9139
Szczegóły |
Tytuł |
9139 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9139 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9139 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9139 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ken Follett
TR�JKA
(Przek�ad: Anna �owicka, Ziemowit Andrzejewski)
Warszawa 1991
Tytu� orygina�u TRIPLE
Trzeba zdawa� sobie spraw�, �e jedyn� trudno�ci� w wyprodukowaniu bomby atomowej jest przygotowanie zapas�w materia�u rozszczepialnego o odpowiedniej czysto�ci. Sam projekt konstrukcji bomby jest rzecz� stosunkowo prost�...
Encyclopedia Americana
PROLOG
Los zrz�dzi�, �e tylko raz spotkali si� wszyscy w jednym miejscu. Byli m�odzi i up�yn�o wiele lat, zanim wydarzy�a si� ca�a ta historia. Wtedy jeszcze nie mogli wiedzie�, jaki �lad to spotkanie odci�nie na ich �yciorysach.
Dok�adnie w pierwsz� niedziel� listopada 1947 roku ka�dy z nich mia� okazj� pozna� wszystkich pozosta�ych. Przez kilka minut przebywali w tym samym pokoju. Jedni niebawem zapomnieli twarzy i nazwisk os�b, z kt�rymi w�wczas rozmawiali, innym ten dzie� w og�le nie pozosta� w pami�ci. Kiedy zatem w dwadzie�cia jeden lat p�niej okaza� si� tak wa�ny, udawali, �e pami�taj�. Wpatrywali si� w wyblak�e fotografie, mrucz�c: ach tak, oczywi�cie.
Do spotkania dosz�o wskutek zbiegu okoliczno�ci, w czym nie ma nic osobliwego. Byli na og� m�odzi i zdolni, tote� w�adza, podejmowanie decyzji i naprawianie �wiata stanowi�y ich przeznaczenie; ka�dy mia� je realizowa� w odmienny spos�b, bo ka�dy pochodzi� z innego kraju. Nic te� dziwnego, �e ludzie tego pokroju w m�odym wieku otarli si� o siebie na Uniwersytecie Oksfordzkim. Fakt, �e po latach, kiedy wydarzy�o si� to wszystko, w spraw� zosta�y uwik�ane osoby w�a�ciwie sobie obce, a jedynym tego powodem by�o to, �e niegdy� zetkn�y si� w Oksfordzie.
W ka�dym razie spotkanie nie by�o wa�nym wydarzeniem historycznym. Zwyczajne party z winem, w domu, gdzie wydawano wiele podobnych przyj�� (nie tylko z winem; mogliby co� o tym powiedzie� starsi studenci). Okoliczno�� niewarta wzmianki. No, mo�e niezupe�nie.
***
Al Cortone zastuka� w drzwi i czeka�, spodziewaj�c si� w�a�ciwie ujrze� w nich nieboszczyka.
W ci�gu trzech ostatnich lat upewnia� si� coraz bardziej w przekonaniu, �e jego przyjaciel nie �yje. Najpierw dowiedzia� si�, �e Nat Dickstein dosta� si� do niewoli. W miar� jak cich�y odg�osy wojny, coraz wi�cej s�ysza�o si� opowie�ci o losie �yd�w w niemieckich obozach koncentracyjnych. Kiedy za� wojna si� sko�czy�a, ponura prawda o tych straszliwych zbrodniach oficjalnie wysz�a na jaw.
Duch za drzwiami zaszura� krzes�em po pod�odze i przeszed� przez pok�j.
Cortonego oblecia� strach. Co b�dzie, je�li Dickstein oka�e si� kalek�? Albo ma oszpecon� twarz? Albo zwariowa�? Cortone nigdy nie wiedzia�, jak si� odnosi� do kalek i czubk�w. W 1943 roku on i Dickstein w ci�gu kilku dni stali si� sobie ogromnie bliscy, ale jak Dickstein wygl�da teraz?
Drzwi si� otworzy�y.
- Cze��, Nat - powiedzia� Cortone.
Dickstein wytrzeszczy� oczy, lecz zaraz na jego twarzy pojawi� si� szeroki u�miech.
- Plery, nery, cynadery - przywita� kumpla jednym ze swoich zabawnych knajackich powiedzonek.
Cortone z ulg� odwzajemni� u�miech. Podali sobie r�ce, poklepali si� po ramionach, wymienili kilka soczystych uwag w surowym �o�nierskim j�zyku i weszli do �rodka.
Mieszkanie Dicksteina znajdowa�o si� w starym domu, po�o�onym w zniszczonej przez bombardowanie cz�ci miasta, i sk�ada�o si� z jedynego niewiarygodnie wysokiego pokoju. Sta�o tam proste ��ko, schludnie, po wojskowemu zas�ane, ci�ka stara szafa z ciemnego drewna, serwantka z tego samego kompletu oraz st� za�o�ony ksi��kami w pobli�u niewielkiego okna. Pok�j nie wygl�da� przytulnie. Gdyby Cortone mia� tu zamieszka�, zabra�by ze sob� troch� drobiazg�w, dzi�ki kt�rym m�g�by si� poczu� jak u siebie: fotografie cz�onk�w rodziny, pami�tki z Niagary i Miami Beach, a tak�e trofea sportowe z czas�w licealnych.
- Bardzo chcia�bym wiedzie�, jak ci si� uda�o mnie odnale�� - powiedzia� Dickstein.
- Nie by�o to �atwe. - Cortone zdj�� wojskow� kurtk� i po�o�y� j� na w�skim ��ku. - Zaj�o mi to wczoraj prawie ca�y dzie�. - Spojrza� na klubowy fotel. Por�cze by�y pokrzywione, spo�r�d wyblak�ych chryzantem obicia wystawa�a spr�yna, a pod brakuj�c� nog� pod�o�ono tom Teajteta Platona. - Czy ludzie mog� na czym� takim siada�?
- Nie wy�si stopniem od sier�anta. Ale...
- Ale tamci nie s� lud�mi.
Obaj wybuchn�li �miechem. Stary dowcip. Dickstein odsun�� krzes�o i usiad� na nim okrakiem. Przez chwil� uwa�nie wpatrywa� si� w przyjaciela.
- Uty�e�!
Cortone poklepa� si� po brzuchu.
- We Frankfurcie �yje nam si� ca�kiem nie�le. Du�o straci�e�, �e� przeszed� do cywila. - Nachyli� si� do przodu i �ciszy� g�os, jakby chodzi�o o jak�� tajemnic�. - Zbi�em maj�tek. Bi�uteria, porcelana, antyki, wszystko za papierosy i myd�o. Niemcy g�oduj�. A co najlepsze, za rogalika dziewczyny zrobi� ci wszystko.
Wyprostowa� si� w oczekiwaniu na kolejny wybuch �miechu, ale twarz Dicksteina pozosta�a nieruchoma. Zbity z tropu Cortone zmieni� temat.
- Za to o tobie nie da si� powiedzie�, �e jeste� za gruby.
Pocz�tkowo widok Dicksteina ca�ego, zdrowego i u�miechni�tego sprawi� mu tak� wielk� ulg�, �e nie przyjrza� si� tamtemu bli�ej. Teraz jednak u�wiadomi� sobie, �e przyjaciel jest bardziej ni� chudy: jest wycie�czony. Nat Dickstein przedtem tak�e nie m�g� imponowa� wzrostem ani budow� cia�a, ale nigdy nie wygl�da� jak szkielet. Wra�enie to pog��bia�a trupio blada cera i wielkie br�zowe oczy za okularami w plastikowej oprawie. No i kawa�ek �ydki, widocznej mi�dzy skarpetk� a nogawk�, bia�ej i cienkiej jak zapa�ka. Cztery lata temu Dickstein by� �niady, spr�ysty i mocny niczym sk�rzane podeszwy but�w, w kt�re wyposa�y�a go armia brytyjska. Gdyby Cortone mia� go scharakteryzowa� po swojemu, powiedzia�by: "To najtwardszy, najmniejszy i najbardziej zawzi�ty ze skurwysyn�w, kt�rzy ratowali moje zasrane �ycie".
- Za gruby? Nie - powiedzia� Dickstein. - Ten kraj wci�� �yje na �elaznych racjach. Ale jako� sobie radzimy.
- Jada�e� gorzej...
- Jada�em - u�miechn�� si� Dickstein.
- Dosta�e� si� do niewoli.
- W La Molina.
- Jak ci�, do diab�a, dopadli?
- Bez trudu - wzruszy� ramionami Dickstein. - Pocisk z�ama� mi nog�. Straci�em przytomno��. Ockn��em si� w niemieckim wagonie.
Cortone spojrza� na nogi Dicksteina.
- Dobrze z�o�ona?
- Mia�em szcz�cie, w poci�gu dla je�c�w by� medyk. Nastawi� ko�ci.
