16985
Szczegóły |
Tytuł |
16985 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
16985 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 16985 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
16985 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JEDNOCZ�CA MOC
JAMES LUCENO
Przek�ad ANDRZEJ SYRZYCKI
Tytu� orygina�u THE UNIFYING FORCE
Pami�ci mojego towarzysza Toma Peirce�a,
kt�ry rozumia�, �e pogodzenie si� ze �mierci�
nie jest r�wnoznaczne z rezygnacj� z dalszego �ycia.
By� prawdziwym wojownikiem do ko�ca.
James Luceno
BOHATEROWIE POWIE�CI
Nom Anor
Wedge Antilles
Nas Choka
Kyp Durron
Jagged Fel
Harrar
Traest Kre'fey
Cal Omas
Onimi
Danni Quee
Shimrra
Luke Skywalker
Mara Jade Skywalker
Han Solo
Jacen Solo
Jaina Solo
Leia Organa Solo
by�y egzekutor (Yuuzhanin)
genera� (m�czyzna)
wojenny mistrz (Yuuzhanin)
mistrz Jedi (m�czyzna)
pilot (m�czyzna)
kap�an (Yuuzhanin)
admira� (Bothanin)
przyw�dca Galaktycznego Sojuszu (m�czyzna)
Zha�biony (Yuuzhanin)
badaczka (kobieta)
najwy�szy lord (Yuuzhanin)
mistrz Jedi (m�czyzna)
mistrzyni Jedi (kobieta)
kapitan �Soko�a Millenium" (m�czyzna)
rycerz Jedi (m�czyzna)
rycerz Jedi (kobieta)
ksi�niczka i by�a dyplomatka (kobieta)
PO DRUGIEJ STRONIE GWIAZD
ROZDZIA�
1
Planeta Selvaris, bladozielona na tle o�lepiaj�co jasnych punkcik�w gwiazd i okr��ana tylko przez jeden malutki
ksi�yc, sprawia�a wra�enie najbardziej osamotnionego ze wszystkich cia� niebieskich. Up�yn�o niemal pi�� lat
od wybuchu wojny, kt�ra przynios�a zag�ad� pokojowo usposobionym mieszka�com wielu �wiat�w, przerwanie
g��wnych nadprzestrzennych szlak�w, a nawet upadek i okupacj� samej Coruscant, ale fakt, �e niepozorna
planeta mog�a nabra� tak du�ego znaczenia, chyba najlepiej �wiad-czy�, jak straszliwy cie� rzucali Yuuzhan
Vongowie na galaktyk�.
Materialnym dowodem tego znaczenia by� ob�z dla je�c�w wojennych, za�o�ony w g��bi g�stej d�ungli
porastaj�cej brzegi niedu�ego po�udniowego kontynentu Selvari-sa. Kompleks wi�zienny sk�ada� si� z
drewnianych barak�w i podobnych do uli organicznych konstrukcji Yuuzhan Vong�w, zwanych grashalami.
Ca�o�� otoczono murami z korala yorik i wyposa�ono w stra�nicze wie�e, kt�re wygl�da�y, jakby wyros�y z
akwamarynowego oceanu albo pozosta�y po kapry�nym odp�ywie. Za wysokim, chropowatym murem ci�gn��
si� teren pozbawiony ro�linno�ci, kt�r� wykarczowano albo zamieniono w popi� strza�ami z broni plazmowej.
Z piaszczystego gruntu wyrasta�y tylko sztywne �d�b�a wysokiej do kolan yuuzha�skiej trawy. Teren ci�gn�� si�
a� do zielonej �ciany pierwszych wielkich drzew. Ich wachlarzowate li�cie, poruszane nieustannymi
podmuchami przesyconego sol� powietrza, �opota�y i trzaska�y niczym wojenne proporce.
Teren mi�dzy obozem dla je�c�w a uj�ciem tocz�cej s�onawe wody kr�tej rzeki, kt�ra wpada�a w ko�cu do
oceanu, porasta�a g�sta d�ungla. Obfitowa�a zar�wno w miejscow� flor�, jak i egzotyczne okazy wyhodowane
dzi�ki bioin�ynierii Yuuzhan Vong�w. Te drugie mia�y wkr�tce opanowa� ca�� powierzchni� Selvarisa, jak
dzia�o si� na niezliczonych innych planetach.
Na przestronnym wi�ziennym dziedzi�cu spoczywa�y dwa zw�glone �adowniki yorik-trema, dochodz�ce do
siebie po nieco wcze�niejszych utarczkach z nieprzyja-ci�mi w g��binach przestworzy. Obok nich, pow��cz�c
nogami, przechodzi�a grupa istot ludzkich, �ysog�owych Bith�w i rogatych Gotal�w. Wi�niowie nie�li trzy cia�a
owini�te w p��tno.
Jednocz�ca moc 8
Yuuzha�ski stra�nik, oparty plecami o kad�ub jednego z koralowych pojazd�w, przygl�da� si� oboj�tnie, jak
wycie�czeni je�cy d�wigaj� zw�oki zmar�ych towarzyszy.
- Pospieszcie si�! - ponagli� ostro. - Maw luur nie lubi, kiedy kto� ka�e mu czeka�. Wi�zieni w obozie je�cy
daremnie nalegali, �eby pozwolono im pozbywa� si� cia�
zmar�ych koleg�w zgodnie ze zwyczajami panuj�cymi na ich macierzystych planetach, ale pe�ni�cy pos�ug� w
pobliskiej �wi�tyni yuuzha�scy kap�ani kategorycznie zabronili kopania grob�w czy rozpalania pogrzebowych
stos�w. Wszystkie materia�y organiczne mia�y by� poddawane przetwarzaniu. Zmar�ych musiano wi�c albo
zostawia� na pastw� panosz�cych si� na powierzchni Selvarisa stad padlino�erc�w, albo rzuca� yuuzha�-skiemu
organizmowi, zwanemu maw luurem. Podr�uj�cy niegdy� po galaktyce wi�-niowie twierdzili, �e to b�kart
zrodzony ze zwi�zku zgniatarki odpad�w i Sarlacca.
Stra�nik by� wysoki i mia� d�ugie ko�czyny, a jego twarz odznacza�a si� uko�nie �ci�tym wysokim czo�em i
sinymi workami pod oczami. Blask obu s�o�c planety nadawa� jego sk�rze czerwonawe zabarwienie, a
niezno�ny upa� przyczyni� si� do tego, �e wojownik by� chudy jak szczapa. Tatua�e i blizny na twarzy
�wiadczy�y, �e jest oficerem, ale brakowa�o zniekszta�ce� i implant�w, m�g� wi�c mie� najwy�ej stopie�
podporucznika. Przytrzymywane pier�cieniem z czarnego korala d�ugie w�osy opada�y z boku jego g�owy
poni�ej ramienia, a tunik� munduru przewi�zywa� cienki sk�rzany rzemie�. Owini�ta wok� umi�nionego
prawego przedramienia bro� by�a przeznaczona do t�umienia rozruch�w po�r�d wi�ni�w i wygl�da�a jak gruby
p�d �mierciono�ne-go pn�cza.
Podporucznika S'yita wyr�nia�o spomi�dzy innych Yuuzhan Vong�w tak�e to, �e zna� basie, chocia� nie w�ada�
nim r�wnie p�ynnie jak jego dow�dca. S�ysz�c wezwanie do po�piechu, tragarze zw�ok na chwil� przystan�li.
- Wolimy, �eby ich ko�ci ob�arty do czysta padlino�erne zwierz�ta, ni�by mieli si� sta� karm� dla waszego
zjadacza odpadk�w -burkn�� najni�szy m�czyzna.
- Je�eli chcesz uszcz�liwi� swojego maw luura, sam wskocz do jego jamy - doda� drugi.
- Powiedz mu to, Commenorze - zach�ci� stoj�cy obok niego Gotal.
Wi�niowie nie mieli koszul, a ich ogorza�e cia�a pokrywa�a warstewka potu. Wszyscy wa�yli o wiele mniej, ni�
kiedy przetransportowano ich na powierzchni� Se-lvarisa dwa standardowe miesi�ce wcze�niej, po tym jak
schwytano ich podczas nieudanej pr�by oswobodzenia Gyndiny. Ci, kt�rzy nosili spodnie, obci�li nogawki na
wysoko�ci kolan, a z obuwia zostawili w�a�ciwie tylko podeszwy, �eby nie pokaleczy� st�p o chropowat�
powierzchni� gruntu albo o kolce porastaj�cych teren za murem faluj�cych senalak�w.
S'yito zareagowa� na ich zuchwalstwo pogardliwym prychni�ciem i machn�� lew� r�k�, �eby odp�dzi� chmur�
owad�w, kt�re roi�y si� bez przerwy wok� jego g�owy.
