Posredniczka 03 - Kraksa w gorach - CABOT MEG

Szczegóły
Tytuł Posredniczka 03 - Kraksa w gorach - CABOT MEG
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Posredniczka 03 - Kraksa w gorach - CABOT MEG PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Posredniczka 03 - Kraksa w gorach - CABOT MEG PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Posredniczka 03 - Kraksa w gorach - CABOT MEG - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MEG CABOT Posredniczka 03 - Kraksa wgorach Ku pamieci J.V. Q. / o jest zycie... - westchnela Gina. Trudno bylo sie z nia nie zgodzic. Wylegiwalismy sie na plazy w Carmelu w bikini, wchlaniajac promienie sloneczne w balsamicznym powietrzu o temperaturze dwudziestu pieciu stopni. Jak na marzec, z nieba Ial sie zar. Coz, to w koncu Kalifornia. -Mowie powaznie - ciagnela Gina. - Nie wiem, jak ty m o - zesz znosic to dzien w dzien. Lezalam z zamknietymi oczami. W mojej wyobrazni tanczyly wizje smuklych, oszronionych butelek coli light. Gdyby tak mieli na plazy obsluge kelnerska... To byla jedyna rzecz, ktorej mi brakowalo, slowo daje. Wypilysmy juz wszystkie napoje z podrecznej lodowki, a zeby dotrzec do sklepu Jimmy'ego, nalezalo odbyc naprawde dlugi spacer po schodach w gore. -Znosic co? - mruknelam. -Chodzenie do szkoly - odparla Gina. - Kiedy masz te bajeczna plaze o krok od domu. -Jest ciezko - przyznalam, nie otwierajac oczu. - Ale ukonczenie szkoly sredniej nadal uchodzi za jedno z wazniejszych 7 osiagniec w zyciu. Slyszalam, ze bez dyplomu szkoly sredniej nie ma nadziei na stanowisko menedzerskie w Starbucks*, o ktore bede sie starala, gdy tylko zostane absolwentka.-Powaznie, Suze - powiedziala Gina. Poczulam, j a k s i e wier ci, i otworzylam oczy. Oparla sie na lokciach i obserwowala plaze przez ciemne raybany. - Jak ty mozesz to wytrzymac? No wlasnie, jak? Bylo wspaniale. Pacyfik ciagnal sie daleko, jak okiem siegnac, przechodzac z turkusowej zieleni w granat w miare zblizania sie do linii horyzontu. Olbrzymie fale rozbijaly sie o zolty brzeg, podrzucajac surferow jak kawalki drewna. Po prawej stronie wznosily sie zielone klify plazy Pebble. Po lewej, ogromne, oblepione przez foki bloki skalne, przedsionek Big Sur, poszarpanego, kamienistego odcinka wybrzeza Oceanu Spokojnego. Slonce przypiekalo mocno, wypalajac mgle, ktora wczesniej o malo nie wplynela na zmiane naszych planow. Wszystko bylo doskonale. Po prostu raj. Gdyby tylko ktos przyniosl mi cos do picia... -O moj Boze. - Gina zsunela okulary, zerkajac ponad oprawka. - Popatrz tylko na to. Powedrowalam spojrzeniem we wskazanym kierunku. Ratownik, ktory dotad siedzial na bialej wiezy o pare metrow od naszych recznikow, nagle zeskoczyl z krzesla, sciskajac pomaranczowa deske do plywania. Z kocim wdziekiem wyladowal na piasku i rzucil sie w fale. Jego miesnie poruszaly sie pod ciemno opalona skora, a jasne dlugie wlosy falowaly na wietrze. Turysci siegneli po aparaty fotograficzne, plazowicze zazywajacy kapieli slonecznej usiedli, by miec lepszy widok. Przestraszone mewy poderwaly sie do lotu, a ludzie zbierajacy smie* Siec barow kawowych (przyp. red.). 8 ci pospiesznie usuneli sie ratownikowi z drogi. Wyginajac szczuple muskularne cialo, ratownik zanurkowal w glebinie, zeby wynurzyc sie pare metrow dalej, plynac szybko w strone ofiary zdradliwego pradu.Z rozbawieniem stwierdzilam, ze owa ofiarajest nie kto inny, jakjeden z moich przyrodnich braci, Przycmiony, ktory towarzyszyl nam dzisiaj na plazy. Rozpoznalam jego glos natychmiast, kiedy zaczal wsciekle przeklinac swojego wybawce za probe uratowania zycia i osmieszenia w oczach rowiesnikow, jak tylko ratownik wyniosl go na brzeg. Ratownik, ku mojemu zachwytowi, odpowiedzial mu pieknym za nadobne. Gina, ktora z najwyzsza uwaga sledzila rozwoj wydarzen, stwierdzila leniwie: -Ale dupek. Najwyrazniej nie rozpoznala ofiary. Poinformowala mnie wczesniej, co ogromnie mnie zdziwilo, ze mam niesamowite szczescie, poniewaz moi bracia przyrodni sa okej. Nawet Przycmiony. No, ale Gina nigdy specjalnie nie wybrzydzala, jesli chodzi o chlopcow. Teraz westchnela i ulozyla sie z powrotem na rcczniku. -To wszystko - powiedziala, wsuwajac okulary na nos - bylo strasznie denerwujace. Z wyjatkiem tego momentu, kiedy ra townik przebiegal obok nas. To mi sie zdecydowanie podoba lo. Pare minut pozniej ratownik podazal z powrotem w nasza strone. Z mokrymi wlosami bylo mu tak samo do twarzy jak z suchymi. Wspial sie zwinnie na wieze, porozmawial krotko przez radio - prawdopodobnie ostrzegajac, aby uwazac na wyjatkowo glupiego zapasnika w piance, popisujacego sie przed najlepsza przyjaciolka przyrodniej siostry, ktora wlasnie 9 przyjechala w odwiedziny - a potem ponownie skierowal wzrok na morze w poszukiwaniu innych potencjalnych topielcow.-To jest to - oswiadczyla niespodziewanie Gina. - Zako chalam sie. Ratownikjest mezczyzna, ktorego poslubie. Rozumiecie, co mam na mysli? Totalny brak wymagan. -Wyszlabys - powiedzialam zdegustowana - za kazdego faceta w kapielowkach. -Nieprawda - obruszyla sie Gina. Wskazala na siedzacego niedaleko turyste o szczegolnie owlosionych plecach, w obcislych kapielowkach, obok spalonej sloncem malzonki. - Nie mam na przyklad ochoty wyjsc za tamtego. -Oczywiscie, ze nie. Juzjest zajety. Gina przewrocila oczami. -Jestes taka dziwna. Daj spokoj, chodzmy po cos do picia. Podnioslysmy sie, odnalazlysmy szorty i sandaly, a nastepnie wbilysmy sie w nie i poczlapalysmy po goracym piasku w strone stopni prowadzacych na parking, gdzie Spiacy zostawil samochod. -Chce koktajl czekoladowy. - Oznajmila Gina, kiedy dotarlysmy na.chodnik. - N i e taki wymyslny, j a k wszedzie sprzedaja. Chce calkowicie sztuczny, czysto chemiczny koktajl, taki jak u Mickiego D. -Tak, jasne - wysapalam, usilujac zlapac oddech. Wspinaczka po tych schodach to nie zabawa. A jestem w niezlej formie. Cwicze kick boxing praktycznie co wieczor. - Bedziesz musiala pojechac do innego miasta, bo tutaj nigdzie nie ma fast foodow Gina wzniosla oczy do nieba. -Co to za zapyziale miasteczko? - pozalila sie, udajac obu rzenie. - Zadnych fast foodow, swiatel ulicznych, przestepstw ani miejskiej komunikacji. Nie mowila powaznie. Odkad poprzedniego dnia przybyla tutaj z Nowego Jorku, zachwycala sie moim nowym zyciem: 10 fantastycznym widokiem z okna sypialni, zdolnosciami kulinarnymi mojego ojczyma. W najmniejszym stopniu nie lekcewazyla tez wysilkow moich przyrodnich braci, abyjej zaimponowac. Nie powiedziala ani razu, tak jak mialam nadzieje, Spiacemu czy Przycmionemu, ktorzy starali sie o jej wzgledy, zeby poszli w cholere.