Cortone pokiwa� g�ow�.
- A potem w obozie?... - Pomy�la�, �e mo�e nie powinien pyta�, ale chcia� wiedzie�.
Dickstein umkn�� spojrzeniem w bok.
- W porz�dku, dop�ki nie odkryli, �e jestem �ydem. Mo�e herbaty? Niestety, nie sta� mnie na whisky.
- Nie, dzi�ki. - Cortone najch�tniej w og�le by si� wi�cej nie odzywa�. - A co do whisky, rano ju� jej nie pijam. �ycie wcale nie jest takie kr�tkie, jak si� zdaje.
Dickstein zn�w podni�s� wzrok na Cortonego.
- Postanowili sprawdzi�, ile razy mo�na z�ama� nog� w tym samym miejscu i na powr�t j� z�o�y�.
- O Jezu. - G�os Cortonego przeszed� w szept.
- To jeszcze by�o najlepsze ze wszystkiego - stwierdzi� Dickstein beznami�tnie. Zn�w spojrza� gdzie� przed siebie.
- Skurwysyny - powiedzia� Cortone. Nic innego nie przychodzi�o mu do g�owy. Twarz Dicksteina nabra�a jakiego� obcego wyrazu; czego� podobnego Cortone nigdy przedtem nie widzia�. Po chwili uprzytomni� sobie, �e maluje si� na niej l�k. Dziwna sprawa, przecie� najgorsze ju� si� sko�czy�o. - No dobra, do licha, w ko�cu wygrali�my, no nie? - klepn�� Dicksteina po plecach.
Dickstein u�miechn�� si�.
- Wygrali�my. Ale powiedz, co robisz w Anglii? I jak mnie odnalaz�e�?
- W drodze do Buffalo za�atwi�em sobie pok�j w Londynie. By�em w Ministerstwie Obrony... - Cortone zawaha� si�. Poszed� specjalnie do ministerstwa, �eby zasi�gn�� informacji o okoliczno�ciach �mierci Dicksteina. - Dali mi adres na Stepney. A tam zasta�em tylko jeden dom na ca�ej ulicy, i w tym domu spod calowej warstwy kurzu odgrzeba�em tego starca.
- Tommy'ego Castera.
- Zgadza si�. Kiedy wypi�em dziewi�tna�cie fili�anek cienkiej herbaty i wys�ucha�em historii jego �ycia, skierowa� mnie do innego domu, gdzie odszuka�em twoj� matk�, wypi�em jeszcze wi�cej cienkiej herbaty i wys�ucha�em jej biografii. Gdy wreszcie dosta�em tw�j adres, by�o za p�no, �eby zd��y� na ostatni poci�g do Oksfordu. Poczeka�em do rana i oto jestem. Mam tylko par� godzin, m�j statek odp�ywa jutro.
- Zdemobilizowali ci�?
- Trzy tygodnie, dwa dni i dziewi��dziesi�t cztery minuty temu.
- Co zamierzasz robi� po powrocie?
- Prowadzi� rodzinny interes. Ostatnie lata przekona�y mnie, �e niez�y ze mnie biznesmen.
- A czym si� zajmuje twoja rodzina? Nigdy mi o tym nie m�wi�e�.
- To firma przewozowa - powiedzia� Cortone kr�tko. - A ty? Co z tym Oksfordem? Na mi�o�� bosk�, studiujesz co�?
- Literatur� hebrajsk�.
- �artujesz!
- Pisa�em po hebrajsku, zanim poszed�em do szko�y. Nigdy ci nie m�wi�em? M�j dziadek by� prawdziwym uczonym. Mieszka� w jednym �mierdz�cym pokoju nad sklepem z plackami przy Mile End Road. Odk�d pami�tam, chodzi�em tam w ka�d� sobot� i niedziel�. Nigdy si� nie uskar�a�em - lubi�em to. C� innego m�g�bym studiowa�?
Cortone wzruszy� ramionami.
- Czy ja wiem, mo�e fizyk� j�drow� albo zarz�dzanie. Po co w og�le studiowa�?
- �eby by� szcz�liwym, m�drym i bogatym.
Cortone pokr�ci� g�ow�.
- Ty, jak zawsze, tajemniczy. Du�o tu dziewczyn?
- Bardzo ma�o. Poza tym jestem zbyt zaj�ty.
Cortone wyczu�, �e Dickstein si� rumieni.
- ��esz, dupku. Chcesz, to ci powiem: zakocha�e� si�. Kim ona jest?
- No dobrze, masz racj�... - Dickstein speszy� si�. - Ale ona jest nieosi�galna. �ona profesora. Egzotyczna, inteligentna, najpi�kniejsza kobieta, jak� w �yciu widzia�em.
Cortone mia� niepewn� min�.
- To nie wygl�da obiecuj�co, Nat.
- Wiem, ale jednak... - Dickstein wsta� z krzes�a. - Sam si� przekonasz, co mam na my�li.
- Zobacz� j�?
- Profesor Ashford wydaje party. Jestem zaproszony. Wybiera�em si� w�a�nie, kiedy wpad�e� - Dickstein w�o�y� marynark�.
- Party w Oksfordzie - ucieszy� si� Cortone. - B�d� si� mia� czym chwali� w Buffalo!
***
By� ch�odny, jasny poranek. Blade s�o�ce �lizga�o si� po kremowych elewacjach starych budynk�w. Szli w milczeniu, z r�kami w kieszeniach, skuleni, gdy� listopadowy wiatr hula� po ulicach. - Architektura, kurwa, jak z bajki - mrucza� pod nosem Cortone.
Przechodni�w prawie nie by�o, ale gdy uszli mniej wi�cej mil�, Dickstein wskaza� Cortonemu wysokiego m�czyzn� w szaliku o barwach jednego z college'�w wok� szyi, id�cego drug� stron� ulicy.
- To Rosjanin - powiedzia� i zawo�a�: - Hej, Rostow!
Rosjanin odwr�ci� si�, pomacha� r�k� na powitanie i przeszed� na ich stron� ulicy. Mia� w�osy ostrzy�one jak rekrut, a jego ubranie - tanie, konfekcyjne - wisia�o na nim, zbyt obszerne i niedopasowane. Cortone got�w by� pomy�le�, �e w tym kraju wszyscy s� tak chudzi.
- Rostow Balliol, w tym samym college'u co ja - poinformowa� Dickstein. - Dawidzie Rostow, poznaj Alana Cortone. Al i ja byli�my razem jaki� czas we W�oszech. Idziesz do Ashford�w?
Rosjanin uroczy�cie skin�� g�ow�.
- Za kielicha jestem got�w na wszystko.
- Czy pan te� zajmuje si� literatur� hebrajsk�? - zapyta� Cortone.
- Nie - odpar� Rostow. - Jestem tu po to, by studiowa� bur�uazyjn� ekonomi�.
Dickstein za�mia� si� g�o�no. Cortone nie widzia� w tym nic zabawnego.
- Rostow jest ze Smole�ska - wyja�ni� Dickstein. - Nale�y do KPZR - Komunistycznej Partii Zwi�zku Radzieckiego.
Cortone nadal nie dostrzega� w tym nic do �miechu.
- S�dzi�em - powiedzia� - �e w Rosji nikomu nie wolno wyje�d�a� za granic�.
Rostow wda� si� w d�ugie i pokr�tne wyja�nienia, z kt�rych mia�o wynika�, �e jego ojciec by� dyplomat� i w chwili wybuchu wojny przebywa� w Japonii. Tym gorliwym wywodom towarzyszy� od czasu do czasu chytry u�mieszek. Chocia� Rosjanin nie m�wi� biegle po angielsku, potrafi� zdoby� si� wobec Cortonego na ton protekcjonalnej wy�szo�ci. Cortone przesta� go s�ucha� i wr�ci� my�l� do Dicksteina, Jak to mo�liwe - rozwa�a� - kochasz kogo� jak brata, razem z nim przelewasz na wojnie krew, a on potem znika, by studiowa� literatur� hebrajsk�, ty za� w rezultacie dochodzisz do wniosku, �e tak naprawd� zupe�nie go nie zna�e�.
- Czy zdecydowa�e� si� ju� na wyjazd do Palestyny? - zapyta� na koniec Rostow Dicksteina.
- Do Palestyny? Po co? - zdziwi� si� Cortone. Dicksteina pytanie Rostowa wyra�nie speszy�o.
- Nie, nie zdecydowa�em si�.
- A powiniene� - orzek� Rostow. - Pa�stwo �ydowskie mo�e pom�c w demonta�u resztek imperium brytyjskiego na Bliskim Wschodzie.
- Czy taka jest linia partii? - zapyta� Dickstein z bladym u�mieszkiem.
