9105

Szczegóły
Tytuł 9105
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9105 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9105 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9105 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roger Cole Moja podr� ku �yciu po tamtej stronie Obszerne fragmenty ksi��ki Roger�a Cole�a Mission of Love. T�umaczenie i dystrybucja bezp�atne za zgod� autora. W Polsce dost�pna jest r�wnie� wersja wydana przez BK Polska i wydawnictwo Akasha pt. Cud �ycia, cud umierania, 2002 Wersja oryginalna dost�pna przez BK Publications lub stron� internetow� autora: www.loveandhealing.com.au Podzi�kowania Pragn� z�o�y� podzi�kowania wszystkim Pacjentom i opiekunom, z kt�rymi spotka�em si� pracuj�c jako lekarz na wydziale opieki paliatywnej. Tak wiele Wam zawdzi�czam. To dzi�ki Wam nauczy�em si� patrze� g��biej, dostrzega� mi�o��, mniej os�dza�, okazywa� wi�cej wsp�czucia. Pisz�c t� ksi��k�, pisa�em o prawdziwych sytuacjach i prawdziwych osobach. W wi�kszo�ci przypadk�w zmieni�em szczeg�y historii, imiona, p�e�, diagnozy. Jednak niekt�re fakty pozosta�y niezmienione. Tu chcia�bym gor�co podzi�kowa� osobom, kt�re zechcia�y wyrazi� na to zgod�. Wiecie, do kogo kieruj� te s�owa i prosz�, pami�tajcie, �e ma to dla mnie ogromnie znaczenie. Nie napisa�bym tej ksi��ki bez m�dro�ci �wiatowego Uniwersytetu Duchowego Brahma Kumaris. Wiele moich u�wiadomie� jest odzwierciedleniem nauk Raja Yogi. Szczeg�lne wyrazy wdzi�czno�ci kieruj� do Baby, Dadi Janki i Didi Narmala za ich duchow� wiedz� i przewodnictwo podczas pracy nad t� ksi��k�. Wszelkie honoraria z tytu�u wydania i sprzeda�y tej ksi��ki dedykuj� Uniwersytetowi na dzia�alno�� w s�u�bie �wiatu. Chcia�bym te� podzi�kowa� tym, kt�rzy znale�li czas, aby czyta� i przekazywa� mi swoje uwagi w trakcie powstawania ksi��ki. Therese Nichols i Jo Heathcote, jestem wam bardzo wdzi�czny. Sue, Sam, Lucinda, przyjmijcie ode mnie z g��bi serca p�yn�c� mi�o�� i wdzi�czno�� za ten czas, kt�rego z wami nie sp�dzi�em. Drogi nauczycielu� John by� chory na AIDS. Diagnoz� postawiono mu 4 lata temu. Od tego czasu pe�en determinacji, aby �y�, walczy�, stosuj�c si� do zalece� lekarzy. Z up�ywem czasu, odwaga i optymizm ust�powa�y miejsca przygn�bieniu i poczuciu beznadziejno�ci. John widzia�, �e przegrywa w tej walce i czu� zbli�aj�c� si� nieub�aganie �mier�. Rodzina i bliscy nie poddawali si�. Opiekuj�c si� nim z mi�o�ci� i oddaniem, zach�cali do dalszego wysi�ku. Nieustannie powtarzali: �Zachowuj�c w�a�ciw� postaw�, zdo�asz pokona� chorob�.� �B�g mi �wiadkiem, �e si� bardzo stara�em�, odpowiada� w my�lach John. Cierpia� coraz bardziej, na d�ugo przed ostateczn� hospitalizacj�. Jego cia�o by�o dos�ownie zrujnowane. Pozosta�y ju� tylko ko�ci pod cienk� os�on� sk�ry pokrytej s�cz�cymi si� wybroczynami. �ebra ostro stercza�y. Przera�liwie chude nogi wydawa�y si� niezdolne d�wiga� najmniejszy nawet ci�ar. Twarz zapad�a si�, poszarza�a. Wok� oczu pojawi�y si� ciemne obw�dki. John ca�kowicie straci� samodzielno��. Wiedzia� te�, �e powoli zaczyna traci� sprawno�� umys�ow�. W wyniku powik�a� chorobowych dodatkowo cierpia� z powodu niemo�no�ci utrzymania moczu i stolca. Bliscy, kt�rzy wytrwale opiekowali si� nim, byli u kresu wytrzyma�o�ci i poprosili o opiek� szpitaln�. John mia� zaledwie 26 lat. Kiedy go pozna�em, nie mia�em najmniejszych w�tpliwo�ci, �e nie zosta�o mu wiele �ycia. By� w stanie zupe�nego wyczerpania. Ka�dym spojrzeniem zm�czonych oczu zdawa� si� b�aga�, by zostawiono go w spokoju. Zrozumia�em, �e jakakolwiek pr�ba rozmowy o przebiegu choroby nie ma najmniejszego sensu. Potrzebowa� atmosfery �agodno�ci, zaufania i ludzkiej �yczliwo�ci. Pomimo i� moja osoba wyra�nie go denerwowa�a, postanowi�em przynajmniej pr�bowa� porozumie� si� z nim. �Wszystko ci� boli?� � zapyta�em. �Boli wsz�dzie.� � odpar�. � Sp�jrz na mnie! My�lisz, �e mo�e jest inaczej? W pe�nym gniewu g�osie da�o si� wyczu� oburzenie. Zda�em sobie spraw�, �e pytanie by�o nie na miejscu. Nie bardzo wiedzia�em, jak kontynuowa�. �Zrobi�, co b�d� m�g�, �eby� poczu� si� lepiej ��eby biegunka tak nie dokucza�a.� � powiedzia�em spokojnie. � �Tak naprawd�, to nie mam poj�cia, co to znaczy by� w na twoim miejscu. Zdaj� sobie spraw�, �e od dawna strasznie cierpisz. Wyobra�am sobie, �e to jest niemal nie do wytrzymania.� �Niemal nie do wytrzymania!� � jego g�os zabrzmia� szyderczo. � �Niemal!� � powt�rzy�. � �Ja ju� po prostu nie wytrzymuj�.� �Pom� mi.� - Poprosi�em go � �Pom� mi, abym m�g� lepiej ci� zrozumie�. Co sprawia, �e czujesz si� tak koszmarnie? Co ci� wkurza? Czego nie mo�esz ju� znie��?� W pierwszej chwili da� mi odczu� wielk� niech�� do dalszej rozmowy. Po chwili jednak prze�ama� si� i o�ywi� si� nieco. Opowiedzia� mi o tym, jak traci� zdrowie, wraz z nim marzenia i pragnienia. Opisa�, jak post�powa�o wyczerpanie fizyczne, jak pogr��a� si� w rozpaczy i jak narasta�y w nim pretensje i gniew wobec tych, kt�rzy go zawiedli, poniewa� nie potrafili go wyleczy�. Nakre�li� mi obraz utraty w�asnej godno��. Powiedzia� o nienawi�ci do adwokat�w i doradc�w � wszystkich, kt�rzy jak dzikie bestie �eruj� na ludziach takim jak on w stanie. Potem uspokoi� si�. Wydawa�o mi si�, �e pogr��y� si� we w�asnych my�lach. Postanowi�em zaryzykowa� i zapyta�em go: �Czy wierzysz w jak�kolwiek form� �ycia po �mierci?� Drgn��, jakby nagle przebudzi� si�. Pomimo wielkiego wyczerpania, jego oczy spojrza�y na mnie stanowczo. W lot zrozumia�em, o co chodzi. ��adnego nawracania na �o�u �mieci�. Zn�w wyczu�em gniew w jego g�osie. S�owa zabrzmia�y ostro, wr�cz ostatecznie. � ��mier� oznacza �mier�. Nic wi�cej. Koniec, kropka.� Zapad�o niezr�czne milczenie. Zn�w pope�ni�em b��d. Nie mia�em poj�cia, jak go teraz naprawi�. Mia�em nadziej� na ciep�� rozmow� o ��yciu po �mierci�, kt�ra zazwyczaj przynosi choremu ulg�. Niestety, tym razem sam zaprzepa�ci�em szans� na dobry kontakt z pacjentem. Po chwili przysz�a mi do g�owy ciekawa my�l. Niewykluczone, �e cierpi�c ju� tak d�ugo, John zacz�� uto�samia� �ycie wieczne z wiecznym cierpieniem i dlatego na najmniejsz� wzmiank� o �yciu wiecznym reagowa� �le. B�d�c w tak ci�kim stanie, my�la� o przysz�o�ci przez pryzmat obecnych do�wiadcze�. Ca�� nadziej� pok�ada� w �mierci, poniewa� tylko �mier� mog�a po�o�y� kres tym cierpieniom. A ja, rozpoczynaj�c w�tek �ycia po �mierci, podwa�a�em jego jedyn� nadziej�. Wyczu�em instynktownie, �e jednak mog� co� zdzia�a�. Mog� mu pom�c, m�wi�c mu, wbrew pro�bom rodziny, �e umiera i �e nied�ugo ten koszmar sko�czy si�. �John � zwr�ci�em si� do niego � koniec ju� blisko. Zosta�o mo�e kilka dni. Zrobimy tu wszystko, �eby� przez ten czas czu� si� jak najlepiej i jak najwygodniej. Nie ma potrzeby walczy�. Twoje cierpienia nied�ugo si� sko�cz�.