9117
Szczegóły |
Tytuł |
9117 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9117 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9117 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9117 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SIDNEY SHELDON
RANEK, PO�UDNIE, NOC
MORNING, NOON AND NIGHT
Prze�o�y�a Danuta G�rska
Wydanie oryginalne 1995
Wydanie polskie 1999
Niechaj poranne s�o�ce rozgrzeje
Twe serce, p�ki� m�ody
I niech �agodny wiatr po�udniowy
Och�odzi tw� nami�tno��,
Lecz strze� si� nocy,
Bo w niej �mier� kr��y,
I czeka, czeka, czeka.
Arthur Rimbaud
Dla Kimberly z mi�o�ci�
RANEK
Rozdzia� pierwszy
� Czy wie pan, �e nas �ledz�, panie Stanford? � zapyta� Dmitrij.
� Tak. � Wiedzia� o tym od dwudziestu czterech godzin. Dwaj m�czy�ni i kobieta, niedbale ubrani, usi�owali wtopi� si� w t�um letnich turyst�w, spaceruj�cych wczesnym rankiem po uliczkach brukowanych kocimi �bami. Trudno jednak zachowa� anonimowo�� w takiej dziurze, jak ufortyfikowana wioska St.-Paul-de-Vence.
Harry Stanford po raz pierwszy zwr�ci� na nich uwag�, poniewa� zachowywali si� zbyt niedbale, zbyt usilnie pr�bowali nie patrze� na niego. Gdziekolwiek si� obr�ci�, jedno z nich tkwi�o w tle.
Harry Stanford stanowi� �atwy cel. Mia� sze�� st�p wzrostu, siwe w�osy si�gaj�ce ramion i arystokratyczn�, w�adcz� twarz. Towarzyszy�a mu uderzaj�co pi�kna brunetka, �nie�nobia�y owczarek oraz Dmitrij Kaminskij, prawie dwumetrowy ochroniarz o byczym karku i cofni�tym czole. Trudno nas przeoczy�, pomy�la� Stanford.
Wiedzia�, kto tamtych wys�a� i dlaczego, i wyczuwa� nadci�gaj�ce niebezpiecze�stwo. Dawno ju� nauczy� si� ufa� swoim instynktom. Instynkt i intuicja uczyni�y go jednym z najbogatszych ludzi na �wiecie. Magazyn �Forbes� ocenia� warto�� Przedsi�biorstw Stanforda na sze�� miliard�w dolar�w, natomiast �Fortune� podwy�szy�a ocen� do siedmiu miliard�w. �The Wall Street Journal�, �Barron�s�, �The Financial Times�, wszystkie zamie�ci�y biografie Harry�ego Stanforda, pr�buj�c wyja�ni� jego tajemniczo��, jego zdumiewaj�ce wyczucie momentu, jego niesamowit� przenikliwo�� � cechy, dzi�ki kt�rym stworzy� gigantyczne przedsi�biorstwa Stanford Enterprises. Nikomu si� to nie uda�o.
Wszyscy zgadzali si� co do jednego: Stanford obdarzony by� niespo�yt�, niemal maniakaln� energi�. Nigdy nie odpoczywa�. Jego filozofia by�a prosta: dzie� bez zysku to dzie� stracony. Zam�cza� na �mier� swoich konkurent�w, pracownik�w i ka�dego, kogo spotka�. Stanowi� absolutny fenomen. Uwa�a� si� za cz�owieka religijnego. Wierzy� w Boga, w takiego Boga, kt�ry chcia�, �eby Stanford by� bogaty i pot�ny, a jego wrogowie martwi.
Harry Stanford by� postaci� publiczn�, prasa wiedzia�a o nim wszystko. Harry Stanford by� osob� prywatn�, prasa nie wiedzia�a o nim nic. Pisali o jego charyzmie, jego rozrzutnym stylu �ycia, jego prywatnym samolocie i jachcie, jego legendarnych domach w Hobe Sound, Maroku, Londynie, na Long Island, na po�udniu Francji i oczywi�cie o jego wspania�ej posiad�o�ci Rose Hill, po�o�onej w Back Bay, dzielnicy Bostonu. Ale prawdziwy Harry Stanford pozostawa� tajemnic�.
� Dok�d idziemy? � zapyta�a kobieta.
Nie mia� czasu jej odpowiedzie�. Para po drugiej stronie ulicy zastosowa�a technik� podmiany: przed chwil� znowu zmienili partner�w. Wraz z poczuciem zagro�enia ogarn�� Stanforda pal�cy gniew na tych ludzi, kt�rzy naruszali jego prywatno��. O�mielili si� przyjecha� za nim a� tutaj, do jego azylu, ukrytego przed reszt� �wiata.
St.-Paul-de-Vence to malownicza �redniowieczna wioska, pe�na staro�ytnej magii, po�o�ona na szczycie wzg�rza w Alpach Nadmorskich, pomi�dzy Cannes a Nice�. Le�y w�r�d urokliwych wzg�rz i dolin, poro�ni�tych kwiatami, sadami i lasami sosnowymi. Sama wioska, z galeriami, pracowniami artystycznymi i cudownymi sklepami pe�nymi antyk�w, stanowi magnes przyci�gaj�cy turyst�w ze wszystkich stron �wiata. Harry Stanford skr�ci� w rue Grande.
� Sophia, czy lubisz muzea? � zwr�ci� si� do kobiety.
� Tak, caro. � Bardzo stara�a si� go zadowoli�. Nigdy jeszcze nie spotka�a kogo� takiego. Nie mog� si� doczeka�, �eby o nim opowiedzie� mie amice. My�la�am, �e ju� niczego wi�cej nie mog� si� dowiedzie� o seksie, ale, m�j Bo�e, on jest taki pomys�owy! On mnie zam�czy!
Wspi�li si� na wzg�rze, do muzeum Fundacji Maeghta, gdzie zerkn�li na s�ynn� kolekcj� obraz�w Bonnarda i Chagalla oraz wielu innych wsp�czesnych artyst�w. Kiedy Harry Stanford rozejrza� si� jakby od niechcenia, zauwa�y� na drugim ko�cu galerii kobiet�, ze skupieniem wpatrzon� w obraz Mir�.
Stanford odwr�ci� si� do Sophie.
� G�odna?
� Tak. Je�li ty jeste� g�odny. � Nie wolno go naciska�.
� To dobrze. Zjemy lunch w La Colombe d�Or.
La Colombe d�Or nale�a�a do ulubionych restauracji Stanforda: szesnastowieczny dom przy bramie do starej wioski, przerobiony na hotel i restauracj�. Stanford i Sophia usiedli przy stoliku w ogrodzie, nad basenem, sk�d mogli podziwia� Braque�a i Caldera.
Ksi���, bia�y owczarek, le�a� u st�p swego pana, wiecznie czujny. Pies nigdy nie odst�powa� Harry�ego Stanforda ani na krok. Stanowi� jego znak firmowy. Plotka g�osi�a, �e na rozkaz pies rozerwie gard�o ka�demu intruzowi. Nikt nie mia� ochoty jej sprawdzi�.
Dmitrij usiad� samotnie przy stoliku w pobli�u wej�cia do hotelu, uwa�nie obserwuj�c innych go�ci.
� Zam�wi� dla ciebie, moja droga? � Stanford zapyta� Sophi�.
� Prosz�.
Harry Stanford uwa�a� si� za smakosza. Zam�wi� dwa razy zielon� sa�at� i fricass�e de lotte.
Kiedy podano im g��wne danie, Daniele Roux, kt�ra prowadzi�a hotel razem ze swoim m�em Fran�ois, podesz�a z u�miechem do ich stolika.
� Bonjour. Czy wszystko w porz�dku, monsieur Stanford?
� Wspaniale, madame Roux.
I b�dzie wspaniale. To s� pigmeje, pr�buj�ce powali� giganta. Czeka ich wielkie rozczarowanie.
� Nigdy jeszcze tutaj nie by�am � powiedzia�a Sophia. � Co za �liczna wioska.
Stanford spojrza� na ni� badawczo. Dmitrij poderwa� j� dla niego w Nicei dzie� wcze�niej.
� Panie Stanford, przyprowadzi�em panu kogo�.
� Jakie� k�opoty? � zapyta� Stanford.
Dmitrij u�miechn�� si� szeroko.
� Wr�cz przeciwnie.
Zobaczy� j� w holu hotelu Negresco i podszed� do niej.
� Przepraszam, czy pani m�wi po angielsku?
� Tak. � Mia�a �piewny w�oski akcent.
