16041
Szczegóły |
Tytuł |
16041 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16041 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16041 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16041 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
(Szcześniak Andrzej Leszek )
W książce „Katyń — tło historyczne, fakty, dokumenty" zamieściliśmy apel o nadsyłanie informacji i dokumentów, które mogłyby mieć istotne znaczenie dla wyjaśnienia tragedii katyńskiej oraz losu zaginionych jeńców obozów Kozielsk, Ostaszków i Starobielsk. Odzew Czytelników w postaci nadsyłanej korespondencji oraz osobiście składanych relacji lub oświadczeń przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Serdecznie dziękujemy. Jednocześnie informujemy, że rzetelne opracowanie tego ogromnego materiału wymaga wielomiesięcznej pracy wyspecjalizowanego zespołu historyków i redaktorów, co wyklucza pospieszne przygotowanie choćby tylko zweryfikowanej listy ofiar. Udostępniony autorowi materiał został starannie skatalogowany i przygotowany do systematycznego opracowywania, a docelowo opublikowania. Ponadto informujemy, że Wydawnictwa ALFA udostępnią posiadane informacje i dokumenty kompetentnym historykom i zespołom redakcyjnym, które podejmą trud przygotowania nowych, wartościowych publikacji poświęconych sprawie katyńskiej.
Ewentualną dalszą korespondencję prosimy przesyłać pod adresem:
Andrzej Leszek Szczęśniak
ul. Krucza 38/40, 00-525 Warszawa
Instytut Programów Szkolnych
Zespół redakcyjny
KATYŃ
Relacje, wspomnienia, publicystyka
Wstęp i opracowanie ANDRZEJ LESZEK SZCZĘŚNIAK
P03>3
Wydawnictwa ALFA — Warszawa 1989
Projekt okładki i strony tytułowej MACIEJ KAŁKUS
Redaktor BOŻENA MAZUR
Redaktor techniczny HENRYK PAWŁOWSKI
Korekta ZESPÓŁ
© Copyright bY^Vydąwnictwa ALFA 1989
ввоч
ISBN 83-7001-296-5
Wydanie I.
Łódzka Drukarnia Dziełowa
Zam. 769/1100/89. A-85.
І.19ІС
Wstęp
Historia Polski idzie dziwnemi, pod ostrym kątem, drogami... ale jest jedna droga prosta, z której nas nikt sprowadzić nie zdoła: ani chorobliwy twór cywilizacji zachodnioeuropejskiej — Gestapo, ani więzienie na Chłodnej Górze charkowskiej, ani Syberia, mroźna i głodna. Idziemy tą drogą uparcie i niestrudzenie. Tą drogą jest wolna Rzeczpospolita Polska.
Witold Ogniewicz, 1943
Problematyka katyńska obejmuje zespół różnorodnych zagadnień, na który składają się z jednej strony losy bezpośrednich uczestników dramatu (jeńców polskich wziętych do niewoli przez Armię Czerwoną w czasie działań wojennych w 1939 roku, oficerów i żołnierzy aresztowanych w okresie późniejszym, deportowanych, zsyłanych i przemieszczanych w głąb ZSRR, ofiar tragedii w lesie katyńskim oraz zaginionych z Ostaszkowa i'Starobielska), z drugiej zaś — różnorodne działania prowadzone przez ludzi znajdujących się na zewnątrz pierścienia śmierci (poszukiwania zaginionych przez rodziny, Dowództwo Polskich Sił Zbrojnych i Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na Obczyźnie, reakcje międzynarodowe na ujawnienie zbrodni, bezpośrednie i dalekosiężne skutki Katynia itp.)
W syntetycznym opracowaniu można przedstawić problematykę katyńską tylko w ogólnym zarysie, gdyż nadmiar szczegółów utrudniałby wyodrębnienie tego, co najważniejsze. Szczegóły posiadają jednak znaczenie i wyjaśniają wiele spraw. Zmniejszają one do minimum subiektywne podejście jednego autora, które zawsze może odcisnąć swoje piętno na pracy, mimo cytowania wielu dokumentów. Umożliwiają także poznanie nastrojów bez-
5
pośrednich uczestników i świadków wydarzeń, ich subiektywnej
— a zatem i różnorodnej oceny rozgrywającego się dramatu. Stąd też narodziła «ię potrzeba, aby dwa pierwsze tomy: 1) „Katyń — lista ofiar i zaginionych", 2) „Katyń — tło historyczne, fakty, dokumenty" — uzupełnić tomem dodatkowym: 3) „Katyń
— relacje, wspomnienia, publicystyka".
Zamieszczone w tym tomie materiały zostały wybrane spośród wielu, w sposób możliwie najbardziej reprezentatywny. Świadomie nie wykorzystano stosunkowo nielicznych oficjalnych publikacji polskich ukazujących się w kraju w latach 1944—1985. Wszystkie one opierały się wyłącznie na raporcie radzieckiej Komisji Specjalnej N. Burdenki i nie wnosiły do sprawy nic nowego.
Wśród .materiałów zamieszczonych, na pierwszym miejscu należy postawić publicystykę pamiętnikarską. Występuje tu kilka jej rodzajów. Są to przede wszystkim zapisywane na gorąco wrażenia i przeżycia jeńców z Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. Dzięki bezpośredniemu zapisowi ich autorzy oddają wiernie swoje nastroje, obawy i nadzieje. Część z nich przewieźli ocaleni, część wydobyto z mogił katyńskich. Te ostatnie towarzyszyły swym twórcom aż po grób i stanowią wstrząsające świadectwo rozgrywającej się tragedii.
Część wspomnień pisana była w okresie późniejszym, często wiele lat po rozgrywających się wydarzeniach. Te wspomnienia korygowane są na ogół przez późniejszą wiedzę i doświadczenia autorów. Wzbogaca to znacznie informacje o danym okresie i osadza sprawę w szerszym kontekście, ale czasami zaciera kontury szczegółów. W sumie jednak, ogromny materiał pamiętnikarski umożliwia dokładne poznanie poszczególnych elementów sprawy katyńskiej.
Przedłużenie literatury pamiętnikarskiej stanowią relacje składane władzom cywilnym i wojskowym przez uczestników i świadków wydarzeń. Zawierają one fakty i spostrzeżenia z niewielką tylko domieszką subiektywnych odczuć. Relacje składali prawie wszyscy uratowani oficerowie i żołnierze. Duża ilość relacji pozwala na dokładne poznanie sytuacji i losów polskich jeńców.
6
Spośród tysięcy relacji w niniejszym tomie zamieszczono przede wszystkim te, które posiadają walory literackie lub zawierają informacje nie występujące w innych źródłach.
Dla możliwie pełnego poznania sprawy katyńskiej istotne znaczenie mają reportaże pisane na gorąco przez świadków wydarzeń, bądź przez obserwatorów sprowadzonych na miejsce ekshumacji zwłok. Znajdujemy w nich nie tylko bogaty materiał rzeczowy i dokumentacyjny, ale także opis osobistych przeżyć.