- Owszem - odpar� powa�nie Rostow. - Jeste� socjalist�...
- W pewnym sensie.
- ... a pa�stwo �ydowskie powinno by� socjalistyczne. To istotna sprawa.
Cortone s�ucha� tego z niedowierzaniem.
- Arabowie morduj� tam �yd�w. Na mi�o�� bosk�, Nat, dopiero co wyrwa�e� si� z �ap Niemcom.
- Nie podj��em jeszcze decyzji - powt�rzy� Dickstein z lekk� irytacj�. - Nie wiem, co zrobi�. - Wydawa�o si�, �e nie ma ochoty d�u�ej o tym m�wi�.
Przyspieszyli kroku. Cortonemu zmarz�a twarz, ale poci� si� w zimowym mundurze. Dickstein i Rostow dyskutowali o pewnym haniebnym wydarzeniu. Niejaki Mosley - Cortone pierwszy raz s�ysza� to nazwisko - przyjecha� do Oksfordu, by wyg�osi� przem�wienie na cze�� ofiar wojny. Jak si� p�niej okaza�o, by� faszyst�. Wed�ug Rostowa, incydent ten dowodzi�, o ile demokracja bur�uazyjna bli�sza jest faszyzmowi ni� komunizmowi. Dickstein nie by� tak zasadniczy; jego zdaniem, studentom, kt�rzy zorganizowali to spotkanie, zale�a�o po prostu na wywo�aniu mocnego wra�enia.
Cortone s�ucha� i obserwowa� obu m�czyzn. Doprawdy, osobliwa z nich by�a para. Rostow: tyczkowaty, w szaliku przypominaj�cym pasiasty banda�, stawiaj�cy wielkie kroki w kusych spodniach o nogawkach powiewaj�cych jak chor�giewki. Obok Dickstein: drobny, o wielkich oczach, w okr�g�ych okularach i ubraniu z demobilu, chudy jak szkielet i ruchliwy. Cortone nie by� intelektualist�, ale mia� ucho wyczulone na wciskanie kitu. Obaj nie m�wili szczerze tego, co my�l�. Rostow u�ywa� sformu�owa� zaczerpni�tych wprost z oficjalnych dogmat�w, Dickstein za� usi�owa� niefrasobliwym tonem zamaskowa� r�nic� zda�. Kiedy bowiem �mia� si� z Mosleya, przypomina�o to �miech dziecka po nocnym koszmarze. W ka�dym razie ci dwaj prowadzili dyskusj� zr�cznie, ale bez wi�kszego zaanga�owania; przypomina�o to pojedynek szermierczy na st�pione szpady.
Dickstein spostrzeg� wreszcie, �e Cortone si� nie odzywa, zacz�� wi�c opowiada� o gospodarzu przyj�cia.
- Stephen Ashford jest mo�e troch� ekscentryczny - powiedzia� - ale to naprawd� nietuzinkowy cz�owiek. Wi�kszo�� �ycia sp�dzi� na Bliskim Wschodzie. Mia� niewielki kapita�, kt�ry przepu�ci� co do grosza. Odwa�y� si� nawet na tak szalony pomys�, by wyruszy� w podr� na wielb��dzie przez ca�� Pustyni� Arabsk�.
- To akurat najmniejsze szale�stwo - zauwa�y� Cortone.
- �ona Ashforda jest Libank� - wtr�ci� Rostow.
Cortone spojrza� na Dicksteina.
- Ona jest....
- Jest m�odsza od niego - doko�czy� po�piesznie Dickstein. - Ashford przywi�z� j� do Anglii tu� przed wojn� i zosta� tu profesorem na wydziale semitystyki. Je�li poda ci marsal� zamiast sherry, b�dzie to znak, �e pora si� �egna�.
- A go�cie o tym wiedz�? - zapyta� Cortone.
- Jeste�my na miejscu - oznajmi� Dickstein.
Cortone by� prawie pewien, �e dom oka�e si� maureta�sk� will�. Ujrza� jednak imitacj� stylu el�bieta�skiego: bia�e �ciany i zielone belkowanie. Ogr�d od frontu przypomina� d�ungl�. Trzej m�odzi ludzie brukowan� dr�k� doszli do domu. Zastali drzwi uchylone; prowadzi�y one do prostok�tnego hallu. Z g��bi domu dobiega� �miech: przyj�cie ju� si� zaczyna�o. Salon znajdowa� si� za dwuskrzyd�owymi drzwiami, kt�re si� rozwar�y, a w nich ukaza�a si� najpi�kniejsza kobieta na �wiecie.
Cortone os�upia�. Po�era� j� dos�ownie wzrokiem, kiedy zbli�a�a si�, by ich powita�. Us�ysza� g�os Dicksteina: - A to m�j przyjaciel, Alan Cortone - i poczu� dotyk jej smuk�ej, �niadej r�ki, ciep�ej, suchej i drobnej. Nie mia�by nic przeciw temu, �eby trwa�o to wiecznie.
Ale kobieta odwr�ci�a si� i wprowadzi�a ich do salonu. Dickstein szturchn�� Cortonego w rami� i wyszczerzy� z�by w u�miechu. Dobrze wiedzia�, co dzia�o si� w duszy przyjaciela.
Cortone opanowa� si� na tyle, by wymamrota�: - O rany!
Na ma�ym stole, w szeregu, z wojskow� precyzj� ustawiono niewielkie kieliszki z sherry. Kobieta poda�a jeden Cortonemu.
- Przy okazji, jestem Eila Ashford - przedstawi�a si� z u�miechem.
Cortone przypatrywa� jej si� z uwag�, kiedy rozdawa�a drinki. Jej uroda obywa�a si� bez upi�ksze�: �adnego makija�u, proste, czarne w�osy, bia�a suknia i sanda�y. W pewnym sensie ta kobieta by�a jakby naga; Cortone poczu� si� skr�powany, poniewa� budzi�o si� w nim zwierz�, kiedy na ni� patrzy�.
Sporo go kosztowa�o, �eby oderwa� od niej oczy i rozejrze� si� wok�. Salon urz�dzony by� elegancko, ale bez dba�o�ci o szczeg�y, co jest charakterystyczne dla ludzi, kt�rzy - wedle w�asnego mniemania - �yj� na pewnym poziomie. Na obrze�ach kosztownego perskiego dywanu wida� by�o pod�og� pokryt� szarym linoleum; kto� naprawia� radio i porozrzuca� cz�ci na stoliku; na tapetach odcina�y si� prostok�ty po zdj�tych obrazach; kilka kieliszk�w z sherry nie pasowa�o do kompletu. Co za� do go�ci - by�o ich tutaj oko�o tuzina.
Jaki� szykowny Arab w per�owoszarym garniturze ogl�da� drewniane rze�by ustawione na gzymsie kominka. Eila Ashford zawo�a�a go.
- Chc� wam przedstawi� Jasifa Hasana. To przyjaciel moich rodzic�w - powiedzia�a - studiuje w Worcester College.
- Znam Dicksteina - odpar� Hasan i przywita� si� ze wszystkimi. Cortone pomy�la�, �e jest ca�kiem przystojny jak na czarnucha. I wynios�y - jak ka�dy czarnuch, kt�ry zarobi� troch� forsy i bywa zapraszany przez bia�ych.
- Pan z Libanu? - zapyta� go Rostow.
- Z Palestyny.
- O! - o�ywi� si� Rostow. - I co pan s�dzi o ONZ-owskim planie podzia�u Palestyny?
- Jest bez sensu - odrzek� Arab, cedz�c s�owa. - Brytyjczycy musz� odej��, a wtedy m�j kraj stanie si� demokratycznym pa�stwem.
- Ale w�wczas �ydzi b�d� mniejszo�ci� - zauwa�y� Rostow.
- W Anglii te� s� mniejszo�ci�. Czy to oznacza, �e powinni otrzyma� Surrey i urz�dzi� tam w�asne pa�stwo?
- Surrey nigdy do nich nie nale�a�o, w przeciwie�stwie do Palestyny.
Hasan wzruszy� ramionami.
- By�o to wtedy, gdy Walijczycy rz�dzili Angli�, Anglicy Niemcami, a francuscy Normanowie zamieszkiwali Skandynawi�. - Odwr�ci� si� do Dicksteina. - Pan ma poczucie sprawiedliwo�ci. Co pan o tym s�dzi?
Dickstein zdj�� okulary.
- Mniejsza o sprawiedliwo��. Chcia�bym mie� takie miejsce, kt�re m�g�bym nazwa� swoim w�asnym.
- Nawet gdyby musia� pan zabra� mi moje?
- Do pana mo�e nale�e� ca�a reszta Bliskiego Wschodu.
- Ale ja jej nie chc�.
- Ta dyskusja dowodzi, �e podzia� jest nieunikniony - uci�� Rostow.
