MEG CABOT Posredniczka 03 - Kraksa wgorach Ku pamieci J.V. Q. / o jest zycie... - westchnela Gina. Trudno bylo sie z nia nie zgodzic. Wylegiwalismy sie na plazy w Carmelu w bikini, wchlaniajac promienie sloneczne w balsamicznym powietrzu o temperaturze dwudziestu pieciu stopni. Jak na marzec, z nieba Ial sie zar. Coz, to w koncu Kalifornia. -Mowie powaznie - ciagnela Gina. - Nie wiem, jak ty m o - zesz znosic to dzien w dzien. Lezalam z zamknietymi oczami. W mojej wyobrazni tanczyly wizje smuklych, oszronionych butelek coli light. Gdyby tak mieli na plazy obsluge kelnerska... To byla jedyna rzecz, ktorej mi brakowalo, slowo daje. Wypilysmy juz wszystkie napoje z podrecznej lodowki, a zeby dotrzec do sklepu Jimmy'ego, nalezalo odbyc naprawde dlugi spacer po schodach w gore. -Znosic co? - mruknelam. -Chodzenie do szkoly - odparla Gina. - Kiedy masz te bajeczna plaze o krok od domu. -Jest ciezko - przyznalam, nie otwierajac oczu. - Ale ukonczenie szkoly sredniej nadal uchodzi za jedno z wazniejszych 7 osiagniec w zyciu. Slyszalam, ze bez dyplomu szkoly sredniej nie ma nadziei na stanowisko menedzerskie w Starbucks*, o ktore bede sie starala, gdy tylko zostane absolwentka.-Powaznie, Suze - powiedziala Gina. Poczulam, j a k s i e wier ci, i otworzylam oczy. Oparla sie na lokciach i obserwowala plaze przez ciemne raybany. - Jak ty mozesz to wytrzymac? No wlasnie, jak? Bylo wspaniale. Pacyfik ciagnal sie daleko, jak okiem siegnac, przechodzac z turkusowej zieleni w granat w miare zblizania sie do linii horyzontu. Olbrzymie fale rozbijaly sie o zolty brzeg, podrzucajac surferow jak kawalki drewna. Po prawej stronie wznosily sie zielone klify plazy Pebble. Po lewej, ogromne, oblepione przez foki bloki skalne, przedsionek Big Sur, poszarpanego, kamienistego odcinka wybrzeza Oceanu Spokojnego. Slonce przypiekalo mocno, wypalajac mgle, ktora wczesniej o malo nie wplynela na zmiane naszych planow. Wszystko bylo doskonale. Po prostu raj. Gdyby tylko ktos przyniosl mi cos do picia... -O moj Boze. - Gina zsunela okulary, zerkajac ponad oprawka. - Popatrz tylko na to. Powedrowalam spojrzeniem we wskazanym kierunku. Ratownik, ktory dotad siedzial na bialej wiezy o pare metrow od naszych recznikow, nagle zeskoczyl z krzesla, sciskajac pomaranczowa deske do plywania. Z kocim wdziekiem wyladowal na piasku i rzucil sie w fale. Jego miesnie poruszaly sie pod ciemno opalona skora, a jasne dlugie wlosy falowaly na wietrze. Turysci siegneli po aparaty fotograficzne, plazowicze zazywajacy kapieli slonecznej usiedli, by miec lepszy widok. Przestraszone mewy poderwaly sie do lotu, a ludzie zbierajacy smie* Siec barow kawowych (przyp. red.). 8 ci pospiesznie usuneli sie ratownikowi z drogi. Wyginajac szczuple muskularne cialo, ratownik zanurkowal w glebinie, zeby wynurzyc sie pare metrow dalej, plynac szybko w strone ofiary zdradliwego pradu.Z rozbawieniem stwierdzilam, ze owa ofiarajest nie kto inny, jakjeden z moich przyrodnich braci, Przycmiony, ktory towarzyszyl nam dzisiaj na plazy. Rozpoznalam jego glos natychmiast, kiedy zaczal wsciekle przeklinac swojego wybawce za probe uratowania zycia i osmieszenia w oczach rowiesnikow, jak tylko ratownik wyniosl go na brzeg. Ratownik, ku mojemu zachwytowi, odpowiedzial mu pieknym za nadobne. Gina, ktora z najwyzsza uwaga sledzila rozwoj wydarzen, stwierdzila leniwie: -Ale dupek. Najwyrazniej nie rozpoznala ofiary. Poinformowala mnie wczesniej, co ogromnie mnie zdziwilo, ze mam niesamowite szczescie, poniewaz moi bracia przyrodni sa okej. Nawet Przycmiony. No, ale Gina nigdy specjalnie nie wybrzydzala, jesli chodzi o chlopcow. Teraz westchnela i ulozyla sie z powrotem na rcczniku. -To wszystko - powiedziala, wsuwajac okulary na nos - bylo strasznie denerwujace. Z wyjatkiem tego momentu, kiedy ra townik przebiegal obok nas. To mi sie zdecydowanie podoba lo. Pare minut pozniej ratownik podazal z powrotem w nasza strone. Z mokrymi wlosami bylo mu tak samo do twarzy jak z suchymi. Wspial sie zwinnie na wieze, porozmawial krotko przez radio - prawdopodobnie ostrzegajac, aby uwazac na wyjatkowo glupiego zapasnika w piance, popisujacego sie przed najlepsza przyjaciolka przyrodniej siostry, ktora wlasnie 9 przyjechala w odwiedziny - a potem ponownie skierowal wzrok na morze w poszukiwaniu innych potencjalnych topielcow.-To jest to - oswiadczyla niespodziewanie Gina. - Zako chalam sie. Ratownikjest mezczyzna, ktorego poslubie. Rozumiecie, co mam na mysli? Totalny brak wymagan. -Wyszlabys - powiedzialam zdegustowana - za kazdego faceta w kapielowkach. -Nieprawda - obruszyla sie Gina. Wskazala na siedzacego niedaleko turyste o szczegolnie owlosionych plecach, w obcislych kapielowkach, obok spalonej sloncem malzonki. - Nie mam na przyklad ochoty wyjsc za tamtego. -Oczywiscie, ze nie. Juzjest zajety. Gina przewrocila oczami. -Jestes taka dziwna. Daj spokoj, chodzmy po cos do picia. Podnioslysmy sie, odnalazlysmy szorty i sandaly, a nastepnie wbilysmy sie w nie i poczlapalysmy po goracym piasku w strone stopni prowadzacych na parking, gdzie Spiacy zostawil samochod. -Chce koktajl czekoladowy. - Oznajmila Gina, kiedy dotarlysmy na.chodnik. - N i e taki wymyslny, j a k wszedzie sprzedaja. Chce calkowicie sztuczny, czysto chemiczny koktajl, taki jak u Mickiego D. -Tak, jasne - wysapalam, usilujac zlapac oddech. Wspinaczka po tych schodach to nie zabawa. A jestem w niezlej formie. Cwicze kick boxing praktycznie co wieczor. - Bedziesz musiala pojechac do innego miasta, bo tutaj nigdzie nie ma fast foodow Gina wzniosla oczy do nieba. -Co to za zapyziale miasteczko? - pozalila sie, udajac obu rzenie. - Zadnych fast foodow, swiatel ulicznych, przestepstw ani miejskiej komunikacji. Nie mowila powaznie. Odkad poprzedniego dnia przybyla tutaj z Nowego Jorku, zachwycala sie moim nowym zyciem: 10 fantastycznym widokiem z okna sypialni, zdolnosciami kulinarnymi mojego ojczyma. W najmniejszym stopniu nie lekcewazyla tez wysilkow moich przyrodnich braci, abyjej zaimponowac. Nie powiedziala ani razu, tak jak mialam nadzieje, Spiacemu czy Przycmionemu, ktorzy starali sie o jej wzgledy, zeby poszli w cholere.-Jezu, Simon - westchnela, kiedyja o to zapytalam - sa przystojni, j a k nie wiem co. Czego ty s i e po mnie spodziewasz? Przepraszam? Moi bracia przyrodni przystojni? Cos tu nie gra. Co do przystojniakow, to nie trzeba bylo szukac dalej niz przy kontuarze u Jimmy'ego, w sklepiku naprzeciwko schodow na plaze. Tcpy jak nadmuchiwana zabawka Kurt - przysiegam, ze tak sie wlasnie nazywa - byl i tak olsniewajacy. Po umieszczeniu na ladzie wilgotnej butelki coli light, ktora wydobylam z chlodziarki, zerknelam na niego zalotnie. Pochloniety lektura gazetki poswieconej surfowaniu nie zwrocil uwagi na moje lubiezne spojrzenie. Chyba bylam odurzona sloncem, bo po prostu stalam, gapiac sie na Kurta, ale tak naprawde myslalam o kims zupelnie innym. O kims, o kim nie powinnam w ogole myslec. Pewnie dlatego nie zareagowalam, kiedy Kelly Prescott powiedziala mi "czesc". W ogole jej nie zauwazylam. Dopoki nie pomachala mi dlonia przed twarza, mowiac: -Halo, Ziemia do Suze. Suze, wracaj. Oderwalam oczy od Kurta i stwierdzilam, ze przede mna stoi Kelly, przewodniczaca drugiej klasy, promienna blondynka i wyrocznia mody. Byla w dlugiej rozpietej koszuli, spod ktorej wylanial sie oliwkowozielony kostium bikini z dzianiny Cieliste wstawki zaslanialy naga skore w oczkach sciegu. Obok Kelly stala Debbie Mancuso, pelniaca od czasu do czasu role dziewczyny mojego brata, Przycmionego. u -O moj Boze! - wykrzyknela Kelly. - Nie mialam pojecia, ze jestes dzisiaj na plazy, Suze. Gdzie lezysz? -Obok wiezy ratownika - odparlam. -O Boze - powtorzyla Kelly. - My tam dalej, przy schodach. Teraz przemowila Debbie, silac sie na obojctny ton: -Zauwazylam na parkingu ramblera. Czy Brad plywa na desce? Brad to imie mojego brata, ktorego ja nazywam Przycmiony. -A Jake? - zainteresowala sie Kelly. Jake to ten brat, ktorego nazywam Spiacym. Z zupelnie niepojetych dla mnie powodow Spiacy, najstarszy rocznik w Akademii Misyjnej, oraz Przycmiony, ktoryjest, podobnie jakja, w drugiej klasie, uchodza za wyjatkowo atrakcyjnych chlopakow Jest oczywiste, ze obie te dziewczyny nie widzialy moich braci w trakcie posilku. To naprawde obrzydliwy widok. -Owszem - odpowiedzialam. A poniewaz wiedzialam doskonale, o co im chodzi, dodalam: -Moze sie przylaczycie? -Swietnie! - wykrzyknela Kelly. - Bardzo chet... Pojawila sie Gina i Kelly urwala w pol slowa. Coz, Gina nalezy do tych dziewczat, na widok ktorych ludzie urywaja w pol slowa. Ma prawie metr osiemdziesiat wzrostu, a fakt, ze ostatnio zaplotla wlosy w milion sztywnych warkoczykow koloru miedzi, tworzacych wieniec o promieniu dziesieciu czy dwunastu centymetrow, sprawial tylko, ze wydawala sie wyzsza. Ponadto miala na sobie czarne bikini, na ktore naciagncla szorty niepozostawiajace miejsca na oddychanie. Och, poza tym po dniu spedzonym na sloncu jej skora, zwykle koloru kawy z mlekiem, sciemniala do koloru espresso, co w polaczeniu z obraczka w nosie i prawie pomaranczowymi wlosami dawalo niesamowity efekt. 12 -Pycha - sapnela Gina, ciskajac szesciopak z koktajlami nalade obok mojej coli. - Hura! Wspaniala chemiczna kompozy cja. -Eee, Gino - powiedzialam, majac nadzieje, ze nie spodziewa sie po mnie, ze pomoge jej to wypic. - To moje kolezanki ze szkoly, Kelly Prescott i Debbie Mancuso. Kelly, Debbie, to jest Gina Augustin, przyjaciolka z Nowegojorku. Gina otworzyla szeroko oczy. Przypuszczam, ze zdumial ja fakt, ze w ogole nawiazalamjakies znajomosci. W Nowym Jorku, poza Gina, zdecydowanie nie mialam zbyt wielu kolegow i przyjaciol. Starala sie jednak opanowac zdziwienie i grzecznie zapytala: -Jak sie macie? Debbie cos mruknela, ale Kelly od razu przeszla do rzeczy: -Skad wytrzasnelas te niesamowite szorty? To wlasnie wtedy, kiedy Gina odpowiadala na to pytanie, zauwazylam czworke mlodych ludzi w wieczorowych strojach, stojacych kolo polki z kremami do opalania. Dziwne, ze wczesniej nie zwrocilam na nich uwagi. No tak, ale rzecz polega na tym, ze przedtem ich tam nie bylo. A potem nagle sie pojawili. Jako mieszkanka Brooklynu widzialam duzo dziwniejsze rzeczy niz czworo elegancko ubranych nastolatkow w barku na plazy w niedzielne popoludnie. Ale poniewaz to nie byl Nowy Jork, tylko Kalifornia, ten widok byl zupelnie nie na miejscu. Jeszcze dziwniejsze wydawalo sie to, ze owa czworka usilowala podniesc skrzynke z dwunastoma piwami. Nie zartuje. Dwunastopak, w pelnym swietle dnia, w strojach jak na bankiet. Dziewczeta mialy nawet bukieciki przypiete do sukienek. Kurt nie jest fizykiem jadrowym, jasne, ale chyba nie przypuszczali, ze tak po prostu pozwoli im wyjsc z piwem, zwlaszcza w takich strojach. 13 Unioslam okulary, zeby lepiej im sie przyjrzec.I wtedy do mnie dotarlo. Kurt by ich nie scigal. Nie ma takiej mozliwosci. Poniewaz Kurt ich nie widzi. A nie widzi ich dlatego, ze sa martwi. 2 wszem, zgadza sie. Moge rozmawiac z umarlymi, widze ich. To taki moj "specjalny" talent. Wiecie, dar, z ktorym zapewne rodzimy sie wszyscy i ktory wyroznia nas sposrod innych stworzen na tej planecie, ale ktory niewielu z nas w sobie odkrywa.Ja odkrylam go w wieku okolo dwoch lat, kiedy spotkalam pierwszego ducha. O t o z moj dar polega na tym, ze j e s t e m mediatorka. Pomagam umeczonym duszom zmarlych trafic do wlasciwego miejsca w zyciu pozagrobowym - gdziekolwiek by to bylo. Ogolnie rzecz ujmujac, porzadkuje balagan, jaki zostawili po sobie w momencie, kiedy sie przekrecili. Niektorzy moga sadzic, ze to swietna rzecz taka zdolnosc rozmawiania ze zmarlymi. Zapewniam was, ze tak nie jest. Po pierwsze, z paroma wyjatkami, zmarli nie maja niczego ciekawego do powiedzenia. Po drugie, nie moge przeciez trabic na prawo i lewo o moim niezwyklym talencie. Kto by mi uwierzyl? No wiec bylismy wszyscy w barku u Jimmy'ego: ja, Kurt, Gina, Kelly, Debbie i duchy. Cudownie. 14 Y. Zastanawiacie sie pewnie, dlaczego Kurt, Gina, Debbie i Kel-ly nie wybiegli z wrzaskiem na zewnatrz, przekonawszy sie, na drugi rzut oka, ze to duchy. Roztaczaly wokol siebie szczegolny blask, ktorym odznaczaja sie tylko dusze pokutujace, a ktory mowi: "Popatrz na mnie! Jestem martwy!".Ale, naturalnie, Kurt, Gina, Debbie i Kelly nie mogli zobaczyc duchow. Widzialam je tylko ja. Poniewaz to ja jestem mediatorka. To koszmarne zajecie, ale ktos musi to robic. Zapewniam was, w tej chwili nie bylam tym specjalnie zachwycona. A to dlatego ze duchy zachowywaly sie w sposob wysoce naganny. Probowaly, na tyle, na ile zdolalam sie zorientowac, ukrasc piwo. Niezbyt szlachetny cel, a do tego, jak sie tak blizej zastanowic, zupelnie glupia sprawa, jesli przypadkiem jest sie martwym. Nie zrozumcie mnie zle - duchy pija. Na Jamajce tradycyjnie zostawia sie kieliszek rumu kokosowego dla Chan-go Macho, espiritu de la buena suerte. A w Japonii rybacy zostawiaja sake dla swoich towarzyszy, ktorzy utoneli. Nie, w tym wszystkim glupie bylo to, ze te duchy zachowywaly sie jak nowicjusze i nie mialy jeszcze dobrej koordynacji ruchow. Duchom nie jest latwo podnosic przedmioty, nawet stosunkowo lekkie. To wymaga dlugich cwiczen. Poznalam takie, ktore osiagnely niezla wprawe w dzwonieniu lancucha-i mi, rzucaniu ksiazkami, a nawet przedmiotami o wiekszej wad z e. Zwykle c e l u j a c w m o j a glowe. A l e to j u z inna historia. Na ogol jednak podniesienie paczki z dwunastoma butelkami piwa zdecydowanie przekracza mozliwosci przecictnego ducha nowicjusza i ci klowni na pewno nie mieli szans tego zrobic. Powiedzialabym im to, ale poniewaz bylam jedyna osoba, ktora widziala ich oraz dwunastopak kiwajacy sie za polka z kosmetykami, mogloby to zrobic troche dziwne wrazenie. 15 Cos jednak do nich dotarlo, mimo ze nie powiedzialam ani slowa. Jedna z dziewczat, blondynka wjasnoblekitnej obcislej sukni, syknela:-Ta w czarnym kostiumie na nas patrzy! Jeden z chlopakow - obaj w eleganckich garniturach, jasnowlosi, dobrze zbudowani, typowi sportowcy, nie do odroznienia jeden od drugiego - odezwal sie: -Wcale nie. Patrzy na olejek Bain de Soleil. Odsunceam okulary na czubek glowy tak zeby mogli stwier dzic, iz rzeczywiscie gapie sie wlasnie na nich. -Gowno - sykneli chlopcy jednoczesnie. Upuscili pake piwa, jakby nagle stanela w ogniu. Nagla eksplozja szkla spo wodowala, ze wszyscy w sklepie, poza mna, az podskoczyli. Kurt za lada podniosl glowe znad gazety mowiac: -Co, u diabla? A potem zrobil cos zaskakujacego. Siegnal pod lade i wyciagnal kij bejsbolowy. Gina obserwowala go z ogromnym zainteresowaniem. -No dalej, przystojniaku - zachecila go. Kurt nie zwrocil uwagi na slowa zachcty. Podszedl wprost do lezacej na ziemi paczki. Popatrzyl na ociekajaca piana mieszanine szkla i kartonu i zapytal ponownie zalosnym tonem: -Co, u diabla? Tylko ze tym razem nie powiedzial "u diabla", jesli wiecie, co mam na mysli. Gina takze podeszla do miejsca wypadku. -No, to niesamowite. - Popukala czubkiem sandalka na gru bej podeszwie w duzy odlamek szkla. - Jak to sie moglo stac? Trzesienie ziemi? Kiedy moj ojczym, wiozac Gine z lotniska do naszego domu, zapytal, czego oczekuje po swoim pobycie w Kalifornii, odpar- 16 la bez wahania: "Porzadnego trzesienia". Trzesienie ziemi to nie jest cos, z czym mozna sie spotkac w Nowym Jorku.-Nie bylo zadnego trzesienia - odparl Kurt. - A to piwo jest z lodowki pod sciana. Skad sie tutaj wzielo? Kelly i Debbie przylaczyly sie do Kurta i Giny w ocenianiu szkod i zastanawianiu sie nad ich przyczynami. Tylko ja zostalam tam, gdzie bylam. Moglam im to wyjasnic, nie sadze jednak, zeby ktos mi uwierzyl. No, Gina pewnie by uwierzyla. Wiedziala odrobine. Wiecej niz ktokolwiek z moich znajomych, z wyjatkiem, byc moze, mojego najmlodszego przyrodniego brata, Profesora, oraz ojca Dominika. Ale to i tak nie bylo duzo. Nigdy nie rozpowiadam o tych sprawach. Wiecie, to ulatwia zycie. Uznalam, ze najmadrzej bedzie trzymac sie od tego z daleka. Otworzylam puszke coli i upilam spory lyk. Ach, ten benzoesan sodu. Dziala niezawodnie. Dopiero wtedy moj wzrok padl przypadkiem na naglowek na pierwszej stronie lokalnej gazety. Samochod spada z mostu o polnocy. Cztery osoby nie zyja. -Moze - mowila Kelly - ktos wzial to piwo i chcial je kupic, a potem, w ostatniej chwili zmienil zdanie i zostawil je na polce... -Tak - wpadla jej w slowo pelna entuzjazmu Gina. - A potem stracilo je trzesienie ziemi! -Nie bylo zadnego trzesienia ziemi - stwierdzil Kurt. Jego glos nie brzmial jednak tak pewnie jak poprzednio. - Prawda? -Cos poczulam - mruknela Debbie. Kelly na to: -Owszem, ja chyba tez. -Przez chwile - dodala Debbie. -Tak - zgodzila sie Kelly. 2 - Kraksa w gorach 17 -Cholera! - Gina oparla rece na biodrach. - Chcecie mipowiedziec, ze bylo trzesienie ziemi, a ja niczego nie zauwazy lam? Wyciagnelam gazete ze stosu i rozlozylam ja na ladzie. Czworo uczniow najstarszego rocznika z Liceum imienia Roberta Louisa Stevensona zginelo tragicznie w wypadku samochodowym zeszlej nocy, kiedy wracali do domu z wiosennego balu. Felicje Bruce, 17; Marka Pulsforda, 18; Josha Saun-dersa, 18; i Carrie Whitman, 18; uznano za niezyjacych po tym, jak po czolowym zderzeniu na zdradliwym odcinku kalifornijskiej autostrady numer 1 ich samochod rozbit barierke, wpadajac do morza. -Co to za uczucie? - dopytywala sie Gina. - Zebym wiedziala, gdy nastapi kolejne. -Coz - powiedziala Kelly - to nie bylo duze trzesienie. To bylo tylko... no, wiesz, jak sie przezylo iles tam, to mozna sie zorientowac. To takie uczucie... cos jakby mroz na karku. Wlosy staja deba. -Tak - wtracila sie Debbie. - Cos takiego wlasnie poczulam. Nie zeby grunt usuwal mi sie spod nog, ale jakby owial mnie zimny wiatr. -Dokladnie tak - potwierdzila Kelly. Do wypadku przyczynila sie prawdopodobnie gesta mgla, ktora naplynela po polnocy znad morza, powodujac zla widocznosc oraz pogorszenie warunkow jazdy na odcinku wybrzeza znanym jako Big Sur. -To mi nie wyglada na trzesienie ziemi - oswiadczyla Gina sceptycznie. - To brzmi jak historia o duchach. 18 -Ale to prawda - zapewnila Kelly. - Czasami zdarzaja siewstrzasy na tyle niewielkie, ze nie da sie ich wyczuc. Wystepu ja na malym obszarze. Na przyklad dwa miesiace temu na te renie szkoly nastapil wstrzas, ktory zniszczyl kawal dachu. I ty le. Nigdzie indziej nie spowodowal jakichkolwiek szkod. Na Ginie nie zrobilo to wrazenia. Nie wiedziala tego, co wiedzialamja, a mianowicie, ze ten kawalek dachu zalamal sie nie z powodu trzesienia ziemi, ale na skutek dzialania sil nadprzyrodzonych - podczas mojego starcia z opornym duchem. -Moj pies zawsze wyczuwa trzesienie ziemi - powiedziala Debbie. - Nie wychodzi wtedy spod stolu przy basenie. -Czy dzisiaj rano tez siedzial pod stolem? - dociekala Gina. -Coz - odparla Debbie. - Nie... Kierowca drugiego pojazdu, mlodociany, ktorego nazwiska policja nie podaje, zostal ranny w wypadku, ale po krotkim pobycie w szpitalu w Carmelu wrocil do domu. Nie wiadomo na razie, czy naduzycie alkoholu stanowilo jedna z przyczyn wypadku. Policja kontynuuje sledztwo. -Popatrz - powiedziala Gina. Schylila sie i podniosla cos z kupki potluczonego szkla u swoich stop. - Jedyny ocalaly. W reku trzymala butelke budweisera. -Coz - stwierdzil Kurt, biorac butelke. - To juz cos, jak sadze. Zabrzeczal dzwonek nad drzwiami sklepiku i do srodka wkroczyli moi dwaj przyrodni bracia w towarzystwie dwoch przyjaciol, amatorow surfingu. Zdazyli juz zdjac stroje do plywania i odstawic gdzies deski. Zamierzali, jak sie wydaje, zrobic sobie przerwe na suszona wolowine, bo skierowali sie wlasnie w strone pojemnikow z tymze daniem, stojacych na ladzie. -Czesc, Brad - rzucila Debbie zalotnie. 19 Przycmiony oderwal sie od suszonej wolowiny na dostatecznie dluga chwile, aby w sposob zdradzajacy wyjatkowe zaklopotanie wybakac "czesc". Zaklopotanie wynikajace z tego, ze jakkolwiek to wlasnie z Debbie spotyka sie od czasu do czasu, to tak naprawde podoba mu sie Kelly.Co gorsza, odkad pojawila sie Gina, z nia takze flirtuje bez cienia skrepowania. -Czesc, Brad - powiedziala Gina. W jej glosie nie bylo za lotnosci. Gina nigdy nie flirtuje. Jest bardzo bezposrednia. To dlatego od siodmej klasy kazdy sobotni wieczor spedza na rand ce. - Czesc, Jake. Spiacy, z ustami wypchanymi wolowina, odwrocil sie i zamrugal nerwowo. Kiedys myslalam, ze ma problem z prochami, ale potem odkrylam, ze on zawsze tak wyglada. -Czesc - powiedzial. Przelknal, a potem zrobil cos niezwy klego. N o, jak na Spiacego, w kazdym razie. Usmiechnal sie. Tego juz bylo za wiele. Mieszkam z tymi chlopakami juz prawie dwa miesiace - odkad moja mama wyszla za ich tate i zmusila mnie, zebym przeniosla sie na drugi koniec kraju, abysmy mogli stworzyc jedna kochajaca sie duza rodzine -i przez ten caly czas moze ze dwa razy widzialam usmiech Spiacego. A teraz stoi tu, doslownie sliniac sie na widok mojej najlepszej przyjaciolki. To bylo chore, mowie wam. Chore! -Wiec - odezwal sie Spiacy - wy, dziewczyny, nie wracacie? To znaczy, do wody? -No - odparla Kelly powoli - to chyba zalezy... Gina przeszla do sedna: -A co wy robicie? - zapytala. -Wracamy najakas godzine - odpowiedzial Spiacy. - A po tem wstapimy gdzies na pizze. Pojdziecie z nami? 20 -Mnie pasuje - powiedziala Gina i spojrzala na mnie pytajaco. - Simon? Popatrzylam tam, gdzie skierowala wzrok, na gazete. Odlozylam ja pospiesznie. -Jasne - mruknelam. - Czemu nie. Pomyslalam, ze lepiej sie najesc, poki jeszcze moge. Czu lam, ze wkrotce bede bardzo zajeta. 3 nioly z RLS - powiedzial ojciec Dominik. Nawet na niego nie spojrzalam. Klapnelam na jedno z krzesel przy biurku i gralam na gameboyu, ktorego skonfiskowano jakiemus uczniowi i ktory w koncu trafil do dolnej szuflady biurka dyrektora. Postanowilam pamietac o tej szufladzie w okolicach swiat Bozego Narodzenia. Mialam pomysl, skad wziac prezenty dla Spiacego i Przycmionego.-Anioly? - burknelam i to wcale nie dlatego, ze paskudnie przegrywalam w Tetris. - Nie mieli w sobie niczego anielskie-go, jesli chce ksiadz znac moje zdanie. -Z tego, co mi wiadomo, byli bardzo interesujacymi mlodymi ludzmi. - Ojciec Dominik zaczal przekladac gazety na biurku. - Bardzo zdolni. To chyba dyrektor szkoly nazwal ich Aniolami z RLS w wypowiedzi dla prasy na temat tragedii. -Aha... - Usilowalam wpakowac dziwnego ksztaltu obiekt na male pole, na ktorym powinien sie znalezc. - Anioly nie staraja sie podniesc dwunastopaka budweisera. -Prosze. - Ojciec Dominik znalazl egzemplarz gazety, ktora mialam wczoraj w reku, tyle ze on, w przeciwienstwie do mnie, 21 zadal sobie trud, zeby ja otworzyc. Znalazl strone z nekrologami i ze zdjeciami zmarlych. - Spojrz na to i powiedz, czy to tych mlodych ludzi widzialas. Oddalam mu gameboya.-Niech ojciec dokonczy za mnie - powiedzialam, biorac gazete. Ojciec Dominik popatrzyl na gameboya z przerazeniem. -Ojej - westchnal - obawiam sie, ze... -Trzeba przesuwac te ksztalty tak, zeby wpasowaly sie w pola na dole. Im wiecej rzadkow sie wypelni, tym lepiej. Gameboy piszczal i brzeczal, gdy ksiadz goraczkowo wciskal guziki. -O, moj Boze. Cos bardziej skomplikowanego i boje sie, ze... Nie dokonczyl zaabsorbowany gra. Mimo ze mialam czytac gazete, zaczelam mu sie przygladac. To przemily staruszek ten ojciec Dominik. Zwykle sie na mnie wscieka, ale to nie znaczy, ze go nie lubie. W gruncie rzeczy czulam, ku swojemu zdumieniu, ze moje przywiazanie do niego rosnie. Stwierdzilam na przyklad, ze nie moge sie doczekac, kiedy do niego wpadne i opowiem mu o tych dzieciakach, ktore widzialam w sklepiku u Jimmy'ego. To chyba dlatego, ze po szesnastu latach, w ciagu ktorych nie moglam nikomu opowiedziec o moich "szczegolnych" zdolnosciach, wreszcie znalazlam kogos, przed kim nie musialam tego ukrywac, jako ze ojciec Dominik posiadal te sama "szczegolna zdolnosc" - co odkrylam pierwszego dnia w Akademii Misyjnej imienia Junipera Serry. Ojciec Dominikjest jednak o niebo lepszym mediatorem ode mnie. No, moze niekoniecznie lepszym. Ale na pewno innym. Widzicie, on naprawde uwaza, ze w postepowaniu z duchami najbardziej sprawdzaja sie metody delikatnej perswazji i madrego doradztwa. Tak samo jak w przypadku zywych. Ja natomiast 22 opowiadam sie raczej za bardziej bezposrednim podejsciem, ktore zwykle sprowadza sie do uzycia piesci.Coz, czasami te umarlaki po prostu nie maja ochoty nas sluchac. Nie wszystkie, oczywiscie. Niektore sluchaja z niezwykla uwaga. Jak ten na przyklad, ktory mieszka w moim pokoju. Ostatnio jednak staram sie ze wszystkich sil nie myslec o nim wiecej niz to konieczne. Skupilam sie na gazecie, ktora wreczyl mi ojciec Dominik. No tak, byly tam Anioly z RLS. Ci sami ludzie, ktorych widzialam u Jimmy'ego, tylko ze na zdjeciu nie mieli wieczorowych strojow. Ojciec Dominik mial racje. Byli atrakcyjni. Bystrzy Przewodzili innym. Najmlodsza, Felicja, stala na czele szkolnej druzyny cheerliderek. Mark Pulsfbrd kierowal druzyna pilki noznej. Josh Saunders byl przewodniczacym najstarszej klasy. Carrie Whitman zostala w zeszlym roku krolowa balu absolwentow - moze to nie stanowisko kierownicze, ale uzyskane w demokratycznym glosowaniu. Czworka atrakcyjnych, inteligentnych dzieciakow. Teraz zimne trupy. W dodatku szykujacych cos paskudnego. Nekrologi byly smutne i w ogole, ale ja nie znalam tych ludzi. Chodzili do Roberta Louisa Stevensona, najzacietszego rywala naszej szkoly. Akademia Misyjna Junipero Serry, do ktorej chodze ja i moi przyrodni bracia i ktorej dyrektorem jest ojciec Dominik, na polu akademickim i sportowym zawsze dostaje w tylek od RLS. I chociaz nie jestem przesiaknieta "duchem szkoly", to jednak mam slabosc do przegranych, a do nich Akademia Misyjna, w przeciwienstwie do RLS, z pewnoscia nalezy. Nie mialam wiec zamiaru przywdziewac zaloby z powodu smierci kilku uczniow z RLS. Zwlaszcza wiedzac to, co wiem. 23 Nie to, ze wiem tak duzo. W gruncie rzeczy wiem guzik z petelka. Ale zeszlego wieczoru, po powrocie z pizzy w towarzystwie Spiacego i Przycmionego, Gina ulegla nastepstwom zmiany strefy czasowej -jestesmy trzy godziny do tylu za Nowym Jorkiem, wiec kolo dziewiatej odplynela na rozkladanym lozku, ktore kupila moja mama, zeby w czasie pobytu u nas miala na czym spac.Nawet mi to odpowiadalo. Mnie tez zmeczyl caly dzien na sloncu, bylam wiec zadowolona, mogac siedziec na wlasnym lozku, po drugiej stronie pokoju i odrabiac geometrie, ktora, jak zapewnilam mame, odrobilam na dlugo przed przyjazdem Giny. Wlasnie wtedy kolo mojego lozka zmaterializowal sie Jesse. -Ciii - mruknelam, wskazujac na Gine, kiedy otworzyl usta. Zanim sie u mnie pojawila, wyjasnilam mu, ze Gina przyjezdza z Nowego Jorku, zeby spedzic ze mna tydzien, i bede wdzieczna, jesli w tym czasie nie bedzie sie za czesto pokazywal. To malo zabawne dzielic pokoj z bylym lokatorem, a raczej z duchem bylego lokatora, jako ze Jesse nie zyje od mniej wiecej poltora stulecia. Z jednej strony jestem w stanie spojrzec na to z punktu wi-dzeniajesse'a. To niejego wina, ze zostal zamordowany. W kazdym razie wydaje mi sie, ze taka wlasnie smiercia umarl. Nie pali sie specjalnie, co wydaje sie zrozumiale, zeby o tym mowic. Sadze rowniez, ze to nie jego wina, iz po smierci, zamiast pojsc do nieba, do piekla, innego zycia czy gdziekolwiek, dokad udaja sie zmarli, wrocil do pokoju, w ktorym go zabito. Poniewaz, wbrew temu co sie mysli, wiekszosc ludzi nie konczy jako duchy. Bron Boze. Gdyby tak bylo, moje zycie towarzyskie byloby tak... no, nie o to chodzi, ze jest takie wspaniale. Jako duchy koncza jedynie ci, ktorzy zostawili na ziemi jakies sprawy do zalatwienia. 24 Nie mam pojecia, jaka niezalatwiona sprawe zostawil Jesse -i prawde mowiac, nie jestem do konca pewna, czy on to wie. No i to takie niesprawiedliwe, ze musze dzielic pokoj z duchem zmarlego chlopaka, ktory jest wsciekle przystojny.Mowic powaznie. Jesse jest za przystojny, zeby nie pozbawic mnie spokoju ducha. Jestem mediatorka, ale to nie znaczy, ze nie jestem istota ludzka. No, w kazdym razie pojawil sie teraz, po tym, jak mu powiedzialam, bardzo grzecznie, zeby nie przychodzil przez jakis czas, z tym swoim meskim wygladem i w ogole, w stroju dziewietnastowiecznego luzaka. Wiecie, o co mi chodzi: obcisle czarne spodnie, rozpieta biala koszula... -Kiedy ona wyjezdza? - zapytal, odwracajac moja uwage od miejsca, w ktorym jego koszula rozchylala sie, ukazujac nie zwykle muskularne cialo i kierujac ja na twarz, absolutnie do skonala, jesli nie liczyc malenkiej bialej blizny przecinajacej jedna z brwi. Nie zawracal sobie glowy szeptaniem. Gina nie mogla go przeciez uslyszec. -Mowilam ci - odburknelam. Musialam znizyc glos do szeptu, poniewaz istnialo prawdopodobienstwo, ze mnie ktos uslyszy. - W nastepna niedziele. -Dopiero? Jesse wydawal sie zirytowany. Chcialabym moc powiedziec, ze zlosci sie, poniewaz kazda chwile, ktora spedzalam z Gina, uwaza za ukradziona jemu i nie moze tego przebolec. Prawde mowiac jednak, mocno watpie, zeby taka wlasnie byla przyczyna. Jestem pewna, ze Jesse mnie lubi i w ogole... Ale tylko jako przyjaciolke. Nie wjakis szczegolny sposob. Dlaczego mialoby byc inaczej? Ma sto piecdziesiat lat, sto siedemdziesiat, jesli wziac pod uwage, ze mial jakies dwadziescia, kiedy zginal. Co chlopak, ktory istnieje sto siedemdziesiat lat, 25 moze zobaczyc w szesnastoletniej uczennicy szkoly sredniej, ktora nigdy nie miala chlopaka i nie potrafi nawet zdac egzaminu na prawo jazdy?No, chyba nie za wiele. Nie owijajac w bawelne, wiedzialam doskonale, dlaczego Jesse niecierpliwi sie w zwiazku z Gina. Z powodu Szatana. Szatan to nasz kot. Mowie "nasz", poniewaz, jakkolwiek zwierzeta zwykle nie znosza duchow, Szatan okazuje Jesse'owi niezwykle przywiazanie. Milosc doJesse'a rownowazy w jakis sposob jego calkowity brak poszanowania dla mojej osoby, chociaz to ja go karmie, czyszcze jego kuwete oraz, och, no tak, uratowalam go przed nedznym zyciem na ulicach Carmelu. Czy to glupie stworzenie okazuje mi chociaz odrobine wdziecznosci? Alez skad! Ale Jesse'a uwielbia. W gruncie rzeczy Szatan wiekszosc czasu spedza na zewnatrz i raczy sie pojawiac, kiedy czuje, ze Jesse sie zmaterializowal. Jak na przyklad w tej chwili. Uslyszalam znajome lupniecie na dachu nad gankiem - Szatan zwykle tam laduje, skaczac z sosny, na ktora specjalnie sie w tym celu wdrapuje. Po sekundzie pomaranczowy koszmar wladowal sie przez okno, specjalnie dla niego otwarte, miauczac przerazliwie, jakby nie karmiono go od wiekow. Jesse podszedl do Szatana i zaczal drapac go za uszami, na co kot zareagowal tak glosnym mruczeniem, ze balam sie, iz obudzi Gine. -Sluchaj - powiedzialam - to tylko tydzien. Szatan prze zyje. Jesse spojrzal na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby pomyslal, ze polecialam w dol na leb na szyje, jesli chodzi o skale IQ. -Nie o Szatana sie martwie. 26 Zmieszalam sie. Wiedzialam, ze nie moze martwic sie o mnie. To jest, owszem, odkad go poznalam, wpadlam pare razy w tarapaty - tarapaty, z ktorych Jesse mnie wyciagal. Ale teraz nic sie nie dzialo. Coz, z wyjatkiem czworga zmarlych mlodych ludzi, ktorych widzialam u Jimmy'ego.-Tak? - Patrzylam, jak Szatan, w ekstazie, pozwala Jesse'owi drapac sie pod broda. - No to o co chodzi? Gina jest swietna. Nawet gdyby dowiedziala sie o twoim istnieniu, watpie, czy wybieglaby z wrzaskiem z pokoju. Pewnie chcialaby czasem pozyczyc od ciebie koszule i tyle. Jesse spojrzal na mojego goscia. Z Giny nie widac bylo niczego poza szeregiem wypuklosci pod koldra oraz mnostwajaskra-womiedzianych warkoczykow rozrzuconych na poduszce. -Jestem pewien, zejest... swietna. - WglosieJesse'a slychac bylo lekkie wahanie. Czasami z trudem znosi moj dwudziesto-pierwszowieczny slang. Ale to nic nie szkodzi. Mnie dziala na nerwyjego hiszpanski, z ktorego nie rozumiem ani slowa, a ktorego czesto uzywa. - Chodzi tylko o to, ze cos sie stalo... To wzbudzilo moja czujnosc. Powiedzial to tak powaznie, jakby na przyklad uswiadomil sobie nagle, ze jestem kobieta jego snow i caly czas zmagal sie z narastajacym pociagiem wobec mojej osoby, az wreszcie moj niewiarygodny urok zmusil go do poddania sie. Kiedy sie w koncu odezwal, powiedzial tylko: -Slyszalem to i owo. Rozczarowana opadlam na poduszki. -Och, a wiec wyczules wibracje Mocy, czyz nie tak, Luke? Jesse, zaskoczony, zmarszczyl brwi. Nie mial pojecia, o czym mowie. Moje rzadkie przeblyski inteligentnego poczucia humoru na ogol calkowicie mu umykaja. Naprawde to nic dziwnego, ze nie zakochal sie we mnie ani odrobinke. Westchnelam. 27 -A wiec slyszales cos od przyjaciol duchow. Co takiego?Do Jesse'a czesto docieraly rozne informacje na, ze tak powiem, planie spektralnym, rzeczy niemajace z nim zadnego zwiazku, ale ktore zwykle, jak sie juz pare razy okazalo, dotyczyly mnie. Chodzilo glownie o cos, co zagrazalo mojemu zyciu albo co konczylo sie straszliwym balaganem. Ostatnim razem, kiedy "cos uslyszal", o malo nie zostalam zamordowana przez developera-psychopate. Rozumiecie wiec zapewne, dlaczego moje serce zaczyna bic troche niespokojnie za kazdym razem, kiedy Jesse wspomina, ze cos slyszal. -Pojawili sie jacys nowi - oznajmil, nie przestajac piescic Szatana. - Bardzo mlodzi. Unioslam brwi, przypomniawszy sobie o ludziach w balowych strojach, ktorych zobaczylam u Jimmy'ego. - Tak? -Czegos szukaja - dodal Jesse. -Tak, wiem. Piwa. Jesse pokrecil glowa. Mial nieobecny wyraz twarzy i nie patrzyl na mnie, tylko jakby poza mnie, na cos, co znajdowalo sie bardzo daleko za moim prawym ramieniem. -Nie, nie piwa. Szukaja kogos. I sa pelni gniewu. - Spojrze nie jego ciemnych oczu nabralo nagle ostrosci. - Sa bardzo rozgniewani, Susannah. Patrzyl tak intensywne, ze musialam odwrocic wzrok. Jego oczy sa ciemnobrazowe i czesto nie moge stwierdzic, gdzie przebiega granica miedzy zrenicami a teczowkami. To troche wkurzajace. Prawie tak wkurzajace jak to, ze zawsze nazywa mnie pelnym imieniem, Susannah. Nikt, poza ojcem Dominikiem, tak do mnie nie mowi. -Rozgniewani? - Spojrzalam na podrecznik geometrii. 28 Mlodzi ludzie, ktorych widzialam, nie wydawali sie ani troche rozgniewani. Moze najwyzej przestraszeni, kiedy zdali sobie sprawe, ze jestem w stanie ich zobaczyc. Ale nie rozgniewani. Mowi widocznie o kims innym.-Dobrze. W porzadku. Bede miala oczy otwarte. Dzieki. Jesse wygladal, jakby chcial jeszcze cos powiedziec, ale Gina niespodziewanie przekrecila sie na bok, podniosla glowe i zerknela w moja strone. -Suze? - zapytala sennie. - Z kim rozmawiasz? -Z nikim. - Mialam nadzieje, ze nie zauwazy zawstydzenia na mojej twarzy. Nienawidze jej oklamywac. Jest przeciez moja najlepsza przyjaciolka. Gina uniosla sie na lokciach i zagapila na Szatana. -A wiec to jest ten slawny Szatan, o ktorym tyle slyszalam od twoich braci? Cholera, ale brzydki. Jesse wyraznie sie zmieszal. Szatan jest jego pupilkiem i nie mogl tak po prostu przejsc do porzadku dziennego nad tym, ze nazywa sie go "brzydkim". -Nie jest tak zle - powiedzialam, majac nadzieje, ze Gina zrozumie i sie zamknie. -Nacpalas sie? - zainteresowala sie Gina. - Simon, to cos ma tylko j e d n o ucho. Nagle duze lustro w pozlacanej ramie, wiszace nad toaletka, zaczelo sie trzasc. Dzieje sie tak zwykle, kiedy Jesse sie denerwuje. Kiedy jest naprawde wkurzony. Nieswiadoma niczego Gina przygladala sie lustru z rosnacym podnieceniem. -Hej! - krzyknela. - Tak jest! Kolejne trzesienie! Miala, rzecz jasna, na mysli trzesienie ziemi, ale to, podobnie jak poprzednie, nie mialo nic wspolnego z trzesieniem ziemi. To tylko Jesse, ktory sie wyzywal. 29 A potem buteleczka lakieru do paznokci, ktora Gina zostawila na toaletce, pofrunela w powietrzu i, rzucajac wyzwanie prawu grawitacji, wyladowala do gory nogami w walizce Giny stojacej kolo lozka.Nie musze chyba dodawac, ze buteleczka z lakierem - szmaragdowozielonym - nie byla zakrecona. I ze upadla na ubrania, ktorych Gina jeszcze nie rozpakowala. Gina wydala straszliwy krzyk, odrzucila koldre i rzucila sie na podloge, usilujac ratowac, co sie da. Poslalam Jesse'owi wsciekle spojrzenie. -Nie patrz na mnie w ten sposob, Susannah - powiedzial niewinnie. - Slyszalas, co o nim powiedziala. - Wydawal sie gleboko urazony. - Nazwala go "brzydkim". Jeknelam. -Bez przerwy powtarzam, ze jest brzydki i nigdy tak sie nie zachowales. Uniosl przecieta blizna brew i stwierdzil: -Kiedy ty to mowisz, to zupelnie co innego. A potem, jakby nie mogl tego zniesc ani minuty dluzej, zniknal, zostawiajac niezadowolonego Szatana i zdezorientowana Gine. -Nie rozumiem - mruknela Gina, podnoszac beznadziej nie poplamiony jednoczesciowy kostium w lamparcie latki. - Nie rozumiem, jak to sie stalo. Najpierw piwo w tym sklepie, a teraz to. Dziwna ta Kalifornia. Zastanawiajac sie nad tym wszystkim nastepnego dnia w gabinecie ojca Dominika, chyba bylam w stanie zrozumiec, jak czula sie Gina. Musialo jej sie wydawac, ze ostatnio mnostwo rzeczy nabralo zdolnosci unoszenia sie w powietrzu. A powodem tego byla, czego Gina nie zauwazyla, moja obecnosc. Czulam, ze gdyby zastanawiala sie nad tym przez caly tydzien, w koncu by zalapala. Bez problemu. 