9250

Szczegóły
Tytuł 9250
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9250 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9250 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9250 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Walter Jon Williams RYK TORNADA Ostatnio ukaza�y si�: Iain M. Banks - Najemnik James P. Blaylock - Kraina marze� Lois McMaster Bujold - Towarzysze broni Kir Bu�yczow - Opowiadania gus�arskie Kir Bu�yczow - Nowe opowiadania gus�arskie Orson Scott Card - Alvin czeladnik Tananarive Due - Uchro� mnie od z�ego David Eddings - Ukryte miasto Robin Hobb - Czarodziejski statek Kim Newman - Krwawy Baron Kim Stanley Robinson - Antarktyka Mik� Resnick - Egzekutor Gene Wolfe - Pi�ta g�owa Cerbera Vonda N. McIntyre - Ksi�yc i S�o�ce Arkadij i Borys Strugaccy - Piknik na skraju drogi Walter Jon UJiiliams TORMRDn Prze�o�y� Andrzej Pie�kowski )Pr�sz.y�s\<\ i 3-ka WARSZAWA 1999 Tytu� orygina�u: VOICE OF THE WHIRLWIND Copyright �1987 by Walter Jon Williams Projekt ok�adki: Zombie Sputnik Corporation Ilustracja na ok�adce: �Angus McKie/via Thomas Schliick GmbH Redaktor prowadz�cy seri�: Arkadiusz Nakoniecznik �:? Redakcja: Lucyna �uczy�ska Redakcja techniczna: El�bieta Babi�ska Korekta: Bogus�awa J�drasik �amanie komputerowe: Miejska Biblioteka Publiczna Waldemar Maci�g tj� � ISBN 83-7180-455-5 Fantastyka 4 000091196 f b 37 u!. Szewska 1 Wydawca: Pr�szy�ski i S-ka SA, Warszawa, ul. Gara�owa 7 Druk i oprawa: Opolskie Zak�ady Graficzne SA 45-085 Opole, ul. Niedzia�kowskiego 8-12 1 Steward unosi� si� w powietrzu, pod niebem koloru mokrych, szarych dach�wek. W dole pod nim majaczy�a ciemna i niewy- ra�na ziemia. Do�wiadcza� ruchu - czego� w rodzaju szybowania. Jego �o��dek reagowa� skurczem, ilekro� nurkowa� bli�ej le��cej pod nim nieprzeniknionej szaro�ci. Czu�, jak pracuj� mu nerwy, zwi�kszaj�c gotowo�� ca�ego organizmu. Niebo przechyli�o si� i obr�ci�o. Na horyzoncie ja�nia�a �una - ciemnoczerwona pr�ga, pulsu- j�ca jak otwarta przez szrapnel �y�a, kt�r� przys�ania� czarny, p�yn�cy woal. To nie s�o�ce, u�wiadomi� sobie Steward. Tam co� p�onie... Gdy budzi� si� z tego snu, nigdy nie odczuwa� l�ku czy zasko- czenia. Wypocz�ty, gotowy do ruchu, ta�ca, walki. Wiedzia�, �e czymkolwiek by�o to, do czego szybowa� pod zim- nym niebem, tego w�a�nie chcia�. Doktor Ashraf zajmowa� naro�ne biuro wysoko w kompleksie szpitalnym. Z dwu stron wlewa�o si� do pomieszczenia jasne nie- bo Arizony. Etienne Njagi Steward siedzia� na pikowanej le�an- ce i gapi� si� przez szklane �ciany na le��ce za Flagstaff g�ry: trzy szczyty poci�te na kawa�ki przez rz�dy kondekoblok�w z p�prze- puszczalnego szk�a, kt�re odbija�y wznosz�cy si� teren, niebo, szpital, a tak�e l�ni�c� nitk� autostrady, zbudowan� z jasnego stopu, kt�ra bieg�a mi�dzy wie�owcami. Rzeczywisto�� w lustrza- nych budynkach ulega�a zniekszta�ceniu i powieleniu. Stawa�a si� interesuj�ca. Pomieszczenie by�o ca�kowicie d�wi�koszczelne. Nawet szyb- kobie�na linia kolejowa, przebiegaj�ca pod szpitalem, powodo- wa�a zaledwie nik�e wibracje szklanych �cian. Steward m�g� ogl�- da� �wiat w lustrach, lecz by� od niego odizolowany - s�ysza� je- dynie beznami�tny g�os Ashrafa, cichy szum klimatyzacji i odleg�e dr�enie szybkiej kolei. Zastanawia� si�, kogo Ashraf chcia� w nim widzie�. Ashraf usiad� na biurku; Steward wiedzia�, �e biurko mia�o po stronie doktora panel odczytu, pod��czony do zainstalowanych w le�ance analizator�w zabarwienia emocjonalnego g�osu, wska�- nik�w t�tna i oddechu, a mo�e nawet detektor�w �ledz�cych na- pi�cie mi�ni i wydzielanie potu. Nie widzia� ich, lecz kiedy ob- raca� si� w stron� Ashrafa, w oczach doktora odbija�y si� czer- wone diody. Stewarda nauczono kiedy�, jak oszukiwa� takie maszyny. Pa- mi�ta� d�ugie godziny sp�dzone w stanie g��bokiej hipnozy, pod wp�ywem narkotyk�w, mechanizm�w biofeedbacku. Nie przycho- dzi� mu do g�owy �aden pow�d, dla kt�rego mia�by u�y� tych umiej�tno�ci, wi�c rzadko to robi�. Tylko wtedy, gdy m�wi� o Na- talie. T�umaczy� sobie, �e post�puje tak bardziej po to, by zacho- wa� spok�j, ni� by zmyli� Ashrafa. Kiedy� powiedzia� Ashrafowi