16472

Szczegóły
Tytuł 16472
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16472 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16472 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16472 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Katherine Stone Syn innego m�czyzny Przek�ad Joanna Na��cz Prolog Montlake High School Seattle, stan Waszyngton �roda, 12 wrze�nia Osiemna�cie lat wcze�niej Jest co�, co powinien pan wiedzie�, panie Collier, zanim spotkamy si� z Kathleen. Janowi Collierowi nie podoba� si� ani ton dyrektorki szko�y - troch� z�owieszczy - ani zak�opotanie na jej twarzy. Czu�, �e o tym �czym�" powinien zosta� powiadomiony znacznie wcze�niej. Kathleen Cahill przyznano w tym roku stypendium Rain Mountain. By� to pomys� Iana i jego pieni�dze. Jednak decyzj�, kt�remu z uczni�w ostatnich klas sfinansowa� studia na wymarzonej uczelni, Ian pozostawi� szkolnej komisji. Wszyscy ubiegaj�cy si� o stypendium w pe�ni na nie zas�ugiwali. Wybitnie zdolni m�odzi ludzie z ubogich rodzin, Ian przyzna�by je im wszystkim, gdyby m�g�. Ale stypendium Rain Mountain zosta�o ufundowane przez osob� fizyczn�, wi�c m�g� je przyzna� tylko pewnej liczbie uczni�w naraz - zw�aszcza �e pierwsi trzej, kt�rzy je otrzymali, korzystali z niego zgodnie ze swoimi oczekiwaniami - odbieraj�c najlepsze wykszta�cenie, jakie mo�na kupi� za pieni�dze. W tej chwili dzi�ki trzydziestosze�cioletniemu Ianowi Collierowi jedna osoba studiowa�a na pierwszym roku na Harvardzie, jedna na drugim roku w Stanford i jedna na pierwszym w Yale. Ksi�gowy jednak zaleca� ostro�no��. Owszem, wyniki Rain Mountain - firmy Iana - przesz�y wszelkie oczekiwania. P�nocny zach�d potrzebowa� jeszcze jednego producenta zimowego sprz�tu sportowego. A Rain Mountain zaznaczy�o te� swoj� obecno�� na rynku og�lnokrajowym. Ale gusta klient�w s� zmienne, moda nieprzewidywalna, no i trzeba pami�ta�, �e pogoda zawsze robi, co chce. Grudzie� by� tego najlepszym przyk�adem. Ulewne deszcze padaj�ce mi�dzy Bo�ym Narodzeniem a Nowym Rokiem zniweczy�y nadzieje na udany �wi�teczny sezon narciarski i mro�ny stycze�. Rain Mountain oczywi�cie radzi�o sobie bardzo dobrze. Od �wi�ta Dzi�kczynienia a� do Wigilii stoki pokrywa� �nieg. Produkowane przez firm� narty, buty, kurtki i gogle znajdowa�y si� na listach �wi�tecznych prezent�w ka�dego narciarza, a we�niane swetry i r�kawiczki z nowej linii rozesz�y si� jeszcze przed po�ow� grudnia. Ale gdyby deszcze nadesz�y wcze�niej... Bez wzgl�du jednak na kaprysy El Nino stypendystom Iana nic nie grozi�o. Pieni�dze przeznaczone na ich czteroletni� edukacj� chroni� fundusz powierniczy - tak jak emerytury pracownik�w firmy. Reszta kapita�u Rain Mountain nie mia�a takiej ochrony, Ian jednak nie dba� o to. Przez wiele lat �y� w ub�stwie. A teraz chcia� wykorzysta� bogactwo, do kt�rego doszed� ci�k� prac�, wspieraj�c edukacj� wybitnie uzdolnionej m�odzie�y. - Co�, co powinienem wiedzie� - powt�rzy� s�owa pani Petersen. - O Kathleen? - Tak. To znaczy o jej stosunku do tego stypendium. Mo�liwe, �e nie b�dzie chcia�a go przyj��. - Mimo �e si� o nie ubiega�a? - C�, to my z�o�yli�my wniosek w jej imieniu. W ubieg�ym roku, kiedy mieli�my zamiar przedstawi� jej kandydatur�, powiedzia�a, �e postanowi�a jednak nie i�� na studia. Nie mogli�my w to uwierzy�. Zawsze marzy�a o medycynie. Nie musz� dodawa�, �e zrobili�my to, co zamierzali�my, w nadziei, �e zmieni zdanie, kiedy wr�ci do szko�y po wakacjach. - Ale nie zmieni�a. - Nie. - Wie pani, dlaczego? - Nie mam poj�cia. - Domy�lam si�, �e ona nic nie wie o dzisiejszym spotkaniu? - Nie. W�a�nie pos�a�am po ni� mojego asystenta. Wi�c pani Petersen zaplanowa�a dla Kathleen niespodziank�. Zasadzk�. Chcia�a dobrze, rzecz jasna. Chcia�a spe�ni� jej marzenie. Tak czy inaczej, by�a to jednak zasadzka. Ian nie chcia� bra� w tym udzia�u. Ta niech�� mia�a �r�d�o w jego w�asnych bolesnych do�wiadczeniach... Ian Collier prze�y� swoj� pierwsz� niespodziank� w wieku dziesi�ciu lat. Chcia� dowiedzie� si� o swoich rodzicach tego, co wszyscy poza nim dobrze wiedzieli - i tym samym zrozumie�, dlaczego dobrze sytuowane ma��e�stwa szukaj�ce dzieci do adopcji nigdy nie bra�y go pod uwag�. Wi�c pewnej nocy w�ama� si� do biura sieroci�ca. W swojej naiwno�ci, karmionej nadziej� samotnego dziecka, ju� wcze�niej wymy�li� sobie pow�d tego stanu rzeczy. Nie m�g� zosta� adoptowany, bo jego rodzice przyjad� po niego lada dzie�. Ale prawda by�a zupe�nie inna. Gordon i Eileen Collier nigdy po niego nie przyjad�, Ian zosta� sierot�, w�a�ciwie jeszcze zanim przyszed� na �wiat. Gordon Collier skatowa� swoj� ci�arn� �on� Eileen prawie na �mier�. Utrzymywa� j� przy �yciu respirator - do momentu, gdy dziecko, kt�re nosi�a, mog�o przetrwa� poza jej �onem. Gordon zgin�� i zosta� pochowany na koszt pa�stwa przed narodzinami Iana. Nie by�o to samob�jstwo - wynik skruchy czy poczucia winy. Kula, kt�ra przerwa�a jego �ycie, pochodzi�a z broni policjanta z Seattle. W starannie wydrukowanym raporcie, kt�ry stanowi� jedyne dziedzictwo i rodow�d Iana, nie by�o nic, co by wskazywa�o, �e Gordon odczuwa� przed �mierci� cho� cie� wyrzut�w sumienia. I tak to wygl�da�o. Prawda, kt�r� ukrywano przed Ianem - zapewne dla jego w�asnego dobra - wysz�a na jaw. By� synem mordercy. Ta wiedza przynios�a mu swego rodzaju wolno��. Zrozumia�, �e nikt go nie zechce, �e jego przeznaczeniem jest samotno��. Wykorzysta� t� wiedz�, by broni� si� przed b�lem. Ju� nigdy nie pozwoli, �eby jego opiekunowie czy ktokolwiek inny widzieli, jak boli bycie niechcianym przez nikogo. I ju� nigdy nikt nie b�dzie wiedzia� o Ianie wi�cej ni� on sam. Tak by�o do czasu, kiedy pewna dwudziestoczterolatka z towarzystwa da�a osiemnastoletniemu synowi mordercy to, o czym nigdy nawet nie marzy�. - Jestem w ci��y - poinformowa�a go Vanessa Frances Worthing. - I wiesz co, Ian? To twoje dziecko. Ian ledwie pami�ta� Vaness�. Nie r�ni�a si� od innych