30 Ojca Dominika calkowicie pochlonal gameboy. Odlozylam gazete i odezwalam sie:-Ojcze Dom... Jego palce naciskaly goraczkowo guziki, ktorymi przesuwalo sie figury. -Jedna chwileczke, Susannah, bardzo prosze... -Hm, ojcze Dom? - pomachalam gazeta mniej wiecej w jego strone. - To oni. Ludzie, ktorych wczoraj widzialam. -Eee... hm - mruknal ojciec Dominik, gameboy zapiszczal. -Powinnismy miec na nich oko. Jesse mowil... - Ojciec D o m i n i k wiedzial o Jessie, j a k k o l w i e k nie zawarl z nim blizszej znajomosci. Powazny problem stanowi dla niego fakt, ze mieszka w moim pokoju. Odbyl z Jesse'em rozmowe na osobnosci, ale mimo ze wyszedl z niej do pewnego stopnia uspokojony - niewatpliwie w zwiazku z brakiem ze strony Jesse'a sladu zainteresowania moja osoba w kategoriach romantycznych - nadal kazda wzmianka o nim budzila jego widoczny niepokoj, staralam sie wiec nie wspominac go bez potrzeby. Taka sytuacja miala, moim zdaniem, miejsce wlasnie teraz. -Jesse twierdzi, ze zauwazyl wielkie... eee... poruszenie na tamtym swiecie. - Polozylam gazete i wskazalam, z braku innej mozliwosci, do gory. - Wiele zlosci. Wydaje sie, ze zjawil sie tam ktos bardzo niezadowolony. Powiedzial, ze kogos szukaja. Najpierw sadzilam, ze nie moze miec na mysli tych tu -postukalam palcem w gazete - poniewaz wydawalo mi sie, ze chodzilo im o glownie o piwo. Ale mozliwe, ze maja jeszcze w planie cos innego. - Jakies morderstwo, pomyslalam, ale zachowalam to dla siebie. Ojciec Dom jednak, co zdarzalo mu sie dosyc czesto, wydawal sie czytac w moich myslach. 31 -Wielkie nieba, Susannah - powiedzial, podnoszac oczyznad ekranu gameboya - nie sadzisz chyba, ze mlodzi ludzie, ktorych widzialas, maja cos wspolnego z owym poruszeniem, ktore wyczul Jesse, prawda? Poniewaz, jak dla mnie, to sie wydaje bardzo nieprawdopodobne. Z tego, co wiem, Anioly stanowily... prawdziwe swiatlo przewodnie w swojej spolecz nosci. Boze. Swiatlo przewodnie. Jestem ciekawa, czy po mojej smierci znajdzie sie ktos, kto nazwie mnie "swiatlem". Mocno w to watpie. Nawet moja mama nie posunelaby sie az tak daleko. Nie podzielilam sie jednak z ojcem Dominikiem swoimi odczuciami. Wiedzialam z doswiadczenia, ze to by mu sie nie spodobalo. Powiedzialam tylko: -Coz, prosze przynajmniej miec oczy otwarte, dobrze? I dac mi znac, jesli ojciec ich zauwazy. To znaczy te... eee Anioly. -Oczywiscie. - Ojciec Dominik pokrecil glowa. - Co za tragedia. Nieszczesne dusze. Tacy niewinni. Tacy mlodzi. Och Boze. - Niesmialo podniosl gameboya. - Wysoki wynik. Wtedy wlasnie doszlam do wniosku, ze jak na jeden dzien spedzilam za duzo czasu w gabinecie dyrektora. Gina, ktora chodzila do naszej starej szkoly na Brooklynie, miala przerwe wiosenna kiedy indziej niz my tutaj, w Akademii Misyjnej, wiec w czasie swoich wakacji w Kalifornii musiala wytrzymac pare dni, lazac ze mna z lekcji na lekcje - przynajmniej dopoki nie uda mi sie wymyslic jakiegos sposobu, zeby zwiac i nie zostac zlapana. Gina byla teraz u pana Waldena na lekcji historii i nie mialam watpliwosci, ze pakuje cie podczas mojej nieobecnosci we wszelkie mozliwe klopoty. -No, to w porzadku - sapnelam, wstajac. - Prosze dac mi znac, gdyby ksiadz dowiedzial sie o tych ludziach czegos wie- eej. 32 -Tak, tak - baknal ojciec Dominik, ktorego uwage ponownie przykul gameboy. - Na razie.Dalabym glowe, ze wychodzac z gabinetu, uslyszalam brzydkie slowo, kiedy gameboy pisnal ostrzegawczo. Ale to bylo tak bardzo do niego niepodobne, ze musialam sie przeslyszec. Tak. Na pewno. 4 iedy wrocilam na lekcje, Kelly Prescott, moj kumpel Adam, Rob Kelleher - jeden z klasowych sportowcow i dobry kolega Przycmionego - oraz spokojny chlopak, ktorego imienia nie zdolalam dotad zapamietac, wlasnie konczyli prezentacje na temat wyscigu zbrojen atomowych: "Kto pierwszy uzyje tej broni?"Beznadziejne zadanie. Po upadku komunizmu w Rosji kogo to wlasciwie obchodzi? Chyba na tym polega problem. Powinno nas obchodzic. Poniewaz, jak pokazywaly mapy i wykresy przygotowane przez grupe Kelly, w niektorych krajach znajdowalo sie wiecej bomb i podobnych rzeczy niz u nas. -Jak sami widzicie - mowila Kelly, kiedy weszlam do klasy, kladac przepustke na biurku pana Waldena, zanim usiadlam na swoim miejscu - Stany Zjednoczone sa dobrze zaopatrzone w pociski rakietowe i tym podobne, ale co do czolgow, Chinczycy znacznie lepiej wyposazyli swoje wojska... - Kelly wskazala na skupisko malutkich czerwonych bombek na wykresie. - I sa w stanie calkowicie nas unicestwic, jesli tylko beda mieli na to ochote. 3 - Kraksa w gorach 33 -Tylko ze - odezwal sie Adam - w Ameryce w prywatnych rekach znajduje sie wiecej broni anizeli w calej chinskiej armii, wiec...-Wiec co? - zapytala Kelly. Czulam, ze w szeregach tej akurat druzyny panuje pewien rozdzwiek. - Jakie znaczenie ma bron reczna wobec czolgow? Juz ja to widze, jak strzelamy do czolgow, ktorymi rozjezdzaja nas Chinczycy Adam przewrocil oczami. Nie byl specjalnie zachwycony przydzialem do grupy Kelly. -Tak - podsumowal Rob. W ocenie grupy liczyly sie rozne rzeczy, w tym trzydziesci procent przypadalo na stopien zaangazowania wszystkich jej czlonkow. Przypuszczam, ze to "tak" stanowilo wklad Roba. Chlopak, ktorego imienia nie zapamietalam, nie powiedzial ani slowa. Byl to wysoki chudzielec w okularach. Jego blada ziemista cera swiadczyla o tym, ze nie za czesto bywa na plazy. Palmtop w kieszeni jego koszuli zdradzal powod. Siedzaca za mna Gina pochylila sie do przodu i podala mi kartke wyrwana z notesu, w ktorym bazgrala na lekcji. Gdzies ty, do diabla, byfa?, brzmialo pytanie. Wzielam dlugopis i odpisalam: Mowilam ci. Dyro mnie wezwai". "W jakiej sprawie?, nie ustepowala Gina. Wrocitas do starych nawykow??? Nie mialam do niej zalu, ze o to pyta. Wspomne tylko, ze w starej szkole na Brooklynie dosc czesto musialam zrywac sie ze szkoly. Coz, czego zescie sie spodziewali? Bylam jedynym mediatorem na wszystkie piec okregow Nowego Jorku. To stada duchow! Tutaj przynajmniej moglam od czasu do czasu skorzystac z pomocy ojca D. Odpisalam: 34 Nic podobnego. Ojciec Dom jest opiekunem samorzadu szkolnego. Musiatam z nim omowic niektore z naszych ostatnich wydatkow.Sadzilam, ze tak nudny temat zniecheci Gine, ale nic z tego. Jakie byly? pytala Gina. To znaczy te wasze wydatki. Nagle notes zostal wyrwany z moich rak. Podnioslam glowe i zobaczylam, jak Cee Cee, ktora siedzi przede mna na godzinie wychowawczej i historii i ktora stala sie moja najlepsza przyjaciolka od czasu mojej przeprowadzki do Kalifornii, cos w nim goraczkowo pisze. Pare sekund pozniej oddala mi notes. Slyszalas o Michaelu Meduccim?, napisala Cee Cee zamaszysta kursywa. Odpisalam: Chyba nie. Kto to jest Michael Meducci? Cee Cee, po przeczytaniu odpowiedzi, skrzywila sie i wskazala na chlopaka stojacego pod tablica, tego o ziemistej cerze i z palmtopem w kieszeni. Och. Coz, zaczelam chodzic do Akademii Misyjnej zaledwie dwa miesiace temu, w styczniu. Wiec co ja na to poradze, ze nie znam wszystkich po imieniu. Cee Cee pochylila sie nad notesem, piszac dalszy ciag swojej opowiesci. Wymienilysmy z Gina spojrzenia. Gina sprawiala wrazenie rozbawionej. Jej moje zycie na Zachodnim Wybrzezu wydawalo sie bardzo zabawne. W koncu Cee Cee oddala notes. Napisala, co nastepuje: To Mike prowadzil ten drugi samochod, ktory rozbil sie na autostradzie nadmorskiej w sobote wieczorem. Wiesz, wtedy kiedy zginelo czworo uczniow z RLS. Oho, pomyslalam, oplaca sie przyjaznic z wydawczynia szkolnej gazety. Cee Cee jakims sposobem zawsze dowiadywala sie wszystkiego o wszystkich. 35 Slyszalam, ze wracat od kolegi, napisala. Byla mgta i chyba nie widzieli sie az do ostatniej chwili, kiedy usilowali sie m/nac. Jego samochod wjechal na nasyp, ale ich przelecial przez barierke i spadl z wysokosci stu metrow do morza. Wszyscy w tam -tym samochodzie zgineli, ale Michael wyszedl z tego tylko z peknietymi zebrami, bo otworzyla sie poduszka powietrzna.Podnioslam wzrok i zagapilam sie na Michaela Meducciego. Nie wygladal na kogos, kto nie dalej niz w ostatni weekend bral udzial w wypadku, w ktorym zginelo czworo ludzi. Wygladal raczej na kogos, kto do pozna w nocy gral w gry wideo albo siedzial w Internecie na czacie Gwiezdne Wojny. Siedzialam za daleko, zeby stwierdzic, czy jego palce, trzymajace wykres, drza, ale wyraz napiecia na jego twarzy sugerowal, ze tak wlasnie jest. To szczegolnie tragiczne, pisala dalej Cee Cee, jesli wziac pod uwage fakt, iz w zeszlym miesiacu jego mlodsza siostra -nie znasz jej, jest w osmej klasie - omal sie nie utopila podczas jakiegos party w basenie i dotad jest w stanie spiaczki. Jakby na rodzinie ciazyla klatwa... -Podsumowujac - ciagnela Kelly, nie starajac sie nawet ukryc, ze czyta z kartki i wymawiajac slowa tak szybko, ze trudno ja bylo zrozumiec - Ameryka-musi-przeznaczyc- znacznie-wieksze-sumy-na-potrzeby-armii-poniewaz-znala- zla-sie-daleko-w-tyle-za-Chinczykami-ktorzy-moga-nas-za- atakowac-w-kazdej-chwili-dziekuje-za-uwagc. Pan Walden siedzial ze stopami opartymi o biurko, wpatrujac sie ponad naszymi glowami w morze, wyraznie widoczne z okien wiekszosci pomieszczen Akademii Misyjnej. Nagla cisza, jaka zapadla w klasie, spowodowala, ze drgnal i zdjal nogi z biurka. -Bardzo ladnie, Kelly - powiedzial, mimo ze z c a l a pewnos cia nie slyszal ani slowa z jej wypowiedzi. - Czy ktos majakies pytania do Kelly? Dobrze, swietnie, nastepna grupa... 36 Pan Walden popatrzyl na mnie nieprzytomnie.-Eee - mruknal dziwnym glosem. - Tak? Jako ze nie podnioslam reki ani tez w zaden inny sposob nie dalam do zrozumienia, ze pragne cos powiedziec, zdziwilo mnie to niepomiernie. A potem odezwal sie glos za moimi plecami: -Hm, przepraszam, ale to podsumowanie... ze my, jako kraj, musimy zaczac rozbudowywac nasz wojskowy arsenal, zeby wspolzawodniczyc z Chinczykami, wydaje mi sie kompletnie poronione. Odwrocilam sie powoli na krzesle, zeby spojrzec na Gine. Miala doskonale obojetny wyraz twarzy. Ale ja za dobrze ja znalam. Nudzila sie. Gina zachowywala sie w ten sposob, kiedy ogarnialo ja znudzenie. Pan Walden wyprostowal sie, ozywiony, na krzesle i powiedzial: -Wydaje sie, ze gosc panny Simon nie zgadza sie z wnioska mi, jakie przedstawila grupa siodma. Jak chcecie sie do tego ustosunkowac? -Poronione? A dlaczego? - zapytala Kelly, nie wdajac sie w konsultacje z pozostalymi czlonkami grupy. -Coz, po prostu uwazam, ze pieniadze, o ktorych wspomnialas, mozna z wiekszym pozytkiem wydac na cos innego, zamiast usilowac dogonic Chinczykow w ilosci czolgow. Kogo to wzrusza, ze maja wiecej czolgow od nas? To przeciez nie oznacza, ze sa w stanie dojechac nimi do Bialego Domu i powiedziec: "Dobra, poddajcie sie, kapitalistyczne swinie". Ostatecznie, dzieli nas od nich calkiem spory ocean, prawda? Pan Walden o malo nie zaklaskal z uciechy. -A wiec, twoim zdaniem, panno Augustin, w jaki sposob powinny zostac wydane te pieniadze? 37 Gina wzruszyla ramionami.-Coz, na edukacje, oczywiscie. -Co nam pomoze edukacja - zapytala zaczepnie Kelly - jesli najada na nas czolgi? Adam, ktory stal obok niej, przewrocil znaczaco oczami. -Byc moze - rzucil - jesli wyksztalcimy gruntownie przyszle pokolenia, zdolaja uniknac wojen - na drodze tworczej dyplomacji i inteligentnego dialogu miedzynarodowego. -Tak- zgodzila sie Gina. - Jest, jak mowisz. -Wybaczcie, ale braliscie cos? - syknela Kelly. Pan Walden rzucil w kierunku grupy siodmej kawalkiem kredy. Wyladowala na wykresie z glosnym pacnieciem, odbijajac sie od niego. To nie bylo niezwykle ze strony pana Waldena. Czesto rzucal kreda, jesli uznal, ze nie uwazamy, zwlaszcza po lunchu, kiedy siedzimy otepiali po spozyciu za duzej liczby nadzianych na patyk bulek z parowka w srodku. Niezwykla natomiast byla reakcja Michaela Meducciego, kiedy kreda trafila w trzymany przez niego wykres. Puscil z krzykiem tablice i wykonal unik, zakrywajac twarz rekami -jakby wlasnie zamierzal go rozjechac chinski czolg. Pan Walden nie zwrocil na to uwagi. Byl wsciekly. -Waszym zadaniem - ryknal na Kelly - bylo przedstawienie przekonujacej tezy! Sugerowanie, ze oponenci sa na haju, ni-kogonie przekona! -Ale, powaznie, panie Walden - powiedziala Kelly - gdyby popatrzyli na wykres, sami by stwierdzili, ze Chinczycy maja wiecej czolgow od nas i zadna edukacja tego nie zmieni... W tej akurat chwili pan Walden zauwazyl dziwne zachowanie Mike'a. -Meducci - powiedzial bezbarwnym tonem - co z toba? Zdalam sobie sprawe, ze pan Walden nie wie, co spotkalo Mi- ke'a w ostatni weekend. Byc moze nie wiedzial takze o siostrze 38 w spiaczce. Wjaki sposob Cee Cee zdobywala informacje niedostepne nawet dla nauczycieli, pozostawalo dla mnie tajemnica.-N-nic - wyjakal Mike bledszy niz zwykle. W wyrazie jego twarzy bylo cos dziwnego. Nie mialam pojecia, co sie z nim dzieje, ale nie bylo to typowe zaklopotanie komputerowego maniaka. -P-przepraszam, panie Walden. Siedzacy pare lawek za mna Scott Turner, jeden z kumpli Przycmionego, mruknal "p-przepraszam, panie Walden" szeptanym falsetem, ale na tyle glosno, ze wszyscy w klasie go uslyszeli. A zwlaszcza Michael, ktorego blada twarz nabrala lekkich rumiencow, kiedy doszly do niego zlosliwe smiechy. Jako wiceprzewodniczaca drugiej klasy zobowiazana jestem dbac o dyscypline wsrod kolegow i kolezanek podczas zebran samorzadu. Traktuje jednak swoje obowiazki bardzo powaznie i zdarza mi sie przywolywac do porzadku co bardziej rozhukanych rowiesnikow, kiedy taka potrzeba, moim zdaniem zachodzi, rowniez poza zebraniami. Tak wiec odwrocilam sie i syknelam: -Hej, Scott. Scott, smiejac sie z wlasnego dowcipu, skierowal na mnie wzrok. Smiech zamarl mu na ustach. Nie bylam pewna, co powiedziec - chyba cos na temat ostatniej randki Scotta z Kelly Prescott i pincety - ale, niestety, uprzedzil mnie pan Walden. -Turner! - wrzasnal - jutro rano chce miec na biurku wy pracowanie na temat bitwy pod Gettysburgiem na tysiac slow. Grupa osma niech sie przygotuje do wygloszenia prezentacji jutro. Koniec lekcji. W Akademii Misyjnej nie ma dzwonkow. Przechodzimy z klasy do klasy wedlug zegarka i mamy sie zachowywac cicho. Drzwi wszystkich klas w Akademii wychodza na zadaszona 39 arkade okalajaca piekny dziedziniec ze smuklymi palmami, fontanna i pomnikiem zalozyciela misji, Junipera Serry. Misja, istniejaca od jakichs trzystu lat, przyciaga mnostwo turystow, a dziedziniec stanowi jedna z glownych atrakcji, zaraz po bazylice. To rowniez moje ulubione miejsce, gdzie zwyklam siadywac, medytujac nad roznymi sprawami, jak... och, sama nie wiem: jakie to nieszczescie urodzic sie mediatorka, a nie zwykla dziewczyna i dlaczego nie potrafie spowodowac, zeby Jesse mnie polubil, no, wiecie, w ten szczegolny sposob. Szmer fontanny, cwierkanie wrobli pod dachem, szum skrzydelek kolibrow nad kwiatami hibiskusa wielkosci talerza, szepty turystow, ktorzy wyczuwaja niezwyklosc miejsca i sciszaja glos, wszystko to sprawia, ze dziedziniec jest spokojnym, cichym miejscem, gdzie mozna posiedziec i podumac o swoim losie.Bylo to jednak rowniez ulubione miejsce zakonnic nowic-juszek, ktore czyhaja na niewinnych uczniow zapominajacych sie i rozmawiajacych zbyt glosno miedzy lekcjami. N i e urodzila sie jednakjeszcze nowicjuszka, ktora zamknelaby buzie Ginie. -Rany, jakie to bylo wydumane -jeknela glosno, kiedy szly- smy w strone mojej szafki. - Co to bylo za podsumowanie? Chinczycy zaraz tu wpadna i rzuca sie na nas. Jak mieliby sie tu dostac? Przez Kanade? Usilowalam sie nie smiac, ale bylo to trudne. Gina byla naprawde zla. -Wiem, ze ta dziewczyna jest przewodniczaca klasy - cia gnela - ale co do glupawych blondynek... Cee Cee, ktora szla razem z nami, burknela: -Uwazaj. Wcale nie dlatego ze, jak podejrzewalam, jako albinoskajest najjasniejsza blondynka, jaka tylko moze byc, ale dlatego ze no-wicjuszka rzucala nam przez podworzec mordercze spojrzenia. 40 -Och, dobra, to ty - powiedziala Gina, zauwazywszy obecnosc Cee Cee i kompletnie nie zwracajac uwagi na ostrzezenie i ani odrobine nie znizajac glosu. - Simon, Cee Cee mowi, ze idzie po szkole na zakupy.-Urodziny mojej mamy - wyjasnila Cee Cee przepraszajacym tonem. Wie, jakja lubie centrum handlowe. Gina, ktora odznacza sie dosc wybiorcza pamiecia, wydawala sie o tym nie pamietac. - Musze jej kupic perfumy albo jakas ksiazke. -Co ty na to? - zwrocila sie do mnie Gina. - Chcesz z nia pojsc? Nigdy nie bylam w prawdziwym kalifornijskim centrum handlowym. Chetnie je obejrze. -Wiesz - powiedzialam, otwierajac zamek szyfrowy szafki -Gap sprzedaje dokladnie to samo w calym kraju. -Zaraz - obruszyla sie Gina - kogo obchodzi Gap? Mowie o chlopakach. -Och. - Odlozylam ksiazke do historii i wzielam biologie, ktora byla nastepna. - Przepraszam, zapomnialam. -Na tym wlasnie polega problem, Simon, jesli chodzi o ciebie - stwierdzila Gina, opierajac sie na szafce obok. - Za malo myslisz o chlopakach. Zatrzasnelam drzwiczki szafki. -Bez przerwy mysle o chlopakach. -Nie, nieprawda. - Gina spojrzala na Cee Cee. - Umowila sie z jakims, odkad tu przyjechala? -Pewnie, ze tak - odparla Cee Cee. - Z Bryce'em Martin-sonem. -Nie - zaprzeczylam. Cee Cee podniosla glowe, zeby spojrzec mi w oczy. Byla troche nizsza ode mnie. -Jak to: nie? -Bryce ija nigdy ze soba nie chodzilismy-wyjasnilam zmieszana. - Pamicetasz, on zlamal obojczyk... 41 -Och, tak - pokiwala glowa Cee Cee. - W tym dziwnymwypadku z krucyfiksem. A potem przeniosl sie do innej szkoly. Owszem, poniewaz ten dziwny wypadek w ogole nie byl wypadkiem: duch jego zmarlej dziewczyny zrzucil mu krucyfiks na glowe, zlosliwie usilujac powstrzymac go od umawiania sie ze mna. Co jej sie, niestety, udalo. Po chwili Cee Cee oswiadczyla radosnie: -Z Tadem Beaumontem jednak sie spotykalas. Widzialam was w kafejce dla zmotoryzowanych. To Gine zainteresowalo. -Naprawde? Simon umowila sie z chlopakiem? Opowiadaj. Cee Cee zmarszczyla brwi. -No... - zaczela - to nie trwalo zbyt dlugo, prawda, Suze? Jego wuj ulegl jakiemus wypadkowi czy cos i Tad wyjechal, zeby zamieszkac z krewnymi w San Francisco. W tlumaczeniu: po tym, jak powstrzymalam wujka Tada, seryjnego morderce psychopate, przed dokonaniem mordu na nas obojgu. To sie nazywa wdziecznosc, co? -Boze - westchnela Cee Cee zamyslona - jakos tak sie skla da, ze facetom, z ktorymi sie umawiasz, przytrafiaja sie zle przy gody, Suze. Ogarnela mnie fala przygnebienia. -Nie wszystkim - sprostowalam, myslac o Jessie. Ale po chwili przypomnialam sobie, ze Jesse: a) jest martwy, wiec tylkoja moge go widziec, dlatego to nie za dobry material na chlopaka, b) nigdy sie ze mna nie umowil, wiec trudno powiedziec, zebysmy ze soba chodzili. Nagle cos przemknelo obok nas z taka predkoscia, ze zobaczylam tylko plame khaki, ktorej towarzyszyl leciutenki zapach 42 znajomej meskiej wody kolonskiej. Rozejrzalam sie i stwierdzilam, ze ta plama jest Przycmiony Trzyma Michaela Me-ducciego w uscisku, podczas gdy Scott Turner macha mu palcem przed twarza i warczy:-Piszesz ten esej dla mnie, Meducci, jasne? Tysiac slow na temat bitwy pod Gettysburgiem na jutro rano. I nie zapomnij o podwojnych odstepach. Nie wiem, co we mnie wstapilo. Czasami dzialam pod wplywem impulsow, nad ktorymi zupelnie nie panuje. Cisnelam ksiazki Ginie i podeszlam do mojego przyrodniego brata. Chwile pozniej sciskalam w garsci peczek krotkich wlosow, ktore rosly mu na karku. -Pusc go - powiedzialam, skrecajac bolesnie wlosy. Ten ro dzaj tortur, jak ostatnio odkrylam, jest znacznie skuteczniejszy anizeli poprzednia stosowana przeze mnie technika, czyli wa lenie piescia w zoladek. W ciagu ostatnich tygodni bardzo roz winal miesnie przedniej czesci ciala, z pewnoscia po to, by za bezpieczyc sie przed tego typu dzialaniami z mojej strony. Jedynym sposobem, zeby nie dopuscic, abym ciagnela go za wlosy, bylo ogolic sie na lyso, a to najwidoczniej nie przyszlo mu do glowy. Przycmiony, otwierajac usta, zeby zawyc z bolu, natychmiast puscil Michaela. Ten zatoczyl sie na bok, a potem pospiesznie podniosl z podlogi ksiazki, ktore upuscil. -Suze! - wrzasnal Przycmiony. - Puszczaj! -Tak - odezwal sie Scott. - To ciebie nie dotyczy, Simon. -Owszem, dotyczy - warknelam. - Wszystko, co sie dzieje w szkole, mnie dotyczy A powiedziec wam, dlaczego? Przycmiony znal juz odpowiedz. Wbilam mu ja do glowy juz pare razy, w podobnej sytuacji. -Bo jestes wiceprzewodniczaca - jeknal. - A teraz pusc mnie, do cholery, albo przysiegam, ze powiem tacie... 43 Puscilam go, ale tylko dlatego ze pojawila sie siostra Ernestyna. Nowicjuszka widocznie po nia pobiegla. W Akademii Misyjnej, kiedy dochodzilo do bojki miedzy mna a Przycmionym, rutynowo wzywa sie posilki.-Czy cos sie stalo, panno Simon? Siostra Ernestyna, wicedyrektorka, jest wielka kobieta z ogromnym krzyzem zawieszonym na obfitym biuscie. Posiada zdolnosc wzbudzania przerazenia gdziekolwiek sie pojawi. Wystarczy, ze zmarszczy brwi. Podziwiam ten talent i mam nadzieje pojsc kiedys w jej slady. -Nie, siostro - zapewnilam. -Panie Ackerman, jakis problem? - zwrocila sie teraz do Przycmionego. Przycmiony, nadasany, masowal sobie kark. -Dobrze. Ciesze sie, ze wy oboje tak sie ze soba zgadzacie. Taka milosc pomiedzy rodzenstwem stanowi zrodlo inspiracji dla nas wszystkich. A teraz idzcie do klasy, bardzo prosze. Wrocilam do Cee Cee i Giny, ktore przygladaly sie calemu zajsciu. -Jezu, Simon - powiedziala zdegustowana Gina, podczas gdy wedrowalysmy w strone pracowni bio. - Nic dziwnego, ze tutejsi faceci za toba nie przepadaja. 5 ziewczyno! - wykrzyknela Gina. - To zostalo uszyte dla ciebie! Cee Cee przygladala sie strojowi, na ktorego kupno namowila ja Gina. 44 -No, nie wiem - baknela z powatpiewaniem..-Pasuje swietnie - powtorzyla Gina. - Mowie ci. W sam raz. Powiedzjej, Suze. -Ma racje - stwierdzilam z przekonaniem. Gina miala zaciecie. Zmienila Kopciuszka w krolewne. -Ale nie bedziesz jej mogla nosic do szkoly - zauwazylam, nie mogac sie powstrzymac. - Jest za krotka. - Przekonalam sie na wlasnej skorze, ze w Akademi Misyjnej normy dotyczace stroju, jakkolwiek w miare liberalne, nie dopuszczaly minispodniczek w zadnych okolicznosciach. Trudno by mi bylo rowniez uwierzyc, ze siostrze Ernestynie przypadlby do gustu nowy, ukazujacy pepek i obszyty sztucznym futrem sweterek. -No to gdzie mam to nosic? - zapytala Cee Cee. -Do kosciola - odparlam, wzruszajac ramionami. Cee Cee poslala mi sarkastyczne spojrzenie. -Och, w porzadku - uleglam. - Coz, z pewnoscia mozesz sie tak pokazac w Coffee Clutch. I na roznych imprezach. Cee Cee patrzyla na mnie z politowaniem zza fioletowych szkiel swoich okularow. -Nie dostaje zaproszen na imprezy, Suze - przypomniala. -Zawsze mozesz sie tak ubrac, jak bedziesz odwiedzala mnie - zasugerowal Adam. Zaskoczone spojrzenie Cee Cee upewnilo mnie, ze ile by ten stroj kosztowal - a z pewnoscia wydala na niego kilkumiesieczne kieszonkowe - nie zaluje ani centa. Odkad ja poznalam, Cee Cee kochala sie potajemnie w Adamie McTavishu. -W porzadku, Simon - powiedziala Gina, opadajac na jedno z plastikowych krzesel. - Co sie z toba dzialo, podczas gdy ja pracowalam nad wiosenna garderoba panny Webb? Podnioslam do gory torbe z Muzycznego Swiata. -Kupilam CD - powiedzialam niepewnie. -Co? - Gina nie kryla zdumienia. 45 -CD. - Wcale nie mialam ochoty kupowac niczego takiego,ale wyslana w supermarketowa dzungle z poleceniem dokona nia zakupow spanikowalam i pognalam do pierwszego lepsze go sklepu. - Wiesz, ze centrum handlowe daje mi nadmiar doznan zmyslowych - powiedzialam w charakterze wyjasnie nia. Gina pokiwala glowa, a miedziane warkoczyki zafalowaly. -Nie mozna sie na nia tak naprawde gniewac - zwrocila sie do Adama. - Jest taka slodziutka. Adam przeniosl uwage z nowego wystrzalowego stroju Cee Cee na mnie. -Tak - przyznal. - Jest taka. - Nagle jego spojrzenie powe drowalo gdzies poza mnie. Otworzyl szeroko oczy - Wlasnie zmierzaja tu pewni ludzie, ktorzy moga miec na ten temat inne zdanie. Odwrocilam glowe i zobaczylam Spiacego i Przycmionego wedrujacych w nasza strone. Centrum handlowe stanowilo dla Przycmionego drugi dom, ale nie moglam sobie wyobrazic, co robil tutaj Spiacy. Caly wolny czas, miedzy szkola a roznoszeniem pizzy - oszczedza na camaro - spedza zwykle na surfowaniu. Albo spi. Teraz osunal sie na krzeslo obok Giny i powiedzial glosem, jakiego nigdy u niego nie slyszalam: -Hej, doniesiono mi, ze tu bedziesz. Nagle wszystko stalo sie jasne. Popatrzylam Cee Cee, ktora nadal spogladala zachwyconymi oczami w strone Adama. Domyslilam sie, ze zastanawia sie, o co mu chodzilo, kiedy powiedzial, ze moze go odwiedzac w tym stroju w domu. Czy w gre wchodzi napastowanie seksualne - na co miala nadzieje - czy tez po prostu chcial podtrzymac rozmowe? -Kupilas j u z prezent dla mamy? - zapytalam. 46 Nie pofatygowala sie nawet, zeby odwrocic glowe w moja strone.-Nie - odparla slabym glosem. Skrzywilam sie. Poczulam sie samotna. -Dobrze. - Polozylam jej CD na kolanach. - Trzymaj. Kupie dla niej kasete z programem Ophry. Co ty na to? -Swietnie - powiedziala Cee Cee, nadal na mnie nie patrzac, chociaz pomachala w powietrzu dwudziestka. Podnioslam oczy do nieba, chwycilam banknot i oddalilam sie, zanim zdazylam wydobyc z siebie krzyk, od ktorego popekalyby mi naczynia krwionosne. Tez byscie mieli ochote wrzasnac, gdybyscie zobaczyli to co ja, a mianowicie Przycmionego, ktory usiluje wepchnac krzeslo pomiedzy Spiacego a Gine. Nie moge tego pojac. Naprawde nie moge. Wiem, ze pewnie wydaje sie nieczula i nawet troche dziwaczna z tym calym posredniczeniem miedzy swiatami, ale w glebi duszyjestem wrazliwa. Mam poczucie sprawiedliwosci, jestem inteligentna, a czasami zabawna. Wiem tez, ze nie wygladam jak straszydlo. Codziennie rano susze wlosy suszarka i niejeden raz powiedziano mi (dobra, mama mi powiedziala, ale to i tak sie liczy), ze mam oczy jak szmaragdy. No wiec? Jak to jest, ze o wzgledy Giny zabiega dwoch chlopakow naraz, a przy mnie nie kreci sie nawet jeden? Martwym chlopakom tez sie specjalnie nie podobam, a nie sadze, zeby mieli duzy wybor. Wciaz sie nad tym zastanawialam, stojac z prezentem dla mamy Cee Cee w kolejce do kasy w ksiegarni. Nagle cos musnelo moje ramie. Odwrocilam sie i znalazlam oko w o k o z Mi-chaelem Meduccim. -Eee - zajaknal sie. Trzymal ksiazke o programowaniu kom puterowym. Wjarzeniowym oswietleniu ksiegarni jego cera wydawala sie jeszcze bardziej ziemista niz zwykle. - Czesc. - 47 Nerwowym gestem dotknal okularow, jakby chcac sie przekonac, ze jeszcze tkwia na nosie. - Wydawalo mi sie, ze to ty.-Czesc, Michael - rzucilam i przesunelam sie w kolejce. Michael przesunal sie wraz ze mna. -Och, pamietasz moje imie. - Wyraznie sie ucieszyl. Nie uswiadomilam mu, ze poznalam je dopiero dzisiaj. Po wiedzialam tylko: -Tak. - I usmiechnelam sie. Moze w tym momencie popelnilam blad, poniewaz Michael przysunal sie nieco blizej i zatrajkotal: -Chcialem ci podziekowac. No, wiesz, za to, jak potraktowalas, eee, swojego brata. No, wiesz. Ze zmusilas go, zeby mnie puscil. -Tak. Coz, nie ma sprawy. -Nie, powaznie. Nikt dotad nie zrobil czegos takiego dla mnie... to jest, zanim przenioslas sie do Akademii Misyjnej, nikt nawet nie smial przeciwstawic sie Bradowi Ackermano-wi. Wszystko uszloby mu plazem. Nawet morderstwo. -Coz - odparlam. - J u z nie. -Nie - zgodzil sie Michael, smiejac sie nerwowo. - Nie, juz nie. Osoba przede mna podeszla do kasy, a ja przesunelam sie na jej miejsce. Michael przesunal sie rowniez, ale odrobine za daleko i na mnie wpadl. -Och, przepraszam - baknal, cofajac sie. -Nic sie nie stalo - powiedzialam, zaczynajac zalowac, ze nawet jesli mialabym ryzykowac udar mozgu, nie zostalam z Gina. -Twoje wlosy - powiedzial cicho Michael - pachna tak ladnie. O moj Boze. Pomyslalam, ze zaraz dostane wylewu. "Twoje wlosy pachna tak ladnie? Twoje wlosy pachna tak ladnie?" Jemu 48 sie wydaje, ze kimjest? Jamesem Bondem? Nie mowi sie ni-lcomu, ze jego wlosy ladnie pachna. Nie w centrum handlowym.Na szczescie kasjer zawolal: "nastepny" i podeszlam szybko, zeby zaplacic, majac nadzieje, ze kiedy sie odwroce, Michael zniknie. Pomylka. Pomylka do kwadratu. Nie tylko nadal tam byl, ale jak sie okazalo, juz zaplacil za ksiazke o programowaniu komputerowym - po prostu ja nosil - nie musial wiec sie zatrzymywac przy kasie... gdzie zamierzalam go zgubic. Nie. O, nie. Wyszedl za mna z ksiegarni. W porzadku, powiedzialam sobie, siostra tego goscia jest w stanie spiaczki. Poszla na impreze, a skonczyla pod respiratorem. To by kazdego rozlozylo. A wypadek samochodowy? Chlopak wlasnie wyszedl z koszmarnej kraksy Bardzo mozliwe, ze zabil cztery osoby. Cztery osoby! Nie celowo, oczywiscie. Jednak cztery trupy, podczas gdy sam wywinal sie z tego bez zadrapania. To i siostra w stanie spiaczki... coz, ma sie czym martwic, prawda? No wiec trzeba z nim delikatnie. Okaz mu troche sympatii. Problem polegal na tym, ze juz okazalam mu troche sympatii, i prosze, do czego to doprowadzilo: uczepil sie mnie jak rzep psiego ogona. Michael podazyl za mna do Sekretow Wiktorii, dokad skierowalam sie instynktownie, uznajac, ze zaden chlopak nie pojdzie za dziewczyna tam, gdzie wystawia sie biustonosze. Przeliczylam sie jednak. -No wiec co myslisz - zapytal Michael, gdy ogladalam bielizne z rayonu w lamparcie cetki - o wystapieniu naszej grupy? Zgadzasz sie ze swoja, eee, przyjaciolka, ze argumentacja Kelly byla niewydarzona? 4 - Kraksa w gorach 49 Niewydarzona? A co to za okreslenie? Sprzedawczyni podeszla do nas, nie dajac mi szansy na odpowiedz.-Witam - powiedziala radosnie. - Zwrociliscie uwage na nasza oferte? Kup trzy pary majtek, czwarta dostaniesz za dar mo. Nie moglam uwierzyc, ze uzyla slowa "majtki" przy Mi-chaelu. I nie moglam uwierzyc, ze Michael stal tam po prostu, usmiechajac sie. Nie uzywam slowa "majtki" przy wlasnej mamie! Obrocilam sie na piecie i ruszylam do wyjscia. -Rzadko bywam w centrum handlowym - mowil Michael. Praktycznie przyssal sie do mnie. - Ale kiedy uslyszalem, ze ty tu bedziesz, pomyslalem, ze wpadne i zobacze, jak sie masz. Czesto tu przychodzisz? Kierowalam sie w strone dzialu restauracyjnego, zywiac nadzieje, ze moze uda mi sie pozbyc Michaela w tlumie amatorow pieczonego kurczaka. To nie bylo latwe. Po pierwsze, wygladalo na to, ze cala miejscowa mlodziez wpadla na pomysl, zeby po szkole udac sie do centrum handlowego. Po drugie, w centrum odbyla sie niedawno impreza, wiecie, jak to zwykle w centrach handlowych. Ta akurat stanowilajakas imitacje tlustego czwartku, ze zlotymi maskami itd. Chyba cieszyla sie powodzeniem, bo zostalo po niej mnostwo dekoracji, jak wielkie, blyszczace, fioletowo-zlote kukly nadnaturalnej wielkosci zwisajace ze szklanego sufitu. Niektore mialy kilka metrow wysokosci. Mialy w zamierzeniu ozywic i ubarwic sale, ale ich zwisajace konczyny utrudnialy manewrowanie w tlumie. -Nie - powiedzialam w odpowiedzi na pytanie Michaela. - Staram sie tu nie przychodzic. Nienawidze tego. -Naprawde? - zapytal z ozywieniem, podczas gdy zagarnela go fala uczniow szkoly sredniej. - Ja tez! Ojej, co za zbieg 50 okolicznosci. No, wiesz, malo jest ludzi w naszym wieku, ktorzy nie lubia miejsc takich jak to. Czlowiekjest istota spoleczna, jak wiesz, i w zwiazku z tym przyciagaja go zgromadzenia. Xo naprawde oznaka jakiejs biologicznej dysfunkcji, ze ty i ja nie bawimy sie tutaj tak dobrze jak inni.Przyszlo mi do glowy ze moj najmlodszy przyrodni brat, Profesor, oraz Michael Meducci maja ze soba wiele wspolnego. Przyszlo mi takze do glowy, ze wskazywanie dziewczynie, ze cierpi na jakas biologiczna dysfunkcje nie jest najszczesliwszym sposobem, zeby zdobyc jej serce. -Moze - ciagnal Michael, kiedy usilowalismy obejsc zwisa jaca z sufitu reke usmiechajacej sie glupawo kukly - mogliby smy pojsc w spokojniejsze miejsce. Jestem samochodem mamy. Moglibysmy wstapic gdzies na kawe w miescie, gdybys miala ochote... Wtedy uslyszalam znajomy chichot. Nie pytajcie, wjaki sposob zdolalam go uslyszec w tym gwarze, przy wlaczonej muzyce i wrzasku dziecka, ktoremu mama odmowila lodow Uslyszalam go i tyle. Smiech. Taki sam, jak poprzedniego dnia u Jimmy'ego, na chwile przedtem, zanim zauwazylam duchy czworga zmarlych mlodych ludzi. A zaraz potem moje uszy zarejestrowaly glosny trzask - taki rodzaj dzwieku, jaki wydaje zbyt mocno naciagnieta gumka, kiedy peka. Krzyknelam: -Uwazaj! - I pociagnelam Michaela, przewracajac go na zie mie. Dobrze zrobilam, poniewaz sekunde pozniej, w miejsce, gdzie przedtem stalismy, spadla ogromna, usmiechnieta glowa kukly Kiedy opadl kurz, podnioslam twarz znad koszuli Michaela i przyjrzalam sie kukle. Nie zrobiono jej z papier-mache, jak 51 sadzilam. Byla z gipsu. Kawalki gipsu poniewieraly sie wszedzie dookola, a chmury gipsowego pylu unosily sie w powietrzu, podrazniajac gardlo. Twarz kukly byla popekana; lypala na mnie jednym okiem, posyiajac bezzebny usmiech.Przez ulamek sekundy panowala kompletna cisza, jesli nie liczyc mojego kaszlu i nierownego oddechu Michaela. Wreszcie jakas kobieta krzyknela. A potem rozpetalo sie pieklo. Ludzie wpadali na siebie, biegnac, zupelnie jakby wszystkie kukly mialy za chwile spasc. Trudno miec do nich pretensje. Kukla musiala wazyc kilkanascie kilogramow. Gdyby wyladowala na Michaelu, zabilaby go albo przynajmniej bardzo powaznie ranila. Nie mialam co do tego watpliwosci. Podobnie jak nie mialam watpliwosci co do tego, do kogo nalezal szyderczy glos, ktory odezwal sie obok: -No, popatrzcie, co my tutaj mamy. Czy to nie milutkie? Podnioslam glowe i zobaczylam Przycmionego razem z za sapana Gina, Cee Cee, Adamem i Spiacym. Nie zdawalam sobie sprawy, ze nadal leze na Michaelu, dopoki Spiacy nie wyciagnal reki i nie sciagnal mnie z niego. -Jak to sie dzieje - zapytal moj brat znudzonym tonem - ze nie mozna cie zostawic samej na pietnascie minut, zeby cos nie spadlo ci na glowe? Poslalam mu mordercze spojrzenie, usilujac wstac. Slowo daje, nie moge sie doczekac, kiedy Spiacy wyniesie sie do college'u. -Hej - powiedzial, schylajac sie, zeby poklepac Michaela po policzkach, zapewne wyobrazajac sobie, ze w ten sposob przy wroci mu przytomnosc, jakkolwiek watpie, zeby sanitariusze pogotowia tak wlasnie postepowali. Michael lezal z zamknie tymi oczami i chociaz oddychal. Nie wygladal dobrze. Poklepywanie po policzkach jednak podzialalo. Michael uniosl powieki. 52 -W porzadku? - zapytalam zmartwiona.Nie zauwazyl mojej wyciagnietej reki. Zgubil okulary Poma cal dlonmi dookola, usilujac je odnalezc w gipsowym gruzie. -M-moje okulary - wymamrotal. Znalazlaje Cee Cee, podniosla i otrzepala najlepiej, jak sie dalo, zanim mu je wreczyla. -Dzieki. - Michael wlozyl je, a jego oczy za szklami zrobily sie wielkie jak spodki, kiedy przygladal sie pobojowisku. Kukla w nas nie trafila, ale rozwalila lawke i przewrocila metalowy kosz na smieci. -O moj Boze! - wykrzyknal Michael. -Owszem - zgodzil sie Adam. - Gdyby nie Suze, glowa kukly pewnie by cie zabila. Glupia smierc, no nie? Michael nadal sie rozgladal. -O moj Boze - powtorzyl. -Nic ci nie jest, Suze? - zapytala Gina, kladac mi reke na ramieniu. Zaprzeczylam ruchem glowy. -Nie, nie sadze. Niczego, w kazdym razie, nie zlamalam. Michael? Co z toba? Jestes wjednym kawalku? -Skad on moze wiedziec? - odezwal sie szyderczo Przycmiony ale wystarczylo, zebym spojrzala w jego strone, i przypomnial sobie, jak mocno potrafie c i a g n a c za w l o s y, bo sie zamknal. -Czuje sie dobrze - powiedzial Michael. Odsunal rece Spiacego, ktory chcial mu pomoc wstac. - Zostawcie mnie w spokoju. Powiedzialem, ze nic mi nie jest. Spiacy cofnal sie. -Hej - mruknal. - Wybacz. Chcialem pomoc. Chodz, G. Nasze lody sie rozpuszczaja. Chwileczke. Rzucilam zdumione spojrzenie w kierunku mojej najlepszej przyjaciolki oraz najstarszego brata. G? Kto to jest G? 53 Cee Cee wydobyla torbe spod zwojow lsniacego fioletowo-zlotego materialu.-Ojej! - zawolala zachwycona. - Czy to jest ksiazka, ktora kupilas dla mojej mamy? S p i a c y, jak stwierdzilam, wedrowal z powrotem do baru, obejmujac Gine ramieniem. Gine! Moja najlepsza przyjaciolke! Moja najlepsza przyjaciolka pozwalala mojemu przyrodniemu bratu kupowac sobie lody i sie obejmowac! I nazywac sie G! Michael stanal wreszcie. Podeszlo do nas kilku ochroniarzy mowiac: -Hej, chlopcze, powoli. Ambulans juz jedzie. Michael gwaltownym ruchem odsunal pomocne dlonie i, rzuciwszy ostatnie, nieodgadnione spojrzenie na glowe kukly, oddalil sie, a ochroniarze powlekli sie za nim, wyraznie zaniepokojeni ewentualnoscia wstrzasu mozgu... albo pozwu. -Ojej - mruknela Cee Cee, krecac glowa. - To sie nazywa wdziecznosc. Ratujesz facetowi zycie, a ten zabiera sie bez slo wa podziekowania. Adam na to: -Tak. Jak to jest, Suze, ze zawsze, kiedy cos ma spasc jakie mus chlopakowi na glowe, jestes obok i rzucasz sie na niego, zeby go uratowac? Jak moge sprawic, zeby cos mi spadlo na glowe i zebys sie na mnie rzucila? Cee Cee szturchnela go w zoladek. Adam udal, ze go strasznie zabolalo, zaczal sie zataczac, az w koncu o malo nie potknal sie o kukle. Przystanal, zeby jej sie przyjrzec. -Ciekawjestem, jak to sie stalo - mruknal. Kilku pracowni kow zastanawialo sie nad tym samym, rzucajac w moja strone przestraszone spojrzenia. Gdyby wiedzieli, ze moja mamajest reporterka telewizyjnych wiadomosci, przescigaliby sie pew nie, zeby mi wreczyc bony na znizkowe zakupy do roznych dzialow. 54 -No, bo to wlasciwie dziwne - ciagnal Adam. - To cos wisialo od paru tygodni, a potem nagle przechodzi Michael Meducci i...-Trach - dokonczyla Cee Cee. - Jakby cos... Nie wiem. Ktos na gorze mial cos przeciwko niemu. To przywolalo mnie do porzadku. Rozejrzalam sie, spodziewajac sie zobaczyc gdzies zrodlo chichotu, jaki uslyszalam na chwile przed wypadkiem. Nikogo nie zauwazylam, ale to nie mialo znaczenia. Wiedzialam, co sie za tym kryje. Z pewnoscia nie zaden aniol. 