3285
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 3285 |
Rozszerzenie: |
3285 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 3285 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 3285 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
3285 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
DOM PRZEST�PC�W
(Prze�o�y�a Anna Polak)
1.
Sophi� Leonides pozna�em pod koniec wojny w Egipcie. Zajmowa�a tam wysokie stanowisko administracyjne w departamencie Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Po raz pierwszy spotkali�my si� na gruncie s�u�bowym i ju� wkr�tce zacz��em podziwia� zdolno�ci, dzi�ki kt�rym zdoby�a tak� pozycj�, mimo swej m�odo�ci (mia�a wtedy dwadzie�cia dwa lata).
Poza tym, �e by�a wyj�tkowo �adna, by�a te� inteligentna, i mia�a humor, co mnie oczarowa�o. Stali�my si� przyjaci�mi. By�a osob�, z kt�r� rozmawia�o si� wyj�tkowo �atwo, tote� nasze wsp�lne kolacje i okazjonalne ta�ce sprawia�y mi wiele rado�ci.
To wszystko wiedzia�em, ale dopiero po zako�czeniu wojny w Europie, kiedy dosta�em s�u�bowy przydzia� na Wsch�d dowiedzia�em si� jeszcze czego� - �e kocham Sophi� i chc� si� z ni� o�eni�.
Odkrycia tego dokona�em w czasie po�egnalnej kolacji, na kt�r� zaprosi�em Sophi� do Sheparda. Nie by� to dla mnie szok, a raczej u�wiadomienie sobie faktu, o kt�rym wiedzia�em ju� od dawna. Popatrzy�em na ni� nowymi oczyma, ale zobaczy�em to co zawsze. I wszystko mi si� podoba�o. Ciemne k�dzierzawe w�osy, opadaj�ce na jej dumne czo�o, �ywe niebieskie oczy, prosty nos i ma�y kwadratowy podbr�dek, znamionuj�cy konsekwencj� i nieugi�to��. Podoba� mi si� jej dobrze skrojony szary kostium i bia�a bluzka. Wygl�da�a jak prawdziwa Angielka, co po trzech latach pobytu na obczy�nie robi�o na mnie szczeg�lne wra�enie. Kiedy jednak przyjrza�em si� jej uwa�nie, zacz��em si� zastanawia�, czy naprawd� jest ona tak angielska, jak wygl�da. Czy realna rzecz mo�e mie� perfekcj� scenicznego przedstawienia?
Nagle zda�em sobie spraw� z tego, �e chocia� du�o i swobodnie rozmawiali�my z sob�, dyskutuj�c o naszych pogl�dach, gustach, przysz�o�ci i bliskich znajomych, to jednak Sophia ani razu nie wspomnia�a o swoim domu i rodzinie. Wiedzia�a wszystko o mnie (by�a dobrym s�uchaczem), ale ja nie wiedzia�em o niej prawie nic. Podejrzewa�em, �e pochodzi ze zwyczajnej rodziny, ale nigdy o tym nie m�wi�a.
Widz�c, �e co� mnie trapi, zapyta�a, o czym my�l�.
Odpowiedzia�em zgodnie z prawd�:
- O tobie.
- Rozumiem - odpar�a i zabrzmia�o to tak, jakby rzeczywi�cie rozumia�a.
- Mmo�emy si� nie spotka� przez kilka najbli�szych lat - powiedzia�em - Nie wiem, kiedy wr�c� do Anglii. Ale gdy to nast�pi, pierwsz� rzecz�, jak� zrobi�, b�dzie poproszenie ci� o r�k�.
Przyj�a to bez mrugni�cia powiek�. Siedzia�a i pali�a spokojnie papierosa, nie patrz�c na mnie.
Przez obawia�em si�, �e mog�a mnie nie zrozumie�.
- Pos�uchaj - powiedzia�em - Jedyn� rzecz�, jakiej jestem zdecydowany nie robi�, to poprosi� ci� o r�k� teraz. To by si� nie powiod�o. Po pierwsze mog�aby� da� mi kosza, a wtedy czu�bym si� bardzo nieszcz�liwy i prawdopodobnie zwi�za�bym si� z jak�� okropn� kobiet�, by ukoi� zranion� pr�no��. A je�eli by� mnie przyj�a, co mogliby�my zrobi�? Pobra� si� i od razu rozdzieli�? Zar�czy� si� na nie wiadomo jak d�ugo? Bardzo bym tego nie chcia�. Mog�aby� spotka� kogo� i czu� si� zobowi�zana do "lojalno�ci" wzgl�dem mnie. �yjemy w dziwnej, chaotycznej atmosferze, pe�nej napi�cia i po�piechu, a to prowokuje do nierozwa�nych decyzji, kt�rych mo�emy p�niej �a�owa�. Chc�, �eby� wr�ci�a do domu, wolna i niezale�na, rozejrza�a si� w powojennym �wiecie i zdecydowa�a, czego naprawd�
pragniesz. To, co jest mi�dzy nami, musi by� trwa�e. Inny rodzaj ma��e�stwa nie ma sensu.
- Zgadzam si� - odpar�a Sophia.
- Z drugiej jednak strony - powiedzia�em - my�l�, �e mam chyba prawo wyzna� ci... c�... co czuj�.
- Ale bez nadmiernego liryzmu - wymrucza�a Sophia.
- Kochanie... nie rozumiesz? Pr�buj�, nie powiedzie� ci, �e ci� kocham...
Sophia powstrzyma�a mnie.
- Rozumiem, Charlesie. I podoba mi si� tw�j zabawny spos�b my�lenia. W ka�dym razie, kiedy tylko wr�cisz, mo�esz spotka� si� ze mn�... je�eli oczywi�cie nadal b�dziesz chcia�...
Teraz ja z kolei musia�em jej przerwa�.
- Co do tego nie ma w�tpliwo�ci - stwierdzi�em.
- Zawsze s� w�tpliwo�ci co do wszystkiego, Charlesie. Zawsze mo�e zadzia�a� nie daj�cy si� przewidzie� czynnik. Na przyk�ad nie wiesz o mnie zbyt wiele, prawda?
- Nie wiem nawet, gdzie mieszkasz w Anglii.
- W Swinly Dean.
Kiwn��em g�ow�, kiedy wymieni�a dobrze znane mi przedmie�cie Londynu, kt�re szczyci si� trzema doskona�ymi polami golfowymi dla wielkiej finansiery.
- W ma�ym przest�pczym domu... - doda�a cicho zadumanym g�osem.
Musia�em wygl�da� na zaskoczonego, bo rozbawiona rozwin�a ten cytat.
- "I wszyscy �yli razem w ma�ym, przest�pczym domu". To my. Chocia� dom wcale nie jest ma�y. Ale zdecydowanie przest�pczy.
- Masz du�� rodzin�? Braci, siostry?
- Jednego brata, jedn� siostr�, matk�, ojca, wuja, ciotk�, dziadka, jego drug� �on� i cioteczn� babk�.
- Dobry Bo�e! - wykrzykn��em lekko przyt�oczony.
Roze�mia�a si�.
- Oczywi�cie, normalnie nie mieszkamy razem. Wojna i naloty doprowadzi�y do tego... ale nie wiem... - Zamy�lona zmarszczy�a brwi. - Mo�liwe, �e duchowo rodzina zawsze �y�a razem... pod okiem i protekcj� dziadka. Ten m�j dziadek to niezwyk�a persona. Ma powy�ej osiemdziesi�tki, oko�o metra pi��dziesi�ciu wzrostu i ka�dy wypada przy nim blado.
- To brzmi interesuj�co - zauwa�y�em.
- On jest interesuj�cy. To Grek ze Smyrny. Aristide Leonides.
Po chwili doda�a z b�yskiem w oku:
- Jest niezwykle bogaty.
- Czy ktokolwiek b�dzie teraz bogaty?
- M�j dziadek b�dzie - odpar�a z pewno�ci� w g�osie. - �adne tam "topienie bogatych" nie odniesie w jego przypadku skutku. Utopi topi�cych. Zastanawiam si�, czy go polubisz?
- A ty? Lubisz go? - zapyta�em.
- Bardziej ni� ktokolwiek na �wiecie.
2.
Do Anglii wr�ci�em dopiero po dw�ch latach. Nie by�y to lata �atwe. Pisa�em do Sophii i cz�sto otrzymywa�em od niej wiadomo�ci, nie by�y to jednak wyznania mi�osne, lecz zwyczajnie listy, pisane przez bliskich przyjaci� - zawiera�y w sobie my�li i komentarze do zdarze� codziennego �ycia. A mimo to wiedzia�em, �e nasze wzajemne uczucia umocni�y si�.
Przyby�em do Londynu pewnego szarego dnia we wrze�niu. Li�cie na drzewach by�y z�ote. Buszowa� w nich wiatr. Prosto z lotniska wys�a�em telegram do Sophii:
W�a�nie wr�ci�em. Czy zjesz ze mn� kolacj� w "Mario" o dziewi�tej? Charles.
