14015

Szczegóły
Tytuł 14015
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14015 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14015 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14015 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Harry Harrison AUTOPORTRET 11.00!!! BIURO MARTINA! Tak głosiła kartka przypięta do prawego górnego rogu tablicy. Sam ją tam umieścił i własnoręcznie wypisał pędzelkiem, tuszem marki Funereal India na żółtym papierze. I dużymi literami. Pachs starał się sobie wmówić, że to kolejna z fanaberii Martina: pouczenie, opieprz albo inne uwagi, i był o tym przekonany pisząc kartkę. Dopiero rano miss Fink wyprowadziła go z błędu konspiracyjnym szeptem: — Dzisiaj to przywiozą, widziałam na jego biurku rachunek. Wiesz, Mark IX — zamrugała nerwowo i zajęła się jakimiś papierami. Mark IX. Wiedział, że kiedyś do tego dojdzie, ale nie chciał o tym myśleć i oszukiwał siebie i innych twierdząc, że jest niezastąpiony. Popatrzył na swoje dłonie oparte na tablicy: stare, pobrużdżone i poznaczone plamami wątrobowymi, zawsze trochę brudne od tuszu, z odciskami od pędzla na palcach. Zacisnął dłonie w pięści widząc, że zaczynają drżeć. Miał prawie godzinę do spotkania z Martinem, toteż postanowił skończyć to, nad czym aktualnie pracował. Przypiął do tablicy kolejną planszę na rysunki i poszukał scenariusza. Strona trzecia chały zatytułowanej „Ramiona miłości” do czerwcowego numeru Real Range Land Romances, koncentratu grafomaństwa i tandety. Na szczęście dialogi wpisywane przez miss Fink na maszynie zajmowały przynajmniej połowę miejsca. Westchnął i przeczytał scenariusz pierwszej planszy: „W domu, Judy płacze, a Robert bardzo zły!” Głowa numer trzy; narysował odpowiedni owal niebieskim ołówkiem i złożoną z kresek postać z uniesioną ręką w tle. Robot Komiksowy Mark VIII załatwiał resztę. Pachs wsunął do pojemnika planszę, po czym jeszcze szybciej ją wyjął: zapomniał o dymkach, więc pospiesznie naszkicował je razem z zagiętymi w stronę postaci ogonkami i włączył robota. Urządzenie zawarczało, rozbłysły lampki kontrolne, a Pachs zajął się klawiaturą wprowadzając dane: DZIEWCZYNA, GŁOWA, PRZÓD, NR 3, SMUTNA, BOHATERKA. Naturalnie dziewczęta w komiksach miały te same twarze: „bohaterka” oznaczało, że maszyna ma nie ruszać włosów, bo ta postać niezmiennie jest blondynką w przeciwieństwie do damskiego „czarnego charakteru” — zawsze brunetki. Z mężczyznami było dokładnie tak samo. Robot bzyknął i poklekotał sam do siebie, wybierając właściwe wzory z pamięci. Po kilku sekundach coś pstryknęło i gumowy odcisk zastąpił niebieski owal oznaczający twarz. MĘŻCZYZNA, GŁOWA, PRZÓD, NR 6, SMUTNA, BOHATER. Drugi stempel zamiast drugiego owalu. W scenariuszu było „zły”, ale to załatwiała uniesiona ręka, jako że we wzorach (jak i w komiksach) były tylko smutne i szczęśliwe postacie. MĘŻCZYZNA, GARNITUR, RYSUJ. Zakończony pędzelkiem chwytak opadł i błyskawicznymi pociągnięciami zaczął malować postać w garniturze na niebieskich liniach naniesionych ołówkiem, z zagięciami w tych samych co od pięćdziesięciu lat miejscach, z takim samym krawatem i dodatkami. Dwie krótkie linie połączyły kołnierzyk z odciskiem głowy i pędzel znieruchomiał, za to na ekranie wyświetlił się napis: CZEKAM NA POLECENIA i coś zaburczało. Pachs dziabnął w klawisz z napisem PIĘŚĆ i napis zgasł, a chwytak z pędzlem wziął się do roboty. Stary krytycznie przyjrzał się rysunkowi — dziewczę było zdecydowanie za mało nieszczęśliwe, więc domalował jej po łezce w kącikach oczu. Lepiej, ale tła nie ma. Nacisnął przycisk DYMKI patrząc nie widzącym wzrokiem na pracę automatu, po czym, gdy ten skończył, wcisnął kod 473, co oznaczało OKNO W DOMU, Z FIRANKAMI. Pojawiło się w dostosowanej automatycznie do wielkości postaci