6 oz - powiedzial Jesse, kiedy mu o tym wszystkim opo-wiedzialam. - Wiesz, co musisz zrobic, prawda?-Owszem - odparlam nadasana, z broda wsparta na kola nach. - Musze jej powiedziec o tym, jak kiedys znalazlam pi smo pornograficzne pod przednim siedzeniem ramblera. To powinno ja w miare szybko otrzezwic. Brew przecieta blizna uniosla sie do gory. -Susannah, o czym ty mowisz? -O Ginie - powiedzialam zaskoczona. - I Spiacym. -Ja mowilem o tym chlopcu, Susannah. -Jakim chlopcu? - Nagle sobie przypomnialam. - Och, masz na mysli Michaela? -T a k. Jesli to, co mowisz, j e s t prawda, to grozi mu powazne niebezpieczenstwo. -Wiem. - Odchylilam sie do tylu, opierajac na lokciach. Sie dzielismy na dachu nad gankiem, ktory znajdowal sie akurat pod 55 oknami mojej sypialni. Pod gwiazdzistym niebem bylo naprawde przyjemnie. Bylismy na tyle wysoko, ze nie dalo sie nas wypatrzyc - choc i tak nikt poza mna i ojcem Dominikiem nie moglby zobaczyc Jesse'a - i unosil sie tam przyjemny zapach dzieki sosnie rosnacej z jednej strony ganku. Teraz bylo to jedyne miejsce, w ktorym moglismy siedziec i rozmawiac bez obawy, ze ktos nam przeszkodzi. Konkretnie moj gosc, Gina.-No wiec, co zamierzasz w zwiazku z tym zrobic? - W swietle ksiezyca biala koszula Jessa'a wydawala sie niebieska. Podobnie jak pojedyncze pasma jego czarnych wlosow. -Nie mam pojecia - westchnelam. -Doprawdy? Spojrzal na mnie. Nienawidze tego. To sprawia, ze czuje sie... no, nie wiem. Jakby w myslach porownywal mnie z kims innym. Ajedynym kims innym, kto przychodzi mi do glowy, jest Maria de Silva, dziewczyna, w ktorej poslubieniu przeszkodzila Jesse'owi smierc. Widzialam jej portret. Jak na lata piecdziesiate XIX wieku byla niezla. To malo zabawne, wierzcie mi, byc porownywana z kims, kto umarl, zanim ja zdazylam sie urodzic. I zawsze wystepowala w rozlozystej spodnicy, maskujacej obwod bioder. -Musisz ich znalezc - powiedzial Jesse. - Te Anioly. Ponie waz, o ile sie nie myle, chlopak nie bedzie bezpieczny, dopoki oni nie przeniosa sie dalej. Znow westchnelam. Jesse ma racje. Jesse zawsze ma racje. Tylko ze ja nie mam ochoty uganiac sie za kilkoma duchami w wieczorowych strojach akurat teraz, gdy goszcze Gine. Z drugiej strony Gina, byc moze, nie ma akurat ochoty wloczyc sie w moim towarzystwie. Wstalam i przeszlam ostroznie po dachowkach, a potem nachylilam sie, zeby zajrzec przez wykuszowe okno do pokoju. 56 Rozkladane lozko bylo puste. Wrocilam do Jesse'a i klapnelam obok niego.-Rany, ciagle tam jest. Jesse popatrzyl na mnie z gory. W swietle ksiezyca widzialam, jak sie usmiecha. -Nie mozesz jej winic, ze podobajej sie twoj brat. -Przyrodni brat - sprostowalam. - Owszem, moge. To prostak. I sciagnal ja do swojej nory. Jesse usmiechnal siejeszcze szerzej. Nawetjego zeby wydawaly sie teraz niebieskie. -Oni tylko graja w gry komputerowe, Susannah. -Skad wiesz? - A potem sobie przypomnialam. Jest duchem. Moze przeniknac w kazde miejsce. - Tak, pewnie. Ostatoim razem, kiedy tam zajrzales. Kto wie, co robia teraz? Jesse westchnal. -Chcesz, zebym sprawdzil? -Nie! Nie obchodzi mnie, co ona robi. Jesli chce sie prowadzac z takim dupkiem jak Spiacy, to nie moge jej w tym przeszkodzic. -Brad tez tam byl - zauwazyl Jesse. - Ostatnim razem, kiedy zagladalem. -Och, swietnie. A wiec bawi sie w towarzystwie dwoch dupkow. -Nie rozumiem, dlaczego tak cie to unieszczesliwia - wzruszyl ramionami Jesse. Rozciagnal sie na dachowkach zadowolony, jak nigdy dotad. - Mnie to odpowiada. -Co ci odpowiada? - mruknelam. Nie bylo mi tak wygodnie jakJesse'owi. Ciagle znajdowalam pod siedzeniem klujace sosnowe igly. -Tylko my dwoje. Jak zawsze. Zanim zdolalam odpowiedziec na te, jak sie wydawalo - przynajmniej w moich uszach - zdumiewajaco serdeczna, 57 a moze nawet romantyczna uwage, na podjezdzie rozblysly swiatla i Jesse spojrzal w dol.-Kto to taki? Nie patrzylam. Nie obchodzilo mnie to. Powiedzialam tylko: -Pewnie jakis kumpel Spiacego. O czym to mowiles? Ze lubisz, kiedyjestesmy we dwoje? Jesse jednak staral sie przeniknac wzrokiem ciemnosci. -To nie jest znajomyJake'a - stwierdzil. - Nie towarzyszyl by mu taki... strach. Czyzby to byl ten chlopak, Michael? -Co? Odwrocilam sie gwaltownie i przywierajac do krawedzi dachu, patrzylam, jak mikrobus podjezdza pod dom i parkuje za samochodem mojej mamy. W chwile pozniej zza kierownicy wysunal sie Michael Me-ducci i rzucajac sploszone spojrzenie na nasze frontowe drzwi, ruszyl w ich strone z wyrazem zdecydowania na twarzy. -O moj Boze - jeknelam, cofajac sie do okna. - Masz racje! To on! Co mam robic? Jesse tylko pokrecil glowa. -Jak to, co masz robic? Wiesz, co robic. Robilas to juz setki razy. Gapilam sie na niego bez slowa, w koncu pochylil sie, zblizajac swoja twarz do mojej na odleglosc zaledwie paru centymetrow. Zamiast mnie jednak pocalowac, na co mialam przez jedno szalone uderzenie serca nadzieje, powiedzial, wymawiajac starannie kazde slowo: -Jestes. Mediatorka. Susannah. Posrednicz. Otworzylam buzie, zeby poinformowac go o swoich uzasadnionych watpliwosciach co do tego, jakoby Michael zjawil sie u mnie z powodu klopotow z ciskajacymi roznymi przed- 58 miotami duchami, wziawszy pod uwage fakt, ze nie ma pojecia o moim powolaniu do walki z trudnymi umarlakami. Bardziej prawdopodobne wydawalo sie, ze chcial sie ze mna umowic. Na randke. Cos, co nie przyszlo Jesse'owi do glowy, poniewaz zajego zycia raczej nie bylo czegos takiego jak randki, na ktore jednak dziewczyny w XXI wieku umawiaja sie z niepokojaca regularnoscia. Coz, wiekszosc z nich, w kazdym razie.Juz chcialam zwrocic mu uwage, ze to zrujnuje nasze cudowne sam na sam, kiedy rozlegl sie dzwonek i z glebi domu dobiegl glos Profesora: -Ja otworze! -O Boze! - zawolalam, zakrywajac twarz rekami. -Susannah. Dobrze sie czujesz? - zapytal zaniepokojony Jesse. Otrzasnelam sie. Co tez ja sobie myslalam? Michael Me-ducci nie zjawil sie u mnie w domu, zeby dokads mnie zaprosic. Gdyby tak bylo, zadzwonilby, jak kazdy normalny czlowiek. Nie, przyjechal z jakiegos innego powodu. Nie ma sie czym martwic. Absolutnie nie. -Nic mi nie jest - powiedzialam, podnoszac sie powoli. -Nie sprawiasz wrazenia, jakby nic ci nie bylo - stwierdzil Jesse. -Jest w porzadku - powtorzylam. Odczolgalam sie w strone pokoju i weszlam przez okno, ktorego uzywa Szatan. Prawie bylam juz w srodku, kiedy rozleglo sie lupniecie w drzwi. -Prosze - powiedzialam z lawy pod oknem, na ktorej jeszcze lezalam. Profesor otworzyl drzwi i wsadzil glowe do pokoju. -Hej, Suze - szepnal. - Przyszedl jakis chlopak, ktory chce sie z toba zobaczyc. To chyba ten, o ktorym rozmawialiscie przy obiedzie. No wiesz, ten z centrum handlowego. 59 -Wiem - powiedzialam w strone sufitu.-Dobra - odezwal sie ponownie Profesor, krecac sie niespokojnie. - Co mam zrobic? Twoja mama przyslala mnie po ciebie. Czy mam powiedziec, ze bierzesz prysznic, czy cos? - Profesor mowil troche zasadniczo. - Cos takiego zawsze mowia bracia dziewczat, do ktorych ja i moi przyjaciele probujemy czasem dzwonic. Odwrocilam glowe i popatrzylam na niego. Gdybym musiala wybrac sposrod braci Ackermanow tego, z ktorym chcialabym utknac na bezludnej wyspie, z pewnoscia zdecydowalabym sie na Profesora. Rudowlosy i piegowaty nie zdazyl jeszcze dorosnac do swoich wielkich uszu, ale mimo dwunastu lat znacznie przewyzsza swoich braci inteligencja. Na mysl, ze jakas dziewczyna moze sie wykrecac pod byle pretekstem od rozmowy z nim, krew we mnie zawrzala. Poruszyl moje sumienie. Oczywiscie, nie bede szukala wymowek. Michael Meducci moze i jest dziwakiem. I mogl nie zachowac s i e w c e n t r u m handlowym, j a k n a l e z y. N i e przestal jednak byc istota ludzka. Chyba. Powiedzialam: -Przekaz mu, ze zaraz zejde. Profesor odetchnal z ulga. Usmiechnal sie szeroko, obnazajac lsniacy aparat ortodontyczny. -Dobrze - rzucil i zniknal. Powoli podnioslam sie i podeszlam do lustra nad toaletka. Kalifornia wplynela pozytywnie na moja cere i wlosy. Moja skora - tylko nieznacznie opalona, dzieki kremowi z faktorem 15 - wygladala zdrowo i ladnie bez zadnego makijazu. Przestalam takze podejmowac wysilki w celu wyprostowania moich dlugich brazowych wlosow i po prostu pozwalalam im sie krecic. Jedno pociagniecie blyszczka i bylam gotowa. Nie zawra- 60 calam sobie glowy zamienianiem spodni worow i koszulki na cos innego. Nie zamierzalam przeciez faceta porazic.Michael czekal na mnie w salonie, z rekami w kieszeniach, przygladajac sie licznym szkolnym zdjeciom moim i moich braci. Ojczym siedzial na krzesle, na ktorym nigdy nie siadywal, i z nim rozmawial. Kiedy weszlam, umilkl i wstal. -Coz - powiedzial Andy po paru chwilach milczenia - zostawie was samych. - Wyszedl z pokoju, chociaz widac bylo, ze nie ma na to ochoty. Co bylo dosyc dziwne, gdyz Andy rzadko interesuje sie moimi sprawami, chyba ze jest w nie wmieszana policja. -Suze - odezwal sie Michael, kiedy Andy wyszedl. Usmiechnelam sie do niego zachecajaco, bo wygladal, jakby mialy go za chwile zjesc nerwy. -Czesc, Mike - powiedzialam swobodnie. - W porzadku? Zadnych trwalych uszkodzen? Odparl z usmiechem, ktory, jak sadze, mial byc odpowiedzia na moj, ale wyszedl dosc blado. -Zadnych trwalych uszkodzen. Z wyjatkiem mojej dumy. Starajac sie rozwiac nerwowa atmosfere, klapnelam najeden z foteli - ten z narzuta z Pottery Barn*, na ktorej mama nie pozwalala spac psom - i powiedzialam: -Hej, nie twoja wina, ze kierownictwo sklepu wykonalo zla robote, wieszajac poronione dekoracje na tlusty czwartek. Obserwowalam go uwaznie, czekajac na odpowiedz. Zastanawialam sie, czy cos wie. Michael opadl na fotel naprzeciwko. -Nie to mialem na mysli. Wstydze sie tego, jak sie zachowa lem. Zamiast ci podziekowac... coz, postapilem jak niewdziecz nik i teraz chcialbym cie przeprosic. Mam nadzieje, ze mi prze baczysz. *Siec sklepow meblowych (przyp. red.). 61 Nie wie. Nie wie, dlaczego kukla spadla prosto na niego, albo tez jest najlepszym aktorem, jakiego w zyciu widzialam.-Eee - mruknelam. - Pewnie. Wybaczam ci. Nie ma pro blemu. Och, ale problem jest. Dla Michaela, jak sie wydaje, calkiem duzy problem. -Tylko ze... - Michael wstal i zaczal spacerowac po pokoju. Nasz dom jest najstarszy w sasiedztwie, wjednej ze scian zostala dziura po kuli z czasow Jesse'a, kiedy to znajdowala sie tutaj przystan dla hazardzistow, poszukiwaczy zlota oraz narzeczonych udajacych sie na spotkanie swojej wybranki. Andy odbudowal go pieczolowicie, oprawiajac w ramki slad po kuli, ale deski podlogi nadal skrzypialy lekko pod stopami Michaela. -Tylko ze cos mi sie przytrafilo w ostatni weekend - mowil Michael do kominka - i od tamtej pory... coz, dzialy sie dziwne rzeczy. Wiec jednak wie. Cos, w kazdym razie, wie. Co za ulga. A wiec nie musialam mu nic mowic. -Takie rzeczy, jak z ta kukla? - zapytalam, chociaz znalam odpowiedz. -Owszem - odparl Michael. - I inne rzeczy tez. - Pokrecil glowa. - Ale nie chce cie obciazac moimi zmartwieniami. Wystarczajaco paskudnie czuje sie w zwiazku z tym, co sie stalo. -Hej - wzruszylam ramionami. - Byles w szoku. To zrozumiale. Niczego zlego nie zrobiles. Posluchaj, o tym, co cie spotkalo w weekend, czy chcesz moze... -Nie. - Michael, najspokojniejszy z ludzi, przemowil ze stanowczoscia, jakiej sie po nim nie spodziewalam. - To jest niezrozumiale - oswiadczyl gwaltownie. - Jest niezrozumiale i niewybaczalne. Suze, tyjuz... to znaczy, to zajscie z Bra-dem... 62 Popatrzylam na niego zdezorientowana. Nie mialam po-jccia, do czego zmierza. Jakkolwiek, zastanawiajac sie nad tym teraz, powinnam byla sie domyslic. Naprawde powinnam.-A potem, kiedy uratowalas mi zycie w centrum... Chodzi o to, ze tak bardzo staralem sie pokazac ci, ze nie jestem taki... ze nie jestem facetem, w ktorego imieniu dziewczyna musi sie bic... a potem zrobilas to jeszcze raz... Szczeka mi opadla. Sprawy toczyly sie zupelnie nie w te strone, w ktora powinny. -Michael... - zaczelam, ale on podniosl reke do gory. -Nie. Pozwol mi skonczyc. To nie tak, ze jestem niewdzieczny, Suze. To nie tak, ze nie doceniam tego, co probujesz dla mnie zrobic. Tylko ze... ja cie naprawde lubie i jesli zgodzisz sie umowic ze mna na piatek wieczor, to moze zdolam cie przekonac, ze nie jestem smierdzacym tchorzem, ktorym sie dotad wydawalem... w naszym zwiazku. Wytrzeszczylam oczy. Jakby naped w mozgu raptownie mi sie zatrzymal. Nie bylam w stanie myslec. Nie bylam w stanie wymyslic, co mam robic. Myslalam jedynie: "zwiazek"? Co za "zwiazek"? -Pytalem j u z twojego ojca - powiedzial Michael ze srodka pokoju. - N i e ma nic przeciwko temu, pod warunkiem ze wro cisz przed jedenasta. Mojego ojca? Pytal mojego ojca? Wyobrazilam sobie nagle, jak Michael rozmawia z tata, ktory nie zyje od dziesieciu lat, ale czesto powraca jako duch, by znecac sie nade mna z powodu moich brakow w zakresie prowadzenia samochodu i podobnych rzeczy. Michael spodobalby mu sie z pewnoscia, co do tego nie mialam watpliwosci. -To jest... ojczyma - poprawil sie Michael, jakby czytal w moich myslach. 63 Jak jednak moze czytac w moich myslach, skoro mam taki zamet w glowie? To wszystko nie tak. Zupelnie nie tak, jak powinno byc. To nie tak mialo wygladac. Michael mial mi opowiedziec o wypadku, na co ja oznajmilabym slodkim glosem, ze juz wiem. Potem ostrzeglabym go przed duchami, a on albo by mi nie uwierzyl, albo bylby mi wdzieczny do konca swiata, i tyle. Poza tym ze, oczywiscie, musialabym dotrzec do Aniolow z RLS i usmierzyc ich morderczy gniew, zanim znowu dobraliby mu sie do skory.Tak to sie mialo potoczyc. Bez zadnych randek. Randki nie wchodzily w gre. W kazdym razie nigdy przedtem mi sie to nie zdarzylo. Otworzylam usta - nie ze zdumienia, ale zeby powiedziec: "Eee, Michael, przykro mi, ale w ten piatekjestem zajeta... przypadkiem rowniez w kazdy piatek do konca zycia". Nagle obok mnie odezwal sie znajomy glos: -Zastanow sie, Susannah, zanim powiesz "nie". Odwrocilam glowe i zobaczylam Jesse'a siedzacego w fote lu, ktory Michael przed chwila zwolnil. -On potrzebuje twojej pomocy, Susannah - ciagnal po spiesznie Jesse glebokim, niskim glosem. - Grozi mu bardzo powazne niebezpieczenstwo ze strony duchow tych, ktorych zabil. Mimo ze zrobil to niechcacy. Nie zdolasz ochronic go na odleglosc. Jesli teraz go odsuniesz, nigdy pozniej nie po- zwoli zblizyc ci sie na tyle, zebys mogla mu pomoc, kiedy na prawde bedzie tego potrzebowal. Zmruzylam oczy ze zlosci. Nie moglam, oczywiscie, pisnac slowka, bo Michael pomyslalby, ze gadam do siebie albo i gorzej. A mialam ochote powiedziec: "Sluchaj no, to wszystko zaszlo odrobine za daleko, nie sadzisz?" N i e moglam jednak tego zrobic, poniewaz zdawalam sobie sprawe, ze Jesse ma racje. Jedynym sposobem, zeby miec Anioly na oku, to miec na oku Michaela. 64 Westchnelam gleboko i powiedzialam:-Dobra, w porzadku. Piatek mi pasuje. Nie bede sie rozpisywala na temat tego, o czym Michael mowil pozniej. To wszystko bylo po prostu zbyt zenujace, zeby do tego wracac. Usilowalam pamietac, ze taki pewnie byl Bill Gates w czasach szkolnych, i prosze, do czego doszedl. Zaloze sie, ze dziewczyny, ktore wtedy go znaly, rwa sobie wlosy z glo-w y, poniewaz kiedys odrzucily jego zaproszenie na bal maturalny. Ale szczerze mowiac, nie bardzo to pomoglo. Nawet gdyby mial trylion dolarow jak Bill Gates, nie pozwolilabym Mi-chaelowi Meducciemu wsunac sobie jezyk do ust. Michael w koncu wyszedl, a ja, w paskudnym nastroju, powedrowalam po schodach na gore. Coz, po krotkim przesluchaniu ze strony mamy, ktora zjawila sie, jak tylko uslyszala trzasniecie frontowych drzwi i zazadala informacji na temat rodzicow Michaela, jego domu, tego, co bedziemy robili na randce oraz tego, dlaczego jestem taka przygaszona. Chlopak umowil sie ze mna na randke! Wrociwszy wreszcie do pokoju, stwierdzilam, ze Gina juz tam jest. Lezala na rozkladanym lozku, udajac, ze czyta czasopismo, i zachowujac sie tak, jakby nie miala pojecia, gdzie bylam. Wkroczylam do pokoju, wyrwalam jej czasopismo i trzep-nelam ja nim pare razy po glowie. -Dobrze, dobrze - zawolala, oslaniajac glowe rekami i chichoczac. - No wiec juz wiem. Czy powiedzialas "tak"? -A co mialam powiedziec? - zapytalam, rzucajac sie na lozko. - On praktycznie ryczal. Juz w momencie, kiedy to powiedzialam, wiedzialam, ze jestem nielojalna. Oczy Michaela za szklami okularow lsnily, to prawda, ale zdecydowanie nie plakal. Tego jestem pewna. -O, moj Boze - jeknela Gina w strone sufitu. - Nie moge uwierzyc, ze umowilas sie z maniakiem komputerowym. 5 - Kraksa w gorach 65 -Coz, nie zauwazylam, zebys ty ostatnio specjalnie wybrzydzala, G - odcielam sie. Gina przeturlala sie na brzuch i spojrzala na mnie powaznie. -Jake nie jest taki zly, jak myslisz, Suze. Jest bardzo mily. Podsumowalam to jednym slowem: "Fuj". Gina, parsknawszy smiechem, przewrocila sie z powrotem na plecy. -No to co? Mam wakacje. To i tak do niczego nie doprowadzi. -Obiecaj mi tylko, ze nie... sama nie wiem. Nie dopuscisz do frontalnego zetkniecia z ktoryms z nich czy cos. Gina usmiechnela sie jeszcze szerzej. -A co z toba i maniaczkiem? Zamierzacie zewrzec swe war gi? Podnioslam poduszke i cisnelam w Gine. Usiadla, lapiac ja ze smiechem. -O co chodzi? Czy on nie jest tym wymarzonym? Oparlam sie na pozostalych poduszkach. Zza okna dobieglo znajome pacniecie lap Szatana na dachu nad gankiem. -Jakim wymarzonym? - zapytalam. -Dobrze wiesz - odparla Gina. - Tym, o ktorym mowilo medium. Zamrugalam nerwowo. -Co za medium? O czym ty mowisz? Gina na to: -Och, daj spokoj. Madame Zara. Pamietasz? Poszlysmy do niej podczas szkolnego jarmarku, gdzies w szostej klasie. A ona powiedziala ci, ze jestes mediatorka. -Och. - Lezalam bez ruchu. Balam sie, ze jesli sie porusze albo cos powiem, zdradze wiecej, niz bym chciala. Gina wie... ale tylko troche. Nie tyle, zeby naprawde rozumiec. Tak przynajmniej wtedy myslalam. 66 -Nie pamietasz, co jeszcze mowila? - zapytala Gina. - Toznaczy, o tobie? O tym, ze przezyjesz tylko jedna milosc, ktora jednak trwac bedzie do konca swiata? Zapatrzylam sie w koronkowy obrebek narzuty na moim tapczanie. Zaschlo mi w gardle. -Nie pamietam. -Aha, chyba nie uslyszalas specjalnie duzo po tym, jak ci powiedziala o posredniczeniu. Bylas w szoku. Ojej, zobacz. Przyszedl ten... kot. Gina, jak zauwazylam, unikala w stosunku do Szatana wszelkich opisowych okreslen. Wlazl przez okno, podszedl do miski i zaczal domagac sie zarcia, glosno miauczac. Widocznie dobrze pamietala, co sie stalo - ten wypadek z latajaca buteleczka lakieru do paznokci - kiedy ostatnim razem wyrazila sie o nim niepochlebnie. Rownie dobrze, jak sie wydaje, jak o tym, co powiedzialo medium pare lat temu. Jedna milosc, ktora bedzie trwac do konca swiata. Podnoszac torbe z kocia karma, zdalam sobie sprawe, ze mam lodowate dlonie. -Czy nie umarlabys - zapytala Gina - gdyby sie okazalo, ze twoja jedyna prawdziwa miloscia jest Michael Meducci? -Absolutnie - odparlam automatycznie. Ale nie jest. Jesli to prawda, a nie mialam powodu, zeby w to watpic, jako ze madame Zara miala racje co do mojego posredniczenia i byla jedyna osoba, poza ojcem Dominikiem, ktora sie tego domyslila, to wiedzialam doskonale, o kogo chodzi. Na pewno nie o Michaela Meducciego. 67 7 ie to, ze Michael nie probowal. Nastepnego dnia czekal na mnie na parkingu, kiedy Gina, Spiacy, Przycmiony, Profesor i ja wygramolilismy sie z ramblera, zmierzajac do odpowiednich szeregow na apelu. Michael zapytal, czy moze poniesc moje ksiazki. Przekonujac sie, ze Anioly z RLS moga zjawic sie lada chwila i probowac go zamordowac, zgodzilam sie. Lepiej miec go na oku, niz pozwolic wloczyc sie nie wiadomo gdzie.To bylo malo zabawne. Za nami Przycmiony nasladowal przekonujaco odglosy wymiotow. A pozniej, podczas lunchu, ktory jem zwykle w towarzystwie Adama i Cee Cee - chociaz tego akurat dnia, ze wzgledu na obecnosc Giny, przylaczyli sie do nas jej przyboczni, Spiacy, Przycmiony i pol tuzina nieznanych mi blizej chlopakow, z ktorych kazdy usilowal rozpaczliwie zwrocic na siebie jej uwage - Michael zapytal, czy moze sie do nas przysiasc. No i znowu nie mialam wyboru i musialam sie zgodzic. A po szkole, kiedy szlismy w strone ramblera, ktos rzucil propozycje, zeby pozostale cztery czy piec godzin dnia wykorzystac z pozytkiem, odrabiajac lekcje na plazy, Michael musial krecic sie gdzies obok. Skad inaczej, w godzine pozniej, wzialby sie na plazy, ciagnac za soba lezak? -O Boze - jeknela Gina lezaca na reczniku. - Nie ogladaj sie, ale oto nadchodzi twoj oblubieniec. Obejrzalam sie, stlumilam jek i pomachalam do niego przyjaznie. -Czy ty masz cos z glowa? - zapytala Cee Cee, co w jej ustach brzmialo szczegolnie interesujaco, wziawszy pod uwa ge, ze siedziala wlasnie w cieniu parasola. Niby nic wielkiego 68 i absolutnie zrozumiale, jesli pomyslec, ile razy ladowala w szpitalu w zwiazku z poparzeniem slonecznym.Cee Cee miala tez na glowie kapelusz - naciagniety mocno na czolo - dlugie spodnie i koszulke z dlugimi rekawami. Gina, rozciagnieta na sloncu niczym nubijska ksiezniczka, uniosla pytajaco brew. -A z toba niby wszystko w porzadku? - zapytala. -Mowie powaznie, Suze - powiedziala Cee Cee, kiedy Mi-chael podszedl blizej. - Lepiej stlumic to w zarodku i to szybko. -Nie moge - burknelam, przesuwajac ksiazki na piasku, zeby zrobic miejsce dla Michaela i jego lezaka.. -Co to znaczy: nie mozesz? - zdumiala sie Cee Cee. - Nie bylo ci trudno powiedziec Adamowi, zeby sie odczepil. Nie o to chodzi - dodala, bladzac wzrokiem po falach, bo chlopcy, w tym Adam, wlasnie surfowali - ze tego nie doceniam. -To dluga historia - powiedzialam. -Mam nadzieje, ze nie robisz tego, poniewaz jest ci go zal z powodu siostry - marudzila Cee Cee. - Nie mowiac juz o ofiarach wypadku. -Zamknijcie sie, dobrze? Idzie do nas. A potem znalazl sie obok, rozrzucajac dokola swoje rzeczy, wylewajac zimna wode sodowa na plecy Giny i poswiecajac nienormalnie duzo czasu na rozpracowanie, wjaki sposob rozklada sie lezak. Znosilam to cierpliwie, mowiac sobie, ze tylko dzieki mnie nie zamieni sie w nalesnik w okularach. Musze jednak stwierdzic, ze tam, w pelnym sloncu, trudno bylo uwierzyc, ze cokolwiek zlego - jak na przyklad ogarniete zadza zemsty duchy - w ogole istnieje. Wszystko wydawalo sie takie... wlasciwe. Przynajmniej do momentu, kiedy Adam, twierdzac, ze musi odpoczac - a tak naprawde korzystac z okazji, zeby uwalic sie 69 obok nas na piasku i wyeksponowac swoje cztery wlosy na torsie - rzucil deske. Michael podniosl wtedy glowe znad podrecznika do matematyki - chodzil na zajecia z nauk scislych na poziomie maturalnym - i powiedzial:-Moge pozyczyc? Adam, najzyczliwszy czlowiek w swiecie, wzruszyl ramionami, mowiac: -Poczestuj sie. Fale sa dosyc plaskie, ale moze ci sie uda i zlapiesz troche dobrych. Woda jest zimna. Wez lepiej moja pianke. Gina, Cee Cee i ja patrzylysmy z umiarkowanym zainteresowaniem, jak Adam rozpina suwak, zdejmujac pianke i ubrany jedynie w kapielowki wrecza ja Michaelowi, ktory pospiesznie zdjal okulary i sciagnal koszule. Dlon Giny podniosla sie gwaltownie do gory i chwycila mnie za nadgarstek. Jej paznokcie wbily sie w moja skore. -O moj Boze - szepnela. Nawet Cee Cee, jak zauwazylam, szybko zerknawszy w jej strone, gapila sie jak zaczarowana na Michaela Meducciego, ktory wsunal na siebie pianke Adama i zapial ja na suwak. -Czy moglabys - zapytal, przykleknawszy na jednym kola nie obok mnie - przypilnowac tego? Podal mi okulary. Mialam okazje spojrzec mu w oczy i po raz pierwszy zobaczylam, ze maja bardzo gleboki, bardzo zywy odcien blekitu. -Oczywiscie - uslyszalam wlasny szept. Usmiechnal sie, wstal, chwycil deske Adama i skinawszy nam uprzejmie glowa, ruszyl w strone morza. -O moj Boze - powtorzyla Gina. Adam, ktory lezal na piasku obok Cee Cee, oparl sie na lokciu, pytajac: -Co takiego? 70 Kiedy Michael dolaczyl do Spiacego, Przycmionego i ich znajomych surferow, Gina powoli odwrocila twarz w moja strone.-Widzialas? - zapytala. Pokiwalam glowa w lekkim zamroczeniu. -Ale to... to... - wyjakala Cee Cee. - To przeczy wszelkiej logice. Adam usiadl. -O czym wy mowicie? - zainteresowal sie. Ale my moglysmy jedynie pokrecic glowami. Nie bylysmy w stanie wydusic slowa. Poniewaz okazalo sie, ze Michael Meducci ukrywal pod ubraniem wysportowane i fantastycznie zgrabne cialo. -Musi - myslala glosno Cee Cee - cwiczyc jakies trzy godziny dziennie. -Ponad piec - mruknela Gina. -Moglby na lawce wyciskac mnie zamiast sztangi - powiedzialam, a Gina z Cee Cee pokiwaly glowami, przyznajac mi racje. -Mowicie - zapytal Adam - o Michaelu Meduccim? Nie zwrocilysmy na niego uwagi. Jakzeby inaczej? Przed chwila widzialysmy bozka - o ziemistej cerze, to prawda, ale pod kazdym innym wzgledem doskonalego. -Czego mu potrzeba - szepnela Gina - to czasami wylezc zza komputera i troche sie opalic. -Nie. - Nie moglam zniesc mysli, ze to pieknie wyrzezbione cialo moglby zaatakowac rak skory. - Wyglada dobrze taki, j a k i jest. -Odrobina opalenizny - upierala sie Gina. - To jest, troche filtra UV i troche koloru. Nic wiecej nie potrzeba. -Nie - powtorzylam. -Suze ma racje - wtracila Cee Cee. - Jest doskonaly taki, jaki jest. 71 -O moj Boze - jeknal Adam, opadajac ze zdegustowana mina na piasek. - Michael Meducci! Nie moge uwierzyc, ze mowieie w ten sposob o Michaelu Meduccim.Ale co moglysmy na to poradzic? Byl chodzaca doskonaloscia. Dobra, nie byl najlepszym surfiarzem. Stracila go z deski niewielka fala, na ktorej z latwoscia uniesli sie Spiacy i Przycmiony. Ale nie mozna zadac od niego zbyt wiele. Pod kazdym innym wzgledem byl jednak stuprocentowo przystojnym facetem. Przynajmniej do chwili, kiedy stracila go fala, ktora mozna by uznac za duza, i nie wyplynal na powierzchnie. Poczatkowo nikt sie nie zaniepokoil. Surfowanie mnie specjalnie nie pociagalo. Kocham plaze, ale oceanu nie darze goracym uczuciem. W gruncie rzeczy wcale go nie lubie: woda mnie przeraza, bo nie wiadomo, co tam plywa w burej toni. Czesto jednak patrzylam, jak Spiacy i Przycmiony surfuja, i wiedzialam, ze surferom zdarza sie znikac na dlugie chwile, zeby wyskoczyc potem pare metrow dalej, zazwyczaj z szerokim usmiechem na twarzy, pokazujac kciukiem i wskazujacym palcem OK. Oczekiwanie na Michaela wydawalo sie jednak dluzsze niz zwykle. Deska Adama wyskoczyla na powierzchnie i poplynela pusta w strone brzegu. Michaela natomiast ani sladu. Ratownik - ten sam wysoki blondyn, ktory usilowal ratowac Przycmionego; rozkladalismy sie zawsze w poblizu jego krzesla - wyprostowal sie nagle, podnoszac do oczu lornetke. Nie potrzebowalam lornetki, zeby zobaczyc to, co zobaczylam. Michaela, ktory w koncu wyplynal na powierzchnie, spedziwszy pod woda blisko minute. Tylko ze zaraz jak sie pojawil, zniknal ponownie. I nie wciagnal go jakis podwodny prad. Zobaczylam to zupelnie wyraznie: Michaela wciagnal sznur wodorostow, ktory wjakis sposob owinal sie wokol jego szyi... 72 A potem stwierdzilam, ze to nie bylo "wjakis sposob". Sznur wodorostow trzymaly dwie dlonie. Dlonie nalezace do kogos, kto znajdowal sie pod woda.Kogos, kto nie musial sie wynurzac dla zaczerpniecia oddechu. Bo ten ktos juz nie zyl. Nie zamierzam twierdzic, ze zastanowilam sie nad tym, co robie. Gdybym myslala, zostalabym na miejscu, majac nadzieje, ze wszystko bedzie dobrze. Na swoja obrone moge jedynie powiedziec, ze po dlugich latach kontaktow ze swiatem umarlych dzialalam instynktownie, bez chwili zastanowienia. Dlatego, kiedy ratownik z pomaranczowa deska pognal w strone Michaela, zerwalam sie na rowne nogi i pobieglam za nim. Coz, moze obejrzalam Szczeki o jeden raz za duzo, ale nigdy nie zanurzalam sie w oceanie -jakimkolwiek oceanie - glcbiej niz do pasa. Wiec kiedy stwierdzilam, ze pedze do miejsca, w ktorym ostatnio widzialam Michaela, a dno usuwa mi sie spod nog, probowalam sobie wmowic, ze gwaltowne bicie serca wynika z przyplywu adrenaliny, a nie ze strachu. Probowalam sobie to wmowic. Ale mi sie nie udalo. Kiedy zdalam sobie sprawe, ze bede musiala plynac, wysiadlam. Poplynelam - w porzadku - wiem, jak to sie robi, ale caly czas myslalam: O moj Boze, nie pozwol, zeby cos paskudnego, na przyklad wegorz, dotknelo jakiejs czesci mojego ciala. Prosze, nie pozwol, aby oparzyla mnie meduza. Prosze, nie dopusc, aby podplynal rekin i przegryzl mnie na pol. Jak sie jednak okazalo, mialam powazniejsze powody do zmartwien niz wegorze, meduzy czy rekiny. Za soba slyszalam odlegle krzyki. Ta czesc mozgu, ktora nie byla sparalizowana strachem, doszla do wniosku, ze to Gina, Cee Cee i Adam. To oni krzycza, zeby wyciagnac mnie z wody. Co ja wlasciwie sobie wyobrazalam? Ratownik doskonale panowal nad sytuacja. 73 Jednak on nie mogl zobaczyc rak, ktore ciagnely Michaela na dno.Widzialam, jak ratownik - ktory z pewnoscia nie mial pojecia, ze jakas zwariowana dziewczyna zanurkowala w slad za nim - pozwolil uniesc sie wysokiej fali i dzieki temu znalazl sie duzo blizej miejsca znikniecia Michaela. Probowalam go nasladowac, ale skonczylo sie na tym, ze musialam wypluc slona wode, ktora zalala mi usta. Czulam klucie w oczach, zeby zaczely mi dzwonic. W wodzie bez pianki bylo naprawde bardzo, bardzo zimno. A potem o pare metrow ode mnie Michael nagle wydostal sie na powierzchnie, lapiac rozpaczliwie oddech i mocujac sie ze sznurem wodorostow, ktory owinal mu sie wokol szyi. Ratownik, machnawszy dwa razy rekami, znalazl sie tuz obok niego, podsuwajac mu pomaranczowa deske i mowiac, zeby sie odprezyl, ze wszystko bedzie dobrze. Nic jednak nie szlo dobrze. Jeszcze zanim ratownik skonczyl, obok Michaela wyskoczyla jakas glowa. Mokre wlosy przykleily mu sie do twarzy, ale i tak rozpoznalam Josha, herszta Aniolow z RLS - gromadki duchow z piekla rodem... a moze i gorzej. Nie bylam w stanie mowic, moje wargi prawdopodobnie zsinialy. Nadal jednak moglam walic piescia. Cofnelam reke, a potem zadalam piekny cios, w ktory wlozylam cale swoje przerazenie spowodowane brakiem gruntu pod stopami. Josh albo mnie nie pamietal z barku Jimmy'ego czy z centrum handlowego, albo nie rozpoznal mnie z powodu mokrych wlosow. W kazdym razie zupelnie nie zwracal na mnie uwagi. Dopoki moja piesc nie zetknela sie z jego przegroda nosowa. Otoz to. Kosc pekla z chrupnieciem, ktore ucieszylo moje uszy, a Josh wydal bolesny krzyk, slyszalny jedynie dla mnie. Tak mi sie wydawalo. Zapomnialam o pozostalych Aniolach. 74 Przynajmniej do chwili, kiedy zostalam wciagnieta pod wode przez dwie pary rak, ktore zacisnely sie wokol rhoich kostek.Pozwole sobie w tym miejscu cos wyjasnic. Podczas gdy dla reszty ludzkosci duchy nie maja ciala - przechodzicie przez nie przez caly czas, nie zdajac sobie z tego sprawy; byc moze czujecie zimno albo dostajecie dreszczy, jak Kelly i Debbie w barku na plazy - dla mediatora sa to istoty z ciala i kosci. Czego dowodzi cios piescia w twarz Josha w moim wykonaniu. Poniewaz jednak dla ludzi pozostaja bezcielesne, musza uciekac sie do bardziej tworczych sposobow wyrzadzania szkody swoim ofiarom niz na przyklad zaciskanie dloni na ich szyjach. Dlatego wlasnie Josh uzyl wodorostow. Byl w stanie uniesc wodorosty - z wysilkiem, podobnie jak piwo w sklepie. I byl w stanie owinac nimi szyje Michaela. I gotowe. Ja z kolei, jako posredniczka, nie podlegalam prawom rzadzacym stosunkami miedzy duchami a ludzmi i duchy blyskawicznie to wykorzystaly. Dobra, wtedy uswiadomilam sobie swoj blad. Jedna rzecz to zwalczac czarne charaktery na ladzie, gdzie calkiem niezle sobie radze, wykazujac duza zrecznosc. Walczyc pod woda to jednak zupelnie co innego. Zwlaszcza z czyms, co nie potrzebuje oddychac tak czesto, jakja. Duchy oddychaja - niektorych nawykow trudno sie pozbyc - ale nie musza i w koncu, jesli nie zyja od dluzszego czasu, zaczynaja zdawac sobie z tego sprawe. Anioly z RLS umarly niedawno, ale za to pod woda, mialy wiec naturalna przewage nad swoimi spektralnymi rowiesnikami. Biorac pod uwage powyzsze okolicznosci, stwierdzilam, ze sytuacja moze sie rozwinac na dwa sposoby: albo sie poddam, moje pluca wypelnia sie woda i utone, albo kompletnie mi odbije i bede mlocila piesciami na prawo i lewo tak, ze te duchy pozaluja, ze stanely na mojej drodze. 75 Nie wydaje mi sie, zebym kogos specjalnie zaskoczyla - poza byc moze sama soba - faktem, ze wybralam druga z tych opcji.Rece zacisniete na moich kostkach wyrastaly z jakichs cial, na ktorych, j a k mozna sie domyslac, tkwily g l o w y. N i e ma nic rownie nieprzyjemnego, o czym wiem z doswiadczenia, jak kopniecie w twarz. Tak wiec bardzo szybko i z calej sily zaczelam kopac owe domniemane twarze i z radoscia poczulam, jak delikatne kosci ustepuja pod naporem moich piet. Nastepnie zas wzielam potezny zamach rekami, ktore nie byly w zaden sposob skrepowane, i wydostalam sie na powierzchnie, nabierajac ogromny haust powietrza i sprawdzajac, czy Michael jest bezpieczny, a tak wlasnie bylo; ratownik holowal go w strone plazy - zanim zanurzylam sie ponownie w poszukiwaniu przesladowcow. Znalazlam ich dosc szybko. Nadal byli w strojach balowych i suknie dziewczat unosily sie wokol nich niczym wodorosty Zlapalam za jedna, pociagnelam mocno do siebie i zobaczylam w metnej wodzie przestraszona twarz Felicji Bruce. Zanim zdazyla zareagowac, zanurzylam kciuk w jej oku. Krzyknela, ale pod woda i tak niczego nie slyszalam. Zobaczylam tylko sznur babelkow mknacych ku powierzchni morza. Nagle ktos chwycil mnie od tylu. Odrzucilam glowe i ku swojemu zachwytowi poczulam silne zderzenie z czyims czolem. Rece, ktore mnie oplataly, puscily natychmiast. Odwrocilam sie i zobaczylam, jak Mark Pulsford pospiesznie odplywa. Co z niego byl za pilkarz, skoro nie potrafil zniesc zwyklej glowki? Odczulam gwaltowna potrzebe zaczerpniecia oddechu, poplynelam wiec w slad za ostatnimi babelkami z krzyku Felicji i wyplynelam. Podobnie jak duchy. Wszyscy wychynelismy z wody: ja, Josh, Felicja, Mark oraz bardzo blada Carrie. 76 -O Boze - powiedziala Carrie. Nie szczekala, w przeciwienstwie do mnie, zebami. - To ta dziewczyna. Ta dziewczy na od Jimmy'ego. Mowilam wam, ze ona nas widzi. Josh, ktorego zlamany nos, jak na filmie rysunkowym, wskoczyl z powrotem na miejsce, zachowywal sie w stosunku do mnie z najwyzsza ostroznoscia. Nawet jesli jest sie przypadkiem niezywym, zlamanie nosa boli jak nie wiem co. -Hej - zwrocil sie do mnie. - To nie jest twoja walka, jasne? Trzymaj sie od tego z daleka Chcialam powiedziec: "Och, naprawde? No, to posluchaj. Jestem mediatorka i daje wam wybor. Mozecie przejsc do nastepnego zycia z zebami na miejscu albo bez zebow. Co wam bardziej odpowiada?". Tylko ze tak mocno szczekalam zebami, ze z moich ust wydobylo sie tylko kilka dziwnych dzwiekow, ktore brzmialy jak: "Onap? Notuchaj. Jetork...". No, to macie obraz sytuacji. Poniewaz technika ojca Dominika - perswazja slowna - okazala sie w tym konkretnym przypadku nieskuteczna, porzucilam ja. Zamiast tego zlapalam sznur wodorostow, ktorymi usilowali udusic Michaela, i zarzucilam je na szyje dziewczat. Strasznie sie zdziwily, ze zostaly schwytane na lasso niczym morskie krowy. Nie moge powiedziec, o czym wtedy myslalam, nie sklamie jednak jesli powiem, ze moj plan - jakkolwiek powstajacy ad hoc - zakladal wyciagniecie ich obu na brzeg i stluczenie na kwasne jablko. Podczas gdy dziewczyny usilowaly sie uwolnic i uciec, chlopcy rzucili sie w moja strone. Nie obchodzilo mnie to. Ogarnela mnie wscieklosc. Przerwali mi mily odpoczynek na plazy i usilowali zabic chlopaka, z ktorym sie umowilam. Nie bylam szczegolnie zachwycona Michaelem, ale nie chcialam, 77 zeby utopil sie na moich oczach, zwlaszcza teraz, kiedy wiedzialam, jakie piekne cialo ukrywa pod koszula.Trzymajac dziewczyny jedna reka, zdolalam zlapac Josha za... coz by innego?... krotkie wlosy na karku. Chociaz metoda okazala sie wysoce skuteczna - zwijal sie z bolu - zlekcewazylam dwie rzeczy. Jedna z nich byl Mark, a druga ocean, ktory nadal nasylal na mnie fale. Kazda rozsadna osoba wzielaby pod uwage te dwie okolicznosci, ale ja -w gniewie - tego nie zrobilam. Dlatego tez w chwile pozniej znalazlam sie pod woda. Slowo daje, sa chyba przyjemniejsze sposoby umierania niz zakrztuszenie sie slona woda. To piecze, wiecie? To przeciez jest sol. A napilam sie jej mnostwo. Najpierw z powodu fali, ktora mnie zalala, a potem, kiedy Mark wciagnal mnie za stope pod powierzchnie. Jedno musze przyznac, jesli chodzi o ocean: pod woda panuje niezwykly spokoj. Mowie powaznie. Zadnych rozwrzesz-czanych mew, szumu fal, okrzykow surferow. Nie, pod woda jestes tylko ty i morze. Oraz duchy, ktore usiluja cie zabic. Poniewaz, rzecz jasna, trzymalam sznur wodorostow, na ktorym holowalam dziewczyny. Jak rowniez nie puscilam wlosow Josha. Dosyc mi sie tam podobalo. Naprawde nie bylo tak zle. Jesli nie liczyc zimna, soli i przerazajacej swiadomosci, ze w kazdej chwili moze podplynac do mnie rekin zabojca i odgryzc mi noge. Chyba stracilam na pare sekund przytomnosc. Tak musialo byc, skoro nie moglam sie odczepic od tych glupich duchow, majac w dodatku nad glowa tony slonej wody. Nastepna rzecza, jaka dotarla do mojej swiadomosci, bylo to, ze ktos mnie ciagnie, a nie byl to duch. Ciagnieto mnie ku powierzchni, a ostatnie promienie slonca przebijaly sie przez 78 fale. Zdziwilam sie, patrzac do gory i widzac pomaranczowa plame i duzo jasnych wlosow. Ojej, pomyslalam zaintrygowana, to ten przystojny ratownik. Co on tutaj robi?Przestraszylam sie, poniewaz wokol plywalo mnostwo krwiozerczych duchow i wydawalo sie bardzo prawdopodobne, ze beda probowaly sie do niego dobrac. Rozejrzalam sie i z zaskoczeniem stwierdzilam, ze wszystkie zniknely. Nadal trzymalam jedna reka sznur wodorostow, a druga zaciskalam chyba na czyichs wlosach... Ale reka byla pusta. Tylko slona woda. Tchorze, pomyslalam. ParszyWe tchorze. Zmierzyli sie z mediatorem i stwierdzili, ze za duzo sobie wyobrazali, co? Coz, dostali nauczke! Z mediatorem sie nie zaczyna. A potem zrobilam cos, co zapewni mi, byc moze, po wsze czasy nieslawe w fachu posrednikow: zemdlalam. 