� Cz�owiek, dla kt�rego pracuj�, chcia�by zje�� z pani� obiad.
By�a oburzona.
� Nie jestem puttana! Jestem aktork� � odpar�a wynio�le. Rzeczywi�cie wyst�pi�a jako statystka w ostatnim filmie Pupi Avatiego i mia�a rol� z dwoma linijkami tekstu w filmie Giuseppe Tornatore. � Dlaczego mam i�� na obiad z obcym?
Dmitrij wyj�� plik studolarowych banknot�w. Wepchn�� jej pi�� do r�ki.
� M�j przyjaciel jest bardzo hojny. Ma jacht i jest samotny.
Obserwowa�, jak wyraz jej twarzy zmienia si� od oburzenia poprzez zaciekawienie do zainteresowania.
� Tak si� sk�ada, �e mam wolne pomi�dzy filmami. � U�miechn�a si�. � Chyba nic z�ego si� nie stanie, je�li zjem obiad z pa�skim przyjacielem.
� Dobrze. B�dzie zadowolony.
� Gdzie on jest?
� W St.-Paul-de-Vence.
Dmitrij dokona� dobrego wyboru. W�oszka. Przed trzydziestk�. Zmys�owa, kocia twarz. Pe�ne piersi. Teraz, patrz�c na ni� przez st�, Harry Stanford podj�� decyzj�.
� Czy lubisz podr�e, Sophia?
� Uwielbiam.
� Doskonale. Zrobimy sobie ma�� wycieczk�. Przepraszam na chwil�.
Sophia patrzy�a, jak wszed� do restauracji i podszed� do automatu telefonicznego obok m�skiej toalety.
Wrzuci� �eton w szczelin� i wystuka� numer.
� Operator morski, prosz�.
Po kilku sekundach g�os powiedzia�:
� C�est l�op�ratrice maritime.
� Chc� rozmawia� z jachtem �Blue Skies�. Whiskey bravo lima dziewi�� osiem zero...
Rozmowa trwa�a pi�� minut, a potem Stanford zadzwoni� na lotnisko w Nicei. Tym razem rozmawia� kr�cej.
Kiedy sko�czy�, powiedzia� co� do Dmitrija, kt�ry szybko wyszed� z restauracji. Potem wr�ci� do Sophii.
� Gotowa?
� Tak.
� Chod�my na spacer. � Potrzebowa� czasu, �eby dopracowa� plan.
Dzie� by� pi�kny. S�o�ce barwi�o na r�owo chmurki nad horyzontem, ulicami p�yn�y strumienie srebrzystego �wiat�a.
Przespacerowali si� po rue Grande, min�li przepi�kny dwunastowieczny ko�ci� i weszli do boulangerie pod arkadami, �eby kupi� �wie�y chleb. Kiedy stamt�d wyszli, jeden z tr�jki obserwator�w sta� na ulicy, poch�oni�ty widokiem ko�cio�a. Czeka� na nich r�wnie� Dmitrij. Harry Stanford poda� chleb Sophii.
� Zanie� to do domu, dobrze? Przyjd� za kilka minut.
� Dobrze. � U�miechn�a si� i powiedzia�a cicho: � Pospiesz si�, caro.
Stanford odprowadzi� j� wzrokiem, potem odwr�ci� si� do Dmitrija.
� Czego si� dowiedzia�e�?
� Kobieta i jeden z m�czyzn mieszkaj� w Le Hameau, na drodze do La Colle.
Harry Stanford zna� to miejsce. Bielony wiejski dom z sadem, po�o�ony mil� na zach�d od St.-Paul-de-Vence.
� A ten drugi?
� W Le Mas d�Artigny.
Le Mas d�Artigny to by�a prowansalska posiad�o�� na wzg�rzu, dwie mile na zach�d od St.-Paul-de-Vence.
� Co mam zrobi�, prosz� pana?
� Nic. Sam si� nimi zajm�.
Willa Harry�ego Stanforda sta�a na rue de Casette, obok mairie, w dzielnicy bardzo starych dom�w i w�skich uliczek brukowanych kocimi �bami. Willa, zbudowana ze starego kamienia, mia�a cztery pi�tra. Dwa poziomy poni�ej g��wnego apartamentu znajdowa� si� gara� i stara cave, u�ywana jako piwnica win. Kamienne schody prowadzi�y na g�r�, do sypialni, gabinetu i tarasu ocienionego dach�wkami. Ca�y dom umeblowany by� francuskimi antykami i wype�niony kwiatami.
Kiedy Stanford wr�ci� do willi, Sophia czeka�a w jego sypialni. By�a naga.
� Co ci� zatrzyma�o tak d�ugo? � szepn�a.
Pomi�dzy kolejnymi filmami Sophia Matteo cz�sto zarabia�a jako call girl, �eby nie umrze� z g�odu. Przyzwyczai�a si� do udawania orgazm�w, �eby sprawi� przyjemno�� klientom, ale z tym m�czyzn� nie musia�a udawa�. By� nienasycony, a ona szczytowa�a raz za razem.
Kiedy wreszcie poczuli zm�czenie, Sophia obj�a kochanka i zamrucza�a szcz�liwym g�osem:
� Chcia�abym zosta� tutaj na zawsze, caro.
Ja te� bym chcia�, pomy�la� ponuro Stanford.
Zjedli obiad w Le caf� de la Place na Plaza du General-de Gaulle, w pobli�u wioskowej bramy. Jedzenie by�o pyszne, a niebezpiecze�stwo stanowi�o dla Stanforda dodatkow�, pikantn� przypraw�.
Kiedy sko�czyli, wr�cili piechot� do willi. Stanford szed� powoli, �eby u�atwi� zadanie prze�ladowcom.
O pierwszej w nocy m�czyzna stoj�cy po drugiej stronie ulicy widzia�, jak �wiat�a w willi gasn� jedno po drugim i dom pogr��a si� w ciemno�ciach.
O czwartej trzydzie�ci nad ranem Harry Stanford wszed� do sypialni, w kt�rej spa�a Sophia. Potrz�sn�� ni� delikatnie.
� Sophia...?
Otwar�a oczy i spojrza�a na niego z wyczekuj�cym u�miechem. Potem zmarszczy�a brwi. Stanford by� ca�kowicie ubrany. Usiad�a.
� Co si� sta�o?
� Nic takiego, moja droga. Wszystko w porz�dku. M�wi�a�, �e lubisz podr�owa�. No wi�c jedziemy na ma�� wycieczk�.
Teraz ju� ca�kiem si� rozbudzi�a.
� O tej porze?
� Tak. Musimy zachowywa� si� bardzo cicho.
� Ale...
� Pospiesz si�.
Pi�tna�cie minut p�niej Harry Stanford, Sophia, Dmitrij i Ksi��� schodzili po kamiennych schodach do podziemnego gara�u, gdzie sta� br�zowy renault. Dmitrij cicho otworzy� drzwi gara�u i wyjrza� na ulic�. Opr�cz bia�ej corniche Stanforda, zaparkowanej przed frontem domu, ulica wydawa�a si� pusta.
� Wsz�dzie czysto.
Stanford odwr�ci� si� do Sophii.
� Zabawimy si� � powiedzia�. � Ty i ja wsi�dziemy do renaulta z ty�u i po�o�ymy si� na pod�odze.
� Dlaczego? � spojrza�a na niego zdziwionym wzrokiem.
� Od jakiego� czasu �ledzi mnie konkurencja � wyja�ni� powa�nie. � W�a�nie za�atwiam bardzo du�y interes, a oni chc� si� czego� o tym dowiedzie�. Je�eli co� wyw�sz�, mog� straci� du�o pieni�dzy.
� Rozumiem � powiedzia�a Sophia. Nie mia�a poj�cia, o czym on m�wi.
Pi�� minut p�niej wyjechali z wioski na szos� do Nicei. M�czyzna siedz�cy na �awce patrzy�, jak br�zowy renault przeje�d�a przez bram�. Samoch�d prowadzi� Dmitrij Kaminskij, a obok niego siedzia� Ksi���. M�czyzna pospiesznie wyci�gn�� telefon kom�rkowy i wystuka� numer.
� Chyba mamy problem � powiedzia� do kobiety.
� Jaki?
� W�a�nie wyjecha� br�zowy renault. Prowadzi� Kaminskij, pies te� by� w samochodzie.
� A Stanford?
� Nie.
� Nie wierz�. Ochroniarz nigdy nie zostawia go samego w nocy, a ten pies nigdy go nie odst�puje.
� Czy jego corniche stoi przed will�? � zapyta� drugi m�czyzna wyznaczony do �ledzenia Harry�ego Stanforda.
