1814
Szczegóły |
Tytuł |
1814 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1814 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1814 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1814 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
STEPHEN KING
MIASTECZKO SALEM
PRZE�O�Y� : ARKADIUSZ NAKONIECZNIK
SCAN-DAL
Naomi Rachel King
�...z obietnicami, kt�rych trzeba dotrzyma�.
Od autora
Nikt nie pisze d�ugiej powie�ci zupe�nie sam, dlatego te� chcia�bym skorzysta� z okazji, aby podzi�kowa� niekt�rym spo�r�d os�b, kt�re pomog�y mi podczas pracy nad Miasteczkiem Salem. O przyj�cie wyraz�w wdzi�czno�ci prosz�: G. Everetta McCutcheona z Hampden Academy za praktyczne rady i zach�t�; doktora Johna Pearsona z Old Town w stanie Maine, lekarza s�dowego okr�gu Penobscot i zarazem specjalist� najwy�szej klasy; ksi�dza Renalda Hallee'ego z katolickiego ko�cio�a �w. Jana w Bangor w stanie Maine; i oczywi�cie moj� �on�, kt�rej krytyczne spojrzenie jest r�wnie ostre i przenikliwe jak zawsze.
Chocia� miasta otaczaj�ce Jerusalem s� w pe�ni prawdziwe, to jednak samo miasteczko istnieje wy��cznie w wyobra�ni autora, w zwi�zku z czym wszelkie podobie�stwo mi�dzy zamieszkuj�cymi je osobami a lud�mi �yj�cymi w rzeczywistym �wiecie jest przypadkowe i nie zamierzone.
S. K.
PROLOG
Czego tu szukasz, m�j stary przyjacielu?
Po latach sp�dzonych poza domem przybywasz,
Nios�c ze sob� wspomnienia,
Kt�re� przechowywa� pod obcym niebem
Z dala od swej ziemi.
George Seferis
1
Niemal wszyscy s�dzili, �e m�czyzna i ch�opiec - to ojciec i syn.
Jechali starym citroenem kr�t� tras� prowadz�c� na po�udniowy zach�d, trzymaj�c si� g��wnie bocznych dr�g i cz�sto zmieniaj�c tempo jazdy. Zanim dotarli do celu, zatrzymali si� w trzech miejscach: najpierw w Rhode Island, gdzie wysoki, ciemnow�osy m�czyzna pracowa� w tkalni, potem w Youngstown w stanie Ohio, gdzie przez trzy miesi�ce by� zatrudniony przy monta�u ci�gnik�w, a wreszcie w niewielkim kalifornijskim miasteczku po�o�onym w pobli�u granicy z Meksykiem, gdzie pracowa� na stacji benzynowej i naprawia� ma�e zagraniczne samochody, ku swemu zdziwieniu i zadowoleniu daj�c sobie z tym ca�kiem nie�le rad�.
Wsz�dzie, gdzie si� zatrzymywali, kupowa� ukazuj�cy si� w Portland Press-Herald i szuka� w nim informacji dotycz�cych ma�ego, po�o�onego w po�udniowej cz�ci stanu Maine miasteczka Jerusalem. Od czasu do czasu udawa�o mu si� na nie natrafi�.
Zanim dotarli do Central Falls, napisa� w motelowych pokojach szkic powie�ci i wys�a� go do swego agenta. Milion lat temu, w czasach, kiedy ciemno�� nie ogarn�a jeszcze jego �ycia, by� ciesz�cym si� umiarkowanym uznaniem pisarzem. Agent zani�s� szkic do wydawcy, kt�ry wyrazi� uprzejme zainteresowanie, lecz nie objawi� najmniejszej ch�ci wyp�acenia
jakiejkolwiek zaliczki.
- Dzi�kuj� i prosz� wci�� jeszcze s� zupe�nie za darmo � powiedzia� m�czyzna do ch�opca, dr�c list od agenta.
W jego s�owach nie by�o jednak zbyt wiele goryczy, a wkr�tce potem i tak zabra� si� do pisania powie�ci.
Ch�opiec m�wi� bardzo niewiele. Jego twarz by�a zawsze skupiona, a ciemne oczy zdawa�y si� bezustannie wpatrywa� w jaki� ponury, widoczny tylko dla niego horyzont. W restauracjach i na stacjach benzynowych, przy kt�rych zatrzymywali si� po drodze, by� po prostu uprzejmy i nic wi�cej. Najwyra�niej stara� si� nie traci� z pola widzenia wysokiego, ciemnow�osego m�czyzny, a kiedy ten musia� opu�ci� go na chwil�, �eby skorzysta� z �azienki, ch�opca natychmiast zaczyna� ogarnia� niepok�j. Nie chcia� rozmawia� o Jerusalem, cho� jego towarzysz usi�owa� od czasu do czasu sprowadzi� rozmow� na ten temat i nie zagl�da� do dziennika z Portland, kt�ry m�czyzna cz�sto celowo k�ad� w zasi�gu jego r�ki.
Kiedy powie�� zosta�a uko�czona, mieszkali w chacie stoj�cej niemal na samej pla�y, z dala od autostrady. Bardzo cz�sto k�pali si� w Pacyfiku, cieplejszym i przyja�niejszym od Oceanu Atlantyckiego. Nie przynosi� �adnych wspomnie�. Ch�opiec stawa� si� coraz bardziej br�zowy.
Chocia� sta� ich by�o na dach nad g�ow� i trzy solidne posi�ki dziennie, �ycie, jakie prowadzili, zacz�o budzi� w m�czy�nie niepok�j i w�tpliwo�ci. Co prawda, ca�y czas uczy� ch�opca, kt�ry wydawa� si� nie mie� pod wzgl�dem edukacji �adnych op�nie� (by� bystry i bardzo lubi� ksi��ki, tak jak on sam), ale widzia�, �e pr�by zatarcia wspomnie� o Jerusalem nie wychodzi�y ch�opcu na dobre. Nieraz krzycza� przez sen i zrzuca� koce na pod�og�.
Pewnego dnia przyszed� list z Nowego Jorku. Agent informowa�, �e wydawnictwo Random House jest gotowe zap�aci� dwana�cie tysi�cy dolar�w zaliczki i �e gwarantuje klubow� sprzeda� ksi��ki. Czy autor zgodzi si� przyj�� te warunki?
Zgodzi� si�.
Zrezygnowa� z pracy na stacji benzynowej i wraz z ch�opcem przejecha� na drug� stron� granicy.
2
Los Zapatos, co znaczy �buty� (nazwa ta zawsze wprawia�a m�czyzn� w znakomity humor), by�o ma�� wiosk� po�o�on� w pobli�u oceanu. W�a�ciwie nie spotyka�o si� tu turyst�w. Nie by�o ani dobrej drogi, ani pi�knego widoku na Pacyfik, ani �adnych zabytk�w - trzeba by�o jecha� pi�� mil dalej na zach�d, �eby mie� to wszystko. W dodatku w miejscowej knajpie a� roi�o si� od karaluch�w, jedyna za� miejscowa dziwka mia�a pi��dziesi�t lat i by�a ju� babci�.
Opu�ciwszy Stany znale�li si� w oazie niemal nieziemskiego spokoju. Nad g�owami nie lata�y samoloty, nigdzie nie p�aci�o si� za wej�cie ani za przejazd, a w promieniu stu mil nikt nie posiada� ani nie marzy� o posiadaniu elektrycznej kosiarki do trawy. Mieli radio, ale nawet ono jedynie szumia�o bez sensu, bo wszystkie wiadomo�ci by�y nadawane po hiszpa�sku; po pewnym czasie ch�opiec zacz�� cokolwiek rozumie�, lecz dla m�czyzny audycje mia�y ju� na zawsze pozosta� niezrozumia�ym be�kotem. W programach muzycznych prezentowano niemal wy��cznie opery. Wieczorem czasami udawa�o im si� z�apa� stacj� z Monterey, nadaj�c� muzyk� pop, ale g�os co chwil� zanika�. Jedynym dzia�aj�cym silnikiem w zasi�gu s�uchu by� oryginalny, archaiczny rototiller, stanowi�cy w�asno�� jednego z rolnik�w. Je�li wiatr wia� akurat z tego kierunku, to do ich uszu dociera� jego nieregularny, perkocz�cy odg�os, przywodz�cy na my�l jakiego� niespokojnego ducha. Oni sami czerpali wod� r�cznie.
