9228

Szczegóły
Tytuł 9228
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9228 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9228 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9228 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

12 W Skali Beauforta - James Thayer. Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak. Co takiego jest w "Wiktorii", �e cz�owiek czuje si� na niej niepewnie? Czy sprawia to bezcielesny g�os komputera pok�adowego? Albo sylwetka jachtu, przypominaj�ca kszta�tem rekina? A mo�e co� nawet bardziej z�owieszczego? PONTON przewr�ci� si� i Matt uton��, a od tej chwili jego brata, Jesssa McKaya, nawet po tylu latach, mia�y dr�czy� bezlitosne wspomnienia. Codziennie, w ka�dej godzinie, McKay wraca� my�l� do tamtej rzeki, usi�uj�c nagi�� pami��, w nadziei, �e zobaczy wydarzenia, kt�re si� rozegra�y, w nieco innym, mniej haniebnym �wietle. Nie mog�o to jednak wskrzesi� jego brata ani zmieni� faktu, �e on, Jess, na zawsze pozostanie tch�rzem. Mount Index w pa�mie G�r Kaskadowych w stanie Waszyngton jest imponuj�cym granitowym szczytem o urwistych zboczach. Ka�dej wiosny, gdy topniej� �niegi, ogromne masy wody sp�ywaj� ze� do rzeki Skykomish, kt�ra wzbieraj�c, toczy w d� swe fale z rosn�c� pr�dko�ci� przez le�n� g�stwin� w kierunku cie�niny Puget. Tamtego dnia, wiele lat temu, Jess McKay przykucn�� na okr�g�ym g�azie i zawo�a�, przekrzykuj�c g�o�ny szum rw�cej wody: - Sk�d masz wios�a? - To s� pagaje, a nie dwupi�re wios�a - odkrzykn�� jego starszy brat Matt, stoj�cy w nadmuchiwanym pontonie, w kt�rym umocowywa� plecak do jednego z pier�cieni d�ug� link�. - Wisia�y od lat na �cianie w gara�u wujka Dana. - Wie, �e tutaj jeste�my? Da� ci je? - Niezupe�nie. Podjecha�em do jego domu i po�yczy�em je, gdy by� w pracy. Nie b�dzie mia� nic przeciwko temu. - Ile razy zamierzasz przep�yn�� rzek�? - spyta� Jess. - W firmie powiedzieli mi, �ebym wr�ci�, gdy nab�d� do�wiadczenia w g�rskich sp�ywach pontonem, tote� zamierzam �wiczy� do upad�ego. - Matt rzuci� Jessowi kamizelk� ratunkow�, kt�r� r�wnie� po�yczy� z gara�u wuja. - Chyba dwana�cie razy wystarczy. Matt McKay by� uczniem ostatniej klasy w Everett High School i stara� si� o wakacyjn� prac� w Cascade Adventures, firmie, kt�ra organizowa�a pod opiek� przewodnika, turystyczne sp�ywy pontonami w zachodniej cz�ci stanu Waszyngton. - Powiedzia�e� rodzicom, �e si� tu wybieramy? - spyta� Jess, pr�buj�c doj��, jak si� wk�ada kamizelk� ratunkow�. - A jak my�lisz? - Pewnie nie. - Jess zeskoczy� z kamienia, mocuj�c si� z kamizelk�, a� wreszcie uda�o mu si� j� w�o�y� i zapi�� sprz�czki. - Poca�owa�e� j� w ko�cu? - spyta� Matt z tratwy. Jess poczu�, �e zaczynaj� go piec policzki, na pewno si� zaczerwieni�. - Nie wiem, o kim m�wisz. - C� za ohydne k�amstwo. - Nie wciskaj mi kitu - roze�mia� si� Matt. - Mam na my�li t� blondyneczk� z ko�skim ogonem, kt�r� odprowadzasz codziennie po lekcjach. Jess udawa�, �e nie s�yszy s��w brata, wpatruj�c si� w wod� op�ywaj�c� g�az. By� w pierwszej klasie liceum, tego samego, w kt�rym uczy� si� jego starszy brat. Matt i jego kumple z dru�yny futbolowej kr�lowali w szkole, Jess natomiast snu� si� bez celu, jakby przyt�oczony. Matt, kt�ry lubi� si� z nim droczy�, ale nigdy przy kolegach i nigdy z�o�liwie - wyzna�, �e w pierwszej klasie te� czu� si� jak kretyn i niezdara. Trudno by�o w to uwierzy�. Matt by� ogromnie utalentowany. Wszystko, co robi�, przychodzi�o mu z �atwo�ci�. Du�y i silny, czaruj�cy, jasnow�osy, o szarozielonych oczach i �ywym u�miechu, ods�aniaj�cym idealne z�by. Matt prezentowa� sob� to wszystko, czego brakowa�o Jessowi, po za karnacj� i z�bami. - Ponton gotowy! - zawo�a� triumfalnie Matt. Zepchn�� go z kamieni na wod�. - Siadaj z przodu. Mattowi nie uda�o si� znale�� drugiej kamizelki ratunkowej, ale na �cianie w gara�u wuja Dana wisia� r�wnie� pas ratunkowy, jakich u�ywaj� narciarze wodni, za obszerny dla ch�opca, nawet gdy zacisn�� go maksymalnie. Ponton, kt�ry Matt kupi� w lombardzie, by� wykonany z fluorescencyjnego pomara�czowego tworzywa poliuretanowego. Poprzedni w�a�ciciel namalowa� na dziobie czerwono-��te j�zyki ognia, jakby to by� superszybki samoch�d. Na prawej burcie pontonu, na linii zanurzenia, widnia�a �ata. Jess zszed� po g�azach do pontonu, przelaz� przez burt� i usiad� na niskiej drewnianej �aweczce, �ciskaj�c mocno w d�oni pagaj. Matt zepchn�� ponton z brzegu wprost do rw�cego nurtu, z radosnym okrzykiem wskoczy� na ruf� i usadowi� si� na �awce, wbijaj�c kolana w plecy Jessa. Przy�pieszenie by�o zaskakuj�ce. Ich miejsce na brzegu zdawa�o si� ucieka� do ty�u, gdy ponton, porwany nurtem na �rodek rzeki, ruszy� ostro w d�. Bracia machn�li kilkakrotnie wios�ami, ale nie mieli w�a�ciwie nic do roboty, poniewa� rzeka sama ich nios�a. Po obu stronach przemyka�y brzegi, zaro�ni�te g�sto czerwon� olch�. Gdy od po�udniowej strony las si� przerzedzi�, s�o�ce zala�o rzek� i g�azy upstrzone niezliczonymi plamkami miki zaskrzy�y si� w s�o�cu. Rzeka by�a �ywio�em pe�nym dzikiej si�y, prymitywnym i nieposkromionym, bez �ladu ludzkiej ingerencji. - Hej, Matt, co jest...? - Jess wskaza� przed siebie, gdzie woda zdawa�a si� ko�czy�. - Trzymaj si�! - zawo�a� brat. Ponton przefrun�� nad wodospadem, kt�ry mia� niewiele ponad p� metra wysoko�ci, ale Jess krzykn�� mimo woli, gdy opadli w kipiel wodn� za progiem rzecznym. Ponton odbi� si�, poczym szarpn�� do przodu, osiad� na chwil� i pokona� nast�pn�, mniejsz� kaskad�. Matt �mia� si� jak szalony. Chwil� p�niej dostali si� w leniwy wir, ukryty za ods�oni�t� ska��. - To taka radocha, kt�r� zapami�tasz na ca�e �ycie, braciszku! - cieszy� si� Matt. Machn�� energicznie wios�em i ponton wysun�� si� z po wrotem zza bezpiecznego g�azu w rw�cy nurt. Rzeka by�a tutaj p�ytka, kamienie stercza�y tu� pod powierzchni� i ponton zacz�� podskakiwa�. Matt wyda� g�o�ny, radosny okrzyk i j�� wios�owa� z ca�ych si�. Dolina rzeki zw�a�a si�, pozostawiaj�c nad g�owami tylko pas nieba, woda p�dzi�a coraz szybciej. Jess nastawi� uszu. Z do�u dochodzi� basowy odg�os, przypominaj�cy dudnienie lokomotywy. Ich ma�y stateczek mkn�� w tamtym kierunku. Nad kanionem szybowa� oboj�tny rybo��w, wewn�trzna