9250
Szczegóły |
Tytuł |
9250 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9250 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9250 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9250 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Walter Jon Williams
RYK TORNADA
Ostatnio ukaza�y si�:
Iain M. Banks - Najemnik
James P. Blaylock - Kraina marze�
Lois McMaster Bujold - Towarzysze broni
Kir Bu�yczow - Opowiadania gus�arskie
Kir Bu�yczow - Nowe opowiadania gus�arskie
Orson Scott Card - Alvin czeladnik
Tananarive Due - Uchro� mnie od z�ego
David Eddings - Ukryte miasto
Robin Hobb - Czarodziejski statek
Kim Newman - Krwawy Baron
Kim Stanley Robinson - Antarktyka
Mik� Resnick - Egzekutor
Gene Wolfe - Pi�ta g�owa Cerbera
Vonda N. McIntyre - Ksi�yc i S�o�ce
Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi
Walter Jon
UJiiliams
TORMRDn
Prze�o�y�
Andrzej Pie�kowski
)Pr�sz.y�s\<\ i 3-ka
WARSZAWA 1999
Tytu� orygina�u:
VOICE OF THE WHIRLWIND
Copyright �1987 by Walter Jon Williams
Projekt ok�adki:
Zombie Sputnik Corporation
Ilustracja na ok�adce:
�Angus McKie/via Thomas Schliick GmbH
Redaktor prowadz�cy seri�:
Arkadiusz Nakoniecznik
�:?
Redakcja:
Lucyna �uczy�ska
Redakcja techniczna:
El�bieta Babi�ska
Korekta:
Bogus�awa J�drasik
�amanie komputerowe:
Miejska Biblioteka Publiczna Waldemar Maci�g tj� �
ISBN 83-7180-455-5
Fantastyka
4 000091196
f b
37 u!. Szewska 1
Wydawca:
Pr�szy�ski i S-ka SA,
Warszawa, ul. Gara�owa 7
Druk i oprawa:
Opolskie Zak�ady Graficzne SA
45-085 Opole, ul. Niedzia�kowskiego 8-12
1
Steward unosi� si� w powietrzu, pod niebem koloru mokrych,
szarych dach�wek. W dole pod nim majaczy�a ciemna i niewy-
ra�na ziemia. Do�wiadcza� ruchu - czego� w rodzaju szybowania.
Jego �o��dek reagowa� skurczem, ilekro� nurkowa� bli�ej le��cej
pod nim nieprzeniknionej szaro�ci. Czu�, jak pracuj� mu nerwy,
zwi�kszaj�c gotowo�� ca�ego organizmu. Niebo przechyli�o si�
i obr�ci�o.
Na horyzoncie ja�nia�a �una - ciemnoczerwona pr�ga, pulsu-
j�ca jak otwarta przez szrapnel �y�a, kt�r� przys�ania� czarny,
p�yn�cy woal. To nie s�o�ce, u�wiadomi� sobie Steward. Tam co�
p�onie...
Gdy budzi� si� z tego snu, nigdy nie odczuwa� l�ku czy zasko-
czenia.
Wypocz�ty, gotowy do ruchu, ta�ca, walki.
Wiedzia�, �e czymkolwiek by�o to, do czego szybowa� pod zim-
nym niebem, tego w�a�nie chcia�.
Doktor Ashraf zajmowa� naro�ne biuro wysoko w kompleksie
szpitalnym. Z dwu stron wlewa�o si� do pomieszczenia jasne nie-
bo Arizony. Etienne Njagi Steward siedzia� na pikowanej le�an-
ce i gapi� si� przez szklane �ciany na le��ce za Flagstaff g�ry: trzy
szczyty poci�te na kawa�ki przez rz�dy kondekoblok�w z p�prze-
puszczalnego szk�a, kt�re odbija�y wznosz�cy si� teren, niebo,
szpital, a tak�e l�ni�c� nitk� autostrady, zbudowan� z jasnego
stopu, kt�ra bieg�a mi�dzy wie�owcami. Rzeczywisto�� w lustrza-
nych budynkach ulega�a zniekszta�ceniu i powieleniu. Stawa�a
si� interesuj�ca.
Pomieszczenie by�o ca�kowicie d�wi�koszczelne. Nawet szyb-
kobie�na linia kolejowa, przebiegaj�ca pod szpitalem, powodo-
wa�a zaledwie nik�e wibracje szklanych �cian. Steward m�g� ogl�-
da� �wiat w lustrach, lecz by� od niego odizolowany - s�ysza� je-
dynie beznami�tny g�os Ashrafa, cichy szum klimatyzacji
i odleg�e dr�enie szybkiej kolei. Zastanawia� si�, kogo Ashraf
chcia� w nim widzie�.
Ashraf usiad� na biurku; Steward wiedzia�, �e biurko mia�o
po stronie doktora panel odczytu, pod��czony do zainstalowanych
w le�ance analizator�w zabarwienia emocjonalnego g�osu, wska�-
nik�w t�tna i oddechu, a mo�e nawet detektor�w �ledz�cych na-
pi�cie mi�ni i wydzielanie potu. Nie widzia� ich, lecz kiedy ob-
raca� si� w stron� Ashrafa, w oczach doktora odbija�y si� czer-
wone diody.
Stewarda nauczono kiedy�, jak oszukiwa� takie maszyny. Pa-
mi�ta� d�ugie godziny sp�dzone w stanie g��bokiej hipnozy, pod
wp�ywem narkotyk�w, mechanizm�w biofeedbacku. Nie przycho-
dzi� mu do g�owy �aden pow�d, dla kt�rego mia�by u�y� tych
umiej�tno�ci, wi�c rzadko to robi�. Tylko wtedy, gdy m�wi� o Na-
talie. T�umaczy� sobie, �e post�puje tak bardziej po to, by zacho-
wa� spok�j, ni� by zmyli� Ashrafa.
Kiedy� powiedzia� Ashrafowi o swoim �nie.
- Mo�e to wspomnienia z Szeolu? Atak paraplanowy, czy co�
w tym rodzaju?
- Wie pan, �e to niemo�liwe - odpar� doktor Ashraf.
Stewardowi przychodzi�o czasem na my�l, �e doktor ma w za-
nadrzu tyle osobowo�ci, ile jest odbi� �wiat�a w kondekoblokach
i przymierza je jedn� po drugiej, jak maski w sklepie - a nu� kt�-
ra� z nich b�dzie pasowa�a. Steward nie mia� w�tpliwo�ci, �e oso-
ba, kt�ra �ni�a, by�a dla doktora Ashrafa nie do zaakceptowania.
Steward nigdy wi�cej nie wspomnia� o swoim �nie.
Na �cianach szpitala wymalowano w�skie paski o intensyw-
nych barwach, odpowiadaj�cych kolorystyce bransolet identyfi-
kacyjnych noszonych przez pacjent�w. Gdyby kto� zgubi� si�
w g�szczu ruchliwych, wyszorowanych do czysta korytarzy, m�g�
odnale�� drog� za pomoc� miniaturowych strza�ek na tych kolo-
rowych paskach. Zaprowadzi�yby go do jego oddzia�u, gdzie �cia-
ny mia�yby w�a�ciwy kolor i gdzie powita�by go dobrze znany za-
pach �rodk�w odka�aj�cych oraz znajome piel�gniarki. Ich fartu-
chy mia�y r�wnie� cieniutkie paski w oddzia�owym kolorze. ��-
ty oznacza� Oparzenia, czerwony - Intensywn� Terapi�, uspoka-
jaj�cy b��kit - Po�o�niczy. Bransoleta Stewarda l�ni�a przyjemn�,
jasn� zieleni�, przypisuj�c go do Oddzia�u Psychiatrycznego.
By� fizycznie sprawny, wi�c pozwolono mu nosi� zwyk�e ubra-
nie. Gdy w�drowa� po innych cz�ciach szpitala, zawsze mia� d�u-
gie r�kawy, �eby m�c ukry� zielon� bransolet�. Wsuwa� j� a� pod
pach�.
Nie chcia�, by ludzie uwa�ali go za wariata.
- W Marsylii rozp�ta�a si� wojna mi�dzy gangami nastolat-
k�w - powiedzia� Steward. - Zdarza�o si� to od czasu do czasu.
Nale�a�em do Canards Chroni�ue; by�em z nimi, od kiedy sko�-
czy�em dwana�cie lat. Parali�my si� g��wnie informacj�. Niele-
galne oprogramowanie, porno na zam�wienie. Czasem narkotyki.
Pe�ny zakres us�ug, okre�lany przez Amerykan�w zbiorczym ter-
minem juvecrime. Inteligentne by�y z nas dzieciaki.