Raz lub dwa razy w miesi�cu, nie zawsze razem, chodzili na msz� do ma�ego ko�ci�ka. �aden z nich nie rozumia� liturgii, ale mimo to tam chodzili. M�czyzna czasem przy�apywa� si� na tym, �e drzemie w potwornej duchocie, uko�ysany monotonnym, znajomym rytmem i o�ywiaj�cymi go g�osami. Pewnej niedzieli ch�opiec przyszed� na skrzypi�c�, tyln� werand�, gdzie m�czyzna pracowa� nad now� ksi��k� i powiedzia� mu z wahaniem, �e rozmawia� z ksi�dzem na temat swojego ewentualnego chrztu. M�czyzna skin�� g�ow� i zapyta�, czy zna na tyle hiszpa�ski, �eby przyj�� konieczne nauki, ale ch�opiec odpar�, �e to nie powinno stanowi� wi�kszego problemu.
Raz w tygodniu m�czyzna wyrusza� w czterdziestomilow� podr� po gazet� z Portland, zawsze pochodz�c� co najmniej sprzed kilku dni, a czasem nosz�c� wyra�ne �lady psiego moczu. W dwa tygodnie po tej rozmowie z ch�opcem natrafi� w niej na obszerny artyku� o miasteczku Salem i innym, po�o�onym w stanie Vermont, nosz�cym nazw� Momson. W artykule by�o r�wnie� wymienione jego nazwisko.
Zostawi� gazet� na wierzchu, jednak bez specjalnej nadziei, �e ch�opiec we�mie j� do r�ki. Artyku� zaniepokoi� go z kilku powod�w; wygl�da�o na to, �e w Salem sprawy nie wr�ci�y jeszcze do normy.
Nazajutrz ch�opiec przyszed� do niego, trzymaj�c w r�ku gazet� otwart� na artykule zatytu�owanym �Czy�by nawiedzone miasto?�
- Boj� si� - powiedzia�.
- Ja te� - odpar� wysoki m�czyzna.
3
CZY�BY NAWIEDZONE MIASTO?
John Lewis
Jerusalem - niewielkie miasteczko po�o�one na wsch�d od Cumberland, mniej wi�cej dwadzie�cia mil na p�noc od Portland. Nie pierwsze w historii Ameryki, kt�re wyludni�o si� i umar�o, ani najprawdopodobniej nie ostatnie, ale za to z pewno�ci� jedno z najbardziej tajemniczych. Na Po�udniowym Zachodzie takie miasta nie nale�� wcale do rzadko�ci; powstawa�y niemal z dnia na dzie� wok� nowo odkrytych pok�ad�w z�ota i srebra, a potem, gdy wyczerpa�y si� �y�y kruszcu, niemal r�wnie raptownie znika�y, pozostawiaj�c opuszczone sklepy, hotele i bary.
Jedynym wydarzeniem w Nowej Anglii, kt�re mo�na por�wna� do tajemniczego wyludnienia Jerusalem czy te� Salem, jak cz�sto nazywaj� je okoliczni mieszka�cy, jest to, co spotka�o le��ce w stanie Vermont miasteczko Momson. Latem roku 1923 znikn�li bez �ladu wszyscy jego mieszka�cy - trzysta dwana�cie os�b. Domy i kilka niewielkich budynk�w mieszcz�cych urz�dy nadal stoj�, lecz od pi��dziesi�ciu dw�ch lat s� zupe�nie puste. Z kilku z nich usuni�to ca�e wyposa�enie, ale wi�kszo�� jest nadal ca�kowicie umeblowana, jakby w �rodku zwyczajnego dnia powia� nagle jaki� potworny wiatr, unosz�c ze sob� wszystkich ludzi. W jednym z dom�w pozosta� nakryty ju� do wieczornego posi�ku st�, w innym zas�ano ��ka, jakby szykuj�c si� do spoczynku, w sklepie za� znaleziono le��c� na ladzie sztuk� zmursza�ej, bawe�nianej tkaniny; w okienku kasy widnia�a wybita nale�no��: $ 1,22 - a w samej kasie le�a�o nietkni�te niemal pi��dziesi�t dolar�w.
Okoliczni mieszka�cy lubi� zabawia� turyst�w historyjk� o tym, jakoby miasteczko by�o nawiedzone - rzekomo w�a�nie z tego powodu przez tyle lat nikt si� w nim nie osiedli�. Znacznie bardziej prawdopodobnym wyt�umaczeniem jest jednak to, �e Momson le�y w odludnej cz�ci stanu, z daleka od g��wnych dr�g. Nie ma w nim nic, co nie mog�oby si� znale�� r�wnie� w jakiejkolwiek innej podobnej miejscowo�ci - oczywi�cie z wyj�tkiem przypominaj�cej tajemnic� �Mary Celeste� zagadki jego nag�ego opustoszenia.
Mniej wi�cej to samo mo�na powiedzie� o Jerusalem.
Wed�ug spisu z roku 1970 miasteczko Salem liczy�o 1319 mieszka�c�w, co w por�wnaniu ze spisem sprzed dziesi�ciu lat oznacza�o przyrost dok�adnie o sze��dziesi�t siedem os�b. �ycie toczy�o si� leniwie i wygodnie, i nie dzia�o si� w�a�ciwie nic godnego uwagi. Jedynym bardziej znacz�cym wydarzeniem, o kt�rym mogli rozmawia� starsi obywatele, regularnie spotykaj�cy si� w parku lub sklepie ogrodniczym Crossena, by� po�ar z roku 1951, kiedy to lekkomy�lnie rzucona zapa�ka sta�a si� przyczyn� jednego z najwi�kszych po�ar�w lasu w historii stanu.
Dla kogo�, kto chcia�by sp�dzi� jesie� swego �ycia w ma�ym prowincjonalnym miasteczku, gdzie ka�dego interesuj� tylko jego w�asne sprawy, najwa�niejszym za� wydarzeniem ka�dego tygodnia jest spotkanie Klubu Kobiet, Salem stanowi�oby idealne miejsce. Pod wzgl�dem demograficznym spis z roku 1970 potwierdzi� zar�wno wyniki bada� socjolog�w, jak i obserwacje wszystkich d�ugoletnich mieszka�c�w jakiegokolwiek miasteczka w stanie Maine: du�o ludzi starych, troch� biednych i du�o m�odych, kt�rzy natychmiast po uko�czeniu szko�y uciekali z dyplomami pod pach�, �eby ju� nigdy tu nie powr�ci�.
Jednak mniej wi�cej rok temu w Jerusalem sta�o si� co� niezwyk�ego: zacz�li znika� ludzie. To znaczy, zdecydowana wi�kszo�� nie znikn�a w �cis�ym znaczeniu tego s�owa. Miejscowy policjant Parkins Gillespie mieszka teraz ze swoj� siostr� w Kittery. Charles James, w�a�ciciel usytuowanej naprzeciw apteki stacji benzynowej, ma obecnie warsztat samochodowy w s�siednim Cumberland. Pauline Dickens przenios�a si� do Los Angeles, Rhoda Curless za� pracuje przy misji �w. Mateusza w Portland. Lista tych, kt�rzy �znikn�li� w�a�nie w ten spos�b, jest bardzo d�uga.
Jedno, co dziwi u tych ludzi, to ich wsp�lna niech�� - lub niezdolno�� - do m�wienia o Jerusalem i o tym, co si� tam wydarzy�o. Parkins Gillespie popatrzy� na pisz�cego te s�owa, zapali� papierosa i powiedzia�: �Po prostu postanowi�em si� przeprowadzi�. Charles James twierdzi, �e zosta� zmuszony do przenosin, poniewa� prowadzony przez niego interes przesta� przynosi� zyski, kiedy miasto wyludni�o si�. Pauline Dickens, kt�ra przez wiele lat pracowa�a jako kelnerka w Excellent Cafe, w og�le nie odpowiedzia�a na m�j list, panna Curless za� kategorycznie odm�wi�a udzielenia jakichkolwiek informacji na temat miasteczka Salem.
