca panem - wykona pan wszystko. Ma pan dzieci i potrzebuje pan pieni�dzy. A ile pan potrzebuje? Co? Po�a�owa� swych s��w. Nie wolno by�o porusza� tego tematu. Zreszt� niech diabli porw� wszelk� delikatno��! Oddycha� z trudem. Lewy bok wydyma� mu si� co sekunda. By� zdyszany, jak gdyby przybieg� p�dem na miejsce jakiego� nieszcz�liwego wypadku. Krawiec Gold patrzy� na niego d�ugim, zm�czonym wzrokiem. Mo�na by�o pomy�le�, �e si� o co� modli. - Panie Widmar - powiedzia� nagle - Boruch pyta mnie si� dzisiaj, dlaczego jestem taki ma�y. - Boruch? Kto to? - M�j syn. Dlaczego, tata, ty jeste� taki male�ki? Czy ty jeste� ma�y ch�opczyk? Stary Widmar s�ucha� z wielk� uwag�. Co� koj�cego by�o w tym dziwnym opowiadaniu. "M�j Bo�e - my�la� jednocze�nie - gdyby taki nastr�j panowa� i mi�dzy nami! Dlaczego nie mo�emy mie� dzieci? Ach, moja najdro�sza!" - Nie jestem ma�y ch�opak, odpowiadam, jestem tylko niskiego wzrostu. - Aha, rozumiem, to w takim razie jeste� garbaty. - Nie, odpowiadam, nie jestem garbaty. Zwyczajnie jestem sobie niski. Zobacz, s� przecie ludzie wielcy i mali. - Aha, rozumiem, to w takim razie jeste� jamnik. - Opowiadasz mi bzdury! - rozgniewa� si� Widmar raptem. Chwyci� si� za lewy bok i harcza�. - Serce mi zaraz p�knie. - Ech, to s� takie g�upstwa - zgodzi� si� krawiec szeptem. By� zawstydzony jak wtedy, gdy si� przyzna�, �e ma trzydzie�ci osiem lat. - Ale serce to nic nie znaczy - rzek� Widmar i wsta� ci�ko i niezgrabnie. Doskona�a my�l przysz�a mu do g�owy. "Boruch? pomy�la�, to dobrze wiedzie�". - Gold - zacz�� - za dolary mo�na wychowa� syna na in�yniera - i zamilk� gro�ny, a zarazem kusz�cy. Jego pi�kne, o ciemnych b�yskach oczy ze�lizn�y si� po postaci krawca. Abraham Gold stan�� obok niego. "Sk�d on ma na sobie tyle puchu? - pomy�la� Widmar przelotnie - ca�a pierzyna!" Wida� by�o, �e krawiec walczy z czym� w duszy. Po chwili z jego zaczerwienionego oka wyp�yn�o kilka �ez m�tnych i brudnych, kt�re pociek�y wzd�u� nosa. Drugie oko pozosta�o jednak czyste i spokojne. Abraham Gold szeroko rozwar� usta chc�c co� wypowiedzie�. Stary Widmar nie dos�ysza�. - Co? - i schyli� si� do jego warg. Znowu nie dos�ysza�. - Co? - powt�rzy� i przysun�� twarz zupe�nie blisko. Wtedy uczu� taki zawr�t g�owy, �e a� si� zachwia� na nogach. Z ust krawca powia�o na niego potwornym ch�odem i smrodem. Nie by� to �aden wentylator. Jego drugie por�wnanie by�o prawdopodobniejsze! Zion�o na niego trupiarni�! W�wczas po raz pierwszy od nie wiedzie� ilu godzin zapomnia� Widmar o swym nieszcz�ciu i spojrza� na krawca z dobrotliwym zaciekawieniem, prawie ze wsp�czuciem. Podobnych wzrusze� doznawa� na pogrzebach. - Spotkamy si� jutro - wyrzek� Gold z wysi�kiem. - Powiem panu jutro... - Niech mi pan tym zwlekaniem nie zawraca g�owy! - krzykn�� Widmar. - Nie dam si� nabiera� jak g�upi! - Waln�� pi�ci� w st�. Wicher, taki sam jak on pasjonat, wlecia� z ha�asem i skowytem na taras, przewr�ci� w k�cie czerwony parasol i prawie rzuci� rozmawiaj�cych sobie w obj�cia. W