1908
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1908 |
Rozszerzenie: |
1908 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1908 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1908 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1908 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Felicjan S�awoj Sk�adkowski
Strz�py meldunk�w
Przedmow� opatrzy�
Andrzej Garlicki
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1988
Obwolut�, ok�adk� i stron� tytu�ow� projektowa� MICHA� J�DRCZAK
Przvoisv i indeks os�b onracowa� MICHA� CZAJKA
Redaktor WANDA ZBYSZEWSKA
Redaktor techniczny RENATA WOJCIECHOWSKA
PRZEDMOWA
Korektor ZOFIA BANASIAK
"Nazywa�em go - pisa� w wydanej w 1941 roku Historii Polski Stanis�aw Cat-Mackiewicz - .Komendanta Pi�sudskiego wachmistrzem So-rok�'. Kto wie, mo�e gdyby zacnego Sorok� zrobiono kanclerzem Rzeczypospolitej, tak�e by zwariowa�. Jako pisarz, Sk�adkowski pozostanie w literaturze polskiej - jego pyszna proza wojskowa przypomina j�dr-no�ci� i �wietn� polszczyzn� styl Jana Chryzostoma na Gos�awicach Paska. Sk�adkowski mia� rozmach, dynamiczno��, ujawnia� j� zw�aszcza w sprawach, do kt�rych dor�s�, a wi�c przede wszystkim w sprawach klozet�w i urz�dze� sanitarnych. Jego reformy w tej dziedzinie by�y tak arbitralne i tak energicznie przeprowadzane w ca�ej Polsce, �e nazwa�em go ,Piotrem Wielkim w klozetowej skali'. Za czas�w jego premierostwa przywieziono do Polski zw�oki kr�la i wielkiego ksi�cia Stanis�awa Augusta. Sk�adkowski o�wiadczy�, �e nie mo�e tego kr�la pochowa� na Wawelu, bo to by� z�y kr�l, i w nocy po kryjomu kaza� go zamurowa� w zakrystii w Wo�czynie, b. rodzinnym maj�tku Poniatowskich na Podlasiu. Pisa�em mu wtedy do�� wyra�nie: ,zobaczymy jeszcze, na jaki pogrzeb pan zas�u�ysz'. Istotnie, gdy ca�a Europa budowa�a schrony, Sk�adkowski wierci� dziury w p�otach, domagaj�c si�, by ca�a Polska mia�a p�oty z drutu lub �eby ch�opi bielili swe chaty. Nawet w tragicznym odwrocie z Polski sam premier spisywa� protoko�y za niechlujnie utrzymane �mietniki. Tragizmem narod�w s�owia�skich s� rz�dy pa�stw oddane ob��ka�com; lejce rozbieganej czw�rki czy kierownica samochodu w r�kach ob��ka�ca nie s� widokiem tak tragicznym jak ob��kane w�adztwo nad wielkim pa�stwem i �ywym narodem. Pawe� I, ob��kany rycerz, wizjoner �redniowiecza na tronie Rosji. Rasputin, u nas Sk�adkowski. By� to zreszt� dobry cz�owiek, dobry �o�nierz, dobry Polak. Zwichn�li mu umys�, pozbawili poczucia uczciwo�ci �o�nierskiej ci, co zrobili go premierem, wyrz�dzaj�c mu tym najwi�ksz� osobist� krzywd�" *.
* Stanis�aw Mackiewicz (Cat): Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 wrze�nia 1939 r., Londyn 1941, s. 278-279.
Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1988
LI-0 TKK A
* !
Biblioteka WDiNP UW
1098004486
ISBN 83-11-07600-6
Cat mia� powody, by nie lubi� ostatniego premiera II Rzeczypospolitej, bo na jego to w�a�nie polecenie znalaz� si�, na kr�tko zreszt�, w Berezie Kartuskiej. Pami�tajmy te�, �e cytowany fragment pisany by� w kilkana�cie miesi�cy po kl�sce wrze�niowej.
W miar� up�ywu czasu historiografia emigracyjna �agodnia�a w ocenach genera�a Felicjana S�awoja Sk�adkowskiego. W�adys�aw Pob�g-Ma-linowski stwierdzaj�c, i� powo�anie gabinetu Sk�adkowskiego by�o rezultatem kompromisu pomi�dzy Mo�cickim i Rydzem-�mig�ym, wskazywa�, �e w tej sytuacji premier "musia� zrezygnowa� ze swoich konstytucyjnych praw i obowi�zk�w", bowiem ka�dy z ministr�w "mia� swe oparcie albo u Prezydenta, albo u �mig�ego, i st�d zale�no�� ich od premiera by�a umiarkowana i wzgl�dna". W rezultacie "ograniczony w roli premiera, m�g� Sk�adkowski tym wi�cej czasu i energii po�wi�ci� sprawom wewn�trznym, zrobi� te� bardzo du�o w zakresie usprawnienia administracji i podniesienia stanu sanitarnego kraju; ponadto - zarz�dzenia jego o odnowieniu dom�w, porz�dkowaniu dr�g, burzeniu p�ot�w, wprowadzaniu siatkowych ogrodze�, zak�adaniu trawnik�w, sadzeniu drzew zmienia�y wygl�d przedmie��, dzielnic, ulic w ca�ej niemal Polsce, dawa�y przy tym mo�no�� dorywczego zatrudnienia do 120 ty�. ludzi, a wi�c i wa�nego odci��enia problemu bezrobocia" *.
Adam Krzy�anowski, wybitny ekonomista i cz�owiek dobrze zorientowany w personaliach obozu sanacyjnego, pisa�, �e "S�awoj Sk�adkowski by� cz�owiekiem szcz�liwym. Zaci�gn�� si� do Legion�w. Czu� si� stale �o�nierzem, powo�anym li tylko do wykonywania rozkaz�w, wydawanych przez prze�o�onych, kt�rzy za niego my�leli i kierowali jego post�powaniem. Nie �ar�a go ambicja wp�ywania na tok wypadk�w. Wystarczy�o mu by� pos�usznym komendantowi Legion�w, a po jego �mierci - nast�pcy" **.
Podobnie pisze o S�awoju Sk�adkowskim Pawe� Zaremba stwierdzaj�c, �e jego osoba i dzia�alno�� "by�y i w�wczas, i p�niej ulubionym przedmiotem r�nych anegdot i dykteryjek, po cz�ci prawdziwych, a po cz�ci tylko dowcipnych. Sk�adkowski si� wcale na nie nie oburza�, a b�d�c sam - jak wiemy chocia�by z jego tw�rczo�ci literackiej - cz�owiekiem bardzo dowcipnym, z du�ym zapa�em t� atmosfer� wok� swojej osoby podsyca�. Sprawiedliwo�� wymaga przyznania mu wielu zas�ug dzi�ki jego pracowito�ci i zapobiegliwo�ci, lecz raczej jako ministra spraw wewn�trznych, a nie premiera rz�du. Sam m�wi� o sobie z humorem, �e jest premierem ,faute de mieux' - z braku kogo� lepszego, lub inaczej, �e ka�dy inny premier komu� by przeszkadza�. Przyznawa� te�, �e zawsze wykonywa� rozkazy Pi�sudskiego, jako wojskowy. W rzeczywisto�ci by� wojskowym lekarzem. Po �mierci Pi�sudskiego obj�!
* W�adys�aw Pob�g-Malinowski: Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945. Tom drugi, cz�� pierwsza, Londyn 1953, s. 645-646. ** Adan Krzy�anowski: Dzieje Polski, Pary� 1973, s. 195-196.
premierostwo, gdy� tego sobie �yczy� nast�pca Pi�sudskiego - to znaczy 3mig�y-Rydz jako najstarszy oficer" *.
Historiografia krajowa nie zajmowa�a si� dotychczas postaci� S�awoja Sk�adkowskiego. W syntezach dziej�w II Rzeczypospolitej temu najd�u�ej urz�duj�cemu premierowi po�wi�ca si� w najlepszym razie par� zda� **. W �wiadomo�ci spo�ecznej utrwali� si� raczej stereotyp z Domku z kart Emila Zegad�owicza, gdzie S�awoj Sk�adkowski przedstawiony jest w karykaturalnym uproszczeniu. Koresponduje z tym charakterystyka, kt�r� daje Romeyko: "Sama ju� sylwetka tego ,m�a stanu' wydawa�a mi si� zawsze dziwna. Nie umia�em wyzby� si� wra�enia, �e obserwuj� takiego sobie pe�nego �ywotno�ci ,pospolitaka' wci�gni�tego w mundur o numer za du�y, wbitego w, komi�ne' buty, kt�remu jeszcze przed �a�ni� i fryzjerem przyczepiano ostrogi, akselbanty i ordery. Wulgarny w zachowaniu si� i w mowie, wiecznie si� spieszy�; ruchy jego by�y szorstkie, nieopanowane, wzrok rozbiegany, kt�rego nie potrafi� zatrzyma� na jednym miejscu czy osobie. Widzia� i s�ysza� jedynie to, co uprzednio zamierza� zobaczy� czy us�ysze�; zach�ystywa� si�
* Pawe� Zaremba: Historia dwudziestolecia (1918-1939). Tom II Do druku przygotowa� Marek �aty�ski, Pary� 1981, s. 231.
