16472
Szczegóły |
Tytuł |
16472 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16472 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16472 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16472 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Katherine Stone
Syn innego m�czyzny
Przek�ad
Joanna Na��cz
Prolog
Montlake High School
Seattle, stan Waszyngton
�roda, 12 wrze�nia
Osiemna�cie lat wcze�niej
Jest co�, co powinien pan wiedzie�, panie Collier, zanim spotkamy si� z Kathleen.
Janowi Collierowi nie podoba� si� ani ton dyrektorki szko�y - troch� z�owieszczy - ani
zak�opotanie na jej twarzy. Czu�, �e o tym �czym�" powinien zosta� powiadomiony znacznie
wcze�niej.
Kathleen Cahill przyznano w tym roku stypendium Rain Mountain. By� to pomys�
Iana i jego pieni�dze. Jednak decyzj�, kt�remu z uczni�w ostatnich klas sfinansowa� studia na
wymarzonej uczelni, Ian pozostawi� szkolnej komisji.
Wszyscy ubiegaj�cy si� o stypendium w pe�ni na nie zas�ugiwali. Wybitnie zdolni
m�odzi ludzie z ubogich rodzin, Ian przyzna�by je im wszystkim, gdyby m�g�. Ale
stypendium Rain Mountain zosta�o ufundowane przez osob� fizyczn�, wi�c m�g� je przyzna�
tylko pewnej liczbie uczni�w naraz - zw�aszcza �e pierwsi trzej, kt�rzy je otrzymali,
korzystali z niego zgodnie ze swoimi oczekiwaniami - odbieraj�c najlepsze wykszta�cenie,
jakie mo�na kupi� za pieni�dze.
W tej chwili dzi�ki trzydziestosze�cioletniemu Ianowi Collierowi jedna osoba
studiowa�a na pierwszym roku na Harvardzie, jedna na drugim roku w Stanford i jedna na
pierwszym w Yale. Ksi�gowy jednak zaleca� ostro�no��.
Owszem, wyniki Rain Mountain - firmy Iana - przesz�y wszelkie oczekiwania.
P�nocny zach�d potrzebowa� jeszcze jednego producenta zimowego sprz�tu sportowego. A
Rain Mountain zaznaczy�o te� swoj� obecno�� na rynku og�lnokrajowym.
Ale gusta klient�w s� zmienne, moda nieprzewidywalna, no i trzeba pami�ta�, �e
pogoda zawsze robi, co chce. Grudzie� by� tego najlepszym przyk�adem. Ulewne deszcze
padaj�ce mi�dzy Bo�ym Narodzeniem a Nowym Rokiem zniweczy�y nadzieje na udany
�wi�teczny sezon narciarski i mro�ny stycze�.
Rain Mountain oczywi�cie radzi�o sobie bardzo dobrze. Od �wi�ta Dzi�kczynienia a�
do Wigilii stoki pokrywa� �nieg. Produkowane przez firm� narty, buty, kurtki i gogle
znajdowa�y si� na listach �wi�tecznych prezent�w ka�dego narciarza, a we�niane swetry i
r�kawiczki z nowej linii rozesz�y si� jeszcze przed po�ow� grudnia.
Ale gdyby deszcze nadesz�y wcze�niej...
Bez wzgl�du jednak na kaprysy El Nino stypendystom Iana nic nie grozi�o. Pieni�dze
przeznaczone na ich czteroletni� edukacj� chroni� fundusz powierniczy - tak jak emerytury
pracownik�w firmy.
Reszta kapita�u Rain Mountain nie mia�a takiej ochrony, Ian jednak nie dba� o to.
Przez wiele lat �y� w ub�stwie. A teraz chcia� wykorzysta� bogactwo, do kt�rego doszed�
ci�k� prac�, wspieraj�c edukacj� wybitnie uzdolnionej m�odzie�y.
- Co�, co powinienem wiedzie� - powt�rzy� s�owa pani Petersen. - O Kathleen?
- Tak. To znaczy o jej stosunku do tego stypendium. Mo�liwe, �e nie b�dzie chcia�a
go przyj��.
- Mimo �e si� o nie ubiega�a?
- C�, to my z�o�yli�my wniosek w jej imieniu. W ubieg�ym roku, kiedy mieli�my
zamiar przedstawi� jej kandydatur�, powiedzia�a, �e postanowi�a jednak nie i�� na studia. Nie
mogli�my w to uwierzy�. Zawsze marzy�a o medycynie. Nie musz� dodawa�, �e zrobili�my
to, co zamierzali�my, w nadziei, �e zmieni zdanie, kiedy wr�ci do szko�y po wakacjach.
- Ale nie zmieni�a.
- Nie.
- Wie pani, dlaczego?
- Nie mam poj�cia.
- Domy�lam si�, �e ona nic nie wie o dzisiejszym spotkaniu?
- Nie. W�a�nie pos�a�am po ni� mojego asystenta.
Wi�c pani Petersen zaplanowa�a dla Kathleen niespodziank�. Zasadzk�. Chcia�a
dobrze, rzecz jasna. Chcia�a spe�ni� jej marzenie.
Tak czy inaczej, by�a to jednak zasadzka.
Ian nie chcia� bra� w tym udzia�u. Ta niech�� mia�a �r�d�o w jego w�asnych bolesnych
do�wiadczeniach...
Ian Collier prze�y� swoj� pierwsz� niespodziank� w wieku dziesi�ciu lat. Chcia�
dowiedzie� si� o swoich rodzicach tego, co wszyscy poza nim dobrze wiedzieli - i tym
samym zrozumie�, dlaczego dobrze sytuowane ma��e�stwa szukaj�ce dzieci do adopcji nigdy
nie bra�y go pod uwag�. Wi�c pewnej nocy w�ama� si� do biura sieroci�ca.
W swojej naiwno�ci, karmionej nadziej� samotnego dziecka, ju� wcze�niej wymy�li�
sobie pow�d tego stanu rzeczy. Nie m�g� zosta� adoptowany, bo jego rodzice przyjad� po
niego lada dzie�.
Ale prawda by�a zupe�nie inna. Gordon i Eileen Collier nigdy po niego nie przyjad�,
Ian zosta� sierot�, w�a�ciwie jeszcze zanim przyszed� na �wiat.
Gordon Collier skatowa� swoj� ci�arn� �on� Eileen prawie na �mier�. Utrzymywa� j�
przy �yciu respirator - do momentu, gdy dziecko, kt�re nosi�a, mog�o przetrwa� poza jej
�onem.
Gordon zgin�� i zosta� pochowany na koszt pa�stwa przed narodzinami Iana. Nie by�o
to samob�jstwo - wynik skruchy czy poczucia winy. Kula, kt�ra przerwa�a jego �ycie,
pochodzi�a z broni policjanta z Seattle. W starannie wydrukowanym raporcie, kt�ry stanowi�
jedyne dziedzictwo i rodow�d Iana, nie by�o nic, co by wskazywa�o, �e Gordon odczuwa�
przed �mierci� cho� cie� wyrzut�w sumienia.
I tak to wygl�da�o. Prawda, kt�r� ukrywano przed Ianem - zapewne dla jego w�asnego
dobra - wysz�a na jaw. By� synem mordercy.
Ta wiedza przynios�a mu swego rodzaju wolno��. Zrozumia�, �e nikt go nie zechce, �e
jego przeznaczeniem jest samotno��. Wykorzysta� t� wiedz�, by broni� si� przed b�lem. Ju�
nigdy nie pozwoli, �eby jego opiekunowie czy ktokolwiek inny widzieli, jak boli bycie
niechcianym przez nikogo.
I ju� nigdy nikt nie b�dzie wiedzia� o Ianie wi�cej ni� on sam.
Tak by�o do czasu, kiedy pewna dwudziestoczterolatka z towarzystwa da�a
osiemnastoletniemu synowi mordercy to, o czym nigdy nawet nie marzy�.
- Jestem w ci��y - poinformowa�a go Vanessa Frances Worthing. - I wiesz co, Ian? To
twoje dziecko.
Ian ledwie pami�ta� Vaness�. Nie r�ni�a si� od innych dziewcz�t, z kt�rymi uprawia�
seks.
Vaness� pozna� podczas sezonu narciarskiego w Crystal Mountain, popularnym
kurorcie po�o�onym oko�o stu kilometr�w od Seattle. Ian pracowa� tam jako ratownik g�rski.
By� to szczyt jego kariery, kt�ra rozpocz�a si� pi�� lat wcze�niej od pracy w autobusach
dowo��cych narciarzy na stoki.