tej samej chwili ze stolika zlecia�a szklanka, kt�r� Widmar str�ci� pi�ci�. W tej samej chwili przesz�a obok jaka� pani i powiedzia�a od niechcenia, jak gdyby do siebie. - A c� porabiaj� w domu m�ode kobiety? Wielki, czerwony parasol par� na nich jak �ywy. Wreszcie upad� mi�dzy nimi zas�aniaj�c sob� kawiarni�. Nast�pi�a cisza. "Mia�em halucynacje", pomy�la� Widmar i z trwog� popatrzy� na plecy znikaj�cej pani. - Jutro o tej samej porze - powiedzia� i oddali� si� nie podaj�c krawcowi r�ki. Nie chcia� dotkn�� tego rozk�adaj�cego si� �ywcem starca. Poza tym kto wie, czy starzec nie szydzi z niego i nie pogardza nim w duszy. Gdyby tak by�o w istocie, nie darowa�by sobie tej sprawy nigdy. Fala podejrzliwo�ci, wprost jaka� mania prze�ladowcza, ogarn�a go na nowo. Obejrza� si� w drzwiach. Ohydny, na wp� martwy krawiec sta� nad st�uczon� szklank� po�rodku kawiarni i rozmawia� z kelnerem. Wygl�da� na zawstydzonego i bardzo nieszcz�liwego. Widmar otar� twarz chustk� i wypad� z kawiarni na ulic�. "Taka pod�o��! Taka pod�o��!" my�la�. D�awi� si� od wyrzut�w sumienia. Wzd�u� prawej r�ki biega�y mr�wki, mo�e dlatego, �e przy powitaniu poda� j� krawcowi. Schowa� wi�c r�k� do kieszeni i mkn�� po ulicy jak wicher. Potr�ca� przechodni�w, nie przeprasza�, nie zatrzymuj�c si� p�dzi� dalej coraz pr�dzej. "Taka pod�o��, taka pod�o��! - my�la� o sobie. - Nigdy nie przypuszcza�em, �e mi�o�� i pod�o�� to jedno i to samo." Przed oczami wci�� jeszcze mia� obraz z�o�liwej pani, kt�ra przesz�a obok niego w kawiarni. "C� to za g�upstwo ona powiedzia�a? Czy to mo�e wysycza� wiatr?" Niepok�j i uczucie, kt�re zna� na pami��, uczucie, kt�rego by� niewolnikiem - ow�adn�y nim nagle i zas�oni�y sob� ca�y �wiat. Ulica by�a pokryta �a�obnym welonem, s�o�ce hu�ta�o si� nad domami jak czarna pi�ka, ka�dy m�czyzna, kt�rego spotyka�, by� zdrajc� i trupem, ka�da kobieta by�a fantastycznym kwiatem i - prostytutk�. - Byle pr�dzej by� w domu! - mamrota� jak ob��kany. Wicher pcha� go z ty�u niczym si�a diabelska, pchaj�ca ku przeznaczeniu. Nagle na rogu zobaczy� kobiet� w czerwonej, pr��kowanej czapeczce i z czerwonym w�skim szalem �opocz�cym przy szyi. Stan�� jak wryty. - To niemo�liwe! - j�kn��. Przerazi� si� jej jak piekielnej zjawy. Wszystko przed jego oczami zamigota�o z szalon� szybko�ci�, i drzewo, o kt�re si� opar�, raptem samo zacz�o wali� si� na chodnik. Kobieta w czerwonej czapeczce i szalu sz�a w jego stron�. Patrzy� na czerwie�, okrywaj�c� jej g�ow� i szyj�, jak byk zm�czony i rozw�cieczony do ostateczno�ci. Kobieta, kt�ra sz�a naprzeciw, nie by�a sama! Obok niej szed� jaki� pan w jasnych spodniach i granatowej marynarce. Wtedy mg�a i ciemno�� otoczy�y wszystko i na zawsze i Widmar zamiast czapeczki i szala ujrza� czerwon� ka�u�� krwi. Zbola�e serce gotowe by�o wyskoczy� na jezdni�, po g�owie kto� wali� z ca�ej si�y pi�ciami... "Jestem naprawd� chory", pomy�la� Widmar. Zawr�t g�owy i atak min�� b�yskawicznie: kobieta, jak si� okaza�o, mia�a cienkie, karminowane usta