o swoim �nie. - Mo�e to wspomnienia z Szeolu? Atak paraplanowy, czy co� w tym rodzaju? - Wie pan, �e to niemo�liwe - odpar� doktor Ashraf. Stewardowi przychodzi�o czasem na my�l, �e doktor ma w za- nadrzu tyle osobowo�ci, ile jest odbi� �wiat�a w kondekoblokach i przymierza je jedn� po drugiej, jak maski w sklepie - a nu� kt�- ra� z nich b�dzie pasowa�a. Steward nie mia� w�tpliwo�ci, �e oso- ba, kt�ra �ni�a, by�a dla doktora Ashrafa nie do zaakceptowania. Steward nigdy wi�cej nie wspomnia� o swoim �nie. Na �cianach szpitala wymalowano w�skie paski o intensyw- nych barwach, odpowiadaj�cych kolorystyce bransolet identyfi- kacyjnych noszonych przez pacjent�w. Gdyby kto� zgubi� si� w g�szczu ruchliwych, wyszorowanych do czysta korytarzy, m�g� odnale�� drog� za pomoc� miniaturowych strza�ek na tych kolo- rowych paskach. Zaprowadzi�yby go do jego oddzia�u, gdzie �cia- ny mia�yby w�a�ciwy kolor i gdzie powita�by go dobrze znany za- pach �rodk�w odka�aj�cych oraz znajome piel�gniarki. Ich fartu- chy mia�y r�wnie� cieniutkie paski w oddzia�owym kolorze. ��- ty oznacza� Oparzenia, czerwony - Intensywn� Terapi�, uspoka- jaj�cy b��kit - Po�o�niczy. Bransoleta Stewarda l�ni�a przyjemn�, jasn� zieleni�, przypisuj�c go do Oddzia�u Psychiatrycznego. By� fizycznie sprawny, wi�c pozwolono mu nosi� zwyk�e ubra- nie. Gdy w�drowa� po innych cz�ciach szpitala, zawsze mia� d�u- gie r�kawy, �eby m�c ukry� zielon� bransolet�. Wsuwa� j� a� pod pach�. Nie chcia�, by ludzie uwa�ali go za wariata. - W Marsylii rozp�ta�a si� wojna mi�dzy gangami nastolat- k�w - powiedzia� Steward. - Zdarza�o si� to od czasu do czasu. Nale�a�em do Canards Chroni�ue; by�em z nimi, od kiedy sko�- czy�em dwana�cie lat. Parali�my si� g��wnie informacj�. Niele- galne oprogramowanie, porno na zam�wienie. Czasem narkotyki. Pe�ny zakres us�ug, okre�lany przez Amerykan�w zbiorczym ter- minem juvecrime. Inteligentne by�y z nas dzieciaki. Przypomnia� sobie balkon z kutego �elaza, na kt�rym siedzia� z jasnow�os� dziewczyn�, popijaj�c whisky i patrz�c po raz ostat- ni na Morze �r�dziemne. By�o pi�kne a� do b�lu, bardziej niebie- skie i g��bokie ni� oczy dziewczyny, bardziej niebieskie ni� odbi- cie nieba, kt�re widzia� przez okno gabinetu Ashrafa. Pami�ta� odleg�y terkot broni automatycznej, rozchodz�cy si� echem w�r�d pokrytych stiukami dom�w i betonowych rynsztok�w. Pa- mi�ta� - r�wnie dobrze jak w�asne znu�enie - uczucie, �e nie chce ju� tego robi�. Zbyt dobrze pozna� t� gr�. Mia� do�� manipulowa- nia lud�mi. Dziewczyna przechyli�a g�ow�, ws�uchuj�c si� w dochodz�ce z oddali d�wi�ki. - Wygl�da na to, �e Femmes Sauvages broni� swojego teryto- rium - powiedzia�a. - Kto atakuje? �tienne sprzedawa� t� nowin� na lewo i prawo przez ostatnie dwana�cie godzin. - Skin Samurai - odpar�. Dziewczyna wzruszy�a ramionami. Jej nos i policzki nosi�y �la- dy oparze� s�onecznych. Spojrza�a na niego. - Wejdziesz? - spyta�a. �tienne Njagi Steward zapali� papierosa. - D'accord - odpar�. Nie bra� pod uwag� kolejnego spotkania. - Mia�em wtedy ledwie szesna�cie lat - powiedzia� - ale wie- dzia�em ju�, �e w �yciu s� lepsze rzeczy ni� umieranie za kilka budynk�w w Starej Dzielnicy. Poci�gni�te brylantyn� w�osy Ashraf a zwisa�y mu do ramion. Jego oty�a, nieruchoma twarz nie zdradza�a zainteresowania. - Czy w�a�nie wtedy postanowi�e� si� zaci�gn��? - spyta�. - D'accord - odpowiedzia� Steward. Steward by� bardzo s�aby, gdy si� obudzi�. Jaka� maszyna oddycha�a za niego, a w gardle tkwi�a mu rura. Brakowa�o mu paru rzeczy: implant�w, gniazda interfejsu cybernetycznego, kiedy� zainstalowanych z ty�u czaszki. Jego umys� zawiera� wspo- mnienia odruch�w, kt�rych nie potrafi� przyporz�dkowa� oraz �wiadomo�� fizycznej sprawno�ci, kt�ra w jaki� niezauwa�alny spos�b nagle wyparowa�a.W pocie czo�a sp�dza� codziennie d�u- gie godziny nad atlasem, pokonywa� kilometry na szpitalnej bie�ni ta�mowej, rozci�gaj�c delikatne mi�nie n�g, bark�w i ra- mion. Trenowa� tak�e walk� wr�cz w ustronnym rogu sali fizyko- terapeutycznej - ciosy pi�ci�, kopni�cia i ich kombinacje wyko- nywane raz za razem z ch�odn�, wypracowan� determinacj�. M�czy�ni i