16972

Szczegóły
Tytuł 16972
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

16972 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 16972 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

16972 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Raymond Chandler TAJEMNICE POODLE SPRINGS Jak zawsze dla Joan; a tym razem, oczywi�cie, r�wnie� dla Cissy -R.P. ROZDZIA� 1 LINDA ZATRZYMA�A FLEETWOODA przed domem, nie skr�caj�c na podjazd. Odchyli�a si� do ty�u i spojrza�a najpierw na dom, a potem na mnie. - To nowa dzielnica Springs, kochanie. Wynaj�am ten dom na sezon. Jest troch� pretensjonalny, ale taki jak ca�e Poodle Springs. - Za ma�y basen - marudzi�em. -1 nie ma trampoliny. - Dosta�am pozwolenie od w�a�ciciela, aby j� zainstalowa�. Spodzie- wam si�, kochanie, �e dom ci si� spodoba. S� w nim tylko dwie sypialnie, ale w g��wnej stoi hollywoodzkie �o�e wielko�ci kortu tenisowego. - To mi�o. Kiedy nie b�dzie nam ze sob� dobrze, zawsze mo�emy si� odsun��. - �azienka nie z tej ziemi... z innego �wiata. Gotowalnia obok ma r�owy dywan po kostki, od �ciany do �ciany. Na trzech p�kach z tafto- wego szk�a s� wszystkie kosmetyki, o jakich s�ysza�e�. Toaleta... daruj, �e m�wi� o rzeczach przyziemnych... mie�ci si� w oddzielnym aneksie z drzwiami, a na pokrywie sedesu jest wielka rze�biona r�a. I wszystkie okna wychodz� albo na patio, albo na basen. - Nie mog� si� doczeka�, kiedy wreszcie wezm� kilka k�pieli. A potem p�jd� do ��ka. - Jest dopiero jedenasta rano - odrzek�a z udan� skromno�ci�. - Zaczekam do wp� do dwunastej. v� - Kochanie, w Acapulco... - W Acapulco by�o �wietnie. Ale mieli�my tylko te kosmetyki, kt�re przywioz�a� ze sob�, ��ko by�o po prostu ��kiem, nie pastwiskiem, w ba- senie mogli p�ywa� r�wnie� inni ludzie, a w �azience nie le�a� �aden dywan. - Potrafisz by� z�o�liwy, kochanie. Wejd�my. P�ac� tysi�c dwie�cie do- lar�w za to gniazdko i chcia�abym, �eby ci si� podoba�o. 7 - B�d� nim zachwycony. Tysi�c dwie�cie dolar�w miesi�cznie to wi�cej ni� moje zarobki detektywa. Pierwszy raz w �yciu jestem utrzymankiem. Czy pozwolisz mi nosi� sarong i malowa� paznokcie u n�g? - Niech ci� licho, Marlowe, nie moja wina, �e jestem bogata, skoro jednak mam te cholerne pieni�dze, to je wydaj�. A poniewa� jeste� ze mn�, co� z nich musi skapn�� i na ciebie. B�dziesz si� musia� z tym po prostu pogodzi�. - Tak kochanie. - Poca�owa�em j�. - Kupi� ma�pk� i bardzo pr�dko przestaniesz mnie od niej odr�nia�. - Nie mo�na trzyma� ma�pek w Poodle Springs. W tym pudlim zdroju* trzeba mie� pudla. W�a�nie zam�wi�am istne cudo. Jest czarny jak w�giel i bardzo m�dry. Pobiera� lekcje gry na pianinie. Mo�e b�dzie umia� zagra� na naszych organach Hammonda. - Mamy organy Hammonda? Zawsze marzy�em, �eby si� bez nich obej��. - Przesta�! Zaczynam my�le�, �e powinnam wyj�� za hrabiego de Vaugirarda. By� milutki, ale si� perfumowa�. - Pozwolisz mi zabiera� tego pudla do pracy? M�g�bym mu kupi� ma�e organy elektryczne, takie miniaturowe, na kt�rych mo�na gra�, je�li si� ma ucho jak kanapka z peklowan� wo�owin�. Gra�by na nich, kiedy klienci k�ami�. Jak on si� nazywa? - Kleks. - Jaki� t�gi umys� to wymy�li�. - Nie b�d� z�o�liwy, bo nie zechc�... wiesz co. - Zechcesz, zechcesz. Ledwie si� mo�esz doczeka�. Cofn�a fleetwooda i wjecha�a na podjazd. - Nie musisz mi otwiera� drzwi gara�u. Augustino wstawi samoch�d p�niej. Ale w�a�ciwie to nie jest konieczne w tutejszym suchym pustyn- nym klimacie. - Augustino ? Ach, prawda, nasz s�u��cy, lokaj, kucharz i pocieszyciel strapionych. Mi�y ch�opak. Lubi� go. Ale czego� mi brak. Nie damy sobie rady z tylko jednym fleetwoodem. Musz� mie� drugiego, �eby doje�d�a� do pracy. - Niech ci� diabli! Wyjm� bia�y pejcz, jak si� nie uspokoisz. Ma w �rodku stalowe druty. * Poodle Springs - w dos�ownym t�umaczeniu: Pudle �r�d�a lub Pudle Zdroje -przyp. red. 8 ^jma - Ty powa ameryk a�ska �ona - powied zia�em i obszed� em samo ch�d, �eby jej pom�c wysi��� . Pad� a mi w ramiona. Pachnia� a bosko. Poca�o wa�em j� jeszcze raz. M�czy zna, kt�ry zakr�ca� dop�yw wody do zraszacz a przed s�siedni m domem, u�miec hn�� si� i pomach a� do nas. - To jest pan Tom linso n - wysz epta� a mi w usta. - Jest makl erem . - M aklerem czy frajerem, co mnie to obchodz i? - Dalej j� ca�owa- �em. Byli �my dok� adni e trzy tygo dnie i czter y dni po �lubi e. ? ROZDZIA� 2 D UY� TO BARDZO PI�KNY DOM, tyle �e zalatywa� dekoratorem wn�trz. �cian� frontow� wykonano z tar�owego szk�a z zatopionymi w nim motylami. Linda powiedzia�a, �e sprowadzono je z Japonii. Pod�og� w holu wy�o�ono b��kitn� winylow� wyk�adzin� dywanow� w z�ote geometryczne wzorki. W pokoju z boku urz�dzono gabinet. Sta�o w nim mn�stwo mebli, a tak�e cztery ogromne mosi�ne lichtarze i najpi�kniej intarsjowane biurko, jakie w �yciu widzia�em. Ko�o gabinetu mie�ci�a si� �azienka dla go�ci, kt�r� Linda nazywa�a ubikacj�. P�toraroczny pobyt w Europie sprawi�, �e moja �ona wyra�a�a si� z angielska. W �azience dla go�ci znajdowa� si� prysznic i gotowalnia z lustrem o wymiarach metr na p�tora. W ka�dym pomieszczeniu zainstalowano g�o�niki hi-fi. Augustino nastawi� cichutk� muzyk� i sta� teraz w drzwiach, k�aniaj�c si� z u�miechem. Z wygl�du by� mi�ym ch�opcem, w cz�ci Hawajczykiem, a w cz�ci Japo�czykiem. Linda go wynalaz�a w czasie kr�tkiego wypadu na Maui, zanim pojechali�my do Acapulco. Zdumiewaj�ce, co mo�na wytrzasn��, kiedy si� ma te osiem czy dziesi�� milion�w dolar�w. Na wewn�trznym patio ros�a du�a palma, kilka tropikalnych drzew, a tak�e le�a�o troch� g�az�w sprowadzonych z pustynnej wy�yny za drobn� sum� dwustu pi��dziesi�ciu dolar�w od sztuki. �azienka, w kt�rej opisie Linda nie przesadzi�a, mia�a drzwi na patio, a st�d z kolei drzwi wychodzi�y na basen k�pielowy i wewn�trzne oraz zewn�trzne patio. Dywan w salonie by� bladoszary, w organy Hammonda za� za klawiatur� wmontowano barek. To mnie ma�o nie zwali�o z n�g. W salonie by�y r�wnie� otomany w kolorze dopasowanym do dywanu, kontrastuj�ce z nim fotele i ogromny kominek z okapem na p�tora metra od �ciany. 