i by�a blondynk�. U�miechn�� si� niedobrym, niejasnym u�miechem i pop�dzi� dalej. R�k� wci�� trzyma� w kieszeni, jak gdyby m�g� schowa� do kieszeni wstyd i w�asn� ha�b�. - Jestem chory - powt�rzy� - trzeba si� leczy�. - Co� �miesznego i przykrego zarazem skojarzy�o si� w nim ze s�owami: "leczy� si�", gdy� u�miechn�� si�, a twarz mia� z�� i rozbawion� jednocze�nie. Lecz ko�o swego domu opanowa� si� zupe�nie i wszed� na ganek pewnym, twardym krokiem. �on� zasta� w pokoju jadalnym. Siedzia�a schylona nad ksi��k�. Zauwa�y� od razu, �e ksi��k� trzyma do g�ry nogami. Przymkn�� oczy, aby ukry� przewrotny blask �renic, i rzek� cicho: - Czytasz zapewne co� zajmuj�cego? - Nie czytam wcale - odpowiedzia�a. Podnios�a si� z krzes�a i poca�owa�a go w usta. - Co ci jest? Nie odpowiedzia�, przera�ony tym poca�unkiem. Rzuci� si� w bok. Poca�unek nie mia� smaku. Odni�s� wra�enie, �e dotkn�� wargami kawa�ka papieru. Jednak opanowa� dreszcz obrzydzenia i pog�aska� �on� po wij�cych si�, czarnych w�osach. - Czy nikogo nie by�o? - zapyta� od niechcenia. Ba� si� spojrze� na ni�, aby nie zauwa�y� jej k�amliwych oczu. Z ulg� us�ysza� przecz�c� odpowied�, cho� nie wierzy� jej wcale. - Nikt? -powt�rzy� - wydawa�o mi si�, �e spotka�em doktora. Nawet nie drgn�a. Oczy mia�a jak zawsze matowe i spokojne i nic, absolutnie nic nie mo�na by�o po nich pozna�. Wtedy stary Widmar uczu� poprzedni� nieuleczaln� rozpacz. Stan�� obok �ony i powiedzia� wolno: - Czy chcesz, bym znowu m�wi� o tamtym... - Nie wys�ucha� nawet jej odpowiedzi. M�cz�cy szereg ludzi, nienawistne m�skie postacie przesz�y przez jego m�zg i odmaszerowa�y w wyobra�ni jak pluton widm. Wszystkich tych m�czyzn umia� na pami��, nienadaremnie przez ca�� noc odmawia� litani� strasznych nazwisk. Czu�, �e nied�ugo wybuchnie na g�os zdradzaj�c wszystko: Kyrie elejson! Chryste elejson! Kyrie elejson! Rotmistrz I pu�ku lekkokonnego Andrzej Rozjemczy, major sztabu generalnego Zgar-Wisowski, doktor medycyny i szarlatanerii Kroczy�ski i wielu innych... Kyrie eleison! Lista przekl�tych nazwisk by�a niesko�czenie d�uga. Walcz�c ze wspomnieniami, kt�re odbija�y si� jak zgaga, stary Widmar powtarza�: - Rebeko, Rebeko... Widzia� na tle szyby ciemny profil �ony i czeka� b�agalnie. Jeden ruch jej r�ki, jedno poruszenie g�owy wystarczy�oby, aby ca�e armie uwodzicieli �wiata znikn�y w niepami�ci. Ale �ona jego tego ruchu nie zrobi�a i Widmar postanowi� szybko: "Nie, nie. Nic jej na razie nie powiem". Pomimo zdenerwowania by� znowu ostro�ny i wyrachowany, bo jedynie w chwilach umiarkowanej mi�o�ci traci� g�ow�, gdy za� mi�o�� dochodzi�a do zenitu i ��czy�a si� tam z pod�o�ci�, odzyskiwa� pewno�� siebie. "Nie powiem jej nic i poka��, gdzie prawda." - Jestem od paru dni bardzo zm�czony, nie powinna� si� na mnie gniewa� - rzek� nieszczerze. - Ale� ja si� na ciebie nie gniewam - i spokojnie zasuwa�a firanki na oknach. Patrz�c na jej ramiona pi�kne a� do b�lu, Widmar powtarza� bez sensu: - Rebeko, Rebeko... - Odda�by wszystko, aby