-Jezu, Simon - westchnela, kiedyja o to zapytalam - sa przystojni, j a k nie wiem co. Czego ty s i e po mnie spodziewasz? Przepraszam? Moi bracia przyrodni przystojni? Cos tu nie gra. Co do przystojniakow, to nie trzeba bylo szukac dalej niz przy kontuarze u Jimmy'ego, w sklepiku naprzeciwko schodow na plaze. Tcpy jak nadmuchiwana zabawka Kurt - przysiegam, ze tak sie wlasnie nazywa - byl i tak olsniewajacy. Po umieszczeniu na ladzie wilgotnej butelki coli light, ktora wydobylam z chlodziarki, zerknelam na niego zalotnie. Pochloniety lektura gazetki poswieconej surfowaniu nie zwrocil uwagi na moje lubiezne spojrzenie. Chyba bylam odurzona sloncem, bo po prostu stalam, gapiac sie na Kurta, ale tak naprawde myslalam o kims zupelnie innym. O kims, o kim nie powinnam w ogole myslec. Pewnie dlatego nie zareagowalam, kiedy Kelly Prescott powiedziala mi "czesc". W ogole jej nie zauwazylam. Dopoki nie pomachala mi dlonia przed twarza, mowiac: -Halo, Ziemia do Suze. Suze, wracaj. Oderwalam oczy od Kurta i stwierdzilam, ze przede mna stoi Kelly, przewodniczaca drugiej klasy, promienna blondynka i wyrocznia mody. Byla w dlugiej rozpietej koszuli, spod ktorej wylanial sie oliwkowozielony kostium bikini z dzianiny Cieliste wstawki zaslanialy naga skore w oczkach sciegu. Obok Kelly stala Debbie Mancuso, pelniaca od czasu do czasu role dziewczyny mojego brata, Przycmionego. u -O moj Boze! - wykrzyknela Kelly. - Nie mialam pojecia, ze jestes dzisiaj na plazy, Suze. Gdzie lezysz? -Obok wiezy ratownika - odparlam. -O Boze - powtorzyla Kelly. - My tam dalej, przy schodach. Teraz przemowila Debbie, silac sie na obojctny ton: -Zauwazylam na parkingu ramblera. Czy Brad plywa na desce? Brad to imie mojego brata, ktorego ja nazywam Przycmiony. -A Jake? - zainteresowala sie Kelly. Jake to ten brat, ktorego nazywam Spiacym. Z zupelnie niepojetych dla mnie powodow Spiacy, najstarszy rocznik w Akademii Misyjnej, oraz Przycmiony, ktoryjest, podobnie jakja, w drugiej klasie, uchodza za wyjatkowo atrakcyjnych chlopakow Jest oczywiste, ze obie te dziewczyny nie widzialy moich braci w trakcie posilku. To naprawde obrzydliwy widok. -Owszem - odpowiedzialam. A poniewaz wiedzialam doskonale, o co im chodzi, dodalam: -Moze sie przylaczycie? -Swietnie! - wykrzyknela Kelly. - Bardzo chet... Pojawila sie Gina i Kelly urwala w pol slowa. Coz, Gina nalezy do tych dziewczat, na widok ktorych ludzie urywaja w pol slowa. Ma prawie metr osiemdziesiat wzrostu, a fakt, ze ostatnio zaplotla wlosy w milion sztywnych warkoczykow koloru miedzi, tworzacych wieniec o promieniu dziesieciu czy dwunastu centymetrow, sprawial tylko, ze wydawala sie wyzsza. Ponadto miala na sobie czarne bikini, na ktore naciagncla szorty niepozostawiajace miejsca na oddychanie. Och, poza tym po dniu spedzonym na sloncu jej skora, zwykle koloru kawy z mlekiem, sciemniala do koloru espresso, co w polaczeniu z obraczka w nosie i prawie pomaranczowymi wlosami dawalo niesamowity efekt. 12 -Pycha - sapnela Gina, ciskajac szesciopak z koktajlami nalade obok mojej coli. - Hura! Wspaniala chemiczna kompozy cja. -Eee, Gino - powiedzialam, majac nadzieje, ze nie spodziewa sie po mnie, ze pomoge jej to wypic. - To moje kolezanki ze szkoly, Kelly Prescott i Debbie Mancuso. Kelly, Debbie, to jest Gina Augustin, przyjaciolka z Nowegojorku. Gina otworzyla szeroko oczy. Przypuszczam, ze zdumial ja fakt, ze w ogole nawiazalamjakies znajomosci. W Nowym Jorku, poza Gina, zdecydowanie nie mialam zbyt wielu kolegow i przyjaciol. Starala sie jednak opanowac zdziwienie i grzecznie zapytala: -Jak sie macie? Debbie cos mruknela, ale Kelly od razu przeszla do rzeczy: -Skad wytrzasnelas te niesamowite szorty? To wlasnie wtedy, kiedy Gina odpowiadala na to pytanie, zauwazylam czworke mlodych ludzi w wieczorowych strojach, stojacych kolo polki z kremami do opalania. Dziwne, ze wczesniej nie zwrocilam na nich uwagi. No tak, ale rzecz polega na tym, ze przedtem ich tam nie bylo. A potem nagle sie pojawili. Jako mieszkanka Brooklynu widzialam duzo dziwniejsze rzeczy niz czworo elegancko ubranych nastolatkow w barku na plazy w niedzielne popoludnie. Ale poniewaz to nie byl Nowy Jork, tylko Kalifornia, ten widok byl zupelnie nie na miejscu. Jeszcze dziwniejsze wydawalo sie to, ze owa czworka usilowala podniesc skrzynke z dwunastoma piwami. Nie zartuje. Dwunastopak, w pelnym swietle dnia, w strojach jak na bankiet. Dziewczeta mialy nawet bukieciki przypiete do sukienek. Kurt nie jest fizykiem jadrowym, jasne, ale chyba nie przypuszczali, ze tak po prostu pozwoli im wyjsc z piwem, zwlaszcza w takich strojach. 13 Unioslam okulary, zeby lepiej im sie przyjrzec.I wtedy do mnie dotarlo. Kurt by ich nie scigal. Nie ma takiej mozliwosci. Poniewaz Kurt ich nie widzi. A nie widzi ich dlatego, ze sa martwi. 2 wszem, zgadza sie. Moge rozmawiac z umarlymi, widze ich. To taki moj "specjalny" talent. Wiecie, dar, z ktorym zapewne rodzimy sie wszyscy i ktory wyroznia nas sposrod innych stworzen na tej planecie, ale ktory niewielu z nas w sobie odkrywa.Ja odkrylam go w wieku okolo dwoch lat, kiedy spotkalam pierwszego ducha. O t o z moj dar polega na tym, ze j e s t e m mediatorka. Pomagam umeczonym duszom zmarlych trafic do wlasciwego miejsca w zyciu pozagrobowym - gdziekolwiek by to bylo. Ogolnie rzecz ujmujac, porzadkuje balagan, jaki zostawili po sobie w momencie, kiedy sie przekrecili. Niektorzy moga sadzic, ze to swietna rzecz taka zdolnosc rozmawiania ze zmarlymi. Zapewniam was, ze tak nie jest. Po pierwsze, z paroma wyjatkami, zmarli nie maja niczego ciekawego do powiedzenia. Po drugie, nie moge przeciez trabic na prawo i lewo o moim niezwyklym talencie. Kto by mi uwierzyl? No wiec bylismy wszyscy w barku u Jimmy'ego: ja, Kurt, Gina, Kelly, Debbie i duchy. Cudownie. 