10 ??Hi Znajdowa� si� tu te� chi�ski kufer wygl�daj�cy bardzo autentycznie, a na �cianie trzy wyt�aczane chi�skie smoki. Jedna ze �cian by�a ca�kowicie przeszklona, inne z dopasowanej barw� do dywanu ceg�y do wysoko�ci oko�o p�tora metra, a wy�ej tak�e ze szk�a. �azienka mia�a wpuszczan� wann� i szafy z przesuwanymi drzwiami zdolne pomie�ci� wszystkie wymarzone stroje dwunastu panien na wydaniu. W hollywoodzkim �o�u w g��wnej sypialni mog�oby odpoczywa� wy- godnie czworo ludzi. Na pod�odze le�a� bladoniebieski dywan, a nocne lampki osadzono na japo�skich statuetkach. Przeszli�my nast�pnie do pokoju go�cinnego. Mia� dwa pojedyncze, nie podw�jne, ��ka, przyleg�� �azienk� z takim samym olbrzymim lustrem nad gotowalni� oraz tyle samo wartych czterysta lub pi��set dolar�w kosmetyk�w i perfum na trzech p�kach z grubego szk�a. Pozosta�a jeszcze kuchnia. U wej�cia do niej znajdowa�y si� bar i �cienna szafa z dwudziestoma rodzajami szkie� do koktajli i win, a dalej kuchenka gazowa bez piekarnika czy opiekacza, dwa elektryczne piekarniki i toster przy drugiej �cianie, a tak�e ogromna lod�wka i zamra�arka. St� �niadaniowy mia� blat z mro�onego szk�a, z trzech stron wygodne krzes�a, a z czwartej wbudowan� kanap�. W��czy�em wentylator. Porusza� si� powolnymi szerokimi obrotami, niemal bezszelestnie. - To za wysokie progi na moje nogi - stwierdzi�em - Rozwied�my si�. - Ty draniu! To jeszcze nic w por�wnaniu z tym, co b�dziemy mieli, jak wybudujemy w�asny dom. Mo�e niekt�re rzeczy s� tu zbyt krzykliwe, ale nie mo�esz powiedzie�, �e jest pusto. - Gdzie b�dzie spa� pudel, z nami czy w sypialni dla go�ci? I jakie lubi pi�amy? - Przesta�! - Musz� teraz odkurzy� moje biuro. Nie chc� czu� si� gorszy. - Nie b�dziesz mia� �adnego biura, g�uptasku. Jak s�dzisz, po co za ciebie wysz�am? - To wracajmy do sypialni. - A niech ci�, musimy si� rozpakowa�. - Na pewno Tino robi to ju� za nas. Wygl�da na przytomnego ch�opaka. Musz� go zapyta�, czy nie ma nic przeciwko temu, �ebym go tak nazywa�. - Mo�e i potrafi rozpakowywa� rzeczy, ale na pewno nie wie, gdzie ja chc� je pouk�ada�. Jestem drobiazgowa. - Chod�, pok��cimy si� o szafy, kt�ra b�dzie czyja. Potem mo�emy troch� si� pozmaga�, a nast�pnie... 11 - Mogliby�my wzi�� prysznic, pop�ywa� i zje�� wczesny obiad. Umie- ram z g�odu. - Ty zjedz wczesny obiad. Ja pojad� do �r�dmie�cia i wynajm� sobie biuro. W Poodle Springs na pewno znajdzie si� dla mnie praca. Tutaj jest mn�stwo pieni�dzy i mo�e mi si� uda uszczkn�� troch� dla siebie. - Nienawidz� ci�. Nie wiem, po co za ciebie wysz�am. Ale tak nalega�e�. Porwa�em j� w ramiona i przytuli�em. Skuba�em wargami jej brwi i rz�sy, d�ugie i g�ste. Nast�pnie przeszed�em na nos i policzki, a potem usta. Z pocz�tku by�y to tylko usta, lecz zaraz i wysuni�ty j�zyk, a potem g��bokie westchnienie i zbli�enie dwojga ludzi do takiego stopnia, do ja- kiego mi�dzy dwojgiem ludzi mo�e doj��. - Przeznaczy�am dla ciebie milion dolar�w, z kt�rymi mo�esz robi�, co tylko chcesz - szepn�a. - Mi�y, uprzejmy gest. Ale wiesz, �e ich nie tkn�. - Wi�c co zrobimy, Phil? - Musimy jako� si� z tym upora�. Nie zawsze b�dzie nam �atwo. Ale ja nie zamierzam by� panem Loringiem. - I nigdy si� nie zmienisz? - Czy naprawd� chcesz ze mnie zrobi� mrucz�cego kotka? - Nie. Nie wysz�am za ciebie dlatego, �e mam mn�stwo pieni�dzy, a ty prawie wcale. Wysz�am za ciebie, bo ci� kocham, a jedn� z cech, dla kt�rych ci� kocham, jest to, �e nie dbasz o nikogo... czasem nawet o mnie. Wcale nie chc�, �eby� czu� si� nieswojo, kochanie. Ja tylko pragn�, �eby� by� szcz�liwy. - A ja chc� sprawi�, �eby� ty by�a szcz�liwa. Tylko nie wiem jak. Za ma�o kart mam w r�ku. Jestem biednym facetem, kt�ry si� bogato o�eni�. Nie wiem, jak si� zachowywa�. Jednego tylko jestem pewien... w tym moim lichym czy nie tak zupe�nie lichym biurze sta�em si� tym, kim jestem. I w�a�nie tam b�d�, kim b�d�. Rozleg�o si� ciche chrz�kni�cie i w otwartych drzwiach ukaza� si� Au-gustino, zgi�ty w uk�onie i z u�miechem dezaprobaty na swej wytwornej bu�ce. - O kt�rej godzinie madame chcia�aby zje�� obiad? - Mog� ci� nazywa� Tino? - zapyta�em go. - Bo tak jest mi �atwiej. - Ale�, oczywi�cie, prosz� pana. - Dzi�kuj�. A pani Marlowe nie jest madame. Jest pani� Marlowe. - Bardzo przepraszam, prosz� pana. - Nie ma za co. Niekt�re panie to lubi�. Ale moja �ona nosi moje na- zwisko. Ch�tnie zje obiad. Ja musz� wyj�� w interesach. 12 - Bardzo dobrze, prosz� pana. Zaraz przygotuj� obiad pani Marlowe. - I jeszcze jedna rzecz, Tino. Pani Marlowe i ja si� kochamy. To si� przejawia na rozmaite sposoby. �aden z nich nie powinien by� przez ciebie dostrzegany. - Znam swoje miejsce, prosz� pana. - Masz nam pomaga� wygodnie �y�. Jeste�my ci za to wdzi�czni. Mo�e nawet bardziej ni� my�lisz. Teoretycznie jeste� naszym s�u��cym, a w rzeczywisto�ci przyjacielem. Istnieje jaki� protok� co do tych spraw. Musz� go przestrzega�, podobnie jak ty. Lecz pod jego pow�ok� jeste�my po prostu kumplami. U�miechn�� si� promiennie. - My�l�, �e b�d� tu bardzo szcz�liwy, prosz� pana. Nie wiadomo, jak i kiedy si� ulotni�. Po prostu znikn��. Linda odwr�ci�a si� na plecy, unios�a palce n�g i patrzy�a na mnie. - Bardzo bym chcia�a wiedzie�, co, u licha, mam na to powiedzie�. Podobaj� ci si� moje palce? - To najbardziej zachwycaj�cy komplet paluszk�w, jaki w �yciu ogl�- da�em. I zdaje si�, �adnego nie brakuje. - Odczep si�, potworze. Moje paluszki naprawd� s� zachwycaj�ce. - Mog� po�yczy� na troch� fleetwooda? Jutro polec� do L.A. po swo- jego oldsa. - Kochanie, czy rzeczywi�cie mi�dzy nami tak musi by�? To si� wydaje takie niepotrzebne. - Dla mnie nie mo�e by� inaczej - powiedzia�em. ROZDZIA� 3 I LEETWOOD ZAWI�Z� MNIE z cichym pomrukiem do biura faceta nazwi- skiem Thorson, kt�rego szyld w oknie g�osi�, �e jest po�rednikiem kupna i sprzeda�y nieruchomo�ci oraz praktycznie wszystkim innym, no, mo�e tylko nie mi�o�nikiem kr�lik�w. By� mi�ym �ysym cz�owiekiem, kt�ry sprawia� wra�enie, jakby si� troszczy� w �yciu tylko o to, aby mu nie zgas�a fajka. - Biura trudno tu znale��, prosz� pana. Je�li pan chce je mie� przy Ca-nyon Drive, a przypuszczam, �e tak, b�dzie