dziewcz�t, z kt�rymi uprawia� seks. Vaness� pozna� podczas sezonu narciarskiego w Crystal Mountain, popularnym kurorcie po�o�onym oko�o stu kilometr�w od Seattle. Ian pracowa� tam jako ratownik g�rski. By� to szczyt jego kariery, kt�ra rozpocz�a si� pi�� lat wcze�niej od pracy w autobusach dowo��cych narciarzy na stoki. Nie pami�ta� szczeg��w romansu z Vaness�, ale wiedzia�, �e musia�o to by� mi�dzy p�noc� a �witem. Mia� wolne tylko w nocy, kiedy wyci�gi by�y nieczynne, i uzna�, �e seks z ch�tn� m�od� dziewczyn� to r�wnie dobry spos�b na sp�dzenie wolnego czasu jak ka�dy inny. Weekend, kt�ry Vanessa sp�dzi�a z przyjaci�mi w Crystal Mountain, nale�a� jednak do pami�tnych. Miasteczko, pretenduj�ce do roli organizatora mi�dzynarodowych zawod�w narciarskich, go�ci�o wielu znanych narciarzy i inwestor�w oraz tysi�ce mi�o�nik�w sport�w zimowych. Oczy ca�ego zainteresowanego sportem �wiata by�y zwr�cone na �nie�ne stoki Crystal Mountain. Czy dostarcz� odpowiednich wyzwa� najlepszym alpejczykom? Powszechnie uznano, �e tak, cho� byli te� przeciwnicy przekonani, �e tylko ich miasta spe�niaj� stawiane warunki. Wszyscy jednak byli zgodni co do umiej�tno�ci - i przysz�o�ci - miejscowego narciarza, kt�ry wypr�bowywa� stoki przed zawodami. Nikomu nie przysz�o do g�owy, by zmierzy� mu czas, ale ci, kt�rzy ogl�dali jego przejazd z najwi�kszym zainteresowaniem - trenerzy z ca�ego �wiata - przypuszczali, �e przejecha� tras� tak szybko jak Francuz, kt�ry potem wygra� zawody. Rekordzista, kt�rego dot�d nikt nie zdo�a� pokona�. Ian zjecha� bez wysi�ku i bez strachu, wi�c wielu znawc�w tematu pomy�la�o, ile m�g�by uczyni� dla niego trening. By�o jeszcze co�, co zauwa�yli - wyraz rado�ci na jego twarzy. W ci�gu tego weekendu Ian dosta� numery telefon�w wielu trener�w, agent�w i sportowc�w. Zapami�ta� te� s�owa jednego ze szkoleniowc�w ameryka�skich: �Za dwa lata olimpiada. M�g�by� tam pojecha�, Ian. M�g�by� nawet wygra�". Kiedy weekend dobieg� ko�ca, Ian Collier zosta� tak�e ojcem. Kt�ry, zdaniem Vanessy, nadal m�g� zosta� mistrzem olimpijskim. Owszem, wymaga�oby to ci�g�ego podr�owania, ale przecie� mogliby podr�owa� razem. Czy nie zauwa�y�, �e seks z ni� doskonale wp�yn�� na jego kondycj�? A je�li chodzi o dziecko, mo�na by je zostawia� z dziadkami w rezydencji w Seattle. Od tego s� pieni�dze i opiekunki. Nie, odpar� wtedy Ian, od tego s� ojcowie. Vanessa nie przywyk�a, by jej odmawiano. Ale jej z�o�� na Iana, gdy oznajmi�, �e zamierza porzuci� narciarstwo i poszuka� pracy, by�a niczym w por�wnaniu z reakcj� jej rodzic�w. Pa�stwo Worthing sprawdzili Iana, tak jak si� spodziewa�. Odkryli, �e rzuci� szko�� w wieku lat trzynastu, a nie siedemnastu, i �e od tego czasu ok�amywa� swoich pracodawc�w, barman�w i kochanki. K�ama�, pi�, pali� i mia� dopiero osiemna�cie lat. Kr�tko m�wi�c, by� pod ka�dym wzgl�dem nieodpowiedni dla ich c�rki. Vanessa w�a�ciwie nie chcia�a ich prowokowa� swoj� reakcj�, ale tre�� jej odpowiedzi by�a jednoznaczna: nawet je�li jej nieodpowiedni nastoletni kochanek nie b�dzie robi� nic poza chodzeniem z ni� do ��ka, wystarczy to do szcz�cia - a czy rodzice nie chc�, by by�a szcz�liwa? Kwestia szcz�cia Vanessy i jego rozbie�ne definicje sta�y si� motywem przewodnim tego zwi�zku, w kt�rym z roku na rok pojawia�o si� coraz wi�cej problem�w. Vanessa zawsze mia�a sk�onno�� do nieodpowiednich m�czyzn. Tym razem osi�gn�a jednak szczyt swoich mo�liwo�ci. Syn mordercy. O tym, rzecz jasna, nie wiedzia�a, a kiedy rodzice j� poinformowali, poczu�a cich� satysfakcj�, Ian m�g� zrezygnowa� ze sportowej kariery, obci�� w�osy, rzuci� palenie i przynosi� do domu czeki za ustawianie towar�w na p�kach w sklepie spo�ywczym - opiewaj�ce na sumy tak niskie, �e zdaniem Vanessy nie warto by�o ich realizowa� - ale nic nie mog�o zmieni� jego pochodzenia ani tego, jak si� czu�a, gdy si� z ni� kocha�. Nie by�a jednak zadowolona, �e Ian tak ma�o pami�ta� z weekendu w Crystal. Nie przywyk�a, by o niej zapominano, tak jak nie przywyk�a do odm�w. Niepokoi�o j� tak�e, �e tak bardzo po��da tego syna mordercy. W przeciwie�stwie do Iana, o niczym innym nie my�la�a w ci�gu tych tygodni, kt�re min�y od ich nami�tnego spotkania. Oczekiwa�a od Iana adoracji, tak jak od wszystkich swoich poprzednich kochank�w. Oczywi�cie m�czyzna, kt�ry odda� jej serce, zaczyna� j� nudzi�. Pragn�a wtedy zmiany. Tak samo b�dzie - wcze�niej czy p�niej - z Ianem. U�wiadomi�a sobie, �e tego w�a�nie chce. Chocia� mi�o sp�dza�a z nim czas i ch�tnie pokazywa�a si� z tym najgorszym kochankiem, czu�a, �e jej ul�y, kiedy to szale�stwo si� sko�czy. Vanessa Frances Worthing by�a podobna do swoich rodzic�w bardziej, ni� chcia�a przyzna� - przed nimi i przed sob� sam�. Pozycja w towarzystwie mia�a dla niej du�e znaczenie. Pozycja, kt�ra jej si� nale�a�a, i odpowiedni m�czyzna u boku. Tak si� sk�ada�o, �e zna�a ju� m�czyzn�, kt�rego w przysz�o�ci po�lubi. Jedynego, jakiego po�lubi. Ian o�wiadczy� si� jej - ze wzgl�du na dziecko, nie z mi�o�ci... i nie dla pieni�dzy. Vanessa uwa�a�a jednak, �e nie�lubne dziecko to rozwi�zanie lepsze od rozwodu. Dziecko nie b�dzie cierpia�o, w ka�dym razie nied�ugo. Nie jej dziecko. Zostanie wychowane tak, jak zosta�a wychowana ona - z klas�. Nauczy si� najlepszych manier. B�dzie godnym dziedzicem Worthing�w. Poza tym pomys�, by �y� w grzechu w domku ogrodnika na terenie posiad�o�ci rodzic�w, by� dla niej zbyt poci�gaj�cy, �eby mog�a mu si� oprze�. To takie dekadenckie, my�la�a. Idealny ostatni wybryk, zanim zacznie �y� jak nale�y. Idealny... zak�adaj�c, �e Ian si� w niej zakocha i odda bez reszty, �eby mog�a go porzuci�. A je�li Ian Collier oka�e si� oporny, a jej uczucie do niego nie os�abnie? Sama my�l o takiej ewentualno�ci przera�a�a Vaness�. Odrzuci�a j� jednak, Ian zakocha si� w niej, jej obsesja na jego punkcie minie i b�dzie �y�a d�ugo i szcz�liwie z m�czyzn�, kt�ry jest jej pisany. Ian nie mia� poj�cia