14 Y. Zastanawiacie sie pewnie, dlaczego Kurt, Gina, Debbie i Kel-ly nie wybiegli z wrzaskiem na zewnatrz, przekonawszy sie, na drugi rzut oka, ze to duchy. Roztaczaly wokol siebie szczegolny blask, ktorym odznaczaja sie tylko dusze pokutujace, a ktory mowi: "Popatrz na mnie! Jestem martwy!".Ale, naturalnie, Kurt, Gina, Debbie i Kelly nie mogli zobaczyc duchow. Widzialam je tylko ja. Poniewaz to ja jestem mediatorka. To koszmarne zajecie, ale ktos musi to robic. Zapewniam was, w tej chwili nie bylam tym specjalnie zachwycona. A to dlatego ze duchy zachowywaly sie w sposob wysoce naganny. Probowaly, na tyle, na ile zdolalam sie zorientowac, ukrasc piwo. Niezbyt szlachetny cel, a do tego, jak sie tak blizej zastanowic, zupelnie glupia sprawa, jesli przypadkiem jest sie martwym. Nie zrozumcie mnie zle - duchy pija. Na Jamajce tradycyjnie zostawia sie kieliszek rumu kokosowego dla Chan-go Macho, espiritu de la buena suerte. A w Japonii rybacy zostawiaja sake dla swoich towarzyszy, ktorzy utoneli. Nie, w tym wszystkim glupie bylo to, ze te duchy zachowywaly sie jak nowicjusze i nie mialy jeszcze dobrej koordynacji ruchow. Duchom nie jest latwo podnosic przedmioty, nawet stosunkowo lekkie. To wymaga dlugich cwiczen. Poznalam takie, ktore osiagnely niezla wprawe w dzwonieniu lancucha-i mi, rzucaniu ksiazkami, a nawet przedmiotami o wiekszej wad z e. Zwykle c e l u j a c w m o j a glowe. A l e to j u z inna historia. Na ogol jednak podniesienie paczki z dwunastoma butelkami piwa zdecydowanie przekracza mozliwosci przecictnego ducha nowicjusza i ci klowni na pewno nie mieli szans tego zrobic. Powiedzialabym im to, ale poniewaz bylam jedyna osoba, ktora widziala ich oraz dwunastopak kiwajacy sie za polka z kosmetykami, mogloby to zrobic troche dziwne wrazenie. 15 Cos jednak do nich dotarlo, mimo ze nie powiedzialam ani slowa. Jedna z dziewczat, blondynka wjasnoblekitnej obcislej sukni, syknela:-Ta w czarnym kostiumie na nas patrzy! Jeden z chlopakow - obaj w eleganckich garniturach, jasnowlosi, dobrze zbudowani, typowi sportowcy, nie do odroznienia jeden od drugiego - odezwal sie: -Wcale nie. Patrzy na olejek Bain de Soleil. Odsunceam okulary na czubek glowy tak zeby mogli stwier dzic, iz rzeczywiscie gapie sie wlasnie na nich. -Gowno - sykneli chlopcy jednoczesnie. Upuscili pake piwa, jakby nagle stanela w ogniu. Nagla eksplozja szkla spo wodowala, ze wszyscy w sklepie, poza mna, az podskoczyli. Kurt za lada podniosl glowe znad gazety mowiac: -Co, u diabla? A potem zrobil cos zaskakujacego. Siegnal pod lade i wyciagnal kij bejsbolowy. Gina obserwowala go z ogromnym zainteresowaniem. -No dalej, przystojniaku - zachecila go. Kurt nie zwrocil uwagi na slowa zachcty. Podszedl wprost do lezacej na ziemi paczki. Popatrzyl na ociekajaca piana mieszanine szkla i kartonu i zapytal ponownie zalosnym tonem: -Co, u diabla? Tylko ze tym razem nie powiedzial "u diabla", jesli wiecie, co mam na mysli. Gina takze podeszla do miejsca wypadku. -No, to niesamowite. - Popukala czubkiem sandalka na gru bej podeszwie w duzy odlamek szkla. - Jak to sie moglo stac? Trzesienie ziemi? Kiedy moj ojczym, wiozac Gine z lotniska do naszego domu, zapytal, czego oczekuje po swoim pobycie w Kalifornii, odpar- 16 la bez wahania: "Porzadnego trzesienia". Trzesienie ziemi to nie jest cos, z czym mozna sie spotkac w Nowym Jorku.-Nie bylo zadnego trzesienia - odparl Kurt. - A to piwo jest z lodowki pod sciana. Skad sie tutaj wzielo? Kelly i Debbie przylaczyly sie do Kurta i Giny w ocenianiu szkod i zastanawianiu sie nad ich przyczynami. Tylko ja zostalam tam, gdzie bylam. Moglam im to wyjasnic, nie sadze jednak, zeby ktos mi uwierzyl. No, Gina pewnie by uwierzyla. Wiedziala odrobine. Wiecej niz ktokolwiek z moich znajomych, z wyjatkiem, byc moze, mojego najmlodszego przyrodniego brata, Profesora, oraz ojca Dominika. Ale to i tak nie bylo duzo. Nigdy nie rozpowiadam o tych sprawach. Wiecie, to ulatwia zycie. Uznalam, ze najmadrzej bedzie trzymac sie od tego z daleka. Otworzylam puszke coli i upilam spory lyk. Ach, ten benzoesan sodu. Dziala niezawodnie. Dopiero wtedy moj wzrok padl przypadkiem na naglowek na pierwszej stronie lokalnej gazety. Samochod spada z mostu o polnocy. Cztery osoby nie zyja. -Moze - mowila Kelly - ktos wzial to piwo i chcial je kupic, a potem, w ostatniej chwili zmienil zdanie i zostawil je na polce... -Tak - wpadla jej w slowo pelna entuzjazmu Gina. - A potem stracilo je trzesienie ziemi! -Nie bylo zadnego trzesienia ziemi - stwierdzil Kurt. Jego glos nie brzmial jednak tak pewnie jak poprzednio. - Prawda? -Cos poczulam - mruknela Debbie. Kelly na to: -Owszem, ja chyba tez. -Przez chwile - dodala Debbie. -Tak - zgodzila sie Kelly. 2 - Kraksa w gorach 17 -Cholera! - Gina oparla rece na biodrach. - Chcecie mipowiedziec, ze bylo trzesienie ziemi, a ja niczego nie zauwazy lam? Wyciagnelam gazete ze stosu i rozlozylam ja na ladzie. Czworo uczniow najstarszego rocznika z Liceum imienia Roberta Louisa Stevensona zginelo tragicznie w wypadku samochodowym zeszlej nocy, kiedy wracali do domu z wiosennego balu. Felicje Bruce, 17; Marka Pulsforda, 18; Josha Saun-dersa, 18; i Carrie Whitman, 18; uznano za niezyjacych po tym, jak po czolowym zderzeniu na zdradliwym odcinku kalifornijskiej autostrady numer 1 ich samochod rozbit barierke, wpadajac do morza. -Co to za uczucie? - dopytywala sie Gina. - Zebym wiedziala, gdy nastapi kolejne. -Coz - powiedziala Kelly - to nie bylo duze trzesienie. To bylo tylko... no, wiesz, jak sie przezylo iles tam, to mozna sie zorientowac. To takie uczucie... cos jakby mroz na karku. Wlosy staja deba. -Tak - wtracila sie Debbie. - Cos takiego wlasnie poczulam. Nie zeby grunt usuwal mi sie spod nog, ale jakby owial mnie zimny wiatr. -Dokladnie tak - potwierdzila Kelly. Do wypadku przyczynila sie prawdopodobnie gesta mgla, ktora naplynela po polnocy znad morza, powodujac zla widocznosc oraz pogorszenie warunkow jazdy na odcinku wybrzeza znanym jako Big Sur. -To mi nie wyglada na trzesienie ziemi - oswiadczyla Gina sceptycznie. - To brzmi jak historia o duchach. 