9214
Szczegóły |
Tytuł |
9214 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9214 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9214 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9214 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andrzej Drzewi�ski & Jacek Inglot
Tanatos XIV
Kto z nas nie chcia�by by� nie�miertelny? Oczywi�cie, nie ma na �wiecie a� tak g�upiego delikwenta. Wieczny �ywot poci�ga za sob� wiele ewidentnych korzy�ci, bowiem dzi�ki niemu mo�na by na przyk�ad:
- prze�y� w�asn� te�ciow� i odta�czy� na jej grobie tryumfalnego kankana;
- z�o�y� fors� w banku, nawet na umiarkowany procent, i poczeka� ze sto lat, a� przyjd� czasy jednoprocentowej inflacji, po czym wyda� zarobiony tym �atwym sposobem maj�tek na wino, kobiety i �piew;
- na w�asne oczy obejrze� ciepln� �mier� wszech�wiata (w ciep�ej kufajce, rzecz jasna).
Czy aby jednak tak dobrze jest by� nie�miertelnym? Cz�owiek obdarzony wiecznym bytem staje si� przecie� �yw� skamielin�, obserwuj�c� z przera�eniem, jak wszystko, z czym by� zwi�zany i co kocha�, nieuchronnie przemija - przyjaciele, dzieci, wnuki... Taki osobnik w istocie by�by kim� tak absurdalnym jak dinozaur w XX wieku - mimowolnym podr�nikiem w czasie, zag��biaj�cym si� w coraz bardziej obc�, niezrozumia��, mo�e nawet odpychaj�c� rzeczywisto��, maj�c� coraz mniej wsp�lnego ze �wiatem, kt�ry zna� i ceni�. No, chyba �e ca�y �wiat, do najdrobniejszej bakterii czy wirusa, te� sta�by si� nie�miertelny - ale to temat na zupe�nie inn� opowie��...
Sekretarz Generalny Narod�w Zjednoczonych, monsieur Maurice Thorez, cierpia� od rana na dokuczliwy b�l g�owy. Samopoczucia bynajmniej nie poprawi�a mu wiadomo��, kt�r� rano zasta� na swoim terminalu - w nocy grupa lewackich terroryst�w ze �wietlistej Drogi Mao porwa�a czterna�cie peruwia�skich zakonnic w wieku od szesnastu do osiemdziesi�ciu trzech lat i zagrozi�a, �e b�dzie codziennie jedn� gwa�ci�, chyba �e papie� wcze�niej poda si� do dymisji. To wygl�da�o na jak�� mani� - dwa dni temu grupa arabskich ekstremist�w porwa�a pi�ciu rabin�w, domagaj�c si� identycznej rzeczy, to znaczy ust�pienia papie�a. Nie sprecyzowali jedynie, czy te� zamierzaj� gwa�ci�. Zreszt�, ich akcja z pewno�ci� by�a odpowiedzi� na porwanie czterech mu���w przez bojownik�w izraelskiego ONR-u (Opornik Narodowosyjonistycznych Rewolucjonist�w), domagaj�cych si� natychmiastowego przeniesienia pa�stwa �ydowskiego na Madagaskar. Tak czy owak, Bliski Wsch�d m�g� lada chwila eksplodowa�, wraz ze sporym kawa�kiem Ameryki Po�udniowej.
- Tylko co ma z tym wsp�lnego ten nieszcz�sny papie�? - mrucza� Thorez, przepatruj�c bazy danych, dotycz�cych narodowych i internacjonalnych ruch�w terrorystycznych. Im wi�cej czyta�, tym mniej rozumia�, za to migrena wr�cz rozsadza�a mu czaszk�. Zamkn�� oczy i odchyli� si� do ty�u, wciskaj�c jednocze�nie przycisk interkomu.
- Churchill? - warkn�� przez zaci�ni�te z�by.
- S�ucham, panie Sekretarzu Generalny, echchm... chrum... - Wywo�any siorbn�� nosem na zako�czenie kwestii, jak to ostatnio mia� w zwyczaju. Thorez nie znosi� tego Angola i jego wiecznie zakatarzonego nochala, �lurgota� mu tak ju� drugi tydzie�. Musia� go tolerowa�, poniewa� obsada stanowisk wypada�a z klucza - gdzie przewodzi� Francuz, tam sekretarzowa� mu Anglik, i odwrotnie. Koszty sojuszu, ot co. I jeszcze nie wiadomo dlaczego nazwali to kiedy� entente cordiale.
- M�g�by� wreszcie zrobi� co� z tym katarem?! - rzuci� tonem pretensji.
- Jak pan ka�e - odpar� Churchill, kt�ry by� dzi� w dziwnie zgodliwym nastroju. - Jutro p�jd� do lekarza.
- No w�a�nie... Przynie� mi aspiryn�... Albo nie, przy�lij lekarza z polikliniki.
- Jak pan sobie �yczy, panie Sekretarzu Generalny - Churchill si� wy��czy�.
Thorez umo�ci� si� jeszcze wygodniej w fotelu, a sterowane procesorem oparcie pod��y�o pos�usznie za ruchem jego plec�w. Przymkn�� oczy, usi�uj�c wyprze� dokuczliwy b�l ze �wiadomo�ci. Na dodatek Elen, jego �ona, wyjecha�a do Pary�a na zakupy, jakby w Nowym Jorku nie mog�a zrobi� tego taniej i szybciej... Szcz�ciara, sam da�by po�ow� rocznej pensji, aby urwa� si� st�d cho� na trzy dni - zna� �wietne �owisko w okolicy Key Largo... �wie�a, oceaniczna bryza, �agodnie ko�ysz�ca si� na falach ��d�, w�dka zarzucona za burt�, wygodny le�ak i ch�odne piwo w r�ku...
Od przybrze�nych w�d Florydy odci�gn�� go szcz�k otwieranych drzwi. Wci�� z zamkni�tymi oczyma, machn�� r�k� w kierunku wchodz�cego lekarza.
- Wiem, co mi pan chce powiedzie�, doktorze. Wynalazca skutecznego leku na migren� jeszcze si� nie narodzi�...
- Przykro mi, ale nie jestem lekarzem.