Kilka godzin p�niej, przegl�daj�c "Timesa", w rubryce "Narodziny, �luby, Zgony" natkn��em si� na nazwisko Leonides.
"19 wrze�nia w Trzech Szczytach (Swinly Dean) zmar� w osiemdziesi�tym �smym roku �ycia Aristide Leonides, ukochany m�� Brendy Leonides".
Nieco ni�ej zamieszczone by�o drugie zawiadomienie:
"LEONIDES - 19 wrze�nia zmar� nagle w swej rezydencji w Swinly Dean Aristide Leonides - ukochany ojciec i dziadek. Pozostawi� pogr��one w �a�obie kochaj�ce dzieci i wnuki. Kwiaty prosimy przysy�a� do ko�cio�a �wi�tego Eldreda w Swinly Dean".
Uzna�em te dwa zawiadomienia za dziwne. "Widocznie personel gazety pomyli� si� i st�d ta powt�rka" - pomy�la�em. Ale moj� g��wn� trosk� by�a Sophia. Po�piesznie wys�a�em jej drugi telegram.
W�a�nie dowiedzia�em si� o �mierci twojego dziadka. Bardzo mi przykro. Daj zna�, kiedy b�dziesz mog�a si� ze mn� zobaczy�, Charles.
Oko�o sz�stej otrzyma�em telegraficzn� odpowied�:
B�d� w "Mari" o dziewi�tej, Sophia.
My�l o ponownym spotkaniu z Sophi� sprawi�a, �e nie mog�em znale�� sobie miejsca By�em zdenerwowany i podekscytowany. Czas wl�k� si� niemi�osiernie.
Przyby�em do "Mario" dwadzie�cia minut przed czasem. Sophia sp�ni�a si� tylko pi�� minut.
Zawsze ogromnym prze�yciem jest spotkanie z kim�, kogo nie widzia�o si� przez d�ugi czas, ale kto by� wci�� obecny w naszych my�lach w tym okresie. Kiedy w ko�cu Sophia przesz�a przez wahad�owe drzwi, nasze spotkanie wyda�o mi si� zupe�nie nierealne. By�a ubrana na czarno i to w jaki� dziwny spos�b zaszokowa�o mnie. Wi�kszo�� kobiet by�a ubrana na czarno, ale kolor ten zawsze kojarzy� mi si� z �a�ob� i by�em wyra�nie zaskoczony, �e to w�a�nie Sophia jest osob�, kt�ra nosi �a�ob�...
Wypili�my koktajle, a potem znale�li�my stolik. Pocz�tkowo rozmowa nie klei�a si�. M�wili�my o wszystkim i o niczym. By�a to sztuczna konwersacja, ale o�mieli�a nas troch� do siebie. Wyrazi�em ubolewanie z powodu �mierci jej dziadka, a Sophia powiedzia�a cicho, �e by�o to "bardzo nag�e". Potem ponownie wr�cili�my do wspomnie�. Wyra�nie czu�em, �e co� jest nie tak... co� poza naturalnym za�enowaniem po d�ugiej roz��ce. Co� by�o nie w porz�dku z sam� Sophi�. Czy zamierza mi powiedzie�, �e znalaz�a sobie innego m�czyzn�, na kt�rym zale�y jej bardziej ni� na mnie? Czy jej uczucie do mnie by�o pomy�k�?
Wyczuwa�em jednak instynktownie, �e to nie to... Ci�gn�li�my nadal t� sztuczn� rozmow� a� do momentu, gdy kelner poda� nam kaw� i oddali� si� z uk�onem. Nagle wszystkie obawy znikn�y. Poczuli�my si� tak jak za dawnych czas�w. Lata roz��ki przesta�y si� liczy�.
- Sophia - powiedzia�em.
A ona natychmiast odpowiedzia�a:
- Charlesie!
Odetchn��em z ulg�.
- Dzi�ki Bogu, sko�czy�o si� - westchn��em. - Co si� z nami dzia�o?
- Prawdopodobnie to moja wina. By�am g�upia.
- Ale ju� w porz�dku?
- Tak, wszystko w porz�dku.
U�miechn�li�my si� do siebie.
- Wi�c kiedy wyjdziesz za mnie? - zapyta�em.
Jej u�miech zamar�. To co�, cokolwiek to by�o, powr�ci�o.
- Nie wiem - powiedzia�a. - Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek b�d� mog�a za ciebie wyj��.
- Ale�, Sophio! Dlaczego nie? Czy dlatego, �e czujesz, i� jestem obcy? Chcesz czasu, by do mnie ponownie przywykn��? Czy jest kto� inny? Nie... - przerwa�em. - Jestem g�upcem. To nic z tych rzeczy.
- Nie. - Potrz�sn�a g�ow�.
Czeka�em.
- To �mier� mojego dziadka - powiedzia�a cicho.
- �mier� twojego dziadka? Ale dlaczego? Co to ma za zwi�zek z nami? Czy chodzi ci... o pieni�dze? Nie zostawi� wam spadku? Przecie� wiesz, �e...
- To nie pieni�dze. - U�miechn�a si� przelotnie. - Wiem, �e "wzi��by� mnie nawet w jednej koszuli", jak to si� kiedy� mawia�o. Dziadek nigdy w �yciu nie utraci� pieni�dzy.
- Zatem o co chodzi?
- Po prostu o jego �mier�... widzisz Charlesie, ja my�l�, �e on nie... umar�. My�l�, �e go... zamordowano...
Wpatrywa�em si� w ni� zaskoczony.
- Ale�... to zupe�nie nieprawdopodobny pomys�. Dlaczego tak my�lisz?
- Nie my�la�am tak. Ale lekarz od samego pocz�tku zachowywa� si� dziwnie. Nie podpisa� �wiadectwa zgonu. B�dzie sekcja zw�ok. Jasne, �e to podejrzane.
Nie spiera�em si� z ni�. Sophia wie, co m�wi, i mo�na polega� na jej konkluzjach. Nadal jednak nie rozumia�em, co to mi wsp�lnego z naszym ma��e�stwem.
- Podejrzenia mog� by� nies�uszne - powiedzia�em. - nawet zak�adaj�c, �e s� s�uszne, czy mo�e to mie� wp�yw na nas?
- Mo�e. W pewnych okoliczno�ciach. Pracujesz w dyplo
macji. Twoi prze�o�eni do�� szczeg�lnie patrz� na �ony swoich pracownik�w. Nie... prosz�, nie m�w tego, co chcesz powiedzie�. Teoretycznie zgadzam si� z nimi. Ale jestem dumna diabelnie dumna. Pragn�, �eby nasze ma��e�stwo by�o w porz�dku. Nie chc� by� uwa�ana za osob�, dla kt�rej po�wi�ci�e� si� z mi�o�ci! I, jak m�wi�, wszystko mo�e by� w porz�dku..
- S�dzisz, �e lekarz... m�g� si� pomyli�?
- Nawet gdyby si� nie pomyli�, to nie b�dzie to mia�o znaczenia, je�eli dziadka zabi�a w�a�ciwa osoba.
- Co masz na my�li?
- Wiem, �e powiedzia�am co� paskudnego, ale chc� by� szczera.
Ubieg�a moje kolejne pytanie.
- Nie, Charlesie, nie zamierzam powiedzie� nic wiecej. Prawdopodobnie i tak powiedzia�am ju� za du�o. Ale musia�am tu przyj�� i spotka� si� z tob� dzisiaj, by� zrozumia�, �e nie mo�emy niczego planowa�, dop�ki to si� nie wyja�ni.
- Przynajmniej opowiedz mi wszystko.
Potrz�sn�a g�ow�.
- Nie chc�.
- Ale... Sophio...
- Nie, Charlesie. M�j stosunek do sprawy jest zbyt osobisty. A mnie zale�y na tym, �eby� oceni� j� obiektywnie, bez jakichkolwiek uprzedze�.
- Jak mam to zrobi�?
Popatrzy�a na mnie z dziwnym b�yskiem w oczach.
- Dowisz si� od swego ojca.
Po tych s�owach poczu�em zimny dreszcz. Powiedzia�em kiedy� Sophii, �e m�j ojciec jest komisarzem w Scotland Yardzie. Czy�by wi�c...
- Jeat zatem a� tak �le? - zapyta�em z niepokojem.
- Chyba tak Widzisz tego m�czyzn�, kt�ry siedzi samotnie przy samych drzwiach, tego przypominaj�cego eks-�o�nierza?
- Tak
- By� na peronie w Swinly Dean, kiedy wsiada�am do metra.
- S�dzisz, �e ci� �ledzi?
- Tak. My�l�, �e wszyscy jeste�my... jak to si� m�wi...? pod obserwacj�. Powiedziano nam, �eby�my nie opuszczali domu. Ale musia�am zobaczy� si� z tob�. - Wojowniczo wysun�a sw�j ma�y kwadratowy podbr�dek. - Wysz�am przez okno w �azience i sun�am si� po rynnie.