Zagadk� wielu pozosta�ych znikni�� mo�na rozwik�a� dzi�ki dedukcji opieraj�cej si� na pewnych uprzednich badaniach. Lawrence Crockett, miejscowy po�rednik w handlu nieruchomo�ciami, ulotni� si� wraz ze sw� �on� i c�rk�, pozostawiaj�c po sobie �lad w postaci wielu budz�cych powa�ne w�tpliwo�ci transakcji. (Jedna z nich dotyczy�a dzia�ki budowlanej w Portland, na kt�rej obecnie wznosi si� du�e centrum handlowe.) Royce McDougall i jego �ona stracili w tym roku nowo narodzonego syna, wi�c raczej nic nie trzyma�o ich w miasteczku. Mog� teraz by� dok�adnie wsz�dzie. Podobnie - wielu innych. Oto wypowied� szefa Policji Stanowej, Petera McFee: �Poszukujemy wielu os�b z Jerusalem, ale to nie jest jedyne miasto w stanie Maine, w kt�rym znikaj� ludzie. Royce McDougall nie sp�aci� kredytu w banku i jeszcze w dw�ch instytucjach finansowych... Moim zdaniem, to typowy oszust, kt�ry postanowi� w ten spos�b wymiga� si� od k�opot�w. Pr�dzej czy p�niej skorzysta z kt�rej� z kart kredytowych, kt�re mia� w swoim portfelu i wtedy komornicy dostan� go w swoje r�ce. W Ameryce nag�e znikni�cia ludzi nie s� niczym nadzwyczajnym. �yjemy w zmotoryzowanym spo�ecze�stwie; ludzie co dwa lub trzy lata pakuj� manatki i ruszaj� w drog�, nieraz zapominaj�c o zostawieniu nowego adresu. Szczeg�lnie zatwardziali d�u�nicy�.
Jednak pomimo nieugi�tego rozs�dku, emanuj�cego ze s��w kapitana McFee, trzeba przyzna�, �e w miasteczku Salem stykamy si� z wieloma nie wyja�nionymi zagadkami. W�r�d zaginionych znajduje si� mi�dzy innymi Henry Petrie wraz z �on� i synem, a przecie� pana Petrie'ego, d�ugoletniego urz�dnika firmy ubezpieczeniowej, trudno jest nazwa� zatwardzia�ym d�u�nikiem. Na li�cie budz�cej niepok�j swoj� d�ugo�ci� figuruj� tak�e nazwiska miejscowego grabarza, bibliotekarki i kosmetyczki.
W s�siednich miasteczkach zacz�a si� ju� szerzy� epidemia plotek, daj�ca zwykle pocz�tek narodzinom nowej legendy. Jerusalem zyska�o sobie opini� nawiedzonego miejsca. Kr��� s�uchy, jakoby nad przecinaj�c� miasto lini� wysokiego napi�cia widywano tajemnicze, kolorowe �wiat�a, a na rzucon� mimochodem uwag�, �e by� mo�e wszyscy mieszka�cy zostali porwani przez UFO, nikt nie reaguje �miechem. M�wi si� r�wnie� o �mrocznym sprzysi�eniu� m�odych ludzi, kt�rzy odprawiali w miasteczku czarne msze i w ten spos�b �ci�gn�li na nie Gniew Bo�y, kt�ry unicestwi� wszystkich �yj�cych w miejscowo�ci nosz�cej t� sam� nazw�, co najwa�niejsze miasto Ziemi �wi�tej, natomiast ci o nieco bardziej sceptycznym nastawieniu wspominaj� o znanej sprawie z Houston w Teksasie, gdzie trzy lata temu odkryto zbiorowe groby wielu zaginionych os�b.
Po wizycie w Salem tego rodzaju przypuszczenia wydaj� si� znacznie mniej nieprawdopodobne. Nie dzia�a ani jeden sklep. Jako ostatnia zamkn�a swoje podwoje apteka Spencera, zaprzestaj�c dzia�alno�ci w styczniu tego roku. Sklep ogrodniczy Crossena, sklep z narz�dziami, antykwariat Barlowa i Strakera, Excellent Cafe, a nawet siedziba Rady Miejskiej s� pozabijane na g�ucho deskami. Nowa szko�a podstawowa stoi pusta, podobnie jak szko�a �rednia, wzniesiona w roku 1967 i grupuj�ca m�odzie� z dw�ch s�siednich osad. W oczekiwaniu na wyniki referendum w pozosta�ych miejscowo�ciach tego regionu ca�e wyposa�enie obydwu szk� oraz ksi��ki przeniesiono do zast�pczego budynku w Cumberland, ale wszystko wskazuje na to, �e z chwil� rozpocz�cia roku szkolnego nie zjawi si� �adne dziecko z Jerusalem. Po prostu dlatego, �e nie ma tu dzieci, tylko opuszczone sklepy, porzucone domy, zaro�ni�te trawniki i puste ulice.
W�r�d os�b kt�rych miejsce pobytu chcia�aby ustali� policja stanowa, znajduj� si� mi�dzy innymi: John Groggins, pastor ko�cio�a metodyst�w, ojciec Donald Callahan, proboszcz katolickiej parafii �w. Andrzeja, Mabel Werts, wdowa pe�ni�ca wiele spo�ecznych funkcji, Lester i Harriet Durham, oboje pracuj�cy w tkalni i prz�dzalni Gatesa, prowadz�ca miejscowy pensjonat Eva Miller...
4
W dwa miesi�ce po ukazaniu si� artyku�u ch�opiec przyj�� chrzest, po czym poszed� do pierwszej spowiedzi i wyzna� wszystko.
5
Ksi�dz by� starym, siwow�osym m�czyzn� o opalonej, pokrytej g�st� siatk� zmarszczek twarzy, w kt�rej tkwi�y oczy zdumiewaj�ce swoj� bystro�ci� i �ywotno�ci�. By�y bardzo b��kitne i bardzo irlandzkie. Kiedy przy jego domu pojawi� si� wysoki m�czyzna, kap�an siedzia� na werandzie w towarzystwie ubranego po miejsku cz�owieka i pi� herbat�. Obcy mia� przedzia�ek na �rodku g�owy i napomadowane w�osy - wysokiemu m�czy�nie przypomina� ludzi z portretowych zdj�� z ko�ca XIX wieku.
- Nazywam si� Jesus de la rey Mu�oz - powiedzia� oschle obcy. - Ojciec Gracon zaprosi� mnie jako t�umacza, bo nie zna angielskiego. Ojciec Gracon kiedy� wy�wiadczy� mojej rodzinie wielk� przys�ug�, o kt�rej nie opowiem... B�d� r�wnie dyskretny w sprawie, kt�r� teraz chce om�wi�. Czy to panu odpowiada?
- Tak.
U�cisn�� r�k� Mu�oza, a potem Gracona. Kap�an u�miechn�� si� i powiedzia� co� po hiszpa�sku. Mia� tylko pi�� z�b�w, ale jego u�miech by� pogodny i szczery.
- Pyta, czy zechce pan napi� si� herbaty. To zielona herbata, bardzo orze�wiaj�ca.
- Z przyjemno�ci�.
- Ch�opiec nie jest pa�skim synem - stwierdzi� ksi�dz, kiedy wymienili ju� wszystkie konieczne uprzejmo�ci.
- Nie jest.
- Jego spowied� by�a bardzo dziwna. Prawd� m�wi�c, nigdy w czasie mojego kap�a�stwa nie s�ysza�em tak dziwnej spowiedzi.
- Domy�lam si�.
- P�aka� - powiedzia� ojciec Gracon popijaj�c herbat�. � P�aka� szczerze i g��boko, ca�� dusz�. Czy musz� zada� pytanie, kt�re w zwi�zku z t� spowiedzi� ci�nie mi si� na usta?
- Nie - odpar� wysoki m�czyzna. - Nie musi ksi�dz. On m�wi� prawd�.
Gracon skin�� g�ow�, zanim Munoz przet�umaczy� odpowied�, a jego twarz spowa�nia�a. Pochyli� si� do przodu, opieraj�c obie r�ce na kolanach i zacz�� m�wi�. M�wi� d�ugo, a Munoz s�ucha� uwa�nie, staraj�c si�, �eby jego twarz pozosta�a ca�kowicie bez wyrazu.
- M�wi, �e na �wiecie dziej� si� r�ne dziwne rzeczy - odezwa� si�, kiedy kap�an sko�czy�. - Czterdzie�ci lat temu pewien rolnik z El Graniones przyni�s� mu jaszczurk�, kt�ra krzycza�a kobiecym g�osem. Widzia� cz�owieka ze stygmatami M�ki Pa�skiej, na kt�rego stopach i d�oniach w ka�dy Wielki Pi�tek pojawia�y si� �lady krwi. M�wi, �e to jest okropna, straszna rzecz, bardzo niebezpieczna zar�wno dla pana, jak i dla ch�opca. Szczeg�lnie dla ch�opca. To go po�era. On m�wi, �e...