� Tak, ale mo�e zamieni� samochody.
� Albo to jaki� podst�p! Dzwo� na lotnisko. Po kilku minutach rozmawiali z wie�� kontroln�.
� Samolot monsieur Stanforda? Oui. Wyl�dowa� godzin� temu i ju� zatankowa� paliwo.
Pi�� minut p�niej dwaj cz�onkowie zespo�u �ledczego jechali na lotnisko, podczas gdy trzeci pilnowa� ciemnej willi.
Kiedy br�zowy renault przejecha� przez La-coalle-sur-Loup, Stanford przesun�� si� na siedzenie.
� Mo�esz ju� usi��� � powiedzia� do Sophii, Pochyli� si� do Dmitrija. � Lotnisko w Nicei. Szybko.
Rozdzia� drugi
P� godziny p�niej na lotnisku w Nicei przerobiony boeing 727 powoli ko�owa� po pasie startowym. Wysoko w wie�y kontroler lotu skomentowa�:
� Strasznie im si� spieszy, �eby st�d odlecie�. Pilot trzy razy prosi� o zezwolenie.
� Czyj to samolot?
� Harry�ego Stanforda. Kr�l Midas we w�asnej osobie.
� Pewnie leci zarobi� nast�pny miliard albo dwa.
Kontroler odwr�ci� si�, �eby widzie� start odrzutowca Lear, potem podni�s� mikrofon.
� Boeing osiem dziewi�� pi�� Papa, tu nicejska kontrola odlot�w. Macie zezwolenie na start. Pas lewy pi��. Po starcie skr�ci� w prawo w korytarz jeden cztery zero.
Pilot i drugi pilot Harry�ego Stanforda wymienili spojrzenia pe�ne ulgi. Pilot nacisn�� guzik mikrofonu.
� Roger. Boeing osiem dziewi�� pi�� Papa ma zezwolenie na start. Skr�ca w prawo na jeden cztery zero.
Po chwili wielki samolot z rykiem przemkn�� po pasie i wzbi� si� w szare poranne niebo.
Drugi pilot ponownie odezwa� si� do mikrofonu:
� Kontrola, boeing osiem dziewi�� pi�� Papa wychodzi z trzech tysi�cy na pu�ap siedem zero.
A nast�pnie spojrza� na swojego koleg�.
� Uff! Stary nie�le nas pogoni� tym razem, no nie?
Pilot wzruszy� ramionami.
� My o pow�d nie pytamy, my na rozkaz umieramy. Co on tam robi?
Drugi pilot wsta�, otworzy� drzwi i zajrza� do kabiny.
� Odpoczywa.
Z samochodu ponownie zadzwonili do kontroli lot�w.
� Samolot pana Stanforda... Czy jeszcze stoi?
� Non, monsieur. Ju� wystartowa�.
� Czy pilot wype�ni� kart� lotu?
� Oczywi�cie, monsieur.
� Czy poda� port docelowy?
� Samolot wyl�duje na JFK.
� Dzi�kuj�. � Odwr�ci� si� do towarzysza. � Lotnisko Kennedy�ego. Wy�lemy ludzi, �eby tam na niego czekali.
Kiedy renault min�� przedmie�cia Monte Carlo, p�dz�c ku w�oskiej granicy, Harry Stanford odezwa� si�:
� Na pewno nas nie �ledz�, Dmitrij?
� Nie, prosz� pana. Zgubili�my ich.
� Dobrze.
Stanford opar� si� wygodnie, teraz m�g� sobie pozwoli� na odpr�enie. Nie mia� powod�w do niepokoju. Tamci na pewno b�d� �ledzili samolot. Jeszcze raz rozwa�a� sytuacj�. Chodzi�o o to, czego si� dowiedz� i kiedy. To by�y szakale tropi�ce lwa z nadziej�, �e go pokonaj�. U�miechn�� si� do siebie. Nie docenili przeciwnika. Inni, kt�rzy pope�nili ten sam b��d, drogo za to zap�acili. Kto� zap�aci r�wnie� tym razem. Harry Stanford, zaufany powiernik kr�l�w i prezydent�w, by� dostatecznie pot�ny i bogaty, �eby zniszczy� gospodark� wielu kraj�w. A jednak...
Boeing 727 przelatywa� nad Marsyli�. Pilot powiedzia� do mikrofonu:
� Marsylia, boeing osiem dziewi�� pi�� Papa zg�asza si�, wchodz� z pu�apu jeden dziewi�� zero na pu�ap dwa trzy zero.
� Roger.
Renault dotar� do San Remo o �wicie. Harry Stanford zachowa� przyjemne wspomnienie tego miasta, kt�re jednak zmieni�o si� nie do poznania. Pami�ta� czasy, kiedy by�o to eleganckie miasteczko z pierwszorz�dnymi hotelami i restauracjami, z kasynem, gdzie od go�ci wymagano czarnych krawat�w i gdzie w ci�gu jednego wieczora tracono i wygrywano fortuny. Teraz kasyno przestawi�o si� na turyst�w, ha�a�liwych przybysz�w w kolorowych letnich koszulkach.
Renault zbli�a� si� do zatoki, dwana�cie mil od granicy francusko-w�oskiej. By�y tam dwie przystanie dla jacht�w: Porto Sole na wschodzie oraz Porto Communale na zachodzie. W Porto Sole przystaniowy wyznacza� miejsce do cumowania. W Porto Communale nie by�o przystaniowego.
� Do kt�rej? � zapyta� Dmitrij.
� Porto Communale � zdecydowa� Stanford. Im mniej ludzi dooko�a, tym lepiej.
Pi�� minut p�niej renault zahamowa� obok �Blue Skies�, smuk�ego motorowego jachtu, o d�ugo�ci stu osiemdziesi�ciu st�p. Kapitan Vacarro oraz dwunastoosobowa za�oga czekali w szeregu na pok�adzie. Kapitan zbieg� po trapie, �eby powita� przybysz�w.
� Dzie� dobry, signor Stanford � zawo�a� kapitan Vacarro. � Przyniesiemy pana baga� i...
� �adnego baga�u. Odbijamy.
� Tak jest, prosz� pana.
� Zaczekajcie chwil�. � Stanford zlustrowa� za�og�. Zmarszczy� brwi. � Ten cz�owiek na ko�cu. On jest nowy, prawda?
� Tak, prosz� pana. Ch�opak kabinowy zachorowa� na Capri, wi�c wzi�li�my tego. Jest bardzo dobry...
� Zwolni� go � rozkaza� Stanford.
Kapitan spojrza� na niego ze zdumieniem.
� Wyrzuci�...?
� Zap�a� mu. Pozb�d� si� go.
Kapitan Vacarro kiwn�� g�ow�.
� Dobrze, prosz� pana.
Harry Stanford rozejrza� si� ze wznowion� czujno�ci�. Niemal namacalnie wyczuwa� zagro�enie wisz�ce w powietrzu. Nie chcia� na jachcie �adnych obcych. Kapitan Vacarro i jego za�oga pracowali dla niego od lat. Zas�ugiwali na zaufanie. Obejrza� si� na dziewczyn�. Poniewa� Dmitrij wybra� j� na chybi� trafi�, nie stanowi�a zagro�enia. Za� wierny ochroniarz niejeden raz uratowa� mu �ycie.
� Trzymaj si� blisko mnie � zwr�ci� si� do niego.
� Tak, prosz� pana.
Stanford uj�� Sophi� pod rami�.
� Wchodzimy na pok�ad, moja droga.
Dmitrij Kaminskij obserwowa� za�og�, przygotowuj�c� si� do wyp�yni�cia. Dok�adnie przepatrzy� zatok�, ale nie zauwa�y� nic niepokoj�cego. O tej porze, tak wcze�nie rano, niewiele si� tutaj dzia�o. Pot�ne silniki z rykiem zbudzi�y si� do �ycia i jacht ju� po chwili zacz�� nabiera� szybko�ci.
Kapitan podszed� do Harry�ego Stanforda.
� Nie powiedzia� pan, dok�d p�yniemy, signor Stanford.
� Nie, chyba nie powiedzia�em, kapitanie. � My�la� przez chwil�. � Portofino?
� Tak, prosz� pana.
� Jeszcze jedno, chc�, �eby�cie zachowali ca�kowit� cisz� radiow�.
Kapitan Vacarro zmarszczy� brwi.
� Cisza radiowa? Tak, prosz� pana, ale je�eli...?