o planach i pragnieniach Vanessy - poza pragnieniem seksu, kt�re zaspokaja� bez wzgl�du na to, jak by� zm�czony i znudzony. Zale�a�o mu, �eby by�a szcz�liwa, i a� do dnia, kiedy go opu�ci�a, wierzy�, �e by�a. Kocha� si� z ni� na ka�de ��danie, a Vanessa rzadko zajmowa�a si� Samem, wi�kszo�� czasu sp�dzaj�c na zakupach, w podr�ach i na przyj�ciach. Cztery lata po narodzinach Sama Iana spotka�a kolejna niespodzianka. Zbli�a�o si� Bo�e Narodzenie, Ian mia� wspania�e plany na �wi�ta. Pewnego wieczoru, wracaj�c z pracy, u�miecha� si� do siebie na my�l o nich. Wszed� do domku ogrodnika. Sam i Vanessa powinni ju� smacznie spa�. Ale obojga nie by�o. Nie by�o te� rodzic�w Vanessy. Vanessa zostawi�a tylko kr�tki list, w kt�rym informowa�a go, �e chce, by podpisa� pewne dokumenty. Jej prawnik wszystko mu wyja�ni. Vanessa od pocz�tku wiedzia�a to, czego Ian dowiedzia� si� w dniu narodzin Sama. Nie mia� �adnych praw do tego ch�opca, kt�ry sta� si� ca�ym jego �yciem. Mog�a mu go odebra�, kiedy tylko przysz�aby jej na to ochota. Nic nie m�g� na to poradzi�. Zosta�y mu b�l i gniew. M�g� tylko przysi�ga� sobie, �e nigdy nie przysporzy takiego b�lu innej �ywej istocie. Teraz, tego pi�knego jesiennego dnia, Ian Collier sta� si� mimowolnym uczestnikiem zasadzki na szesnastoletni� dziewczyn�. Ani jego g�os, ani wyraz twarzy nie zdradza�y w�ciek�o�ci, jak� czu�. - Gdzie jest Kathleen? - spyta�. - W sali konferencyjnej - odpar�a pani Petersen. - Chcia�bym z ni� porozmawia� w cztery oczy. - Och, panie Collier, to chyba nie najlepszy pomys�. Kathleen jest bardzo zdolna. Wie pan o tym, oczywi�cie, widzia� pan jej opinie. Ale spo�ecznie jest troch�... c�, niedostosowana. Czasami naprawd� trudno si� z ni� rozmawia. Ian by� troch� zniecierpliwiony, ale grzecznie czeka�, a� pani Petersen powie wszystko, o czym ju� wiedzia�. Przeczyta� opinie nauczycieli o Kathleen. Bardzo uwa�nie i niejeden raz. I by� zaintrygowany. Kathleen Cahill nie przypomina�a innych stypendyst�w. By�a wybitnie uzdolniona, tak jak oni, ale w przeciwie�stwie do nich nie przejawia�a �adnych pozaszkolnych zainteresowa� ani talent�w. Nie by�a przewodnicz�c� samorz�du uczniowskiego i nie gra�a na skrzypcach, jak jeden z nich. Nie uprawia�a sport�w. Nie uczestniczy�a w wydawaniu szkolnej gazetki, nie gra�a w szkolnym teatrze. Opinie nauczycieli o niej tak�e r�ni�y si� od opinii o innych stypendystach, zar�wno pod wzgl�dem tre�ci, jak i stylu. Brakowa�o w nich okre�le�, takich jak �niezwyk�a dojrza�o��, �wyj�tkowe opanowanie�, i przymiotnik�w w stylu �urocza�, �mi�a�, �czaruj�ca�. Brakowa�o te� ukrytego mi�dzy wierszami innych opinii pragnienia, by by�a czyj�� c�rk�, siostr�, wnuczk� czy siostrzenic�. Kathleen Cahill mia�a tylko jedn� drog� do s�awy: swoje wybitne zdolno�ci. �Zdumiewaj�ca, rzadko spotykana inteligencja, napisa� jej nauczyciel matematyki. Nie ma najmniejszych problem�w w pojmowaniu nawet najbardziej z�o�onych, abstrakcyjnych zagadnie�. Kathleen przerabia�a szkolny materia� w przyspieszonym tempie. Dopiero sko�czy�a szesna�cie lat, ale by�oby zbrodni� hamowa� jej rozw�j. Cz�onkowie komisji przyznaj�cej stypendia uznali te�, �e by�oby powa�nym b��dem z ich strony - jako pedagog�w - nie da� jej szansy, by sta�a si� �naukowcem, kt�ry mo�e si� przyczyni� do rozwoju wielu dziedzin nauki�. Nic w opisie Kathleen nie przypomina�o Iana Colliera w wieku szesnastu lat. Ani w �adnym innym wieku. Jednak Ian by� pewny, �e Kathleen Cahill nie cierpi niespodzianek tak samo jak on. - Pani Petersen. - Tak? - Gdzie jest sala konferencyjna? Dyrektorka ju� otworzy�a usta, by zaoponowa�, ale nie zrobi�a tego. Ian pozwoli� sobie na okazanie zaledwie cienia irytacji, jak� odczuwa�. To jednak wystarczy�o. - Ostatnie drzwi po lewej. Drzwi by�y uchylone, ale Ian zapuka� lekko i po d�ugiej chwili us�ysza� r�wnie cich� odpowied�. - Prosz� wej��... - Dzi�kuj�. - U�miechn�� si�, cho� na twarzy dziewczyny siedz�cej przy wielkim drewnianym stole dostrzeg� strach. Przera�enie. - Witaj, Kathleen. Jestem... - Chodzi o moj� matk�, prawda? Ona... - Nie. - Nie? - Nie. Iana znowu ogarn�� gniew, gdy zda� sobie spraw�, jak Kathleen zrozumia�a nag�e wezwanie do sali konferencyjnej. Oczekiwa�a koszmaru, a nie spe�nienia marze�. Pani Petersen powinna by�a wiedzie�. Do diab�a, on te� powinien by� wiedzie�. Czyta� opinie, zna� jej �yciorys. Ona tak�e zosta�a osierocona jeszcze przed swoimi narodzinami. Jej ojciec, tak jak jego, umar�, zanim przysz�a na �wiat. Zgin�� nagle, jak Gordon. Ale Daniel Cahill zgin�� �mierci� bohatera, s�u��c swojemu krajowi w wietnamskich d�unglach. Kiedy ci�arna Mary Alice Cahill dowiedzia�a si� o tym, ona tak�e umar�a, a w�a�ciwie umar�o jej serce. W pewnych okresach - zdaniem szkolnego psychologa - Mary Alice funkcjonowa�a ca�kiem nie�le, by�a w stanie pracowa� i nie poddawa�a si� depresji. Depresja by�a jednak motywem przewodnim jej �ycia. Tak jak motywem przewodnim �ycia Kathleen by� niepok�j o matk�. Kathleen by�a opiekunk� matki. Robi�a zakupy, gotowa�a, zarz�dza�a ich skromnym bud�etem i p�aci�a rachunki. Sama wypisywa�a czeki i pobiera�a z banku pieni�dze, kt�re pochodzi�y z renty po ojcu i ich wsp�lnych zarobk�w. Kathleen by�a lepszym pracownikiem od matki, ale jako nastoletnia uczennica zarabia�a znacznie mniej. Aby utrzyma� lepiej p�atne zaj�cia, zast�powa�a matk�, kiedy Mary Alice nie mog�a pracowa�, albo towarzyszy�a jej, gdy matka potrzebowa�a pomocy. Ostatnim miejscem pracy matki - i c�rki - by� hotel w okolicach uniwersytetu. Mary Alice zosta�a tam zatrudniona jako pomocnica pokoj�wki. Zbiera�a z pokoj�w brudne r�czniki i po�ciel i odwozi�a je do pralni. Nietrudno by�o sobie wyobrazi� obawy Kathleen... Matka w depresji porzuca w�zek z praniem przy schodach, wchodzi na dach i skacze... Nic dziwnego, �e widzia� przera�enie na twarzy dziewczyny. Nie przyszed�em tu w sprawie twojej matki. - Nie? Nie. - Ian usiad� naprzeciw