strona jego rozpostartych skrzyde� ja�nia�a upiorn� biel�. Nurt rzeki by� spokojniejszy za os�on� granitowego monolitu, kt�ry tamowa� jej bieg i przes�ania� niebo. Tutaj, w g��bokim cieniu, rzeka mia�a stalowoszar� barw�. Ponton zwolni� i zbli�y� si� do pionowej granitowej �ciany. Ryk, dobiegaj�cy z do�u, nie cich� ani na chwil�. Jess przechyli� si� przez burt� i zanurzy� r�k� w wodzie. By�a tak lodowato zimna, �e mia� wra�enie, i� go gryzie. Wir wodny za kamiennym masywem k��bi� si� niespiesznie i ponton obraca� si� pozornie bezwolnie wok� w�asnej osi. Potem nagle nabra� rozp�du i wychyn�wszy zza ska�y, ruszy� w d� ciasnym przesmykiem. - Hej, co si�...? - krzykn�� Matt. Ponton pomkn�� w�sk� rynn� mi�dzy skalnymi �cianami, po czym odbi� si� od masywnej p�yty. Pagaj Jessa utkwi� w szczelinie i wylecia� mu z d�oni. Ch�opiec pr�bowa� go schwyci�, ale jego palce otar�y si� tylko o szorstki kamie�. Przez kilka mgnie� oka powierzchnia rzeki po zostawa�a g�adka i b��kitna, ale nachylona pod k�tem w d�, tote� woda nabiera�a coraz wi�kszej szybko�ci. Potem strome �ciany kanionu zosta�y w tyle, spieniony nurt za� rwa� z szumem do przodu. W dole mign�a im przed oczami dolina, po czym znienacka Jess wypad� z pontonu, kt�ry z ka�d� chwil� coraz bardziej si� oddala�. Krzykn�� przera�liwie, ale krzyk st�umi�a zatapiaj�ca go woda. Spada�, spada�, kozio�kuj�c we wzburzonej pianie. Uderzy� bole�nie ramieniem o niewidoczny g�az, wiruj�c we wszech�wiecie bia�ej, spienionej wody, zdezorientowany, pozbawiony powietrza, bez brata. Zdar� sobie sk�r� na plecach o kamienie stercz�ce z dna rzeki. Zmusi� si�, by otworzy� oczy, ale nie widzia� nic poza o�lepiaj�cym bia�ym chaosem. Wierzga� nogami jak szalony, usi�uj�c wydosta� si� na powierzchni�, ale impet wody toczy� go dalej i dalej po dnie. Gdy nie m�g� ju� d�u�ej wstrzymywa� oddechu, wci�gn�� spazmatycznie haust wody. Mia� niejasne wra�enie, �e tonie. W nast�pnej chwili rzeka nagle go uwolni�a. Krztusz�c si� i kaszl�c, Jess odkry�, �e znowu mo�e oddycha�. Potrz�sn�� g�ow� niczym pies, pozbywaj�c si� wody zalewaj�cej mu oczy. Ponton zd��y� odp�yn�� ju� do�� daleko, znikaj�c za zakr�tem rzeki. Kolana Jessa znalaz�y oparcie i ch�opcu uda�o si� wygramoli� z wody i wdrapa� na stert� okr�g�ych kamieni. Zgi�ty wp�, pr�bowa� chwyta� oddech. Potem przypomnia� sobie o bracie i odwr�ci� si� w stron� rzeki, wo�aj�c: - Matt! I wtedy zobaczy� brata tu� przed sob�, na odleg�o�� r�ki. Na czole mia� otwart� ran�, znosi� go pr�d. Zgubi� pas ratunkowy, kt�ry podskakiwa� na wodzie przed nim. - Pom� mi, Jess! - wykrzykn�� Matt, wyci�gaj�c r�k� do brata, po czym znikn�� pod wod�, jak gdyby wci�gn�a go tam niewidzialna d�o�. Ci�ko dysz�c, Jess par� do przodu kamienistym brzegiem, staraj�c si� nad��y� za nurtem, kt�ry porwa� jego brata, i widz�c tylko bia�� wzburzon� powierzchni�. Po chwili Matt wynurzy� si� ponownie, jaki� metr od brzegu, usta mia� otwarte, oczy wytrzeszczone. Wbi� w Jessa b�agalny wzrok. - Jess... prosz�... pom� mi... - wykrztusi� i znikn�� pod rozszala�� wod�. Jess ku�tyka� wzd�u� brzegu, omijaj�c g�azy i rumosz skalny oraz wymachuj�c ramionami, by utrzyma� r�wnowag�. Matt wyp�yn�� jeszcze raz. - Jess... Jess... pom� mi! - wo�a�, daremnie m��c�c wod� jedn� r�k�. Z drug� by�o co� nie tak, ci�gn�a si� za nim bezw�adnie. Pr�d znosi� go w d� rzeki, ku kolejnej grzmi�cej, spienionej katarakcie. Potem nast�pi�o pi�tna�cie sekund, kt�re odcisn�y pi�tno na ca�ym �yciu Jessa McKaya. Sta� na brzegu, wyci�gaj�c r�ce do brata, pr�buj�c go dosi�gn��, wykrzykuj�c jego imi�. Nie wszed� jednak do rzeki. Mia� uczucie, �e nogi wros�y mu w ziemi�. By� sparali�owany strachem. Nie odwa�y� si� uczyni� kroku i zanurzy� we wzburzony nurt. Wystarczy�oby uczyni� ten krok i podp�yn�� do brata. Dzi�ki kamizelce ratunkowej utrzyma�by si� bezpiecznie na powierzchni, zdo�a�by utrzyma� ich obu. Tylko tyle, zwyk�y drobiazg - wej�� tam natychmiast, wskoczy� i ratowa� brata. - Jess... - Nad powierzchni� wody wystawa�a ju� tylko broda straszliwie wyczerpanego Matta. Gdy min�y owe nieszcz�sne sekundy, g�owa Matta znikn�a znowu pod wod�, tym razem na dobre. Sko�czy� si� czas, kt�ry by� dany Jessowi na podj�cie decyzji. Drugiej szansy nie otrzyma. Rzeka toczy�a niewzruszenie i bez ko�ca swoje wody. CZʌ� PIERWSZA. Rozdzia� 1. KREW p�yn�ca z rany na nodze wsi�ka�a w �nieg, tworz�c czerwone k�ko, przypominaj�ce �rodek tarczy strzelniczej. Pilot zdawa� sobie spraw�, �e nie pozosta�o mu wiele czasu. P�atki �niegu by�y tak du�e i g�ste, �e nie dostrzega� prawie nic poza swoimi butami, a poniewa� te stopniowo nikn�y pod bia�ym puchem, pomy�la�, �e wkr�tce b�dzie widzia� wy��cznie biel. G�ra ro�ci�a sobie prawo do niego. Za kilka chwil przestanie by� istot� ludzk�, przeistoczy si� w szczeg� topograficzny, jeszcze jeden pag�rek na zboczu McKinley. Przynajmniej wydawa�o mu si�, �e znajduje si� na McKinley. Jego P-16 viper zawi�d� go, stan�� po prostu w p�omieniach. Nast�pnie wpad� w korkoci�g, tote� pilot poci�gn�� d�wigni� i katapultowa� si�, szcz�liwy, gdy otworzy� mu si� spadochron. �nieg z�agodzi� upadek, dzi�ki czemu uda�o mu si� wyl�dowa� w niez�ym stanie. Spadochron wl�k� go niczym p�ug, w ko�cu jednak zdo�a� si� jako� wyswobodzi�. Pilot nazywa� si� Peter Bradley i mniej wi�cej godzin� temu uczestniczy� w �wiczeniach bojowych si� powietrznych. Zosta� oddelegowany do osiemnastej Eskadry My�liwc�w, lecia� z bazy si� powietrznych w Eielson na Alasce, na po�udniowy wsch�d od Fairbanks. Wprawdzie mia� za sob� kurs przetrwania w warunkach arktycznych, przeprowadzony przez Cool School w Eielson, podczas kt�rego do�wiadczy� i przejmuj�cego ch�odu, i g�odu, ale tutaj by�o to co� zupe�nie innego - mia� z�aman� nog� i by� zupe�nie sam. W Cool School dowiedzia� si� o letargu i otumanieniu, jakie towarzysz� zamarzaniu. Zastanawia� si�, jak d�ugo jeszcze b�dzie funkcjonowa� jego m�zg. Bo�e, jak bardzo pragn�� zobaczy� jeszcze cho� raz swoj� �on�. On m�g� sobie pilotowa� vipera, ale to Karen by�a g�ow� rodziny. Roze�mia� si� cicho, jego oddech uni�s� si� w postaci ob�oczka pary i odp�yn�� gdzie� do ty�u. Mia� na sobie szarozielony kombinezon lotniczy i zimow� kurtk�, ale efekt