Przypomnia� sobie balkon z kutego �elaza, na kt�rym siedzia�
z jasnow�os� dziewczyn�, popijaj�c whisky i patrz�c po raz ostat-
ni na Morze �r�dziemne. By�o pi�kne a� do b�lu, bardziej niebie-
skie i g��bokie ni� oczy dziewczyny, bardziej niebieskie ni� odbi-
cie nieba, kt�re widzia� przez okno gabinetu Ashrafa. Pami�ta�
odleg�y terkot broni automatycznej, rozchodz�cy si� echem
w�r�d pokrytych stiukami dom�w i betonowych rynsztok�w. Pa-
mi�ta� - r�wnie dobrze jak w�asne znu�enie - uczucie, �e nie chce
ju� tego robi�. Zbyt dobrze pozna� t� gr�. Mia� do�� manipulowa-
nia lud�mi.
Dziewczyna przechyli�a g�ow�, ws�uchuj�c si� w dochodz�ce
z oddali d�wi�ki.
- Wygl�da na to, �e Femmes Sauvages broni� swojego teryto-
rium - powiedzia�a. - Kto atakuje?
�tienne sprzedawa� t� nowin� na lewo i prawo przez ostatnie
dwana�cie godzin.
- Skin Samurai - odpar�.
Dziewczyna wzruszy�a ramionami. Jej nos i policzki nosi�y �la-
dy oparze� s�onecznych. Spojrza�a na niego.
- Wejdziesz? - spyta�a.
�tienne Njagi Steward zapali� papierosa.
- D'accord - odpar�. Nie bra� pod uwag� kolejnego spotkania.
- Mia�em wtedy ledwie szesna�cie lat - powiedzia� - ale wie-
dzia�em ju�, �e w �yciu s� lepsze rzeczy ni� umieranie za kilka
budynk�w w Starej Dzielnicy.
Poci�gni�te brylantyn� w�osy Ashraf a zwisa�y mu do ramion.
Jego oty�a, nieruchoma twarz nie zdradza�a zainteresowania.
- Czy w�a�nie wtedy postanowi�e� si� zaci�gn��? - spyta�.
- D'accord - odpowiedzia� Steward.
Steward by� bardzo s�aby, gdy si� obudzi�. Jaka� maszyna
oddycha�a za niego, a w gardle tkwi�a mu rura. Brakowa�o mu
paru rzeczy: implant�w, gniazda interfejsu cybernetycznego,
kiedy� zainstalowanych z ty�u czaszki. Jego umys� zawiera� wspo-
mnienia odruch�w, kt�rych nie potrafi� przyporz�dkowa� oraz
�wiadomo�� fizycznej sprawno�ci, kt�ra w jaki� niezauwa�alny
spos�b nagle wyparowa�a.W pocie czo�a sp�dza� codziennie d�u-
gie godziny nad atlasem, pokonywa� kilometry na szpitalnej
bie�ni ta�mowej, rozci�gaj�c delikatne mi�nie n�g, bark�w i ra-
mion. Trenowa� tak�e walk� wr�cz w ustronnym rogu sali fizyko-
terapeutycznej - ciosy pi�ci�, kopni�cia i ich kombinacje wyko-
nywane raz za razem z ch�odn�, wypracowan� determinacj�.
M�czy�ni i kobiety, powracaj�cy do wzgl�dnej sprawno�ci po
operacjach chirurgicznych, oraz staruszkowie, stawiaj�cy pierw-
sze niepewne kroki w swoich nowych, m�odych cia�ach, odwraca-
li od niego oczy - nie mogli znie�� tej ponurej w�ciek�o�ci, z ja-
k� atakowa� powietrze, w�asne wspomnienia i siebie samego.
W swym rogu sali powtarza� w k�ko te same ruchy - ruchy,
kt�re �ama�y ko�ci, wy�upia�y oczy i skr�ca�y karki.
Na razie nie wiedzia� jednak czyje.
Pok�j obok Stewarda zajmowa� m�czyzna imieniem Corso,
kt�remu trafi�a si� zwariowana mieszanka poczucia winy i para-
noi. Obudziwszy si� odkry�, �e jego wszystkie najgorsze obawy
sta�y si� rzeczywisto�ci�, �e ca�y �wiat jego osobowo�ci Alfa roz-
pad� si� na kawa�ki jak p�kni�te lustro i �e torturowa� si� tymi
kawa�kami przez miesi�ce, a� w ko�cu rzuci� si� z mostu. Teraz,
gdy powr�ci�, wszystko trwa�o nadal, zmieniaj�c si� przed jego
oczami w ziej�cy groz� horror, koszmar, kt�ry nie mija�.
Lekarze pr�bowali u�adzi� wewn�trzny �wiat Corso za pomo-
c� lek�w, by uczyni� go znowu �agodnym i zrelaksowanym do cza-
su, a� terapia zacznie przynosi� efekty. Jednak wrzaski i j�ki s�-
siada wci�� budzi�y Stewarda ka�dej nocy. Gdy wyrywa�y si�
z ciemno�ci, on le�a� na swoim ��ku ze wzrokiem wbitym w mi�k-
k� zas�on� ciemno�ci. Oczami wyobra�ni widzia� jeszcze obraz ze
swojego snu - p�on�cy horyzont i niebo, czarniejsze od mroku
otaczaj�cego ��ko.
W pokoju za drug� �cian� mieszka�o ma��e�stwo Thornber-
g�w. Zbili w swoim �yciu wielk� fortun� i zainwestowali w dwa
m�ode cia�a. Wi�kszo�� nocy sp�dzali kochaj�c si�. Wydawali si�
mili, ale ich rozmowy dotyczy�y wy��cznie inwestycji, wyj�tko-
wych okazji i sport�w typu s�uasha lub golfa. Steward nie mia�
zielonego poj�cia o inwestycjach, a jedyne dyscypliny sportu, ja-
kie mog�y go zainteresowa�, musia�y wi�za� si� z hazardem: wy-
�cigi, jai alai, australijski futbol stra�acki. W poprzednim �yciu
zazwyczaj �apa� je oko�o drugiej rano na pirackich satelitach.
Thornbergowie mieszkali w jakim� prezbiteria�skim kondeko-
bloku w Kalifornii, gdzie pirackie odbiorniki satelitarne by�y nie-
dozwolone, podobnie jak hazard sportowy, programy informacyj-
ne ze z�ych cz�ci �wiata, pornografia i inne tego typu rzeczy. Ich
cia�a by�y m�ode, lecz umys�y podstarza�e. Steward po prostu nie
mia� im nic do powiedzenia.
Bardzo wielu pacjent�w na Oddziale Psychiatrycznym przy-
pomina�o Thornberg�w. W�tpi�, by kiedykolwiek uda�o mu si�
przyj�� tego rodzaju osobowo��. Rozwa�a� nawet, czy Ashraf
chcia� mu co� takiego podsun�� do przymiarki.
- Zastanawia� si� pan kiedykolwiek, dlaczego pana wybra-
li? - zapyta� doktor Ashraf.
- Odpowiada�em ich kryteriom - odpar� Steward.
- Lecz czy wie pan, o co naprawd� chodzi�o Coherent Light?
- naciska� Ashraf. - Mn�stwo ludzi chcia�o si� do nich dosta�. Wy-
brali pana spo�r�d wielu. Kszta�cili, �ywili, go�cili u siebie, treno-
wali. Pan i pozostali z Icehawks kosztowali�cie ich znacznie wi�-
cej ni� standardowi pracownicy. Nigdy nie zastanawia� si� pan
dlaczego?
- Chcieli mnie. To starcza za pow�d.
- Nie czu� pan �adnej lojalno�ci wobec Canards - stwierdzi�
Ashraf. - Ani w stosunku do ich cel�w, ani ich terytorium.
- Etyka Canards nie mia�a z tym nic wsp�lnego. To byli �wia-
domi anarchi�ci, niemoralni z za�o�enia. Zajmowali si� sprzeda-
waniem towaru. Nie obchodzi�o ich, komu sprzedaj�.
- Wiedzia� pan, �e nie chce tego dalej robi�.
- Niezupe�nie tak. By�em tym zm�czony. Nie pozosta�o mi ju�
nic... do zaoferowania.
- Pozna�em kryteria stosowane w Coherent Light - powie-
dzia� Ashraf. - S� ju� odtajnione. Nie odbiegaj� znacz�co od stan-
dard�w dla Polikorporacji Zewn�trznych.
Ashraf mia� zwyczaj k�a�� ko�ce palc�w na ustach. Steward
nawet nie patrz�c, poznawa� po zmienionym brzmieniu g�osu dok-
tora, �e w�a�nie znowu to robi.
- Szukali ludzi, kt�rzy potrzebowali si� czemu� po�wi�ci� -
kontynuowa� Ashraf. - Kt�rzy czuli, �e czego� im brak, jakiego�
wewn�trznego celu. Nie zamierzali nikogo kupowa�. Szukali by-
strych, utalentowanych, takich, kt�rzy sami, z w�asnej woli, odda-
liby serce i dusz� dla wszystkiego, pod czym Coherent Light by
si� podpisa�a. Icehawks mieli zape�ni� pustk� w sobie d��eniami
firmy. Wynikiem mia�a by� ca�kowita lojalno��: pozioma, we-
wn�trz grupy, i pionowa, w stosunku do Coherent Light. Dlatego
w�a�nie interesowali si� lud�mi, kt�rzy pragn�li by� lojalni
wzgl�dem czego�, kt�rzy poszukiwali osobistego zbawiciela. Zba-
wiciela o imieniu Coherent Light.