� Nie przejmuj si� niczym � odpar� Stanford. � Po prostu r�b, co ci ka��. I nie chc�, �eby kto� u�ywa� satelitarnych telefon�w.
� Oczywi�cie, prosz� pana. Czy w Portofino zrobimy post�j?
� Zawiadomi� was, kapitanie.
Harry Stanford oprowadzi� Sophi� po jachcie. Lubi� popisywa� si� przed go��mi t� zabawk�, jedn� z jego ulubionych. Jacht robi� imponuj�ce wra�enie. Luksusowo wyposa�ony apartament w�a�ciciela sk�ada� si� z salonu i gabinetu. Gabinet by� przestronny i wygodnie umeblowany: kanapa, kilka foteli i biurko, na kt�rym znajdowa�o si� dostatecznie du�o elektronicznego sprz�tu, �eby obs�u�y� niewielkie miasto. Na �cianie wisia�a wielka elektroniczna mapa, gdzie ma�a ruchoma ��deczka pokazywa�a pozycj� jachtu. Rozsuwane szklane drzwi prowadzi�y z gabinetu na pok�ad-werand�, sta� tam szezlong oraz st� z czterema krzes�ami. Burty zabezpiecza� reling z drewna tekowego. W pogodne dni Stanford jada� zazwyczaj �niadanie na werandzie.
Ka�da z sze�ciu kabin wyposa�ona by�a w r�cznie malowane jedwabne obicia, okna widokowe oraz �azienk� z wann� do masa�u wodnego. Wielk� bibliotek� wy�o�ono drewnem koa. Umeblowanie by�o wspania�e, a obrazy przyprawi�yby o zazdro�� ka�de muzeum.
Jadalnia mog�a pomie�ci� szesna�cie os�b. Na dolnym pok�adzie znajdowa�a si� kompletnie wyposa�ona sala gimnastyczna. Na jachcie znajdowa� si� te� sk�ad win i sala projekcyjna. Harry Stanford posiada� chyba najwi�kszy na �wiecie zbi�r film�w pornograficznych.
� No, teraz zobaczy�a� ju� prawie wszystko � powiedzia� Stanford do Sophii na zako�czenie zwiedzania. � Reszt� poka�� ci jutro.
Sophia by�a oszo�omiona.
� Nigdy w �yciu nie widzia�am niczego takiego! To jest jak... jak miasto!
Jej entuzjazm wywo�a� u�miech na twarzy Harry�ego Stanforda.
� Steward zaprowadzi ci� do kabiny. Rozgo�� si�, moja droga. Ja mam troch� roboty.
Wr�ci� do gabinetu i sprawdzi� na elektronicznej �ciennej mapie po�o�enie jachtu. �Blue Skies� p�yn�� po Morzu Liguryjskim, kieruj�c si� na p�noc. Nie odgadn�, gdzie jestem, pomy�la�. B�d� czeka� na mnie na lotnisku JFK. Kiedy dop�yniemy do Portofino, wszystko wyprostuj�.
Na wysoko�ci trzydziestu pi�ciu tysi�cy st�p pilot boeinga 727 odbiera� nowe instrukcje.
� Boeing osiem dziewi�� pi�� Papa, wchodzicie prosto w g�rny korytarz czterdzie�ci Delta India November, zgodnie z rozk�adem.
� Roger. Boeing osiem dziewi�� pi�� Papa wchodzi prosto w g�rny korytarz czterdzie�ci Dinard, zgodnie z rozk�adem. � Odwr�ci� si� do drugiego pilota. � Wszystko gra.
Przeci�gn�� si�, wsta� i podszed� do drzwi kokpitu. Zajrza� do kabiny.
� Jak tam nasz pasa�er? � zapyta� drugi pilot.
� Chyba jest g�odny.
Rozdzia� trzeci
Wybrze�e Morza Liguryjskiego to Riwiera W�oska, kt�ra rozci�ga si� p�koli�cie od granicy francusko-w�oskiej do Genui i dalej do zatoki La Spezia. Pi�kna, d�uga wst�ga wybrze�a, ze s�ynnymi portami Portofino i Vernazz�, otacza roziskrzone morze, dalej za� le�� wyspy � Elba, Sardynia i Korsyka.
�Blue Skies� zbli�a� si� do Portofino. Ju� z daleka miasteczko wygl�da�o uroczo, ukryte w�r�d wzg�rz poro�ni�tych palmami, sosnami, cyprysami i oliwkami. Harry Stanford, Sophia i Dmitrij stali na pok�adzie, wpatruj�c si� w coraz bli�szy brzeg.
� Cz�sto bywa�e� w Portofino? � zapyta�a Sophia.
� Kilka razy.
� Gdzie jest twoja g��wna rezydencja?
Zbyt osobiste.
� Spodoba ci si� w Portofino, Sophio. Naprawd� pi�kne miejsce.
Podszed� do nich kapitan Vacarro.
� Zjedz� pa�stwo lunch na pok�adzie, signor Stanford?
� Nie, zjemy lunch w Splendido.
� Doskonale. Czy mam si� przygotowa� do podniesienia kotwicy zaraz po lunchu?
� Raczej nie. Nacieszmy si� pi�knem tego miejsca.
Zaskoczony kapitan Vacarro wytrzeszczy� na niego oczy. Jeszcze niedawno Harry Stanford tak strasznie si� spieszy�, a teraz nagle mia� mn�stwo czasu. I kaza� wy��czy� radio? Nies�ychane! Pazzo!
Kiedy �Blue Skies� rzuci� kotwic� w zewn�trznej zatoce, Stanford, Sophia i Dmitrij pop�yn�li motor�wk� na brzeg. Ma�y port morski by� zjawiskowym miejscem z mn�stwem interesuj�cych sklep�w i trattorii na �wie�ym powietrzu wzd�u� jedynej drogi, kt�ra prowadzi�a na wzg�rza. Kilkana�cie ma�ych �odzi rybackich le�a�o na kamienistej pla�y.
Stanford odwr�ci� si� do Sophii:
� Zjemy lunch w hotelu na szczycie wzg�rza. Stamt�d roztacza si� pi�kny widok. � Wskaza� taks�wk� stoj�c� za dokami. � Pojed� pierwsza, ja do��cz� za kilka minut.
Da� jej troch� lir�w.
� Dobrze, caro.
Odprowadza� j� wzrokiem, potem zwr�ci� si� do Dmitrija:
� Musz� zadzwoni�.
Ale nie z jachtu, pomy�la� ochroniarz.
Podeszli do dw�ch budek telefonicznych na skraju doku. Dmitrij patrzy�, jak Stanford wchodzi do jednej, podnosi s�uchawk� i wrzuca �eton.
� Operator, chcia�bym si� po��czy� ze Zjednoczonym Bankiem Szwajcarskim w Genewie.
Do drugiej budki telefonicznej zbli�a�a si� kobieta. Dmitrij zast�pi� jej drog�.
� Przepraszam pana � powiedzia�a � chc�...
� Kto� ma do mnie zadzwoni�.
� Och. � Zerkn�a z nadziej� na drug� budk�, zaj�t� przez Stanforda.
� Nie radz� pani czeka� � mrukn�� Dmitrij. � On b�dzie d�ugo rozmawia�.
Kobieta wzruszy�a ramionami i odesz�a.
� Halo?
Dmitrij patrzy�, jak Stanford m�wi do s�uchawki.
� Peter? Mamy drobny k�opot. � Jego chlebodawca zamkn�� drzwi budki. M�wi� bardzo szybko i Dmitrij nic nie s�ysza�. Zako�czywszy rozmow�, Stanford odwiesi� s�uchawk� i otworzy� drzwi.
� Wszystko w porz�dku? � zapyta� ochroniarz.
� Chod�my na lunch.
Splendid to klejnot koronny Portofino, hotel ze wspania�ym panoramicznym widokiem na szmaragdow� zatok�. Przyjmuje tylko najbogatszych go�ci i zazdro�nie strze�e swojej reputacji. Harry Stanford i Sophia zasiedli do lunchu na tarasie.
� Zam�wi� dla ciebie? � zapyta�. � Maj� tutaj swoje specjalno�ci, kt�re powinny ci smakowa�.
� Prosz� � powiedzia�a Sophia.
Zam�wi� trenette al pesto, miejscowy makaron, ciel�cin� i focaccia, regionalny s�ony chleb.
� I przynie�cie nam butelk� Schrama z osiemdziesi�tego �smego. � Odwr�ci� si� do Sophii. � Zdoby� z�oty medal na mi�dzynarodowych targach win w Londynie. Jestem w�a�cicielem winnicy.
U�miechn�a si� do niego.