to pana drogo kosztowa�o. - Nie chc� mie� biura przy Canyon Drive. Wol� kt�r�� z bocznych ulic albo Sioux Avenue. Nie sta� mnie na lokal przy g��wnym ci�gu. Da�em mu swoj� wizyt�wk� i pozwoli�em obejrze� kopi� licencji. - Nie wiem - odrzek� z pow�tpiewaniem. - W policji nie b�d� zbyt szcz�liwi. To jest miejscowo�� wypoczynkowa i musimy zapewni� go- �ciom swobod�. Je�li zajmie si� pan rozwodami, nie zaskarbi pan sobie ludzkiej sympatii. - Ja si� nie zajmuj� rozwodami i rzadko kto mnie lubi. Co do policji, wyt�umacz� si� przed ni�, a je�li zechce mnie przep�dzi� z miasta, mojej �onie to si� nie spodoba. W�a�nie wynaj�a do�� ekstrawagancki dom w pobli�u nowego domu Romanoffa. Nie spad� z krzes�a, ale cholernie nim to wstrz�sn�o. - Ma pan na my�li c�rk� Harlana Pottera? S�ysza�em, �e wysz�a za jakiego�... do licha, co ja gadam? Wi�c wysz�a za pana. Na pewno co� panu znajdziemy, panie Marlowe. Ale dlaczego chce pan, �eby to by�o przy bocznej ulicy albo przy Sioux Avenue? Czemu nie w najlepszej cz�ci miasta? - Bo p�ac� w�asnymi pieni�dzmi. Nie mam ich a� tak cholernie du�o. 14 - Ale pana �ona... - Niech pan dobrze s�ucha, Thorson. Zarabiam najwy�ej par� tysi�cy dolar�w miesi�cznie... brutto. Czasem za� miesi�cami nie zarabiam wcale. Nie sta� mnie na elegancki lokal. Chyba po raz dziewi�ty zapali! swoj� fajk�. Po licho tacy pal�, skoro nie umiej�? - Czy pana �onie to si� b�dzie podoba�o? - To, czy mojej �onie b�dzie si� podoba�o, nie ma nic wsp�lnego z nasz� transakcj�, Thorson. Ma pan co� dla mnie czy nie? Niech mnie pan nie naci�ga. Nie tacy pr�bowali. Niekt�rym si� udawa�o, ale nie z pana bran�y. - No c�... Drzwi pchn�� energiczny m�ody cz�owiek i wszed� z u�miechem. - Reprezentuj� �Poodle Springs Gazette", panie Marlowe. Jak rozu- miem... - Gdyby pan rozumia�, nie by�oby tu pana. - Wsta�em. - Przykro mi, Thorson, ale ma pan za wiele guzik�w pod biurkiem. Poszukam gdzie indziej. Odsun��em dziennikarza na bok i wymaszerowa�em przez otwarte drzwi. Je�li ktokolwiek w Poodle Springs zamyka je za sob�, musi to by� reakcja nerwowa. Wychodz�c, napatoczy�em si� na wielkiego m�czyzn� o czerwonej twarzy, kt�ry przewy�sza� mnie o jakie� dziesi�� centymetr�w i pi�tna�cie kilo. - Jestem Manny Lipshultz - powiedzia�. - Pan jest Philip Marlowe. Porozmawiajmy. - Przyjecha�em tu dwie godziny temu - odrzek�em. - Szukam biura dla siebie. Nie znam nikogo nazwiskiem Lipshultz. Niech mi pan z �aski swojej, pozwoli przej��. - By� mo�e mam co� dla pana. Wie�ci szybko si� rozchodz� w tym miasteczku. Zi�� Harlana Pottera, co? To daje wiele do my�lenia. - Sp�ywaj pan. - Niech pan nie b�dzie taki. Jestem w tarapatach. Potrzebny mi kto� dobry. - Niech pan do mnie przyjdzie, panie Lipshultz, jak b�d� mia� biuro. Mam teraz do za�atwienia wa�ne sprawy. - Mog� nie do�y� do tego czasu - odpar� cicho. - S�ysza� pan kiedy� o klubie Agony? Jestem jego w�a�cicielem. Spojrza�em w g��b biura seniora Thorsona. Obaj z �owc� nowin na- stawili uszu. 15 - Nie tutaj - uzna�em. - Niech pan zadzwoni po mojej rozmowie z w�adz�. - Da�em mu numer telefonu. U�miechn�� si� do mnie ze znu�eniem i usun�� z drogi. Wsiad�em do fleetwooda i podjecha�em z wdzi�kiem pod komisariat po�o�ony nieopodal. Zaparkowa�em na urz�dowym parkingu i wszed�em. Za kontuarem siedzia�a �liczna blondyneczka w mundurze. - A niech to - powiedzia�em. - My�la�em, �e policjantki s� brzydkie. Pani jest jak laleczka. - Bywaj� r�ne - odrzek�a spokojnie. - Pan jest Philip Marlowe, prawda? Widzia�am pana zdj�cie w gazetach Los Angeles. Czym mo�emy panu s�u�y�? - Chc� si� zameldowa�. Mam rozmawia� z pani� czy z sier�antem, kt�ry pe�ni s�u�b�? I kt�r�dy mam chodzi�, �eby nie zwracano si� do mnie po nazwisku? U�miechn�a si� mi�o. Z�by mia�a r�wniutkie i bia�e jak �nieg na szczycie g�ry nad Springs. Za�o�� si�, �e u�ywa�a jednego z dziewi�tnastu rodzaj�w pasty do z�b�w, kt�re s� lepsze, nowsze i w wi�kszych opako- waniach ni� wszystkie inne. - Niech pan lepiej porozmawia z sier�antem Whitestone'em. Otworzy�a wahad�owe drzwiczki i ruchem g�owy wskaza�a zamkni�te drzwi. Zapuka�em, otworzy�em i stan��em oko w oko z m�czyzn� o spokojnej twarzy, rudych w�osach i takim wyrazie oczu, jaki z czasem ma ka�dy sier�ant policji. Oczu, kt�re widzia�y zbyt wiele paskudztw i s�ysza�y zbyt wielu �garzy. - Nazywam si� Marlowe. Jestem prywatnym �apsem. Zamierzam otworzy� tu biuro, je�eli znajd� lokal, a pan mi zezwoli. - Po�o�y�em przed nim na biurku wizyt�wk� i otworzy�em portfel, �eby pokaza� licencj�. - Rozwody? - Nigdy si� tym nie zajmuj�, sier�ancie. - No, tak. To ju� lepiej. Nie powiem, �ebym by� zachwycony, ale mo�e b�dziemy �y� w zgodzie, je�li pozostawi pan sprawy policyjne policji. - Chcia�bym, tylko nigdy nie wiem, w kt�rym miejscu si� zatrzyma�. Skrzywi� si�, a potem strzepn�� palcami. - Norman! - wrzasn��. Drzwi otworzy�a �liczna blondyneczka. - Co to za typ? - zawy� sier�ant. - Nic nie m�w. Sam zgadn�. - Chyba tak, sier�ancie - odrzek�a powa�nie. - Do diab�a! Nie do��, �e mamy myszkuj�cego prywatnego detekty- 16 wa, ale w dodatku detektywa, za kt�rym stoi kilkaset milion�w dolc�w... to wr�cz nieludzkie. - Za mn� nie stoj� �adne miliony, sier�ancie. Jestem na w�asnym utrzymaniu i stosunkowo biedny. - Ach, tak? Zupe�nie jak ja, tyle �e zapomnia�em o�eni� si� z c�rk� szefa. My, gliniarze, jeste�my g�upi. Usiad�em i zapali�em papierosa. Blondynka wysz�a i zamkn�a drzwi. - Nie ma sensu, co? - powiedzia�em. - Nie przekonam pana, �e jestem zwyk�ym cz�owiekiem, kt�ry usi�uje zarobi� na �ycie. Zna pan cz�owieka nazwiskiem Lipshultz, w�a�ciciela klubu? - A� za dobrze. Klub Agony znajduje si� na pustyni, poza nasz� ju- rysdykcj�. Prokurator okr�gowy Riverside co chwila urz�dza mu naloty. Podobno facet zezwala na hazard w swoim lokalu. Ja nic o tym nie wiem. Przeci�gn�� w�last� d�oni� po twarzy, nadaj�c jej wyraz cz�owieka, kt�ry nic nie wie. - Przy�apa� mnie przed biurem po�rednika handlu nieruchomo�cia mi, niejakiego Thorsona. Powiedzia�, �e jest w tarapatach. Sier�ant obrzuci� mnie spojrzeniem bez wyrazu. - Tarapaty wi��� si� nierozerwalnie z cz�owiekiem