kobiety, powracaj�cy do wzgl�dnej sprawno�ci po operacjach chirurgicznych, oraz staruszkowie, stawiaj�cy pierw- sze niepewne kroki w swoich nowych, m�odych cia�ach, odwraca- li od niego oczy - nie mogli znie�� tej ponurej w�ciek�o�ci, z ja- k� atakowa� powietrze, w�asne wspomnienia i siebie samego. W swym rogu sali powtarza� w k�ko te same ruchy - ruchy, kt�re �ama�y ko�ci, wy�upia�y oczy i skr�ca�y karki. Na razie nie wiedzia� jednak czyje. Pok�j obok Stewarda zajmowa� m�czyzna imieniem Corso, kt�remu trafi�a si� zwariowana mieszanka poczucia winy i para- noi. Obudziwszy si� odkry�, �e jego wszystkie najgorsze obawy sta�y si� rzeczywisto�ci�, �e ca�y �wiat jego osobowo�ci Alfa roz- pad� si� na kawa�ki jak p�kni�te lustro i �e torturowa� si� tymi kawa�kami przez miesi�ce, a� w ko�cu rzuci� si� z mostu. Teraz, gdy powr�ci�, wszystko trwa�o nadal, zmieniaj�c si� przed jego oczami w ziej�cy groz� horror, koszmar, kt�ry nie mija�. Lekarze pr�bowali u�adzi� wewn�trzny �wiat Corso za pomo- c� lek�w, by uczyni� go znowu �agodnym i zrelaksowanym do cza- su, a� terapia zacznie przynosi� efekty. Jednak wrzaski i j�ki s�- siada wci�� budzi�y Stewarda ka�dej nocy. Gdy wyrywa�y si� z ciemno�ci, on le�a� na swoim ��ku ze wzrokiem wbitym w mi�k- k� zas�on� ciemno�ci. Oczami wyobra�ni widzia� jeszcze obraz ze swojego snu - p�on�cy horyzont i niebo, czarniejsze od mroku otaczaj�cego ��ko. W pokoju za drug� �cian� mieszka�o ma��e�stwo Thornber- g�w. Zbili w swoim �yciu wielk� fortun� i zainwestowali w dwa m�ode cia�a. Wi�kszo�� nocy sp�dzali kochaj�c si�. Wydawali si� mili, ale ich rozmowy dotyczy�y wy��cznie inwestycji, wyj�tko- wych okazji i sport�w typu s�uasha lub golfa. Steward nie mia� zielonego poj�cia o inwestycjach, a jedyne dyscypliny sportu, ja- kie mog�y go zainteresowa�, musia�y wi�za� si� z hazardem: wy- �cigi, jai alai, australijski futbol stra�acki. W poprzednim �yciu zazwyczaj �apa� je oko�o drugiej rano na pirackich satelitach. Thornbergowie mieszkali w jakim� prezbiteria�skim kondeko- bloku w Kalifornii, gdzie pirackie odbiorniki satelitarne by�y nie- dozwolone, podobnie jak hazard sportowy, programy informacyj- ne ze z�ych cz�ci �wiata, pornografia i inne tego typu rzeczy. Ich cia�a by�y m�ode, lecz umys�y podstarza�e. Steward po prostu nie mia� im nic do powiedzenia. Bardzo wielu pacjent�w na Oddziale Psychiatrycznym przy- pomina�o Thornberg�w. W�tpi�, by kiedykolwiek uda�o mu si� przyj�� tego rodzaju osobowo��. Rozwa�a� nawet, czy Ashraf chcia� mu co� takiego podsun�� do przymiarki. - Zastanawia� si� pan kiedykolwiek, dlaczego pana wybra- li? - zapyta� doktor Ashraf. - Odpowiada�em ich kryteriom - odpar� Steward. - Lecz czy wie pan, o co naprawd� chodzi�o Coherent Light? - naciska� Ashraf. - Mn�stwo ludzi chcia�o si� do nich dosta�. Wy- brali pana spo�r�d wielu. Kszta�cili, �ywili, go�cili u siebie, treno- wali. Pan i pozostali z Icehawks kosztowali�cie ich znacznie wi�- cej ni� standardowi pracownicy. Nigdy nie zastanawia� si� pan dlaczego? - Chcieli mnie. To starcza za pow�d. - Nie czu� pan �adnej lojalno�ci wobec Canards - stwierdzi� Ashraf. - Ani w stosunku do ich cel�w, ani ich terytorium. - Etyka Canards nie mia�a z tym nic wsp�lnego. To byli �wia- domi anarchi�ci, niemoralni z za�o�enia. Zajmowali si� sprzeda- waniem towaru. Nie obchodzi�o ich, komu sprzedaj�. - Wiedzia� pan, �e nie chce tego dalej robi�. - Niezupe�nie tak. By�em tym zm�czony. Nie pozosta�o mi ju� nic... do zaoferowania. - Pozna�em kryteria stosowane w Coherent Light - powie- dzia� Ashraf. - S� ju� odtajnione. Nie odbiegaj� znacz�co od stan- dard�w dla Polikorporacji Zewn�trznych. Ashraf mia� zwyczaj k�a�� ko�ce palc�w na ustach. Steward nawet nie patrz�c, poznawa� po zmienionym brzmieniu g�osu dok- tora, �e w�a�nie znowu to robi. - Szukali ludzi, kt�rzy potrzebowali si� czemu� po�wi�ci� - kontynuowa� Ashraf. - Kt�rzy czuli, �e czego� im brak, jakiego� wewn�trznego celu. Nie zamierzali nikogo kupowa�. Szukali by- strych, utalentowanych, takich, kt�rzy sami, z w�asnej woli, odda- liby serce i dusz� dla wszystkiego, pod czym Coherent Light by si� podpisa�a. Icehawks