� Szcz�ciarz z ciebie.
Szcz�cie nie mia�o z tym nic wsp�lnego.
� Wierz�, �e cz�owiek zosta� stworzony do poznawania smakowych rozkoszy, jakie istniej� na tej ziemi. � Wzi�� j� za r�k�. � A tak�e innych rozkoszy.
� Jeste� niezwyk�ym cz�owiekiem.
� Dzi�kuj�.
Stanford odczuwa� podniecenie, kiedy podziwia�y go pi�kne kobiety. Ta dziewczyna by�a dostatecznie m�oda, �eby by� jego c�rk�, co podnieca�o go jeszcze bardziej.
Kiedy sko�czyli lunch, spojrza� na Sophi� i u�miechn�� si� znacz�co.
� Wracajmy na jacht.
� Och, tak!
Harry Stanford by� kochankiem nami�tnym i do�wiadczonym. Rozbudowane ego kaza�o mu bardziej stara� si� o zaspokojenie kobiety ni� samego siebie. Wiedzia�, jak pobudza� erogenne strefy kobiecego cia�a, i niczym dyrygent orkiestry zmienia� seks w symfoni� zmys��w, doprowadzaj�c swoje kochanki do ekstazy, jakiej nigdy przedtem nie zazna�y.
Sp�dzili popo�udnie w kabinie Stanforda i kiedy sko�czyli si� kocha�, Sophia by�a wyczerpana. Harry Stanford ubra� si� i poszed� na mostek porozmawia� z kapitanem.
� Chcia�by signor pop�yn�� na Sardyni�? � zapyta� kapitan.
� Zatrzymajmy si� najpierw na Elbie.
� Doskonale, prosz� pana. Czy wszystko w porz�dku?
� Tak � odpar� Stanford. � Wszystko w porz�dku.
Znowu poczu� podniecenie. Wr�ci� do kabiny.
Dop�yn�li do Elby po po�udniu i rzucili kotwic� w Portoferraio.
Kiedy boeing 727 wszed� w ameryka�sk� przestrze� powietrzn�, pilot nawi�za� ��czno�� z naziemn� kontrol� lot�w.
� Centrum Nowy Jork, zg�asza si� boeing osiem dziewi�� pi�� Papa, schodz� z pu�apu dwa sze�� zero na pu�ap dwa cztery zero.
Odezwa� si� g�os z Centrum Nowy Jork:
� Roger, masz zezwolenie na jeden dwa tysi�ce, bezpo�rednio na JFK. Zaczynaj podej�cie na jeden dwa siedem koma cztery.
Z ty�u samolotu dobieg�o niskie warczenie.
� Spokojnie, Ksi���. Dobry piesek. Zapniemy ci pasy.
Czterej m�czy�ni czekali na wyl�dowanie boeinga 727. Rozstawieni w r�nych punktach, mogli obserwowa� wysiadaj�cych z samolotu. Czekali przez p� godziny. Jedynym pasa�erem okaza� si� bia�y owczarek.
Portoferraio stanowi g��wny o�rodek handlowy Elby. Wzd�u� ulic stoj� szeregi eleganckich, ekskluzywnych sklep�w, a nad zatok� osiemnastowieczne domy t�ocz� si� pod murem szesnastowiecznej cytadeli, zbudowanej przez ksi�cia Florencji.
Harry Stanford odwiedza� wysp� wielokrotnie i w pewnym sensie czu� si� tu jak w domu. Tutaj w�a�nie przebywa� na wygnaniu Bonaparte.
� P�jdziemy obejrze� dom Napoleona � powiedzia� do Sophii. � Tam si� spotkamy. � Odwr�ci� si� do Dmitrija. � Zabierz j� do Villa dei Mulini.
� Tak, prosz� pana.
Stanford patrzy�, jak Sophia i Dmitrij odchodz�. Spojrza� na zegarek. Czas ucieka�. Jego samolot wyl�dowa� ju� na lotnisku Kennedy�ego. Kiedy si� zorientuj�, �e nie by�o go na pok�adzie, znowu rozpocznie si� ob�awa. Troch� potrwa, zanim odnajd� �lad, pomy�la�. Do tej pory wszystko zostanie za�atwione.
Wszed� do budki telefonicznej na ko�cu doku.
� Chc� zam�wi� rozmow� z Londynem � powiedzia� do telefonistki. � Barclay Bank. Jeden siedem jeden...
P� godziny p�niej odnalaz� Sophi� i zaprowadzi� j� z powrotem na przysta�.
� Wejd� na pok�ad � poleci� jej. � Musz� jeszcze zadzwoni�.
Patrzy�a, jak m�czyzna podchodzi do budki telefonicznej obok doku. Dlaczego nie dzwoni z jachtu? � zastanowi�a si�.
Harry Stanford m�wi� do s�uchawki:
� Bank Sumitorno w Tokio...
Pi�tna�cie minut p�niej wr�ci� na jacht w stanie furii.
� Zostaniemy tutaj na noc? � zapyta� kapitan Vacarro.
� Tak � warkn�� Stanford. � Nie! P�yniemy na Sardyni�. Natychmiast!
Costa Smeralda na Sardynii nale�y do najpi�kniejszych miejsc na wybrze�u Morza �r�dziemnego. Ma�e miasteczko Porto Cervo to azyl dla bogaczy. Prawie na ca�ym terenie wznosz� si� wille zbudowane przez Ali Khana.
Po zadokowaniu Harry Stanford od razu ruszy� do budki telefonicznej. Dmitrij pospieszy� za nim.
� Chc� zam�wi� rozmow� z Banca d�Italia w Rzymie... � drzwi zamkn�y si�.
Rozmowa trwa�a prawie p� godziny. Kiedy Stanford wyszed�, by� ponury. Dmitrij zastanawia� si�, co si� sta�o.
Stanford i Sophia zjedli lunch na pla�y w Liscia di Vacca. Stanford i tym razem zam�wi� dla nich obojga.
� Zaczniemy od malloreddus. P�atki ciasta z pe�noziarnistej pszenicy. Potem porceddu. Ma�y �wi�ski osesek, ugotowany z mirtem i li�ciem bobkowym. Co do wina, we�miemy Vernaccia, a na deser zam�wimy sebadas. Podsma�ane nale�niki nadziewane �wie�ym serem i utart� sk�rk� cytrynow�, doprawione gorzkim miodem i posypane cukrem.
� Bene, signor. � Kelner pomy�la�, �e taki klient rzadko si� zdarza.
Stanford odwr�ci� si� do Sophii i nagle serce mu zamar�o. W pobli�u wej�cia do restauracji siedzia�o dw�ch m�czyzn, wpatruj�c si� w niego. Ubrani w ciemne garnitury pomimo letniego upa�u, nawet nie pr�bowali udawa� turyst�w. Czy oni mnie �ledz�, czy to jacy� niewinni obcy? Musz� zapanowa� nad swoj� wyobra�ni�, pomy�la�.
� Nigdy przedtem ci� nie pyta�am � odezwa�a si� Sophia. � Czym si� zajmujesz?
Stanford przyjrza� si� jej. Przyjemnie by�o przebywa� z kim�, kto niczego o nim nie wiedzia�.
� Wycofa�em si� z interes�w � powiedzia�. � Podr�uj� po �wiecie dla przyjemno�ci.
� Tak ca�kiem sam? � W jej g�osie zabrzmia�o wsp�czucie. � Na pewno czujesz si� samotny.
Kosztowa�o go sporo wysi�ku, �eby nie roze�mia� si� g�o�no.
� Tak, czuj� si� samotny. Ciesz� si�, �e jeste� ze mn�.
Nakry�a r�k� jego d�o�.
� Ja te�, caro.
K�tem oka Stanford zobaczy�, �e dwaj m�czy�ni wychodz�.
Kiedy sko�czyli lunch, Stanford, Sophia i Dmitrij wr�cili do miasta. Stanford skierowa� si� do budki telefonicznej.
� Prosz� mnie po��czy� z Credit Lyonnais w Pary�u...
Wpatruj�c si� w niego, Sophia powiedzia�a do Dmitrija:
� On jest cudowny, prawda?
� Nie ma takiego drugiego.
� D�ugo u niego pracujesz?
� Dwa lata � odpar�.
� Masz szcz�cie.
� Wiem.
Dmitrij podszed� do budki telefonicznej i stan�� na posterunku przed drzwiami. Us�ysza� g�os Stanforda:
� Ren�? Wiesz, dlaczego dzwoni�... Tak... Tak... Zgadzasz si�? Cudownie! � Ulga zad�wi�cza�a w jego g�osie. � Nie... nie tutaj. Spotkajmy si� na Korsyce... Doskonale... Po naszym spotkaniu mog� wr�ci� prosto do domu... Dzi�kuj� ci, Ren�.