Materiałami o charakterze dokumentów są raporty. Zamieszczono ich tu trzy rodzaje. Jedne dotyczą bezpośrednio przebiegu ekshumacji i obdukcji zwłok i zawierają ustalenia komisji lekarzy i kryminologów. W oparciu o nie oraz o bezpośrednie obserwacje opracowali też raporty świadkowie sprowadzeni przez Niemców do Katynia. Byli to najczęściej oficerowie polscy i alianccy — jeńcy z niemieckich oflagów. Ich raporty potajemnie (lub po zakończeniu wojny) dotarły do dowództwa Sprzymierzonych. Niektóre z nich przez wiele lat czekały potem na ujawnienie.
Raporty o specjalnym charakterze opracowali oficerowie wywiadu i dyplomaci. Opierały się one na wielu tajnych dokumentach i zawierały nieraz sensacyjne treści. I w tym przypadku trzeba było czekać długie lata na ich opublikowanie.
Ostatnią grupę zamieszczonych w tym tomie materiałów stanowią artykuły publicystyczne, których autorzy starają się w różnej formie zapoznać czytelników z problematyką katyńską. Artykuły te są bardzo zróżnicowane: od opisów niektórych fragmentów sprawy aż po opracowania syntetyczne. Pozwoli to na prześledzenie publicystyki katyńskiej w okresie rozwoju pierestrojki i głasności.
Sprawa katyńska po II wojnie światowej
Po zakończeniu procesu norymberskiego stanowisko aliantów zachodnich wobec sprawy katyńskiej nie uległo zmianie. Nadal obowiązywał zakaz ujawniania dokumentów, a poufne raporty, składane przez fachowców, chowane były do safesów. Rządy USA i Wielkiej Brytanii dokładały wielu starań, aby w imię „wyższych racji politycznych" całą sprawę skazać na zapomnienie.
Prezydent USA Roosevelt kategorycznie zabraniał ujawnienia jakichkolwiek materiałów amerykańskich o Katyniu. Ci, którzy próbowali cokolwiek na ten temat opublikować, musieli rozstać się z pełnionymi funkcjami państwowymi. Pułkownik Szymański, który nazbyt interesował się sprawą katyńską, został oskarżony w 1943 r. przez Departament Obrony o „stronniczość na rzecz polskich kół antysowieckich". Dyplomata i przyjaciel Roosevelta — Georg Howard Earle, został w 1944 r. przeniesiony na Samoa za to, że chciał opublikować oświadczenie na temat Katynia. Przedtem Roosevelt napisał do niego: „Stanowczo zabraniam panu ujawniania jakichkolwiek informacji, które udało się panu zdobyć na temat naszego alianta, dopóki pełni pan misję dyplomatyczną lub pozostaje w służbie marynarki Stanów Zjednoczonych".
W 1945 r. ppłk Van Vliet, którego w 1943 r. Niemcy przywieźli do Katynia, sporządził raport dla Departamentu Obrony, ale 'polecono mu zachować sprawę w tajemnicy. Raport ten „zaginął" i Van Vliet musiał go później napisać na nowo.
8
19 lutego 1948 r. szwedzkie pismo „Dagens Nyheter" ogłosiło z nieznanych źródeł nowe informacje w sprawie Katynia. Podało nieco szczegółów z likwidacji obozów jenieckich oraz kilka nazwisk funkcjonariuszy mińskiego NKWD należących do oddziałów wykonujących egzekucję. Informacje te przeszły bez echa.
Stanowisko amerykańskie wobec sprawy katyńskiej uległo w następnych latach całkowitej zmianie. Złożyły się na to dwie główne przyczyny: śmierć prezydenta Roosevelta, który blokował całą sprawę oraz, a chyba przede wszystkim, wojna w Korei. Nagle Amerykanie stwierdzili, że ich jeńcom wziętym do niewoli grozić może taki sam los, jak polskim oficerom w Katyniu. O tym, że obawy takie nie były bezzasadne może świadczyć statystyka: w obozach hitlerowskich zginęło 1,2% jeńców amerykańskich, zaś w niewoli koreańskiej 38%.
Zaniepokojony takim obrotem sprawy Kongres amerykański przystąpił do działania.
18 września tego roku Izba Reprezentantów 82. Kongresu Stanów Zjednoczonych przyjęła jednomyślnie rezolucję o powołaniu „komisji dla przeprowadzenia pełnych i całkowitych badań masakry, katyńskiej, międzynarodowej zbrodni, popełnionej na żołnierzach i obywatelach Polski na początku II wojny światowej." Przewodniczącym Komisji został kongresman partii demokratycznej ze stanu Indiana, Ray J. Madden.
Po utworzeniu komisji prezydent Truman oświadczył: „To, co wydarzyło się w Katyniu, jest jednym z' najbardziej wstrząsających wydarzeń w historii współczesnej. Cały świat powinien o tym wiedzieć. Komisji Kongresu, która ma za zadanie ustalić winnych, udzielam mego pełnego poparcia. Poleciłem wszystkim departamentom mojego rządu jak najściślejszą współpracę w
śledztwie".
Komisja rozpoczęła przesłuchiwanie świadków i zbieranie materiałów. Rezultatem z górą rocznych prac Amerykańskiej Komisji Kongresowej dla Zbadania Masakry Katyńskiej stał się wielki raport z 22 grudnia 1952 roku. {Finał Report). Raport ten na 2363 stronicach zawarł wszelkie dostępne materiały i świadectwa, dotyczące badanej zbrodni. Istotnym wynikiem przepro-
9
wadzonego śledztwa jest następujący wniosek, który w przekładzie z angielskiego brzmi:
„Komitet jednomyślnie uznaje za dowiedzione, poza wszelką, rozsądną możliwość, że radzieckie NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych) popełniło masowy mord polskich oficerów i intelektualnych przywódców w lesie katyńskim koło Smoleńska, w Rosji".
Katyńska Komisja Kongresowa uchwaliła następujące zalecenia dla Prezydenta Stanów Zjednoczonych:
1) aby Prezydent Stanów Zjednoczonych przekazał zeznania, materiał dowodowy i wyniki badań Komisji delegatom Stanów Zjednoczonych w Narodach Zjednoczonych;
2) aby ponadto Prezydent Stanów Zjednoczonych polecił delegatom Stanów Zjednoczonych przedstawić sprawę Katynia Ogólnemu Zgromadzeniu Narodów Zjednoczonych;
3) aby poczyniono odpowiednie kroki w Ogólnym Zgromadzeniu, celem wniesienia skargi przed Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości przeciw Związkowi Socjalistycznych Republik Rad o popełnienie zbrodni katyńskiej, która była pogwałceniem praw, uznanych przez cywilizowane narody.
4) aby Prezydent Stanów Zjednoczonych polecił delegacji Stanów Zjednoczonych dążyć do powołania międzynarodowej komisji, która by zbadała inne masowe mordy i zbrodnie przeciw ludzkości" (Finał Report, s. 12).