** W obszernym, czterocz�ciowym, tomie IV Historii Polski przygotowanym przez Instytut Historii PAN o S�awoju Sk�adkowskim czytamy: "Nowy premier, lekarz, genera�, poprzednio parokrotny minister, oddany ca�kowicie Pi�sudskiemu, uzdolniony publicysta i b�yskotliwy m�wca by� przede wszystkim wykonawc� i powolnym narz�dziem w r�kach Rydza--�mig�ego, nie posiada� wystarczaj�cych kwalifikacji na ten wysoki urz�d, jako polityk by� indywidualno�ci� mniej ni� przeci�tn�" (s. 225-226). Henryk Zieli�ski pisze o Sk�adkowskim, �e "nie mia� on powa�niejszych aspiracji politycznych, by� typem wykonawcy o raczej ograniczonych horyzontach my�lowych, s�u�bi�cie pos�usznego zar�wno prezydentowi, jak i generalnemu inspektorowi" (Historia Polski 1914-1939, Wroc�aw 1983,
s. 247).
"Sk�adkowski - stwierdza Andrzej Ajnenkiel - zas�yn�� swymi nag�ymi, przeprowadzanymi w r�nych porach dnia i nocy, inspekcjami. Chcia� w ten spos�b usprawni� administracj�. O�mieszano jego usi�owania podniesienia stanu sanitarnego kraju, owo ,malowanie p�ot�w' i .s�awojki". Sta� si� te� g�o�ny jako inicjator brutalnych posuni�� pacyfikacyjnych, autor pami�tnych s��w ,policja strzela�a i strzela� b�dzie', zwolennik g�o�nego ,i owszem', daj�cego placet postulowanemu przez prawic� ekonomicznemu bojkotowi �yd�w. On te� przyczyni� si� znacznie do ponownego zape�nienia 'Wi�niami Berezy. Jako premier ogranicza� si� przede wszystkim do kierowania resortem spraw wewn�trznych. Pr�by koordynowania dzia�alno�ci innych ministerstw napotyka�y przeszkody z tego przede wszystkim powodu, �e ka�dy z ministr�w mia� oparcie b�d� u prezydenta, b�d� u Rydza i z tej przyczyny w niewielkim stopniu liczy� si� z nominalnym szefem rz�du" (Polska po przewrocie majowym. Zarys dziej�w -politycznych Polski 1926-1939. Warszawa 1980, s. 518).
Piotr Stawecki, �wietny znawca problematyki wojskowej II RP, unika oceny S�awoja Sk�adkowskiego (Nast�pcy Komendanta. Wojsko a polityka wewn�trzna Drugiej Rzeczypospolitej to latach 193S-1939, Warszawa 1969. s. 39).
od szybkiege m�wienia. Umys� jego nie podlega� woli skupienia, zastanowienia si�, przemy�lenia. Wynios�y, zarozumia�y, arbitralny i arogancki w stosunku do podw�adnych i mniej znanych - obcych, ,brat �ata' w stosunku do ,braci legionowej'..." *. Pami�ta� jednak nale�y, �e Romeyko pisze, i� nie mo�e my�le� o S�awoju bez odrazy.
W ka�dym razie ten stereotyp t�pego zupaka, maniaka "s�awoj�k" i radosnego "byczo jest" powszechnie funkcjonuje. Na pewno nie by� S�awoj intelektualist�, na pewno zostaj�c premierem znacznie przekroczy� pr�g niekompetencji, ale mimo wszystko i ocena Cata-Mackiewicza, i charakterystyka Romeyki wydaj� si� krzywdz�ce. Czas ju� chyba napisa� naukow� biografi� i tej postaci. A materia�u, i to r�norodnego, jest bardzo wiele.
P�ki co nale�y przedstawi� w encyklopedycznym skr�cie koleje �ycia autora Strz�p�w meldunk�w. Urodzi� si� 9 czerwca 1885 r w zaborze rosyjskim, w G�binie, w powiecie gosty�skim. Jego ojciec, Wincenty, by� s�dzi�. Gimnazjum uko�czy� S�awoj w Kielcach, do kt�rych przenie�li si� rodzice, i w 1904 roku zapisa� si� na Wydzia� Lekarski Uniwersytetu Warszawskiego. Studiowa� zaledwie kilka tygodni, gdy za udzia� w manifestacji na placu Grzybowskim, w dniu 13 listopada, zosta� aresztowany i osadzony na Pawiaku. By� w�wczas cz�onkiem "Sp�jni", organizacji znajduj�cej si� pod wp�ywem Polskiej Partii Socjalistycznej. St�d prowadza�a ju� prosta droga do PPS. Po kr�tkim pobycie na Pawiaku Sk�adkowski odes�any zosta� pod nadz�r policyjny do Kielc. Tu w gor�cych miesi�cach rewolucji dzia�a w PPS, cz�sto, jak wspomina, wyje�d�aj�c do pobliskiego Zag��bia. Studia medyczne uko�czy� w 1911 roku w Uniwersytecie Jagiello�skim i tam�e zosta� asystentem u znanego anatoma, profesora Kazimierza Kostaneckiego.
Mo�e by i zosta� S�awoj zwyk�ym lekarzem, gdyby nie wielka wojna. W sierpniu 1914 roku wst�puje do Legion�w i s�u�y jako lekarz najpierw w V batalionie, a p�niej w 1, 7 i 5 pu�ku piechoty. Opisa� to w dwutomowych wspomnieniach zatytu�owanych Moja s�u�ba w Brygadzie. W lipcu 1917 roku, po kryzysie przysi�gowym, jako poddany rosyjski osadzony zosta� w obozie oficerskim w Beniaminowie. Wspomnienia z tego okresu ukaza�y si� w tomie zatytu�owanym Beniamin�w.
Gdy wybuch�a niepodleg�o��, obj�� komend� tworz�cego si� w Zag��biu Wojska Polskiego. W�wczas to w�a�nie z�o�y� pierwszy w Niepodleg�ej meldunek Komendantowi. "Bro�, odebrana Austriakom i Niemcom - pisze w Strz�pach meldunk�w - dosta�a si� cz�ciowo w r�ce ludno�ci cywilnej. Skorzystali z tego komuni�ci i stworzyli oddzia�y czerwonej gwardii, zaopatrzone w karabiny r�czne i maszynowe, �wicz�ce si� na licznych punktach zbornych i wartowniach. �o�nierz, kt�ry mia� stawi� czo�o tej lokalnej czerwonej gwardii, by� m�ody, ideowy, ale niedosta-
* Marian Romeyko: Przed i po maju, t. 2. Warszawa 1976, s. 274.
tecznie wyszkolony, a w wielu wypadkach spokrewniony z komunistami. Trudno by�o ��da�, by strzelaj z zimn� krwi� do swych krewnych spod czerwonego sztandaru".
Od pierwszych dni niepodleg�o�ci mia� wi�c S�awoj do czynienia z zadaniami raczej policyjnymi ni� wojskowymi. Przez kilka miesi�cy, do kwietnia 1919 roku by� oficerem politycznym w Dow�dztwie Okr�gu Wojskowego w B�dzinie. Szybko awansowa�. Pierwszy meldunek sk�ada� u Pi�sudskiego jeszcze jako kapitan. Nominacj� na pu�kownika otrzyma� ze starsze�stwem od 1 czerwca 1919 roku. By� kolejno szefem sanitarnym dywizji, grupy operacyjnej, armii. W latach 1921-1923 by� inspektorem Oddzia��w Sanitarnych WP. W 1924 roku skierowany zosta� na kurs w Ecole Superieure de Guerre we Francji. W opinii o nim pisa� p�k Trousson, dyrektor wyszkolenia Francuskiej Misji Wojskowej: "jego umys� by� przyzwyczajony do rozstrzygni�� bezwzgl�dnych i nie podlegaj�cych dyskusji. Jego szorstki i niew�tpliwie despotyczny charakter zdawa� si� mi�kn�� i nagina� do naszych rozumowa�... Pod szorstk� skorup� ukrywa si� u niego wielka uczciwo��" *.