Stanford odwiesi� s�uchawk�. Przez chwil� sta� bez ruchu, u�miechni�ty, potem wybra� numer w Bostonie.
Zg�osi�a si� sekretarka:
� Biuro pana Fitzgeralda.
� M�wi Harry Stanford. Prosz� mnie z nim po��czy�.
� Och, pan Stanford! Przykro mi, pan Fitzgerald jest na wakacjach. Mo�e kto� inny...?
� Nie. Wracam do Stan�w. Niech mu pani przeka�e, �eby zg�osi� si� do mnie w Bostonie w Rose Hill o dziewi�tej rano w poniedzia�ek. Niech przyniesie kopi� mojego testamentu i przyprowadzi notariusza.
� Spr�buj�...
� Niech pani nie pr�buje, tylko to za�atwi, moja droga.
Odwiesi� s�uchawk� i sta� bez ruchu, porz�dkuj�c my�li. Kiedy wyszed� z budki telefonicznej, g�os mia� spokojny.
� Musz� za�atwi� pewn� drobn� spraw�, Sophio. Id� do hotelu Pitrizza i czekaj na mnie.
� Jak sobie �yczysz � powiedzia�a zalotnie. � Nie ka� mi d�ugo czeka�.
� Nie b�j si�.
Obaj m�czy�ni odprowadzili j� wzrokiem.
� Wracajmy na jacht � powiedzia� Stanford do Dmitrija. � Odp�ywamy.
Dmitrij spojrza� na niego ze zdumieniem.
� A co z...?
� Mo�e zarobi� dup� na powr�t do domu.
Kiedy wr�cili na �Blue Skies�, Harry Stanford poszed� porozmawia� z kapitanem Vacarro.
� P�yniemy na Korsyk� � oznajmi�. � Ruszamy natychmiast.
� W�a�nie otrzyma�em sp�nion� prognoz� pogody, signor Stanford. Obawiam si�, �e nadchodzi silny sztorm. Lepiej przeczeka�...
� Chc� wyp�yn�� zaraz, kapitanie.
Kapitan Vacarro zawaha� si�.
� Rejs b�dzie ci�ki, prosz� pana. To libeccio... po�udniowo-zachodni wiatr. Trafimy na burz� i wysok� fal�.
� Nic mnie to nie obchodzi. � Spotkanie na Korsyce powinno rozwi�za� wszystkie jego problemy. Odwr�ci� si� do Dmitrija. � Chc�, �eby� za�atwi� helikopter, kt�ry zabierze nas z Korsyki do Neapolu. Skorzystaj z publicznego telefonu obok doku.
� Tak, prosz� pana.
Dmitrij Kaminskij wr�ci� na nabrze�e i wszed� do budki telefonicznej.
Dwadzie�cia minut p�niej �Blue Skies� p�yn�� po morzu.
Rozdzia� czwarty
Dan Quayle by� jego idolem i cz�sto powo�ywa� si� na niego jako na autorytet.
� Wszystko mi jedno, co m�wicie o Quayle�u, to jedyny polityk ceni�cy prawdziwe warto�ci. Rodzina... o to chodzi. Bez warto�ci rodzinnych ten kraj jeszcze szybciej stoczy si� w przepa��. Tylu m�odych �yje ze sob� bez �lubu i na dodatek maj� dzieci. To wstrz�saj�ce. Nic dziwnego, �e przest�pczo�� ro�nie. Gdyby Dan Quayle kiedy� kandydowa� na prezydenta, ma zapewniony m�j g�os. � To wstyd, pomy�la�, �e nie mog� g�osowa� z powodu g�upich przepis�w, niemniej jednak popieram Quayle�a ca�ym sercem.
Mia� czw�rk� dzieci: Billy�ego, o�miolatka, i trzy dziewczynki � Amy, Clariss� i Susan, dziesi��, dwana�cie i czterna�cie lat. To by�y wspania�e dzieciaki i czas sp�dzany z nimi � najlepsze chwile, jak to lubi� nazywa� � by� jego najwi�ksz� rado�ci�. Weekendy ca�kowicie po�wi�ca� dzieciom. Urz�dza� dla nich ogrodowe uczty, bawi� si� z nimi, zabiera� do kina i na boisko, pomaga� w lekcjach. Wszystkie dzieciaki z s�siedztwa przepada�y za nim. Naprawia� im rowery i zabawki, zaprasza� na rodzinne pikniki. Nadali mu przezwisko Papa.
W s�oneczny sobotni poranek siedzia� na otwartej trybunie i ogl�da� mecz baseballu. Dzie� by� pi�kny jak z obrazka, s�o�ce grza�o, puszyste ob�oczki p�yn�y po b��kitnym niebie. Jego o�mioletni syn Billy trzyma� bijak. Wygl�da� bardzo profesjonalnie i doro�le w sportowym stroju Ma�ej Ligi. Trzy c�rki Papy i jego �ona siedzia�y obok. Lepiej ju� by� nie mo�e, pomy�la� z zadowoleniem. Dlaczego wszystkie rodziny nie s� podobne do naszej?
W�a�nie dobiega�a ko�ca �sma zmiana, punktacja wygl�da�a kiepsko: dwa auty i bazy obstawione. Billy sta� przy bazie; straci� ju� trzy pi�ki i dwa uderzenia.
Papa zawo�a� zach�caj�co:
� Poka� im, Billy! Wybij za siatk�!
Billy czeka� na rzut. Pi�ka by�a szybka i niska. Billy machn�� dziko kijem i chybi�.
S�dzia rykn��:
� Trzecie uderzenie!
Koniec zmiany.
W t�umie rodzic�w i znajomych rozleg�y si� j�ki i okrzyki. Billy sta� speszony, patrz�c, jak dru�yny zmieniaj� pozycje.
� Nie szkodzi, synu � zawo�a� Papa. � Nast�pnym razem trafisz!
Billy zdoby� si� na wymuszony u�miech. John Cotton, kierownik dru�yny, czeka� na ch�opca.
� Wypadasz z gry! � o�wiadczy�.
� Ale panie Cotton...
� Koniec. Zje�d�aj z boiska.
Ojciec Billy�ego obserwowa� z niemi�ym zdziwieniem, jak syn schodzi z murawy. Facet nie powinien tego robi�, pomy�la�. Nale�y da� smykowi jeszcze jedn� szans�. B�d� musia� pogada� z panem Cottonem.
W tej samej chwili zabrz�cza� kom�rkowy telefon, kt�ry Papa zawsze nosi� przy sobie. Odczeka� cztery dzwonki, zanim si� zg�osi�. Tylko jedna osoba zna�a ten numer. On wie, �e nie znosz�, kiedy mi przeszkadzaj� w weekendy, pomy�la� ze z�o�ci�. Niech�tnie wyci�gn�� anten�, nacisn�� guzik i powiedzia� do mikrofonu:
� Halo?
G�os po drugiej stronie m�wi� cicho przez kilka minut. Papa s�ucha�, od czasu do czasu kiwaj�c g�ow�.
Wreszcie powiedzia�:
� Tak, rozumiem. Zajm� si� tym.
W�o�y� telefon do kieszeni.
� Wszystko w porz�dku, kochanie? � zapyta�a �ona.
� Niestety. Chc�, �ebym pracowa� w weekend. Planowa�em na jutro wspania�e barbecue.
�ona wzi�a go za r�k� i powiedzia�a czule:
� Nie przejmuj si� tym. Twoja praca jest wa�niejsza.
Nic nie jest wa�niejsze od mojej rodziny, pomy�la� z uporem. Dan Quayle by zrozumia�.
R�ka zacz�a go gwa�townie sw�dzie�, wi�c si� podrapa�. Dlaczego tak sw�dzi, pomy�la�. W tych dniach b�d� musia� wybra� si� do dermatologa.
John Cotton, krzepki m�czyzna po pi��dziesi�tce, by� zast�pc� kierownika w miejscowym supermarkecie. Zgodzi� si� prowadzi� dru�yn� Ma�ej Ligi, poniewa� jego syn by� pa�karzem. Tego popo�udnia dru�yna przegra�a z powodu ma�ego Billy�ego.
Supermarket by� zamkni�ty. John Cotton szed� po parkingu w stron� swojego samochodu, kiedy zbli�y� si� do niego jaki� obcy, nios�cy paczk�.
� Przepraszam, panie Cotton.