mieli zape�ni� pustk� w sobie d��eniami firmy. Wynikiem mia�a by� ca�kowita lojalno��: pozioma, we- wn�trz grupy, i pionowa, w stosunku do Coherent Light. Dlatego w�a�nie interesowali si� lud�mi, kt�rzy pragn�li by� lojalni wzgl�dem czego�, kt�rzy poszukiwali osobistego zbawiciela. Zba- wiciela o imieniu Coherent Light. Ashraf przerwa�. Steward gapi� si� na poci�te lustrami g�ry. - Co pan o tym s�dzi? - spyta� Ashraf. - S�dz�, �e znale�li tego, kogo szukali - odpar�. Doktor Ashraf uwa�a�, �e zdobywanie przez Stewarda infor- macji o Szeolu nie jest jeszcze wskazane. Steward za� by� cieka- wy i zastanawia� si�, czy powinien s�ucha� Ashrafa w tym wzgl�- dzie, czy nie. W ko�cu poszed� na kompromis i uda� si� do biblio- teki, by dowiedzie� si� czego� o Mocnych. �Mocni" to t�umaczenie nazwy, jak� obcy stosuj� wobec sa- mych siebie. S� czterono�ni, dwur�czni, zbli�eni wielko�ci� do ku- cyk�w. Na nagraniach wideo, kt�re obejrza�, poruszali si� bardzo szybko, wykonuj�c przy tym dziwne ruchy cia�em, podskoki i na- g�e zwroty. Ich j�zyk stanowi� kombinacj� cmokni��, parskni�� i j�k�w, przypominaj�cych brzmienie piszcza�ek organ�w, co ra- zem tworzy�o co� w rodzaju muzyki; g�owy by�y pozbawione ko�ci, wi�c nieprzerwanie ko�ysa�y si� na boki i zapada�y w sobie jak balony, kt�re kto� pompuje, by zaraz potem spu�ci� powietrze. Steward przygl�da� si� im zamy�lony. Z danych wynika�o, �e o nich w�a�nie posz�o w tej ca�ej wojnie. Przejrza� nagrania ostatni raz, po czym wyszed� z archiwum. Czu�, �e na Szeolu niezupe�nie o to chodzi�o. - Co si� z nim sta�o? - spyta� Steward. Tego dnia siedzia� w wy�cie�anym fotelu, obr�cony twarz� w kierunku biurka Ash- rafa. Szklana �ciana by�a za jego plecami. - Zmar�. Na osiedlu Ricot. - To wiem. Ale jak? - Czy to ma dla pana znaczenie? Mia�o, pomy�la� Steward. Nie by� jednak pewien, czy chce by doktor Ashraf wiedzia�, jak du�e jest to znaczenie. Wzruszy� wi�c tylko ramionami. Poczu� w sobie zdolno�� zduszenia tego, co czu�. U�y� jej. - Mog� spotka� ludzi, kt�rzy go znali. Dobrze by�oby wie- dzie�, co mu si� przytrafi�o. Ashraf zastanawia� si� przez chwil�. Czerwone diody b�ysz- cza�y w jego oczach. - Zosta� zamordowany. Steward poczu�, �e krew zaczyna mu szybciej kr��y� w �y- �ach. Nie, nie czu� zaskoczenia - to by�o co� innego. Wiedzia�, �e nie mo�e okaza� zbytniego zaciekawienia. - Jak? - stara� si� m�wi� normalnie. - To nieistotne. - Kto go zabi�? - Nieznana osoba lub osoby. Tym razem nie ukrywa� zaskoczenia. - I zgin�� na Ricot? -Tak. - Dziwne. Ricot ma niewielk�, kontrolowan� spo�eczno��. Bardzo skuteczn� s�u�b� bezpiecze�stwa. Znalezienie zab�jcy nie powinno by� trudne w takim miejscu. - Jak wida�, nie uda�o im si�. On pracowa� w s�u�bie bezpie- cze�stwa. Mo�e zosta� zabity w trakcie pr�by zatrzymania prze- st�pcy. Oni pewnie to wiedz�, pomy�la� Steward. Pewnie wiedz�, a informacja zosta�a zablokowana. Postanowi� nie zadawa� wi�cej pyta�. Ashraf najwyra�niej tego w�a�nie oczekiwa�. - Da� pan si� wci�gn�� w ich program - wyra�na emocja w g�osie doktora Ashraf a wprawi�a Stewarda w zdumienie. Nie m�g� sobie przypomnie�, kiedy doktor ostatnio uzewn�trzni� ja- kiekolwiek uczucie. - W Coherent Light nauczono pana sztuk walki i zen - kon- tynuowa� Ashraf. - Pewnego rodzaju zen. - Umys� jak woda - zacytowa� Steward - dzia�anie bez �wia- domo�ci znaczenia. Jedno�� strza�y i celu. Perfekcja dzia�ania, oddzielona od wszystkiego pr�cz ducha. - Programowali pana - powiedzia� doktor - w spos�b dla nich wygodny. Oduczyli wi�za� czyny z konsekwencjami, z kontek- stem. Zmieniali pana w moralnego imbecyla, robota od brudnej roboty. Szpiegostwa przemys�owego, sabota�u. Od kradzie�y, za- mach�w bombowych i szanta�u. Surowy ton g�osu zdziwi� Stewarda. Odwr�ci� wzrok od okna i spojrza� na doktora. Palce m�wi�cego dotyka�y ust, a w oczach by� gniew. - Nie zapominajmy o morderstwie - przerwa� mu Steward. - Tak - odpar� Ashraf. - Nie zapominajmy. - Nigdy nie udawa�em kogo� innego - powiedzia� Steward. - Zawsze szczerze okazywa�em, kim jestem. Co ma uczciwo�� do naszej rozmowy? - Atak na Coherent Light sprawi�, �e Steward poczu� si� spi�ty. Takie