8 ie w i e m, czy ktos z was kiedys j u z stracil przytomnosc, wiec tylko powiem krotko: nie robcie tego. Powaznie. Jesli da sie uniknac sytuacji, w ktorych mozecie stracic przytomnosc, zrobcie to. Cokolwiek robicie, nie mdlejcie. Zaufajcie mi. To malo zabawne. To w ogole nie jest zabawne.Chyba ze, oczywiscie, macie zagwarantowane, ze obudzicie sie w trakcie cucenia metoda usta-usta w wykonaniu super-przystojnego kalifornijskiego ratownika. Wtakim razie mowie: tak, zdecydujcie sie. To wlasnie mnie spotkalo, kiedy otworzylam oczy owego popoludnia na plazy. Przed chwila pompowalam do pluc slona 79 wode, a teraz zwieralam wargi z Bradem Pittem. Albo przynajmniej kims, kto bardzo go przypominal.Czy to moze byc, zastanawialam sie z sercem tlukacym sie gwaltownie w piersi, moja jedyna prawdziwa milosc? Jednak kiedy jego wargi odsunely sie od moich, zobaczylam, ze to nie jest moja prawdziwa milosc, ale ratownik z dlugimi mokrymi wlosami opadajacymi na twarz. Skora wokol blekitnych oczu marszczyla sie ze zmartwienia - wynik spustoszenia dokonanego przez slonce; powinien uzywac jakiegos kremu - gdy sie odezwal: -Slyszysz? Slyszysz mnie? -Suze - uslyszalam znajomy glos (Gina? Ale co Gina robi w Kalifornii?), ktory mowi: - Ma na imie Suze. -Suze - powiedzial ratownik, poklepujac mnie szorstkimi dlonmi po policzkach. - Zamrugaj, jesli mnie rozumiesz. To chyba nie moze byc moja prawdziwa milosc. Zdaje sie, ze uwaza mnie za kretynke. A poza tym dlaczego mnie bije? -O, moj Boze. - Glos Cee Cee brzmial piskliwiej niz zwy kle. - Czy ona jest sparalizowana? Chcac udowodnic, ze nie, zaczelam sie podnosic. Szybko zdalam sobie sprawe, ze to nie byla madra decyzja. Mysle, ze zwymiotowalam tylko raz. Powiedziec, ze eksplodowalam jak Gora Swietej Heleny to gruba przesada ze strony Przycmionego. To prawda, ze wytrysnely ze mnie duze ilosci slonej wody, kiedy probowalam usiasc. Na szczescie jednak udalo mi sie uniknac oplucia siebie czy ratownika. Wiekszosc wody trafila wprost na piasek. Kiedy skonczylam, poczulam sie znacznie lepiej. -Suze! - Gina, ktora, jak sobie nagle przypomnialam, byla u mnie w Kalifornii z wizyta, uklekla obok. - Dobrze sie czu jesz? Tak sie przestraszylam! Lezalas tak nieruchomo... Spiacy wykazal znacznie mniej wspolczucia. 80 -Co ty sobie, do diabla, myslalas? - zapytal. - Czy PamelaAnderson umarla i zwolnila miejsce w druzynie ratownikow w Slonecznym patrolu? Popatrzylam na wszystkie zmartwione twarze. Naprawde nie sadzilam, ze tylu ludziom na mnie zalezy. Byli Gina, Cee Cee i Adam, Spiacy i Przycmiony, i kilku surferow, i paru turystow, pstrykajacych zdjecia prawdziwej, utopionej na zywo dziewczynie, i Michael, i... Michael. Moje spojrzenie powedrowalo z powrotem wjego kierunku. Michael, ktoremu grozilo straszne niebezpieczenstwo, a ktory nie zdawal sobie z tego sprawy. Michael, ktory stal tam, ociekajac woda, nieswiadomy, ze ma na szyi szeroka czerwona prege, w miejscu, w ktorym wodorosty wbily mu sie w skore. Musi go bardzo bolec, pomyslalam. -Nic mi nie jest - zapewnilam, usilujac wstac. -Nie - odezwal sie ratownik. - Ambulans juz jedzie. Lez, dopoki ludzie z pogotowia nie sprawdza, co jest. Takajest procedura. -Eee... nie, dziekuje. Wstalam i ruszylam w strone recznika, ktory lezal tam, gdzie go zostawilam, obok recznika Giny. -Panienko - zawolal ratownik, podbiegajac do mnie. - Bylas nieprzytomna. O malo nie utonelas. Musi zbadac cie lekarz. Taka jest procedura. -Naprawde - powiedziala Gina, biegnac obok - powinnas pozwolic sie zbadac, Suze. Rick mysli, ze oboje z Michaelem mogliscie pasc ofiara jakiejs groznej meduzy. Zamrugalam zaskoczona. -Rick? Kto to jest Rick? -Ratownik - wyjasnila Cee Cee z rozpacza. Wydaje sie, ze kiedy bylam nieprzytomna, wszyscy zdazyli sie lepiej poznac. 6 - Kraksa w gorach 81 -To dlatego wywieszono zolta flage.Zmruzylam oczy, zerkajac na flage powiewajaca na szczycie wiezy ratownika. Zazwyczaj zielona, poza okresami wystepowania pradow odplywowych czy podobnych zjawisk, teraz zolcila sie, nawolujac plazowiczow do zachowania ostroznosci w wodzie. -Popatrz na szyje Michaela - ciagnela Cee Cee. Spojrzalam poslusznie na szyje Michaela. -Rick mowi, ze gdy do mnie dotarl, mialem cos owiniete wokol szyi - powiedzial Michael. Zauwazylam, ze nie jest w stanie patrzec mi w oczy. - Najpierw myslal, ze to ogromna kalamarnica. Ale to niemozliwe, oczywiscie. Nie spotyka sie ich tak daleko na polnocy. Wiec uznal, ze to ta meduza. Nie odezwalam sie. Bylam przekonana, ze Rick naprawde uwaza, ze Michaela zaatakowala meduza. Umysl ludzki jest w stanie zrobic wszystko, by uwierzyc w cokolwiek poza prawda, ze moze istniec cos, czego nie da sie wyjasnic... cos niezupelnie normalnego. Cos paranormalnego. Tak wiec sznur wodorostow owiniety wokol szyi Michaela stal sie macka poteznej kalamarnicy, a potem parzacym odnozem meduzy Oczywiscie nie mogl byc tym, czym byl naprawde: uzyta w morderczych zamiarach roslina, ktora ciagnela para niewidzialnych rak. -Popatrz na swoje kostki - powiedziala Cee Cee. Skierowalam wzrok w dol. Wokol moich kostek widac bylo jaskrawe czerwone slady jak obtarcie od sznura. Tylko ze to nie byly slady po sznurze. To byly miejsca, za ktore chwycily mnie Felicja i Carrie, usilujac sciagnac na dno oceanu, ku pewnej smierci. Te glupie dziewczyny powinny zrobic sobie manicure, i to szybko. 82 -Masz szczescie - oznajmil Adam. - Kiedys oparzyla mnietaka meduza, to bolijak... Glos mu zamarl, kiedy zorientowal sie, ze Gina slucha w na-pieciu. Gina, ktora ma czterech braci, z pewnoscia slyszala wszelkie mozliwe przeklenstwa, ale Adam byl dzentelmenem i nie zamierzal klac w jej obecnosci. -Okropnie - dokonczyl. - Ale nie wydaje mi sie, zebyscie byli mocno poszkodowani. Coz, poza tym, ze o malo nie utoneliscie. Siegnelam po recznik i podjelam probe oczyszczenia sie z piasku, ktory pokrywal cale moje cialo. Co ten ratownik zrobil? Ciagnal mnie po piachu czy co? -Juz czuje sie zupelnie dobrze. Absolutnie nic mi nie jest. Spiacy, ktory szedl za mna razem z cala reszta, odezwal sie zrozpaczony: -Tak nie moze byc, Suze. Rob, co mowi ratownik. Nie zmu szaj mnie, zebym zadzwonil po mame i tate. To mnie zaskoczylo. Nie dlatego ze zagrozil donosem, tylko ze nazwal moja mame "mama". Nigdy przedtem tego nie robil. Matka moich przyrodnich braci umarla wiele lat temu. Coz, pomyslalam, to w koncu najlepsza mama na swiecie. -Nie krepuj sie i dzwon - rzucilam. - Mam to gdzies. Zauwazylam, jak Spiacy wymienia z ratownikiem znaczace spojrzenia. Pospiesznie zebralam ubranie i zaczelam wciagac je na wilgotne bikini, wijac sie jak piskorz. Nie staralam sie nikomu utrudniac zycia. Naprawde nie. Po prostu nie moglam sobie w tej sytuacji pozwolic na wycieczke do szpitala, w ktorym spedzilabym zapewne co najmniej trzy godziny. W ciagu tych trzech godzin Anioly z RLS z pewnoscia przypuscilyby kolejny atak na Michaela. Nie moglam zostawic go samego. -Nie zabiore cie - powiedzial Spiacy, krzyzujac rece na piersi i powodujac, ze pianka, ktora nadal mial na sobie, glosno za skrzypiala - do domu, o ile lekarz najpierw cie nie zbada. 83 Odwrocilam sie do Michaela, ktory zdziwil sie ogromnie, kiedy zapytalam go grzecznie:-Czy zechcialbys zabrac mnie do domu? Wytrzymanie mojego wzroku nagle przestalo stanowic dla niego problem. Patrzac na mnie powiekszonymi przez szkla okularow oczami, wyjakal: -O-oczywiscie! Ratownik pokrecil z niesmakiem glowa i odszedl. Pozostali patrzyli na mnie, jakby mi odbilo. Tylko Gina podeszla do mnie, kiedy pakowalam ksiazki, by pojsc za Michaelem do samochodu. -Musimy porozmawiac, kiedy wrocisz do domu - szepne la. Poslalam jej niewinne spojrzenie. Ostatnie ukosne promienie slonca tworzyly swietlista aureole nad szopa jej miedzianych warkoczykow. -Co masz na mysli? - zapytalam. -Wiesz, o co mi chodzi - syknela z naciskiem, odwrocila sie i ruszyla w strone Spiacego, ktory patrzyl na mnie z troska. Prawda byla taka, ze wiedzialam, o co jej chodzi. Chodzilo jej o Michaela. Co robie, zawracajac sobie glowe chlopakiem takim jak Michael, ktory, co oczywiste, nie jest moja jedyna, prawdziwa miloscia. Rzecz polegala jednak na tym, ze nie moglam jej powiedziec, iz Michaela przesladuja cztery duchy i moim swietym obowiazkiem jako mediatora jest go chronic. Chociaz biorac pod uwage to, co zdarzylo sie pozniej tego wieczoru, nie powinnam byla niczego przed nia ukrywac. -Wiec - powiedzialam, jak tylko Michael uruchomil samo chod - musimy porozmawiac. Michael, w okularach i ubraniu, przestal byc oniesmielajaco przystojnym mlodym mezczyzna, jakim byl bez nich. Jak Su- 84 perman w ubraniu Clarka Kenta, Michael stal sie ponownie jakajacym sie maniakiem komputerowym.Nie moglamjednak nie zwrocic uwagi, jak ladnie jego muskularne cialo wypelnialo podkoszulek. -Porozmawiac? - Zacisnal rece na kierownicy, gdy znalezli smy sie w sytuacji, w warunkach Carmelu, typowej dla godziny szczytu: przed nami zatrzymal sie wlasnie wycieczkowy autobus i volkswagen wypelniony deskami surfingowymi. - O-o czym? -O tym, co sie stalo w czasie weekendu. Michael rzucil mi szybkie spojrzenie, po czym znow wpa trzyl sie w przednia szybe. -Co masz na m-mysli? - zapytal. -Daj spokoj, Michael - parsknelam. Uznalam, ze nie ma powodu, zeby traktowac go przesadnie lagodnie. To jak ze zrywaniem plastra: albo sie to robi bolesnie powoli, albo jednym ruchem, szybko i stanowczo. - Wiem o wypadku. Autobus w koncu ruszyl. Michael wcisnal pedal gazu. -Coz - odezwal sie po jakiejs minucie z kpiacym usmieszkiem, nie odrywajac oczu od drogi - chyba nie obwiniasz mnie za bardzo, bo nie poprosilabys, zebym cie podwiozl. -Nie obwiniam o co? -Zginelo czworo ludzi. - Michael wyjal z uchwytu pomiedzy naszymi siedzeniami do polowy oprozniona puszke coli. - Aja zyje. - Lyknal pospiesznie i odlozyl puszke. - Sama osadz. Nie spodobal mi sie ton jego glosu. Nie o to chodzi, ze uza-lal sie nad soba. Nie robil tego. W jego glosie brzmiala wrogosc. I, jak zauwazylam, przestal sie jakac. -Tak - zaczelam ostroznie. Jak juz wspomnialam, prowadzenie rozmow jest specjalnoscia ojca Dominika. Ja - to miesnie w naszej malej rodzinie posrednikow. Zdawalam sobie sprawe, ze zapuszczam sie na, nomen omen, gleboka i metna wode. 85 -Czytalam w gazecie, ze test na oddech nie wykazal alkoholu - powiedzialam. -Wiec? - wybuchnal Michael, co mnie troche przestraszylo - czego to dowodzi? Zamrugalam nerwowo. -No, tego przynajmniej, ze nie prowadziles po pijanemu. Wydawalo sie, ze lekko sie odprezyl. Powiedzial: "och", a po tem zapytal wyczekujaco: -Czy chcesz... Spojrzalam na niego. Jechalismy wzdluz wybrzeza, a slonce, zanurzajac sie w wodzie, zalewalo wszystko jaskrawopomaran-czowym blaskiem. Swiatlo odbijajace sie od szkiel Michaela sprawilo, ze nie bylam w stanie odczytac wyrazu jego twarzy. -Chcesz zobaczyc, gdzie to sie stalo? - wyrzucil z siebie, jakby bal sie, ze za chwile zmieni zdanie. -Eee, pewnie... Jesli czujesz, ze chcialbys pokazac mi to miejsce. -Chce. - Odwrocil glowe w moja strone, ale i tym razem nie widzialam wyrazu jego oczu. - Jesli nie masz nic przeciwko temu. To dziwne, ale... ja naprawde mam wrazenie, ze potrafilabys to zrozumiec. Ha! - pomyslalam zarozumiale, prosze bardzo, ojcze Dominiku! Cale to gledzenie o tym, jak to najpierw bije, a potem rozmawiam. Coz, co ksiadz na to? -Dlaczego to zrobilas? - zapytal niespodziewanie Michael, przerywajac moje samozachwyty. Rzucilam mu zdumione spojrzenie. -Zrobilam co? - Nie mialam pojecia, o czym mowi. -Pobieglas za mna do wody - odparl cicho. -Och. - Chrzaknelam. - O to chodzi. Coz, widzisz, Mi-chael... -Niewazne. 86 Znowu na niego spojrzalam. Usmiechal sie.-Nie przejmuj sie - powiedzial. - Nie musisz mi mowic. Ja wiem. - Jego glos obnizyl sie o oktawe. Ogarnal mnie gwaltowny niepokoj. - Wiem. A potem wyciagnal reke i przykryl dlonia moja dlon. O moj Boze! Poczulam, ze przewraca mi sie w zoladku jak wtedy na plazy. Nagle wszystko stalo sie jasne. Michael Meducci nie tylko zadurzyl sie we mnie. O nie. To bylo znacznie, znacznie gorsze. Michael Meducci sadzil, ze to ja zadurzylam sie w nim. Michael Meducci sadzil, ze to cos wiecej niz zadurzenie. Michael Meducci sadzil, ze sie w nim zakochalam. Mialam do powiedzenia tylko jedno slowo, ale poniewaz nie moglam powiedziec go glosno, powiedzialam je sobie w duchu: Fuj! To jest, moze i dobrze wygladal w piance i bez i w ogole... ale Michael Meducci i tak nie jest... No coz, taki jak Jesse. Tak wlasnie bedzie odtad wygladalo moje zycie uczuciowe, czyz nie? - pomyslalam gorzko. 9 stroznie i powoli probowalam wydobyc reke spod dloni Michaela. - Och - powiedzial, uwalniajac moja reke, aby chwycic za kierownice. - Zblizamy sie... to jest... do miejsca wypadku.Z uczuciem paskudnej ulgi spojrzalam w prawo. Jechalismy niezbyt szybko autostrada numer 1. Piaski plazy Carmelu 87 ustapily majestatycznym klifom Big Sur. Jeszcze pare kilometrow, a dotarlibysmy do sekwojowych zagajnikow i latarni morskiej. Big Sur przyciagal pieszych turystow i amatorow kempingu, jak rowniez wszystkich, ktorzy lubia wspaniale widoki i zachwycajace piekno natury. Co do mnie, widoki owszem, ale co do natury, to dziekuje bardzo... zwlaszcza po drobnym wypadku z trujacym bluszczem, ktory zdarzyl sie w tydzien lub dwa po moim przyjezdzie do Kalifornii.A jesli chodzi o kleszcze, to nawet o tym nie mowmy. Big Sur - albo przynajmniej droga wijaca sie wzdluz wybrzeza - tez ma kilka ostrych zakretow. Michael pokonywal praktycznie na slepo jeden z nich, kiedy z przeciwnej strony wyskoczyl z loskotem winnebago. Miejsca bylo troche malo jak na dwa samochody i biorac pod uwage, ze od urwiska dzielila nas jedynie metalowa barierka, sytuacja stala sie odrobine denerwujaca. Michael zdolal sie jednak cofnac - nie jechalismy az tak szybko - a potem zjechal na bok, pozwalajac winne-bago minac nas w odleglosci zaledwie metra czy cos kolo tego. -Rany - sapnelam, ogladajac sie na wielki woz turystyczny. -To troche niebezpieczne, co? Michael wzruszyl ramionami. -Nalezy trabic, kiedy sie wyjezdza zza tego zakretu. Zeby kierowca za skala wiedzial, ze sie zblizasz. Ten facet widocznie o tym nie wiedzial, bo jest przyjezdny. - Michael odchrzaknal. -Tak wlasnie bylo, eee, w sobote wieczorem. Wyprostowalam sie w fotelu. -To tu wlasnie - przelknelam - to sie stalo? -Tak. - Michael mowil tym samym tonem co przed chwila. - To tutaj. I tak bylo. Teraz, kiedy sie o tym dowiedzialam, zobaczylam wyraznie czarne slady po kolach wozu Josha, ktory usilowal zahamowac przed upadkiem w przepasc. Spory fragment ba- 88 rierki j u z wymieniono. N o w i u t k i metal lsnil w miejscu, gdzie konczyly sie slady kol. Zapytalam cicho:-Czy mozemy sie zatrzymac? -Pewnie. Za zakretem znajdowal sie rodzaj skalnego tarasu widokowego, w odleglosci kilkunastu metrow od miejsca, w ktorym samochody minely sie o wlos. Michael wjechal tam i wylaczyl silnik. -Punkt obserwacyjny - powiedzial, wskazujac drewniana tabliczke z napisem: PUNKT O B S E R W A C Y J N Y. NIE SMIECIC. - Mno stwo ludzi tu przyjezdza w sobote wieczorem. - Michael od chrzaknal, patrzac na mnie znaczaco. - I tu parkuja. Musze stwierdzic, ze az do tamtej chwili nie mialam pojecia, ze potrafie poruszac sie tak szybko. Odpielam pas i wyskoczylam z auta szybciej, niz zdazylibyscie powiedziec: "ek-toplazma". Slonce prawie juz zaszlo i robilo sie chlodno. Objelam sie rekami, stajac na palcach, zeby wyjrzec poza krawedz skaly. Wiatr od morza, znacznie gwaltowniejszy i zimniejszy niz w dole, na plazy, chlostal mnie po twarzy. Rytmiczne pulsowanie morza pod nami zagluszalo samochody sunace autostrada numer 1. Zwrocilam uwage na brak mew i innych ptakow. To mogla byc wskazowka. Jak zwykle jednak ja przeoczylam. Skupilam sie na stromiznie urwiska. Dziesiatki metrow w dole wzburzone fale oblewaly potezne glazy, ktore oderwaly sie od skal wybrzeza w czasie kolejnych trzesien ziemi. Na tego rodzaju brzegu nie zdarzali sie smialkowie - nawet tacy jak Elvis w najlepszych czasach - majac ochote skakac do wody. Dziwnym trafem, ponizej miejsca, w ktorym samochod Jo-sha zjechal z drogi, znajdowala sie mala, piaszczysta plaza. Nie taka, na ktora chodzi sie opalac, ale odpowiednia na przyjemny 89 piknik, o ile komus chcialoby sie ryzykowac zlamanie karku, schodzac na nia.Michael musial zauwazyc moje spojrzenie, poniewaz odezwal sie po chwili: -Tak, tam wyladowali. Nie w wodzie. No, w kazdym razie nie tak zaraz. Przyszla wysoka fala i... Zadrzalam i odwrocilam wzrok. -Czyjest jakas droga, ktora prowadzi tam na dol? -Oczywiscie - powiedzial, wskazujac na przerwe w barierce. - Tam jest szlak. Uzywaja go glownie turysci gorscy, czasami zwykli wycieczkowicze. Plaza w dole to cos niesamowitego. W zyciu nie widzialas takich ogromnych fal. Ale do surfowania jest zbyt niebezpieczna. Za silne prady Spojrzalam na niego z ciekawoscia. -Byles tam na dole? - zapytalam. W moim glosie musialo brzmiec zdziwienie. -Suze - odparl z usmiechem - mieszkam tu cale zycie. Nie ma za wielu plaz, na ktorych nie bylem. Skinelam glowa i odgarnelam kosmyk wlosow, ktory wiatr wciskal mi do ust. -No wiec, co sie dokladnie zdarzylo tamtej nocy? Zerknal ku jezdni. Bylo na tyle ciemno, ze jadace szosa samochody wlaczyly reflektory. Od czasu do czasu swiatlo ktoregos z nich padalo najego twarz. I tym razem nie sposob bylo zobaczyc jego oczu za szklami okularow. -Wracalem do domu z warsztatow w Esalen... - zaczal. -Esalen? -Tak. Z Instytutu Esalen. Nie slyszalas o nim? - Pokrecil glowa. - Moj Boze, myslalem, ze jest powszechnie znany. - Musialam miec dosc niepewny wyraz twarzy, bo zaraz dodal: - Coz, w kazdym razie bylem na wykladzie. "Kolonizacja innych swiatow i co to oznacza dla istot pozaziemskich na Ziemi". 90 1 Usilowalam sie nie rozesmiac. W koncu to ja rozmawiam z duchami. Kimze jestem, zeby twierdzic, ze na innych planetach nie ma zycia?-No wiec jechalem do domu, bylo chyba dosyc pozno - a oni wyjechali zza tego zakretu, nie zatrabili ani razu, ani nic. Skinelam glowa. -Wiec co zrobiles? -Coz, skrecilem, oczywiscie, zeby ich wyminac i wyrznalem w zbocze. Nie mozesz tego zobaczyc, bo jest ciemno, ale moj przedni zderzak oderwal spory kawalek ziemi. A oni... skrecili w druga strone, byla mgla, droga musiala byc sliska, jechali szybko i... Skonczyl bezbarwnym glosem, wzruszajac ramionami: -Spadli w przepasc. Zadrzalam. To bylo niezalezne ode mnie. Pamietajcie, ze j u z spotkalam tych ludzi. Nie pokazali sie od najlepszej strony -w gruncie rzeczy probowali mnie zabic - ale i tak bylo mi ich ogromnie zal. Przepasc byla bardzo, bardzo gleboka. -No i co zrobiles? - zapytalam. -Ja? - Wydawal sie zaskoczony moim pytaniem. - Uderzylem sie w glowe i zemdlalem. Nie oprzytomnialem, dopoki ktos nie zatrzymal sie obok i mnie ocucil. Wtedy zapytalem, co sie stalo z drugim samochodem. A ten ktos zapytal: "Jakim drugim samochodem?" Pomyslalem, ze oni, no, wiesz, po prostu odjechali i przyznaje, ze bylem troche wkurzony. Nie raczyli wezwac karetki ani nic. A potem zobaczylismy wyrwe w barierce... Zdazylam juz porzadnie zmarznac. Slonce zaszlo, chociaz niebo na zachodzie wciaz mienilo sie fioletem i czerwienia. Poczulam dreszcze i powiedzialam: -Wsiadzmy do samochodu. Tak tez zrobilismy. 91 Siedzielismy, wpatrujac sie w horyzont, ktory nabieral coraz glebszego odcienia blekitu. Reflektory przejezdzajacych od czasu do czasu wozow rzucaly snopy swiatla do wnetrza mini-wana. Wewnatrz samochodu panowala niemal idealna cisza; nie slychac bylo szumu fal ani wiatru. Ogarnelo mnie straszliwe zmeczenie. W swietle zegara z deski rozdzielczej widzialam, ze zbliza sie pora kolacji. Moj ojczym Andy jest bardzo surowy, jesli chodzi o ten posilek. Nalezalo sie stawic. Kropka.-Posluchaj - powiedzialam, przerywajac dretwe milczenie. -To, co sie stalo, to cos okropnego. Ale to nie twoja wina. Popatrzyl na mnie. W zielonej poswiacie deski rozdzielczej widzialam, ze usmiecha sie smutno. -Naprawde? -Naprawde - odparlam stanowczo. - To byl wypadek, to jasne i oczywiste. Problem polega na tym, ze... coz, nie wszyscy tak uwazaja. Usmiech zniknal. -Kto tak nie uwaza? Gliny? Maja moje zeznanie. Wydawali sie usatysfakcjonowani. Pobrali mi krew. Nie stwierdzili obec nosci alkoholu czy narkotykow. Nie moga... -Nie - zaprzeczylam pospiesznie - nie gliny. Wjaki sposob, zastanawialam sie, mam mu to powiedziec? Facet nalezy najwyrazniej do fanow UFO, wiec teoretycznie nie powinien miec problemu z duchami. Ale nigdy nie wiadomo. -Otoz - zaczelam ostroznie - zwrocilam uwage, ze od czasu tego wypadku ciagle przytrafia ci sie cos zlego. -Tak - powiedzial Michael, ajego dlon znowu wyladowala na mojej. - Gdyby nie ty, moglbym nie zyc. Dwa razy uratowalas mi zycie. -Cha, cha - sapnelam nerwowo, zabierajac reke i udajac, ze wlos dostal mi sie do ust i musze go usunac za pomoca tej wlasnie reki. - Eee, ale tak powaznie, nie zastanawiales sie, no, 92 1 wiesz, co sie dzieje? Dlaczego nagle tyle... rzeczy zaczyna sie wydarzac?Usmiechnal sie znowu. Jego zeby w blasku szybkosciomierza wydawaly sie zielone. -To widocznie przeznaczenie - stwierdzil. -W porzadku - zgodzilam sie. Dlaczego ja? - Nie o to chodzi. Chodzi o te zle rzeczy. Jak w centrum. Apotem na plazy... Wzruszyl tymi niewiarygodnie silnymi ramionami. -W porzadku - powtorzylam. - Ale gdybys tak sie nad tym zastanowil, nie przyszloby ci do glowy, ze jedynym logicznym wyjasnieniem moglyby byc... rozgniewane duchy? Jego usmiech zbladl. -Co masz na mysli? Westchnelam. -Posluchaj, to nie byla zadna meduza. Wiesz o tym dosko nale. Cos wciagalo cie pod wode, Michael. Skinal glowa. -Wiem. Nie calkiem... Przywyklem, rzecz jasna, do pra dow podwodnych, ale to... -To nie byl prad. Ani meduza. Po prostu... hm, uwazam, ze powinienes byc ostrozny. -O czym ty mowisz? - Patrzyl na mnie zaintrygowany. - To brzmi prawie tak, jakbys sugerowala, ze padlem ofiara... ja kiejs demonicznej sily - Rozesmial sie. W ciszy panujacej w sa mochodzie jego smiech wydal sie bardzo glosny. - Wywolanej smiercia tych ludzi, ktorzy o malo nie zepchneli mnie z drogi? Czy tak? Popatrzylam przez okno. Nie widzialam niczego poza fioletowymi cieniami stromych skalnych scian, ale nie odwracalam od nich wzroku. -Tak. Dokladnie tak. -Suze. - Michael ponownie siegnal po moja reke i tym razem ja uscisnal. - Czy chcesz mi powiedziec, ze wierzysz w duchy? 93 Odwrocilam glowe, spojrzalam mu prosto w oczy i powiedzialam:-Tak, Michael. Dokladnie tak. Znowu sie rozesmial. -Och, daj spokoj. Czy naprawde sadzisz, ze Josh Saunders i jego przyjaciele sa w stanie komunikowac sie zza grobu? Sposob, wjaki wymowil imie Josha, kazalo mi... sama nie wiem. Ale nie spodobalo mi sie to. Bardzo mi sie to nie spodobalo. -To jest... - Michael puscil moja reke i pochylil sie, wlacza jac silnik. - Przyjmij do wiadomosci fakty: facet byl glupim klockiem. Najbardziej imponujaca rzecza, jakiej dokonal, byl upadek z urwistego brzegu w towarzystwie drugiego glupawe go osilka i ich rownie tepych dziewczyn. Wiesz, niekoniecznie zle sie stalo, ze znikneli. Tylko zajmowali miejsce. Szczeka mi opadla. -A co do ich zdolnosci odwolania sie do jakichs ciemnych mocy - ciagnal, tonem glosu zamykajac slowa "ciemne moce" w cudzyslow - w celu wywarcia zemsty za ich zalosnie glupia smierc, to coz, dzieki za ostrzezenie, ale nie mam az tak bujnej wyobrazni. Wytrzeszczylam na niego oczy Po prostu wytrzeszczylam. Nie wierzylam wlasnym uszom. A wiec taki z niego wrazli-wiec. Zdaje sie, ze zaczynal sie jakac i czerwienic tylko wtedy, gdy jego wlasne zycie znajdowalo sie w niebezpieczenstwie. O cudze specjalnie nie dbal. Chyba ze umawial sie z kims na piatek wieczorem, co ilustruje uwaga, jaka uczynil, gdy wjezdzalismy z powrotem na szose: -Hej - powiedzial, puszczajac oko. - Zapnij pas. 94 "1 10 padlam na krzeslo, gdy wszyscy siegali po widelce. Ha! Nie spoznilam sie! Z technicznego punktu widzenia - nie, poniewaz nikt nie zaczal jeszcze jesc.-Gdzie bylas, Suze? - zapytala mama, podajac koszyczek z bulkami Ginie. Dobrze zrobila. Inaczej, biorac pod uwage apetyty moich braci, koszyk zostalby oprozniony, zanim by do niej dotarl. -Bylam - powiedzialam, podczas gdy Max, nalezacy do moich braci wielki i okropnie zasliniony pies, polozyl glowe na moich kolanach, co zwykle robi w porze posilkow, zwracajac na mnie swoje lagodne brazowe oczy - na przejazdzce. -Z kim? - zapytala mama obojetnym tonem, ktory wskazywal na to, ze powinnam wazyc slowa, bo znajde sie w powaznych tarapatach. Zanim zdazylam cokolwiek powiedziec, odezwal sie Przycmiony: -Z Michaelem Meduccim. - Udal, ze dusi sie ze smiechu. Andy uniosl brwi. -To ten chlopiec, ktory byl tu wczoraj wieczorem? -Wlasnie ten. - Rzucilam Przycmionemu mordercze spojrzenie, ktore wolal zignorowac. Gina i Spiacy, jak zauwazylam, postarali sie o to, zeby usiasc kolo siebie, i zachowywali sie dziwnie cicho. Ciekawa bylam, co bym zobaczyla, gdybym tak upuscila serwetke i schylajac sie po nia, zajrzala pod stol. Prawdopodobnie cos, czego nie mialabym szczegolnej ochoty ogladac. Trzymalam wiec serwetke bezpiecznie na kolanach. -Meducci - mruknela mama. - Skad ja znam to nazwisko? -Z pewnoscia - odezwal sie Profesor - myslisz o Medyce-uszach, arystokratycznej wloskiej rodzinie, ktora wydala trzech 95 papiezy i dwie krolowe Francji. Casimo jako pierwszy rzadzil Florencja, natomiast Lorenzo byl mecenasem sztuki. Jego protegowanymi byli miedzy innymi Michal Aniol i Botticelli. Mama spojrzala na niego z zaciekawieniem.-Otoz nie o tym myslalam. Wiedzialam, czym to sie skonczy. Mama ma swietna i niezawodna pamiec. Jest jej to, oczywiscie, potrzebne w pracy. Zdawalam sobie sprawe, ze to tylko kwestia czasu, kiedy sobie przypomni, gdzie slyszala nazwisko Michaela. -To ten, ktory mial wypadek podczas weekendu - powie dzialam, zeby przyspieszyc nieuniknione. - Wypadek, w kto rym zginelo czworo uczniow z RLS. Przycmiony upuscil widelec, ktory z halasem spadl na talerz. -Michael Meducci? - Pokrecil glowa. - Niemozliwe. To byl Michael Meducci! Pieprzysz. -Brad, licz sie ze slowami - upomnial go ostro Andy. Przycmiony powiedzial: "przepraszam", ale oczy mu sie swiecily. -Michael Meducci - powtorzyl. - Michael Meducci zabil Marka Pulsforda? -Nikogo nie zabil - parsknelam. Zrozumialam, ze powinnam byla trzymac buzie na klodke. Teraz to sie rozejdzie po calej szkole. - To byl wypadek. -Doprawdy, Brad - powiedzial Andy - jestem pewien, ze biedny chlopak nie chcial nikogo zabic. -No dobrze, przepraszam - odparl Przycmiony. - Ale Mark Pulsford byl najlepszym rozgrywajacym w calym stanie. Powaznie. Mial stypendium Uniwersytetu Kalifornijskiego. B y l naprawde swietny. -Och, cos ty? No to jak cie znosil w swoim towarzystwie? - Spiacy, w rzadkim przeblysku poczucia humoru, wyszczerzyl sie do brata. 96 -Zamknij sie - warknal Przycmiony. - Bylismy kiedys razem na imprezie.-Ach tak - mruknal Spiacy z kpina. -Naprawde. W zeszlym miesiacu, w dolinie. Mark byl bombowy. - Zlapal bulke, wpakowal ja niemal w calosci do ust, a potem wymamrotal: - Dopoki nie zjawil sie Michael Me-ducci i go nie zamordowal. Zauwazylam, ze Gina przyglada mi sie z jedna, tylko jedna, brwia uniesiona do gory. Nie zareagowalam. -Do wypadku nie doszlo z winy Michaela - oznajmiiam. - W kazdym razie o nic go nie oskarzono. Mama odlozyla widelec. -D o c h o d z e n i e w sprawie wypadku j e s t w toku - zauwazyla. -Przy tylu wypadkach, do ilu tam doszlo - powiedzial ojczym, nakladajac pare szparagow na talerz mamy, a nastepnie podsuwajac polmisek Ginie - na tym odcinku drogi, mozna by sie spodziewac, ze ktos wreszcie jakos go zabezpieczy. -Waski pas szosy- odezwal sie Profesor tonem pogawedki - wzdluz odcinka wybrzeza znanego jako Big Sur tradycyjnie uwaza sie za zdradziecki, a nawet wybitnie niebezpieczny. Czesto pograzona we mgle, wijaca sie i waska gorska droga nie zostanie prawdopodobnie, dzieki obroncom historycznego dziedzictwa, rozbudowana. Niedostepnosc tego miejsca przyciagala poetow i artystow, ktorzy tam sie osiedlili, na przyklad Robinsona Jeffersa. Zachwycala go ponura dzikosc otoczenia. Zamrugalam, patrzac na mojego najmlodszego brata. Jego fotograficzna pamiec, na co dzien meczaca, czesto bardzo sie przydawala, zwlaszcza kiedy zblizal sie termin skladania prac semestralnych. -Dzieki za informacje - powiedzialam. -Kraksa w gorach 97 Profesor usmiechnal sie, ukazujac oblepionyjedzeniem aparat ortodontyczny.-Nie ma za co. -Najgorsze w tym wszystkim jest to - podjal Andy, w dalszym ciagu narzekajac na warunki bezpieczenstwa panujace na tej szosie - ze ten konkretny odcinek wydaje sie szczegolnie przyciagac mlodych kierowcow. Przycmiony, ktory pakowal sobie ryz do ust, jakby to bylo jego pierwsze pozywienie od paru tygodni, zachichotal, mamroczac: -No, eee, tato. Andy spojrzal na swego sredniego syna. -Wiesz, Brad - odezwal sie lagodnie - w Ameryce, a jak slyszalem, w duzym stopniu takze w Europie, uwaza sie za spolecznie akceptowalne odkladanie od czasu do czasu widelca i poswiecanie chwili na przezuwanie. -Tam odchodzi akcja - wyjasnil Przycmiony, odkladajac zgodnie z sugestia ojca widelec, co sobie powetowal mowiac z pelna buzia. -Co za akcja? - zainteresowal sie Andy. Spiacy, ktory odzywa sie tylko wtedy, kiedy nie ma innego wyj scia, od czasu pojawienia sie Giny zrobil sie niemal gadatliwy. -Chodzi mu o punkt - oznajmil. -Punkt? - zapytala nieco zdezorientowana mama. -Punkt - potwierdzil Spiacy. - Punkt obserwacyjny. Wszyscy tam jezdza, zeby sie calowac w sobote wieczorem. A przynajmniej - tu Spiacy zachichotal - Brad i jego kumple. Przycmiony, bynajmniej nieobrazony ta oszczercza uwaga, pomachal szparagiem, jakby to bylo cygaro, a nastepnie wyjasnil: -Punkt jest bombowy. -Czy to tam - zainteresowal sie Profesor - zabierasz Deb-bie Mancuso? - Skrzywil sie z bolu, gdy jeden z jego goleni zostal brutalnie zaatakowany pod stolem. - Auu! -Nie chodze z Debbie Mancuso! - ryknal Przycmiony. 98 -Brad - warknal Andy. - Nie kop brata. Dawidzie, nie wspominaj imienia Debbie Mancuso przy stole. Mowilismy juz o tym. Suze? Spojrzalam na niego, unoszac brwi. -Nie podoba mi sie, ze wsiadasz do samochodu z chlopcem, ktory bral udzial w tak powaznym wypadku, bez wzgledu na to, czyja to byla wina. - Andy spojrzal na mame. - Zgadzasz sie ze mna? -Obawiam sie, ze musze - westchnela. - Zle sie z tym czuje. Meducci przezywali ostatnio z pewnoscia trudne chwile... - Na pytajace spojrzenie ojczyma dodala: - To ich corka o malo nie utonela pare tygodni temu. Pamietasz? -Och. - Andy kiwnal glowa. - Na tym basenowym przyjeciu. Zabraklo kontroli ze strony rodzicow... -Za to nie zabraklo alkoholu - powiedziala mama. - Biedny dzieciak, jak sie wydaje, wypil za duzo i wpadl do wody. Nikt nie zauwazyl, a jesli nawet, to nikt nic nie zrobil. Od tamtego czasu jest w spiaczce. Jesli przezyje, to z powaznym uszkodzeniem mozgu. Suze - mama odlozyla widelec - nie wydaje mi sie, zeby to byl dobry pomysl, zebys sie spotykala z tym chlopcem. Normalnie to by mnie ucieszylo, bo nie zalezalo mi specjalnie na widywaniu sie z tym facetem. Ale musialam, jesli istnial cien nadziei, ze zdolam go uchronic przed zajeciem miejsca na cmentarzu. -Dlaczego? - Przelknelam kawalek lososia. - To nie wina Michaela, ze ma siostre alkoholiczke, ktora nie umie plywac. A poza tym, dlaczego rodzice pozwolili osmioklasistce na udzial w takim przyjeciu? -Nad ta sprawa - powiedziala mama przez zeby - nie bedziemy sie tutaj zastanawiali i doskonale o tym wiesz. Musisz po prostu zadzwonic do tego mlodego czlowieka i powiedziec mu, ze mama zabronila ci wsiadac z nim do samochodu. Jesli 99 mialby ochote cie odwiedzic i poogladac wideo, w porzadku. Ale nie wsiadziesz z nim do samochodu.Otworzylam szeroko oczy ze zdumienia. Tutaj? Spedzic wieczor tutaj? Pod uwaznym spojrzeniem Jesse'a? O moj Boze, tego wlasnie mi potrzeba. Obraz wywolany tymi slowami napelnil mnie taka zgroza, ze porcja lososia, ktora podnioslam do ust, spadla z widelca na moje kolana, skad zgarnal ja natychmiast dlugi psi jezor. Mama dotknela mojej reki. -Suze - powiedziala cicho - potraktuj to powaznie. Nie chce, zebys jezdzila samochodem z tym chlopakiem. Spojrzalam na nia zaciekawiona. To prawda, ze w przeszlosci bylam zmuszona jej nie sluchac, co wynikalo glownie z okolicznosci, na ktore nie mialam wplywu. Ona jednak o tym nie wiedziala. W duzym stopniu udawalo mi sie to przed nia zataic. Z wyjatkiem tych przypadkow, kiedy odprowadzala mnie do domu policja, co zdarzylo sie zaledwie kilka razy i nie warto o tym wspominac. Poniewaz jednak teraz sytuacja byla inna, nie bardzo rozumialam, dlaczego czula potrzebe powtorzenia swojego wyroku w sprawie Michaela Meducciego. -W porzadku, mamo - powiedzialam. - Dotarlo to do mnie za pierwszym razem. -Bardzo mi na tym zalezy. Przyjrzalam sie jej. Nie chodzi o to, ze sprawiala wrazenie, jakby miala poczucie... coz, winy. Ale zdecydowanie cos wiedziala. Cos, czego nie chciala ujawnic. To mnie specjalnie nie zaskoczylo. Jako dziennikarka telewizyjna mama czesto ma dostep do informacji niekoniecznie przeznaczonych dla szerokiej publicznosci. Nie nalezy rowniez to tych dziennikarzy, ktorzy zrobiliby wszystko dla zdobycia przebojowej historii. Gdyby jakis glina zdradzil mamie tajna informacje - a gliniarze czesto to robia, bo moja mama, przy swoich czterdziestu paru latach, nadal jest atrakcyjna ko- 100 bieta i dowie sie wszystkiego, jesli tylko usmiechnie sie do kogo trzeba - wiedzialby, ze mama zachowa ja dla siebie, jesli o to poprosi. Takajuzjest.Zastanawialam sie, co moze wiedziec o Michaelu Meduc-cim oraz o wypadku, w ktorym zginelo czworo Aniolow. Dosc, zeby nie chciec, abym sie z nim prowadzala. Nie uwazam, ze jest wobec niego szczegolnie niesprawiedliwa. Nie moglam zapomniec, co Michael powiedzial, zanim wjechalismy na szose. "Tylko zajmowali miejsce". Nagle przestalam obwiniac tych ludzi za to, ze chcieli go utopic. -Dobrze, mamo. Rozumiem. Na oko usatysfakcjonowana mama wrocila do lososia, ktorego Andy przyrzadzil po mistrzowsku, podajac z delikatnym sosem koperkowym. -No wiec, jak zamierzasz mu to powiedziec? - zapytala Gina pol godziny pozniej, pomagajac mi ladowac naczynia do zmywarki m i m o nalegan mamy, ze j a k o gosc nie musi tego robic. -Nie wiem - powiedzialam z wahaniem. - Pomijajac to podobienstwo do Clarka Kenta... -Na zewnatrz dziwak, w srodku marzyciel? -Tak. Poza tym, co jest bardzo pociagajace, ma ceche, ktora okreslilabym jako... -Nachalnosc? - podsunela Gina, oplukujac salaterke, ktora nastepnie wreczyla mi, abym umiescila ja w zmywarce. -Moze. Nie wiem. -Jego pojawienie sie tutaj wczoraj wieczorem bylo nachalne - stwierdzila. - Nawet nie zadzwonil. Zaden chlopak nie zachowal sie tak wobec mnie. - Pomachala reka i pstryknela palcami. Wzruszylam ramionami. Na wschodzie to wyglada inaczej. W miescie nie wpada sie do znajomych, nie uprzedzajac ich telefonicznie. W Kalifornii, jak sie przekonalam, takie przypadkowe wizyty "przejazdem" sa absolutnie do przyjecia. 101 -Ale nawet nie probuj, Simon, udawac - ciagnela Gina - zeci zalezy. Nie podoba ci sie ten facet. Nie wiem, jaki masz po wod, zeby sie z nim spotykac, ale to z pewnoscia nie ma nic wspolnego z hormonami. Przypomnialo mi sie, jak bylysmy przyjemnie zaskoczone, kiedy Michael zdjat na plazy koszule. -Mogloby tak byc - westchnelam. -Prosze. - Gina podala mi narecze sztuccow. - Ty i super-dziwak? Nie. A teraz powiedz mi, co sie dzieje miedzy toba a tym chlopakiem? Wbilam wzrok w sztucce, ktore wkladalam do zmywarki. -Nie wiem. - Nie moglam jej przeciez powiedziec prawdy. - Tylko ze... Mam takie poczucie, ze za tym wypadkiem kryje sie cos, o czym on nie chce mowic. Moja mama chyba cos na ten temat wie. Zauwazylas? -Zauwazylam - odparla Gina, nie tyle ponurym, ile specjalnie radosnym glosem. -No, wiec... Po prostu ciagle sie zastanawiam, co tam naprawde zaszlo. W noc katastrofy. Poniewaz... coz, dzis po poludniu to wcale nie byla meduza. Gina pokiwala glowa. -Tak myslalam. Przypuszczam, ze to ma jakis zwiazek z tym twoim posredniczeniem, tak? -Cos w tym rodzaju - mruknelam zmieszana. -No tak. Co mogloby rowniez wyjasnic to drobne zajscie z lakierem do paznokci, he? Nie bylam w stanie wydusic slowa. Nie przestalam wkladac sztuccow do plastikowych przegrodek w drzwiach zmywarki. Widelce, lyzki, noze. -W porzadku. - Gina zakrecila wode i wytarla rece w scier ke. - Co mam zrobic? Zamrugalam zdziwiona. 102 -T y? Nic.