Ashraf przerwa�. Steward gapi� si� na poci�te lustrami g�ry.
- Co pan o tym s�dzi? - spyta� Ashraf.
- S�dz�, �e znale�li tego, kogo szukali - odpar�.
Doktor Ashraf uwa�a�, �e zdobywanie przez Stewarda infor-
macji o Szeolu nie jest jeszcze wskazane. Steward za� by� cieka-
wy i zastanawia� si�, czy powinien s�ucha� Ashrafa w tym wzgl�-
dzie, czy nie. W ko�cu poszed� na kompromis i uda� si� do biblio-
teki, by dowiedzie� si� czego� o Mocnych.
�Mocni" to t�umaczenie nazwy, jak� obcy stosuj� wobec sa-
mych siebie. S� czterono�ni, dwur�czni, zbli�eni wielko�ci� do ku-
cyk�w. Na nagraniach wideo, kt�re obejrza�, poruszali si� bardzo
szybko, wykonuj�c przy tym dziwne ruchy cia�em, podskoki i na-
g�e zwroty. Ich j�zyk stanowi� kombinacj� cmokni��, parskni��
i j�k�w, przypominaj�cych brzmienie piszcza�ek organ�w, co ra-
zem tworzy�o co� w rodzaju muzyki; g�owy by�y pozbawione ko�ci,
wi�c nieprzerwanie ko�ysa�y si� na boki i zapada�y w sobie jak
balony, kt�re kto� pompuje, by zaraz potem spu�ci� powietrze.
Steward przygl�da� si� im zamy�lony. Z danych wynika�o, �e
o nich w�a�nie posz�o w tej ca�ej wojnie.
Przejrza� nagrania ostatni raz, po czym wyszed� z archiwum.
Czu�, �e na Szeolu niezupe�nie o to chodzi�o.
- Co si� z nim sta�o? - spyta� Steward. Tego dnia siedzia�
w wy�cie�anym fotelu, obr�cony twarz� w kierunku biurka Ash-
rafa. Szklana �ciana by�a za jego plecami.
- Zmar�. Na osiedlu Ricot.
- To wiem. Ale jak?
- Czy to ma dla pana znaczenie?
Mia�o, pomy�la� Steward. Nie by� jednak pewien, czy chce
by doktor Ashraf wiedzia�, jak du�e jest to znaczenie. Wzruszy�
wi�c tylko ramionami. Poczu� w sobie zdolno�� zduszenia tego,
co czu�. U�y� jej.
- Mog� spotka� ludzi, kt�rzy go znali. Dobrze by�oby wie-
dzie�, co mu si� przytrafi�o.
Ashraf zastanawia� si� przez chwil�. Czerwone diody b�ysz-
cza�y w jego oczach.
- Zosta� zamordowany.
Steward poczu�, �e krew zaczyna mu szybciej kr��y� w �y-
�ach. Nie, nie czu� zaskoczenia - to by�o co� innego. Wiedzia�, �e
nie mo�e okaza� zbytniego zaciekawienia.
- Jak? - stara� si� m�wi� normalnie.
- To nieistotne.
- Kto go zabi�?
- Nieznana osoba lub osoby.
Tym razem nie ukrywa� zaskoczenia.
- I zgin�� na Ricot?
-Tak.
- Dziwne. Ricot ma niewielk�, kontrolowan� spo�eczno��.
Bardzo skuteczn� s�u�b� bezpiecze�stwa. Znalezienie zab�jcy nie
powinno by� trudne w takim miejscu.
- Jak wida�, nie uda�o im si�. On pracowa� w s�u�bie bezpie-
cze�stwa. Mo�e zosta� zabity w trakcie pr�by zatrzymania prze-
st�pcy.
Oni pewnie to wiedz�, pomy�la� Steward. Pewnie wiedz�,
a informacja zosta�a zablokowana.
Postanowi� nie zadawa� wi�cej pyta�. Ashraf najwyra�niej
tego w�a�nie oczekiwa�.
- Da� pan si� wci�gn�� w ich program - wyra�na emocja
w g�osie doktora Ashraf a wprawi�a Stewarda w zdumienie. Nie
m�g� sobie przypomnie�, kiedy doktor ostatnio uzewn�trzni� ja-
kiekolwiek uczucie.
- W Coherent Light nauczono pana sztuk walki i zen - kon-
tynuowa� Ashraf. - Pewnego rodzaju zen.
- Umys� jak woda - zacytowa� Steward - dzia�anie bez �wia-
domo�ci znaczenia. Jedno�� strza�y i celu. Perfekcja dzia�ania,
oddzielona od wszystkiego pr�cz ducha.
- Programowali pana - powiedzia� doktor - w spos�b dla nich
wygodny. Oduczyli wi�za� czyny z konsekwencjami, z kontek-
stem. Zmieniali pana w moralnego imbecyla, robota od brudnej
roboty. Szpiegostwa przemys�owego, sabota�u. Od kradzie�y, za-
mach�w bombowych i szanta�u.
Surowy ton g�osu zdziwi� Stewarda. Odwr�ci� wzrok od okna
i spojrza� na doktora. Palce m�wi�cego dotyka�y ust, a w oczach
by� gniew.
- Nie zapominajmy o morderstwie - przerwa� mu Steward.
- Tak - odpar� Ashraf. - Nie zapominajmy.
- Nigdy nie udawa�em kogo� innego - powiedzia� Steward. -
Zawsze szczerze okazywa�em, kim jestem. Co ma uczciwo�� do
naszej rozmowy? - Atak na Coherent Light sprawi�, �e Steward
poczu� si� spi�ty. Takie s�owa wci�� prowokowa�y jego lojalno��.
Zmusi� si� do odpr�enia. Coherent Light ju� nie istnieje, od
dawna nie istnieje. Umys� jak woda, powiedzia� sobie w duchu.
- Zaprogramowano pana, by oddziela� pan moralno�� firmy
od w�asnej - ci�gn�� Ashraf. - Jest pan jak zombie.
Steward spojrza� na niego z oburzeniem.
- By� mo�e moralno�� po prostu we mnie �pi - odpar�. - Jak
na analityka za du�o w panu wojowniczo�ci.
- Nie jestem tu po to, by pana analizowa�. Mam za zadanie
ustawi� pana na kursie kolizyjnym z rzeczywisto�ci�, po czym wy-
pu�ci� w �wiat.
Ashraf powoli opar� si� d�o�mi o blat biurka. Podni�s� wzrok
na Stewarda.
Umys� jak woda, powiedzia� sobie Steward. Pr�buj� zacho-
wa� spok�j.
Nie dzia�a�o.
- Moja �ona wci�� �yje, prawda?
- Mieszka na orbicie. Nie chce pana widzie�.
Steward ostentacyjnie wzni�s� oczy i zapatrzy� si� w szary
sufit.
- Ale� dlaczego?
- Rozmawiali�my ju� o tym.
- Wiem, �e pan zna prawd�. Ja musz� wiedzie�. Na pewno
poda�a jaki� pow�d.
Nasta�a kr�tka chwila milczenia, oznaczaj�ca, �e Ashraf za-
stanawia si�, jaki wykr�t b�dzie najlepszy, by sk�oni� pacjenta
do zrozumienia i zaakceptowania sytuacji, kt�r� on nazywa� �rze-
czywisto�ci�". Czy lepiej pozwoli� duchowi zazna� ukojenia, czy
udawa�, �e nie istnieje.
- Ona twierdzi - zacz�� ostro�nie - �e zosta�a wykorzystana.
Paskudnie. I nie chce by� wykorzystana po raz kolejny.
Stewarda ogarn�o podniecenie. Przeczuwa�, �e dotkn�� cze-
go� istotnego.
- Wykorzystana? W jaki spos�b?
- Nic nie wiem na ten temat.
- Czy to s�owa drugiej �ony? Jak jej tam... Wandis?
Zn�w kr�tkie milczenie.
- Tak. Powiedzia�a, �e by�a manipulowana i �e nie chce si�
z panem widzie�.
- To nie by�em ja.
- Musi pan wypracowa� swoje w�asne zwi�zki, panie Ste-
ward. Przesz�o�� jest dla pana zamkni�ta. A Wandis to dla pa-
na jedynie imi�. Jej osoba nie powinna mie� �adnego znacze-
nia.
Co� usilnie ci�gn�o my�li Stewarda, wskazuj�c na jaki�
istotny punkt.
Gdyby tylko m�g� zrozumie�, co to jest.
- To nie by�em ja - powt�rzy�.
- Spotka�em kogo� - powiedzia� Steward. - Kogo� sprzed.
Mia� ch�� na papierosa. Rzuci� palenie w trakcie kursu przy-
gotowawczego w Coherent Light. Uwa�ali, �e to mu wyjdzie na
dobre.