18 -Ale to prawda - zapewnila Kelly. - Czasami zdarzaja siewstrzasy na tyle niewielkie, ze nie da sie ich wyczuc. Wystepu ja na malym obszarze. Na przyklad dwa miesiace temu na te renie szkoly nastapil wstrzas, ktory zniszczyl kawal dachu. I ty le. Nigdzie indziej nie spowodowal jakichkolwiek szkod. Na Ginie nie zrobilo to wrazenia. Nie wiedziala tego, co wiedzialamja, a mianowicie, ze ten kawalek dachu zalamal sie nie z powodu trzesienia ziemi, ale na skutek dzialania sil nadprzyrodzonych - podczas mojego starcia z opornym duchem. -Moj pies zawsze wyczuwa trzesienie ziemi - powiedziala Debbie. - Nie wychodzi wtedy spod stolu przy basenie. -Czy dzisiaj rano tez siedzial pod stolem? - dociekala Gina. -Coz - odparla Debbie. - Nie... Kierowca drugiego pojazdu, mlodociany, ktorego nazwiska policja nie podaje, zostal ranny w wypadku, ale po krotkim pobycie w szpitalu w Carmelu wrocil do domu. Nie wiadomo na razie, czy naduzycie alkoholu stanowilo jedna z przyczyn wypadku. Policja kontynuuje sledztwo. -Popatrz - powiedziala Gina. Schylila sie i podniosla cos z kupki potluczonego szkla u swoich stop. - Jedyny ocalaly. W reku trzymala butelke budweisera. -Coz - stwierdzil Kurt, biorac butelke. - To juz cos, jak sadze. Zabrzeczal dzwonek nad drzwiami sklepiku i do srodka wkroczyli moi dwaj przyrodni bracia w towarzystwie dwoch przyjaciol, amatorow surfingu. Zdazyli juz zdjac stroje do plywania i odstawic gdzies deski. Zamierzali, jak sie wydaje, zrobic sobie przerwe na suszona wolowine, bo skierowali sie wlasnie w strone pojemnikow z tymze daniem, stojacych na ladzie. -Czesc, Brad - rzucila Debbie zalotnie. 19 Przycmiony oderwal sie od suszonej wolowiny na dostatecznie dluga chwile, aby w sposob zdradzajacy wyjatkowe zaklopotanie wybakac "czesc". Zaklopotanie wynikajace z tego, ze jakkolwiek to wlasnie z Debbie spotyka sie od czasu do czasu, to tak naprawde podoba mu sie Kelly.Co gorsza, odkad pojawila sie Gina, z nia takze flirtuje bez cienia skrepowania. -Czesc, Brad - powiedziala Gina. W jej glosie nie bylo za lotnosci. Gina nigdy nie flirtuje. Jest bardzo bezposrednia. To dlatego od siodmej klasy kazdy sobotni wieczor spedza na rand ce. - Czesc, Jake. Spiacy, z ustami wypchanymi wolowina, odwrocil sie i zamrugal nerwowo. Kiedys myslalam, ze ma problem z prochami, ale potem odkrylam, ze on zawsze tak wyglada. -Czesc - powiedzial. Przelknal, a potem zrobil cos niezwy klego. N o, jak na Spiacego, w kazdym razie. Usmiechnal sie. Tego juz bylo za wiele. Mieszkam z tymi chlopakami juz prawie dwa miesiace - odkad moja mama wyszla za ich tate i zmusila mnie, zebym przeniosla sie na drugi koniec kraju, abysmy mogli stworzyc jedna kochajaca sie duza rodzine -i przez ten caly czas moze ze dwa razy widzialam usmiech Spiacego. A teraz stoi tu, doslownie sliniac sie na widok mojej najlepszej przyjaciolki. To bylo chore, mowie wam. Chore! -Wiec - odezwal sie Spiacy - wy, dziewczyny, nie wracacie? To znaczy, do wody? -No - odparla Kelly powoli - to chyba zalezy... Gina przeszla do sedna: -A co wy robicie? - zapytala. -Wracamy najakas godzine - odpowiedzial Spiacy. - A po tem wstapimy gdzies na pizze. Pojdziecie z nami? 20 -Mnie pasuje - powiedziala Gina i spojrzala na mnie pytajaco. - Simon? Popatrzylam tam, gdzie skierowala wzrok, na gazete. Odlozylam ja pospiesznie. -Jasne - mruknelam. - Czemu nie. Pomyslalam, ze lepiej sie najesc, poki jeszcze moge. Czu lam, ze wkrotce bede bardzo zajeta. 3 nioly z RLS - powiedzial ojciec Dominik. Nawet na niego nie spojrzalam. Klapnelam na jedno z krzesel przy biurku i gralam na gameboyu, ktorego skonfiskowano jakiemus uczniowi i ktory w koncu trafil do dolnej szuflady biurka dyrektora. Postanowilam pamietac o tej szufladzie w okolicach swiat Bozego Narodzenia. Mialam pomysl, skad wziac prezenty dla Spiacego i Przycmionego.-Anioly? - burknelam i to wcale nie dlatego, ze paskudnie przegrywalam w Tetris. - Nie mieli w sobie niczego anielskie-go, jesli chce ksiadz znac moje zdanie. -Z tego, co mi wiadomo, byli bardzo interesujacymi mlodymi ludzmi. - Ojciec Dominik zaczal przekladac gazety na biurku. - Bardzo zdolni. To chyba dyrektor szkoly nazwal ich Aniolami z RLS w wypowiedzi dla prasy na temat tragedii. -Aha... - Usilowalam wpakowac dziwnego ksztaltu obiekt na male pole, na ktorym powinien sie znalezc. - Anioly nie staraja sie podniesc dwunastopaka budweisera. -Prosze. - Ojciec Dominik znalazl egzemplarz gazety, ktora mialam wczoraj w reku, tyle ze on, w przeciwienstwie do mnie, 21 zadal sobie trud, zeby ja otworzyc. Znalazl strone z nekrologami i ze zdjeciami zmarlych. - Spojrz na to i powiedz, czy to tych mlodych ludzi widzialas. Oddalam mu gameboya.-Niech ojciec dokonczy za mnie - powiedzialam, biorac gazete. Ojciec Dominik popatrzyl na gameboya z przerazeniem. -Ojej - westchnal - obawiam sie, ze... -Trzeba przesuwac te ksztalty tak, zeby wpasowaly sie w pola na dole. Im wiecej rzadkow sie wypelni, tym lepiej. Gameboy piszczal i brzeczal, gdy ksiadz goraczkowo wciskal guziki. -O, moj Boze. Cos bardziej skomplikowanego i boje sie, ze... Nie dokonczyl zaabsorbowany gra. Mimo ze mialam czytac gazete, zaczelam mu sie przygladac. To przemily staruszek ten ojciec Dominik. Zwykle sie na mnie wscieka, ale to nie znaczy, ze go nie lubie. W gruncie rzeczy czulam, ku swojemu zdumieniu, ze moje przywiazanie do niego rosnie. Stwierdzilam na przyklad, ze nie moge sie doczekac, kiedy do niego wpadne i opowiem mu o tych dzieciakach, ktore widzialam w sklepiku u Jimmy'ego. To chyba dlatego, ze po szesnastu latach, w ciagu ktorych nie moglam nikomu opowiedziec o moich "szczegolnych" zdolnosciach, wreszcie znalazlam kogos, przed kim nie musialam tego ukrywac, jako ze ojciec Dominik posiadal te sama "szczegolna zdolnosc" - co odkrylam pierwszego dnia w Akademii Misyjnej imienia Junipera Serry. Ojciec Dominikjest jednak o niebo lepszym mediatorem ode mnie. No, moze niekoniecznie lepszym. Ale na pewno innym. Widzicie, on naprawde uwaza, ze w postepowaniu z duchami najbardziej sprawdzaja sie metody delikatnej perswazji i madrego doradztwa. Tak samo jak w przypadku zywych. Ja natomiast 22 opowiadam sie raczej za bardziej bezposrednim podejsciem, ktore zwykle sprowadza sie do uzycia