Niski m�czyzna parskn�� chrapliwym �miechem.
- Zawsze si� tak dzieje, kiedy u�ywasz krwi do malowania cia�a, S'yito - odezwa� si� cierpko.
Yuuzhanin zastanowi� si� chwil�, co mo�e oznacza� jego uwaga.
9 James Luceno
- Owady to nie problem - odezwa� si� w ko�cu. - Chodzi o to, �e to nie s� yuuzha�skie owady. - Z
niewiarygodn� szybko�ci� machn�� r�k� i uwi�zi� jakiego� owada w zaci�ni�tej d�oni. - To znaczy, na razie.
Przekszta�canie planety Selvaris dobieg�o ju� ko�ca na wschodniej p�kuli i podobno ogarnia�o reszt� jej
powierzchni w tempie dwustu kilometr�w na miejscow� dob�. Wytworzona dzi�ki yuuzha�skiej bioin�ynierii
ro�linno�� zd��y�a wprawdzie opanowa� kilka g�sto zaludnionych o�rodk�w, ale mia�o up�yn�� jeszcze kilka
miesi�-cy, zanim proces przemiany botanicznej dobiegnie ko�ca.
Dop�ki tak si� nie stanie, ca�a powierzchnia Selvarisa mia�a s�u�y� za wi�zienie. Od czasu za�o�enia obozu nie
zezwolono na opuszczenie planety �adnemu mieszka�-cowi, a wszystkie nieprzyjacielskie o�rodki
komunikacyjne zosta�y zdemontowane. Zakazano pos�ugiwania si� wszelkimi mechanizmami i urz�dzeniami. W
dow�d �ycz-liwo�ci roboty i androidy spalono podczas publicznej ceremonii w ofiarnych do�ach. Uwolnione od
konieczno�ci polegania na mechanizmach inteligentne istoty mog�y wreszcie dostrzec prawdziw� natur�
wszech�wiata, powo�anego do �ycia przez Yun-Yuuzhana w akcie bezinteresownego po�wi�cenia i
utrzymywanego przez podleg�e mu b�stwa, do kt�rych yuuzha�ski Stw�rca mia� zaufanie.
- Mo�e po prostu powinni�cie spr�bowa� przekszta�ci� nasze owady - zasugerowa�a jedna z istot
cz�ekokszta�tnych.
- Zacznij od gro�by, �e powyrywasz im skrzyde�ka - doradzi� niski m�czyzna. S'yito otworzy� d�o� i pokaza�
owada. Trzyma� go ostro�nie za skrzyde�ka mi�dzy
kciukiem a palcem wskazuj�cym, jeszcze �ywego-- To w�a�nie dlatego przegrywacie t� wojn� i dlatego
wsp�ycie z wami jest niemo�liwe - zacz��. - Wydaje si� wam, �e zadajemy b�l dla sportu, podczas gdy w rze-
czywisto�ci robimy to, �eby okaza� szacunek bogom. - Wyci�gn�� ku nim r�k� ze schwytanym owadem. -
Wyobra�cie sobie, �e jeste�cie na miejscu tego owada. Pos�usze�stwo prowadzi do wolno�ci, niepos�usze�stwo
do nies�awy. - Nadspodziewanie szybko rozgni�t� owada o wypr�on� pier�. - �adnej po�redniej mo�liwo�ci.
Albo jeste�cie Yuuzhanami, albo nie �yjecie.
Zanim kt�ry� z wi�ni�w zd��y� odpowiedzie�, z otworu drzwiowego najbli�sze-go baraku wyszed� jaki�
m�czyzna i zmru�y� oczy przed pal�cymi promieniami s�o�c. Kr�py i brodaty, nosi� brudny mundur z widoczn�
dum�.
- Commenor, Antar, Clak'dor... do�� tych pogaduszek - burkn��, zamiast imion wi�ni�w wymieniaj�c nazwy
planet, z kt�rych pochodzili. - Wykonajcie do ko�ca zadanie i zameldujcie si� u mnie.
Niski m�czyzna zasalutowa�.
- Ju� idziemy, panie kapitanie - powiedzia�.
- To Page, mam racj�? - zainteresowa� si� Gotal. - S�ysza�em o nim wiele dobrego.
- Wszystko, co o nim s�ysza�e�, to �wi�ta prawda - potwierdzi� jeden z Bith�w. -Je�eli jednak kiedykolwiek
mamy odwr�ci� koleje tej wojny, b�dziemy potrzebowali dziesi�ciu tysi�cy takich jak on.
Kiedy wi�niowie ruszyli w dalsz� drog�, S'yito odwr�ci� si� i spojrza� na kapitana Juddera Page'a, kt�ry jaki�
czas wytrzyma� pe�ne podziwu spojrzenie yuuzha�skiego
podporucznika, zanim odwr�ci� si� i wszed� do drewnianego baraku. S'yito pomy�la�, �e tragarz zw�ok mia�
racj�. Wojownicy pokroju Page'a potrafili znale�� korzystne wyj-�cie nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji.
W ci�gu ca�ej d�ugiej wojny Yuuzhan Vongowie na og� zwyci�ali, ale p�acili za zwyci�stwa wysok� cen�.
Najlepszym dowodem tego by� fakt, �e ob�z dla je�c�w trzeba by�o za�o�y� na powierzchni planety. W
normalnych okoliczno�ciach za miejsce odosobnienia pos�u�y�by kt�ry� okr�t. Na obecnym etapie wojny jednak,
kiedy walki toczy�y si� na wielu frontach, wszystkie zdolne do s�u�by okr�ty by�y potrzebne do walki z
nieprzyjaci�mi o opanowanie nowych planet, do patrolowania podbitych system�w, do obrony mglistych
peryferii inwazyjnych korytarzy albo ochrony Yuuzh-an'tara - U�wi�conego Centrum, na kt�rego powierzchni
od ponadstandardowego roku rezydowa� najwy�szy lord Shimrra.
W innych okoliczno�ciach nie trzeba by�oby otacza� obozu wysokim murem, wznosi� stra�niczych wie� ani
kierowa� do s�u�by wartowniczej pe�nego oddzia�u wojownik�w, u�ywanych do pilnowania tak wa�nych
wi�ni�w, jak istoty r�nych ras zgromadzone na powierzchni Selvarisa. Na pocz�tku wojny zakuwano je�c�w
w organiczne kajdany, unieruchamiano ich w kulach �elu blorash albo po prostu implantowa-no im bry�ki
korala, dzi�ki kt�rym stawali si� niewolnikami dhuryama, rozkazuj�cego im m�zgu. Na obecnym etapie
odczuwa�o si� jednak brak �ywych kajdan, szybo krzep-n�cej galarety i ziaren niewolniczego korala, a
dhuryamy widywa�o si� naprawd� rzadko.
Gdyby S'yito by� dow�dc� obozu, Page i inni podobni do niego wi�niowie zostaliby dawno straceni.
Yuuzha�ski podporucznik uwa�a�, �e jego dow�dcy zdecydowali si� na zbyt wiele kompromis�w. Drewniane
baraki, metody pozbywania si� zw�ok, wy�ywienie. .. Bez wzgl�du na ras� je�c�w, ich �o��dki po prostu nie
radzi�y sobie z �ywno�ci� Yuuzhan Vong�w. Tylu wi�ni�w umar�o z powodu ran odniesionych podczas walk
albo z wycie�czenia, �e wreszcie dow�dca obozu musia� wyrazi� zgod�, �eby dostarczono im wy�ywienie z
pobliskiej osady. W tym celu jej mieszka�cy �owili ryby i inne stworzenia prosto z morza, a tak�e zbierali owoce
w g�stej d�ungli. Obawiaj�c si�, �e mieszka�cy osady mogliby tworzy� kom�rki ruchu oporu, Yuuzhanie
strzegli jej jeszcze pilniej ni� samego obozu.
Po�r�d yuuzha�skich wojownik�w chodzi�y s�uchy, �e na powierzchni Selvarisa nigdy nie mieszkali inteligentni
tubylcy. Miejscowi osadnicy rzeczywi�cie wygl�dali jak istoty, kt�re tutaj wyl�dowa�y i kto� je zostawi� na �asce
losu albo uciek�y sk�d� i tu si� ukrywa�y.
Takie w�a�nie wra�enie sprawia� inteligentny osobnik, kt�remu pozwolono przywozi� do obozu tygodniowe
racje �ywno�ci.