niej, to znaczy do�� daleko. Oddziela�a ich l�ni�ca p�aszczyzna lakierowanego drewna. - Naprawd�. Pod wp�ywem jego zapewnie� dziewczyna si� rozlu�ni�a. Nadal siedzia�a wyprostowana, ale zacz�a oddycha�. A przedtem nie oddycha�a. Blade, bezkrwiste d�onie zaci�ni�te na blacie sto�u lekko por�owia�y. Kathleen nie odpowiedzia�a u�miechem na u�miech Iana. Wydawa�a si� poch�oni�ta w�asnymi my�lami i ulg�, jak� odczu�a. Kim by� i po co przyszed�, nie mia�o znaczenia, skoro nie pojawi� si�, by przynie�� z�e wie�ci o jej matce. Ian cierpliwie czeka�, a� Kathleen dojdzie do siebie. Podczas gdy ona wpatrywa�a si� w swoje paznokcie, on patrzy� na ni�. Do jej dokument�w nie do��czono zdj�cia, ale mia� swoj� wizj� Kathleen. Uzna�, �e jest raczej niska, drobna i nerwowa. Ale teraz, kiedy zdenerwowanie min�o, Kathleen Cahill wydawa�a si� bardzo... spokojna. I w przeciwie�stwie do jego wyobra�e� by�a wysoka. Bardzo wysoka. Musia�a g�rowa� nad r�wie�nikami. Mimo to wcale si� nie garbi�a. Wzrost najwyra�niej jej nie przeszkadza�, a mo�e po prostu nie zdawa�a sobie sprawy ze swojej odmienno�ci. Wida� by�o, �e dba o wygl�d. Bordowa bluzka, sp�owia�y b��kitny golf i granatowy kardigan na pewno pochodzi�y ze sklepu z u�ywan� odzie��, ale by�y czyste i wyprasowane. Czyste i l�ni�ce by�y te� jej kruczoczarne w�osy. D�ugie, proste, starannie uczesane - poza grzywk�, bardzo kr�tk� i wystrz�pion�, jakby przyci�to j� t�pymi no�yczkami. By� w tej grzywce jaki� smutek. Mo�e dlatego, �e musia�a przycina� j� sama, bo matka nie by�a w stanie wykona� nawet tak prostej czynno�ci. A mo�e byle jak przyci�ta grzywka to jeszcze jeden dow�d spokoju Kathleen, jej zgody na to, kim by�a. Wygl�d grzywki nie mia� znaczenia. Jej zadaniem by�o tylko ods�ania� �wiat tym inteligentnym oczom koloru... w�a�ciwie jakiego? Ian nie potrafi� okre�li�. Gdy Kathleen by�a przera�ona, wydawa�y si� czarne, bo rozszerzone �renice ca�kowicie poch�on�y t�cz�wki. A teraz, kiedy ju� si� nie ba�a? Trudno powiedzie�, bo ci�gle patrzy�a w d� na swoje d�onie. Przypomnia� sobie jednak, �e wchodz�c do sali, dojrza� w jej oczach skrawek b��kitu. Tak, s� niebieskie, pomy�la�, kiedy w ko�cu podnios�a g�ow� i spojrza�a na niego. Niebieskie w zdumiewaj�co ch�odnym odcieniu. Patrzy�y zupe�nie nieruchomo. Nie rozpozna�a go. Twarz Iana bardzo cz�sto pojawia�a si� w telewizyjnych sprawozdaniach z zawod�w sportowych i przyj�� charytatywnych. Czasami wypowiada� si� te� na r�ne tematy, po czym zazwyczaj nast�powa�o nawi�zanie do �niezwyk�ej historii jego �ycia", dobrze znanej ca�emu miastu. By�a to bardzo inspiruj�ca historia. Od ub�stwa do wielkiej fortuny. Historia strzaskanych ko�ci w wypadku w Kitzb�hel, kt�ry zako�czy� karier� sportow� Iana. W�a�nie tam, w austriackim szpitalu, dwudziestoczteroletni Ian Collier wpad� na pomys� za�o�enia Rain Mountain. Dzi�ki �yczliwym mu ludziom �wiata sportu zebra� niezb�dne �rodki do czasu, gdy wydobrza� na tyle, by wr�ci� do domu. Media wiedzia�y wszystko o jego ojcu, ale nie wiedzia�y nic o Vanessie i Samie. Rodzice Vanessy sprzedali swoj� posiad�o�� i przenie�li si� do po�udniowej Kalifornii trzy miesi�ce po nocnej ucieczce ich c�rki. �mietanka towarzyska wiedzia�a, rzecz jasna, o zwi�zku Vanessy z Ianem, ale nikt z klas� nie m�g�by przecie� szarga� nieskazitelnej poza tym reputacji rodziny Worthing�w, wywlekaj�c t� spraw�. Kiedy pytano Iana o tych kilka lat, jakie min�y od jego zjazdu w Crystal do chwili, gdy pojawi� si� na mi�dzynarodowej arenie narciarskiej, k�ama�. Ze wzgl�du na Sama, tak jak obieca� Vanessie. M�wi�, �e trenowa�. Nikt nie pyta� o szczeg�y i nikt niczego nie podejrzewa�. Skoro Ian nie pr�bowa� ukry� prawdy o swoim ojcu, w jego �yciu nie mo�e by� �adnych tajemnic - zw�aszcza zwi�zku z bogat� dziedziczk�, nie m�wi�c ju� o odebranym mu dziecku. Nikomu nie przysz�o do g�owy, �e nazwa �Rain Mountain" ma ukryte znaczenie. Bardzo osobiste... Wi�kszo�� nastolatk�w spoza Seattle natychmiast rozpozna�aby Iana. Jego kr�tka, lecz niezwyk�a kariera sportowa sta�a si� legend�. Ci�gle podziwiano jego styl i odwag�. Nadal rozdawa� autografy, tak jak wtedy, gdy by� u szczytu kariery. Nigdy jednak nie da� autografu Kathleen Cahill i by� prawie pewny, �e ona nie je�dzi na nartach. Kathleen patrzy�a na niego, a on na ni� w ciszy, kt�ra wydawa�a si� pe�na dziwnego... spokoju. W ko�cu ciekawo�� zwyci�y�a. - Kim pan jest? - Nazywam si� Ian Collier. Niespodzianka! Kathleen mog�a nie rozpozna� twarzy, ale na pewno zna�a jego nazwisko. I natychmiast domy�li�a si� przyczyny jego wizyty. - To jakie� nieporozumienie. - Masz racj�, Kathleen. �adnemu z nas nie powiedziano prawdy. Ty nie wiedzia�a�, �e w twoim imieniu zosta� z�o�ony wniosek o stypendium, a ja dopiero przed chwil� dowiedzia�em si�, �e nie jeste� zainteresowana jego otrzymaniem. - Otrzymaniem? - W jej ledwie s�yszalnym g�osie pobrzmiewa�y nadzieja i zarazem obawa. - Ale ci�gle mo�e je pan przyzna� komu� innemu. - Mog�. I zrobi� to, je�li naprawd� go nie chcesz. - Ja... nie, nie chc�. Ale dzi�kuj�. Ian u�miechn�� si�. Patrzy� na Kathleen, ale widzia� te� okno, na kt�rego tle siedzia�a. Drzewa w najpi�kniejszych odcieniach jesiennego z�ota i czerwieni ja�nia�y w porannym s�o�cu, Ian uwielbia� jesie�. Ciemnozielone �wierki wydawa�y mu si� jeszcze pi�kniejsze, bo kry�y w sobie obietnic�... Obietnic� nadej�cia zimy. �niegu. Ucieczki. - Skoro ju� tu jestem, mo�e mi powiesz, dlaczego zmieni�a� zdanie i nie chcesz ju� zosta� lekarzem? - Wie pan o tym? - Przeczyta�em to w twoim wniosku. - I �e nie chc� sp�dzi� �ycia na badaniach? Wszyscy uwa�aj�, �e tym powinnam si� zajmowa�. Ian wyobrazi� j� sobie w laboratorium, skupion�, odrywaj�c� si� od zaj�� tylko po to, by wsun�� za ucho niesforny kosmyk w�os�w, szybko i bez spogl�dania w lusterko. �atwo by�o to sobie wyobrazi� - ale trudno jej tego �yczy�, skoro najwyra�niej nie tego chcia�a. - Nie wszyscy - powiedzia� - Ja