- Gdzie? - dopytywa� si� Ashraf. - Kiedy?
- To by� przypadek. Spacerowa�em po zoo dwa dni temu.
Wtedy j� zauwa�y�em. I ona mnie rozpozna�a. By�a ze swoj�...
chyba siostrzenic�.
- Kto to by�? - zapyta� Ashraf.
- Mia�a... Ma na imi� Ardala. Jej rodzice byli naszymi s�sia-
dami w kompleksie Coherent Light w Kingston. W tym czasie ja
i Natalie odbywali�my tam szkolenie. Ona mia�a wtedy jakie�
trzyna�cie czy czterna�cie lat. Nie jestem pewien.
Steward widzia� twarz Natalie - szerokie bia�e czo�o, kt�re
nie z�apa�oby opalenizny, cho�by nie wiem jak si� stara�a, ciem-
ne w�osy okalaj�ce mocno zarysowan� szcz�k�, szerokie ko�ci po-
liczkowe, zielone oczy, gruba, wypuk�a dolna warga.
- Tego wieczoru poszli�my razem na drinka, jak tylko odpro-
wadzi�a t� swoj� siostrzenic� do kogo� tam. Porozmawiali�my so-
bie troch�. Ona pracuje w biurze zatrudnienia.
- Nie powiedzia� jej pan?
Natalie siedzia�a na balkonie z kutego �elaza, a jej twarz prze-
s�ania� dym z papierosa. Odg�osy strza��w odbija�y si� echem od r�-
�owych stiuk�w na �cianach.
- Powiedzia�em jej, �e si� rozwiod�em. Odpar�a, �e pewnie
dlatego m�odziej wygl�dam.
Steward niemal�e czu� posmak dymu.
- Powinien by� jej pan powiedzie�, panie Steward - stwier-
dzi� Ashraf.
- Spyta�a, czy mia�bym ochot� do niej wst�pi� - mia�a oczy
Natalie - wi�c si� zgodzi�em. - Ca�a jej reszta sta�a si� Natalie,
w dymie, ciemno�ci i ogniu.
- Panie Steward - Ashraf nie kry� niezadowolenia - to pierw-
szy pana zwi�zek poza murami szpitala.
Zwi�zek? - przemkn�o przez my�l Stewardowi.
- Nie wolno panu pozwoli�, by zwi�zek rozpocz�� si� od tak
fundamentalnego k�amstwa - kontynuowa� doktor. - Poza tym,
nie uwa�am za zdrowe, by pana pierwsza znajomo�� tego typu
by�a budowana na przesz�o�ci, kt�ra dla wszystkich, z wyj�tkiem
pana nie istnieje. Lepiej zwi�za� si� z ca�kowicie obc� osob� ni�
przykuwa� si� jeszcze �ci�lej do w�asnego urojenia.
Nikt tu nie ma uroje�, odpar� w my�lach Steward. - I nikt
nie jest nieszcz�liwy.
S�owa Ashraf a by�y brutalne.
- Nie przekonamy tej kobiety, �e jest pan orygina�em, praw-
da?
Wie�owce miasta rozcina�y ciemniej�ce niebo, odbijaj�c
w sobie �ar arizo�skiego zachodu s�o�ca. Samo s�o�ce pozosta-
wa�o niewidoczne z miejsca, w kt�rym Steward do��czy� do spa-
ceruj�cych na zewn�trz ludzi. Jego zielona bransoleta spoczywa-
�a wsuni�ta wysoko pod r�kaw z jasnoniebieskiej bawe�ny. Kro-
czy� wzd�u� klimatyzowanego deptaka, kt�rego przezroczyste
sklepienie pokrywa�y zmieniaj�ce si� nieprzerwanie artystyczne
formy, a pod�og� - go��bie odchody. Zielonooka Ardala, z rozwia-
nymi jasnobr�zowymi w�osami zamacha�a do niego znad morza
podskakuj�cych g��w. Jej oczy okala� ekstrawagancki makija�,
przypominaj�cy wygl�dem skrzyd�a motyla. Ta nowa moda na-
rodzi�a si� gdzie� poza orbit� Marsa.
Poca�owali si� na powitanie. Dozna� lekkiego wstrz�su
u�wiadomiwszy sobie, �e ta kobieta jest mu obca. Zastanawia�
si�, jakim cudem uda�o mu si� zobaczy� Natalie w tych oczach
i u�miechu.
Weszli do baru, w kt�rym wcze�niej si� umawiali. Ciemne,
pluszowe sto�ki, bia�e blaty sto��w, kelnerki w gorsetach i kr�t-
kich sp�dniczkach - akcenty stylu sprzed trzydziestu lat, kt�re
mia�y wprowadza� przyjemn� atmosfer�. W rogu sta�o zdobio-
ne pianino-syntezator, b�yszcz�ce czarnym plastikiem i chro-
mowanymi detalami. Stewardowi tu si� nie podoba�o. Owo
miejsce kojarzy�o mu si� z barami, do kt�rych ludzie przycho-
dz� pali� hasz i rozmawia� o inwestycjach. Nie mia� najmniej-
szej ochoty my�le� o inwestycjach. W pewnym sensie on sam
by� inwestycj�.
Na pocz�tek zam�wi� wierzbk�. Zap�aci� za ni� tyle, ile fir-
ma ubezpieczeniowa pozwoli�a mu wyda� w ci�gu nast�pnych
dziesi�ciu miesi�cy. Ma�e niepokoje w�drowa�y po powierzchni
jego sk�ry jak elektrostatyczne iskierki. Ardala poprosi�a o kie-
liszek wina.
- Musz� ci co� powiedzie� - zacz��.
�ywo skin�a g�ow�.
- S�ucham.
Powiedzia� jej, a ona potrz�sn�a z niedowierzaniem g�ow�
i u�miechn�a si�.
- Niech mnie diabli - odpar�a. - Nic dziwnego, �e wygl�dasz
tak m�odo. Ty jeste� m�ody.
- �yj� zaledwie trzy miesi�ce - powiedzia�.
- I masz tylko wspomnienia sprzed pi�tnastu lat? Sprzed woj-
ny i ca�ej reszty?
Steward przytakn��.
- Nazywaj� go osobowo�ci� Alfa, a jego wspomnienia - wspo-
mnieniami Alfa. Tak ucz� mnie o nim my�le�. Ja jestem Beta.
- Cholera - oczy Ardali zw�zi�y si�. - Przez chwil� my�la-
�am, �e zgin�� na wojnie... wiesz, razem z innymi. Ale to nie
mo�e by� prawda, zgadza si�? W przeciwnym razie by�by� star-
szy.
- Zgin�� jakie� osiem miesi�cy temu. Na stacji Ricot. Za-
mordowano go. Nie znam �adnych okoliczno�ci. Nigdy nie od-
�wie�ono jego zapisu pami�ci. Naprawd� dr�czy mnie, co si�
z nim sta�o.
Wyci�gn�a r�k� i smuk�� br�zow� d�oni� uj�a palce Ste-
warda. W jej oczach by�o zrozumienie.
- To nie mia�o nic wsp�lnego z tob�.
- W jaki� spos�b mia�o. Tak czuj�.
- A wi�c pami�tasz jedynie to, co on wiedzia� tu� przed wy-
jazdem. Wci�� jeste� m�em Natalie i tak dalej - powiedzia�a.
Steward wzi�� g��boki wdech.
- Nie opuszcza mnie my�l... mo�e on po prostu nie chcia�, �e-
bym wiedzia� o wojnie. O wojnie, kt�r� prze�y�. Chcia� oszcz�dzi�
mi b�lu.
By�o bardziej prawdopodobne - i Steward zdawa� sobie z te-
go spraw� - �e dla Alfy nie mia�o to �adnego znaczenia, albo
wr�cz zapomnia�, �e zanim wszystko, na czym mu zale�a�o prze-
sta�o istnie�, zachowa� wspomnienia na zmiennokrystalicznej ni-
ci i z�o�y� cz�stk� swego cia�a w komorze kriogenicznej na wypa-
dek w�asnej �mierci na Szeolu. Dzi�ki temu Natalie nie zosta�a-
by wdow� i nie utraci�aby przywilej�w, kt�re wyp�ywa�y z faktu
bycia �on� jednego z Icehawks.
Przyniesiono drinki. Ardala wyci�gn�a szpilk� kredytow�
ze swojej bransolety i wr�czy�a j� kelnerce. Steward popija� chi�-
sk� wierzbk�. W g��bi jego gard�a p�on�� ogie�.
- Co chcesz dalej robi�? - spyta�a.
- Poszukam pracy.
- Jakiego rodzaju?
- Nie wiem. W Coherent Light zdoby�em do�� specyficzne
umiej�tno�ci. Nie wydaje mi si�, �eby na wsp�czesnym rynku
pracy by�y szczeg�lnie poszukiwane.
- Mo�e s�u�ba bezpiecze�stwa?
- To w�a�nie... robi� ten drugi. Alfa. I nie wysz�o mu na dobre.