Kiedy si� tak spierali o Palestyn�, Eila Ashford otworzy�a paczk� papieros�w. Cortone wzi�� jednego, potem poda� Eili ognia.
- D�ugo pan zna Dicksteina? - spyta�a.
- Spotkali�my si� w 1943 roku. - Obserwowa� jej ciemne wargi z papierosem. Nawet pali� potrafi�a pi�knie.
- On mnie szalenie interesuje. - Delikatnie zdj�a okruszek tytoniu z czubka j�zyka.
- Dlaczego?
- Nie tylko mnie. To przecie� jeszcze ch�opiec, a wygl�da tak staro. Poza tym pochodzi z prostego �rodowiska, a bynajmniej nie onie�mielaj� go ci wszyscy Anglicy z wy�szych sfer.
Cortone pokiwa� g�ow�.
- W�a�nie stwierdzam, �e tak naprawd� ja te� go nie znam.
- M�j m�� uwa�a go za �wietnego studenta.
- Nat uratowa� mi �ycie.
- Dobry Bo�e! - Eila Ashford baczniej przyjrza�a si� Cortonemu. By�a zdumiona, �e okaza� si� tak sentymentalny. W ka�dym razie postanowi�a da� mu szans�. - Niech�e mi pan o tym opowie.
Jaki� m�czyzna w �rednim wieku ubrany w lu�ne sztruksowe spodnie dotkn�� jej plec�w.
- No i jak tam, moja droga?
- �wietnie - odpowiedzia�a. - Panie Cortone, to m�j m��, profesor Ashford.
- Mi�o mi. - Cortone spojrza� na jego �ysin� i wyj�tkowo �le le��ce ubranie. Spodziewa� si� raczej kogo� w typie s�ynnego pu�kownika Lawrence'a. Pomy�la�, �e Nat mimo wszystko mo�e mie� nadziej�.
- Pan Cortone w�a�nie opowiada mi, jak Nat Dickstein uratowa� mu �ycie.
- Doprawdy! - zainteresowa� si� Ashford.
- To nied�uga historia - powiedzia� Cortone. Odnalaz� wzrokiem Dicksteina poch�oni�tego rozmow� z Hasanem i Rostowem. (Ju� z samych sylwetek mo�na by�o odczyta�, jakie ka�dy z tej tr�jki �ywi przekonania. Rostow: szeroko rozstawione nogi, palec uniesiony w g�r� jak u nauczyciela, niez�omna wiara w dogmaty. Hasan: oparty o biblioteczk�, r�ka w kieszeni, papieros w ustach - postawa wyra�aj�ca zdecydowany dystans do tej mi�dzynarodowej debaty nad przysz�o�ci� jego kraju jako do czysto akademickich rozwa�a�. Dickstein: r�ce za�o�one, g�owa pochylona w skupieniu, przygarbione plecy jak u pi�karza sk�adaj�cego si� do strza�u wyra�a�y napi�cie absolutnie sprzeczne z beznami�tnym tonem jego uwag. - Brytyjczycy obiecali �ydom Palestyn� - us�ysza� Cortone g�os jednego z nich. - Strze� si� podarunk�w od z�odzieja - us�ysza� natychmiastow� ripost�.) Odwr�ci� si� do Ashford�w. - By�o to na Sycylii, niedaleko g�rskiego miasteczka Ragusa - zacz�� opowiada�. - Zdobywali�my umocnienia na jego peryferiach. W niewielkiej dolinie, na p�noc od miasteczka tu� przy k�pie drzew natkn�li�my si� na niemiecki czo�g. Wygl�da� na porzucony, ale na wszelki wypadek wrzuci�em do �rodka granat. Wtedy rozleg� si� pojedynczy strza� i z drzewa zwali� si� Niemiec z automatem. Ukry� si� tam, �eby nas powystrzela�, kiedy b�dziemy go mijali. Cz�owiekiem, kt�ry go zabi�, by� Nat Dickstein.
Oczy Eili zaiskrzy�y si� z podniecenia. Za to jej m�� zblad�. Jasne, profesorowi nie w smak takie kawa�ki o �yciu i �mierci, pomy�la� Cortone. Je�li to ci� zirytowa�o, papciu, oby Nat nie opowiada� ci nigdy o swoich prze�yciach.
- Brytyjczycy podeszli z drugiej strony - ci�gn��. - Nat zauwa�y� czo�g - tak jak i ja - ale zwietrzy� zasadzk�. Trafi� snajpera i wypatrywa� innych, kiedy�my si� zbierali do odjazdu. Gdyby nie by� tak cholernie bystry, ju� bym nie �y�.
Milczeli przez chwil�.
- To przecie� by�o ca�kiem niedawno, a my tak szybko zapominamy - odezwa� si� Ashford.
Eila przypomnia�a sobie o innych go�ciach.
- Chcia�abym jeszcze z panem porozmawia�, zanim pan wyjdzie - powiedzia�a do Cortonego i podesz�a do drzwi prowadz�cych do ogrodu, kt�re pr�bowa� otworzy� Hasan.
Ashford g�adzi� nerwowo rzadkie w�osy za uszami.
- Opinia publiczna dowiaduje si� o wielkich bitwach - zauwa�y� - lecz s�dz�, �e �o�nierz najlepiej pami�ta takie w�a�nie drobne potyczki, w kt�rych sam uczestniczy�.
Cortone skin�� g�ow�. Pomy�la�, �e Ashford nie ma zielonego poj�cia o wojnie, i zastanawia� si�, czy m�odo�� profesora by�a w istocie tak awanturnicza, jak to przedstawi� Dickstein.
- Potem wzi��em go ze sob� - ci�gn�� Cortone - �eby pozna� moich krewnych. Pochodz� z Sycylii. Jedli�my spaghetti i pili�my wino. Traktowali Nata jak bohatera. To trwa�o tylko kilka dni, ale czuli�my si� jak bracia, rozumie pan?
- Oczywi�cie.
- Kiedy us�ysza�em, �e dosta� si� do niewoli, pomy�la�em, �e ju� go nigdy nie zobacz�.
- Czy pan wie, co si� z nim dzia�o? - spyta� Ashford. - Nie m�wi o sobie zbyt wiele.
- Prze�y� ob�z.
- Mia� szcz�cie.
- Tak pan my�li?
Ashford, zmieszany, rozgl�da� si� d�u�sz� chwil� po pokoju.
- To nie jest typowo oksfordzkie towarzystwo - powiedzia� w ko�cu. - Dickstein, Rostow i Hasan to troch� niecodzienni studenci. Powinien pan pozna� Toby'ego. To prawdziwie klasyczny student. - Pochwyci� spojrzenie rumianego m�odzie�ca w tweedowym ubraniu i w bardzo szerokim krawacie. - Toby, chod� tu do nas, poznaj pana - to towarzysz broni Nata Dicksteina, pan Cortone.
Toby przywita� si�.
- Czy�bym mia� szans� us�ysze� jak�� plotk� prosto ze stajni? zapyta� obcesowo. - Czy Dickstein wygra?
- Co wygra? - spyta� Cortone.
- Dickstein i Rostow maj� rozegra� mecz szachowy - po�pieszy� z wyja�nieniem Ashford. - Panuje opinia, �e obaj s� piekielnie dobrzy, Toby s�dzi, �e ma pan jakie� informacje z pierwszej r�ki. Najpewniej chce ju� przyjmowa� zak�ady.
- My�la�em, �e szachy to sport dla emeryt�w - o�wiadczy� Cortone.
Toby westchn�� z dezaprobat� i opr�ni� swoj� szklank�. Obaj, on i Ashford, wydawali si� zak�opotani uwag� Cortonego. Sytuacj� uratowa�a dziewczynka - cztero- mo�e pi�cioletnia - kt�ra przysz�a z ogrodu ze starym, burym kotem na r�kach.
- To jest Suza - powiedzia� Ashford z mieszanin� dumy i pokory w g�osie, jak ka�dy m�czyzna, kt�ry zosta� ojcem w �rednim wieku.
- A to Ezechiasz - przedstawi�a wszystkim kota dziewczynka. Mia�a cer� i w�osy matki. Kiedy� b�dzie tak samo pi�kna. Cortone zastanawia� si�, czy jest naprawd� c�rk� Ashforda. W jej wygl�dzie nic na to nie wskazywa�o.
- Jak si� masz, Ezechiaszu? - Cortone uprzejmie u�cisn�� mu �ap�.
Suza podesz�a do Dicksteina.
- Dzie� dobry, Nat. Chcesz si� pobawi� z Ezechiaszem?
- Jest bardzo bystra - rzek� Cortone do Ashforda. - Musz� pogada� z Natem. Pan wybaczy. - On r�wnie� podszed� do Dicksteina, kt�ry kl�cza� i g�aska� kota.