Przewr�t majowy zasta� Sk�adkowskiego, ju� jako genera�a brygady, na stanowisku szefa Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Nie mia� oczywi�cie �adnych w�tpliwo�ci, po kt�rej opowiedzie� si� stronie. By� pi�sudczykiem, cho� jak pisa� po latach, nie odgrywa� w�r�d pi�sudczyk�w wybitnej roli. W drugim dniu przewrotu, 13 maja 1926 roku, genera� Dreszer mianowa� Sk�adkowskiego komisarzem rz�du na m. st. Warszaw�, co odpowiada�o stanowisku wojewody. Mia� za zadanie utrzyma� porz�dek i spok�j w Warszawie oraz zapewni� ludno�ci wy�ywienie po normalnych cenach.
"Kiedy tylko umilk�y strza�y uliczne - wspomina Feliks M�ynarski - zaraz zg�osi� si� do Banku Polskiego gen. Felicjan S�awoj Sk�adkowski, mianowany komisarzem na miasto Warszaw�. Bu�czucznie zakomunikowa�, �e Pi�sudski nakazuje utrzymanie stabilizacji z�otego. Zapyta�em go, czy i ile milion�w dolar�w przynosi, aby zrealizowa� taki .rozkaz', poniewa� chyba orientuje si�, �e stabilizacja b�dzie wymaga� obfitych �rodk�w dewizowych. Zdetonowany wycofa� si� z .nakazu', a tylko prosi� o dora�ne przeciwdzia�anie panice gie�dowej, gdyby si� zrodzi�a **.
Ale mimo wszystko dawa� sobie S�awoj Sk�adkowski nie�le rad� na nowym stanowisku. Gdy wi�c jesieni� 1926 roku nast�pi�o pierwsze po przewrocie majowym przesilenie gabinetowe i genera� Kazimierz M�o-dzianowski opu�ci� musia� Ministerstwo Spraw Wewn�trznych, Pi�sudski wezwa� Sk�adkowskiego do Belwederu i o�wiadczy� mu: "No wi�c zostaniecie ministrem spraw wewn�trznych, bo M�odzianowski nie chce ju�' d�u�ej pracowa� z tym... Sejmem", a gdy zaskoczony S�awoj powiedzia�,
* Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 2150. Dzi�kuj� doc. dr. hab. Piotrowi Staweckiemu za udost�pnienie mi tej opinii.
** Feliks M�ynarski: Wspomnienia, Warszawa 1971, s. 281.
�e nigdy z polityk� nie mia� do czynienia, Pi�sudski zako�czy� audiencj�: "Niepotrzebna tu polityka. Wszyscy krzycz�, �e jeste�cie administrator, wi�c dlatego b�dziecie ministrem. Zameldujecie si� u pana Bartla. No do widzenia!"
Te trzy kropki przed s�owem Sejm oznaczaj� s�owo nieparlamentarne. Pi�sudski cz�sto s��w takich u�ywa�, a autor Strz�p�w meldunk�w zast�powa� je kropkami, co czasami powoduje, �e wypowiedzi Pi�sudskiego s� niezbyt zrozumia�e.
Niezwyk�a to by�a forma ministerialnej nominacji. Zacytujmy ko
mentarz, jakim opatrzy� ten fragment Wac�aw J�drzejewicz: "Trzeba tu
wyja�ni� specyficzny stosunek Pi�sudskiego do S�awoja Sk�adkowskiego,
kt�rego dobrze zna� z Legion�w i bardzo lubi�. Nie traktowa� go jednak
jako partnera do rozm�w, lecz jako oddanego mu cz�owieka, gotowego
,pos�usznie' wykona� wszelkie polecenia, �ci�le wed�ug otrzymanych in
strukcji. St�d zwykle suchy ton Pi�sudskiego i kr�tkie polecenia. (...) Na
tomiast - stwierdza dalej W. J�drzejewicz - nie nale�y z notatek
Sk�adkowskiego wyci�ga� zbyt daleko id�cych wniosk�w odno�nie charak
terystyki samego Pi�sudskiego. Mia� on wiele postaci i oblicz i potrafi�
w rozmowach by� bardzo r�nym. Je�eli chodzi o omawiane przesilenie
gabinetowe, to mo�na sobie wyobrazi�, �e zaproszenie do rz�du takich
osobisto�ci, jak Aleksander Meysztowicz lub Karol Niezabytowski, by�o
zupe�nie inne. Pi�sudski potrafi� by� w podobnych rozmowach nie
s�ychanie finezyjnym w doborze argument�w, uwa�nym w wypowiadaniu
swoich my�li, a tak�e w u�yciu osobistego czaru w stosunku do ludzi,
co wielu wsp�czesnych podkre�la�o" *. *
S�awojowi Sk�adkowskiemu, jak wynika ze Strz�p�w meldunk�w i innych jego wspomnie�, nigdy nie by�o dane owej finezji do�wiadczy�. Jego stosunek do Komendanta by� bezkrytycznie ba�wochwalczy, co - jak si� wydaje - czasami Pi�sudskiego denerwowa�o. Sam S�awoj Sk�ad-kowski "zwyk� mawia�, �e jest koniem uje�d�anym przez Marsza�ka Pi�sudskiego i gdy na �yczenie Marsza�ka ust�powa� z jakiegokolwiek stanowiska, twierdzi�, �e ,jak dobry ogier, z lekka popierduj�c odchodzi do stajni" **.
Ministrem spraw wewn�trznych by� ponad trzy lata, bo od 2 pa�dziernika 1926 do 7 grudnia 1929 roku. Nast�pnie powr�ci� na siedem miesi�cy do wojska, jako zast�pca szefa administracji armii, by 3 czerwca 1930 roku ponownie obj�� resort spraw wewn�trznych. On to w�a�nie przeprowadzi� aresztowania przyw�dc�w Centrolewu. Do wojska powr�ci� w czerwcu 1931 roku na stanowisko II wiceministra spraw wojskowych i szefa administracji armii. Jak ju� wspomnieli�my, 15 maja 1936 roku,
* Wac�aw J�drzejewicz: Kronika �ycia J�zefa Pi�sudskiego 1857-1935. Tom drugi. Londyn 1977, s. 250.
** Henryk Gruber: Wspomnienia i uwagi. Londyn b.r.w., s. 302.
10
awansowany dwa miesi�ce wcze�niej na genera�a dywizji, zosta� szefem rz�du.
Po kl�sce wrze�niowej zosta� internowany w Rumunii. W czerwcu 1940 roku, wyposa�ony przez ambasad� polsk� w Bukareszcie w fa�szywy paszport, wyjecha� przez Bu�gari� do Turcji. Po p�rocznym pobycie w Turcji, w styczniu 1941 roku przetransportowany zosta� do Palestyny. Tu przyj�to go do armii, powierzaj�c "inspekcj� jednostek i instytucji Armii Polskiej na terenie Palestyny pod wzgl�dem sanitarnym". Ju� jednak po czterech miesi�cach przeniesiony zosta� do tzw. II grupy, czyli stal si� oficerem bez przydzia�u. W 1947 roku przeni�s� si� do Wielkiej Brytanii i zamieszka� w Londynie, gdzie zmar� 31 sierpnia 1962 roku.
Na emigracji sporo pisa�. Mi�dzy innymi opublikowa� obszern� relacj� o pracach i czynno�ciach rz�du polskiego we wrze�niu 1939 roku. Rozproszone po r�nych emigracyjnych pismach teksty zebrane zosta�y w dw�ch ksi��kach *.
S�awoj Sk�adkowski mia� zwyczaj codziennego notowania swych czynno�ci w specjalnych zeszytach. "Przez d�ugie trzyna�cie lat pracy w rz�dzie od 1926-1939 roku - wspomina� - nazbiera�o si� jedena�cie tych zeszyt�w, bogatych w tre�� i tajemnice pa�stwowe. Na szcz�cie zape�niane by�y one mym ma�o czytelnym pismem, tak �e nie�atwe do szybkiego odczytania, ale na pewno do�� przejrzyste przy powolnym odcyfrowywaniu i przy u�yciu szk�a powi�kszaj�cego. Postanowi�em zabra� t� walizk� ze sob� do Bukaresztu, a w razie ucieczki stamt�d, albo ulokowa� j� u zaufanych ludzi, albo raczej zniszczy� jej zawarto��, by nie wpad�a w r�ce niemieckie lub bolszewickie" **. Niestety zeszyty te zniszczy�. Cztery razem z Jakubem Krzemie�skim utopili w jeziorze, pozosta�e pracowicie moczy� w hotelowej umywalce, by zamaza� si� kopiowy o��wek, kt�rym by�y pisane, i nast�pnie wyrzuca�. W ten spos�b jedno z ciekawszych �r�de� do pomajowych dziej�w II Rzeczypospolitej zosta�o unicestwione.
