1793
Szczegóły |
Tytuł |
1793 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1793 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1793 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1793 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
www.bookswarez.prv.pl
Jack London
Meksykanin
I
Nikt nie zna� jego przesz�o�ci, a zgo�a nic o nim nie wiedzieli cz�onkowie Komitetu Junty. By� dla nich prawdziw� zagadk� ten wielki patriota, kt�ry po swojemu, ale z nie mniejszym ni� oni oddaniem pracowa� dla nadchodz�cej rewolucji meksyka�skiej. Zrozumieli to p�no, gdy� nikt z Komitetu go nie lubi�. Kiedy po raz pierwszy zjawi� si� w zat�oczonym, pe�nym zgie�ku lokalu Junty, wszyscy powzi�li podejrzenie, �e jest szpiclem, jednym z p�atnych agent�w tajnej policji Diaza. Zbyt wielu ich towarzyszy siedzia�o w cywilnych i wojskowych wi�zieniach rozsianych po ca�ym obszarze Stan�w Zjednoczonych; inni, zakuci w kajdany i wydaleni do Meksyku, stan�li tam pod murem i zostali rozstrzelani.
Na pierwszy rzut oka ch�opiec nie sprawia� dodatniego wra�enia. M�g� mie� najwy�ej osiemna�cie lat i jak na sw�j wiek by� niezbyt wyro�ni�ty. O�wiadczy�, �e nazywa si� Felipe Rivera i chce pracowa� dla rewolucji. To wszystko, ani s�owa wi�cej. �adnych dalszych wyja�nie�. Sta� i czeka�. Na jego ustach nie by�o u�miechu, oczy pozosta�y ch�odne.
Wielkiemu, zamaszystemu Paulino Vera ciarki przesz�y po ko�ciach. Ch�opak mia� w sobie co� odpychaj�cego, strasznego, kryl jak�� tajemnic�. W jego czarnych oczach czai�y si� jadowite b�yski, kt�re przywodzi�y na my�l �mij�. Oczy te p�on�y zimnym ogniem ogromnej, st�a�ej goryczy. Przeni�s� b�yszcz�cy wzrok z twarzy spiskowc�w na maszyn� do pisania, na kt�rej pilnie stuka�a malutka pani Sethby. Kiedy spojrza�a w g�r�, ich oczy spotka�y si� przelotnie. Pani Sethby tak�e dozna�a nieokre�lonego uczucia i pod jego wp�ywem przerwa�a prac�. Zanim zacz�a pisa� dalej, musia�a przeczyta� list od pocz�tku.
Paulino Vera spojrza� na Arrellano i Ramosa. Wszyscy po kolei wymienili pytaj�ce spojrzenia. Ich oczy wyra�a�y brak decyzji i nieufno��. Ten szczup�y ch�opak by� Nieznanym i ni�s� z sob� groz� rzeczy niewiadomych. By� zagadk�, czym�, co nie mie�ci�o si� w g�owach tych rewolucjonist�w, kt�rych zaciek�a nienawi�� do Diaza i jego tyranii nie by�a przecie� niczym wi�cej jak uczuciem zwyk�ych, uczciwych patriot�w. Tu za� kry�o si� co� innego, ale co - nie wiedzieli. Wreszcie Vera, zawsze najbardziej impulsywny i szybki w decyzji, pierwszy przerwa� milczenie.
- Bardzo dobrze - rzek� ch�odno. - Powiadasz, �e chcesz pracowa� dla rewolucji. Zdejm marynark�. Powie� j� tam. A teraz chod�... poka�� ci... gdzie s� wiadra i szmaty. Pod�oga jest brudna. Zaczniesz od tego, �e wyszorujesz pod�og� tutaj i w innych pokojach. Wymyjesz tak�e spluwaczki. Potem zabierzesz si� do okien.
- Czy to b�dzie dla dobra rewolucji? - spyta� ch�opiec.
- Tak, dla dobra rewolucji - odpar� Vera.
Rivera ogarn�� ich ch�odnym, podejrzliwym spojrzeniem. Potem zdj�� marynark�.
- Dobrze - powiedzia�.
I nic wi�cej. Odt�d co dzie� przychodzi� do roboty - zamiata�, szorowa�, sprz�ta�. Wygarnia� popi� z piec�w, przynosi� w�giel i podpa�k� i rozpala� ogie�, zanim najgorliwszy z cz�onk�w Komitetu zasiad� za swym biurkiem.
- Czy m�g�bym tu nocowa�? - spyta� pewnego razu.
Aha! To� ty taki! Diazowi s�u�ysz! Kto nocowa� w lokalu Junty, mia� dost�p do ich tajemnic, do list nazwisk i adres�w towarzyszy w Meksyku. Pro�bie odm�wili i Rivera nigdy wi�cej ju� o tym nie wspomnia�. Nie wiedzieli, gdzie sypia ani gdzie i za co je. Pewnego razu Arrellano ofiarowa� mu par� dolar�w. Rivera potrz�sn�� g�ow� na znak odmowy. Kiedy za� Vera pr�bowa� go nak�oni�, aby wzi�� pieni�dze, powiedzia�:
- Pracuj� dla rewolucji.
W naszych czasach wywo�anie rewolucji wymaga wielkich pieni�dzy, Junta wi�c zawsze by�a w potrzebie. Cz�onkowie Komitetu cierpieli g��d i nie szcz�dzili swych si�. Najd�u�szy dzie� by� dla nich jeszcze za kr�tki. Czasem jednak zdawa�o si�, �e rewolucja upadnie z braku kilku dolar�w. Dosz�o do tego, �e Komitet przez dwa miesi�ce nie p�aci� czynszu i gospodarz grozi� im eksmisj�. Wtedy to w�a�nie Felipe Rivera, ch�opiec do pos�ug, odziany w tanie, n�dzne i wytarte ubranie, po�o�y� na biurku May Sethby sze��dziesi�t dolar�w w z�ocie. Powt�rzy�o si� to jeszcze kilka razy. Pewnego dnia trzysta list�w, wytrzaskanych na niestrudzonej maszynie do pisania (apele o pomoc materialn� i poparcie przez zorganizowane grupy robotnik�w, pro�by do redaktor�w naczelnych gazet, by wi�cej miejsca po�wi�cali rewolucji w Meksyku, protesty przeciw samowoli, jakiej dopuszcza�y si� s�dy Stan�w Zjednoczonych wobec rewolucjonist�w), le�a�o czekaj�c na ofrankowanie i wysy�k�. Znikn�� ju� z�oty zegarek Very, staromodny repetier, pami�tka po ojcu. Znikn�a r�wnie� z�ota obr�czka z palca May Sethby. Sytuacja by�a beznadziejna. Ramos i Arrellano w rozpaczy targali swoje d�ugie w�sy. Listy trzeba wys�a�, a przecie� poczta nie sprzedaje znaczk�w na kredyt. W�wczas Rivera w�o�y� kapelusz i wyszed�. Gdy wr�ci�, po�o�y� na biurku May Sethby tysi�c dwucentowych znaczk�w.
- Czy to nie jest przypadkiem przekl�te z�oto Diaza? - powiedzia� Vera do towarzyszy.
Podnie�li brwi - nie wiedzieli, co o tym s�dzi�. A Felipe Rivera, kt�ry my� pod�ogi dla rewolucji, gdy by�o trzeba, przynosi� z�oto i srebro i oddawa� je na cele Junty.
Oni jednak, mimo wszystko, nie mogli polubi� Rivery.
Nie znali go, a drogi tego ch�opca nie by�y ich drogami. Nie zwierza� si� nikomu. Udaremnia� wszelkie pr�by poci�gni�cia go za j�zyk. Cho� by� jeszcze ch�opcem, jako� nie mogli zebra� na odwag� i wzi�� go na spytki.
- Mo�e to wielki, samotny duch. Nie wiem, naprawd� nie wiem - bezradnie rozk�ada� r�ce Arrellano.
- Nie ma w nim nic ludzkiego - m�wi� Ramos.
- Jego serce wysch�o doszcz�tnie - dodawa�a May Sethby. - Wypali�a si� w nim wszelka rado��. Ma w sobie co� z nieboszczyka, a przy tym jak�� straszliw� �ywotno��.
- Przeszed� przez piek�o - m�wi� Vera. - Tak mo�e wygl�da� tylko ten, kto przeszed� przez piek�o, a przecie� to jeszcze ch�opiec.
Mimo to nie mogli go polubi�. Nigdy z nimi nie rozmawia�, o nic nie pyta�, niczego nie doradza�. Ale kiedy rozmowa o rewolucji stawa�a si� gor�ca, przys�uchiwa� si� stoj�c, bez �adnego wyrazu na twarzy, niczym martwy przedmiot i tylko w oczach jego p�on�� zimny ogie�. Z twarzy na twarz, z jednego m�wcy na drugiego przenosi� wzrok i dr���c oczami jak �widry z roziskrzonego lodu, zbija� ich z tropu, sia� niepok�j.