W amerykańskim Raporcie znalazły się wszystkie wnioski dotychczasowych komisji i jednoznacznie określony został czas dokonania zbrodni i jej sprawcy. Jednak znaczenie tego Raportu nie zostało wykorzystane zgodnie z zamierzeniami. Końcowy apel Komisji amerykańskiej skierowany do Narodów Zjednoczonych w celu otwarcia przed trybunałem międzynarodowym procesu przeciw rządowi stalinowskiemu o popełnienie zbrodni katyńskiej i do prezydenta Stanów Zjednoczonych o „odwołanie się do komisji międzynarodowej, która podejmie środki, jakie uzna za zgodne z prawem", nie był ponawiany po zakończeniu wojny koreańskiej. Walki się skończyły, Amerykanie odzyskali niepełne 2/3 swoich jeńców i sprawa ucichła.
10
V/ przeciwieństwie do władz, zainteresowanie Katyniem wykazywały różne instytucje naukowe i społeczne. Spowodowane ono było różnego rodzaju przyczynami. Wchodziły tu w grę przeżycia osobiste, chęć moralnego zadośćuczynienia ofiarom mordu i zaginionym, zainteresowania badawcze i z czasem czynniki polityczne. Zajmowali się tą sprawą pojedynczy ludzie, organizacje społeczne i instytucje państwowe. Jest przy tym charakterystyczne, iż w miarę upływu czasu zainteresowanie Katyniem — zamiast wygasać — przybierało na sile, a znaczenie tej problematyki stale rosło. Powstają prace naukowe, publikuje się wiele artykułów, relacji,, wspomnień, dokumentów.
Dokumentem szczególnego rodzaju był opublikowany przez niemiecki tygodnik „7 Tage" (7 VII 1957) raport komendanta mińskiego NKWD Tartakowa do centrali w Moskwie, informujący władze o przeprowadzeniu likwidacji trzech polskich obozów jeńców wojennych Kozielska, Ostaszkowa i Starobielska. W raporcie podaje się nazwiska osób odpowiedzialnych za wykonanie akcji, wymienia się pułki osłaniające całą operację, a co ma szczególne znaczenie, wymienia się również miejsce straceń oficerów ze Starobielska — miejscowość Dergacze; a jeńców z Ostaszkowa — miejscowość Bołogoje.
Dokument ten początkowo nie zwrócił większej uwagi historyków, skrytykowany został przez Józefa Mackiewicza. Jednak po latach zajął się nim brytyjski historyk Louis Fitz-Gibbon, który po przeprowadzeniu dokładnej analizy skłania się ku wnioskowi, iż dokument ten jest autentyczny.
Niestrudzenie działająca polska emigracja zawsze poświęcała Katyniowi wiele uwagi, gromadziła dokumenty i publikowała prace naukowe. Spośród jej prac' powstałych po zakończeniu wojny na pierwsze miejsce wysuwa się książka Zbrodnia katyńska w świetle dokumentów z przedmową Władysława Andersa, wyd. Gryf Publications, Londyn 1949, która do roku 1982 doczekała się dziesięciu wydań. Po latach przełomem w badaniach nad sprawą katyńską stała się praca polskiego historyka Janusza Kazimierza Zawodnego: Death in the Forest (1962), przetłumaczona na kilka języków. Jest to najlepsze studium na temat Katynia.
U
Spośród historyków zachodnich zajmujących się problematyką katyńską na uwagę zasługuje Louis łMtz-Gibbon. Od 1971 roku badacz ten opublikował cztery dzieła poświęcone Katyniowi, w których ujawnił wiele szczegółów sprawy i dokładnie je przeanalizował. Odegrał on ogromną rolę w informowaniu opinii Zachodu o polskiej tragedii, wobec której rządy anglosaskie zachowały się w czasie wojny w sposób haniebny.
Praca Fitz-Gibbona spowodowała duże zainteresowanie w Wielkiej Brytanii. Po nadaniu 21 kwietnia 1971 roku przez telewizję BBC programu dokumentalnego poświęconego Katyniowi, w Izbie Gmin wystąpił poseł Airey Neave z wnioskiem o wniesienie sprawy katyńskiej przez rząd brytyjski na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wniosek nie uzyskał większości ani w Izbie Gmin, ani w Izbie Lordów. Przy okazji jednak nastąpiło ujawnienie nowego ciekawego szczegółu: w lipcu 1971 „Daily Telegraph" ogłosił wywiad z Izraelczykiem, Abrahamem Widrą, który w czasie wojny przebywał w jednym z łagrów radzieckich, gdzie spotkał podobno kilku dawnych funkcjonariuszy NKWD, uczestniczących w 1940 roku w mordowaniu oficerów polskich.
Dzięki Fitz-Gibbonowi opublikowane zostały także w Wielkiej Brytanii tajne raporty ambasadora brytyjskiego 0'Malleya dotyczące mordu katyńskiego.
Od tej pory sprawa katyńska nabrała w świecie dużego rozgłosu.
W Polsce w pierwszych latach po drugiej wojnie światowej nie istniała możliwość podejmowania problematyki katyńskiej. Prokurator Roman Martini z Krakowa, który na zlecenie rządu zbierał materiały o Katyniu, został w 1945 roku zamordowany przez agentów UB. Zgromadzone przez niego dokumenty zniknęły. Temat katyński był całkowicie zakazany. Dopiero w 1952 roku ukazała się w Polsce broszurka Bolesława Wójcickiego pt. Prawda o Katyniu, oparta wyłącznie na raporcie radzieckiej Komisji Specjalnej N. Burdenki. W broszurce tej niewiele miejsca poświęca się problematyce katyńskiej, za to dużo atakom na „imperializm amerykański".
12
Nie podejmowali na temat Katynia badań naukowych ani specjaliści polscy, ani radzieccy.
Rok 1956, który spowodował pewien przełom w świadomości historycznej Polaków i umożliwił podjęcie wielu tematów dotychczas zakazanych, do tematyki katyńskiej nie wniósł nic nowego. Nie spełniły się również oczekiwania, iż decydujące rozwiązanie tego problemu przyniesie XXII Zjazd KPZR.
Nie poprawiły tu sytuacji kolejne okresy „odwilży", jakie następowały w naszym kraju. Temat katyński zakazany był nadal, mimo możliwości wyjaśnienia wielu innych wstydliwych spraw. Przyczyniali się do tego niewątpliwie niektórzy historycy i działacze polityczno-społeczni, którzy wychodzili z fałszywego założenia, że pomijanie drażliwych spraw w stosunkach polsko-radzieckich służyć może pogłębieniu przyjaźni między Polską i ZSRR. Ludzie myślący inaczej nie byli po prostu dopuszczani do głosu. Historycy mieli świadomość, że każda ich próba potraktowania sprawy katyńskiej zgodnie z kryteriami naukowymi, doprowadzić musi do daleko idących ingerencji cenzury, a co za tym idzie do pozbawienia ich prac walorów naukowych. Spadało przez to zainteresowanie historią stosunków polsko-radzieckich i zmniejszała się liczba profesjonalistów zajmujących się tą tematyką. Coraz mniej było chętnych do firmowania swoim nazwiskiem półprawd i przemilczeń. Wytworzyła się przy tym paradoksalna sytuacja. Wszelkie niedomówienia, zafałszowania i „białe plamy" zamiast umacniać przyjaźń polsko-radziecką, zaczęły coraz bardziej ją komplikować i utrudniać. Informacje o Katyniu i tak docierały do społeczeństwa, a władza traciła wiarygodność.