Poro�ni�ta puszyst� sier�ci� koloru dymu niska istota porusza�a si� wprawdzie wyprostowana na dw�ch silnie
umi�nionych nogach, ale by�a przy tym obdarzona ogonem i wszystko wskazywa�o na to, �e umie si� nim
pos�ugiwa�. W szczup�ej twarzy b�yszcza�a para oczu, a mi�dzy nimi stercza� dzi�b, wygi�ty ku do�owi i
cz�ciowo przes�aniaj�cy obwis�e w�sy. Otwory w chrz�stkowatej substancji dzioba nadawa�y mu
11
James Luceno
wygl�d podobny do fletu. Istota ci�gn�a furgon na dw�ch koralowych ko�ach, wy�a-dowany koszykami,
naczyniami i uszytymi z samodzia�u p�katymi workami.
- �ywno�� dla wi�ni�w! - zawo�a�a, kiedy stan�a przed wyhodowan� z ko�ci frontow� bram�.
S'yito podszed� do muru i zaczeka�, a� czterech stra�nik�w zdejmie przykrywki z koszyk�w i rozp�acze
rzemienie, kt�rymi przewi�zano worki z �ywno�ci�. Wci�gn�� w nozdrza wo� unosz�c� si� z jednego z
otwartych work�w.
- Czy wszystko przyrz�dzono zgodnie z rozkazami dow�dcy? - zapyta� w basicu dostarczyciela �ywno�ci.
Istota kiwn�a g�ow�. S'yito zauwa�y�, �e w�oski idealnie bia�ej sier�ci na jej g�o-wie wyra�nie si� zje�y�y, i
doszed� do wniosku, �e to z przera�enia.
- Umyte i odka�one, o Przera�aj�cy - oznajmi�a istota. - Osobno mi�so, ziarna i owoce.
Taki tytu� przys�ugiwa� w�a�ciwie tylko dow�dcom i najwy�szym stopniem oficerom, ale S'yito postanowi� nie
wyprowadza� z b��du dostarczyciela �ywno�ci.
- Czy zosta�o tak�e pob�ogos�awione? - zapyta� szorstko.
- Przybywam tu prosto ze �wi�tyni.
Podporucznik spojrza� na �lady k�, kt�re znika�y w g��bi d�ungli. Pragn�c zapewni� garnizonowi miejsce
modlitw, kap�ani umie�cili pos�g Yun-Yammki, zwanego U�miercicielem, w grashalu wyhodowanym specjalnie
po to, aby s�u�y� za �wi�tyni�. W pobli�u niej sta�y grashal dow�dcy i podobne do barak�w grashale m�odszych
oficer�w.
S'yito zbli�y� twarz z p�askim nosem do otwartego kosza.
- Ryba? - zapyta�.
- Co� w tym rodzaju, o Przera�aj�cy - odpar�a istota. Podporucznik pokaza� na sto-sik w�ochatych i pokrytych
skorup�
kul.
- A to? - zapyta�.
- Owoce rosn�ce na ga��ziach najwy�szych drzew w d�ungli -odpar� dostarczyciel. - Maj� po�ywny mi��sz, a w
�rodku co� w rodzaju mleka.
- Roz�up jeden - za��da� S'yito.
Istota wcisn�a zakrzywiony palec g��boko w spojenie skorupy owocu i j� otworzy�a. M�odszy oficer nabra�
palcem troch� r�owawego mi��szu i w�o�y� go do szerokich ust.
- Za dobre dla nich - oznajmi�, kiedy mi��sz rozpu�ci� si� na jego przebitym przez kolec j�zyku. - Przypuszczam
jednak, �e niezb�dne.
Wielu stra�nik�w nie mog�o si� pogodzi� z tym, �e �o��dki wi�ni�w nie daj� sobie rady z trawieniem �ywno�ci
Yuuzhan Vong�w. Podejrzewali, �e rzekoma niestraw-no�� to tylko wym�wka - jeszcze jeden element
nieustannej rywalizacji pod wzgl�dem si�y woli mi�dzy wi�niami a ich ciemi�zcami.
Dostarczyciel �ywno�ci rozcapierzy� palce i modlitewnym gestem umie�ci� je na piersi tu� poni�ej miejsca,
gdzie znajdowa�o si� serce.
Jednocz�ca moc
12
- Yun-Yuuzhan jest �askawy, o Przera�aj�cy - powiedzia�. - Zapewnia prawdziw� wiar� nawet swoim wrogom.
S'yito spiorunowa� go spojrzeniem.
- A co ty mo�esz wiedzie� o Yun-Yuuzhanie? - warkn�� gro�nie.
- Przyj��em prawd� - odpar� dostawca. - Dopiero przybycie Yuuzhan Vong�w otworzy�o mi oczy na fakt
istnienia bog�w. Dzi�ki ich �asce prawd� poznaj� nawet wasi wi�niowie.
S'yito pokr�ci� energicznie g�ow�.
- Tych wi�ni�w nie da si� nawr�ci� - zawyrokowa�. - Dla nich wojna ju� si� sko�czy�a. Mimo to wcze�niej czy
p�niej wszyscy ukl�kn� przed obliczem Yun-Yuuzhana. - Gestem da� sygna� pozosta�ym stra�nikom. -
Przepu�ci� dostarczyciela �ywno�ci - rozkaza�.
W najwi�kszym ze wzniesionych przez wi�ni�w drewnianych barak�w nie by�o do roboty w�a�ciwie nic opr�cz
opiekowania si� chorymi i umieraj�cymi kolegami. Wymizerowani je�cy sp�dzali dnie na rozmowach,
hazardowych grach i oczekiwaniu z ut�sknieniem na nast�pny posi�ek. Od czasu do czasu pos�pn�, dokuczliw�
cisz� przerywa� chrapliwy kaszel albo wybuch �miechu. Yuuzhan Vongowie nie kazali wi�niom pracowa� w
wyl�garniach villip�w ani gdziekolwiek indziej czy to na terenie obozu, czy te� poza jego koralowym murem, a
do tej pory przes�uchaniu poddano tylko naj-wy�szych stopniem oficer�w.
Je�cy byli istotami najr�niejszych ras. Wi�kszo�� dosta�a si� do niewoli w przestworzach Bilbringi, ale inni
pochodzili z odleg�ych planet w rodzaju Yag'Dhula, Anta-ra Cztery czy Ord Mantell. Wszyscy nosili podarte
szcz�tki lotniczych kombinezon�w pilot�w gwiezdnych my�liwc�w albo mundur�w polowych, a ich
poznaczone bliznami i wychudzone cia�a - bezw�ose czy poro�ni�te sier�ci�, sflacza�e lub umi�nione - po-
krywa�a gruba warstwa brudu i potu. Wszystkich ��czy�a jednak znajomo�� basica i - co najwa�niejsze -zawzi�ta
nienawi�� do Yuuzhan Vong�w. Nie zabito ich od razu, co oznacza�o, �e oszcz�dzono ich, aby z�o�y� w ofierze,
prawdopodobnie z okazji zako�-czenia przekszta�cania powierzchni Selvarisa albo dla przeb�agania bog�w
przed spo-dziewan� decyduj�c� walk� z si�ami zbrojnymi Galaktycznego Sojuszu.
- �arcie idzie! - wykrzykn�� w pewnej chwili m�czyzna czuwaj�cy w otworze drzwiowym najwi�kszego
baraku.
Kilku je�c�w wznios�o radosne okrzyki, a ka�dy, kto mia� do�� si�, zerwa� si� na nogi. Utworzyli kolejk�, daj�c
w ten spos�b dow�d, �e nadal panuje po�r�d nich dyscyplina. Paru wi�ni�w wybieg�o z baraku z szeroko
otwartymi oczami i �lin� ciekn�c� z k�cik�w ust na sam� my�l o jedzeniu. Zamierzali pom�c roz�adowywa�
furgon i wnie�� ci�ary do �rodka.
Twi'lek z amputowanym lekku zmierzy� spojrzeniem niedu�ego dostawc� �ywno-�ci, ale nie przesta� mu
pomaga� d�wiga� work�w i garnk�w.
- Jeste� Rynem - odezwa� si� w pewnej chwili.
- Mam nadziej�, �e nie przeszkodzi ci to je�� tego, co przywioz�em - odpar�a isto-
ta.
W pomara�czowych oczach wi�nia z Rylotha pojawi�y si� b�yski.
13
James Luceno
- Najlepsze �arcie, jakie jad�em w �yciu, by�o przyrz�dzone przez Ryn�w - powie-dzia�. - Wiele lat temu
natkn��em si� na kilku twoich ziomk�w w Odleg�ych Rubie�ach...
- Baa... no��! - rozleg� si� nagle okrzyk kt�rego� z wi�ni�w.
Na widok dw�ch umundurowanych oficer�w, kt�rzy kierowali si� w stron� baraku, wszyscy wypr�yli si� jak
struny. Je�cy odpruli naszywki, kt�re mog�yby zdradzi� ich wojskowe stopnie, i w�a�ciwie przestali
przywi�zywa� do nich jak�kolwiek wag�, ale nadal uznawali zwierzchnictwo dw�ch oficer�w: kapitana Juddera
Page'a i majora Pasha Crackena.