-Daj spokoj. Znam cie, Simon. Nie opuscilas w zeszlym roku siedemdziesieciu dziewieciu godzin wychowawczych, poniewaz mialas ochote zjesc spokojnie sniadanie w MacDo-naldzie. Wiem doskonale, ze walczylas z duchami, aby ten swiat byl bezpieczniejszym miejscem dla naszych dzieci. No wiec, co moge dla ciebie zrobic? Kryc cie? Zagryzlam wargi. -Dobrze - powiedzialam z wahaniem. -Posluchaj, o mnie sie nie martw. Jake obiecal zabrac mnie na rozwozenie pizzy, co jest do jakiegos stopnia pociagajace, jesli komus nie przeszkadza siedzenie w samochodzie pelnym pizzy pepperoni i ananasowej. Ale jesli chcesz, zostane tutaj, z Bra-dem. Zaprosil mnie na ogladanie swojego ulubionego filmu. Wciagnclam powietrze. -Chyba nie Jezdziec piekiel...? -Zgadza sie. Wdziecznosc ogarnela mnie niczym jedna z fal, ktore pozbawily mnie wczesniej przytomnosci. -Zrobilabys to dla mnie? -Dla ciebie, Simon, wszystko. No wiec, co sie szykuje? -W porzadku. - Rzucilam scierke, ktora sciskalam w garsci. - Gdybys zostala w domu i udawala, ze jestem w pokoju na gorze i mecza mnie bole miesiaczkowe, to bede cie czcila do konca zycia. Nie zadaja klopotliwych pytan, jesli chodzi o bole miesiaczkowe. Powiedz, ze jestem w wannie, a potem, troche pozniej, ze polozylam sie wczesniej spac. Gdyby ktos do mnie dzwonil, odbierzesz? -Jak sobie zyczysz, krolowo Alef. -Och, Gino. - Zlapalam ja za ramiona i potrzasnelam lekko. - Jestes najlepsza. Rozumiesz? Najlepsza. Nie marnuj sie dla moich braci. Stac cie na duzo wiecej. 103 -Ty tego zwyczajnie nie widzisz - powiedziala Gina, krecac w zadumie glowa. - Twoi bracia sa bardzo przystojni. No, z wyjatkiem tego malego rudzielca. Poza tym... -Ja kierowalam sie do telefonu, zeby zadzwonic do ojca Dominika. - Oczekuje zadoscuczynienia.-Wiesz, ze dostaje tylko dwadziescia dolcow na tydzien kieszonkowego, ale mozesz to dostac... -Nie chce twoich pieniedzy - skrzywila sie Gina. - Ale przyjemnie byloby uslyszec jakies wyjasnienia. Nigdy nic nie mowilas. Wykrccalas sie od odpowiedzi. Ale teraz jestes mi to winna. - Zmruzyla oczy. - Dla ciebie wysiedze na seansie Jezdzca piekiel. To bardzo duzo. I owszem - dodala, zanim zdazylam otworzyc usta - bede milczala. Obiecuje, ze nie zadzwonie do "Enquirera" albo "People". Odparlam na to z cala godnoscia, na jaka bylo mnie w tym momencie stac: -Nie przyszloby mi do glowy, ze moglabys postapic inaczej. A potem podnioslam sluchawke i wykrecilam numer ojca Dominika. // o wiec, za czym dokladnie mam sie rozgladac? - zapytalam, oswietlajac latarka piaszczysta drozke. -Nie jestem pewien - powiedzial ojciec Dominik, ktory wyprzedzal mnie o pare krokow. - Spodziewam sie, ze bedziesz wiedziala, kiedy to znajdziesz. -Wspaniale - mruknelam. To nie bylo byle co, schodzic po ciemku zboczem gory. Gdybym mogla przewidziec, ze na tym wlasnie bedzie polegala 104 1 propozycja ojca Dominika, pewnie zwlekalabym z telefonem. Zostalabym w domu i ogladala Jezdzca piekiel. Albo przynaj-rnniej probowala odrobic geometrie. Nie zartuje. Juz raz o malo nie zginelam w tym miejscu. Twierdzenie Pitagorasa nie budzilo we mnie takiego przerazenia.-Nie martw sie - odezwal sie za mna glos, w ktorym brzmia lo lekkie rozbawienie. - Tutaj nie ma trujacego bluszczu. Odwrocilam glowe, posylajac Jesse'owi sarkastyczne spojrzenie, jakkolwiek watpie, aby byl w stanie je dostrzec. Ksiezyc - o ile w ogole byl jakis ksiezyc - ukrywal sie za gesta zaslona chmur. Mgla wspinala sie po zboczu, po ktorym wlasnie schodzilismy, i zbierala sie w zaglebieniach na drozce, wirujac gwaltownie za kazdym postawieniem stopy, jakby dotkniecie czlowieka bylo jej niemile. Staralam sie nie myslec o filmach, w ktorych ludziom w takiej mgle przytrafiaja sie rozne okropne rzeczy. Wiecie, o jakich filmach mowie. Unikalam tez mysli o trujacym bluszczu, o ktory moglam sie ocierac. Jesse oczywiscie zartowal, ale jak zwykle czytal w moich myslach: nienawidze szpecacych wysypek. A o wezach to juz w ogole nie wspomne, chociaz mialam wszelkie powody, by podejrzewac, ze leza gdzies zwiniete w klebek na tej zalosnej imitacji gorskiej perci, czekajac tylko, kiedy beda mogly sie uraczyc kawalkiem miekkiego ciala z mojej lydki tuz powyzej adidasow. -Tak - uslyszalam glos ojca Dominika. Mgla wchlonela go calkowicie, widzialam jedynie malenki punkcik zoltego swia tla jego latarki. - Tak, widze, ze policja juz tu byla. To tutaj widocznie odpadl ten kawalek barierki. Widac slady w ziel sku. Brnelam na slepo, uzywajac latarki glownie do wypatrywania w e z y, j a k rowniez do tego, z e b y upewnic sie, ze nie spadne za chwile w przepasc z wysokosci kilkudziesieciu metrow wprost we wzburzona morska glebie. Jessejuz dwa razy odciagal mnie 105 delikatnie od brzegu sciezki, gdy zagapilam sie na jakas podejrzana galaz.Teraz o malo nie zlecialam, zderzajac sie z ojcem Dominikiem, ktory zatrzymal sie na srodku sciezki i przykucnal. W ogole go nie zobaczylam i oboje z Jesse'em musieli zlapac mnie za rozne czesci stroju, zebym nie stracila rownowagi. To bylo troche krcpujace. -Przepraszam - wymamrotalam, zawstydzona tym, jaka je stem niezgrabna. - Eee, co ksiadz robi? Ojciec Dominik usmiechnal sie w ten swoj wkurzajaco-cier-pliwy sposob i odparl: -Przygladam sie pewnemu dowodowi rzeczowemu. Wspo mnialas, ze twoja mama chyba wie cos wiecej na ten temat, a ja mam wrazenie, ze wiem, o co chodzi. Zapielam wiatrowke, by uchronic s z y j e przed chlodnym nocnym powietrzem. W Kalifornii byla wiosna, ale tutaj, na wybrzezu temperatura na pewno wynosila nie wiecej niz piec stopni. Na szczescie zabralam rekawiczki - w charakterze ochrony przed trujacym bluszczem - teraz jednak spelnialy podwojna funkcje, nie pozwalajac moim palcom zesztywniec z zimna. -Co ksiadz ma na mysli? Nie wpadlam na to, zeby zabrac czapke, wiec uszy mialam jak sopelki lodu, a wlosy, smagane zimnym wiatrem od morza, chlostaly mnie po twarzy. -Spojrz na to. - Ojciec Dominik oswietlil miejsce, w kto rym ziemia byla zryta, a trawa pognieciona. - Tutaj, jak sadze, spadl kawalek barierki. Czy zauwazasz cos dziwnego? Wyciagnelam wlosy z ust, rozgladajac sie nerwowo za wezami. - Nie. -Ten konkretny fragment barierki odpadl, jak sie wydaje, wjednym kawalku. Samochod musial poruszac sie z duza predkoscia, zeby zerwac tak mocne metalowe zabezpieczenie, 106 ale fakt, ze odpadl caly fragment, kaze podejrzewac, iz metalowe sruby, ktorymi byl umocowany, musialy puscic.-Albo zostaly wczesniej poluzowane - podpowiedzial Jesse cicho. Zerknelam w jego strone i zatrzepotalam powiekami. Jako niezyjacy, Jesse nie odczuwal takiego dyskomfortu jakja. Zimno mu nie dokuczalo, chociaz wiatr szarpal jego koszula, odslaniajac piers, ktora, czego zapewne nie musze dodawac, byla rownie atletyczna, j a k u Michaela, tylko nie t a k a blada. -Poluzowane? - Po raz drugi tego dnia zaczelam szczekac zebami. - Czym to moglo byc spowodowane? Rdza? -Myslalem raczej o rozmyslnym dzialaniu czlowieka - powiedzial Jesse spokojnie. Popatrzylam na ksiedza, potem na ducha, i znow na ksiedza. Ojciec Dominik wygladal na rownie zaniepokojonego jak ja. Jesse nie zostal, scisle rzecz ujmujac, zaproszony na te wycieczke, ale zjawil sie, kiedy udalam sie na koniec podjazdu, gdzie mial na mnie czekac ojciec Dominik. Ojciec Dominik zywo zareagowal na wiesci, jakie mu przekazalam - o zamachu na zycie Michaela na plazy, a potem o jego dziwnej wypowiedzi w samochodzie. Musimy, jak oswiadczyl, natychmiast odnalezc Anioly z RLS. A najlatwiej bylo to zrobic, udajac sie na miejsce, gdzie stracily zycie. A zakatek ten nie nalezal do takich, ktore w nocy mogli bezpiecznie odwiedzac szescdziesiecioletni ksiadz i szesnastoletnia dziewczyna. Nie mam pojecia przed czym Jesse zamierzal zapewnic nam ochrone, zjawiajac sie bez zaproszenia. Przed niedzwiedziami? Ale zjawil sie i, jak sie wydawalo, doskonale zdawal sobie sprawe z tego, co sie tu wydarzylo. -Jak to, dzialaniu czlowieka? - zapytalam. - O czym ty mowisz? 107 -Po prostu uwazam, ze to dziwne, iz odpadl caly fragmentbarierki, podczas gdy reszta, o czym sie przekonalismy, oglada jac ja niedawno, nawet sie nie wygiela pod wplywem uderze nia. Ojciec Dominik zamrugal nerwowo. -Sugerujesz, ze ktos obluzowal sruby, przewidujac, ze sa mochod uderzy w bariere. Czy tak, Jesse? Jesse skinal glowa. Zrozumialam, do czego zmierza, ale dopiero po dluzszej chwili. -Zaraz, zaraz, chcesz powiedziec, ze Michael specjalnie ob luzowal sruby na tym odcinku, tak zeby Josh i reszta spadli z urwiska? -Ktos z pewnoscia to zrobil. I mogl to byc twoj Michael. To mnie dotknelo. Nie sugestia, ze Michael mogl zrobic cos tak przerazajacego, ale to, zejesse nazwal Michaela "moim". -Chwileczke... - zaczelam. Jednak ojciec Dominik, co nie jest dla niego typowe, przerwal mi. -Musze sie zgodzic z Susannah, Jesse - powiedzial. - Nie ma watpliwosci, ze bariera nie spelnila swojej roli. Co wiecej, musiala tu wystapic jakas powazna wada konstrukcyjna. Sugerowac jednak, ze ktos mogl celowo... -Susannah - nie dawal za wygrana Jesse - czy nie mowilas przypadkiem, ze Michael nie lubil tych ludzi, ktorzy zgineli w wypadku? -No... powiedzial, ze tylko zajmowali miejsce. Ale powaznie, Jesse, gdyby tak rzeczywiscie bylo, Michael musialby wiedziec, ze zbliza sie samochod Josha. A niby skad? Musialby na nich czekac, a potem, kiedy zaczeli objezdzac skale, specjalnie przyspieszyc... -Coz... -Jesse wzruszyl ramionami. - Tak. -Niemozliwe. - Ojciec Dominik wyprostowal sie, strzepujac ziemie z kolan. - Odmawiam brania pod uwage takiej moz-108 liwosci. Ten chlopiec mialby zamordowac kogos z zimna krwia? Nie wiesz, co mowisz, Jesse. Coz, ma najlepsze wyniki z egzaminow semestralnych w calej szkole. Nalezy do klubu szachowego. Poklepalam ojca Dominika po ramieniu. -Przykro mi, ze akurat ja musze ojcu to powiedziec, ale szachisci moga zabijac tak samo, jak wszyscy inni. - Spojrzalam na podluzny slad na ziemi w miejscu, gdzie lezal fragment barierki. - Pytanie tylko: dlaczego? To jest, dlaczego mialby zrobic cos takiego? -Sadze - powiedzial Jesse - zejesli sie pospieszymy, to mamy szanse sie dowiedziec. Wskazal reka przed siebie. Chmury nad naszymi glowami rozstapily sie na moment i moglismy zobaczyc waziutkie pasemko plazy u podnoza skaly. W swietle ksiezyca rysowaly sie cztery zjawy skupione wokol malego ogniska. -O Boze - krzyknelam, gdy znow zapadla ciemnosc. - Az na dol? Tam na pewno sa weze. Ojciec Dominik ruszyl energicznym krokiem w dol. Omijalam wlasnie korzen, ktory nieco przypominal weza, gdy Jesse zauwazyl: -Weze nie wychodza w nocy. To bylo dla mnie cos nowego. -Nie? -Zwykle nie. A zwlaszcza nie w takie zimne wilgotne noce jak ta. Lubia slonce. Coz, przyjelam to z ulga. Zaczelam sie jednak, mimo woli, zastanawiac nad kleszczami. Czy kleszcze wychodza w nocy? To trwalo wieki - bylam pewna, ze obudze sie z nogami w gipsie - ale w koncu dotarlismy na dol, chociaz ostatnie dwadziescia metrow byly tak strome, ze praktycznie bieglam. Wcale nie z wlasnej woli. 109 Na plaiy fale huczaly tak glosno, ze zagluszyly nasze przybycie. W powietrzu unosil sie ciezki zapach soli. Kiedy nasze stopy zanurzyly sie w wilgotnym piasku, uswiadomilam sobie, dlaczego nie slychac mew: zwierzeta i ptaki nie przepadaja za duchami.A na tej akurat plazy duchow bylo pelno. Spiewaly. Nie zartuje. Spiewaly, siedzac wokol malego ogni-s k a. N i e uwierzycie, co spiewaly. Dziewiecdziesiat dziewiec butelek piwa na scianie. Powaznie. Byly przy piecdziesiatej siodmej. Mowie wam, jesli tak mam spedzac wiecznosc po smierci, to mam nadzieje, ze zjawi sie jakis posrednik i wybawi mnie z nieszczescia. -W porzadku - powiedzialam, sciagajac rekawiczki i wsu wajac je do kieszeni. - Jesse, ty zajmiesz sie chlopakami, dziew czyny biore na siebie. Ojcze D, ksiadz dopilnuje, zeby zadne z nich nie ucieklo w strone morza, dobrze? Juz raz dzisiaj ply walam i prosze mi wierzyc, woda jest naprawde zimna. Ojciec Dominik chwycil mnie za ramie, gdy ruszylam w strone oswietlonej plomieniami gromadki. -Susannah! - krzyknal szczerze poruszony. - Z pewnoscia nie... nie spodziewasz sie, ze my... -Ojcze D - spojrzalam na niego zaskoczona - dzis po poludniu te dranie usilowaly mnie utopic. Prosze wybaczyc, jesli nie mam ochoty do nich podejsc i zapytac, czy napija sie z nami piwa. Chodzmy im dokopac w nadprzyrodzone tylki. Ojciec Dominik mocniej zacisnal palce na moim ramieniu. -Susannah, ile razy mam ci powtarzac? Jestesmy mediatorami. Naszym zadaniem jest niesienie pomocy zagubionym duszom, a nie poglebianie ich bolu i smutku przez stosowanie przemocy. -Cos ksiedzu powiem. Jesse i ja ich przytrzymamy, a ksiadz bedzie im niosl pomoc. Tojedyny sposob, zeby ksiedza wysluchaly Nie sa specjalnie komunikatywne. -Susannah - powtorzyl ojciec Dominik. 110 Tym razem jednak nie zdolal dokonczyc, poniewaz nagle odezwal sie Jesse:-Zostancie tu oboje, dopoki nie dam znac, ze mozecie sie ruszyc. A potem pomaszerowal przez plaze w strone duchow. Ha, domyslam sie, ze znudzilo mu sie sluchanie naszych klotni. Coz, trudno bylo miec do niego pretensje. Ojciec Dominik powiodl za nim zmartwionym wzrokiem. -O moj Boze - westchnal - nie sadzisz chyba, Susannah, ze on zrobi cos... gwaltownego? Westchnelam. Jesse nigdy nie zachowuje sie gwaltownie. -Nie. Prawdopodobnie sprobuje z nimi porozmawiac. Tak chyba bedzie lepiej. To znaczy duch z duchami... Maja wiele wspolnego. -Ach - mruknal ojciec Dominik, kiwajac glowa. - Tak, rozumiem. Bardzo madrze. Doprawdy, bardzo madrze. Anioly byly przy siedemnastej butelce piwa, gdy zauwazyly Jesse'a. Jeden z chlopcow zaklal paskudnie, ale zanim zdazyli sie zdematerializowac, Jesse przemowil tak cicho, ze nie bylismy w stanie go uslyszec. Widzielismy tylko, jak Jesse - swiecac troche, jak to duchy - rozmawia z nimi, a potem siada na piasku, nie przestajac mowic. Ojciec Dominik, ktory sledzil te scene bardzo uwaznie, mruknal: -Swietny pomysl, zeby najpierw wyslac Jesse'a. Wzruszylam ramionami. -Chyba tak. Zdaje sie, ze na mojej twarzy odmalowalo sie rozczarowanie w zwiazku z tym, ze ominela mnie pierwszorzedna bojka, bo ojciec Dominik oderwal wzrok od grupy przy ognisku i usmiechnal sie do mnie szeroko. 111 -Z mala pomoca Jesse'a moze jeszcze zrobimy z ciebie mediatora - powiedzial. Gdyby mial pojecie, ile duchow udalo mi sie odeslac do innego swiata, zanim poznalam ich obu! - pomyslalam. Nie powiedzialam j e d n a k tego glosno. -A co porabia twoja przyjaciolka Gina, gdy ty jestes poza domem? - zainteresowal sie ojciec Dominik. -Och, kryje mnie. Ojciec Dominik uniosl brwi niemile zaskoczony. -Kryje cie? Twoi rodzice nie wiedza, ze tu jestes? -Och, jasne, ojcze D - parsknelam kpiaco. - Powiedzialam mamie, ze udaje sie na Big Sur, zeby poszukac duchow zmar lych nastolatkow. Litosci! Zmieszal sie. Jako duchowny ojciec Dominik nie pochwala klamstwa, zwlaszcza jesli dotyczy stosunkow dzieci z rodzicami, ktorych jemu podobni zawsze zalecaja szanowac i sluchac. Sadze jednak, ze gdyby Bog naprawde chcial, abym przestrzegala tej zasady, nie uczynilby mnie posredniczka. Te dwie rzeczy po prostu nie ida w parze. -Wyglada na to - ciagnal ojciec Dominik - ze nie bylo ci trudno powiedziec o tym Ginie. -N i e zrobilam tego. O n a j a k o s... sama sie domyslila. K i e -dys obie poszlysmy do takiego medium i... - glos mi sie zalamal. Mowiac o madame Zarze, przypomnialam sobie, co Gina powtorzyla mi o mojej jedynej milosci, ktora ma trwac cale zycie. Czy to moze byc prawda? Zadrzalam, ale tym razem nie mialo to nic wspolnego z zimnem. -Rozumiem - powiedzial ojciec Dominik. - Interesujace. Nie sprawia ci przykrosci opowiadanie przyjaciolom o swoich nadzwyczajnych umiejetnosciach, ale wlasnej matce nie chcesz nic powiedziec. Niedawno poklocilismy sie juz na ten temat, wiec tylko przewrocilam oczami. 112 -Przyjaciolce - sprostowalam. - Nie "przyjaciolom". TylkoGina o tym wie. Ale nie wie wszystkiego. Na przyklad nie ma pojecia o Jessie. Ojciec Dominik ponownie zerknal w kierunku ogniska. Jesse wydawal sie zaabsorbowany rozmowa z Joshem i pozostalymi. Nie odrywali od niego wzroku. Dziwne, ze rozpalili ognisko. Nie czuli ciepla, tak samo jak nie mogli upic sie piwem, ktore usilowali ukrasc, ani utopic sie w wodzie, w ktorej sie zanurzali. Zastanawialam sie, po co zadali sobie trud. Rozpalenie ognia kosztowalo ich zapewne duzo energii. Z calej czworki emanowalo to samo subtelne swiatlo, ktore wydzielal Jesse - nie na tyle silne, zeby cos przy nim widziec w tak ciemna noc, ale na tyle silne, zeby stwierdzic, iz nie sa calkiem... coz slowo "ludzmi" nie bardzo pasuje, poniewaz byli, oczywiscie, ludzmi. W kazdym razie niedawno. Slowo, ktorego mi zabraklo, to pewnie "zywi". -Ojcze D - odezwalam sie nagle - czy wierzy ksiadz w media? To znaczy, czy sa prawdziwi? Jak mediatorzy? -Jestem pewny, ze niektorzy tak. -Coz - mowilam pospiesznie, bojac sie, ze zaraz zmienie zdanie - ta kobieta medium, do ktorej poszlysmy kiedys z Gina, wiedziala, ze jestem posredniczka. Nie mowilamjej tego ani nic. Po prostu wiedziala. I powiedziala cos dziwnego. W kazdym razie Gina tak twierdzi. Ja tego nie pamietam. Ale z tego, co mowila Gina, mam przezyc jedna prawdziwa milosc. Ojciec Dominik spojrzal na mnie z gory. Czy to moja wyobraznia, czy wydawal sie rozbawiony? -A planowalas, ze przezyjesz ich wiele? -No, niezupelnie - baknelam, troche zmieszana. Kazdy by sie zmieszal. Facet jest ksiedzem. - Ale to dziwne. To medium, madame Zara, mowilajeszcze o tej jedynej milosci, ze ma trwac cale moje zycie. - Przelknelam sline. - A moze cala wiecznosc. Nie pamietam. 8 - Kraksa w gftrach 113 -Och... - Ojciec Dominik nagle spowaznial. - Moj Boze.-To samo powiedzialam. To znaczy... coz, pewnie nie wiedziala, o czym mowi. Bo to brzmi nieprawdopodobnie, prawda? - zapytalam z nadzieja. Ku mojemu rozczarowaniu ojciec D stwierdzil: -Nie, Susannah, to nie brzmi nieprawdopodobnie. Nie dla mnie. Powiedzial to w taki sposob... No, nie wiem. Cos w jego glosie kazalo mi zapytac: -Czy byl ksiadz kiedys zakochany? Zaczal grzebac w kieszeniach plaszcza. Wiedzialam, czego tak uporczywie szuka: paczki papierosow. Wiedzialam rowniez, ze jej nie znajdzie - rzucil palenie wiele lat temu i trzymal tylko jedna paczke na wyjatkowe okazje. A ta paczka, co bylo mi przypadkiem wiadome, znajdowala sie w jego gabinecie, w szkole. Wiedzialam takze, ze zaczaljej szukac, poniewazjest w stresie. Ciagnelo go do papierosow tylko wtedy, gdy cos szlo nie tak, jak sie spodziewal. Przezyl kiedys milosc, to bylo jasne jak slonce. Unikal mojego wzroku. Nie bylam zaskoczona. Ojciec Dominik byl stary i byl ksiedzem, ale jego powierzchownosc nadal robila wrazenie, przypominal Seana Connery'ego. -Byla pewna mloda kobieta. Kiedys dawno - odezwal sie w koncu, kiedy jego poszukiwania spelzly na niczym. Aha. Z jakiegos powodu wyobrazilam sobie Audrey Hep-burn. Wiecie, w tym filmie, w ktorym gra zakonnice. Moze ojciec Dominik i jego prawdziwa milosc poznali sie w szkole dla ksiezy i zakonnic! Moze ich milosc byla zakazana, jak na filmie! 114 SiP AScarlett -Czy poznal ja ksiadz, zanim przyjal, eee, swiecenia, czy jak to sie tam nazywa? - zapytalam, starajac sie zachowac obojetny ton glosu. - Czy potem? -Przed, oczywiscie! - Wydawal sie zaszokowany. - Na milosc boska, Susannah! -Bylam tylko ciekawa. - Wpatrywalam sie w Jesse'a przy ognisku, by ojciec Dominik nie czul sie zmieszany, ze mu sie przygladam. - To znaczy, nie musimy o tym mowic, jesli ksiadz nie chce. - Ale nie moglam sie powstrzymac. - Czy ona... -Bylem w twoim wieku - powiedzial ojciec Dominik, jakby chcial miec to z glowy - W szkole sredniej. Byla troche mlodsza. Z trudem wyobrazalam sobie ojca Dominika w szkole sredniej. Nie wiedzialam nawet, jakiego koloru mial wlosy, zanim staly sie snieznobiale. -To bylo... - jakal sie ojciec D z nieobecnym wyrazem jasnoniebieskich oczu. - To... coz, to by i tak nie wyszlo. -Wiem. - Nagle wszystko zrozumialam. Nie mam pojecia, jak to sie stalo, ale sposob, w jaki powiedzial, ze to by nie wyszlo, dal mi do myslenia. - Byla duchem, tak? Ojciec Dominik tak gwaltownie wciagnal powietrze, ze przez sekunde balam sie, ze dostal ataku serca albo czegos w tym rodzaju. Zanim jednak mialam okazje udzielic mu pomocy metoda usta-usta, Jesse wstal i zaczal isc w nasza strone. -O, popatrz - powiedzial ojciec Dominik z widoczna ulga. -Jesse wraca. Przeszla mi irytacja, jaka zwykle czulam, kiedy Jesse pojawial sie znienacka. Zwlaszcza wtedy, gdy sie go nie spodziewalam lub jego pojawienie sie bylo mi akurat nie na reke. Ostatnio niemal zawsze cieszylam sie na jego widok. 115 Z wyjatkiem tej szczegolnej chwili. W tej szczegolnej chwili zalowalam, ze Jesse nie znajduje sie gdzies bardzo, bardzo daleko. Poniewaz mialam wrazenie, ze juz nigdy nie uda mi sie niczego na ten szczegolny temat z ojca Dominika wyciagnac.-W porzadku - oznajmil Jesse, kiedy podszedl do nas na tyle blisko, ze moglismy go slyszec. - Sadze, ze teraz cie, ojcze, wysluchaja. Sa dosc przerazeni. -Z pewnoscia nie zachowywali sie, jakby byli przerazeni, kiedy probowali mnie zabic dzisiaj po poludniu - mruknelam. Jesse spojrzal na mnie z leciutkim rozbawieniem w ciemnych oczach, chociaz doprawdy nie wiem, co jest takiego zabawnego w tym, ze ktos o malo nie utonal. -Mysle - powiedzial - ze jesli wysluchacie, co maja do powiedzenia, zrozumiecie, dlaczego postepowali tak, a nie inaczej. -Zobaczymy - parsknelam. 12 hyba nie bylam w najlepszym humorze, z powodu tego, ze Jesse przerwal wyznania ojca Dominika, ale nic nie usprawiedliwia tego, ze kiedy zmierzalismy w strone gromadki przy ognisku, podszedl do mnie z tylu i szepnal mi do ucha:-Zachowuj sie. Spojrzalam na niego z irytacja. -Zawsze sie zachowuje - burknelam. Wiecie, co zrobil? Zasmial sie! Nieprzyjemnie. Nie moglam w to uwierzyc. Kiedy zblizylam sie do grupki duchow na tyle, by widziec wyraz ich twarzy, nie zauwazylam niczego, co mogloby mnie 116 przekonac, ze nie sa tymi samymi istotami, ktore probowaly rnnie zabic - dwukrotnie - w ciagu ostatnich dwoch dni.-Chwileczke - powiedzial Josh, kiedy mnie rozpoznal. Ze rwal sie na rownie nogi, wskazujac na mnie oskarzycielsko. - To ta suka, ktora... Jesse stanal szybko w kregu swiatla. -Mowilem wam, kim sa ci ludzie... -Mowiles, ze nam pomoga - zawyla Felicja, nie wstajac z miejsca - a ta dziewczyna kopnela mnie dzisiaj w twarz! -Och, czyzbyscie nie probowali mnie utopic? Ojciec Dominik stanal szybko miedzy mna a duchami i po wiedzial: -Moje dzieci, moje dzieci, nie unoscie sie. Jestesmy tutaj, zeby wam pomoc, o ile to mozliwe. -Ksiadz nas widzi? - zapytal zaskoczony Josh Saunders. -Widze - odparl uroczyscie ojciec Dominik. - Susannah ija, jak z pewnoscia Jesse wam wyjasnil, jestesmy posrednikami. Widzimy was i chcemy wam pomoc. W gruncie rzeczy udzielenie wam pomocy jest naszym obowiazkiem. Jak rowniez, co musieie zrozumiec, naszym obowiazkiem jest nie dopuscic, abyscie zrobili komus krzywde. Dlatego wlasnie Su-sannah probowala przeszkodzic wam dzisiaj i, o ile dobrze zrozumialem, takze poprzedniego dnia. Mark Pulsford zaklal brzydko. Felicja Bruce dzgnela go lokciem, mowiac: -Przestan. To ksiadz. Na to Mark wojowniczo: -Wcale nie. -Wlasnie, ze tak - stwierdzila Felicja. - Nie widzisz tego czegos bialego przy jego szyi? -Jestem ksiedzem. - Ojciec Dominik ucial dyskusje. - I mowie prawde. Mozecie mnie nazywac ojcem Dominikiem. A to jest Susannah Simon. No wiec, jak sie domyslamy, macie zal do pana Meducciego -Zal? - Josh spojrzal gniewnie na ojca Dominika. - Zal? To przez tego drania jestesmy martwi! Tyle ze nie uzyl slowa "dran". Ojciec Dominik uniosl biale brwi, ale Jesse wtracil spokojnie: -Dlaczego nie powtorzysz ksiedzu tego, co powiedziales mnie, tak zeby on i Susannah zaczeli cos z tego rozumiec? Josh, z muszka wiszaca luzno na szyi i odpietymi gornymi guzikami koszuli, podniosl reke i przeczesal nerwowo palcami krotkie jasne wlosy. Za zycia byl niewatpliwie wyjatkowo przystojnym chlopcem. Obdarzony uroda, inteligencja i bogactwem (jego rodzice musieli siedziec na pieniadzach, skoro mogli wyslac go do Roberta Louisa Stevensona, szkoly rownie drogiej i ekskluzywnej) Josh Saunders nie byl w stanie pogodzic sie z jedynym nieszczesciem, jakie spotkalo go w jego krotkim, szczesliwym zyciu - ze swoja przedwczesna smiercia. -W sobote wieczorem poszlismy na tance - zaczal. Jego gleboki glos z latwoscia zagluszyl szum fal i trzaskanie plomieni malego ogniska. Gdyby zyl, Josh moglby osiagnac cokolwiek by zechcial, pomyslalam, od laurow w dziedzinie sportu po urzad prezydenta. Taka bila od niego pewnosc siebie. - Tance, jasne? A potem uznalismy, ze mozemy wybrac sie na przejazdzke i zaparkowac... -Zawsze parkujemy w punkcie w sobote wieczorem - wtracila Carrie. -W punkcie obserwacyjnym - wyjasnila Felicja. -Tam jest tak ladnie - westchnela Carrie. -Naprawde ladnie - potwierdzila Felicja, zerknawszy szybko w strone ojca Dominika. 118 Wytrzeszczylam na nich oczy. Kogo oni probuja nabic w butelke? Wszyscy wiedzielismy, po co parkowali w punkcie obserwacyjnym.Na pewno nie po to, zeby podziwiac widoki. -Tak - odezwal sie Mark. - Do tego nigdy nie przejezdzaja tamtedy zadne gliny i nie kaza nam sie stamtad zabierac. Rozu miecie? Ach. Wzruszajaca szczerosc. -No dobra - Josh wsunal rece do kieszeni spodni, po czym wyjal je, zwracajac dlonmi w nasza strone. - Wiec pojechalismy na te przejazdzke. Wszystko szlo dobrze. Tak samo jak w kazda inna sobote wieczorem. Tyle ze nie bylo tak samo, poniewaz kiedy wyjechalismy zza zakretu - wiecie, tego ostrego, tam - cos sie na nas wladowalo... -Tak - powiedziala Carrie. - Zadnych swiatel, zadnego ostrzezenia, nic. Tylko "lup". -Wpadlismy prosto na barierke - c i a g n a l Josh. - N i e j e c h a -lismy szybko. Pomyslalem, cholera, zlamalem blotnik, i zaczalem sie cofac. A wtedy uderzyl w nas ponownie... -Och, ale z pewnoscia... - zaczal ojciec Dominik. Joshjednak mowil dalej, jakby ksiadz w ogole sie nie odezwal. -A za drugim razem, kiedy nas uderzyl, po prostu nie moglismy sie zatrzymac. -Jakby barierki wcale tam nie bylo - dodala Felicja. -Wjechalismy prosto w przepasc. - Josh znow wsunal rece w kieszenie. - I obudzilismy sie w dole. Martwi. Zapadla cisza. Nikt sie nie odzywal. Fale, rzecz jasna, nadal szumialy, a ogien trzaskal. Wilgotna mgielka osiadla mi na wlosach, zastygajac w drobniutkie krysztalki lodu. Przysunelam sie blizej ognia, wdzieczna za odrobine ciepla... I nagle zrozumialam, dlaczego Anioly z RLS zadaly sobie trud rozpalenia ogniska. Poniewaz tak by postapily, gdyby byly 119 jeszcze zywe. Rozpalilyby ognisko, zeby sie ogrzac. No to co ze nie czuja juz ciepla? To nie ma znaczenia. Zachowaly sie tak, jak zachowaliby sie zywi ludzie. A jedyne, czego pragnely, to byc znowu posrod zywych.-Straszne - powiedzial ojciec Dominik. - Wyjatkowo straszne. Z pewnosciajednak, moje dzieci, zdajecie sobie sprawe, ze to byl wypadek... -Wypadek? - Josh poslal ojcu Dominikowi wsciekle spojrzenie. - W tym nie bylo niczego przypadkowego, ojcze. Ten chlopak, ten caly Michael, zrobil to specjalnie. -Alez to smieszne - parsknal ojciec Dominik. - Kompletny absurd. Z jakiegoz to powodu moglby dopuscic sie czegos podobnego? -To proste - Josh wzruszyl ramionami - byl zazdrosny. -Zazdrosny? - Ojciec Dominik nie posiadal sie ze zdumienia. - M o z e niejestescie tego swiadomi, ale Michael Meducci, ktorego znam od pierwszej klasy, jest niezwykle utalentowanym uczniem. Koledzy go lubia... Dlaczego, na Boga, mialby... Nie. Nie, wybacz chlopcze. Z pewnoscia sie mylisz. Nie bardzo wiedzialam, na jakim swiecie zyje ojciec Dominik - pewnie na takim, na ktorym Michael Meducci cieszy sie sympatia rowiesnikow z klasy, ale na pewno nie na tym, na ktorym zyjemy my. O ile mi wiadomo, nikt w Akademii Misyjnej nie lubil Michaela Meducciego ani go nie rozpoznawal. Poza klubem szachowym. Ale coz, chodze do tej szkoly zaledwie pare miesiecy, moge wiec sie mylic. -Moze byc utalentowany - powiedzial Josh - ale i takjest maniakiem komputerowym i dziwakiem. -Dziwakiem? - powtorzyl oszolomiony ojciec Dominik. -Dobrze ksiadz uslyszal. - Josh pokrecil glowa. - Ojcze Dominiku, spojrzmy prawdzie w oczy. Ten Meducci jest nikim. Nikim. Za to my - wskazal na siebie, a potem na przyja-120 ciol - bylismy elita. Najbardziej popularnymi ludzmi w szkole. Zadna impreza nie byla impreza, jesli nie bylo na niej Josha, Carrie, Marka i Felicji. Jasne? Chwyta ksiadz? -Hm. - Ojciec Dominik wyraznie sie zmieszal. - Niezu pelnie. Josh przewrocil oczami. -Czy ten facet jest prawdziwy? - zwrocil sie do mnie i do Jesse'a. -Jak najbardziej - odparl Jesse bez usmiechu. -W porzadku. Powiem inaczej: ten caly Meducci moze miec genialna srednia. I co z tego? To nic nie znaczy. Ja mam cztery. Pobilem rekord szkoly w skoku wzwyz. Naleze do National Honor Society. Jestem napastnikiem w druzynie koszykowki. Bylem przewodniczacym samorzadu szkolnego przez trzy lata z rzedu i dla odmiany dostalem glowna role w przedstawieniu Romeo i Julia szkolnego kolka dramatycznego. Och, i wiecie co? Przyjeto mnie do Harvardu. Josh zrobil przerwe dla zaczerpniecia oddechu. Ojciec Dominik otworzyl usta, zeby cos powiedziec, ale Josh nie pozwolil sobie przerwac. -W ile sobotnich wieczorow, waszym zdaniem, Michael Meducci siedzial sam w swoim pokoju, grajac w gry wideo? Co? Powiem tak: czy wiecie, ile wieczorow spedzilemja, pieszczac joystick? Zadnego. Wiecie dlaczego? Bo nie bylo sobotniego wieczoru, kiedy nie mialbym czegos do roboty - jakiejs imprezy czy randki. I to nie z byle jakimi dziewczynami, ale z najladniejszymi, najbardziej popularnymi dziewczynami w szkole. Ta tutaj Carrie - machnal reka w strone siedzacej na piasku, w bladoniebieskiej wieczorowej sukni, Carrie Whit-man - pracuje jako modelka w San Francisco. Wystepowala w reklamach. Byla krolowa balu absolwentow. -Przez kolejne dwa lata - zaznaczyla Carrie piskliwym glosem. 121 Josh skinal glowa.-Przez kolejne dwa lata. Czy teraz ojciec rozumie? Czy Michael Meducci spotyka sie z modelka? Nie sadze. Czy naj lepszym przyjacielem Michaela Meducciego, jak to jest w mo im przypadku, jest obecny tutaj Mark, kapitan druzyny pilki noznej? Czy Michael Meducci ma zapewnione stypendium sportowe w Uniwersytecie Kalifornijskim? Mark, najwyrazniej niebedacy najblyskotliwszym umyslem w tym towarzystwie, mruknal z aprobata. -A co ze mna? - zapytala Felicja. Josh na to: -Tak, a co z dziewczyna Marka, Felicja? Naczelna cheer- liderka, kapitan druzyny tanecznej i, och, zdobywczyni pan stwowego stypendium dla szczegolnie uzdolnionych. Tak wiec, pamietajac o tym wszystkim, postawmy to pytanie po raz dru- g i, dobrze? Dlaczego ktos taki j a k Michael Meducci z y c z y l b y takim ludziom jak my smierci? Proste: z zazdrosci. Cisza, jaka nastapila po tym stwierdzeniu, byla rownie intensywna, jak zapach slonej wody, ktorym przesycone bylo powietrze. Nikt nie powiedzial ani slowa. Anioly wydawaly sie zbyt pewne swoich racji, zeby mowic, a ojciec Dominik wydawal sie poruszony tym, co uslyszal. Trudno bylo stwierdzic, co czul Jesse; wygladal na troche znudzonego. Przypuszczam, ze dla kogos urodzonego przed stu piecdziesiecioma laty okreslenia takie jak "panstwowe stypendium dla szczegolnie uzdolnionych" nie znaczylo zbyt wiele. Oderwalam jezyk, ktory przywarl mi do podniebienia. Strasznie chcialo mi sie pic po zejsciu w dol i zupelnie nie palilo mi sie do wspinaczki powrotnej, do samochodu ojca Doma. Poczulam sie jednak, mimo nie najlepszej formy, zmuszona do zabrania glosu. -A moze to z powodu jego siostry? - podsunelam. 122 13 szyscy - od ojca Dominika po Carrie Whitman - spojrzeli na mnie zdumieni.-Przepraszam? - powiedzial Josh. Ton jego glosu byl bar dziej niecierpliwy niz uprzejmy. -Siostry Michaela - wyjasnilam. - Tej, ktora jest w spiaczce. Nie pytajcie, skad mi to przyszlo do glowy. Moze to dlatego ze Josh wspomnial o imprezach - jak to zadna nie mogla sie rozpoczac bez obecnosci jego i pozostalych Aniolow. To mi przypomnialo ostatnia impreze, o jakiej slyszalam - te, na ktorej siostra Michaela wpadla do wody i o malo nie utonela. To musialo byc niezle przyjecie. Ciekawa bylam, czy przerwala je policja, czy przyjazd karetki. Ojciec Dominik uniosl biale krzaczaste brwi. -Masz na mysli Lile Meducci? Tak, oczywiscie. Jak moglem o niej zapomniec? Co za tragedia ja spotkala. Jesse wtracil sie do rozmowy po raz pierwszy od paru minut: -Co jej sie stalo? - zapytal. Siedzial na kamieniu z broda oparta na dloni. Teraz podniosl glowe. -Wypadek - wyjasnil ojciec Dominik, krecac glowa. - Straszny wypadek. Potknela sie, wpadla do basenu i omal nie utonela. Jej rodzice traca nadzieje, ze kiedykolwiek odzyska przytomnosc. Jeknelam. -To, w kazdym razie, jedna wersja tej historii - stwierdzi lam. - Rodzice Michaela troche ja upiekszyli dla dyrektora szkoly, do ktorej chodzila ich corka. Ksiadz pominal te czesc, ktora mowi o tym, co sie dzialo na tym przyjeciu. Ze byla kom pletnie pijana, kiedy wpadla do wody. - Zmruzylam oczy, 123 patrzac na czworke duchow skupionych po drugiej stronie ogniska. - Podobnie jak wszyscy inni uczestnicy tego konkretnego przyjecia, jak sie wydaje, bo jakos nikt nie zauwazyl, co sie z nia stalo. - Spojrzalam najesse'a. - C z y wspomnialam, ze ma czternascie lat?Jesse, siedzacy na kamieniu i obejmujacy uniesione kolano, skierowal wzrok na Anioly. -Nie przypuszczam, zebyscie wiedzieli cos na ten temat - powiedzial. Mark wydawal sie zniesmaczony. -Skad ktores z nas mogloby wiedziec cos na temat siostry komputerowego bzika, ktora robi sobie kuku na imprezie? - zapytal. -Moze stad, ze jedno z was - albo wszyscy - byliscie przypadkiem na tej imprezie w tym samym czasie? - podpowiedzialam slodkim glosem. Ojciec Dominik byl gleboko poruszony. -Czy to prawda? - Zamrugal, patrzac na Anioly. - Czy ktores z was wie cos na ten temat? -Oczywiscie, ze nie - odparl Josh odrobine za szybko, jak mi sie wydawalo. "Tez mi cos" Felicji rowniez nie zabrzmialo przekonujaco. To Carrie puscila w koncu pare. -A nawet gdybysmy wiedzieli - odezwala sie z nieklama nym oburzeniem -jakie by to mialo znaczenie? Jesli jakas tam dziewczyna, ktora pchala sie do naszego towarzystwa, zapila sie na jednej z naszych imprez, to dlaczego mielibysmy byc za to odpowiedzialni? Wytrzeszczylam na nia oczy. Felicja, jak sobie przypomnialam, zdobyla stypendium dla szczegolnie uzdolnionych. Car-rie Whitman zostalajedynie krolowa balu absolwentow. Dwukrotnie. 124 -A co, tak na poczatek, z udostepnieniem alkoholu uczennicy osmej klasy?-Skad mielismy wiedziec, ile ona ma lat? - zapytala niezbyt milym tonem Felicja. - Nalozyla sobie na twarz taka tapete, ze przysieglabym, ze ma czterdzieche. -Tak - potwierdzila Carrie. - A to przyjecie bylo na zaproszenia. Z pewnoscia nie wyslalam zaproszenia zadnej osmo-klasistce. -Jesli szukacie kogos odpowiedzialnego - burknela Felicja -to co z idiota, ktory ja przyprowadzil? -No wlasnie - parsknela gniewnie Carrie. -Nie sadze, zeby Susannah winila was za to, co sie stalo z siostra Michaela. - Glos Jesse'a, wobec piskliwych glosow dziewczat, brzmial jak odlegly grzmot. Skutecznie sklonil pozostalych do zamkniecia buzi. - Michael, jak mniemam, jest tym, ktory was z tego powodu zabil. Ojciec Dominik wydal cichy dzwiek, jakby slowa Jesse'a podzialaly na niego j a k uderzenie piescia w brzuch. -Och, nie, nie, nie myslicie z pewnoscia... -To wydaje sie sensowniejsze - powiedzial Jesse - niz jego argument - skinal w kierunku Josha - ze Michael zrobil to, poniewaz nie mial... czego to? Och, tak. Randek w soboty. Josh mial niepewna mine. -Coz - powiedzial, szarpiac klapy wieczorowej marynarki. -Nie wiedzialem, ze skunks, ktorego wylowili z basenu Car- rie, byl siostra Meducciego. -Tego j u z za wiele. Po prostu za wiele. J e s t e m... jestem zszo kowany tym wszystkim - wyszeptal ojciec Dominik. Zerknelam na niego, zaskoczona t o n e m jego glosu. B y l przepelniony bolem. Ojca Dominika zranilo to, co uslyszal. -Dziewczyna jest w stanie spiaczki - powiedzial, wbijajac blyszczace niebieskie oczy w Josha - a ty jeszcze ja obrazasz? 125 Josh mial na tyle przyzwoitosci, ze okazal wstyd.-Coz, to tylko taki sposob mowienia. -A wy dwie. - Ojciec Dominik wskazal na Felicje i Carrie. -Lamiecie prawo, podajac alkohol niepelnoletniej, i smiecie sugerowac, ze to, co stalo sie pozniej, to jej wina? Carrie i Felicja wymienily spojrzenia. -Ale - zauwazyla Felicja - nikt inny nie doznal zadnej szkody, a wszyscy pili rowno. -Owszem - potwierdzila Carrie. - Tak wlasnie bylo. -To nie ma znaczenia. - Glos ojca Dominika drzal z emocji. -Jakby wszyscy inni skoczyli z mostu Golden Gate, czy to by znaczylo, ze wszystko jest w porzadku? Hola, pomyslalam, ojciec Dominik powinien sie doksztalcic w zakresie radzenia sobie z trudna mlodzieza, jesli sadzi, ze ten stary trik na nich podziala. A potem otworzylam szeroko oczy, stwierdziwszy, ze ojciec Dominik wskazuje teraz na mnie. Na mnie? Co ja takiego zrobilam? Wkrotce sie dowiedzialam. -A ty - powiedzial - ty nadal upierasz sie, ze to co sie przy darzylo tym mlodym ludziom to nie byl wypadek, tylko zapla nowane z zimna krwia morderstwo? Szczeka mi opadla. -Ojcze D - zdolalam wydusic, prosze wybaczyc, ale jest dosc oczywiste... -Nie jest. - Ojciec Dominik opuscil reke. - Dla mnie nie jest oczywiste. Chlopiec mial motyw? To jeszcze nie czyni z niego mordercy. Rzucilam Jesse'owi rozpaczliwe spojrzenie, ale z wyrazu jego twarzyjasno wynikalo, ze jest tak oglupialy z powodu wybuchu ojca Dominika, jak ja. -Ale barierka - probowalam. - Obluzowane sruby... 