si� dowiedzie�, co my�li w tej chwili ta dziwna kobieta. Mieszka� z ni� przez dwa lata pod jednym dachem i dopiero teraz przekona� si�, �e nic o niej nie wie. - Rebeko!... A gdy j�cza� w ten spos�b, patrz�c z trwog� na ukochan� lini� ramion, nie przypuszcza� nawet, �e mniej wi�cej tak samo wykrzykuje w duchu doktor Tamten, szybkimi krokami zbli�aj�cy si� do ich domu. Jednak by�o w�a�nie tak. Z t� tylko r�nic�, �e doktor to imi� powtarza� z weso�� beztrosk�, a czasem z odcieniem z�o�liwo�ci: - Rebeko, Rebeko! - i pogwizdywa� przy tym w spos�b nader lekkomy�lny. Zbli�a� si� do ich domu wielkimi, zwinnymi krokami. Zdawa�o si�, �e si� toczy po chodniku uperfumowany i rozradowany. Czarna g�owa chirurga Tamtena by�a rozwichrzona przez upalny wiatr. Wiatr igra� z jego rozpi�t� granatow� marynark�, zachodz�ce s�o�ce b�yszcza�o �a�obnie na lakierkach chirurga Tamtena i styg�o du�� kropl� krwi na perle jego krawata. Chirurg Tamten mia� pod pach� kapelusz i lask�, a w tylnej kieszeni - zawsze nabity browning. Szed�, dziwnie podskakuj�c, jak gdyby ta�cz�c, po kociemu schylaj�c i prostuj�c grzbiet. Mia� przepi�kne, ��tawe oczy i gdy mimochodem darzy� wzrokiem spotkane kobiety, zdawa�o si�, �e rzuca w nie gar�ciami kwitn�cego mleczu. Gwizda� przy tym rytmicznie murzy�sk� piosenk�, a w duchu dorabia� do niej w�asne s�owa: "Rebeko, Rebeko, c� na nas czeka?" Przeszed� obok kawiarni, nagle zawr�ci� i wszed� do niej, pozostawiaj�c za sob� otwarte na o�cie� drzwi, kt�re wicher zamkn�� natychmiast z ha�asem jakby wystrza�u. Widocznie gdzie� w g��bi chirurg by� bardzo zdenerwowany, gdy� przy tym ostrym, cho� niewinnym grzmocie odruchowo chwyci� r�k� za tyln� kiesze� spodni. Lecz po chwili wyprostowa� si� beztroski i g�upkowato u�miechni�ty, kelner zbli�y� si� do niego z poufa�o�ci� dobrego znajomego i chirurg obdarzy� go pi�knym, ��tawym spojrzeniem. - Koniak i wod� sodow� - rzek� i nagle uda� zdziwienie. Po�rodku tarasu, w w�skim przej�ciu mi�dzy stolikami kl�cza� brzydki, wstr�tny staruszek i zbiera� z liliowego chodnika kawa�ki st�uczonej szklanki. Starszy kelner, Piotr, pochylony nad nim u�miecha� si� ch�odno i nie�yczliwie. - Daj� panu raz jeszcze s�owo, �e to nie ja st�uk�em - s�ysza� doktor Tamten usprawiedliwianie si� staruszka - nie ja to zrobi�em, ale mog� przez grzeczno�� pom�c panu pozbiera�. - Id� pan st�d lepiej, id� pan - mrucza� starszy kelner i wreszcie, widocznie zniecierpliwiony do reszty, chwyci� staruszka za �okie� i przemoc� postawi� na nogi. Wtedy chirurg pozna� krawca Golda. - Co pan tu robi? - zapyta�. Wicher przebieg� wzd�u� tarasu, blacha zagrzmia�a i zaskowycza�a �a�o�nie, kelner przyni�s� chirurgowi Tamtenowi koniak i wod�, chirurg wypi� od razu p� syfonu i zapyta� powt�rnie: - Co pan tu robi? Ale pomi�dzy nim a starym krawcem sta� obecnie kelner w bia�ej kurtce. - Nie pana pytam - podni�s� r�k� chirurg. - Gdzie si� podzia� ten krawiec? Jednak by� to jeszcze ten sam kelner, kt�ry w odpowiedzi u�miechn�� si� s�odko i pob�a�liwie: - Pan doktor m�wi o krawcu? - W g�osie kelnera zabrzmia�o uprzejme zgorszenie. - Krawiec st�uk� szklank� i nie ma czym za ni� zap�aci�. Chirurg nacisn�� na kurek syfonu, woda trysn�a sycz�c� smug�, chirurg spojrza� na butelk� z ��tym koniakiem zadowolony i rozradowany, potem spojrza� przez okno na ulic� umieraj�c� w s�o�cu i przypomnia� sobie znowu ulubion� piosenk�: "Rebeko, Rebeko, c� na nas czeka?!" Przy stoliku obok siedzia� cz�owiek, kt�remu chirurg mia� operowa� wyrostek robaczkowy. Cz�owiek widocznie umiera� z pragnienia i gor�ca, pi� szklankami wod� sodow� i jad� agrest. Chirurg mrugn�� do niego okiem, pogrozi� palcem weso�o i trzy razy powt�rzy�: - Pestki, pestki, prosz� uwa�a� na pestki. Wszystko by�o jak najlepiej i nikt nadal nie przypuszcza�, �e chirurg Tamten jest niespokojny i pe�en najgorszych przeczu�. Nawet w�wczas, gdy tak g�upio nastraszy� go krawiec Gold, niczym nie zdradzi� istotnego stanu swej duszy. Podni�s� si� tylko z miejsca i spojrza� w �lad za uciekaj�cym krawcem swymi ��tymi jak koniak oczami. Chirurg pi� trzeci kieliszek. Ju� w mocnej g�owie szumia�a mi�o��, na dnie za� ka�dego nast�pnego kieliszka le�a�a naga kochana kobieta. Wszystkie by�y podobne do siebie, mia�y czarne w�osy i ciemne bizantyjskie twarze. I ka�d� z nich chirurg nazywa� tym samym imieniem. Potem uczu�, �e czas nagli, �e trzeba i��, i chirurg Tamten porywczym ruchem wzi�� z s�siedniego krzes�a kapelusz i lask�. Tym ruchem prawdopodobnie wyp�oszy� kogo�, gdy� w�wczas co� ciemnego, jak gdyby cie� jaki� lub nietoperz, prze�lizn�o si� obok z przykrym szelestem. Chirurg obejrza� si� szybko. - A, to pan? Co pan tu robi? - zapyta� krawca Golda. Starzec zastyg� na miejscu, jakby przy�apany na gor�cym uczynku. Po chwili wyszepta�: - Pozdrawiam pana doktora. Spos�b wyra�ania si� starca by� chirurgowi dobrze znany jeszcze ze szpitala. Za�mia� si�. - Zuch z pana, trzyma si� pan dobrze. Jak�e tam �ebra? - i natychmiast w fachowym umy�le lekarza powsta� obraz sali operacyjnej, po�rodku kt�rej le�a� na stole u�piony Gold. Resekcja. Trzy dolne �ebra. Dreny. Szok pooperacyjny do czterdziestu stopni. Poza tym - przebieg normalny. W duchu chirurg zawo�a�: "Operacje, operacje!" To by�a druga rzecz na ziemi, kt�r� naprawd� kocha�. Z lekka rozmarzony koniakiem, ukochan� kobiet� i medycyn� patrzy� prawie z rozczuleniem na zgarbionego staruszka, kt�remu uratowa� �ycie. Ten sta� tu� przy nim. Mia� g�ow� pochylon� na piersi, g�owa trz�s�a si�, rzadkie, rozczochrane w�osy chwia�y si� i ko�ysa�y jak pierze dziwacznego ptaka. Zaledwie oddycha�, ale pomimo to z ust jego wyp�ywa� smugami przykry, ci�ki zapach. Ten oddech, ch�odny i smrodliwy, uderzy� chirurga s�odkimi wspomnieniami. Chirurg poci�gn�� nosem, nie zorientowa� si�, popatrzy� na krawca niewidz�cym spojrzeniem i pomy�la� zdziwiony i wzruszony: "Co to?" Odpychaj�cy, trupi zapach przypomnia� mu nagle zapomniane, m�odzie�cze czasy. Chirurg powtarza�: - Co to? - poci�gn�� nosem raz jeszcze i krzykn�� radosny i