Istotnych zmian w tej sytuacji dokonał XXVII Zjazd KPZR w 1986 roku, na którym zapowiedziano — jako konieczność dziejową — ujawnienie całej prawdy historycznej. Umożliwiło to historykom radzieckim podjęcie szeroko zakrojonych badań nad tematami dotychczas pomijanymi i dostęp do bogatych archiwów, niedostępnych dotąd dla badaczy. Intensyfikacja prac badawczych i możliwość publikowania rzeczy kontrowersyjnych,
13
zaowocowały w krótkim czasie wieloma ciekawymi publikacjami, w tym również o tematyce polskiej. Ma to duże znaczenie dla rozwoju badań historycznych nad najnowszymi dziejami Polski i Związku Radzieckiego i dla wyjaśnienia wielu drażliwych problemów w stosunkach polsko-radzieckich.
Decyzje podjęte na XXVII Zjeździe KPZR zaowocowały również polsko-radzieckim dokumentem, otwierającym nowy rozdział we wspólnym dochodzeniu do prawdy. 21 kwietnia 1987 r. I sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, Wojciech Jaruzelski i sekretarz generalny KPZR, Michaił Gorbaczow, podpisali w Moskwie „Deklarację o współpracy w dziedzinie ideologii, nauki i kultury", która zapowiada m.in. likwidację „białych plam" w historii stosunków polsko-radzieckich.
Część I
Relacje i wspomnienia z pobytu w obozach
Kozielsk
Witold Ogniewicz
,...Po miesięcznym pobycie w obozie Pawliszczew Bor (niedaleko Moskwy) wszystkich oficerów — a było nas około dwustu — przewieziono do Kozielska.
Był listopad 1939 r. Deszcz padał i szaro było na świecie.
Przechodziliśmy obok osiedli wiejskich, przez chutory. Spotykaliśmy obywateli Związku Sowieckiego, w nędznych ubraniach, o szaro-ziemistych twarzach, o oczach mętnych i obojętnych, zda się, na wszystko. Patrzyli tylko z jakąś zbudzoną ciekawością na nasze buty i ubrania (były one wtenczas jeszcze w dobrym stanie). Obywatele Związku Sowieckiego noszą łapcie, buty z wojłoku, o gumowych podeszwach. Buty skórzane są dla nich oznaką władzy i bogactwa. Pieśń, która w Rosji była zawsze najwierniejszym odzwierciedleniem duszy i pragnień ludu, poświęciła butowi skórzanemu wiele strofek.
Szliśmy... Przed nami były ciemne ścierniska kołchozów, ogromne połaci pól niezżętych i nieużytków. Kiedy patrzyłem na kłosy pochylone do dołu, pełne daru Bożego — chleba, zaczynałem rozumieć Rosję.
Rosja, to Bracia Karamazow — nędza duchowa ojca Kara-mazowa i mistyczna, mnisza jaźń Aleksieja — syna. Rosja to Rasputin: rozpusta, tarzanie się w brudzie i modlitwa w ekstazie — pokajanije. Rosja, to pełne kłosy i głodny lud, to najwyższa idea braterstwa, równego podziału dobra... i kraj, gdzie obywatele dzielą się na tych, co siedzieli w więzieniu, i na tych, co
16
będą siedzieli, gdzie człowiek jest po to, aby wbił kołek w kanale Biełomorstroju, a potem mógł po tym kołku osunąć się i zanurzyć na zawsze do wody...
Obóz kozielski leżał parę kilometrów od miasta Kozielska. Już z daleka zauważyliśmy, że prowadzą nas do jakiegoś dawnego monastyru. Widać było kilka kopuł cerkiewnych bez krzyży i szereg ponurych budynków klasztornych. .
Cały monastyr-obóz był ogrodzony wysokim murem, a mur „ńą wszelki wypadek", opasany plątaniną kolczastych drutów. Na czterech rogach obozu wystawały wieże, gdzie przy karabinach maszynowych* dzień i noc znajdowali się bojcy. Na tern nie kończyła się ochrona obozu. Między wieżami były „grzybki" dla innych wartowników, a oprócz tego przy głównej bramie stało zawsze dwóch krasnoarmiejców.
Kiedyś mówił nam sowiecki żołnierz, że u nich ludzie z obozów i więzień nie uciekają. Miał rację... Aparat „porządkowy" Sowietów jest tak świetnie zorganizowany, że sławne Gestapo niemieckie, któremu w wykonywaniu „czynności porządkowych" niczego, zdaje się, zarzucić nie można, może iść do NKWD na staż paromiesięczny dla wyrównania braków.
W obozie kozielskim, w chwili naszego przyjazdu było już ponad tysiąc polskich oficerów. Potem ta cyfra wzrosła do trzech i pół tysiąca, Niedaleko od monastyru kozielskiego był drugi obóz, zwany Skidem. Niegdyś, za czasów carskich, mieścił się tu przytułek dla ułomnych i starców. W Skidzie siedziało około tysiąca pięciuset Polaków. Byli oni przeważnie z terenów okupowanych przez Sowiety.
Obóz kozielski był obozem oficerskim. Niestety, dokładnych liczb podać nie mogę, ale ogólnie według moich obserwacji i obliczeń od grudnia 1939 r. do maja 1940 r. stan procentowy obozu przedstawiał się jak następuje: oficerów zawodowych ok. 30%, oficerów rezerwy ok. 65%, podoficerów, cywilnych (urzędnicy), studentów, uczniów szkół średnich ok. 5%. Było też kilku księży, rabin i miła Polka-lotniczka, por. D. M. Były tu reprezentowane wszystkie bronie (około stu lotników, przeważnie z oddziałów /^SJ(^>wych, i około czterystu lekarzy). л
£ Filia Щ 17
Spotykałem często w obozie profesora neurologii Uniwersytetu im. Batorego (nazwiska nie pamiętam) oraz dr. ppor. Chodorowskiego, asystenta prof. Michejdy (Wilno), dr. mjr. Tobiasza i in.
Po głównej drodze obozu, prawiecodzień przechadzał się, przeważnie sam, mężczyzna z ciemną bródką, zamyślony i poważny. Był to gen. Smorawiński. Obok generalskiego baraku spotykałem też często gen. Minkiewicza, Bohaterewicza i zawsze eleganckiego wiceadmirała Czernickiego. Kawalerzyści potrafili w najcięższej chwili z nieszczęścia wycisnąć uśmiech. Przypominam sobie płk. Żelisławskiego, płk. Wanię, rtm. Antona, mjr. Pruszanow-skiego, rtm. Sztukowskiego i całą różnobarwną gromadę młodych oficerów. Licznie był reprezentowany korpus oficerski marynarki wojennej (przeważnie byli to oficerowie z dowództwa marynarki Warszawa-Gdynia). Było ich ponad trzydziestu. W zgranej paczce żyli oficerowie garnizonu Wilno, Nowa Wilejka. Cały obóz stanowił wzorowe „kasyno oficerskie" w nędzy sowieckiego obozu, był przykładem koleżeństwa i honoru polskiego żołnierza w niewoli. Obóz prowadziliśmy sami. Mieliśmy własną kuchnię, nawet świetlicę i chór. W ciągu siedmiu miesięcy dostaliśmy dwa razy mięso. Zycie nasze w dziedzinie kulinarnej nie było zbyt urozmaicone. Chleb da kasza — piszczą nasza to doskonała synteza menu naszej kuchni. To powiedzenie rosyjskie brzmiało jednak trochę przesadnie, bo np. trudno nazwać zwykły owies, w takim stanie w jakim dawali dawniej nasi ułani naszym koniom, kaszą. Ale kucharze nasi gotowali ów owies tak długo i gorliwie, aż pękał i stawał się kaszą. Czasem dostawaliśmy cukier, herbatę i mydło. Jeśli dodam, że wydawano nam od czasu do czasu machorkę i bibułkę do papierosów, można było żyć, mając na sobie zapas ciała z czasów przedwojennych. Oficerów używano do robót porządkowych wewnątrz obozu. Obsługiwaliśmy elektrownię, sprzątaliśmy rejon obozu, pracowaliśmy przy wykopie torfu, przy latrynach, a od grudnia kopaliśmy... zbiornik na wodę.