Nat i Suza wygl�dali na dobrych kumpli.
- Suza, to m�j przyjaciel Alan - powiedzia� Nat.
- My si� ju� znamy. - Dziewczynka zatrzepota�a rz�sami. Cortone pomy�la�, �e musia�a si� tego nauczy� od matki.
- Byli�my razem na wojnie - ci�gn�� Dickstein.
Suza spojrza�a na Cortonego.
- Czy zabija�e� ludzi?
Cortone waha� si� przez chwil�.
- Oczywi�cie.
- I to ci� dr�czy?
- Niespecjalnie. To byli �li ludzie.
- Nata to dr�czy. Dlatego nie lubi o tym m�wi�.
To dziecko wiedzia�o o Dicksteinie wi�cej ni� wszyscy doro�li. Kot zwinnie wy�lizn�� si� z r�k Suzy, wi�c pobieg�a za nim, zostawiwszy Dicksteina z Cortonem.
- Nie powiedzia�bym, �eby pani Ashford by�a nie do wyj�cia - o�wiadczy� spokojnie Cortone.
- Nie powiedzia�by�?
- Nie ma wi�cej ni� dwadzie�cia pi�� lat. On jest przynajmniej o dwadzie�cia lat starszy i za�o�� si�, �e �aden z niego pistolet. Je�li pobrali si� przed wojn�, musia�a mie� jakie� siedemna�cie lat. Poza tym nie wygl�daj� na zakochanych.
- Chcia�bym ci wierzy� - powiedzia� Dickstein. Nie wydawa� si� tym zbytnio zainteresowany. - Chod�, obejrzysz ogr�d.
Wyszli przez oszklone drzwi. Na dworze s�o�ce �wieci�o mocniej i min�� ju� ostry ch��d. Ogr�d niby zielono-br�zowa puszcza ci�gn�� si� a� do brzegu rzeki. Uszli kawa�ek od domu.
- Nie spodoba�o ci si� zbytnio to towarzystwo - stwierdzi� Dickstein.
- Wojna si� sko�czy�a - odpar� Cortone. - Teraz ka�dy z nas �yje w innym �wiecie. Ci profesorowie, partie szach�w, przyj�cia z sherry... R�wnie dobrze m�g�bym trafi� na Marsa. Moje �ycie to robienie interes�w, walka z konkurencj�, zarobienie tych paru dolc�w. My�la�em, �eby zaproponowa� ci robot�, ale chyba trac� czas.
- Alan...
- Pos�uchaj, do diab�a. Prawdopodobnie stracimy teraz kontakt. Nie bardzo nadaj� si� do pisania list�w. Ale nie zapomn�, �e zawdzi�czam ci �ycie. Mo�e kiedy� b�dziesz czego� potrzebowa�. Wiesz, jak mnie znale��.
Dickstein chcia� co� powiedzie�, ale us�yszeli jakie� g�osy.
- Och, nie, nie tutaj, nie teraz. - To m�wi�a kobieta.
- Teraz, tutaj. - Ten g�os nale�a� do m�czyzny.
Dickstein i Cortone stali za rozro�ni�tym �ywop�otem, kt�ry odgradza� r�g ogrodu; z takiego �ywop�otu mia� tu kiedy� powsta� ca�y labirynt, ale prac nie doko�czono. Kilka krok�w dalej �ciana zieleni za�amywa�a si� pod k�tem prostym, wytyczaj�c promenad� biegn�c� wzd�u� rzeki. G�osy dobiega�y niew�tpliwie z tamtej strony zaro�li.
Kobieta znowu przem�wi�a niskim, gard�owym g�osem:
- Powiedzia�am nie, id� do diab�a, bo zaczn� krzycze�.
Dickstein i Cortone podbiegli do luki w �ywop�ocie.
Cortone nigdy nie zapomni tego widoku. Poczu�, jak blednie, gdy wytrzeszczy� oczy na tych dwoje ludzi, a potem ujrza� twarz Dicksteina. By�a szara, jak twarz ci�ko chorego. Otwarte usta wyra�a�y przera�enie i rozpacz. Cortone jeszcze raz spojrza� w stron� krzak�w.
Kobiet� by�a Eila Ashford. Mia�a sukienk� podwini�t� do pasa, twarz zarumienion� podnieceniem. Ca�owa�a Jasifa Hasana.
ROZDZIA� PIERWSZY
Megafon na lotnisku kairskim zabrz�cza� niczym dzwonek u drzwi, Po czym zapowiedziano po arabsku, w�osku, francusku i angielsku przylot samolotu linii Alitalia z Mediolanu. Toufik el-Masiri wsta� od stolika w barze i skierowa� si� na taras. W�o�y� ciemne okulary, bez kt�rych trudno mu by�o patrze� na rozmigotan� p�yt� lotniska. Caravelle by�a ju� na ziemi i ko�owa�a.
Sprowadzi�a go tu depesza. Przysz�a rano od "wujka" z Rzymu, zaszyfrowana. Prawo do u�ywania szyfru w telegramach mi�dzynarodowych maj� w�a�ciwie wszystkie firmy, o ile klucz do niego zdeponuj� w urz�dzie pocztowym. Szyframi takimi pos�ugiwano si� coraz cz�ciej, g��wnie ze wzgl�d�w oszcz�dno�ciowych - zamiast pe�nych zda� u�ywano pojedynczych s��w - a nie w celu zachowania tajemnicy. Depesza do Toufika zgodnie z rejestrem szyfr�w podawa�a szczeg�y testamentu jego zmar�ej ciotki. Toufik jednak mia� inny klucz, wed�ug kt�rego wiadomo�� brzmia�a nast�puj�co: obserwuj i �led� profesora friedricha schulza stop przylot do kairu z mediolanu w �rod� 28 lutego stop na kilka dni stop wiek 51 wzrost 180 cm waga 150 funt�w w�osy jasne oczy niebieskie stop narodowo�� austriacka stop towarzyszy mu tylko �ona stop.
Niebawem z samolotu zacz�li wychodzi� pasa�erowie i Toufik niemal natychmiast wypatrzy� opisanego m�czyzn�. By� tam tylko jeden wysoki szczup�y blondyn. Mia� na sobie jasnoniebieski garnitur, bia�� koszul� i krawat, ni�s� plastikow� torb� ze sklepu wolnoc�owego oraz aparat fotograficzny. Obok sz�a �ona, o wiele ni�sza, w modnej sukience mini i blond peruce. Szli przez p�yt� lotniska, rozgl�dali si� i wdychali ciep�e, suche pustynne powietrze, jak robi to wi�kszo�� ludzi, kt�rzy po raz pierwszy l�duj� w Afryce P�nocnej.
Pasa�erowie znikali w hali przylot�w. Toufik sta� na tarasie dop�ty, dop�ki z samolotu nie zacz�to wy�adowywa� baga�y. Wtedy wszed� do hali i wmiesza� si� w grup� ludzi czekaj�cych z drugiej strony barierki.
Nie znosi� czekania. By�a to umiej�tno��, kt�rej po prostu nie potrafi� opanowa�. Uczono go strzelania, zapami�tywania mapy, otwierania sejf�w i zabijania ludzi go�ymi r�kami - wszystko to w ci�gu pierwszych sze�ciu miesi�cy szkolenia. Kurs nie obejmowa� wyk�ad�w na temat cierpliwo�ci, �wicze� zapobiegaj�cych mrowieniu n�g czy seminari�w o nudzie. Tymczasem instynkt podpowiada� mu, �e co� tutaj �mierdzi, uwaga, uwaga!...
W t�umie sta� inny agent.
W pod�wiadomo�ci Toufika zapali�o si� �wiate�ko alarmowe. Nadal jednak rozwa�a� problem cierpliwo�ci. Ludzie oczekuj�cy krewnych, przyjaci�, wsp�lnik�w okazywali zniecierpliwienie. Palili papierosy, przest�powali z nogi na nog�, wyci�gali szyje, nie mogli sobie znale�� miejsca. Sta�a tam rodzina z czworgiem dzieci, dw�ch Arab�w w tradycyjnych galabijach, biznesmen w ciemnym garniturze, m�oda bia�a kobieta, kierowca ze znaczkiem Ford Motor Company i...
Tylko jeden m�czyzna sta� spokojnie.
Podobnie jak Toufik, mia� ciemn� sk�r�, kr�tkie w�osy i nosi� si� po europejsku. Na pierwszy rzut oka robi� wra�enie typowego przedstawiciela klasy �redniej. Przypadkowy obserwator m�g�by go wzi�� za biznesmena, podobnie jak Toufika.