- Ty? Przez okno?
- Tak. Ale policja jest skuteczna. Przechwycili zapewne telegram, kt�ry ci wys�a�am. Zreszt� mniejsza z tym... jeste�my tu... razem... Ale od tej pory musimy gra� na w�asn� r�k�.
Po chwili milczenia doda�a:
- Niestety... nie ma w�tpliwo�ci, co do tego... �e si� kochamy.
- �adnej w�tpliwo�ci - przyzna�em. - I nie m�w: "niestety". Prze�yli�my wojn�, wielokrotnie unikn�li�my �mierci i nie rozumiem, dlaczego nag�y zgon starego cz�owieka... Przy okazji, ile mia� lat?
- Osiemdziesi�t siedem.
- Oczywi�cie. By�o to w "Timesie". Uwa�am, �e zmar� ze staro�ci, i ka�dy rozs�dny lekarz potwierdzi�by ten fakt.
- Gdyby� zna� mojego dziadka - powiedzia�a Sophia - by�by� zdumiony, �e zmar� od czegokolwiek.
3.
Zawsze interesowa�em si� policyjn� prac� ojca, ale nigdy nie s�dzi�em, �e kiedykolwiek mo�e mnie ona dotyczy� osobi�cie.
Jeszcze nie widzia�em si� ze Staruszkiem. Nie by�o go, kiedy wr�ci�em, a potem po k�pieli, goleniu i zmianie ubra� wyszed�em na spotkanie z Sophi�. Kiedy wr�ci�em, Glover powiedzia� mi, �e ojciec jest w gabinecie.
Siedzia� za biurkiem, marszcz�c brwi nad stosem papier�w. Podskoczy�, kiedy wszed�em.
- Charles! D�ugo si� nie widzieli�my.
Nasze spotkanie po pi�ciu latach wojny rozczarowa�oby Francuza. Ale by�y w nim wszystkie emocje zwi�zane z ponownym po��czeniem. Staruszek i ja bardzo si� kochali�my i doskonale si� rozumieli�my.
- Mam troch� whisky - powiedzia�. - Przykro mi, �e nie zasta�e� mnie po przyje�dzie. Mam po uszy pracy. Akurat zdarzy� si� ten piekielny przypadek.
- Aristide Leonides? - zapyta�em.
Uni�s� brwi. Spojrza� przenikliwie.
- Dlaczego to powiedzia�e�, Charlesie? - Jego g�os by� uprzejmy, ale zimny.
- Zatem mam racj�?
- Sk�d o tym wiesz?
- Dosta�em informacj�.
Staruszek czeka�.
- Moja informacja - doda�em - pochodzi z pierwszej r�ki.
- Tak?
- Mo�e ci si� to nie spodoba� - odpar�em. - Pozna�em w Kairze Sophi� Leonides i zakocha�em si� w niej. Chc� si� z ni� o�eni�. Spotka�em j� dzisiaj. Jedli�my razem koJacj�.
- Jad�a z tob� kolacj�? W Londynie? Zastanawiam si�, jak zdo�a�a tego dokona�. Rodzin� poproszono - och, zupe�nie uprzejmie - by nikt nie opuszcza� domu.
- Wysz�a przez okno w �azience i ze�lizgn�a si� po rynnie.
Wargi Staruszka u�o�y�y si� w przelotny u�miech.
- Wygl�da - powiedzia� - na pomys�ow� m�od� dam�.
- Ale twoja policja jest skuteczna. Jaki� mi�y m�czyzna o wygl�dzie �o�nierza �ledzi� j� do "Mario". B�d� zapewne figurowa� w raportach, kt�re otrzymasz. Metr osiemdziesi�t wzrostu, br�zowe oczy, ciemne w�osy, granatowy garnitur w pr��ki itd.
Staruszek popatrzy� na mnie twardo.
- Czy to... powa�ne? - zapyta�.
- Tak - odpar�em. - To powa�ne, tato.
Na chwil� zapad�a cisza.
- Masz co� przeciwko temu? - zapyta�em.
- Nie mia�bym nic przeciwko... tydzie� temu. To dobrze sytuowana rodzina... dziewczyna b�dzie mia�a pieni�dze... A poza tym znam ci� i wierz�, �e nie tracisz �atwo g�owy. C�, mo�e...
- Tak, tato?
- Mo�e by� w porz�dku, je�eli...
- Je�eli co?
- Je�eli zrobi�a to w�a�ciwa osoba.
Drugi raz tej nocy us�ysza�em to okre�lenie. Zaczynia�o mnie ono intrygowa�.
- Kto jest t� w�a�ciw� osob�? - zapyta�em.
- Rzuci� mi przenikliwe spojrzenie.
- Co wiesz o tej sprawie?
- Nic.
- Nic? - Wygl�da� na zaskoczonego. - Czy ta dziewczyna nie opowiedzia�a ci?
- Nie. Stwierdzi�a, �e lepiej b�dzie Je�li zobacz� to z w�asnego punktu widzenia.
- Ciekawe dlaczego?
- Czy to nie jest jasne?
- Nie, Charlesie. Nie s�dz�, by by�o.
Zacz�� spacerowa� po pokoju. Zapali� cygaro, ale po chwili mu zgas�o. Wida� by�o, �e jest wyra�nie zaniepokojony.
- Co wiesz o rodzinie? - spyta� nagle.
- Do diab�a! Wiem, �e by� tam dziadek i mn�stwo krewnych. Nic wi�cej. Dlatego lepiej b�dzie, je�li wprowadzisz mnie w sytuacj�, tato.
- Dobrze. - Usiad�. - Zatem... zaczn� od pocz�tku... od Aristide Leonidesa. Przyby� do Anglii w wieku lat dwudziestu czterech.
- Grek ze Smyrny.
- Wi�c jednak co� wiesz?
- Tak, ale nic poza tym.
Drzwi otworzy�y si�, wszed� Glover i poinformowa� nas, �e przyby� inspektor Taverner.
- Niech wejdzie - powiedzia� ojciec, po czym zwr�ci� si� do mnie: - To bardzo dobrze si� sk�ada. Taverner ci wszystko wyja�ni. On prowadzi t� spraw�. W�a�nie sprawdza rodzin� i wie zapewne o nich wi�cej ni� ja.
Zapyta�em, czy lokalna policja wezwa�a Yard.
- To nasza jurysdykcja - odpar� ojciec. - Swinly Dean to Londyn.
Skin��em g�ow� wchodz�cemu inspektorowi. Zna�em Ta-vernera od lat. Powita� mnie serdecznie i pogratulowa� powrotu.
- W�a�nie wprowadzam Charlesa w spraw� - rzek� Staruszek. - Popraw mnie, gdybym co� poda� �le. Leonides przyby� do Londynu w 1884 roku. Otworzy� ma�� restauracj� w Soho,
kt�ra przynios�a mu spore zyski. Otworzy� wi�c drug� i wkr�tce sta� si� w�a�cicielem siedmiu czy o�miu. Wszystkie przynosi�y olbrzymie dochody.
- Nigdy nie pope�nia� b��d�w w inwestycjach - doda� inspektor Taverner.
- Tak. Mia� naturaln� smyka�k� do interes�w - stwierdzi� ojciec. - W ko�cu sta� za wi�kszo�ci� znanych restauracji w Londynie. Potem zaj�� si� dostarczaniem �ywno�ci na wielk� skal�.
- Nie tylko. Prowadzi� r�ne interesy - wtr�ci� Taverner. - Komisy ubra�, sklepy z tani� bi�uteri� i tym podobne. Oczywi�cie - doda� zamy�lony - zawsze by� kr�taczem.
- Przest�pca? - zapyta�em.
Taverner potrz�sn�� g�ow�.
- Nie. Ociera� si� o przest�pstwa, ale nie by� przest�pc�. Nigdy nie robi� czego�, co by�oby niezgodne z prawem. Ale to rodzaj faceta, kt�ry wymy�la setki sposob�w na obej�cie prawa. Zarobi� grub� fors� nawet podczas ostatniej wojny, cho� by� ju� bardzo stary. Wszystko, co robi�, by�o legalne, ale kiedy tylko si� wycofywa�, natychmiast wkracza�o w to prawo. On tymczasem zajmowa� si� ju� czym� innym.
- Niezbyt atrakcyjny charakter - zauwa�y�em.
- To zabawne, ale by� atrakcyjny. Mia� osobowo��. Mo�na to by�o wyczu�. Nieciekawy wygl�d. Po prostu gnom... ��ty, male�ki facet., ale poci�gaj�cy. Kobiety go uwielbia�y.
- Jego ma��e�stwo zaskoczy�o wszystkich - rzek� ojciec. - Po�lubi� c�rk� wp�ywowego w�a�ciciela ziemskiego.
- Pieni�dze? - zapyta�em.
Staruszek potrz�sn�� g�ow�.