� Zauwa�y�em, �e bardzo si� zmieni�. Jego spojrzenie z�agodnia�o, w oczach zakr�ci�y si� �zy, gdzie� znikn�� z twarzy cie� strachu. Pok�ady nagromadzonego w nim gniewu stopi�y si� wraz z ostatnimi s�owami skierowanymi do mnie: �Dzi�kuj� ci�. Siedzia�em na ��ku patrz�c, jak powoli odchodzi od niego ca�e napi�cie. Po jakim� czasie poszed�em zobaczy� si� z rodzin�. Oczywi�cie mieli mi za z�e, �e powiedzia�em Johnowi o �mierci. Pr�bowa�em im wyt�umaczy�, �e ka�dy pacjent wymaga odmiennego podej�cia, a wra�liwo�� na indywidualne potrzeby jest moim obowi�zkiem. W przypadku Johna, najlepsze, co mog�em zrobi�, to powiedzie� prawd� o jego stanie. Nast�pnego dnia, tu� przed �mierci� Johna, najbli�si sp�dzili z nim troch� czasu. Zrezygnowali z pr�b, b�aga� i zach�t, �eby wytrwale walczy�. Pozwolili mu umiera� w spokoju. Godz�c si� z jego �mierci� i w pe�ni akceptuj�c j�, wspierali go do ko�ca. Byli przy nim, aby pozwoli� mu odej��. Zanim pozna�em Johna, od kilku lat by�em ju� na �cie�ce duchowego rozwoju. Jednak dopiero John nauczy� mnie, �e prawdziwa duchowo�� oznacza wra�liwo�� i odpowiedzialno��, a nie doktryn� i rytua�. Jedynie b�d�c otwartym i wra�liwym, mog�em zrozumie� jego najwa�niejsz� potrzeb� � potrzeb� uwolnienie si� od cierpienia. Tylko w ten spos�b mog�em da� mu nadziej�. Wierz�, �e przynosz�c ulg� i spok�j jego sko�atanym my�lom, zdo�a�em zaspokoi� jego potrzeby duchowe. Moja postawa wobec jego bliskich zmieni�a ich zachowanie wobec umieraj�cego. Dzi�ki temu m�g� odej�� w spokoju. Pisz�c t� ksi��k�, u�wiadamiam sobie jeszcze raz, jak wiele zawdzi�czam Johnowi. To on sprawi�, �e zatrzyma�em si� na moment i pochyli�em nad ludzkim cierpieniem. To on sprawi�, �e zacz��em pyta� i zastanawia� si�, dlaczego ludzie musz� cierpie�, niekt�rzy tak bardzo. To on sprawi�, �e zacz��em si� dziwi�, dlaczego ludzka istota staje si� duchow� kalek�, zapominaj�c o sobie jako o duszy. To on sprawi�, �e zapyta�em siebie, jak wygl�da�aby wolno�� od strachu; jakby to by�o do�wiadczy� takiego spokoju, jakiego do�wiadczy� John, kiedy dowiedzia� si�, �e nied�ugo umrze; czy od�o�� poszukiwania odpowiedzi do czasu w�asnej �mierci? Wprawiaj�c mnie w zak�opotanie, John sprawi�, �e zacz��em szuka� zrozumienia. Subtelna r�nica Od�o�y�em s�uchawk� telefonu przekonany, �e Peter i Wendy czuj� si� szcz�liwi. W ci�gu nieca�ej doby ich rozpacz ust�pi�a miejsca nadziei. To by� rezultat dzia�ania opieki paliatywnej. Poprzedniego dnia Peter i Wendy przyszli do mnie na konsultacj�. Peter mia� 50 lat. By� nieuleczalnie chory. W�a�nie rozpoznano u niego przerzut nowotworu do kr�gos�upa i w�troby. Dziesi�� miesi�cy wcze�niej przeszed� operacj� nowotworu odbytnicy. Chorob� zdiagnozowano we wczesnej fazie, a sam� operacj� lekarz prowadz�cy oceni� jako pe�ny sukces. Teraz Peter i Wendy czuli si� oszukani. Nie ukrywali pretensji pod adresem chirurga. Spraw� pogorszy� lokalny lekarz, kt�ry badaj�c Petera, zdiagnozowa� krwotok do odbytnicy jako hemoroidy. Peter cierpia� fizycznie. Niestety, powiedziano mu, �e w takich przypadkach chemioterapia nie przynosi �adnych pozytywnych rezultat�w. Wsp�lnie z Peterem prze�ledzi�em histori� choroby. Szczeg�ln� uwag� po�wi�ci�em jego reakcjom na sytuacje krytyczne. Chcia�em z nim szczeg�owo om�wi� ten problem. Zadawa�em pytania w stylu: �Co pomy�la�e�, kiedy po raz pierwszy zauwa�y�e� krwawienie?� �Co czu�e�, kiedy powiedziano ci, �e jeste� chory na raka?� Wiedzia�em, �e od pierwszego objawu do ostatecznej diagnozy up�yn�y 3 miesi�ce, wi�c zapyta�em, czy przez ten czas mia� jakie� przeczucia. Peter powiedzia�, �e jak tylko zauwa�y� krwawienie, natychmiast pomy�la� o nowotworze, poniewa� jego ojciec chorowa� na raka i zmar� po d�ugich i strasznych cierpieniach. Kiedy diagnoza potwierdzi�a jego przeczucia by� w szoku, kt�ry szybko przerodzi� si� w z�o�� na doktora. Dlaczego nie dzia�a� szybciej? Oboje z Wendy uwa�ali, �e diagnoza we wczesnej fazie daje szans� na pe�ne wyleczenie. Byli zawiedzeni i oburzeni. S�ucha�em ich w skupieniu. Chcia�em �eby si� wyrzucili z siebie dos�ownie wszystko. Ka�dy, aby m�c dalej �y�, potrzebuje czasami zrzuci� z siebie baga� nagromadzonego �alu i gniewu. Zapyta�em Petera o reakcj� na nawr�t choroby. Powiedzia�, �e poczu� si� zdruzgotany. Po tamtych wszystkich zapewnieniach chirurga, stwierdzenie przerzut�w by�o wi�kszym szokiem ni� pierwsza diagnoza. Nie m�g� zrozumie�, jak to si� sta�o. Ostatecznie pos�dzi� chirurga, �e go zwodzi�. Stwierdzaj�c kolejny przerzut do w�troby, lekarze dali mu najwy�ej sze�� miesi�cy �ycia. Peter straci� wtedy wszelk� nadziej� i popad� w depresj�. Mia� przed oczami obraz ojca umieraj�cego w b�lach w zaledwie dwa miesi�ce po rozpoznaniu raka w�troby. Ponadto bardzo martwi� si� ich sytuacj� finansow�, co b�dzie dalej z �on� i dorastaj�cymi dzie�mi. Ani on ani Wendy nie mieli poj�cia, co powiedzie� dzieciom. Jak d�ugo zdo�aj� ukrywa� prawd� o stanie ojca i udawa�, �e wszystko jest w najlepszym porz�dku? Jak dalej ukrywa� ataki b�l�w? Jak radzi� sobie z napi�ciem i zm�czeniem po nieprzespanych nocach? Zbada�em Petera i przygotowa�em si� wewn�trznie do dalszej rozmowy. Mieli�my z sob� bardzo dobry kontakt. Rozumia�em ju�, co czuje i z czym najbardziej si� obecnie boryka. S�uchaj�c go uwa�nie, okre�li�em te�, ile wie o swoim stanie. Intuicja podpowiedzia�a mi, co robi�. Peter potrzebowa� punktu oparcia i nadziei na chwil� obecn�. �adnych fa�szywych z�udze�, �adnych obietnic bez pokrycia. Powiedzia�em, �e pomimo przerzutu do w�troby, nie ma bezpo�redniego zagro�enia jego �ycia. Wci�� wygl�da zdrowo, a w�troba funkcjonuje dobrze. Wyt�umaczy�em mu, �e aby dosz�o do zagro�enia �ycia, w�troba musi straci� ponad 70% obj�to�ci. Obja�ni�em te� podstawowe sprawy zwi�zane z rozwojem nowotworu. Dzi�ki temu Peter m�g� lepiej