Nie pami�ta� szczeg��w romansu z Vaness�, ale wiedzia�, �e musia�o to by� mi�dzy
p�noc� a �witem. Mia� wolne tylko w nocy, kiedy wyci�gi by�y nieczynne, i uzna�, �e seks z
ch�tn� m�od� dziewczyn� to r�wnie dobry spos�b na sp�dzenie wolnego czasu jak ka�dy
inny.
Weekend, kt�ry Vanessa sp�dzi�a z przyjaci�mi w Crystal Mountain, nale�a� jednak
do pami�tnych. Miasteczko, pretenduj�ce do roli organizatora mi�dzynarodowych zawod�w
narciarskich, go�ci�o wielu znanych narciarzy i inwestor�w oraz tysi�ce mi�o�nik�w sport�w
zimowych. Oczy ca�ego zainteresowanego sportem �wiata by�y zwr�cone na �nie�ne stoki
Crystal Mountain. Czy dostarcz� odpowiednich wyzwa� najlepszym alpejczykom?
Powszechnie uznano, �e tak, cho� byli te� przeciwnicy przekonani, �e tylko ich miasta
spe�niaj� stawiane warunki. Wszyscy jednak byli zgodni co do umiej�tno�ci - i przysz�o�ci -
miejscowego narciarza, kt�ry wypr�bowywa� stoki przed zawodami. Nikomu nie przysz�o do
g�owy, by zmierzy� mu czas, ale ci, kt�rzy ogl�dali jego przejazd z najwi�kszym
zainteresowaniem - trenerzy z ca�ego �wiata - przypuszczali, �e przejecha� tras� tak szybko
jak Francuz, kt�ry potem wygra� zawody. Rekordzista, kt�rego dot�d nikt nie zdo�a� pokona�.
Ian zjecha� bez wysi�ku i bez strachu, wi�c wielu znawc�w tematu pomy�la�o, ile
m�g�by uczyni� dla niego trening. By�o jeszcze co�, co zauwa�yli - wyraz rado�ci na jego
twarzy.
W ci�gu tego weekendu Ian dosta� numery telefon�w wielu trener�w, agent�w i
sportowc�w. Zapami�ta� te� s�owa jednego ze szkoleniowc�w ameryka�skich: �Za dwa lata
olimpiada. M�g�by� tam pojecha�, Ian. M�g�by� nawet wygra�".
Kiedy weekend dobieg� ko�ca, Ian Collier zosta� tak�e ojcem.
Kt�ry, zdaniem Vanessy, nadal m�g� zosta� mistrzem olimpijskim. Owszem,
wymaga�oby to ci�g�ego podr�owania, ale przecie� mogliby podr�owa� razem. Czy nie
zauwa�y�, �e seks z ni� doskonale wp�yn�� na jego kondycj�? A je�li chodzi o dziecko, mo�na
by je zostawia� z dziadkami w rezydencji w Seattle. Od tego s� pieni�dze i opiekunki.
Nie, odpar� wtedy Ian, od tego s� ojcowie.
Vanessa nie przywyk�a, by jej odmawiano. Ale jej z�o�� na Iana, gdy oznajmi�, �e
zamierza porzuci� narciarstwo i poszuka� pracy, by�a niczym w por�wnaniu z reakcj� jej
rodzic�w.
Pa�stwo Worthing sprawdzili Iana, tak jak si� spodziewa�. Odkryli, �e rzuci� szko�� w
wieku lat trzynastu, a nie siedemnastu, i �e od tego czasu ok�amywa� swoich pracodawc�w,
barman�w i kochanki. K�ama�, pi�, pali� i mia� dopiero osiemna�cie lat. Kr�tko m�wi�c, by�
pod ka�dym wzgl�dem nieodpowiedni dla ich c�rki.
Vanessa w�a�ciwie nie chcia�a ich prowokowa� swoj� reakcj�, ale tre�� jej odpowiedzi
by�a jednoznaczna: nawet je�li jej nieodpowiedni nastoletni kochanek nie b�dzie robi� nic
poza chodzeniem z ni� do ��ka, wystarczy to do szcz�cia - a czy rodzice nie chc�, by by�a
szcz�liwa? Kwestia szcz�cia Vanessy i jego rozbie�ne definicje sta�y si� motywem
przewodnim tego zwi�zku, w kt�rym z roku na rok pojawia�o si� coraz wi�cej problem�w.
Vanessa zawsze mia�a sk�onno�� do nieodpowiednich m�czyzn. Tym razem
osi�gn�a jednak szczyt swoich mo�liwo�ci. Syn mordercy.
O tym, rzecz jasna, nie wiedzia�a, a kiedy rodzice j� poinformowali, poczu�a cich�
satysfakcj�, Ian m�g� zrezygnowa� ze sportowej kariery, obci�� w�osy, rzuci� palenie i
przynosi� do domu czeki za ustawianie towar�w na p�kach w sklepie spo�ywczym -
opiewaj�ce na sumy tak niskie, �e zdaniem Vanessy nie warto by�o ich realizowa� - ale nic
nie mog�o zmieni� jego pochodzenia ani tego, jak si� czu�a, gdy si� z ni� kocha�.
Nie by�a jednak zadowolona, �e Ian tak ma�o pami�ta� z weekendu w Crystal. Nie
przywyk�a, by o niej zapominano, tak jak nie przywyk�a do odm�w. Niepokoi�o j� tak�e, �e
tak bardzo po��da tego syna mordercy. W przeciwie�stwie do Iana, o niczym innym nie
my�la�a w ci�gu tych tygodni, kt�re min�y od ich nami�tnego spotkania.
Oczekiwa�a od Iana adoracji, tak jak od wszystkich swoich poprzednich kochank�w.
Oczywi�cie m�czyzna, kt�ry odda� jej serce, zaczyna� j� nudzi�. Pragn�a wtedy zmiany.
Tak samo b�dzie - wcze�niej czy p�niej - z Ianem. U�wiadomi�a sobie, �e tego w�a�nie chce.
Chocia� mi�o sp�dza�a z nim czas i ch�tnie pokazywa�a si� z tym najgorszym kochankiem,
czu�a, �e jej ul�y, kiedy to szale�stwo si� sko�czy.
Vanessa Frances Worthing by�a podobna do swoich rodzic�w bardziej, ni� chcia�a
przyzna� - przed nimi i przed sob� sam�. Pozycja w towarzystwie mia�a dla niej du�e
znaczenie. Pozycja, kt�ra jej si� nale�a�a, i odpowiedni m�czyzna u boku. Tak si� sk�ada�o,
�e zna�a ju� m�czyzn�, kt�rego w przysz�o�ci po�lubi. Jedynego, jakiego po�lubi.
Ian o�wiadczy� si� jej - ze wzgl�du na dziecko, nie z mi�o�ci... i nie dla pieni�dzy.
Vanessa uwa�a�a jednak, �e nie�lubne dziecko to rozwi�zanie lepsze od rozwodu.
Dziecko nie b�dzie cierpia�o, w ka�dym razie nied�ugo. Nie jej dziecko. Zostanie wychowane
tak, jak zosta�a wychowana ona - z klas�. Nauczy si� najlepszych manier. B�dzie godnym
dziedzicem Worthing�w.
Poza tym pomys�, by �y� w grzechu w domku ogrodnika na terenie posiad�o�ci
rodzic�w, by� dla niej zbyt poci�gaj�cy, �eby mog�a mu si� oprze�.
To takie dekadenckie, my�la�a. Idealny ostatni wybryk, zanim zacznie �y� jak nale�y.
Idealny... zak�adaj�c, �e Ian si� w niej zakocha i odda bez reszty, �eby mog�a go
porzuci�.
A je�li Ian Collier oka�e si� oporny, a jej uczucie do niego nie os�abnie? Sama my�l o
takiej ewentualno�ci przera�a�a Vaness�. Odrzuci�a j� jednak, Ian zakocha si� w niej, jej
obsesja na jego punkcie minie i b�dzie �y�a d�ugo i szcz�liwie z m�czyzn�, kt�ry jest jej
pisany.
Ian nie mia� poj�cia o planach i pragnieniach Vanessy - poza pragnieniem seksu, kt�re
zaspokaja� bez wzgl�du na to, jak by� zm�czony i znudzony. Zale�a�o mu, �eby by�a
szcz�liwa, i a� do dnia, kiedy go opu�ci�a, wierzy�, �e by�a. Kocha� si� z ni� na ka�de
��danie, a Vanessa rzadko zajmowa�a si� Samem, wi�kszo�� czasu sp�dzaj�c na zakupach, w
podr�ach i na przyj�ciach.