126 -Tak, tak - powiedzial ojciec Dominik dosc zjadliwym, jakna niego, tonem. - Ale umknela ci, Susannah, najwazniejsza rzecz. Przypuscmy, ze Michael rzeczywiscie sie na nich zacza il. Moze zamierzal ich staranowac, kiedy wyjada zza zakretu. Jak mogl miec, po ciemku, pewnosc, ze to wlasciwy samo chod? No, jak, Susannah? Zza tego zakretu mogl wyjechac kazdy. Skad Michael mogl wiedziec, ze to ten samochod? Skad? Tu mnie mial. I zdawal sobie z tego sprawe. Stalam tam, wiatr od morza nawiewal mi wlosy na twarz, a ja patrzylam na Jesse'a. Jesse spojrzal na mnie i lekko wzruszyl ramionami. Tak samo jak ja nie wiedzial, co o tym sadzic. Ojciec Dominik mial racje. To sie nie trzymalo kupy. Przynajmniej dopoki Josh nie powiedzial: -Macarena. Wszyscy spojrzelismy na niego. -Przepraszam? - powiedzial ojciec Dominik. Nawet w gniewie nie zapominal o formach grzecznosciowych. -Oczywiscie! - Felicja zerwala sie na nogi, potykajac sie o kraj dlugiej wieczorowej sukni. - Oczywiscie! Wymienilismy z Jesse'em sploszone spojrzenia. -Co takiego? - zwrocilam sie do Josha. -Macarena - powtorzyl Josh. Usmiechal sie. Z usmiechem na twarzy nie wygladal na kogos, kto usilowal mnie utopic. Kiedy sie usmiechal, wygladal na tego, kim byl - przystojnym, wysportowanym osiemnastolatkiem w najpiekniejszym okresie zycia. T y l e ze jego zycie sie skonczylo. -Prowadzilem samochod brata - wyjasnil, nadal sie usmiechajac. - Wyjechal do college'u. Pozwolil mi go uzywac. Jest wiekszy od mojego samochodu, tylko ze ma zainstalowana taka glupote, ze kiedy naciska sie klakson, odzywa sie Macarena. -To takie zenujace - westchnela Carrie. 127 -W noc, kiedy zostalismy zabici - ciagnal Josh - nacisnalem klakson, kiedy mijalismy zakret - ten, za ktorym czekal Michael.-Zawsze sie trabi, wyjezdzajac zza tych ostrych zakretow -podkreslila podniecona Felicja. -Slychac bylo Macarene. - Usmiech Josha zniknal, jakby zdmuchnal go wiatr. - Wtedy w nas uderzyl. -Zaden inny klakson na polwyspie - powiedziala Felicja, ktorej minelo podniecenie - nie wygrywa Macareny. Juz nie. Macare-na byla popularna tylko przez jakies dwa tygodnie. Potem przestala bawic. Teraz gra sie ja tylko na weselach i takich tam. -Stad wiedzial. - W glosie Josha nie slychac juz bylo oburzenia. Teraz brzmial w nim tylko smutek. Oczy utkwil w morzu - morzu, ktore w ciemnosci nie dalo sie odroznic od zachmurzonego nocnego nieba. - Stad wiedzial, ze to my. Pospiesznie odtworzylam w myslach, co powiedzial Michael pare godzin wczesniej, w miniwanie swojej matki:,Wypadli zza zakretu. Nie zatrabili. Ani nic". AJosh teraz powiedzial, ze jednak trabili. Nie tylko trabili, ale trabili w szczegolny sposob, ktory wyroznial klakson Josha sposrod wszystkich innych... -Och -jeknal ojciec Dominik, jakby nagle zle sie poczul. - Moj Boze. Zgadzalam sie z nim absolutnie. Z tym, ze... -To nadal niczego nie dowodzi - oswiadczylam. -Zartujesz? - Josh popatrzyl na mnie, jakbym zwariowala. Jakby to nie on wystepowal w wieczorowym garniturze na plazy. - Oczywiscie, ze dowodzi. -Nie, ona ma racje. - Jesse podniosl sie z glazu i stanal obok Josha. - Byl bardzo sprytny, ten Michael. Nie ma sposobu, zeby dowiesc - nie przed sadem, w kazdym razie - ze popelnil zbrodnie. Josh otworzyl usta. 128 -Co masz na mysli? Zabil nas! Ja ci to mowie! Nacisnelismy klakson, a on celowo w nas uderzyl, spychajac w przepasc.-Tak - zgodzil sie Jesse - ale twoje zeznanie nie bedzie mialo, moj przyjacielu, znaczenia w sadzie. Josh wydawal sie bliski lez. -Dlaczego nie? -Poniewaz byloby to zeznanie - powiedzial spokojnym tonem Jesse - martwego czlowieka. Dotkniety Josh wycelowal palec w moja strone. -Ona nie jest martwa. Moze im powiedziec. -Nie moze. Co mialaby powiedziec? Ze zna prawde o tym, co sie stalo tamtej nocy, poniewaz opowiedzialy jej o tym duchy ofiar wypadku? Sadzisz, ze sedziowie jej uwierza? Josh poslal mu gniewne spojrzenie. Potem wbil wzrok w ziemie i mruknal: -Dobrze, w porzadku. Jestesmy z powrotem w punkcie wyjscia. Wezmiemy sprawy w swoje rece, co wy na to? -Och, nie, nie zrobicie tego - powiedzialam. - W zaden sposob. Dwie zle rzeczy nie daja jednej dobrej. Trzy tym bardziej. Carrie zerknela na Josha i na mnie. -O czym ona mowi? - zapytala. -Nie pomscicie swojej smierci, zabijajac Michaela Meduc-ciego. Przykro mi, ale to nie moze sie stac. Mark, po raz pierwszy tego wieczoru, wstal. Spojrzal na mnie, potem na Jesse'a, potem na ojca Dominika i stwierdzil: -To bzdura, czlowieku. - I ruszyl przez plaze. -A wiec draniowi po prostu to ujdzie na sucho? - Josh, zacisnawszy szczeki, patrzyl na mnie z gniewem. - Zabija czworo ludzi i wychodzi z tego czysty jak lza? -Nikt tego nie powiedzial. - Twarz Jesse'a w swietle ogniska wydawala sie bardziej ponura niz kiedykolwiek. - Ale nie do was nalezy decyzja, co stanie sie z chlopcem. -Kraksa w gorach 129 -Ach, tak? - zapytal zjadliwie Josh. - No to do kogo? Jesse skinal na mnie i ojca Dominika.-Do nich - stwierdzil spokojnie. -Do nich? - Glos Felicji wyrazal oburzenie. - Dlaczego do nich? -Poniewaz oni sa mediatorami - powiedzial Jesse. W pomaranczowym blasku ognia jego oczy wydawaly sie czarne. - Tym sie wlasnie zajmuja. 14 edyny problem polegal na tym, ze posrednicy nie mieli pojecia, co maja w tej konkretnej sytuacji robic.-Prosze posluchac - szepnelam, gdy ojciec Dominik wrzu cil biala swiece do trzymanego przeze mnie pudelka i wyciag nal z niego swiece fioletowa. - Prosze mi pozwolic zadzwonic na policje i udzielic im wskazowek. Anonimowo. Powiem, ze tamtej nocy jechalam wzdluz Big Sur i wszystko widzialam i ze to nie byl wypadek. Ojciec Dominik wlozyl fioletowa swiece na miejsce bialej. -Myslisz, ze policja kieruje sie wszystkimi anonimowymi wskazowkami, jakie otrzymuje? - Nie zawracal sobie glowy znizaniem glosu do szeptu, bo i tak nie bylo nikogo, kto mogl by nas podsluchac. Ja szeptalam tylko dlatego, ze bazylika ze swoimi zloceniami i majestatycznymi witrazami wprawiala mnie w lekko nerwowy nastroj. -Coz, moze przynajmniej nabiora podejrzen. - Towarzy szylam ojcu Dominikowi, gdy zszedl z drabiny, zlozyl ja i prze niosl do nastepnej stacji Drogi Krzyzowej. - To znaczy, moze 130 sie temu blizej przyjrza, wezwa Michaela na przesluchanie czy cos. Zaloze sie, ze on po prostu peknie, kiedy postawia mu wlasciwe pytania.Ojciec Dominik uniosl brzeg czarnej sutanny, wchodzac na drabine. -Ajakie? - zapytal, wymieniajac kolejna biala swiece na fioletowa. -Nie wiem. - Ramiona zaczynaly mi dretwiec Pudelko ze swiecami bylo naprawde ciezkie. Zazwyczaj swiece wymienialy nowicjuszki. Ojciec Dominik nie mogl jednak usiedziec spokojnie od czasu naszej wycieczki poprzedniej nocy i sam zglosil swoje uslugi monsignorowi. Nasze uslugi, powinnam powiedziec, jako ze wyciagnal mnie z lekcji religii, zebym mu pomogla. Nie to, zebym miala pretensje. Jako zagorzala agno-styczka i tak nudzilam sie na tych lekcjach, co siostra Ernestyna miala nadzieje zmienic, zanim skoncze szkole. -Sadze, ze policja - ojciec Dominik zdecydowanym ruchem osadzil swiece, ktora nie bardzo pasowala do otworu swiecznika -da sobie swietnie rade bez twojej pomocy. Jesli to, co mowila twoja matka, jest prawda, to wydaje sie, iz uwazaja Michaela za podejrzanego i pewnie niedlugo wezwa go na przesluchanie tak czy inaczej. -A jesli mama przesadza? - W poblizu pojawil sie turysta, ktory ogladal z podziwem witraze. Znizylam w zwiazku z tym glosjeszcze bardziej. - No, jest matka. Czesto tak sie zachowuje. A jesli policja w ogole niczego nie podejrzewa? -Susannah. - Umiesciwszy swiece tam, gdzie zamierzal, ojciec Dominik zszedl z drabiny, patrzac na mnie z desperacja pomieszana z serdecznoscia. Zauwazylam pod jego oczami fio letowe cienie. Oboje bylismy wyczerpani po dlugim marszu w dol na plaze i z powrotem, nie mowiac juz o pelnym emocji spotkaniu nad brzegiem morza. 131 Ajednak wydawalo sie, ze ojciec Dominik przeszedl nad tym wszystkim do porzadku dziennego, wykazujac wiecej energii zyciowej niz mozna by sie spodziewac po kims w jego wieku. Ja z trudem chodzilam, tak bardzo bolaly mnie lydki, i bez przerwy ziewalam, poniewaz nasza sympatyczna dyskusja z Aniolami skonczyla sie dobrze po polnocy Ojciec Dominik, nie liczac cieni pod oczami, po prostu tryskal energia.-Susannah - powiedzial tym razem weselej i serdeczniej - obiecaj mi, ze nie zrobisz niczego w tym rodzaju. Nie zadzwo nisz na policje z anonimowymi wskazowkami. Zmienilam uchwyt na pudelku ze swiecami. O czwartej rano wydawalo mi sie to dobrym pomyslem. Nie spalam prawie cala noc, zastanawiajac sie, co zrobimy z Aniolami z RLS i Mi-chaelem Meduccim. -Ale... -Jak rowniez, ze pod zadnym pozorem - ojciec Dominik najwyrazniej zauwazyl, ze jest mi niewygodnie trzymac pu delko, bo wzial je z moich rak i postawil na gornym szczeblu drabiny - nie bedziesz probowala rozmawiac o tym z Micha- elem. To byl, rzeczjasna, plan B. Jesli anonimowy telefon na policje nie odnioslby pozadanego skutku, zamierzalam osaczyc Michaela i slodkimi slowkami - albo biciem, zalezy, co by sie okazalo skuteczniejsze - wyciagnac z niego prawde. -Pozwol, ze sam to zrobie. - Ojciec Dominik powiedzial to na tyle glosno, ze turysta, ktory wlasnie szykowal sie do sfoto grafowania oltarza, opuscil aparat i wycofal sie pospiesznie. - Pragne porozmawiac z tym mlodym czlowiekiem i zapewniam cie, ze jesli istotnie winien jest tej ohydnej zbrodni... - Wcia gnelam powietrze, poniewaz ojciec Dominik podniosl ostrze gawczo palec. - Slyszalas, co powiedzialem - odezwal sie nie co ciszej, ale tylko dlatego ze zauwazyl nowicjuszke z plachta 132 czarnego materialu przeznaczonego do udrapowania na licznych posazkach Matki Boskiej. Mialy pozostac zakryte az do Swiat Wielkanocnych. Religia. To wszystko jest takie dziwne.-Jesli Michael jest winny tego, o co go oskarzaja ci mlodzi ludzie, wplyne na niego, zeby sie przyznal. - Ojciec Dominik powiedzial to z wielkim przekonaniem. Faktycznie, czasami, patrzac najego surowa twarz, mialam ochote sie przyznac, chociaz nie bardzo mialam do czego. Kiedys wyjelam piec dola-row z portmonetki mamy zeby kupic duza torebke chipsow. Moze nadeszla wlasciwa pora, zeby o tym opowiedziec. -A teraz uciekaj - powiedzial ojciec Dominik, odsuwajac rekaw sutanny i patrzac na zegarek. Ksiezom placa za malo i nie stac ich na markowe modele. - Pan Meducci ma sic tu ze mna za chwile spotkac, lepiej wiec, abys juz poszla. Wolalbym, zeby nas nie widzial razem. -Dlaczego nie? Nie ma przeciez pojecia, ze spedzilismy kawal wczorajszej nocy na rozmowie z jego ofiarami. Ojciec Dominik polozyl mi reke na plecach i lekko popchnal. -Biegnij juz, Susannah - powiedzial ojcowskim tonem. Odeszlam, ale niezbyt daleko. Jak tylko ojciec D odwrocil sie do mnie plecami, zanurkowalam miedzy lawki i przyczailam sie skulona. Czekalam, trudno powiedziec na co. No dobra, wlasciwie to wiem: na Michaela. Chcialam sie przekonac, czy ojciec Dominik rzeczywiscie zdola wyciagnac z niego wyznanie. Nie musialam czekac dlugo. Jakies piec minut pozniej uslyszalam glos Michaela niedaleko od miejsca mojej kryjowki. -Ojcze Dominiku? Siostra Ernestyna mowila, ze chce ksiadz ze mna porozmawiac. -Ach, Michaelu. - W glosie ojca Dominika nie znac bylo sladu zgrozy, ktora, jak wiedzialam, odczuwal na mysl, ze jeden z jego uczniow moze byc morderca. Wydawal sie spokojny, a nawet wesoly. 133 Uslyszalam grzechotanie swiec w pudelku.-Prosze - powiedzial ojciec Dominik. - Potrzymaj to, do brze? Wreczyl Michaelowi pudelko, ktore ja przedtem trzymalam. -Eee... Oczywiscie, ojcze Dominiku - wybakal Michael. Uslyszalam zgrzyt skladanej drabiny. Ojciec Dominik przenosil ja do kolejnej stacji Drogi Krzyzowej. Nadal bylam w stanie go uslyszec... chociaz z trudem. -Martwilem sie o ciebie, Michaelu - zaczal ojciec Dominik. - O ile mi wiadomo, u twojej siostry nie wystapily dotad oznaki powrotu do zdrowia. -Nie, ojcze - odparl Michael. Mowil tak cicho, ze ledwie go slyszalam. -Jest mi bardzo przykro to slyszec. Lila jest przemila dziewczyna. Wiem, ze bardzo ja kochasz. -Tak, ojcze. -Wiesz, Michaelu, kiedy ludziom, ktorych kochamy, przytrafia sie cos zlego, czesto... coz, czasami odwracamy sie od Boga. Hm, ojej, pomyslalam, to nie jest dobry sposob. Nie w przypadku Michaela. -Czasami ogarnia nas taki zal, ze to cos okropnego spotkalo kogos, kto na to nie zasluzyl, ze nie tylko odwracamy sie od Boga, ale zaczynamy nawet rozwazac... coz, mozliwosci, ktorych nor malnie nie bralibysmy pod uwage. Jak na przyklad zemsta. W porzadku, pomyslalam. Odrobine lepiej, ojcze Dominiku. -Panno Simon. Obejrzalam sie przestraszona. Nowicjuszka, ktora przyszla, zeby okryc figury, przygladala mi sie z konca lawki. -Och - mruknelam. Podnioslam sie z kolan i wsliznelam na lawke. Ojciec Dominik i Michael stali teraz plecami w moja strone. Byli za daleko, zeby nas slyszec. -Dzien dobry, wlasnie szukalam, eee... klipsa. 134 Nie wydaje sie, zebym ja przekonala.-Czy nie masz teraz lekcji religii z siostra Ernestyna? - zapytala. -Tak, siostro - odparlam. - Rzeczywiscie. -Hm, czy nie powinnas czasem udac sie do klasy? Podnioslam sie powoli. Nie mialo juz znaczenia, czyjestem tu, czy nie. Ojciec Dominik i Michael odeszli za daleko, zebym zdolala uslyszec cokolwiek. Ruszylam z cala godnoscia, na jaka mnie bylo w tym momencie stac, w strone konca lawki, zatrzymujac sie przy nowi-cjuszce. -Przepraszam, siostro - powiedzialam. Potem, usilujac prze rwac niezreczna cisze, podczas ktorej nowicjuszka mierzyla mnie niechetnym spojrzeniem, dodalam: - Podoba mi sie sio stry, eee... Poniewaz jednak wylecialo mi z glowy, jak sie nazywa suknia, ktora one nosza, komplement wypadl troche plasko, na-wetjesli na koniec,jak sadze, uratowalam nieco sytuacje, wskazujac reka na jej stroj. -No, wie siostra, to cos, co siostra ma na sobie. Bardzo sio stra zgrabnie wyglada. To chybajednak nie byla najwlasciwsza uwaga w stosunku do kogos, kto przygotowywal sie do zlozenia slubow zakonnych, bo nowicjuszka zrobila sie czerwona jak rak i powiedziala: -Nie zmuszaj mnie, zebym znowu podala cie do raportu, panno Simon. Uznalam, ze to niezbyt w porzadku, biorac pod uwage, ze przeciez usilowalam byc mila. Ale wszystko jedno. Opuscilam kosciol, udajac sie do klasy dluzsza droga, przez zalany sloncem dziedziniec, aby ukoic nerwy szumem fontanny. Lecz moje nerwy wkrotce znowu znalazly sie w oplakanym stanie, kiedy obok pomnika ojca Serry zauwazylam druga 135 nowicjuszke, wyglaszajaca wlasnie rodzaj wykladu dla grupy turystow na temat dokonan misjonarza. Chcac uniknac przylapania poza klasa bez przepustki (dlaczego nie pomyslalam, zeby poprosic o nia ojca Dominika? To przez te swiece), wskoczylam do toalety dla dziewczat, gdzie natknelam sie na chmure szarego dymu. A to moglo oznaczac tylko j e d n o, oczywiscie.-Gina - powiedzialam, schylajac sie, zeby sprawdzic, w kto rej kabinie siedzi. - Czys ty zwariowala? Glos Giny dobiegl z jednej kabin na koncu, w poblizu okna, ktore strategicznie otworzyla. -Bynajmniej - powiedziala, otwierajac drzwi i przytrzymujac je, poki palila. - Wierz mi. -Myslalam, ze rzucilas palenie. -Rzucilam. - Gina usiadla obok mnie na parapecie, na ktory sie wlasnie wdrapalam. Misja, pochodzaca z poczatku XVII wieku, zbudowana byla z grubych glinianych cegiel, tak wiec wszystkie okna byly osadzone w glebokich wnekach. Dzieki temu mielismy podokienne lawki, ktore, chociaz wysokie, byly przynajmniej chlodne i wygodne. -Teraz pale tylko w naglych wypadkach - wyjasnila Gina. - Na przyklad podczas lekcji religii. Wiesz, ze z przyczyn filozoficznych jestem przeciwna wszelkim formom zorganizowanej religii. Co ty na to? Unioslam brwi. -Nie wiem. Mnie podoba sie buddyzm. Teoria reinkarnacji jest bardzo pociagajaca. -To hinduizm, glupolu - powiedziala Gina. - Mowilam o paleniu. -Wbuddyzmie tezjest reinkamacja. Nie, nigdy mnie to nie pociagalo. Bo co? - Usmiechnelam sie. - Czy Spiacy nie opowiadal ci, jak przylapal mnie na paleniu? 136 Skrzywila sie wdziecznie.-Nie opowiadal. I wolalabym, zebys go tak nie nazywala. Teraz ja sie skrzywilam -No to Jake. Bardzo mu sie to nie podobalo. Lepiej, zeby cie na tym nie zlapal, bo rzuci cie jak goracego ziemniaka. -Bardzo w to watpie - odparla Gina z tajemniczym usmiechem. Pewnie miala racje. Zastanawialam sie, jak to jest byc taka Gina i miec kazdego napotkanego chlopaka u swoich stop. We mnie zakochiwali sie jedynie tacy chlopcy, jak Michael Me-ducci. A i ten, praktycznie rzecz biorac, wcale nie byl raczej we mnie zakochany. Byl zakochany w pomysle, ze ja jestem zakochana w nim. O czym, nawiasem mowiac, nie moglam myslec bez dreszczu obrzydzenia. Wydalam rozpaczliwe westchnienie i spojrzalam przez okno. Jakis kilometr ladu, upstrzony drzewami cyprysowymi, ciagnal sie ku blekitnemu, polyskujacemu w swietle ostrego, popoludniowego slonca, morzu. -Nie rozumiem, jak ty to znosisz. - Gina wydmuchnela klab szarego dymu. Z tonu jej glosu wywnioskowalam, ze zno wu mowi o lekcjach religii. - To znaczy tobie to sie naprawde musi wydawac naciagane, zwazywszy ze jestes mediatorka. Wzruszylam ramionami. Poprzedniej nocy wrocilam za pozno, zeby odbyc z Gina "rozmowe", ktorej sie domagala. Kiedy zakradlam sie do domu, twardo spala. Dobrze sie zlozylo, bo bylam kompletnie wyczerpana. N i e na tyle jednak wyczerpana, zeby zasnac. -Nie wiem. To jest, nie mam zielonego pojecia, dokad ida duchy, kiedyje odsylam. One po prostu... odchodza. Moze do nieba? Moze do nastepnego zycia? Watpie, zebym sie dowie dziala, zanim sama nie umre. Gina wydmuchnela za okno nastepna chmure dymu. 137 -Przedstawiasz to jak podroz - zauwazyla. - Tak, jakbysmy po smierci po prostu zmieniali adres.-Coz... Sadze, ze tak to wlasnie wyglada. Tylko mnie nie pytaj, co to za adres, poniewaz sama tego nie wiem. "Wypaliwszy papierosa, Gina rozgniotla go na scianie, a potem wprawnie przerzucila niedopalek przez zamkniete drzwi najblizszej kabiny do muszli klozetowej. Rozlegl sie plusk, a nastepnie syk. -A tak nawiasem mowiac, co sie dzialo w nocy? Opowiedzialam jej. O Aniolach z RLS i o tym, ze uwazaja Michaela za morderce. Opowiedzialam jej o siostrze Michaela i wypadku na autostradzie. I o tym, jakjosh ijego przyjaciele chca sie zemscic oraz o tym, jak razem z ojcem Dominikiem spieralismy sie z nimi dlugo w nocy, az udalo nam sie ich przekonac, zeby pozwolili nam doprowadzic Michaela przed oblicze sprawiedliwosci w staromodny sposob - za posrednictwem stosownych instytucji, majacych za zadanie pilnowanie przestrzegania prawa, a nie kontraktowego zabojstwa przy uzyciu sil nadprzyrodzonych. N i e powiedzialam jej tylko jednego, a mianowicie o Jessie. Z jakiegos powodu po prostu nie moglam sie zdobyc na mowienie o nim. Moze z powodu tego, co powiedzialo kiedys medium. Moze dlatego ze obawialam sie, iz madame Zara miala racje i rzeczywiscie jestem gigantyczna nieudacznica, ktora zakocha sie jeden jedyny raz na cale zycie, a jej wybrankiem bedzie chlopak, ktory: a) nie odwzajemnia mojej milosci oraz b) nie jest w zasadzie kims, kogo moglabym przedstawic mamie, poniewaz nie zyje. A moze po prostu dlatego ze... coz, moze Jesse stanowil sekret, ktory mialam ochote zachowac dla siebie, jakjakas glupia dziewczyna zakochana w piosenkarzu czy kims takim. Moze 138 kiedys stane pod oknem swojego pokoju z wielkim transparentem: JESSE, W Y B I E R Z E S Z SIE ZE MNA NA B A L ABSOLWENTOW?, jak te dziewczyny, ktore stoja przed studiem MTV, chociaz mam nadzieje, ze ktos mnie zastrzeli, zanim do tego dojdzie. Kiedy skonczylam, Gina westchnela i powiedziala:-Coz, to sie okaze. Przystojniacy zawsze koncza jako psy chopaci o morderczych sklonnosciach. Mowila o Michaelu. -Owszem - zgodzilam sie - ale on nawet nie jest przystojny. Chyba ze zdejmie ubranie. -Wiesz, o co mi chodzi. - Gina pokrecila glowa. - Co zrobisz, jesli on sie nie przyzna ojcu Dominikowi? -Nie wiem. - To takze nie dalo mi spac poprzedniej nocy. - Sadze, ze trzeba bedzie zdobyc jakis dowod. -Och, naprawde? A skad go wezmiesz? Kupisz w sklepie z dowodami? - Gina ziewnela, spojrzala na zegarek i zeskoczyla z parapetu. - Dwie minuty do lunchu - oznajmila. - Jak myslisz, co dzisiaj bedzie? Znowu te buly? -Jak zawsze - powiedzialam. Akademia Misyjna nie slynela z pysznych posilkow podawanych w szkolnej kafeterii. A to dlatego ze w ogole nie miala kafeterii. Jedlismy na zewnatrz, a jedzenie przywozono specjalnymi wozkami. -Co mnie interesuje, to to, dlaczego nigdy dotad nie wspo mnialas o tych sprawach. No, wiesz, o tym posredniczeniu. Przeciez to nie bylo tak, ze nie wiedzialam - powiedziala, kie dy wyszlysmy na dziedziniec, ktory wkrotce mial zaroic sie ludzmi. Wcale nie wiesz, pomyslalam. Tego najgorszego, w kazdym razie. -Balam sie, ze powiesz swojej mamie. A ona powie mojej. A moja zamknie mnie w wariatkowie. Oczywiscie dla mojego dobra. 139 -Oczywiscie - powtorzyla Gina. - Jestes idiotka. Zdajeszsobie z tego sprawe, prawda? Nigdy nie powiedzialabym o tym mamie. Nigdy niczego jej nie mowie, jesli da sie tego uniknac. I z cala pewnoscia nigdy w zyciu bym jej - ani nikomu inne mu, skoro juz o tym mowa - nie powiedziala o tym, ze jestes mediatorka. Wzruszylam ramionami zaklopotana. -Wiem! Chyba... coz, wtedy bylam troche przewrazliwiona na tym punkcie. Wyluzowalam sie odrobine od tamtego czasu. -Powiadaja, ze Kalifornia tak dziala na ludzi - zauwazyla Gina. W tym momencie na zegarze misji wybila dwunasta. Otworzyly sie drzwi klas wokol dziedzinca i wysypal sie z nich tlum ludzi. Michaelowi potrzeba bylo zaledwie trzydziestu sekund, zeby mnie odnalezc i przyczepic sie na dobre. -Czesc! - zawolal. Nie wygladal na kogos, kto przed chwila przyznal sie do poczwornego morderstwa. - Szukalem cie. Co robisz dzisiaj po szkole? -Nic - odparlam szybko, zanim Gina zdazyla otworzyc buzie. -Coz, firma ubezpieczeniowa uporala sie wreszcie z for malnosciami dotyczacymi mojego samochodu - powiedzial Michael - i pomyslalem, ze gdybys chciala pojechac na plaze albo cos... Na plaze? Facet cierpi na amnezje czy co? Mozna by sie spodziewac, ze po tym, co go spotkalo niedawno, plaza bedzie ostatnim miejscem, w ktore mialby ochote sie udac. Ajednak, choc o tym nie wiedzial, bylby tam absolutnie bezpieczny. A to dzieki Jesse'owi. Mial Anioly na oku, podczas 140 gdy my z ojcem Domem czynilismy starania, zeby oddac ich przypuszczalnego morderce w rece sprawiedliwosci.Zauwazylam w pewnym momencie, ze przez podworze zmierza w nasza strone ojciec Dominik. Zanim zostal wciagniety do pokoju nauczycielskiego przez gestykulujacego z zapalem pana Waldena, pokrecil glowa. Michael stal plecami do niego, wiec niczego nie widzial. Nie mialam watpliwosci, co ojciec Dominik chcial mi przekazac: Michael nie przyznal sie do niczego. Co oznaczalo tylko jedno: nadeszla pora, zeby wkroczyli zawodowcy. To znaczy ja. -Pewnie - powiedzialam, znow patrzac na Michaela. - Moze moglbys pomoc mi w geometrii. Nie wydaje mi sie, zebym kiedys pojela to glupie twierdzenie Pitagorasa. Po tym ostatnim sprawdzianie jestem pewna, ze obleje. -Twierdzenie Pitagorasa nie jest trudne - stwierdzil Mi-chael ubawiony moim problemem. - Suma kwadratow przy-prostokatnych rowna sie kwadratowi przeciwprostokatnej. A ja na to: -He? - tonem osoby kompletnie zagubionej. -Posluchaj, dostalem szostke z geometrii. Moze bysmy sie pouczyli razem? Poslalam mu spojrzenie, ktore mialo wyrazac najwyzsze uwielbienie. -Och, naprawde? -Pewnie. -Mozemy zaczac dzisiaj? Po szkole? - Nalezy mi sie Oscar. Powaznie. Swietnie odegralam bezradna kobietke. - U ciebie w domu? Michael zdziwil sie tylko troche. 141 -Hm, dobrze. Potem jednak, kiedy minelo zaskoczenie,dodal niesmialo: - Moich rodzicow nie bedzie. Tata pracuje, a mama spedza wiekszosc czasu w szpitalu. U siostry. Wiesz. Mam nadzieje, ze ci to nie sprawia roznicy. Ograniczylam sie do zatrzepotania rzesami. -Och, nie - zapewnilam. - Wszystko w porzadku. Wydawal sie zadowolony i jednoczesnie jakby troche nie swoj. -Eee... - mruknal, kiedy porwal nas potok ludzi - co do lunchu. Nie moge z toba usiasc. Musze jeszcze cos zrobic. Ale spotkamy sie zaraz po lekcjach, dobrze? -Dobrze - zagruchalam, nasladujac Kelly Prescott w szczytowej formie. Widocznie podzialalo, bo Michael odszedl oszolomiony, ale zachwycony. Wtedy wlasnie Gina zlapala mnie za ramie i wciagnela w drzwi, syczac: -Co z toba, nacpalas sie? Jedziesz do jego domu? Sama? -Uspokoj sie, G - powiedzialam, probujac uwolnic sie z uscisku Giny. Sposob, wjaki zwracal sie do niej Spiacy, okazal sie chwytliwy, jakkolwiek obrzydzeniem napelnialo mnie przyznanie, ze moj przyrodni brat mogl wymyslic cos sensownego. - Wlasnie to zamierzam zrobic. -Wloczyc sie z potencjalnym morderca? - Gina nie ukrywala sceptycyzmu. - To nie jest dobry pomysl. Rozmawialas o tym z ojcem Dominikiem? -G, jestem duza dziewczynka. Potrafie sama o siebie sie troszczyc. Zmruzyla oczy. -Nie bardzo ci to dotad wychodzilo, co? Co ty wyprawiasz? Wolna amerykanka czy co? I nie nazywaj mnie G. -Posluchaj - mialam nadzieje, ze moj ton jest uspokajajacy - bardzo mozliwe, ze Michael nic mi nie powie. Ale to swir, 142 prawda? Maniak komputerowy. A co robia maniacy komputerowi, kiedy cos planuja? Gina nadal wygladala na rozgniewana.-Nie wiem. I nic mnie to nie obchodzi. Mowie ci... -Wszystko zapisuja - ciagnelam spokojnie. - W komputerze. Jasne? Prowadza dziennik albo przechwalaja sie przed ludzmi na czacie, albo wprowadzaja do sieci plany budynkow, ktore chca wysadzic w powietrze czy cos. Wiec nawet jesli niczego z niego nie wyciagne, to moze uda mi sie zostac na jakis czas sam na sam zjego komputerem. Zaloze sie, ze... -G! - Spiacy podszedl do nas spacerowym krokiem. - Tutaj jestes. Idziesz na lunch? Gina zacisnela usta ze zlosci na mnie, ale Spiacy tego nie zauwazyl. Tak samo jak Przycmiony, ktory pojawil sie w chwile pozniej. -Czesc - wysapal. - Co tak stoicie? Chodzmy cos zjesc. Na moj widok dodal drwiaco: -Suze, gdzie twoj cien? -Michael nie przylaczy sie do nas podczas lunchu - odparlam wyniosle - poniewaz cos go zatrzymalo. -Tak - mruknal Przycmiony i zrobil wulgarna uwage sugerujaca, ze Michael nie mogl przyjsc, poniewaz nie potrafil umiescic pewnych czesci swego ciala z powrotem w spodniach. Byla to aluzja do jego braku koordynacji, a nie do tego, ze moze byc bujniej obdarzony przez nature niz przecietny szesnastolatek. Postanowilam zignorowac te uwage, podobniejak Gina, chociaz podejrzewam, ze ona jej po prostu nie uslyszala. -Mam nadzieje, ze wiesz, co robisz - powiedziala tylko. Bylo jasne, ze nie zwraca sie do zadnego z moich braci, co wprawilo ich w niesamowite zdumienie. Po co jakas dziew czyna mialaby zawracac sobie glowe rozmowa ze mna, skoro moze rozmawiac z nimi? 143 -G, za kogo ty mnie bierzesz? Za amatorke?-Nie. Za wariatke. Rozesmialam sie. Naprawde myslalam, ze jest smieszna. Duzo pozniej uswiadomilam sobie, ze nie bylo w tym niczego zabawnego. Poniewaz, jak sie okazalo, Gina miala w stu procentach racje. 15 mordercamijuz takjest. Jesli znaciejakiegos, jestem pewna, ze sie ze mna zgodzicie.Nie moga sie powstrzymac, zeby nie pochwalic sie tym, co zrobili. Powaznie. Sa prozni. I to jest ich slaby punkt. Spojrzmy na to od ich strony: oto udalo im sie uniknac kary za straszliwa zbrodnie. Nie ma o co sie do nich przyczepic. A oni nie moga nikomu o tym powiedziec. To ich dreczy niemal za kazdym razem. Niemoznosc powiedzenia o tym innym ludziom, pochwalenia sie swoim sprytem i przemyslnoscia. To ich prawie zabija. Nie zrozumcie mnie zle. Oni nie chca, zeby ich zlapano. Chca tylko, zeby ktos ich docenil. Tak, to byla okropna - czasami nawet niewyobrazalna - zbrodnia. Ale popatrzcie, nikt ich nie zlapal. Wykiwali policje. Wykiwali wszystkich. Musza komus o tym powiedziec. Bo inaczej, co by z tego mieli? To takie moje osobiste spostrzezenie, oczywiscie. W pracy spotkalam paru zabojcow i to jest cos, co wydaje sie ich laczyc. Nie zlapano tylko tych, ktorzy trzymali buzie na klodke. Pozostali? Powedrowali do pudla. 144 Tak wiec uznalam, ze Michael - ktory sadzil, ze sie w nim zakochalam - moze miec ochote pochwalic sie przede mna swoim czynem. J u z troche puscil farbe, mowiac, z e j o s h i j e m u podobni tylko "zajmowali miejsce". Wydawalo sie prawdopodobne, ze przy odrobinie zachety da sie z niego wyciagnac zeznania, ktore okaza sie interesujace dla policji.Co mowicie? Winna? Czy nie bede czula sie winna, donoszac na chlopaka, ktory, ostatecznie, probowaljedynie pomscic krzywde siostry? Tak. Racja. Posluchajcie, o winie nie ma mowy. Znam dwa rodzaje ludzi: zlych i dobrych. Moim zdaniem w tej akurat sprawie nie daloby sie znalezc zadnego dobrego czlowieka. Wszyscy dopuscili sie czegos nagannego, od Lili Meducci, ktora wprosila sie na impreze, co sie zle dla niej skonczylo, po Anioly z RLS, ktore pozwolily spic sie czternastoletniej dziewczynie. Moze nie wszyscy popelnili rownie odrazajace zbrodnie - w porownaniu z poczwornym mordem w wykonaniu Michaela - ale, szczerze mowiac, w moim przekonaniu... wszyscy smierdzieli. Tak wiec, odpowiadajac na wasze pytanie, nie, nie czulam sie winna, zamierzajac wprowadzic w zycie swoj plan. Z mojego punktu widzenia im szybciej Michael dostalby to, na co zasluzyl, tym predzej moglabym wrocic do tego, co naprawde wazne w zyciu: wylegiwania sie na plazy z najlepsza przyjaciolka u boku i zazywania kapieli slonecznej. W toalecie, zaraz po lekcjach, kiedy przed lustrem nad umy-walkami rysowalam konturowka kreski pod oczami - odkrylam, ze potencjalnych mordercow latwiej sklonic do zeznan, kiedy wygladam mozliwie najlepiej -otrzymalam pierwszy znak, ze popoludnie nie uplynie dokladnie tak, jak zaplanowalam. Drzwi sie otworzyly i do srodka wkroczyla Kelly Prescott w towarzystwie nieodlacznej Debbie Mancuso. Najwyrazniej 10 - Kraksa w gorach 145 nie przybyly, zeby zrobic siusiu czy tez poprawic fryzure, poniewaz stanely i zaczely przygladac mi sie z wrogim wyrazem twarzy. Patrzac na ich odbicie w lustrze, powiedzialam:-Jesli chodzi wam o pieniadze na wycieczke klasowa do kra iny winorosli, to mozecie o tym zapomniec. Rozmawialamjuz o tym z panem Waldenem i on twierdzi, ze to najwiekszy ab surd, o jakim slyszal. Nie Napa Valley. Tam trzeba byc pelno letnim. Kelly uniosla dumnie brode. -Nie o to chodzi - oswiadczyla tonem pelnym obrzydzenia. -Tak - dodala Debbie. - Chodzi o twoja przyjaciolke. -Moja przyjaciolke? - Wyjelam z plecaka szczotke i czesalam sie, udajac obojetnosc. Naprawde sie nie przejmowalam. Niespecjalnie. Bylam w stanie poradzic sobie ze wszystkim, co wysmaza Kelly Prescott i Debbie Mancuso. Tylko ze nie mialam na to ochoty - po tym, co zdarzylo sie ostatnio. - Masz na mysli Michaela Meducciego? Kelly przewrocila oczami. -Tez cos. Dlaczego ty sie z "tym" pokazujesz, nie jestem w stanie pojac. Mowie o tej twojej Ginie. -Owszem - powiedziala Debbie, zwczajac oczy do gniewnych szparek. Gina? Och, Gina. Gina, ktora ukradla Kelly i Debbie adoratorow. Nagle wszystko stalo sie jasne. -Kiedy ona wraca do Nowego Jorku? - zapytala Kelly. -Tak - teraz Debbie. - I gdzie ona spi? W twoim pokoju, tak? Kelly szturchnela ja lokciem, a Debbie dodala: -Dobra, nie udawaj, ze cie to nie interesuje, Kel. Kelly rzucila przyjaciolce nerwowe spojrzenie i zapytala: 146 -Nie bylo tam, zadnego... eee, skakania po lozku, co?Skakania po lozku? -Nic mi o tym nie wiadomo - odparlam. Zastanawialam sie, czy nie odpowiedziec ostro, ale rzecz polegala na tym, ze doskonale je rozumialam. Wiem, ze gdyby nagle jakas urodziwa femme fatale przybyla z innego swiata i zabrala mi Jesse'a, bylabym mocno nie w sosie. Co nie znaczy, ze Jesse wjakikol-wiek sposob do mnie nalezy. -Zadnego skakania po lozku - zapewnilam. - Kopali sie moze pod stolem, ale zadnego skakania po lozku. Debbie i Kelly wymienily spojrzenia. Widzialam, ze im ulzylo. -To kiedy ona wyjezdza? - znow zapytala Kelly. Kiedy powiedzialam: "w niedziele", odetchnely, a Debbie mruknela: -Dobrze. Teraz, kiedy sie dowiedziala, ze nie bedzie musiala juz jej dlugo znosic, Kelly zapragnela oddac Ginie sprawiedliwosc: -To nie tak, ze jej nie lubimy... -Tak - zgodzila sie Debbie. - Tylko ze ona jest... no, wiesz. -Wiem - powiedzialam, mam nadzieje, pocieszajacym tonem. -To dlatego ze jest nowa - dodala Kelly. Przeszla na pozycje obronne. - Tylko dlatego im sie podoba. Bo jest inna. -Pewnie - powiedzialam, odkladajac szczotke. -Wiec ona jest z Nowego Jorku? - Kelly wyraznie wciagal temat. - Wielkie mi rzeczy. Bylam w Nowym Jorku. Nie jest taki wspanialy. Wszedzie brudno, pelno tych paskudnych golebi i zebrakow. -Tak - odezwala sie ponownie Debbie. - A wiesz, co slyszalam? W Nowym Jorku nie maja nawet rybnych tacos. Prawie zrobilo mi sie jej zal. 147 -Coz - zarzucilam plecak na ramie - bylo milo. Ale terazmusze juz isc, moje panie. Zostawilam je, kiedy zanurzaly palce w pojemniczkach z blyszczkiem do ust, pochylajac sie nastepnie w strone lustra, zeby go rozsmarowac. Michael czekal na mnie dokladnie w miejscu, w ktorym sie umowilismy Widocznie konturowka spelnila swoje zadanie, bo zmieszal sie i wybakal: -Czesc, eee... czy chcesz, eee... zebym wzial twoj plecak? -Och, to mile - zaszczebiotalam, wreczajac mu go. Z dwoma plecakami na ramionach Michael wygladal troche dziwacznie, ale on i tak zwykle sprawial takie wrazenie - przynajmniej w ubraniu - wiec to mnie nie zaskoczylo. Ruszylismy chlodnym, zacienionym pasazem, teraz pustym, bo prawie wszyscy juz poszli, a potem wyszlismy na rozgrzany nasloneczniony parking. W oddali poblyskiwalo morze. Na niebie nie bylo ani jednej chmurki. -Moj samochod jest tam - powiedzial Michael, wskazujac szmaragdowozielony sedan. - Coz, tak naprawde to nie jest moj samochod. Pozyczony z agencji. Nie jest zly. Ma w sobie cos. Usmiechnelam sie, a on potknal sie o kawalek betonu. Upadlby na twarz, gdyby w ostatniej chwili nie zdolal odzyskac rownowagi. Szminka, jak stwierdzilam, dzialala rownie skutecznie, jak konturowka. -Tylko znajde kluczyki - powiedzial Michael, grzebiac w kieszeniach. Powiedzialam mu, zeby sie nie spieszyl. Wyciagnelam okulary i odwrocilam twarz do sionca, opierajac sie na masce samochodu. Zastanawialam sie j a k najlepiej przejsc do tematu. Moze zaproponowac, zebysmy wstapili do szpitala odwiedzic jego siostre? Nie, chcialam jak najszybciej dostac sie do jego 148 domu, zeby dobrac sie do jego e-maili. Czy dam rade wejsc do jego poczty? Pewnie nie. Ale moge zadzwonic do Cee Cee. Ona bedzie wiedziala. Czy mozna rozmawiac przez telefon i wejsc do cudzej poczty? Och Boze, dlaczego mama nie chce kupic mi komorki? Jestem praktycznie jedyna drugoklasistka bez komorki. Jesli nie liczyc Przycmionego.Kiedy tak rozmyslalam, na moja twarz padl jakis cien i nagle przestalam odczuwac cieplo slonca. Otworzylam oczy i zobaczylam twarz Spiacego. -Co ty takiego wyprawiasz? - zapytal tym samym zaspanym glosem co zwykle. Czulam, ze sie czerwienie. I to wcale nie z powodu slonca. -Michael zawiezie mnie do domu - powiedzialam niepew nie. Widzialam katem oka, ze Michael, stojacy od strony kie rowcy, znalazl juz kluczyki i teraz zamarl przy otwartych drzwiczkach wozu. -Nigdzie nie pojedziesz - oswiadczyl Spiacy. Nie moglam w to uwierzyc. Nie moglam uwierzyc, ze mi to robi. Bylam tak zmieszana, ze myslalam, ze umre. -Spia... - zaczelam, ale w pore urwalam. - Jake, przestan. -Nie - powiedzial Jake. - Ty przestan. Pamietasz, co mowi la mama? Mama. Nazwal moja matke mama. O co tu chodzi? Zsunelam okulary i popatrzylam za plecy Jake'a. Gina, razem z Przycmionym i Profesorem, stala po drugiej stronie parkingu, opierajac sie o ramblera i gapiac sie w moja strone. Gina. Doniosla na mnie. Doniosla na mnie Spiacemu. Nie moglam w to uwierzyc. -Spia... to jest, Jake, doceniam twoja troske, ale sama potrafie o siebie zadbac... -Nie. - Ku mojemu zdumieniu, objal mnie ramieniem i zaczal ciagnac. Byl zaskakujaco silny jak na kogos, kto przez caly 149 czas wydaje sie taki zmeczony. - Wracasz z nami do domu. Wybacz, stary. - To ostatnie bylo skierowane do Michaela. - Dzisiaj ma wrocic ze mna.Michael jednak nie zadowolil sie ta wymowka. Postawil na ziemi nasze plecaki, wsunal kluczyki do kieszeni spodni i zrobil krok w strone Spiacego. -Nie sadze - powiedzial twardym glosem, jakiego dotad u niego nie slyszalam - zeby pani miala ochote wracac z toba. Pani? Jaka pani? Potem uswiadomilam sobie ze zdumieniem, ze Michael mial na mysli mnie. Ja bylam ta "pania"! -Nie obchodzi mnie, czego ona chce - oznajmil Spiacy. Mowil zwyklym, bardzo rzeczowym tonem. - Nie wsiadzie z toba do samochodu i na tym koniec. -Nie wydaje mi sie. - Michael zrobil jeszcze krok w strone Spiacego i wtedy zauwazylam, ze obie dlonie ma zacisniete w piesci. Picesci! Michael zamierzal bic sie ze Spiacym! O mnie! To bylo niezwykle podniecajace. Nigdy przedtem dwoch chlopakow nie bilo sie z mojego powodu. Fakt, ze jeden z nich jest moim przyrodnim bratem i budzi we mnie tyle romantycznych uczuc co pies Max, nieco studzil moj entuzjazm. Michael rowniez nie jest specjalnie pociagajacy. W koncu to potencjalny morderca i w ogole. Och, dlaczego ma o mnie walczyc para takich nieudacznikow? Dlaczego nie Matt Damon i Ben Affleck? To dopiero byloby wspaniale. -Sluchaj, przyjacielu - zagail Spiacy, zauwazajac piesci Mi chaela. - Nie chcesz sie klocic, co? Zamierzam tylko zabrac moja siostre i pojechac. Rozumiesz? - sciagnal mnie z maski samochodu. 150 Siostre? Przyrodnia siostre! Przyrodnia! Boze, dlaczego to wszystko jest takie pokrecone?