perspektywie i rozległ się brzęczyk. Drugi rysunek miał przedstawiać: „Judy pada na kanapę, Robert próbuje ją uspokoić, jej matka wpada zła w fartuchu”. Oprócz trzech dymków miał się tam jeszcze zmieścić czterowersowy napis, toteż Pachs, zamiast próbować niemożliwego, czyli zmieścić to wszystko na niewystarczającej przestrzeni przewidzianej na obrazek, zastosował klasyczny chwyt: MAŁY DOMEK. Na papierze pojawił się mały domek, z którego wychodziły trzy dymki — niech czytelnik, półanalfabeta i cały kretyn, pogłówkuje trochę i domyśli się, co kto mówi. Pachs był zmęczony i nie zamierzał się przepracowywać. * * * Komiks skończył tuż przed jedenastą, ułożył starannie plansze wraz ze scenariuszem i wyczyścił pojemniki na tusz w mechanizmie robota. Trudno powiedzieć dlaczego, ale tusz zawsze wysychał, choć teoretycznie nie powinno to mieć miejsca przez dwadzieścia cztery godziny. Pachs opuścił rękawy, odwiesił zielony daszek przeciwsłoneczny na klosz uchylnej lampy, odruchowo prostując ramiona pomaszerował przez sekretariat, w którym miss Fink uporczywie waliła w klawisze maszyny do pisania, i przez otwarte drzwi wszedł do gabinetu Martina. — Luis, nie wygłupiaj się — Martin wisiał na telefonie klarując coś rozmówcy tonem ociekającym wazeliną. — Jeśli to kwestia słowa, to czyje lepsze: jakiegoś komiwojażera z Kansas City, czy moje? Właśnie… okay… jasne, Louis, zadzwonię rano… tobie też… i pozdrów Helen. Martin odłożył z trzaskiem słuchawkę i ponuro spojrzał na Pachsa. — O co chodzi? — warknął. — Przyszedłem, bo chciał mnie pan widzieć. — A, prawda… — Martin podrapał się po czuprynie ogryzionym końcem ołówka, dzięki czemu na kołnierz sypnęła kaskada łupieżu, i poprawił siedzenie w fotelu. — Interes to interes, Pachs, wiesz o tym. Koszty stale rosną i trzeba oszczędzać. Czy ty wiesz, ile kosztuje tona papieru? — Jeśli pan myśli o następnym obcięciu mojej pensji, to nie wiem czy to możliwe… no, może trochę… — Nie zamierzam ci obcinać pensji, Pachs, zamierzam cię zwolnić. Kupiłem Mark IX i już zwerbowałem dzieciaka do obsługi. — Przecież ja mogę obsługiwać, wystarczy mi kilka dni i… — To nie wchodzi w grę. Dziewczynie płacę grosze, bo jest prosto ze szkoły, a przyuczono ją konkretnie do tego modelu, więc z punktu więcej z niego wyciśnie niż ty po roku. Wiesz, że to nic osobistego, po prostu muszę zmniejszyć koszty. Powiem ci coś: mamy środę, ale zapłacę ci do końca tygodnia i od razu możesz iść do domu. — Po ośmiu latach to faktycznie wspaniałomyślne — parsknął Pachs, ale Martin był z natury nieczuły na sarkazm czy ironie, więc nie wywarło to na nim najmniejszego wrażenia. — Nie dziękuj, tyle mogę dla ciebie zrobić — odparł spokojnie i sięgnął po telefon. Nie pozostało nic więcej do powiedzenia, toteż Pachs wyszedł starając się trzymać prosto i nie odwracać, choć słyszał jak maszyna do pisania zgubiła rytm. Zamiast wrócić do studia wyszedł na korytarz i powoli zamknął drzwi. Przez chwilę stał opierając się o nie plecami, dopóki nie dotarło doń, że choć szyba jest mleczna, to i tak można przez nią dostrzec jego postać. Gdy to sobie uświadomił, czym prędzej odszedł. * * * Za rogiem był tani bar, w którym po każdej wypłacie wypijał piwo, i tam skierował swe kroki. — Dzień dobry szanownej osobie — powitał go robot–barman ciepłym barytonem z celtyckim akcentem. — To co zwykle, mr Pachs? — Nie, ty plastikowo–gazrurkowa imitacjo pijanego Irlandczyka. Podwójną whisky. — Jak sobie pan szanowny życzy — robot wprawnym ruchem nalał dokładnie odmierzoną ilość alkoholu do szklaneczki i przesunął ją po kontuarze ku klientowi. Pachs wychylił drinka jednym haustem i poczuł ciepło przebijające się przez otępienie. No to koniec — teraz umieszczą go w Domu Obywateli–Seniorów na resztę życia, czyli praktycznie był już