nazwiskiem Lip shultz. Niech si� pan trzyma z dala od niego. To zara�liwe. Wsta�em. - Dzi�ki, sier�ancie. Chcia�em si� tylko zameldowa�. - Wi�c si� pan zameldowa�. Czekam z niecierpliwo�ci� na dzie�, w kt�rym si� pan odmelduje. Wyszed�em i zamkn��em drzwi za sob�. �liczna policjantka ponownie u�miechn�a si� do mnie mi�o. Stan��em i chwil� patrzy�em na ni�, nic nie m�wi�c. - Chyba jeszcze �aden glina nie lubi� prywatnego �apsa - zauwa�y�em. - Dla mnie jest pan w porz�dku, panie Marlowe. - A dla mnie pani jest jeszcze wi�cej ni� w porz�dku. �ona te� chwilami mnie lubi. Opar�a �okcie o blat i z�o�y�a d�onie pod brod�. - A co robi przez reszt� czasu? - Marzy, �ebym mia� dziesi�� tysi�cy dolar�w. By�oby nas wtedy sta� na jeszcze par� cadillac�w fleetwood�w. U�miechn��em si� czaruj�co, wyszed�em z komisariatu i wsiad�em do naszego jedynego fleetwooda. Ruszy�em do domu. ROZDZIA� 4 P I RZY KO�CU G��WNEGO CI�GU droga skr�ca�a w lewo. Z�by dotrze� do naszego domu, nale�a�o jecha� prosto, maj�c po lewej stronie jedynie wzg�rze, a po prawej co jaki� czas ulic�. Min�o mnie kilka samocho- d�w z turystami jad�cymi obejrze� palmy w Parku Stanowym - jakby nie mogli ich zobaczy� w samym Poodle Springs. Za mn� jecha� wolno wielki buick roadmaster. Na pustym odcinku drogi nagle przy�pieszy�, wyprzedzi� fleetwooda i zatrzyma� si� przede mn�. Zastanawia�em si�, co z�ego mog�em zrobi�. Z samochodu wyskoczyli dwaj m�czy�ni, ubrani bardzo sportowo, i ruszyli w moj� stron�. W ich ruchliwych r�- kach b�ysn�y pistolety. Przysun��em d�o� do d�wigni automatycznej skrzyni bieg�w, aby j� pchn�� do pozycji: �jazda terenowa", i chcia�em si�gn�� do schowka na r�kawiczki, lecz nie zd��y�em. Stali obok fleet- wooda. - Lippy chce z tob� gada� - warkn�� nosowy g�os. Facet wygl�da� na taniego rozrabiak�. Nawet si� nie trudzi�em, �eby na� spojrze�. Drugi by� wy�szy, szczuplejszy, cho� nie bardziej rozkoszny. Trzymali jednak pistolety we wprawny, cho� niedba�y spos�b. - A kt� to taki, ten Lippy? I od��cie te kopyta. Bo ja, jak widzicie, nie mam. - Po rozmowie z nim poszed�e� do glin. Lippy tego nie lubi. - Pozw�lcie mi odgadn�� - powiedzia�em pogodnie. - Lippy to za- pewne pan Lipshultz, kierownik czy w�a�ciciel klubu Agony, kt�ry le�y poza granicami jurysdykcji Poodle Springs i jest miejscem dzia�a� sprzecznych z prawem. Czemu tak bardzo pragnie si� ze mn� zobaczy�, �e a� przysy�a po mnie dw�ch pata�ach�w? - W interesie, wa�niaku. 18 - Wcale nie my�la�em, i� jeste�my tak bliskimi przyjaci�mi, �e nie mo�e zje�� beze mnie obiadu. Jeden z ch�opak�w, ten wy�szy, przeszed� na drug� stron� fleetwooda i si�gn�� do klamki prawych drzwi. Pomy�la�em, �e teraz albo nigdy, i wdepn��em na peda� gazu. Marny samoch�d by si� zbuntowa�, ale nie fleetwood. Wyprysn�� do przodu, zbijaj�c z n�g wy�szego oprycha, potem za� wyr�n�� w kufer roadmastera. Nie widzia�em, w jakim stopniu uszkodzi�o to fleetwooda. M�g� mie� par� zadrapa� na zderzaku. W samym �rodku zderzenia jednym szarpni�ciem otworzy�em schowek na r�kawiczki i chwyci�em sw�j rewolwer, kt�ry trzyma�em tam podczas pobytu w Meksyku, cho� nie by� mi potrzebny. Ale kiedy si� jest z Lind�, lepiej nie ryzykowa�. Ni�szy �otrzyk zacz�� biec. Wy�szy wci�� siedzia� na ty�ku. Wysko- czy�em z fleetwooda i strzeli�em siedz�cemu nad g�ow�. Drugi oprych stan�� jak wryty o nieca�e dwa metry ode mnie. - S�uchajcie, kochasie - powiedzia�em -je�eli Lippy chce ze mn� po rozmawia�, nie da rady tego zrobi�, gdy b�d� nafaszerowany o�owiem. Nigdy nie wyci�gajcie broni, je�li nie zamierzacie jej u�y�. Ja jestem go t�w strzela�. Wy nie. Wy�szy ch�opak stan�� na nogi i z ponur� min� schowa� pistolet. Po chwili wahania drugi zrobi� to samo. Poszli obejrze� sw�j samoch�d. Cofn��em fleetwooda, a potem podjecha�em i stan��em obok roadmastera. - Zobacz� si� z Lippym - oznajmi�em. - Musz� mu udzieli� pewnej rady co do jego personelu. - Masz �adn� �on� - zauwa�y� gro�nie ma�y zbir. - I ka�dy gnojek, kt�ry j� tknie palcem, jest ju� do po�owy skremo-wany. Do zobaczenia, zgni�ku. Spotkamy si� w parku sztywnych. Da�em fleetwoodowi czadu i znikn��em. Skr�ci�em w nasz� ulic�, kt�ra jak wszystkie w tej dzielnicy ko�czy�a si� �lepo mi�dzy wzg�rzami przechodz�cymi dalej w g�ry. Zatrzyma�em si� przed domem i obejrza�em prz�d auta. By� troch� wgnieciony - niewiele, ale za bardzo, aby taka dama jak Linda mog�a je�dzi� czym� takim. Wszed�em do domu i zasta�em j� w sypialni, ogl�daj�c� suknie. - Pr�nowa�a�! -- powiedzia�em - Jeszcze nie poprzestawia�a� mebli. - Kochanie! - Rzuci�a mi si� na szyj�. - Co robi�e�? - Uderzy�em twoim samochodem w ty� innego auta. Lepiej zadzwo� po kilka nast�pnych fleetwood�w. - Co si� sta�o? Jeste� dobrym kierowc�. 19 - Zrobi�em to celowo. Niejaki Lipshultz, kt�ry prowadzi klub Agony, zaczepi� mnie, kiedy wychodzi�em od po�rednika. Chcia� ze mn� pogada� o interesach, ale nie mia�em wtedy czasu. Wi�c gdy wraca�em do domu, nas�a� na mnie dw�ch kretyn�w z pistoletami, �eby mi wyt�umaczyli, �e on nie chce czeka�. No to wjecha�em im w kufer. - Bardzo dobrze, kochanie. Mia�e� racj�. Jaki to po�rednik? - Od nieruchomo�ci, z go�dzikiem w klapie. Nie zapyta�a�, czy bardzo zniszczy�em tw�j samoch�d. - Przesta� go nazywa� moim. To nasz samoch�d. I nie przypuszczam, �e jest bardzo uszkodzony. W ka�dym razie i tak potrzebna nam jaka� limuzyna na wieczory. Jad�e� obiad? - Niezwykle spokojnie przyj�a� fakt, �e mogli mnie zastrzeli�. - No bo naprawd� my�la�am o czym innym. Obawiam si�, �e wkr�tce wpadnie tutaj ojciec i zacznie wykupywa� ca�e miasto. Wiesz, jak mu zale�y na rozg�osie. - Ma racj�! Mnie ju� kilka os�b zagadn�o z nazwiska... ze �liczn� blond policjantk� w��cznie. - Prawdopodobnie zna d�udo - zauwa�y�a Linda. - S�uchaj, ja nie zdobywam kobiet si��. - Mo�e. Ale przypominam sobie, jak zosta�am wci�gni�ta do czyjej� sypialni. - Wci�gni�ta! Nie mog�a� si� doczeka�, kiedy tam si� znajdziesz. - Popro� Tina, �eby ci da� jaki� obiad. Je�eli ta rozmowa potrwa cho�by chwil� d�u�ej, zapomn�, �e uk�adam suknie. ROZDZIA� 5 W II KO�CU ZNALAZ�EM BIURO, o tyle przypominaj�ce nor�, o ile