zrozumie� niekt�re przyczyny i przebieg choroby. Doda�em, �e prawdopodobnie w jego przypadku nowotw�r nie jest bardzo z�o�liwy, poniewa� pierwszy przerzut pojawi� si� po 10-ciu miesi�cach. Jest zatem nadzieja, �e b�dzie rozwija� si� powoli, a prognozy daj�ce mu maksymalnie 6 miesi�cy �ycia, s� jedynie wynikiem oblicze� statystycznych. Cz�sto zdarza si�, �e chorzy �yj� d�u�ej. Na koniec powiedzia�em, �e na w�asne oczy widzia�em osoby, kt�re by�y w stanie podobnym do Petera i �y�y ponad 2 lata. Peter powoli uspokaja� si�. Zapyta� o �mier� i umieranie. W jego zachowaniu zauwa�y�em pewn� prawid�owo��. Kiedy znika bezpo�rednie zagro�enie �mierci�, pacjent zdobywa si� na odwag�, aby o niej porozmawia�. To, co przera�a, to zazwyczaj nie sama �mier�, a proces umierania kojarzony z cierpieniem, uzale�nieniem od innych, utrat� kontroli, oddzieleniem od ukochanych. Peter opowiada� o wszystkich swoich obawach. W miar� jak m�wi�, odpr�a� si�. Dzielenie si� swoim ci�arem przynios�o mu ulg�. Zapewni�em go, �e nad b�lem mo�na zapanowa�, �e mamy do dyspozycji doskona�e �rodki u�mierzaj�ce i obecnie naprawd� nieliczni umieraj� cierpi�c fizycznie. Ponadto ca�kowite uzale�nienie od otoczenia rzadko spotyka si� u pacjent�w z przerzutem do w�troby, dlatego nie musi si� obawia�, �e zostanie przykuty do ��ka na kilka miesi�cy przed �mierci�. Konsultacj� z Peterem i Wendy zako�czy�em przepisaniem recepty na �rodki przeciwb�lowe. Podkre�li�em, �e pracuj� jako cz�onek zespo�u, dlatego nast�pnego dnia przed po�udniem odwiedzi ich piel�gniarka i zostawi numery kontaktowe na wypadek, gdyby potrzebna by�o pomoc wieczorem lub w nocy. Mieli�my te� w grupie specjalist�, kt�ry m�g� s�u�y� im pomoc� i fachow� porad� w rozwi�zywaniu kwestii finansowych. Co do dzieci poradzi�em obojgu, aby powiedzieli im jak jest: tata jest chory na raka, jego stan nie polepszy si�, ale b�dzie z nami tak d�ugo, jak to mo�liwe. Zaproponowa�em te� osobiste spotkanie z dzie�mi, aby w ten spos�b pom�c im lepiej zrozumie� chorob�. Pod koniec spotkania Peter i Wendy zgodnie stwierdzili, �e teraz czuj� si� znaczniej lepiej. Spojrzeli na �ycie pe�ni nadziei i optymizmu. Dzi�ki zrozumieniu istoty choroby i akceptuj�c sytuacj�, w jakiej si� znale�li, poczuli w sobie wi�cej si�y i odwagi, aby dalej radzi� sobie z niepewno�ciami �ycia. Teraz z podniesionymi g�owami mogli wyj�� na spotkanie przysz�o�ci. Kiedy nast�pnego dnia rozmawia�em z Wendy, powiedzia�a mi, �e wizyta piel�gniarki da�a jej poczucie bezpiecze�stwa i blisko�ci. Sekret opieki paliatywnej polega na u�mierzaniu b�lu. Trzeba wiedzie� jak ul�y� w cierpieniu. Ci, kt�rzy pracuj� w opiece paliatywnej wiedz�, ile dobrego mo�e zdzia�a� rzetelne informowanie pacjent�w o ich chorobach, pe�na ciep�a i blisko�ci rozmowa, wsparcie emocjonalne i duchowe oraz fachowe doradztwo w r�nych obszarach �ycia Takie dzia�ania umotywowane wsp�czuciem i pragnieniem po�wi�cenia drugiemu cz�owiekowi uwagi, umo�liwiaj� pacjentom odkry� g��bokie pok�ady spokoju, mi�o�ci i zrozumienia dost�pne ka�dej ludzkiej istocie. Nie mam co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci. Wiele razy by�em �wiadkiem jak nieuleczalnie chorzy ludzie, osi�gaj�c stan akceptacji, w obliczu nieuchronnej �mierci emanowali wielkim spokojem. Wkroczenie w stan akceptacji mo�e by� rezultatem d�u�szego procesu, albo po prostu wynurzy� si� jako efekt katharsis. W nast�pnych kilku rozdzia�ach om�wi� zagadnienie akceptacji i jej wp�ywu na duchowy wymiar cz�owieka. Sprawy niedoko�czone Na przestrzeni lat 70-tych i 80-tych Elisabeth K�bler-Ross ogromnie przyczyni�a si� do naszego zrozumienia problemu �mierci i umierania. Jej zas�ugi s� wr�cz nieocenione. Ta urodzona w Szwajcarii ameryka�ska doktor psychiatrii wiele podr�owa�a po �wiecie, przekazuj�c swoj� wiedz� innym specjalistom medycyny. Publikacja ksi��ki On Death and Dying (�mier� i umieranie) sta�a si� prze�omowym momentem w jej pracy. Elisabeth uczy�a, �e potencja�em ka�dego cz�owieka jest mi�o��, z kt�r� w �cis�ym zwi�zku pozostaje akceptacja. Drog� do prawdziwej mi�o�ci i akceptacji zagradzaj� nam niedoko�czone sprawy. Twierdzi�a, �e akceptacja nast�puje po walce. Walk� jest szok, gwa�towne zaprzeczenie, targowanie si�, za�amanie, czyli normalne i cz�sto spotykane reakcje cz�owieka na umieranie. Niestety, niewielu odchodzi z tego �wiata emanuj�c pi�knem i spokojem p�yn�cym z pe�nej akceptacji. Wielu nawet w momencie �mierci nie daje za wygran�. To �niedoko�czone sprawy� zak��caj� im spok�j i nie pozwalaj� osi�gn�� stanu akceptacji. Moim zdaniem ten proces ma sw�j ci�g dalszy po �mierci. Sprawy niedoko�czone to nasz �baga�� z przesz�o�ci. Jego nieod��cznym towarzyszem jest �al. Zmiany zachodz�ce tu� po katharsis pozwalaj� dostrzec i oceni�, jakich spustosze� dokonuje w nas ten d�wigany przez d�ugie lata ci�ar. Zajmiemy si� tym w nast�pnych dw�ch rozdzia�ach. Ujrzymy duchowy potencja� cz�owieka ukryty g��boko pod warstwami b�lu, samozatracenia i negatywno�ci. Ka�dy z nas mo�e si�gn�� po ten potencja�, ale najpierw musi zda� sobie spraw� z jego istnienia. Ju� w pocz�tkowej fazie mojego zainteresowania opiek� paliatywn�, w praktyk� z pacjentami konsekwentnie w��cza�em prac� nad t�umionym uczuciem �alu. Rezultaty bywa�y imponuj�ce, ale zdarza�y si� te� przypadki fatalne. Pragn� przestrzec, �e opisana tu metoda, na kt�r� zdecydowa�em si� w przypadku Kristiny, mo�e przynie�� nieprzewidziane i potencjalnie szkodliwe skutki. Kristina pochodzi�a z Ukrainy. By�a 70-cio letni� wdow�. Przyj�to j� do szpitala na badania, po kt�rych stwierdzono, �e ma raka piersi z przerzutami do w�troby. Przypadek by� nieuleczalny, ale przepisano jej hormony, aby op�ni� rozw�j nowotworu. Kristina mieszka�a sama, ale mia�a c�rk�, na kt�rej wsparcie mog�a liczy�, dwoje wnucz�t i szerokie grono bliskich przyjaci�. W trzy miesi�ce p�niej ponownie przyj�to j� do szpitala z powodu ostrego b�lu w g�rnej cz�ci brzucha. W�troba by�a powi�kszona i bolesna przy ucisku, co wskazywa�o na szybki rozw�j choroby. Po aplikacji morfiny, b�l szybko z�agodnia�. Kristina odm�wi�a poddania si� jakiejkolwiek dalszej terapii, wi�c skierowano j� na konsultacje do mnie. Pe�na akceptacji postawa Kristiny i gotowo�� na �mier� wydawa�a si� wr�cz godna podziwu. Niemniej jednak w jej zachowaniu