s�owa wci�� prowokowa�y jego lojalno��. Zmusi� si� do odpr�enia. Coherent Light ju� nie istnieje, od dawna nie istnieje. Umys� jak woda, powiedzia� sobie w duchu. - Zaprogramowano pana, by oddziela� pan moralno�� firmy od w�asnej - ci�gn�� Ashraf. - Jest pan jak zombie. Steward spojrza� na niego z oburzeniem. - By� mo�e moralno�� po prostu we mnie �pi - odpar�. - Jak na analityka za du�o w panu wojowniczo�ci. - Nie jestem tu po to, by pana analizowa�. Mam za zadanie ustawi� pana na kursie kolizyjnym z rzeczywisto�ci�, po czym wy- pu�ci� w �wiat. Ashraf powoli opar� si� d�o�mi o blat biurka. Podni�s� wzrok na Stewarda. Umys� jak woda, powiedzia� sobie Steward. Pr�buj� zacho- wa� spok�j. Nie dzia�a�o. - Moja �ona wci�� �yje, prawda? - Mieszka na orbicie. Nie chce pana widzie�. Steward ostentacyjnie wzni�s� oczy i zapatrzy� si� w szary sufit. - Ale� dlaczego? - Rozmawiali�my ju� o tym. - Wiem, �e pan zna prawd�. Ja musz� wiedzie�. Na pewno poda�a jaki� pow�d. Nasta�a kr�tka chwila milczenia, oznaczaj�ca, �e Ashraf za- stanawia si�, jaki wykr�t b�dzie najlepszy, by sk�oni� pacjenta do zrozumienia i zaakceptowania sytuacji, kt�r� on nazywa� �rze- czywisto�ci�". Czy lepiej pozwoli� duchowi zazna� ukojenia, czy udawa�, �e nie istnieje. - Ona twierdzi - zacz�� ostro�nie - �e zosta�a wykorzystana. Paskudnie. I nie chce by� wykorzystana po raz kolejny. Stewarda ogarn�o podniecenie. Przeczuwa�, �e dotkn�� cze- go� istotnego. - Wykorzystana? W jaki spos�b? - Nic nie wiem na ten temat. - Czy to s�owa drugiej �ony? Jak jej tam... Wandis? Zn�w kr�tkie milczenie. - Tak. Powiedzia�a, �e by�a manipulowana i �e nie chce si� z panem widzie�. - To nie by�em ja. - Musi pan wypracowa� swoje w�asne zwi�zki, panie Ste- ward. Przesz�o�� jest dla pana zamkni�ta. A Wandis to dla pa- na jedynie imi�. Jej osoba nie powinna mie� �adnego znacze- nia. Co� usilnie ci�gn�o my�li Stewarda, wskazuj�c na jaki� istotny punkt. Gdyby tylko m�g� zrozumie�, co to jest. - To nie by�em ja - powt�rzy�. - Spotka�em kogo� - powiedzia� Steward. - Kogo� sprzed. Mia� ch�� na papierosa. Rzuci� palenie w trakcie kursu przy- gotowawczego w Coherent Light. Uwa�ali, �e to mu wyjdzie na dobre. - Gdzie? - dopytywa� si� Ashraf. - Kiedy? - To by� przypadek. Spacerowa�em po zoo dwa dni temu. Wtedy j� zauwa�y�em. I ona mnie rozpozna�a. By�a ze swoj�... chyba siostrzenic�. - Kto to by�? - zapyta� Ashraf. - Mia�a... Ma na imi� Ardala. Jej rodzice byli naszymi s�sia- dami w kompleksie Coherent Light w Kingston. W tym czasie ja i Natalie odbywali�my tam szkolenie. Ona mia�a wtedy jakie� trzyna�cie czy czterna�cie lat. Nie jestem pewien. Steward widzia� twarz Natalie - szerokie bia�e czo�o, kt�re nie z�apa�oby opalenizny, cho�by nie wiem jak si� stara�a, ciem- ne w�osy okalaj�ce mocno zarysowan� szcz�k�, szerokie ko�ci po- liczkowe, zielone oczy, gruba, wypuk�a dolna warga. - Tego wieczoru poszli�my razem na drinka, jak tylko odpro- wadzi�a t� swoj� siostrzenic� do kogo� tam. Porozmawiali�my so- bie troch�. Ona pracuje w biurze zatrudnienia. - Nie powiedzia� jej pan? Natalie siedzia�a na balkonie z kutego �elaza, a jej twarz prze- s�ania� dym z papierosa. Odg�osy strza��w odbija�y si� echem od r�- �owych stiuk�w na �cianach. - Powiedzia�em jej, �e si� rozwiod�em. Odpar�a, �e pewnie dlatego m�odziej wygl�dam. Steward niemal�e czu� posmak dymu. - Powinien by� jej pan powiedzie�, panie Steward - stwier- dzi� Ashraf. - Spyta�a, czy mia�bym ochot� do niej wst�pi� - mia�a oczy Natalie - wi�c si� zgodzi�em. - Ca�a jej reszta sta�a si� Natalie, w dymie, ciemno�ci i ogniu. - Panie Steward - Ashraf nie kry� niezadowolenia - to pierw- szy pana zwi�zek poza murami szpitala. Zwi�zek? - przemkn�o przez my�l Stewardowi. - Nie wolno panu pozwoli�, by zwi�zek rozpocz�� si� od tak fundamentalnego k�amstwa - kontynuowa� doktor. - Poza tym, nie uwa�am za zdrowe, by pana pierwsza znajomo�� tego typu by�a budowana na przesz�o�ci, kt�ra dla wszystkich, z wyj�tkiem pana nie istnieje. Lepiej zwi�za� si� z ca�kowicie obc� osob� ni� przykuwa� si� jeszcze �ci�lej do w�asnego urojenia. Nikt tu nie ma uroje�, odpar� w my�lach Steward. - I