- On nie jest szpiclem - powiedzia� raz Vera do May Sethby. - Jest patriot�, zobaczy pani, najwi�kszym patriot� z nas wszystkich. Wiem o tym. M�wi mi to serce i rozum. A jednak nic wi�cej o nim nie wiem.
- Ma niedobry charakter - odpar�a May Sethby.
- Tak - rzek� Vera i wzdrygn�� si�. - Patrzy� na mnie tymi oczami. Nie ma w nich mi�o�ci. Te oczy gro��. S� dzikie jak �lepia tygrysa. Wiem, �e gdybym zdradzi� rewolucj�, Rivera mnie zabije. On nie ma serca. Jest twardy jak stal, okrutny i zimny jak mr�z. Przypomina blask ksi�yca w noc zimow�, kiedy w�drowiec zamarza na samotnym szczycie g�rskim. Nie boj� si� Diaza i jego zbir�w, boj� si� tego ch�opca. M�wi� pani prawd�. Boj� si�. Rivera jest tchnieniem �mierci.
A jednak w�a�nie Vera przekona� innych, aby po raz pierwszy zaufali Riverze. By�o to w czasie, kiedy zerwa�a si� ��czno�� mi�dzy Los Angeles a meksyka�sk� Doln� Kaliforni�. Trzej towarzysze w�asnymi r�kami wykopali sobie groby i zostali nad nimi rozstrzelani. Dwaj inni stali si� wi�niami Stan�w Zjednoczonych w Los Angeles. Juan Alvarado, dow�dca wojsk federalnych, by� potworem. Krzy�owa� wszystkie plany Junty. Nie mogli ju� porozumiewa� si� ani ze starymi, ani ze �wie�o pozyskanymi rewolucjonistami w Dolnej Kalifornii.
M�ody Rivera otrzyma� instrukcje i zosta� wys�any na po�udnie. Gdy wr�ci�, ��czno�� zn�w by�a nawi�zana, a Juan Alvarado nie �y�. Znaleziono go w ��ku z no�em wbitym w pier� po r�koje��. Nie by�o to przewidziane w instrukcjach, jakie otrzyma� Rivera, ale towarzysze z Junty wiedzieli dok�adnie, gdzie si� obraca�. O nic go nie pytali. Sam te� nic nie m�wi�. Towarzysze tylko popatrzyli po sobie - zrozumieli wszystko.
- Ju� wam m�wi�em - rzek� Vera. - Diaz powinien ba� si� tego ch�opca wi�cej ni� kogokolwiek innego. Rivera jest nieub�agany. To r�ka sprawiedliwo�ci.
May Sethby powiedzia�a to, co czuli wszyscy: ch�opak mia� z�e sk�onno�ci. Wkr�tce za�wiadczy�y o tym namacalne dowody. Rivera przychodzi� raz z rozci�t� warg�, to zn�w z podbitym okiem lub obrz�k�ym uchem. By�o jasne, �e wszczyna burdy w owym innym �wiecie, gdzie jad�, spa�, zdobywa� pieni�dze i chadza� drogami, kt�rych nie znali. Z czasem nauczy� si� sk�ada� gazetk� rewolucyjn�, kt�r� Junta wydawa�a raz na tydzie�. Zdarza�y si� jednak dni, kiedy nie m�g� wykonywa� tej pracy, gdy� palce mia� spuchni�te w kostkach, kciuki rozbite, jedno lub drugie rami� zwisa�o bezw�adnie, a na twarzy malowa� si� wyraz niewypowiedzianego b�lu.
- Awanturnik - m�wi� Arrellano.
- Bywalec spelunek - dodawa� Ramos.
- Ale sk�d on bierze pieni�dze? - pyta� Vera. - Dzisiaj zn�w si� dowiedzia�em, �e zap�aci� rachunek za papier - sto czterdzie�ci dolar�w.
- Przynosi je ze swoich wypraw - powiedzia�a May Sethby. - Nigdy nie usprawiedliwia swej nieobecno�ci.
- Powinni�my go �ledzi� - zaproponowa� Ramos.
- Nie chcia�bym by� tym, kt�ry chodzi za nim - zauwa�y� Vera. - Boj� si�, �e zobaczyliby�cie mnie jeszcze tylko raz, na moim pogrzebie. Ten ch�opiec jest w szponach jakiej� strasznej nami�tno�ci. Nikomu, nawet samemu Bogu, nie pozwoli zast�pi� sobie drogi do celu.
- Czuj� si� przy nim jak dziecko - wyzna� Ramos.
- Jest w nim - rzek� Arrellano - jaka� pierwotna si�a. To wilk czaj�cy si� do skoku, grzechotnik, jadowity skorpion.
- Jest wcieleniem rewolucji - doda� Vera. - Jej p�omieniem i duchem, nienasyconym pragnieniem zemsty, kt�ra zabija w milczeniu. Jest anio�em m�cicielem przemykaj�cym w�r�d g�uchej nocy.
- Chce mi si� p�aka�, kiedy o nim my�l� - powiedzia�a May Sethby. - Przecie� nie zna nikogo, a nienawidzi wszystkich. Nas toleruje tylko dlatego, �e nasza dzia�alno�� odpowiada jego pragnieniom. Jest sam, zupe�nie sam... - G�os jej si� za�ama�, t�umi�a �kanie, oczy zasz�y jej mg��.
Drogi i czyny Rivery by�y istotnie okryte tajemnica. Zdarza�o si�, �e nie widzieli go przez ca�y tydzie�. Raz nie by�o go miesi�c. Ko�czy�o si� to zawsze tak samo: wraca� i bez-s�owa k�ad� z�ote monety na biurku May Sethby. I zn�w mija�y dnie i tygodnie, kiedy ca�y sw�j czas sp�dza� w biurze Junty. Potem, w nieregularnych odst�pach czasu, znika� na ca�y dzie�, od wczesnego ranka do wieczora. Wr�ciwszy pozostawa� w lokalu Junty do p�nej nocy. Kiedy� Arrellano zasta� go o p�nocy przy sk�adaniu czcionek. Palce mia� spuchni�te, a rozci�te wargi jeszcze krwawi�y.
II
Zbli�a�a si� chwila prze�omowa. Rewolucja zale�a�a od Junty, a Junta by�a w opa�ach. Potrzebowali pieni�dzy bardziej ni� kiedykolwiek, a zdoby� je by�o coraz trudniej. Patrioci oddali ju� wszystko, co mieli, i wi�cej da� nie mogli. Zbiegli z Meksyku peoni , pracuj�cy na szlakach kolejowych, oddawali Juncie po�ow� swych sk�pych zarobk�w. Ale potrzeby by�y znacznie wi�ksze. Ci�ki, wieloletni trud konspiracyjnej roboty mia� wyda� owoce. Nadchodzi� czas. Zbli�a�a si� chwila wybuchu rewolucji. Jeszcze troch� nacisn��, jeszcze jeden bohaterski wysi�ek, a przechyli si� szala zwyci�stwa. Junta dobrze zna�a sw�j Meksyk. Rewolucja, gdy ju� wybuchnie, b�dzie sama dalej si� rozwija�a. Aparat pa�stwowy Diaza rozleci si� jak domek z kart. Pogranicze stoi w pogotowiu. Pewien Jankes na czele setki ludzi z organizacji "Przemys�owych Robotnik�w �wiata" tylko czeka na znak, aby przej�� granic� i wszcz�� walk� o Doln� Kaliforni�. Ale musi otrzyma� bro�.
W ca�ym kraju, a� po brzegi Atlantyku, wszyscy, z kt�rymi Junta by�a w kontakcie, potrzebowali broni: zwykli awanturnicy, rycerze fortuny, bandyci, rozgoryczeni ameryka�scy obywatele, socjali�ci, anarchi�ci, prostacy, wygna�cy z Meksyku, peoni zbiegli z niewoli, g�rnicy z Coeur d'Alene i Colorado, kt�rych wp�dzano jak byd�o w zagrody i ok�adano batami, pa�aj�cy tym wi�ksz� ��dz� odwetu - s�owem, wszelkie harde dusze wyrzucone za burt� dzisiejszego, piekielnie skomplikowanego �wiata. Zewsz�d nieustannie wo�ano o karabiny i amunicj�, amunicj� i karabiny.
Tylko przerzuci� t� r�norodn�, dysz�c� zemst� rzesz� rozbitk�w przez granic� i - rewolucja gotowa! Obsadz� komor� celn� i p�nocne porty Meksyku. Diaz nie b�dzie m�g� stawi� oporu. Nie o�mieli si� rzuci� swych g��wnych si� na p�noc, gdy� b�dzie chcia� utrzyma� po�udnie. Ale po�udnie te� ogarnie p�omie� rewolucji. Lud powstanie. Jedno za drugim poddawa� si� b�d� miasta. Stan za stanem przechodzi� b�dzie w ich r�ce. Wreszcie zwyci�skie armie rewolucji okr��� ze wszystkich stron miasto Meksyk, ostatni� twierdz� Diaza.