dostrzeg�em pewn� sztuczno��. Opieraj�c si� na filozofii chrze�cija�skiej ko�cio�a prawos�awnego, Kristina stwierdzi�a, �e �nadszed� jej czas�. Doda�a, �e chocia� ma bliskie i dobre kontakty z rodzin� i znajomymi, nie zamierza roztrz�sa� z nimi tematu swojej choroby. W trakcie osobnej rozmowy z jej c�rk�, dowiedzia�em si�, �e sprawy wygl�daj� nieco inaczej. C�rka Kristiny zaprzeczy�a bliskim kontaktom z matk�. Wyzna�a, �e od bardzo dawna utrzymuje si� mi�dzy nimi ch�odny dystans i �e tak naprawd� nigdy nie czu�a si� kochana przez matk�. Teraz zachowanie matki jeszcze bardziej ozi�bi�o relacje mi�dzy nimi. Zar�wno Kristina jak i jej c�rka nie dostrzega�y �adnych korzy�ci z konsultacji ze mn�. Poleci�em, aby skierowano chor� pod lokaln� opiek� medyczn�, z zastrze�eniem, �e je�li uzna, �e potrzebuje mojej opieki, b�d� do dyspozycji. Dwa miesi�ce p�niej Kristina pojawi�a si� na badanie kontrolne. Jej stan wyra�nie si� pogorszy�. ��te zabarwienie sk�ry �wiadczy�o o pogarszaj�cym si� funkcjonowaniu w�troby. Mia�a trudno�ci z oddychaniem, co spowodowane by�o zaleganiem p�yn�w w p�ucu. C�rka nie ukrywa�a, �e czuje si� za�amana, niepotrzebna i brak jej nadziei. Zwierzy�a mi si�, �e kontakty z matk� pogarszaj� si� niemal z dnia na dzie�. Kristina odrzuci�a jej wsparcie i mi�o��. Unika�a te� kontakt�w ze znajomymi i s�siadami. Izolowa�a si� od �wiata z poczuciem niezale�no�ci. W ten spos�b zrazi�a do siebie wszystkich, kt�rych kiedy� ceni�a. Jakkolwiek jasne by�o dla mnie, �e Kristina robi wszystko, aby unikn�� rozmowy o poczuciu straty czy osamotnieniu, nadal pozostawa�em pod wra�eniem, jakie wywiera�a na mnie jej gotowo�� na przyj�cie �mierci. W jej duchowej percepcji �mierci proces umierania nabra� wr�cz intelektualnych wymiar�w. Postanowi�em sprawdzi�, do jakiego stopnia t�umi w sobie �al. �Kristina, czy kiedykolwiek zdarzy�o ci si� utraci� cz�stk� siebie? Czy prze�y�a� �mier� kogo� z rodziny?�� zapyta�em. Zawaha�a si� na moment, po czym po raz pierwszy ods�oni�a przede mn� swoje uczucia. Opowiedzia�a mi o wypadku na drodze, jaki prze�y�a 35 lat temu. Jej 6-cio letni synek zosta� bardzo powa�nie ranny. Pogotowie zabra�o go w stanie �pi�czki do szpitala. Kristina czuwa�a przy nim. Raz jedyny, na kr�ciutko wysz�a ze szpitala. Kiedy wr�ci�a, prze�y�a szok. Pok�j by� pusty. Jej synek zmar�. W tym momencie Kristina rozp�aka�a si�. To ona zawsze by�a musia�a gra� rol� tej silnej i dzielnej w rodzinie. Wspiera�a ka�dego kosztem swoich uczu�. Zd�awi�a w sobie ten �al. Nigdy ju� nie ujrza�a swojego synka, nigdy nie po�egna�a si� nim, nigdy nie pozby�a si� poczucia winy, za to, �e nie upilnowa�a go i wszed� na drog�. Kristina by�a za�amana. Szlocha�a przed nast�pne 15 minut, daj�c uj�cie najskrytszym i najg��bszym uczuciom. Wszelkie s�owa sta�y si� zb�dne. I tak nie zdo�a�yby wyrazi� tego �alu t�umionego przez d�ugie lata. Ca�y czas siedzia�em przy niej. Powoli uspokaja�a si�, powtarzaj�c wci��: ��.ju� jest lepiej, teraz ju� lepiej, ju� jest dobrze.� Kristina zmar�a miesi�c p�niej. Jej c�rka zadzwoni�a do mnie ze s�owami wdzi�czno�ci. Oczy�ciwszy najg��bsze pok�ady uczu�, Kristina bardzo si� zmieni�a. Sta�a si� kochaj�ca, nie ukrywa�a ciep�a, cz�sto tuli�a swoich bliskich. Przeprosi�a wszystkich przyjaci� i powiedzia�a, �e jest nieuleczalnie chora na raka. Rozwin�a w sobie �agodno�� i spok�j, osi�gaj�c stan prawdziwej akceptacji. Proces t�umienia i uwalniania �alu wp�ywa bezpo�rednio na postaw� cz�owieka wobec �mierci. T�umi�c w sobie �al, ludzie pod�wiadomie unikaj� psychicznego b�lu. W konsekwencji rozwijaj�c odpowiednie cechy charakteru, kt�re zabezpieczaj� ich przed ciosami z zewn�trz. W taki w�a�nie spos�b Kristina pr�bowa�a si� broni�. Nadaj�c �mierci wymiar intelektualny, broni�a si� przed poczuciem straty i odosobnienia. Rozwijaj�c w sobie silne poczucie niezale�no�ci, odrzucaj�c rodzin� i przyjaci� chcia�a unikn�� sympatii i wsparcia, kt�re mog�y j� os�abi� i w konsekwencji zrani�. Dopiero oczyszczaj�c si� z �alu i poczucia winy, Kristina zdo�a�a w pe�ni pokaza� siebie innym i przyj�� wsparcie rodziny. Przedzieraj�c si� przez warstwy spraw niedoko�czonych, tak jak Kristina, odkrywamy, �e akceptacja nie ma nic wsp�lnego z intelektualnym rozumowaniem. Nie oznacza przyj�cia do wiadomo�ci faktu, �e oto nieodwo�alnie zbli�a si� moment �mierci. Akceptacja jest stanem umys�u. Polega na otwarciu si� i pe�nym spokoju. Prawdziwy spok�j, ukryty pod pok�adami zgromadzonymi przez kolejne wcielenia, ma g��bokie znaczenie duchowe. Zajmiemy si� tym w kolejnych rozdzia�ach. Jak ju� wspomnia�em, dzia�anie, na kt�re zdecydowa�em si� w przypadku Kristiny, nie zawsze b�dzie skuteczne. Niemniej jednak, kiedy umieraj�cy cz�owiek m�wi ci, co straci� w �yciu, obdarza ci� wielkim zaufaniem. S�uchaj�c z oddaniem mo�esz tylko pom�c. Pozw�l mu wyp�aka� si�, je�li jest taka potrzeba. W ten spos�b wspierasz go na drodze do osi�gni�cia stanu akceptacji. Moje katharsis By�em 10-cio letnim ch�opcem, jak umar�a moja siostra. Elisabeth K�bler-Ross t�umaczy�a kwesti� �spraw niedoko�czonych� jako �wewn�trzny obszar b�lu�, b�d�cy �r�d�em naszej negatywno�ci i braku zaufania. Uwa�a�a, �e aby�my w spos�b optymalny mogli nie�� pomoc umieraj�cym, sami musimy zmierzy� si� z w�asnym �alem, uwolni� go i oczy�ci� si� z niego. Moje �ycie zmieni�o si� w 1984 roku, kiedy do�wiadczy�em uwolnienia. Odkry�em wtedy, �e prawdziwa mi�o�� przynosi wspania�e uczucie wolno�ci. Wszystko zacz�o si� od pi�ciodniowego warsztatu z K�bler-Ross podczas jednej z jej naukowych wizyt w Australii. Temat warsztatu brzmia�: Przej�cie od �ycia do �mierci. Wzi�o w nim udzia� 90 os�b. Kiedy przyby�em na miejsce, okaza�o si�, �e dziel� pok�j z pewnym dziwakiem. Mia� na imi� Phil. Jestem przekonany, �e spotkanie z nim by�o raczej zrz�dzeniem losu, a nie zwyk�ym zbiegiem okoliczno�ci. Phil by� szpitalnym kapelanem, kompletnie wypalonym, o sercu pe�nym gor�cego wsp�czucia i gwa�townej z�o�ci na ko�ci� katolicki oraz wszelkie przejawy jego dzia�alno�ci. Uwa�a�, �e jest to instytucja bezu�yteczna, bezosobowa, rozmijaj�ca si� z potrzebami spo�ecznymi. Moja opinia na ten temat by�a podobna, chocia� powody zupe�nie inne. Tak jak Phila, odrzuca�a mnie bezosobowo�� i beztroska tego systemu. Warsztat rozpocz�� si� od dwugodzinnej sesji wprowadzaj�cej. Zebrali�my si� w g��wnej sali i sp�dzili�my ten czas na wzajemnym poznawaniu si�. Grupa sk�ada�a si� g��wnie z lekarzy. Byli te� psychoterapeuci, ksi�a, kilku chorych na nowotwory, a tak�e kilka zwyk�ych os�b. Na pocz�tku drugiej sesji Elisabeth rozda�a nam kartki papieru i kolorowe o��wki. Poprosi�a, aby�my przygotowali rysunki oddaj�ce atmosfer� naszego �ycia w chwili obecnej. Kiedy sko�czyli�my, wzi�a do r�ki dwa z nich i zapyta�a akcentuj�c ka�de s�owo: �Czy jest jaki� cel w tym, �e te dwie osoby znalaz�y si� w tym miejscu?