w Poodle Springs jest to mo�liwe, na po�udnie od Ramon Drive, na pi�trze nad stacj� benzynow�. Mie�ci�o si� w popularnym tutaj pi�trowym domu sty- lizowanym na budowl� z suszonej w s�o�cu ceg�y, z wymalowanymi ko�- cami belek stropowych wzd�u� linii dachu. Na prawej �cianie by�y ze- wn�trzne schody wiod�ce do pokoju ze zlewem w k�cie i tandetnym biurkiem pozostawionym przez poprzedniego najemc�, faceta, kt�ry by� mo�e handlowa� ubezpieczeniami, a by� mo�e czym innym. Czymkolwiek handlowa�, zarabia� za ma�o, �eby p�aci� czynsz, wi�c go��, kt�ry prowadzi� stacj� benzynow� i by� w�a�cicielem tego budynku, wykopa� go przed miesi�cem. Pr�cz biurka w pokoju znajdowa�y si�: skrzypi�ce krzes�o obrotowe, szara metalowa szafka z segregatorami oraz kalendarz z obrazkiem, na kt�rym pies �ci�ga� z�bami majteczki kostiumu k�pielowego ma�ej dziewczynce. - Kochanie, to okropne - powiedzia�a Linda, gdy zobaczy�a moje lo- kum. - Powinna� zobaczy� niekt�rych moich klient�w - odpar�em. - Mog�abym kaza� komu�... - Na nic wi�cej mnie nie sta�. Linda kiwn�a g�ow�. - Na pewno ci wystarczy - zapewni�a mnie. - Jed�my gdzie� na obiad. Zadzwoni� telefon. Moja �ona podnios�a s�uchawk�. - Biuro Philipa Marlowe'a - powiedzia�a. Potem pos�ucha�a, zmarsz czy�a nos i poda�a mi s�uchawk�. - To pewnie klient, kochanie. M�wi okropnie. 21 - Taa... - odezwa�em si� do s�uchawki, a g�os, kt�ry ju� s�ysza�em, oznajmi�: - Marlowe, tu Manny Lipshultz. - Jak mi mi�o - odrzek�em. - Zgoda, to wys�anie dw�ch twardzieli by�o b��dem. Robi�em ju� wi�ksze. Pu�ci�em to mimo uszu. - Je�eli otworzy� pan ju� biuro, chcia�bym porozmawia�. - Prosz� bardzo. - Mo�e pan tu przyjecha�? - Do klubu Agony? - Taa. Wie pan, gdzie to jest? - Poza jurysdykcj� Poodle Springs - stwierdzi�em. - Kiedy? - Teraz. - B�d� za p� godziny - obieca�em i od�o�y�em s�uchawk�. Linda sta�a i patrzy�a na mnie z za�o�onymi na piersi r�kami. Ze skrzypni�ciem odchyli�em si� na krze�le, splot�em d�onie z ty�u g�owy i u�miechn��em si� do niej. Mia�a �mieszny bia�y kapelusik ze skrawkiem woalki, bia�� sukieneczk� bez r�kaw�w i bia�e pantofle bez pi�t, z kt�rych jeden postukiwa� noskiem o pod�og�. - Za p� godziny ma mnie tu nie by�? - spyta�a. - To m�j pierwszy klient - odrzek�em. - Musz� zarabia� na �ycie. - A co z naszym obiadem? - Zadzwo� do Tina, mo�e on z tob� p�jdzie. - Nie mog� p�j�� na obiad ze s�u��cym. - Podrzuc� ci� do domu. - Wsta�em. Kiwn�a g�ow�, odwr�ci�a si� i wysz�a z biura, a ja za ni�. Kiedy przy- wioz�em j� do domu, nie poca�owa�a mnie na po�egnanie, mimo �e wy- siad�em, obszed�em samoch�d i otworzy�em jej drzwiczki. Czaruj�cy Marlowe. Uosobienie grzeczno�ci. Klub Agony znajdowa� si� na p�nocny wsch�d od Poodle Springs, tu� poza granic� okr�gu Riverside. Pewien s�ynny aktor postanowi� wy- budowa� sobie zamek na pustyni, a potem, wskutek przeciwno�ci losu wywo�anych incydentem z pi�tnastoletni� dziewczynk�, �w zamek utraci�. Gmach wygl�da� jak burdel dla meksyka�skich bogaczy, otynkowany na bia�o, z czerwon� dach�wk�, fontannami na dziedzi�cu i pn�c� si� po murach bugenwill�. W �rodku dnia mia� nieco wy�wiechtany wygl�d jak podstarza�a gwiazda ekranu. Na kolistym �wirowym podje�dzie nie by�o �adnych samochod�w. Gdzie� za budynkiem, poza za- 22 si�giem wzroku, urz�dzenie klimatyzacyjne szumia�o jak chmara sza- ra�czy. Zaparkowa�em oldsa pod opuszczon� krat� w ko�cu dziedzi�ca i wszed�em w ch�odniejszy mrok wej�cia. Dostrzeg�em tam dwoje wiel- kich, rze�bionych mahoniowych drzwi, jedne lekko uchylone. Wepchn�- �em si� przez nie do niespodziewanie ch�odnego wn�trza. By�o to mi�e wra�enie po strasznym pustynnym upale, ale zarazem sztuczne, niby ko- j�cy dotyk balsamisty. Dwa zbiry, kt�re onegdaj mnie napad�y, pojawi�y si� sk�d� z prawej strony. Ten wy�szy zapyta�: - Uzbrojony? - Taa - odrzek�em. - Nigdy nie wiadomo, kiedy to si� mo�e tutaj przyda�. Mniejszy opryszek by� tylko na wp� widoczny, gdy� sta� w mrocz- nym wej�ciu z prawej strony. Widzia�em, jak �wiat�o z pokoju b�yska na lufie pistoletu w jego d�oni. - Nie mo�na i�� do Lippy'ego z broni� - oznajmi� wysoki. Wzruszy�em ramionami i rozpi��em marynark�, a wtedy wyj�� mi zr�cznie rewolwer spod pachy. Obejrza� go. - Pi�ciocentymetrowa lufa - zauwa�y�. - Na nic z wi�kszej odleg- �o�ci. - Ja pracuj� tylko z bliska - odpar�em. Wysoki poprowadzi� mnie przez otwart� przestrze� po�rodku. Sta�y tam sto�y do gry w ko�ci. Wzd�u� odleg�ej �ciany z lewej strony ci�gn�� si� bar z polerowanego mahoniu ze zmy�lnie poustawianymi butelkami przy lustrzanej �cianie. Jedyne �wiat�o wpada�o przez w�skie wysokie okienka pod sufitem, kt�re zapewne mia�y wygl�da� na otwory strzelec- kie. Dostrzeg�em kilka kryszta�owych niezapalonych kandelabr�w u su- fitu. Ni�szy zbir szed� o pi�� krok�w za mn�. Nie s�dz�, aby mia� jeszcze pistolet w d�oni, ale nie chcia�em, aby mnie przy�apa�, jak patrz�. Przy dalszym ko�cu baru trzy schodki prowadzi�y na niski podest, gdzie by�y drzwi wiod�ce do du�ego biura Manny'ego Lipshultza. Sie- dzia� za biurkiem wielko�ci sto�u pingpongowego. - Marlowe - powiedzia�. - Niech pan siada. Napije si� pan? Wsta�, podszed� do kredensu z drewna r�anego, wyj�� karafk� i nala� z niej do po�owy w dwie spore szklanice z grubego szk�a. Poda� mi jedn� i wr�ci� na swoje miejsce za biurkiem. - W porz�dku, Leonard - odezwa� si� do wysokiego zbira. - Sp�y wajcie. 