by� taki sam, jak gdyby spowija� go papier ry�owy. Na lewym r�kawie, w kieszeni zapi�tej na rzep, znajdowa� si� baton Snickers. Przyda mu si� w�a�nie w tej chwili. Znowu pogr��y� si� we wspomnieniach. Uda�o mu si� szcz�liwie wyl�dowa�. Po kr�tkim zje�dzie po �niegu odczepi� spadochron od uprz�y, po czym zd��y� uczyni� zaledwie cztery kroki. Musia� st�pn�� na �nie�ny most, poniewa� warstwa �niegu pod jego butami zapad�a si� nagle. Przez chwil� spada�, wreszcie uderzy� o ziemi� i zacz�� stacza� si� w d�. Zaczepi� nog� o g�az i us�ysza� g�uche chrupni�cie. W ko�cu za trzyma� si� w miejscu, gdzie le�a� teraz, i nie by� w stanie przesun�� si� nawet o kilka centymetr�w. Bradley podni�s� g�ow�. Nagle uleg� wra�eniu, �e nie jest sam. To dziwne, poniewa� bez w�tpienia nikogo tu nie by�o. Popatrzy� w prawo, potem w lewo, przez g�sty �nieg, zas�aniaj�cy widoczno��. - Czy kto� tu jest? - spyta� g�o�no. Oczywi�cie, �e nie. Nie na tej g�rze, w listopadzie. Peter pozna� swoj� �on� w kantynie bazy lotniczej Fairchild, w pobli�u Spokane, gdzie si�y powietrzne wys�a�y go do szko�y przetrwania - niestety, nic z tego, czego si� tam nauczy�, nie mog�o mu si� teraz przyda�. Nie by� w stanie si�gn�� po batonik, znajduj�cy si� w kieszeni na lewym r�kawie, poniewa� r�ce mia� r�wnie ma�o sprawne, jak gdyby wyl�dowa� na Ksi�ycu. Karen prowadzi�a kantyn�, a on sta� przy stoisku z czasopismami, ogl�daj�c reklamy biustonoszy w "Cosmopolitan" - przysi�g� jej p�niej, �e po raz pierwszy w �yciu. Przesz�a wtedy obok niego i roze�mia�a si� - a sze�� tygodni p�niej byli ju� ma��e�stwem. Peter zastanawia� si�, gdzie si� znajduje, czemu wszystko jest bia�e. Wyskoczy� z samolotu w dzie�, tote� s�o�ce wci�� by�o na niebie, ale przy�mione, oboj�tne. Wyl�dowa� ponad lini� drzew, gdzie zimny wiatr Wia� prawie bezg�o�nie, by� tylko przyt�umionym westchnieniem. I tak Oto siedzia� na �niegu, krwawi�c. Jego �ona... Czu� zapach jej perfum tutaj, na tej g�rze. Znowu popatrzy� w lewo. -Karen? Ogarn�a go rado��, poczu� lekki zawr�t g�owy. Widzia� wyra�nie, cho� tylko na odleg�o�� metra. Absolutna biel �nie�ycy nabra�a teraz delikatnego, blador�owego odblasku. By�o to niemal jak umieranie, tutaj, wysoko, na tej g�rze. Po prostu bezbolesne odej�cie. Ale przecie� jego �ona jest w Fairbanks. Tak bardzo pragn�� zobaczy� j� jeszcze raz. Tylko tyle, zobaczy� Karen, ona jednak by�a daleko. Przywo�a� na pami�� ich miesi�c miodowy. Pojechali gdzie� w ciep�e strony, ale nie pami�ta� dok�d, za skarby �wiata nie m�g� sobie tego przypomnie� w tej chwili. Jego cia�o umiera�o, a wraz z nim umiera�y wspomnienia. Zewsz�d spowija� go ch��d. Kona�. - Bingo. G�os. Tu� przed nim. Z pewno�ci� g�os Boga. Bradley spodziewa� si� czego� bardziej majestatycznego, jakiego� pi�knego cytatu ze Starego Testamentu, ale w ko�cu mo�e by� i "bingo". Kim jest zwyk�y porucznik lotnictwa, by krytykowa� Boga? - Wygl�da na to, poruczniku Bradley, �e jest pan �ywy. To dobry po cz�tek. i �nieg przybra� posta� m�czyzny, kt�ry stan�� przed Bradleyem, a nast�pnie pochyli� si� nad nim. Mia� na sobie obszern� czerwon� ciep�� kurtk� z kapturem, jakie nosz� ratownicy, z naszyt� na r�kawie ameryka�sk� flag�. Otar� czo�o futrzan� r�kawic�. W d�oni trzyma� czekan. - Bardzo boli? - spyta�. - Ju� nie - wyszepta� z trudem Bradley. M�czyzna zdj�� plecak z ramion. - Zajmiemy si� tob�. Nie martw si� o nic. Do jego uprz�y wspinaczkowej przymocowana by�a lina asekuracyjna, kt�ra znika�a gdzie� z ty�u za nim. Trzymaj�c si� liny, ze �nie�ycy wynurzy� si� drugi m�czyzna, potem trzeci, obaj r�wnie� w takich samych czerwonych kurtkach. Pierwszy m�czyzna m�wi� co� szybko przez radiotelefon. - Worek i podgrzewana kropl�wka - poleci� szef ratownik�w swemu zespo�owi. Inni ratownicy nie odzywali si�. Poruszali si� w milczeniu, szybko, jak gdyby wykonywali dobrze sobie znany uk�ad choreograficzny. Otworzyli zestaw stosowany przy hipotermii i rozwin�li oliwkowo szary worek, przypominaj�cy �piw�r, kt�ry s�u�y� do ratowania ofiary wypadku. Wzd�u� niego by�y naszyte uchwyty, w odst�pach na wysoko�ci ramion i kolan pacjenta. Otw�r na g�ow� by� oblamowany sztucznym futrem. Szef ratownik�w sprawdzi� puls Bradleya i jeszcze par� innych rzeczy, kt�rych pilot nie rozumia�. Nast�pnie ratownicy usztywnili z�aman� nog� nadmuchiwanymi �ub kami i bez zbytnich ceregieli umie�cili Petera Bradleya w ocieplanym worku. Ich szef ratownik�w uruchomi� kilka p�torakilogramowych ogrzewaczy chemicznych, owin�� je w �ciereczki, �eby nie poparzy�y pilota, po czym wsun�� je do �rodka. Pierwszy ratownik delikatnie omi�t� �nieg z twarzy Bradleya - by� to gest tak pe�en �yczliwo�ci, �e pilot nigdy si� z czym� takim nie spotka�. Nast�pnie roz�o�ono i podsuni�to pod niego sztywny kawa�ek cienkiego plastiku. My�li Bradleya by�y rozchybotane niczym p�omie� �wiecy na wietrze. Sp�dza� w�a�nie miesi�c miodowy w Meksyku ze swoj� �wie�o po�lubion� ma��onk�. Tak, w�a�nie tak. Poruszy� wargami, ale nie wydoby�y si� z nich �adne s�owa. Ten sam ratownik pochyli� si� ku niemu bli�ej i pilot spr�bowa� jeszcze raz: - Czy moja �ona Karen jest z wami? Ratownik pochyli� si� jeszcze ni�ej. - �ona? Jest w Fairbanks. Za chwil� dostanie telefoniczn� wiadomo��, �e odnale�li�my ci� i to �ywego. Karen sta�a tu� obok, po lewej stronie, w swojej d�ugiej niebieskiej kurtce z kapturem, podbitej futrem. Pachnia�a perfumami, kt�re kupi� jej w Meksyku. Niech tam jego wybawcy my�l� sobie inaczej. - Jak si� nazywasz? - spyta� ranny pilot. -Jess McKay. Kapitan Jess McKay. Dwie�cie dwunasta Eskadra Ratownictwa Lotniczego. - Nikt nie p�aci nam za gadanie - burkn�� drugi ratownik. - Na dole czeka helikopter, a moje �arcie wci�� siedzi w mikrofal�wce. Z pewno�ci� wysch�o na wi�r. - To taki rodzaj humoru - wyja�ni� McKay. - Trzeba troch� czasu, �e by do niego przywykn��. Jeden z ratownik�w, asekuruj�c si� lin�, wspi�� si� trzydzie�ci krok�w wy�ej, �eby ubezpiecza� koleg�w. McKay oraz inny ratownik chwycili tobogan i zacz�li schodzi� w d�. - Trzymamy ci� mocno - rzek� uspokajaj�co Jess McKay. - Wyjdziesz z tego. - Nie, ja umar�em - odpar� pilot. - Jestem tego ca�kiem pewny. Umar�em. - Nie tutaj, na tym mrozie - wyszczerzy� z�by w u�miechu