rozrzewniony: - Prosektorium! - Szkoda - mrucza� pod nosem - szkoda... Zapomnia� o istnieniu krawca. Cz�owiek, kt�remu mia� operowa� wyrostek robaczkowy, patrzy� na nich i podnosi� brwi coraz wy�ej. By�o bardzo gor�co. Wiatr dusi� i wywo�ywa� poty. Chirurg roztargnionym ruchem wyj�� chustk� i wytar� sobie szyj�. Ruch ten jego by� jak zawsze gwa�towny i kanciasty. Chirurgowi zrobi�o si� smutno i rado�nie jednocze�nie. My�la� o minionych studenckich czasach, wtem nagle co� znowu mign�o przed jego twarz� i kto� krzykn��: - Pfe!! - Wtedy Tamten opanowa� si�, zapomnia� o marzeniach i zdumiony do najwy�szego stopnia zapyta� ostro: - Co panu jest? Krawiec, kt�ry przez ca�y czas tkwi� ko�o jego stolika, zrobi� teraz krok w ty�, podni�s� r�k�, jak gdyby chcia� ukry� sw� twarz przed ciosem, i j�kn�� raz jeszcze. W jego za�zawionych oczach odmalowa�a si� rozpacz. Cofn�� si� znowu o krok, a potem przemkn�� mi�dzy stolikami i pobieg� w stron� drzwi. By�o to nieoczekiwane i nad wyraz przykre. Chirurg zerwa� si� z miejsca i spojrza� za uciekaj�cym krawcem swymi ��tymi jak koniak oczami. By� jak gdyby ubawiony ca�� t� histori�, tak przynajmniej my�leli wszyscy w kawiarni, ale nikt nie wiedzia�, �e w duszy my�la� ponuro: "Wygl�da to tak, jakby kto� z nas dw�ch mia� nieczyste sumienie". Ale potem pomy�la�: "Rebeko!" i �ycie znowu nabra�o sensu, i natychmiast zgas�y urojone strachy. Lask� i kapelusz wzi�� pod pach�. Linia kochanych ramion sta�a si� znowu dla niego wszystkim. Tak samo jak i dla starego m�a. Stary m�� Widmar patrzy� na t� lini�, stoj�c tu� za plecami �ony we framudze okna. Oddycha� znajomym zapacham cia�a i w lekkim omroczeniu patrzy� na jej szyj�, kt�ra w swej nierzeczywistej pi�kno�ci by�a dla� nawet tragiczna. Sapa�. Serce znowu rozsadza�o mu pier�. W skroniach i uszach t�tni�a krew tak g�o�no, jak gdyby kto� b�bni� palcami w szyb� lub szybkim, dudni�cym krokiem szed� po drewnianym chodniku. Tak by�o w istocie. To chirurg Tamten podskakuj�c i ta�cz�c zbli�a� si� do ich domu. Wystukiwa� nogami takt weso�ej murzy�skiej piosenki. Gdy za� zatrzyma� si� przed domem, zobaczy� przez okno ma��onk�w i zamacha� r�k�. Wywija� przy tym lask� jak m�otkiem chirurgicznym. �ona spojrza�a na doktora zimno i nie poruszy�a si� z miejsca. Stary Widmar u�miechn�� si� przyja�nie, wyszed� na jego spotkanie i sam otworzy� drzwi. Chirurg Tamten przywita� si� z nim szczerze i serdecznie, a Widmar sm�tnie popatrzy� w jego oczy pi�kne i ��te. - Jak pa�skie serce? - Och, lepiej o tym nie m�wmy - i Widmar przepu�ci� przed siebie go�cia. Nad miastem sun�y cytrynowe chmury i dziwna, krwawa mg�a k��bi�a si� na zachodzie. Z gor�cego po�udnia mkn�y kud�ate ob�oki, dop�dza�y si� wzajemnie i zlewa�y si� nad miastem w brudn� lawin�. Potem znowu rozprasza�y si�, toczy�y po niebie mgliste kule i znika�y na zachodzie w czerwonym dymie. Na ulicy Batorego ko�o pomnika wielkiego m�a stanu ros�y modrzewie i jawory. Wiatr szumia� li��mi, �ama� drobne ga��zie, trz�s� koronami. Porywczy