piesci.Coz, czasami te umarlaki po prostu nie maja ochoty nas sluchac. Nie wszystkie, oczywiscie. Niektore sluchaja z niezwykla uwaga. Jak ten na przyklad, ktory mieszka w moim pokoju. Ostatnio jednak staram sie ze wszystkich sil nie myslec o nim wiecej niz to konieczne. Skupilam sie na gazecie, ktora wreczyl mi ojciec Dominik. No tak, byly tam Anioly z RLS. Ci sami ludzie, ktorych widzialam u Jimmy'ego, tylko ze na zdjeciu nie mieli wieczorowych strojow. Ojciec Dominik mial racje. Byli atrakcyjni. Bystrzy Przewodzili innym. Najmlodsza, Felicja, stala na czele szkolnej druzyny cheerliderek. Mark Pulsfbrd kierowal druzyna pilki noznej. Josh Saunders byl przewodniczacym najstarszej klasy. Carrie Whitman zostala w zeszlym roku krolowa balu absolwentow - moze to nie stanowisko kierownicze, ale uzyskane w demokratycznym glosowaniu. Czworka atrakcyjnych, inteligentnych dzieciakow. Teraz zimne trupy. W dodatku szykujacych cos paskudnego. Nekrologi byly smutne i w ogole, ale ja nie znalam tych ludzi. Chodzili do Roberta Louisa Stevensona, najzacietszego rywala naszej szkoly. Akademia Misyjna Junipero Serry, do ktorej chodze ja i moi przyrodni bracia i ktorej dyrektorem jest ojciec Dominik, na polu akademickim i sportowym zawsze dostaje w tylek od RLS. I chociaz nie jestem przesiaknieta "duchem szkoly", to jednak mam slabosc do przegranych, a do nich Akademia Misyjna, w przeciwienstwie do RLS, z pewnoscia nalezy. Nie mialam wiec zamiaru przywdziewac zaloby z powodu smierci kilku uczniow z RLS. Zwlaszcza wiedzac to, co wiem. 23 Nie to, ze wiem tak duzo. W gruncie rzeczy wiem guzik z petelka. Ale zeszlego wieczoru, po powrocie z pizzy w towarzystwie Spiacego i Przycmionego, Gina ulegla nastepstwom zmiany strefy czasowej -jestesmy trzy godziny do tylu za Nowym Jorkiem, wiec kolo dziewiatej odplynela na rozkladanym lozku, ktore kupila moja mama, zeby w czasie pobytu u nas miala na czym spac.Nawet mi to odpowiadalo. Mnie tez zmeczyl caly dzien na sloncu, bylam wiec zadowolona, mogac siedziec na wlasnym lozku, po drugiej stronie pokoju i odrabiac geometrie, ktora, jak zapewnilam mame, odrobilam na dlugo przed przyjazdem Giny. Wlasnie wtedy kolo mojego lozka zmaterializowal sie Jesse. -Ciii - mruknelam, wskazujac na Gine, kiedy otworzyl usta. Zanim sie u mnie pojawila, wyjasnilam mu, ze Gina przyjezdza z Nowego Jorku, zeby spedzic ze mna tydzien, i bede wdzieczna, jesli w tym czasie nie bedzie sie za czesto pokazywal. To malo zabawne dzielic pokoj z bylym lokatorem, a raczej z duchem bylego lokatora, jako ze Jesse nie zyje od mniej wiecej poltora stulecia. Z jednej strony jestem w stanie spojrzec na to z punktu wi-dzeniajesse'a. To niejego wina, ze zostal zamordowany. W kazdym razie wydaje mi sie, ze taka wlasnie smiercia umarl. Nie pali sie specjalnie, co wydaje sie zrozumiale, zeby o tym mowic. Sadze rowniez, ze to nie jego wina, iz po smierci, zamiast pojsc do nieba, do piekla, innego zycia czy gdziekolwiek, dokad udaja sie zmarli, wrocil do pokoju, w ktorym go zabito. Poniewaz, wbrew temu co sie mysli, wiekszosc ludzi nie konczy jako duchy. Bron Boze. Gdyby tak bylo, moje zycie towarzyskie byloby tak... no, nie o to chodzi, ze jest takie wspaniale. Jako duchy koncza jedynie ci, ktorzy zostawili na ziemi jakies sprawy do zalatwienia. 24 Nie mam pojecia, jaka niezalatwiona sprawe zostawil Jesse -i prawde mowiac, nie jestem do konca pewna, czy on to wie. No i to takie niesprawiedliwe, ze musze dzielic pokoj z duchem zmarlego chlopaka, ktory jest wsciekle przystojny.Mowic powaznie. Jesse jest za przystojny, zeby nie pozbawic mnie spokoju ducha. Jestem mediatorka, ale to nie znaczy, ze nie jestem istota ludzka. No, w kazdym razie pojawil sie teraz, po tym, jak mu powiedzialam, bardzo grzecznie, zeby nie przychodzil przez jakis czas, z tym swoim meskim wygladem i w ogole, w stroju dziewietnastowiecznego luzaka. Wiecie, o co mi chodzi: obcisle czarne spodnie, rozpieta biala koszula... -Kiedy ona wyjezdza? - zapytal, odwracajac moja uwage od miejsca, w ktorym jego koszula rozchylala sie, ukazujac nie zwykle muskularne cialo i kierujac ja na twarz, absolutnie do skonala, jesli nie liczyc malenkiej bialej blizny przecinajacej jedna z brwi. Nie zawracal sobie glowy szeptaniem. Gina nie mogla go przeciez uslyszec. -Mowilam ci - odburknelam. Musialam znizyc glos do szeptu, poniewaz istnialo prawdopodobienstwo, ze mnie ktos uslyszy. - W nastepna niedziele. -Dopiero? Jesse wydawal sie zirytowany. Chcialabym moc powiedziec, ze zlosci sie, poniewaz kazda chwile, ktora spedzalam z Gina, uwaza za ukradziona jemu i nie moze tego przebolec. Prawde mowiac jednak, mocno watpie, zeby taka wlasnie byla przyczyna. Jestem pewna, ze Jesse mnie lubi i w ogole... Ale tylko jako przyjaciolke. Nie wjakis szczegolny sposob. Dlaczego mialoby byc inaczej? Ma sto piecdziesiat lat, sto siedemdziesiat, jesli wziac pod uwage, ze mial jakies dwadziescia, kiedy zginal. Co chlopak, ktory istnieje sto siedemdziesiat lat, 25 moze zobaczyc w szesnastoletniej uczennicy szkoly sredniej, ktora nigdy nie miala chlopaka i nie potrafi nawet zdac egzaminu na prawo jazdy?No, chyba nie za wiele. Nie owijajac w bawelne, wiedzialam doskonale, dlaczego Jesse niecierpliwi sie w zwiazku z Gina. Z powodu Szatana. Szatan to nasz kot. Mowie "nasz", poniewaz, jakkolwiek zwierzeta zwykle nie znosza duchow, Szatan okazuje Jesse'owi niezwykle przywiazanie. Milosc doJesse'a rownowazy w jakis sposob jego calkowity brak poszanowania dla mojej osoby, chociaz to ja go karmie, czyszcze jego kuwete oraz, och, no tak, uratowalam go przed nedznym zyciem na ulicach Carmelu. Czy to glupie stworzenie okazuje mi chociaz odrobine wdziecznosci? Alez skad! Ale Jesse'a uwielbia. W gruncie rzeczy Szatan wiekszosc czasu spedza na zewnatrz i raczy sie pojawiac, kiedy czuje, ze Jesse sie zmaterializowal. Jak na przyklad w tej chwili. Uslyszalam znajome lupniecie na dachu nad gankiem - Szatan zwykle tam laduje, skaczac z sosny, na ktora specjalnie sie w tym celu wdrapuje. Po sekundzie pomaranczowy koszmar wladowal sie przez okno, specjalnie dla niego otwarte, miauczac przerazliwie, jakby nie karmiono go od wiekow. Jesse podszedl do Szatana i zaczal drapac go za uszami, na co kot zareagowal tak glosnym mruczeniem, ze balam sie, iz obudzi Gine. -Sluchaj - powiedzialam - to tylko tydzien. Szatan prze zyje. Jesse spojrzal na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby pomyslal, ze polecialam w dol na leb na szyje, jesli chodzi o skale IQ. -Nie o Szatana sie martwie. 