� Pytanie by�o k�opotliwe. W prawej r�ce trzyma�a m�j rysunek, w lewej rysunek Phila. Nast�pnie przesz�a do om�wienia znaczenia naszych rysunk�w w powi�zaniu z t�umionymi uczuciami. Powiedzia�a, �e oba te rysunki s� do siebie uderzaj�co podobne. Jest na nich du�o czerwieni, oznaczaj�cej z�o�� i sporo czerni, symbolizuj�cej t�umienie �alu albo smutku. Elisabeth doda�a, �e na czterech kwadratowych polach kartki, ka�dy z nas przedstawi� swoj� przesz�o��, tera�niejszo��, blisk� i odleg�� przysz�o��. Ta interpretacja wywar�a na mnie wra�enie, a przypadkowy wyb�r rysunku Phila odebra�em jako co� wr�cz zdumiewaj�cego. Og�lnie czu�em si� dobrze. Z pl�taniny czerwieni i czerni oznaczaj�cych moj� z�o�� i �al, przeci�gn��em lini� ku lewemu g�rnemu rogowi. Na ko�cu linii by�o niezwykle purpurowo, co mia�o oznacza� moment kulminacyjny rozwoju duchowego. Nast�pna sesja by�a bardzo odwa�na. Elisabeth siedzia�a z przodu. Po obu stronach mia�a moderator�w. Tu� przed ca�� tr�jk� le�a� materac, a na nim po jednej stronie starannie u�o�one ksi��ki telefoniczne i po drugiej stos poduszek. Na ksi��kach telefonicznych le�a�o co� podobnego do gumowej pa�ki. Bardzo mnie ten widok intrygowa�. Moje zaciekawienie wzros�o, kiedy Elisabeth zaprosi�a do siebie osob�, kt�ra czu�aby potrzeb� wyra�enia jakichkolwiek uczu�. W sali zaleg�a pe�na napi�cia cisza. Po chwili podszed� jaki� m�czyzna, ukl�kn�� na materacu i zrobi� co�, czego absolutnie si� nie spodziewa�em � zacz�� wrzeszcze�. By�em zszokowany, widz�c jak Elisabeth umie�ci�a przed nim ksi��k� telefoniczn�, wr�czy�a mu pa�k� i powiedzia�a, �eby ca�� z�o�� skierowa� na ksi��k�. Uderzaj�c ze wszystkich si� pa�k�, rzuca� przekle�stwa najpierw na ojca, potem na wszystkich, kt�rzy jego zdaniem zranili go. Na koniec rozp�aka� si� m�wi�c o przykro�ciach, jakich do�wiadczy� w �yciu. W takim duchu przebiega�y nast�pne cztery i p� dnia warsztatu. To by� proces charakterystyczny dla psychologii Gestalt, umo�liwiaj�cy prac� z silnie t�umionymi emocjami. Wszystkie �normalne� osoby uczestnicz�ce w warsztacie, w liczbie 90, wzi�y udzia� w wyzwalaj�cym do�wiadczeniu oczyszczenia, zach�cane atmosfer� rosn�cego wsparcia i zrozumienia. Elisabeth dodawa�a odwagi tym, kt�rzy wahali si� lub mieli wewn�trzne opory. Zaprasza�a ich do wyra�enie samych siebie. Praktycznie nazwali�my wszystkie mo�liwe do wyobra�enia urazy: �mier� ukochanej osoby, formy przemocy fizycznej i seksualnej, wykorzystywanie i zn�canie si� nad dzie�mi, aborcja, porzucenie, rozw�d, prze�ladowanie, gwa�t. By�a to zadziwiaj�ca lekcja. Przekonali�my si� na w�asnej sk�rze, jak silny wp�yw mog� wywiera� na cz�owieka wydarzenia z odleg�ej przesz�o�ci. Ci, kt�rzy s�dzili, �e mog� je od�o�y� na bok i zapomnie� o nich, zdumieli si�, do�wiadczaj�c pora�aj�cej si�y, z jak� obudzi�y si� w nich dawne emocje. To prze�ycie pokaza�o mi wyra�nie pot�g� mechanizm�w represyjnych. Jak skutecznie mog� zepchn�� cierpienie do pod�wiadomo�ci i trzyma� je w tam w ryzach. Usiad�em z ty�u sali, czuj�c onie�mielenie i zastanawiaj�c si�, co ja tu robi�. Z up�ywem czasu stawa�em si� coraz bardziej swobodny i jednocze�nie coraz bardziej to wszystko mnie fascynowa�o. Jakby to by�o gdybym znalaz� si� na materacu? Kilka razy nawet usi�owa�em tam podej��, chc�c zaspokoi� w�asn� ciekawo��. Czwartego dnia zmotywowa� mnie Phil. Podszed� do materaca i da� upust furii skierowanej przeciw ko�cio�owi. Jak tylko sko�czy�, poczu�em przyp�yw emocji, podnios�em si� i podszed�em do przodu. Kl�cz�c na materacu, by�em w stanie dziwnego rozdarcia i wyizolowania. W jednej chwili, jak za dotkni�ciem r�d�ki, w r�ce pojawi�a si� pa�ka, ksi��ka telefoniczna otworzy�a si� przede mn�. Nie wiem, kiedy wyrzuci�em z siebie pok�ady z�o�ci na system opieki medycznej, na rodzic�w, na rodze�stwo, na �on�, w�a�ciwie na ka�dego, kto kiedykolwiek mnie kocha�. W ko�cu zupe�nie wyczerpany, osun��em si� ca�kowicie pokonany. Wcale nie czu�em si� lepiej. Odnios�em wra�enie, �e by�o to jakie� bezsensowne do�wiadczenie. Elisabeth zarz�dzi�a przerw�, prosz�c mnie, abym zosta�. �To nie st�umiona z�o�� sprawia ci k�opot� � powiedzia�a, kiedy zostali�my sami. � �To tw�j �al.� Wydawa�o mi si�, �e obecno�� Elisabeth wype�ni�a ca�e pomieszczenie. Kiedy do mnie przem�wi�a, poczu�em, jakby spowi�a mnie mi�o�� i �wiat�o. By�em �wiadomy, �e patrzy nie na mnie, a w g��b mnie. Jakby dusza ��czy�a si� z dusz�. �Powiedz mi o czym�, co utraci�e�. Kto z twoich bliskich zmar�?� Prze�y�em �mier� dw�ch bliskich mi os�b � mojej babci, kt�ra zmar�a stosunkowo niedawno i mojej siostry Julie, kt�ra zmar�a w bardzo wczesnym dzieci�stwie, kiedy ja mia�em 10 lat. Rozmawiali�my o moim stosunku do obu i o moich uczuciach, kiedy zmar�y. Elisabeth wr�czy�a mi mi�kk� poduszk�, nak�aniaj�c mnie, abym wyobrazi� sobie jakby to by�y one i powiedzia� im, co czu�em. Zrobi�em jak m�wi�a, ale by�o w tym co� mechanicznego i powierzchownego. Chcia�em p�aka�, ale nie mog�em. Kiedy sta�o si� jasne, �e utkn��em w martwym punkcie, zabrzmia� g�os Elisabeth: � Najwi�ksz� strat�, jak� w �yciu ponios�e�, by� brak bezwarunkowej mi�o�ci w dzieci�stwie. To najwi�ksza i najpowa�niejsza strata, jakiej skutki ka�dy w sobie nosi.