nikt nie jest nieszcz�liwy. S�owa Ashraf a by�y brutalne. - Nie przekonamy tej kobiety, �e jest pan orygina�em, praw- da? Wie�owce miasta rozcina�y ciemniej�ce niebo, odbijaj�c w sobie �ar arizo�skiego zachodu s�o�ca. Samo s�o�ce pozosta- wa�o niewidoczne z miejsca, w kt�rym Steward do��czy� do spa- ceruj�cych na zewn�trz ludzi. Jego zielona bransoleta spoczywa- �a wsuni�ta wysoko pod r�kaw z jasnoniebieskiej bawe�ny. Kro- czy� wzd�u� klimatyzowanego deptaka, kt�rego przezroczyste sklepienie pokrywa�y zmieniaj�ce si� nieprzerwanie artystyczne formy, a pod�og� - go��bie odchody. Zielonooka Ardala, z rozwia- nymi jasnobr�zowymi w�osami zamacha�a do niego znad morza podskakuj�cych g��w. Jej oczy okala� ekstrawagancki makija�, przypominaj�cy wygl�dem skrzyd�a motyla. Ta nowa moda na- rodzi�a si� gdzie� poza orbit� Marsa. Poca�owali si� na powitanie. Dozna� lekkiego wstrz�su u�wiadomiwszy sobie, �e ta kobieta jest mu obca. Zastanawia� si�, jakim cudem uda�o mu si� zobaczy� Natalie w tych oczach i u�miechu. Weszli do baru, w kt�rym wcze�niej si� umawiali. Ciemne, pluszowe sto�ki, bia�e blaty sto��w, kelnerki w gorsetach i kr�t- kich sp�dniczkach - akcenty stylu sprzed trzydziestu lat, kt�re mia�y wprowadza� przyjemn� atmosfer�. W rogu sta�o zdobio- ne pianino-syntezator, b�yszcz�ce czarnym plastikiem i chro- mowanymi detalami. Stewardowi tu si� nie podoba�o. Owo miejsce kojarzy�o mu si� z barami, do kt�rych ludzie przycho- dz� pali� hasz i rozmawia� o inwestycjach. Nie mia� najmniej- szej ochoty my�le� o inwestycjach. W pewnym sensie on sam by� inwestycj�. Na pocz�tek zam�wi� wierzbk�. Zap�aci� za ni� tyle, ile fir- ma ubezpieczeniowa pozwoli�a mu wyda� w ci�gu nast�pnych dziesi�ciu miesi�cy. Ma�e niepokoje w�drowa�y po powierzchni jego sk�ry jak elektrostatyczne iskierki. Ardala poprosi�a o kie- liszek wina. - Musz� ci co� powiedzie� - zacz��. �ywo skin�a g�ow�. - S�ucham. Powiedzia� jej, a ona potrz�sn�a z niedowierzaniem g�ow� i u�miechn�a si�. - Niech mnie diabli - odpar�a. - Nic dziwnego, �e wygl�dasz tak m�odo. Ty jeste� m�ody. - �yj� zaledwie trzy miesi�ce - powiedzia�. - I masz tylko wspomnienia sprzed pi�tnastu lat? Sprzed woj- ny i ca�ej reszty? Steward przytakn��. - Nazywaj� go osobowo�ci� Alfa, a jego wspomnienia - wspo- mnieniami Alfa. Tak ucz� mnie o nim my�le�. Ja jestem Beta. - Cholera - oczy Ardali zw�zi�y si�. - Przez chwil� my�la- �am, �e zgin�� na wojnie... wiesz, razem z innymi. Ale to nie mo�e by� prawda, zgadza si�? W przeciwnym razie by�by� star- szy. - Zgin�� jakie� osiem miesi�cy temu. Na stacji Ricot. Za- mordowano go. Nie znam �adnych okoliczno�ci. Nigdy nie od- �wie�ono jego zapisu pami�ci. Naprawd� dr�czy mnie, co si� z nim sta�o. Wyci�gn�a r�k� i smuk�� br�zow� d�oni� uj�a palce Ste- warda. W jej oczach by�o zrozumienie. - To nie mia�o nic wsp�lnego z tob�. - W jaki� spos�b mia�o. Tak czuj�. - A wi�c pami�tasz jedynie to, co on wiedzia� tu� przed wy- jazdem. Wci�� jeste� m�em Natalie i tak dalej - powiedzia�a. Steward wzi�� g��boki wdech. - Nie opuszcza mnie my�l... mo�e on po prostu nie chcia�, �e- bym wiedzia� o wojnie. O wojnie, kt�r� prze�y�. Chcia� oszcz�dzi� mi b�lu. By�o bardziej prawdopodobne - i Steward zdawa� sobie z te- go spraw� - �e dla Alfy nie mia�o to �adnego znaczenia, albo wr�cz zapomnia�, �e zanim wszystko, na czym mu zale�a�o prze- sta�o istnie�, zachowa� wspomnienia na zmiennokrystalicznej ni- ci i z�o�y� cz�stk� swego cia�a w komorze kriogenicznej na wypa- dek w�asnej �mierci na Szeolu. Dzi�ki temu Natalie nie zosta�a- by wdow� i nie utraci�aby przywilej�w, kt�re wyp�ywa�y z faktu bycia �on� jednego z Icehawks. Przyniesiono drinki. Ardala wyci�gn�a szpilk� kredytow� ze swojej bransolety i wr�czy�a j� kelnerce. Steward popija� chi�- sk� wierzbk�. W g��bi jego gard�a p�on�� ogie�. - Co chcesz dalej robi�? - spyta�a. - Poszukam pracy. - Jakiego rodzaju? - Nie wiem. W Coherent Light zdoby�em do�� specyficzne umiej�tno�ci. Nie wydaje mi si�, �eby na wsp�czesnym rynku pracy by�y szczeg�lnie poszukiwane. - Mo�e s�u�ba bezpiecze�stwa? - To w�a�nie... robi� ten drugi. Alfa. I nie wysz�o mu na dobre. Ardala