Zeszyty te niew�tpliwie wykorzysta� przy pisaniu Strz�p�w meldunk�w. Pierwsze wydanie ukaza�o si� z dat� 1936 ,roku, ale egzemplarze gotowe by�y ju� w ko�cu 1935, a wi�c w kilka zaledwie miesi�cy po �mierci Pi�sudskiego.
Pojawienie si� tej ksi��ki by�o sensacj� polityczn�. Ukazywa�a ona bowiem Pi�sudskiego nie znanego szerszej opinii, ukazywa�a spos�b podejmowania decyzji politycznych, ujawnia�a wiele spraw dotychczas otoczonych tajemnic�. I by�a to ksi��ka - oczywi�cie wbrew zamierzeniom autora - demaskatorska. Mieczys�aw Niedzia�kowski, wybitny dzia�acz socjalistyczny, pisa�: "Ciekawe s� podane w ksi��ce fakty. Ciekawa - nies�ychanie mentalno�� autora, kt�ry pisz�c z niew�tpliw� szczero�ci�, nie
* Kwiatuszki administracyjne i inne. Londyn 1959; Nie ostatnie s�owo oskar�onego. Wspomnienia i artyku�y. Londyn 1964.
** Nie ostatnie s�owo oskar�onego..., s. 384, 399-400.
11
zdaje sobie sprawy, �e kre�l�c wizerunek lat ubieg�ych zbudowa�, je�li mowa o postaci marsza�ka Pi�sudskiego - krzywe zwierciad�o; - gdy idzie o tzw. otoczenie marsza�ka Pi�sudskiego zwierciad�o najdok�adniejsze. Ja osobi�cie, gdym przeczyta� Strz�py meldunk�w, powiedzia�em sobie: a jednak nie przypuszcza�em, �e to by�o... a� tak... z tym otoczeniem" *. Pi�sudczycy rzeczywi�cie znale�li si� w delikatnej sytuacji. Tym bardziej �e Strz�py meldunk�w ukaza�y si� w okresie - jak nazwa� to Bogus�aw Miedzi�ski - dekompozycji obozu rz�dz�cego. Po �mierci Komendanta rozpocz�a si� bowiem ostra walka na szczytach obozu sanacyjnego. By�a to walka o koncepcj� sprawowania w�adzy, a tym samym o wp�yw na podejmowane decyzje. Nie wnikaj�c w szczeg�y stwierdzi� mo�na, i� �mier� Pi�sudskiego spowodowa�a destabilizacj� w pi�sudczy-kowskiej elicie w�adzy. Obj�cie Generalnego Inspektoratu Si� Zbrojnych przez odsuni�tego do tej pory od dzia�alno�ci politycznej Rydza-�mig�ego oznacza�o istotn� zmian� w utrwalanej od ko�ca lat dwudziestych hierarchii grupy kierowniczej. R�wnocze�nie uaktywni�o si� r�wnie� dotychczas odsuni�te od decyzji politycznych �rodowisko zwi�zane z prezydentem Mo�cickim. Kl�ska polityczna obozu sanacyjnego w wyborach jesieni� 1935 roku stanowi�a dodatkowy cios dla dotychczasowej grupy kieruj�cej obozem.
Nic wi�c dziwnego, �e Strz�py meldunk�w przyj�te zosta�y przez pi�sudczyk�w z do�� wyra�nym zak�opotaniem. �lad tego mo�na znale�� w pos�owiu autora do wydania emigracyjnego i w zmianach, kt�rych dokona� w tym wydaniu **.
Publiczne wypowiedzi by�y jednak nader pozytywne. .Juliusz Kaden-Bandrowski pisa� w "Gazecie Polskiej", �e chcia�by posprzecza� si� z koleg� Sk�adkowskim o skromno�� tytu�u: "Tak, tak z koleg�! Bo je�li na my�l o takim kole�e�stwie je�� si� na mundurze genera�a �wietliste pioruny generalskie, a gwiazdy ko�nierza ze swych orbit wyskakuj�, to jednak musz� Sk�adkowskiego poczytywa� za koleg� i za jakiego koleg�? Ale� to pisarz wyborny i rasowy pami�tnikarz ka�d� scen� pami�taj�cy
* "Prosto z mostu" 1936, nr 6.
** "...podczas gdy jedni przy czytaniu ksi��ki p�akali, inni, nie obejmuj�c ca�o�ci, wy�miewali zawarte w niej szczeg�y lub oburzali si� z powodu ich ujawnienia, czasem niekt�rzy mo�e nawet ze wzgl�d�w subiektywnych". I dalej pisz�c, �e w powojennej Polsce ksi��ki jego s� zakazane, dodaje: "Tak si� jednak dziwnie sk�ada, �e i tu, na wygnaniu, co za dziwna zbie�no��, s� jednostki chc�ce przemilcze� moj� dzia�alno��, nawet pisarsk�, � nie uznaj� tego, �e od lat 28, gdzie tylko mog� i jak tylko umiem najlepiej, podnosz� znaczenie dla dziej�w Polski postaci Marsza�ka Pi�sudskiego. Niestety np. w broszurze ,W �wier�wiecze zgonu' nie ma ani s�owa o moich kilku ksi��kach, licznych broszurach i artyku�ach o Komendancie. Co sk�oni�o cz�onk�w Sekcji Wydawniczej Komitetu do tego wiele m�wi�cego przemilczenia - nie wiem". S�awoj Sk�adkowski: Strz�py meldunk�w. Londyn 1965,-s. 181-182.
Obecne wydanie zosta�o oparte na edycji Strz�p�w meldunk�w z 1936 roku, III nak�ad, i nie uwzgl�dnia zmian dokonanych na emigracji.
12
�ywo, umiej�cy ka�de zdarzenie najprostszymi s�owami poprowadzi�, a szczeg�ami nie zaciemni�, a uwagami nie przyt�oczy�, a zapami�ta� najdrobniejsze okoliczno�ci, rzeczy tylko potrzebne uwzgl�dni�. (...) Dla nas zwyk�ych czytelnik�w, zwyk�ych obywateli pa�stwa nie s� to strz�py, lecz �wprowadzenie do najwspanialszej pracowni, w kt�rej razem z wodzami, wodz�w za uczni�w maj�c pracowa� i tworzy� nasze dzieje jeden z najmocniejszych i naj�wiatlejszych ludzi epoki" *.
"Stosunek autora do Marsza�ka Pi�sudskiego - pisa� inny recenzent - przypomina, a raczej pokrywa si� ca�kowicie z kultem �o�nierzy napoleo�skich dla Wielkiego Cesarza. Bezwzgl�dne, bezgraniczne pos�usze�stwo, najszczersze przywi�zanie i oddanie, nie tkliwa, lecz przesi�kni�ta ca�� istot� �arliwa mi�o��, gotowo�� do najwi�kszych oliar i po�wi�ce�, ka�dy najbardziej nawet bezwzgl�dny rozkaz zostanie wykonany, ka�de �yczenie zostanie spe�nione bezzw�ocznie, bez najs�abszego odruchu sprzeciwu, bez zastanowienia si�, bez szukania odpowiedzi na pytanie - po co czy na co? Umrze�, je�li tego za��da Komendant, przyj�� tek� ministra lub zej�� nagle w d� na stanowisko ni�sze i tam z takim samym oddaniem, z tak� sam� �arliwo�ci� i zaci�to�ci� realizowa� my�l, kt�ra brzemieniem rozkazu spad�a na dusz�. Uwielbiam i nie staram si� rozumie� - oto w kilku s�owach uj�ta podstawa tego stosunku" **.
Od pierwszego wydania Strz�p�w meldunk�w min�o ponad p� wieku. �yjemy w pa�stwie o innym systemie politycznym, innych granicach, innej strukturze narodowo�ciowej i spo�ecznej. Ta ksi��ka jest ksi��k� czasu minionego, �wiadectwem epoki, kt�r� zamkn�� rok 1939. Ale w�a�nie dlatego warto j� przeczyta�. By lepiej zrozumie� �w czas miniony.
ANDRZEJ GARLICKI
* "Gazeta Polska" 1935, nr 356.