Gracon podj�� na nowo przemow�, ale tym razem szybko zamilk�.
- Pyta, czy pan zdaje sobie spraw� z tego, co pan zrobi� w ty Nowym Jerusalem.
- Jerusalem - poprawi� go m�czyzna. - Tak, zdaj� sobie. Kap�an ponownie si� odezwa�.
- Pyta, co pan zamierza uczyni�. Wysoki m�czyzna pokr�ci� powoli g�ow�.
- Nie wiem.
Gracon powiedzia� jedno kr�tkie zdanie.
- M�wi, �e b�dzie si� za was modli�.
6
Tydzie� p�niej obudzi� si� z koszmarnego snu zlany zimnym potem i zawo�a� ch�opca.
- Wracam - powiedzia�.
Ch�opiec poblad� pod warstw� opalenizny.
- Zostaniesz ze mn�? - zapyta� m�czyzna.
- A kochasz mnie?
- Tak. O Bo�e, tak!
Ch�opiec zacz�� szlocha�, a m�czyzna obj�� go mocno.
7
Sen nie chcia� nadej��. W cieniach czai�y si� twarze, nadlatuj�c niespodziewanie ku niemu niczym niesione wiatrem p�atki �niegu, a kiedy mocniejszy podmuch uderzy� w dach ga��zi� drzewa, a� podskoczy� ze strachu.
Jerusalem.
Zamkn�� oczy, przycisn�� do nich d�onie i wszystko zacz�o wraca�. Niemal widzia� przed sob� szklany przycisk w kszta�cie kuli; kiedy si� ni� potrz�sn�o, w �rodku przez chwil� szala�a �nie�na zamie�.
CZʌ� PIERWSZA
Dom Marsten�w
�aden �ywy organizm nie mo�e d�ugo funkcjonowa�
normalnie w warunkach absolutnej realno�ci; niekt�rzy
uwa�aj�, �e nawet skowronki i koniki polne musz� mie�
jakie� sny. Dom Na Wzg�rzu, bynajmniej nienormalny, sta�
samotnie, wype�niony ciemno�ci�. Sta� tak ju� od
osiemdziesi�ciu lat i m�g� sta� osiemdziesi�t nast�pnych. W
jego wn�trzu wszystkie �ciany wznosi�y si� prosto ku g�rze,
ceg�y przylega�y szczelnie jedna do drugiej, pod�ogi by�y
r�wne, a drzwi szczelnie pozamykane. We wzniesionym z
drewna i kamieni Domu Na Wzg�rzu panowa�a ca�kowita
cisza i je�eli ktokolwiek w nim by�, by� zupe�nie sam.
Shirley Jackson
Dom Na Wzg�rzu
ROZDZIA� PIERWSZY
Ben (I)
1
Kiedy Ben Mears min�� Portland, skr�caj�c na p�noc za rogatkami miasta, ogarn�o go przyjemne uczucie podniecenia. By� 5 wrze�nia 1975 roku i lato znajdowa�o si� jeszcze w pe�ni swego p�nego rozkwitu. Drzewa kipia�y zieleni�, czyste niebo mia�o kolor delikatnego b��kitu, kiedy za� spojrza� w bok, w kierunku Falmouth, spostrzeg� na biegn�cej r�wnolegle do szosy drodze sylwetki dw�ch ch�opc�w maszeruj�cych z w�dkami zarzuconymi na ramiona niczym karabiny.
Zjecha� na prawy pas i zwolni�, rozgl�daj�c si� w poszukiwaniu czego�, co mog�oby pobudzi� jego pami��. Pocz�tkowo nie m�g� niczego takiego dojrze� i zacz�� by� niemal pewien rozczarowania. Mia�e� wtedy zaledwie siedem lat. Od tego czasu pod mostem przep�yn�o dwadzie�cia pi�� lat wody. Miejsca zmieniaj� si� tak jak ludzie.
Czteropasmowa szosa numer 295 jeszcze wtedy nie istnia�a. Je�eli kto� chcia� dosta� si� z miasteczka do Portland, musia� jecha� drog� numer 12 do Falmouth, a stamt�d skr�ci� na jedynk�. C�, czas nie czeka...
Przesta� chrzani�.
Ale to wcale nie by�o takie �atwe, szczeg�lnie je�eli...
Nagle lewym pasem tu� ko�o niego przemkn�� du�y motocykl z wysok�, wygi�t� kierownic�. Prowadzi� jaki� dzieciak w podkoszulku, a za nim siedzia�a dziewczyna w czerwonej kurtce i du�ych, lustrzanych okularach. Zjechali na prawy pas tu� przed mask� jego samochodu i Ben wdepn�� gwa�townie hamulec, naciskaj�c obiema d�o�mi przycisk klaksonu. Motocykl raptownie przy�pieszy�, wypuszczaj�c z rury wydechowej k��b niebieskiego dymu, a dziewczyna odwr�ci�a si�, pokazuj�c mu wyprostowany �rodkowy palec.
Zwi�kszy� pr�dko�� �a�uj�c, �e nie ma papierosa. Dr�a�y mu r�ce. Motocykl znikn�� ju� prawie z oczu. Szczeniaki. Cholerne szczeniaki. Poczu�, �e ogarniaj� go wspomnienia, znacznie �wie�sze od tych, kt�rymi zajmowa� si� przed chwil�, ale odepchn�� je od siebie. Ju� prawie od dw�ch lat nie prowadzi� motocykla i nie mia� najmniejszego zamiaru tego robi�.
K�tem oka zarejestrowa� po lewej stronie co� czerwonego; spojrza� tam i poczu� przyp�yw pe�nej uniesienia rado�ci. Daleko, na wznosz�cym si� lekko ku g�rze polu tymotki i koniczyny sta�a ogromna, czerwona stodo�a z pomalowanym na bia�o dachem. By�a tam wtedy i by�a teraz. Wygl�da�a dok�adnie tak samo. Mo�e jednak wszystko b�dzie w porz�dku. Po chwili drzewa przes�oni�y widok.
Jecha� teraz przez okr�g Cumberland, dostrzegaj�c coraz wi�cej znajomych rzeczy. Royal River, gdzie jako ch�opcy �apali pstr�gi i szczupaki, migaj�ca przez ga��zie drzew panorama Cumberland Village, w dali wie�a ci�nie� z wymalowanym wielkimi literami has�em ZOSTAWCIE NAM WSZYSTKIE DRZEWA. Ciotka Cindy zawsze mawia�a, �e kto� powinien jeszcze dopisa�: I PRZYWIE�CIE TROCH� FORSY.
Czuj�c, jak jego podniecenie narasta z ka�d� chwil�, przy�pieszy� jeszcze bardziej, wypatruj�c znajomego znaku. Pojawi� si� po pi�ciu milach, b�yszcz�c ju� z daleka swoj� odblaskow� zieleni�.
DROGA NUMER 12 JERUSALEM
OKR�G CUMBERLAND
Nagle otuli�a go czarna zas�ona, t�umi�c jego dobry nastr�j tak jak rzucony w ogie� piasek. Zdarza�y mu si� takie stany od czasu, kiedy (chcia� w my�lach wypowiedzie� imi� Miranda, ale nie m�g�) nast�pi�o to straszne wydarzenie, lecz tym razem odczucie by�o potwornie, przera�aj�co silne.
Co w�a�ciwie chce osi�gn��, wracaj�c do miasteczka, w kt�rym sp�dzi� cztery lata swego dzieci�stwa, usi�uj�c odnale�� co�, co jest ju� bezpowrotnie stracone? Czy spaceruj�c drogami, kt�re zapewne zosta�y starannie wyasfaltowane, wyprostowane i zasypane wyrzucanymi przez turyst�w puszkami po piwie, ma nadziej� odnale�� magi� dawnych lat? Ta magia ju� dawno znikn�a, zar�wno czarna, jak i bia�a. Znikn�a dok�adnie tej nocy, kiedy straci� panowanie nad motocyklem, a przed nim pojawi�a si� ta ��ta furgonetka i ros�a b�yskawicznie w oczach, a on s�ysza� krzyk swojej �ony, coraz g�o�niejszy, gwa�townie urwany...
Po prawej stronie pojawi� si� zjazd z autostrady i przez chwil� Ben zastanawia� si�, czy go nie min�� i nie pojecha� dalej, do Chamberlain lub Lewiston, zje�� tam lunch, a potem wr�ci�. Tylko dok�d? Do domu? �miechu warte. Je�eli gdziekolwiek mia� jaki� dom, to w�a�nie tutaj. Nawet je�li tylko przez cztery lata.