-Suze - powiedzial Michael, nie odrywajac wzroku od Spia cego - wsiadz do samochodu, dobrze? Uznalam, ze to trwa juz za dlugo. Nie tylko czulam sie straszliwie zaklopotana, ale bylo mi rowniez okropnie goraco. Popoludniowe slonce to nie zarty. Nagle opuscila mnie cala energia. Ponadto nie chcialam, zeby komus cos sie stalo lub doszlo do jakiejs jeszcze glupszej sytuacji. -Posluchaj - zwrocilam sie do Michaela - lepiej z nim poj de. Innym razem, dobrze? Michael w koncu oderwal wzrok od Spiacego. Kiedy wreszcie spojrzal na mnie, jego oczy mialy bardzo dziwny wyraz. Jakby wcale mnie nie widzial. -W porzadku - mruknal. Potem, nie mowiac ani slowa, wsiadl do samochodu i zapalil silnik. Boze, pomyslalam, ale z nich dzieci. -Zadzwonie do ciebie, jak dojade do domu - krzyknelam w strone Michaela, chociaz watpie, zeby slyszal mnie przez za mkniete okna. Uswiadomilam sobie, ze trudno bedzie sklonic go do wyznan przez telefon, ale, byc moze, nie jest to niemoz liwe. Opony samochodu Michaela zapiszczaly na rozgrzanym asfalcie. -Co za dziwaczny glupek - mruknal Spiacy, ciagnac mnie przez parking. Tylko ze nie powiedzial "dziwaczny". Ani "glupek". - I ty chcesz chodzic z tym facetem? -Jestesmy tylko przyjaciolmi - odparlam nadasana. -Tak. W porzadku. 151 -Ale masz przechlapane - powiedzial Przycmiony, kiedypodeszlismy do ramblera. To bylo j e d n o z jego ulubionych powiedzonek, jesli chodzi o mnie. Uzywal go przy byle okazji. -Z technicznego punktu widzenia, nie, Brad - odezwal sie zamyslony Profesor. - Widzisz, ona wlasciwie nie wsiadla z nim do samochodu. A wlasnie tegojej nie wolno. Wsiadac do samochodu z Michaelem Meduccim. -Zamknijcie sie wszyscy - warknal Spiacy, siadajac za kierownica. - I ladujcie sie do srodka. Gina, jak zwrocilam uwage, wsunela sie automatycznie na przednie siedzenie. Najwyrazniej nie sadzila, ze polecenie Spiacego odnosilo sie takze do niej, bo powiedziala: -A moze bysmy wstapili po drodze na lody? Probowala, z czego zdawalam sobie sprawe, jakos mnie udobruchac. Jakby lody z polewa czekoladowa mogly w czyms pomoc. Otoz chyba rzeczywiscie nie byl to zly pomysl. -Brzmi dobrze - powiedzial Spiacy. Przycmiony po mojej prawej stronie - jak zwykle wylado walam na srodku tylnego siedzenia - mruknal: -Nie wiem, co ty widzisz w tym przyglupie Meduccim. Na co Profesor: -Och, to proste. Samice kazdego gatunku wybieraja na ogol partnerow, ktorzy sa w stanie zapewnic najlepsza opieke im, jak rowniez ich ewentualnemu potomstwu. Michael Meduc- ci, jako duzo inteligentniejszy niz wiekszosc jego kolegow z klasy, spelnia to wymaganie, a ponadto posiada, wedlug za chodnich standardow urody, niezwykle pociagajaca powierz chownosc. Jesli brac pod uwage to, co mowily na ten temat Gina i Suze. Poniewaz jest prawdopodobne, ze przekaze te po zytywne genetyczne komponenty swoim dzieciom, jest kims, 152 komu osobniczka plci zenskiej, zdolna do reprodukcji, nie jest w stanie sie oprzec. Przynajmniej jesli chodzi o kobiety typu Suze.W samochodzie zapadla cisza... Jak zazwyczaj po wykladzie Profesora. Po chwili odezwal sie Gina tonem pelnym szacunku: -Powinni cie przesunac do wyzszej klasy, Dawidzie. -Och, proponowano mi to - odparl wesolo Profesor - ale, podczas gdy moj intelekt jest niezwykle rozwiniety jak na chlopca w moim wieku, moj rozwoj fizyczny jest troche opozniony Uznalem, ze nie byloby rozsadnie rzucac sie w srodowisko samcow duzo wiekszych ode mnie, ktorzy mogliby poczuc sie zagrozeni z powodu mojej inteligencji. -Inaczej mowiac - przetlumaczyl Spiacy - nie chcielismy, zeby dostawal po tylku od wiekszych dzieciakow. Ruszylismy, wyjezdzajac z parkingu predkojak zwykle. Spiacy, wbrew przezwisku, jakim go obdarzylam, jezdzi bardzo szybko. Staralam sie wymyslic, jak dac im do zrozumienia, ze nie tyle chce sie rozmnazac z Michaelem Meduccim, ile wydobyc od niego przyznanie sie do zabojstwa Aniolow z RLS, kiedy Gina zawolala: -Boze, Jake, nie za szybko? Bylo to dosc zabawne, poniewaz Gina, ktorej rodzice bardzo rozsadnie nie pozwalali zblizac sie do ich samochodu, nigdy w zyciu nie prowadzila. Podnioslam glowe i zrozumialam, o czym mowi. Zblizalismy sie do szkolnej bramy, umieszczonej w dole wzgorza, za ktora ciagnela sie ruchliwa przecznica, z predkoscia wieksza niz zwykle, nawet jak na Spiacego. -Tak, Jake - odezwal sie Przycmiony na siedzeniu obok. - Zwolnij, ty maniaku. Wiedzialam, ze Przycmionemu zalezy tylko na tym, zeby wypasc dobrze w oczach Giny, ale zdecydowanie mial racje: Spiacy jechal stanowczo za szybko. -To nie wyscig - zauwazylam, a Profesor zaczal mowic cos o tym, jak to Jake'owi podskoczyly endorfiny w zwiazku z jego sprzeczka ze mna i niedoszla bojka z Michaelem i ze to moglo spowodowac, iz trudno jest mu zdjac noge z pedalu gazu... Przynajmniej do momentu, kiedy Jake sie odezwal glosem, w ktorym nie bylo sladu sennosci: -Nie moge zwolnic. Hamulce... hamulce nie dzialaja. To brzmialo interesujaco. Pochylilam sie do przodu. Podej rzewalam, ze Jake usiluje nas nastraszyc. Wtedy zobaczylam, z jaka predkoscia zblizamy sie do ulicy. To nie byly zarty. Zaraz mielismy wskoczyc na zatloczona czte-ropasmowa jezdnie. -Wysiadac! - wrzasnal Jake. Poczatkowo go nie zrozumialam. Potem zobaczylam, jak Gina mocuje sie z pasami i dotarlo do mnie, co sie dzieje. Bylo jednak za pozno. Wyjechalismy juz za brame, zmierzajac ku szosie. Gdybysmy wyskoczyli teraz, zginelibysmy niechybnie, tak samo jak na autostradzie. Zostajac w samochodzie, mielismy przynajmniej watpliwa ochrone w postaci stalowych scian. Jake nacisnal klakson, klnac glosno. Gina zaslonila oczy. Profesor objal mnie, wtulajac twarz w moje kolana, a Przycmiony, ku mojemu nieklamanemu zaskoczeniu, zaczal krzyczec mi nad uchem jak dziewczyna. Sfrunelismy ze wzgorza, pedzac obok bardzo zaskoczonej kobiety w volvo oraz oszolomionej pary Japonczykow w mercedesie, ktorzy zdazyli w pore nacisnac hamulec, wiec udalo im sie na nas nie wpasc. 154 Na nastepnych dwoch pasach ruchu nie mielismy tyle szczescia. Kiedy gnalismy w poprzek autostrady, w nasza strone, trabiac glosno, sunal ciagnik z napisem TOM CAT na przedniej kracie. Napis zblizal sie szybko, az w pewnym momencie przestalam go widziec, poniewaz znalazl sie nad dachem naszego samochodu...Zamknelam oczy, wiec nie bylam pewna, czy uderzenie, ktore poczulam, bylo wytworem wyobrazni, poniewaz oczekiwalam katastrofy, czy tez rzeczywiscie cos w nas rabnelo. Jednak moja glowa odskoczyla gwaltownie do tylu, zupelnie jak w wesolym miasteczku, kiedy wagonik skreca o dziewiecdziesiat stopni. Kiedy otworzylam oczy, zaczelam podejrzewac, ze uderzenie nie nastapilo tylko w mojej glowie, poniewaz wokol wszystko wirowalo jak na karuzeli. Tylko ze nie bylismy na karuzeli. Siedzielismy w ramblerze, ktory krecil sie po autostradzie jak bak. Az nagle, z koszmarnym lomotem, hukiem rozbitego szkla i kolejnym poteznym wstrzasem, samochod znieruchomial. A kiedy dym i kurz opadly, stwierdzilismy, ze wjechalismy do Biura Informacji Turystycznej w Carmelu. Do szyby przy-kleil nam sie plakat z napisem WITAMY W N A S Z Y M MIESCIE! 16 Zabili moj samochod.Tylko tyle Spiacy byl w stanie wykrztusic. Powtarzal to w kolko od chwili, kiedy wyczolgalismy sie ze zlomowiska, ktore do niedawna bylo ramblerem. 155 -Moj samochod. Zabili moj samochod.Niewazne, ze to wlasciwie nie byl samochod Spiacego. Raczej samochod rodzinny, ewentualnie samochod do uzytku mlodszych czlonkow rodziny. Niewazne rowniez, ze Spiacy nie potrafil powiedziec, kim byli owi tajemniczy "oni", ktorych podejrzewal o zamordowanie swojego wozu. Powtarzal to wciaz i wciaz od nowa, a rzecz polegala na tym, ze im czesciej to powtarzal, tym wiekszej grozy nabieralo to zdanie. Poniewaz, rzecz jasna, to nie samochod ktos usilowal zamordowac. O, nie. To ludzie w samochodzie mieli byc ofiarami. Albo, scisle rzecz biorac, jedna osoba. Ja. Nie sadze, zebym byla prozna. Naprawde uwazam, ze to z mojego powodu ktos przecial linke hamulcowa ramblera. Tak jest, przecial i w zwiazku z tym wyciekl caly plyn hamulcowy. Samochod, starszy nawet od mojej mamy - chociaz nie tak stary jak ojciec D - posiadal tylko jedna linke hamulcowa, co ulatwilo tego rodzaju zamach. Zastanowmy sie, kto moglby pragnac, zebym zniknela w chmurze ognia... Och, zaraz juz wiem! Josh Saunders, Car-rie Whitman, Mark Plusford i Felicja Bruce? Jestem genialna. Nie moglam, oczywiscie, podzielic sie z nikim swoimi podejrzeniami. Nie z policja, ktora spisala raport z wypadku. Nie z pracownikami pogotowia, ktorzy nie mogli uwierzyc, ze poza paroma siniakami, zadne z nas nie odnioslo powaznych obrazen. Nie z pracownikami pomocy drogowej, ktorzy przyjechali, zeby odholowac to, co zostalo z ramblera. Nie z Michaelem, ktory, opusciwszy parking tuz przed nami, uslyszal, ze cos sie dzieje 156 i wrocil, a potem jako jeden z pierwszych pomagal nam wydostac sie z wraka.Ani, naturalnie, z mama czy ojczymem, ktorzy pojawili sie w szpitalu bladzi i przerazeni, powtarzajac. " T o cud, ze zadne z was nie jest ranne" oraz "Teraz bedziecie jezdzic wylacznie land-roverem". Co poprawilo humor Przycmionemu. W land-roverze bylo znacznie wiecej miejsca niz w ramblerze. Pewnie wyobrazil sobie, ze w land-roverze przejscie do poziomu z Debbie Man-cuso nie bedzie zadnym problemem. -Po prostu nie jestem w stanie zrozumiec - powiedziala mama duzo pozniej, kiedy skonczyly sie przeswietlenia, bada nie wzroku, opukiwanie i obmacywanie, i personel szpitala pozwolil nam wreszcie wrocic do domu. Siedzielismy w sali Peninsula Pizza, miejscu pracy Spiacego, jedynego lokalu, w ktorym da sie znalezc stolik dla szesciu, siedmiu osob bez rezerwacji. Dla kogos z zewnatrz musielismy wygladacjakjed- na wielka szczesliwa rodzina (coz, z wyjatkiem Giny, ktora tro che odstawala, chociaz nie az tak, jak mogloby sie wydawac) swietujaca z jakiejs okazji, na przyklad zwyciestwa w meczu pilkarskim. Tylko my wiedzielismy, ze powodem, dla ktorego urzadzilismy te drobna uroczystosc, jest fakt, iz nadal zyjemy. -To cud - ciagnela mama. - Lekarze z pewnoscia tak uwaza ja. To, ze nikt z was nie zostal powaznie ranny. Profesor zademonstrowal swoj lokiec, skaleczony kawalkiem szkla, kiedy wyczolgiwal sie z samochodu. -To moglaby byc bardzo powazna rana - oznajmil urazonym dziecinnym glosem - gdyby ulegla zanieczyszczeniu. -Och, kochanie. - Mama wyciagnela rcke i poglaskala go po glowie. - Wiem. Byles taki dzielny, kiedy zakladano ci szwy. 157 Pozostali przewrocili oczami. Profesor przez cala noc robil cyrk w zwiazku z ta rana. Ale to uszczesliwialo i jego, i moja mame. Kiedy probowala poglaskac mnie, prawie zlamalam reke, usilujac sie od tego wykrecic.-To nie byl cud - powiedzial Andy - ale zwykle szczescie, ze nie zgineliscie wszyscy na miejscu. -Szczescie to nic - stwierdzil Spiacy. - Uratowaly nas moje wyjatkowe, wysokiej klasy umiejetnosci kierowcy. Niechetnie to przyznaje, ale Spiacy mial racje. (Skad u niego taki wyszukany jezyk? Czyzby wkuwal do egzaminow za moimi plecami?) Zanim wpadlismy na szybe, prowadzil pozbawiony hamulcow samochod niczym rasowy rajdowiec. Bylam w stanie zrozumiec, dlaczego Gina nie strzasala jego ramienia i wpatrywala sie w niego z nabozenstwem. Ze wzgledu na szacunek, jakiego nabralam dla Spiacego, nie ogladalam sie, nawet zeby zobaczyc, co on i Gina robia w drodze powrotnej z tylu auta. Przycmiony z pewnoscia sie obejrzal. A cokolwiek to bylo, wprawilo go w tak paskudny nastroj, w jakim go jeszcze nie widzialam. Lomot jego krokow w pokoju i nastawiony na caly regulator Marylin Manson tylko zdenerwowaly Andy'ego, ktory przeszedl od pokornej wdziecznosci za cudowne ocalenie jego "chlopcow - i ciebie, Suze. Och, i Giny takze" do mogacej przyprawic o apopleksje wscieklosci w zwiazku z muzyka, ktora okreslal jako "zabojcza trucizne dla umyslu". Bylam sama w pokoju - Gina zniknela w niewiadomej czesci domu; no, dobra, wiedzialam, gdzie jest, po prostu nie chcialam o tym myslec - i halas na korytarzu mi nie przeszkadzal. Dzieki niemu, jak sobie uswiadomilam, nikt nie uslyszy nieprzyjemnej rozmowy, jaka mialam przeprowadzic. 158 -Jesse! - zawolalam, zapalajac swiatlo i rozgladajac sie, czygo gdzies przypadkiem nie ma. Nie zauwazylam jednak ani sladu jego czy Szatana. - Jesse, gdzie jestes? Potrzebuje cie. Duchy to nie psy. Nie przychodza na zawolanie. W kazdym razie nigdy tego nie robily. Nie ze mna. Tylko ostatnio - o tym nie zdazylam jeszcze porozmawiac z ojcem Dominikiem -znajome duchy pojawialy sie ni stad, ni zowad, kiedy pomyslalam o nich chocby przelotnie. Powaznie. Wystarczylo pomyslec o ojcu i prosze, stawal przede mna. Chyba nie musze wspominac, jakie to bylo krepujace, kiedy zdarzalo mi sie akurat wtedy, gdy bralam prysznic czy mylam wlosy. Zastanawialam sie, czy to moze dlatego, ze z wiekiem rosla moja moc jako posredniczki. Gdyby tak jednak bylo, to, naturalnie, ojciec Dominik musialby byc znacznie lepszym mediatorem ode mnie. A nie byl. Innym, ale nie lepszym. Z pewnoscia nieobdarzo-nym wieksza moca. Nie potrafil wezwac ducha mysla. Tak mi sie przynajmniej wydawalo. Jakkolwiek bylo, mimo ze duchy nie stawiaja sie na wezwanie, Jesse zawsze ostatnio tak sie wlasnie zachowywal. Zjawil sie przede mna w migotliwej chmurce, a potem stal, wpatrujac sie we mnie, jakbym zeszla z planu Jezdzca piekiel w pelnym kostiumie. Czy moge jednak zauwazyc, ze nie wygladalam ani w polowie na tak zmarnowana, jak sie czulam? -Nombre de Dios, Susannah - powiedzial, blednac w widocz ny sposob (coz, w kazdym razie jak na chlopaka, ktory nie zyje). -Co ci sie stalo? Popatrzylam na siebie. No dobra, bluzke mialam brudna i podarta, podkolanowki opadaly mi na buty. Ale przynajmniej wlosy, wzburzone na wietrze, nie wygladaly najgorzej. 159 -Jakbys nie wiedzial - mruknelam nadasana, siadajac na lozku i sciagajac buty - Zdaje sie, obiecales, ze bedziesz przy nich robil za nianie, zebysmy razem z ojcem Dominikiem mieli czas popracowac nad Michaelem.-Nianie? - Jesse zmarszczyl ciemne brwi. - Bylem z Aniolami przez caly dzien, jesli o to ci chodzi. -Och, zgadza sie... Co mowisz? Ze udales sie z nimi na mala wycieczke na szkolny parking, zeby przeciac linke ha mulcowa ramblera? Jesse usiadl obok mnie na lozku. -Susannah. - Nie spuszczal z mojej twarzy ciemnych oczu. - Czy cos sie dzisiaj stalo? -Owszem, wyobraz sobie. - Opowiedzialam mu, co zaszlo, chociaz moje wyjasnienia, na czym dokladnie polegalo uszkodzenie samochodu, byly troche pobiezne, ze wzgledu na moja totalna ignorancje na temat wszelkich spraw zwiazanych z technika oraz niewiedze Jesse'a na temat funkcjonowania samochodu. Za jego zycia jedyny srodkami lokomocji byly zaprzegi konne. Kiedy skonczylam, pokrecil glowa. -Susannah, to nie mogli byc Josh i reszta. Jak ci mowilem, spedzilem z nimi caly dzien. Zostawilem ich dopiero teraz, poniewaz mnie wezwalas. Nie mogli zrobic tego, co opisalas. Gdybym to zobaczyl, powstrzymalbym ich. -Ale jesli to nie byli Josh i pozostali, to kto mogl to zrobic? Nikt inny nie pragnie mojej smierci. W kazdym razie nie w tej chwili. Jesse wpatrywal sie we mnie intensywnie. -Jestes pewna, ze to ty bylas ta upatrzona ofiara, Susannah? -No pewnie, ze ja. - Wiem, ze to brzmi dziwnie, ale mysl, ze na planecie Ziemi mogl byc ktos bardziej ode mnie wart tego, zeby go zamordowac, niemal mnie urazila. Musze stwier-160 dzic, ze szczyce sie liczba wrogow, jakich zdolalam pozyskac. W fachu posredniczym zawsze uwazalam za dobry znak, jesli kupa ludzi zyczyla mi smierci. -Jesli nie ja, to kto? - parsknelam smiechem. - Czyzbys podejrzewal, ze ktos chce dopasc Profesora? Jesse jednak pozostal powazny. -Pomysl, Susannah - nalegal. - Czy w samochodzie nie bylo kogos, kogo ktos inny moglby chciec widziec ciezko rannym albo nawet zabitym? Spojrzalam na niego, mruzac oczy. -Cos wiesz - stwierdzilam bezbarwnym tonem. -Nie. - Jesse pokrecil glowa. - Ale... -Ale co? Boze, nienawidze, kiedy rzucasz takie tajemnicze ostrzezenia. Powiedz mi po prostu. -Nie. - Znow pokrecil glowa. Tym razem energiczniej. - Pomysl, Susannah. Westchnclam. Kiedy wpadal w taki nastroj, nie dalo sie z nim dyskutowac. Trudno miec do niego pretensje, ze chcial sie bawic w pana Miyagi i Karate Kida. W koncu, co on ma lepszego do roboty. Wypuscilam ze swistem powietrze, az mi grzywka zafalowala. -W porzadku - powiedzialam. - Ludzie, ktorzy nie przepa daja za kims, poza mna... Niech sie zastanowie. - Ozywilam sie. - Debbie i Kelly nie sa zachwycone Gina. Odbylysmy krot kie, nieprzyjemne starcie w toalecie tuz przed tym, jak to sie stalo. To jest, ten wypadek. - Zmarszczylam brwi. - Nie wy obrazam sobie jednak, zeby przeciely linke hamulcowa, aby sie jej pozbyc. Po pierwsze, watpie, zeby w ogole wiedzialy, co to jest linka hamulcowa ani gdzie jest. Po drugie, moglyby sie pobrudzic, wlazac pod samochod. Wiesz, zlamac paznokiec, wysmarowac wlosy olejem... Debbie pewnie by sie nie przejela, I ll-Kraksawgorach lol ale Kelly? Na pewno nie. W dodatku musialyby zdawac sobie sprawe, ze moglyby doprowadzic do smierci Spiacego i Przycmionego, a tego by nie chcialy. -Oczywiscie, ze nie - powiedzial cicho Jesse. Ten jego beznamietny ton, ktorym wymowil te slowa, na prowadzil mnie na trop. -Przycmiony? - Spojrzalam na niego z niedowierzaniem. - Kto chcialby, zeby zginal Przycmiony? Albo, na przyklad, Spia-cy? Ci chlopcy sa tacy... tepi. -Czy zaden z nich - zapytal Jesse tym samym beznamietnym tonem - nie zrobil czegos, co moglo kogos rozgniewac? -No, pewnie - stwierdzilam. - Spiacy niekoniecznie, ale Przycmiony? Zawsze robi kretynskie dowcipy w rodzaju rozrzucania ludziom ksiazek po calej klasie... - Glos mi zamarl. Pokrecilam glowa. -Nie - powiedzialam. - To niemozliwe. -Jestes pewna?. - Nie, nie rozumiesz. - Wstalam i zaczelam chodzic po pokoju. W ktoryms momencie przez okno wslizgnal sie Szatan. Usiadl na podlodze u stop Jesse'a, lizac sie zawziecie swoim przypominajacym papier scierny jezorem. -To znaczy, on tam byl - wyjasnilam. - Michael byl tam zaraz potem, jak to sie stalo. Pomogl nam wysiasc z samochodu. On... - Ostatni raz widzialam Michaela w momencie, gdy zamykaly sie za mna, Gina, Spiacym, Przycmionym i Profesorem drzwi karetki. Twarz Michaela byla blada, nawet bardziej niz zwykle - i zmartwiona. Nie. -To po prostu... - Doszlam do rozkladanego lozka Giny, za nim odwrocilam sie ponownie twarza do Jesse'a. - To po prostu niemozliwe. Michael nigdy nie zrobilby czegos takiego. Jesse sie rozesmial. Nie bylo jednak w tym smiechu wesolosci. 162 -Naprawde? Znam czworo ludzi, ktorzy mogliby miec odmienne zdanie na ten temat.-Ale dlaczego mialby to zrobic? - Pokrecilam glowa tak mocno, zeby wlosy zafalowaly. - To znaczy, Przycmiony to dupek, to prawda, ale zeby chciec go zamordowac? I kilkoro niewinnych ludzi na dodatek? Ze mna wlacznie? - Odwrocilam urazone spojrzenie od Szatana, ktory ssal lape, probujac usunac brud spomiedzy poduszeczek. - Michael nie moglby z pewnoscia pragnac mojej smierci. Jestem jego szansa na partnerke na balu szkolnym! Jesse milczal. I podczas tej chwili ciszy cos sobie przypomnialam. A to spowodowalo, ze zaparlo mi dech w piersiach. -O Boze - jeknclam, opadajac na rozkladane lozko. Na twarzy Jesse'a obojetnosc zastapil niepokoj. -Co sie dzieje, Susannah? Zle sie czujesz? Skinelam glowa. -Och, tak... - Wpatrywalam sie niewidzacym wzrokiem w sciane naprzeciwko. - Chyba sie pochoruje, Jesse... on mnie pytal, czy chcialabym z nim pojechac. Tuz przedtem, jak to sie stalo. Nalegal, zebym z nim pojechala. A kiedy Spiacy oswiadczyl, ze musze jechac z nimi albo powie mamie, myslalam, ze sie pobija. -Oczywiscie - odezwal sie Jesse bardzo, jak na niego, suchym tonem. - Bal sie, ze jego... jak to nazwalas? A, tak... partnerka na bal zginie. -O Boze! - Podnioslam sie i zaczelam znowu chodzic tam i z powrotem. - O Boze, dlaczego? Dlaczego Przycmiony? To znaczy, on jest chamem i w ogole, ale dlaczego Michael mialby chciec go zabic? Na to Jesse calkiem spokojnie: -Byc moze z tego samego powodu, z ktorego zabil Josha i pozostalych. 163 Znieruchomialam. Powoli odwrocilam glowe w jego strone. Przypomnialam sobie, co powiedzial Przycmiony - mialam wrazenie, ze tygodnie temu, ale w gruncie rzeczy jeden czy dwa dni wczesniej. Rozmawialismy o wypadku, w ktorym zginely Anioly z RLS, i Przycmiony powiedzial cos o Marku Pulsfordzie. "Bylismy razem na imprezie. W zeszlym miesiacu, w dolinie".Na tej samej imprezie, pomyslalam, czujac, ze robi mi sie zimno, podczas ktorej Lila Meducci wpadla do basenu? W sekunde pozniej, nie mowiac Jesse'owi ani slowa, otworzylam drzwi, zrobilam trzy kroki w poprzek korytarza i zaczelam walic z calej sily w drzwi pokoju Przycmionego. -Uspokojcie sie! - wrzasnal Przycmiony. - Juz przyciszylem! -Nie chodzi o muzyke! - krzyknelam. - Chodzi o cos innego. Moge wejsc? Uslyszalam brzek odkladanej sztangi, a potem Przycmiony burknal: -Tak, chyba tak. Polozylam reke na klamce i nacisnelam. Chcialabym cos w tym miejscu zaznaczyc. Bylam w pokoju Profesora. Wiele razy, poniewaz jest on tym z moich przyrodnich braci, do ktorego udaje sie zawsze, mimo ze jest trzy klasy nizej ode mnie, jesli mam jakis problem z praca domowa. Bylam nawet w pokoju Spiacego, poniewaz zazwyczaj trzeba nim mocno potrzasnac, zeby w pore sie obudzil i odwiozl nas do szkoly. Ale nigdy, przenigdy nie wchodzilam do pokoju Przycmionego. Prawde mowiac, mialam nadzieje, ze nie zaistnieje sytuacja, w ktorej wypadnie mi przekroczyc ten wlasnie prog. Teraz jednak taka sytuacja zaistniala. Wciagnelam gleboko powietrze i weszlam. 164 W srodku bylo ciemno. A to z powodu decyzji Przycmionego, zeby trzy sciany pomalowac na fioletowo, a jedna na bialo -to barwy druzyny zapasniczej Akademii Misyjnej. Wybral tak ciemny odcien fioletowego, ze wydawal sie prawie czarny. Mrok lagodzil jedynie plakat z Michaelem Jordanem, wzywajacym patrzacych, zeby Po PROSTU TO ZROBILI.Na podlodze rozposcieral sie gesty dywan brudnych skarpetek i bielizny. W powietrzu unosil sie ostry zapach stanowiacy mieszanine potu i pudru dla dzieci. Nie byl to zapach koniecznie nieprzyjemny, chociaz wolalabym, zeby moje ubrania nie przesiakly podobna wonia. Przycmionemu to jednak nie przeszkadzalo. -No? Lezal na plecach na wyscielanej lawce. Nad jego piersia wisiala sztanga na stojaku. Nie zgadne, jakie ciezary podnosil, ale jestem absolutnie przekonana, ze po odpowiedniej liczbie powtorzen, nie mialby problemu z wystawieniem Debbie Man-cuso za okno w razie pozaru. A do tego wlasnie dziewczynie przydaje sie chlopak, czyz nie? -Przyc... - Ponownie wciagnelam powietrze. Co z tym pudrem dla dzieci? Zaraz. Nie mowcie mi. Nie chcc wiedziec. -Brad, czy byles na tej imprezie w dolinie, kiedy Lila Meducci wpadla do basenu? Przycmiony wyciagnal reke, chwytajac sztange. Uniosl ja, pozwalajac mi delektowac sie widokiem swoich nadmiernie owlosionych pach. Powstrzymalam okrzyk obrzydzenia. -O czym ty mowisz? - mruknal. -O Lili Meducci. Przycmiony opuscil sztange, tak ze znalazla sie tuz nad jego piersia. Jego bicepsy nabrzmialy do rozmiarow melona. Pozwole sobie zauwazyc, ze normalnie na widok meskich bicepsow tej wielkosci ugielyby sie pode mna kolana. Te bicepsy 165 jednakowoz nalezaly do Przycmionego, moglam wiec jedynie przelknac sline, majac nadzieje, ze pizza pepperoni, ktora zjadlam na obiad, pozostanie tam, gdzie byla.-Mlodszej siostrze Michaela - ciagnelam. - O malo sie nie utopila w zeszlym miesiacu na przyjeciu w dolinie. Zastana wialam sie, czy to ta sama impreza, na ktorej spotkales Marka Pulsforda. Sztanga podskoczyla do gory. -Moze - steknal Przycmiony. - Nie wiem. A co cie to obchodzi? -Brad, to wazne. Jakbys tam byl, to chybabys pamietal. Musialbys zauwazyc karetke. -Pewnie tak - mruknal miedzy kolejnymi powtorzeniami. - Bylem dosc wstawiony. -Nie jestes pewien, czy dziewczyna o malo nie utopila sie przed twoim nosem? - W najbardziej sprzyjajacych okolicznosciach nie mam zbyt wiele cierpliwosci do Przycmionego. W tym konkretnym wypadku moja tolerancja wobec jego glupoty spadla do poziomu dotychczas niespotykanego. Przycmiony z loskotem odlozyl sztange. Nastepnie usiadl i spojrzal na mnie z irytacja. -Posluchaj, jesli ci powiem, ze tam bylem, to co zrobisz? Pobiegniesz do mamy i taty? Wiec po co mam z toba rozma wiac? Powaznie, Suze. Dlaczego? Nie liczac zaskoczenia tym, ze Przycmionemu tez sie po-chrzanilo i moja matke nazwal "mama", bylam przygotowana na to pytanie. -Nie pobiegne - zapewnilam. - Przysiegam, ze nic nie po wiem, Brad. Ale musze wiedziec. Nadal patrzyl podejrzliwie. -Dlaczego? Zeby moc opowiedziec o tym tej swojej dzi wacznej przyjaciolce albinosce, ktora umiesci to w szkolnej 166 gazecie? "Brad Ackerman stal jak skonczony dupek, podczas gdy dziewczyna o malo nie umarla". O to chodzi?-Przysiegam, ze nie. Wzruszyl ramionami. -Swietnie - mruknal. - Wiesz co? Guzik mnie to obchodzi. I tak mam spieprzone zycie. Nie mam nadziei, ze dojde do stu szescdziesieciu osmiu przed zawodami w sekcji i jest zupelnie jasne, ze twoja przyjaciolka Gina woli Jake'a ode mnie. - Lyp nal na mnie podejrzliwie. - Zgadza sie? Przestapilam niepewnie z nogi na noge. -Nie wiem. Wydaje mi sie, ze obaj jej sie podobacie. -Pewnie - stwierdzil Przycmiony z sarkazmem. - To dlatego jest tutaj ze mna, zamiast zamykac sie z Jakiem i robic nie wiadomo co. -Jestem pewna, ze po prostu gadaja. -Jasne. - Przycmiony pokrecil glowa. To mnie odrobine poruszylo. Nigdy nie widzialam, zeby wygladal tak... po ludzku. Nie zdawalam sobie rowniez sprawy, ze ma jakies cele. O co chodzi z tymi stu szescdziesiecioma osmioma? I czy rzeczywiscie tak bardzo zalezy mu na Ginie, ze uwazal swoje zycie za "spieprzone", skoro ona nie okazuje mu wzgledow? Dziwne. Naprawde dziwne. -Pytasz o te impreze w dolinie? Bylem tam. W porzadku? Zadowolona? Jak powiedzialem, ubzdryngolilem sie. Nie wi- dzialemjakwpadla. Zauwazylemja, dopiero ja kktos ja wycia gnal. - Znowu pokrecil glowa. - To nie bylo dobre, wiesz? Po pierwsze, w ogole jej tam nie powinno byc. Nikt jej nie zapra szal. Jesli alkohol tak dziala na czlowieka, powinien sie trzy mac od niego z daleka, rozumiesz? Ale niektore z tych dziew czyn sa gotowe na wszystko, zeby tylko sie do nas wkrecic. Zmarszczylam brwi. - Nas? 167 Spojrzal na mnie j a k na glupia.-Wiesz. Byc ze sportowcami. Z ludzmi, ktorzy sa lubiani i popularni. Siostra Meducciego - nie wiedzialem, ze to ona, dopoki twoja mama nie powiedziala o tym przy stole - do nich nalezala. Zawsze krecila sie w poblizu, probujac sie umowic z ktoryms z chlopakow z druzyny. Zeby rowniez byc popularna, rozumiesz? Rozumialam. Nagle zrozumialam wszystko az za dobrze. Dlatego bez slowa opuscilam pokoj Przycmionego. Co mialam powiedziec. Dowiedzialam sie, czego chcialam. Chyba wiedzialam o tym juz przedtem. Po prostu nie chcialam przyjac tego do wiadomosci. Teraz jednak sprawa byla jasna. Podobnie jak Michael Me-ducci, uznalam, ze nie mam wyboru. Tak samo, jak Michaela Meducciego nalezalo mnie powstrzymac. Tylko ze tak nie myslalam. Nie wtedy. T a k samo, jak Michael. 17 iedy wrocilam z wizyty u Przycmionego, Gina byla w pokoju. Za to Jesse i Szatan znikneli. Co mi akurat odpowiadalo.-Czesc - rzucila Gina, podnoszac glowe znad paznokcia u stopy, ktory wlasnie malowala. - Gdzie bylas? Przeszlam obok niej i zaczelam wyswobadzac sie ze szkolnego stroju. -U Przycmionego w pokoju - wyjasnilam. - Posluchaj, kryj mnie, dobrze? - Wskoczylam w dzinsy i zaczelam sznurowac 168 adidasy. - Przez jakis czas mnie nie bedzie. Powiedz im, ze jestem w wannie. Najlepiej pusc wode. Powiedz, ze znowu boli mnie brzuch.-Zaczna podejrzewac, ze masz endometrioze albo cos. - Gina przygladala sie, jak wciagam przez glowe czarny golf. - Dokad sie wybierasz? -Na dwor - ucielam. Wlozylam wiatrowke, ktora mialam na sobie tamtego wieczoru na plazy. lym razem wlozylam do kieszeni czapke i rekawiczki. -Och, pewnie, na dwor. - Gina pokrecila glowa, wyraznie zaniepokojona. - Suze, nic ci nie jest? -Oczywiscie, ze nie. Dlaczego pytasz? -Patrzysz tak troche... dziko. -Wszystko w porzadku - zapewnilam. - Doszlam tylko do tego, co i jak. -Jak i co? - Gina zakrecila buteleczke z lakierem i wstala. - Suze, o czym ty mowisz? -Tb, co sie dzisiaj stalo. - Stanclam na lawie przy oknie. - Z linka hamulcowa. Michael to zrobil. -Michael Meducci? - Gina spojrzala na mnie, jakbym spadla z ksiezyca. - Suze, jestes pewna? -Jak tego, ze tu stoje. -Ale dlaczego? Dlaczego mialby to zrobic? Myslalam, ze sie w tobie zakochal. -We mnie, moze. - Wzruszylam ramionami i otworzylam szerzej okno. - Ma jednak pretensje do Brada. -Brad? A co on takiego zrobil Michaelowi Meducciemu? -Stal w poblizu - powiedzialam - i pozwolil jego siostrze umrzec. No, prawie. Spadam, dobrze, Gino? Wyjasnie wszystko, jak wroce. Potem wysunelam sie przez okno, na dach nad gankiem. Bylo ciemno, chlodno i cicho, jesli nie liczyc swierszczy oraz 169 odleglego szumu fal. A moze to szum autostrady? Nie bylam w stanie tego stwierdzic. Nasluehiwalam przez minute, zeby sie upewnic, czy nikt na dole mnie nie uslyszal, a potem podeszlam do rynny i skulilam sie, gotowa do skoku, wiedzac, ze sosnowe igly posluza mi za materac.-Suze! - Swiatlo plynace z wykuszowego okna mojego po koju przeslonil jakis cien. Obejrzalam sie przez ramie. Gina wychylala sie przez parapet, patrzac na mnie z niepokojem. -Czy nie powinnysmy... - W jakims odleglym zakatku mozgu odnotowalam, ze Gina jest przerazona. - To znaczy, czy nie powinnysmy wezwac policji? Jesli to o Michaelu to prawda... Poslalamjej spojrzenie,jakby proponowala... coz, zeby skoczyc z mostu Golden Gate. -Policji? - powtorzylam. - Absolutnie nie. To sprawa miedzy Michaelem a mna. -Suze... - Gina pokrecila glowa, wprawiajac w ruch warkoczyki. - To powazna sprawa. Ten chlopak jest morderca. Naprawde uwazam, ze powinnysmy zwrocic sie do zawodowcow... -Jestem zawodowcem - stwierdzilam urazona. - Pracuje jako mediatorka, nie pamietasz? To Ginie nie dodalo otuchy. -Ale... no, co zamierzasz zrobic, Suze? Usmiechnelam sie pocieszajaco. -Och, to proste. Pokaze mu, co sie dzieje, kiedy ktos probu je zabic kogos, na kim mi zalezy. A potem skoczylam w ciemnosc. Nie zdobylam sie na to, zeby zabrac land-rovera. Och, jasne, postanowilam popelnic cos w rodzaju morderstwa, ale jezdzic bez prawajazdy? Nie ma mowy! Zamiast tego wyciagnelamjed- 170 na z wyscigowek, ktore Andy upchal pod sciana garazu. Pare sekund pozniej gnalam w dol ze wzgorza, a z oczu ciekly mi lzy. Nie dlatego ze plakalam, tylko z powodu zimnego wiatru.Zadzwonilam do Michaela z automatu. Odebrala starsza kobieta, jego matka, jak sadze. Zapytalam, czy moge rozmawiac z Michaelem. Odpowiedziala: " T a k, oczywiscie" z tym charakterystycznym zadowoleniem, jakie okazuja matki, kiedy do ich dziecka dzwoni po raz pierwszy przedstawiciel plci przeciwnej. Wiem, co mowie. Moja mama mowi takim tonem za kazdym razem, kiedy dzwoni do mnie chlopak, a ona akurat odbiera. Trudno ja winic. To zdarza sie tak rzadko. Pani Meducci musiala uprzedzic Michaela, ze dzwoni dziewczyna, bo powiedzial "czesc" glosem grubszym niz zwykle. -Michael? - zapytalam, zeby sie upewnic, czy to przypadkiem nie jego ojciec. -Suze? - powiedzial juz normalnym glosem. - O moj Boze, Suze, tak sie ciesze, ze to ty. Dostalas moja wiadomosc? Dzwonilem z dziesiec razy. Pojechalem za karetka do szpitala, ale nie wpuscili mnie na oddzial. Tylko wtedy, gdybys miala zostac, jak powiedzieli. Ale tak sie nie stalo, prawda? -Nie. Jestem zdrowa jak ryba. -Dzieki Bogu. Och, Suze, nie masz pojecia, jak sie przerazilem, kiedy uslyszalem ten trzask i uswiadomilem sobie, ze to ty... -Tak - przerwalam mu. - To bylo straszne. Posluchaj, Mi-chael, jestem w kropce pod wieloma wzgledami i pomyslalam, ze moze moglbys mi pomoc. -Wiesz, Suze, ze zrobie dla ciebie wszystko. Owszem. Na przyklad zabije twojego przyrodniego brata i najlepsza przyjaciolke. -Jestem kolo Safeway - powiedzialam. - To dluga historia. Zastanawialam sie, czy dalbys rade... 171 -Bede tam za trzy minuty - rzucil Michael i odlozyl sluchawke. Przyjechal za dwie. Ledwie zdazylam ustawic rower miedzy pojemnikami na smieci na tylach sklepu, ajuz zajechal na miejsce wypozyczonym zielonym sedanem, zagladajac przez jasno oswietlone okna supermarketu, jakby spodziewal sie zobaczyc, jak kolysze sie na mechanicznym koniku czy cos w tym stylu. Podeszlam do samochodu od strony parkingu i zapukalam w szybe od strony pasazera. Michael odwrocil sie gwaltownie. Na moj widok jego twarz - bledsza niz zwykle w fosforyzujacym swietle - zlagodniala. Pochylil sie, otwierajac drzwi. -Wskakuj - zawolal wesolo. - Rany, nie wiesz, jak sie ciesze, ze cie widze w jednym kawalku. -Tak? Coz, ja tez. To znaczy, ciesze sie, ze jestem w jednym kawalku. Cha, cha! -Cha, cha. - Smiech Michaela nie brzmial sarkastycznie, jak moj, raczej nerwowo. Tak, w kazdym razie, wolalam to uslyszec. -Coz - powiedzial, kiedy tak siedzielismy przed supermarketem, z wlaczonym silnikiem. - Chcesz, zebym cie zawiozl, eee, do domu? -Nie. - Odwrocilam glowe, zeby spojrzec mu w oczy. Mozna by sie zastanawiac, co, sie dzieje w ludzkiej glowie w chwili, kiedy czlowiek zamierza zrobic cos, co moze skonczyc sie czyjas smiercia. Coz, powiem wam. Nie za wiele. Zauwazylam, ze w samochodzie Michaela dziwnie pachnie. Zastanawialam sie, czy poprzedni uzytkownik rozlal w nim wode kolonska czy cos. Potem zdalam sobie sprawe, ze zapach wody kolonskiej pochodzi, od Michaela. Widocznie chlapnal na siebie odrobine Caroliny Herrery dla mezczyzn, zanim wybral sie na spotkanie ze mna. Jakie to mile. 172 -Mam pomysl - jakby wlasnie w tej chwili przyszlo mi toglowy. - Jedzmy na punkt. Rece Michaela spadly z kierownicy. Pospiesznie umiescil je na niej z powrotem, w pozycji "druga i czwarta", jak przystalo na dobrego kierowcc. -Slucham? -Na punkt. - Pomyslalam, ze moze nie jestem dostatecznie pociagajaca czy cos. Wyciagnelam wiec reke, kladac ja na jego ramieniu. Mial na sobie zamszowa kurtke. Czubkami palcow wyczulam pod miekkim zamszem biceps, rownie twardy i nabrzmialy, jak u Przycmionego. -N o, wiesz... Cudowny widok. N o c jest taka piekna... Michael nie tracil czasu. Zaczal wyjezdzac z parkingu, za nim zdazylam zdjac reke z jego ramienia. -Swietnie - powiedzial. Jego glos brzmial moze odrobine piskliwie, wiec odchrzaknal i dodal z wicksza pewnoscia siebie: -To znaczy, bardzo chetnie. Pare chwil pozniej pedzilismy autostrada nad brzegiem Pacyfiku. Byla dopiero dziesiata, ale na szosie nie roilo sie od samochodow. Jak to wieczorem w zwykly dzien tygodnia. Zastanawialam sie, czy mama Michaela, zanim wyszedl z domu, polecila mu wrocic o okreslonej porze. Zastanawialam sie, czy bedzie sie martwila, kiedy dlugo go nie bedzie. Ile godzin poczeka, zanim zdecyduje sie zadzwonic na policje? Albo do szpitala? . - Nikt wiec - odezwal sie Michael - nikt nie zostal ranny, tak? -Nie - odparlam. - Nikt nie zostal ranny. -To dobrze. -Naprawde? - Udawalam, ze wygladam przez okno, ale tak naprawde obserwowalam odbicie Michaela. -Co masz na mysli? - zapytal szybko. 173 Wzruszylam ramionami.-Nie wiem. Tylko ze... no, wiesz. Brad. -Och. - Zachichotal krotko. Nie bylo w tym smiechu rozbawienia. - Tak, Brad. -Wiesz, usiluje dojsc z nim do ladu - powiedzialam. - Ale to trudne. Czasami straszny z niego cham. -Moge sobie wyobrazic - mruknal Michael. Dosc obojetnie. Obrocilam sie w jego strone. -Wiesz, co dzisiaj powiedzial? - zapytalam. Nie czekajac na odpowiedz, ciagnelam: - Powiedzial, ze byl na tej imprezie. Tej, na ktorej twoja siostra wpadla do basenu. Nie wydaje mi sie, zeby Michael tylko w mojej wyobrazni zacisnal silniej rece na kierownicy. -Powaznie? -Owszem. Szkoda, ze nie slyszales, co jeszcze mowil. Twarz Michaela, zwrocona profilem do mnie, stala sie bar dzo ponura. -Co powiedzial? Bawilam sie pasem bezpieczenstwa. -Nie, nie powinnam ci o tym mowic. -Chcialbym wiedziec. Powaznie. -Ale to takie wstretne. -Powiedz. - Glos Michaela brzmial bardzo spokojnie. -W porzadku. Powiedzial mniej wiecej, ze twoja siostra dostala to co chciala, bo, po pierwsze, w ogole nie powinna byc na tej imprezie, bo nikt jej nie zapraszal. Miala byc tylko smie tanka towarzyska, sami popularni. Mozesz w to uwierzyc? Michael bardzo uwaznie wyminal ciezarowke. -Tak - powiedzial cicho. - Otoz moge. -Smietanka towarzyska. Cos takiego powiedzial. Popularni ludzie. - Pokrecilam glowa. - Co to znaczy "popularni"? Bardzo jestem ciekawa. Czy twoja siostra byla niepopularna? Dla- 174 czego? Bo nie grala w szkolnej druzynie? Nie byla cheerlider-ka? Nie ubierala sie wlasciwie? O co chodzi?-O wszystkie te rzeczy - powiedzial Michael rownie cicho. -Jakby cos z tego mialo znaczenie. Jakby inteligencja i zrozumienie dla innych ludzi w ogole sie nie liczyly. Nie, liczy sie tylko to, czy przyjaznisz sie z wlasciwymi ludzmi. -Niestety bardzo czesto tak bywa. -Coz, mysle, ze to wszystko bzdura. Powiedzialam mu to. Bradowi. Powiedzialam cos takiego: "Wiec wy wszyscy staliscie tak po prostu, podczas gdy ta dziewczyna o malo nie zginela, bo nikt jej nie zaprosil?" Zaprzeczyl, oczywiscie. Ale ty wiesz, ze tak bylo. -Tak. - Jechalismy wzdluz Big Sur. Droga zwezala sie i robilo sie coraz mroczniej. - Owszem, tak. Gdyby moja siostra byla, no... Kelly Prescott, na przyklad, od razu ktos by ja wy-ciagnai, zamiast sie smiac. W bezksiezycowa noc trudno bylo dostrzec jego mine. Jedyne swiatlo saczylo sie z deski rozdzielczej, nadajac twarzy Michaela chorobliwy zielonkawy odcien. -Czy tak wlasnie bylo? - zapytalam. - Ludzie tak sie zacho wali? Smiali sie, podczas gdy ona sie topila? Skinal glowa. -Tak powiedzial policji jeden z sanitariuszy. Wszyscy mysleli, ze ona udaje. - Zasmial sie gorzko. - Moja siostra... ona tylko tego chciala, wiesz? Byc popularna. Byc jak oni. A oni po prostu stali. Po prostu stali, podczas gdy ona sie topila. -Tak. Slyszalam, ze wszyscy byli niezle pijani. - Wlacznie z twoja siostra, pomyslalam, ale nie powiedzialam tego glosno. -To ich nie usprawiedliwia. Ale oczywiscie zadnych konsekwencji nie bylo. Rodzice tej dziewczyny, ktora zorganizowala impreze, zaplacili grzywne. I tyle. Moja siostra moze nigdy sie nie ocknie, a oni tylko zaplacili grzywne. 