** W�adys�aw Pob�g-Malinowski w: "Nowa Ksi��ka" 1936, z. 7, s. 378. Kazimiera I��akowicz�wna, kt�ra w 1939 r. opublikuje hagiograficzn� �cie�k� obok drogi, opisuj�c� jej kontakty z Pi�sudskim, zg�osi�a Strz�py meldunk�w do nagrody literackiej "Wiadomo�ci Literackich". W g�osowaniu czytelnik�w otrzyma�y 48 g�os�w (na og�ln� liczb� 1013 g�os�w). R�cz ciekawa, �e "Wiadomo�ci Literackie" nie zamie�ci�y recenzji ze Strz�p�w meldunk�w.
"STRZ�PY" - TYLKO MELDUNK�W
Du�o rzeczy m�wionych przez Komendanta odda� nie potrafi�, mimo �e zapisywa�em je dos�ownie w czasie meldowania si�.
Du�o rzeczy pisa� jeszcze nie wolno - stanowi� tajemnic� Pa�stwa.
W Polsce Niepodleg�ej widzia�em Marsza�ka J�zefa Pi�sudskiego przesz�o 150 razy.
Spisa�em wszystko, tak jak by�o, by nie posz�o w niepami��.
Dop�ki jak �ywa stoi w oczach posta� Pana Marsza�ka.
P�ki d�wi�cz� w uszach s�owa Komendanta.
PIERWSZY MELDUNEK W POLSCE NIEPODLEG�EJ
Ci�ko mi by�o w Zag��biu, w ko�cu listopada 1918 roku, jako komendantowi tworz�cego si� �am Wojska Polskiego.
Bro�, odebrana Austriakom i Niemcom, dosta�a si� cz�ciowo w r�ce ludno�ci cywilnej. Skorzystali z tego komuni�ci i stworzyli oddzia�y 'Czerwonej gwardii *, zaopatrzone w karabiny r�czne i maszynowe, �wicz�ce si� na licznych punktach zbornych i wartowniach.
�o�nierz, kt�ry mia� stawi� czo�o tej lokalnej czerwonej gwardii, by� m�ody, ideowy, ale niedostatecznie wyszkolony, a w wielu wypadkach spokrewniony z komunistami. Trudno by�o ��da�, by strzela� i� zimn� krwi� do swych krewnych spod czerwonego sztandaru.
By� wprawdzie batalion kapitana M�ota Fija�kowskiego dobrze wyszkolonych �o�nierzy, ale trudno by�o 'obsadzi� nim ca�e Zag��bie.
Je�eli dodamy konieczno�� bacznego strze�enia granicy, cz�sto naruszanej przez Niemc�w, to stanie si� jasne, �e po�o�enie naszych oddzia��w wojskowych w Zag��biu naj�atwiejsze nie by�o.
Wobec tego wybra�em si� do Warszawy do Obywatela Komendanta, by zameldowa� Mu swoje troski i w�tpliwo�ci oraz prosi� pos�usznie o rozkazy.
* Czerwona Gwardia - rewolucyjna formacja zbrojna, powo�ana 8 listopada 1918 r. przez Rad� Delegat�w Robotniczych w D�browie G�rniczej, dzia�a�a na terenie Zag��bia D�browskiego. Rozbrojona w grudniu 1918 r.
2 - Strz�py meldunk�w "*- �' 17
"
Koleje chodzi�y ju� dosy� regularnie, w�r�d podziwu i zadowolenia podr�nych, odzwyczajonych od ruszania si� z miejsca w ci�gu trwania okupacji.
Warszawa t�tni�a wzmo�onym �yciem d�wigaj�cej si� z upadku stolicy, przy czym nie mo�na by�o zorientowa� si�, gdzie zaczyna�o i ko�czy�o si� wojsko, gdy� wsz�dzie na ulicach by�o pe�no cywil�w z karabinami.
Nawet przed Belwederem posterunki Legii Akademickiej pe�ni�y s�u�b� wartownicz� w cywilnych paltotach *.
W pa�acu zasta�em pe�no delegacyj, interesant�w i dostojnik�w, oczekuj�cych na sw� kolej dostania si� do Komendanta.
,Ca�a Polska spieszy�a do tego miejsca pracy, gdzie wykuwa�o si� Jej nowe �ycie, ,by zaczerpn�� otuchy i wskaza� do dalszych poczyna�. To samo, oczywista, chcia�em zrobi� i ja w mych skromnych mo�liwo�ciajch.
Mimo wielkiego zat�oczenia salon�w belwederskich, dzi�ki pomocy rotmistrza Kazimierza Stamirowskiego, adiutanta Komendanta, uda�o mi si� zameldowa� u Niego o godzinie 5 po po�udniu.
Wszed�em do du�ej sali jasno o�wietlonej.
Komendant sta� w swojej kurtce strzeleckiej bez odznak, obok sto�u. Za Nim - p�kolista wn�ka z zawieszonym jakim� du�ym obrazem. Bia�e alabastrowe urny z umieszczonemi wewn�trz lampami elektrycznymi o�wietlaj� dalsze cz�ci salonu.
Chc� jako� powita� bladego i zm�czonego, wychud�ego Komendanta, chc� powiedzie� co� o 'mej rado�ci, �e Go zn�w widz�, ale Obywatel Komendant podaje szybko r�k� i kr�tko rzuca: "No, co?"
Wi�c melduj� pos�usznie, �e mam trudno�ci z Niemcami na granicy i komunistami w Zag��biu, ale Komendant przerywa moje biadolenie i m�wi kr�tko:
"Chc� odda� w�adz� w Polsce Sejmowi. Wybory musz� od-
* Legia Akademicka - ochotnicza jednostka Wojska Polskiego, utworzona przez student�w wy�szych uczelni Warszawy 11 listopada 1918 r. 3 grudnia 1918 r. przekszta�cona w 36 Pu�k Piechoty Legli Akademickiej.
18
� si� w spokoju, mimo �e spodziewam si� bojkotowania ich "zez komunist�w. Niewykluczone s� strajki. Musicie wi�c przygotowa� zapas w�gla na sze�� tygodni i utrzyma� porz�dek
w Zag��biu". _
Chcia�em spyta�, czy mam w tym celu obsadzi� kopalnie wojskiem i id�c przymusowych zarz�dc�w spo�r�d oficer�w, ale Komendant wyci�gn�� r�k� i powiedzia�: "To wszystko". Ju� wi�c musz� wyj�� z pokoju, by da� miejsce nast�pnym
interesantom.
�ciskam z wdzi�czno�ci rotmistrza Stamirowskiego i wychodz� na dziedziniec Belwederu, rzucaj�cego jasne �wiat�o w ciemn� noc listopadow�.
Wiem ju�, co mam robi�, bo widzia�em i m�wi�em przecie� z Obywatelem Komendantem.
Wszystkiego mi nie powiedzia�, ale mam wra�enie, �e wiem ju� wszystko! Teraz trudno�ci w Zag��biu wydaj� si� �atwe i proste.
Widzia�em Komendanta!!!
OFICER POLITYCZNY
W styczniu 1919 roku zosta�em mianowany, jako znaj�cy stosunki w Zag��biu D�browskim, oficerem politycznym przy pu�kowniku Tarnawskim, komendancie Okr�gu Wojskowego B�dzin. Urz�d m�j nosi� -wiele m�wi�cy tytu�, "szefa sztabu".
Ot� pewnego dnia styczniowego przyszed� fonogram z Warszawy, �e na drugi dzie� mam zameldowa� si� u Obywatela Komendanta w Belwederze.
Bo�e, co za rado��!
Wi�c ju� nie ja staram si� dosta� do Komendanta, ale On sam wzywa mi� do siebie. Widoczne jest wi�c, �e do czego� jeszcze mi� potrzebuje.
2* 19
Wie�� o wyje�dzie moim do Warszawy obieg�a szybko ca�y "wojskowy" B�dzin. Wr�ono mi wielkie dostoje�stwa, kt�rymi obdarzony b�d� niezawodnie na "specjalnej audiencji" w Warszawie.
Tote� na dworzec stawi�a si� du�a ilo�� koleg�w oficer�w, by �egna� wyr�nionego przez Komendanta "szefa sztabu" Okr�gu Wojskowego B�dzin, kt�ry jutro mo�e zosta� kim� jeszcze wy�szym.
Zrobi� si� po prostu "jubel", i to na ca�y B�dzin.
Przyznaj� si�, �e i ja troch� wierzy�em, �e to wezwanie do Belwederu musi przecie� oznacza� co� niezwyk�ego.
Tego zdania by� r�wnie� m�j prze�o�ony pu�kownik Tarna-wski.
Pierwszy to raz by�em wezwany przez samego Komendanta i nie mog�em zupe�nie zorientowa� si�, po co i ,w jakim celu.
Wyznaj� ze skruch�, �e i p�niej, na .wy�szych stanowiskach, ani razu, dos�ownie ani razu, nie uda�o mi si� przewidzie�, po co jestem wezwany do Komendanta. Zawsze Obywatel Komendant mia� mi do rozkazania co innego, ni� ja przypuszcza�em.