� Tak?
� Chcia�bym pana prosi� o chwil� rozmowy.
� Sklep jest zamkni�ty.
� Och, nie o to chodzi. Chcia�bym z panem porozmawia� o moim synu. Billy bardzo si� zmartwi�, �e pan go usun�� z boiska, i powiedzia�, �e wi�cej nie zagra.
� Billy to pana syn? �a�uj�, �e w og�le go dopu�ci�em do gry. Z niego nigdy nie b�dzie pa�karz.
Ojciec Billy�ego powiedzia� powa�nie, z przej�ciem:
� Pan nie ma racji, panie Cotton. Znam mojego syna. Billy to dobry pa�karz. Zobaczy pan. Kiedy zagra w nast�pn� sobot�...
� On nie zagra w nast�pn� sobot�. Wyrzuci�em go.
� Ale...
� �adne ale. To wszystko. Skoro nie ma pan nic wi�cej...
� Ale� mam. � Ojciec Billy�ego rozwin�� pakunek, ods�aniaj�c kij baseballowy. Powiedzia� prosz�co: � To jest kij, kt�rego u�ywa� Billy. Widzi pan, �e jest wyszczerbiony, wi�c nie powinno si� kara� ch�opca za...
� S�uchaj pan, g�wno mnie obchodzi ten kij. Pana syn wylecia� z dru�yny!
Ojciec Billy�ego westchn�� ze smutkiem.
� Na pewno nie zmieni pan zdania?
� Nic z tego.
Kiedy Cotton si�gn�� do klamki na drzwiach samochodu, ojciec Billy�ego zamachn�� si� kijem baseballowym i roztrzaska� tyln� szyb�.
Zaszokowany Cotton wytrzeszczy� na niego oczy.
� Co... co pan wyrabia, do cholery?
� Rozgrzewam si� � wyja�ni� Papa. Podni�s� kij, zamachn�� si� ponownie i roztrzaska� Cottonowi rzepk� kolanow�.
John Cotton wrzasn�� i upad� na ziemi�, skr�caj�c si� z b�lu.
� Wariat! � krzykn��. � Na pomoc!
Ojciec Billy�ego przykl�kn�� obok i powiedzia� cicho:
� Spr�buj tylko pisn��, a rozwal� ci drugie kolano.
Cotton gapi� si� na niego ze zgroz�.
� Je�li m�j syn nie zagra w nast�pn� sobot�, zabij� ciebie i twojego syna. Czy wyra�am si� jasno?
Cotton spojrza� w oczy napastnika i kiwn�� g�ow�, z trudem powstrzymuj�c si�, �eby nie wrzeszcze� z b�lu.
� Dobrze. Och, i nie radz� o tym opowiada�. Mam przyjaci�.
Spojrza� na zegarek. Zosta�o mu akurat tyle czasu, �eby z�apa� samolot do Bostonu. R�ka znowu zacz�a go sw�dzie�.
O si�dmej rano w niedziel�, ubrany w trzycz�ciowy garnitur, nios�c kosztown� sk�rzan� teczk�, przeszed� przez Copley Square na Stuart Street. Kilkana�cie metr�w za Park Plaza Castle wszed� do budynku Boston Trust i podszed� do stra�nika. Ogromny budynek mie�ci� dziesi�tki firm, wi�c stra�nik nie m�g� go rozpozna�.
� Dzie� dobry � powiedzia� m�czyzna.
� Dzie� dobry panu. W czym mog� pom�c?
M�czyzna westchn��.
� Nawet sam B�g mi nie pomo�e. Oni my�l�, �e nie mam nic lepszego do roboty, tylko harowa� w niedziel�, �eby nadrobi� cudze zaleg�o�ci.
� Rozumiem pana � powiedzia� stra�nik wsp�czuj�co. Podsun�� m�czy�nie ksi�g� obecno�ci. � Zechce pan si� wpisa�?
M�czyzna wpisa� si� i podszed� do wind. Biuro, kt�rego szuka�, znajdowa�o si� na pi�tym pi�trze. Wjecha� wind� na sz�ste, zszed� po schodach i ruszy� korytarzem. Tabliczka na drzwiach g�osi�a: RENQUIST, RENQUIST I FITZGERALD, BIURO PRAWNE. Rozejrza� si� uwa�nie, sprawdzaj�c, czy korytarz jest pusty. Potem otworzy� teczk�, wyj�� ma�y �om i �rubokr�t. Otwarcie drzwi zabra�o mu pi�� sekund. Wszed� do �rodka i zamkn�� za sob� drzwi.
Poczekalnia umeblowana by�a w staro�wieckim, konserwatywnym stylu, jak przysta�o na jedn� z czo�owych bosto�skich firm prawniczych. M�czyzna sta� przez chwil� nieruchomo, pr�buj�c si� zorientowa� w rozk�adzie pomieszcze�. Potem skierowa� si� do archiwum na ty�ach, gdzie przechowywano akta. W pokoju sta�y stalowe segregatory, oznakowane z przodu literami alfabetu. M�czyzna spr�bowa� otworzy� ten z literami R-S. Segregator by� zamkni�ty.
Wyj�� z teczki surowy klucz, pilnik i p�askie obc��ki. Wepchn�� czysty klucz do ma�ego zamka w szufladzie segregatora, obr�ci� delikatnie w obie strony, po czym wyci�gn�� go i obejrza� czarne �lady na pi�rze. Przytrzymuj�c klucz obc��kami, dok�adnie spi�owa� czarne plamki. Znowu w�o�y� klucz do zamka i powt�rzy� ca�� operacj�. Nuci� cicho pod nosem. U�miechn�� si� do siebie, kiedy zorientowa� si�, co takiego nuci. Piosenka nazywa�a si� �Daleki brzeg�.
Zabior� wreszcie rodzin� na wakacje, pomy�la� uszcz�liwiony. Na prawdziwe wakacje. Za�o�� si�, �e dzieciakom spodobaj� si� Hawaje.
Zamek ust�pi� i m�czyzna wyci�gn�� szuflad� segregatora. Po chwili znalaz� kopert�, kt�rej szuka�. Wyj�� z teczki ma�y aparat fotograficzny pentax i przyst�pi� do pracy. Dziesi�� minut p�niej sko�czy�. Wyj�� z teczki kilka papierowych chusteczek, podszed� do ch�odziarki z wod� i zmoczy� je. Wr�ci� do archiwum i starannie zebra� stalowe opi�ki z pod�ogi. Zamkn�� segregator, wyszed� na korytarz, zamkn�� drzwi biura i opu�ci� budynek.
Rozdzia� pi�ty
P�niej tego samego wieczoru, na morzu, kapitan Vacarro przyszed� do kabiny Harry�ego Stanforda.
� Signor Stanford...
� Tak?
Kapitan wskaza� na elektroniczn� map� na �cianie.
� Niestety pogoda si� psuje. Libeccio skoncentrowa� si� w cie�ninie Bonifacio. Proponuj�, �eby�my schronili si� w zatoce na czas...
� To jest dobry statek � przerwa� mu Stanford � a pan jest dobrym kapitanem. Na pewno pan sobie poradzi.
Kapitan Vacarro zawaha� si�.
� Jak pan sobie �yczy, signor. Zrobi�, co mog�.
� Jestem tego pewien, kapitanie.
Harry Stanford siedzia� w gabinecie, planuj�c strategi�. Spotka si� z Ren� na Korsyce i uporz�dkuje wszystkie sprawy. Potem helikopter zabierze go do Neapolu, a stamt�d poleci wyczarterowanym samolotem do Bostonu. Wszystko b�dzie dobrze, stwierdzi�. Potrzebuj� tylko czterdziestu o�miu godzin. Tylko czterdzie�ci osiem godzin.
O drugiej nad ranem zbudzi�o go dzikie ko�ysanie jachtu i przenikliwe wycie wiatru. Stanford widywa� ju� sztormy, ale ten nale�a� do najgorszych. Kapitan Vacarro mia� racj�.
Harry Stanford wsta� z ��ka, przytrzymuj�c si� nocnego stolika, i podszed� do �ciennej mapy. Jacht znajdowa� si� w cie�ninie Bonifacio. Za kilka godzin dop�yniemy do Ajaccio, pomy�la�. Tam ju� b�dziemy bezpieczni.
Wypadki, kt�re zasz�y p�niej tej nocy, stanowi�y przedmiot domys��w. Papiery rozrzucone po tarasie sugerowa�y, �e silny wiatr zdmuchn�� cz�� dokument�w i Harry Stanford pr�bowa� je pozbiera�, ale na rozko�ysanym pok�adzie straci� r�wnowag� i wypad� za burt�. Dmitrij Kaminskij zobaczy�, jak szef wpada do morza, i natychmiast chwyci� interkom.