Facet sta� swobodnie, z r�kami za�o�onymi do ty�u, wpatrzony w wyj�cie z hallu baga�owego. Nie przyci�ga� niczyjej uwagi. Wzd�u� jego nosa bieg� jasny �lad, jakby dawna blizna, kt�rego raz dotkn�� nerwowym gestem, ale zaraz zn�w schowa� r�k� za plecy.
Toufika dr�czy�o pytanie, czy tamten ju� go zauwa�y�. Odwr�ci� si� do stoj�cego za nim biznesmena.
- Nie rozumiem, dlaczego to zawsze tak d�ugo trwa. - U�miecha� si� i m�wi� spokojnie; zagadni�ty przysun�� si� bli�ej.
- Formalno�ci zabieraj� wi�cej czasu ni� sam lot - stwierdzi� i odwzajemni� u�miech. Wygl�dali jak dwaj wsp�lnicy zaj�ci swoimi sprawami.
Toufik znowu zerkn�� na agenta. Tamten sta� wci�� w tej samej pozycji i spogl�da� w stron� wyj�cia. Nie sili� si� na �aden kamufla�; czy mia�o to znaczy�, �e zauwa�y� Toufika? Czy raczej, �e si� obawia, �eby nawet najmniejszym kamufla�em si� nie zdradzi�?
Pasa�erowie zacz�li ju� wychodzi� i Toufik u�wiadomi� sobie, �e ma niewielkie pole manewru. �ywi� nadziej�, �e osoby, kt�rych oczekuje agent, opuszcz� hal� przed profesorem Schulzem i �e nie o Schulza tu chodzi.
Tak si� jednak nie sta�o. Schulz i jego �ona przekroczyli barierk� po�r�d pierwszej grupki podr�nych gotowych do wyj�cia.
Agent podszed� do nich i u�cisn�� im r�ce.
A wi�c wszystko jasne.
Agent by� tu po to, by spotka� si� z Schulzem.
Toufik bacznie obserwowa�, jak tamten przywo�uje baga�owych i odprowadza Schulz�w; wtedy wymkn�� si� innymi drzwiami do swojego samochodu. Zanim wsiad�, zdj�� marynark� i krawat, w�o�y� za� ciemne okulary, i bia�� bawe�nian� czapk�. Teraz nikt nie powinien rozpozna� w nim cz�owieka, kt�ry wykonywa� zadanie na punkcie kontaktowym.
Toufik zak�ada�, �e agent parkuje w�z nieco dalej od g��wnego wyj�cia, i ruszy� w tamt� stron�. Nie pomyli� si�. Zobaczy�, �e baga�owi �aduj� walizki Schulz�w do pi�cioletniego szarego mercedesa. Min�� go i pojecha� dalej.
Swoje brudne renault skierowa� na g��wn� autostrad�, prowadz�c� z Heliopolis, gdzie znajdowa�o si� lotnisko, do Kairu. Jecha� sze��dziesi�tk�, trzymaj�c si� wolnego pasa. Szary mercedes min�� go dwie-trzy minuty p�niej, wi�c przy�pieszy�, by nie straci� go z oczu. Zapami�ta� jego numer, co jest zawsze po�yteczne, gdy chodzi o rozpoznanie woz�w przeciwnika.
Zacz�o si� chmurzy�. Toufik sun�� autostrad� wysadzan� z obu stron palmami i zastanawia� si�, co tu jest grane. Depesza nie m�wi�a o Schulzu nic pr�cz tego, jak wygl�da, i �e jest austriackim naukowcem. Cokolwiek by o tym s�dzi�, spotkanie na lotnisku musia�o mie� znaczenie. Wygl�da�o jak sekretne powitanie wa�nej osobisto�ci. Agent niew�tpliwie pochodzi st�d, s�dz�c po ubraniu, samochodzie i sposobie zachowania. Schulz przylecia� z pewno�ci� na zaproszenie rz�du, kt�ry stara si� utrzyma� t� wizyt� w tajemnicy.
I na tym koniec informacji. Nawet nie wiadomo, czym zajmuje si� profesor Schulz. Mo�e jest finansist�, producentem broni, specjalist� w dziedzinie rakiet albo handluje bawe�n�, cho� r�wnie dobrze m�g�by mie� powi�zania z Al-Fatah; kr�tko m�wi�c, nie wygl�da tylko na by�ego hitlerowca. A zreszt� wszystko jest mo�liwe.
Najwyra�niej Tel-Awiw nie uwa�a� Schulza za nikogo wa�nego. W przeciwnym razie nie pos�u�ono by si� m�odym i niedo�wiadczonym Toufikiem. Ca�kiem mo�liwe, �e zadanie mia�o charakter �wiczebny.
W Kairze, na Szari Ramzes Toufik skr�ci� dystans, ju� tylko jeden pojazd dzieli� go od mercedesa. Szary w�z skr�ci� w prawo, w Kornisz an-Nil, rzek� przeci�� mostem 26 Lipca i dotar� do dzielnicy Zamalek na wyspie D�azira.
Ruch si� zmniejszy�; by�a to bogata, spokojna dzielnica. Toufik mocno si� wystraszy�, bo agent za kierownic� mercedesa mia� zbyt dogodne warunki, by go nie dostrzec. Odczeka� zatem dwie minuty, a� inny samoch�d skr�ci� w willow� ulic� przy Klubie Oficerskim i zatrzyma� si� przed eleganckim budynkiem z drzewem d�akarandy w ogrodzie. W�wczas b�yskawicznie ruszy� jego �ladem, po czym r�wnie� stan��, kieruj�c si� za tamtym wozem. Zaparkowa�, wyskoczy� z samochodu i pobieg� do rogu. Zobaczy� agenta i Schulz�w, jak wchodzili do budynku. Za nimi pod��a� dozorca w galabii, d�wigaj�c baga�e.
Toufik zlustrowa� ulic�. Nie by�o nikogo, kto by si� wa��sa� ot tak, bez celu. Wr�ci� do samochodu i zaparkowa� go pomi�dzy dwoma innymi wozami, po tej samej stronie co mercedes.
P� godziny p�niej wyszed� agent. Sam. Wsiad� do samochodu i odjecha�.
Toufik m�g� si� sposobi� do czekania.
***
Przez dwa dni nie dzia�o si� nic szczeg�lnego. W tym czasie Schulzowie udawali turyst�w, co, jak mo�na s�dzi�, bardzo im si� podoba�o. Pierwszego wieczoru zjedli kolacj� w nocnym klubie, gdzie podziwiali taniec brzucha. Nast�pnego dnia zaliczyli piramidy i Sfinksa, lunch u Groppiego i kolacj� w Hiltonie. Dzisiaj - by� to ju� trzeci dzie� ich pobytu - wstali wcze�nie rano i pojechali taks�wk� do meczetu Ibn Tuluna.
Toufik zostawi� samoch�d w pobli�u Gayer-Anderson Museum i �ledzi� ich. Na meczet zaledwie rzucili okiem, by zaraz uda� si� w kierunku wschodnim na Szari an-Salibah. Tu interesowa�y ich fontanny i zabudowania, mroczne wn�trza sklepik�w, tudzie� kobiety kupuj�ce na straganach cebul�, pieprz oraz wielb��dzie kopyta.
Przy skrzy�owaniu zatrzymali si� i weszli do herbaciarni. Podczas gdy byli w �rodku, Toufik studiowa� reliefy barokowej sebili - tak si� nazywa fontanna kryta dachem z a�urowymi oknami kutymi w metalu. Zmitr�y� te� troch� czasu przy czterech olbrzymich niekszta�tnych pomidorach, kt�re kupowa� u bosego straganiarza w bia�ej czapce, nie spuszczaj�c oka z herbaciarni.
Kiedy Schulzowie stamt�d wyszli, skierowali si� na p�noc. Toufik nadal ich �ledzi�. Wygl�da�o to bardziej naturalnie, bo m�g� udawa� kogo�, kto po prostu sobie spaceruje, raz szed� przed nimi, innym razem zostawa� z ty�u. Frau Schulz kupi�a pantofle i z�ot� bransoletk�; p�nagiemu dziecku zap�aci�a wyg�rowan� cen� za ga��zk� mi�ty. Toufik, ci�gle zachowuj�c w�a�ciw� odleg�o��, zd��y� wypi� w kawiarni "U Nasifa" fili�ank� mocnej, gorzkiej kawy po turecku.
Z ulicy targowej skr�cili na suk - czyli bazar - z wyrobami ze sk�ry. Schulz spojrza� na zegarek i powiedzia� co� do �ony - Toufik po raz pierwszy poczu� lekki dreszczyk niepokoju - po czym nieznacznie przy�pieszyli kroku i znale�li si� na ulicy Bab Zuwejla, prowadz�cej do �r�dmie�cia.