Obaj wojskowi pochodzili z wa�nych planet - Page z Corulaga, a Cracken z Con-truuma, i mieli ze sob� wiele
wsp�lnego. Obaj byli potomkami znamienitych rod�w i obaj kszta�cili si� w Imperialnej Akademii, zanim
przeszli na stron� Sojuszu Rebeliant�w podczas galaktycznej wojny domowej. Do�� niepozornie wygl�daj�cy
Page powo-�a� do �ycia oddzia� zwany Komandosami Katania, a Cracken - wci�� jeszcze uwodzicielsko
przystojny i znakomicie umi�niony mimo �redniego wieku - dowodzi� Pu�kiem My�liwc�w Crackena. Obaj
w�adali mow� Yuuzhan Vong�w r�wnie p�ynnie jak podporucznik S'yito basicem.
- Zr�bcie miejsce dla majora i kapitana na czele kolejki! - rozkaza� ten sam m�-czyzna, kt�ry oznajmi�
wi�niom pojawienie si� dow�dc�w.
Obaj starsi stopniem oficerowie odm�wili przyj�cia tego zaszczytu.
- Zjemy, kiedy wszyscy zaspokoj� g��d - oznajmi� Page, przemawiaj�c w imieniu swoim i Crackena.
- Prosimy, niech panowie zajm� miejsca na pocz�tku - nalega�o kilku wi�ni�w. Page i Cracken wymienili
zrezygnowane spojrzenia i pokiwali g�owami. Major
przyj�� wyrze�bion� przez jednego je�ca drewnian� mis�, stan�� na czele kolejki i wy-ci�gn�� naczynie w stron�
Ryna, kt�ry miesza� g�st� papk� w du�ym koralowym garze.
- Dzi�kujemy, �e przywozisz nam jedzenie - zagadn�� go Cracken. Mia� bladozielone oczy, a jego ognistorude
w�osy by�y przetykane pasemkami siwizny, co nadawa�o wi�ksz� wyrazisto�� arystokratycznym rysom.
Ryn obdarzy� go przekornym u�miechem, pogr��y� chochl� g��boko w papce i pochyli� si� nad garem. Ledwo
zauwa�alnym gestem da� do zrozumienia, �e je�eli Crac-ken chce dosta� co� do jedzenia, tak�e ma si� pochyli�.
Kiedy lewe ucho oficera znala-z�o si� obok ust Ryna, istota szepn�a:
- Ryn jeden-jeden-pi�� z Vorteksa.
Cracken nie okaza� zaskoczenia. Dowiedzia� si� o istnieniu syndykatu Ryn�w zaledwie dwa miesi�ce wcze�niej
podczas odprawy na Ka�amarze, kt�ry po upadku Co-ruscant sta� si� siedzib� w�adz Galaktycznego Sojuszu. Do
syndykatu nale�eli nie tylko Rynowie, ale tak�e inne wyzute z ojczyzn istoty. Wszystkie prowadzi�y szeroko
zakro-jon� dzia�alno�� szpiegowsk�, wykorzystuj�c przetarte przez rycerzy Jedi tajne mi�-dzygwiezdne i
nadprzestrzenne szlaki, �eby zapewni� wi�ksze bezpiecze�stwo agentom zajmuj�cym si� zbieraniem i
przekazywaniem cennych informacji.
- Masz co� dla nas? - zapyta� szeptem Cracken, kiedy Ryn nak�ada� chochl� papk� do jego misy.
Jednocz�ca moc
14
Spojrzenie Ryna przesta�o si� koncentrowa� na zawarto�ci garnka i spocz�o na pooranej zmarszczkami twarzy
oficera.
- Prosz� zachowa� ostro�no�� podczas jedzenia, panie majorze - odezwa�a si� istota cicho, �eby tylko Cracken j�
us�ysza�. - I spodziewa� si� niespodzianki.
Cracken wyprostowa� si� i przekaza� informacj� Page'owi, kt�ry szeptem poinfor-mowa� stoj�cego za nim Bitha.
Podawana ukradkiem z ust do ust wiadomo�� dotar�a w ko�cu do ostatniego z mniej wi�cej stu czekaj�cych w
kolejce wi�ni�w.
W tym czasie Cracken, Page i kilku innych podesz�o ze swoimi naczyniami do topornego sto�u. Kucn�li przy
nim i zacz�li ostro�nie wk�ada� palcami do ust papk�, spo-gl�daj�c jeden na drugiego ze starannie ukrywanym
oczekiwaniem.
Trzech innych wi�ni�w stan�o w otworze drzwiowym, �eby obserwowa� yuuzha�skich stra�nik�w. Yuuzhan
Vongowie nie zainstalowali w barakach villip�w ani innych urz�dze� pods�uchowych, ale wojownicy pokroju
S'yita, kt�rzy okazywali je�com wi�ksze ni� inni zainteresowanie, cz�sto bez ostrze�enia wpadali do barak�w,
aby przeprowadzi� przeszukanie czy rewizj� osobist�.
Devaronianin naprzeciwko Page'a nagle si� zakrztusi�. Symuluj�c atak kaszlu, ostro�nie wyj�� z szerokiej,
gro�nie wygl�daj�cej jamy ustnej jaki� przedmiot i dyskretnie go obejrza�.
Towarzysze patrzyli na niego pe�ni oczekiwania.
- To tylko chrz�stka - wyja�ni� wreszcie Devaronianin, unosz�c g�ow�, w kt�rej b�yszcza�y rozczarowane
paciorkowate oczy. - A przynajmniej tak mi si� wydaje.
Wi�niowie zacz�li zn�w je��, ale kiedy dotarli do dna drewnianych mis, da� si� wyczu� wyra�ny wzrost
napi�cia.
W pewnej chwili Cracken nadgryz� co� twardego, ryzykuj�c z�amanie z�ba. Przy-�o�y� lew� d�o� do ust i
j�zykiem wypchn�� to do zwini�tej r�ki. Czuj�c na sobie spojrzenia wszystkich, otworzy� d�o� i od razu
rozpozna� dziwny przedmiot. Nie wypuszczaj�c go z palc�w, po�o�y� na blacie sto�u i przesun�� w prawo. Kiedy
cofn�� r�k�, w mgnieniu oka przedmiot znikn�� pod praw� d�oni� Page'a.
- Holop�ytka - stwierdzi� cicho kapitan, nawet nie patrz�c na niezwyk�y przedmiot. - Jednorazowego u�ytku, bo
tylko raz wy�wietli zarejestrowan� informacj�. Musimy si� pospieszy�.
Cracken kiwn�� brod� w stron� rogatego Devaronianina.
- Znajd� Clak'dora, Garbana i reszt� tej ekipy - rozkaza�. - I sprowad� ich tu jak najszybciej.
Devaronianin wsta� i pospiesznie wyszed� z baraku. Page przesun�� d�oni� po za-ro�ni�tej twarzy.
- Musimy znale�� miejsce, w kt�rym mogliby�my wy�wietli� t� informacj� - po-wiedzia�. - Nie mo�emy
ryzykowa� i robi� tego na oczach Vong�w.
Cracken zastanowi� si� chwil� i w ko�cu odwr�ci� si� do d�ugobrodego Bothanina.
- Kim jest ten go��, kt�ry ma tali� kart do sabaka? - zapyta�. Po sier�ci istoty przemkn�y lekkie fale.
- To Coruscant, panie majorze - odpar� cicho Bothanin.
- Powiedz mu, �e b�dzie nam potrzebny.
15
James Luceno
Bothanin kiwn�� g�ow�, wsta� i ruszy� do drzwi. Wiadomo�� szybko roznios�a si� po baraku. Wi�niowie zacz�li
g�o�no rozmawia�, �eby nikt nie pods�ucha� rozkaz�w dow�dc�w, kt�rzy zostali przy stole. Wreszcie Ryn
uderzy� chochl� o koralowy garnek i kilku je�c�w zacz�o rozdawa� owoce. Rzucali je jak pi�ki, a koledzy
�apali.
Page odwr�ci� si� do wi�ni�w stoj�cych przy otworze drzwiowym baraku.
- Co s�ycha� na dziedzi�cu? - zapyta�.
- Idzie do nas ten Coruscant, panie kapitanie - zameldowa� jeden z wartownik�w. -Towarzyszy mu grupa
Clak'dor�w.
- A yuuzha�scy stra�nicy?
- Nie zwracaj� na nich uwagi. Coruscant, wysoki jasnow�osy m�czyzna, wszed� do baraku, wyszczerzy� z�by w
u�miechu i roz�o�y� niczym wachlarz tali� kart do sabaka, kt�re wyci�� z prostok�tnych kawa�k�w sk�ry.