Ardala przygryz�a doln� warg�.
- Pomy�l� o tym. Jestem pewna, �e uda mi si� gdzie� ci�
umie�ci�.
Steward rozejrza� si� nerwowo dooko�a.
- Nie podoba mi si� tutaj - powiedzia�. - W ka�dej chwili
kto� mo�e zacz�� gra� stare dobre melodie na tym pianinie. To
b�d� stare dobre melodie sprzed dziesi�ciu lat i ja ich nie b�d�
pami�ta�. Czy mo�emy sko�czy� drinki i p�j�� sobie gdzie in-
dziej?
Jej wargi rozci�gn�y si� w u�miechu.
- Do mojego mieszkania?
Poczu�, jak jego niepok�j rozpuszcza si� w g��bi �o��dka.
- D'accord - odpowiedzia�.
Spojrza�a mu w oczy i dotkn�a j�zykiem g�rnych z�b�w.
- Do wczorajszej nocy nigdy nie robi�am tego z klonem.
Wierzbka sp�ywa�a mu ogniem do gard�a.
- Na szcz�cie t� umiej�tno�� wci�� pami�tam.
Gdy wr�ci� rano do szpitala, czeka�a na niego policja.
Pok�j przes�ucha� mia� �ciany pomalowane na r�owo,
z kasztanowym wyko�czeniem, i upstrzone rysunkami graffiti,
kt�rych nikomu nie chcia�o si� zmy�. Steward przypomnia� so-
bie, i� kto� kiedy� mu m�wi�, �e r�owe �ciany pod�wiadomie
uspokajaj� agresywnych ludzi. Sta�y tam przeno�ny komputer-
-rejestrator oraz pi�trowa prycza, ustawiona chyba tylko dla de-
koracji; w pomieszczeniu czeka�o dw�ch detektyw�w: Lemercier
by� m�odym, niskim m�czyzn� o nerwowym usposobieniu. Wci��
wykonywa� nag�e, agresywne gesty i cz�sto szczerzy� z�by. Star-
szy od niego Hikita zaczyna� ju� siwie�. Nosi� kr�tko przystrzy�o-
ne w�sy i wydawa� si� sterany �yciem.
Wcze�niej pr�bowali go podej�� Mutt i Jeff, ale obaj najwy-
ra�niej stracili serce do przes�uchania, jak tylko powiedzia� im,
gdzie sp�dzi� ostatni� noc.
Hikita pi� kaw� z piankowego kubka.
- Pana alibi jest prawdziwe - powiedzia�.
/
- Dzi�kuj� - odpar� Steward. - Przynajmniej w tym punkcie
jeste�my zgodni.
- Jako szkolony zab�jca wydawa� si� pan oczywistym podej-
rzanym. Poza tym nie by�o pana tam, gdzie mia� pan by�.
Steward wzruszy� ramionami. Nie lubi� glin, czy si� z nim zga-
dzali, czy nie. Taki stary odruch. Lemercier gapi� si� na niego,
wsysaj�c wargi. Jego gniewnie zaci�te usta wygl�da�y teraz jak
cienka linia.
- Ma pan jakiekolwiek przypuszczenia, komu mog�oby zale-
�e� na �mierci Ashrafa? - zapyta�. - Czy cokolwiek przychodzi
panu na my�l?
- Widywa�em doktora jedynie pi�� do dziesi�ciu godzin tygo-
dniowo i nawet wtedy tylko ja cokolwiek m�wi�em. Nie wiem,
kogo jeszcze zna�. Sprawd�cie w jego papierach.
- Nie umar� w �adny spos�b, panie Steward. - Lemercier
zn�w szczerzy� z�by. - Przywi�zano go do fotela i torturowano.
Najpierw czym� bardzo ostrym, jak skalpel. Potem szczypcami.
W ko�cu uduszono go link�. Prawie odcinaj�c mu g�ow�. Chce
pan zobaczy� zdj�cia?
Steward spojrza� na niego.
-Nie.
Lemercier nachyli� si� nad nim. Steward pomy�la� o d�wi�-
koszczelno�ci gabinetu Ashrafa - nikt nie m�g� us�ysze�. Krzy-
ki doktora nie by�yby g�o�niejsze od ha�asu tej szybkiej kolei.
Kto� to wiedzia�.
- Przes�uchanie w warunkach polowych - kontynuowa� Le-
mercier. - Tak to nazywali, prawda? Gdy ci� uczyli, jak robi�
takie rzeczy. Wiesz co� o sposobach stosowania szczypc�w?
Steward patrzy� mu prosto w oczy.
- Tak - odpowiedzia�. - Pami�tam lekcj� o szczypcach. Ka-
zali nam robi� notatki.
Patrzy� to na jednego detektywa, to na drugiego.
- Chcecie na si�� zako�czy� t� spraw�, czy co? Sprawdzili-
�cie przecie� moje alibi. Ju� o tym zapomnieli�cie?
Hikita i Lemercier wymienili nic niem�wi�ce spojrzenia.
- Nie mo�emy sprawdzi� papier�w Ashrafa - mrukn�� Hi-
kita wpatruj�c si� w kubek z kaw�. - Kto� w�ama� si� do g��w-
nego komputera' szpitala i wykasowa� wszystkie jego dane.
Mamy tylko notatnik, w kt�rym zapisywa� planowane spotka-
nia.
- Czy uczyli pana w Icehawks wymazywa� pami�� kompute-
r�w, panie Steward? - odezwa� si� znowu Lemercier.
- Mam wra�enie, �e wszystko co wiem, jest ju� nieaktualne
_ odpowiedzia� Steward.
Przeni�s� wzrok na pokrywaj�ce r�ow� �cian� graffiti.
LOUNGE LIZARDS RZ�DZI. MANX MAN TU BY�. R�ne da-
ty. HECRASEZ L'INFAME. To ostatnie by�o jego dzie�em, stwo-
rzonym dwie godziny temu, gdy obserwowano go przez p�prze-
�roczyst� szyb� w �cianie. Tak kiedy� brzmia�o motto ludzi z Ca-
nards.
- Czy zaplanowa� spotkanie ze mn� na ostatni� noc?
-Nie.
- A zatem niewielki macie z tego po�ytek, nieprawda�?
- �crasez l'infdme - przeczyta� spokojnie Hikita. - Spraw-
dzi�em to w s�owniku. Jak� haniebn� rzecz chcia�by pan wyko-
rzeni�?
- A jak� haniebn� rzecz pan ma?
Hikita odstawi� sw�j kubek z kaw�.
- Mo�e pan i�� - powiedzia�.
Steward wsta� z niewygodnej pryczy, otworzy� d�wi�koszczel-
ne drzwi i wyszed� na korytarz: ��ty i pachn�cy �wie�� farb�.
Na zewn�trz szklane wie�owce ci�y na paski odbicie g�r.
Wybra� jeden z lustrzanych kanion�w z widokiem na g�ry i ru-
szy� nim w kierunku zielem na horyzoncie.
Zdecydowa�, �e nadszed� czas, by dowiedzie� si� wi�cej
o Szeolu.
W szpitalu powiedzieli mu, �e minie par� dni, zanim zostanie
przydzielony do nowego lekarza. Dali mu kwit do apteki, w razie
gdyby odczuwa� niepok�j. Zrealizowa� kwit, w�o�y� pastylki do
kieszeni i zapomnia� o nich. Uda� si� do biblioteki, gdzie wyszu-
ka� wszystko o Wojnach Artefaktowych.
Niewiele przefiltrowa�o si� przez cenzur� Polikorporacji Ze-
wn�trznych. Nieliczni prze�yli, a w dodatku ci, co pozostali przy
w�adzy po rozpadzie Polikorporacji, woleli zniech�ca� wszyst-
kich, przejawiaj�cych objawy zainteresowania. B��dy przesz�o-
�ci wmiatane pod dywan w atmosferze og�lnego rozgardiaszu.
Steward mia� przeczucie, �e prawda wygl�da�a gorzej, ni�
ktokolwiek to sobie wyobra�a�. Wojna wybuch�a w wyniku pra-
wie r�wnoczesnego odkrycia trzech nowych uk�ad�w planetar-
nych. Ka�dy z nich wypchany by� po brzegi ruinami i artefakta-
mi, pozosta�ymi po nieznanej, obcej, zdolnej do kosmicznych
podr�y cywilizacji, kt�ra znikn�a lub zosta�a unicestwiona ja-
kie� tysi�c lat wcze�niej - cywilizacji Mocnych, cho� wtedy jesz-
cze nikt tego nie wiedzia�. Polikorporacje Zewn�trzne, maj�c
monopol na podr�e mi�dzygwiezdne, rzuci�y si� szale�czo
w niezbadan� przestrze�, by zyska� jak najwi�cej nowych tech-
nologii i mo�liwo�ci, wynikaj�cych z poznania osi�gni�� obcej
rasy.