przygryz�a doln� warg�. - Pomy�l� o tym. Jestem pewna, �e uda mi si� gdzie� ci� umie�ci�. Steward rozejrza� si� nerwowo dooko�a. - Nie podoba mi si� tutaj - powiedzia�. - W ka�dej chwili kto� mo�e zacz�� gra� stare dobre melodie na tym pianinie. To b�d� stare dobre melodie sprzed dziesi�ciu lat i ja ich nie b�d� pami�ta�. Czy mo�emy sko�czy� drinki i p�j�� sobie gdzie in- dziej? Jej wargi rozci�gn�y si� w u�miechu. - Do mojego mieszkania? Poczu�, jak jego niepok�j rozpuszcza si� w g��bi �o��dka. - D'accord - odpowiedzia�. Spojrza�a mu w oczy i dotkn�a j�zykiem g�rnych z�b�w. - Do wczorajszej nocy nigdy nie robi�am tego z klonem. Wierzbka sp�ywa�a mu ogniem do gard�a. - Na szcz�cie t� umiej�tno�� wci�� pami�tam. Gdy wr�ci� rano do szpitala, czeka�a na niego policja. Pok�j przes�ucha� mia� �ciany pomalowane na r�owo, z kasztanowym wyko�czeniem, i upstrzone rysunkami graffiti, kt�rych nikomu nie chcia�o si� zmy�. Steward przypomnia� so- bie, i� kto� kiedy� mu m�wi�, �e r�owe �ciany pod�wiadomie uspokajaj� agresywnych ludzi. Sta�y tam przeno�ny komputer- -rejestrator oraz pi�trowa prycza, ustawiona chyba tylko dla de- koracji; w pomieszczeniu czeka�o dw�ch detektyw�w: Lemercier by� m�odym, niskim m�czyzn� o nerwowym usposobieniu. Wci�� wykonywa� nag�e, agresywne gesty i cz�sto szczerzy� z�by. Star- szy od niego Hikita zaczyna� ju� siwie�. Nosi� kr�tko przystrzy�o- ne w�sy i wydawa� si� sterany �yciem. Wcze�niej pr�bowali go podej�� Mutt i Jeff, ale obaj najwy- ra�niej stracili serce do przes�uchania, jak tylko powiedzia� im, gdzie sp�dzi� ostatni� noc. Hikita pi� kaw� z piankowego kubka. - Pana alibi jest prawdziwe - powiedzia�. / - Dzi�kuj� - odpar� Steward. - Przynajmniej w tym punkcie jeste�my zgodni. - Jako szkolony zab�jca wydawa� si� pan oczywistym podej- rzanym. Poza tym nie by�o pana tam, gdzie mia� pan by�. Steward wzruszy� ramionami. Nie lubi� glin, czy si� z nim zga- dzali, czy nie. Taki stary odruch. Lemercier gapi� si� na niego, wsysaj�c wargi. Jego gniewnie zaci�te usta wygl�da�y teraz jak cienka linia. - Ma pan jakiekolwiek przypuszczenia, komu mog�oby zale- �e� na �mierci Ashrafa? - zapyta�. - Czy cokolwiek przychodzi panu na my�l? - Widywa�em doktora jedynie pi�� do dziesi�ciu godzin tygo- dniowo i nawet wtedy tylko ja cokolwiek m�wi�em. Nie wiem, kogo jeszcze zna�. Sprawd�cie w jego papierach. - Nie umar� w �adny spos�b, panie Steward. - Lemercier zn�w szczerzy� z�by. - Przywi�zano go do fotela i torturowano. Najpierw czym� bardzo ostrym, jak skalpel. Potem szczypcami. W ko�cu uduszono go link�. Prawie odcinaj�c mu g�ow�. Chce pan zobaczy� zdj�cia? Steward spojrza� na niego. -Nie. Lemercier nachyli� si� nad nim. Steward pomy�la� o d�wi�- koszczelno�ci gabinetu Ashrafa - nikt nie m�g� us�ysze�. Krzy- ki doktora nie by�yby g�o�niejsze od ha�asu tej szybkiej kolei. Kto� to wiedzia�. - Przes�uchanie w warunkach polowych - kontynuowa� Le- mercier. - Tak to nazywali, prawda? Gdy ci� uczyli, jak robi� takie rzeczy. Wiesz co� o sposobach stosowania szczypc�w? Steward patrzy� mu prosto w oczy. - Tak - odpowiedzia�. - Pami�tam lekcj� o szczypcach. Ka- zali nam robi� notatki. Patrzy� to na jednego detektywa, to na drugiego. - Chcecie na si�� zako�czy� t� spraw�, czy co? Sprawdzili- �cie przecie� moje alibi. Ju� o tym zapomnieli�cie? Hikita i Lemercier wymienili nic niem�wi�ce spojrzenia. - Nie mo�emy sprawdzi� papier�w Ashrafa - mrukn�� Hi- kita wpatruj�c si� w kubek z kaw�. - Kto� w�ama� si� do g��w- nego komputera' szpitala i wykasowa� wszystkie jego dane. Mamy tylko notatnik, w kt�rym zapisywa� planowane spotka- nia. - Czy uczyli pana w Icehawks wymazywa� pami�� kompute- r�w, panie Steward? - odezwa� si� znowu Lemercier. - Mam wra�enie, �e wszystko co wiem, jest ju� nieaktualne _ odpowiedzia� Steward. Przeni�s� wzrok na pokrywaj�ce r�ow� �cian� graffiti. LOUNGE LIZARDS RZ�DZI. MANX MAN TU BY�. R�ne da- ty. HECRASEZ L'INFAME. To ostatnie by�o jego dzie�em, stwo- rzonym dwie godziny temu, gdy obserwowano go przez p�prze- �roczyst� szyb� w �cianie. Tak kiedy� brzmia�o motto ludzi z Ca- nards. - Czy zaplanowa� spotkanie ze mn� na