23 Leonard i jego niski kole� znikn�li bezszelestnie w mroku. Popija�em oryginaln� szkock�, lepsz� ni� ta, do kt�rej przywyk�em, mimo �e moja �ona naprawd� mia�a dziesi�� milion�w dolar�w. - Ciesz� si�, �e m�g� pan przyj��, Marlowe - powiedzia� Lipshultz. - Ja te� - zapewni�em go. - Musz� z czego� �y�. - B�d�c m�em c�rki Harlana Pottera? - To tylko znaczy, �e ona sama nie musi zarabia� na �ycie - odpar�em. M�j rozm�wca kiwn�� g�ow�. - Mam problem, Marlowe. Czeka�em. - To, co tu robimy, nie jest ca�kiem legalne. - Wiem - powiedzia�em. - Zastanawia� si� pan kiedy�, czemu nas nie dosi�ga rami� prawa? - Nie, ale gdybym si� zastanowi�, doszed�bym do wniosku, �e ma pan plecy, a plecy maj� pieni�dze, kt�re nie pozwalaj� owemu ramieniu was dosi�gn��. Lipshultz si� u�miechn��. - Bystra uwaga, Marlowe. Wiedzia�em, �e jest pan bystry, jeszcze nim kaza�em pana sprawdzi�. - Maj�c takie powi�zania, czego mo�e pan potrzebowa� ode mnie? M�czyzna potrz�sn�� g�ow� ze smutkiem. Mia� mi�sisty nos pasuj�cy do czerwonej twarzy, czarne w�osy z przedzia�kiem po�rodku, przyli-zane po obu stronach okr�g�ej g�owy. - Nie mog� si� nimi pos�u�y� w tej sprawie - wyja�ni�. - Gorzej, bo je�li pan mi nie pomo�e, moje powi�zania mog� nas�a� na mnie kilku ludzi, rozumie pan? - Je�li to zrobi�, powinien pan si� postara� o lepsz� pomoc ni� tych dw�ch troglodyt�w, kt�rzy za panem chodz�. - To prawda - zgodzi� si� Lippy. - Trudno o dobrych ludzi, kt�rzy chcieliby tu przyjecha�. To nie Los Angeles, nie wszyscy lubi� pustyni�. Dlatego tak si� ucieszy�em, �e pan jest tutaj. S�ysza�em o panu, kiedy pan dzia�a� w Hollywood. - To si� panu poszcz�ci�o - zauwa�y�em. - Jaka mia�aby by� moja rola? Wr�czy� mi kopi� kwitu d�u�nego na sto tysi�cy dolar�w z podpisem u do�u �Les Valentine" schludnym, bardzo drobnym pismem. Potem rozpar� si� w fotelu i patrzy�, jakie to zrobi na mnie wra�enie. - Wzi��em od faceta kwit d�u�ny na sto patoli. Chyba si� starzej� - o�wiadczy�. 24 - Czemu pan to zrobi�? - zapyta�em. - Bo jego rodzina jest dziana. Zawsze przedtem sp�aca�. - A gdy �w Gruba Ryba, kt�ry panu szefuje, sprawdzi� kt�rego� dnia ksi�gi, stwierdzi� brak stu tysi�cy. - Jego ksi�gowy - poprawi� mnie Lipshultz. -1 pan Blackstone z�o�y� mi wizyt�. Klimatyzowany pok�j by� ch�odny, lecz facet si� poci�. Wyj�� z kieszeni jedwabn� chusteczk� i otar� ni� kark. - Przyjecha� do mnie osobi�cie, usiad� tu gdzie pan i powiedzia�, �e mam trzydzie�ci dni na pokrycie straty - ci�gn��. - Albo? - Z panem Blackstone'em nie ma �adnego �albo", Marlowe. - Wi�c chce pan, abym odnalaz� cz�owieka, kt�ry pana ograbi�. Tamten kiwn�� g�ow�. - Odnajduj� ludzi, Lipshultz, ale nie wyrywam im forsy z gard�a. - O nic wi�cej nie prosz�, Marlowe. Straci�em sto patoli. Je�li ich nie odzyskam, b�d� martwy. Niech go pan znajdzie. Niech pan z nim pogada. - A je�li on nie ma kasy? Facet�w zdolnych straci� sto patoli przy stoliku forsa si� nie trzyma. - On j� ma. Jego �ona posiada dwadzie�cia albo i trzydzie�ci milion�w. - Niech pan si� wi�c zwr�ci do niej. - Ju� to zrobi�em, ale ona mi nie wierzy. O�wiadczy�a, �e jej Lester nigdy by czego� takiego nie zrobi�. Wi�c m�wi�, �eby spyta�a tego Lestera, a ona na to, �e jego nie ma, bo robi zdj�cia do jakiego� filmu kr�conego gdzie� na p�noc od Los Angeles. - Czemu nie wydar� jej pan z gard�a tych pieni�dzy? Lipshultz potrz�sn�� g�ow�. - To dama - oznajmi�. - A pan jest d�entelmenem - zauwa�y�em. Wzruszy� ramionami. / - A nie? - obruszy� si� lekko. Nie wierzy�em mu ani przez chwil�, ale co by mi z tego przysz�o, gdy- bym si� z nim spiera�. - Dam panu dziesi�� procent, je�li pan wydob�dzie te pieni�dze - za proponowa�. - Bior� sto dolar�w dziennie plus koszta - o�wiadczy�em. Lippy kiwn�� g�ow�. - Podobno by� pan skautem. 25 - Niekt�rzy z odsiaduj�cych w San Quentin od dwudziestu lat do do �ywocia tak samo my�leli. M�j rozm�wca u�miechn�� si�. - Podobno te� uwa�a si� pan za twardziela. - Gdzie znajd� tego faceta? - zapyta�em. - Valentine'a. On si� nazywa Les Valentine. Mieszka z �on� gdzie� w Poodle Springs, ko�o klubu Rac�uet. Chce pan, �ebym si� dowiedzia�? - Jestem fachowcem - odrzek�em. - Sam si� dowiem. Mog� zatrzy- ma� t� kopi� kwitu? - Oczywi�cie - zgodzi� si� m�j nowy klient. - Mam jeszcze kilka. Da� mi sto dolar�w zaliczki i musia� nacisn�� jaki� guzik, bo zaraz pojawi� si� Leonard ze swoim nieod��cznym towarzyszem. Zwr�ci� mi bro�, a jego kumpel trzyma� si� ode mnie z dala, �ebym go nie ugryz�, i szli za mn�, odprowadzaj�c mnie przez jaskini� gry i dalej w upalne jasne �wiat�o dnia za frontowymi drzwiami. Patrzyli obaj, jak wsiadam do oldsa i odje�d�am owiewany gor�cymi podmuchami z pootwieranych okien. ROZDZIA� 6 UOM LESA VALENTINE'A mie�ci� si� w bok od Rac�uet Club Road, przy jednej z tych kr�tych uliczek specjalnie wytyczonych, by zapewni� sobie bliskie s�siedztwo innych mieszka�c�w. Ros�y tam w r�wnych odst�pach olbrzymie kaktusy, a dla wzmocnienia koloru drzewa jacarandy. Bunga- lowy z rozleg�ymi dachami sta�y tu� przy podje�dzie, by zrobi� z ty�u miejsce na basen i patio, co na pustyni stanowi�o najwi�kszy post�p cy- wilizacyjny. Nigdzie ani �ywego ducha. Jedynym d�wi�kiem by� cichy szum wody ze spryskiwaczy. Wszyscy zapewne siedzieli w domach i wy- bierali stroje na sobotnie przyj�cie w klubie Rac�uet. Zaparkowa�em oldsa przed domem i przeszed�em �cie�k� z bia�ego szutru do ganku. Po obu stronach drzwi z hiszpa�skiego d�bu by�y p�ytki z kr��kowego szk�a, kt�re pasuj� do architektury hiszpa�skiej jak szkocka do rumu. S�u��cy Japo�czyk otworzy� drzwi, wzi�� m�j kape- lusz i zaprowadzi� mnie do salonu, prosz�c, bym posiedzia�, p�ki nie przyjdzie madame. Pok�j by� ca�y pomalowany na bia�o. W jednym rogu wznosi� si� bia�y, sto�kowy kominek ze stiukami, na wypadek gdyby temperatura spadla po zachodzie s�o�ca poni�ej trzydziestu dw�ch stopni. Palenisko wy- konano z czerwonych meksyka�skich p�ytek. Na frontowej �cianie wisia� wielki olejny portret jakiego� nikczemnego typa w trzycz�ciowym garni- turze, z wielkimi siwymi brwiami oraz ustami cz�owieka, kt�ry nie daje ludziom nawet marnego grosza napiwku. Na przeciwleg�ej �cianie, w le- wo od kominka, umieszczono szereg fotografii wymy�lnie o�wietlonych od do�u i przedstawiaj�cych kobiety w dziwnych pozach, spogl�daj�ce przez rami�. Wszystkie czarno-bia�e, mia�y kosztowne ramki, jakby by�y niezwykle wa�ne. Na sztalugach ko�o drzwi na patio sta�o ogromne po- 27 wi�kszenie m�czyzny i kobiety. Ona po trzydziestce, powa�na, z ustami podobnymi do ust nikczemnego starszego typa z portretu na frontowej �cianie. M�czyzna przy niej, mimo �e �ysiej�cy, wydawa� si� m�odszy. Mia� szk�a bez oprawek i u�miech m�wi�cy: �Przepraszam, �e �yj�". - Pan Marlowe? Odwr�ci�em si� i zobaczy�em kobiet� z powi�kszonego zdj�cia. Z gry- masem na twarzy patrzy�a na moj� nowiute�k� wizyt�wk�, kt�r� kaza�em