26 Zmieszalam sie. Wiedzialam, ze nie moze martwic sie o mnie. To jest, owszem, odkad go poznalam, wpadlam pare razy w tarapaty - tarapaty, z ktorych Jesse mnie wyciagal. Ale teraz nic sie nie dzialo. Coz, z wyjatkiem czworga zmarlych mlodych ludzi, ktorych widzialam u Jimmy'ego.-Tak? - Patrzylam, jak Szatan, w ekstazie, pozwala Jesse'owi drapac sie pod broda. - No to o co chodzi? Gina jest swietna. Nawet gdyby dowiedziala sie o twoim istnieniu, watpie, czy wybieglaby z wrzaskiem z pokoju. Pewnie chcialaby czasem pozyczyc od ciebie koszule i tyle. Jesse spojrzal na mojego goscia. Z Giny nie widac bylo niczego poza szeregiem wypuklosci pod koldra oraz mnostwajaskra-womiedzianych warkoczykow rozrzuconych na poduszce. -Jestem pewien, zejest... swietna. - WglosieJesse'a slychac bylo lekkie wahanie. Czasami z trudem znosi moj dwudziesto-pierwszowieczny slang. Ale to nic nie szkodzi. Mnie dziala na nerwyjego hiszpanski, z ktorego nie rozumiem ani slowa, a ktorego czesto uzywa. - Chodzi tylko o to, ze cos sie stalo... To wzbudzilo moja czujnosc. Powiedzial to tak powaznie, jakby na przyklad uswiadomil sobie nagle, ze jestem kobieta jego snow i caly czas zmagal sie z narastajacym pociagiem wobec mojej osoby, az wreszcie moj niewiarygodny urok zmusil go do poddania sie. Kiedy sie w koncu odezwal, powiedzial tylko: -Slyszalem to i owo. Rozczarowana opadlam na poduszki. -Och, a wiec wyczules wibracje Mocy, czyz nie tak, Luke? Jesse, zaskoczony, zmarszczyl brwi. Nie mial pojecia, o czym mowie. Moje rzadkie przeblyski inteligentnego poczucia humoru na ogol calkowicie mu umykaja. Naprawde to nic dziwnego, ze nie zakochal sie we mnie ani odrobinke. Westchnelam. 27 -A wiec slyszales cos od przyjaciol duchow. Co takiego?Do Jesse'a czesto docieraly rozne informacje na, ze tak powiem, planie spektralnym, rzeczy niemajace z nim zadnego zwiazku, ale ktore zwykle, jak sie juz pare razy okazalo, dotyczyly mnie. Chodzilo glownie o cos, co zagrazalo mojemu zyciu albo co konczylo sie straszliwym balaganem. Ostatnim razem, kiedy "cos uslyszal", o malo nie zostalam zamordowana przez developera-psychopate. Rozumiecie wiec zapewne, dlaczego moje serce zaczyna bic troche niespokojnie za kazdym razem, kiedy Jesse wspomina, ze cos slyszal. -Pojawili sie jacys nowi - oznajmil, nie przestajac piescic Szatana. - Bardzo mlodzi. Unioslam brwi, przypomniawszy sobie o ludziach w balowych strojach, ktorych zobaczylam u Jimmy'ego. - Tak? -Czegos szukaja - dodal Jesse. -Tak, wiem. Piwa. Jesse pokrecil glowa. Mial nieobecny wyraz twarzy i nie patrzyl na mnie, tylko jakby poza mnie, na cos, co znajdowalo sie bardzo daleko za moim prawym ramieniem. -Nie, nie piwa. Szukaja kogos. I sa pelni gniewu. - Spojrze nie jego ciemnych oczu nabralo nagle ostrosci. - Sa bardzo rozgniewani, Susannah. Patrzyl tak intensywne, ze musialam odwrocic wzrok. Jego oczy sa ciemnobrazowe i czesto nie moge stwierdzic, gdzie przebiega granica miedzy zrenicami a teczowkami. To troche wkurzajace. Prawie tak wkurzajace jak to, ze zawsze nazywa mnie pelnym imieniem, Susannah. Nikt, poza ojcem Dominikiem, tak do mnie nie mowi. -Rozgniewani? - Spojrzalam na podrecznik geometrii. 28 Mlodzi ludzie, ktorych widzialam, nie wydawali sie ani troche rozgniewani. Moze najwyzej przestraszeni, kiedy zdali sobie sprawe, ze jestem w stanie ich zobaczyc. Ale nie rozgniewani. Mowi widocznie o kims innym.-Dobrze. W porzadku. Bede miala oczy otwarte. Dzieki. Jesse wygladal, jakby chcial jeszcze cos powiedziec, ale Gina niespodziewanie przekrecila sie na bok, podniosla glowe i zerknela w moja strone. -Suze? - zapytala sennie. - Z kim rozmawiasz? -Z nikim. - Mialam nadzieje, ze nie zauwazy zawstydzenia na mojej twarzy. Nienawidze jej oklamywac. Jest przeciez moja najlepsza przyjaciolka. Gina uniosla sie na lokciach i zagapila na Szatana. -A wiec to jest ten slawny Szatan, o ktorym tyle slyszalam od twoich braci? Cholera, ale brzydki. Jesse wyraznie sie zmieszal. Szatan jest jego pupilkiem i nie mogl tak po prostu przejsc do porzadku dziennego nad tym, ze nazywa sie go "brzydkim". -Nie jest tak zle - powiedzialam, majac nadzieje, ze Gina zrozumie i sie zamknie. -Nacpalas sie? - zainteresowala sie Gina. - Simon, to cos ma tylko j e d n o ucho. Nagle duze lustro w pozlacanej ramie, wiszace nad toaletka, zaczelo sie trzasc. Dzieje sie tak zwykle, kiedy Jesse sie denerwuje. Kiedy jest naprawde wkurzony. Nieswiadoma niczego Gina przygladala sie lustru z rosnacym podnieceniem. -Hej! - krzyknela. - Tak jest! Kolejne trzesienie! Miala, rzecz jasna, na mysli trzesienie ziemi, ale to, podobnie jak poprzednie, nie mialo nic wspolnego z trzesieniem ziemi. To tylko Jesse, ktory sie wyzywal. 29 A potem buteleczka lakieru do paznokci, ktora Gina zostawila na toaletce, pofrunela w powietrzu i, rzucajac wyzwanie prawu grawitacji, wyladowala do gory nogami w walizce Giny stojacej kolo lozka.Nie musze chyba dodawac, ze buteleczka z lakierem - szmaragdowozielonym - nie byla zakrecona. I ze upadla na ubrania, ktorych Gina jeszcze nie rozpakowala. Gina wydala straszliwy krzyk, odrzucila koldre i rzucila sie na podloge, usilujac ratowac, co sie da. Poslalam Jesse'owi wsciekle spojrzenie. -Nie patrz na mnie w ten sposob, Susannah - powiedzial niewinnie. - Slyszalas, co o nim powiedziala. - Wydawal sie gleboko urazony. - Nazwala go "brzydkim". Jeknelam. -Bez przerwy powtarzam, ze jest brzydki i nigdy tak sie nie zachowales. Uniosl przecieta blizna brew i stwierdzil: -Kiedy ty to mowisz, to zupelnie co innego. A potem, jakby nie mogl tego zniesc ani minuty dluzej, zniknal, zostawiajac niezadowolonego Szatana i zdezorientowana Gine. -Nie rozumiem - mruknela Gina, podnoszac beznadziej nie poplamiony jednoczesciowy kostium w lamparcie latki. - Nie rozumiem, jak to sie stalo. Najpierw piwo w tym sklepie, a teraz to. Dziwna ta Kalifornia. Zastanawiajac sie nad tym wszystkim nastepnego dnia w gabinecie ojca Dominika, chyba bylam w stanie zrozumiec, jak czula sie Gina. Musialo jej sie wydawac, ze ostatnio mnostwo rzeczy nabralo zdolnosci unoszenia sie w powietrzu. A powodem tego byla, czego Gina nie zauwazyla, moja obecnosc. Czulam, ze gdyby zastanawiala sie nad tym przez caly tydzien, w koncu by zalapala. Bez problemu. 