Sekretarz Generalny gwa�townie otworzy� oczy - chropawy baryton rzeczywi�cie nie nale�a� do jego osobistego medyka, lecz do siwiute�kiego staruszka, ubranego w czarny garnitur staro�wieckiego kroju i trz�s�cego si� jak osika; jego pokryta zmarszczkami twarz przypomina�a zmi�t� irchow� �cierk�. W lewej r�ce dzier�y� p�ask� walizeczk�, kojarz�c� si� ze z�o�onym laptopem, w prawej czarn� kul�, nie wi�ksz� od tenisowej pi�eczki - d�o�, �ciskaj�ca kul�, drga�a w jakim� szalonym, spazmatycznym rytmie, jakby niepodleg�a w�adzy jej w�a�ciciela.
- Kim pan jest, do licha, i jak pan tu wszed�? Staruszek podszed� bli�ej i wtedy Thorez zobaczy� jego oczy: czarne, opalizuj�ce matowo, przypominaj�ce mroczne otwory bezdennych studni.
- Jestem trzynastym Tanatosem tej planety, lub, je�li pan woli, jej �mierci�.
Thorez s�ucha� i mia� wra�enie, �e za chwil� zwariuje - albo �e �ni sen jakiego� kompletnego pomyle�ca. Siedz�cy przed nim staruszek tymczasem niewzruszenie perorowa� dalej.
- Moja kadencja dobieg�a ko�ca, pracowa�em ca�e dziesi�� tysi�cy lat, wystarczy. Niestety, mam powa�ny problem, poniewa� nie zg�osi� si� nast�pca, kt�ry b�dzie czternastym Tanatosem... Nie wiem dlaczego, by� mo�e na g�rze zapomnieli o tej zapyzia�ej planecie. W ka�dym razie moja robota dobieg�a ko�ca i postanowi�em przekaza� sprawy w r�ce kogo�, kto jest odpowiedzialny za ca�y glob.
- I pomy�la� pan w�a�nie o mnie? - rzuci� �a�o�nie Thorez, szukaj�c jednocze�nie przycisku interkomu, aby wezwa� Churchilla z ochron�. Wreszcie b�dzie mia� sposobno�� wykopa� cholernego Angola za wpuszczenie mu do gabinetu wariata. W tym momencie zesztywnia�, zdj�ty nag�� groz� - p�aska walizeczka mog�a by� bomb�, a czarna kula detonatorem. Wreszcie go dopadli! Usi�owa� sobie przypomnie�, kt�ra z rozlicznych organizacji terrorystycznych grozi�a mu ostatnio �mierci�... Rozpaczliwie wcisn�� guzik.
- To na nic, dop�ki ja tu jestem, nikt nie wejdzie - zauwa�y� cierpko staruszek. - A to nie bomba, tylko moje narz�dzie pracy, dawniej na rysunkach przedstawiane cz�sto jako kosa. Chce pan popatrze�?
Thorez bezwiednie skin�� g�ow�, zreszt� na kursach antyterrorystycznych pouczali, aby si�, bro� Bo�e, nie sprzeciwia�. Staruszek po�o�y� walizeczk� na biurku, co� przy niej pstrykn��, ta otworzy�a si� - by� to jednak laptop - po czym cz�owiek, mieni�cy si� trzynastym Tanatosem planety Ziemia, powoli obr�ci� ekran w jego stron�.
To, co zape�nia�o ciek�okrystaliczn� szyb�, przypomina�o wyj�tkowo chor� wersj� pakietu Windows - dos�ownie setki mniejszych i wi�kszych okienek, zachodz�cych na siebie, znikaj�cych i zn�w si� pojawiaj�cych, bez �adu i sk�adu - w ka�dym z nich trwa�a jaka� emisja, miga�y niewyra�nie obrazki. Thorez pochyli� si� i skupi� wzrok na jednej z ikon - ta niespodziewanie powi�kszy�a si� i zaj�a ca�y ekran.
Desperat sta� na parapecie i wykrzykiwa� co� do zgromadzonego w dole t�umu. Kilku stra�ak�w lata�o z batutem, usi�uj�c przewidzie� miejsce upadku. Facet na parapecie zobaczy� ich i gwa�townie cofn�� si� w g��b mieszkania, co t�um przywita� wielog�osowym westchnieniem ulgi, ale po chwili dwa okna dalej szyba rozprys�a si� i na zewn�trz wypad� m�czyzna, szybuj�cy wraz z chmur� szklanych drzazg w kierunku betonowej nawierzchni... Ci�cie. Ma�a, pulchna dziewczynka zajadle peda�owa�a na trzyko�owym rowerku, nie zwracaj�c uwagi na to, �e zjecha�a z chodnika i znalaz�a si� na jezdni. Ci�ko sapa�a, bowiem droga wznosi�a si� do�� gwa�townie - zza asfaltowego garbu u kra�ca ulicy ukaza� si� dach p�dz�cego setk� tira. Dziewczynka nic nie zauwa�y�a i mocniej nacisn�a na peda�y, wje�d�aj�c dok�adnie na �rodek przeciwleg�ego pasa. Kierowca tira wci�� jej nie widzia�, gor�czkowo grzeba� w schowku obok kierownicy, usi�uj�c znale�� paczk� papieros�w, kt�ra gdzie� mu si� zapodzia�a... Ci�cie. Wychudzony �pun szuka� dr��cymi palcami odpowiedniej �y�y na niemi�osiernie sk�utej r�ce...
Thorez zacisn�� oczy i z�apa� si� za pulsuj�ce skronie. Czu�, �e za chwil� sam oszaleje.
- Dosy�! - wychrypia�. Us�ysza� szcz�k zamykanej walizeczki.
- Wedle �yczenia. - W g�osie staruszka nie da�o si� wyczu� bodaj odrobiny emocji.
- Jak to robisz? - zapyta�, ci�gle boj�c si� otworzy� oczy.
- Sp�jrz. - Thorez boja�liwie zerkn�� przez palce. Staruszek pokaza� d�o�, �ciskaj�c� i zarazem obracaj�c� w niesamowitym rytmie czarn� kul�. Mia�o si� wra�enie, �e ka�dy mi�sie� rozdygotanej d�oni pracuje zupe�nie osobno, dotykaj�c coraz to innego fragmentu kuli.