- Nie. Mi�o��. Spotka�a go, kiedy za�atwia� dostaw� �ywno�ci na �lub jej przyjaci� i zakocha�a si�. Rodzice protestowali, ale ona by�a uparta. M�wi� ci, ten m�czyzna mia� urok... by�o w nim co� egzotycznego i dynamicznego. To do niej przem�wi�o. Znudzi�a j� w�asna sfera.
- Ma��e�stwo by�o szcz�liwe?
- To dziwne, ale bardzo. Oczywi�cie, przyjaciele obojga odsun�li si� od nich - by�y to czasy, kiedy pieni�dze nie zatar�y jeszcze r�nic klasowych - ale nie przejmowali si� tym. �yli bez przyjaci�. Wybudowali ten dziwaczny dom w Swinly Dean. Mieszkali tam i mieli o�mioro dzieci.
- To rzeczy wi�cie kronika rodzinna.
- Stary Leonides m�drze wybra� to miejsce. Swinly Dean dopiero zaczyna�o by� wtedy modne. Nie by�o tam jeszcze p�l golfowych. Spo�eczno�� Swinly Dean stanowili rozmi�owani w swoich ogrodach starzy mieszka�cy, kt�rzy polubili pani� Leonides i bogaci ludzie z City, kt�rzy chcieli mie� dobre stosunki z Leonidesem. Zatem mogli sobie wybra� znajomych. Byli idealnie szcz�liwi, dop�ki ona nie zmar�a w 1905 roku na zapalenie p�uc.
- Zostawiaj�c go z o�miorgiem dzieci?
- Jedno umar�o jako niemowl�. Dw�ch syn�w zgin�o pod czas ostatniej wojny. Jedna c�rka wysz�a za m��, wyjecha�a do Australii i zmar�a tam. Druga, niezam�na, zgin�a w wypadku samochodowym. Kolejna zmar�a rok czy dwa lata temu. Zosta�o dw�ch syn�w: najstarszy - Roger, �onaty, ale bezdzietny, i Philip, kt�ry o�eni� si� ze znan� aktork� i ma troje dzieci. S� to Sophia, Eustace i Josephine.
- I wszyscy mieszkaj� w... jak si� to nazywa...? Trzech Szczytach?
- Tak. Dom Rogera zosta� zbombardowany na pocz�tku wojny. Philip z rodzin� mieszka tam od 1937 roku. Jest jeszcze panna de Haviland, siostra pierwszej pani Leonides. Zawsze odczuwa�a niech�� do szwagra, ale po jej �mierci uzna�a za sw�j obowi�zek wychowanie dzieci.
- Ma silne poczucie obowi�zku - doda� inspektor Taverner. - Ale nie jest osob�, kt�ra �atwo zmienia opinie o ludziach. Nigdy nie zaakceptowa�a Leonidesa i jego metod...
- C� - odezwa�em si� - wygl�da na to, �e dom by� pe�en ludzi. Jak sadzicie, kto go zamordowa�?
Tavemer potrz�sn�� g�ow�,
- Za�o�� si�, �e wiesz, kto to zrobi� - nalega�em.
- Za wcze�nie - powiedzia�. - Za wcze�nie, by o tym m�wi�.
- Daj spok�j, Tavemer. Nie jeste�my przecie� w s�dzie.
- Nie - rzek� Taverner ponuro. - I mo�emy nigdy nie by�.
- Czy to znaczy, �e m�g� nie zosta� zamordowany?
- Och, zosta� zamordowany. Otruty. Ale wiesz, jakie s� te sprawy z otruciem. Trudno zdoby� dowody. Bardzo trudno. Poszlaki mog� wskazywa� jedn� osob�.
- O to mi w�a�nie chodzi. Wszystko ju� sobie pouk�ada�e�, prawda?
- To sprawa niby oczywista. Jedna z tych od razu jasnych. Idealne rozwi�zanie. Ale nie wiem. Co� mi tu nie gra.
Popatrzy� b�agalnie na Staruszka.
- W sprawach morderstw - rzek� powoli - jak wiesz, Charlesie, zwykle najprostsze rozwi�zanie jest w�a�ciwe. Stary Leonides o�eni� si� ponownie dziesi�� lat temu.
- Kiedy mia� siedemdziesi�t siedem lat?
- Tak. Ona mia�a wtedy dwadzie�cia cztery lata.
A� gwizdn��em z wra�enia.
- Co to za kobieta? - zapyta�em.
- M�oda kelnerka z herbaciarni. Idealnie zas�uguj�ca na szacunek. Przystojna w anemiczny, apatyczny spos�b.
- I to ona jest osob� najbardziej podejrzan�?
- W�a�nie nad tym musimy si� zastanowi� - rzek� Taverner. - Ma trzydzie�ci cztery lata, a to niebezpieczny wiek dla kobiety. Lubi bogate �ycie. W domu jest m�ody m�czyzna, nauczyciel wnuk�w. Nie bra� udzia�u w wojnie - choruje na serce, czy co� w tym rodzaju. Tacy jak on s� �liscy jak z�odzieje.
Popatrzy�em na niego zadumany. By� to z pewno�ci� znajomy schemat. Sytuacja jakich wiele. A druga pani Leonides, jak podkre�la� ojciec, by�a godna szacunku. W imi� szacunku pope�ni�a wiele morderstw.
- Co to by�o? - zapyta�em. - Arszenik?
- Nie. Nie mamy jeszcze wynik�w analizy, ale lekarz podejrzewa, �e to eserina.
- Troch� niezwyk�e, prawda? Z pewno�ci� �atwo wy�ledzi� nabywc�.
- Nie tym razem. Lek nale�a� do niego - krople do oczu.
- Leonides chorowa� na cukrzyc� - wyja�ni� ojciec. - Bra� regularnie zastrzyki insuliny. Insulina jest sprzedawana w ma�ych buteleczkach z gumow� zatyczk�. Przebija si� ig�� t� gum� i naci�ga strzykawk�.
Odgad�em reszt�.
- I w butelce by�a nie insulina, ale eserina?
- Dok�adnie tak.
- Kto zrobi� mu zastrzyk?
- �ona.
Zrozumia�em teraz, co Sophia mia�a na my�li, m�wi�c o "w�a�ciwej osobie".
- Czy rodzina dobrze �y�a z drug� pani� Leonides? - zapyta�em.
- Raczej nie. S�dz�, �e ledwie z sob� rozmawiali.
Wszystko wydawa�o si� by� proste. A jednak inspektorowi
Tavemerowi nie podoba�o si� to.
- Co ci tu nie gra? - spyta�em go.
- Je�eli morderstwa dokona�a Brenda, to �atwo by�oby jej zast�pi� t� butelk� prawdziw� fiolk� po insulinie. Nie rozumiem wi�c, dlaczego tego nie zrobi�a?
- Tak, to by by�o logiczne. Mia�a pod r�k� insulin�?
- O tak. Pe�ne butelki i puste. I gdyby to zrobi�a, lekarz niczego by nie zauwa�y�. Niewiele wiadomo o po�miertnych objawach zatrucia eserina. Ale kiedy sprawdzi� na wszelki wypadek - mog�a by� za silna dawka lub co� w tym rodzaju - pozosta�e w buteleczkach resztki insuliny, natychmiast odkry�, �e nie by�a to insulina.
- Wygl�da wi�c na to - rzek�em w zadumie - �e pani Leonides jest albo bardzo g�upia, albo bardzo sprytna.
- My�lisz, �e...
- Mog�a liczy� na twoj� konkluzj�, �e nikt nie mo�e by� tak g�upi. Jaka jest alternatywa? Czy s� jacy� inni podejrzani?
- Praktycznie ka�dy z mieszka�c�w domu m�g� to zrobi� - odpar� cicho ojciec. - Zawsze by� tam zapas insuliny, co najmniej na tydzie�. Jedna z fiolek mog�a zosta� nape�niona trucizn� i w�o�ona mi�dzy inne. Wiadomo by�o, �e w ko�cu zosta nie u�yta.
- I ka�dy mia� do nich dost�p?
- Nie by�y zamkni�te. Trzymano je na specjalnej p�ce w �azience tu� obok jego sypialni. Ka�dy m�g� tam swobodnie wchodzi�.
- A motyw?
Ojciec westchn��.
- M�j drogi Charlesie, Aristide Leonides by� niezwykle bogaty. Da� rodzinie du�o pieni�dzy, ale mo�e kto� chcia� jeszcze wi�cej.
- A najbardziej chcia�a ich pewnie obecna wdowa. Czy jej m�ody przyjaciel ma pieni�dze?
- Nie. Jest biedny jak mysz ko�cielna
Co� mi b�ysn�o. Przypomnia�em sobie cytat Sophii. I ca�y dziecinny wierszyk:
Byt sobie raz przest�pca, co szed� przest�pcz� drog�.
Znalaz� przest�pcz� monet�, tu� pod swoj� nog�.
Mia� on kota-przest�pc�, co z�apa� mysz po kryjomu.