Ale trzeba pieni�dzy. Mieli do�� ludzi, niecierpliwych i zawzi�tych, kt�rzy potrafi� zrobi� u�ytek z broni, znali handlarzy broni, kt�rzy mogli jej dostarczy�. Przygotowanie rewolucji wyczerpa�o jednak Junt�. Wydali ostatniego dolara, wysch�o ostatnie �r�d�o wp�yw�w, przymieraj�cy g�odem patrioci oddali ostatniego centa, a wielka sprawa wci�� jeszcze wa�y�a si� na szali. Karabin�w i amunicji! Obdarte bataliony musz� otrzyma� bro�. Lecz sk�d? Ramos op�akiwa� swoje skonfiskowane dobra. Arrellano gorzko �a�owa� rozrzutno�ci w latach m�odzie�czych. May Sethby zastanawia�a si�, czy by�oby dzi� inaczej, gdyby Komitet lepiej gospodarowa� swymi funduszami.
- I pomy�le�, �e wolno�� Meksyku zale�y od marnych kilku tysi�cy dolar�w! - wo�a� Paulino Vera.
Rozpacz malowa�a si� na twarzach wszystkich. Ich ostatnia nadzieja, Jose Amarillo, kt�ry niedawno wst�pi� do organizacji i przyrzek� da� pieni�dze na jej cele, zosta� pochwycony na swej hacjendzie w Chihuahua i rozstrzelany pod �cian� w�asnej stajni. W�a�nie otrzymali o tym wiadomo��.
Rivera, kt�ry kl�cz�c szorowa� pod�og�, podni�s� wzrok. Szczotka zastyg�a mu w r�kach pokrytych po �okcie brudnymi mydlinami.
- Czy pi�� tysi�cy wystarczy? - spyta�.
Spojrzeli na� ze zdumieniem. Vera skin�� g�ow�. Nie m�g� m�wi�, lecz nagle odzyska� nadziej�.
- Zam�wcie karabiny - rzek� Rivera, po czym wyg�osi� najd�u�sze przem�wienie, jakie s�yszeli z jego ust.
- Czas ucieka. Za trzy tygodnie przynios� wam pi�� tysi�cy. Tak b�dzie nawet lepiej. Zrobi si� cieplej i �atwiej b�dzie walczy�. Zreszt� nic wi�cej nie mog� zrobi�.
Vera pr�bowa� st�umi� rosn�c� w nim nadziej�. Wszystko to by�o nieprawdopodobne. Tyle ju� drogich sercu marze� rozwia�o si� od czasu, kiedy zacz�� sw� rewolucyjn� gr�. Wierzy� temu obdartemu ch�opcu, kt�ry my� pod�og� dla rewolucji, ale jednocze�nie nie �mia� mie� nadziei.
- Zwariowa�e� - powiedzia�.
- Za trzy tygodnie - odpar� Rivera. - Zam�wcie karabiny. Wsta�, obci�gn�� zakasane r�kawy koszuli i w�o�y� marynark�.
- Zam�wcie karabiny - powt�rzy�. - Odchodz�.
III
W kantorze Kelly'ego - po dniu pe�nym rwetesu, telefonowania na wszystkie strony i przekle�stw - odbywa�o si� nocne posiedzenie. Kelly mia� roboty po uszy, ale nic si� nie klei�o. Trzy tygodnie temu przywi�z� z Nowego Jorku Danny Warda. Organizowa� spotkanie Warda z Billy Cartheyem. Carthey od dw�ch dni le�y w ��ku ci�ko poturbowany. Fakt ten starannie ukrywa si� przed sprawozdawcami sportowymi. Nie ma kto zast�pi� Cartheya. Kelly rozes�a� telegramy do bokser�w lekkiej wagi na Wschodzie, ale wszyscy byli ju� zwi�zani umowami i terminami. Teraz za�wita�a nadzieja, co prawda niewielka.
- Bezczelny to ty jeste� - powiedzia� Kelly obrzuciwszy spojrzeniem River�.
Gniew i nienawi�� p�on�y w oczach ch�opca, ale twarz pozosta�a oboj�tna.
- Po�o�� Warda - rzek� kr�tko.
- Sk�d wiesz? Czy� go widzia� kiedy na ringu? Rivera potrz�sn�� g�ow�.
- Ward po�o�y ci� jedn� r�k� i z zamkni�tymi oczami. Rivera wzruszy� ramionami.
- Czy masz jeszcze co� do powiedzenia? - warkn�� manager.
- Po�o�� Warda.
- Z kim ju� walczy�e�? - spyta� Michael Kelly.
Michael by� bratem managera. Prowadzi� totalizatora w "Yellowstone" i zarabia� ci�kie pieni�dze na kibicach boksu.
Rivera w odpowiedzi zaszczyci� go tylko gniewnym spojrzeniem.
Sekretarz managera, m�odzieniec o wygl�dzie sportowca, parskn�� �miechem.
- No dobrze. Znasz Robertsa. - Kelly pierwszy przerwa� wrogie milczenie. - Powinien by� tu lada chwila. Pos�a�em po niego. Usi�d� i zaczekaj. S�dz�c na oko, nie masz �adnych widok�w. Tu nie mo�e by� lipy. Pierwsze miejsca id�, jak wiesz, po pi�tna�cie dolar�w.
Przyszed� Roberts, wyra�nie pod dobr� dat�. By� to jegomo�� wysoki, chudy i mocno sfatygowany. Ch�d mia� p�ynny i powolny, m�wi� za� tak samo, jak chodzi�.
Kelly od razu przyst�pi� do rzeczy.
- S�uchaj, Roberts. Chwali�e� si�, �e� odkry� tego ma�ego Meksykanina. Wiesz, �e Carthey z�ama� r�k�. No, tak. A ten ma�y ��tek bezczelnie si� tu pcha i powiada, �e mo�e zast�pi� Cartheya. Co ty na to?
- W porz�dku, Kelly - wycedzi� Roberts. - On mo�e walczy�.
- Powiedz jeszcze, �e ten ch�opak po�o�y Warda - warkn�� Kelly. Roberts zamy�li� si�.
- Nie, tego nie m�wi�. Ward to gwiazda, kr�l ringu. Ale z Rivery klops�w tak �atwo nie zrobi. Znam tego ch�opca. Nikt nie da rady wyprowadzi� go z r�wnowagi. Jeszcze nie widzia�em, �eby wyszed� z siebie. A walczy r�wnie dobrze obu r�kami. Mo�e pos�a� na deski z dowolnej pozycji.
- Nie o to chodzi. Rzecz w tym, jakie widowisko Rivera mo�e da� publiczno�ci. Ty przez ca�e �ycie szkoli�e� i trenowa�e� bokser�w. Zdejmuj� kapelusz, gdy m�wisz o tych sprawach. Czy River� sta� na tak� walk�, �eby publiczno�� wiedzia�a, za co p�aci?
- Na pewno. A przy tym zmorduje Warda ile wlezie. Nie znasz tego ch�opca, Kelly, a ja znam. Sam go przecie� odkry�em. To cz�owiek bez nerw�w. Diabe� wcielony. Ward rozdziawi g�b� ze zdumienia, gdy bli�ej pozna tego samorodka, a wy zrobicie to samo. Nie twierdz�, �e Rivera zwyci�y, ale poka�e tak� walk�, �e uznacie go za wschodz�c� gwiazd�.
- No, dobrze. - Kelly odwr�ci� si� do sekretarza. - Prosz� zadzwoni� do Warda - powiedzia�. - Uprzedzi�em go, �e je�li znajd� kogo�, to go tutaj poprosz�. Jest niedaleko, w "Yellowstone". Obnosi si� tam i zdobywa popularno��.
Kelly zwr�ci� si� zn�w do trenera.
- Napijesz si�, Roberts?
Roberts wys�czy� szklank� whisky z wod� sodow� i j�zyk mu si� rozwi�za�.
- Nie m�wi�em ci jeszcze, w jaki spos�b odkry�em tego cudaka. Jakie� dwa lata temu pokaza� si� w salach treningowych. W�a�nie trenowa�em Prayne'a do meczu z Delaneyem. Prayne to dra�. Wali bez lito�ci. Rozkwasi� nielicho g�b� swemu partnerowi i nie mog�em znale�� takiego, co by chcia� z nim pracowa�. By�em ju� w rozpaczy, gdy wreszcie wpad� mi w oko ten ma�y, wyg�odzony Meksykanin, kt�ry kr�ci� si� nam pod nogami. Zawo�a�em go, da�em mu r�kawice i - jazda, do roboty! Ch�opak by� twardy jak kamie�, ale s�aby. A o boksie nie mia� zielonego poj�cia. Prayne st�uk� go na kwa�ne jab�ko. Meksykanin, cho� ledwie �ywy, wytrzyma� dwie rundy, nim zemdla�. By� po prostu wyg�odzony. Prayne tak przerobi� ch�opca, �e rodzona matka by go nie pozna�a. Da�em mu p� dolara i porz�dny obiad. Trzeba by�o widzie�, jak on �ar�. Okaza�o si�, �e od dw�ch dni nie mia� nic w ustach. My�la�em, �e ju� si� wi�cej nie poka�e. Ale na drugi dzie� zn�w przyszed�. Cia�o mia� zesztywnia�e i pot�uczone, lecz got�w by� zarobi� drugie p� dolara i dobry obiad. Spisywa� si� coraz lepiej. To urodzony bokser, a przy tym nieprawdopodobnie zawzi�ty. Nie ma serca, tylko kawa�ek lodu. Odk�d go znam, nigdy g�by porz�dnie nie otworzy�. Robi swoje, i koniec.