McKay. - Uznajemy cz�owieka za martwego, dopiero gdy jest ciep�y i martwy. - ILE czasu do nast�pnego dzia�ania? - spyta�a Gwen Weld. Z wielu g�o�nik�w rozleg� si� g��boki g�os, wype�niaj�c ca�e pomieszczenie, niczym g�os Boga. Nie wiadomo by�o, sk�d dochodzi. - Dwie minuty, dwana�cie sekund. - Dzi�kuj�. Maszyna nie zareagowa�a. Gwen sama za��da�a wcze�niej, �eby usuni�to z tekstu programu zwrot: "Prosz� bardzo" albo jeszcze gorszy: "Nie ma za co", poniewa� uwa�a�a, �e trudno o co� bardziej po zbawionego sensu ni� zdawkowe uprzejmo�ci krzemowego obwodu scalonego. - Khe, khe - odkaszln�a g�o�no, po czym chrz�kn�a trzy razy i za mrucza�a cicho. - S�ucham? - spyta� po chwili G�os. U�miechn�a si�, uradowana tym ma�ym zwyci�stwem. Pogardza�a G�osem. - Prosz� powt�rzy� instrukcj�, panno Weld. - Naci�nij to - powiedzia�a, za�enowana swoim zachowaniem. Droczy si� z komputerem. Jak mog�a upa�� tak nisko? Przekomarza�a si� z G�osem, �eby zaprz�tn�� czym� swoj� uwag�, rozproszy� strach. Jej d�o� na myszce ci�gle dr�a�a, mimo �e Gwen przebywa�a w tym okropnym pomieszczeniu na jachcie "Wiktoria" od dziewi��dziesi�ciu minut i powinna by�a troch� si� ju� uspokoi�. Kabina nie mia�a ani jednego okna, o�wietla�y j� tylko zimne jarzeni�wki i md�y blask monitor�w. Luki od strony dziobu i od strony rufy by�y stalowe, zaopatrzone w pokr�t�a. W�a�ciciel �odzi nazwa� to pomieszczenie kabin� nawigacyjn�, troch� �artobliwie, poniewa� nie by�o w niej ani jednej mapy nawigacyjnej, tablicy p�yw�w ani mapy pr�d�w morskich. Natomiast niemal wszystkie pionowe powierzchnie by�y pokryte monitorami o p�askich ekranach. Do sto�u przymocowano - dla zabezpieczenia przed ze�lizgni�ciem si� podczas przechy��w �odzi -jeszcze dwa monitory, trzy komputery przeno�ne oraz mikrofony. Stary marynarz, kt�ry szuka�by odrobiny mosi�dzu lub r�ni�tego szk�a, czego�, co kojarzy�oby to wn�trze z histori� �e glarstwa, nie znalaz�by niczego. Ani sekstans�w, ani kompasu, ani barometru, niczego, co m�wi�oby o morzu. Pomieszczenie by�o kompletnie bezosobowe, przypomina�o raczej laboratorium ni� kabin� na wigacyjn�. Zaprojektowa�a je Gwen Weld. A przynajmniej, jako szef zespo�u, zainstalowa�a dzia�aj�ce oprogramowanie komputer�w. Na makiecie, w siedzibie WorldQuest w Boise, nie czu�a tej obawy, testuj�c systemy przez wiele godzin. Jednak�e tutaj, na tej ko�ysz�cej si�, rzucanej falami �odzi, mia�a wra�enie, �e �ciany zaciskaj� si� wok� niej, oddech mia�a przy�pieszony, poci�a si�. Fakt, �e sama urz�dzi�a ten pok�j, bynajmniej nie rozprasza� jej obaw. Czu�a si� zdegustowana sama sob�. Czy Rex Wyman mia� nad ni� tak� w�adz�, �e pozwoli�a si� zamkn�� w tej p�ywaj�cej trumnie? Gwen mia�a kiedy� w�asn� �agl�wk� i potrafi�a na niej p�ywa�. Tworz�c pieczo�owicie systemy dla tego jachtu, jeszcze gruntowniej uczy�a si� morza. To, czego si� dowiedzia�a, zaniepokoi�o j�, sprawi�o, �e zacz�a traktowa� otwarte morze jak wroga. Morze oferuje z�udzenia jako prawd� i kryje niebezpiecze�stwa pod pozorami przychylno�ci i komitywy. O mil� od Cannon Beach "Wiktoria" pru�a dziobem fale owego nie bezpiecznego morza, rozbryzguj�c wod�, z Gwen Weld w w�skiej kabinie pod pok�adem. Wiatr by� po�udniowy i ��d� sz�a szerokim halsem, jej pot�ny bom ko�ysa� si� nad relingiem lewej burty. Wanty i sztagi by�y idealnie napi�te, a ruchomy takielunek ustawiony w taki spos�b, by �agle chwyta�y pe�ny wiatr. Grot�agiel i kliwer wydyma�y si� majestatycznie. Maszt "Wiktorii" wznosi� si� pi��dziesi�t dziewi�� metr�w nad pok�adem, tworz�c wraz z �aglami aerodynamiczny klin, wsp�graj�cy idealnie z wiatrem. Jacht by� masywny, lecz zgrabny, sun�� pewnie po morzu, zanurzaj�c si� i tn�c dziobem fale. Mg�a przes�oni�a s�o�ce i nie wida� by�o niczego poza zasnuwaj�c� wszystko biel�. "Wiktoria" zdawa�a si� pod��a� ku �wietlistej niewiadomej. Tymczasem potrzebna by�a dok�adna wiedza o morzu poza niewielkim jego kr�giem wok� "Wiktorii". Dok�adnie przed jachtem, w odleg�o�ci jakich� trzystu metr�w, wynurza�a si� skata House Rock, niepokonany granitowy obelisk, oboj�tny na wieczne sztormy Pacyfiku. Stercza�a z dna oceanu jakie� p� mili od linii brzegowej. Podstawa szarej ska�y by�a mokra od py�u wodnego i l�ni�ca jak cerata. Granitowa kolumna wznosi�a si� na dwana�cie metr�w nad rozko�ysanym morzem, niesko�czenie spokojna w�r�d wzburzonej wody. "Wiktoria" par�a do przodu z wyd�tymi �aglami. House Rock wy�oni�a si� z mg�y, zagradzaj�c drog� jachtowi. Jacht nie zmniejszy� pr�dko�ci i oto ska�a by�a ju� w pe�ni widoczna, ogromny g�az, o kt�rego pokryt� p�klami powierzchni� rozbija�y si� fale, wznosz�c pod niebo po t�ne bryzgi piany. ��d� zbli�a�a si� coraz bardziej do House Rock. Gdy dzieli�o j� od ska�y jakie� czterdzie�ci metr�w - mniej ni� ca�a jej d�ugo�� - "Wiktoria" przechyli�a si� nagle na praw� burt�, potem obracaj�c si� do wiatru, przechyli�a z kolei na lew�, a� reling skry� si� pod wod�. Gwen Weld mia�a wra�enie, �e zapada si� razem z fotelem, na kt�rym siedzia�a. Nie dotyka�a niczego w swojej kabinie, z wyj�tkiem fili�anki kawy. Grot�agiel i kliwer niemal natychmiast zosta�y automatycznie zwini�te, sprowadzaj�c jacht do idealnej pozycji na nowym kursie. Po kilku sekundach gro�ba zag�ady wisz�ca nad "Wiktori�" min�a i jacht zn�w ko�ysa� si� rado�nie na falach, zmieniwszy kierunek. House Rock oddala�a si� szybko, a� znikn�a z powrotem we mgle. Od wschodu dobiega� huk fal przybojowych, rozbijaj�cych si� o urwiste wybrze�e Oregonu. ��d� wykona�a znowu zwrot, ustawiaj�c si� dziobem do wiatru, grot�agiel i kliwer obwis�y, bom - rozmiar�w s�upa telefonicznego - przemkn�� nad pok�adem jak kosa. Nowy kurs zaprowadzi�by "Wiktori�" w ci�gu kilku chwil prosto na urwisty brzeg. Setki pokole� �eglarzy uzna�yby "Wiktori�", s�dz�c po wygl�dzie, po �aglach wzd�tych na wietrze, za zwyk�y jacht �aglowy, gdyby jednak przyjrzeli jej si� bli�ej, oniemieliby ze zdumienia. Wci�garki do �agli, z nierdzewnej stali, by�y zasilane spod pok�adu i nie mia�y w og�le korb, cz�� z nich by�a wspomagana przez wci�garki na baterie akumulatorowe, kt�re naci�ga�y liny no�ne. Grot�agiel m�g� by� zwijany do wewn�trz masztu. Kliwer natomiast by� podnoszony na szlagu, a jego po wierzchnia