- Czy dobrze s�ysza�em, �e kogo� tu interesuje rozegranie kilku partii? - zapyta�.
Page gestem zasygnalizowa� je�com, �eby utworzyli kr�g po�rodku baraku i zacz�li rozmawia� jeszcze g�o�niej.
Stra�nicy Yuuzhan Vong�w zd��yli przywykn�� do ha�asu i gestykulacji, a nawet przepychanek towarzysz�cych
czasami grze w karty, wi�c Page zdecydowa�, �e wszystko powinno wygl�da� jak najbardziej naturalnie.
Kilkunastu wi�ni�w zaintonowa�o jak�� piosenk�, a pozostali opowiadali g�o�no kawa�y, zastanawiali si� nad
szansami poszczeg�lnych graczy i robili zak�ady.
Do �rodka kr�gu rzekomo podnieconych kibic�w, w kt�rym Page i Cracken czekali z holop�ytk�, przecisn�� si�
jaki� hazardzista rasy ludzkiej, a z nim trzech Bith�w i Jenet.
Coruscant rozda� karty.
Cz�ekokszta�tni i bardzo inteligentni Bithowie byli wybitnymi my�licielami i utalentowanymi artystami, kt�rzy
umieli zapami�tywa� i analizowa� niewiarygodne ilo�ci informacji. Towarzysz�cy im niski, podobny do
gryzonia Jenet by� za to obdarzony nieprawdopodobnie dobr� pami�ci�.
Kiedy Page uzna�, �e �adna wiadomo�� ani obraz nie wydostan� si� na zewn�trz kr�gu, przykucn��, jakby
zamierza� przy��czy� si� do sabaka.
- B�dziemy mieli tylko jedn� szans� - zapowiedzia�, zwracaj�c si� do Jeneta. - Je-ste� pewien, �e dasz sobie
rad�?
Mysi pyszczek istoty zadrga� z rozbawienia, a Jenet zwr�ci� czerwone oczy na twarz kapitana.
- Przecie� w�a�nie dlatego nas pan wybra�, prawda? - zapyta�. Page kiwn�� g�ow�.
- W takim razie zaczynajmy - postanowi�. Z najwy�sz� ostro�no�ci� po�o�y� niewielk� p�ytk� na drewnianej
pod�odze i w��-
czy� urz�dzenie, lekko naciskaj�c prawym palcem wskazuj�cym. Z p�ytki wystrzeli� w g�r� odwr�cony sto�ek
b��kitnego �wiat�a. Pojawi�o si� w nim kilka skomplikowanych matematycznych r�wna�, kt�rych Page nie
potrafi�by zrozumie�, a tym bardziej zapa-mi�ta� czy rozwi�za�. Cyfry i symbole znikn�y r�wnie szybko, jak
si� pojawi�y. Chwil� p�niej holop�ytk� wyda�a cichy �wist i zacz�a si� rozpuszcza�.
Jednocz�ca moc
16
Page otworzy� usta, �eby zapyta� Bith�w i Jeneta, czy zapami�tali r�wnanie, ale w tej samej chwili na progu
baraku pojawi� si� S'yito w towarzystwie trzech innych stra�-nik�w. Yuuzhan Vongowie wyj�li z pochew
sztylety coufee i rozprostowali w�owate amphistaffy, gotowe w razie potrzeby zada� cios ofierze, uk�si� j� albo
oplu� �miercio-no�nym jadem. Roztr�cili wi�ni�w i przepchn�li si� do �rodka kr�gu.
- Natychmiast przerwijcie to, czym si� zajmujecie! - rykn�� podporucznik. T�um je�c�w powoli si� rozst�pi� i
uciszy�. Coruscant i rzekomi gracze w sabaka
cofn�li si� przezornie poza zasi�g amphistaff�w.
- W czym problem, panie poruczniku? - zapyta� Page po yuuzha�sku.
- Odk�d to oddajecie si� hazardowym grom w czasie przeznaczonym na posi�ek? -zapyta� S'yito.
- Za�o�yli�my si� o to, kto dostanie dok�adk�. Yuuzhanin spiorunowa� go spojrzeniem.
- Nie �artuj sobie ze mnie, cz�owieku - ostrzeg�. Page wzruszy� demonstracyjnie ramionami.
- Na tym polega moja praca, S'yito - powiedzia�. Stra�nik post�pi� krok w jego stron�.
-Natychmiast przerwijcie gr�... i to �piewanie - za��da�. -W przeciwnym razie usuniemy wam te cz�ci
organizm�w, kt�re s� za to odpowiedzialne. Wszyscy Yuuzhan Vongowie odwr�cili si� i wyszli z baraku.
- Ten go�� zupe�nie nie ma poczucia humoru - zauwa�y� Coruscant, kiedy uzna�, �e stra�nicy go nie us�ysz�.
Stoj�cy w pobli�u Page'a i Crackena wi�niowie skierowali spojrzenia na obu oficer�w.
- Te dane musz� dotrze� do w�adz Sojuszu - oznajmi� starszy stopniem oficer. M�odszy kiwn�� g�ow�.
- Kiedy je wy�lemy? - zapyta�. Cracken zacisn�� usta w w�sk� lini�.
- Najlepiej w porze modlitw - zdecydowa�.
17
James Luceno
ROZDZIA�
Zanim srebrny android protokolarny, kt�ry nale�a� kiedy� - cho� kr�tko - do majora Crackena, uleg� zniszczeniu
na oczach wszystkich, p�on�c na ofiarnym stosie w jamie nieopodal frontowej bramy obozu, oceni�
prawdopodobie�stwo pomy�lnej ucieczki z Selvarisa w przybli�eniu na jeden do miliona. Android nie mia�
jednak poj�cia o istnieniu syndykatu Ryn�w ani o planach, jakie tajna organizacja zacz�a wciela� w �ycie,
zanim jeszcze na powierzchni planety zasiano pierwsze koralowe ziarna.
Cracken, Page i pozostali wiedzieli tak�e, �e nadzieja krzewi si� nawet w naj-mroczniejszych miejscach.
Yuuzhan Vongowie mogli ich torturowa� albo zabi�, ale na terenie obozu nie by�o nikogo, kto nie
zaryzykowa�by �ycia, �eby pozostali mieli szans� prze�y� i kontynuowa� walk�.
Do �witu pozostawa�a godzina. Cracken, Page, trzech Bith�w i Je-net kucn�li obok wlotu tunelu, wydr��onego
przez wi�ni�w r�kami, pazurami i wszelkimi narz�dziami, jakie uda�o si� im wystruga� albo ukra�� podczas
kopania ofiarnego do�u. To w�a�nie w nim kilkadziesi�t robot�w i android�w zamieniono w �u�el podczas
zarz�dzonej przez obozowych kap�an�w rytualnej ceremonii.
Nikt spo�r�d wi�ni�w w baraku ju� nie spa�, niekt�rzy ca�� noc nie zmru�yli oka. Spogl�daj�c w milczeniu z
pogniecionej trawiastej pod�ci�ki, kt�ra s�u�y�a im za prycze, �a�owali, �e nie mog� g�o�no �yczy� powodzenia
czterem kolegom podejmuj�cym si� zadania, kt�re wydawa�o si� z g�ry skazane na niepowodzenie. Obok
otworu drzwiowego stali na stra�y dwaj je�cy. Dziedziniec spowija�a rzadka mg�a, a powietrze by�o na szcz�cie
dosy� ch�odne. Zza obozowego muru dobiega�y szczebioty pierwszych budz�cych si� ptak�w i coraz g�o�niejsze
porykiwania �yj�cych w d�ungli zwierz�t.
- Chcecie, �ebym wyja�ni� wam jeszcze raz, na czym polega wasze zadanie? - zapyta� szeptem Cracken.
- Nie, panie majorze - odparli r�wnocze�nie wszyscy czterej uciekinierzy. Major pokiwa� z powag� g�ow�.
- Niech wi�c Moc b�dzie z wami wszystkimi - dorzuci� Page w imieniu swoim i pozosta�ych je�c�w.
Jednocz�ca moc
18
Niewielki wlot tunelu zas�ania�a prycza Crackena, a maskowa�y go zamieszkiwane przez roje owad�w palmowe
li�cie. Za ruchom� krat� gin�� w absolutnej ciemno�ci d�ugi szyb, wydr��ony r�kami samych wi�ni�w. Zacz�li
go kopa� pierwsi je�cy, kt�rzy trafili do obozu na powierzchni Selvarisa, a powi�ksza�y go i wyd�u�a�y w ci�gu
wielu nast�pnych miesi�cy kolejne grupy schwytanych wi�ni�w. Nierzadko post�p mierzy�o si� w
centymetrach, na przyk�ad w�wczas, kiedy kopacze natrafili na prze-szkod� w postaci spl�tanych twardych
korzeni, zapuszczonych przez mur z korala yorik w piaszczystym gruncie. W ko�cu jednak uda�o si�
poprowadzi� tunel pod obozowym murem i stumetrowym terenem poro�ni�tym trawami senalak. Zako�czono
go tu� za pierwsz� lini� drzew d�ungli.