nie. I ty te�. Znowu zacisn�a d�onie. Jej palce pobiela�y i Ian zauwa�y�, �e ma obgryzione paznokcie. - A co chcia�aby� robi�, Kathleen? - Odbiera� porody - wyzna�a. - Potrafi� sobie wyobrazi�, jak to robisz. - Naprawd�? - Oczywi�cie. - Prawd� m�wi�c, by�o to nawet �atwiejsze: te delikatne d�onie pomagaj�ce nowo narodzonym pokona� drog� z �ona matek na �wiat. - By�aby� doskona�ym po�o�nikiem, Kathleen. Bardzo chcia�bym op�aci� twoje studia. - Och, panie Collier. Dzi�kuj�. - Czy to znaczy, �e si� zgadzasz? - spyta�, cho� zna� odpowied�, jeszcze zanim si� odezwa�a. - Nie. - Czy dlatego �e matka ci� potrzebuje? - Nie. Nie o to chodzi. - Wi�c dlaczego? Kathleen przygryz�a doln� warg� tak gwa�townie, jak pewnie wcze�niej gryz�a paznokcie, Ian czeka�. - Nikt nie mo�e si� o tym dowiedzie� - powiedzia�a w ko�cu. - Masz moje s�owo. Nie potrzebowa�a dalszych zapewnie�. Uwierzy�a mu natychmiast. A mo�e po prostu ta tajemnica dr�czy�a j� tak bardzo, �e musia�a j� wyzna�. - Nie wiem, gdzie ona jest! Wysz�a pewnego wieczoru i ju� nie wr�ci�a. Tak jak Sam. - Kiedy to by�o, Kathleen? - Dwie�cie pi��dziesi�t sze�� dni temu. Trzydziestego grudnia. Nie chcia�am, �eby wychodzi�a! Tak strasznie pada�o. Prezes Rain Mountain Enterprises pami�ta� ten deszcz i jego wp�yw na sezon narciarski. A Ian, cz�owiek i ojciec, pami�ta� chwile, kiedy liczy� -w dniach, nie w tygodniach czy miesi�cach - czas, kt�ry min�� od znikni�cia Sama. - Wysz�a do pracy? - Nie, wtedy posz�abym z ni�. - Kathleen rozumowa�a logicznie. Gdyby chodzi�o o prac�, by�yby razem. Ale tego wieczoru Mary Alice nie sz�a do pracy. - Po prostu chcia�a wyj��. Poby� z lud�mi w swoim wieku. Troch� si� rozerwa�. - Robi�a to wcze�niej? - Czasami. - Wiesz, dok�d posz�a? - Niedok�adnie. Do jakiego� baru albo klubu. - Pojecha�a samochodem? - Nie, nie mamy samochodu. Ale mieszkamy jedn� przecznic� od Czterdziestej Pi�tej p�nocnej. Czterdziesta Pi�ta p�nocna, przechodz�ca na skrzy�owaniu z 15 w Czterdziest� Pi�t� p�nocno-wschodni�, by�a g��wn� arteri� w tej cz�ci miasta. Je�li Mary Alice z�apa�a tam autobus, mog�a pojecha� dok�dkolwiek Kathleen by�a pewna, �e jej matka wr�ci�aby do domu, gdyby mog�a -Ian wiedzia� to bez pytania. Widzia� jej przera�enie, gdy my�la�a, �e przyszed� powiedzie� jej to, co w g��bi duszy ju� wiedzia�a: �e Mary Alice nie �yje. �Nikt nie mo�e si� o tym dowiedzie�, powiedzia�a. I nikt nie wie, u�wiadomi� sobie Ian. Przyjaci�ki Kathleen nie zastanawia�y si�, co si� sta�o z jej matk�- bo dziewczyna, oddana bez reszty nauce i opiece nad matk�, nie mia�a przyjaci�ek. Tak jak Mary Alice. W hotelu Kathleen powiedzia�a zapewne, �e matka jest chora, wi�c ona j� zast�puje. Wcze�niej cz�sto si� to zdarza�o. Ian potrafi� sobie wyobrazi�, czym by�y dla Kathleen te dni wype�nione czekaniem i rozpaczliw� t�sknot� za kobiet�, za kt�r� nikt inny nie t�skni�. Zna� ten b�l i t� t�sknot�. Chcia�, �eby Kathleen nie by�a ju� wi�cej samotna. I jego �yczenie si� spe�ni�o. Teraz on by� z ni�. - Nikomu nie powiedzia�a�. - Nie. Ale zadzwoni�am do szpitali, na wypadek gdyby zgubi�a dokumenty i zosta�a przyj�ta z amnezj�. Dzwoni�a tam z nadziej�. Ale nie potrafi�a zrobi� tego, co zniszczy�oby t� nadziej� - zadzwoni� na policj� i do kostnicy. Nie by�a te� w stanie czyta� gazet, gdzie straszna prawda ukaza�aby si� jej oczom czarno na bia�ym. Czeka�a, pomy�la�. I czeka�aby jeszcze d�ugo. W miar� up�ywu czasu jej izolacja pog��bia�aby si�, samotno�� sta�aby si� w ko�cu nie do wytrzymania. - Chcesz, �ebym spr�bowa� si� czego� dowiedzie�? - Ja... - Zawaha�a si�. Nie chcia�a pozna� prawdy, ale rozumia�a, �e musi. Niewiedza i niepok�j wyniszcza�y j�. - Tak. Poprosi� Kathleen, by opowiedzia�a mu o matce, i us�ysza� wyznanie bezwarunkowej mi�o�ci. Kathleen by�a dumna, �e matka, cho� straci�a ukochanego m�a, stara�a si� da� jej wszystko, na co by�o j� sta�. Rozumia�a, �e czasem czuje potrzeb� wyj�cia z domu. Chcia�a, by Mary Alice zazna�a w �yciu troch� szcz�cia, nawet gdyby mia�o trwa� tylko chwil�. Mary Alice zawsze nosi�a na palcu obr�czk�. Tak, nawet kiedy wychodzi�a wieczorem. Zawsze mia�a te� na szyi wisiorek ze zdj�ciem m�a w mundurze. - Czy jeste� do niej podobna? - spyta� Ian. Kathleen potrz�sn�a g�ow�. Jej w�osy zata�czy�y wok� g�owy, kr�tka grzywka nawet nie drgn�a. - Nie. Ona jest bardzo pi�kna. Trzy dni p�niej Ian odkry�, �e Kathleen m�wi�a prawd� i nieprawd� zarazem. Zdj�cie zrobione w kostnicy King County rano trzydziestego pierwszego grudnia dowodzi�o, �e Mary Alice Cahill by�a pi�kna. Nawet po �mierci, nawet zamordowana. Ale Kathleen by�a do niej bardzo podobna. To Ian powiedzia� Kathleen o �mierci matki i tylko on pom�g� jej przej�� przez to bolesne po�egnanie. Nikt inny nawet nie pr�bowa� pom�c.. Cho� nie mia�a przyjaci� i zawsze r�ni�a si� od innych, teraz zosta�a uznana po prostu za dziwad�o. Co z niej za c�rka, skoro nie powiadomi�a policji o zagini�ciu matki przez tyle miesi�cy? Ian powiedzia� Kathleen to, czego musia�a si� dowiedzie� o morderstwie, i zada� jej pytania, kt�re musia� zada�. Czy chce mie� obr�czk� �lubn� matki? Nie, odpowiedzia�a bez wahania. Mary Alice nosi�a t� obr�czk� za �ycia i na pewno chcia�aby mie� j� na palcu tak�e po �mierci... na zawsze. Kathleen podj�aby tak� sam� decyzj� odno�nie do wisiorka - gdyby nie fakt, �e tej deszczowej nocy, kiedy zagin�a Mary Alice, jej naszyjnik tak�e zgin��. Ian towarzyszy� Kathleen na pogrzebie matki, a w czerwcu odwi�z� j�, jako stypendystk� Rain Mountain, na lotnisko. Zosta�a przyj�ta do Johns Hokins na sze�cioletnie studia medyczne. Kathleen cz�sto pisywa�a do cz�owieka, kt�ry pom�g� jej spe�ni� marzenia i kt�ry tak�e podczas studi�w by� jej jedynym przyjacielem. �Drogi Panie Collier� - zaczyna�y si� wszystkie listy. By�y uprzejme, oficjalne, pe�ne wdzi�czno�ci i troch� smutne. Iana martwi� ten smutek. Przypuszcza�, �e znajomi Kathleen z Baltimore nie wiedz�, �e jej matka