- Widzia�em go - powiedzia� sekretarz. - Cz�sto pracuje dla pana.
- Wszyscy nasi lepsi ch�opcy zaprawiali si� na nim - odpar� Roberts. - Wiele si� przy tym nauczy�. Zauwa�y�em, �e m�g�by po�o�y� niejednego z nich. Ale nie ma serca do boksu. Nie lubi tego sportu, to po nim wida�.
- W ci�gu ostatnich kilku miesi�cy wyst�powa� w r�nych ma�ych klubach - wtr�ci� Kelly.
- W�a�nie. Nie wiem, co mu si� sta�o. Nagle krew w nim zagra�a. Wzi�� si� do roboty i porozk�ada� wszystkich tutejszych ch�opc�w. Zdaje si�, �e potrzebowa� pieni�dzy. No i zarobi� co� nieco�, chocia� po jego ubraniu tego nie wida�. Dziwny cz�owiek. Nikt nie wie, czym on si� w�a�ciwie zajmuje. Przychodzi, robi swoje i natychmiast znika. Czasem nie wida� go ca�ymi tygodniami. Rad �adnych nie s�ucha. Jego manager m�g�by zrobi� maj�tek, ale on nie chce mie� managera. Zobaczycie, jak si� b�dzie targowa�, gdy przyjdzie do om�wienia warunk�w spotkania.
W tej chwili przyszed� Danny Ward. Przyby� w asy�cie swego managera i trenera. Wni�s� z sob� powiew zdobywczej pogody ducha i dobrego humoru. Wita� si� na prawo i lewo, dowcipkowa�, przygadywa�, rozdawa� u�miechy. Wi�cej w tym by�o pozy ni� szczero�ci. Ward by� dobrym aktorem i uwa�a� mi�e obej�cie za doskona�y atut w walce o powodzenie w �wiecie. W gruncie rzeczy jednak pod mask� jowialno�ci ukrywa� si� zimnokrwisty bokser i wyrachowany biznesmen. Ci, kt�rzy znali go lepiej i cz�ciej mieli z nim do czynienia, m�wili, �e Danny ma �eb do interes�w. Zawsze bra� udzia� w rozmowach na temat finansowych warunk�w spotka�. Niekt�rzy stanowczo twierdzili, �e manager jest tylko pionkiem w jego r�ku.
Rivera w niczym nie by� podobny do Warda. W �y�ach jego p�yn�a krew india�ska zmieszana z hiszpa�sk�. Zaszy� si� teraz w k�cie pokoju. Siedzia� tam milcz�cy i bez ruchu, tylko jego czarne oczy bacznie �ledzi�y ich twarze.
- A wi�c to jest ten facet - rzek� Danny szacuj�c okiem swego domniemanego partnera. - Jak si� masz, stary!
Oczy Rivery b�ysn�y gniewem, lecz nie odpowiedzia� na powitanie. Nie znosi� gring�w *, tego za� nienawidzi� z ca�ego serca.
- M�j Bo�e! - Danny z u�miechem zwr�ci� si� do managera. - Czy ty nie chcesz przypadkiem, abym walczy� z g�uchoniemym? Kiedy za� przestali si� �mia� z tego dowcipu, doda�:
- Chudo w tym waszym Los Angeles, je�li nie mogli�cie wygrzeba� nic lepszego. Z kt�rego�cie przedszkola, go wzi�li?
- Ale� Danny, to dobry ch�opak, s�owo daj� -; t�umaczy� mu Roberts. - Wcale nie taka �atwa sztuka, jakby si� zdawa�o.
- A poza tym sprzedali�my ju� p� sali - nastawa� Kelly. - Musisz si� zgodzi�, Danny. Zrobili�my, co�my mogli.
Danny jeszcze raz obrzuci� River� lekcewa��cym spojrzeniem i westchn��.
- Mam wra�enie, �e d�ugo z nim nie b�d� si� bawi� - powiedzia�. - �eby mi tylko nie spuch�. Roberts parskn�� �miechem.
- B�d� jednak ostro�ny - powiedzia� manager Warda. - Z nieznanym przeciwnikiem nie wolno ryzykowa�, bo taki przyczai si� czasem, r�bnie znienacka i cze��!
- Ale� dobrze - u�miechn�� si� Danny. - B�d� ostro�ny. Od razu go usadz�, a potem b�d� si� z nim obchodzi� jak z jajkiem. Byle tylko zadowoli� nasz� kochan� publiczno��. Co by� powiedzia� na pi�tna�cie rund, Kelly? A potem - do ��eczka!
- Owszem - odpar� Kelly. - Tylko musisz dobrze si� zgrywa�.
- A teraz do rzeczy - rzek� Danny i przez chwil� liczy� co� w pami�ci. - Oczywi�cie dla nas sze��dziesi�t pi�� procent wp�ywu za bilety wst�pu, tak samo jak z Cartheyem. Tylko inaczej si� podzielimy. Mnie z tego wystarczy cztery pi�te.
Tu zwr�ci� si� do swego managera.
- Czy tak?
Ten skin�� g�ow�.
- Czy zrozumia�e�? - spyta� Kelly River�. Meksykanin potrz�sn�� g�ow�.
- S�uchaj, to jest tak... - pocz�� t�umaczy� Kelly - wasz doch�d wyniesie sze��dziesi�t pi�� procent wp�ywu za bilety. Jeste� ��todzi�b i nikt ci� nie zna. Podzielicie si� tak, �e dostaniesz dwadzie�cia procent, a Danny - osiemdziesi�t. B�dzie to sprawiedliwy podzia�, prawda, Roberts?
- Najzupe�niej sprawiedliwy - zgodzi� si� Roberts. - Widzisz, Rivera, twoje nazwisko nic jeszcze nie m�wi.
- Sze��dziesi�t pi�� procent - ile to mo�e by� w got�wce? - zapyta� Rivera.
- Och, mo�e pi��, a mo�e nawet osiem tysi�cy dolar�w - po�pieszy� z wyja�nieniem Danny. - W ka�dym razie co� ko�o tego. Tw�j udzia� wyniesie tysi�c do tysi�ca sze�ciuset dolar�w. B�dzie to niez�a zap�ata za lanie, jakie we�miesz od takiego boksera jak ja. C� ty na to?
Odpowied� Rivery wprawi�a ich w zdumienie.
- Zwyci�zca bierze wszystko - powiedzia� stanowczo. Zapanowa�a grobowa cisza.
- Jakby� znalaz�, Danny - odezwa� si� wreszcie manager Warda. Danny potrz�sn�� g�ow�.
- Ja boksem zajmuj� si� nie od wczoraj - powiedzia�. - Nie podejrzewam s�dziego ani nikogo z tu obecnych. Nie m�wi� te� o bukmacherach i kantach, kt�re czasem si� zdarzaj�. Powiem tylko tyle, �e to kiepski interes dla takiego zawodnika jak ja. Mog� walczy�, ale na pewniaka. Szkoda ka�dego s�owa. Co b�dzie, jak z�ami� r�k�? A mo�e jaki� dra� podsunie mi narkotyk? - Z wielk� powag� potrz�sn�� g�ow�. - Wygram czy przegram, musz� dosta� swoje osiemdziesi�t procent. C� ty na to, Meksykaninie?
Rivera zaprzeczy� ruchem g�owy.
Danny wybuchn��. Nagle sta� si� rozbrajaj�co szczery.
- Ach, ty brudasie! Mog� ci zaraz rozkwasi� g�b�. Roberts powoli podni�s� si� z krzes�a i stan�� mi�dzy obu bokserami.
- Zwyci�zca bierze wszystko - powt�rzy� pos�pnie Rivera.
- Dlaczego si� upierasz? - spyta� Danny.
- Bo mog� ci� pokona� - odpar� Rivera.
Danny zrobi� ruch, jakby chcia� zrzuci� marynark�. Ale jego manager wiedzia�, �e mistrz si� zgrywa. Danny nie zdj�� marynarki i da� si� przeb�aga�. Wszyscy byli za nim. Rivera sta� sam na boku.