Wymizerowany Jenet wysmarowa� sier�� na twarzy w�glem drzewnym i pierwszy zanurkowa� w g��b otworu.
Kiedy w tunelu znikn�li tak�e trzej Bithowie, otw�r wlotowy ponownie zamaskowano i zastawiono prycz�
Crackena.
W tunelu zapanowa�a absolutna ciemno��.
Nominalny przyw�dca uciekinier�w Jenet dosta� si� do niewoli na powierzchni Bilbringi podczas nieudanego
ataku na posterunek Yuuzhan Vong�w. Inni schwytani w�wczas je�cy wiedzieli, �e nazywa si� Thorsh, chocia�
na jego rodzinnym Garbanie do imienia do��czono by list� osi�gni�� i przewinie�. Thorsh by�
wyspecjalizowanym zwiadowc�. Przenika� ju� do wielu obozowisk i grashali Yuuzhan Vong�w na Duro,
Gyndinie i innych planetach, wi�c w ciasnych i mrocznych miejscach czu� si� niemal jak w domu. Tunel
wydr��ony pod powierzchni� Selvarisa wydawa� mu si� dziwnie przytulny i znajomy. Bithowie, wy�si od niego,
czuli si� tutaj troch� gorzej. Byli �wiet-nie rozwini�ci fizycznie, a pod wzgl�dem pami�ci i zmys�u w�chu
mogliby rywalizo-wa� z samym Thorshem.
Uciekinierzy nie potrafiliby powiedzie�, ile minut czo�gali si� w milczeniu, zanim dotarli do pierwszego z kilku
ciasnych zakr�t�w. W miejscu, w kt�rym natrafiono na amorficzn� mas� korzeni muru z korala yorik, tunel
skr�ca� pod k�tem prostym w prawo. Thorsh domy�li� si�, �e do pokonania zosta�a im ju� tylko poro�ni�ta
senalakami spora p�aszczyzna wiod�ca do pierwszych drzew d�ungli.
By� zbyt do�wiadczonym zwiadowc�, �eby pozwoli� sobie na os�abienie czujno-�ci, ale nie na wiele mu si� to
przyda�o.
Stwierdzi�, �e po up�ywie miejscowego tygodnia od wykopania tego odcinka korzenie senalak�w przebi�y
sklepienie kiepsko oszalowanego tunelu. Przekona� si�, �e s� r�wnie cierniste jak same �odygi yuuzha�skiej
trawy, rosn�cej na powierzchni i si�gaj�-cej mniej wi�cej do wysoko�ci kolan.
Przez nast�pnych kilkadziesi�t metr�w po prostu nie da�o si� ich unikn��.
Kolce rozdziera�y na strz�py resztki kombinezon�w i mundur�w, noszone przez uciekinier�w od czasu, kiedy
ich schwytano, i zostawia�y na ich plecach g��bokie krwawi�ce bruzdy.
Przy ka�dym spotkaniu z kolcem Thorsh kl�� pod nosem; za to pow�ci�gliwi jak zwykle w okazywaniu emocji
Bithowie znosili b�l w ca�kowitym milczeniu.
Pe�na udr�ki w�dr�wka sko�czy�a si�, kiedy dno tunelu zacz�o si� wznosi�. Zbiegowie odgadli, �e s� ju� blisko
przeciwleg�ego kra�ca pola senalak�w. Niebawem wy-
19
James Luceno
�onili si� na skarpie, na kt�rej ros�o ogromne drzewo. Jego gruby pie� przypomina� do z�udzenia poskr�cane
drzewa z planety Dagobah, cho� nale�a�o do zupe�nie innego gatunku. Od obozowego muru, kt�ry widnia� mniej
wi�cej sto metr�w za plecami wi�ni�w, promieniowa�a s�aba zielonkawa po�wiata. Na najbli�szej wie�y pe�ni�o
s�u�b� dw�ch zaspanych stra�nik�w z amphistaffami wypr�onymi niczym w��cznie, a na s�siedniej wie�y
mo�na by�o dostrzec trzeciego wartownika. Yuuzhan Vongowie wolni od s�u�by na terenie obozu z pewno�ci�
modlili si� w �wi�tyni.
D�wi�ki ich �piewu, nios�ce si� przez d�ungl� wraz z podmuchami s�onawego wiatru, nieprzyjemnie
kontrastowa�y z coraz g�o�niejszym szczebiotem ptak�w i brz�-czeniem owad�w. Po�r�d koron drzew wci��
jeszcze snu�y si� widmowe pasma mgie�-ki.
Jeden z Bith�w zbli�y� si� do Thorsha i wskaza� szczup�ym palcem na zach�d.
- Tam - powiedzia�. Jenet wci�gn�� kilka razy powietrze w nozdrza i kiwn�� g�ow�.
- Tam - potwierdzi� szeptem.
Ruszyli w dalsz� drog�. Si�gaj�ce dot�d do kostek b�oto przemieni�o si� w mokra-d�a. Wkr�tce wszyscy czterej
brodzili po pas w czarnej wodzie. Zd��yli przej�� mniej wi�cej p� kilometra, kiedy w d�ungli odezwa� si�
alarm. Nie przypomina� wcale zawodzenia syren ani ochryp�ego beczenia klakson�w instalowanych na
pok�adach gwiezdnych okr�t�w, ale brzmia� jak dolatuj�ce ze wszystkich stron coraz g�o�niejsze brz�czenie.
- Chrz�szcze stra�nicze - stwierdzi� chrapliwie jeden z Bith�w.
Te podobne do darnioskoczk�w niewielkie owady reagowa�y na pojawienie si� intruz�w albo niebezpiecze�stwa
szybkim uderzaniem o siebie z�bkowanych skrzyde�ek. Stworzenia nie pochodzi�y z Selvarisa ani z �adnej innej
planety w galaktyce.
Wbijaj�c g��biej zako�czone szponami stopy w g�sty organiczny mu�, Thorsh przyspieszy� i gestami przynagli�
Bith�w, �eby dotrzymywali mu kroku.
- Szybko!
Uciekinierzy mogli si� ju� nie obawia�, �e ktokolwiek zauwa�y ich ucieczk�. Odgarniaj�c pian� z powierzchni
czarnej m�tnej wody, potykali si� o korzenie ro�lin, nie zwracaj�c uwagi, �e resztki mundur�w zostaj� na
poro�ni�tych kolcami ga��ziach drzew czy chropowatej korze poskr�canych lian. Z ka�d� chwil� brz�czenie
stra�ni-czych chrz�szczy stawa�o si� coraz g�o�niejsze, a skupione promienie z kryszta��w lambent rozcina�y
p�mrok i raz po raz krzy�owa�y si� nad ich g�ow�.
Zza ich plec�w, od strony obozowego muru, dobieg�o zajad�e szczekanie yuuzha�-skich jaszczurops�w
go�czych, bissop�w. Chwil� p�niej w powietrze wzni�s� si� podobny do rybitwy yuuzha�ski pojazd
atmosferyczny, zwany tsik vai - co� po�rednie-go mi�dzy koralowym skoczkiem a kanonierk�.
Kiedy uciekinierzy us�yszeli dobiegaj�cy z g�ry dono�ny skowyt, dali nura w m�t-n� wod�, �eby nikt ich nie
zauwa�y�. Thorsh, ociekaj�c wod� i �apczywie chwytaj�c powietrze, wynurzy� si� po jakiej� minucie. Ujadanie
bissop�w by�o teraz g�o�niejsze, a w przesyconym wilgoci� powietrzu da� si� s�ysze� tak�e odg�os szybkich
krok�w i gniewne okrzyki.
Jednocz�ca moc
20
�wi�tynia pewnie opustosza�a, a Yuuzhanie tworzyli oddzia�y po�cigowe.
Jenet wyprostowa� si� w wodzie i jeszcze raz przynagli� towarzyszy do po�piechu.
�lizgaj�c si� i potykaj�c, z wysi�kiem przedzierali si� przez g�szcz ro�linno�ci, a� w ko�cu dotarli do
wschodniego brzegu szerokiego uj�cia rzeki. Nad horyzont wychy-n�� r�bek gwiazdy Selvarisa. Przez ga��zie
przedar�y si� d�ugie, poziome smugi r�owego blasku i zabarwi�y rozp�ywaj�c� si� szybko mgie�k�.
W pewnej chwili jeden z Bith�w, spiesz�c w stron� wody, ugrz�z� po pas w wilgotnym piachu.