redukowa�a si� automatycznie. Setki czujnik�w naci�gu, wielko�ci i koloru plastr�w opatrunkowych Band-Aid, znaczy�y �agle. Owych dawnych �eglarzy zdziwi�yby r�wnie� materia�y, z kt�rych wykonane by�y poszczeg�lne elementy jachtu: maszt z w��kna w�glowego, sze��dziesi�ciopi�ciotonowy kad�ub z aluminium, liny takielunku z kevlaru, �agle z dakronu i mylaru, prawie sto kilometr�w �wiat�owodowego kabla pod pok�adem. I nie mieliby poj�cia o antenach, kopu�kach anteny radiolokatora, zawieszonych kardanowo talerzach anten satelitarnych oraz kamerach. Ale najbardziej zdumiewaj�cy - i przera�aj�cy - by�by dla tamtych �eglarzy kokpit "Wiktorii", w kt�rym znajdowa�y si� jedynie wbudowane �awki i nic poza tym. Nie by�o ko�a sterowego, kt�re porusza�oby sterem. Nie by�o szafki kompasowej i �adnych urz�dze�. Kokpit by� pusty. Wtedy owi niegdysiejsi �eglarze powzi�liby podejrzenie, �e "Wiktoria" to statek widmo. Na pok�adzie nie krz�ta�a si� za�oga. Nie wida� by�o kapitana, sternika ani nawigatora. Rozmiary "Wiktorii" -jej czterdzie�ci siedem metr�w d�ugo�ci, dziewi�ciometrowy bom - wymaga�y obecno�ci na pok�adzie dwudziestoosobowej za�ogi, a nie by�o tam absolutnie nikogo. I "Wiktoria" by�aby w istocie statkiem widmem, gdyby nie Gwen Weld, popijaj�ca kaw� w jej wn�trzu. Ona jedna, technik komputerowy, stanowi�a ca�� za�og� jachtu. Gwen pracowa�a nad tym projektem przez dwa lata, teraz jednak, gdy ju� znalaz�a si� na pok�adzie, mia�a niewiele do roboty, tote� wpatrywa�a si� w monitor, kt�ry przekazywa� widok rejestrowany przez kamer� zamontowan� na topie masztu. Mog�a prze��czy� si� na kt�r�kolwiek z kilkunastu innych kamer zewn�trznych lub jedn� z wielu kamer wewn�trznych, zainstalowanych w po mieszczeniach "Wiktorii". Mog�a nawet przygl�da� si� w�asnym plecom i ty�owi g�owy, kt�ry to obraz przekazywa�a kamera umieszczona za ni�. Rex mia� fio�a na punkcie tych wszystkich kamer. Pe�no ich by�o r�wnie� w jego domach. Gwen s�czy�a kaw�. Nie cierpia�a nigdy na chorob� morsk�, by�a na ni� odporna. Nie uodporni�a si� jednak na strach, a tu, w tym pudle, na dole, by�o go od groma i troch�. - Jak leci, Gwen? - us�ysza�a nagle z g�o�nik�w. Tym razem przem�wi� nie G�os, lecz w�a�ciciel "Wiktorii", Rex Wyman. Gwen nie mia�a ochoty s�ucha� go z otaczaj�cych j� wok� g�o�nik�w, nacisn�a wi�c kilka klawiszy, wy��czaj�c wszystkie poza jednym, umieszczonym na pobliskim stole. Zwr�ci�a si� twarz� do g�o�nika. - Wiesz r�wnie dobrze jak ja, �e wszystko jest w najlepszym porz�dku, Rex. Masz to wszystko r�wnie� przed oczami. - Wci�� jeste� zdenerwowana artyku�em w "People", prawda? - po wiedzia� Wyman. By� mo�e przebywa� w tej chwili w Boise, a mo�e w Nowym Jorku lub D�akarcie. Nie b�dzie wiedzia�a, dop�ki sam jej nie powie. - Artyku� w og�le mnie nie obchodzi. - Ani troch�? - Dlaczego mia�abym si� denerwowa� zawart� w nim sugesti�, �e za wdzi�czam moje stanowisko wiceprezesa w WorldOuest, odpowiedzialnego za integracj� system�w, bliskiemu zwi�zkowi z tob�? - Mia�a na dziej�, �e jej ton zabrzmia� wystarczaj�co oschle i sarkastycznie. - Za to wysz�a� �adnie na zdj�ciu - za�artowa� Wyman, mo�e z Rio. Przekomarza� si� z ni�. Zwykle odp�aca�a mu tym samym i oboje wybuchali �miechem. Tym razem by�a zbyt przestraszona - na jachcie p�dz�cym z karko�omn� szybko�ci� ku skalistemu wybrze�u - by si� z nim �cina�. - Mieli�my utrzyma� to w tajemnicy, Rex - rzek�a z wyrzutem. - Nie mia�em poj�cia, �e na przyj�ciu zjawi si� fotograf, kochanie. Chwileczk�, Gwen. - Wyman zas�oni� mikrofon, wydaj�c komu� polecenia, prawdopodobnie Rogerowi Hallowi, kt�ry wi�d� �ycie u jego boku, z elektronicznym notebookiem w pogotowiu. W�osy Gwen Weld by�y czarne jak skrzyd�o kruka. Czekaj�c na Rexa, owija�a pasemko wok� palca. Zwykle w�osy opada�y jej swobodnie na ramiona, dzisiaj jednak zwi�za�a je w ko�ski ogon. Nadawa�o jej to dziewcz�cy wygl�d, czego zazwyczaj stara�a si� unika�, zw�aszcza w pracy. Owalna twarz, wyraziste rysy, zaskakuj�co niebieskie oczy. Szafirowe, jak dawno temu nazwa�a je matka Gwen. Sama by�a zielonooka i lubi�a opowiada�, �e jest dla niej absolutn� zagadk�, sk�d si� wzi�� u c�rki ten niebieski kolor. Po ojcu, mia�a ochot� krzykn�� Gwen, ale gdy by�a jeszcze ma�a, matka da�a jej jasno do zrozumienia, �e ka�da wzmianka o nim zrani j� g��boko, tote� kolor oczu ojca pozosta� do tej pory tajemnic�. W brodzie mia�a niewielki do�ek, nos odrobin� za du�y, lekko garbaty. Gdy z wiekiem nabra�a dystansu, zacz�a uwa�a�, �e jej nos jest w�adczy i stanowi oznak� charakteru. Uszy zdobi�y jej ma�e brylanciki, kt�re podkre�la�y kolor oczu. Mia�a na sobie tenis�wki, d�insy i wodoodporn� bluz� z emblematem WorldOuest. - Ju� jestem - odezwa� si� znowu g�os Wymana. - Za p� minuty otrzymasz kolejne zadanie dla "Wiktorii". - My�la�am, �e b�dziesz dzisiaj na pok�adzie - zrobi�a grymas, wpatruj�c si� w g�o�nik, jak gdyby mog�a zobaczy� tam jakim� cudem min� Wymana. - C�, pozw�l, �e b�d� szczery - powiedzia�. By� to jeden z jego ulubionych zwrot�w. - Nikt nie mo�e zobaczy�, �e po�wi�cam "Wiktorii" zbyt wiele czasu lub uwagi. S�uchaj, Gwen, wiesz, jak wa�ne jest dla mnie zwyci�stwo mojej �odzi, ale w �adnym wypadku nie mog� si� o tym dowiedzie� moi rywale. - Wiedz�, �e wyda�e� na ten jacht pi��dziesi�t milion�w dolar�w. - Ca�y �wiat wie r�wnie�, �e pi��dziesi�t milion�w dolar�w to dla mnie drobne pieni�dze. Ale czasu mam tyle samo, co wszyscy pozostali. Je�li wezm� par� dni wolnego, �eby wyp�yn�� w morze, moi konkurenci natychmiast to zauwa��. Zaczn� w�szy�, a tego nie chc�. Wyman zam�wi� wykonanie "Wiktorii" w stoczni Royal Huisman Shipyards, tak jak kto� inny kupi�by komplet opon u pana Goodwrencha. Przynajmniej Wyman chcia�, �eby �wiat tak my�la�. Gwen Weld by�a lepiej zorientowana. Wiedzia�a, co reprezentuje sob� "Wiktoria". - To wielki sukces, Gwen - powiedzia� Rex Wyman. - Moje za�ogi na "Pelikanie" i w Boise ca�kowicie si� ze mn� zgadzaj�. "Pelikan", macierzysty statek jachtu, zakotwiczony w odleg�o�ci sze�ciu mil od brzegu, by� zaadaptowan� platform� wiertnicz�, maj�c� czterdzie�ci pi�� metr�w d�ugo�ci i l�dowisko dla helikopter�w na rufie. Na "Pelikanie" znajdowa�a si� kabina identyczna jak centrum sterowania