175 Dotarlismy juz do zakretu przed punktem obserwacyjnym. Michael zatrabil. Z drugiej strony nikt nie nadjezdzal. Wjechal sprawnie na miejsce do parkowania, ale nie wylaczyl silnika. Siedzial tylko, wpatrujac sie w atramentowa ciemnosc morza i nieba.To ja wyciagnelam reke i przekrecilam kluczyk w stacyjce. Swiatelka na desce rozdzielczej zgasly, pograzajac nas w nieprzeniknionym mroku. W samochodzie panowala ogluszajaca cisza. Na drodze nie bylo ruchu. Wiedzialam, ze gdybym otworzyla okno, do srodka wdarlby sie szum wiatru i fal. Nie poruszylam sie jednak. Powoli ciemnosc za oknami stala sie bardziej przejrzysta. Bylam nawet w stanie zobaczyc linie horyzontu, gdzie czarne niebo stykalo sie z jeszcze ciemniejszym oceanem. Michael odwrocil glowc. -To byla Carrie Whitman - powiedzial. - Dziewczyna, kto ra wydala to przyjecie. Skinelam glowa. -Wiem. -Carrie Whitman - powtorzyl. - Carrie Whitman byla w tym samochodzie. Tym, ktory spadl z klifu w zeszla sobote wieczor. -Chcesz powiedziec - odezwalam sie cicho - tym, ktory zepchnales z klifu w zeszla sobote wieczor. Michael siedzial nieruchomo. Spojrzalam na niego, ale nie potrafilam odczytac wyrazu jego twarzy. Uslyszalam j e d n a k w j e g o glosie ton rezygnacji. -Ty wiesz. - To bylo raczej stwierdzenie niz pytanie. - My-slalem, ze tak moze byc. -Po tym, co sie stalo dzisiaj, to masz na mysli? - Odpielam pas. - Kiedy o malo mnie nie zabiles? -Tak mi przykro. - Schylil glowe i w koncu moglam zobaczyc jego oczy. Byly pelne lez. - Suze, nie wiem, j a k zdolam... - 176 -Nie bylo zadnego seminarium o zyciu pozaziemskimw tamtym instytucie, co? - Spojrzalam na niego gniewnie. - To znaczy, w zeszla sobote. Przyjechales tutaj i obluzowales sruby w barierce. Potem na nich zaczekales. Wiedziales, ze po tancach beda tedy przejezdzali. Wiedziales, ze przyjada i cze kales na nich. Uslyszales ten glupi klakson i wpadles na nich. Zepchnales ich z klifu. Zrobiles to z zimna krwia. Michael zachowal sie zaskakujaco. Wyciagnal reke i dotknal moich wlosow wmiejscu, gdzie wystawaly spod miekkiej czapki. -Wiedzialem, ze zrozumiesz. Od pierwszej chwili, kiedy cie zobaczylem, wiedzialam, ze ty, sposrod nich wszystkich, bedziesz ta, ktora zrozumie. Chcialo mi sie wymiotowac. On niczego nie chwytal. Absolutnie niczego. Czy on w ogole nie myslal o wlasnej matce? Biednej matce, ktora tak sie ucieszyla, kiedy zadzwonila do niego dziewczyna? Matce, ktora miala juz j e d n o dziecko w szpitalu? Czy nie pomyslal o tym, jak ona sie poczuje, kiedy dowie sie, ze jej jedyny syn jest morderca? Czy on w ogole o tym pomyslal? Moze i pomyslal. Moze uznal, ze bedzie zadowolona. Poniewaz pomscil siostre. No, prawie, w kazdym razie. Nadal pozostawaly pewne niedorobki w postaci Brada... i wszystkich innych osob, ktore uczestniczyly w przyjeciu. W koncu, dlaczego mialby poprzestac na Bradzie? Zastanawialam sie, jak zdobyl listc gosci i czy zamierzal zabic wszystkich, czy tez paru losowo wybranych. -Ajak wlasciwie na to wpadlas? - zapytal tonem, ktory, w jego mniemaniu, brzmial czule. Ale osiagnal tylko tyle, ze zrobilo mi sie jeszcze bardziej niedobrze. - To znaczy, o tej barierce? I klaksonie? Tego nie bylo w gazetach. -Skad wiedzialam? - Odsunelam glowe z zasiegu jego dlo-ni. - Oni mi powiedzieli. Wydawal sie troche urazony moim gestem. 12 - Kraksa w gorach 177 -Oni ci powiedzieli? Co masz na mysli?-Carrie. I Josh, i Felicja, i Mark. Ludzie, ktorych zabiles. Uraza zniknela z jego twarzy. Zmieszanie ustapilo miejsca zdziwieniu, a nastepnie wyrazowi cynizmu, a to wszystko stalo sie w ciagu paru sekund. -Och - zasmial sie cicho. - Zgadza sie. Duchy. Juz przedtem probowalas mnie przed nimi ostrzec, prawda? W tym samym miejscu. -Smiej sie, ile chcesz - powiedzialam. - Ale prawda jest taka, Michael, ze oni probowali cie od jakiegos czasu zabic. A po tym numerze, jaki wyciales z ramblerem, zaczynam sie powaznie zastanawiac, czy im na to nie pozwolic. Przestal sie smiac. -Suze, dajmy sobie spokoj z ta twoja dziwaczna fiksacja na punkcie swiata duchow. Mowilem ci juz: dzisiaj to byl wypadek. Nie ty mialas siedziec w tym samochodzie. Mialas jechac ze mna. To Brad byl tym, ktory mial zginac, nie ty. -A co z Dawidem? - zapytalam. - Moim mlodszym bratem? On ma dwanascie lat, Michael. Byl w tym samochodzie. Chciales, zeby on tez zginal? I Jake? Pewnie rozwozil pizze tamtej nocy, kiedy twoja siostra miala wypadek. Czy powinien umrzec z powodu tego, co jej sie stalo? A moja przyjaciolka Gina? Przypuszczam, ze ona takze zasluguje na smierc, mimo ze nigdy nie byla na przyjeciu w dolinie. Twarz Michaela wydawala sie biala na tle skrawkow nieba widocznego przez s z y b e za j e g o plecami. -Nie chcialem, zeby komus stala sie krzywda - powiedzial dziwnie bezbarwnym glosem. - Nikomu, z wyjatkiem, oczywiscie, winnego. -No, to nie wykonales za dobrej roboty - powiedzialam. - W gruncie rzeczy spieprzyles wszystko. Naprawde sknociles. A wiesz, dlaczego? 178 SiP AScarlett Jego oczy za szklami okularow zwezily sie. -Wydaje mi sie, ze zaczynam sie domyslac. -Poniewaz probowales zabic kilka osob, ktore sa mi bliskie. - Przelknelam. Cos twardego, bolesnego, roslo mi w gardle. - I dlatego, Michael, to sie musi skonczyc. Tutaj. Teraz. Patrzyl na mnie, mruzac oczy. -To sie skonczy, zgadza sie. Mozesz mi wierzyc. Wiedzialam, do czego zmierza. Niemal sie rozesmialam. Gdyby nie to bolesne cos w moim gardle, pewnie bym wybuchla smiechem. -Michael, nawet nie probuj. Nie masz pojecia, z kim zaczynasz. -Nie - powiedzial Michael cicho. - Chyba nie, prawda? Myslalem, ze jestes inna. Myslalem, ze ty, jedyna z ludzi w szkole, bedziesz w stanie spojrzec na to z mojego punktu widzenia. Ale teraz przekonalem sie, zejestes takajak wszyscy. -Nie masz zielonego pojecia, jak bardzo chcialabym, zeby tak bylo. -Przykro mi, Suze. - Michael odpial pas. - Naprawde myslalem, ze ty ija moglibysmy zostac... coz, chociazby przyjaciolmi. Odnosze jednak wrazenie, ze nie aprobujesz tego, co zrobilem. Mimo ze nikt, absolutnie nikt, nie zalowalby tych ludzi. Oni tylko marnowali przestrzen, Suze. Nie wniesliby niczego istotnego. Popatrz na Brada. Czy to bylaby tragedia, gdyby po prostu przestal istniec? -Owszem - powiedzialam. - Dla jego ojca. Michael wzruszyl ramionami. -No, moze. Mimo to uwazam, ze swiat bylby lepszym miej scem bez Joshow Saundersow i Bradow Ackermanow. - Usmiechnal sie, ale w tym usmiechu nie bylo ciepla. - Widze jednak, ze sie ze mna nie zgadzasz. A nawet mam wrazenie, ze 179 rozwazasz mozliwosc powstrzymania mnie. Nie moge na to pozwolic.-Wiec co zamierzasz zrobic? - Spojrzalam na niego z ironia. - Zabic mnie? -Nie chce tego. Wierz mi. A potem zaczal wylamywac sobie palce, co wywarlo na mnie dosc niesamowite wrazenie. Pomijajaciakt, ze wylamywanie sobie palcow przy kims w ogole jest dziwne, bylo to tym bardziej niepokojace, ze zwrocilo moja uwage na duze dlonie Michaela, polaczone w dodatku z wybitnie muskularnymi, zylastymi ramionami. Nie jestem delikatnym kwiatuszkiem, ale takie dlonie, w polaczeniu z takimi ramionami, mogly wyrzadzic takiej dziewczynie jakja powazna szkode. -Wydaje mi sie jednak, ze nie dalas mi wyboru, prawda? Och, pewnie. Winna jest ofiara, jakzeby inaczej? Nie wiem, czy powiedzialam te slowa glosno, czy tylko pomyslalam, wiem tylko, ze brzmialy: "Teraz jest odpowiedni moment, zeby zjawili sie Josh i jego przyjaciele" i ze w chwile pozniej, od strony pasazera pojawili sie Josh Saunders, Carrie Whitman, Mark Pulsford i Felicja Bruce. Stali przez moment, mrugajac, jakby nie byli pewni, co sie stalo. A potem popatrzyli na chlopaka za kierownica. I wlasnie wtedy rozpetalo sie pieklo. 18 zy tak wlasnie mialo sie to odbyc wedlug moich planow? Nie wiem. W pokoju Przycmionego z pewnoscia na moment ogarnela mnie straszliwa wscieklosc. To na jej skrzy-180 dlach, a nie na rowerze, gnalam w doline i to wscieklosc kazala mi wydac cwiercdolarowke na telefon i zadzwonic do Michaela. Ta wscieklosc zlagodniala troche podczas rozmowy z matka Michaela. Tak, jest morderca. Tak, probowal zabic mnie i gromadke ludzi, ktorzy byli mi bliscy. Ale mial matkc. Matke, ktora kochala go na tyle, zeby cieszyc sie z powodu telefonu od dziewczyny. Byc moze pierwszego w jego zyciu. A jednak wsiadlam z nim do samochodu. Kazalam zawiezc sie do punktu, mimo ze wiedzialam, co go tam czeka. I zmusilam go, zeby sie przyznal. Do wszystkiego. Na glos. A potem ich wezwalam. Nie ma co do tego watpliwosci. Wezwalam Anioly z RLS. A kiedy sie zjawily, spokojnie wysiadlam z samochodu. Zgadza sie. Usunelam sie z drogi. I pozwolilam im zrobic to, co pragnely zrobic od dluzszego czasu... Od chwili smierci. Nie, nie jestem z siebie dumna. I nie moge powiedziec, ze stalam, przygladajac sie temu, co sie dzieje, z zadowoleniem. Kiedy odpiety przez Michaela pas owinal sie znienacka wokol jego szyi, a fotel zaczal nieublaganie zblizac sie do kierownicy, miazdzac mu nogi, nie czulam satysfakcji. Zupelnie odwrotnie niz Anioly. Mialy swoje powody. Bardzo sie rozwinely, jesli chodzi o umiejetnosci telekinetyczne. Nie bawily sie juz wodorostami ani nie niszczyly swiatecznych dekoracji. Wspolnie mialy dosc sily, zeby wlaczyc swiatla samochodu i uruchomic wycieraczki. Przez zamkniete okna dobiegal ryk radia. Britney Spe-ars wyplakiwala swoje serdeczne zale, podczas gdy Michael Meducci usilowal zerwac pas ze swojej szyi. Woz zaczal sie kolysac, wewnatrz rozblyslo niesamowite swiatlo, jakby na desce rozdzielczej zainstalowano halogeny. 181 Przez caly ten czas Anioly z RLS staly w upiornej ciszy, z rekami wyciagnietymi w strone wozu i oczami utkwionymi w Michaelu. To znaczy, nawet jak na duchy wygladaly przerazajaco - otoczone nieziemska poswiata dziewczeta w dlugich, ozdobionych kwiatami sukniach i chlopcy w eleganckich garniturach. Zadrzalam, patrzac na nich, i to nie tylko z powodu zimnej bryzy wiejacej od morza.Przyznaje to niechetnie, ale to Britney Spears wyrwala mnie z transu. Jest dosc przyjemna, ale umrzec, sluchajac jej? To mi sie wydawalo zbyt okrutne. No i byla jeszcze nieszczesna pani Meducci. Stracila j u z jedno dziecko. Prawie. Czy moglam tak po prostu stac z boku i patrzec, jak traci drugie? Pare minut, moze nawet sekund, wczesniej odpowiedz na to pytanie brzmialaby "tak". Kiedy juz jednak do tego doszlo, nie bylam w stanie tego zniesc. Mialam za soba za wiele lat mediacji. Za wiele lat i za wiele smierci. Nie moglam stac z boku i spokojnie pozwolic na to, by na moich oczach umarla kolejna osoba. Wykrzywiona twarz Michaela stala sie fioletowa, okulary przekrecily mu sie na nosie, kiedy w koncu zawolalam: -Przestancie! Samochod natychmiast przestal sie kolysac. Wycieraczki zamarly. Britney urwala w pol slowa, a fotel Michaela zaczal powoli wracac na swoje miejsce. Ucisk na jego szyi zelzal na tyle, ze mogl zaczerpnac tchu. Opadl na oparcie fotela, oglupialy i przerazony, oddychajac ciezko. Josh zamrugal gwaltownie jak ktos wlasnie wybudzony z transu. -Co znowu? - zapytal z irytacja. -Przykro mi. Ale nie moge wam na to pozwolic. Josh i pozostali wymienili spojrzenia. Mark odezwal sie pierwszy. Parsknal smiechem, mowiac: 182 -Ach tak!A potem nagle znowu wlaczylo sie radio i samochod zakoly-sal sie wsciekle. Zareagowalam blyskawicznie i z cala stanowczoscia, wbijajac Markowi Pulsfordowi piesc w zoladek. Na tyle zaklocilo to skupienie Aniolow, ze Michael zdolal otworzyc drzwiczki samochodu i wysunac sie na zewnatrz, zanim cos znowu zaczelo go dusic. Padl na zwir, jeczac. Mark z kolei bardzo szybko przyszedl do siebie po moim ataku. -Ty suko - warknal rozzloszczony. - Czego chcesz? -Tak. - Josha wyraznie ogarniala furia. Jego niebieskie oczy lsnily jak odlamki lodu, kiedy zwrocil je w moja strone. - Najpierw mowisz, ze nie mozemy go zabic, potem mowisz, ze mozemy. Potem, ze nie mozemy. Wiesz co? Mamy dosc tego gownianego posrednictwa. Zabijemy go i nie ma o czym mowic. Samochod zatrzasl sie tak bardzo, jakby mial sie przewrocic prosto na Michaela. -Nie! - krzyknelam. - Posluchajcie, nie mialam racji, ja sne? Mnie tez probowal zabic i przyznaje, troche mi odbilo. Ale wierzcie mi, to nie jest metoda... -Mow za siebie - powiedzial Josh. W sekunde pozniej lecialam do tylu, oderwana od ziemi przez taki strumien energii, jakby w samochodzie Michaela nastapil wybuch. Dopiero kiedy wyladowalam po drugiej stronie parkingu, uswiadomilam sobie, ze zadnego wybuchu nie bylo. To tylko Anioly polaczyly swoja energie psychiczna, kierujac ja w moja strone. Zostalam odrzucona, jak strzasnieta ze stolu mrowka. Chyba wtedy zrozumialam, ze mam klopoty. Dotarlo do mnie, ze spuscilam ze smyczy potwora. A wlasciwie cztery potwory. 183 Usilowalam stanac na nogach, kiedy Jesse, prawie tak samo zly jakjosh, zmaterializowal sie kolo mnie.-Nombre de Dios - uslyszalam jego szept, kiedy zobaczyl, co sie stalo. Potem spojrzal na mnie i wyciagnal reke, zeby pomoc mi wstac. - Odwrocilem sie na chwile, a oni znikneli. Wezwa las ich? Krzywiac sie, ale nie z bolu, ujelam jego dlon, pozwalajac mu podciagnac sie do gory. -Tak - przyznalam, otrzepujac sie z brudu. - Ale nie... ja nie chcialam, zeby do tego doszlo. Jesse spojrzal na Michaela, ktory usilowal odczolgac sie od wirujacego samochodu. -Nombre de Dios, Susannah - powtorzyl Jesse z niedowierzaniem. - Czego sie spodziewalas? Musialas przyprowadzic tego chlopaka akurat tutaj? A teraz prosisz ich, zeby go nie zabili? - Krecac glowa, Jesse ruszyl w strone Aniolow. -Nie rozumiesz - zaprotestowalam, drepczac za nim. - On probowal mnie zabic. I Profesora, i Gine, i Przycmionego, i... -Wiec dlatego? Susannah, jeszcze sie nie nauczylas, ze nie jestes zabojczynia? - Spojrzenie ciemnych oczu Jesse'a przeszylo mnie na wylot. - Badz laskawa nie zachowywac sie jakbys nia byla. Jedyna osoba, ktora moze poniesc w zwiazku z tym straty, jestes ty. Tak mnie zdumial wyrzut wjego glosie, ze lzy naplynely mi do oczu. Naprawde. Prawdziwe lzy Bylam wsciekla. Plakalam, poniewaz bylam na niego wsciekla. Nie dlatego ze zranil moje uczucia. Wcale nie. Jesse jednak nie zauwazyl mojej wscieklosci. Odwrocil sie do mnie tylem, maszerujac w strone Aniolow. W chwile pozniej samochod przestal sie kiwac, wycieraczki i radio uspokoily sie, a swiatla zgasly Anioly byly silne, to prawda, ale Jesse umarl znacznie wczesniej. 184 -Wracajcie na plaze - zwrocil sie do nich Jesse. Josh zasmial sie glosno.-Zartujesz, co? - parsknal. -Nie zartuje - zapewnil Jesse. -Nie ma mowy - odezwal sie Mark Pulsford. -Ona nas wezwala. - Carrie wskazala na mnie reka. - Po wiedziala, ze to w porzadku. Jesse nie odwrocil glowy w strone, ktora wskazywala Carrie. Widac bylo, ze nie jest ze mnie zadowolony. -Teraz mowi, ze nie jest w porzadku - poinformowal ich Jesse. - Zrobicie to, co ona powie. -Nie rozumiesz? - Oczy Josha zalsnily energia, ktora go przepelniala. - On nas zabil. Zabil nas. -I zostanie za to ukarany - powiedzial Jesse spokojnie. - Ale nie przez was. -No to przez kogo? - chcial wiedziec Josh. -Przez legalny sad. -Gowno! - wrzasnal Josh. - To bzdura, czlowieku! Czekalismy na to przez caly dzien! Stary mowil, ze tak bedzie, ale nie zauwazylem, zeby interesowali sie nim chlopcy w niebieskich mundurkach. A ty? Nie wierze, ze tak bedzie. Wiec pozwol nam dac mu nauczke po naszemu. Jesse pokrecil glowa. Niebezpieczny gest w obecnosci czterech niemozliwych do opanowania mlodych duchow. Ale tak sie wlasnie zachowal. Przysunelam sie do Jesse'a, kiedy Anioly zamigotaly z wscieklosci. Stanelam na palcach, zeby mogl uslyszec moj szept: -Ja biore dziewczyny. Ty chlopcow. -Nie. - Jesse spojrzal na mnie ponuro. - Odejdz, Susan-nah. Kiedy beda zajeci mna, biegnij na szose i zatrzymaj pierwszy lepszy samochod. A potem uciekaj w bezpieczne miejsce. Hm, pewnie. Jasna sprawa. 185 -Zostawic cie na pastwe ich wszystkich? - Popatrzylam naniego gniewnie. - Cos ty, glupi? -Susannah - syknal. - Nie rozumiesz. Oni cie zabija... Rozesmialam sie. Po prostu parsknelam smiechem. Cala zlosc na niego gdzies sie ulotnila. Jesse mial racje. Nie rozumialam. -Niech tylko sprobuja - wycedzilam. I w tym momencie sie na nas rzucili. Przypuszczam, ze Anioly przyjely podobna taktyke, na jaka ja usilowalam namowic Jesse'a, poniewaz dziewczeta rzucily sie na mnie, a chlopcy na niego. Nie zmartwilo mnie to zbytnio. Dwie na jedna to raczej nieuczciwe, ale, pomijajac ich te-lekinetyczne moce, czulam, ze nasze sily sa wyrownane. Car-rie i Felicja nie braly za zycia udzialu w bojkach - co nie budzilo watpliwosci, sadzac po sposobie, wjaki zaatakowaly - nie mialy wiec rzetelnej wiedzy o tym, gdzie nalezy walnac piescia, zeby uzyskac najlepszy efekt. Tak przynajmniej myslalam, zanim zaczely mnie tluc. To, czego nie wzielam pod uwage, to fakt, ze te dziewczyny - ich chlopcy rowniez - byly naprawde, ale to naprawde wsciekle. I jak sie tak dobrze zastanowic, mieli prawo. No dobrze, moze byli nieprzyjemni, kiedy zyli - nie nalezeli raczej do ludzi, z ktorymi mialabym ochote przebywac, z ta ich obsesja na punkcie imprezowania i przekonaniu o przynaleznosci do waskiej elity wybrancow - ale byli mlodzi. Zapewne wyrosliby jesli nie na myslacych, to przynajmniej na uzytecznych obywateli. Michael Meducci im to jednak uniemozliwil. Dlatego zioneli wsciekloscia. Ich zachowanie nie bylo z pewnoscia bez zarzutu. Zorganizowali przyjecie, podczas ktorego Lila Meducci doznala po-186 waznego urazu nie tylko z powodu wlasnej glupoty, ale takze niedbalstwa Aniolow i ich rodzicow. Ale to, jak sie wydaje, nie przyszlo im do glowy. Nie, jesli chodzi o Anioly z RLS, to je oszukano. Pozbawiono podstepnie zycia. I ktos musi za to zaplacic. Tym kims jest Michael Meducci. Oraz kazdy, kto stanal im na drodze do celu. Ich gniew byl wspanialy. Naprawde. Nie sadze, zebym kiedys byla tak calkowicie, w stu procentach, wsciekla, jak te duchy. Och, bywalam wsciekla, spokojna glowa. Ale nigdy az tak ani przez tyle czasu. Anioly z RLS poniosla furia. A wyzywaly ja na mnie i na Jessie. Nie zauwazylam nawet pierwszego ciosu. Spowodowal, ze obrocilam sie, jak rambler po zderzeniu z ciezarowka. Poczulam, ze peka mi warga. Trysnela fontanna krwi i ochlapala suknie dziewczat. Nie zwrocily na to uwagi. Po prostu uderzyly jeszcze raz. Nie myslcie, ze im nie oddawalam. Oddawalam. Bylam dobra. Naprawde dobra. Tylko ze nie dosc dobra. Musze na nowo przemyslec teorie walki dwie-na-jedna. To nie bylo w porzadku. Felicja Bruce i Carrie Whitman mnie mordowaly. A ja nie moglam nic zrobic. Nie moglam nawet zerknac w bok, zeby sprawdzic, czy Jesse radzi sobie lepiej ode mnie. Za kazdym razem, kiedy probowalam odwrocic glowe, odrzucalo ja uderzenie piesci. Przestalam cokolwiek widziec. Krew z rozbitego czola zalala mi oczy. Moze to to, a moze ktorys z ciosow spowodowal pekniecie naczyn krwionosnych w galkach ocznych. Mialam nadzieje, ze chociaz Jesse'owi nic sie nie stalo. Jasne, ze nie mogl umrzec. Jedyna mysla, ktora paletala mi sie po glowie, bylo: 187 Coz, jesli mnie zabija, to w koncu dowiem sie, dokad wszyscy odchodza. Kiedy posrednik ich do tego zmusi.W pewnym momencie potknelam sie na czyms cieplym i raczej miekkim. Niczego nie bylam w stanie zobaczyc, dopoki to cos nie wyjeczalo mojego imienia. -Suze... Poczatkowo nie rozpoznalam glosu. Po chwili zdalam sobie sprawe, ze to Michael, ktory musial miec zgniecione gardlo po duszeniu pasem. Wydawal jedynie chrapliwe dzwieki. -Suze - wydusil. - Co sie dzieje? Przerazenie w jego glosie swiadczylo o tym, ze bal sie teraz co najmniej tak samo jak Josh, Carrie, Mark i Felicja, kiedy staranowal ich samochod, spychajac ich w objecia smierci. Dobrze mu tak, pomyslalam w tej odleglej czesci mego umyslu, ktora nie byla pochlonieta wymyslaniem prob ucieczki przed sypiacymi sie na mnie ciosami. -Suze - jeknal Michael. - Zatrzymaj to. Jakbym byla w stanie to zrobic. Jakbym byla w stanie kontrolowac to, co sie ze mna dzieje. Jesli to przezyje - co nie wydawalo sie prawdopodobne - dokonam powaznych zmian w moim zyciu. Po pierwsze i przede wszystkim z wiekszym oddaniem bede cwiczyla kick-boxing. A potem c o s s i e stalo. N i e moge powiedziec co, bo j a k j u z wspomnialam, zawiodl mnie zmysl wzroku. Ale slyszalam. A to, co uslyszalam, brzmialo jak najpiekniejsza muzyka na swiecie. To byla syrena. Policyjna czy tez strazy pozarnej, a moze karetki. Zblizala sie coraz bardziej i bardziej, az w koncu uslyszalam chrzest kol na zwirze tuz przede mna. Uderzenia piesci, ktorymi czestowano mnie bez wytchnienia, ustaly nagle, a ja rozplaszczylam sie na Michaelu, ktory odpychal mnie slabo, powtarzajac: 188 -Gliny. Zlaz ze mnie. To gliny. Musze uciekac.Sekunde pozniej dotknely mnie czyjes rece. Cieple rece. Nienalezace do duchow. Ludzkie rece. A potem odezwal sie meski glos: -Nie martw sie, panienko. Trzymamy cie. Trzymamy cie. Mozesz stac? Moglam, ale utrzymanie sie na nogach wywolywalo fale bolu rozchodzace sie po calym ciele. Rozpoznalam ten bol. Byl tak silny, ze az smieszny... Tak zabawny, ze zaczelam chichotac. Naprawde. Smieszne, ze cos moze az tak bolec. Taki bol oznaczal, ze cos uleglo zlamaniu. Potem wsunieto cos pode mnie i kazano mi sie polozyc. Palacy, piekacy bol sprawil, ze ponownie zachichotalam. Zobaczylam jeszcze wiecej dloni. Uslyszalam znajomy glos wolajacy mnie po imieniu i plynacy z bardzo daleka. -Susannah, Susannah, to ja, ojciec Dominik. Czy mnie sly szysz, Susannah? Otworzylam oczy. Ktos wytarl z nich krew. Znowu widzialam. Lezalam na noszach. Wokol blyskalo czerwone i biale swiatlo. Dwoch sanitariuszy zajmowalo sie rana na mojej glowie. Ale nie to mnie bolalo. Klatka piersiowa. Zebra. Chyba zlamane. Czulam to. Zamajaczyla nade mna twarz ojca Dominika. Probowalam sie usmiechnac, cos powiedziec, ale nie moglam. Za bardzo bolala mnie warga. -Gina do mnie zadzwonila - powiedzial ojciec Dominik w odpowiedzi na pytanie, ktore wyczytal w moim wzroku. - Od niej wiem, ze mialas sie spotkac z Michaelem. Domysli lem sie, gdy powtorzyla mi, co mowilas o dzisiejszym wypad ku, ze wlasnie w to miejsce go przyprowadzisz. Och, Susan- nah j a k bardzo zaluje, ze to zrobilas. 189 -Tak - powiedzial jeden z sanitariuszy. - Ladnie ja urzadzil.-Hej - jego partner usmiechnal sie promiennie od ucha do ucha - odplacila mu pieknym za nadobne. Stlukla go na kwa-snejablko. Michael. Mowili o Michaelu. O kim innym mieliby mowic? Zaden z nich, z wyjatkiem ojca Dominika, nie mogl widziec Jesse'a czy Aniolow z RLS. Widzieli tylko nas dwoje, Michaela i mnie, oboje pobitych niemal na smierc. Uznali, rzecz jasna, ze zalatwilismy sie nawzajem. Kogo innego mogliby o to podejrzewac? Jesse. Na wspomnienie o nim serce zaczelo mi kolatac miedzy polamanymi zebrami. Gdzie sie podzial Jesse? Podnioslam glowe, rozgladajac sie za nim goraczkowo. Widzialam tylko morze umundurowanych policjantow. Czy nic mu sie nie stalo? Ojciec Dominik zle odczytal moj strach. Powiedzial uspokajajaco: -Michael dojdzie do siebie. Uszkodzona krtan, pare skaleczen i siniakow. To wszystko. -Tak. - Sanitariusz wyprostowal sie. Szykowali sie, zeby zaladowac mnie do karetki. - Nie badz za skromna, dziewczyno - powiedzial. - Porzadnie oberwal. Wierz mi, niepredko zapomni o tej malej wycieczce. -Zwlaszcza ze posiedzi sobie dlugo za kratkami - dodal jego partner, puszczajac oko. Kiedy pakowali mnie do karetki, zauwazylam, ze Michael wcale nie siedzi w osobnym ambulansie, ale na tylnym siedzeniu policyjnego wozu. Rece, jak sie wydaje, mial skute za plecami. Moglo go bolec gardlo, ale mowil przez caly czas. Szybko i o ile moglam wnioskowac z wyrazu jego twarzy, z duzym przejeciem, zwracajac sie do mezczyzny w garniturze, zapew-190 ne detektywa. Mezczyzna od czasu do czasu pisal cos w notesie. -Widzisz? - Sanitariusz usmiechnal sie do mnie. - Spiewa jak kanarek. Nie musisz sie bac, ze wpadniesz na niego w poniedzialek w szkole. Zastanawialam sie, czy Michael sie przyznal. Jesli tak, to do czego? Czy mowil o Aniolach? A moze o tym, co zrobil z ramblerem? A moze tylko wyjasnial policjantowi, co mu sie stalo? Ze zaatakowala go jakas niewidzialna, potezna sila, ta sama, ktora polamala mi zebra, rozciela glowe i warge? Detektyw nie wygladal na szczegolnie poruszonego tym co slyszy. Wiem jednak z doswiadczenia, ze detektywi zawsze tak wygladaja. W chwili gdy zamykano drzwi karetki, ojciec Dominik zawolal: -Nie martw sie, Susannah. Powiem twojej mamie, gdzie jestes. Czy musze zaznaczac, ze jesli to mialo mnie pocieszyc, to odnioslo raczej odwrotny skutek? Ale zaraz potem zadzialala morfina. I stwierdzilam, ze nic mnie juz nie obchodzi. 19 ie tak wyobrazalam sobie spedzenie przerwy wiosennej - westchnela Gina. - Hej - podnioslam glowe znad egzemplarza "Cosmo", ktory mi przyniosla - powiedzialam, ze mi przykro. Czego jeszcze chcesz? 191 Gine zaskoczyla gwaltownosc w moim glosie.-Nie mowic, ze sie dobrze nie bawilam - zapewnila. - Mowie tylko, ze nie tak to sobie wyobrazalam. -Och, w porzadku. - Odrzucilam magazyn na koldre. - Owszem, to musiala byc niezla zabawa, odwiedzac mnie w szpitalu. Nie moglam mowic szybko i wyraznie ze wzgledu na szwy w wardze. Nie mialam pojecia, jak wygladam, bo mama poinstruowala wszystkich, lacznie z pracownikami szpitala, zeby nie dopuszczali mnie w poblize luster, w zwiazku z czym oczywiscie nabralam przekonania, ze wygladam obrzydliwie. Bylo to jednak madre posuniecie, wziawszy pod uwage, co wyczyniam, kiedy wyskoczy mi chocby pryszcz. Jedno jest pewne, moj glos brzmial dziwacznie. -To jeszcze tylko pare godzin - powiedziala Gina. - Czeka my na wyniki drugiego rezonansu magnetycznego. Jesli wszystko bedzie w porzadku, wypuszcza cie. Plaza bedzie na sza. I tym razem - zerknela w strone drzwi, upewniajac sie, ze sa dobrze zamkniete i nikt nie moze nas slyszec - nie pojawia sie zadne wredne duchy, zeby wszystko popsuc. Coz, to sie akurat zgadzalo. Aresztowanie Michaela, chociaz pozbawione efektow specjalnych, zadowolilo Anioly Wolalyby zapewne widziec go martwym, ale kiedy ojciec Dominik przekonal je, jak ciezko chlopiec tak wrazliwy, jak Michael, przezyje kalifornijskie wiezienie, opuscila ich mordercza furia. Poprosily nawet ojca Dominika, zeby przekazal Jesse'owi i mnie, jak bardzo im przykro z powodu przerobienia nas na krwawa miazge. Ja osobiscie nie mialam ochoty im przebaczac, nawet kiedy ojciec Dominik zapewnil mnie, ze Anioly przeniosly sie w przeznaczone im po smierci miejsce - gdziekolwiek to jest -i nie beda mnie juz nigdy niepokoily. 192 Nie dowiedzialam sie, jakie zdanie ma na ten temat Jesse. Od owej okropnej nocy nie raczyl zaszczycic swoja obecnoscia ojca Doma ani mnie. Balam sie, ze jest ze mnie bardzo niezadowolony. Zdajac sobie sprawe z tego, ze to wszystko moja wina, nie mialam do niego pretensji. Ajednak pragnelam, zeby sie pokazal, chocby po to, by na mnie jeszcze troche powrzesz-czec. Tesknilam za nim. Bardziej niz bylo wskazane dla zdrowia.Niech szlag trafi madame Zare za to, ze miala racje. -Szkoda, ze nie slyszysz, co o tobie mowia w szkole - powiedziala Gina. Siedziala w nogach mojego szpitalnego lozka, odziana w bikini, na ktore narzucila sukienke w stylu lalki Barbie, w lamparcie latki. Chciala zmarnowac mozliwie jak najmniej czasu, kiedy znowu wybierzemy sie na plaze. -Och, naprawde? - Usilowalam oderwac mysli od Jesse'a, co nie bylo latwe. - Co takiego mowia? -No, wiesz, twoja przyjaciolka Cee Cee pisze o tobie historie w szkolnej gazecie... Jak wpadlas na to, ze to Michael popelnil te wszystkie odrazajace zbrodnie i jak w charakterze detektywa amatora zastawilas na niego pulapke... -O czym z pewnoscia uslyszala od ciebie - stwierdzilam sucho. Gina przybrala niewinny wyraz twarzy. -Nie wiem, o czym mowisz. Te sa od Adama - Wskazala ogromny bukiet roz na parapecie. - A pan Walden, jak twierdzi Jake, urzadzil skladke, zeby kupic dla ciebie komplet ksiazek Nancy Drew. Chyba uwaza, ze masz fiola na punkcie rozwia zywania zagadek kryminalnych. Pan Walden mial racje. Tyle ze nie mialam fiola na punkcie rozwiazywania zagadek kryminalnych. -Och, a twoj ojczym mysli o kupieniu mustanga - dodala Gina. 13 - Kraksa w gorach 193 Skrzywilam sie i natychmiast tego pozalowalam. Trudno robic miny z obolala warga, nie mowiac juz o szwach na glowie.-Mustanga? - Pokrecilam glowa. - Jak my sie wszyscy po miescimy w mustangu? -Nie dla was, dziecinko. Dla siebie. Wam odda land-rovera. No, to brzmi sensownie. -A co... - Chcialam ja zapytac o Jesse'a. W koncu dzieli z nim pokoj, w zwiazku z tym, ze zabrano mnie do szpitala na calodobowa obserwacje. Tylko ze ona o tym nie wie. To zna czy, ojessie. Jeszczejej nie powiedzialam. A teraz, no coz, nie bylo chyba specjalnie powodu, zeby to zrobic, kiedy przestal sie do mnie odzywac. -Co z Michaelem? - zapytalam. Zaden z odwiedzajacych - mama i ojczym, Spiacy, Przycmiony i Profesor, Cee Cee i Adam, nawet ojciec Dominik - nie zajakneli sie ani slowem na jego temat. Lekarze wmowili im, ze to mogloby byc dla mnie zbyt "bolesne". Tez cos. Powiedziec wam, co jest bolesne? Miec dwa zlamane zebra i swiadomosc, ze przez dlugie tygodnie bedzie sie musialo wystepowac na plazy w jednoczesciowym kostiumie, zeby ukryc czarnosine slady. -Michael? - Gina wzruszyla ramionami. - Coz, mialas ra cje. Co do tego, ze trzyma rozne rzeczy w komputerze. Policja uzyskala nakaz, skonfiskowala jego komputer i znalazla wszyst ko - dziennik, e-maile, schemat hamulcow ramblera. W do datku znalezli klucz francuski, ktorego uzyl. Wiesz, do odkre cenia srub w barierce. A takze cegi, ktorymi przecial linke hamulcowa ramblera. Na ostrzach byl olej hamulcowy. Zdaje sie, ze chlopak niezbyt starannie po sobie posprzatal. Cos wiem na ten temat. Aresztowano go pod zarzutem poczwornego morderstwa pierwszego stopnia - na Aniolach z RLS - oraz szesciu usilowan 194 zabojstwa: naszej piatki z ramblera oraz mnie, jako ze policja byla przekonana, iz w punkcie to Michael mnie tak urzadzil.Nie wyprowadzalam ich z bledu. Nie zamierzalam oswiadczyc: "A co do moich obrazen... Tak, Michael nie ma z tym nic wspolnego. Nie, zrobily to duchy jego ofiar, poniewaz nie pozwolilam im go zabic". Uznalam, ze lepiej pozwolic im wierzyc, ze to Michael odpowiada za moje zlamane zebra i szwy na glowie, nie wspominajac o dwoch na wardze. Coz, w koncu zamierzal mnie zamordowac. Anioly mu przeszkodzily. Jak sie tak dobrze zastanowic, wlasciwie uratowaly mi zycie. Owszem. Zeby moc mnie zabic. -No, wiec sluchaj - mowila Gina. - Twoja kara, areszt domowy, wiesz, za to, ze wymknelas sie z domu i pojechalas samochodem z Michaelem mimo wyraznego zakazu, zacznie sie dopiero po moim wyjezdzie. Cztery dni spedzimy na plazy. Do szkoly nie mozesz chodzic. Nie ze zlamanymi zebrami. Nie bylabys w stanie siedziec. Z pewnoscia jednak mozesz lezec, no wiesz, na reczniku. Powinno mi sie udac przekonac twoja mame przynajmniej co do tego. -Brzmi sensownie - stwierdzilam. -Sup - powiedziala Gina. Miala chyba na mysli "super", tylko ze skrocila to slowo. Spiacy tez czesto skraca wyrazy, poniewaz jest za leniwy, zeby wymawiac je w calosci. Z pizzy zrobila sie w zwiazku z tym "ca", Gina zostala "G". Miala wiecej wspolnego ze Spiacym, niz podejrzewalam. -Pojde po cole - powiedziala, wstajac z lozka. Uwazala, aby nie trzasc materacem, na co zwrocila jej uwage pielegniarka, ktora juz dwa razy zagladala do sali. Jakbym nie pochlonela dostatecznej ilosci tylenolu z kodeina, zeby nie czuc bolu. Mozna by pewnie spuscic mi sejf na glowc, a ja prawdopodobnie nawet bym tego nie poczula. 195 -Chcesz? - zapytala Gina, zatrzymujac sie przy drzwiach.-Pewnie - powiedzialam. - Tylko... -Tak, tak ~ rzucila przez ramie, znikajac za drzwiami - postaram sie o jakas slomke. Starannie poprawilam poduszki i usiadlam, patrzac przed siebie niewidzacym wzrokiem. Tak sie zachowuja ludzie na prochach przeciwbolowych. Zachowalam jednakjasnosc umyslu. Otoz myslalam o tym, co powiedzial ojciec Dominik, kiedy odwiedzil mnie pare godzin temu. To zakrawa na ironie, ale nastepnego dnia po aresztowaniu Michaela, jego siostra Lila Meducci wybudzila sie ze spiaczki. Och, moze nie usiadla od razu, domagajac sie miseczki chipsow. Nadal jest mocno zaburzona. Wedlug ojca Dominika powrot do stanu sprzed wypadku moze zajac miesiace i lata, o ile w ogole jest mozliwy. Wiele czasu uplynie, zanim zacznie samodzielnie chodzic, mowic, nawet jesc. Ale zyje. Zyje i jest swiadoma. Niewielka pociecha dla nieszczesnej pani Meducci, ale zawsze cos. Kiedy tak rozmyslalam nad zmiennymi kolejami zycia, uslyszalam szelest. Odwrocilam glowe akurat w pore, zeby przylapac Jesse'a na tym, jak usiluje sie zdematerializowac. -Och, nie, przestan - jeknelam, prostujac sie, co wywolalo ostry bol w zebrach. - Wracaj natychmiast. Podszedl do mnie z glupawym wyrazem twarzy. -Myslalem, ze spisz, wiec postanowilem wrocic pozniej. -Akurat - prychnelam. - Zobaczyles, ze nie spie, wiec postanowiles wrocic pozniej, kiedy na pewno bede spala. - Nie miescilo mi sie to w glowie. Nie moglam pojac, jak mogl zrobic cos takiego. To zabolalo mocniej niz zebra. - Teraz bedziesz mnie odwiedzal tylko wtedy, kiedy bede nieprzytomna? O to chodzi? 196 -Mialas ciezkie przezycia - powiedzial Jesse. Wydawal siewyjatkowo zmieszany. - Twoja mama mowila wszystkim, zeby nie robili niczego, co mogloby cie przygnebic. -Twoj widok mnie nie przygnebia - zapewnilam. Bylam urazona. Naprawde. Wiedzialam, ze Jesse jest na mnie wsciekly, no, wiecie, w zwiazku z tym zwabieniem-Michaela-na-punkt-widokowy-zeby-Anioly-z-RLS-mogly-go-zabic -ale to, ze nie chce nawet ze mna rozmawiac... No, to bylo trudne do zniesienia. Przykrosc, jaka odczuwalam, musiala sie odmalowac na mojej twarzy, bo kiedy Jesse odezwal sie znowu, mowil najlagodniejszym tonem, jaki u niego slyszalam. -Susannahja... -Nie - przerwalam mu - pozwol, ze ja powiem to pierwsza. Przykro mi. Przykro mi z powodu wczorajszego zajscia. To wszystko moja wina. Nie moge uwierzyc, ze to zrobilam. I nigdy, przenigdy sobie nie wybacze, ze cie w to wciagnelam. -Susannah... -Jestem najgorsza posredniczka - ciagnelam. Kiedy raz zaczelam, trudno mi sie bylo zatrzymac. - Najgorsza z mozliwych. Powinni mnie wywalic ze zwiazku posrednikow. Powaznie. Nie moge uwierzyc, ze zrobilam cos tak glupiego. I nie mialabym do ciebie pretensji, gdybys juz nigdy sie do mnie nie odezwal. Tylko... - Spojrzalam na niego, zdajac sobie sprawe, ze mam oczy pelne lez. Tym razem jednak nie wstydzilam sie tego. - Ale zrozum, probowal zabic moja rodzine. Nie moglam pozwolic, zeby mu sie to upieklo. Rozumiesz? Jesse zrobil cos, czego nie robil nigdy dotad. Watpie tez, zeby kiedys to powtorzyl. A stalo sie to tak szybko, ze pozniej nie bylam pewna, czy to nie przypadkiem sprawka mojej ozywionej lekami wyobrazni. 197 Jednak jestem niemal pewna, ze wyciagnal reke i dotknal mojego policzka.I to wszystko. Przepraszam, jesli spodziewaliscie sie czegos wiecej. Dotknal tylko mojego policzka jedynej, jak sadze, czesci mojego ciala, ktora nie byla podrapana, posiniaczona czy zlamana. Ale to nie mialo znaczenia. Dotknal mojego policzka. Musnal go wierzchem dloni. Nie opuszkami palcow. Potem opuscil reke. -Tak, auerida - powiedzial. - Rozumiem. Serce bilo mi tak mocno, ze bylam pewna, iz on to slyszy A do tego, o czym pewnie nie musze wspominac, zebra doskwieraly mi naprawde porzadnie. Serce wydawalo sie o nie tluc przy kazdym skurczu. -Bylem zly, bo nie chcialern, zeby cie to spotkalo. Mowiac "to", wskazal moja twarz. Musze wygladac okrop nie. Nie dbalam o to. Dotknal mojego policzka. Dotkniecie bylo delikatne ijak na ducha, cieple. Czy nie jestem zalosna, skoro taki prosty gest potrafi wprawic mnie w ekstaze? Powiedzialam jak ostatnia idiotka: -Nic mi nie bedzie. Mowili, ze obejdzie sie nawet bez chi rurgii plastycznej. Jakby chlopak urodzony w tysiac osiemset trzydziestym roku mial pojecie, co to w ogole jest chirurgia plastyczna. Boze, ale ja potrafie zepsuc nastroj. Jesse jednak sie nie cofnal. Patrzyl na mnie, jakby chcial powiedziec cos jeszcze. Czekalam, zeby sie odezwal. Chcialam, by znowu nazwal mnie auerida. Nie nazwal mnie jednak w zaden sposob, poniewaz w tej wlasnie chwili do pokoju wpadla Gina z dwiema puszkami wody sodowej. 198 -Wiesz co? - powiedziala, kiedy Jesse rozblysnal, po czymzniknal, usmiechajac sie do mnie. - Wpadlam na korytarzu na twoja mame i kazala ci przekazac, ze drugi rezonans nie wy kryl niczego zlego i mozesz sie przygotowac do wyjscia. Zala twia wszystkie papierki. Czy to nie wspaniale? Usmiechnelam sie, mimo ze zabolala mnie przecieta warga. -Wspaniale. Gina spojrzala na mnie z zaciekawieniem. -Co cie tak uszczesliwilo? - zapytala. Nie przestawalam sie usmiechac. -Wlasnie powiedzialas, ze wracam do domu. -Owszem, ale wygladalas na uszczesliwiona, zanim to powiedzialam. - Gina zmruzyla oczy. - Suze. Co jest? Co sie dzieje? -Och - odparlam, nadal sie usmiechajac. - Nic. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-10 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/