Daleko na peryferiach zasi�gu statk�w kosmicznych wszyst-
kie te plany do�� szybko si� rozwia�y, szczeg�lnie na planecie
zwanej Szeolem, kt�ra kr��y�a wok� s�abej gwiazdy o nazwie
Wolf 294. Znalaz�o si� tam naraz szesna�cie reprezentacji r�-
nych si� zbrojnych, z kt�rych ka�da d��y�a do uzyskania domina-
cji. Wszystkie by�y oddalone o miesi�ce czasu komunikacji od
w�asnych sztab�w. To, co zacz�o si� jako eksploracja i badania,
zdegenerowa�o si� do masowego pl�drowania ruin obcych. Do-
w�dcy poszczeg�lnych armii sprzymierzali si� i �amali tymczaso-
we sojusze niezale�nie od swoich prze�o�onych, kt�rzy tworzyli
w�asne tymczasowe zwi�zki w odleg�ym Uk�adzie S�onecznym.
Ka�da znaleziona, nieznana dotychczas bro� ze staro�ytnych ar-
sena��w zosta�a wydobyta i u�yta: bronie biologiczne, niszczyciel-
skie roboty, taktyczna bro� atomowa; techniki terraformowania
pozbawione ich dobroczynnego aspektu i wykorzystywane do
zr�wnania z ziemi� dziesi�tek tysi�cy kilometr�w kwadratowych
las�w, r�wnin i ��k; przechwytywane i stosowane jako bro� pla-
netoidy, wybijaj�ce w powierzchni planety ogromne kratery
w miejscach, gdzie spodziewano si� pozycji wrogich wojsk, a tak-
�e w celu zniszczenia zdobytych przez nieprzyjaciela �up�w, dzi�-
ki czemu w�asne zyskiwa�y na warto�ci. Zaistnia� tam najgorszy
rodzaj niekontrolowanej wojny: ludzie zniszczyli wszystko, po co
ich wys�ano.
Gdy nadszed� koniec, kilka ocala�ych oddzia��w wci�� konty-
nuowa�o walk�, pozostaj�c w ca�kowitej izolacji od prze�o�onych
w Uk�adzie S�onecznym, kt�rzy nie potrafili sterowa� ow� wojn�
z takiej odleg�o�ci. Podczas gdy w Uk�adzie S�onecznym rozkr�-
ca�a si� spirala bankructw i ci�� bud�etowych, Mocni, zako�czyw-
szy swoje tajemnicze interesy, kt�re kaza�y im wyjecha�, niespo-
dziewanie powr�cili do swych zdewastowanych dom�w. Wojna
si� sko�czy�a.
Statek Mocnych przywi�z� Icehawks z Szeolu, dostarczaj�c
ich jak paczk� pod drzwi Ziemi. Coherent Light ju� dawno spisa-
�a na straty, sprzedaj�c ich wszystkich na mocy skomplikowanej
umowy z Far Jewel. Uznali ich za martwych i przestali si� nimi in-
teresowa�.
Steward pomy�la� przez moment o twarzach, kt�re pami�ta�.
Pu�kownik de Prey. Wright. Freeman. Ma�y Sereng, rozkrwawia-
j�cy sobie uroczy�cie palec za ka�dym razem, gdy ostrzy� swoje
kukri. Dragut. Jaka� setka innych. Ilu z nich prze�y�o? Garstka -
napisano w raportach, lecz nigdzie nie podawano nazwisk.
Lata temu. Inni ocaleni mieli czas, by zapomnie� i zacz�� �y�
od nowa.
Wszyscy z wyj�tkiem Stewarda - jego lojalno�� wci�� ci�gn�-
�a ku nieistniej�cej ju� firmie, ku towarzyszom, kt�rzy dawno nie
�yli lub rozproszyli si� po �wiecie, ku dziecku, kt�rego nigdy nie
widzia� i ku kobiecie, kt�r� kocha�, lecz z kt�r� przez te pi�tna-
�cie lat, kt�rych nie pami�ta�, zd��y� ju� si� rozwie��.
By� zagubiony w czasie, zawieszony jak szybowiec pod jedno-
stajnie szarym niebem, z nieprzeniknion� czerni� w dole i jedy-
nym punktem, ku jakiemu mo�e si� kierowa�, w postaci odleg�ej
�uny.
Nast�pnego dnia po lunchu w szpitalnej kafeterii wr�ci� do
swojego pokoju. Na ��ku le�a�a paczka, zwyk�a koperta z br�zo-
wego papieru, na kt�rej wypisano jego imi�. Bez znaczk�w, wi�c
nie przysz�a poczt�. Rozerwa� j� i wyj�� czarn� metalow� kaset�
wideo mniej wi�cej wielko�ci zapalniczki. Zajrza� do koperty. Ni-
czego wi�cej tam nie by�o.
W��czy� wideo i wsun�� kaset� do szczeliny. Ekran przez
chwil� sycza� mglist� szaro�ci�, po czym pojawi� si� g�os. Po ple-
cach Stewarda przebieg� dreszcz.
- Cze�� - powiedzia� m��czyzna. - Jest par� rzeczy, o kt�rych
musisz wiedzie�.
Wizualn� cz�� przekazu stanowi� w ca�o�ci szum interferen-
cyjny. Steward pr�bowa� regulowa�, lecz nie uda�o mu si� uzy-
ska� obrazu.
- Je�li dotar�a do ciebie ta kaseta - kontynuowa� m�wi�cy -
to znaczy, �e nie �yj�. Da�em j� mojemu przyjacielowi, kt�remu
mog� ufa�, �e ci j� dostarczy. Nie pr�buj go odszuka�. Nie zdo�a
ci pom�c w �aden inny spos�b.
22-
Steward podni�s� wzrok na ekran. Zobaczy� tylko swoje bla-
de odbicie w szkle, jak w�asnego ducha: krzaczaste, ciemne brwi,
kr�tko przystrzy�one w�osy, oczy b�yszcz�ce mrokiem.
- Jestem teraz na Ricot. Pracuj� dla Consolidated Systems
i bior� udzia� w czym� bardzo skomplikowanym... - g�os sta� si�
cichszy na sekund�, jakby m�czyzna odwraca� g�ow� od mikro-
fonu. By� mo�e zastanawia� si� po prostu, jak du�o mo�e mu po-
wiedzie�, lub jak to powiedzie�. Po chwili g�os powr�ci�, g�o�niej-
szy ni� przedtem. Steward zrobi� krok do ty�u.
- Rzecz w tym - m�wi� chrypliwie nieznajomy - �e gdy sta-
jesz si� w pewien spos�b wa�ny, nikomu nie mo�esz ju� ufa�. To
lekcja, kt�rej nauczyli si� Icehawks na Szeolu. Dlatego, �e nasza
w�asna strona w tej wojnie wyszkoli�a nas, pos�a�a, po czym po
prostu sprzeda�a.
- A wi�c, gdy nie mo�esz ju� nikomu wierzy�, uczysz si� ufa�
sobie - ci�gn��. - Oto, co i ja musia�em zrobi�. I gdy oficjalne za-
sady, kt�re ci wpoili, ich moralno��, wszystko to okazuje si� szyte
grubymi ni�mi... - g�os znowu przycich�. Gdy powr�ci�, przypomi-
na� krzyk. Ka�de s�owo wymawiane by�o z tak� intensywno�ci�, �e
od samego s�uchania Stewarda bola�o gard�o. Cieszy� si�, �e nie
widzi twarzy m�wi�cego, wypr�onych mi�ni szyi, oczu, kt�re ten
musia� wytrzeszcza� w kierunku innego zestawu wideo. - Gdy
wszystko to k�amstwa, gdy nie mo�esz niczego zmieni�... c�, mu-
sisz sam dotrze� do prawdy. Odnale�� moralno�� we w�asnym umy-
�le. R�b, co trzeba zrobi�. Tak jak ja spr�buj� teraz co� zrobi�.
Steward us�ysza� brz�k szk�a tu� obok mikrofonu. M�czyzna
przygotowywa� sobie drinka. Niezbyt umiej�tnie. Steward spoj-
rza� na swoje r�ce. Nie dr�a�y.
- Wykonuj� robot� dla faceta o nazwisku Curzon. On jest tu
moim szefem. Zamierzam dosta� si� do kompleksu Brighter Suns
na We�cie i co� tam zrobi�... co�, co nie wydaje si� ca�kiem s�usz-
ne. Spodziewam si� wej�� i wyj�� stamt�d bez k�opot�w. Teraz
s�uchaj uwa�nie.
Ton polecenia przyku� znowu wzrok Stewarda do ekranu. Za-
�mia� si� z tego nerwowego odruchu.
- Id�, bo tam jest pu�kownik de Prey. W�a�nie on jest odpo-
wiedzialny za to, co sta�o si� na Szeolu. On to wszystko wymy�li�.
A teraz pracuje po stronie Brighter Suns.
Nie, pomy�la� Steward, pu�kownik nie m�g�by... Czu�, jak za-
ciskaj� mu si� pi�ci, a paznokcie wbijaj� bole�nie w sk�r�.