� Te s�owa przenikn�y mnie i w przedziwny spos�b, poruszy�y dog��bnie. Poczu�em si� w pe�ni spokojny i natchniony. Jakby kto� mnie pob�ogos�awi�. Ziarnko pad�o na gleb�. Wykie�kowa�o nast�pnego dnia. Jedna z uczestniczek bola�a nad dzieckiem, kt�re zgin�o w wypadku na ��dce. Nigdy nie odnaleziono cia�a, a matka rozpami�tywa�a najdrobniejszy szczeg�. Tak jak siedzia�em, poczu�em rozdzieraj�c� od wewn�trz pustk�, t� sam� pustk�, kt�ra towarzyszy�a �wiadomo�ci, �e ju� nigdy wi�cej nie ujrz� Julie. Rzucony w otch�a� winy, wstydu i udr�ki, z�amany b�lem, z twarz� ukryt� w d�oniach, ko�ysa�em si� bezradnie w prz�d i w ty�. Cofn��em si� o 20 lat. Z osoby doros�ej, pe�nej racjonalnego ch�odu i nie maj�cej sobie nic do zarzucenia w zwi�zku ze �mierci� siostry, sta�em si� na powr�t dzieckiem. Oto by�em dziesi�cioletnim ch�opczykiem, kt�remu siostra dusi si� w pokoju obok. To by�a moja wina. Dozna�em przyt�aczaj�cego i irracjonalnego uczucia d�awienia. Serce we mnie p�k�o. Nast�pi�o oczyszczenie z si�� i intensywno�ci� przewy�szaj�c� b�l najwi�kszej straty. Przenios�em si� w obszar poza �mier� Julie. Poprzez Julie i dzi�ki niej oczy�ci�em siebie z t�umionego tak d�ugo �alu i smutku. Uzmys�owi�em sobie, �e Julie zasia�a we mnie ziarnko mi�o�ci i �wiadomo�ci, kt�re przez te wszystkie lata pozostawa�o g��boko u�pione. Czy� to nie dzi�ki Julie przebudzi�em si� duchowo? Moje serce p�k�o i opr�ni�o si� ze smutk�w. Otworzy�em si�. W�wczas nagi i bezbronny poczu�em jak sp�ywa na mnie nieziemskie uczucie mi�o�ci i spokoju, a ja oddzielam si� od fizycznego cia�a. By�em jak sk�pany w �wietle. Grzmi�ca cisza splot�a si� z czyst�, bezwarunkow� mi�o�ci�. Czas zamar� w miejscu. Jakby boska obecno�� nape�nia�a ka�d� najskrytsz� cz�stk� mojego jestestwa bezwarunkow� mi�o�ci�, a� poczu�em, �e stapiam si� z ni� w jedno. By�o to do�wiadczenie spe�niaj�ce, kt�re przenios�o mnie poza wymiary i granice materialnego �wiata. P�niej, kiedy wr�ci�em do pokoju, mia�em w sobie zatrwa�aj�co pi�kne uczucie zaspokojenia. Do ko�ca warsztatu i przez nast�pne kilka tygodni pozostawa�em w stanie boskiego natchnienia. Promienia�em mi�o�ci� do ka�dej ludzkiej duszy i manifestacji duchowej natury. Prze�y�em katharsis, kt�re poprowadzi�o mnie ku o�wieceniu. Oczyszczenie si� z �alu i smutku pozwoli�o mi na u�amek sekundy uchwyci� natur� duszy, pozna� jej ukryte w�a�ciwo�ci. Chwila wejrzenia w duchowo�� sta�a si� dla �duchowym oknem�, przez kt�re ujrza�em moj� prawdziw� to�samo��, cel i przeznaczenie. Odkry�em, kim mog�em si� sta�. Poznaj�c prawdziw� mi�o��, zda�em sobie spraw�, �e ona zawsze we mnie by�a, ukryta pod warstwami nagromadzonego b�lu. Wierz�, �e podobnie dzieje si� z cz�owiekiem przed �mierci�. Oczyszczaj�c si� i wkraczaj�c w stan akceptacji, do�wiadcza bezwarunkowej mi�o�ci i szcz�cia. Akceptacja �Moja mama promienia�a spokojem, a pok�j wype�nia� si� mi�o�ci�.� � tak June opowiada�a mi o �mierci swojej matki Margaret. Kiedy Margaret dowiedzia�a si�, �e jest chora na nowotw�r jajnika i nie ma szansy na wyleczenia, by�a wstrz��ni�ta. Nie chcia�a w to wierzy� i pocz�tkowo my�la�a, �e lekarze si� pomylili. Kiedy jednak zda�a sobie spraw�, �e choroba jest faktem, natychmiast odrzuci�a mo�liwo�� �mierci z tego powodu. W miar� jak pogarsza� si� jej stan zdrowia i �mier� stawa�a si� coraz bardziej realna, pogr��y�a si� w z�o�ci na ca�y �wiat. �Dlaczego ja? � krzycza�a ze �zami. W takich chwilach June cz�sto stawa�a si� dla matki obiektem wy�adowania z�o�ci, po kt�rych nast�powa�y �zy z powodu poczucia winy i wyrzuty sumienia. Na szcz�cie June by�a kochaj�c� i m�dr� c�rk� i w pe�ni rozumia�a, �e matka musi znale�� jakie� uj�cie dla emocji. Stopniowo Margaret s�ab�a, a jej z�o�� ust�powa�a miejsca za�amaniu i rozpaczy. Zacz�a martwi� si� z powodu rosn�cego prawdopodobie�stwa, �e ju� nied�ugo b�dzie mog�a cieszy� si� rodzin�. Bardzo pragn�a do�y� chwili, kiedy wnuczek sko�czy uniwersytet, ale niestety, musia�a pogodzi� si� z faktem, �e b�dzie inaczej. Powoli ust�powa�a, a� zaniecha�a walki i zacz�a akceptowa� to wszystko, z czym dotychczas uparcie si� zmaga�a. Rozmawia�a z June, jak przygotowa� pogrzeb i jak podzieli� maj�tek. Ku zdziwieniu wszystkich wok�, Margaret akceptuj�c swoj� �mier�, sta�a si� szcz�liwsza i bardziej zadowolona ni� wcze�niej. Zamiast strachu przed �mierci� i szamotania si� z powodu niesprawiedliwo�ci, jaka j� spotka�a, Margaret pozwoli�a wszystkiemu odej��. Wtedy jej cierpienia sko�czy�y si�. Powiedzia�a June, �e �umieranie jest niczym spacer w parku.� June opowiada�a, jak razem z siostrami by�y obecne przy �mierci mamy. �To by�o pi�kne.� � powiedzia�a. �Mama by�a zupe�nie przytomna, a jej uczucie pe�nego zaspokojenia sprawi�o, �e wszyscy stali�my w uniesieniu, szcz�liwi. Do ko�ca �ycia nie zapomn� emanuj�cej z niej pot�gi mi�o�ci. To by�o co� wyj�tkowego.� June wspaniale opisa�a stan akceptacji, jaki rozwin�a jej matka. By�em dociekliwy i zapyta�em: �Czy pod koniec nie martwi�a si� swoim wygl�dem, chorob�, albo tym, �e umiera?� �Mama by�a w pe�ni pogodzona z sob�.� � odpar�a June. �Pomimo wyniszczenia przez chorob�, wygl�da�a jakby po prostu jej cia�o przesta�o istnie�. Pe�na spokoju, nie pozostawi�a w sobie cienia strachu.� �Czy wtedy mama wyra�a�a jakie� zainteresowanie czy niepok�j o kt�r�� z was?� � pyta�em dalej. �Zupe�nie nie.� � odpowiedzia�a.- �Wiedzia�a, �e jeste�my przy niej wszystkie, ale wygl�da�o, jakby by�a gdzie� poza sprawami tego �wiata. Nie interesowa�o j�, jak my sobie z tym radzimy i co czujemy.� �A co z problemami na �wiecie? Czy przejmowa�a si�, tym, co si� dzieje, aktualnymi konfliktami?� June u�miechn�a si� i powiedzia�a: �Mama zawsze mia�a samodzielnie wyrobion� opini� na temat, tego, co si� dzieje. Cz�sto ekscytowa�a si� i roztrz�sa�a wiele spraw, ale wtedy�, to ciekawe, �e o to pytasz� nie, zupe�nie niczym si� nie przejmowa�a. My�l�, �e uwolni�a si� od wszystkiego. June zawaha�a si� na sekund�, jakby si�gaj�c pami�ci� do tamtej chwili, po czym powt�rzy�a g�osem pe�nym ciep�ych uczu�: Pozwoli�a wszystkiemu odej��.� Zada�em ostatnie pytanie: �Czy mo�e tu� przed �mierci� poczu�a ci�ar obowi�zk�w, albo swoich zada� w �yciu?