- To rodzaj sterownika, kula jest pokryta setkami sensor�w, dotkni�cie ka�dego z nich powoduje �mier� cz�owieka, zwierz�cia, ro�liny... Jednego, setek, tysi�cy czy milion�w... Rol� Tanatosa jest odbieranie �ycia, unicestwianie, lecz ka�dy akt �mierci musi by� potwierdzony sterownikiem, bo to kosa przecina ni� �ywota, tak zosta�o ustalone na Pocz�tku Rzeczy... W tym urz�dzeniu masz zamkni�t� tajemnic� nie�miertelno�ci - z chwil�, gdy od�o�� sterownik, przestaniecie umiera�... Chyba �e znajdziecie nowego Tanatosa i przeka�ecie mu kos�...
- Nie by�oby to takie z�e - zauwa�y� mimowolnie Thorez. Je�li mia� do czynienia z wariatem, to wyj�tkowo wyrafinowanym. Bycie takim sobie Napoleonem, Jezusem Chrystusem czy Johnem Lennonem najwyra�niej go nie zadowala�o. Zm�czony tym wszystkim, przetar� kciukami obola�e oczy i uni�s� g�ow�. - Co mog� dla pana zrobi�?
Ale pomarszczonego staruszka ju� nie by�o, tylko na jego biurku le�a� pozostawiony laptop, a obok niego czarna po�yskliwa kula. Thorez patrzy� na urz�dzenia podejrzliwie, ale nie odwa�y� si� ich dotkn��. Z ty�u dobieg� szmer otwieranych drzwi, prowadz�cych do jego prywatnych apartament�w, i tupot drobnych st�p.
- Tato! - Us�ysza� za plecami g�osik syna. - Chod� si� ze mn� pobawi�. Nudz� si�!
Zupe�nie nie mia� czasu, aby zaj�� si� smarkaczem. Musia� wyja�ni�, jakim cudem ten wariat zdo�a� przenikn�� do jego gabinetu, bez trudu omijaj�c, zdawa�oby si�, hermetyczn�, zapor� ochrony.
- Gdzie jest Lucy? - Nie odwracaj�c si�, zapyta� o opiekunk�, m�od� Amerykank� i, jak podejrzewa� od pewnego czasu, podsuni�t� mu przez CIA agentk�. Ale przynajmniej potrafi�a zaj�� czym� Felixa.
- Ca�y czas gada przez telefon z kole�ankami, a ja si� nudz�!
- To w��cz sobie jak�� gr� i nie przeszkadzaj - warkn�� i wcisn�� przycisk interkomu.
- Churchill, staw si� natychmiast z szefem ochrony.
Ernesto Banderas umiera� kolejny, szesnasty ju� dzie�. Zazwyczaj towarzyszy� mu w tym jedynie mechanicznie posapuj�cy respirator, cierpliwie t�ocz�cy tlen do resztek jego gnij�cych, zjedzonych przez raka p�uc. Lecz dzisiaj przyby�a go odwiedzi� troskliwa rodzina.
- Od��czmy go ju� teraz, szkoda powietrza dla starego skurwiela, przyda si� innym - przekonywa� kuzyn Antonio, m�ody utracjusz i dziwkarz, kt�remu Ernesto zawsze odmawia� sponsorowania jego rozpusty.
- Ani mi si� wa�! - zaprotestowa�a ciotka Flora, t�uste babsko, kt�re w swym �yciu nie zrobi�o nic po�ytecznego poza wtrz�chni�ciem miliona funt�w tortilli. - Adwokaci nie uzgodnili jeszcze wszystkich szczeg��w.
- Nic z tego nie b�dzie, je�li nie dostan� tych szyb�w w Teksasie. - Jego brat, Pedro, stary paso�yt, ani my�la� odpu�ci� sobie najlepszego k�ska. - Jako najbli�szy �yj�cy krewny mam tu g�os decyduj�cy. Je�li szyby s� moje, to r�bcie sobie z nim, co chcecie.
- I tak dobrze, �e stary pierdziel nie zostawi� testamentu - zauwa�y� Antonio. - Wydziedziczy�by nas jak amen w pacierzu.
Pedro zarechota� obrzydliwie.
- I my jego, gdyby�my, rzecz jasna, mieli cokolwiek do zapisania. W naszej rodzinie tylko Ernesto mia� �eb do interes�w.
- I wystarczy - doda�a rezolutnie Flora. - Dobry Ernesto ciu�a�, a teraz my si� zabawimy.
Chory chcia� zaprotestowa�, ale tkwi�ca w tchawicy plastykowa rurka uniemo�liwia�a jakiekolwiek pogaduszki - by� tak s�aby, �e nie m�g� im nawet pogrozi� palcem.
Do izolatki zajrza� m�ody cz�owiek o wygl�dzie adwokata - gada� te� jak adwokat.
- Zapraszam do sali konferencyjnej na podpisanie uzgodnionego porozumienia. Potem b�dzie mo�na, ju� zgodnie z prawem, od��czy� respirator.
Ernesto zosta� sam. Nie mia� nawet si�y, aby p�aka�. Modli� si� tylko do Najwy�szego, aby czym pr�dzej zabra� go z tego ziemskiego piek�a, pe�nego rui, porubstwa i trupo�ernych hien, nie wiadomo dlaczego nazywaj�cych si� jego krewnymi. Ale �mier� nie nadchodzi�a... Przeciwnie, odnosi� wra�enie, �e oddycha mu si� coraz l�ej! Czu� dziwny, przenikaj�cy ca�e cia�o, przyp�yw energii. Gasn�ca �wiadomo�� wyostrzy�a si� raptem jak brzytwa, a si�y wr�ci�y mu na tyle, �e zdo�a� unie�� r�k� i pomaca� si� po twarzy. D�o� zatrzyma�a si� na g�owicy intubatora i w�wczas, wiedziony nag�ym impulsem, szarpn�� za ni� desperacko. Je�li umiera�, to bez tego �wi�stwa w gardle, zdecydowa�. Rurka podda�a si� z dziwn� �atwo�ci� - odrzuci� j� precz i z�apa� haust �wie�ego powietrza.