� Cz�owiek za burt�!
Rozdzia� sz�sty
Kapitan Fran�ois Durer, chef de police na Korsyce, by� w paskudnym nastroju. Wyspa p�ka�a w szwach od durnych turyst�w, kt�rzy nie potrafili upilnowa� w�asnych paszport�w, portfeli ani dzieci. Wezwania jak dzie� d�ugi nap�ywa�y strumieniem do male�kiej komendy policji na Cours Napoleon 2, obok rue Sergent Casalonga.
� Jaki� m�czyzna wyrwa� mi torebk�...
� Statek odp�yn�� beze mnie. Moja �ona jest na pok�adzie...
� Kupi�em ten zegarek od przechodnia na ulicy. Nie ma nic w �rodku...
� Miejscowe apteki nie sprzedaj� pigu�ek, kt�rych potrzebuj�...
K�opotom nie by�o ko�ca.
A teraz wygl�da�o na to, �e kapitan ma trupa na karku.
� W tej chwili jestem zaj�ty � warkn��.
� Ale oni czekaj� na dworze � poinformowa� go zast�pca. � Co ja im powiem?
Kapitan Durer spieszy� si� do kochanki. W pierwszej chwili chcia� ju� powiedzie�: �Zabierzcie cia�o na jak�� inn� wysp�, ale ostatecznie by� tutaj najwa�niejszym przedstawicielem policji.
� No dobrze � westchn��. � Przyjm� ich, tylko szybko.
Po chwili kapitan Vacarro oraz Dmitrij Kaminskij zostali wprowadzeni do gabinetu.
� Siadajcie, panowie � powiedzia� niezr�cznie Durer.
Zaj�li krzes�a.
� Prosz� mi dok�adnie opowiedzie�, co si� wydarzy�o.
� Nie jestem ca�kiem pewien � zacz�� kapitan Vacarro. � Nie widzia�em, jak to si� sta�o... � Odwr�ci� si� do Dmitrija. � On by� naocznym �wiadkiem. Mo�e potrafi to wyja�ni�.
Dmitrij g��boko zaczerpn�� powietrza.
� To by�o okropne. Pracuj�... pracowa�em u tego cz�owieka.
� W jakim charakterze, monsieur?
� Ochroniarz, masa�ysta, szofer. Zesz�ej nocy z�apa� nas sztorm. Pogoda by�a naprawd� fatalna. Poprosi� mnie o masa� dla odpr�enia. Potem chcia�, �ebym mu przyni�s� pigu�k� nasenn�. By�y w �azience. Kiedy wr�ci�em, sta� na werandzie, przy relingu. Rzuca�o jachtem. On trzyma� jakie� papiery. Wypu�ci� jeden z r�ki, wychyli� si�, �eby go z�apa�, straci� r�wnowag� i wypad� za burt�. Pobieg�em, �eby go ratowa�, ale nic ju� nie mog�em zrobi�. Zawo�a�em o pomoc. Kapitan Vacarro natychmiast zatrzyma� jacht i dzi�ki jego bohaterskim wysi�kom znale�li�my szefa. Ale ju� by�o za p�no. Nie �y�.
� Bardzo mi przykro. � Szef policji mia� to w nosie.
� Wiatr i fale przynios�y cia�o z powrotem do statku � odezwa� si� kapitan Vacarro. � Czysty przypadek, ale teraz potrzebujemy zezwolenia, �eby zabra� cia�o do kraju.
� Nie widz� problemu. � Zd��y jeszcze wypi� drinka z kochank�, zanim wr�ci do domu, do �ony. � Ka�� natychmiast przygotowa� akt zgonu i wiz� wyjazdow� dla cia�a. � Podni�s� ��ty bloczek do notatek. � Nazwisko ofiary?
� Harry Stanford.
Durer nagle zamar� w bezruchu. Podni�s� wzrok.
� Harry Stanford?
� Tak.
� Ten Harry Stanford?
� Tak.
I nag�e przysz�o�� zaja�nia�a w radosnych barwach. Bogowie zes�ali mu mann� z nieba. Harry Stanford by� mi�dzynarodow� legend�! Wiadomo�� o jego �mierci zatrz�sie ca�ym �wiatem, a on by� teraz panem sytuacji. Zastanowi� si�, w jaki spos�b wyci�gn�� z tego najwi�cej korzy�ci dla siebie. Siedzia� i my�la�, wpatruj�c si� w przestrze� niewidz�cym wzrokiem.
� Jak szybko mo�ecie wyda� cia�o? � zapyta� Vacarro.
Durer podni�s� wzrok.
� Ach. Dobre pytanie. � Ile czasu minie, zanim pojawi si� prasa? Czy mam poprosi� kapitana jachtu, �eby wzi�� udzia� w wywiadzie? Nie. Po co dzieli� si� s�aw�? Sam sobie poradz�. � Jest mn�stwo roboty � powiedzia� ze smutkiem. � Trzeba przygotowa� odpowiednie dokumenty... � Westchn��. � To zajmie tydzie� lub d�u�ej.
Kapitan Vacarro by� zdumiony.
� Tydzie� lub d�u�ej? Przecie� pan powiedzia�...
� Nale�y dope�ni� niezb�dnych formalno�ci � odpar� surowo Durer. � Tych spraw nie da si� przyspieszy�.
Ponownie si�gn�� po ��ty notatnik.
� Kto jest najbli�szym krewnym?
Kapitan Vacarro wzrokiem poszuka� pomocy u Dmitrija.
� Najlepiej niech pan sprawdzi u jego prawnik�w w Bostonie.
� Nazwiska?
� Renquist, Renquist i Fitzgerald.
Rozdzia� si�dmy
Chocia� na tabliczce na drzwiach firmy widnia�y trzy nazwiska: RENQUIST, RENQUIST i FITZGERALD, dwaj Renquistowie nie �yli od dawna. Natomiast Simon Fitzgerald nadal by� bardzo �ywy. W wieku siedemdziesi�ciu sze�ciu lat to on stanowi� si�� nap�dow� firmy. Pracowa�o dla niego sze��dziesi�ciu prawnik�w. Fitzgerald by� straszliwie chudy, z bujn� grzyw� bia�ych w�os�w, chodzi� sztywnym krokiem, wyprostowany jak wojskowy. Teraz w�a�nie spacerowa� tam i z powrotem. W jego my�lach panowa� zam�t. Zatrzyma� si� przed sekretark�.
� Kiedy pan Stanford dzwoni�, nie poda� �adnej wskaz�wki, dlaczego tak pilnie chce mnie widzie�?
� Nie, prosz� pana. Powiedzia� tylko, �eby pan czeka� na niego o dziewi�tej rano w poniedzia�ek, z jego testamentem i z notariuszem.
� Dzi�kuj�. Popro� pana Sloane�a.
Steve Sloane by� jednym z nowoczesnych, b�yskotliwych prawnik�w w firmie. Czterdziestoletni absolwent Harvardzkiej Szko�y Prawa, wysoki, szczup�y, jasnow�osy, mia� zdumiewaj�co przenikliwe b��kitne oczy i g�adkie, pe�ne wdzi�ku maniery. By� specem od trudnych zada�, a Simon Fitzgerald w my�lach przeznacza� go na swego nast�pc�. Gdybym mia� syna, my�la�, chcia�bym, �eby by� taki jak Steve.
� Mia�e� �owi� �ososie w Nowej Fundlandii � powiedzia� m�ody prawnik wchodz�c do gabinetu.
� Co� wyskoczy�o. Siadaj. Mamy k�opot.
� Co nowego tym razem? � westchn�� Steve.
� Chodzi o Harry�ego Stanforda.
Harry Stanford nale�a� do najbardziej presti�owych klient�w. P� tuzina rozmaitych firm prawniczych prowadzi�o liczne interesy Przedsi�biorstw Stanforda, ale Renquist, Renquist i Fitzgerald kierowali jego osobistymi sprawami. �aden pracownik firmy, z wyj�tkiem Fitzgeralda, nigdy nie spotka� Stanforda osobi�cie, ale jego nazwisko wymawiano zawsze z wielkim nabo�e�stwem.
� Co on znowu zrobi�? � zapyta� Steve.
� Umar�.
� Co takiego?! � Steve spojrza� na niego ze zdumieniem.
� W�a�nie dosta�em faks od policji na Korsyce. Najwidoczniej S