- S�uchaj, szczeniaku - pocz�� nalega� Kelly. - Jeste� zerem. Wiemy, �e� ostatnio pokona� paru kiepskich tutejszych bokser�w. Danny to klasa. W nast�pnym spotkaniu staje do walki o tytu� mistrza. A ciebie nikt nie zna. Poza Los Angeles nikt o tobie nie s�ysza�.
- Us�ysz�. - Rivera wzruszy� ramionami. - Us�ysz� po tej walce. Danny nie m�g� ju� wytrzyma�.
- Czy naprawd� przysz�o ci do g�owy, �e mo�esz mnie pokona�? - zapyta�.
Rivera skin�� g�ow�.
- Ach, b�d��e rozs�dny, Rivera - t�umaczy� mu Kelly. - Pomy�l, jak� reklam� zrobi ci ta walka.
- Potrzebuj� tylko pieni�dzy - odpowiedzia� Rivera.
- Nie zarobisz ich na mnie nawet za tysi�c lat - zapewni� go Danny.
- To dlaczego si� nie zgadzasz? - zapyta� Rivera. - Je�eli pieni�dze same id� ci w r�ce, czemu ich nie chcesz bra�?
- Chc�, jak Boga kocham! - krzykn�� Ward nagle zdecydowany. - Zat�uk� ci� na �mier�, kochasiu. �art�w ci si� zachcia�o. Kelly! Pisz umow�. Zwyci�zca bierze wszystko. Og�o� to w prasie sportowej. Powiedz im; �e walka b�dzie na ca�ego. Dam temu smykowi po nosie.
Sekretarz Kelly'ego zacz�� ju� spisywa� umow�, gdy Danny mu przerwa�:
- Zaczekaj! - Tu zwr�ci� si� do Rivery: - A jak b�dzie z wag�?
- Waga przy ringu - odpar� Meksykanin.
- Ani mi si� �ni, m�j ma�y. Je�eli zwyci�zca bierze wszystko, to wa�enie odb�dzie si� o dziesi�tej rano.
- Ale zwyci�zca we�mie wszystko? - zapyta� Rivera. Danny skin�� g�ow�. Sprawa by�a za�atwiona. Wejdzie na ring w pe�ni swych si�.
- Dobrze, waga o dziesi�tej - rzek� Rivera. Pi�ro sekretarza zn�w zaskrzypia�o.
- Ale� to oznacza r�nic� pi�ciu funt�w - wagi - strofowa� Roberts River�. - Niepotrzebnie si� na to zgodzi�e�. Ju� �e� przegra�. Danny b�dzie silny jak byk. Jeste� sko�czonym g�upcem. Teraz na pewno ci� pokona. Nie masz �adnych szans. B�dziesz wygl�da� jak kropla rosy w piekle.
Jedyn� odpowiedzi� Rivery by�o zimne i nienawistne spojrzenie. Pogardza� nawet tym gringiem, kt�rego uwa�a� za najlepszego z nich wszystkich.
IV
Wej�cie Rivery na ring ledwie zauwa�ono. Powita�y go rzadkie i s�abe oklaski. Publiczno�� niczego si� po nim nie spodziewa�a. By� w jej oczach barankiem wydanym na rze� wielkiemu Danny. Poza tym publiczno�� dozna�a rozczarowania. Spodziewa�a si� pe�nej napi�cia walki mi�dzy Danny Wardem a Billy Cartheyem, a musia�a zadowoli� si� spotkaniem z tym ma�ym i mizernym nowicjuszem. Niezadowolenie ze zmiany zawodnika wyrazi�o si� w zak�adach. Stawiano teraz za Wardem dwa, a nawet trzy przeciw jednemu. Ten za�, na kt�rego publiczno�� postawi�a pieni�dze, ma te� jej serce.
M�ody Meksykanin usiad� w swym rogu i czeka�. Minuty wlok�y si� niezno�nie. Danny kaza� mu czeka� na siebie. By� to stary kawa�, ale zawsze dzia�a� na pocz�tkuj�cych bokser�w. Ogarnia� ich l�k coraz wi�kszy, kiedy siedzieli tak - twarz� w twarz z w�asnym strachem i oboj�tn�, ton�c� w k��bach dymu publiczno�ci�. Tym razem jednak sztuczka spali�a na panewce. Roberts mia� s�uszno��. Rivera nie traci� zimnej krwi. Delikatniej unerwiony i bardziej wra�liwy ni� ktokolwiek inny na sali, potrafi� zachowa� kamienny spok�j. Atmosfera przes�dzonej kl�ski, jaka unosi�a si� nad jego rogiem, zupe�nie mu si� nie udziela�a. Jego sekundantami byli nieznajomi gringowie, pata�achy, n�dzne odpadki bokserskiego sportu,
ludzie bez czci i w�asnej woli. Oni te� byli pewni, �e ich zawodnik skazany jest na kl�sk�.
- Pilnuj si� dobrze - ostrzega� go Spider Hagerty. Spider by� jego pierwszym sekundantem. - Trzymaj si� jak najd�u�ej, oto co Kelly kaza� ci powiedzie�. Inaczej gazety napisz�, �e zn�w by�o zwyczajne mordobicie i na ca�e Los Angeles obsmaruj� to spotkanie.
Wszystko to bynajmniej nie dodawa�o Riverze otuchy, ale nic sobie z tego nie robi�. Pogardza� zawodowcami. Boks by� znienawidzon� zabaw� nienawistnych gring�w. J�� si� tego zaj�cia i s�u�y� za pi�k� treningow� tylko dlatego, �e umiera� z g�odu. Pakt, �e by� stworzony do boksu, nic dla� nie znaczy�. Nienawidzi� tego sportu. Dopiero gdy przyszed� do Junty, zacz�� walczy� o pieni�dze. Przekona� si� w�wczas, �e to �atwy spos�b zarobkowania. Zreszt� nie on pierwszy na �wiecie zdobywa� powodzenie w zawodzie, kt�rym pogardza�.
Nie my�la� wiele. Wiedzia� tylko, �e musi wygra�. Nie by�o innego wyj�cia. Nikomu w tej zat�oczonej sali nawet si� nie �ni�o, jakie pot�ne si�y stoj� za River� i podtrzymuj� go na duchu. Danny Ward walczy� dla zysku i o �atwe �ycie, jakie m�g� mie� za pieni�dze. To, o co walczy� Rivera, p�on�o w jego m�zgu: gdy siedzia� samotnie w rogu ringu czekaj�c na swego chytrego przeciwnika, przed szeroko rozwartymi oczami ukazywa�y mu si� o�lepiaj�ce, straszliwe wizje tak .wyra�nie, jakby by�y rzeczywisto�ci�.
Widzia� bia�e mury fabryk w Rio Blanco, widzia� sze�� tysi�cy wyg�odzonych robotnik�w o szarych twarzach i ma�e, siedmio- i o�mioletnie dzieci ci�ko pracuj�ce na d�ugich zmianach za dziesi�� cent�w dziennie. Widzia� �miertelnie blade twarze �ywych trup�w - m�czyzn zatrudnionych w farbiarniach. Pami�ta�, �e jego ojciec hale farbiarni nazywa� "jaskiniami samob�jc�w". Rok pracy w takiej norze oznacza� �mier�. Ujrza� podw�rko ich domu. Matka kr�ci si� ko�o kuchni i haruje od rana do wieczora, a przecie� znajduje czas, aby otoczy� syna najtkliwsz� mi�o�ci�. Ukaza� mu si� ojciec, wielki, barczysty, w�saty m�czyzna, kt�ry wszystkich kocha�, lecz serce mia� tak wielkie, �e mie�ci�a si� w nim tak�e ogromna mi�o�� do �ony i ma�ego muchacho bawi�cego si� w k�cie patio. Nie nazywa� si� wtedy Felipe Rivera, lecz Fernandez - tak jak jego rodzice. Na imi� mu by�o Juan. P�niej sam zmieni� imi� i nazwisko, gdy si� dowiedzia�, �e nazwisko Fernandez znienawidzone by�o przez prefekt�w policji i �andarm�w.
Wielki i dobry Joa�uin Fernandez! Wiele miejsca zajmowa� w wizjach Rivery, kt�ry dawniej ma�o rozumia�, lecz gdy teraz patrzy� w przesz�o��, rozumia� wszystko. Widzia� ojca sk�adaj�cego czcionki w ma�ej drukarni, to zn�w za biurkiem zarzuconym papierami - w po�piechu gryzmol�cego bez ko�ca nier�wne linijki. Po raz wt�ry prze�ywa� niezwyk�e wieczory, kiedy robotnicy przekradali si� jak z�odzieje pod os�on� mroku i zbierali u ojca. Wiedli z nim d�ugie rozmowy, a ma�y muchacho le�a� w k�cie i cz�sto nie m�g� zasn��.
Jakby z daleka us�ysza� g�os Spidera Hagerty'ego.