Nie dusi� si�... Nie rozumia�, jak to mo�liwe, ale m�g� oddycha� pe�n� piersi�. Nic te� go nie bola�o, wi�cej, czu� si� tak lekko i rze�wo, jakby mu uby�o z pi��dziesi�t lat. Podni�s� si� ze swego �miertelnego le�a i usiad� na skraju ��ka. Przez szyb�, oddzielaj�c� jego izolatk� od korytarza, dostrzeg� Flor�, Pedra i Antonia, za�arcie dyskutuj�cych ze swoimi adwokatami. Odetchn�� g��boko - p�uca pracowa�y jak z�oto, jakby dosta� przeszczep od dwudziestoletniego kulturysty. Wygl�da�o na to, �e zej�cie Ernesto Banderasa z tego pado�u �ez i rozpaczy zosta�o na czas jaki� odwo�ane. Zeskoczy� ra�no na pod�og� i z trzaskiem otworzy� drzwi na korytarz.
- Hej, wy tam - rykn��. - Wiecie, co zobaczycie zamiast mojej forsy?!
Odwr�ci� si� do nich ty�em, zgi�� w p� i podci�gn�� wysoko szpitaln� koszul�.
Fortunato z zak�opotaniem splata� i rozplata� swe grube paluchy, nie bardzo wiedz�c, gdzie m�g�by si� schowa� przed twardym wzrokiem don Ciccia. Ojciec chrzestny najwi�kszej z nowojorskich rodzin mafijnych znany by� z braku poczucia humoru.
- Naprawd� nic nie kapuj�, don Ciccio - wyst�ka� p�aczliwie Fortunato. - Przecie� pan wie, �e nie uprawiam nawalanki, pi�tnastu gnojk�w dla pana sprz�tn��em i zawsze by�a to czysta robota, bez kant�w.
- A wi�c co sta�o si� tym razem? - Don Ciccio poprawi� si� w fotelu i mocno zaci�gn�� cygarem. - Dlaczego nawali�e�?
Egzekutor prze�kn�� z trudem �lin�; nie raz zagl�da� �mierci w oczy, ale to okazywa�o si� betk� w por�wnaniu z zimnym, w�owym wzrokiem bossa. Mafijni �o�nierze rozpowiadali, �e stary potrafi� hipnotyzowa�. Fortunato zrozumia�, �e ocali� go mo�e tylko czysta, �ywa prawda.
- Plan by� prosty, dorwa� Falconettiego, jak b�dzie wychodzi� z burdelu, wie pan, tego na rogu Pi�tej i Czterdziestej Si�dmej, gdzie maj� same Japonki...
Don Ciccio chrz�kn�� niecierpliwie, a cia�em Fortunata wstrz�sn�� zimny dreszcz. Nie, stanowczo by� ju� za stary do tej stresuj�cej roboty.
- Streszczaj si�.
- No w�a�nie - podj�� dr��cym g�osem. - Falconetti wyszed� stamt�d par� minut po pi�tej, bez obstawy, zreszt� ja i Nico daliby�my sobie rad� z tymi p�takami... - zakrztusi� si�, zgromiony zimnym wzrokiem bossa. - Falconetti zachowywa� si� niezbyt ostro�nie, podszed� do budki z gazetami i wzi�� przywiezion� w�a�nie popo�udni�wk�, pewnie chcia� sprawdzi� wyniki gonitw...
Przerwa� mu grzmot pot�nej pi�ci, kt�ra waln�a w blat biurka tu� przed jego nosem. Boss musia� by� naprawd� wkurwiony.
- S�uchaj, dupku, rozwali�e� tego sukinsyna czy nie? Fortunato, kt�ry zrazu podskoczy� jak oparzony, wykrzykn�� czym pr�dzej uspokajaj�cym tonem:
- Oczywi�cie, szefie! Waln��em mu z obrzyna prosto w pysk, a� si� zrobi� kotlet siekany, a Nico poprawi� mu z magnum, skurwiel dosta� w jaja i bebechy, sikn�o juch� tak, �e w tym kiosku poszed� ca�y nak�ad popo�udni�wek i reszta tego, co zosta�o z porannych...
- W czym wi�c problem, Fortunato? - Boss odchyli� si� w fotelu i patrzy� na z niego z dobrotliw�, niesko�czon� wyrozumia�o�ci�, jak na zast�p niesfornych zuch�w, zbieraj�cych sk�adki na rogu Fifth Avenue i Connolly Street.
- S�k w tym, �e tego gnoja wcale nie �ci�o. M�zg mu sp�ywa� na czo�o, a ten skunks wyci�gn�� uzi, kt�re tajniaczy� pod marynark� i jak nie posia�...
Cz�owiek za biurkiem przygl�da� mu si� coraz bardziej podejrzliwie.
- Fortunato, ty debilku, kto tu w ko�cu kogo za�atwi�?
Egzekutor westchn��by ci�ko, gdyby mu to umo�liwi�y podziurawione p�uca. Odchyli� wolno klapy marynarki i pokaza� biegn�ce przez tors trzy �licznie odrobione serie z broni maszynowej, niew�tpliwie robot� fachowca - niekt�re dziury jeszcze krwawi�y.
- Sam chcia�bym wiedzie�, szefie. Ja mam jedena�cie dziur, a Nico siedem, w tym trzy w sercu. Falconetti, jak mu si� magazynek sko�czy�, odwr�ci� si� na pi�cie i polaz� z powrotem do burdelu, a na chodniku zosta�o p� jego m�zgu, obrzyn by� nabity grubym �rutem... Ale sam pan m�wi�, �e temu g�upkowi m�zg niepotrzebny...
Don Ciccio patrzy� z os�upieniem, jak jego g��wny egzekutor wierci w konsternacji paluchem w otworze na piersi, gdzie� tak mi�dzy pi�tym a sz�stym �ebrem. Fortunato z�apa� spojrzenie bossa i zapyta� p�aczliwym g�osem:
- Szefie, co si� dzieje? Dlaczego ten skunks, ja i Nico jeszcze �yjemy?
Toro Mifune pochodzi� ze starej, samurajskiej rodziny i zna� swoje powinno�ci, wynikaj�ce z zasad kodeksu busido. Gdy kierownik dzia�u, pan Toranaga, obwie�ci�, �e jego wyniki s� o 0,056 procenta gorsze od osi�gni�� lidera grupy, czyli tego padalca Kuromaki, od razu zrozumia�, �e zosta� mu tylko jeden spos�b na zachowanie twarzy. Dlatego siedzia� teraz na macie, ubrany w bia�e, ceremonialne kimono, z twarz� obr�con� w kierunku pa�acu cesarza. Po�egnalny list-poemat le�a�, zapiecz�towany, obok p�eczki z mieczem. Wychwala� w nim zaznane od Korporacji dobrodziejstwa, polecaj�c jej szefom przysz�o�� swojej rodziny. Liczy� na to, �e zdob�dzie tym przychylno�� kierownictwa i za�atwi posad� dla syna.