W��czy� kierunkowskaz, zwolni� i skr�ci� w prawo. W miejscu, gdzie zjazd ��czy� si� z drog� numer 12 (kt�ra w pobli�u miasteczka zamienia�a si� w Jointer Avenue), spojrza� w kierunku linii horyzontu; to, co zobaczy�, sprawi�o, �e gwa�townie nacisn�� na hamulec obiema stopami. Citroen zatrzyma� si� z piskiem opon.
Wznosz�cy si� �agodnie ku wschodowi teren by� poro�ni�ty sosnowo-�wierkowym lasem. Z miejsca, w kt�rym Ben si� znajdowa�, nie by�o wida� miasteczka, tylko t�ocz�ce si� drzewa, na samej za� linii horyzontu stercz�cy spomi�dzy ich g�stwiny stromy dach Domu Marsten�w.
Wpatrywa� si� w niego zafascynowany, a przez jego twarz przemyka�y z zadziwiaj�c� pr�dko�ci� sprzeczne uczucia.
- Wci�� jeszcze stoi - mrukn�� p�g�osem. - M�j Bo�e...
Opu�ci� wzrok i spojrza� na swoje ramiona. By�y pokryte g�si� sk�rk�.
2
Celowo min�� miasteczko, �eby skr�ci� w Burns Road i wjecha� do niego od zachodu. Zdziwi� si�, jak ma�o si� zmieni�o. Spostrzeg� zaledwie kilka dom�w, kt�rych nie pami�ta�, niewielki zajazd na samej granicy miasta i par� �wirowych, �wie�ych �cie�ek. Znikn�o tak�e troch� drzew, ale stary, metalowy znak wskazuj�cy drog� do wysypiska �mieci znajdowa� si� na swoim miejscu, prowadz�ca tam droga za� nadal by�a nie utwardzona, pe�na dziur i wykrot�w.
Przez przecink� w lesie, na kt�rej wznosi�y si� pot�ne s�upy biegn�cej z p�nocnego zachodu na po�udniowy wsch�d linii energetycznej dostrzeg� Szkolne Wzg�rze. Farma Griffen�w wygl�da�a tak samo jak dawniej, je�li nie liczy� powi�kszonej stodo�y. �Ciekawe, czy nadal butelkuj� i sprzedaj� swoje mleko?� - pomy�la�. Znak firmowy stanowi�a szeroko roze�miana krowa, a powy�ej napis: S�ONECZNE MLEKO Z FARMY GRIFFEN�W! U�miechn�� si�. U ciotki Cindy zjad� niejeden talerz p�atk�w kukurydzianych przyrz�dzonych w�a�nie z tym mlekiem.
Skr�ci� w lewo w Brooks Road, min�� kut� w �elazie bram� i niski, kamienny mur cmentarza, zjecha� w d� i zacz�� si� wspina� zboczem nast�pnego wzniesienia zwanego Wzg�rzem Marsten�w.
Z pozbawionego drzew szczytu roztacza�a si� panorama miasteczka, natomiast po lewej stronie wznosi� si� Dom Marsten�w. Ben zatrzyma� samoch�d, wy��czy� silnik i wysiad�.
Wszystko wygl�da�o dok�adnie tak samo. Nie by�o absolutnie �adnej r�nicy, jakby min�� co najwy�ej jeden dzie�.
Przed domem ros�a wybuja�a, dzika trawa, zas�aniaj�c u�o�on� z du�ych, kamiennych p�yt drog�, prowadz�c� do frontowych schod�w. Gra�y w niej koniki polne, od czasu do czasu przenosz�c si� z miejsca na miejsce wysokimi skokami.
Dom sta� zwr�cony przodem do miasteczka. By� du�y, zniszczony i zaniedbany, a przes�oni�te okiennicami okna nadawa�y mu �w z�owieszczy wygl�d charakterystyczny dla wszystkich dom�w, w kt�rych d�ugo nikt nie mieszka. Deszcze zmy�y farb�, pozostawiaj�c szary kolor starego drewna, wiatr zerwa� kilka dach�wek, a zachodni naro�nik dachu zapad� si� pod ci�arem le��cego d�ugo kt�rej� zimy �niegu, upodabniaj�c budynek do garbatego cz�owieka. Na prawej por�czy schod�w wisia�a przybita gwo�dziem zmursza�a tabliczka z napisem zakazuj�cym wst�pu.
Ben poczu� siln� pokus�, �eby p�j�� zaro�ni�t� �cie�k� w�r�d skacz�cych spod n�g �wierszczy, wej�� na schody i zajrze� przez szpary mi�dzy spaczonymi deskami do hallu albo salonu, a mo�e nawet nacisn�� klamk� i gdyby drzwi okaza�y si� otwarte, wej�� do �rodka.
Niemal jak zahipnotyzowany wpatrywa� si� bez ruchu w dom na szczycie wzg�rza, a on odpowiada� mu idiotycznie oboj�tnym spojrzeniem.
W hallu by�oby wyra�nie czu� zapach wilgotnego tynku i butwiej�cych tapet, a pod �cianami przemyka�yby myszy. Pod�oga z pewno�ci� jest zawalona najr�niejszymi rupieciami i m�g�by co� podnie��, na przyk�ad przycisk do papieru, i wsadzi� go do kieszeni. Na ko�cu hallu, zamiast wej�� do kuchni, skr�ci�by w lewo i wspi�� si� po schodach, zostawiaj�c za sob� �lady w gipsowym pyle, kt�ry w ci�gu lat opad� z sufitu. Stopni jest dok�adnie czterna�cie, z tym �e ostatni jest znacznie ni�szy od pozosta�ych, jakby dodano go po to, �eby unikn�� z�owr�bnej liczby. U szczytu schod�w spojrza�by na wprost, na znajduj�ce si� na samym ko�cu korytarza zamkni�te drzwi, po czym ruszy�by powoli w ich stron�, patrz�c, jak staj� si� coraz wi�ksze, a� wreszcie dotar�by do nich, wyci�gn�� r�k� i po�o�y� d�o� na poczernia�ej, srebrnej klamce...
Odwr�ci� si� ty�em do domu, wypuszczaj�c raptownie powietrze z ust. Jeszcze nie teraz. Mo�e p�niej, ale nie teraz. Na razie wystarczy mu �wiadomo��, �e wszystko jest na swoim miejscu. Czeka�o na niego. Opar� si� d�o�mi o mask� samochodu i spojrza� na miasteczko. Dowie si�, do kogo obecnie nale�y Dom Marsten�w i by� mo�e go wynajmie. Kuchnia powinna znakomicie nada� si� na pracowni�, a spa� b�dzie m�g� w salonie, ale na pewno nie wejdzie na pi�tro.
W ka�dym razie nie wcze�niej, ni� oka�e si� to absolutnie konieczne.
Wsiad� do samochodu, uruchomi� silnik i zacz�� zje�d�a� ze wzg�rza do miasteczka Salem.
ROZDZIA� DRUGI
Susan (I)
1
Siedz�c na �awce w parku zauwa�y�, �e przygl�da mu si� jaka� dziewczyna. By�a bardzo �adna i mia�a jasne w�osy zwi�zane jedwabn� wst��k�. W tej chwili w�a�nie czyta�a ksi��k�, ale tu� obok le�a� tak�e szkicownik i o��wek. By� wtorek, 16 wrze�nia - pierwszy dzie� szko�y, dzi�ki czemu jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki park opustosza� z najbardziej ha�a�liwych spacerowicz�w. Pozosta�y jedynie matki z ma�ymi dzie�mi, kilku staruszk�w siedz�cych wok� pomnika i ta dziewczyna w usianym plamkami �wiat�a cieniu starego, poskr�canego wi�zu.
Podnios�a g�ow� i napotka�a jego wzrok. Na jej twarzy pojawi� si� nagle wyraz zaskoczenia; spojrza�a na ksi��k�, potem ponownie na niego, zrobi�a ruch, jakby chcia�a wsta�, ale rozmy�li�a si�, tylko po to jednak, �eby si� unie�� i ponownie usi���.
Wsta� z �awki i trzymaj�c w d�oniach kieszonkowe wydanie jakiego� westernu podszed� do niej.
- Dzie� dobry - powiedzia� uprzejmie. - Czy my si� znamy?
- Nie - odpar�a, - To znaczy... Pan jest Benjamin Mears, prawda?