zosta�a brutalnie zamordowana. Kathleen na pewno nie chcia�aby, �eby wiedzieli. W najlepszym wypadku wzbudza�aby niezdrowe zainteresowanie, w najgorszym - lito��. Tak wi�c dziewczyna, kt�ra zawsze trzyma�a si� na uboczu, odizolowa�a si� od ludzi jeszcze bardziej, Ian wiedzia�, �e w ten spos�b broni si� przed b�lem. On tak�e wybudowa� mur odgradzaj�cy go od �wiata. �Droga Kathleen� - odpowiada�, zach�caj�c j�, by zwraca�a si� do niego po imieniu. A poniewa� by�o oczywiste, �e jej �ycie wype�nia bez reszty nauka, zach�ca� j� tak�e, by pisa�a mu o tym, czego si� uczy. Kiedy pisa�a o studiach, jej listy, cho� smutne, by�y pe�ne pasji. Nauka by�a dla niej ucieczk�, tak jak dla niego ucieczk� sta�y si� g�ry. Tyle �e on odnalaz� na o�nie�onych stokach rado��. Kathleen tak�e znalaz�a pewien rodzaj szcz�cia, ale dopiero gdy zacz�a sta� w szpitalu. Opieka nad pacjentami by�a jej powo�aniem. Cieszy�a si�, �e mo�e pomaga� ludziom; o swoich pacjentach pisa�a z uczuciem - tak, jakby byli jej przyjaci�mi - a o lekarzach i piel�gniarkach, od kt�rych tak wiele si� uczy�a, z wielkim szacunkiem. Dla Kathleen �ycie zaczyna�o si� i ko�czy�o na szpitalu. Tylko tam czu�a si� szcz�liwa. Im wi�cej czasu sp�dza�a w szpitalu, tym wi�cej rado�ci by�o w jej listach. Na ostatnim roku rozpocz�a prac� na oddziale ginekologiczno-po�o�niczym szpitala Brigham w Bostonie. Trzy miesi�ce p�niej uko�czy�a studia z najwy�sz� lokat�. �Droga Dr Cahill� - napisa� Ian. �Drogi Ianie� - odpisa�a. Jej listy by�y teraz mniej oficjalne i pisane w widocznym po�piechu, Ian doszed� do wniosku, �e nieczytelne pismo nie jest wrodzon� cech� lekarzy, lecz wynikiem braku czasu. Staranne pismo Kathleen zmieni�o si�, tak jakby jej trzymaj�ca pi�ro r�ka i kartka papieru porusza�y si� w przeciwnych kierunkach, gdy usi�owa�a przela� na papier jak najwi�cej s��w. Kathleen kocha�a swoj� prac� i chcia�a, �eby Ian o tym wiedzia�. Ale listy ust�pi�y miejsca poczt�wkom, z kt�rych pierwsza zosta�a wys�ana dziesi�� dni po napisaniu. Na marginesie Kathleen wyja�ni�a, �e tyle czasu zabra�o jej �zorganizowanie si� na tyle, by kupi� znaczki�. W odpowiedzi Ian wys�a� jej plik firmowych poczt�wek Rain Mountain, zaadresowanych i opatrzonych znaczkami. Dopiero dziewi�� lat po tym, jak Ian odprowadzi� Kathleen na samolot, w ko�cu uda�o im si� porozmawia�. Zadzwoni�a do niego do domu. W Seattle by�a dziesi�ta wieczorem, w Bostonie pierwsza w nocy. - Ian? Kobiety-kochanki - cz�sto do niego dzwoni�y. Ale ten g�os wyda� mu si� nieznajomy. - Tak? - M�wi Kathleen. - Kathleen. Witaj. - Czy to nieodpowiednia pora? - �adna pora nie jest nieodpowiednia. Jak si� masz, Kathleen? - Dobrze. A ty? - Te� dobrze. Kathleen? Co si� sta�o? - W�a�ciwie nic. Tylko �e czasami... Czy czasem czujesz z�o��, jeste� na ni� w�ciek�y, �e pozwoli�a si� zabi�? - Na twoj� matk�? - Chodzi�o mi o twoj� matk�, Ian. Bo ja jestem w�ciek�a na moj�. Chcia�abym wiedzie�, na ile normalna - czy nienormalna -jest moja reakcja. - My�l�, �e jest ca�kiem normalna. A ty? - Sama nie wiem. Bardzo �le si� z tym czuj�. Wydaje mi si�, �e to takie egoistyczne. Przecie� nie chcia�a napotka� na swojej drodze mordercy. Chcia�a tylko troch� si� rozerwa�. - Ty te� chcia�a�, �eby si� zabawi�a. - Tak. Ale ona musia�a sobie zdawa� spraw�, �e zawieranie znajomo�ci z m�czyznami w barach jest bardzo ryzykowne. Mia�a nastoletni� c�rk�, kt�r� potrzebowa�a jej opieki. Powinna by� bardziej ostro�na... bardziej na siebie uwa�a�. - Jestem pewny, �e by�a ostro�na, Kathleen. - Ja te�. W�a�nie dlatego czuj� si� winna z powodu gniewu, kt�ry odczuwam. I �e tyle my�l� o sobie. O mojej stracie. W ko�cu to ona zgin�a. To ona straci�a najwi�cej. - Ale i ty ponios�a� wielk� strat�. Tym, kt�rzy przetrwali, zostaje cierpienie. - Ty te� przetrwa�e�. - Dlatego znam gniew, o kt�rym m�wisz. Pierwszych osiemna�cie lat mojego �ycia sp�dzi�em, walcz�c z ca�ym �wiatem. Nie pami�tam, �ebym by� w�ciek�y na matk�, ale gdybym wiedzia�, �e zdawa�a sobie spraw�, do czego zdolny by� ojciec, i �e celowo go sprowokowa�a, na pewno trudno by�oby mi jej wybaczy�. - Mimo �e to ona by�a ofiar�. - Nie by�a jedyn� ofiar� swojego braku ostro�no�ci. - Ofiary obwiniaj�ce ofiary. - Mo�e, ale jestem pewny, �e nasze matki by to zrozumia�y. - Mam nadziej�. Dzi�kuj�. Zapad�a cisza, ale oboje nie chcieli, by ta rozmowa - czy raczej to milczenie - dobieg�o ko�ca. Odezwali si� w tej samej chwili. - To mi�e - powiedzia� Ian. - Walczy�e� z ca�ym �wiatem? - spyta�a Kathleen. Oboje odpowiedzieli jednocze�nie. - O tak - potwierdzi� Ian. - Tak, to mi�e - zgodzi�a si� Kathleen. U�miechn�li si� oboje, a potem zmarszczyli brwi, bo odezwa� si� pager Kathleen. - Nie jestem w pracy, ale poprosi�am lekarza, kt�ry ma dy�ur, �eby mnie zawiadomi�, kiedy moja pacjentka zacznie rodzi�. Obieca�am jej, �e z ni� b�d�. Ian pomy�la� o kobiecie, kt�rej Kathleen z�o�y�a t� obietnic�, jednej z wielu pacjentek, kt�re jej ufa�y, kt�re powierzy�y jej to, co najcenniejsze. Kathleen by�a jak przyjaci�ka dla kobiet znajduj�cych si� pod jej opiek�. Ale by�a to przyja�� jednostronna, profesjonalna i kr�tkotrwa�a. Liczy�y si� tylko nadzieje i problemy pacjentki, a kiedy dziecko przysz�o ju� na �wiat i matka zako�czy�a wizyty poporodowe, Kathleen mog�a ich nigdy wi�cej nie zobaczy�. A prawdziwe przyja�nie? Ian podejrzewa�, �e w wolnym czasie Kathleen pisa�a do niego. Dzisiaj nawet do niego zadzwoni�a. Teraz nie mia�a ju� wolnego czasu. - Musisz i��. - Tak, ale... - Bardzo bym chcia�, �eby� znowu do mnie zadzwoni�a, Kathleen. Kiedy tylko zechcesz. - Ty te� mo�esz do mnie dzwoni�, Ian. Zwykle jestem tu, w moim mieszkaniu, chyba �e mam dy�ur. - Ale wtedy �pisz. - Nie szkodzi. Szybko si� budz�. Ian by� zachwycony perspektyw� rozm�w z Kathleen. Czu�, �e musi z ni� rozmawia�. Ale wiedzia� te�, �e s� wa�niejsze sprawy ni� jego potrzeby. - Potrzebujesz snu. - W�a�ciwie to nie. Nie tak, jak ja potrzebuj� rozm�w