Wyci�gn�li go trzej pozostali wi�niowie, ale zabra�o im to du�o czasu. O wiele za du�o.
W powietrzu pojawi� si� zn�w koralowy skoczek. Jego pilot ostrzela� ognistymi pociskami uj�cie rzeki i skraj
d�ungli. Nad koronami drzew rozkwit�y jaskrawe kule, a w powietrze wzbi�y si� tysi�ce sp�oszonych ptak�w.
- Kapitan Page nie twierdzi�, �e to b�dzie spacerek - odezwa� si� Thorsh.
- Ani �e si� nie zamoczymy - doda� Bith, ten, kt�rego wyci�gali z przesi�kni�tego wod� piasku.
Jenet zmarszczy� d�ugi nos i skierowa� bystre oczy na przeciwleg�y brzeg rzeki.
- Ju� niedaleko - zawyrokowa� w ko�cu. Wskaza� widoczn� po�rodku rzeki wielk� wysp�, na kt�rej gnie�dzi�y
si� tysi�ce ptak�w. - Tam!
Weszli do s�onawej wody i zacz�li p�yn�� najszybciej, jak umieli. W ko�cu od tego zale�a�o ich �ycie. Poranne
niebo by�o czarne od setek sp�oszonych ptak�w. Pilot koralowego skoczka zawr�ci� i wznowi� ostrza� uj�cia
rzeki. Zestrzelone ptaki, spadaj�c do spokojnej wody, wzburzy�y jej powierzchni� i zabarwi�y j� na czerwono.
W ko�cu Thorsh i pozostali wygramolili si� na w�sk� pla�� wyspy. Od razu poderwali si� do biegu w stron� linii
cherlawych drzewek i ciernistych krzew�w, tylko od czasu do czasu przystaj�c, �eby zorientowa� si� w terenie.
Organy powonienia Bith�w mie�ci�y si� mi�dzy r�wnoleg�ymi fa�dami sk�ry na policzkach, ale to wra�liwy
w�ch Jeneta skierowa� wszystkich prosto do miejsca, w kt�rym kilka miesi�cy wcze�niej Rynowie ukryli dwa
wys�u�one grawicykle i zamaskowali je p�achtami numerycznego brezentu.
Pojazdy, sk�adaj�ce si� w�a�ciwie tylko z silnika i ramy, mia�y uko�nie �ci�te dzioby i uniesione wysoko
r�koje�ci kierownicy. Brakowa�o w nich ochronnych sieci, a owiewki by�y niekompletne. Grawicykle
skonstruowano jako pojazdy jednoosobowe, ale na d�ugich siode�kach m�g� zmie�ci� si� tak�e pasa�er... pod
warunkiem �e b�dzie na tyle szalony, aby si� na to zdecydowa�.
A raczej pod warunkiem, �e nie b�dzie mia� wyboru.
Thorsh wskoczy� na siode�ko bardziej zardzewia�ego pojazdu i w��czy� zap�on. Repulsorowy silnik obudzi� si�
do �ycia jakby niech�tnie. Chwil� si� krztusi�, ale w ko�cu zacz�� pracowa� r�wnym rytmem.
- Mamy transport - oznajmi� zwi�le. Jeden z Bith�w zaj�� miejsce na d�ugim siode�ku za plecami Jeneta, a
ni�szy z
dw�ch pozosta�ych spojrza� pow�tpiewaj�co na siode�ko drugiego grawicykla.
21
James Luceno
- Wsp�rz�dne punktu docelowego powinny ju� by� wpisane do pami�ci nawigacyjnego komputera! - krzykn��
Thorsh na tyle g�o�no, �eby Bithowie us�yszeli go poprzez warkot obu repulsorowych silnik�w.
- W�a�nie w tej chwili pokazuj� si� na ekranie! - odkrzykn�� pilot drugiego pojazdu.
Trzeci Bith mia� wyra�ne opory przed wskoczeniem na siode�ko grawicykla, ale kiedy nisko nad koronami
drzew pojawi� si� koralowy skoczek, kt�rego pilot wypatry-wa� uciekinier�w, b�yskawicznie si� zdecydowa�.
Thorsh zaczeka�, a� yuuzha�ski pojazd zniknie.
- Lepiej si� rozdzielmy - zaproponowa�. - Spotkamy si� dopiero w punkcie docelowym.
- Ostatni, kt�ry przyleci... - zacz�� jego pasa�er, ale nie doko�czy� zdania, bo bi-tha�ski pilot zwi�kszy� dop�yw
energii do przepustnicy.
- Miejmy nadziej�, �e zjawimy si� tam r�wnocze�nie - powiedzia�.
- W�a�ciwie to ju� koniec partii - odezwa� si� C-3PO do Hana Solo. - Proponuj�, �eby podda� pan reszt� figur.
Lepiej zrezygnowa� z dalszej gry ni� ryzykowa� kom-promitacj�.
- Podda�? - Han wycelowa� kciuk w z�ocistego androida protokolarnego i spojrza� na �on�. - Wydaje mu si�, �e z
kim rozmawia?
Leia Organa Solo oderwa�a piwne oczy od stolika z plansz� do gry w dejarika i przenios�a spojrzenie na m�a.
- Musz� przyzna�, �e twoja sytuacja wygl�da naprawd� nieweso�o - stwierdzi�a. C-3PO przyzna� jej racj�.
- Obawiam si�, �e nie mo�e pan wygra�, kapitanie Solo - doda�. Han podrapa� si� machinalnie po brodzie, ale nie
oderwa� spojrzenia od planszy.
- Nie pierwszy raz kto� mi to m�wi - powiedzia�.
Wszyscy troje siedzieli w dziobowej �adowni �Soko�a Millenium" wok� okr�g�ego sto�u do gry w dejarika.
Stolik by� w rzeczywisto�ci projektorem hologram�w, a plansza do gry wygl�da�a jak koncentryczne z�ote i
zielone kr�gi. W obecnej chwili widnia�o na niej sze�� figur przedstawiaj�cych holopotwory - niekt�re rodem
prosto z legend, inne istniej�ce w rzeczywisto�ci, o niemo�liwych do wym�wienia nazwach.
W okratowanej cz�ci pok�adu pomieszczenia przycupn�o dwoje ochroniarzy Leii rasy Noghri, Cakhmaim i
Meewalha. Zwinne dwuno�ne istoty mia�y bezw�os� szar� sk�r� i wyra�nie widoczne pr�gi czaszkowe.
Wygl�da�y jak dzikie drapie�niki, ale Leia wiedzia�a, �e s� jej bezgranicznie oddane. W ci�gu d�ugiej wojny
przeciwko Yuuzhan Vongom kilkoro Noghrich odda�o �ycie, �eby ocali� kobiet�, kt�r� ci�gle jeszcze nazywali
Lady Vader.
- Chyba nie chce pan powiedzie�, �e naprawd� zastanawia si� nad nast�pnym ruchem? - zapyta� Threepio.
Han spojrza� na niego spode �ba.
- A jak ci si� wydaje, co robi�, patrz� w gwiazdy? - burkn�� gniewnie. -Ale, kapitanie Solo...
- Ostrzegam, nie ponaglaj mnie!
Jednocz�ca moc
22
- Doprawdy, C-3PO - wtr�ci�a si� Leia tonem udawanego zatroskania. - Musisz mu da� czas do zastanowienia.
-Ale, ksi�niczko Leio, czas na nast�pny ruch niemal dobieg� ko�ca. Leia wzruszy�a ramionami.
- Wiesz, jaki on jest - powiedzia�a.
- Tak, ksi�niczko, wiem, jaki on jest - powt�rzy� jak echo android. Han spiorunowa� oboje spojrzeniem.
- Co to ma by�, zawody w przedrze�nianiu? C-3PO a� si� wzdrygn��.
- Ale� sk�d - zacz��. - Ja tylko...
- Pami�taj - przerwa� Han, ponownie mierz�c w niego palcem. - Gra nie jest za-ko�czona, dop�ki Hutt nie
zapiszczy.
Threepio przeni�s� spojrzenie na ksi�niczk�, jakby szuka� u niej wyja�nienia.
- Hutt zapiszczy? - zapyta�.
Han opar� przeci�t� blizn� brod� w zag��bieniu mi�dzy palcem wskazuj�cym a kciukiem prawej d�oni i wpatrzy�
si� w plansz�. Na pocz�tku gry straci� mocarnego kinta�skiego skoczka, kt�ry pad� �upem jadowitego
pomarszczonego �limaka k'lor jego przeciwnika, a p�niej musia� si� rozsta� ze szczypcor�kim ng'okiem,
przebitym dzid� socorra�skiego monnoka androida.