Na chwil� pole obserwacji zas�oni� Toufikowi osio� ci�gn�cy w�zek pe�en s�oik�w pozatykanych papierem. Kiedy przejecha�, Schulz �egna� si� z �on� i wsiada� do szarego mercedesa.
Toufik zakl�� w duchu.
Drzwiczki trzasn�y i w�z ruszy�. Frau Schulz macha�a na po�egnanie. Toufik odczyta� tablic� rejestracyjn�. To by� ten sam samoch�d, kt�ry �ledzi� od Heliopolis; w�a�nie odje�d�a�; skr�ca� w lewo, na zach�d, w kierunku Szari Port Said.
Toufik odwr�ci� si� i, zapominaj�c o Frau Schulz, rzuci� si� p�dem przed siebie.
Spacer Schulz�w trwa� wprawdzie godzin�, ale nie uszli wi�cej ni� mil�. Toufik w mgnieniu oka przebieg� przez suk i targow� ulic�, klucz�c mi�dzy straganami, potr�caj�c dwoje ludzi - m�czyzn� i kobiet� ubranych na czarno - gubi�c torb� z pomidorami w zderzeniu z nubijskim zamiataczem ulic, a� dopad� swego samochodu zaparkowanego przy muzeum.
Usiad� za kierownic�, ci�ko dysz�c i czuj�c k�ucie w boku. Zapali� i pe�nym gazem pomkn�� na skr�ty w kierunku Szari Port Said.
Ruch nie by� du�y. Toufik znalaz�szy si� na g��wnej drodze, spodziewa� si� niebawem ujrze� mercedesa. Jecha� wci�� na po�udniowy zach�d przez wysp� Roda, most i autostrad� Giza.
Gdyby Schulz chcia� si� pozby� ogona, zrobi�by to raz a dobrze, pomy�la� Toufik. Po prostu odby� poranny spacer przez targ, zanim uda� si� na punkt kontaktowy. Zar�wno miejsce spotkania, jak i ta przechadzka zosta�y zaplanowane przez agenta - co do tego Toufik nie mia� w�tpliwo�ci.
Dok�dkolwiek zmierzali, wygl�da�o na to, �e opuszczaj� miasto - w przeciwnym razie Schulz przy Bab Zuwejla po prostu wzi��by taks�wk�; Bab Zuwejla to g��wna ulica wylotowa, prowadz�ca w kierunku zachodnim. Toufik jecha� bardzo szybko. Wkr�tce mia� przed sob� ju� tylko szar� drog�, prost� jak strza�a, ��ty piasek po bokach i b��kitne niebo nad g�ow�.
Dotar� do piramid, a wci�� jeszcze nie widzia� mercedesa. Tutaj droga rozwidla�a si�: na p�noc do Aleksandrii i na po�udnie od Fajum. S�dz�c po miejscu, z kt�rego mercedes zabra� Schulza, nie wydawa�o si�, by mieli jecha� do Aleksandrii. Toufik ruszy� w stron� Fajum.
W ko�cu zauwa�y� za sob� jaki� samoch�d jad�cy z du�� szybko�ci�. Ale zanim si� zbli�y�, skr�ci� w prawo i zjecha� z g��wnej szosy. Toufik przyhamowa� i zawr�ci�. W�z by� ju� o mil� dalej. Toufik ruszy� za nim.
Robi�o si� niebezpiecznie. Droga prowadzi�a w g��b Pustyni Zachodniej, by� mo�e a� do p�l naftowych Kattary. Wygl�da�a na rzadko ucz�szczan�, silny wiatr �atwo m�g� zasypa� j� piachem. Agent w mercedesie z pewno�ci� zdawa� sobie spraw�, �e jest �ledzony. Je�li by� dobrym agentem, powinien skojarzy� sylwetk� renaulta z jazd� z Heliopolis.
W takim wypadku wszelkie sztuczki i ca�y kamufla� traci�y sens. Skoro si� ju� z�apa�o �lad faceta, niewa�ne, czy widzia� ci� wcze�niej, czy nie, chodzi tylko o to, �eby si� dowiedzie�, dok�d jedzie. Jak sobie z tym nie poradzisz, jeste� do niczego.
Dlatego Toufik zaniecha� wszelkich �rodk�w ostro�no�ci i rzuci� si� w pogo�. Ale wkr�tce straci� tamtych z oczu.
Mercedes by� szybszy i lepiej przystosowany do w�skiej, wyboistej drogi. Toufik mia� nadziej�, �e si� jednak gdzie� zatrzymaj� albo przynajmniej osi�gn� wreszcie cel swej podr�y.
Na sze��dziesi�tym kilometrze zaczyna� si� ju� martwi�, czy starczy mu benzyny, ale trafi� na niewielk� oaz� u skrzy�owania dr�g. Wok� zamulonego bajora pas�o si� kilka wychudzonych zwierz�t. S�oik z fasol� i trzy puszki oran�ady Fanta na prowizorycznej ladzie obok chaty oznacza�y miejscow� kawiarni�. Toufik wysiad� z samochodu i zagadn�� starca, kt�ry poi� ko�cistego bawo�u.
- Widzia�e� szarego mercedesa?
Wie�niak wlepi� w niego t�py wzrok, jakby Toufik m�wi� w obcym j�zyku.
- Czy widzia�e� szary samoch�d?
Starzec sp�dzi� z czo�a wielk� czarn� much� i skin�� g�ow�.
- Kiedy?
- Dzisiaj.
Nie nale�a�o si� spodziewa� dok�adniejszej odpowiedzi.
- Kt�r� drog� pojecha�?
Stary wskaza� na zach�d, w kierunku pustyni.
- Gdzie mog� zdoby� benzyn�?
Cz�owiek wskaza� na wsch�d, w stron� Kairu.
Toufik wr�czy� mu drobn� monet� i wr�ci� do wozu. W��czy� silnik i raz jeszcze spojrza� na wska�nik paliwa. Wystarczy�oby benzyny, �eby dotrze� do Kairu. Gdyby jednak chcia� jecha� dalej na zach�d, musia�by wraca� na piechot�.
Uzna�, �e zrobi�, co w jego mocy, i zniech�cony odjecha� w stron� miasta.
***
Toufik nie lubi� swojej pracy. Nudzi�a go, kiedy si� nic nie dzia�o, a gdy si� ju� zaczyna�o dzia� - wtedy si� ba�. Ale powiedzieli mu, �e w Kairze czeka na niego wa�ne i niebezpieczne zadanie, �e on, Toufik, posiada kwalifikacje potrzebne dobremu szpiegowi, a pa�stwo Izrael odczuwa niedostatek egipskich �yd�w, na tyle uzdolnionych, by w ka�dej chwili mogli zast�pi� innych i mieli wszystkie wymagane kwalifikacje, wi�c nie ma mowy, �eby on powiedzia� nie. A zatem, rzecz oczywista, zgodzi� si�. Nie ryzykowa� bynajmniej �ycia dla ojczyzny z pobudek ideowych. To by�o co� wi�cej; to by� interes w�asny: zguba Izraela mog�a oznacza� i jego zgub�; walcz�c dla Izraela, walczy� dla siebie; ryzykowa� �yciem, �eby ocali� �ycie. Ot, ca�a filozofia. Tylko jak d�ugo to potrwa - pi�� lat, dziesi��, dwadzie�cia - zanim wreszcie b�dzie za stary na prac� w terenie, przenios� go do zaj�� za biurkiem i b�dzie m�g� pozna� jak�� mi�� �ydowsk� dziewczyn�, o�eni� si� i osi��� spokojnie w kraju, za kt�ry walczy�?
Tymczasem, straciwszy z oczu profesora Schulza, zaj�� si� jego �on�.
Nadal sp�dza�a czas na zwiedzaniu, teraz w towarzystwie m�odego Araba, najwyra�niej przydzielonego przez Egipcjan do opieki nad ni� pod nieobecno�� m�a. Wieczorem Arab zabra� j� na kolacj� do egipskiej restauracji, potem odprowadzi� do domu i poca�owa� w policzek pod drzewem d�akarandy w ogrodzie.
Nast�pnego ranka Toufik poszed� na poczt� g��wn� i nada� zaszyfrowan� depesz� do wujka w Rzymie: schulz spotka� si� na lotnisku z podejrzanym miejscowym agentem stop sp�dzi� dwa dni na zwiedzaniu stop wspomniany agent zabra� go samochodem w kierunku kattary stop inwigilacja niemo�liwa stop �ona pod obserwacj� stop.
Wr�ci� do Zamaleku o dziesi�tej rano. O wp� do dwunastej widzia� Frau Schulz na balkonie; pi�a kaw�. M�g� wreszcie si� zorientowa�, kt�re pokoje nale�� do Schulz�w.