z tob�. Ta potrzeba okaza�a si� najwa�niejsza - dla obojga. Kathleen chcia�a si� dowiedzie� wszystkiego o osiemnastoletniej wojnie Iana z ca�ym �wiatem, a Ian bardzo chcia� jej o tym opowiedzie�. Nigdy nikomu nie m�wi� o Samie. Ale chcia�, musia� powiedzie� o nim Kathleen. Rozdzia� 1 Sarah's Orchard, stan Oregon Poniedzia�ek, 30 grudnia Godzina 14.00 Czasy obecne - Zosta� jeden szczeniak, suczka - powiedzia�a Marge Hathaway. - Je�li jest pan zainteresowany... - Jestem - odpar� Sam Collier cicho. Nie rozmawia� z nikim od miesi�ca, od poprzedniej rozmowy z Marge. Wtedy zadzwoni� do niej. Po poszukiwaniach w Internecie - �szczeni�ta cocker- spaniela� i �Oregon� - znalaz� stron� Marge: OceanCrestCockers.com. Strona zosta�a ozdobiona z okazji Bo�ego Narodzenia obrazkami �wi�tecznych wie�c�w i choinek, ale zainteresowa�y go g��wnie fotografie. Na jednym ze zdj�� by�a Marge ze swoim m�em Glennem, z kt�rym przez p� wieku tworzy�a szcz�liwy dom dla ich dzieci, wnuk�w, prawnuk�w - i ps�w. W ostatnim miocie by�o osiem szczeni�t. Kolorowe zdj�cie dumnych rodzic�w - w czapkach �wi�tego Miko�aja - stanowi�o gwarancj�, �e dzieci odziedziczy�y po nich z�ocist� l�ni�c� sier��, ciemne b�yszcz�ce oczy i wszystkie inne cechy, jakie powinny posiada� rodowodowe spaniele. Pod zdj�ciami szczeni�t Marge zamie�ci�a swoje opinie o hodowli ps�w. Czemu nie? To by�a jej strona. Jej ukochane szczeni�ta. W wielu kwestiach Marge mia�a inne zdanie ni� autorzy poradnik�w dla hodowc�w. Jej szczeni�ta mog�y opu�ci� rodzic�w dopiero w �smym tygodniu �ycia, czyli w przypadku tego miotu dwudziestego �smego grudnia. Ale nawet gdyby wcze�niej by�y wystarczaj�co du�e i tak nie odda�aby �adnego z nich przed Bo�ym Narodzeniem. Szczeniaki wychodz�ce z pude� ustawionych pod choinkami wygl�daj� uroczo, lecz - o czym wiedz� wszyscy, kt�rzy kochaj� psy - szczeni� musi si� przyzwyczai� do nowego otoczenia, co �wi�teczne zamieszanie tylko utrudnia. Poza tym to niebezpieczny okres dla maluch�w, kt�re gryz� wszystko, co znajdzie si� w zasi�gu ich wzroku. Szczeni�ta Marge mo�na by�o jednak zamawia� z wyprzedzeniem. Dla zainteresowanych podano numer telefonu. Chocia� Marge nie opisa�a na swojej stronie procedury, jakiej poddawa�a potencjalnych nabywc�w szczeni�t, Sam nie by� jednak zaskoczony przes�uchaniem, jakie przeprowadzi�a, kiedy zadzwoni�, Chcia�a zna� jego wiek - trzydzie�ci sze�� lat - i wiedzie�, gdzie mieszka. - W Sarah's Orchard. - Ach tak - odpar�a ciep�o. Najwyra�niej zna�a to ma�e urocze miasteczko i jego przyjaznych mieszka�c�w. - To wspania�e miejsce. - Owszem. - Od jak dawna pan tam mieszka? - Od o�miu lat. Mam tam sad. - Sad to dobre miejsce dla spaniela. A rodzina? �ona, dzieci? Inne zwierz�ta domowe? - Nie mam rodziny. - Ale mieszka pan z kim�? - Nie, mieszkam sam. Zapad�a cisza. D�uga i ci�ka. - Spaniele to bardzo towarzyskie stworzenia - podj�a wreszcie Marge powa�nym tonem. - Zw�aszcza nasze spaniele. Kiedy tylko szczeni�ta troch� podrosn�, umieszczamy ich kojec na �rodku salonu, �eby przyzwyczaja�y si� do obecno�ci dzieci, innych ps�w, a nawet kot�w. Ciep�e, pe�ne ruchu centrum �ycia rodzinnego. Sam uwa�a�, �e to brzmi cudownie. I tak obco. Och, widywa� takie miejsca. Ale nigdy nie by� ich cz�ci�. - Jestem pewna - doda�a Marge �agodniej - �e w twoim sadzie du�o si� dzieje. Wiem, �e w Sarah's Orchard lubi� psy i jest tam mn�stwo dzieci. Co najmniej dziesi�� naszych szczeni�t znalaz�o tam domy. Z jakiego� powodu Marge polubi�a Sama, pr�bowa�a wi�c przekona� sam� siebie, �e oddanie mu jednego ze szczeni�t b�dzie dobrym pomys�em. Sam nie w�tpi�, �e cho� �yje samotnie, potrafi stworzy� szcz�liwy dom dla psiaka. By� pewny, �e chce mie� psa i �e zrobi wszystko, by ten pies by� szcz�liwy. Nie by� jednak pewny, czy ma�y, towarzyski spaniel nie czu�by si� lepiej gdzie indziej. Sam marzy� o psie, odk�d pami�ta�. Ju� jako dziecko marzy� o tym przez ca�y rok, a w okresie Bo�ego Narodzenia to pragnienie jeszcze si� nasila�o. W ko�cu zdoby� si� na odwag� i wypowiedzia� je g�o�no, cho� z g�ry zna� odpowied�. �Nie�. Odsun�� si� wtedy od kr�gu ciep�a i mi�o�ci, z kt�rego i tak by� wykluczony, by skry� si� w ciszy swojego pokoju. A kiedy w wieku szesnastu lat opu�ci� dom, by w�drowa� po �wiecie, nauczy� si� znajdowa� spok�j w towarzystwie ps�w. Psy, kt�re napotyka� na swojej drodze, mia�y domy - w przeciwie�stwie do niego. By�y szcz�liwe, kochane, bezpieczne. Kiedy�, my�la�, on tak�e b�dzie mia� dom. A gdy ju� znajdzie dom, kupi psa. Sarah's Orchard by�o tym domem. Sam uzna�, �e w tym roku, w czasie tych �wi�t, mo�e wprowadzi� pod sw�j dach psa. Wydawa�o si� to wspania�ym pomys�em, dop�ki ta mi�a kobieta, z kt�r� rozmawia� przez telefon, nie sprawi�a, �e zacz�� si� zastanawia�, czy nie b�dzie to z jego strony egoistyczne. Wprawdzie ludzie uwa�ali, �e potrafi si� doskonale porozumiewa� z psami, a niekt�rzy nazywali go nawet zaklinaczem ps�w, lecz Sam zna� prawd�. To psy doskonale potrafi�y porozumiewa� si� z nim. Wszystkie psy maj� swoje sposoby na ludzi. - Jest jaki� konkretny pow�d, dla kt�rego chce pan akurat spaniela? -spyta�a Marge po kolejnej chwili ciszy. Pow�d? Nie. Uczucie... Tak. Sam ju� dawno wypar� z pami�ci wspomnienia nieszcz�liwego dzieci�stwa. Wspomnienia - i zwi�zane z nimi emocje - zosta�y za zamkni�tymi drzwiami. Tylko on mia� do nich klucz. Ale by�y te� inne emocje; emocje, kt�rych nie potrafi� z tak� �atwo�ci� kontrolowa�. Wzi�y si� nie wiadomo sk�d i budzi�y nadziej�. Nadziej�... lecz tak�e t�sknot�, kt�rej nie rozumia�, i b�l, zbyt wielki, by go nazwa�. Przyj�� te emocje, kt�re pojawi�y si� bez ostrze�enia i zapar�y mu dech w piersiach. Dzi�ki nim poczu�, �e �yje. Mia� wra�enie, jakby one same by�y �ywymi istotami, jego przyjaci�mi. Czu� te�, �e musi �y� w zgodzie z ich nakazami. W�a�nie dlatego zacz�� szuka� w Internecie informacji o spanielach. Tak jak w innych przypadkach wydawa�o si�, �e