� �Nie. Sta�a si� wolna�.zupe�nie wolna. To prawdziwe szcz�cie i przywilej widzie� osob� umieraj�c� w stanie pe�nej akceptacji. W ci�gu ostatnich dni �ycia Margaret sta�a si� wolna. Zanim opu�ci�a cia�o, pokaza�a siebie w prawdziwej naturze - jako dusza. Ods�aniaj�c ukryt� prawd� o duchowej to�samo�ci cz�owieka, sta�a si� najwspanialszym darem dla rodziny. Ci, kt�rzy jej towarzyszyli, mogli zobaczy� i poczu�, jak dusza emanuje mi�o�ci� i spokojem. June wyzna�a te�, �e prze�ycie �mierci matki, utwierdzi�o j� w przekonaniu o �yciu wiecznym. Powiedzia�a, �e jej matka sta�a si� dla wszystkich zwierciad�em prawdy o duszy. Dla mnie jest to przyk�ad prawdziwej akceptacji. Okre�li�bym ten stan jako wyzwolenie. Matka June jest �ywym przyk�adem prawdziwej godno�ci duszy. W stanie wyzwolenia, pomimo wycie�czenia fizycznego cia�a i ca�kowitej zale�no�ci od otoczenia, rozwin�a wdzi�k i pokaza�a swoje wewn�trzne pi�kno. Dusza wyzwala si�, kiedy traci zainteresowanie cia�em i jego wygl�dem, kiedy przestaje martwi� si� rolami i zadaniami, kiedy uwalnia si� od wszystkich zwi�zk�w, kiedy wznosi si� ponad problemy komplikuj�cego si� �wiata fizycznego. Uwolniona od cia�a, �wiata i zwi�zk�w Margaret wesz�a w stan �wiadomo�ci duszy. W tym stanie wype�ni�a pok�j promieniej�c� mi�o�ci�, kt�ra odzwierciedla�a powr�t do jej prawdziwego stanu � duszy pe�nej spokoju. Przyk�ad Margaret wspaniale pokazuje, jak w obliczu �mierci ujawnia si� duchowa to�samo�� cz�owieka. Czy musimy czeka� a� do �mierci, �eby odnale�� prawdziwy spok�j? Czy trzeba nas zmusi� do bezwarunkowego poddania si�, �eby�my mogli uwolni� si� od wszystkiego i kocha�? Teraz wierz�, �e mo�emy wyzwoli� si� za �ycia i ponownie odkry� nasz� duchow� to�samo��. Zatem wyruszamy w podr� po �yciu, podczas kt�rej dowiemy si�, czym jest niewinno�� i jak j� tracimy na rzecz �wiata, w kt�rym �yjemy. Utracony raj W czasie jednej z moich podr�y naukowych po Australii, przy okazji wyg�aszanych wyk�ad�w prosi�em publiczno��, aby zechcia�a podzieli� si� ze mn� uwagami na temat, co sprawia �e istota nowonarodzona przyci�ga nas jak magnes? Co takiego jest w niemowl�ciu, szczeni�ciu, ma�ym kotku? Co chwyta ka�dego za serce? Wszyscy jednog�o�nie m�wili niewinno��. Ka�dy zgadza� si�, �e niewinno�� obejmuje znaczeniem czysto��, otwarto��, ufno�� i bezbronno��. Wszyscy urodzili�my si� tacy! Pewnego dnia siedzia�em sobie w parku i przygl�da�em si� dwojgu dzieciom bawi�cym si� na hu�tawce. Mia�y mo�e po dwa lata. Po sko�czonej zabawie obie mamy zaproponowa�y, aby poda�y sobie r�czki. Dziewczynka z rado�ci� wyci�gn�a r�czk� do ch�opczyka, ale ten w jednej chwili przewr�ci� j� na ziemi�. Wsta�a nieutulona w �alu. Nie z powodu fizycznego zranienia, ale z powodu wstrz�su. To by� niespodziewany atak. Ch�opczyk dosta� bur�, dziewczynka s�owa otuchy. Szykuj�c si� do powrotu matka ch�opca kaza�a mu grzecznie poda� kole�ance r�czk�. Z min� niewini�tka wyci�gn�� do niej d�o�. Nie by�o szans na porozumienie. Cofn�a si� o krok. Schowa�a r�czki za plecy. Wzi�a lekcj� strachu. Raz do�wiadczywszy zdrady, sta�a si� nieufna i chcia�a si� chroni�. Ju� nie by�a tak niewinna jak chwil� przed przykrym wydarzeniem. Teraz sta�a si� bardziej do�wiadczona. Nie b�dzie ju� tak otwarcie i bezwarunkowo ufa�. To prze�ycie pozostawi�o na niej trwa�y �lad, male�k� bruzd� w osobowo�ci � gotowo�� do obrony w relacjach mi�dzyludzkich. Kosztem splamienia wewn�trznego pi�kna, sta�a si� mniej podatna na zranienia. Zastan�wmy si� przez chwil�, jakie wyzwania stawia nam dzisiaj �ycie? Z jednej strony do�wiadczamy rado�ci i szcz�cia, z drugiej strony w tym samym czasie spotyka nas wiele przykrych wydarze�? Ka�dy z nas prze�ywa rozmaite formy b�lu fizycznego, psychicznego, emocjonalnego. Na przyk�adzie dziewczynki widzimy, jak niewiele trzeba, aby pod wp�ywem do�wiadczenia zmieni�a si� nasza oryginalna osobowo��. Skrywaj�c g��boko zaufanie i otwarto��, wznosimy mury obronne. Tracimy niewinno��. Na drodze �ycia wykszta�camy nawyk postrzegania siebie w kategoriach istot materialnych, buduj�c swoj� to�samo�� cho�by na podstawie nazw odgrywanych r�l, czy fizycznych cia�. Na samych pocz�tku nasza to�samo�� jest relatywnie prosta, z biegiem czasu coraz bardziej komplikuje si�. Poprzez fa�szyw� to�samo�� uczymy si� izolowa� i dyskryminowa� innych na podstawie p�ci, blisko�ci zwi�zk�w, koloru sk�ry i kultury. Skutecznie piel�gnujemy poczucie indywidualno�ci, a wraz z nim ��dz� posiadania. Tak rozrasta si� ego. Wraz z nim rosn� jego pragnienia, rozwijaj� si� jego potrzeby, a my dobrowolnie stajemy si� jego niewolnikami. Konsekwentnie pog��bia si� w nas strach przed utrat� czegokolwiek, co zaspokaja potrzeby ego. Dziecko potrafi radowa� si� bez powodu. W miar� dorastania jego szcz�cie uzale�nia si� od stanu zaspokojenia rosn�cych pragnie�. Wrodzona nam mi�o�� idzie w niepami��. Zaczynamy intensywnie szuka� jej na zewn�trz. W efekcie tracimy nasz w�asny spok�j, szcz�cie i mi�o��. Uzale�niamy te uczucia od zewn�trznych okoliczno�ci i zwi�zk�w mi�dzyludzkich. Kiedy przychodzimy na ten �wiat, stan naszego istnienia mo�emy okre�li� jako �wiadomo�� duszy. Jeste�my niewinni, ale i nie�wiadomi rzeczywisto�ci wok� nas. Z up�ywem czasu dusza zaczyna ulega� z�udzeniom i rozwija stan okre�lany �wiadomo�ci� cia�a, inaczej ego. Pragn�c by� kochani, szanowani i bezpieczni, odwo�ujemy si� do zdrowia, bogactwa, statusu i zwi�zk�w. Poniewa� w ten spos�b uzale�niamy szcz�cie od bardzo zmiennych czynnik�w, nasze poczucie spokoju i szcz�cia pozostaje w sta�ym zagro�eniu. Cechy negatywne, takie jak chciwo��, ��dza posiadania czy z�o��, pomagaj� nam zabezpieczy� si� przed poczuciem niepewno�ci, skuteczniej zaspokaja� potrzeby ego i osi�ga� poczucie kontroli nad �wiatem. Jednak�e wszystkie te �rodki okazuj� si� z�udne. Zawodz� nas, a my tracimy kontrol� nad sytuacj�. Wtedy stajemy si� niespokojni, przestraszeni, popadamy w rozpacz i za�amujemy si�. Takie s� przejawy �wiadomo�ci cia�a, kt�ra niczym ca�un spowija to�samo�� duszy. Jednak nie znaczy to, �e bezpowrotnie stracili�my spok�j, mi�o��, czysto��, otwarto��, zaufanie i niewinno��, inaczej m�wi�c �wiadomo�� duszy. �wiadomo�� duszy jest nasz� oryginaln� natur�. Jest prawd� ukryt� w g��bi ka�dej ludzkiej istoty. T� prawd� odkrywamy ponownie, kiedy jako dusze w stanie pe�nej akceptacji powracamy do prawdziwej mi�o�ci. Uwa�am, �e K�bler-Ross pod okre�leniem �sprawy niedoko�czone� rozumia�a �wiadomo�� cia�a. Pod t� zas�on� ukrywa si� nieskalana czysto��. Mia�em szcz�cie, �e mog�em skorzysta� z jej wiedzy, podobnie jak i wielu moich koleg�w. Moje do�wiadczenie �wiadomo�ci duszy, kt�re nast�pi�o po emocjonalnym oczyszczeniu, sta�o si� dla mnie niezbitym dowodem, �e zachowujemy niewinno��. Ona drzemie w nas ukryta, ale pewnego dnia ponownie obudzi si�. Kiedy budzi si� w ci�gu �ycia, do�wiadczamy o�wiecenia, kt�re wr�cz paradoksalnie, jest momentem ponownego odkrycia