Pu�kownik m�g�. Wytrenowa� Icehawks, a potem ich sprze-
da�. Ten tam... nie k�ama�by na taki temat.
Oczy Stewarda p�on�y, w gardle czu� b�l. Zdrada mia�a imi�.
- Lecz nim dostan� pu�kownika, musz� najpierw za�atwi� pa-
r� spraw... z kt�rymi nie jest mi wygodnie... o kt�rych nie b�d�
m�wi� w tym nagraniu. Mog� przy tym zgin��, ale my�l�, �e chy-
ba tego unikn�. Wygl�da na to, �e Curzon ca�kiem nie�le to
wszystko zaplanowa�.
- Pami�taj jednak, co m�wi�em - ci�gn�� dalej g�os. - To, co
mam zamiar zrobi� jest wa�ne dla Curzona, a to oznacza, �e nie
powinienem wierzy� jego s�owom. Poza tym s� jeszcze ludzie po-
nad nim, kt�rzy mog� ok�amywa� jego.
Nasta�a kr�tka przerwa. Steward us�ysza� jaki� odg�os - m�-
czyzna odstawi� szklank� na st� w pobli�u mikrofonu. Rozgrzane
wideo zaczyna�o �mierdzie� gor�cym plastikiem.
- Chodzi mi o to, �e ja chc� de Preya, a Curzon chce czego�
innego i obaj to wiemy. Dlatego, jak tylko dorw� de Preya, Cur-
zon nie b�dzie mia� ju� nade mn� �adnej kontroli, co mo�e ozna-
cza�, �e przestan� by� dla niego u�yteczny. Mo�e chcie� mnie za-
�atwi�. Je�li wi�c sko�cz� jako trup, przyczyni si� do tego naj-
prawdopodobniej moja w�asna strona.
Szklanka zaszura�a metalicznie przy mikrofonie, jak gdyby
m�wi�cy odsun�� j� tylko dalej od siebie. Potem by�a cisza; w tym
czasie si�gn�� po naczynie i poci�gn�� d�ugi �yk. Za chwil� zn�w
przem�wi� - by� znu�ony i bardzo powoli wypowiada� s�owa.
- Nie wiem, dlaczego ci to wysy�am. Opr�cz tego, �e chc� po-
wiedzie� przepraszam. Za te stracone lata. To chyba tylko po to,
�eby... pozosta� �lad. Tak my�l�.
Znowu cisza. Znowu �yk ze szklanki.
- I jeszcze jedno.
Trzy uderzenia galopuj�cego serca Stewarda.
- Przepraszam, �e tak d�ugo to trwa�o.
Cisza i pstrykni�cie. Echo odleg�ego zako�czenia sprzed wie-
lu miesi�cy.
Potem ju� tylko d�ugi, nieko�cz�cy si� szum.
Tego popo�udnia odtwarza� nagranie jeszcze wiele razy.
Przez reszt� czasu le�a� na ��ku, patrz�c jak odbite od lustrza-
nych okien s�oneczne promienie rozci�gaj� si� w �wietliste palce,
w�druj�ce powoli po doskonale bia�ym suficie.
Kilka razy dzwoni� telefon. Nie odbiera�.
P�nym popo�udniem za�o�y� dres, poniewa� zamierza� p�j��
do sali terapeutycznej. Zanim jednak wyszed�, przymocowa� ka-
set� ta�m� klej�c� do tylnej strony odsuwanych drzwiczek szaf-
ki w �azience. Kopert� dwukrotnie przedar� na p� i wyrzuci� do
kosza w szpitalnym holu.
Terapeuci poszli ju� do domu. Sala �mierdzia�a chlorem z ba-
senu i rozbrzmiewa�o w niej echo krok�w Stewarda. Zrobi� zwy-
k�� rozgrzewk� i �wiczenia rozci�gaj�ce, po czym wszed� na bie�-
ni�. Podkr�ci� pr�dko�� a� do sprintu. Jego oddech by� g�o�niej-
szy od szumu maszyny i kanonady uderze� st�p. Wydawa�o mu
si�, �e biegnie w kierunku czego�. Oddech sta� si� b�lem w p�u-
cach. Potkn�� si� i wpad� na zimn� chromowan� por�cz, ale zdo-
�a� odzyska� r�wnowag�. Bieg�, a� zadzia�a� automatyczny wy��cz-
nik maszyny. Jego r�ka wisia�a przez moment nad przyciskiem.
Potem zszed� na pod�og�.
Przez chwil� sta� nieruchomo, pr�buj�c wyr�wna� oddech
i czekaj�c, a� sala powie mu, co ma dalej robi�. Podszed� do mat
i zacz�� �wiczy� ciosy. Najpierw kata, by wej�� we w�a�ciwy rytm,
potem kr�tkie, szybkie uk�ady. Wyobra�a� sobie, �e czyje� r�ce
pr�buj� go dosi�gn�� od ty�u, chwyci� i zatrzyma�. Robi� obroty,
parowa�, trafia� �okciami w ko�ci i palcami w oczodo�y. Uk�ady
stawa�y si� coraz d�u�sze, pewniejsze. Czu�, jak gdzie� w jego
brzuchu p�onie ogromny piec gniewu, kieruj�c ka�dym ciosem
i kopni�ciem. Teraz obr�t i przykurczon� przy ciele nog� uderzy�
b�yskawicznie w powietrze. Balansowa� przez moment na grani-
cy r�wnowagi, ale wytrzyma�... zaczyna� ju� widzie� nieostro,
a w mrocznej opuszczonej sali by�o coraz ciemniej. Powietrze
sp�ywa�o mu do gard�a jak g�sta ciecz. Cia�o porusza�o si� po-
s�uszne wyuczonym uk�adom. Tylko dzi�ki temu trzyma� si� jesz-
cze na nogach, walcz�c jak ton�cy z przyp�ywem. Znowu kopn��;
na granicy jego zamglonego pola widzenia zamajaczy�a twarz lub
co� w rodzaju twarzy... krzaczaste brwi, przenikliwe oczy, za nimi
t�o z gwiazd... Poczu�, �e mo�e przeci�gn�� po tej twarzy ko�cami
palc�w, zmia�d�y� j� wyprowadzonym z obrotu kopniakiem. Lecz
znikn�a - ta twarz lub cokolwiek to by�o. Upad�. Mata zderzy�a
si� bole�nie z jego ramieniem, a potem z g�ow�.
Galaktyki powsta�y same z siebie w potokach jasnego �wiat�a,
tworz�c ma�y wszech�wiat gdzie� pod jego powiekami. Przekr�ci�
si� na plecy i wessa� powietrze. Zamruga� oczyma, by zatamowa�
strugi potu, uniemo�liwiaj�ce mu widzenie. Wyci�gn�� r�k� w kie-
runku tego, co zobaczy� i czego ju� nie by�o. Ju� nied�ugo, pomy�la�.
Wzrok powraca� powoli; sala wsi�ka�a w niego jak wschodz�-
ce s�o�ce. Usiad�, potem wsta�. Podskakiwa� na palcach st�p, cze-
kaj�c, a� oddech przestanie �wiszcze�.
Wr�ci� do pokoju, zrzuci� przepocony dres i wszed� pod prysz-
nic. Jak tylko otoczy�a go ciep�a mgie�ka wody, pojawi�o si� nie-
pokoj�ce przeczucie. Nie, nie zajrzy za drzwi szafki. Dopiero gdy
si� wytrze. Nie wcze�niej. Jakby o to nie dba�.
Gdy zajrza�, kaseta by�a wci�� na swoim miejscu. Oderwa�
przytrzymuj�c� j� ta�m�. W koniuszkach palc�w ta�czy�a mu sa-
tysfakcja. Chwil� potem w�o�y� spodnie i podkoszulek. Kaset�
wsun�� do tylnej kieszeni. Gdy wyszed� z pokoju i zamyka� drzwi
na klucz, s�ysza�, �e dzwoni telefon.
Znalaz�szy si� na zewn�trz budynku, wybra� jeden z lustrza-
nych kanion�w i ruszy� nim w kierunku zamglonej sylwetki odle-
g�ych g�r. By� wczesny wiecz�r. Samochody snu�y si� po oznaczo-
nych kratk� ulicach. Ludzie wylewali si� z dom�w, restauracji
i spieszyli gdzie� betonowym chodnikiem. Przestrze� mi�dzy kon-
dekoblokami t�tni�a ruchliwymi cia�ami t�umu, wszyscy byli
spragnieni rozrywki, czego� nowego. W barze szybkiej obs�ugi
Steward kupi� plastikow� butelk� piwa i superkrewetk� w sosie
chili. Zjad� obiad nie przerywaj�c marszu.