I wszyscy razem �yli w ma�ym, przest�pczym domu.
- Jaka jest pani Leonides? - zapyta�em Tavernera. - Co o niej s�dzisz?
- Trudno powiedzie� - odpar� powoli. - Bardzo trudno. Nie jest �atwo j� rozszyfrowa�. Cicha, zamkni�ta w sobie, nigdy nie wiadomo, co my�li. Ale lubi bogate �ycie, to mog� przysi�c. Przypomina mi kota - wielkiego, mrucz�cego leniwie kota.
Westchn��.
- Potrzebujemy dowodu - powiedzia�.
"Tak - pomy�la�em. - Wszyscy potrzebujemy dowodu na to, �e pani Leonides otru�a m�a. Chce tego Sophia, ja i inspektor Tavemer".
Wtedy wszystko by�oby w porz�dku!
Ale Sophia nie by�a pewna. Ja nie by�em pewien. I s�dz�, �e inspektor Tavemer te� nie by� pewien...
4.
Nast�pnego dnia razem z Tavemerem uda�em si� do Trzech Szczyt�w.
Moja pozycja w tym wszystkim by�a co najmniej dziwna. Odbiega�a od utartych wzor�w. Ale Staruszek nigdy nie lubi� szablon�w.
Formalnie mia�em niby pewne podstawy, by bra� udzia� w �ledztwie - pracowa�em w jednym z oddzia��w Yardu w pocz�tkach wojny.
To, oczywi�cie, by�a zupe�nie inna sprawa, ale wcze�niejsza wsp�praca dawa�a mi, powiedzmy, oficjalne uprawnienia.
- Je�eli chcemy rozwik�a� t� zagadk� - rzek� ojciec - musimy dotrze� do wn�trza. Musimy wiedzie� wszystko o ludziach z tego domu. Musimy pozna� ich od �rodka. I ty to dla nas zrobisz.
Nie by�em zachwycony t� misj�.
- Mam by� policyjnym szpiegiem? - zapyta�em. - Mam szpiegowa� Sophi�, kt�r� kocham i kt�ra r�wnie� mnie kocha i ufa mi?
Staruszek zirytowa� si� troch�.
- Wielkie nieba, nie m�w mi tu frazes�w. Przede wszystkim nie wierzysz chyba, �e ta m�oda kobieta zamordowa�a swojego dziadka?
- Oczywi�cie, �e nie. Ten pomys� to absolutny absurd.
- Dobrze, my te� nie s�dzimy, by to by�o mo�liwe. Kilka lat przebywa�a za granic�. Zawsze by�a z nim w przyjacielskich stosunkach. Ma niez�e dochody, a dziadek by�by pewnie uradowany jej zar�czynami z tob� i da�by jej spor� sumk� w prezencie �lubnym. Nie podejrzewamy Sophii. Dlaczego mieliby�my to robi�? Ale musisz pami�ta�
o jednym: je�eli sprawa nie zostanie wyja�niona, ta dziewczyna nie po�lubi ci�. Po tym, co mi powiedzia�e�, jestem tego pewien. I we� pod uwag�, �e to rodzaj przest�pstwa, kt�re mo�e nigdy nie zosta� wyja�nione. Mo�emy by� ca�kiem pewni, �e �ona i jej m�ody przyjaciel dzia�ali wsp�lnie. Ale trzeba to udowodni�. A je�eli nie b�dzie rozstrzygaj�cego dowodu, to na zawsze pozostan� w�tpliwo�ci. Rozumiesz, prawda?
Tak, rozumia�em.
- Dlaczego nie zostawi� tego jej decyzji? - doda� po chwili.
- Chodzi ci o to, by zapyta� Sophi�, czy ja...
Staruszek kiwn�� energicznie g�ow�.
- W�a�nie. Nie ka�� ci i�� tam bez poinformowania dziewczyny o swojej roli. Zobaczymy, co ona na to powie.
I tak nast�pnego dnia pojecha�em z inspektorem Taverne-rem i sier�antem Lambem do Swinly Dean.
Niedaleko za polem golfowym skr�cili�my w furtk�, kt�ra przed wojn� musia�a by� imponuj�c� bram�, ale patriotyzm albo rekwizycje sprawi�y, �e wrota usuni�to. Przejechali�my d�ug� alej� wysadzan� rododendronami i dotarli�my do �wirowego podjazdu przed domem.
Jego widok wprawi� mnie w zdumienie. Zastanawia�em si�, dlaczego nazywano go "Trzy Szczyty". Jedena�cie Szczyt�w" by�oby bardziej trafn� nazw�! By� to dom w typie willi, i to willi pozbawionej jakichkolwiek proporcji. Wygl�da� jak wiejska chatka ogl�dana przez gigantyczne szk�o powi�kszaj�ce. Nachylone belki, na wpoi drewniana obudowa �cian, no i te szczyty - wszystko to powodowa�o, �e ten troch� przekrzywiony dom przypomina� pot�nego grzyba, kt�ry wyr�s� po nocnym deszczu.
Zrozumia�em zamys�. By�o to wyobra�enie greckiego restauratora o czym� angielskim. Mia� to by� dom Anglika... dom o rozmiarach zamku! Ciekawe, co s�dzi�a o nim pierwsza pani Leonides. Prawdopodobnie nie konsultowano z ni� plan�w domu. Mia�a to by�
zapewne ma�a niespodzianka ze strony egzotycznego m�a. Zastanawia�em si�, czy wzdrygn�a si�, czy u�miechn�a. Podobno �y�a tu szcz�liwie.
- Przyt�aczaj�ce, co? - zauwa�y� inspektor Tavemer. - Oczywi�cie stary d�entelmen niema�o si� natrudzi�. S� tu trzy oddzielne domy z kuchniami, �azienkami itd. Wn�trze jest tip-top, przypomina luksusowy hotel.
We frontowych drzwiach ukaza�a si� Sophia. By�a bez kapelusza. Mia�a na sobie zielon� bluzk� i tweedow� sp�dnic�. Na m�j widok zatrzyma�a si� jak wryta.
- Co ty tu robisz?! - wykrzykn�a.
- Sophia, musz� z tob� porozmawia� - powiedzia�em. - Gdzie mogliby�my p�j��?
Przez chwil� s�dzi�em, �e mi odm�wi, ale potem odwr�ci�a si� i powiedzia�a:
- T�dy.
Przeszli�my przez trawnik. Roztacza� si� stamt�d widok na pole golfowe numer 1. Dalej widoczna by�a k�pa sosen, a za nimi zamglony krajobraz.
Sophia zaprowadzi�a mnie do zaniedbanego skalnego ogr�dka, gdzie usiedli�my na stoj�cej tu drewnianej �awce.
- No i? - zapyta�a niezbyt zach�caj�cym tonem.
Ale wys�ucha�a mnie uwa�nie.
Jej twarz nie wyra�a�a jednak tego, co my�la�a. Dopiero p�niej, kiedy sko�czy�em, wyra�nie o�ywi�a si�.
- Tw�j ojciec - powiedzia�a - to m�dry cz�owiek.
- Staruszek ma swoje zalety. Osobi�cie uwa�am, �e to paskudny pomys�... ale...
- Och, nie - przerwa�a mi. - To wcale nie jest paskudny pomys�. Tw�j ojciec, Charlesie, wie dok�adnie, co dzieje si� w moim umy�le. Wie lepiej ni� ty.
Z nag��, desperack� gwa�towno�ci� wcisn�a jedn� zaci�ni�t� d�o� w drug�.
- Musz� zna� prawd�. Musz� wiedzie�.
- Z powodu naszego zwi�zku? Ale�, kochanie...
- Nie tylko dlatego. Musz� wiedzie� dla w�asnego spokoju. Widzisz, Charlesie, nie powiedzia�am ci tego wczoraj... ale prawda jest taka... �e boj� si�.
- Boisz si�?
- Tak, boj� si�. Bardzo si� boj�. Policja, tw�j ojciec, ty - wszyscy sadz�, �e to by�a Brenda.
- Wszystko na to wskazuje...
- O tak, to mo�liwe. Ale kiedy m�wi� sobie: "Zrobi�a to prawdopodobnie Brenda", czuj�, �e to tylko pobo�ne �yczenie. Widzisz, ja nie s�dz�, by ona to zrobi�a
- Dlaczego?
- Nie wiem. Us�ysza�e� o tym od kogo� postronnego, tak jak chcia�am. Teraz poka�� ci to od wewn�trz. Po prostu nie wydaje mi si�, �eby Brenda by�a tego typu osob�, kt�ra ma ochot� nara�a� si� na jakie� niebezpiecze�stwo. Jest na to zbyt ostro�na.
- A ten m�ody cz�owiek? Laurence Brown?
- Laurence to tch�rz. Nie mia�by do tego nerw�w.
- Zastanawiam si�.