Cztery lata po narodzinach Sama Iana spotka�a kolejna niespodzianka. Zbli�a�o si�
Bo�e Narodzenie, Ian mia� wspania�e plany na �wi�ta. Pewnego wieczoru, wracaj�c z pracy,
u�miecha� si� do siebie na my�l o nich. Wszed� do domku ogrodnika. Sam i Vanessa powinni
ju� smacznie spa�.
Ale obojga nie by�o. Nie by�o te� rodzic�w Vanessy. Vanessa zostawi�a tylko kr�tki
list, w kt�rym informowa�a go, �e chce, by podpisa� pewne dokumenty. Jej prawnik wszystko
mu wyja�ni.
Vanessa od pocz�tku wiedzia�a to, czego Ian dowiedzia� si� w dniu narodzin Sama.
Nie mia� �adnych praw do tego ch�opca, kt�ry sta� si� ca�ym jego �yciem. Mog�a mu go
odebra�, kiedy tylko przysz�aby jej na to ochota. Nic nie m�g� na to poradzi�. Zosta�y mu b�l
i gniew. M�g� tylko przysi�ga� sobie, �e nigdy nie przysporzy takiego b�lu innej �ywej
istocie.
Teraz, tego pi�knego jesiennego dnia, Ian Collier sta� si� mimowolnym uczestnikiem
zasadzki na szesnastoletni� dziewczyn�. Ani jego g�os, ani wyraz twarzy nie zdradza�y
w�ciek�o�ci, jak� czu�.
- Gdzie jest Kathleen? - spyta�.
- W sali konferencyjnej - odpar�a pani Petersen.
- Chcia�bym z ni� porozmawia� w cztery oczy.
- Och, panie Collier, to chyba nie najlepszy pomys�. Kathleen jest bardzo zdolna. Wie
pan o tym, oczywi�cie, widzia� pan jej opinie. Ale spo�ecznie jest troch�... c�,
niedostosowana. Czasami naprawd� trudno si� z ni� rozmawia.
Ian by� troch� zniecierpliwiony, ale grzecznie czeka�, a� pani Petersen powie
wszystko, o czym ju� wiedzia�. Przeczyta� opinie nauczycieli o Kathleen. Bardzo uwa�nie i
niejeden raz. I by� zaintrygowany.
Kathleen Cahill nie przypomina�a innych stypendyst�w. By�a wybitnie uzdolniona, tak
jak oni, ale w przeciwie�stwie do nich nie przejawia�a �adnych pozaszkolnych zainteresowa�
ani talent�w. Nie by�a przewodnicz�c� samorz�du uczniowskiego i nie gra�a na skrzypcach,
jak jeden z nich. Nie uprawia�a sport�w. Nie uczestniczy�a w wydawaniu szkolnej gazetki, nie
gra�a w szkolnym teatrze.
Opinie nauczycieli o niej tak�e r�ni�y si� od opinii o innych stypendystach, zar�wno
pod wzgl�dem tre�ci, jak i stylu. Brakowa�o w nich okre�le�, takich jak �niezwyk�a
dojrza�o��, �wyj�tkowe opanowanie�, i przymiotnik�w w stylu �urocza�, �mi�a�,
�czaruj�ca�. Brakowa�o te� ukrytego mi�dzy wierszami innych opinii pragnienia, by by�a
czyj�� c�rk�, siostr�, wnuczk� czy siostrzenic�.
Kathleen Cahill mia�a tylko jedn� drog� do s�awy: swoje wybitne zdolno�ci.
�Zdumiewaj�ca, rzadko spotykana inteligencja, napisa� jej nauczyciel matematyki. Nie ma
najmniejszych problem�w w pojmowaniu nawet najbardziej z�o�onych, abstrakcyjnych
zagadnie�.
Kathleen przerabia�a szkolny materia� w przyspieszonym tempie. Dopiero sko�czy�a
szesna�cie lat, ale by�oby zbrodni� hamowa� jej rozw�j. Cz�onkowie komisji przyznaj�cej
stypendia uznali te�, �e by�oby powa�nym b��dem z ich strony - jako pedagog�w - nie da� jej
szansy, by sta�a si� �naukowcem, kt�ry mo�e si� przyczyni� do rozwoju wielu dziedzin
nauki�.
Nic w opisie Kathleen nie przypomina�o Iana Colliera w wieku szesnastu lat. Ani w
�adnym innym wieku. Jednak Ian by� pewny, �e Kathleen Cahill nie cierpi niespodzianek tak
samo jak on.
- Pani Petersen.
- Tak?
- Gdzie jest sala konferencyjna?
Dyrektorka ju� otworzy�a usta, by zaoponowa�, ale nie zrobi�a tego. Ian pozwoli�
sobie na okazanie zaledwie cienia irytacji, jak� odczuwa�. To jednak wystarczy�o.
- Ostatnie drzwi po lewej.
Drzwi by�y uchylone, ale Ian zapuka� lekko i po d�ugiej chwili us�ysza� r�wnie cich�
odpowied�.
- Prosz� wej��...
- Dzi�kuj�. - U�miechn�� si�, cho� na twarzy dziewczyny siedz�cej przy wielkim
drewnianym stole dostrzeg� strach. Przera�enie. - Witaj, Kathleen. Jestem...
- Chodzi o moj� matk�, prawda? Ona...
- Nie.
- Nie?
- Nie.
Iana znowu ogarn�� gniew, gdy zda� sobie spraw�, jak Kathleen zrozumia�a nag�e
wezwanie do sali konferencyjnej. Oczekiwa�a koszmaru, a nie spe�nienia marze�.
Pani Petersen powinna by�a wiedzie�. Do diab�a, on te� powinien by� wiedzie�. Czyta�
opinie, zna� jej �yciorys. Ona tak�e zosta�a osierocona jeszcze przed swoimi narodzinami. Jej
ojciec, tak jak jego, umar�, zanim przysz�a na �wiat. Zgin�� nagle, jak Gordon. Ale Daniel
Cahill zgin�� �mierci� bohatera, s�u��c swojemu krajowi w wietnamskich d�unglach.
Kiedy ci�arna Mary Alice Cahill dowiedzia�a si� o tym, ona tak�e umar�a, a
w�a�ciwie umar�o jej serce. W pewnych okresach - zdaniem szkolnego psychologa - Mary
Alice funkcjonowa�a ca�kiem nie�le, by�a w stanie pracowa� i nie poddawa�a si� depresji.
Depresja by�a jednak motywem przewodnim jej �ycia. Tak jak motywem przewodnim
�ycia Kathleen by� niepok�j o matk�.
Kathleen by�a opiekunk� matki. Robi�a zakupy, gotowa�a, zarz�dza�a ich skromnym
bud�etem i p�aci�a rachunki. Sama wypisywa�a czeki i pobiera�a z banku pieni�dze, kt�re
pochodzi�y z renty po ojcu i ich wsp�lnych zarobk�w.
Kathleen by�a lepszym pracownikiem od matki, ale jako nastoletnia uczennica
zarabia�a znacznie mniej. Aby utrzyma� lepiej p�atne zaj�cia, zast�powa�a matk�, kiedy Mary
Alice nie mog�a pracowa�, albo towarzyszy�a jej, gdy matka potrzebowa�a pomocy.
Ostatnim miejscem pracy matki - i c�rki - by� hotel w okolicach uniwersytetu. Mary
Alice zosta�a tam zatrudniona jako pomocnica pokoj�wki. Zbiera�a z pokoj�w brudne
r�czniki i po�ciel i odwozi�a je do pralni.
Nietrudno by�o sobie wyobrazi� obawy Kathleen... Matka w depresji porzuca w�zek z
praniem przy schodach, wchodzi na dach i skacze... Nic dziwnego, �e widzia� przera�enie na
twarzy dziewczyny. Nie przyszed�em tu w sprawie twojej matki.
- Nie?
Nie. - Ian usiad� naprzeciw niej, to znaczy do�� daleko. Oddziela�a ich l�ni�ca
p�aszczyzna lakierowanego drewna. - Naprawd�.
Pod wp�ywem jego zapewnie� dziewczyna si� rozlu�ni�a. Nadal siedzia�a
wyprostowana, ale zacz�a oddycha�. A przedtem nie oddycha�a. Blade, bezkrwiste d�onie
zaci�ni�te na blacie sto�u lekko por�owia�y.
Kathleen nie odpowiedzia�a u�miechem na u�miech Iana. Wydawa�a si� poch�oni�ta
w�asnymi my�lami i ulg�, jak� odczu�a.