W po�udnie wn�trze renaulta by�o potwornie rozgrzane. Toufik jad� jab�ko i prosto z butelki napi� si� ciep�ego piwa.
Schulz wr�ci� p�nym popo�udniem, przywi�z� go ten sam szary Mercedes. Profesor wygl�da� na zm�czonego, jak cz�owiek w �rednim wieku po zbyt d�ugiej podr�y. Wszed� do budynku, nie ogl�daj�c si� za siebie. Za to agent, kiedy go wysadzi� i przeje�d�a� obok renaulta, dobrze si� przyjrza� Toufikowi. Toufik nic nie m�g� na to poradzi�.
Gdzie zatem przebywa� Schulz do tej pory? Na dojazd tam musia� po�wi�ci� wi�ksz� cz�� dnia, rozwa�a� Toufik. Tam sp�dzi� noc, ca�y dzie� i nast�pn� noc. Powr�t stamt�d zabra� mu wi�ksz� cz�� dnia dzisiejszego. Kattara to tylko jedna z kilkunastu mo�liwo�ci. Pustynna droga prowadzi�a a� do Matruh nad Morzem �r�dziemnym. Nie da si� wykluczy�, �e skr�ci� do Karkur Tol na dalekim po�udniu. Zmieniaj�c w�z i najmuj�c przewodnika, m�g� odby� spotkanie nawet na granicy z Libi�.
O dziewi�tej wiecz�r Schulzowie wyszli z domu. Profesor by� zn�w w dobrej formie. Wnioskuj�c z ubrania, wybierali si� na kolacj�. Po kr�tkim spacerze zatrzymali taks�wk�.
Toufik podj�� decyzj� - nie pojecha� za nimi.
Wysiad� z auta i zakrad� si� do ogrodu. St�pa� po piaszczystej �cie�ce, nim przycupn�� w krzakach; m�g� st�d obserwowa� hall przez drzwi frontowe - by�y otwarte. Nubijski dozorca siedzia� na drewnianej �aweczce i d�uba� w nosie.
Toufik czeka�.
Dwadzie�cia minut p�niej Nubijczyk wsta� i znik� na zapleczu.
Toufik by� ju� w hallu, wbieg� po cichu na pi�tro. Mia� przy sobie trzy yalowskie wytrychy, ale �aden nie pasowa� do zamka. W ko�cu uda�o si� go otworzy� kawa�kiem wygi�tego plastiku, wy�amanego ze szkolnej ekierki.
Wszed� do pokoju, zamkn�� za sob� drzwi.
Wsz�dzie panowa�y ciemno�ci, odrobina �wiat�a z ulicznej latarni dociera�a przez nie zas�oni�te okna. Toufik wyci�gn�� z kieszeni niewielk� latark�, ale nie zapala� jej jeszcze.
Apartament by� rozleg�y i przewiewny, mia� bia�e �ciany i meble w stylu kolonialnym. Wygl�da� na ch�odne, nieco zbyt przestronne locum, w kt�rym chwilowo nikt nie mieszka. Sk�ada� si� z du�ego salonu, pokoju jadalnego, trzech sypialni i kuchni.
Toufik najpierw z grubsza si� rozejrza�, potem rozpocz�� w�a�ciwe przeszukanie.
W dw�ch mniejszych sypialniach nie by�o nic, go�e �ciany. W wi�kszej Toufik przemkn�� szybko po�r�d p�ek i szafek. W szafie wisia�a jaskrawa kolorowa garderoba; nale�a�a do kobiety, kt�ra najlepsze lata ma ju� za sob� - turkusowe, pomara�czowe i r�owe sukienki, jasne desenie, cekiny. Metki ameryka�skie. Z depeszy wynika�o, �e Schulz jest Austriakiem, by� mo�e mieszka� w USA. Toufik nie mia� okazji s�ysze�, z jakim tamten m�wi akcentem.
Na nocnym stoliku le�a� przewodnik po Kairze w j�zyku angielskim, egzemplarz "Vogue'a" oraz odbitka wyk�adu o izotopach.
A wi�c Schulz by� naukowcem.
Toufik przekartkowa� odbitk�. Nie bardzo chwyta�, o co chodzi w tek�cie. W ka�dym razie doszed� do wniosku, �e Schulz musi by� albo wybitnym chemikiem, albo fizykiem. Je�li przyby� tu pracowa� nad broni�, ci z Tel-Awiwu na pewno chcieliby o tym wiedzie�.
Nie znalaz� �adnych dokument�w osobistych. Schulz najwyra�niej nosi� paszport i portfel przy sobie. Poza tym kto� usun�� z walizek przywieszki linii lotniczych.
Dwie puste szklanki na stole w salonie pachnia�y d�inem: Schulzowie wypili koktail przed wyj�ciem.
W �azience Toufik natkn�� si� na ubrania, w kt�rych Schulz podr�owa� po pustyni. Znalaz� du�o piachu w butach oraz ma�e szare okruchy w mankietach spodni - chyba cement. W g�rnej kieszeni marynarki wymaca� niebieskie plastikowe pude�ko; by�o bardzo p�askie. Wewn�trz znajdowa�a si� koperta, chroni�ca przed �wiat�em, taka, jakich u�ywa si� do zabezpieczania klisz fotograficznych.
Toufik schowa� pude�ko do kieszeni.
Przywieszki linii lotniczych odnalaz�y si� w koszu na �mieci, kt�ry sta� w przedpokoju. Zawiera�y adres Schulz�w: Boston, Massachusetts; oznacza�o to, �e profesor wyk�ada� w Harvardzie, w Massachusetts Institute of Technology lub w innej tamtejszej uczelni. Toufik szybko obliczy� w pami�ci: podczas drugiej wojny �wiatowej Schulz mia� dwadzie�cia kilka lat. M�g� by� jednym z tych niemieckich specjalist�w od rakiet, kt�rzy po wojnie wyjechali do USA.
Albo i nie. Nie trzeba by� nazist�, �eby pracowa� dla Arab�w.
Tak czy owak, Schulz okaza� si� skner�. Jego myd�o, pasta do z�b�w i p�yn po goleniu pochodzi�y z samolot�w i hoteli.
Na pod�odze pod trzcinowym fotelem, obok sto�u ze szklankami po koktajlu, Toufik zobaczy� blok liniowanego papieru kancelaryjnego. Pierwsza kartka by�a czysta. Le�a� na niej o��wek. Jak gdyby Schulz, popijaj�c koktajl, sporz�dza� jakie� notatki z podr�y. Toufik przetrz�sn�� pok�j w poszukiwaniu kartek pochodz�cych z tego notesu.
Znalaz� je na balkonie, spalone w du�ej szklanej popielnicy.
Noc by�a ch�odna. To jeszcze nie ta pora roku, kt�ra przynosi powietrze cieplejsze i przesycone zapachem kwiat�w z drzewa d�akarandy. Z oddali dobiega�y odg�osy miasta. Toufik przypomnia� sobie mieszkanie swojego ojca w Jerozolimie. Ciekawe, ile czasu up�ynie, mim zn�w zobaczy Jerozolim�.
Jak na razie, zrobi� tutaj wszystko, co do niego nale�a�o. M�g�by jeszcze sprawdzi�, czy o��wek Schulza nie odcisn�� pisma na nast�pnej kartce. Oderwa� si� od barierki i ruszy� przez balkon w stron� drzwi do salonu.
Trzyma� ju� r�k� na klamce, gdy us�ysza� g�osy.
Zamar� w bezruchu.
- Przepraszam, kochanie, ale nie m�g�bym patrze� na jeszcze jeden przypalony stek.
- Na mi�o�� bosk�, powinni�my jednak co� zje��.
Nie by�o w�tpliwo�ci - wr�cili Schulzowie.
Toufik zrobi� w my�lach b�yskawiczny przegl�d swoich dzia�a�: sypialnie, �azienka, salon, kuchnia... Wszystko, czego dotkn��, powinno by� na swoim miejscu, z wyj�tkiem ma�ego plastikowego pude�ka. Ono w ka�dym razie musi by� zabrane. Niech Schulz my�li, �e je zgubi�.
Skoro Toufik wydostanie si� st�d nie zauwa�ony, po co maj� si� domy�la�, �e w�szy� tu kiedykolwiek.
Przewin�� si� przez barierk� i zawis� na r�kach. By�o tak ciemno, �e nie widzia� pod sob� ziemi. Ale pu�ci� si�, upad� mi�kko i wymkn�� si� z ogrodu.
By� zadowolony - zaliczy� swoje pierwsze w�amanie.
St�pa� po cichu, jak podczas treningu - kiedy szpieg zostaje zaskoczony wcze�niejszym powrotem inwigilowanych i wycofuje si� upatrzon� zawczasu drog� odwrotu. U�miechn�� si� do siebie w ciemno�ciach. Perspektywa