prawdziwej to�samo�ci. Rozw�j duchowy wymaga uwolnienia si� od nawyk�w i prze�amania �wiadomo�ci cia�a. Lepiej jest odzyska� niewinno�� w ci�gu �ycia, dop�ki mo�emy i potrafimy uczy� si� poprzez akceptacj�. Pomaga w tym duchowy styl �ycia, dzi�ki kt�remu poprzez zwi�zek z najwy�sz� energi� mo�emy rozwija� samo�wiadomo�ci. Pomagaj� te� zjawiska �wiadcz�ce o istnieniu wymiaru duchowego i �yciu po �mierci. O�wiecenie Dla wi�kszo�ci ludzi sfera duchowo�ci w �yciu nie ma wi�kszego znaczenia. Do�wiadczenie o�wiecenia zmienia tak� postaw� nieodwracalnie. Dzieje si� tak dlatego, �e o�wiecenie przynosi duchowe zrozumienie, kt�remu ju� nic nie zaprzeczy. O�wiecenie uznaje si� za dar, nadaj�cy egzystencji uzasadnienie wykraczaj�ce poza wymiar fizyczny. O�wiecenie ma dwie p�aszczyzny. S� to do�wiadczenie mi�o�ci, spokoju i czysto�ci oraz rozpoznanie ich jako oryginalnych cech duszy albo najwy�szej energii. Kilka lat temu pozna�em Joe, �onatego, 50-cio paroletniego kierowc� ci�ar�wki. Poniewa� Joe skar�y� si� na silny b�l, uniemo�liwiaj�cy mu praktycznie wizyt� w szpitalu, lokalny lekarz poprosi�, aby kto� ze szpitala przyjecha� zbada� go w domu. Joe posiada� skromne gospodarstwo po�o�one w odleg�o�ci �adnych paru kilometr�w od g��wnych dr�g, na terenach lasu tropikalnego. Dotar�em tam wczesnym rankiem. Na dworze by�o rze�ko. Kiedy zamkn��em samoch�d i stan��em po�rodku starannie utrzymanego ogrodu, spowi�a mnie niczym nie zm�cona cisza. Pi�kno i spok�j panuj�ce w ogrodzie kontrastowa�y z atmosfer� w domu. Anna, �ona Joe, otworzy�a drzwi. Zapadni�ta twarz, zmarszczki na czole i cienie pod oczami �wiadczy�y o skrajnym wyczerpaniu kobiety. By�a u kresu si�. Joe spokojnie le�a� na tapczanie. Ujrzawszy mnie podni�s� si�, aby si� przywita�. Ten, zdawa�oby si�, niewielki wysi�ek spowodowa� gwa�towne b�le w nogach i po�ladkach. Nie m�g� z�apa� oddechu. Po chwili opad� na poduszki. Zrobi�em mu zastrzyk z morfiny, a nast�pnie wyt�umaczy�em pow�d mojej wizyty. Morfina zacz�a dzia�a� i Joe troch� si� odpr�y�. Trzy lata wcze�niej Joe przeszed� operacj� nowotworu p�cherza. Po roku stwierdzono przerzut do kr�gos�upa. Zastosowano radioterapi�. Pocz�tkowo przynosi�a ulg�, ale choroba sukcesywnie rozwija�a si� atakuj�c, ko�ci plec�w i miednic�. W ci�gu ostatnich dw�ch miesi�cy b�le ci�gle narasta�y, a radioterapia dzia�a�a ju� tylko miejscowo. Joe przyjmowa� morfin� doustnie, ale pomimo tego przy najmniejszym ruchu przeszywa� go przejmuj�cy b�l. Co gorsze, oddycha� z coraz wi�kszym trudem. Prze�wietlenie p�uc wykaza�o kolejny przerzut. Joe umiera�. Kiedy sprawdzi�em lekarstwa, jakie przyjmowa�, nabra�em przekonania, �e jestem w stanie mu pom�c. S�dzi�em, �e b�dzie m�g� cieszy� si� wi�ksz� swobod� ruchu, a przez to polepszy si� jako�� jego �ycia. Powiedzia�em mu o tym . Na my�l, �e nie b�dzie skazany na cierpienie do samego ko�ca, Joe poczu� ulg�. Zapyta�em go, jak w chwili obecnej ocenia swoj� sytuacj�. Odpowiedzia� natychmiast, �e nie ma ju� nadziei na dalsze �ycie. Joe cierpia�, poniewa� pragn�� rozmowy o �mierci, ale tego tematu nikt z najbli�szych nie chcia� z nim poruszy�. Zapyta�em go o odczucia zwi�zane ze �mierci�. Powiedzia�, �e nie boi si�, zw�aszcza teraz, kiedy zrozumia�, �e b�l mo�na kontrolowa�. �Czy pomaga ci w tym jaka� wiara albo filozofia?� � podtrzyma�em w�tek. Widzia�em, jak zawaha� si�, wi�c cierpliwie poczeka�em. Wydawa�o si�, �e przestrze� wok� nas przepe�ni�a si� spokojem i cisz�. Ca�y pok�j zastyg�. Po chwili Joe wyzna�, �e do�wiadczy� czego�, o czym nikomu dotychczas nie powiedzia�. By� przekonany, �e i tak nikt by w to nie uwierzy�, a do tego m�g�by go uzna� za szale�ca. Ze szczerym zainteresowaniem nalega�em, aby kontynuowa�. W wieku 32 lat Joe mia� operacj� przepukliny w lewej pachwinie. W sali pooperacyjnej stwierdzono u niego zatrzymanie akcji serca. Poczu� jak wyp�ywa z cia�a i kieruje si� w stron� sufitu. Nast�pnie otoczy�o go z�ociste �wiat�o i poczu� nieopisany spok�j. Znajdowa� si� w stanie b�ogo�ci i wolno�ci. By� w pe�ni �wiadomy i wyzwolony z cielesnych odczu�. Poni�ej trwa�a reanimacja jego fizycznego cia�a, powy�ej ujrza� ta�cz�c� �wiat�o��. Przywo�ywa�a go. Przez u�amek sekundy wydawa�o mu si�, �e mo�e wybiera�, w kt�r� stron� pow�druje. W nast�pnej chwili co� gwa�townie nim wstrz�sn�o. Pal�cy, fizyczny b�l rozdziera� mu klatk� piersiow�. Nie m�g� z�apa� oddechu. Nadal w niepoj�ty spos�b pozostawa� w stanie oderwania od fizycznego cia�a. Pomimo ostrego b�lu i nieprzyjemnego uczucia po reanimacji, nie czu� najmniejszego strachu przed �mierci�. Od tej pory przesta� ba� si� �mierci. Niew�tpliwie, to prze�ycie utwierdzi�o Joe w przekonaniu, �e istnieje wymiar duchowy. W konsekwencji jego charakter zmieni� si� znacz�co. Z niezno�nego perfekcjonisty sta� si� cz�owiekiem otwartym i tolerancyjnym, nieco na luzie. Znajomi i przyjaciele m�wili mu, �e mo�na na nim polega�. A� do dnia mojej wizyty Joe wszystko to trzyma� w tajemnicy, boj�c si�, �e nawet najbli�si wy�miej� go i odrzuc�. Teraz, w obliczu �mierci, dzieli� si� sekretem ze mn�. Nape�nia� si� rado�ci� i zn�w do�wiadcza� siebie jako duszy. Joe opisywa� obie p�aszczyzny o�wiecenia - do�wiadczenie i rozpoznanie. Zrozumia�, �e jest wieczn� istot�. To u�wiadomienie spowodowa�o w nim wielk� zmian�, widoczn� dla wszystkich wok�. Tego przestraszy� si�. W obawie przed kpinami porzuci� mo�liwo�ci dalszych do�wiadcze�. Porzuci� szans� pog��bienia zrozumienia. Post�puj�c w taki spos�b cz�owiek, na powr�t usypia potencja�, rozbudzony w chwili o�wiecenia. Natomiast pog��bienie rozpoznania i pragnienie przekszta�cenia wiod� go ku �cie�ce samorealizacji. Mo�e ni� pod��a� ka�dy, kto u�wiadomi� sobie duchow� natur� i postawi� sobie za cel pe�ny rozw�j mo�liwo�ci ludzkiej istoty. �cie�ka samorealizacji Rozpozna� to inaczej �pozna� co� ponownie� albo �zidentyfikowa� co� jako ju� znane�. U�ycie s�owa rozpozna� na oznaczenie relacji w wymiarze fizycznym nie sprawia k�opot�w. M�wi si� na przyk�ad o rozpoznaniu swoich rzeczy, starego przyjaciela. Znacznie trudniejsze, ale i wa�niejsze jest zastosowanie tego s�owa w po��czeniu z �wewn�trznym ja�. W poprzednim rozdziale zach�ca�em czytelnika, aby spojrza� na to�samo�� duchow� cz�owieka jako podmiot ci�g�ych przekszta�ce�. G��boko wierz�, �e do�wiadczaj