- �eby� tylko nie zwali� si� na samym pocz�tku. Tak m�wi Kelly. Bierz lanie, bo ci za to p�ac�.
Min�o dziesi�� minut, a on wci�� siedzia� w swoim rogu. Danny nie dawa� znaku �ycia - widocznie przeci�ga� trick do ostatecznych granic.
Nowe wizje zap�on�y przed oczyma duszy Rivery. Strajk lub raczej lokaut, poniewa� robotnicy z Rio Blanco pomagali swym strajkuj�cym braciom z Puebla. G��d, wyprawy na wzg�rza po jagody, korzenie i trawy, kt�re jedli i kt�re skr�ca�y im z b�lu �o��dki. A potem potworny widok i pustka przed sklepem Towarzystwa, tysi�ce umieraj�cych z g�odu robotnik�w, genera� Rosalio Martinez i �o�nierze Porfirio Diaza, i ziej�ce �mierci� karabiny. Zdawa�o si�, �e nigdy nie zamilkn� i �e krzywda robotnik�w zawsze obmywa� si� b�dzie w ich w�asnej krwi. I wreszcie - ta noc! Platformy wysoko za�adowane zw�okami pomordowanych, wywo��ce do zatoki Vera Cruz pokarm dla rekin�w. Pe�za� w�r�d straszliwych stos�w szukaj�c ojca i matki. Odnalaz� ich zw�oki, odarte z odzie�y i zmasakrowane. Pami�ta� zw�aszcza matk�, a raczej tylko jej g�ow� - reszta cia�a przywalona by�a stosem trup�w. Zagrzechota�y karabiny �o�nierzy Porfirio Diaza. Zn�w przypad� do ziemi i pe�za� jak szczuty przez sfor� ps�w g�rski kojot.
Do uszu jego dobieg� pot�ny ryk, niczym �oskot wzburzonego morza, i ujrza� Danny Warda; wraz ze �wit� trener�w i sekundant�w szed� na ring �rodkowym przej�ciem. Sala dzikim wrzaskiem wita�a swego ulubie�ca i pewnego zwyci�zc�. Jego imi� by�o na ustach wszystkich. Ca�a sala trzyma�a z Wardem. Nawet sekundanci Rivery poweseleli, gdy Danny zr�cznie przemkn�� si� mi�dzy linami i wszed� na ring. Na jego twarzy pojawia�y si� raz po raz szerokie u�miechy, a kiedy Danny u�miecha� si�, czyni� to ka�dym rysem, a� po zmarszczki w k�cikach oczu i a� do g��bi �renic. Jeszcze nie by�o tak weso�ego boksera. Twarz Danny Warda by�a �yw� reklam� dobrego samopoczucia i szczerej �yczliwo�ci dla ludzi. Zna� tutaj wszystkich. �artowa�, �mia� si� i pozdrawia� z ringu przyjaci�. Ci, kt�rzy siedzieli dalej, nie mog�c opanowa� podziwu, krzyczeli na ca�e gard�o: "Danny! Danny!" Burzliwa owacja trwa�a dobre pi�� minut.
Na River� nikt nie zwraca� uwagi. Nie istnia� dla publiczno�ci. Obrz�k�a twarz Spidera nachyli�a si� do jego ucha.
- �eby� si� tylko nie spietra� - ostrzeg� Spider. - I pami�taj o instrukcjach Kelly'ego. Musisz wytrzyma� do ko�ca. Nie roz�� si�. Je�li si� roz�o�ysz, mamy polecenie sprawi� ci w szatni lanie. Zrozumiano? Bij si� i tyle!
Na sali rozleg�y si� oklaski. Danny szed� ku niemu przez ring. Nachyli� si�, uj�� prawic� Rivery w obie r�ce i potrz�sn�� ni� z wylewn� serdeczno�ci�. U�miechni�te oblicze Danny'ego znalaz�o si� tu� przy twarzy Rivery. Publiczno�� wy�a z zachwytu dla sportowej postawy swego ulubie�ca: wita� przeciwnika jak rodzonego brata. Wargi Danny'ego poruszy�y si�, a publiczno��, s�dz�c, �e serdecznie pozdrawia River�, zn�w rycza�a z podziwu. Jeden Rivera us�ysza� s�owa Warda.
- Ty ma�y szczurze meksyka�ski - zasycza�o spomi�dzy weso�o u�miechni�tych warg Danny'ego - ju� ja ci� obrobi�, �e tch�rz z ciebie wylezie!
Rivera nie poruszy� si�. Nie powsta� z miejsca. Tylko jego oczy p�on�y nienawi�ci�.
- Wsta�, szczeniaku! - zawo�a� kto� z ty�u.
T�um oburzony niesportow� postaw� Rivery gwizda� i krzycza�. On jednak ani drgn��. Huragan oklask�w towarzyszy� Danny'emu, kiedy wraca� na swoje miejsce.
Gdy Danny zrzuci� ubranie, rozleg�y si� okrzyki zachwytu. Zbudowany by� doskonale,, tryska� zdrowiem i si��, cia�o mia� gibkie, sk�r� bia�� i g�adk� jak u kobiety. By� uosobieniem wdzi�ku, pr�no�ci i si�y. Dowi�d� tego w dziesi�tkach walk. Fotografie Warda pojawia�y si� we wszystkich pismach sportowych.
Gdy Spider Hagerty �ci�gn�� Riverze sweter, og�lny j�k da� si� s�ysze� na sali. Smag�o�� sk�ry sprawia�a, �e Rivera wydawa� si� chudszy, ni� by� w rzeczywisto�ci. Mi�nie mia� silne, ale nie uwydatnia�y si� tak jak u jego przeciwnika. Publiczno�� nie zauwa�y�a, �e ma szerok� klatk� piersiow�, i nic nie wiedzia�a o jego wytrzyma�o�ci, b�yskawicznej reakcji mi�ni i niezwykle czu�ym systemie nerwowym, kt�ry oplata� jego cia�o, czyni�c ze� wspania�y mechanizm bojowy. Sala widzia�a tylko smag�ego osiemnastoletniego m�odzie�ca o ch�opi�cych kszta�tach. Danny - to zupe�nie co innego. By� m�czyzn� dwudziestoczteroletnim i wygl�da� na prawdziwego m�czyzn�. Kontrast jeszcze bardziej rzuci� si� w oczy, kiedy stan�li obok siebie na �rodku ringu i s�uchali ostatnich poucze� s�dziego. Rivera zauwa�y�, �e Roberts siedzi tu� za dziennikarzami. By� bardziej pijany i m�wi� jeszcze wolniej ni� zwykle.
- Uszy do g�ry, Rivera - cedzi� Roberts. - On nie mo�e ci� zabi�, pami�taj o tym. Rzuci si� z miejsca na ciebie, ale nie daj si� zastraszy�. Blokuj, trzymaj dystans, id� na zwarcie. Wielkiej krzywdy ci nie zrobi. Niech ci si� zdaje, �e on ci� m��ci na sali treningowej.
Nic nie �wiadczy�o o tym, �e Rivera us�ysza�.
- Ponury, diabli syn - mrukn�� Roberts do s�siada. - Zawsze by� taki.
Rivera nie patrzy� ju� przed siebie swym zwyk�ym, pe�nym nienawi�ci spojrzeniem. O�lepia�a go wizja niezliczonej ilo�ci karabin�w. Jak daleko m�g� si�gn�� wzrokiem, a� do miejsc na g�rze, po dolarze, twarze widz�w zmieni�y si� w karabiny. I widzia� d�ug� granic� meksyka�sk�, spalon� i wyja�owion� przez s�o�ce, a wzd�u� niej gromady obdartych ludzi czekaj�cych tylko na karabiny.
Rivera sta� w rogu i czeka�. Jego sekundanci wy�lizn�li si� poza Jiny i zabrali brezentowe krzese�ko. W przeciwleg�ym rogu kwadratowego ringu sta� Danny i patrzy� na niego. Uderzy� gong, mecz si� zacz��. Publiczno�� zawy�a z zachwytu. Nigdy nie widzia�a tak wspania�ego pocz�tku walki. Gazety mia�y s�uszno��. Walka by�a ostra. Danny pot�nym susem przeby� trzy czwarte odleg�o�ci dziel�cej go od przeciwnika. Wida� by�o wyra�nie, �e chce zmia�d�y� meksyka�skiego ch�opca. Naciera� nie jednym, nie dwoma i nie tuzinem cios�w. By� to wir uderze�, huragan siej�cy zniszczenie. Rivera znikn��. Przywali�a go lawina cios�w zadawanych ze wszystkich stron i z ka�dej pozycji przez do�wiadczonego mistrza boksu. Danny rzuca� go na sznury, s�dzia ich rozdziela� i Rivera zn�w lecia� na sznury.