Kim by� i po co przyszed�, nie mia�o znaczenia, skoro nie pojawi� si�, by przynie�� z�e
wie�ci o jej matce.
Ian cierpliwie czeka�, a� Kathleen dojdzie do siebie. Podczas gdy ona wpatrywa�a si�
w swoje paznokcie, on patrzy� na ni�.
Do jej dokument�w nie do��czono zdj�cia, ale mia� swoj� wizj� Kathleen. Uzna�, �e
jest raczej niska, drobna i nerwowa.
Ale teraz, kiedy zdenerwowanie min�o, Kathleen Cahill wydawa�a si� bardzo...
spokojna. I w przeciwie�stwie do jego wyobra�e� by�a wysoka. Bardzo wysoka. Musia�a
g�rowa� nad r�wie�nikami.
Mimo to wcale si� nie garbi�a. Wzrost najwyra�niej jej nie przeszkadza�, a mo�e po
prostu nie zdawa�a sobie sprawy ze swojej odmienno�ci.
Wida� by�o, �e dba o wygl�d. Bordowa bluzka, sp�owia�y b��kitny golf i granatowy
kardigan na pewno pochodzi�y ze sklepu z u�ywan� odzie��, ale by�y czyste i wyprasowane.
Czyste i l�ni�ce by�y te� jej kruczoczarne w�osy. D�ugie, proste, starannie uczesane -
poza grzywk�, bardzo kr�tk� i wystrz�pion�, jakby przyci�to j� t�pymi no�yczkami. By� w tej
grzywce jaki� smutek. Mo�e dlatego, �e musia�a przycina� j� sama, bo matka nie by�a w
stanie wykona� nawet tak prostej czynno�ci.
A mo�e byle jak przyci�ta grzywka to jeszcze jeden dow�d spokoju Kathleen, jej
zgody na to, kim by�a. Wygl�d grzywki nie mia� znaczenia. Jej zadaniem by�o tylko ods�ania�
�wiat tym inteligentnym oczom koloru... w�a�ciwie jakiego? Ian nie potrafi� okre�li�. Gdy
Kathleen by�a przera�ona, wydawa�y si� czarne, bo rozszerzone �renice ca�kowicie
poch�on�y t�cz�wki.
A teraz, kiedy ju� si� nie ba�a? Trudno powiedzie�, bo ci�gle patrzy�a w d� na swoje
d�onie.
Przypomnia� sobie jednak, �e wchodz�c do sali, dojrza� w jej oczach skrawek b��kitu.
Tak, s� niebieskie, pomy�la�, kiedy w ko�cu podnios�a g�ow� i spojrza�a na niego.
Niebieskie w zdumiewaj�co ch�odnym odcieniu. Patrzy�y zupe�nie nieruchomo. Nie
rozpozna�a go.
Twarz Iana bardzo cz�sto pojawia�a si� w telewizyjnych sprawozdaniach z zawod�w
sportowych i przyj�� charytatywnych. Czasami wypowiada� si� te� na r�ne tematy, po czym
zazwyczaj nast�powa�o nawi�zanie do �niezwyk�ej historii jego �ycia", dobrze znanej ca�emu
miastu.
By�a to bardzo inspiruj�ca historia. Od ub�stwa do wielkiej fortuny. Historia
strzaskanych ko�ci w wypadku w Kitzb�hel, kt�ry zako�czy� karier� sportow� Iana. W�a�nie
tam, w austriackim szpitalu, dwudziestoczteroletni Ian Collier wpad� na pomys� za�o�enia
Rain Mountain. Dzi�ki �yczliwym mu ludziom �wiata sportu zebra� niezb�dne �rodki do
czasu, gdy wydobrza� na tyle, by wr�ci� do domu.
Media wiedzia�y wszystko o jego ojcu, ale nie wiedzia�y nic o Vanessie i Samie.
Rodzice Vanessy sprzedali swoj� posiad�o�� i przenie�li si� do po�udniowej Kalifornii trzy
miesi�ce po nocnej ucieczce ich c�rki. �mietanka towarzyska wiedzia�a, rzecz jasna, o
zwi�zku Vanessy z Ianem, ale nikt z klas� nie m�g�by przecie� szarga� nieskazitelnej poza
tym reputacji rodziny Worthing�w, wywlekaj�c t� spraw�.
Kiedy pytano Iana o tych kilka lat, jakie min�y od jego zjazdu w Crystal do chwili,
gdy pojawi� si� na mi�dzynarodowej arenie narciarskiej, k�ama�.
Ze wzgl�du na Sama, tak jak obieca� Vanessie. M�wi�, �e trenowa�. Nikt nie pyta� o
szczeg�y i nikt niczego nie podejrzewa�. Skoro Ian nie pr�bowa� ukry� prawdy o swoim
ojcu, w jego �yciu nie mo�e by� �adnych tajemnic - zw�aszcza zwi�zku z bogat� dziedziczk�,
nie m�wi�c ju� o odebranym mu dziecku. Nikomu nie przysz�o do g�owy, �e nazwa �Rain
Mountain" ma ukryte znaczenie. Bardzo osobiste...
Wi�kszo�� nastolatk�w spoza Seattle natychmiast rozpozna�aby Iana. Jego kr�tka, lecz
niezwyk�a kariera sportowa sta�a si� legend�. Ci�gle podziwiano jego styl i odwag�. Nadal
rozdawa� autografy, tak jak wtedy, gdy by� u szczytu kariery.
Nigdy jednak nie da� autografu Kathleen Cahill i by� prawie pewny, �e ona nie je�dzi
na nartach.
Kathleen patrzy�a na niego, a on na ni� w ciszy, kt�ra wydawa�a si� pe�na dziwnego...
spokoju.
W ko�cu ciekawo�� zwyci�y�a.
- Kim pan jest?
- Nazywam si� Ian Collier.
Niespodzianka! Kathleen mog�a nie rozpozna� twarzy, ale na pewno zna�a jego
nazwisko. I natychmiast domy�li�a si� przyczyny jego wizyty.
- To jakie� nieporozumienie.
- Masz racj�, Kathleen. �adnemu z nas nie powiedziano prawdy. Ty nie wiedzia�a�,
�e w twoim imieniu zosta� z�o�ony wniosek o stypendium, a ja dopiero przed chwil�
dowiedzia�em si�, �e nie jeste� zainteresowana jego otrzymaniem.
- Otrzymaniem? - W jej ledwie s�yszalnym g�osie pobrzmiewa�y nadzieja i zarazem
obawa. - Ale ci�gle mo�e je pan przyzna� komu� innemu.
- Mog�. I zrobi� to, je�li naprawd� go nie chcesz.
- Ja... nie, nie chc�. Ale dzi�kuj�.
Ian u�miechn�� si�. Patrzy� na Kathleen, ale widzia� te� okno, na kt�rego tle siedzia�a.
Drzewa w najpi�kniejszych odcieniach jesiennego z�ota i czerwieni ja�nia�y w porannym
s�o�cu, Ian uwielbia� jesie�. Ciemnozielone �wierki wydawa�y mu si� jeszcze pi�kniejsze, bo
kry�y w sobie obietnic�... Obietnic� nadej�cia zimy. �niegu. Ucieczki.
- Skoro ju� tu jestem, mo�e mi powiesz, dlaczego zmieni�a� zdanie i nie chcesz ju�
zosta� lekarzem?
- Wie pan o tym?
- Przeczyta�em to w twoim wniosku.
- I �e nie chc� sp�dzi� �ycia na badaniach? Wszyscy uwa�aj�, �e tym powinnam si�
zajmowa�.
Ian wyobrazi� j� sobie w laboratorium, skupion�, odrywaj�c� si� od zaj�� tylko po to,
by wsun�� za ucho niesforny kosmyk w�os�w, szybko i bez spogl�dania w lusterko.
�atwo by�o to sobie wyobrazi� - ale trudno jej tego �yczy�, skoro najwyra�niej nie
tego chcia�a.
- Nie wszyscy - powiedzia� - Ja nie. I ty te�.
Znowu zacisn�a d�onie. Jej palce pobiela�y i Ian zauwa�y�, �e ma obgryzione
paznokcie.
- A co chcia�aby� robi�, Kathleen?
- Odbiera� porody - wyzna�a.
- Potrafi� sobie wyobrazi�, jak to robisz.
- Naprawd�?
- Oczywi�cie. - Prawd� m�wi�c, by�o to nawet �atwiejsze: te delikatne d�onie
pomagaj�ce nowo narodzonym pokona� drog� z �ona matek na �wiat. - By�aby� doskona�ym
po�o�nikiem, Kathleen. Bardzo chcia�bym op�aci� twoje studia.