Tak, nigdy tak do ko�ca nic nie wiadomo, prawda? Ludzie potrafi� zaskakiwa�. Wyrabiamy sobie o kim� opini�, a potem okazuje si�, �e jest ona ca�kowicie b��dna. Nie zawsze... ale czasami. Jednak�e Brenda... - potrz�sn�a g�ow� - nie, to nie mog�a by� ona, ona zawsze gra�a zgodnie ze schematem. Nazywano j� typem z haremu. Lubi siedzie� i je�� s�odycze, mie� �adne ubrania i bi�uteri�, czyta� tanie powie�ci i chodzi� do kina. I mo�e to zabrzmi dziwnie - zwa�ywszy, �e dziadek mia� osiemdziesi�t siedem lat - ale my�l�, i� ona by�a nim zafascynowana. Naprawd�. Mia� w sobie jak�� si��. Wyobra�am sobie, �e kobieta mog�a si� czu� przy nim... jak kr�lowa... faworyta su�tana! My�l� - zawsze tak my�la�am - �e dzi�ki niemu Brenda czu�a si� ekscytuj�ca i romantyczna. Zawsze sprytnie post�powa� z kobietami... jest to pewien rodzaj sztuki... takiego talentu nie traci si� z wiekiem.
Zostawi�em na razie problem Brendy i wr�ci�em do s��w Sophii, kt�re mnie zaniepokoi�y.
- Dlaczego powiedzia�a�, �e si� boisz? - zapyta�em.
Sophia zadr�a�a lekko i zacisn�a d�onie.
- Bo to prawda - odpar�a cicho. - Bardzo wa�ne, by� to zrozumia�. Widzisz, jeste�my dziwn� rodzin�... Jest w nas du�o bezwzgl�dno�ci... r�nych rodzaj�w bezwzgl�dno�ci. To w�a� nie jest niepokoj�ce. Te r�ne rodzaje.
- Przyznam, �e nie bardzo rozumiem.
- Spr�buj� ci to wyja�ni�. Na przyk�ad dziadek. Kiedy raz opowiada� nam o swojej m�odo�ci na Smyrnie, wspomnia�, �e zasztyletowa� dw�ch m�czyzn. By�a jaka� b�jka... niewybaczalna zniewaga... nie wiem... ale sta�o si� to zupe�nie naturalnie. On sam w�a�ciwie o tym zapomnia�. Ale jednak dziwnie by�o us�ysze� o tym w Anglii.
Kiwn��em g�ow�.
- To jeden rodzaj bezwzgl�dno�ci - ci�gn�a Sophia. - Potem moja babka. S�abo j� pami�tam, ale wiele o niej s�ysza�am. Jej zachowanie r�wnie� cechowa�a bezwzgl�dno��, wynikaj�ca prawdopodobnie z braku wyobra�ni. Te wszystkie polowania na lisy! By�a niezwykle prostolinijna, ale i pe�na arogancji i nie ba�a si� bra� odpowiedzialno�ci za �ycie i �mier�.
- Czy to nie jest zbyt naci�gana charakterystyka?
- Tak, to mo�liwe... ale zawsze ba�am si� takich typ�w. Jest w nich uczciwo��, ale i bezwzgl�dno��. Ot, cho�by moja matka... To urocza kobieta, ale zupe�nie nie ma wyczucia proporcji. A przy tym wyj�tkowa egoistka - widzi wszystko pod k�tem zwi�zk�w z ni� sam�, nie zdaj�c sobie jednocze�nie sprawy z w�asnego egoizmu. To do�� przera�aj�ce, nie s�dzisz? Dalej Clemency, �ona wuja Rogera. To kobieta-naukowiec, prowadzi jakie� wa�ne badania. Jest te� bezwzgl�dna w zimny, nieludzki spos�b. Wuj Roger stanowi jej przeciwie�stwo. Jest najbardziej uroczym i serdecznym cz�owiekiem na �wiecie, ale ma straszny temperament. Kiedy co� go doprowadzi do sza�u, nie wie, co robi. I wreszcie ojciec... Zrobi�a d�ug� pauz�.
- Ojciec - rzek�a powoli - kontroluje si� a� za dobrze. Nigdy nie wiadomo, co my�li. Nigdy nie okazuje emocji. Prawdopodobnie jest to pod�wiadoma samoobrona przed szale�stwami emocjonalnymi matki, ale czasami... to mnie troch� niepokoi.
Moja droga - powiedzia�em - w�a�ciwie to ka�dy jest zdolny do morderstwa.
- Przypuszczam, �e to prawda. Nawet ja.
- Ty nie!
- Och tak, Charlesie, nie jestem wyj�tkiem. Przypuszczam, �e mog�abym zamordowa�... - Milcza�a przez chwil�, po czym doda�a: - Ale musia�oby to by� naprawd� tego warte!
Roze�mia�em si�. Nie mog�em si� powstrzyma�. Sophia r�wnie� u�miechn�a si�.
- Mo�e jestem g�upia - powiedzia�a - ale odkryjemy prawd� o �mierci dziadka. Musimy. Gdyby to tylko by�a Brenda...
Nagle zrobi�o mi si� �al Brendy Leonides.
5.
Na w�skiej �cie�ce wiod�cej do skalnego ogr�dka ukaza�a si� wysoka posta�, zd��aj�ca w nasz� stron�. Mia�a na g�owie sponiewierany filcowy kapelusz, star� sp�dnic� i raczej niewygodny pulower.
- Ciocia Edith - szepn�a Sophia.
Posta� przystan�a raz czy dwa, schylaj�c si� nad rabatkami, po czym energicznym krokiem zbli�y�a si� do nas. Wsta�em.
- To Charles Hayward, ciociu Edith. Moja ciocia, panna de Haviland.
Edith de Haviland by�a kobiet� oko�o siedemdziesi�cioletni�. Mia�a mas� szarych, rozczochranych w�os�w, ogorza�� twarz i przenikliwe, badawcze oczy.
- Mi�o mi - powiedzia�a. - S�ysza�am o tobie. Wr�ci�e� ze Wschodu. Jak tam tw�j ojciec?
Zaskoczony odpar�em, �e miewa si� dobrze.
- Zna�am go, kiedy by� ch�opcem - wyja�ni�a panna de Haviland. - Zna�am te� jego matk�. Jeste� do niej podobny. Przyszed�e�, by nam pom�c... czy po co� innego?
- Mam nadziej�, �e pomog� - odpar�em za�enowany.
Kiwn�a g�ow�.
- Potrzebna nam pomoc. Wsz�dzie roi si� od policji. Wyskakuj� na cz�owieka z ka�dej strony. Niekt�rzy mi si� wcale nie podobaj�. Ch�opiec z uczciwej szko�y nie powinien i�� do policji. Kt�rego� dnia widzia�am absolwenta Moyra Kinoul, kt�ry kierowa� ruchem ulicznym przy Marble Arch. Doprawdy nie wiedzia�am, gdzie jestem!
Odwr�ci�a si� do Sophii.
- Szuka ci� niania. Ryba.
- Kolejny k�opot - powiedzia�a Sophia. - P�jd� i zadzwoni� w tej sprawie.
Energicznie ruszy�a w stron� domu. Panna de Haviland pod��a�a powoli w tym samym kierunku. Dostosowa�em si� do jej krok�w.
- Nie wiem, co by�my zrobili bez kogo� takiego jak niania - powiedzia�a. - Prawie wszyscy maja swoje stare nianie. One pior�, prasuj�, gotuj� i sprz�taj�. S� wierne. Nasz� wybra�am sama... ca�e lata temu.
Zatrzyma�a si� i wyrwa�a zapl�tan� ni� zieleni.
- Paskudztwo... pow�j! Najgorszy chwast! Pl�cze si�, wije... nie mo�na si� go pozby�.
Ze z�o�ci� rozgniot�a gar�� zieleni obcasem.
- To brzydka sprawa, Charlesie Haywardzie - powiedzia�a, wskazuj�c g�ow� na dom. - Co s�dzi policja? Przypuszczam, �e nie wolno mi o to pyta�. Dziwne, �e Aristide otruto. W og�le dziwne, �e nie �yje. Nigdy go nie lubi�am. Nigdy! Ale nie mog� oswoi� si� z my�l� o jego �mierci... Dom bez niego jest taki... pusty.
Milcza�em. Pomimo lakonicznego sposobu m�wienia Edith de Haviland by�a w nastroju do wspomnie�.
- My�la�am dzi� rano... �yj� tu ju� bardzo d�ugo. Ponad czterdzie�ci lat. Przysz�am po �mierci siostry. On mnie poprosi�. Siedmioro dzieci, a najm�odsze mia�o zaledwie rok... Nie mog�am pozwoli�, �eby wychowa� je cudzoziemiec, prawda? To by�o niedopuszczalne ma��e�stwo. Zawsze czu�am, �e Marcia musia�a by�... zaczarowana. Brzydki, pospolity, ma�y obcokrajowiec. Chocia� gdy chodzi o dzieci, to musz� przyzna�, �e da� mi woln� r�k�. Opiekunki, guwernantki, szko�a. I w�a�ciwe jedzenie... nie ten dziwny, ostro przyprawiany ry�, kt�ry on jada�.