30 Ojca Dominika calkowicie pochlonal gameboy. Odlozylam gazete i odezwalam sie:-Ojcze Dom... Jego palce naciskaly goraczkowo guziki, ktorymi przesuwalo sie figury. -Jedna chwileczke, Susannah, bardzo prosze... -Hm, ojcze Dom? - pomachalam gazeta mniej wiecej w jego strone. - To oni. Ludzie, ktorych wczoraj widzialam. -Eee... hm - mruknal ojciec Dominik, gameboy zapiszczal. -Powinnismy miec na nich oko. Jesse mowil... - Ojciec D o m i n i k wiedzial o Jessie, j a k k o l w i e k nie zawarl z nim blizszej znajomosci. Powazny problem stanowi dla niego fakt, ze mieszka w moim pokoju. Odbyl z Jesse'em rozmowe na osobnosci, ale mimo ze wyszedl z niej do pewnego stopnia uspokojony - niewatpliwie w zwiazku z brakiem ze strony Jesse'a sladu zainteresowania moja osoba w kategoriach romantycznych - nadal kazda wzmianka o nim budzila jego widoczny niepokoj, staralam sie wiec nie wspominac go bez potrzeby. Taka sytuacja miala, moim zdaniem, miejsce wlasnie teraz. -Jesse twierdzi, ze zauwazyl wielkie... eee... poruszenie na tamtym swiecie. - Polozylam gazete i wskazalam, z braku innej mozliwosci, do gory. - Wiele zlosci. Wydaje sie, ze zjawil sie tam ktos bardzo niezadowolony. Powiedzial, ze kogos szukaja. Najpierw sadzilam, ze nie moze miec na mysli tych tu -postukalam palcem w gazete - poniewaz wydawalo mi sie, ze chodzilo im o glownie o piwo. Ale mozliwe, ze maja jeszcze w planie cos innego. - Jakies morderstwo, pomyslalam, ale zachowalam to dla siebie. Ojciec Dom jednak, co zdarzalo mu sie dosyc czesto, wydawal sie czytac w moich myslach. 31 -Wielkie nieba, Susannah - powiedzial, podnoszac oczyznad ekranu gameboya - nie sadzisz chyba, ze mlodzi ludzie, ktorych widzialas, maja cos wspolnego z owym poruszeniem, ktore wyczul Jesse, prawda? Poniewaz, jak dla mnie, to sie wydaje bardzo nieprawdopodobne. Z tego, co wiem, Anioly stanowily... prawdziwe swiatlo przewodnie w swojej spolecz nosci. Boze. Swiatlo przewodnie. Jestem ciekawa, czy po mojej smierci znajdzie sie ktos, kto nazwie mnie "swiatlem". Mocno w to watpie. Nawet moja mama nie posunelaby sie az tak daleko. Nie podzielilam sie jednak z ojcem Dominikiem swoimi odczuciami. Wiedzialam z doswiadczenia, ze to by mu sie nie spodobalo. Powiedzialam tylko: -Coz, prosze przynajmniej miec oczy otwarte, dobrze? I dac mi znac, jesli ojciec ich zauwazy. To znaczy te... eee Anioly. -Oczywiscie. - Ojciec Dominik pokrecil glowa. - Co za tragedia. Nieszczesne dusze. Tacy niewinni. Tacy mlodzi. Och Boze. - Niesmialo podniosl gameboya. - Wysoki wynik. Wtedy wlasnie doszlam do wniosku, ze jak na jeden dzien spedzilam za duzo czasu w gabinecie dyrektora. Gina, ktora chodzila do naszej starej szkoly na Brooklynie, miala przerwe wiosenna kiedy indziej niz my tutaj, w Akademii Misyjnej, wiec w czasie swoich wakacji w Kalifornii musiala wytrzymac pare dni, lazac ze mna z lekcji na lekcje - przynajmniej dopoki nie uda mi sie wymyslic jakiegos sposobu, zeby zwiac i nie zostac zlapana. Gina byla teraz u pana Waldena na lekcji historii i nie mialam watpliwosci, ze pakuje cie podczas mojej nieobecnosci we wszelkie mozliwe klopoty. -No, to w porzadku - sapnelam, wstajac. - Prosze dac mi znac, gdyby ksiadz dowiedzial sie o tych ludziach czegos wie- eej. 32 -Tak, tak - baknal ojciec Dominik, ktorego uwage ponownie przykul gameboy. - Na razie.Dalabym glowe, ze wychodzac z gabinetu, uslyszalam brzydkie slowo, kiedy gameboy pisnal ostrzegawczo. Ale to bylo tak bardzo do niego niepodobne, ze musialam sie przeslyszec. Tak. Na pewno. 4 iedy wrocilam na lekcje, Kelly Prescott, moj kumpel Adam, Rob Kelleher - jeden z klasowych sportowcow i dobry kolega Przycmionego - oraz spokojny chlopak, ktorego imienia nie zdolalam dotad zapamietac, wlasnie konczyli prezentacje na temat wyscigu zbrojen atomowych: "Kto pierwszy uzyje tej broni?"Beznadziejne zadanie. Po upadku komunizmu w Rosji kogo to wlasciwie obchodzi? Chyba na tym polega problem. Powinno nas obchodzic. Poniewaz, jak pokazywaly mapy i wykresy przygotowane przez grupe Kelly, w niektorych krajach znajdowalo sie wiecej bomb i podobnych rzeczy niz u nas. -Jak sami widzicie - mowila Kelly, kiedy weszlam do klasy, kladac przepustke na biurku pana Waldena, zanim usiadlam na swoim miejscu - Stany Zjednoczone sa dobrze zaopatrzone w pociski rakietowe i tym podobne, ale co do czolgow, Chinczycy znacznie lepiej wyposazyli swoje wojska... - Kelly wskazala na skupisko malutkich czerwonych bombek na wykresie. - I sa w stanie calkowicie nas unicestwic, jesli tylko beda mieli na to ochote. 3 - Kraksa w gorach 33 -Tylko ze - odezwal sie Adam - w Ameryce w prywatnych rekach znajduje sie wiecej broni anizeli w calej chinskiej armii, wiec...-Wiec co? - zapytala Kelly. Czulam, ze w szeregach tej akurat druzyny panuje pewien rozdzwiek. - Jakie znaczenie ma bron reczna wobec czolgow? Juz ja to widze, jak strzelamy do czolgow, ktorymi rozjezdzaja nas Chinczycy Adam przewrocil oczami. Nie byl specjalnie zachwycony przydzialem do grupy Kelly. -Tak - podsumowal Rob. W ocenie grupy liczyly sie rozne rzeczy, w tym trzydziesci procent przypadalo na stopien zaangazowania wszystkich jej czlonkow. Przypuszczam, ze to "tak" stanowilo wklad Roba. Chlopak, ktorego imienia nie zapamietalam, nie powiedzial ani slowa. Byl to wysoki chudzielec w okularach. Jego blada ziemista cera swiadczyla o tym, ze nie za czesto bywa na plazy. Palmtop w kieszeni jego koszuli zdradzal powod. Siedzaca za mna Gina pochylila sie do przodu i podala mi kartke wyrwana z notesu, w ktorym bazgrala na lekcji. Gdzies ty, do diabla, byfa?, brzmialo pytanie. Wzielam dlugopis i odpisalam: Mowilam ci. Dyro mnie wezwai". "W jakiej sprawie?, nie ustepowala Gina. Wrocitas do starych nawykow??? Nie mialam do niej zalu, ze o to pyta. Wspomne tylko, ze