Mieszkania nasze mieściły się w budynkach klasztornych i cerkwiach. Generałowie i część wyższych oficerów mieszkali w nie-
18
dużym budynku przy głównej drodze obozu. Ja mieszkałem w jednej z cerkwi (blok nr 2). Obok bramy wyjściowej stał budynek dobrze wszystkim znany — był to „urząd badań". Tu odbywały się badania naszej przynależności partyjnej, naszego socjalnego położenija, jak mawiali nasi „prokuratorzy". Badania były przeprowadzane w nocy i w dzień z przerwą co parę dni. Pierwszy raz badała mnie kobieta (nazwiska zapomniałem). Wysoka, o czarnych oczach i dobrze zbudowana. Cały czas pytała mnie w kółko o moje socjalnoje położenije i o przynależność
do organizacyj.
Tu miałem możność zauważyć, jak wiele w Sowietach zużywa się papieru. Rosja sowiecka ma lichy papier, ale ma go na potrzeby wewnętrzne tak dużo, że mogłaby według przepisów, z odpowiednią ilością protokółów, zesłać na Sybir całą Europę, włączając Wielką Brytanię.
Nieraz zastanawiałem się, po co oni to wszystko piszą; przecież ten, co miał na sumieniu 30 arkuszy, i ten, co miał 2, siedzieli razem w obozie, po więzieniach, razem byli wyciągani podczas nbcy i gdzieś znikali w niezmierzonej rosyjskiej przestrzeni. Np. ppor. Eugeniusz Piotrowicz (z radia wileńskiego): po paru przesłuchaniach, zabrano go i ślad po nim zaginął.
Od grudnia 1939 r. zaczęła się „wywózka" małemi grupkami — od pięciu do dwudziestu. Wyprowadzano oficerów w asyście silnych konwojów. Nie ogliadywatsia! — krzyczeli bojcy, popychając ich przed sobą.
Z dumnie podniesionym czołem, żegnani przyjaznem spojrzeniem kolegów — odchodzili. Wchłaniała ich sowiecka
Rosja...
Kiedy ziemia była zmarznięta i twarda jak kość i kiedy nadszedł grudzień 1939 г., kazano nam kopać zbiornik na wodę. Zbiornik ten był mniej więcej o pół kilometra od obozu pod lasem i o kilkadziesiąt metrów od jeziorka. Dla kogo miała być ta woda przy jeziorze i pół kilometra od obozu, tego nie wiemy. (Był to głęboki dół: 6m X 6m). Chociaż zima była tęga, jednak woda zalewała dół. Musieliśmy ją wyciągać wiadrami i kłaść belki i deski dla umożliwienia pracy. Nie wiem co się z tym zbior-
19
nikiem stało. Może zrezygnowano i odłożono jego budowę, może znaleziono inne, odpowiedniejsze miejsce, bardziej suche...
Zima przeszła w kozielskim obozie jak zmora, i przyszła wiosna, która jest wszędzie taka sama — ciepła i piękna.
Od dn. 3 kwietnia 1940 r. rozpoczęła się generalna „wywózka" oficerów. Do sali wchodził Leon (tak nazywaliśmy jednego z bojców) i wyczytywał nasze nazwiska.
Po obozie, w związku z naszym wyjazdem, krążyły różne pogłoski. Kiedy pytano naszych „opiekunów" o miejsce wyjazdu, były różne odpowiedzi. Czasem mówiono, że jakoby wywożą nas do „szkoły komunizmu", innym razem, że jedziemy do domu, to znowu, że wysyłają nas do krajów neutralnych. W jednej z przedostatnich grup wyjechali generałowie" i grupa starszych oficerów. Kiedy dn. 12 maja 1940 r. wyjeżdżałem z grupą oficerów (około stu pięćdziesięciu), w obozie kozielskim zostało zaledwie dwudziestu oficerów. Podobno na nasze miejsce mieli przyjść inni. Co się dalej działo w obozie kozielskim, nikt z nas nie wiedział. Będąc w Griazowcu (koło Wołogdy), słyszeliśmy, że w Kozielsku przebywają Francuzi, którzy jakoby uciekli z niewoli niemieckiej. Nie wiemy też, dokąd pojechały inne grupy. Dziwił nas tylko fakt, że listy w kraju otrzymywano tylko z obozu griazowiec-kiego.
Po moim wyjeździe z obozu w Kozielsku, monastyr pozostał prawie pusty. Puste były baraki i cerkwie, pusty był „urząd badań". A taki był tu niegdyś ruch. Tyle osób przeszło przez ten historyczny przybytek udręki, tyle widziało się tu twarzy stroskanych i niepewnych o jutro. Przez obóz kozielski przeszły jak zmory, jak jakieś koszmarne fatum narodu polskiego — postaci NKWD — nowej arystokracji sowieckiej... A więc: kombrig Zarubin, komendant obozu Kozielska i Skidu; kpt. Aleksandrowicz, wyglądający na Gruzina i Żyda (chodził zwykle w skórzanej kurtce); kpt. Urbanowicz, gospodarczy szef obozu; Demido-wicz, spec od zagadnień politycznych — pan życia i śmierci; mjr Elman, nasz pocztylion i cenzor; mały Żydek Sielodkin, który gdy się tylko w obozie z teczką zjawił, wszyscy cichaczem mó-
20
wili: „Przygotowuje się nowy transport". Sielodkin, bez stopnia i tytułów, był, jak wyczuwaliśmy, ważną sprężyną NKWD na obóz kozielski. On odbierał i wyprawiał oficerów z obozu, on uczestniczył przy badaniach, on przynosił listy nazwisk do „wysyłki", otrzymanych z centrali (Moskwa lub Kozielsk?).
Pamiętam komisarza Sazonowa, płk. Chodasa i całą pstrokatą mozaikę typów, którzy zjawiali się bez nazwiska.