- Och, panie Collier. Dzi�kuj�.
- Czy to znaczy, �e si� zgadzasz? - spyta�, cho� zna� odpowied�, jeszcze zanim si�
odezwa�a.
- Nie.
- Czy dlatego �e matka ci� potrzebuje?
- Nie. Nie o to chodzi.
- Wi�c dlaczego?
Kathleen przygryz�a doln� warg� tak gwa�townie, jak pewnie wcze�niej gryz�a
paznokcie, Ian czeka�.
- Nikt nie mo�e si� o tym dowiedzie� - powiedzia�a w ko�cu.
- Masz moje s�owo.
Nie potrzebowa�a dalszych zapewnie�. Uwierzy�a mu natychmiast. A mo�e po prostu
ta tajemnica dr�czy�a j� tak bardzo, �e musia�a j� wyzna�.
- Nie wiem, gdzie ona jest! Wysz�a pewnego wieczoru i ju� nie wr�ci�a.
Tak jak Sam.
- Kiedy to by�o, Kathleen?
- Dwie�cie pi��dziesi�t sze�� dni temu. Trzydziestego grudnia. Nie chcia�am, �eby
wychodzi�a! Tak strasznie pada�o.
Prezes Rain Mountain Enterprises pami�ta� ten deszcz i jego wp�yw na sezon
narciarski. A Ian, cz�owiek i ojciec, pami�ta� chwile, kiedy liczy� -w dniach, nie w tygodniach
czy miesi�cach - czas, kt�ry min�� od znikni�cia Sama.
- Wysz�a do pracy?
- Nie, wtedy posz�abym z ni�. - Kathleen rozumowa�a logicznie. Gdyby chodzi�o o
prac�, by�yby razem. Ale tego wieczoru Mary Alice nie sz�a do pracy. - Po prostu chcia�a
wyj��. Poby� z lud�mi w swoim wieku. Troch� si� rozerwa�.
- Robi�a to wcze�niej?
- Czasami.
- Wiesz, dok�d posz�a?
- Niedok�adnie. Do jakiego� baru albo klubu.
- Pojecha�a samochodem?
- Nie, nie mamy samochodu. Ale mieszkamy jedn� przecznic� od Czterdziestej Pi�tej
p�nocnej.
Czterdziesta Pi�ta p�nocna, przechodz�ca na skrzy�owaniu z 15 w Czterdziest� Pi�t�
p�nocno-wschodni�, by�a g��wn� arteri� w tej cz�ci miasta. Je�li Mary Alice z�apa�a tam
autobus, mog�a pojecha� dok�dkolwiek
Kathleen by�a pewna, �e jej matka wr�ci�aby do domu, gdyby mog�a -Ian wiedzia� to
bez pytania. Widzia� jej przera�enie, gdy my�la�a, �e przyszed� powiedzie� jej to, co w g��bi
duszy ju� wiedzia�a: �e Mary Alice nie �yje.
�Nikt nie mo�e si� o tym dowiedzie�, powiedzia�a. I nikt nie wie, u�wiadomi� sobie
Ian. Przyjaci�ki Kathleen nie zastanawia�y si�, co si� sta�o z jej matk�- bo dziewczyna,
oddana bez reszty nauce i opiece nad matk�, nie mia�a przyjaci�ek. Tak jak Mary Alice. W
hotelu Kathleen powiedzia�a zapewne, �e matka jest chora, wi�c ona j� zast�puje. Wcze�niej
cz�sto si� to zdarza�o.
Ian potrafi� sobie wyobrazi�, czym by�y dla Kathleen te dni wype�nione czekaniem i
rozpaczliw� t�sknot� za kobiet�, za kt�r� nikt inny nie t�skni�.
Zna� ten b�l i t� t�sknot�. Chcia�, �eby Kathleen nie by�a ju� wi�cej samotna. I jego
�yczenie si� spe�ni�o. Teraz on by� z ni�.
- Nikomu nie powiedzia�a�.
- Nie. Ale zadzwoni�am do szpitali, na wypadek gdyby zgubi�a dokumenty i zosta�a
przyj�ta z amnezj�.
Dzwoni�a tam z nadziej�. Ale nie potrafi�a zrobi� tego, co zniszczy�oby t� nadziej� -
zadzwoni� na policj� i do kostnicy. Nie by�a te� w stanie czyta� gazet, gdzie straszna prawda
ukaza�aby si� jej oczom czarno na bia�ym.
Czeka�a, pomy�la�. I czeka�aby jeszcze d�ugo. W miar� up�ywu czasu jej izolacja
pog��bia�aby si�, samotno�� sta�aby si� w ko�cu nie do wytrzymania.
- Chcesz, �ebym spr�bowa� si� czego� dowiedzie�?
- Ja... - Zawaha�a si�. Nie chcia�a pozna� prawdy, ale rozumia�a, �e musi. Niewiedza i
niepok�j wyniszcza�y j�. - Tak.
Poprosi� Kathleen, by opowiedzia�a mu o matce, i us�ysza� wyznanie bezwarunkowej
mi�o�ci. Kathleen by�a dumna, �e matka, cho� straci�a ukochanego m�a, stara�a si� da� jej
wszystko, na co by�o j� sta�.
Rozumia�a, �e czasem czuje potrzeb� wyj�cia z domu. Chcia�a, by Mary Alice zazna�a
w �yciu troch� szcz�cia, nawet gdyby mia�o trwa� tylko chwil�.
Mary Alice zawsze nosi�a na palcu obr�czk�. Tak, nawet kiedy wychodzi�a
wieczorem. Zawsze mia�a te� na szyi wisiorek ze zdj�ciem m�a w mundurze.
- Czy jeste� do niej podobna? - spyta� Ian.
Kathleen potrz�sn�a g�ow�. Jej w�osy zata�czy�y wok� g�owy, kr�tka grzywka nawet
nie drgn�a.
- Nie. Ona jest bardzo pi�kna.
Trzy dni p�niej Ian odkry�, �e Kathleen m�wi�a prawd� i nieprawd� zarazem.
Zdj�cie zrobione w kostnicy King County rano trzydziestego pierwszego grudnia
dowodzi�o, �e Mary Alice Cahill by�a pi�kna. Nawet po �mierci, nawet zamordowana.
Ale Kathleen by�a do niej bardzo podobna.
To Ian powiedzia� Kathleen o �mierci matki i tylko on pom�g� jej przej�� przez to
bolesne po�egnanie. Nikt inny nawet nie pr�bowa� pom�c.. Cho� nie mia�a przyjaci� i
zawsze r�ni�a si� od innych, teraz zosta�a uznana po prostu za dziwad�o. Co z niej za c�rka,
skoro nie powiadomi�a policji o zagini�ciu matki przez tyle miesi�cy?
Ian powiedzia� Kathleen to, czego musia�a si� dowiedzie� o morderstwie, i zada� jej
pytania, kt�re musia� zada�. Czy chce mie� obr�czk� �lubn� matki? Nie, odpowiedzia�a bez
wahania. Mary Alice nosi�a t� obr�czk� za �ycia i na pewno chcia�aby mie� j� na palcu tak�e
po �mierci... na zawsze.
Kathleen podj�aby tak� sam� decyzj� odno�nie do wisiorka - gdyby nie fakt, �e tej
deszczowej nocy, kiedy zagin�a Mary Alice, jej naszyjnik tak�e zgin��.
Ian towarzyszy� Kathleen na pogrzebie matki, a w czerwcu odwi�z� j�, jako
stypendystk� Rain Mountain, na lotnisko. Zosta�a przyj�ta do Johns Hokins na sze�cioletnie
studia medyczne.
Kathleen cz�sto pisywa�a do cz�owieka, kt�ry pom�g� jej spe�ni� marzenia i kt�ry
tak�e podczas studi�w by� jej jedynym przyjacielem.
�Drogi Panie Collier� - zaczyna�y si� wszystkie listy. By�y uprzejme, oficjalne, pe�ne
wdzi�czno�ci i troch� smutne.
Iana martwi� ten smutek. Przypuszcza�, �e znajomi Kathleen z Baltimore nie wiedz�,
�e jej matka zosta�a brutalnie zamordowana. Kathleen na pewno nie chcia�aby, �eby
wiedzieli. W najlepszym wypadku wzbudza�aby niezdrowe zainteresowanie, w najgorszym -
lito��.