Budynki sta�y si� wyra�nie mniejsze. Znajdowa� si� teraz
w starej cz�ci miasta. Wij�ce si� uliczki przecina� co jaki� czas
kawa� surowej ziemi, pozostawionej w naturalnym stanie, jakby
to by� park. Ludzie wydawali si� tu inni, jakby weselsi. Pewnie
nie mieli tyle pieni�dzy. Grali, wymieniali si� butelkami. Ste-
ward wszed� do sklepu z alkoholem i kupi� butelk� starej ja�ow-
c�wki, owini�t� w izolacj� piankow�, kt�ra utrzymywa�a nisk�
temperatur� przez wiele dni. Popija� po drodze, rozkoszuj�c si�
io�wiadczeniem wewn�trznego ognia; czu� go nawet w palcach
st�p i r�k. G�ry by�y ju� dobrze widoczne - trzy szczyty ubrane
szaro�� zmierzchu. Ruszy� dalej.
Samochody przemyka�y obok niego po ciemnej ulicy, wyda-
j�c z siebie cichy szum, w kt�rym brzmia�y �piewne tony. Masze-
rowa� r�wnym krokiem pod g�r�. Wzeszed� ksi�yc, przeciskaj�c
si� w�skim sierpem przez gwia�dziste t�o satelit�w, stacji energe-
tycznych i orbitalnych osiedli. �wieci� na metalowy cylinder,
w kt�rym �y�a Natalie wraz ze swym powojennym dzieckiem. Po-
wiew zimnego wiatru dotkn�� twarzy i ramion Stewarda. Powie-
trze pachnia�o sosn�.
Po godzinie znalaz� si� u podn�a g�r. Wci�� szed�. Jak tylko
zaczyna� czu�, �e ogie� w jego wn�trzu przygasa, popija� z butel-
ki ja�owc�wk�. Otaczaj�ca go ciemno�� wydawa�a si� namacalna,
przyjazna, jak w �piworze pod namiotem. Mi�dzy sosnami poja-
wia�y si� czasem �wiate�ka odleg�ych domostw, przycupni�tych
na stoku jak le�ne ptaki. Szed� ku ksi�ycowi.
Zatrzyma� si� dopiero wtedy, gdy nie m�g� dostrzec wy�ej
�adnych �wiate�. Poci�gn�� dwa solidne �yki ja�owc�wki i spoj-
rza� za siebie. W dole l�ni�a utkana z klejnot�w paj�czyna miasta.
Na rogach dach�w szklanych wie� b�yska�y czerwone �wiate�ka.
Gdzie� w oddali j�cza�y turbiny koleoptera. Usiad� krzy�uj�c
przed sob� nogi i pomy�la�, �e mo�e teraz w jego pokoju dzwoni
telefon. Skupi� si� i wyobrazi� sobie ten d�wi�k.
Ju� prawie tam jestem, pomy�la�. Dochodz� blisko centrum.
Spoczywaj�ca w tylnej kieszeni spodni kaseta gniot�a go w po-
�ladek. Poci�gn�� kolejny �yk. �wiat�a p�yn�y przez mgie�k�
wznosz�cego si� powietrza. W koronach sosen szumia� wiatr, lecz
na jego g�owie nie poruszy� nawet w�osa. Odg�os wiatru brzmia�
jak milion wiwatuj�cych ludzi, siedz�cych wok� niego na olbrzy-
mim, pogr��onym w mroku stadionie. Wiwatowali na cze�� tego,
kim stawa� si� Steward.
Rano, nie ogolony, nie umyty i �mierdz�cy ja�owc�wk�, mia�
troch� k�opotu z nam�wieniem kogo�, by podwi�z� go z powro-
tem do miasta. Przespa� noc na sosnowych ig�ach i pod przykry-
ciem z ga��zi, wi�c w�osy i ubranie by�y uwalane �ywic�. Opr�-
nion� butelk� nape�ni� �r�dlan� wod�, kt�r� popija� przez wi�k-
szo�� drogi powrotnej do szpitala.
W szumie klimatyzacji swojego pokoju us�ysza� g�os Ashrafa.
G�os protestowa�. M�wi� mu, �e musi zapomnie� wszystko, co wy-
daje mu si�, �e wie, co ma dla niego znaczenie. Namawia� go, by
zbudowa� swoje �ycie bez odniesie� do tej zdeformowanej, kale-
kiej przesz�o�ci.
- Pieprz si� doktorku - powiedzia� na g�os. - Posiekali ci� no-
�em na kawa�ki i za�o�� si�, �e nawet nie powiedzieli ci dlaczego.
Je�li chcesz odkry� ca�� prawd�, m�wi� sobie w duchu, nie
tra� czasu na zastanawianie si�, co jest dobre, a co z�e. �Konflik-
ty mi�dzy dobrym i z�ym to choroba duszy".
Najstarszy wiersz zen. Lubi� jego brzmienie. Zadzwoni� do
Ardali do pracy i powiedzia� jej, �e wypisuje si� ze szpitala.
- Co si� z tob� wczoraj dzia�o? Dzwoni�am do ciebie. Znowu
policja?
- Czy mog� zamieszka� u ciebie, zanim nie znajd� jakiej�
pracy?
Za�mia�a si�.
- Czemu nie? Wpadnij po klucz.
- Dzi�ki. B�d� u ciebie za kilka minut.
Wzi�� prysznic, przebra� si� i spakowa�. Wszystkie jego rzeczy
zmie�ci�y si� w niewielkiej sportowej torbie. Postawi� j� na ��ku
i po raz ostatni rozejrza� si� po pokoju. Jego wzrok zatrzyma� si�
na wideo. Zawaha� si�. R�ka bezwiednie si�gn�a do tylnej kiesze-
ni. Przez grub� d�insow� tkanin� wyczu� kszta�t kasety.
Zabij Budd�, pomy�la�.
Wsun�� kaset� do odtwarzacza i przycisn�� klawisz kasowa-
nia. Pomy�la� o nitkach ze stopu o zmiennej sieci krystalicznej,
znajduj�cych si� wewn�trz kasety. G�owica wideo kodowa�a ich
struktur� molekularn�. Potem wyobrazi� sobie, jak wszystkie ato-
my zmieniaj� pozycj� i nagranie znika, staj�c si� pustk�. Gdy tak
wpatrywa� si� w bezduszn� obudow� zestawu wideo, wyda�o mu
si�, �e jego odbicie dzieli si� z nim jak�� tajemnic�.
Recepcjonista nie kry� zaskoczenia, gdy Steward o�wiadczy�
mu, �e opuszcza szpital.
- Pa�ska kuracja nie jest jeszcze zako�czona - o�wiadczy�.
- Nie jestem chory. Ju� si� dostosowa�em. - Steward pod-
ni�s� palce w ge�cie przysi�gi. - Naprawd�.
- Ale� ju� za to zap�acono.
- Mo�e wr�c� p�niej. Jak co� schrzani�.
Podpisa� o�wiadczenie, �e bierze za siebie odpowiedzialno��
doda� odcisk kciuka. Zanim opu�ci� szpitalny hol, si�gn�� do
bransolety, tkwi�cej wci�� na lewym nadgarstku. Wsun�� pod ni�
dwa palce, poci�gn��. Bransoleta rozci�gn�a si� jak karmelowy
cukierek i p�k�a. Wrzuci� j� do kosza na �mieci, po czym wyszed�
na ulic�.
Wok� a� gotowa�o si� od d�wi�k�w. Popo�udniowy szczyt.
�wiat odbity w jasnym szkle luster.
Steward poczu� si� jak w domu.
Min�� pot�ny system ochronny przy wej�ciu do kondekoblo-
ku i zarejestrowa� si� jako go��. Proces ten wi�za� si� z pozosta-
wieniem odcisku kciuka pod zgod� przestrzegania zasad okre�lo-
nych w blokowej konstytucji. Jak zwykle, ca�a sprawa opiera�a
si� na koncepcji �opcji samoograniczenia", kt�ra - z tego, co po-
trafi� zrozumie� - oznacza�a, �e mieszka�cy godz� si� nie my�le�
o tych wsp�lnie uzgodnionych aspektach rzeczywisto�ci, kt�re
mog�yby okaza� si� k�opotliwe. Zauwa�y�, �e panowa�y tu do��
liberalne przepisy, zabraniaj�ce mu posiadania i rozprowadza-
nia broni, niekt�rych tabletek �rozrywkowych", okre�lonych ro-
dzaj�w literatury religijnej i politycznej, zakazanego oprogramo-
wania i ostrzejszych form widpornu. Zabronione by�o publiczne
obna�anie si�, lecz przyzwolono na wsp�lne zamieszkiwanie.
Ogl�danie kana��w nieposiadaj�cych licencji kondekobloku sta-
nowi�o podstaw� do eksmisji. Steward otrzyma� tymczasow� prze-
pustk� na sze�� tygodni. Wsiad� do windy i pojecha� na pi�tro
Ardali. Ruszy� mi�dzy niewielkimi pokojami, pr�buj�c zoriento-
wa� si� w ich rozk�adzie.
Wystr�j mieszkania niew�tpliwie �wiadczy�, �e jego w�a�ci-
cielka nale�y do os�b pn�cych si� w g�r�: wyszukane meble,
stoliczki z kryszta�u i stopu, biblioteczka pe�na jednakowych,
czarnych kaset z drobnymi bia�ymi etyk