to nielogiczne. Sam bardzo ma�o wiedzia� o spanielach. Nie by�a to rasa wybierana przez ludzi, z jakimi pracowa� - mechanik�w, rybak�w, marynarzy i tych, kt�rzy zajmowali si� myciem okien, malowaniem most�w czy naprawianiem dach�w. Ale ilekro� widzia� spaniela, zalewa�a go fala t�sknoty i nadziei. Wi�c w odpowiedzi na pytanie Marge powiedzia�: - To zawsze by�a moja ulubiona rasa. - Moja te�. Oczywi�cie! - wykrzykn�a Marge entuzjastycznie, po czym przesz�a do wyk�adu na temat odpowiedzialno�ci zwi�zanej z posiadaniem psa. - Ka�dy pies to wielka odpowiedzialno��. Zw�aszcza spaniele, bo to d�ugowieczna rasa. Niekt�re �yj� siedemna�cie lat, a nawet d�u�ej. Jak wszystkie stworzenia wymagaj� troskliwej opieki, szczeg�lnie pod koniec �ycia. - Zdaj� sobie z tego spraw�. Jestem got�w przyj�� na siebie tak� odpowiedzialno��. - Wierz�, �e tak. - Ale nie jest pani pewna, czy w mojej sytuacji zapewni� psu dobre �ycie. - Tylko dlatego, �e mam swoje przyzwyczajenia. A jestem bardzo uparta. Widzi pan, zajmuj� si� hodowl� spanieli od pi��dziesi�ciu lat i zawsze mia�am wi�cej rodzin - rodzin z dzie�mi - zainteresowanych moimi psami ni� szczeni�t do zaoferowania. Podejrzewam, �e tym razem b�dzie tak samo i, szczerze m�wi�c, ch�tniej oddam szczeni�ta do dom�w z dzie�mi. - To oczywiste - odpar� Sam, cho� mia� ochot� przekonywa� Marge, �e ka�demu jej szczeni�ciu, w og�le ka�demu psu, najlepiej by�oby w jego domu. - Ale musz� przyzna� - ci�gn�a - �e w tym miocie jest jedna suczka, kt�r� chyba wola�abym sprzeda� panu. - Och? - Nie jest tak towarzyska jak jej rodze�stwo. W�a�ciwie wcale nie jest towarzyska. Problem w tym, �e jest bardzo ma�a. Mo�e si� jeszcze okaza� naj�mielsza z ca�ego miotu. Ale je�li nie... - Wezm� j�. Marge obieca�a, �e si� z nim skontaktuje, i �yczy�a Samowi weso�ych �wi�t Przez nast�pne cztery tygodnie Sam przygotowywa� si� na przyj�cie suczki, cho� mia� nadziej� - ze wzgl�du na ni� - �e wkr�tce poczuje si� lepiej w pe�nym ludzi saloniku Marge. Na pewno tak w�a�nie b�dzie, powiedzia� sobie, po czym wysprz�ta� wszystkie cztery pokoje swojego domu. Wyszorowa� nawet drewniane pod�ogi. Tak, suczka na pewno zrobi si� �mielsza, a on zadzwoni do innych hodowc�w, na wszelki wypadek. Nie zrobi� tego jednak. Nigdy nie porzuci�by szczeni�cia, kt�re jeszcze mog�o nale�e� do niego. Dziesi�tki razy wraca� w my�lach do rozmowy z Marge, powtarzaj�c sobie wszystko, co powiedzia� i czego nie powiedzia�, i zastanawia� si� nad innymi rozmowami, kt�re Marge mog�a odby�... Wiele szczeni�t Marge trafi�o do Sarah's Orchard. Znalaz�y domy w rodzinach, kt�re starannie wcze�niej sprawdzi�a. Jak matka, kt�ra chce mie� pewno��, �e jej dziecku nie stanie si� krzywda. Teraz mog�a zadzwoni� do kogo�, kogo zna�a. I czego dowiedzia�aby si� o Samie od dobrych ludzi z Sarah's Orchard? �e kiedy pojawi� si� tu na swoim harleyu, byli pewni, �e nale�y do Anio��w Piek�a. Wszystko na to wskazywa�o: d�ugie w�osy, czarna sk�rzana kurtka, ponury wyraz twarzy. Zatrzyma� si�, �eby zatankowa� motor - ot, zwyk�a przerwa w drodze na wybrze�e. Czu� na sobie podejrzliwe spojrzenia mieszka�c�w miasteczka i ich ulg�, kiedy pojecha� dalej. Opuszczony sad znajdowa� si� trzy kilometry za miastem. Tabliczka z napisem NA SPRZEDA� chyli�a si� ku ziemi, tak jak zaniedbane jab�onie. Sam jecha� szybko, spiesz�c nad morze, kiedy nag�y �al chwyci� go za serce. �al mu by�o tych opuszczonych drzew. Zatrzyma� si� i poczeka�, a� jego oddech si� uspokoi. Tak, czu� �al, ale ten �al obudzi� w nim nadziej�. Nadziej�, kt�ra kaza�a mu wr�ci� do miasteczka. Przez ponad dziesi�� lat ima� si� niebezpiecznych, ale dochodowych zaj��, mia� wi�c do�� pieni�dzy, by kupi� opuszczony sad. Zosta�o mu nawet troch� na fryzjera i furgonetk�. Sarah's Orchard s�yn�o z jab�ek, tak jak pobliskie Medford by�o znane z gruszek. Jednak w Sarah's Orchard nie by�o odpowiednika Harry'ego i Davida. Zamiast jednego wielkiego przedsi�biorstwa dzia�a�o tu wiele ma�ych firm, z kt�rych ka�da produkowa�a tylko jeden rodzaj przetworu z jab�ek. Mieszka�cy miasteczka w�tpili, czy drzewa Sama jeszcze kiedykolwiek b�d� owocowa�. On pocz�tkowo te�. Zw�aszcza gdy po lekturze ksi��ek, kt�re kupi� w miejscowej ksi�garni, przekona� si�, �e nie ma poj�cia o drzewach owocowych... ani o �adnych innych drzewach, je�li chodzi o �cis�o��. Ale albo Sam Collier umia� czyta� mi�dzy wierszami, albo by� urodzonym sadownikiem. Zdania co do tego by�y podzielone. Nikt jednak nie kwestionowa� wynik�w - sad znowu owocowa�, jab�ek by�o wi�cej ni� kiedykolwiek i by�y jeszcze lepsze. Sam wiedzia�, �e nie mia�o to nic wsp�lnego z jego osob�. On tylko zastosowa� og�lnie znane zasady dotycz�ce przycinania, nawo�enia, podlewania i zbierania. Robi� to, kiedy trzeba - to wszystko. Ziemia le�a�a od�ogiem do�� d�ugo. Drzewa trwa�y jak w hibernacji. Sad odpocz�� i zn�w m�g� rodzi� owoce. Tak czy inaczej, gdyby Marge o niego zapyta�a, dowiedzia�aby si�, �e Sam jest urodzonym ogrodnikiem i kur� znosz�c� z�ote jajka. Dzi�ki niemu miejscowa gospodarka znowu prze�ywa�a rozkwit. Sarah's Orchard wiele mu zawdzi�cza�o. Gdyby zagadn�a kogo� bardziej rozmownego, mog�aby us�ysze�, �e Sam nie jest Anio�em Piek�a - cho� mo�e by� upad�ym anio�em. M�czy�ni go podziwiaj�. A kobiety... C�, niepodobna patrze� na Sama, s�ucha� jego g�osu - i nie my�le� o seksie. Ale to tylko niewinne fantazje. Jest zbyt zamkni�ty w sobie i zbyt inteligentny, by romansowa� z kobietami z Sarah's Orchard. Sam przypuszcza�, �e Marge nie zgorszy�oby takie wyznanie. Problem w tym, �e pewnie nikt nie powiedzia�by jej tego, co najbardziej pragn�� us�ysze�: je�li kto� powinien mie� psa, to w�a�nie on. Jaki szcz�liwy by�by ten pies! Niestety, �adna z tych rozm�w nie trwa�aby do�� d�ugo, by mog�y pa�� te decyduj�ce s�owa. Wszyscy byliby przekonani, �e zasz�a jaka� pomy�ka. To niemo�liwe, �eby Sam Collier zadzwoni� do Marge w sprawie psa. Przecie� nawet nie m