i niespodziewany zerwa� czapk� z g�owy policjanta i podrzuci� j� w g�r� niby du�y, granatowy li��. Policjant pobieg� za czapk�, z�apa� j� wreszcie ko�o parkanu i w�o�y� na g�ow�, przymocowuj�c do podbr�dka rzemykiem. Wiatr p�dzi� chmury, kt�re, ciemne i niespokojne, mkn�y nad miastem coraz szybciej. Chirurg Tamten mia� zdolno�� do patrzenia na siebie samego w pewnych okoliczno�ciach i chwilach �ycia jako na chorego, kt�rego ma zoperowa�. W�wczas spogl�da� na swe czyny z fachow� oboj�tno�ci�. Tego� wieczoru, gdy wraca� po jedenastej doro�k� do domu, opowiada� sobie przebieg wizyty u Widmar�w z tak� dok�adno�ci�, jak gdyby spisywa� anamnez�. "Wszed�em do ich ��tego salonu i zobaczy�em, �e Rebeka stoi nieruchomo we framudze okna. Mia�em wra�enie, �e mnie nie zauwa�y�a. By�em got�w nawet pomy�le�, �e gdy macha�em do niej r�k� z ulicy, r�wnie� mnie nie widzia�a". Chirurg Tamten zamy�lony rozpar� si� na mi�kkim, pokrytym bia�ym pokrowcem siedzeniu. Wiecz�r by� ciemny i duszny, doro�karski ko� potyka� si�, wiatr d�� chirurgowi w twarz. "Rebeka sta�a ko�o okna. Gdy przyjrza�em si� jej z bliska, przekona�em si� po raz setny, �e jest nie�adna, prawie brzydka i �e nie wygl�da m�odo. Mia�a drobne zmarszczki pod ciemnoszarymi oczami i starcze fa�dy woko�o warg, wykrojonych w dziwaczny p�ksi�yc. Oczy jej osadzone by�y zbyt blisko, co nadawa�o twarzy wyraz t�pego skupienia i jak gdyby rozpusty. Cera natomiast by�a ciemna jak na starych obrazach, ale w�wczas wyda�a mi si� po prostu brudna. Zdumienie moje prawie nie mia�o granic, cho� do takich jej transformacyj jestem ju� do pewnego stopnia przyzwyczajony. Uczu�em g��d i niech��. Wiedzia�em na pewno, �e tej kobiety nie kocham wcale". W ten spos�b chirurg skrz�tnie notowa� w pami�ci ka�dy jej rys i ka�de swe najdrobniejsze nawet uczucie. By� przekonany o prawdziwo�ci i s�uszno�ci swych spostrze�e� i w�a�nie ta pewno�� by�a dla niego najgorsza. Stwierdzi�: "Jest to brzydka, stara baba", i w tej samej chwili zmuszony by� do stwierdzenia czego� wr�cz przeciwnego: "Jest to naj�adniejsza kobieta, jak� znam, i kocham si� w niej do szale�stwa". Spojrza� przed siebie, zobaczy� noc i czarne plecy doro�karza, splun�� w bok i postara� si� nie my�le�. Jego oczy fosforyzowa�y i pali�y si� w ciemno�ciach jak oczy kota. Wed�ug w�asnej diagnozy by� chory, ci�ko i mo�e nieuleczalnie, chory - poniewa� taka mi�o�� bezsprzecznie by�a chorob�. Pomy�la� cynicznie, �e jedyn� rad� by�aby szczepionka przeciwmi�osna, zacz�� wi�c wyobra�a� sobie inne kobiety, ale ka�da z nich zn�w mia�a bizantyjsk� twarz i wszystkie by�y do siebie podobne. Z�amany na duchu i zniech�cony do swej wyobra�ni, westchn��: - Rebeko... Kilka godzin temu wzdycha� tak samo, siedz�c na kanapie razem z ni� i Widmarem. Zapad� zmierzch. Raptem Widmar odezwa� si�: - Spotka�em dzi� jakiego� pana w granatowej marynarce i letnich flanelowych spodniach. My�la�em, �e to pan, doktorze. Chirurg odpowiedzia�: - Du�o ludzi ubiera si� w ten sam spos�b. - Ma si� rozumie�. - Widmar