Uni�s� brwi.
- Tak.
Roze�mia�a si� niepewnie, spojrzawszy mu przelotnie w oczy, jakby chcia�a sprawdzi�, w jakim jest nastroju, a nast�pnie wbi�a wzrok w ziemi�. Najwyra�niej nie nale�a�a do dziewcz�t, kt�re codziennie rozmawiaj� w parku z obcymi m�czyznami.
- Wydawa�o mi si�, �e zobaczy�am ducha - powiedzia�a. Unios�a ksi��k�, kt�r� czyta�a; zd��y� zauwa�y� stempel �Biblioteka Publiczna Jerusalem�. By� to Powietrzny taniec, jego druga powie��. Pokaza�a mu na obwolucie jego zdj�cie pochodz�ce sprzed czterech lat. Widoczna na nim twarz sprawia�a wra�enie ch�opi�cej, a jednocze�nie zatrwa�aj�co powa�nej - oczy przypomina�y dwa czarne diamenty.
- Z tak nieistotnych przypadk�w bior� sw�j pocz�tek ca�e dynastie - zauwa�y� i cho� mia� to by� tylko �art, to zdawa�o si�, �e jego s�owa zawis�y w powietrzu niczym wypowiedziane z ca�� powag� proroctwo. Za ich plecami kilkoro dzieci pluska�o si� rado�nie w brodziku, a jaka� matka upomina�a Roddy'ego, �eby nie hu�ta� swojej siostrzyczki a� tak wysoko. Mimo to siostrzyczka za ka�dym wahni�ciem hu�tawki wzlatywa�a z rozwian� sukienk� coraz wy�ej, jakby chcia�a dosi�gn�� pogodnego nieba. T� chwil� zapami�ta� na wiele lat, niczym specjalny, ma�y kawa�ek odci�ty dla niego z tortu czasu. Je�eli mi�dzy dwojgiem ludzi nic si� nie dzieje, to takie chwile wkr�tce nikn� w rumowisku zapomnienia.
Dziewczyna roze�mia�a si� i poda�a mu ksi��k�.
- Da mi pan autograf?
- Na ksi��ce z biblioteki?
- Kupi� im inny egzemplarz.
Znalaz� w kieszeni swetra mechaniczny o��wek i otworzy� ksi��k� na stronie tytu�owej.
- Jak si� nazywasz?
- Susan Norton.
Napisa� szybko, bez zastanowienia: �Susan Norton, naj�adniejszej dziewczynie w parku, z wyrazami uszanowania. Ben Mears�. Podpisa� si� i uzupe�ni� ca�o�� dat�.
- Teraz b�dziesz musia�a j� ukra�� - powiedzia�, wr�czaj�c jej ksi��k� z powrotem. - Z tego, co wiem, nak�ad zosta� ju� wyczerpany.
- Z�o�� zam�wienie u jednego z tych antykwariuszy w Nowym Jorku. - Zawaha�a si� i ponownie spojrza�a mu w oczy, tym razem nieco d�u�ej. - To bardzo dobra ksi��ka.
- Dzi�kuj�. Kiedy j� przegl�dam, zastanawiam si�, w jaki spos�b w og�le uda�o mi si� j� wyda�.
- A cz�sto j� pan przegl�da?
- Owszem, ale staram si� od tego odzwyczai�.
U�miechn�a si�, a w chwil� potem oboje si� roze�mieli i wszystko sta�o si� bardziej naturalne. Dopiero du�o p�niej mia� okazj� zastanowi� si� nad tym, jak g�adko i szybko to posz�o. My�li, jakie w zwi�zku z tym go nawiedza�y, nie nale�a�y do najprzyjemniejszych, nieodmiennie bowiem wywo�ywa�y z zakamark�w m�zgu obraz losu, bynajmniej nie �lepego, lecz wyposa�onego w sokoli wzrok i zajmuj�cego si� mieleniem bezsilnych �miertelnik�w w ogromnych �arnach wszech�wiata na m�k�, z kt�rej nast�pnie mia� powsta� jaki� tajemniczy chleb.
- Czyta�am te� C�rk� Conwaya. Bardzo mi si� podoba�a. Pewnie ci�gle pan to s�yszy.
- Wr�cz przeciwnie - odpar� najzupe�niej szczerze. Miranda r�wnie� lubi�a t� powie��, ale wi�kszo�� spo�r�d jego kawiarnianych przyjaci� by�a nieprzejednana, krytycy za� dos�ownie j� zgnoili. C�, w ko�cu od tego w�a�nie s�.
- A ja cz�sto to s�ysza�am.
- Czyta�a� ju� najnowsz�?
- Billy kaza� nam tak trzyma�?. Jeszcze nie. Panna Coogan m�wi, �e jest bardzo pikantna.
- Do licha, wed�ug mnie jest prawie puryta�ska - odpar� Ben. - J�zyk jest dosy� obcesowy, ale je�li si� pisze o niewykszta�conych wiejskich ch�opcach, nie mo�na... S�uchaj, mog� ci� zaprosi� na oran�ad� albo na co� w tym rodzaju? Sam w�a�nie zaczyna�em mie� na to ochot�.
Spojrza�a mu w oczy po raz trzeci, a potem u�miechn�a si� ciep�o.
- Jasne, z przyjemno�ci�. Najlepsz� maj� u Spencera.
I tak si� w�a�nie zacz�o.
2
- Czy to jest panna Coogan? - zapyta� Ben przyciszonym g�osem, spogl�daj�c na wysok�, szczup�� kobiet� w czerwonym p�aszczu narzuconym na bia�y kostium. Mia�a w�osy o lekko b��kitnawym odcieniu, u�o�one w liczne drobne fale.
- Tak. Przychodzi co czwartek do biblioteki z ma�ym w�zeczkiem na dw�ch k�kach i wype�nia ca�� mas� rewers�w, co strasznie z�o�ci pann� Starcher.
Siedzieli, w barze na obitych czerwon� sk�r� sto�kach. Ben pi� oran�ad� czekoladow�, a Susan truskawkow�. Apteko-cukiernia Spencera pe�ni�a r�wnie� funkcj� dworca autobusowego i z miejsca, kt�re zajmowali, mogli zajrze� przez szerokie, zwie�czone staromodnym �ukiem wej�cie do poczekalni, gdzie siedzia� z ponur� min� m�ody m�czyzna w mundurze Si� Powietrznych, trzymaj�c mi�dzy nogami walizk� stoj�c� na pod�odze.
- Nie wygl�da na to, �eby si� cieszy� ze swojej podr�y - zauwa�y�a Susan, pod��aj�c spojrzeniem za jego wzrokiem.
- Pewnie sko�czy�a mu si� przepustka - odpar� Ben. Teraz zapyta mnie, czy s�u�y�em w wojsku, pomy�la�.
- Kt�rego� dnia ja te� b�d� czeka� na ten o dziesi�tej trzydzie�ci - us�ysza� zamiast tego. - �egnaj, Salem. Na pewno b�d� r�wnie smutna Jak ten ch�opiec.
- Dok�d si� wybierasz?
- Chyba do Nowego Jorku. �eby si� wreszcie przekona�, czy mog� sta� si� zupe�nie samowystarczalna.
- A tu co� jest nie tak?
- W Salem? Uwielbiam to miasteczko, ale chodzi o moich rodzic�w. Zawsze b�d� mnie kontrolowa�, a ja tego nie lubi�. Poza tym m�oda ambitna dziewczyna raczej nie mo�e tutaj liczy� na zbyt interesuj�ce perspektywy.
Wzruszy�a ramionami i pochyli�a si� nad swoj� s�omk�. Mia�a opalony, wspaniale umi�niony kark. Pod lu�n�, kolorow� koszul� kry�a si� cudowna figura.
- Jaka praca ci� interesuje?
- Sko�czy�am sztuki pi�kne i anglistyk� na Uniwersytecie Bosto�skim, ale szczerze m�wi�c ten m�j dyplom nie jest wart nawet papieru, na kt�rym zosta� wydrukowany. Takie zakwalifikowanie do kategorii wykszta�conych idiot�w. Nie potrafi�abym nawet urz�dzi� wn�trza biura. Wi�kszo�� dziewcz�t, z kt�rymi chodzi�am do og�lniaka, ma teraz wygodne posadki sekretarek, a ja ledwo zaliczy�am podstawowy kurs maszynopisania.
- Co ci w takim razie pozostaje?