Tak wi�c dziewczyna, kt�ra zawsze trzyma�a si� na uboczu, odizolowa�a si� od ludzi
jeszcze bardziej, Ian wiedzia�, �e w ten spos�b broni si� przed b�lem. On tak�e wybudowa�
mur odgradzaj�cy go od �wiata.
�Droga Kathleen� - odpowiada�, zach�caj�c j�, by zwraca�a si� do niego po imieniu. A
poniewa� by�o oczywiste, �e jej �ycie wype�nia bez reszty nauka, zach�ca� j� tak�e, by pisa�a
mu o tym, czego si� uczy.
Kiedy pisa�a o studiach, jej listy, cho� smutne, by�y pe�ne pasji. Nauka by�a dla niej
ucieczk�, tak jak dla niego ucieczk� sta�y si� g�ry.
Tyle �e on odnalaz� na o�nie�onych stokach rado��.
Kathleen tak�e znalaz�a pewien rodzaj szcz�cia, ale dopiero gdy zacz�a sta� w
szpitalu. Opieka nad pacjentami by�a jej powo�aniem. Cieszy�a si�, �e mo�e pomaga�
ludziom; o swoich pacjentach pisa�a z uczuciem - tak, jakby byli jej przyjaci�mi - a o
lekarzach i piel�gniarkach, od kt�rych tak wiele si� uczy�a, z wielkim szacunkiem.
Dla Kathleen �ycie zaczyna�o si� i ko�czy�o na szpitalu. Tylko tam czu�a si�
szcz�liwa. Im wi�cej czasu sp�dza�a w szpitalu, tym wi�cej rado�ci by�o w jej listach.
Na ostatnim roku rozpocz�a prac� na oddziale ginekologiczno-po�o�niczym szpitala
Brigham w Bostonie. Trzy miesi�ce p�niej uko�czy�a studia z najwy�sz� lokat�.
�Droga Dr Cahill� - napisa� Ian.
�Drogi Ianie� - odpisa�a.
Jej listy by�y teraz mniej oficjalne i pisane w widocznym po�piechu, Ian doszed� do
wniosku, �e nieczytelne pismo nie jest wrodzon� cech� lekarzy, lecz wynikiem braku czasu.
Staranne pismo Kathleen zmieni�o si�, tak jakby jej trzymaj�ca pi�ro r�ka i kartka papieru
porusza�y si� w przeciwnych kierunkach, gdy usi�owa�a przela� na papier jak najwi�cej s��w.
Kathleen kocha�a swoj� prac� i chcia�a, �eby Ian o tym wiedzia�. Ale listy ust�pi�y
miejsca poczt�wkom, z kt�rych pierwsza zosta�a wys�ana dziesi�� dni po napisaniu. Na
marginesie Kathleen wyja�ni�a, �e tyle czasu zabra�o jej �zorganizowanie si� na tyle, by kupi�
znaczki�.
W odpowiedzi Ian wys�a� jej plik firmowych poczt�wek Rain Mountain,
zaadresowanych i opatrzonych znaczkami.
Dopiero dziewi�� lat po tym, jak Ian odprowadzi� Kathleen na samolot, w ko�cu uda�o
im si� porozmawia�.
Zadzwoni�a do niego do domu. W Seattle by�a dziesi�ta wieczorem, w Bostonie
pierwsza w nocy.
- Ian?
Kobiety-kochanki - cz�sto do niego dzwoni�y. Ale ten g�os wyda� mu si� nieznajomy.
- Tak?
- M�wi Kathleen.
- Kathleen. Witaj.
- Czy to nieodpowiednia pora?
- �adna pora nie jest nieodpowiednia. Jak si� masz, Kathleen?
- Dobrze. A ty?
- Te� dobrze. Kathleen? Co si� sta�o?
- W�a�ciwie nic. Tylko �e czasami... Czy czasem czujesz z�o��, jeste� na ni�
w�ciek�y, �e pozwoli�a si� zabi�?
- Na twoj� matk�?
- Chodzi�o mi o twoj� matk�, Ian. Bo ja jestem w�ciek�a na moj�. Chcia�abym
wiedzie�, na ile normalna - czy nienormalna -jest moja reakcja.
- My�l�, �e jest ca�kiem normalna. A ty?
- Sama nie wiem. Bardzo �le si� z tym czuj�. Wydaje mi si�, �e to takie egoistyczne.
Przecie� nie chcia�a napotka� na swojej drodze mordercy. Chcia�a tylko troch� si� rozerwa�.
- Ty te� chcia�a�, �eby si� zabawi�a.
- Tak. Ale ona musia�a sobie zdawa� spraw�, �e zawieranie znajomo�ci z
m�czyznami w barach jest bardzo ryzykowne. Mia�a nastoletni� c�rk�, kt�r� potrzebowa�a
jej opieki. Powinna by� bardziej ostro�na... bardziej na siebie uwa�a�.
- Jestem pewny, �e by�a ostro�na, Kathleen.
- Ja te�. W�a�nie dlatego czuj� si� winna z powodu gniewu, kt�ry odczuwam. I �e tyle
my�l� o sobie. O mojej stracie. W ko�cu to ona zgin�a. To ona straci�a najwi�cej.
- Ale i ty ponios�a� wielk� strat�. Tym, kt�rzy przetrwali, zostaje cierpienie.
- Ty te� przetrwa�e�.
- Dlatego znam gniew, o kt�rym m�wisz. Pierwszych osiemna�cie lat mojego �ycia
sp�dzi�em, walcz�c z ca�ym �wiatem. Nie pami�tam, �ebym by� w�ciek�y na matk�, ale
gdybym wiedzia�, �e zdawa�a sobie spraw�, do czego zdolny by� ojciec, i �e celowo go
sprowokowa�a, na pewno trudno by�oby mi jej wybaczy�.
- Mimo �e to ona by�a ofiar�.
- Nie by�a jedyn� ofiar� swojego braku ostro�no�ci.
- Ofiary obwiniaj�ce ofiary.
- Mo�e, ale jestem pewny, �e nasze matki by to zrozumia�y.
- Mam nadziej�. Dzi�kuj�.
Zapad�a cisza, ale oboje nie chcieli, by ta rozmowa - czy raczej to milczenie - dobieg�o
ko�ca. Odezwali si� w tej samej chwili.
- To mi�e - powiedzia� Ian.
- Walczy�e� z ca�ym �wiatem? - spyta�a Kathleen. Oboje odpowiedzieli jednocze�nie.
- O tak - potwierdzi� Ian.
- Tak, to mi�e - zgodzi�a si� Kathleen.
U�miechn�li si� oboje, a potem zmarszczyli brwi, bo odezwa� si� pager Kathleen.
- Nie jestem w pracy, ale poprosi�am lekarza, kt�ry ma dy�ur, �eby mnie zawiadomi�,
kiedy moja pacjentka zacznie rodzi�. Obieca�am jej, �e z ni� b�d�.
Ian pomy�la� o kobiecie, kt�rej Kathleen z�o�y�a t� obietnic�, jednej z wielu pacjentek,
kt�re jej ufa�y, kt�re powierzy�y jej to, co najcenniejsze. Kathleen by�a jak przyjaci�ka dla
kobiet znajduj�cych si� pod jej opiek�. Ale by�a to przyja�� jednostronna, profesjonalna i
kr�tkotrwa�a. Liczy�y si� tylko nadzieje i problemy pacjentki, a kiedy dziecko przysz�o ju� na
�wiat i matka zako�czy�a wizyty poporodowe, Kathleen mog�a ich nigdy wi�cej nie zobaczy�.
A prawdziwe przyja�nie? Ian podejrzewa�, �e w wolnym czasie Kathleen pisa�a do
niego. Dzisiaj nawet do niego zadzwoni�a.
Teraz nie mia�a ju� wolnego czasu.
- Musisz i��.
- Tak, ale...
- Bardzo bym chcia�, �eby� znowu do mnie zadzwoni�a, Kathleen. Kiedy tylko
zechcesz.
- Ty te� mo�esz do mnie dzwoni�, Ian. Zwykle jestem tu, w moim mieszkaniu, chyba
�e mam dy�ur.
- Ale wtedy �pisz.
- Nie szkodzi. Szybko si� budz�.
Ian by� zachwycony perspektyw� rozm�w z Kathleen. Czu�, �e musi z ni� rozmawia�.
Ale wiedzia� te�, �e s� wa�niejsze sprawy ni� jego potrzeby.
- Potrzebujesz snu.
- W�a�ciwie to nie.