S�o�ce sta�o ju� wysoko na niebie, gdy Toro Mifune zdecydowa�, �e trzeba zaczyna�. Uj�� w obie r�ce miecz i przymierzy� si� do pierwszego pchni�cia. Wiedzia�, �e najlepiej wbi� ostrze tu� pod p�pkiem, a potem mocno poci�gn�� ku piersi, a� do mostka, aby rana by�a jak najszersza. Szefowie Korporacji na pewno doceni� jego determinacj� i si�� charakteru.
Po raz kolejny sprawdzi� ostrze, tn�c puszczony w powietrze w�os - odziedziczonemu po przodkach mieczowi nie mo�na by�o nic zarzuci�. Wzi�� g��boki oddech, ustawi� kling� pod k�tem trzydziestu pi�ciu stopni i trzy cale pod p�pkiem, po czym pchn�� z ca�ej si�y, czuj�c, jak ostrze bez oporu wnika w jego brzuch. Oby�o si� nawet bez specjalnego b�lu, trysn�a tylko cienka stru�ka krwi. Pozosta� jeszcze drugi ruch, ku g�rze - od niego zale�a� ca�y efekt przedsi�wzi�cia, wi�c Toro �cisn�� mocniej r�koje�� i szarpn��, kieruj�c ostrze prosto do mostka.
Da� rad� - brzuch rozwar� si� niczym wrota podziemnego gara�u, wypuszczaj�c na zewn�trz �liskie zwoje wn�trzno�ci - w jelitach trwa� jeszcze ruch robaczkowy po solidnym �niadaniu, kt�rego Toro nie odm�wi� sobie przed ostatni� drog�. Krew bluzga�a obfit� strug�, brzuch pali� go �ywym ogniem - Toro oczekiwa�, �e lada chwila ciemno�ci ogarn� mu g�ow� i majestatycznie padnie we w�asne flaki, tak jak to widywa� na filmach samurajskich. Jednak nic takiego si� nie sta�o, przeciwnie, my�li mia� coraz ja�niejsze, pocz�tkowa s�abo�� min�a jak r�k� odj�� i, zamiast umiera� zgodnie z zasadami kodeksu, patrzy� ze zdumieniem na k��b flak�w, pulsuj�cy mu na kolanach. Czu� si� tak znakomicie, �e m�g�by je wepchn�� z powrotem do brzucha, ran� zaklei� przylepcem i polecie� na kort tenisowy, aby rozegra� dwa albo i trzy sety.
Lecz Toro Mifune nie na darmo by� potomkiem znakomitego samurajskiego rodu i doskonale pami�ta�, jak wielu jego przodk�w otworzy�o sobie brzuchy, chwal�c g�o�no imi� cesarza. Taka tradycja zobowi�zywa�a, dlatego ponownie uj�� r�koje�� miecza. By� mo�e troch� to jeszcze potrwa, ale do zmierzchu zosta�o sporo czasu.
Media oszala�y, czemu zreszt� trudno si� by�o dziwi�. Nag��wki gazet puch�y od sensacyjnych tytu��w, telewizyjni i radiowi reporterzy zach�ystywali si�, donosz�c w ekspresowym tempie o coraz to nowych sensacyjnych zdarzeniach, cudownych ozdrowieniach i niedosz�ych �mierciach. Tysi�ce chorych, na kt�rych lekarze postawili ju� krzy�yk, opuszcza�y z tryumfem szpitale, w domach starc�w trwa�y nieustanne balangi, wygas�y wszystkie konflikty - skoro nie mo�na by�o ukatrupi� wroga, wojny straci�y sens, za� najbardziej zatwardziali terrory�ci oddawali si� dobrowolnie w r�ce psychiatr�w. Obro�cy Praw Cz�owieka piali z zachwytu, gdy� przestano wykonywa� kar� �mierci. Dali z tym spok�j nawet Francuzi, po tym, jak g�owa w�a�nie zgilotynowanego wielokrotnego sadystycznego mordercy, zwanego drugim Sinobrodym, po �ci�ciu odtoczy�a si� par� krok�w, po czym zacz�a obrzuca� brzydkimi s�owami prokuratora Republiki, podwa�aj�c prowadzenie si� jego matki, �ony, siostry i te�ciowej oraz ulubionej suczki Fanny. Ofiary wypadk�w nie czeka�y nawet na pomoc, same w��czaj�c si� do akcji ratowniczej, o ile zosta�y im si� jakie� sprawne ko�czyny - na ulice wyleg�y setki poszatkowanych ludzi, kt�rzy jak gdyby nigdy nic spacerowali, pracowali i robili zakupy; przewa�ali samob�jcy i ofiary mafijnych porachunk�w. Przebojem sezonu sta� si� wyci�gni�ty z lamusa kiczowaty horror �Noc �ywych trup�w�, najlepiej oddaj�cy atmosfer� tych wielkich dni. Motyw nieobecnej �mierci sta� si� te� ulubionym tematem sztuki, zw�aszcza reklamowej - seksowne ko�ciotrupy poleca�y paniom kolejne superwygodne fruwaj�ce podpaski.
S�owem: �ycie w ci�gu paru godzin przemieni�o si� w nieustaj�cy festyn. Ludzko�� spontanicznie wyra�a�a rado�� z odej�cia �mierci. Tylko grabarze og�osili �a�ob�, ale tym ma�o kto si� przejmowa�. Zawsze przecie� mogli przekwalifikowa� si� na po�o�nych.
W gruncie rzeczy sytuacja nie przedstawia�a si� tak �le, przynajmniej w ocenie Sekretarza Generalnego. Z tonu Tanatosa mo�na by�o wnioskowa�, �e ludzko�� czekaj� znacznie wi�ksze k�opoty.
D�wi�kn�� interkom. Cholerny Churchill �lurgota� jak zwykle.
- Mia�e� co� zrobi� z tym nochalem! - warkn�� Thorez. - Nie ma przecie� problem�w z dostaniem si� do lekarza, kiedy opustosza�y wszystkie szpitale.