W maju wyjechałem z Kozielska. Załadowano nas do wagonów więziennych, zwanych stołypinkami; widziało się je w każdym składzie pociągu. Ruch więźniów w Sowietach jest ogromny. Więźniowie z południa jadą na północ, z północy na południe, z zachodu na wschód... i tak ciągle, dzień i noc. Kiedy weźmiemy pod uwagę, że więźniów często wozi się specjalnymi samochodami albo goni się po kilkaset mil na piechotę do miejsca przeznaczenia, jeśli włączymy do tego zesłańców, którzy przejść muszą „staż więzienny", śmiało możemy powiedzieć, że w Rosji sąwieckiej połowa więźniów siedzi, a połowa jeździ.
Pociąg nasz zatrzymał się na jakiejś stacji. Była to, ku naszemu zdziwieniu, stacja Babinino, dobrze nam znana z października 1939 r. A więc znowu nas wiozą do obozu Pawliszczew Bor... Wsadzono nas na ciężarówkę. Ścisk był taki, że siedzieliśmy stłoczeni jak sardynki. Na każdym samochodzie było po pięciu sześciu bojców jako konwój. Nie wolno było zrobić ruchu ani ręką ani głową ani nogą. Sidief smirno — dostaliśmy rozkaz od konwoju. Сі-koledzy, którzy przypadkowo się poruszyli, byli kłuci bagnetami. Trudno mi opisać mękę 40 km podróży w bezruchu. Przekonałem się tu, że cierpienie można mierzyć na kilometry i metry. Po miesięcznym pobycie w obozie Pawliszczew Bor, wywieziono nas do Griazowca.
Historia Polski idzie dziwnemi, pod ostrym karem, drogami... ale jest jedna droga prosta, z której nas nikt sprowadzić nie zdoła: ani chorobliwy twór cywilizacji zachodnioeuropejskiej — — Gestapo, ani więzienie na Chłodnej Górze charkowskiej, ani Syberia, mroźna i głodna. Idziemy tą drogą uparcie i niestrudzenie. Tą drogą jest wolna Rzeczpospolita Polska.
21
Kiedy nasz obóz griazowiecki dobrnął do armii polskiej na południu Rosji 1941 г., zabrakło nam wielu kolegów z Kozielska, zabrakło nam rąk i mózgów do pracy w szeregach, zabrakło nam tych, z którymi mieliśmy się podzielić radością zbliżającej się wolności.
Opowiedział Witold Ogniewicz,
spisał Jędrzej Serda.
[«Wiadomości Polskie» nr 25, Londyn, 20 czerwca 1943]
W Kozielsku
Stanisław Lubodziecki
Wśród przybyłych 2 listopada 1939 do Kozielska jeńców wojennych byli oficerowie zawodowi i rezerwy, oficerowie różnych broni i służb. Byli także przedstawiciele różnych zawodów cywilnych. Tych było około stu, gdy liczba oficerów przekraczała 4000.
Było pięciu generałów: gen. dywizji Minkiewicz, generałowie brygady Bohatyrewicz, Smorawiński i Wołkowicki, kontradmirał Czernicki. Z tych pięciu pozostał przy życiu tylko gen. Wołkowicki.
Było kilkunastu oficerów dyplomowanych.
Było kilkuset lekarzy, a między nimi pułkownicy Biskupski, Nelken i Stefanowski, ppłk prof. Marynowski, ppłk prof. Ros-nowski, ppłk Czarnek, ppłk Dobrowolski, ppłk Millak, mjr prof. Pieńkowski, mjr docent Gołyński. kpt. prof. Zieliński, kapitanowie Mitkus, Mogilnicki, Stankiewicz i Wroczyński, por. Kozłowski, ppor. Przeworski. Wymienieni lekarze i pozostali ich koledzy stanowili kwiat polskiego świata lekarskiego.
Byli w Kozielsku sędziowie i prokuratorówie, jak prezes Sądu Najwyższego Pohorecki, prezes sądu okręgowego Łuński, wiceprezesi sądu okręgowego Dębicki i Selens, prawie cały zespół Najwyższego Sądu Wojskowego, pułkownicy Cięciel, Kamiński, Kiel-biński, Lisowski, Matzner, ppłk Bogdzewicz.
Byli inżynierowie, literaci, dziennikarze, publicyści, kupcy, przemysłowcy, nauczyciele, rolnicy. Byli przedstawiciele ducho-
23
wieństwa rzymskokatolickiego z kanclerzem kurii biskupiej ks. Wojtyniakiem na czele.
Ta wielka ilość inteligencji polskiej przebywała w bezczynności, wyjaławiającej zdolność i energię. Ta wielka ilość inteligencji polskiej, poza nielicznymi wyjątkami miała wkrótce uleć zagładzie.
W Kozielsku z konieczności dużo czasu udzielano rozmowom i po prostu gadaninie. Rozmawiano i dyskutowano na różne tematy. Przede wszystkim interesowano się wojną, lecz, niestety, bardzo skąpe wiadomości o przebiegu wojny dochodziły do jeńców. Śledzono przebieg wojny pomiędzy Związkiem Sowieckim a Finlandią. Radio sowieckie, którego audycje były częściowo dostępne jeńcom przez znajdujący się na terenie obozu dość kiepski głośnik, w przededniu wojny z Finlandią twierdziło z zarozumiałością i pewnością siebie, że armia czerwona nazajutrz po rozpoczęciu wojny wkroczy tryumfalnie do Helsinek, stolicy Finlandii, i że proletariacki, komunistyczny rząd zastąpi rząd biało-gwardyjski. Bombastyczna zapowiedź nie urzeczywistniła się. Jeńcy w Kozielsku, oficerowie dyplomowani, zawodowo obserwowali działania wojenne według ogłaszanych komunikatów, zaznaczając stan rzeczy na wyciętej z gazety i przypiętej do ściany mapie teatru wojny. Liczono ilości zniszczonych samolotów fińskich" i wkrótce stwierdzono, że w razie prawdziwości w tej mierze oficjalnych komunikatów, lotnictwo fińskie byłoby już całkowicie zniszczone. Rzeczywistego przebiegu wojny z Finlandią można było tylko się domyślać. Czas jej trwania wskazywał, że „zwycięska armia" czerwona wcale nie jest zwycięska. Jedyna infor-matorka o życiu poza obozem, stara sprzątaczka korytarzy w baraku generalsko-pułkownikowskim, przynosiła pogłoski dla bolszewików niekorzystne. Opowiadała, że na froncie jest dużo zabitych i bardzo dużo rannych, w kraju zaś brak różnych wytworów, a chleb wydają nieregularnie.
Co do tego, jak długo trwać będzie wojna z Hitlerem, zdania były podzielone. Wszyscy jeńcy, oprócz niewielkiej grupy jeńców pochodzenia niemieckiego i poczuwających się do narodowości niemieckiej, pragnęli szybkiego zwycięstwa nad Hitlerem, i może dlatego większość oficerów przekonywała siebie i kolegów, że
24
wojna długo trwać nie może, że w r. 1940 nastąpi tak pożądana porażka Niemców. Sceptycy, będący w mniejszości, mówili, że wojna przedłuży się. A najbardziej może trzeźwo-pesymistyczny generał odsuwał koniec wojny na jesień 1941.