sobie wydrukowa�. Nie mia�em jeszcze wtedy nawet biura, wi�c by�o na niej po prostu: �Philip Marlowe. Dochodzenia. Poodle Springs". Linda zaprotestowa�a przeciwko kastetowi, uznaj�c taki motyw zdobniczy za niesmaczny. - Tak, prosz� pani. - Prosz� usi��� - powiedzia�a. - Podziwia pan prace mego m�a? - Tak. Czy to w�a�nie on jest tutaj z pani�? - Wskaza�em na du�e zdj�cie. - Tak, to Les. Nastawi� samowyzwalacz i stan�� ko�o mnie. Jest bardzo zdolny. Jej cia�o stanowi�o przeciwie�stwo twarzy. Twarz o ustach kutwy jakby m�wi�a: �Nie dam nic"; cia�o za� o j�drnych piersiach i dumnych biodrach a� krzycza�o: �Bierz, ile tylko zdo�asz wzi��". By�em �wie�o po �lubie z anio�em, czu�em jednak�e owo wyzwanie. - Na tym obrazie natomiast jest m�j ojciec - wyja�ni�a. U�miechn��em si� grzecznie. - Mo�e pan zapali�, je�li pan chce - zaproponowa�a. - Ja nie pal�, ojciec nigdy tego nie pochwala�, ale Les pali, a ja lubi� zapach dymu. - Dzi�kuj�, - odrzek�em. - Mo�e za chwil�. - Za�o�y�em nog� na nog�. - Szukam pani m�a, prosz� pani. - Doprawdy? - Cz�owiek, kt�ry mnie zatrudni�, twierdzi, �e pani m�� zaci�gn�� d�ug w wysoko�ci stu tysi�cy dolar�w w jego kasynie i pozostawi� mu kwit d�u�ny na t� sum�. - D�ugi za nielegalny hazard s� nie�ci�galne - odpar�a. - Tak, prosz� pani. Ale to postawi�o mego klienta w trudnej sytuacji wobec tego, kto go zatrudnia. - Prosz� pana, niew�tpliwie kogo� to mo�e interesowa�, ale nie mnie. Ani nikogo, kto zna mego m�a. M�j m�� nie gra w gry hazardowe. Nie daje te� nikomu kwit�w d�u�nych. P�aci za to, co kupuje. Nie potrzebuje czyni� inaczej. Dobrze zarabia, ja za� korzystam z wielkiej hojno�ci mego ojca. 28 - Czy mo�e mi pani powiedzie�, gdzie jest teraz pani m��? Mo�e uda�oby mi si� to wyja�ni�, gdybym z nim porozmawia�. - Les jest na planie w San Benedict z zespo�em filmowym. Robi tam zdj�cia reklamowe. Studia cz�sto go anga�uj� do tego rodzaju prac. Jest znakomitym i bardzo powa�nym fotografem m�odych kobiet. To ostatnie zw�aszcza podoba�o si� jej niczym krowie befsztyk. - To wida� - powiedzia�em. - Dla jakiego studia obecnie pracuje? Pani Valentine wzruszy�a ramionami, jakby pytanie by�o bez znacze nia. - Nie wiem. - Gdy nie m�wi�a, trzyma�a usta lekko rozchylone, a jej j�zyk porusza� si� niespokojnie. -1 z ca�� pewno�ci� nie pozwol�, by znany przest�pca rzuca� na niego jakie� wyssane z palca oskar�enia. - Ja wcale nie m�wi�em, kto mnie zaanga�owa� - zauwa�y�em. - Aleja wiem, �e to ten Lipshultz. Zwr�ci� si� do mnie bezpo�rednio i powiedzia�am mu, co my�l� o owych bredniach. Wyj��em z wewn�trznej kieszeni kwit d�u�ny Lippy'ego i pokaza�em jej- Potrz�sn�a gniewnie g�ow�. - Pokazywa� mi to. Nie wierz�. To nie jest podpis Lesa. Wsta�em i podszed�em do pretensjonalnie oprawionych fotografii. W prawym dolnym rogu ka�da z nich by�a podpisana: �Les Valentine", tym samym dziecinnym, �cis�ym, drobnym charakterem pisma co na kwicie. Przy�o�y�em dokument do podpisu na jednym ze zdj�� i sta�em tak przez chwil� z uniesionymi brwiami. Pani Valentine patrzy�a na oba podpisy, jakby nigdy �adnego nie wi- dzia�a, a jej j�zyk gwa�townie porusza� si� w ustach. Oddycha�a nieco ci�ej ni� poprzednio. Nagle podesz�a do wyblak�ego d�bowego kredensiku pod portretem ojca. - Musz� si� napi�, prosz� pana. Napije si� pan ze mn�? - Nie, dzi�kuj� - odpowiedzia�em - ale chyba zapal� papierosa. Wytrz�sn��em nieco koniuszek jednego z paczki i wyj��em wargami. Przypali�em, wci�gn��em pe�ne p�uca dymu i wolno wypu�ci�em go nosem. Pani Valentine nala�a sobie jakiego� zielonego likieru i prze�kn�a kilka szybkich �yk�w, nim odwr�ci�a si� zn�w do mnie. - M�j m�� uwielbia hazard, prosz� pana. Wiem o tym i pr�bowa�am to ukry�. Przez chwil� zajmowa�em si� papierosem, a ona prawie dopi�a sw�j zielony nap�j do ko�ca. 29 - Pob�a�a�am mu w tej jego... tata nazwa�by to chyba s�abo�ci�. Jak m�wi�, ciesz� si� czu�o�ci� i hojno�ci� mego ojca. Les jest artyst�, i tak jak wielu artyst�w, miewa kaprysy. Ma wiele dziwnych potrzeb. Mo�na by powiedzie� �e jest pe�en wra�liwo�ci, kt�rej inni ludzie, tacy jak pan, ludzie praktyczni, nie musz� koniecznie posiada�. W przesz�o�ci p�aci �am jego d�ugi i by�am szcz�liwa, �e na sw�j spos�b przyczyniam si� do jego artystycznego spe�nienia. Podesz�a zn�w do kredensiku i nala�a sobie nowego drinka. Zrobi�a to z du�� wpraw�. Wypi�a troch�. - Lecz teraz, te sto tysi�cy dolar�w dla takiego cz�owieka jak Lip- shultz. - Potrz�sn�a g�ow�, jakby nie mog�a m�wi� dalej lub nie widzia �a potrzeby. - Rozmawiali�my i o�wiadczy�am, �e ju� najwy�sza pora, aby si� sta� odpowiedzialny, bardziej praktyczny. Mia�am nadziej�, �e uda mi si� sko�czy� z t� jego dziecinad�. Powiedzia�am, �e b�dzie musia� sam uregulowa� d�ug. Doko�czy�em papierosa i zgniot�em niedopa�ek w popielniczce z muszli stoj�cej na stoliku. Spojrza�em na fotografie m�odych kobiet na �cianie. Zastanawia�em si�, jakiej jeszcze wra�liwo�ci Lesa trzeba by�o pob�a�a�. - Czy on pracuje poza domem? - zapyta�em. Zielony bimber, kt�ry pi�a, zaczyna� ju� dzia�a�. Przest�powa�a z nogi na nog� niespokojnie, stoj�c przy kredensiku. Jej uda pod czarnymi je- dwabnymi nogawkami spodni by�y pe�ne witalno�ci. Na wysokich ko- �ciach policzkowych twarzy przypominaj�cej oblicze nauczycielki szkolnej wy kwit�y plamy czerwieni. - Jak hydraulik? Ale� sk�d. Ma atelier w Los Angeles. - Zna pani adres? - Nie znam. Les ma ca�kowit� swobod�. Nasze ma��e�stwo opiera si� na pe�nym zaufaniu. Nie musz� zna� adresu jego pracowni. Przebieg�em wzrokiem po fotografiach wisz�cych na �cianie. Znajdo- wa�o si� na nich kilka s�awnych kobiet, dwie gwiazdy filmowe, modelka z ok�adki �Life'u". Wszystkie zdj�cia by�y podpisane w prawym dolnym rogu pismem z�otym, drobnym i wyra�nym. Pani Valentine patrzy�a na mnie. Jej kieliszek zn�w by� prawie pe�ny. - S�dzi pan, �e obawiam si� tych kobiet? �e nie potrafi� zatrzyma� go w domu? Postawi�a kieliszek na kredensie i na wp� odwr�cona, tak �e widzia- �em j� z profilu, przesun�a d�o�mi po piersiach i ni�ej, wzd�u� cia�a, wy- g�adzaj�c materia� na udach. 