- I mieszka tu pani do tej pory? - wymrucza�em.
- Tak. Troch� to dziwne... Mog�am odej��, kiedy dzieci doros�y i po�eni�y si�... chyba zainteresowa�am si� ogrodem. No i by� Philip. Kiedy m�czyzna �eni si� z aktork�, nie ma �ycia rodzinnego. Nie wiem, po co aktorki rodz� dzieci. Kiedy tylko male�stwo przychodzi na �wiat, zostawiaj� je i p�dz� jak szalone, by gra� w takim na przyk�ad Edynburgu lub jakim� innym odleg�ym miejscu. Philip zrobi� rozs�dn� rzecz. Przeni�s� si� tutaj ze swoimi ksi��kami.
- Co robi Philip Leonides?
- Pisze ksi��ki. Te� nie wiem, po co, bo nikt nie chce ich czyta�. Wszystkie dotycz� niejasnych szczeg��w historycznych. Nigdy o nich nie s�ysza�e�, prawda?
Przyzna�em to.
- Zbyt wiele pieni�dzy, oto w czym problem - rzek�a panna de Haviland. - Wi�kszo�� ludzi musi porzuci� dziwactwa, by zarabia� na �ycie.
- Czy jego ksi��ki nie przynosz� dochod�w?
- Oczywi�cie, �e nie. Uwa�any jest za wielki autorytet odno�nie pewnych okres�w dziej�w, i to wszystko. Ale jego ksi��ki nie musz� przynosi� dochod�w. Aristide podarowa� mu sto tysi�cy funt�w. Co� fantastycznego! �eby m�g� unika� obowi�zk�w! Aristide da� im finansow� niezale�no��. Roger kieruje firm� Associated Catering, Sophia ma poka�ne konto, a dzieci pieni�dze w trustach.
- Wi�c nikt nie zyskuje szczeg�lnie na jego �mierci?
Rzuci�a mi dziwne spojrzenie.
- Ale� tak. Wszyscy dostan� wi�cej pieni�dzy. Ale prawdopodobnie mogliby je mie�, gdyby go po prostu poprosili.
- Czy podejrzewa pani kogo� o to otrucie, panno de Haviland?
Odpowiedzia�a w typowy dla siebie spos�b.
- Nie, naprawd� nie. Bardzo mnie to martwi. Nie jest przyjemnie my�le�, �e w domu jest osoba w rodzaju Borgii. Przypuszczam, �e policja podejrzewa biedn� Brend�.
- Nie s�dzi pani, �e maj� racj�?
- Trudno powiedzie�. Zawsze wydawa�a mi si� wyj�tkowo g�upi� i pospolit� kobiet�, do�� konwencjonaln�. Nie tak wyobra�a�am sobie trucicielk�. Ale kiedy dwudziestoczteroletnia kobieta wychodzi za m�� za m�czyzn� oko�o osiemdziesi�tki, to jasne jest, �e robi to dla jego pieni�dzy. My�la�a pewnie, �e szybko zostanie m�od� wdow�. Ale przeliczy�a si� - Aristide by� wyj�tkowo twardym starym cz�owiekiem. Jego cukrzyca zatrzyma�a si�. Wygl�da�o na to, �e do�yje setki. Przypuszczam, �e zm�czy�o j� czekanie...
- W takim razie... - zacz��em i urwa�em.
- W takim razie - odpar�a panna de Haviland energicznie - wszystko b�dzie mniej wi�cej w porz�dku. Oczywi�cie nie da si� unikn�� irytuj�cego rozg�osu, ale ostatecznie ona nie nale�y do rodziny.
- Nie podejrzewa pani nikogo innego?
- Kogo mog�abym podejrzewa�?
Zastanowi�em si�. Mia�em podejrzenie, kt�re mog�o te� zago�ci� w g�owie pod sfatygowanym filcowym kapeluszem.
By�em pewien, �e za tym troch� chaotycznym sposobem m�wienia ukrywa� si� przenikliwy umys�, kt�ry nie pr�nowa�. Przez chwil� rozwa�a�em mo�liwo��, �e panna de Haviland sama otru�a Aristide Leonidesa...
Nie by�o to niemo�liwe. Wci�� mia�em przed oczami maluj�c� si� na jej twarzy zawzi�to��, z jak� rozgniata�a obcasem ten nieszcz�sny pow�j.
Przypomnia�o mi si� s�owo, kt�rego u�y�a Sophia. Bezwzgl�dno��.
Potrzebowa�aby jednak dostatecznego powodu... Co mog�o by� dla Edith de Haviland wystarczaj�cym powodem?
Wiedzia�em, �e aby na to odpowiedzie�, musz� pozna� j� lepiej.
6.
Frontowe drzwi domu by�y otwarte. Weszli�my przez nie do zadziwiaj�co obszernego holu. By� umeblowany z umiarem i bez zbytniego przepychu: wypolerowany czarny d�b i b�yszcz�cy mosi�dz. W tyle, gdzie zwykle znajduje si� klatka schodowa, dostrzeg�em �cian� z bia�ej boazerii i drzwi.
- Ta cz�� domu nale�a�a do mojego szwagra - wyja�ni�a panna de Haviland. - Parter zamieszkuj� Philip i Magda.
Weszli�my w drzwi po lewej stronie i znale�li�my si� w olbrzymim salonie o �cianach wy�o�onych bia�oniebiesk� boazeri�. Sta�y tu solidne meble obite ci�kim brokatem, a na ka�dym stoliku i na �cianach pe�no by�o fotografii i obraz�w aktor�w, tancerzy, projekt�w scenografii i kostium�w. Nad kominkiem wisia�o p��tno Degasa przedstawiaj�ce scen� z baletu. Salon ton�� wr�cz w kwiatach - wsz�dzie porozstawiane by�y wazony pe�ne wspania�ych go�dzik�w i olbrzymich br�zowych chryzantem.
- Przypuszczam - powiedzia�a panna de Haviland - �e chce si� pan zobaczy� z Philipem.
Czy chcia�em zobaczy� si� z Philipem? Nie mia�em poj�cia. Jedyne, co chcia�em, to zobaczy� ponownie Sophi�. Wyra�nie zach�ca�a mnie do planu Staruszka, ale znikn�a ze sceny, by telefonowa� gdzie� w zwi�zku z ryb�, i nie da�a mi �adnych wskaz�wek do dalszego dzia�ania. Czy mia�em przedstawi� si� Philipowi Leonidesowi jako m�ody m�czyzna pragn�cy po�lubi� jego c�rk�, czy jako przypadkowy przyjaciel, kt�ry wpad� z wizyt� (z pewno�ci� nie w takim momencie!), czy jako wsp�pracownik policji?
Ale panna de Haviland nie da�a mi czasu, bym m�g� rozwa�y� jej pytanie. W rzeczy samej nie by�o to pytanie, a raczej stwierdzenie, jako �e panna de Haviland - jak zd��y�em zauwa�y� - sk�onna by�a bardziej do twierdzenia ni� pytania.
- P�jdziemy do biblioteki - powiedzia�a. Poprowadzi�a mnie przez salon, korytarz i drugie drzwi do du�ego pokoju pe�nego ksi��ek. Ksi��ki nie ogranicza�y si� do si�gaj�cych sufitu p�ek. Le�a�y wsz�dzie - na krzes�ach, sto�ach, a nawet na pod�odze. Jednak nie by�y w nie�adzie.
Pok�j by� ch�odny. Brakowa�o w nim zapachu, kt�rego si� spodziewa�em. Czu�em st�chlizn� ksi��ek i troch� wosku. Po sekundzie czy dw�ch zrozumia�em, czego brakowa�o. Tytoniu. Philip Leonides nie pali�.
Kiedy weszli�my, wsta� zza biurka. By� to wysoki m�czyzna, oko�o czterdziestki, niezwykle przystojny. Wszyscy tak bardzo podkre�lali brzydot� Aristide Leonidesa, �e z jakiego� powodu oczekiwa�em, i� jego syn tak�e b�dzie brzydki. Tote� zaskoczy�a mnie doskona�o�� rys�w jego twarzy - prosty nos, nieskazitelna linia szcz�k, kszta�tne czo�o i przydaj�ce mu uroku, jasne, lekko posrebrzone siwizn� w�osy.
- To Charles Hayward, Philipie - powiedzia�a Edith de Haviland.
- Ach, mi�o mi.
Nie mog�em stwierdzi�, czy s�ysza� o mnie. D�o�, kt�r� mi poda�, by�a zimna. Nie okaza� ciekawo�ci. Troch� mnie to zdenerwowa�o. Sta� tam, cierpliwy i nie zainteresowany.
- Gdzie s� ci okropni policjanci? - zapyta�a panna de Havi-land. - Byli tutaj?