Umysły oficerów w Kozielsku najbardziej zajmowała kwestia odesłania ich przez bolszewików do Polski, do okupacji niemieckiej, skąd większość jeńców pochodziła lub się wywodziła. Często podawano bolszewikom miejscowość w granicach okupacji niemieckiej jako locus domicilli, całkiem nieprawdziwą, by tylko wydostać się spod władzy sowieckiej. Nienawiść do Sowietów, do bolszewików, powiedzmy szczerze — nienawiść w ogóle do Moskali, była tak wielka, że emocjonalnie rodziła pragnienie wydostania się dokądkolwiek, nawet z deszczu pod rynnę — do okupacji niemieckiej. Nie łudzono się, że Niemcy będą miękko obchodzili się z oficerami polskimi; przypuszczano, że większość, a może wszystkich, Niemcy zapakują do obozów jenieckich; sądzono jednak, że obchodzenie się Niemców z jeńcami będzie odpowiadało przyjętym w tej mierze zwyczajom międzynarodowym, w szczególności uchwałom konwencji w Hadze z 18 października 1907, stanowiącym przedmiot kodeksu praw i zwyczajów wojny na lądzie. Nieliczni oficerowie brali kwestię wyjazdu do okupacji niemieckiej spokojnie i rzeczowo, wykazując, że oddanie przez bolszewików jeńców Polaków do rozporządzenia Niemców unieruchomi ich i uniemożliwi im wzięcie udziału w wojnie. Tymczasem może jeszcze warunki zmienią się i można będzie wstąpić do wojska polskiego, które niewątpliwie musi formować się w Europie w krajach sprzymierzonych, a w szczególności, jak przypuszczano, we Francji. Na to odpowiadano, że z okupacji niemieckiej łatwiej będzie uciec, np. przez Węgry, i dostać się do wojska polskiego. W rzeczywistości zaś jeńcy nic albo prawie nic nie wiedzieli o tym, co działo się na Zachodzie, bo jedynym źródłem informacji były gazety sowieckie i plotki, aczkolwiek trzeba przyznać, że w plotkach zdarzała się niewiadomo skąd przesączona kropla łub krople prawdy.
Codzienne rozmowy większości jeńców zaczynały się pytaniem: — Co tam słychać w sprawie naszego wyjazdu do domu?
25
Odpowiedzi były optymistyczne. Mówiono, że jeńcy wkrótce wyjadą. Podawano różne terminy, różne szczegóły, mające świadczyć o realności wyjazdu i jego przybliżonej dacie. Podobno komenda obozu — mówiono — sporządza wykazy jeńców według województw, z których jeńcy pochodzą, dla rozszeregowania jeńców przy transporcie; podobno już przyjechał konwój; podobno już podstawiono na stację kolejową wagony; podobno już zarządzono w komendzie obozu ostre pogotowie, gdyż wyjazd nastąpi lada dzień, lada godzina.
W tych pogłoskach, należy sądzić, było nieco prawdy. W listach bowiem, otrzymywanych przez jeńców od rodzin z kraju, bywały wiadomości, że jeńcy mają wrócić. W liście z Warszawy żona prof. Szareckiego ponoć pisała, że podano już datę przejazdu jeńców przez pewną stację za Brześciem nad Bugiem, że na tę stację pojechała i oczekiwała męża, mając dla niego przygotowane futro. Wreszcie podobno sam kombrig (komendant obozu w Kozielsku Zarubin) — podkreślano: „sam kombrig" — miał powiedzieć:
— Za dużo macie protektorów i dlatego nie wyjeżdżacie.
To powiedzenie komentowano w ten sposób, że Anglia i Francja zaprotestowały przeciwko odsyłaniu jeńców do okupacji niemieckiej, że miały oświadczyć, iż będą to uważały za naruszenie neutralności przez Związek Sowiecki, za akt wrogi wobec sprzymierzonych, zdziałany na korzyść państw osi.
Mówiono jeszcze, że Anglia proponowała wysłanie do Anglii czy też do kraju neutralnego jeńców-oficerów polskich z pokryciem przez Anglię dotychczasowych wydatków na utrzymanie jeńców; wymieniano nawet wysokość zwrotu kosztów za głowę; mówiono, że Związek Sowiecki targuje się o wysokość zapłaty.
W sprawie wyjazdu bywała kolejno hausse'a i baisse'a. Mówiono: „wyjazd murowany", to znów: „o wyjeździe nie ma mowy, nikt już nie mówi o wyjeździe". W jednym z okresów hausse'y krążył taki dowcip. Jeden z jeńców w rozmowie ze „znajomym" członkiem komendy obozu pytał, czy wyjazd jeńców jest aktualny.
26
— Z całą pewnością nastąpi, mam o tym wiadomość z najpewniejszego i najbardziej autorytatywnego źródła.
— A skąd pan wie? — zapytał jeniec.
— Powiedział mi pewien oficer polski — brzmiała odpowiedź. W okresach baisse'y mówiono, że jeńcy nie zostaną w obozie
w Kozielsku, lecz będą wysyłani do innej miejscowości. Jakiś czas tą miejscowością miał być Barnauł (zachodnia Syberia). Kiedy indziej mówiono o dalekiej północy. Enkawudzista Urbanowicz, Polak mówiący po polsku i często rozmawiający z jeńcami, miał powiedzieć:
— Jeńcy w rzeczywistości stąd wyjadą, ale gdyby dowiedzieli się dokąd jadą, oko by im zbielało.
Trudno wnioskować, co myślał sobie i co wiedział wówczas Urbanowicz, jeśli rzeczywiście wypowiedział cytowane słowa?
W czasach klęsk powszechnych ludzie łatwo stają się przesądni i szczególnie ciekawi, co i kiedy przyszłość przyniesie. Nic więc dziwnego, że znana wierszowana przepowiednia o przebiegu wojny cieszyła się wielkim wśród jeńców powodzeniem; nic dziwnego, że w obozie, z wielką konspiracją, urządzano w jednym z baraków seanse spirytystyczne z udziałem majora, który miał posiadać zdolności mediumistyczne. Opowiadano sobie, że duchy ustaliły dokładnie daty śmierci Hitlera i Mussoliniego (wcześniejsze niż rzeczywiste). Mówiono także, że pewnego razu udało się przywołać ducha marszałka Piłsudskiego i że zapytano go, kiedy, i jak wojna się skończy. Duch miał odpowiedzieć:
— Zachowujecie się w niewoli jak g...niarze, nie będę z wami gadał.
[«Wiadomości» nr 12, Londyn, 21 marca 1948]
Druga strona Kozielska
Tadeusz Felsztyn
W każdej obserwacji jest ćo najmniej tyleż obserwatora ile obserwowanego. Wiedzą dziś o tym nie tylko psychologowie, ale nawet i ...fizycy. Nie dziw więc, że choć płk Stanisław Lubo-dziecki i ja byliśmy w tym samym czasie w Kozielsku i choć dłuższy czas „mieszkaliśmy" tuż obok siebie, to jednak obserwacje nasze są wyraźnie ze sobą sprzeczne (por. artykuł płk. Lubo-dzieckiego W Kozielsku w nr 12 „Wiadomości"). Może wpłynął na to fakt, że niezmiernie ciężkie i denerwujące przesłuchania, jakimi władze obozowe gnębiły w tym czasie płk. Lubodzieckie-go, zakończone zresztą jego wywiezieniem z obozu (co wówczas zarówno on sam jak my wszyscy uważaliśmy za jego ostateczną zgubę, a co w rzeczywistości, szczęśliwym zrządzeniem Opatrzności, było jego ocaleniem), nie sprzyjały bynajmniej spokojnej i beznamiętnej obserwacji.