- Bo ja wiem... Mo�e jakie� wydawnictwo albo czasopismo? Na przyk�ad praca zwi�zana z reklam�. Tam zawsze potrzebuj� ludzi, kt�rzy potrafi� narysowa� co� na zam�wienie, a ja to umiem. Mam ca�� teczk� prac.
- Dosta�a� ju� jakie� propozycje? - zapyta� �agodnie.
- No... Nie, ale...
- Bez konkretnych propozycji nie masz po co jecha� do Nowego Jorku - powiedzia�. - Mo�esz mi wierzy�, tylko zedrzesz sobie obcasy. U�miechn�a si� niepewnie.
- Chyba ma pan racj�.
- Sprzeda�a� ju� co�?
- Och, tak! - Roze�mia�a si� g�o�no. - Najwi�kszym nabywc� jak do tej pory by�a Cinex Corporation. Otworzyli w Portland nowe tr�jwymiarowe kino i kupili hurtem dwana�cie obraz�w, �eby powiesi� je w hallu. Zap�acili mi siedemset dolar�w, a ja wszystko wyda�am na pierwsz� rat� za samoch�d.
- Powinna� wynaj�� sobie w Nowym Jorku pok�j w hotelu na jaki� tydzie� i zaatakowa� ze swoj� teczk� ka�de pismo i wydawnictwo, jakie tylko uda ci si� znale�� - powiedzia�. - Um�w si� ze wszystkimi p� roku wcze�niej, �eby na pewno ci� przyj�li, ale, na lito�� bosk�, nie jed� tam zupe�nie na wariata.
- A pan? - zapyta�a, odk�adaj�c s�omk� i zabieraj�c si� do lod�w. - Co pan robi w kwitn�cym, licz�cym sobie tysi�c trzysta dusz miasteczku Salem w stanie Maine?
Wzruszy� ramionami.
- Usi�uj� napisa� powie��. Natychmiast si� o�ywi�a.
- Tutaj? A o czym? Dlaczego w�a�nie w Salem? Czy pan...
Spojrza� na ni� przeci�gle.
- Kapi� ci lody.
- S�ucham? Ach, rzeczywi�cie. Przepraszam. - Wytar�a chusteczk� blat. - Nie chcia�am by� w�cibska.
- Nie szkodzi - odpar�. - Wszyscy pisarze lubi� m�wi� o swoich ksi��kach. Czasem, kiedy le�� wieczorem w ��ku, przygotowuj� si� do wywiadu dla Playboya, ale to strata czasu, bo ich interesuj� tylko ci autorzy, kt�rzy zdobyli popularno�� w �rodowisku uniwersyteckim.
M�ody lotnik wsta� z miejsca. Przed poczekalni�, posapuj�c pneumatycznymi hamulcami, zajecha� autobus.
- W dzieci�stwie mieszka�em tu przez cztery lata. Na Burns Road, dok�adnie rzecz bior�c.
- Burns Road? Teraz tam nie ma nic opr�cz moczar�w i ma�ego cmentarza na Wzg�rzu Spokoju.
- Mieszka�em u ciotki Cindy. Nazywa�a si� Cynthia Stowens. M�j ojciec umar�, a matka przesz�a... hm, powiedzmy, �e co� w rodzaju za�amania nerwowego. Wys�a�a mnie do ciotki Cindy, �eby mie� czas si� jako� pozbiera�. Mniej wi�cej w miesi�c po wielkim po�arze ciotka zapakowa�a mnie do autobusu, kt�ry jecha� z powrotem na Long Island. - Spojrza� na swoje odbicie w lustrze po drugiej stronie baru. - P�aka�em opuszczaj�c mam� i p�aka�em wyje�d�aj�c z Salem i od ciotki Cindy.
- Ja si� w�a�nie wtedy urodzi�am - powiedzia�a Susan. - Ten po�ar to by�o najwi�ksze wydarzenie, jakie tu kiedykolwiek mia�o miejsce, a ja go po prostu spokojnie przespa�am!
Ben roze�mia� si�.
- W takim razie jeste� o siedem lat starsza, ni� my�la�em w parku.
- Naprawd�? - Sprawia�a wra�enie zadowolonej. - Chyba powinnam za to panu podzi�kowa�. Dom pa�skiej ciotki sp�on�� do fundament�w.
- Tak - skin�� g�ow�. - To jedno z moich najwyra�niejszych wspomnie�. Przyszli jacy� ludzie z przeno�nymi sikawkami na plecach i powiedzieli, �e musimy ucieka�. To by�o szalenie ekscytuj�ce. Ciotka uwija�a si� jak szalona, �api�c, co jej wpad�o pod r�k� i �aduj�c to do swojego hudsona. Bo�e, co za noc!
- By�a ubezpieczona?
- Nie, ale to by� wynaj�ty dom, a nam uda�o si� wynie�� w�a�ciwie wszystko, co mia�o jak�� warto��, z wyj�tkiem telewizora. Pr�bowali�my go podnie��, ale on nawet nie drgn��. Pami�tam, �e nazywa� si� Video King i mia� siedmiocalowy ekran z du�ym szk�em powi�kszaj�cym. Prawdziwy koszmar dla oczu. Zreszt� i tak odbiera� tylko jeden kana� - masa muzyki country, informacje dla rolnik�w i programy rozrywkowe.
- A teraz wr�ci� pan tutaj, �eby napisa� ksi��k� - powt�rzy�a z zastanowieniem.
Nie odpowiedzia� od razu. Panna Coogan rozpakowywa�a kartony papieros�w, ustawiaj�c je w gablocie obok kasy. Aptekarz, niejaki pan Labree, uwija� si� za wysok� lad� niczym bia�y duch. M�ody pilot sta� przy drzwiach autobusu, czekaj�c, a� kierowca wr�ci z �azienki.
- Tak - powiedzia� wreszcie Ben. Odwr�ci� si� i po raz pierwszy spojrza� jej prosto w oczy. Mia�a bardzo �adn� twarz o szczerych, niebieskich oczach i wysokim, g�adkim, opalonym czole. - Czy ty tak�e si� tu wychowa�a�?
- Tak. Skin�� g�ow�.
- W takim razie wiesz, o co mi chodzi. Zapami�ta�em to miejsce jako dziecko i teraz, kiedy tu wraca�em, niewiele brakowa�o, �ebym pojecha� dalej. Ba�em si�, �e wszystko b�dzie zupe�nie inne.
- Tutaj nic si� nie zmienia - odpar�a. - W ka�dym razie niewiele.
- Bawi�em si� na moczarach w wojn� z dzieciakami Gardener�w, ko�o Kr�lewskiego Stawu w pirat�w, a w parku w chowanego. Po wyje�dzie st�d w��czy�em si� z matk� po r�nych niezbyt przyjemnych miejscach. Zabi�a si�, kiedy mia�em czterna�cie lat, ale ju� du�o wcze�niej straci�em bezpowrotnie znaczn� cz�� tego, co si� nazywa �czarem dzieci�stwa�. Wszystko, co zosta�o, by�o tutaj. I jest nadal. Miasto prawie wcale si� nie zmieni�o. Kiedy tak patrz� na Jointer Avenue, to wydaje mi si�, �e trzymam przed oczami kawa�ek cienkiej, lodowej tafli - takiej, jaka tworzy si� na zbiorniku wody po pierwszych listopadowych przymrozkach - i spogl�dam przez ni� na swoje dzieci�stwo. Obraz jest niewyra�ny, zamglony, a miejscami w og�le zanika, ale wi�kszo�� jest nadal na swoim miejscu.
Zamilk�, zdumiony, �e wyg�osi� a� tak� przemow�.
- M�wi pan dok�adnie tak samo jak w swoich ksi��kach - powiedzia�a z zachwytem. Roze�mia� si�.
- Zdarzy�o mi si� to po raz pierwszy w �yciu. Przedtem tylko tak my�la�em.
- Co pan robi� po tym, jak... po �mierci pa�skiej matki?
- W��czy�em si� tu i tam - odpar� kr�tko. - Zainteresuj si� swoimi lodami.
Zrobi�a to.
- Jednak troch� si� zmieni�o - powiedzia�a po pewnej chwili. - Umar� pan Spencer. Pami�ta go pan?
- Jasne. Co czwartek ciotka Cindy robi�a zakupy u Crossena i wysy�a�a mnie tutaj, �ebym w tym czasie napi� si� kwasu chlebowego Wtedy to by� prawdziwy kwas chlebowy z Rochester. Dawa�a mi pi�ciocent�wk� zawini�t� w ma�� chusteczk�.