martwy. To było coś, o czym najlepiej było nie myśleć. Kolejna podwójna whisky załatwiła inną kwestię — pieniądze przestały stanowić problem, jako że po tym tygodniu już nigdy nie będzie ani pracował, ani zarabiał, ani wydawał. Dawka alkoholu, do której nie był przyzwyczajony, stępiła ból, toteż postanowił wrócić. Trzeba było zebrać osobiste drobiazgi i odebrać czek, a wolał to zrobić bez świadków i ceremonii. * * * — Które piętro pan sobie życzy? — spytała winda. — Idź w cholerę! — warknął Pachs. Nigdy dotąd nie uświadamiał sobie, ile robotów kręci się wokół niego. Dziś zdał sobie z tego sprawę, podobnie jak i z tego, że ich serdecznie nienawidzi. — Przepraszam, ale takiej firmy nie ma w rejestrze tego budynku — odezwał się robot. — Piętro dwudzieste trzecie — odparł Pachs wdzięczny losowi, że w windzie nie było nikogo więcej. * * * Drzwi prowadzące do studia bezpośrednio z korytarza były otwarte i Pachs zdążył przez nie przejść, zanim zrozumiał powód, a wtedy było już za późno, by się cofnąć — wysłużony Mark VIII leżał na boku w kącie, a na jego miejscu pojawił się czarny walec sięgający prawie do sufitu i dziwnie kojarzący się z sejfem. — Podłączony i gotów do pracy, mr Martin. Ma stuprocentową gwarancję do końca swoich dni, a ja chciałbym panu dać próbkę jego wszechstronnych umiejętności — oświadczył mężczyzna w szarym kombinezonie, którego odcień doskonale komponował się z obudową automatu. Obok stali: Martin, miss Fink i szczupła dziewczyna w różowym sweterku obojętnie żująca gumę. — Proszę mu zlecić konkretne zadanie, mr Martin — powiedział mężczyzna wymachując lśniącym śrubokrętem — okładka do magazynu, powiedzmy. Coś, czego pana robot nie jest w stanie zrobić, i czego dotąd żadna maszyna faktycznie nie była w stanie wykonać… — Fink! — sapnął Martin i sekretarka pośpiesznie sprawdziła w teczce z ilustracjami. — Mamy jedną okładkę do skończenia, mr Martin — zameldowała usłużnie. — Miał ją zrobić mr Pachs, ale… — To do prawdziwej książki i żadne gumowe stemple nie nadają się na okładkę do „Walki prawdziwych zawodowców”. — Niech się pan nie martwi — mężczyzna wprawnie choć delikatnie wyłuskał szkic z dłoni miss Fink. — Pokażę panu, do czego zdolny jest Mark IX, bo na słowo i tak mi pan nie uwierzy. Wyszkolony operator może go zaprogramować na podstawie szkicu lub opisu, a taśmę z programem można zarówno przechowywać, jak i poprawić w razie konieczności. Siadł przy umieszczonej z boku klawiaturze i wziął się do roboty. W miarę wpisywania danych z dziurkarki wysuwała się wstęga perforowanej taśmy zwijająca się w szpulę w specjalnym pojemniku. — Wasz nowy operator jest wszechstronnie przygotowany, więc nie powinno być żadnych problemów. Gotowe, ale mam jeszcze jedno pytanie: czy ma pan specjalne życzenia co do stylu, w jakim okładka ma być zrobiona? Martin chrząknął, co do złudzenia przypominało odgłos, jaki wydają ogłupiałe wieprze. — Tak myślałem, że pana to zaskoczy — mężczyzna uśmiechnął się wyrozumiale. — Mark IX może rysować w stylu każdego znanego artysty Złotego Wieku: Raymond, Kubert, Caniff, Giunta, Barry czy Drake. Wystarczy wybrać. — A Pachs? — Przepraszam, nie dosłyszałem… — Żart. Niech będzie Caniff. Pachs najpierw się zarumienił, potem poczuł wszechogarniający chłód. Miss Fink spojrzała przypadkiem w jego stronę i pospiesznie spuściła wzrok. Pachs miał ochotę wyjść, ale nie mógł. Jeszcze nie mógł. — …Tu wkładamy taśmę, centrujemy obiektyw na środek kartki i wciskamy ten guzik. Po zaprogramowaniu może go obsługiwać dziecko albo szympans, na jedno wychodzi. Przy tej pamięci, jaką dysponuje, każdy obiekt na rysunku jest opracowywany osobno, a gotowy łączony w całość z resztą, dzięki czemu automatycznie uzyskuje się zgodność wielkości, perspektywy i układu typograficznego. Półcienie