A szkoda. Każdy bowiem, najbardziej nawet pobieżny obserwator życia w Kozielsku, mógł stwierdzić niezmiernie ciekawe zjawisko. Z początkiem listopada, gdy jeńców poczęto zwozić do obozu, atmosfera naładowana była ustawicznymi sporami, wybuchającymi przy każdej, najmniejszej nawet sposobności, wzajemnymi wymyślaniami i'oskarżeniami, namiętnymi zarzutami przeciw wszystkim i wszystkiemu, słowem, gorzkim a burzliwym przeżywaniem klęski wrześniowej. Po miesiącu już jednak, w połowie grudnia, wzburzone fale namiętności opadły, nastroje stały się spokojniejsze, wiara w przyszłość i ostateczne zwycię-
28
stwo powszechna. Spory stały się rzadsze i — co ciekawe — wybuchały obecnie nie tyle z powodu odmiennych poglądów na przeszłość, ile raczej wskutek zarzutów, że postępowanie lub też słowa danego oficera nie były dość patriotyczne.
Przemiana ta nie była ani dziełem przypadku, ani też procesem samorzutnym, lecz w dużej mierze wynikiem celowej, zręcznej i konsekwentnej działalności ś.p. gen. Henryka Minkiewicza.
Jako najstarszy oficer w Kozielsku ujął on mocno rząd dusz w swe ręce i — mimo przeszkód, jakie spotykał ze strony władz obozowych — zorganizował doskonale działającą, a dobrze zakonspirowaną sieć oficerów łącznikowych pomiędzy sobą a wszystkimi budynkami obozu, które wtedy, z rosyjska, nazywaliśmy „blokami".
Hasłem, które nieustannie i niezmordowanie szerzył, było, że należy zaniechać wszystkich sporów na temat przeszłości, wszystkich oskarżeń i zarzutów, bez względu na to, czy są one tylko gołosłowne, czy też najbardziej nawet uzasadnione. Choć sam wszelkie miał podstawy, ażeby uważać się za pokrzywdzonego przez rządy pomajowe, to jednak nie tylko nigdy w rozmowach nie poruszał tego tematu, ale na odwrót, żądał odłożenia wszelkiej krytyki do czasu powrotu do Polski. Wtedy — mawiał — będzie czas i miejsce, by oskarżać winnych i ukarać tych, którym udowodni się czy to złą wolę, czy choćby nawet niedołęstwo. W obozie jednak — przekładał — wszelkie rozmowy tego typu jedynie jątrzą i różnią nas właśnie w chwili gdy najbardziej musimy być zwarci.
Wolę swą umiał gen. Minkiewicz przeprowadzić bez względu na wszelkie opory. Gdzie nie pomogły perswazje, znajdował zawsze inne środki oddziaływania. Pamiętam, jak razu pewnego jakiś mocno z rosyjska mówiący pułkownik rozpoczął odczyty o wojnie r. 1939, w których nie zostawiał suchej nitki na nikim, oczywiście poza sobą. Prośbie gen. Minkiewicza o zaniechanie tej akcji pułkownik odmówił. Następnego dnia zgłosiła się do pułkownika delegacja mieszkańców izby, w której zapowiedział najbliższe wykłady, z oświadczeniem, że izba ta nie życzy sobie jego odwiedzin.
29
Spokój, opanowanie, życzliwość i mądrość gen. Minkiewicza zyskały mu w krótkim czasie powszechną powagę w obozie, i rzadko kto sprzeciwił się jego autorytetowi. Na odwrót, nie było niemal w obozie sporu, zatargu czy też różnicy poglądów, które by w ostatniej instancji nie znalazły rozwiązania w oparciu na jego arbitrażu.
Było to oczywiście solą w oku władz sowieckich, i kilkakrotnie „sam kombrig" groził gen. Minkiewiczowi więzieniem, jeżeli nie zaprzestanie swej działalności. Ten jednak odpowiadał zawsze spokojnie:
— Jeśli mnie ktoś prosi o radę, nie mogę mu jej odmówić, a jeśli czyjeś postępowanie grozi komuś przykrymi następstwami po powrocie do Polski, moim obowiązkiem jest go ostrzec.
Wreszcie zniecierpliwiony kombrig, podczas jednego z ostatnich przesłuchiwań, około marca 1940, odrzekł mu cierpko:
— Ja was, gaspadin gienierał, mogę zapewnić, że żaden z was nie będzie w Polsce odpowiadał za to co czynił w Kozielsku.
Słowa te, które gen. Minkiewicz natychmiast powtórzył zaufanemu gronu, komentowaliśmy wówczas jako wyraz przeświadczenia kombriga, że po wojnie Polska będzie bolszewicka. Dziś jednak, gdy jawna jest tajemnica katyńskiego lasu, mają one w uszach moich inne zupełnie brzmienie.
Dalszym objawem polepszenia się nastrojów w Kozielsku była niezmiernie ożywiona działalność samokształceniowa, odczytowa, a nawet wydawnicza. Wbrew zakazom władz obozowych kwitła nauka języków, powstały komplety naukowe, a odczyty były zjawiskiem powszechnym: Obejmowały one wszystkie możliwe tematy, naukowe, wojskowe, społeczne, polityczne, ba, literackie nawet. Że zaś w Kozielsku skupił się kwiat polskiej inteligencji, to też o wykładowców nie było trudno i nie było chyba dziedziny myśli ludzkiej, która by nie była w tej samorzutnej akcji reprezentowana. Głód zaś mówionego słowa był taki, że osobiście np. musiałem założyć kalendarzyk, gdzie szyfrem notowałem godziny i izby moich wykładów; miałem ich bowiem często po trzy, cztery dziennie.
Dziwi mnie bardzo, że płk Lubodziecki pominął zupełnie mil
30
czeniem tę stronę życia kozielskiego. Brał przecież w akcji tej sam czynny udział, jako prelegent oraz jako „referent odczytowy" naszej grupy pięciu izb przy wspólnym korytarzu, którą to funkcję przekazał mi dopiero na jakiś tydzień przed swoim wywiezieniem.
Bywały również i wieczory literackie, a nawet i ...koncerty. Jeden z jeńców wydłubał z kawałków pryczy skrzypce; struny były co prawda mandolinowe, za to jednak smyczek z prawdziwego włosienia, ukradzionego koniom obozowym. Zawsze pełen nadziei i żywotności mjr Jackowski mocno zabiegał koło twórcy tych skrzypiec, aż wreszcie uzyskał jego obietnicę, że po powrocie odda je do Muzeum Przemysłowego w Warszawie, którego Jackowski był dyrektorem. Władze obozowe wyciągnęły natomiast z tego zupełnie inny, nieoczekiwany dla nas wniosek.
— Wot — mówiły — dać wam, Palaczki, tylko pilnik i młotek, a zaraz zbudujecie samolot, kt