Nie wiedzieli r�wnie�, po co s� wezwani przez Komendanta - koledzy, kt�rych po (przybyciu do Warszawy spotka�em w adiutanturze Belwederu.
Weszli�my razem do znanej mi sali przyj�� z wn�k� p�kolist� i urnami z alabastru.
Komendant wygl�da ju� lepiej ni� po powrocie z Magdeburga, chocia� wida� na Nim zm�czenie, gdy� w poczekalniach Belwederu tak samo pe�no, jak miesi�c temu.
Obywatel Komendant przem�wi� do nas kr�tko, stawiaj�c, jako oficerom politycznym, nast�puj�ce rozkazy:
1) Dobrze i gruntownie pozna� sw�j teren.
2) By� lojalnym wobec swych prze�o�onych, r�wnocze�nie informuj�c ich �ci�le o nastrojach politycznych w terenie i sposobach d���cych do ich opanowania.
3) Wp�yn��, wszystkimi rozporz�dzalnymi si�ami, na wytworzenie takiego stosunku mi�dzy oficerem i �o�nierzem,
20
jaki by� w Legionach, czyli oprze� go na dobrym przyk�adzie i zaufaniu.
4) Urobi� w spo�ecze�stwie przekonanie o wa�no�ci wybor�w do Sejmu, jako �r�d�a w�adzy w Pa�stwie.
Odprawa trwa�a nie d�u�ej ni� kwadrans, a wyszli�my z niej bogaci w wytyczne dla naszej pracy w terenie i pokrzepieni na duchu, jak po ka�dym widzeniu Komendanta.
Tego� wieczora wyjecha�em do B�dzina, gdzie nikt nie spodziewa� si� tak szybko mego przyjazdu.
Pu�kownik Tarnawski, gdy zameldowa�em mu (przy referowaniu odprawy belwederskiej) o osobistym rozkazie Komendanta - bezwzgl�dnej lojalno�ci -wobec niego, pu�kownika, jako bezpo�redniego mego prze�o�onego, odetchn�� z ulg�, zaczerwieni� si� z zadowolenia i u�cisn�� mocno moj� r�k�.
Reszta za to koleg�w patrzy�a na mnie z widocznym rozczarowaniem, gdy po meldowaniu si� w Belwederze u Komendanta wr�ci�em do dawnej mojej pracy w Okr�gu Wojskowym B�dzin.
ZDOBYCIE MI�SKA
W gor�cy dzie� letni 1919 roku wdziera�a si� Druga Dywizja Legion�w do bronionego przez bolszewik�w Mi�ska *.
Do po�udnia trwa�y jeszcze walki na ulicach z ust�puj�cym powoli nieprzyjacielem.
Ledwiej�hny roztasowali kwater� Dow�dztwa Dywizji w jednym z lepszych hoteli miasta, gdy rozesz�a si� wie��, �e przyjecha� Komendant.
Wygl�damy przez okno, rzeczywi�cie przed hotelem stoi du�e auto, zakurzone z dalekiej drogi. Wybiegamy z pokoju na korytarz i spotykamy na schodach Komendanta, zakurzonego
* Wojska polskie zaj�y Mi�sk 8 sierpnia 1919 r.
21
i zm�czonego, ale weso�ego i zadowolonego ze zdobycia Mi�ska. Z korytarza Komendant idzie w towarzystwie genera�a Roi i szefa sztabu dywizji Piskora do du�ej sali, w kt�rej ma odby� si� odprawa ze sztabem naszej dywizji.
Przechodz�c obok mnie, Komendant podaje mi r�k�, m�wi�c: "Co s�ycha�, doktorze?"
Naturalnie jest to tylko pytanie �yczliwe, kt�re ma zosta� bez odpowiedzi, gdy� ca�y czas Komendant zaj�ty jest spraw� zorganizowania po�cigu ,za bolszewikami.
W chwil� po Komendancie przyje�d�a na odpraw� genera� Koinarzeyski, dow�dca Dywizji Pozna�skiej, kt�ra wesz�a razem z nami do Mi�ska.
Oczywista, wobec Komendanta przedstawiciele ka�dej z dywizyj, a wi�c naszej - legionowej i pozna�skiej, twierdz�, �e pierwsza \vesz�a do Mi�ska ich dywizja.
Komendant �mieje si� z tego lokalnego patriotyzmu i szybko wydaje kr�tkie rozkazy, maj�ce na celu od ci�cie odwrotu bolszewikom, cofaj�cym si� wzd�u� dw�ch linij kolejowych, biegn�cych z Mi�ska w kierunku Borysowa i Bobrujska.
Odprawa trwa zaledwie p� godziny, po czym Komendant, odprowadzany przez nas do samochodu, odje�d�a z Mi�ska na inny odcinek f rontu.
By�o to jedyne moje spotkanie z Komendantem na froncie. Utkwi�o mi ono w pami�ci na ca�e �ycie ze wzgl�du na wyraz twarzy Komendanta.
Nigdy p�niej, w czasie najwi�kszych tryumf�w politycznych, nie widzia�em tyle ognia, rado�ci i satysfakcji w oczach Komendanta, jak wtedy w Mi�sku, w chwili montowania po�cigu, maj�cego zniszczy� nieprzyjaciela, cofaj�cego si� ze zdobytego przez nas miasta.
�ywio�em Komendanta by�a wojna, a owocem jej - Zwyci�stwo.
NIEUDANY MELDUNEK W BELWEDERZE
W grudniu 1919 roku pe�ni�em od kilku miesi�cy s�u�b� szefa sanitarnego Grupy Operacyjnej Genera�a �eligowskiego z siedzib� dow�dztwa w Mi�sku.
Pracy biurowej by�o tam ma�o. Za to odcinek frontu - du�y i urozmaicony.
Tote�, mimo zimy, je�dzi�o si� cz�sto na dalekie inspekcje, celem zorientowania si� w stanie zdrowotnym naszych oddzia��w.
W czasie jednej z takich inspekcyj, w�r�d zawianych �niegiem las�w, wezwano mi� telefonicznie do sztabu Grupy i tu dowiedzia�em si�, �e zostaj� przeniesiony do Warszawy, do Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, gdzie mam niezw�ocznie si� zameldowa�.
Nie by�o rady, trzeba by�o jecha�.
W Warszawie dowiedzia�em si�, �e zosta�em mianowany szefem Wydzia�u Organizacyjnego S�u�by Sanitarnej.
Da�o mi to dobr� "szko��". Praca przy p�katych biurkach w ciasnych, ciemnych pokojach pa�aiou Mostowskich wyda�a mi si� tak okropna, �e po wielu szamotaniach si� psychicznych i bezskutecznych pr�bach za�atwienia sprawy "legalnie" zdecydowa�em si� na krok bohaterski: raport u Komendanta z pro�b� o wys�anie mnie z powrotem na front.
Oczywista - by� to, wyznaj� ze skruch�, "raport" bez zachowania drogi s�u�bowej, a nawet w tajemnicy przed ministrem spraw wojskowych genera�em Sosnkowskim.
Nie mog�c uzyska� "sprawiedliwo�ci" w ministerstwie, skierowa�em swe kroki do Beliwederu.
W Belwederze nie by�o ju� takiego nat�oku, jak przed rokiem, ale praca Komendanta by�a ogromna z powodu przeci�gaj�cej si� wojny i sytuacji politycznej w kraju.
Dlatego te� adiutant, kt�remu wyniszczy�em moj� spraw�, wzbrania� si� w og�le meldowa� mi� u Komendanta.
Wreszcie, uproszony przeze mnie i przekonany, �e przecie� chodzi o wypuszczenie mi� z kraju na front, o co przecie�
23
zn�vi takiego nat�oku poda� nie ma, wszed�, wahaj�c si�, do gabinetu, gdzie pracowa� Obywatel Komendant.
Oczekiwa�em z bij�cym sercem, czy uda mi si� dosta� do Komendanta i zameldowa� sw� pro�b�, gdy szybko wr�ci� adiutant i twarz� zmieszan�, nie wr�c� nic dobrego, po czym d�u�sz� chwil� milcza�, jakiby wa�y�, co mi powiedzie�.
"jST'0 co?" spyta�em, ^czuj�c co� niedobrego, "czy�cie meldowali moj� pro�b�?"