Nie by�a to walka, lecz jatki. Ka�da publiczno��, z wyj�tkiem bywalc�w mecz�w bokserskich, mia�aby do�� emocji ju� po pierwszej minucie. Danny najwidoczniej pokazywa�, co umie, i robi� to doskonale. Publiczno�� tak by�a pewna wyniku walki, tak podniecona i tak trzyma�a stron� Danny'ego, �e nie zauwa�y�a, i� Meksykanin stoi jeszcze na nogach. Sala zupe�nie zapomnia�a o Riverze. Rzadko go zreszt� widziano, tak ch�opca pokrywa� morderczy atak Danny'ego. Min�a minuta, potem dwie. Gdy s�dzia rozdzieli� zawodnik�w, widzowie ujrzeli na chwil� Meksykanina. Mia� przeci�t� warg�, z nosa ciek�a mu krew. Kiedy si� odwr�ci� i chwiejnym krokiem poszed� do zwarcia, ujrzeli na jego plecach czerwone, krwawe pr�gi od uderze� o sznury. Ale publiczno�� nie zauwa�y�a, �e jego piersi nie podnosi� przyspieszony oddech i �e oczy p�on�y jak zwykle zimnym blaskiem. Zbyt wielu zawodnik�w, ubiegaj�cych si� o tytu� mistrza boksu, pr�bowa�o na nim druzgoc�cych atak�w i okrutnie m��ci�o go w obozach treningowych. Przywyk� wytrzymywa� te ataki za p� dolara od treningu, a potem za pi�tna�cie dolar�w tygodniowo - twarda to by�a szko�a, ale wiele si� w niej nauczy�.
Potem sta�o si� co� zupe�nie nies�ychanego. Burza kot�uj�ca si� na ringu nagle usta�a. Rivera sta� sam. Danny, straszliwy Danny le�a� na wznak. Cia�o przebiega�y mu drgawki, jakby szamota�a si� w nim powracaj�ca z trudem �wiadomo��. Nie zachwia� si� i nie osun�� z wolna na deski. Prawy sierp Rivery porazi� go nagle jak �mier�. S�dzia odepchn�� River� jedn� r�k�, stan�� nad powalonym gladiatorem i liczy� sekundy. Bywalcy zawod�w bokserskich zwykle witaj� celny nokaut ha�a�liwymi objawami zachwytu. Dzi� sala milcza�a. Nikt nie spodziewa� si� tego, co nast�pi�o. W pe�nej napi�cia ciszy sala s�ucha�a, jak s�dzia liczy sekundy. Nagle w tej ciszy da� si� s�ysze� tryumfalny g�os Robertsa:
- M�wi�em wam, �e walczy obu r�kami!
W pi�tej sekundzie Danny przewr�ci� si� na twarz, a gdy s�dzia odliczy� si�dm� sekund�, ukl�kn�� na jedno kolano, got�w podnie�� si� po odliczeniu dziewi�tej, a przed dziesi�t�. Gdyby na "dziesi��" kolano jego dotyka�o jeszcze pod�ogi, uznano by go za znokautowanego. W chwili gdy kolano oderwie si� od desek, uwa�a si�, �e zawodnik stoi na nogach. Rivera mia� wtedy prawo zn�w go powali�. Ale mu si� to nie uda�o. Postanowi� uderzy�, gdy kolano oderwie si� od pod�ogi. Obszed� przeciwnika, lecz s�dzia znalaz� si� mi�dzy nimi. Rivera wiedzia�, �e sekundy odliczane s� zbyt wolno. Wszyscy gringowie byli przeciw niemu, nawet s�dzia.
Na "dziewi��" s�dzia silnie odepchn�� River� w ty�. Nie by�o to "fair", ale wystarczy�o, aby Danny m�g� wsta�. Zn�w si� u�miecha�. Zgi�ty wp�, os�aniaj�c ramionami twarz i brzuch, sprytnie wpakowa� si� w zwarcie. Wed�ug wszelkich prawide� walki s�dzia powinien, by� je przerwa�, ale nie uczyni� tego i Danny przylgn�� do Rivery jak skorupiak wyrzucony na brzeg przez fal�. Z ka�d� chwil� odzyskiwa� si�y. Szybko zbli�a�a si� ostatnia minuta rundy. Je�li wytrzyma do ko�ca, b�dzie mia� ca�� minut� odpoczynku i przyjdzie do siebie. Wytrwa� u�miechaj�c si�, mimo �e jego po�o�enie by�o rozpaczliwe.
- Ten si� zawsze u�miecha! - krzykn�� kto� z sali, a publiczno�� za�mia�a si� z ulg�.
- Okropne ma uderzenie ten meksyka�ski brudas! - szepn�� Danny do trenera, z trudem �api�c powietrze, podczas gdy sekundanci gor�czkowo uwijali si� ko�o niego.
Podczas drugiej i trzeciej rundy nic ciekawego si� nie wydarzy�o. Danny, chytry i wytrawny kr�l ringu, walczy� na dystans, blokowa� i stawia� op�r jedynie po to, by przyj�� do siebie po og�uszaj�cym ciosie otrzymanym w pierwszej rundzie. W czwartej rundzie by� znowu sob�. Dozna� wstrz�su i oszo�omienia, ale dzi�ki dobrej kondycji odzyska� si�y. Zrezygnowa� ju� z taktyki zmierzaj�cej do zmia�d�enia przeciwnika. Meksykanin okaza� si� niebezpieczny. Danny odwo�a� si� teraz do swego kunsztu bokserskiego. Zna� doskonale wszystkie sztuczki, by� niezwykle zr�czny, mia� ogromne do�wiadczenie. Nie m�g� zada� decyduj�cego ciosu, zacz�� wi�c nader umiej�tnie stosowa� serie kr�tkich cios�w n�kaj�cych. Na ka�dy cios Rivery odpowiada� trzema, ale by�y to tylko uderzenia karc�ce, nie zab�jcze. W sumie jednak ciosy te by�y niebezpieczne. Nabra� szacunku do tego amatora, kt�ry walczy� tak samo dobrze lew�, jak praw� r�k� i obu pi�ciami zadawa� diablo celne kr�tkie ciosy.
Rivera lewymi prostymi rozbija� ataki Danny'ego, bynajmniej przy tym nie oszcz�dzaj�c jego warg i nosa. Danny jednak umia� si� dostosowa� do ka�dej sytuacji. Nie darmo mia� zosta� mistrzem. M�g� dowolnie zmienia� styl walki. Teraz pocz�� walczy� w p�dystansie. Z bliska sam by� szczeg�lnie gro�ny, a ponadto zabezpiecza� si� przed lewymi prostymi przeciwnika. Publiczno�� zn�w oszala�a, gdy Danny wspaniale prze�ama� obron� i zada� kr�tki cios z do�u, kt�rym wyrzuci� Meksykanina w powietrze i zwali� na deski. Rivera, kl�cz�c na jednym kolanie, korzysta� z liczonych sekund, by przyj�� do siebie, ale r�wnocze�nie zdawa� sobie spraw�, �e s�dzia �pieszy si�, jak mo�e.
W si�dmej rundzie Danny zn�w zastosowa� sw�j szata�ski kr�tki cios z do�u. Tym razem Rivera tylko si� zachwia�. Danny jednak wykorzysta� chwil� s�abo�ci przeciwnika i drugim uderzeniem przerzuci� go przez sznury. Rivera spad� na g�owy siedz�cych pod ringiem dziennikarzy, kt�rzy wepchn�li go z powrotem na r�g platformy. Przykl�kn�� na jedno kolano i odipoczywa�, podczas gdy s�dzia szybko liczy� sekundy. Na ringu, za sznurami, przez kt�re musia� przele��, czeka� Danny. S�dziemu ani si� �ni�o interweniowa� i odsun�� Danny'ego. Publiczno�� odchodzi�a od zmys��w z zachwytu. Kto� krzykn��:
- Zabij go, Danny, zabij!
Liczne g�osy podj�y ten okrzyk i mog�o si� zdawa�, �e to bojowy zew wilk�w.
Danny czyha�, ale Rivera ju� na "osiem" przemkn�� si� nagle pod linami i wszed� bezpiecznie w zwarcie. S�dzia stara� si� odci�gn�� River�, by Danny m�g� go uderzy�, s�owem - pomaga� swemu faworytowi tyle, ile tylko mo�e pom�c nieuczciwy s�dzia.
Rivera trzyma� si� jednak dobrze, a szum w g�owie szybko mu przechodzi�. Wszystko si� zgadza�o. Mia� do czynienia z nienawistnymi gringami, kt�rzy przecie� nigdy nie post�puj� uczciwie. Zn�w ujrza� o�lepiaj�ce wizje: d�ugie szlaki kolejowe wiod�ce przez pustyni�; meksyka�scy �andarmi i ameryka�scy policjanci; wi�zienia i areszty; �aziki przy cysternach z wod� na stacjach - panorama n�dzy i cierpienia, jak� ogl�da� w czasie w�dr�wki po strajku i ucieczce z Rio Blanco. Lecz widzia� te� id�c� przez jego kraj w blasku s�awy czerwon� rewolucj�. Widzia� przed sob� karabiny. Ka�da znienawidzona twarz - to karabin. Walczy o bro�. Sam jest or�em. Jest rewolucj�. Walczy za ca�y Meksyk.