Sekretarz zacharcza� rozpaczliwie, bulgoc�c zalegaj�c� w nozdrzach wydzielin�. Thorez pomy�la� z�o�liwie, �e wreszcie wie, dlaczego Angole maj� opini� flegmatyk�w.
- By�em u najlepszego w mie�cie wirusologa. Facet powiedzia�, �e nie mo�e mi pom�c, poniewa� antybiotyki przesta�y skutkowa�.
- Co takiego? - Thorez nic z tego nie rozumia�.
- T�umaczy�, �e leczenie antybiotykami polega na �abi j a n i u wirus�w. A skoro nic nie umiera... Nie uwierzy�em mu i �ykam tabletki, ale bez skutku!
To si� ju� Thorezowi nie podoba�o. Czy�by w tej ca�ej nie�miertelno�ci tkwi� jaki� haczyk?
- Czego chcesz? - spyta�, nie chc�c kontynuowa� tej przykrej dla sekretarza rozmowy. �lurgotanie przez ca�� wieczno�� to ma�o przyjemna perspektywa.
- Przyszed� do pana profesor Laurana...
Thorez nie przypomina� sobie, aby z kim� takim by� na dzisiaj um�wiony.
- Znam go? - spyta�.
- Nie, ale radzi�bym z nim porozmawia�. Profesor ma Nobla z biologii za badania kom�rkowe... Z tego, co m�wi�, wynika, �e wie co� o tym... No, o tym, co si� dzieje. Facet nie ma weso�ej miny.
Sekretarzem Generalnym wstrz�sn�� dreszcz d�awi�cego strachu. Zaczyna si�, pomy�la�. Tylko co, do czorta?
Profesor Laurana okaza� si� niskim m�czyzn� oko�o pi��dziesi�tki o szczup�ej, inteligentnej twarzy, ju� na pierwszy rzut oka zdradzaj�cej kompetentnego naukowca. Thorez uprzejmie wskaza� mu fotel naprzeciwko swego biurka.
- Czym mog� panu s�u�y�? - zagai� przyja�nie. W ko�cu Nobel z biologii to nie byle co.
Go�� przypatrywa� mu si� w milczeniu spod oka, jakby ocenia�, czy Sekretarz Generalny to odpowiedni adresat jego uczonego komunikatu.
- Czy wie pan, �e zosta�y nam jakie� dwa, trzy tygodnie normalnego �ycia? - zapyta� nagle.
Thorez roze�mia� si� sarkastycznie.
- A to ono jeszcze jest normalne? - zakpi�.
Profesor podrapa� si� w zamy�leniu po brodzie.
- W og�lnych zarysach jeszcze tak - odpar�, z w�a�ciw� naukowcom manier� starannie dobieraj�c s�owa. - Mimo �e przestali�my umiera�, wci�� funkcjonujemy jako zorganizowana cywilizacja. Ale to nie potrwa d�ugo.
- Co pan ma na my�li? - Thorez nie znosi� ludzi, lubi�cych chadza� ogr�dkami, zamiast wali� prawd� prosto z mostu.
- Ta nie�miertelno�� jest naszym przekle�stwem - o�wiadczy� z powag� Laurana. - A rzecz w tym, �e nie tylko ludzie stali si� nie�miertelni, ale w og�le wszystko, najdrobniejsze nawet organizmy, cz�steczki bia�ka, o czym nied�ugo ka�dy przekona si� osobi�cie. Szanowny panie, biologia naszego �wiata stan�a na g�owie!
W miar� jak profesor obja�nia� punkt po punkcie, jakie b�d� skutki niekontrolowanego rozrostu kom�rkowego, Sekretarzowi Generalnemu coraz cz�ciej robi�o si� na przemian zimno i gor�co. Ba� si� spojrze� w lusterko - by� pewien, �e posiwia�.
- Za jakie� trzy tygodnie - t�umaczy� beznami�tnie Laurana - ka�dy bardziej z�o�ony organizm na tej planecie b�dzie przypomina� p�cherz wype�niony namna�aj�cymi si� w niesko�czono�� kom�rkami. Widzia�em to ju� pod mikroskopem i zar�czam panu, �e to istny horror, �adne bakterie nie chcia�y obumiera�, nawet potraktowane kwasem siarkowym, dzieli�y si� za to jak szatany, dop�ki starczy�o od�ywki. To sk�din�d logiczne, bowiem �ycie, kt�re nie obumiera, ma przed sob� tylko jedn� drog�: niesko�czon� ekspansj�...
- Do czego to w ko�cu doprowadzi? - zapyta� s�abym g�osem Thorez.
- Hm, z naukowego punktu widzenia to ciekawe. My�l�, �e po pewnym czasie owe p�cherze zaczn� p�ka�, ��czy� i miesza� si� ze sob�, a� w ko�cu powierzchni� planety pokryje warstwa bulgoc�cej, namna�aj�cej si� bez przerwy, organicznej mazi czy te� koloidu, si�gaj�ca pewnie stratosfery... Ciekawe, czy stw�r ten zachowa jak�� form� �wiadomo�ci... Hej, gdzie si� pan podzia�, nic panu nie jest?
Nie otrzyma� odpowiedzi - monsieur Maurice Thorez, Sekretarz Generalny Narod�w Zjednoczonych, le�a� bez zmys��w pod biurkiem, pogr��ony w b�ogim, bezstresowym omdleniu.
Musia� poinformowa� o sprawie Rad� Bezpiecze�stwa, o wizycie Tanatosa i o ca�ej reszcie. Pocz�tkowo, rzecz jasna, nie dano mu wiary, ale gdy poszczeg�lni stali cz�onkowie zacz�li dostawa� raporty od w�asnych naukowc�w, bez wyj�tku potwierdzaj�ce teori� Laurany, w gmachu ONZ zacz�� si� gor�czkowy ruch. Rada Bezpiecze�stwa obradowa�a w permanencji, szukaj�c rozpaczliwie wyj�cia z sytuacji. Reszta ludzko�ci wci�� trwa�a w b�ogiej niewiedzy, beztrosko �wi�tuj�c odej�cie �mierci. To wszystko mog�o si� oczywi�cie sko�czy�, gdyby teoria Laurany przeciek�a do medi�w. Sam profesor uwa�a�, �e lada chwila wpadn� na ni� nawet nauczyciele biologii z podstaw�wek. Za par� dni efekt �ywio�owego rozrostu kom�rek b�dzie oczywisty dla ka�dego ignoranta i resztki normalno�ci poch�onie og�lnoplanetarna panika. Wcale nie trzeba by�o z tym czeka� na supergluta.