W nale��cym do Hana kwadrancie planszy pozosta�y ju� tylko niezdarny i garbaty mantellia�ski sawip oraz
ghhhk o cielsku podobnym do wielkiej bulwy. Tymczasem jego z�ocisty przeciwnik wci�� jeszcze m�g� si�
poszczyci� nie tylko pazuror�kim grimtas-shem o pysku jak tr�bka i czworonogim ostroz�bym houjiksem, ale
tak�e dwoma czekaj�cymi w odwodzie t�czowosk�rymi alderaa�skimi molatorami. Je�eli Han szybko czego�
nie wymy�li, C-3PO po�le na �rodek planszy grimtassha i wygra parti�.
Nagle przysz�o ol�nienie.
Spomi�dzy zaci�ni�tych warg Hana wydoby� si� z�owieszczy chichot, a w oczach pojawi�y si� szelmowskie
b�yski.
Leia popatrzy�a na m�a, zanim przenios�a spojrzenie na protokolarnego androida.
- O-o, Threepio - zacz�a. - Nie podoba mi si� ten chichot. Han obrzuci� j� przelotnym spojrzeniem.
- Od kiedy? - zapyta�.
- Zupe�nie si� z pani� zgadzam, ksi�niczko - odpar� zaniepokojony nie na �arty C-3PO. - Ale naprawd� nie
wyobra�am sobie, co m�j przeciwnik m�g�by zrobi� w takiej sytuacji.
Han przycisn�� kilka kontrolnych guzik�w zainstalowanych w kraw�dzi blatu sto-�u. Podczas gdy Leia i C-3PO
wpatrywali si� intensywnie w plansz�, mocarny mantol-lia�ski savrip Hana zrobi� krok w lewo, chwyci� ghhhka
- jego drug� figur� - i nie przejmuj�c si� g�o�nymi wrzaskami, uni�s� go wysoko nad g�ow�.
Gdyby Threepio mia� oczy zamiast fotoreceptor�w, na pewno by zamruga�.
- Ale... ale... zaatakowa� pan swoj� figur�! - wyj�ka�, wpatrzony w przeciwnika. -Kapitanie Solo, je�eli to jaka�
sztuczka, �eby wyprowadzi� mnie z r�wnowagi albo wzbudzi� moje wsp�czucie...
23
James Luceno
- Zachowaj swoje wsp�czucie dla kogo�, kto b�dzie go potrzebowa� - przerwa� mu Han. - Podoba ci si� czy nie,
ale w�a�nie tak wygl�da m�j nast�pny ruch.
C-3PO obserwowa�, jak rzekomo podst�pnie napadni�ty, piszcz�cy ghhhk skr�ca si� i wije w u�cisku szpon�w
savripa.
- Nadzwyczaj denerwuj�ce stworzenie - zauwa�y�. - Ale co wygrana, to wygrana. Wyci�gn�� metalow� r�k� do
kontrolnego panelu i poleci�, �eby jego grimtassh
przeszed� na �rodek planszy. Zanim jednak stworzenie o ryjku jak tr�bka tam dotar�o, savrip Hana �cisn��
ghhhka tak mocno, �e holokrople cennego oleju sk�rnego zacz�y skapywa� na holoplansz� i w mgnieniu oka
utworzy�y na niej holoka�u��. Zmuszony do wykonania ruchu grimtassh Threepia szed� dalej, ale po�lizn�� si� w
ka�u�y oleju ghhhka i run�� na grzbiet, a jego tr�jgraniasty �eb grzmotn�� o holoplansz� z tak� si��, �e zacz�� si�
rozmywa�.
- Ha! - wykrzykn�� Han. Zatar� energicznie d�onie, jakby oczekiwa� na odpowied� przeciwnika. - I kto teraz
przegrywa?
- Och, Threepio - odezwa�a si� wsp�czuj�co Leia, przes�aniaj�c d�oni� u�miech-ni�te usta.
C-3PO nie odrywa� fotoreceptor�w od holoplanszy, a w jego g�osie da�o si� s�y-sze� niedowierzanie.
- Co takiego? Co takiego? Czy to dozwolone? - zapyta�, unosz�c g�ow� znad stolika. - Ksi�niczko Leio, taki
ruch nie mo�e by� zgodny z regulaminem!
Han pochyli� si� ku niemu i �ci�gn�� brwi.
- Poka� mi, gdzie jest taki punkt regulaminu - za��da�.
-Naginanie przepis�w regulaminu to jedno, ale to... to... - C-3PO si� zaj�kn��. - To jaskrawe pogwa�cenie nie
tylko regu�, ale przede wszystkim etyki gry! W najlepszym razie pa�ski ruch by� podejrzany, a w najgorszym
szelmowski!
- Doskonale dobrane okre�lenie, Threepio - pochwali�a ksi�niczka.
Han usiad� prosto, za�o�y� r�ce za g�ow�, zapl�t� palce i zagwizda� szydercz� me-lodyjk�.
- Proponuj�, �eby�my pozwolili ksi�niczce Leii rozstrzygn�� ten sp�r - odezwa� si� protokolarny android.
Han skrzywi� si�, jakby po�kn�� co� kwa�nego.
- Wida� z tego, �e nie lubisz przegrywa� - zauwa�y�.
- Nie lubi� przegrywa�? - �achn�� si� C-3PO. - Ale� ja nigdy...
- Przyznaj to, a b�d� ci� traktowa� �agodnie do ko�ca gry - przerwa� Solo. Threepio pozwoli� sobie na okazanie
najwy�szego oburzenia, na jakie pozwala�o
mu protokolarne oprogramowanie.
- Zapewniam pana, �e nie musz� odnosi� zwyci�stw we wszystkich partiach - po-wiedzia�. - W przeciwie�stwie
do mnie pan...
Han roze�mia� si� g�o�no i zaskoczony android urwa� w p� zdania.
- Threepio, powiem ci jeszcze raz to samo, co m�wi�em tysi�ce razy - oznajmi� Solo. - Zawsze musisz by�
got�w na niespodzianki.
Jednocz�ca moc
24
- Jest pan zarozumia�y - stwierdzi� Threepio. Cakhmaim i Meewalha wymienili chrapliwym tonem uwagi i
wybuchn�li gard�owym �miechem, a C-3PO uni�s� r�ce w ge�cie rezygnacji. - Och, niech wam b�dzie!
Nagle z konsolety systemu ��czno�ci w przeciwleg�ym kra�cu �adowni wydoby� si� ostrzegawczy sygna�. Oboje
Noghri zerwali si� na nogi, a Leia wsta�a z otaczaj�cej stolik wy�cie�anej �awy i pierwsza podbieg�a do
wy�wietlacza komunikatora.
Han obserwowa� j� ze swojego miejsca, nie wstaj�c.
- Niespodzianka? - zapyta�, kiedy �ona odwr�ci�a si� ty�em do wy�wietlacza. Ksi�niczka pokr�ci�a g�ow�.
- To ten sygna�, na kt�ry czekali�my - oznajmi�a.
Han zerwa� si� od sto�u i pospieszy� za Lei� do sterburtowego korytarza. Wycho-dz�c z �adowni, o ma�o si� nie
przewr�ci� o par� wysokich but�w, kt�re sam zostawi� na progu. Kiedy zaczyna� karier� jako przemytnik, �Sok�
Millenium" by� jego jedynym domem, a obecnie, zw�aszcza w ci�gu ostatniego roku, wys�u�ony frachtowiec
zn�w sta� si� jedynym domem, nie tylko dla niego, ale tak�e dla Leii. Wsz�dzie, czy to w kabinach, czy to w
dziobowej �adowni, poniewiera�y si� jego przedmioty osobistego u�ytku, jakby czeka�y, a� je pozbiera i po�o�y
na swoim miejscu. Podobnie wygl�da�a mesa, kt�r� stanowczo nale�a�o posprz�ta�, a mo�e tak�e okadzi�
dymem i zdezynfe-kowa�. Ca�e mocno podniszczone wn�trze statku z przypadkow� zbieranin� wtryskiwa-czy i
przyspawanych napr�dce cz�ci zapasowych zaczyna�o wygl�da� jak wn�trze domu, przytulnego i ukochanego,
ale od zbyt dawna zaniedbywanego.
Han zatrzyma� si� z po�lizgiem przed ��cznikiem prowadz�cym do sterowni i odwr�ci� si� do obojga Noghrich.
- Cakhmaimie, id� do dolnej wie�yczki dzia�ka i tym razem pami�taj, �eby wodzi� luf� za celem, nawet je�eli to
wbrew twojej naturze - poleci�. - Meewalho, b�d� ci� potrzebowa� tutaj, �eby� pomog�a naszym pakunkom
dosta� si� bezpiecznie na pok�ad.
W sterowni, przyprawiaj�cej o klaustrofobi� i wype�nionej mn�stwem mrugaj�-cych przyrz�d�w, Leia ju�
przypina