w starej szkole na Brooklynie dosc czesto musialam zrywac sie ze szkoly. Coz, czego zescie sie spodziewali? Bylam jedynym mediatorem na wszystkie piec okregow Nowego Jorku. To stada duchow! Tutaj przynajmniej moglam od czasu do czasu skorzystac z pomocy ojca D. Odpisalam: 34 Nic podobnego. Ojciec Dom jest opiekunem samorzadu szkolnego. Musiatam z nim omowic niektore z naszych ostatnich wydatkow.Sadzilam, ze tak nudny temat zniecheci Gine, ale nic z tego. Jakie byly? pytala Gina. To znaczy te wasze wydatki. Nagle notes zostal wyrwany z moich rak. Podnioslam glowe i zobaczylam, jak Cee Cee, ktora siedzi przede mna na godzinie wychowawczej i historii i ktora stala sie moja najlepsza przyjaciolka od czasu mojej przeprowadzki do Kalifornii, cos w nim goraczkowo pisze. Pare sekund pozniej oddala mi notes. Slyszalas o Michaelu Meduccim?, napisala Cee Cee zamaszysta kursywa. Odpisalam: Chyba nie. Kto to jest Michael Meducci? Cee Cee, po przeczytaniu odpowiedzi, skrzywila sie i wskazala na chlopaka stojacego pod tablica, tego o ziemistej cerze i z palmtopem w kieszeni. Och. Coz, zaczelam chodzic do Akademii Misyjnej zaledwie dwa miesiace temu, w styczniu. Wiec co ja na to poradze, ze nie znam wszystkich po imieniu. Cee Cee pochylila sie nad notesem, piszac dalszy ciag swojej opowiesci. Wymienilysmy z Gina spojrzenia. Gina sprawiala wrazenie rozbawionej. Jej moje zycie na Zachodnim Wybrzezu wydawalo sie bardzo zabawne. W koncu Cee Cee oddala notes. Napisala, co nastepuje: To Mike prowadzil ten drugi samochod, ktory rozbil sie na autostradzie nadmorskiej w sobote wieczorem. Wiesz, wtedy kiedy zginelo czworo uczniow z RLS. Oho, pomyslalam, oplaca sie przyjaznic z wydawczynia szkolnej gazety. Cee Cee jakims sposobem zawsze dowiadywala sie wszystkiego o wszystkich. 35 Slyszalam, ze wracat od kolegi, napisala. Byla mgta i chyba nie widzieli sie az do ostatniej chwili, kiedy usilowali sie m/nac. Jego samochod wjechal na nasyp, ale ich przelecial przez barierke i spadl z wysokosci stu metrow do morza. Wszyscy w tam -tym samochodzie zgineli, ale Michael wyszedl z tego tylko z peknietymi zebrami, bo otworzyla sie poduszka powietrzna.Podnioslam wzrok i zagapilam sie na Michaela Meducciego. Nie wygladal na kogos, kto nie dalej niz w ostatni weekend bral udzial w wypadku, w ktorym zginelo czworo ludzi. Wygladal raczej na kogos, kto do pozna w nocy gral w gry wideo albo siedzial w Internecie na czacie Gwiezdne Wojny. Siedzialam za daleko, zeby stwierdzic, czy jego palce, trzymajace wykres, drza, ale wyraz napiecia na jego twarzy sugerowal, ze tak wlasnie jest. To szczegolnie tragiczne, pisala dalej Cee Cee, jesli wziac pod uwage fakt, iz w zeszlym miesiacu jego mlodsza siostra -nie znasz jej, jest w osmej klasie - omal sie nie utopila podczas jakiegos party w basenie i dotad jest w stanie spiaczki. Jakby na rodzinie ciazyla klatwa... -Podsumowujac - ciagnela Kelly, nie starajac sie nawet ukryc, ze czyta z kartki i wymawiajac slowa tak szybko, ze trudno ja bylo zrozumiec - Ameryka-musi-przeznaczyc- znacznie-wieksze-sumy-na-potrzeby-armii-poniewaz-znala- zla-sie-daleko-w-tyle-za-Chinczykami-ktorzy-moga-nas-za- atakowac-w-kazdej-chwili-dziekuje-za-uwagc. Pan Walden siedzial ze stopami opartymi o biurko, wpatrujac sie ponad naszymi glowami w morze, wyraznie widoczne z okien wiekszosci pomieszczen Akademii Misyjnej. Nagla cisza, jaka zapadla w klasie, spowodowala, ze drgnal i zdjal nogi z biurka. -Bardzo ladnie, Kelly - powiedzial, mimo ze z c a l a pewnos cia nie slyszal ani slowa z jej wypowiedzi. - Czy ktos majakies pytania do Kelly? Dobrze, swietnie, nastepna grupa... 36 Pan Walden popatrzyl na mnie nieprzytomnie.-Eee - mruknal dziwnym glosem. - Tak? Jako ze nie podnioslam reki ani tez w zaden inny sposob nie dalam do zrozumienia, ze pragne cos powiedziec, zdziwilo mnie to niepomiernie. A potem odezwal sie glos za moimi plecami: -Hm, przepraszam, ale to podsumowanie... ze my, jako kraj, musimy zaczac rozbudowywac nasz wojskowy arsenal, zeby wspolzawodniczyc z Chinczykami, wydaje mi sie kompletnie poronione. Odwrocilam sie powoli na krzesle, zeby spojrzec na Gine. Miala doskonale obojetny wyraz twarzy. Ale ja za dobrze ja znalam. Nudzila sie. Gina zachowywala sie w ten sposob, kiedy ogarnialo ja znudzenie. Pan Walden wyprostowal sie, ozywiony, na krzesle i powiedzial: -Wydaje sie, ze gosc panny Simon nie zgadza sie z wnioska mi, jakie przedstawila grupa siodma. Jak chcecie sie do tego ustosunkowac? -Poronione? A dlaczego? - zapytala Kelly, nie wdajac sie w konsultacje z pozostalymi czlonkami grupy. -Coz, po prostu uwazam, ze pieniadze, o ktorych wspomnialas, mozna z wiekszym pozytkiem wydac na cos innego, zamiast usilowac dogonic Chinczykow w ilosci czolgow. Kogo to wzrusza, ze maja wiecej czolgow od nas? To przeciez nie oznacza, ze sa w stanie dojechac nimi do Bialego Domu i powiedziec: "Dobra, poddajcie sie, kapitalistyczne swinie". Ostatecznie, dzieli nas od nich calkiem spory ocean, prawda? Pan Walden o malo nie zaklaskal z uciechy. -A wiec, twoim zdaniem, panno Augustin, w jaki sposob powinny zostac wydane te pieniadze? 37 Gina wzruszyla ramionami.-Coz, na edukacje, oczywiscie. -Co nam pomoze edukacja - zapytala zaczepnie Kelly - jesli najada na nas czolgi? Adam, ktory stal obok niej, przewrocil znaczaco oczami. -Byc moze - rzucil - jesli wyksztalcimy gruntownie przyszle pokolenia, zdolaja uniknac wojen - na drodze tworczej dyplomacji i inteligentnego dialogu miedzynarodowego. -Tak- zgodzila sie Gina. - Jest, jak mowisz. -Wybaczcie, ale braliscie cos? - syknela Kelly. Pan Walden rzucil w kierunku grupy siodmej kawalkiem kredy. Wyladowala na wykresie z glosnym pacnieciem, odbijajac sie od niego. To nie bylo niezwykle ze strony pana Waldena. Czesto rzucal kreda, jesli uznal, ze nie uwazamy, zwlaszcza po lunchu, kiedy siedzimy otepiali po spozyciu za duzej liczby nadzianych na patyk bulek z parowka w srodku. Niezwykla natomiast byla reakcja Michaela Meducciego, kiedy kreda trafila w trzymany przez niego wykres. Puscil z krzykiem tablice i wykonal unik, zakrywajac twarz rekami -jakby wlasnie zamierzal go rozjechac chinski czolg. Pan Walden nie zwrocil na to