- Jest naprawd� �le - referowa� zdenerwowany Thorez. - Okazuje si�, �e nie ma na Ziemi prawa, przy pornocy kt�rego mo�na by skaza� kogo� na do�ywotnie obj�cie funkcji Tanatosa. Zaproponowali�my to nawet co wybitniejszym zwyrodnia�ym mordercom, czekaj�cym na wykonanie wyroku, ale wszyscy odm�wili - wiedz�, �e dop�ki nie ma Tanatosa, nic im nie grozi, a rewelacje Laurany maj� w g��bokiej pogardzie. Po prostu w to nie wierz�. A kiedy uwierz�, b�dzie najprawdopodobniej za p�no. Profesor twierdzi, �e mamy najwy�ej dwa dni, potem zmiany w DNA kom�rek b�d� ju� nieodwracalne.
- Wot prablema - zauwa�y� ambasador Rosji, Kuropatkin, si�gaj�c po kanapk� z kawiorem. Mimo rosn�cego pod szyj� wola - pierwszego efektu �ywio�owego podzia�u kom�rek - tryska� optymizmem. - Jak nie mo�na si��, to nie mo�na. Nawet i w matuszkie Rassiji, u nas tiepier� demokratia, job jejo mat�.
- Skubany Rusek cierpi na angin� pectoris - za�lurgota� Thorezowi do ucha Churchill. - Gdyby nie odej�cie Tanatosa, dawno by ju� wykorkowa�. Nie s�dz�, aby chcia� szczerze pom�c.
Ambasador Wielkiej Brytanii, lord Fergusson, kr�ci� palcami m�ynka na opas�ym, trz�s�cym si� brzuchu. Jeszcze tydzie� temu cz�owiek ten by� p�aski jak deska do prasowania, a nawet i nieco wkl�s�y. Najwidoczniej usta�y jego problemy ze zbyt intensywn� przemian� materii. Fergussona powszechnie znano z zaskakuj�cych pomys��w.
- A gdyby tak - zacz�� - wyprodukowa� klona? Zupe�nie po cichu, tajnie, tak, aby nikt si� nie dowiedzia�... Taki klon nie b�dzie posiada� praw obywatelskich...
- Jest to jaki� pomys�... - podj�� Thorez. - Ale kogo w�a�ciwie sklonowa�? To musia�by by� cz�owiek o specjalnych predyspozycjach, czyli wyj�tkowo silnych, naturalnych morderczych sk�onno�ciach. Nie oszukujmy si�, odpowiedzialno�� za �mier� na ca�ej planecie wymaga kogo� wyj�tkowego.
- Na przyk�ad kogo� takiego jak Hitler - rzuci� zwi�le Fergusson.
Na t� propozycj� zareagowa� przedstawiciel USA, Redford - temu z kolei rzuci�o si� co� na sk�r�: twarz i r�ce pokrywa�y mu mi�siste, sp�cznia�e b�ble.
- To go�� monotematyczny, wyka�cza�by tylko �yd�w - zauwa�y� trze�wo. - Podnie�liby wrzask, �e znowu padli ofiar� spisku goj�w.
- Ma pan racj� - przyzna� Thorez. - Zreszt�, cia�o Hitlera gdzie� wci�o i nie mo�na pobra� kom�rek... Ale Mao zachowa� si� w �wietnej formie, a on chyba nie �ywi� przes�d�w rasowych?
Pytanie by�o skierowane do delegata Chin, kt�ry od pocz�tku posiedzenia siedzia� bez s�owa i bez ruchu, nie jedz�c i nie pij�c - to chyba dzi�ki temu absolutnemu postowi z grubsza przypomina� jeszcze samego siebie. Ale d�wi�k imienia niegdysiejszego przyw�dcy zak��ci� jego buddyjski spok�j.
- R�ce precz od Przewodnicz�cego Mao - wyrecytowa� jednym tchem. - Nie b�dzie nam ulepiony z sera i soi imperialistyczny tygrys wykorzystywa� kom�rek Ukochanego Wodza do swych niecnych, wrogich ludowi cel�w. Nie po�ywi si� wr�g na naszym Przewodnicz�cym, S�o�cu Azji...
By�by pewnie recytowa� dalej, gdyby nie ambasador Francji, Marchais, kt�ry raptownie wyrwa� Chi�czykowi spod ty�ka krzes�o i tym prostym sposobem wy��czy� go z dalszej dyskusji.
- No tak, Mao odpada - powiedzia� zafrasowany Fergusson. - R�n��by tylko wrog�w ludu, zw�aszcza chi�skiego. Potrzebny by�by kto� uniwersalny... na przyk�ad Stalin!
Kuropatkin, o dziwo, wcale si� nie obruszy�, pewnie podra�ni�y go przechwa�ki Chi�czyka pod adresem Przewodnicz�cego. Rosjanie zawsze uwa�ali mieszka�c�w Pa�stwa �rodka za nic niewartych feudalnych podda�c�w, t�um skundlonych kulis�w.
- Ano pewnie, nasz batiuszka najlepszy, po co szuka� wi�cej. Koba rieza� pa rawnu, �yd�w i goj�w, inteligencj� pracuj�c� i robotnik�w obijaj�cych, artyst�w i partyjnych, naszych, Polak�w, Ba�t�w, Czecze�c�w, Ukrai�c�w i kogo chcecie. Nie ma takich, kt�rym by si� batka do dupy nie dobra�, to by� nastojaszczij internacjona�! Przewodnicz�cy Mao to m�g� za nim co najwy�ej samowar nosi�!
Chi�czyk usi�owa� ripostowa�, ale znowu zosta� pozbawiony krzes�a, tym razem przez Fergussona. Tak si� na nim m�ci�a tysi�cletnia izolacja i chowanie za Wielkim Murem, inaczej zna�by si� na obyczajach, panuj�cych w elitarnych europejskich college�ach.