na "Wiktorii", z identycznymi monitorami, wy�wietlaj�cymi te same informacje dotycz�ce jachtu. Jeszcze jedno pomieszczenie z takimi samymi monitorami, wy�wietlaj�cymi te same informacje, znajdowa�o si� w centrali WorldOuest w Boise. Gdy Gwen Weld by�a sama na "Wiktorii", tuziny in�ynier�w, konstruktor�w statk�w �aglowych i kapitan�w �ledzi�o post�py jachtu. Wcze�niej przeprowadzono pr�by �eglowania z nieliczn� za�og� na pok�adzie. To by� pierwszy test po ��czonych system�w. Rex Wyman mia� talent do stwarzania przychylnej reklamy. Nie by�o najmniejszej potrzeby, �eby "Wiktoria" p�yn�a bez za�ogi w dniu testowania system�w, po prostu Wyman uwa�a�, �e zrobi to wi�ksze wra�enie. Prasa rozg�osi t� sensacyjn� wiadomo�� po ca�ym �wiecie: "Najdro�szy w historii jacht �aglowy przeby� niebezpieczn� tras�, przy silnym wietrze i g�stej mgle, nie maj�c na pok�adzie �adnej za�ogi po za wiceprezesem do spraw integracji system�w". - Gdzie jeste� teraz, Rex? - musia�a w ko�cu spyta�. - Na pasie startowym lotniska Charlesa de Gaullea. Za kilka chwil startujemy. "Wiktoria" mkn�a w kierunku wybrze�a, odleg�o�� mi�dzy kilem a dnem oceanu szybko si� zmniejsza�a. Gdy wiatr rozwia� cz�ciowo mg��, ukaza�a si� nagle linia brzegowa. ��d� sz�a prosto na mielizny i wysoki urwisty brzeg. - Wspomnia�e�, �e mogliby�my spotka� si� u ciebie w pi�tek - powiedzia�a Gwen. - A o kt�rym mie�cie m�wi�em? Wyman uwielbia� takie zagrywki, kocha� przypomina�, �e jest teraz obywatelem �wiata i ma pi�� dom�w na trzech kontynentach. - O Su� Valley - odrzek�a. - Toby przyjedzie tam, by odwiedzi� rodzic�w. Mo�e spotkaliby�my si� we tr�jk�? - Toby od�o�y� s�uchawk�, gdy rozmawia�em z nim ostatnio - odpar� Wyman. Toby Od�li i Rex Wyman byli za�o�ycielami WorldOuest. - Przecie� robi to od dwudziestu lat. Sam mi o tym m�wi�e�. - Tak, mo�liwe - powiedzia� z Francji Wyman. - No, no, prosz� bardzo. Zaledwie trzy stopy wody mi�dzy kilem a dnem oceanu. Ka�da inna ��d� za moment osiad�aby na mieli�nie. Nie musia� jej tego m�wi�. Na jednym z monitor�w Gwen widzia�a tr�jwymiarowy obraz dna oceanu z na�o�onym obrazem kila. Obraz przesuwa� si� po ekranie, w miar� jak "Wiktoria" w szybkim tempie zbli�a�a si� do mielizny. - Ster na nawietrzn� -wyrecytowa� monotonnie G�os. Program oraz mechaniczne i hydrauliczne systemy wykona�y swoje zadanie. Fotel Gwen niemal uciek� spod niej, gdy ��d� zmieni�a kurs na zach�d - po�udniowy zach�d, kieruj�c si� na otwarte morze i unikaj�c niebezpiecznego brzegu. - Uda�o si�! - S�ysza�a radosne uniesienie w g�osie Rexa. - "Wiktoria" jest dok�adnie tym, czym twierdzi�em, �e b�dzie, Gwen. Wierzysz mi teraz? - Zawsze ci wierzy�am - odpar�a po prostu. - "Pelikan" zabierze ci� za dwadzie�cia minut i we�mie "Wiktori�" na hol - rzek� Rex. - A wracaj�c do tego weekendu... - Spotkajmy si� w Ketchum - zaproponowa�. - W pi�tek wieczorem. Roger wy�le po ciebie samoch�d. - B�d� tam. - Musz� ko�czy� - powiedzia� Wyman. - Kocham ci�. - Po��czenie zosta�o przerwane. Rozpo�cieraj�c dumnie �agle, wyd�te na wietrze, tn�c dziobem fale, "Wiktoria" �pieszy�a na spotkanie ze statkiem pomocniczym. - Ja te� ci� kocham - odpowiedzia�a Gwen w pustk�, g�osem pe�nym melancholii. Rozdzia� 2. SIEDZIBA Harbor Yacht Clubu znajdowa�a si� na wybrze�u zatoki San Francisco. Pi�trowy budynek klubu o �cianach pokrytych �r�dziemnomorskim stiukiem i dachem z czerwonej dach�wki mia� ogromne okna wychodz�ce na zatok� i taras na pierwszym pi�trze, na kt�rym zebrali si� liczni widzowie. Wielu z nich trzyma�o w d�oniach drinki. Po wschodniej �cianie budynku pi�a si� wistaria, niekt�re jej p�dy oplata�y si� wok� balustrady z kutego �elaza. Na trawniku mi�dzy budynkiem klubu a przystani� by�y rozbite bia�e namioty aprowizator�w, mi�dzy go��mi krz�tali si� kelnerzy z tacami. Ekran Mitsubishi Diamond Vision, o ogromnej powierzchni - przek�tna pi�� metr�w - zosta� zainstalowany za podium w klubowym patio. Na ekranie widnia�o logo WorldOuest w �ywych zielonych i nie bieskich kolorach. Przed ekranem ustawiono sk�adane krzes�a. Dwa bary w patio cieszy�y si� du�ym powodzeniem, barmani uwijali si� jak w ukropie. Wewn�trz klubu by� ustawiony st� szwedzki, ku kt�remu zd��a� nieprzerwany strumie� go�ci z talerzami w r�kach. Go�cie zebrali si� t�umnie r�wnie� na klubowej przystani. Wychyleni do przodu, przygl�dali si� "Wiktorii", spl�t�szy r�ce za plecami, jak gdyby znajdowali si� w galerii sztuki i wiedzieli, �e nie powinni do tyka� obiektu, kt�ry podziwiaj�. Na pomo�cie rozstawieni byli stra�nicy - z przodu, po�rodku i z ty�u �odzi - kt�rzy zachowywali si� jak przewodnicy wycieczek. Go�cie, popijaj�c martini lub szkock�, ze znajomo�ci� rzeczy kiwali g�owami nad poszczeg�lnymi zaletami projektu. Cz�� z nich gapi�a si� na zagadkowe elementy na g�rze, dziwny takielunek, niespotykane anteny i niekt�re urz�dzenia, ukryte w podstawie ko�a sterowego. T�um w patio zgromadzi� si� wok� podium. Z siedziby klubu wysypywali si� kolejni go�cie, by do��czy� do zgromadzonych. Gwen nie widzia�a z pomostu, co si� dzieje. Przypomina�o to procesj� z budynku do podium. Potem us�ysza�a zwielokrotniony przez megafony g�os Rexa Wymana. - Dzi�kuj�, panie gubernatorze, za ciep�e przyj�cie. Zawsze z wiel k� przyjemno�ci� odwiedzam Harbor Yacht Club, gdzie moi pracownicy i ja jeste�my zawsze mile widziani. - Cze��, Gwen - us�ysza�a czyj� g�os z prawej strony. Odwr�ci�a si�, by zobaczy� nie�mia�y u�miech pod baseballow� czapk�. Cho� raz Toby Od�li mia� na sobie eleganckie spodnie, lecz wyra�nie nie czu� si� w nich swobodnie. R�ce wcisn�� g��boko w kieszenie, gin�� dos�ownie w workowatym swetrze koloru musztardy. Uk�oni� si� jej, mobilizuj�c j�, by przypomnia�a sobie jego imi�, jak gdyby ona czy ktokolwiek inny m�g� je zapomnie�, ale to pe�ne nadziei skinienie i nie�mia�y u�miech by�y dawnym przyzwyczajeniem z czas�w, kiedy pozostawa� jeszcze nieznany. U�miechn�a si� do niego. - Nie spodziewa�am si�, �e jeden z najbogatszych ludzi w kraju, dwudziesty pod wzgl�dem maj�tku, mo�e si� tak skrada� do ludzi, Toby, no i prosz� bardzo. Od�li parskn�� �miechem. - Spad�em na dwudziest� pierwsz� pozycj�. Przede mnie wpakowa� si� jaki� Walton. Z pomostu nadp�yn�� g�os Rexa