Nie tak, jak ja potrzebuj� rozm�w z tob�. Ta potrzeba okaza�a si� najwa�niejsza - dla
obojga. Kathleen chcia�a si� dowiedzie� wszystkiego o osiemnastoletniej wojnie Iana z ca�ym
�wiatem, a Ian bardzo chcia� jej o tym opowiedzie�. Nigdy nikomu nie m�wi� o Samie. Ale
chcia�, musia� powiedzie� o nim Kathleen.
Rozdzia� 1
Sarah's Orchard, stan Oregon
Poniedzia�ek, 30 grudnia
Godzina 14.00
Czasy obecne
- Zosta� jeden szczeniak, suczka - powiedzia�a Marge Hathaway. - Je�li jest pan
zainteresowany...
- Jestem - odpar� Sam Collier cicho. Nie rozmawia� z nikim od miesi�ca, od
poprzedniej rozmowy z Marge.
Wtedy zadzwoni� do niej. Po poszukiwaniach w Internecie - �szczeni�ta cocker-
spaniela� i �Oregon� - znalaz� stron� Marge: OceanCrestCockers.com. Strona zosta�a
ozdobiona z okazji Bo�ego Narodzenia obrazkami �wi�tecznych wie�c�w i choinek, ale
zainteresowa�y go g��wnie fotografie.
Na jednym ze zdj�� by�a Marge ze swoim m�em Glennem, z kt�rym przez p� wieku
tworzy�a szcz�liwy dom dla ich dzieci, wnuk�w, prawnuk�w - i ps�w.
W ostatnim miocie by�o osiem szczeni�t. Kolorowe zdj�cie dumnych rodzic�w - w
czapkach �wi�tego Miko�aja - stanowi�o gwarancj�, �e dzieci odziedziczy�y po nich z�ocist�
l�ni�c� sier��, ciemne b�yszcz�ce oczy i wszystkie inne cechy, jakie powinny posiada�
rodowodowe spaniele.
Pod zdj�ciami szczeni�t Marge zamie�ci�a swoje opinie o hodowli ps�w. Czemu nie?
To by�a jej strona. Jej ukochane szczeni�ta.
W wielu kwestiach Marge mia�a inne zdanie ni� autorzy poradnik�w dla hodowc�w.
Jej szczeni�ta mog�y opu�ci� rodzic�w dopiero w �smym tygodniu �ycia, czyli w przypadku
tego miotu dwudziestego �smego grudnia. Ale nawet gdyby wcze�niej by�y wystarczaj�co
du�e i tak nie odda�aby �adnego z nich przed Bo�ym Narodzeniem. Szczeniaki wychodz�ce z
pude� ustawionych pod choinkami wygl�daj� uroczo, lecz - o czym wiedz� wszyscy, kt�rzy
kochaj� psy - szczeni� musi si� przyzwyczai� do nowego otoczenia, co �wi�teczne
zamieszanie tylko utrudnia. Poza tym to niebezpieczny okres dla maluch�w, kt�re gryz�
wszystko, co znajdzie si� w zasi�gu ich wzroku.
Szczeni�ta Marge mo�na by�o jednak zamawia� z wyprzedzeniem. Dla
zainteresowanych podano numer telefonu.
Chocia� Marge nie opisa�a na swojej stronie procedury, jakiej poddawa�a
potencjalnych nabywc�w szczeni�t, Sam nie by� jednak zaskoczony przes�uchaniem, jakie
przeprowadzi�a, kiedy zadzwoni�,
Chcia�a zna� jego wiek - trzydzie�ci sze�� lat - i wiedzie�, gdzie mieszka.
- W Sarah's Orchard.
- Ach tak - odpar�a ciep�o. Najwyra�niej zna�a to ma�e urocze miasteczko i jego
przyjaznych mieszka�c�w. - To wspania�e miejsce.
- Owszem.
- Od jak dawna pan tam mieszka?
- Od o�miu lat. Mam tam sad.
- Sad to dobre miejsce dla spaniela. A rodzina? �ona, dzieci? Inne zwierz�ta
domowe?
- Nie mam rodziny.
- Ale mieszka pan z kim�?
- Nie, mieszkam sam.
Zapad�a cisza. D�uga i ci�ka.
- Spaniele to bardzo towarzyskie stworzenia - podj�a wreszcie Marge powa�nym
tonem. - Zw�aszcza nasze spaniele. Kiedy tylko szczeni�ta troch� podrosn�, umieszczamy ich
kojec na �rodku salonu, �eby przyzwyczaja�y si� do obecno�ci dzieci, innych ps�w, a nawet
kot�w.
Ciep�e, pe�ne ruchu centrum �ycia rodzinnego. Sam uwa�a�, �e to brzmi cudownie. I
tak obco. Och, widywa� takie miejsca. Ale nigdy nie by� ich cz�ci�.
- Jestem pewna - doda�a Marge �agodniej - �e w twoim sadzie du�o si� dzieje. Wiem,
�e w Sarah's Orchard lubi� psy i jest tam mn�stwo dzieci. Co najmniej dziesi�� naszych
szczeni�t znalaz�o tam domy.
Z jakiego� powodu Marge polubi�a Sama, pr�bowa�a wi�c przekona� sam� siebie, �e
oddanie mu jednego ze szczeni�t b�dzie dobrym pomys�em.
Sam nie w�tpi�, �e cho� �yje samotnie, potrafi stworzy� szcz�liwy dom dla psiaka.
By� pewny, �e chce mie� psa i �e zrobi wszystko, by ten pies by� szcz�liwy. Nie by�
jednak pewny, czy ma�y, towarzyski spaniel nie czu�by si� lepiej gdzie indziej.
Sam marzy� o psie, odk�d pami�ta�. Ju� jako dziecko marzy� o tym przez ca�y rok, a w
okresie Bo�ego Narodzenia to pragnienie jeszcze si� nasila�o. W ko�cu zdoby� si� na odwag�
i wypowiedzia� je g�o�no, cho� z g�ry zna� odpowied�. �Nie�. Odsun�� si� wtedy od kr�gu
ciep�a i mi�o�ci, z kt�rego i tak by� wykluczony, by skry� si� w ciszy swojego pokoju.
A kiedy w wieku szesnastu lat opu�ci� dom, by w�drowa� po �wiecie, nauczy� si�
znajdowa� spok�j w towarzystwie ps�w.
Psy, kt�re napotyka� na swojej drodze, mia�y domy - w przeciwie�stwie do niego.
By�y szcz�liwe, kochane, bezpieczne.
Kiedy�, my�la�, on tak�e b�dzie mia� dom. A gdy ju� znajdzie dom, kupi psa.
Sarah's Orchard by�o tym domem. Sam uzna�, �e w tym roku, w czasie tych �wi�t,
mo�e wprowadzi� pod sw�j dach psa.
Wydawa�o si� to wspania�ym pomys�em, dop�ki ta mi�a kobieta, z kt�r� rozmawia�
przez telefon, nie sprawi�a, �e zacz�� si� zastanawia�, czy nie b�dzie to z jego strony
egoistyczne. Wprawdzie ludzie uwa�ali, �e potrafi si� doskonale porozumiewa� z psami, a
niekt�rzy nazywali go nawet zaklinaczem ps�w, lecz Sam zna� prawd�. To psy doskonale
potrafi�y porozumiewa� si� z nim. Wszystkie psy maj� swoje sposoby na ludzi.
- Jest jaki� konkretny pow�d, dla kt�rego chce pan akurat spaniela? -spyta�a Marge po
kolejnej chwili ciszy.
Pow�d? Nie. Uczucie... Tak.
Sam ju� dawno wypar� z pami�ci wspomnienia nieszcz�liwego dzieci�stwa.
Wspomnienia - i zwi�zane z nimi emocje - zosta�y za zamkni�tymi drzwiami. Tylko on mia�
do nich klucz.
Ale by�y te� inne emocje; emocje, kt�rych nie potrafi� z tak� �atwo�ci� kontrolowa�.
Wzi�y si� nie wiadomo sk�d i budzi�y nadziej�. Nadziej�... lecz tak�e t�sknot�, kt�rej nie
rozumia�, i b�l, zbyt wielki, by go nazwa�.
Przyj�� te emocje, kt�re pojawi�y si� bez ostrze�enia i zapar�y mu dech w piersiach.
Dzi�ki nim poczu�, �e �yje. Mia� wra�enie, jakby one same by�y �ywymi istotami, jego
przyjaci�mi. Czu� te�, �e musi �y� w zgodzie z ich nakazami.