zresztą także. Gotową kompozycję można obejrzeć na tym ekranie i gdyby zachodziła konieczność wprowadzenia jakichkolwiek poprawek, można to zrobić przy funkcji edycyjnej. Jeśli natomiast jest się zadowolonym z pierwszego projektu, wystarczy nacisnąć przycisk DRUKUJ i proszę — mówiąc to nacisnął tenże guzik. W robocie coś syknęło i na podłożoną kartkę papieru zjechał z góry prostokątny tłok. Gdy się zetknęły, coś ponownie zasyczało, z boku wyciekła odrobina pary i tłok wrócił do pozycji wyjściowej. — I jak się panu podoba to dzieło sztuki? — spytał mężczyzna, podając Martinowi kartkę. Martin ponownie chrząknął, a Pachs zajrzał mu przez ramię. Nie mógł oderwać oczu czując dziwną pustkę w głowie. To był rzeczywiście Caniff, a co gorsze było to coś, czego on, Pachs, nigdy nie potrafiłby tak narysować. Nie był co prawda wybitnym artystą, ale też nie był miernotą. Miał duże doświadczenie zarówno w komiksach, jak i w ilustracjach okładkowych, i w najlepszym okresie był naprawdę dobry. Zawsze był lepszy niż maszyny i wszyscy to przyznawali. Ale to „zawsze” właśnie się skończyło — ten robot bił go na głowę i Pachs był zmuszony uczciwie się z tym zgodzić. Przestał być potrzebny a nawet użyteczny w jedynej dziedzinie, na jakiej się znał. Zdał sobie sprawę, że tak zacisnął pięści, iż paznokcie wbiły mu się w ciało, więc pospiesznie rozprostował dłonie i stwierdził ku swemu zaskoczeniu, że drżą. Wszyscy pozostali tymczasem wyszli i robot został wyłączony. Pachs czym prędzej zamknął drzwi, bo nie chciał słuchać, co panience w sweterku jest potrzebne, by mogła spokojnie pracować. Wsunął dłonie pod pachy i odczekał aż przestaną się trząść, po czym wziął się do roboty. Starannie przypiął kartkę do tablicy, ustawił światło, by nie raziło go w oczy, i wprawnymi ruchami podzielił arkusik na standardową stronę komiksu złożoną z sześciu pól, z czego jedno było zdecydowanie większe, a jedno małe. Pracując spokojnie i przerywając jedynie po to, by ocenić z pewnej odległości efekty lub żeby sprawdzić szczegóły, wykonał szkice ołówkiem, odsapnął i zabrał się za tusz. Gdy skończył, było już wczesne popołudnie. Starannie umył swój ulubiony pędzelek marki Windsor and Newton i przyjrzał się całości. Z korytarza dobiegły głosy. Zdecydował, że zrobił co mógł i najwyższa pora odejść. Zanim zdążyłyby go ogarnąć wątpliwości, Pachs szybko cofnął się do drzwi, wziął rozpęd i wyskoczył przez okno z dwudziestego trzeciego piętra. * * * Miss Fink usłyszała brzęk pękającej szyby i odruchowo wrzasnęła, po czym wpadła do studia i wrzasnęła jeszcze głośniej. Martin wyskoczył z gabinetu klnąc na hałas, lecz zamilkł, gdy dotarło doń co się stało. Wyjrzał przez wybite okno — widziana z tej wysokości mała postać plastyka stanowiła centrum błyskawicznie rosnącego zbiegowiska. Przypominał szmacianą lalkę z dziwacznie powyginanymi kończynami, leżącą częściowo na chodniku, częściowo na jezdni. — O Boże, niech pan na to spojrzy… — jęknęła miss Fink. Martin bez słowa podszedł do tablicy, na którą wskazywała, i przyjrzał się starannie wykończonej historyjce. Pierwsza plansza przedstawiała Pachsa pracującego przy tej właśnie tablicy. Druga — Pachsa myjącego pędzel. Na trzeciej podchodził do drzwi, a na czwartej stał przed oknem w efektownej grze świateł i cieni. Piąta była widokiem z góry, to znaczy z okna, na postać lecącą wzdłuż ściany budynku ku ulicy. Na ostatniej przedstawiono starannie i z detalami ciało starego mężczyzny, potrzaskane i pokrwawione po zetknięciu się z maską parkującego przy krawężniku samochodu. Wokół stali przerażeni ludzie. — No nie — mruknął z niesmakiem Martin. — Nie trafił w rzeczywistości w ten wóz, chybił o dobre dwa jardy. Czy nie miałem racji mówiąc, że nie miał oka do szczegółów? Przekład: Jarosław Kotarski