Wymana: - M�ski sport, jakim s� regaty �eglarskie, ulegnie odt�d zmianie ju� po wsze czasy. - M�j Bo�e - powiedzia�a z niedowierzaniem Gwen. - Toby, czy ty pod t� baseballow� czapeczk� masz ogolon� g�ow�? - Zerwa�a mu czapk� z g�owy. - To nowa moda u mnie w pracy - odpowiedzia�. - Zrobili to wszyscy szyfranci. �ysa g�owa z tatua�em na czubku. Ogoli�em g�ow�, ale nie odwa�y�em si� na razie zrobi� tatua�u. Odwiedzi�em za to solarium, �eby uzyska� ten �adny br�zowy kolorek. - Regaty Sydney-Hobart i Fastnet Race przestan� by� najbardziej presti�owymi wy�cigami morskimi w trudnych warunkach pogodowych. Ich miejsce zajmie Pacific Winter Challenge. Wyman podni�s� r�k� szerokim gestem, wskazuj�c na ekran Mitsubishi, z kt�rego znikn�o logo WorldOuest, a na jego miejscu ukaza�a si� mapa Pacyfiku, od Kalifornii w kierunku zachodnim do wybrze�y Japonii oraz na p�noc do Morza Beringa. - �eglarze, kt�rzy postanowili podj�� wyzwanie, wyrusz� z zatoki San Francisco - most pos�u�y za lini� startu - i pop�yn� przez Pacyfik do Tokio - m�wi� dalej Wyman. - Niekt�rzy s�awni regatowcy przyj�li wyzwanie Rexa - powiedzia� Od�li. - Widzisz tam t� kobiet�? Wysok�, czarnow�os�? Nazywa si� Genevieve DeLong. We Francji wi�cej si� o niej pisze ni� o prezydencie. Jest bohaterk� narodow� z powodu zwyci�stwa w BO� Challenge. Kiedy p�ynie z za�og�, mo�na by� pewnym, �e stanowi� j� najlepsi �eglarze. A jej �odzie - kto j� finansuje zawsze by�o tajemnic�, podejrzewam, �e chyba rz�d francuski - zawsze s� dzie�em sztuki. - O kim z tych ludzi powinnam jeszcze wiedzie�? - O Duncanie Davisie. Ustanowi� rekord w regatach z Los Angeles do Honolulu. Przep�yn�� ten dystans w niewiele ponad siedem dni. Od kiedy Od�li odszed� z WorldOuest - zabieraj�c ze sob� czterdzie�ci procent akcji - zakupi� kontrolne pakiety w pi�tnastu ma�ych firmach w Dolinie Krzemowej, w Research Triangle w Karolinie P�nocnej i w okolicach Seattle. Niekt�rzy znawcy przedmiotu twierdzili, �e po prostu ryzykuje w�asne pieni�dze, lecz Od�li by� niedoceniany przez ca�e swoje �ycie i cho� niekt�re jego firmy nie osi�gn�y niczego, inne rozkwit�y. - Trzeba b�dzie przep�yn�� najkr�tsz� drog� z San Francisco do To kio - zapowiedzia� Wyman przez g�o�nik - pi�� tysi�cy dwie�cie mil via Aleuty, tak jak wiedzie trasa lotnicza. Na ekranie Mitsubishi ukaza� si� szlak, zaznaczony czerwonym �ukiem od San Francisco do Tokio - zamaszysty �uk wznosi� si� na mapie wysoko, a nast�pnie zakr�ca� na po�udnie, przecinaj�c bezkresny b��kitny przestw�r. Poniewa� Ocean Spokojny by� na ekranie sp�aszczony, trasa pozornie zbacza�a za daleko na p�noc, tylko po to, �eby wkr�tce zawr�ci� na po�udnie w kierunku Japonii. P�aska mapa jest zwodnicza, poniewa� nie uwzgl�dnia krzywizny globu. �eglowanie dok�adnie na zach�d z San Francisco do Tokio - oba te miasta le�� prawie na tej samej szeroko�ci geograficznej - przed�u�y�oby rejs o dwie�cie mil w por�wnaniu z podr� szerokim �ukiem na p�noc. G�os Wymana wibrowa� na wietrze. - Ale raz trzeba b�dzie zboczy� z trasy - jachty skr�c� na p�noc przez Aleuty, okr��aj�c Wyspy Priby�owa, po czym wp�yn� na Morze Beringa, obszar burzliwych w�d mi�dzy Alask� a Syberi�. Rex Wyman pozna� Tobina Odella w tawernie Ratskellera w Moscow, w stanie Idaho, gdy byli studentami pierwszego roku na uniwer sytecie. Ojciec Wymana mia� gospodarstwo rolne w Idaho, uprawia� pszenic�, dlatego Rex studiowa� agronomi�. Toby Od�li wybra� jako specjalizacj� matematyk�, a wychowa� si� w Su� Valley. U Ratskellera by� tylko jeden automat do pinballa i Wyman czeka�, a� Od�li, kt�rego wtedy nie zna�, zako�czy swoj� rozgrywk�. Wyczuwaj�c bratni� dusz� w pinballu. Od�li, koncentruj�c si� na grze, powiedzia�, �e jest jedynym facetem w ca�ej historii Su� Valley, kt�ry woli pinball od jazdy na nartach. Zacz�li gra�, rozmawiaj�c przez ca�y czas. Ka�dego z nich zafascynowa�o co� w tym drugim. Wyman by� niezadowolony ze swojego systemu operacyjnego Kaypro i pr�bowa� przerobi� kod, Od�li za� kupi� worek cz�ci na gie�dzie i sk�ada� w�asny komputer. Ich przyja�� narodzi�a si� tamtej nocy. Wkr�tce zacz�li sp�dza� razem czas, je�d��c na gie�d� star� hond� accord Wymana, studiuj�c gruby katalog Sparkman Electronics, spawaj�c, lutuj�c i klej�c. Od�li przeprowadzi� si� do pokoju Wymana w akademiku. Z tymi wszystkimi gniazdkami, kablami, tranzystorami i mikrouk�adami scalonymi, le��cymi na ka�dej p�ce, rozwieszonymi nad wezg�owiami ��ek, wype�niaj�cymi szafy, pok�j sam zacz�� przy pomina� komputer, a w jego "wn�trzno�ciach" mieszkali oni. Gdy byli na drugim roku studi�w, uniwersytet otworzy� wydzia� informatyki, ale Wyman i Od�li pr�dko zorientowali si�, �e maj� wi�cej wiadomo�ci na ten temat, ni� mogliby zdoby� na jakichkolwiek zaj�ciach. Zrozumieli, �e montowanie komputer�w przypomina sk�adanie modeli samolot�w - nigdy nie s� one niczym wi�cej ni� sum� cz�ci i �e jaki� facet w Japonii prawdopodobnie sk�ada w�a�nie w tej chwili lepszy komputer. Dlatego Wyman i Od�li zaj�li si� programowaniem. Gdy tylko wyprowadzili si� z akademika uniwersytetu w Idaho, przestali siedzie� rami� przy ramieniu i dzieli� jeden komputer, ale w ci�gu pierwszych lat w korporacji WorldOuest nadal pracowali wsp�lnie, widz�c przed sob� tylko jeden, ten sam cel. Cz�sto zdarza�o si�, �e jeden z nich ko�czy� zdanie rozpocz�te przez drugiego. Obaj ucinali drzemk� przy swoich biurkach. Pospo�u zamawiali chi�szczyzn� na wynos, czasami trzy razy dziennie. Ich pierwszy produkt by� ca�kiem skromny - program-terminarz dla ksi�gowych i prawnik�w. Wkr�tce mieli ju� dwudziestu pi�ciu pracownik�w, a nast�pnie pi��dziesi�ciu. Przystosowywali j�zyk komputerowy Talent, kt�ry by� stosowany w przemys�owych i rz�dowych komputerach o du�ej mocy obliczeniowej, do u�ytku w komputerach biurkowych, kt�re w�a�nie stawa�y si� dost�pne. Wyman i Od�li nazwali sw�j produkt Ouest i zarejestrowali go w nowej japo�skiej firmie komputerowej. Japo�ska firma, o na zwie Nova, zosta�a w��czona do systemu operacyjnego Ouest i zacz�a oferowa� programy WorldOuest jako cz�� w�asnych pakiet�w programowych. Japo�ski komputer Nova okaza� si� sukcesem, osi�gaj�c dwudziestoprocentowy udzia� w sprzeda�y komputer�w osobistych na �wiecie w 1990 roku. Wyman i Od�li wystawili na sprzeda� akcje WorldOuest w tym�e roku. Uczcili fakt zostania miliarderami, kupuj�c od Ratskellera automat do pinballa i ustawiaj�c go we w�asnym gabinecie. Wyman odkry� w sobie talent kupiecki. Promieniowa� m�odo�ci� i energi�. Jego szeroki u�miech, umiej�tno�� uwa�nego s�uchania i przekazywania firmom w�asnej wizji produkt�w WorldOuest wywiera�y g��bokie wra�enie. W oczach szef�w rozmaitych korporacji na ca�ym �wiecie Rex Wyman reprezentowa� przysz�o��. Podczas gdy Wyman rozkwita�, okaza�o si�, �e Toby Od�li cierpi na pewien rodzaj �wiat�owstr�tu, unika� afiszowania si�, wola� pozostawa� w cieniu. Wyman zacz�� wychodzi� na lunch z r�nymi dyrektorami, Od�li natomiast nadal �l�cza� po dwadzie�cia godzin ciurkiem nad klawiatur�. Wyman lata� na konferencje do Genewy i Sydney, a Od�li w dalszym ci�gu zamawia� chi�szczyzn� na wynos. W 1993 roku Rex Wyman wykupi� pakiet akcji Odella, co dawa�o mu kontrolny pakiet w WorldOuest. Zosta� prezesem zarz�du i dyrektorem, kt�re to stanowiska dzielili przedtem mi�dzy sob�. W dniu, kiedy Wyman przej�� obydwa tytu�y, Od�li odszed� z firmy. Pozosta� nadal w�a�cicielem sporej cz�ci akcji WorldOuest i czerpa� korzy�ci, gdy ich cena sz�a w g�r�. Poza tym jednak nie mia� ju� nic wsp�lnego z korporacj�. Od lat przyczyna rozbratu Wymana z Odellem by�a tematem ci�g�ych spekulacji w mediach. - Czyta�am w czasopi�mie artyku� o tobie - powiedzia�a Gwen Weld. - Podobno jeste� rozgoryczony z powodu odej�cia z WorldOuest. Toby roze�mia� si� chrapliwie. - Czyta�am mn�stwo o waszym rozstaniu. Historia bez przerwy si� zmienia, powiedzia�abym, ma swoj� dynamik�. - To sprawka Rexa. Chce, �eby �wiat my�la�, i� mnie przechytrzy�. To dodaje element bezwzgl�dno�ci do jego charakteru i dope�nia jego wizerunek utalentowanego biznesmena, a nie tylko ekscentrycznego programisty. - A jaka jest prawda? - Zm�czy�o mnie to wszystko, dlatego pozwalam mu wykupi� moje akcje. - Czy Rex opowie mi tak� sam� histori�? - O ile nie zacz�� ci� ok�amywa�, tak jak wszystkich innych. - Nagle podni�s� d�o�. - Nie powinienem tak m�wi�, Gwen, wybacz. Prze�ywam... prze�ywam w tej chwili du�y stres. Rex rzuci� mi co� w rodzaju wyzwania, a ja powinienem je zlekcewa�y�, ale po prostu nie mog�. - O co chodzi? - spyta�a Gwen. Toby Od�li spu�ci� oczy i odwr�ci� si� nieco. - Poprosi� mnie, �ebym pop�yn�� z nim na "Wiktorii" w regatach Pacific Winter Challenge. Nie wiem, czy... - Zni�y� ton i jego s�owa zosta�y zag�uszone przez rozlegaj�cy si� z megafon�w g�os Wymana. - Pacific Winter Challenge b�dzie prawdziw� pr�b� naszych umiej�tno�ci �eglarskich w warunkach zimowych - m�wi� Wyman. - �eglarze, kt�rzy przyjm� wyzwanie, znajd� si� na najbardziej niebezpiecznych wodach o najbardziej niebezpiecznej porze roku. - Gdy sko�czy�, zewsz�d rozleg�y si� gromkie brawa. - Rex uwa�a, �e boj� si� tych regat - wyzna� cichym g�osem Toby. - A rzeczywi�cie si� boisz? - Morza? Nie. - Popatrzy� na ni�. - Mam powa�niejsze powody do obaw ni� morze. Szkolna orkiestra Westview High School uderzy�a w czynele, dobosze zagrali na werblach, gdy komandor jachtklubu wszed� na podium. Przedstawi� burmistrza San Francisco, kt�ry wskoczy� lekko na podwy�szenie. - W ci�gu ostatnich sze�ciu lat - powiedzia� Od�li, zmieniaj�c temat - Rex Wyman zmienia� przyjaci�ki jak r�kawiczki. Mia� ich jedena�cie, co oznacza, �e ka�da by�a z nim niewiele wi�cej ponad p� roku. - Toby, masz na pewno co� lepszego do roboty, ni� zastanawia� si� nad tym. Od�li odstawi� pusty ju� kieliszek na tac� przechodz�cego w�a�nie kelnera. - Ty zacz�a� dopiero trzeci miesi�c. Po sze�ciu wylecisz za drzwi. - Toby, czy wygl�dam na osob�, kt�ra potrzebuje nia�ki? - Pr�buj� wy�wiadczy� ci przys�ug�. Spotyka�em wszystkie te jedena�cie kobiet. �adnej jednak nie ostrzeg�em. My�la�em, �e wiedz�, w co si� pakuj� i �e zas�uguj� na to. Tym razem jednak wtykam nos w cudze sprawy, poniewa� ci� lubi�, Gwen. - To bardzo mi�e z twojej strony, Toby. - Gwen poklepa�a go po ramieniu. - A teraz, spadaj. Gwen Weld urodzi�a si� na Upper East Side, na Manhattanie, w pi�tnastopokojowym mieszkaniu, kt�rego okna wychodzi�y na Central Park, w spi�arni obok kuchni. Jej matka, Mary Weld, by�a sprz�taczk�. Mary obawia�a si�, �e zostanie zwolniona, kiedy jej ci��a za cz�a by� widoczna, i nie o�mieli�a si� wzi�� nawet dnia wolnego, gdy zbli�a� si� termin porodu. Trudno by�oby dosta� prac� niezam�nej dziewczynie w zaawansowanej ci��y, z silnym irlandzkim akcentem i bez dokument�w. Dziecko by�o wcze�niakiem. Mary urodzi�a je, le��c na pod�odze w ma�ym pomieszczeniu, pe�nym s�oik�w z oliwkami, kawiorem i butelek wina. Gdy Gwen dorasta�a, pr�bowa�a rozwi�za� wielk� zagadk� swego �ycia, a mianowicie, czy jej matka wyjecha�a z Irlandii do Nowego Jorku dlatego �e zasz�a w ci���, czy te� by�a jedynie kropl� w morzu Ir landczyk�w, uciekaj�cych ze swej ojczyzny w poszukiwaniu lepszego �ycia. Mary Weld zapewni�a c�rce mi�o��, jedzenie oraz od czasu do czasu nowe ubrania do szko�y - a przynajmniej by�y one nowe dla Gwen - ale nie dom, poniewa� co kilka miesi�cy zmienia�y mieszkanie. I nie opowiada�a jej niczego o przesz�o�ci. By�y Irlandkami - tego Mary nie mog�a ukry� - i pochodzi�y z hrabstwa Cork, tyle jej si� wypsn�o. Ale nic wi�cej. Gdy Gwen osi�gn�a wiek, w kt�rym zda�a sobie spraw�, �e wiele dzieci ma ojc�w, spyta�a matk� o swojego ojca. Mia�a wtedy sze�� lat i teraz nie pami�ta�a ju� formy swego pytania, ale reakcja Mary pozosta�a dla niej naj�ywszym wspomnieniem z lat dzieci�stwa. Matka od wr�ci�a si� do niej z w�ciek�o�ci� w oczach, chwyci�a j� za ramiona z desperack� si�� i wykrzykn�a: - Nigdy wi�cej mnie o niego nie pytaj! Rozumiesz, Gwen? Nigdy, przenigdy! - W taki spos�b Mary Weld spu�ci�a za swoj� przesz�o�ci� zas�on�, kt�rej nigdy nie mia�a podnie��. Potem nadesz�a chwila, gdy Gwen pozna�a wreszcie odpowied�. By�a wtedy na pierwszym roku studi�w na Uniwersytecie Nowojorskim. Siedzia�a w�a�nie w czytelni, przygotowuj�c si� do pierwszej sesji egzaminacyjnej, gdy porazi�a j� nag�a my�l, kt�ra przysz�a nie wiadomo sk�d - jej matka si� ukrywa. Wyjecha�a z Irlandii, gdy by�a w ci��y, bez przerwy zmienia�a adres, ci�gle