W�a�nie dlatego zacz�� szuka� w Internecie informacji o spanielach. Tak jak w innych
przypadkach wydawa�o si�, �e to nielogiczne. Sam bardzo ma�o wiedzia� o spanielach. Nie
by�a to rasa wybierana przez ludzi, z jakimi pracowa� - mechanik�w, rybak�w, marynarzy i
tych, kt�rzy zajmowali si� myciem okien, malowaniem most�w czy naprawianiem dach�w.
Ale ilekro� widzia� spaniela, zalewa�a go fala t�sknoty i nadziei. Wi�c w odpowiedzi
na pytanie Marge powiedzia�:
- To zawsze by�a moja ulubiona rasa.
- Moja te�. Oczywi�cie! - wykrzykn�a Marge entuzjastycznie, po czym przesz�a do
wyk�adu na temat odpowiedzialno�ci zwi�zanej z posiadaniem psa. - Ka�dy pies to wielka
odpowiedzialno��. Zw�aszcza spaniele, bo to d�ugowieczna rasa. Niekt�re �yj� siedemna�cie
lat, a nawet d�u�ej. Jak wszystkie stworzenia wymagaj� troskliwej opieki, szczeg�lnie pod
koniec �ycia.
- Zdaj� sobie z tego spraw�. Jestem got�w przyj�� na siebie tak� odpowiedzialno��.
- Wierz�, �e tak.
- Ale nie jest pani pewna, czy w mojej sytuacji zapewni� psu dobre �ycie.
- Tylko dlatego, �e mam swoje przyzwyczajenia. A jestem bardzo uparta. Widzi pan,
zajmuj� si� hodowl� spanieli od pi��dziesi�ciu lat i zawsze mia�am wi�cej rodzin - rodzin z
dzie�mi - zainteresowanych moimi psami ni� szczeni�t do zaoferowania. Podejrzewam, �e
tym razem b�dzie tak samo i, szczerze m�wi�c, ch�tniej oddam szczeni�ta do dom�w z
dzie�mi.
- To oczywiste - odpar� Sam, cho� mia� ochot� przekonywa� Marge, �e ka�demu jej
szczeni�ciu, w og�le ka�demu psu, najlepiej by�oby w jego domu.
- Ale musz� przyzna� - ci�gn�a - �e w tym miocie jest jedna suczka, kt�r� chyba
wola�abym sprzeda� panu.
- Och?
- Nie jest tak towarzyska jak jej rodze�stwo. W�a�ciwie wcale nie jest towarzyska.
Problem w tym, �e jest bardzo ma�a. Mo�e si� jeszcze okaza� naj�mielsza z ca�ego miotu. Ale
je�li nie...
- Wezm� j�.
Marge obieca�a, �e si� z nim skontaktuje, i �yczy�a Samowi weso�ych �wi�t
Przez nast�pne cztery tygodnie Sam przygotowywa� si� na przyj�cie suczki, cho� mia�
nadziej� - ze wzgl�du na ni� - �e wkr�tce poczuje si� lepiej w pe�nym ludzi saloniku Marge.
Na pewno tak w�a�nie b�dzie, powiedzia� sobie, po czym wysprz�ta� wszystkie cztery
pokoje swojego domu. Wyszorowa� nawet drewniane pod�ogi.
Tak, suczka na pewno zrobi si� �mielsza, a on zadzwoni do innych hodowc�w, na
wszelki wypadek. Nie zrobi� tego jednak. Nigdy nie porzuci�by szczeni�cia, kt�re jeszcze
mog�o nale�e� do niego.
Dziesi�tki razy wraca� w my�lach do rozmowy z Marge, powtarzaj�c sobie wszystko,
co powiedzia� i czego nie powiedzia�, i zastanawia� si� nad innymi rozmowami, kt�re Marge
mog�a odby�...
Wiele szczeni�t Marge trafi�o do Sarah's Orchard. Znalaz�y domy w rodzinach, kt�re
starannie wcze�niej sprawdzi�a. Jak matka, kt�ra chce mie� pewno��, �e jej dziecku nie stanie
si� krzywda. Teraz mog�a zadzwoni� do kogo�, kogo zna�a.
I czego dowiedzia�aby si� o Samie od dobrych ludzi z Sarah's Orchard?
�e kiedy pojawi� si� tu na swoim harleyu, byli pewni, �e nale�y do Anio��w Piek�a.
Wszystko na to wskazywa�o: d�ugie w�osy, czarna sk�rzana kurtka, ponury wyraz twarzy.
Zatrzyma� si�, �eby zatankowa� motor - ot, zwyk�a przerwa w drodze na wybrze�e. Czu� na
sobie podejrzliwe spojrzenia mieszka�c�w miasteczka i ich ulg�, kiedy pojecha� dalej.
Opuszczony sad znajdowa� si� trzy kilometry za miastem. Tabliczka z napisem NA
SPRZEDA� chyli�a si� ku ziemi, tak jak zaniedbane jab�onie.
Sam jecha� szybko, spiesz�c nad morze, kiedy nag�y �al chwyci� go za serce.
�al mu by�o tych opuszczonych drzew.
Zatrzyma� si� i poczeka�, a� jego oddech si� uspokoi. Tak, czu� �al, ale ten �al obudzi�
w nim nadziej�. Nadziej�, kt�ra kaza�a mu wr�ci� do miasteczka.
Przez ponad dziesi�� lat ima� si� niebezpiecznych, ale dochodowych zaj��, mia� wi�c
do�� pieni�dzy, by kupi� opuszczony sad. Zosta�o mu nawet troch� na fryzjera i furgonetk�.
Sarah's Orchard s�yn�o z jab�ek, tak jak pobliskie Medford by�o znane z gruszek.
Jednak w Sarah's Orchard nie by�o odpowiednika Harry'ego i Davida. Zamiast jednego
wielkiego przedsi�biorstwa dzia�a�o tu wiele ma�ych firm, z kt�rych ka�da produkowa�a tylko
jeden rodzaj przetworu z jab�ek.
Mieszka�cy miasteczka w�tpili, czy drzewa Sama jeszcze kiedykolwiek b�d�
owocowa�. On pocz�tkowo te�. Zw�aszcza gdy po lekturze ksi��ek, kt�re kupi� w miejscowej
ksi�garni, przekona� si�, �e nie ma poj�cia o drzewach owocowych... ani o �adnych innych
drzewach, je�li chodzi o �cis�o��.
Ale albo Sam Collier umia� czyta� mi�dzy wierszami, albo by� urodzonym
sadownikiem. Zdania co do tego by�y podzielone. Nikt jednak nie kwestionowa� wynik�w -
sad znowu owocowa�, jab�ek by�o wi�cej ni� kiedykolwiek i by�y jeszcze lepsze.
Sam wiedzia�, �e nie mia�o to nic wsp�lnego z jego osob�. On tylko zastosowa�
og�lnie znane zasady dotycz�ce przycinania, nawo�enia, podlewania i zbierania. Robi� to,
kiedy trzeba - to wszystko. Ziemia le�a�a od�ogiem do�� d�ugo. Drzewa trwa�y jak w
hibernacji. Sad odpocz�� i zn�w m�g� rodzi� owoce.
Tak czy inaczej, gdyby Marge o niego zapyta�a, dowiedzia�aby si�, �e Sam jest
urodzonym ogrodnikiem i kur� znosz�c� z�ote jajka. Dzi�ki niemu miejscowa gospodarka
znowu prze�ywa�a rozkwit. Sarah's Orchard wiele mu zawdzi�cza�o.
Gdyby zagadn�a kogo� bardziej rozmownego, mog�aby us�ysze�, �e Sam nie jest
Anio�em Piek�a - cho� mo�e by� upad�ym anio�em. M�czy�ni go podziwiaj�. A kobiety...
C�, niepodobna patrze� na Sama, s�ucha� jego g�osu - i nie my�le� o seksie. Ale to tylko
niewinne fantazje. Jest zbyt zamkni�ty w sobie i zbyt inteligentny, by romansowa� z
kobietami z Sarah's Orchard.
Sam przypuszcza�, �e Marge nie zgorszy�oby takie wyznanie.
Problem w tym, �e pewnie nikt nie powiedzia�by jej tego, co najbardziej pragn��
us�ysze�: je�li kto� powinien mie� psa, to w�a�nie on. Jaki szcz�liwy by�by ten pies!
Niestety, �adna z tych rozm�w nie trwa�aby do�� d�ugo, by mog�y pa�� te decyduj�ce
s�owa. Wszyscy byliby przekonani, �e zasz�a jaka� pomy�ka. To niemo�liwe, �eby Sam
Collier zadzwoni� do Marge w sprawie psa. Przecie� nawet nie m