"^eldawa�em... i Komendant odpowiedzia� tylko tyle: Powiedzcie mu, nieoh on ani tu nie przychodzi!" - o�wiadczy� mi adiutjut, kt�ry te� widocznie "co�" us�ysza� z mego powodu. Zrozumia�em, �e nic nie wsk�ram i na front si� nie dostan�. Posta�em, poczeka�em, pomy�la�em i... wr�ci�em smutny do mego biurka w ponurym pa�acu Mostowskich. Dobrym szefem wydzia�u, zdaje si�, nie by�em. O-ulbe akta k�ad�em na dmo szuflad biurka, a cienkie za�atwia�em "od r�ki". Nie mog�em jako� nabra� serca do tej "wojny" z papierami.
Wreszcie w lecie 1920 roku uda�o mi si�, tym razem ju� na podstawie raportu, z zachowaniem drogi s�u�bowej, opu�ci� mroczne korytarze pa�acu Mostowskich i wr�ci� na front, na stanowisko szefa sanitarnego Grupy Operacyjnej Jazdy.
UWAGI O S�U�BIE SANITARNEJ
Po zwyci�skim zako�czeniu wojny z bolszewikami Obywatel Komendant od czasu do czasu wzywa� do Belwederu przedstawicieli broni i s�u�b celem om�wienia dodatnich i ujemnych cech, wskazanych w trakcie dzia�a� wojennych.
W czasie tych odpraw krytyka przesz�o�ci by�a punktem wyj�cia do wytycznych na przysz�o��, maj�cych zapobiec powt�rzeniu dawnych b��d�w i niedoci�gni��.
My z departamentu sanitarnego d�ugo nie byli�my wzywa-
24
ni, tak �e zw�tpili�my ju� w to, by Komendant osobi�cie zechcia� om�wi� wra�enia z dzia�alno�ci naszej s�u�by w czasie wojny i udzieli� nam wskaz�wek na przysz�o��.
W tym czasie, tj. w 1921 roku, walczyli�my jeszcze uporczywie o prawa s�u�by zdrowia i lekarzy w Wojsku Polskim. Obawiali�my si�, zreszt� nie bez pewnej dozy s�uszno�ci, �e prawa s�u�by zdrowia, nabyte w Legionach i w okresie wojny o Niepodleg�o��, b�d� uszczuplane stopniowo w czasie nadchodz�cego pokoju.
Chodzi�o - mi�dzy innymi - o rozstrzygni�cie zasadniczego pytania, czy lekarz wojskowy ma by� oficerem, czy te� urz�dnikiem wojskowym.
Zdania by�y mocno podzielone.
Tote� gdy otrzymali�my wezwanie do Belwederu, szef departamentu poleci� mi opracowa� referat w sprawie uprawnie� lekarzy wojskowych, kt�re by�yby, naszym zdaniem, po��dane w Wojsku Polskim.
Elaborat m�j sumiennie zacz��em od s�u�by sanitarnej z czas�w... Egipcjan.
Podkre�li�em ;w nim, �e lekarze-kap�ani w wojsku egipskim mieli du�y wp�yw nie tylko na leczenie rannych wojownik�w, ale na ca�okszta�t �ycia wojska, dzi�ki du�ym wiadomo�ciom z zakresu higieny wojskowej.
Rozpatruj�c dalej prawa lekarzy wojskowych w szeregu wiek�w i wp�yw tych praw na wydajno�� i po�ytek pracy s�u�by sanitarnej, dochodzi�em do wniosku - konieczno�ci nadania lekarzom praw oficerskich.
W dniu wyznaczonym meldowali�my si� z .dr�eniem serc w du�ym salonie Belwederu.
Przy Panu Marsza�ku by� obecny w czasie odprawy pu�kownik lekarz Piestrzy�ski, co dodaiwa�o nam nieco otuchy.
M�wi�: przy "Panu Marsza�ku", gdy� po otrzymaniu przez Obywatela Komendanta bu�awy marsza�kowskiej, w darze od zwyci�skich wojsk, tytu�owali�my go ju� zawsze: "Panie Marsza�ku".
Komendant, po przywitaniu si�, pozwoli� nam siada�, a p�niej powiedzia� .mniej wi�cej, co nast�puje:
25
"Prosz� pan�w, ja nie mog� nie zwr�ci� uwagi pan�w na specjaln� cech� waszej s�u�by, kt�r� obserwowa�em w czasie obecnie zako�czonej wojny.
Podczas gdy lekarze oddzia�owi pracowali dobrze, to szpitale wasze rzadko kiedy zd��a�y, by w por� zaopatrzy� rannych i wywie�� ich na ty�y.
Ja nie mog� obroni� si� od tego wra�enia, �e szpitale wasze stale by�y w drodze i wi�cej dni sp�dzi�y w marszu ni� przy w�a�ciwym pe�nieniu s�u�by. Nie wiem, czemu to przypisa�, ale tak by�o".
Przyznam si�, �e�my zdr�twieli z wra�enia pod wp�ywem tej surowej krytyki Pana Marsza�ka, skierowanej pod adresem dzia�alno�ci naszej s�u�by z czasu ostatniej wojny.
Chc�c broni� s�u�by sanitarnej, zameldowa�em, �e braki naszej ruchliwo�ci pochodzi�y st�d, i� mieli�my kiepskie konie, a rozkaz�w nie otrzymywali�my w por�, cho�by na skutek braku telefon�w w szpitalach polowych.
St�d, nim ewakuowali�my rannych i zwin�li�my szpital - oddzia�y walcz�ce zd��y�y ju� odsun�� si� daleko od nas.
Pan Marsza�ek przerwa� mi, .m�wi�c: "Ha, ha, panie, to doskonale, to pan ju� o wojnie zapomnia�, to chcieliby�cie mie� dobre konie i by� na par� dni naprz�d przez telefon powiadomieni o zamierzeniach wojsk, kt�re powinny czeka� na szpitale, a nie p�dzi� zbyt szybko naprz�d. Ot� wiedzcie, �e w przysz�ej wojnie ja b�d� jeszcze szybciej maszerowa� ni� w minionej. Musicie mi� dogoni� i bez telefon�w!..." doda�, �miej�c si�, Komendant.
Zapanowa�o milczenie, kt�re wykorzystuj�c, spyta�em Pana Marsza�ka, czy m�g�bym zameldowa�, jak sobie przedstawiamy stanowisko lekarza w Wojsku Polskim, niezb�dne - naszym zdaniem - do nale�ytego wype�nienia zada� s�u�by sanitarnej.
Pan Malrsza�ek skin�� g�ow�, m�wi�c: "Dobrze, ale tylko kr�tko!"
Odchrz�kn��em wi�c i, nie umiej�c przegrupowa� mego referatu w obecno�ci Komendanta, zaczynam: "Egipcjanie w swym wojsku..,"
26
Pan Marsza�ek pochyli� si� w fotelu, jakby w�tpli�, czy dobrze dos�ysza�, a potem, uderzaj�c r�k� w por�cz fotela, m�wi: "Czy to ma by� kr�tko?!"
"B�dzie .kr�tko, Panie Marsza�ku", odpowiedzia�em widz�c z rozpacz�, �e za chwil� mog� "straci� g�os".
Jako� uda�o mi si� przeskoczy� do�� szybko przez tryumfy lekarzy .wojskowych w staro�ytnym Egipcie i napi�tnowa� nieuctwo cyrulik�w �redniowiecza, przy "opiece" kt�rych gin�o w wojskach wi�cej wojownik�w od chor�b zaka�nych ni� od walk.
Podkre�li�em dalej nieudolno�� przesi�kni�tych martw� rutyn� "urz�dnik�w zdrowia" czas�w wielkiego ksi�cia Konstantego i, gdy zacz��em m�wi� o dodatniej dzia�alno�ci w Powstaniu Listopadowym genera�-sztataslekairza Kaczkowskiego, Obywatel Komendant przerwa� mi, m�wi�c:
"Lekarz wojskowy musi by� oficerem, gdy� pracuje i styka si� z �o�nierzem na polu walki i jej bezpo�rednich ty�ach. Bez praw oficerskich nie m�g�by wype�nia� tam swych .czynno�ci".
S�uchali�my, ol�nieni tym rozstrzygni�ciem Pana Marsza�ka, kt�re przysz�o tym bardziej niespodziewanie po surowej krytyce naszej s�u�by, wyra�onej na pocz�tku odprawy, gdy On ju� wsta�, m�wi�c: "Dzi�kuj� panom!"
Wychodzili�my z Belwederu "jak zmyci", lecz szcz�liwi z powodu decyzji Komendanta.
Walka o prawa s�u�by zdrowia i jej personelu w Wojsku Polskim - zosta�a rozstrzygni�ta dla nas w spos�b dodatni i "honorowy".