Zachowanie Rivery zaczyna�o ju� gniewa� publiczno��. Czemu nie chce wzi�� lania, kt�re mu si� nale�y? Oczywi�cie, dostanie w sk�r�, ale dlaczego tak si� opiera! Niewiele widz�w by�o zainteresowanych jego zwyci�stwem. Stawiali na fuksa i stanowili pewien �ci�le okre�lony procent t�umu graj�cego w totalizatora. Wierz�c w zwyci�stwo Danny'ego, postawili jednak na Meksykanina w stosunku cztery do dziesi�ciu lub jeden do trzech. Sporo by�o zak�ad�w o to, ile rund Rivera wytrzyma. Wielkie pieni�dze stawiali przy ringu widzowie, kt�rzy twierdzili, �e Meksykanin nie wytrzyma siedmiu, a nawet sze�ciu rund. Zwyci�zcy tych zak�ad�w, zadowoleni, �e ryzykowna gra szcz�liwie si� sko�czy�a, teraz wraz z reszt� publiczno�ci oklaskiwali swego prawdziwego faworyta.
Rivera nie dawa� si� pokona�. W �smej rundzie Danny na pr�no pr�bowa� powt�rzy� sw�j cios z do�u. W dziewi�tej Rivera zn�w wprawi� sal� w os�upienie. W czasie zwarcia zwinnym, szybkim ruchem oderwa� si� od przeciwnika i w w�skim odst�pie, jaki powsta� mi�dzy nimi, praw� r�k� zada� cios z do�u. Danny run�� i na dziesi�� sekund mia� spok�j. T�um ogarn�o przera�enie. Danny zosta� pobity w�asn� broni�. Jego s�ynny cios praw� z do�u obr�ci� si� przeciw niemu. Rivera nie pr�bowa� go dopa��, gdy podni�s� si� w dziewi�tej sekundzie. S�dzia jawnie os�ania� Danny'ego, chocia� w odwrotnej sytuacji, kiedy Rivera chcia� podnie�� si� z desek, sta� bezczynnie.
W dziesi�tej rundzie Rivera dwukrotnie zastosowa� ten sam cios, wyprowadzony z wysoko�ci pasa do podbr�dka przeciwnika. Danny'ego ogarn�a rozpacz. Cho� u�miech nie schodzi� mu z twarzy, powr�ci� do swych morderczych atak�w. Huragan cios�w nic mu jednak nie pom�g�, a Riverze nie przeszkodzi� rzuci� go na deski trzy razy pod rz�d. Danny nie odzyskiwa� ju� si� tak szybko jak na pocz�tku spotkania. W jedenastej rundzie jego po�o�enie sta�o si� bardzo powa�ne. Ale od tej chwili, a� do czternastej rundy, da� pokaz najzr�czniejszej walki w ca�ej swej bokserskiej karierze. Trzyma� dystans, blokowa�, oszcz�dza� si� i usi�owa� zebra� si�y. Walczy� przy tym tak nieuczciwie, jak to potrafi tylko wytrawny bokser. Ucieka� si� do najrozmaitszych sztuczek i podst�p�w - w zwarciach niby niechc�cy uderza� g�ow�, przytrzymywa� pi�� Rivery przyciskaj�c j� ramieniem do siebie, to zn�w zatyka� mu r�kawic� usta, aby utrudni� oddech. Cz�sto w zwarciach przez rozbite, lecz wci�� u�miechni�te wargi ochryp�ym g�osem szepta� Riverze do ucha wstr�tne, obel�ywe s�owa. Wszyscy, zar�wno s�dzia, jak i ca�a sala, trzymali z Danny'm, pomagali mu i domy�lali si�, do czego zmierza. Po tylu niespodziankach ze strony nieznanego boksera Danny ca�� nadziej� pok�ada� teraz w jednym, decyduj�cym ciosie. Wystawia� si� na razy, udawa�, markowa�, przeci�ga� walk�, czekaj�c, a� przeciwnik ods�oni si� i b�dzie mo�na uderzy� z ca�ej si�y. Wtedy odwr�ci si� karta. W podobnej sytuacji pewien s�ynny bokser wygra� walk� dwoma ciosami: praw� w splot s�oneczny i lew� w szcz�k�. M�g� jeszcze zrobi� to samo. S�yn�� przecie� z tego, �e p�ki si� trzyma� na nogach, uderzenie mia� mocne i zachowywa� si�� w r�kach.
Sekundanci Rivery nie bardzo troszczyli si� o niego w czasie przerw mi�dzy rundami. Niby machali r�cznikami, ale nie dawa�o to powietrza jego zdyszanym p�ucom. Spider Hagerty udziela� mu poucze�, Rivera wiedzia� jednak, �e s� to z�e rady. Wszyscy byli przeciw niemu. Otacza�a go zdrada. W czternastej rundzie zn�w powali� Danny'ego i sta� odpoczywaj�c, z r�kami opuszczonymi, podczas gdy s�dzia liczy� sekundy. Z drugiej strony ringu dobieg�y go podejrzane szepty. Zobaczy�, �e Michael Kelly podszed� do Robertsa, nachyli� si� i co� szepcze mu do ucha. Mia� koci s�uch i zdo�a� pochwyci� urywki rozmowy. Chcia� us�ysze� nieco wi�cej, gdy wi�c Danny si� podni�s�, manewrowa� tak, aby wej�� w zwarcie przy sznurach.
- Musi... - m�wi� Michael, a Roberts mu przytakiwa�. - Danny musi wygra�... inaczej strac� maj�tek... wpakowa�em w to kup� w�asnej forsy. Je�li Rivera wytrzyma pi�tnast� rund�, le�� na amen... Ten ch�opak ciebie pos�ucha. Zr�b co�.
Od tej chwili widzenia nie odwraca�y ju� uwagi Rivery. Pr�bowali go wystrychn�� na dudka. Jeszcze raz powali� Danny'ego i sta� odpoczywaj�c, z opuszczonymi r�kami. Roberts wsta�. '
- Ma do�� - rzek�. - Id� do swego rogu.
Powiedzia� to g�osem rozkazuj�cym, podobnie jak m�wi� do Rivery w czasie trening�w. Ale Meksykanin spojrza� na� z nienawi�ci� i czeka�, a� Danny si� podniesie. Podczas minuty przerwy, gdy wr�ci� do rogu, podszed� do� manager Kelly i zacz�� m�wi�.
- Dosy� tego, do ci�kiej cholery - szepta� chrapliwym g�osem. - K�ad� si�, Rivera. Pos�uchaj mnie, a zrobisz karier�. Nast�pnym razem dam ci po�o�y� Danny'ego. Ale dzi� musisz ust�pi�.
Po oczach Rivery wida� by�o, �e s�ysza�. Nie da� jednak po sobie pozna�, czy si� zgadza, czy nie.
- Czemu nic nie m�wisz? - zapyta� Kelly ze z�o�ci�.
- Przegrasz, tak czy siak - doda� Spider Hagerty. - Ju� si� s�dzia o to postara. S�uchaj Kelly'ego i k�ad� si�.
- Poddaj si�, kochasiu - b�aga� Kelly. - Pomog� ci zdoby� tytu� mistrza. Rivera nie odpowiedzia�.
- Pomog�, jak Boga kocham - powt�rzy� Kelly.
Gdy uderzy� gong, Rivera wyczu�, �e co� si� �wi�ci. Ale nie na sali. Cokolwiek to by�o, czyha�o na niego tu, na ringu, ca�kiem blisko. Danny jakby odzyska� poprzedni� pewno�� siebie. �mia�o�� jego atak�w przerazi�a River�. Co� tutaj knuli przeciw niemu. Danny natar�, ale Rivera unika� spotkania. Odskoczy� w bok na bezpieczn� odleg�o��. Przeciwnik d��y� niew�tpliwie do zwarcia. Widocznie by�o mu to potrzebne do jakiej� sztuczki. Rivera cofa� si� i wymyka� Danny'emu, ale wiedzia�, �e pr�dzej czy p�niej nie uniknie zwarcia i podst�pu. Powzi�� rozpaczliw� decyzj�: spr�buje szcz�cia. Gdy Danny zn�w natar� na niego, Rivera uda�, �e chce si� z nim zewrze�. W ostatniej chwili, kiedy cia�a ich ju� mia�y si� zetkn��, zgrabnie odskoczy� w ty�. W tej sekundzie z rogu Danny'ego da�y si� s�ysze� okrzyki: "fau�!" Za wcze�nie - Rivera ich nabra�. S�dzia nie wiedzia�, co robi�. Ju� mia� na ustach orzeczenie, ale nim zd��y� si� odezwa�, jaki� ch�opak przenikliwym g�osem krzykn�� z galerii:
- Tylko