- Je�li proces klonowania zacznie si� za godzin�, to w hydroponicznym autoklawie trzydziestoletni Stalin mo�e by� gotowy za trzydzie�ci sze��, g�ra czterdzie�ci godzin - oblicza� na g�os Churchill, wci�� zmagaj�cy si� z zalegaj�c� w zatokach flegm�; wyci�gn�� z kieszeni chusteczk� i z ha�asem wydmucha� nos. Po tej operacji s�ycha� go by�o troch� wyra�niej. - M�zg b�dzie oczywi�cie czysty, ale mo�na mu wszczepi� chipy z odpowiednimi programami, zaraz posadz� nad tym paru historyk�w... Warto by chyba jeden chip po�wi�ci� na dzie�a wszystkie So��enicyna?
- A nie zapomnijcie te� o �Kr�tkim kursie historii WKP(b)� i o jego pracy o j�zykoznawstwie! - rzuci� Kuropatkin. - To ulubione lektury z m�odo�ci naszego gieniera�a-priesidienta.
- Tak, panowie - odetchn�� z ulg� Thorez. - Je�li dobrze p�jdzie, za dwa dni b�dziemy mieli czternastego Tanatosa i ten ca�y koszmar wreszcie si� sko�czy.
Kurpatkin wyci�gn�� telefon kom�rkowy i przez d�u�sz� chwil� wydawa� dyspozycje swoim pracownikom w ambasadzie, potem ci co� mu d�ugo klarowali. W ko�cu schowa� aparat i popatrzy� chytrze na Thoreza.
- Wsio w pariadkie, ale gaspadin gieniera�-priesidient m�wi, �eby�cie pokazali mi t� �kos�. Nigdy nie wiadomo, czy nie s� to kolejne cwane pogrywki CIA. Nu, gdie eto ustrojstwo?
Thorez wzruszy� ramionami; wszystko na tym �wiecie mia�o sw�j kres, a ju� na pewno przyja�� rosyjsko-ameryka�ska. Skin�� na Churchilla i wr�czy� mu magnetyczny klucz do swego gabinetu.
- Przynie� le��cego na moim biurku laptopa, ale nie dotykaj czarnej kuli, chyba �e na ochotnika zamierzasz obj�� funkcj� Tanatosa - za�artowa�, ale jako� nikt si� nie roze�mia�. Czarny humor ju� wyszed� z mody.
Churchill wyszed� i nie by�o go mo�e dwie minuty. Wr�ci� z pustymi r�koma, na co Kuropatkin zareagowa� z�o�liwym u�mieszkiem.
- Nu i gdie ano, agienty? - zapyta� tryumfalnie.
- Gdzie ta �kosa�, ha!?
- Na pa�skim biurku niczego nie znalaz�em - t�umaczy� zmieszany Churchill. - Tak�e pod nim. Nic, co by przypomina�o laptopa i czarn� kul�.
Thorez przeklina� w my�lach sw� g�upot�; powinien te artefakty schowa� w szafie pancernej, ale ba� si� ich dotyka�. Tanatos nap�dzi� mu niez�ego stracha, dlatego ograniczy� si� jedynie do zablokowania drzwi gabinetu.
- Idziemy tam wszyscy - zdecydowa�. - To musi gdzie� tam by�.
Jego gabinet mie�ci� si� tu� obok sali konferencyjnej - pi�tro w gmachu ONZ, na kt�rym obradowali, nale�a�o do wy��cznej dyspozycji Sekretarza Generalnego. Rzeczywi�cie, na jego biurku le�a�y tylko porozrzucane teczki z raportami i analizami, nie by�o �adnego komputera, poza wbudowanym w blat s�u�bowym terminalem. Thorez na oczach cz�onk�w Rady Bezpiecze�stwa b�yskawicznie przeszuka� pomieszczenie, wytrz�sn�� nawet kosz na �mieci, ale pozostawiona przez Tanatosa kosa gdzie� przepad�a. W miar�, jak bezskuteczno�� jego poszukiwa� stawa�a si� coraz bardziej oczywista, na s�owia�skie, pyzate oblicze Kuropatkina wype�za� jowialno-szyderczy u�mieszek.
- Wot, wy dumali, �e nasz gieniera�-priesidient durak? Matuszku Rassiju chcieli�cie wyko�owa�, sobaki...
By�by bluzga� dalej, gdyby nie to, �e raptownie z�apa� si� za gard�o, posinia�, kwikn�� co� niewyra�nie i osun�� bezw�adnie pod �cian�, na podobie�stwo wo�owej tuszy. Leg� na wznak na pod�odze, sapn�� ci�ko kilka razy i zamilk�. Nad jego nieruchomym cia�em pochyli� si� Fergusson, z trudem wci�gaj�c olbrzymi brzuch.
- Chyba przesta� oddycha�! - powiedzia� ze zdumieniem. - Nie wyczuwam pulsu.
- Czy�by zawa�? - my�la� na g�os Churchill. - Przy tak zaawansowanej chorobie serca mog�o mu si� to zdarzy� w ka�dej chwili...
- Cz�owieku, po odej�ciu Tanatosa?! - wykrzykn�� Thorez.
Wszyscy zamilkli, pora�eni t� uwag� - dopiero teraz dobieg�y ich dzieci�ce piski, dochodz�ce zza niedok�adnie przymkni�tych drzwi, wiod�cych do prywatnego apartamentu Sekretarza Generalnego. Thorez, tkni�ty nag�� my�l�, pchn�� je i wszed� do �rodka.
Jego syn, Felix, siedzia� w salonie w kucki na dywanie, pochylony nad otwartym i w��czonym laptopem. W r�ku dzier�y� czarn�, b�yszcz�c� kul� i �ciska� j� spazmatycznie, wpatrzony w ekran, na kt�rym wci�� pojawia�y si� i znika�y barwne ikony. Thorez poczu�, �e musi natychmiast usi���.
Felix zapewne us�ysza� kroki za swoimi plecami, poniewa� odwr�ci� si� i spojrza� na ojca smolistoczarnymi oczyma, przypominaj�cymi mroczne wyloty armatnich luf.
- Tato! - zawo�a� z entuzjazmem. - Co za zajebista gra! Mo�na kosi�, co podleci...
Sekretarz Generalny Narod�w Zjednoczonych osun�� si� z j�kiem na r�ce swego rodaka, monsieur Marchaisa. Felix mrugn�� przyja�nie do zgromadzonych ambasador�w i wr�ci� do swego laptopa. Zapad�o trupie milczenie, kt�re przerwa� g�os Churchilla, brzmi�cy czysto i wyra�nie:
- Wiecie, �e wreszcie przeszed� mi ten cholerny katar!