WYGNANIE W SULEJ�WKU
W czasie kilkuletniego, dobrowolnego, wygnania Komendanta w Sulej�wku przechodzili�my my, Jego uczniowie i podkomendni, ci�kie chwile *.
* Latem 1923 r. PiJsudski zrzek� si� zajmowanych stanowisk: szefa
27
Tote� ka�de widzenie Komendanta, ka�de zetkni�cie si� z Nim by�o dla nas wielkim niezapomnianym �wi�tem i pokrzepieniem ducha.
Niestety, okazje zobaczenia Komendanta by�y rzadkie i nieregularne.
Wie�� o nich rozchodzi�a si� zwykle w�r�d nas na kr�tko przed terminem, tak �e niewielu tylko wybranych mog�o nasyci� swoje oczy widokiem Wodza.
Mogli�my, mieli�my mo�no�� widzie� Komendanta w czasie Jego odczyt�w wojskowych, podczas zjazd�w legionowych, na niecz�sto zwo�ywanych, zamkni�tych zebraniach politycznych i wreszcie na Dworcu Wile�skim, przy rzadkich zreszt�, ale jedynych - wyjazdaich do Wilna.
Zar�wno w czasie odczyt�w wojskowych Komendanta, jak i przy zjawianiu si� Jego na zjazdach legionowych - wybucha� taki �ywio�owy entuzjazm koleg�w, �e doprawdy sama tre�� przem�wienia odchodzi�a na plan dalszy.
Sam fakt ogl�dania Wodza, patrzenia w Jego m�dre, dobre oczy, s�uchanie Jego g�osu, stwierdzenie, �e przecie� �yje wbrew ch�ciom wrog�w, �e wygl�da nie�le - wszystko to .stwarza�o dla nas niezapomnian�, jedyn� w �yciu atmosfer� dumy i szcz�cia, przypominaj�c� m�odzie�cze czasy Pierwszej Brygady.
Nie wiedzieli�my wcale, kiedy sko�czy si� wygnanie Komendanta i w jakich warunkach zechce wr�ci� do w�adzy w Polsce, ale to by�o nam niepotrzebne, gdy� ufali�my Mu i wiedzieli�my, �e gdy nadejdzie czas - wyda nam rozkazy.
Rozkazy te, od czasu do czasu, dawa� Komendant w nielicznym gronie koleg�w, podczas z rzadka zwo�ywanych zebra� politycznych. Odbywa�y si� one zwykle albo w mieszkaniu obywatela Switalskiego, albo Krzemie�skiego.
Na zebraniach tych bywa�o nieraz do czterdziestu os�b. Czasami czekali�my na przybycie Komendanta po par� godzin, gdy� nie zawsze zdo�ano wydoby� dla Niego dobre auto celem przyjazdu z Sulej�wka do Warszawy.
W czasie tych zebra� nie by�o �adnej dyskusji. Pada�y je-
Sztabu Generalnego oraz przewodnicz�cego �cis�ej Rady Wojennej, i do przewrotu majowego mieszka! w Sulej�wku jako osoba prywatna.
28
dynie �cis�e, rzeczowe polecenia i rozkazy Komendanta, kt�rych s�uchali�my jak wyroczni.
Sm�tni byli�my, �e musimy oto, w wolnej, wywalczonej Polsce, kry� si� z naszym pos�usze�stwem i wierno�ci� wobec Komendanta, tym bardziej �e nie �mieli�my pyta�, kiedy wreszcie nastanie kres tej konspiracji.
Wyjazdy Pana Marsza�ka do Wilna odbywa�y si� w okresie sulej�wkowskim co par� miesi�cy, zwykle w godzinach rannych, z Dworca Wile�skiego, na kt�ry Komendant przyje�d�a� z Sulej�wka samochodem. Zbierali�my si� wtedy, na d�ugo przed odej�ciem poci�gu, wielk� gromad� na dworcu, oczekuj�c przyjazdu Komendanta.
Pan Marsza�ek a� do chwili odjazdu rozmawia� z nami, �artowa� i dowcipkowa�, tak jakby wyje�d�a� w podr� nie z wygnania, ale po dawnemu, z Belwederu. Zawsze bowiem w podr�y Komendant jest w dobrym humorze.
W roku 1925, w czasie jednego z wyjazd�w do Wilna, zameldowa�em si� Komendantowi .na dworcu z moim dwunastoletnim synem.
Komendant po�o�y� swoj� kochan� r�k� na g�owie ch�opca.
MELDUNEK W SULEJ�WKU
"Czy chcesz odwie�� Komendantowi lekarstwa?" spyta� mi� pu�kownik lekarz Hubieki pewnego jesiennego dnia 1923 roku.
Ucieszy�em si� niezmiernie.
Ju� od paru lat siedzia� Komendant na dobrowolnym wygnaniu w Sulej�wku i mogli�my widywa� Go tylko bardzo rzadko, bo jedynie przy okazji zjazd�w legionowych, przejazd�w przez Warszaw� do Wilna i odczyt�w wojskowych, kt�re zreszt� nie by�y cz�ste.
Dlatego mo�no�� zobaczenia Komendanta w Sulej�wku, gdzie nigdy jeszcze nie by�em, zelektryzowa�a mi� i nape�ni�a b�ogim oczekiwaniem.
29
Uda mi si� wi�c nie tylko widzie� Dziadka, ale mo�e pom�wi� z Nim o polityce, o Jego i naszej przysz�o�ci, wreszcie o tym, co ma by� dalej w Polsce.
Chwyci�em wi�c skwapliwie dor�czon� mi przez koleg� Hubickiego paczk� z lekarstwami, zawini�t� w szary papier, i tego� dnia o zmroku jecha�em tramwajem na Dworzec Wschodni. By� on mi doskonale znany z trzymiesi�cznych codziennych wyjazd�w na kurs do Rembertowa.
Teraz jecha�em do Sulej�wka, zaledwie o kilka kilometr�w dalej, ale w jak�e odmiennym nastroju ni� na codzienne wyk�ady wojskowe.
By�a ju� ciemna noc listopadowa, d�� zimny wiatr i zacina� deszczem, gdy wysiad�em z poci�gu na stacyjce z napisem "Su-lej�wek", umieszczonym na drewnianym budyneczku, przypominaj�cym ni to barak, ni to jak�� werand�, o otwartej stronie zwr�conej do tor�w kolejowych.
W my�l wskaz�wek �yczliwych kolejarzy przeszed�em przez tory kolejowe i piaszczyst� drog� posuwa�em si� powoli w�r�d op�otk�w, otaczaj�cych jakie�, ledwie widoczne w ciemno�ci, domostwa.
Tak, stopniowo, znalaz�em dom obywatela premiera Mora-czewskiego, a wkr�tce potem otwiera�em furtk� w ogrodzeniu willi Komendanta.
Powita�o mi� szalone ujadanie ps�w - i podoficer �andarmerii, kt�ry dowiedziawszy si�, kto jestem i w jakim celu przybywam, wprowadzi� mi� na ganek i poszed� meldowa�. Za chwil� wyszed� z oznajmieniem, �e Obywatel Komendant prosi. Rozebra�em si� z mokrego p�aszcza w ciemnawym przedpokoju i wszed�em do jasno o�wietlonego gabinetu Pana Marsza�ka, trzymaj�c w or�ku paczk� z lekarstwami.
Komendant zdr�w, dobrze wygl�daj�cy i u�miechni�ty sta� przy biurfcu i patrzy� na mnie szarymi oczami spod swych wielkich brwi.
O�lepiony nag�ym �wiat�em, po wyszukiwaniu 'drogi w ciemno�ciach, zobaczy�em szary mundur Komendanta dopiero po chwili, poderwa�em si� na "baczno��" i zameldowa�em, �e przywo�� lekarstwa.
30
Komendant a� si� za boki z�apa� na skutek mego g�o�nego meldunku i, podaj�c mi r�k�, zawo�a� przedrze�niaj�c m�j g�os: "Sk�adkowski, melduj� - hu, hu i hu! zawsze tacy zostali�cie!!"
Lekarstwa Pan M!airsza�ek po�o�y� na biurku, przy kt�rym. siedli�my, i zacz�� ze mn� rozmow�, g��wnie oj stosunkach panuj�cych w wojsku. Na wiele rzeczy, meldowanych przeze mnie, Komendant z�yma� si�, ale raczej s�ucha� tego, co m�wi�em, ni� m�wi�. Par� razy korci�o mi�, by zapyta� wprost: "Obywatelu Komendancie, kiedy to wszystko wreszcie si� sko�czy i kiedy Komendant 'wr�ci do nas?!"
Jednak milczenie Pana Marsza�ka, przerywane z Jego strony tylko kr�tkimi pytaniami