- Za moich czas�w ta przyjemno�� kosztowa�a ju� dziesi�� cent�w. Pami�ta pan, co zawsze powtarza�?
Ben zgarbi� si�, opar� na blacie wykr�con� artretyzmem d�o� i wykrzywi� usta w stanowi�cym pozosta�o�� cz�ciowego pora�enia grymasie.
- Uwa�aj na p�cherz! - szepn��. - Rozregulujesz sobie p�cherz, ch�optasiu!
Jej �miech wzbi� si� ku obracaj�cemu si� powoli nad ich g�owami wentylatorowi. Panna Coogan zerkn�a na nich podejrzliwie.
- Dok�adnie tak! Tyle tylko, �e do mnie m�wi� �dziewuszko�. Popatrzyli na siebie z zachwytem.
- Nie posz�aby� dzisiaj wieczorem do kina? - zapyta�.
- Z przyjemno�ci�.
- Jakie jest najbli�ej? Zachichota�a.
- W�a�nie Cinex w Portland, to udekorowane nie�miertelnymi dzie�ami Susan Norton.
- A jakie filmy lubisz?
- Ekscytuj�ce, najlepiej takie, gdzie �cigaj� si� samochodami.
- W porz�dku. Pami�tasz kino �Nordica�? By�o tu, w samym mie�cie.
- Oczywi�cie. Zamkn�li je w 1968. W og�lniaku chodzi�am tam na randki. Kiedy film nam si� nie podoba�, rzucali�my w ekran torebkami po pra�onej kukurydzy. - U�miechn�a si�. - Czyli prawie za ka�dym razem.
- Pokazywali najcz�ciej arcydzie�a w rodzaju Rakietowego cz�owieka, Powrotu rakietowego cz�owieka czy Szalonego Callahana i Czarnego Bo�ka.
- Oj, to by�o jeszcze przed moj� epok�.
- Co tam teraz jest?
- Biuro handlu nieruchomo�ciami Larry'ego Crocketta - odpar�a. - Nie mia�o szansy konkurowa� z nowym kinem dla zmotoryzowanych w Cumberland, no i z telewizj�.
Przez jaki� czas siedzieli w milczeniu, pogr��eni we w�asnych my�lach. Zegar w poczekalni pokazywa� 10.45.
- A pami�tasz... - zacz�li jednocze�nie.
Spojrzeli na siebie i tym razem nie tylko panna Coogan, ale i pan Labree obejrzeli si� na nich, zaintrygowani g�o�nym wybuchem �miechu.
Rozmawiali jeszcze przez kwadrans, a� wreszcie Susan z oci�ganiem wsta�a z miejsca m�wi�c, �e teraz ma niestety do za�atwienia kilka spraw, ale o si�dmej trzydzie�ci b�dzie ju� wolna. Kiedy wyszli, kieruj�c si� w przeciwne strony, ka�de z nich my�la�o o tym samym: w jaki przypadkowy, ale naturalny i niewymuszony spos�b po��czy�y si� ich losy.
Ben zatrzyma� si� na skrzy�owaniu z Brock Street i zerkn�� od niechcenia w kierunku Domu Marsten�w. Pami�ta�, �e podczas po�aru lasu w roku 1951 wiatr zmieni� kierunek niemal dok�adnie w chwili, gdy p�omienie dotar�y do progu budynku.
Mo�e powinien by� wtedy sp�on��, pomy�la�. Mo�e tak by�oby lepiej.
3
Nolly Gardener wyszed� z budynku Rady Miejskiej i usiad� na schodkach obok Parkinsa Gillespie w sam� por�, �eby zobaczy�, jak Ben i Susan wchodz� do Spencera. Parkins pali� pallmalla i czy�ci� scyzorykiem swoje po��k�e paznokcie.
- To ten pisarz, nie? - zapyta� Nolly.
- Aha.
- A ta z nim to Susan Norton?
- Aha.
- No, no, interesuj�ce - mrukn�� Nolly i podci�gn�� pas. Na jego piersi b�yszcza�a dostojnie gwiazda zast�pcy szeryfa. Otrzyma� j� z redakcji pisma dla policjant�w, miasteczko bowiem nie przydziela�o odznak zast�pcom szeryfa. Gwiazd� dosta� tylko Parkins, lecz nosi� j� w portfelu, czego Nolly nigdy nie potrafi� zrozumie�. Oczywi�cie, wszyscy mieszka�cy doskonale wiedz�, jak� pe�ni funkcj�, ale przecie� istnieje jeszcze co� takiego jak tradycja i odpowiedzialno��. Kiedy jest si� str�em porz�dku publicznego, nie mo�na o tym zapomina�. Nolly nie zapomina�, cho� by� zast�pc� szeryfa tylko na p� etatu.
Ostrze scyzoryka ze�lizgn�o si� i skaleczy�o Parkinsa w opuszek kciuka.
- Cholera - zakl�� bez wi�kszego przekonania.
- My�lisz, Park, �e on naprawd� jest pisarzem?
- Jasne, �e jest. W bibliotece stoj� jego trzy ksi��ki.
- Prawdziwe czy wymy�lone?
- Wymy�lone. - Parkins schowa� scyzoryk i g��boko westchn��.
- Floyd Tibbits nie b�dzie zachwycony, �e ten facet prowadza si� z jego dziewczyn�.
- Przecie� nie s� ma��e�stwem - odpar� Parkins. - A ona ju� sko�czy�a osiemna�cie lat.
- Ale na pewno mu si� to nie spodoba.
- Je�eli o mnie chodzi, to Floyd mo�e nawet nasra� sobie do kapelusza i nosi� go ty� naprz�d - powiedzia� Parkins. Zgasi� papierosa na schodku, wyj�� z kieszeni puste pude�ko po sucretsach, wrzuci� do niego niedopa�ek i schowa� je z powrotem.
- Gdzie mieszka ten gryzipi�rek?
- U Evy. - Szeryf zacz�� dok�adnie przygl�da� si� zranionemu palcowi. - Wczoraj ogl�da� Dom Marsten�w. Mia� dziwn� min�.
- Jak to, dziwn�?
- Po prostu dziwn�. - Parkins wyj�� papierosy. Czu� na twarzy przyjemne, ciep�e promienie s�o�ca. - Potem pojecha� do Larry'ego Crocketta. Chcia� wynaj�� t� cha�up�.
- Dom Marsten�w?
- Aha.
- G�upi czy co?
- Mo�liwe. - Parkins zgoni� much� z kolana i �ledzi� j� wzrokiem, gdy bzycz�c odlecia�a w s�oneczne przedpo�udnie. - Ten Crockett ma teraz sporo roboty. S�ysza�em, �e ostatnio sprzeda� star� pralni�.
- T� ruder�?
- Aha.
- A na co ona komu?
- Nie wiem.
- Dobra - Nolly podni�s� si� z miejsca i ponownie podci�gn�� pas. - Chyba przejd� si� po mie�cie.
- W porz�dku - powiedzia� Parkins, zapalaj�c papierosa.
- P�jdziesz ze mn�?
- Nie, jeszcze troch� tutaj posiedz�.
- Jak chcesz. No to, na razie.
Nolly zszed� po stopniach zastanawiaj�c si� (zreszt� nie po raz pierwszy), kiedy Parkins zdecyduje si� wreszcie przej�� na emerytur�, �eby on, Nolly, m�g� dosta� ca�y etat. W jaki spos�b mo�na wykrywa� przest�pstwa, siedz�c na schodkach budynku Rady Miejskiej?
Parkins spogl�da� za nim z uczuciem lekkiej ulgi. Nolly by� dobrym ch�opcem, tyle tylko, �e cholernie gorliwym. Wyj�� scyzoryk, roz�o�y� go i ponownie zaj�� si� czyszczeniem paznokci.
4
Miasto Jerusalem zosta�o za�o�one w roku 1765 (dwie�cie lat p�niej uczci�o okr�g�� rocznic� fajerwerkami i festynem w parku; kostium Debbie Forester zaj�� si� ogniem od iskry, a Parkins Gillespie musia� za naruszenie porz�dku publicznego wsadzi� do paki sze�� os�b), dok�adnie dwadzie�cia pi�� lat przed utworzeniem stanu Maine.
Swoj� niezwyk�� nazw� miasteczko zawdzi�cza bardzo prozaicznemu wydarzeniu. Jednym z pierwszych o