- Wydaje mi si�, �e inspektor... - popatrzy� na wizyt�wk� na biurku - Taverner ma za chwil� przyj�� si� ze mn� zobaczy�.
- Gdzie jest teraz?
- Nie mam poj�cia, ciociu Edith. Chyba na g�rze.
- Z Brend�?
- Naprawd� nie wiem.
Patrz�c na Philipa Leonidesa, wydawa�o si� niemo�liwe, �e w jego bliskim otoczeniu pope�niono morderstwo.
- Czy Magda ju� wsta�a?
- Nie wiem. Zwykle nie wstaje przed jedenasta.
- Chyba j� s�ycha� - mrukn�a Edith de Haviland.
Z korytarza dobieg� wysoki dono�ny g�os, zbli�aj�cy si� wyra�nie do biblioteki. Nagle drzwi otworzy�y si� gwa�townie i. stan�a w nich wysoka kobieta z papierosem w d�ugiej szklanej lufce. Nie wiem, jak zdo�a�a to zrobi�, ale odnios�em wra�enie, �e wesz�y trzy osoby, a nie jedna.
Ubrana by�a w elegancki peniuar z brzoskwiniowej satyny, kt�rego po�y podtrzymywa�a r�k�. Na plecy sp�ywa�a jej kaskada tycjanowskich w�os�w, za� twarz nieomal szokowa�a nago�ci�, kt�r� kobiety uzyskuj� dzi� przez zupe�ny brak makija�u.
Mia�a ogromne niebieskie oczy i m�wi�a bardzo szybko ochryp�ym, atrakcyjnym g�osem z nieco przesadn� dykcj�.
- Kochanie, nie wytrzymam tego... po prostu nie wytrzymam... pomy�l tylko o prasie... nie ma tego jeszcze w gazetach, ale oczywi�cie b�dzie... Wci�� nie mog� zdecydowa� si�, co za�o�y� na czas �ledztwa... co� bardzo przyt�umiaj�cego... ale nie czer�, mo�e ciemna purpura... tylko �e nie mam ani odrobiny takiego materia�u, a zgubi�am gdzie� adres tego okropnego cz�owieka, kt�ry je sprzedaje... wiesz, to gdzie� w pobli�u alei Shafterbury... je�eli tam pojad� samochodem, policja b�dzie mnie �ledzi� i mog� zadawa� mi �enuj�ce pytania, prawda? Co ja mam im odpowiedzie�? Jaki ty jeste� spokojny! Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, �e mo�emy teraz opu�ci� wreszcie ten okropny dom? Wolno��... wolno��! Och, to nieuprzejme, kiedy stary dziadzio... Oczywi�cie, nigdy nie ode-szliby�my, gdyby by�. Naprawd� �wiata poza nami nie widzia�... pomimo tych wszystkich k�opot�w, jakie mieli�my przez t� kobiet� z g�ry. Jestem pewna, �e gdyby�my odeszli zostawiaj�c go jej, odci��by nas od wszystkiego. Okropna kreatura! Ostatecznie biedny stary dziadzio by� bliski dziewi��-dziesiatki... nic by nie powstrzyma�o tej okropnej kobiety. Wiesz, Philipie, naprawd� uwa�am, �e to doskona�a okazja do zagrania sztuki o Edith Thompson. To morderstwo zrobi nam reklam�. Bildenstien powiedzia�, �e mo�e dosta� Thespiana... ta ponura sztuka wierszem o g�rnikach mo�e zej�� ze sceny w ka�dej chwili... to cudowna rola... cudowna. Wiem, �e musz� zawsze gra� w komediach, z powodu mojego nosa... ale w sztuce o Edith Thompson jest wiele komizmu... nie s�dz�, by autor zdawa� sobie z tego spraw�... komedia zawsze wzmaga niepewno��. Wiem ju� jak to zagram... zwyczajna, g�upia, symuluj�ca a� do ostatniej minuty, a potem...
Wyrzuci�a rami� w prz�d, papieros wypad� jej z luft� i upad� na wypolerowane mahoniowe biurko, kt�re zacz�� przypala�. Philip oboj�tnie si�gn�� po niedopa�ek i wrzuci� go do kosza na �mieci.
- A potem - wyszepta�a Magda Leonides z nagle rozszerzonymi oczyma i zesztywnia�� twarz� - ...czysty terror...
Trwa�o to przez jakie� dwadzie�cia sekund, a potem jej twarz odpr�y�a si�, skurczy�a, przybieraj�c min� zak�opotanego dziecka bliskiego wybuchni�cia p�aczem.
Nagle wszystkie emocje znikn�y, jakby zmyte przez g�bk�, i kobieta odwr�ci�a si� do mnie, pytaj�c zwyczajnym tonem:
- Nie s�dzi pan, �e tak nale�y zagra� Edith Thompson?
Odpowiedzia�em, �e dok�adnie tak, cho� w tym momencie nie bardzo mog�em sobie przypomnie�, kim by�a Edith Thompson, zale�a�o mi jednak, by dobrze zacz�� znajomo�� z matk� Sophii.
- Podobna do Brendy, prawda? - zapyta�a Magda. - W�a�ciwie nigdy o tym nie my�la�am. To interesuj�ce. Czy powinnam powiedzie� o tym inspektorowi?
M�czyzna za biurkiem zmarszczy� lekko brwi.
- Magdo, w og�le nie ma potrzeby, by� z nim rozmawia�a. Powiem mu wszystko, co zechce wiedzie�.
- Nie rozmawia� z nim? - Podnios�a g�os. - Ale� oczywi�cie, �e musz� si� z nim zobaczy�. Och, Philipie, ty w og�le nie posiadasz wyobra�ni. Nie zdajesz sobie sprawy z wa�no�ci detali. B�dzie chcia� wiedzie� dok�adnie, jak i kiedy to si� sta�o, wszystkie szczeg�y, kt�re mogli�my zauwa�y�, czas...
- Mamo - odezwa�a si� Sophia, wchodz�c do pokoju - nie wolno ci opowiada� inspektorowi k�amstw.
- Sophio... kochanie...
- Wiem, wiem. Ju� sobie wszystko wymy�li�a�1 i jeste� gotowa do wspania�ego przedstawienia. Ale mylisz si�. Ca�kowicie si� mylisz.
- Nonsens. Nie wiesz...
- Wiem. Chcesz to zagra� zupe�nie inaczej. B�dziesz zgaszona... ma�om�wna... zatrzymuj�ca wszystko dla siebie... stoj�ca na stra�y... chroni�ca rodzin�.
Twarz Magdy Leonides wyra�a�a naiwne zak�opotanie dziecka.
- Naprawd� tak s�dzisz? - zapyta�a.
- Tak. Odrzu� to. To idea sztuki - odpar�a Sophia, a widz�c, �e matka zaczyna si� zastanawia�, natychmiast doda�a:
- Przygotowa�am ci czekolad�. Jest w salonie.
- Och, cudownie. Umieram z g�odu. Ruszy�a ku drzwiom.
- Nie wie pan - powiedzia�a, a s�owa te by�y skierowane albo do mnie, albo do p�ki za moj� g�ow� -jak wspaniale jest mie� c�rk�!
Po tej ostatniej sentencji wysz�a.
- B�g wie - westchn�a panna de Haviland - co powie policji.
- B�dzie w porz�dku - odpar�a Sophia.
- Mo�e powiedzie� wszystko.
- Nie martw si�. Zagra to, co ka�e jej re�yser. A re�yserem b�d� ja.
Pod��y�a za matk�, ale w drzwiach odwr�ci�a si� na pi�cie i powiedzia�a:
- Jest tu inspektor Taverner, ojcze. Chce z tob� rozmawia�. Nie b�dzie ci przeszkadza�, �e Charles zostanie, prawda?
Na twarzy Philipa Leonidesa pojawi�o si� lekkie zak�opotanie.
- Ale�, oczywi�cie... oczywi�cie - wymrucza� niewyra�nie. Wszed� inspektor Taverner, solidny, niezawodny i zawodowo punktualny.
"To tylko niewielka nieprzyjemno�� - zdawa�y si� m�wi� jego maniery - i na dobre wyniesiemy si� z tego domu, a prosz� mi wierzy�, nikt nie pragnie tego bardziej ni� ja. Wcale nie chcemy si� nikomu naprzykrza�, zapewniam pana"...
Nie wiem, jak zdo�a� bez s��w, a jedynie przysuwaj�c krzes�o do biurka, zakomunikowa� to wszystko, ale zadzia�a�o. Usiad�em skromnie w pewnym oddaleniu.
- S�u�� panu, inspektorze Taverner - odezwa� si� Philip.
- Czy ja jestem potrzebna? - zapyta�a panna de Haviland.
- Nie w tym momencie. Porozmawiam z pani� p�niej...
- Oczywi�cie. B�d� na g�rze. Wysz�a, zamykaj�c za sob� drzwi.
- Wi�c,