30 - Sam ogie� - powiedzia�em. Nie zmieniaj�c pozy, popatrzy�a na mnie, a ciemnor�owe plamy roz- szerza�y si� na jej policzkach. Potem zachichota�a z nieprzyjemnym, ki- pi�cym odg�osem. - Te sto tysi�cy dolar�w to sprawa mi�dzy panem, Lesem i tym okropnym Lipshultzem. Je�li chcecie si� bawi� w swoje ch�opi�ce gierki, to si� bawcie. Ja b�d� czeka�a na... - leciutko czkn�a - .. .wynik. - Poci�- gn�a �yczek z kieliszka. - Co to za p�yn? - spyta�em. - Pachnie jak naw�z do kwiat�w. - �egnam pana, Marlowe. Wsta�em, w�o�y�em kapelusz i wyszed�em. Pani Valentine wci�� stal� z wypi�tymi piersiami. Na frontowym ganku ros�a wielka palma w do- niczce. Spojrza�em na ni�, przechodz�c. - Mo�e ci da troch� - powiedzia�em. ROZDZIA� 7 K IliEDY ZATRZYMA�EM OLDSA obok fleetwooda Lindy, Tino stal przy drzwiach. - Pani Marlowe jest przy basenie, prosz� pana. - Dzi�kuj�, Tino. Jak ona wygl�da? - Prze�licznie, prosz� pana. - Masz racj�, Tino. U�miechn�� si� szeroko. Wszed�em przez co� w rodzaju salonu na patio kolo basenu. Linda siedzia�a na bladoniebieskiej le�ance, maj�c na sobie jednocz�ciowy kostium k�pielowy i bladoniebieski kapelusz z szerokim rondem, dopasowany kolorem do mebla. Na niskim bia�ym stoliczku obok sta� w�ski kieliszek na d�ugiej n�ce z czym�, co zawiera�o w �rodku jaki� owoc. Moja �ona podnios�a wzrok znad ksi��ki. - Kochanie, ci�ki mia�e� dzie�? Zdj��em marynark� i poluzowa�em krawat. Usiad�em na bladonie-bieskim krze�le obok le�anki. Linda przesun�a paznokciem po kancie moich spodni. - Czy m�j wielki detektyw jest znu�ony po ca�ym dniu pracy? W drzwiach patio ukaza� si� Tino. - Czy mog� panu co� przynie��, prosz� pana? U�miechn��em si� z wdzi�czno�ci�. - D�in z tonikiem z limony - poprosi�em. - Podw�jny. Skin�� g�ow� i znik�. - Rozmawia�em z Lipshultzem - powiedzia�em. - A tak�e z pani� Valentine. Linda unios�a brwi. - Z Muffy Blackstone? 32 - Z czterdziestopi�cioletni� kobiet� - wyja�ni�em. - Wygl�da, jakby kto� przylepi� g�ow� nauczycielki szkolnej do cia�a dziewczyny z kabaretu. - To Muffy. Ale nie jestem pewna, czy mi si� podoba, �e zwr�ci�e� uwag� na jej cia�o. - Ja tylko robi�, co do mnie nale�y - odpar�em. - Ona jest c�rk� Claytona Blackstone'a. To przyjaciel taty. Ogromnie bogaty. Wysz�a za m�� po raz pierwszy, maj�c lat czterdzie�ci, za jakie� nic. Ca�e Springs a� hucza�o. - Co wiesz o tym Lesie? - Bardzo ma�o. Nie ma pieni�dzy i niczym si� nie wyr�nia. M�wiono, �e si� z ni� o�eni� dla pieni�dzy. Clayton Blackstone jest mo�e nawet bogatszy od taty. - Nieprawdopodobne - wtr�ci�em. - M�� Muffy wygl�da na do�� szarego cz�owieka - doda�a Linda. - Taa - zauwa�y�em. - Pewnie ma biuro gdzie� nad gara�em, przypo- minaj�ce nor�. - Kochanie - powiedzia�a �agodnie - nie b�d� zgry�liwy. Pojawi� si� Tino z du�ym kanciastym kieliszkiem na przysadzistej n�ce. Zdj�� go ostro�nie z tacy i postawi� na serwetce przy moim �okciu. Spojrza� na kieliszek Lindy, zobaczy�, �e jest prawie pe�ny, i odszed� cicho. - Co ten Clayton Blackstone robi? - zapyta�em. - Jest bogaty - odpar�a. - Co ma robi�? - Jak tw�j tata - stwierdzi�em. Linda u�miechn�a si� pogodnie. Wypi�em �yczek drinka. By� rze�ki i ch�odny i sp�ywa� po gardle jak �wie�y deszcz po spieczonej pustynnej ziemi. - Trudno zrobi� takie pieni�dze, nie brudz�c sobie r�k - zauwa�y�em. - Tata nigdy mi o tym nie m�wi�. - Na pewno. - Czemu tak s�dzisz? O czym rozmawia�e� z Muffy Blackstone? - Valentine. - Muffy Valentine. Prze�kn��em jeszcze �yczek drinka. Woda w basenie obok mnie by�a niebieska i nieruchoma. - Jej m�� jest winien Lippy'emu sto patoli. - Winien? 3. Tajemnice... 33 - Lippy wzi�� od niego kwit d�u�ny. Pani Valentine zawsze dot�d sp�aca�a d�ugi m�a. Tym razem jednak nie chce. M�wi, �e czas, aby dor�s� i sam to za�atwi�. - Bardzo s�usznie. Jestem pewna, �e wystawia� j� na ci�kie pr�by. - Ona te� wydaje si� nia�atwa w po�yciu - powiedzia�em. - Tak, przypuszczam, �e tak - zgodzi�a si� Linda. Na chwil� mi�dzy jej brwiami ukaza�a si� �liczna zmarszczka. Schyli�em si� i poca�owa�em j�. - By�a tyle czasu niezam�na, oddana swemu ojcu i w og�le... Poza tym za du�o pije. - Tak czy inaczej, facet, dla kt�rego Lippy pracuje, martwi si� o te brakuj�ce sto patoli i powiedzia�, �e daje mu trzydzie�ci dni na ich odzy- skanie. Lippy nie mo�e znale�� Lesa. Pani Valentine utrzymuje, �e m�� pojecha� robi� jakie� zdj�cia na planie, przy kr�ceniu filmu. Lippy m�wi, �e je�li nie odzyska tych pieni�dzy, szef na�le na niego facet�w, kt�rzy nie �artuj�. Dlatego wynaj�� mnie, �ebym odnalaz� Lesa i nak�oni� do oddania d�ugu. - C�, je�eli ktokolwiek w og�le potrafi to zrobi�, jestem pewna, �e ci si� uda. Sp�jrz, ju� ci si� uda�o sprawi�, �e si� niemal rozebra�am. - O ile pami�tam, jeszcze nie mia�em do tego okazji - odrzek�em i spojrza�em na basen. - Czy ty kiedykolwiek... - W basenie? - spyta�a Linda. - Kochanie, ale z ciebie bestia. A Tino? - Nie obchodzi mnie, czy Tino robi� to kiedykolwiek w basenie - od- par�em. S�czyli�my nasze napoje. Pustynny wiecz�r robi� si� ch�odny, a pu- stynne d�wi�ki cich�y. Nas�uchiwa�em ich chwil�, patrz�c na stopy Lindy, kt�ra te� s�ucha�a. - �mieszna rzecz - zauwa�y�em po niejakim czasie. - Ten wielki szef, kt�ry naciska Lipshultza, tak�e nazywa si� Blackstone. - Clayton Blackstone? - Nie wiem. Mo�e jaki� inny Blackstone. - Na pewno - zgodzi�a si� moja �ona. Zjawi� si� Tino z nowymi drinkami na tacy. Zabra� puste kieliszki i znikn�� r�wnie bezszelestnie, jak przyszed�. Poza chwilami, w kt�rych nas obs�ugiwa�, zupe�nie jakby nie istnia�. Wysoko w g�rze sok� prerio-wy zatacza� wolne kr�gi, unoszony pr�dami powietrznymi na rozpostartych, niemal nieruchomych skrzyd�ach. - Po co to robisz, kochanie? Po co pracujesz dla tego Lipshultza? - Bo taki jest m�j zaw�d - odpar�em. - Mimo �e nie potrzebujesz pieni�dzy. 34 Westchn��em. - To ty ich nie potrzebujesz. Ja potrzebuj�. Nic nie od�o�y�em. - Ale �eby pracowa� dla takiego typa... - W mojej bran�y nie ma si� do czynienia wy��cznie z dobrze wycho- wanymi lud�mi z wy�szej warstwy spo�ecznej, mieszkaj�cymi w bezpiecz- nych dzielnicach - stwierdzi�em. - W mojej bran�y taki Lipshultz jest kim� dobrz