zakaszla�. Potem ni st�d, ni zow�d zada� takie pytanie: - Czy pan, panie doktorze, nie uwa�a, �e etyka lekarska bardzo si� r�ni od normalnych pogl�d�w na moralno��? Chirurgowi zrobi�o si� gor�co. - R�ni si� od og�lnie przyj�tej etyki? - powt�rzy�. - Nie uwa�am. - A ja uwa�am - ci�gn�� stary Widmar. - Lekarz zawsze ok�amuje chorych. To musi u niego potem wej�� w przyzwyczajenie i w �yciu prywatnym. - Co to znaczy? - zapyta� chirurg gburowato. W pokoju robi�o si� ciemno. Twarz kobiety siedz�cej mi�dzy nimi wygl�da�a jak ikona. Widmar pochyli� si� naprz�d przestraszony przypuszczeniem: mo�e on j� w tej chwili obejmuje? Pochylony naprz�d drgn�� uradowany i uspokojony, uczu� bowiem na swym kolanie jej r�k�. Krzykn�� w duchu rozpaczliwie jak umieraj�cy z rozkoszy: "Jedyna moja!" R�ka g�aska�a go po kolanie i wszystkie troski i zmartwienia stopnia�y natychmiast. "Przecie� taka r�ka nie potrafi, nie mo�e sk�ama�!" pomy�la� z niezrozumia�� logik�. "Co� takiego mi�dzy nimi w pewnym momencie zasz�o", przypomnia� sobie potem chirurg Tamten, rozparty w doro�ce. - Panie, jed� pan uwa�niej! - krzycza� na doro�karza. By�o ciemno, zza rogu wyjecha� samoch�d, ko� szarpn��, latarnie zala�y na chwil� doktora ra��cym �wiat�em i doktor o ma�y w�os nie wylecia� z doro�ki. - Uwa�aj! - krzykn��. - Co?! - zawo�a� doro�karz, usi�uj�c przekrzycze� wicher. "Wydaje mi si� czasem, �e ten stary czyta w mej duszy, mo�e st�d powstaje we mnie poczucie winy i niezas�u�onego wstydu - bada� sam siebie chirurg, cho� mia� ju� do�� tej sprawy. - Gdy siedzieli�my wszyscy troje milcz�c i gdy sta�o si� to z moim kolanem, zada� mi nagle pytanie o etyce, jakby widzia� wszystko w ciemno�ciach nie gorzej ni� w po�udnie. To by�o niepokoj�ce i by�em ju� przygotowany na wiele r�nych rzeczy, chcia�em nawet wyzna� mu wszystko. Na szcz�cie to chorobliwe napi�cie trwa�o kr�tko, nic si� nie sta�o. Uczu�em tylko, �e Widmar ucieszy� si� czym� bezgranicznie. Odgad�em nawet, �e si� u�miecha jak cz�owiek prawdziwie szcz�liwy, a� broda mu drgn�a od u�miechu. Nie by�o w�tpliwo�ci, �e co� pomi�dzy nimi zasz�o w tej chwili. Ona zwr�ci�a ku niemu na sekund� twarz, on pochyli� si� naprz�d. Potem wsta� szybko i w�wczas "to" przesta�o m�czy� moje kolano. Widmar zapali� �wiat�o, podszed� do nas. Twarz mia� zmienion�, przeistoczon�." Tak by�o w rzeczywisto�ci i chirurg nie myli� si�. Jedno dotkni�cie smag�ej, ciep�ej r�ki wystarczy�o, aby Widmar odrodzi� si� przynajmniej chwilowo. "Rebeko - my�la� m�� - po c� mnie tak m�czysz?" Uczu� ci�ar swych lat i przepa�� le��c� w r�nicy ich wieku. Mo�e to wszystko dlatego, �e jest za stary? Ale czemu w takim razie lecia�y na niego m�ode kobiety, blondynki i brunetki, brzydkie i �adne? W rogach salonu zapali�y si� z�ote lampy. Widmar uprzejmie pocz�stowa� chirurga papierosem, chirurg nie pali� i pokiwa� przecz�co g�ow�. Wtedy stary Widmar wci�� jeszcze zadowolony i szcz�liwy powiedzia�: - Ale ja od razu pozna�em, �e to nie by� pan. - Co takiego? - zaniepokoi