ostatni� noc? -Nie. - A zatem niewielki macie z tego po�ytek, nieprawda�? - �crasez l'infdme - przeczyta� spokojnie Hikita. - Spraw- dzi�em to w s�owniku. Jak� haniebn� rzecz chcia�by pan wyko- rzeni�? - A jak� haniebn� rzecz pan ma? Hikita odstawi� sw�j kubek z kaw�. - Mo�e pan i�� - powiedzia�. Steward wsta� z niewygodnej pryczy, otworzy� d�wi�koszczel- ne drzwi i wyszed� na korytarz: ��ty i pachn�cy �wie�� farb�. Na zewn�trz szklane wie�owce ci�y na paski odbicie g�r. Wybra� jeden z lustrzanych kanion�w z widokiem na g�ry i ru- szy� nim w kierunku zielem na horyzoncie. Zdecydowa�, �e nadszed� czas, by dowiedzie� si� wi�cej o Szeolu. W szpitalu powiedzieli mu, �e minie par� dni, zanim zostanie przydzielony do nowego lekarza. Dali mu kwit do apteki, w razie gdyby odczuwa� niepok�j. Zrealizowa� kwit, w�o�y� pastylki do kieszeni i zapomnia� o nich. Uda� si� do biblioteki, gdzie wyszu- ka� wszystko o Wojnach Artefaktowych. Niewiele przefiltrowa�o si� przez cenzur� Polikorporacji Ze- wn�trznych. Nieliczni prze�yli, a w dodatku ci, co pozostali przy w�adzy po rozpadzie Polikorporacji, woleli zniech�ca� wszyst- kich, przejawiaj�cych objawy zainteresowania. B��dy przesz�o- �ci wmiatane pod dywan w atmosferze og�lnego rozgardiaszu. Steward mia� przeczucie, �e prawda wygl�da�a gorzej, ni� ktokolwiek to sobie wyobra�a�. Wojna wybuch�a w wyniku pra- wie r�wnoczesnego odkrycia trzech nowych uk�ad�w planetar- nych. Ka�dy z nich wypchany by� po brzegi ruinami i artefakta- mi, pozosta�ymi po nieznanej, obcej, zdolnej do kosmicznych podr�y cywilizacji, kt�ra znikn�a lub zosta�a unicestwiona ja- kie� tysi�c lat wcze�niej - cywilizacji Mocnych, cho� wtedy jesz- cze nikt tego nie wiedzia�. Polikorporacje Zewn�trzne, maj�c monopol na podr�e mi�dzygwiezdne, rzuci�y si� szale�czo w niezbadan� przestrze�, by zyska� jak najwi�cej nowych tech- nologii i mo�liwo�ci, wynikaj�cych z poznania osi�gni�� obcej rasy. Daleko na peryferiach zasi�gu statk�w kosmicznych wszyst- kie te plany do�� szybko si� rozwia�y, szczeg�lnie na planecie zwanej Szeolem, kt�ra kr��y�a wok� s�abej gwiazdy o nazwie Wolf 294. Znalaz�o si� tam naraz szesna�cie reprezentacji r�- nych si� zbrojnych, z kt�rych ka�da d��y�a do uzyskania domina- cji. Wszystkie by�y oddalone o miesi�ce czasu komunikacji od w�asnych sztab�w. To, co zacz�o si� jako eksploracja i badania, zdegenerowa�o si� do masowego pl�drowania ruin obcych. Do- w�dcy poszczeg�lnych armii sprzymierzali si� i �amali tymczaso- we sojusze niezale�nie od swoich prze�o�onych, kt�rzy tworzyli w�asne tymczasowe zwi�zki w odleg�ym Uk�adzie S�onecznym. Ka�da znaleziona, nieznana dotychczas bro� ze staro�ytnych ar- sena��w zosta�a wydobyta i u�yta: bronie biologiczne, niszczyciel- skie roboty, taktyczna bro� atomowa; techniki terraformowania pozbawione ich dobroczynnego aspektu i wykorzystywane do zr�wnania z ziemi� dziesi�tek tysi�cy kilometr�w kwadratowych las�w, r�wnin i ��k; przechwytywane i stosowane jako bro� pla- netoidy, wybijaj�ce w powierzchni planety ogromne kratery w miejscach, gdzie spodziewano si� pozycji wrogich wojsk, a tak- �e w celu zniszczenia zdobytych przez nieprzyjaciela �up�w, dzi�- ki czemu w�asne zyskiwa�y na warto�ci. Zaistnia� tam najgorszy rodzaj niekontrolowanej wojny: ludzie zniszczyli wszystko, po co ich wys�ano. Gdy nadszed� koniec, kilka ocala�ych oddzia��w wci�� konty- nuowa�o walk�, pozostaj�c w ca�kowitej izolacji od prze�o�onych w Uk�adzie S�onecznym, kt�rzy nie potrafili sterowa� ow� wojn� z takiej odleg�o�ci. Podczas gdy w Uk�adzie S�onecznym rozkr�- ca�a si� spirala bankructw i ci�� bud�etowych, Mocni, zako�czyw- szy swoje tajemnicze interesy, kt�re kaza�y im wyjecha�, niespo- dziewanie powr�cili do swych zdewastowanych dom�w. Wojna si� sko�czy�a. Statek Mocnych przywi�z� Icehawks z Szeolu, dostarczaj�c ich jak paczk� pod drzwi Ziemi. Coherent Light ju� dawno spisa- �a na straty, sprzedaj�c ich wszystkich na mocy skomplikowanej umowy z Far Jewel. Uznali ich za martwych i przestali si� nimi in- teresowa�. Steward pomy�la� przez moment o twarzach, kt�re pami�ta�. Pu�kownik de Prey. Wright. Freeman. Ma�y Sereng, rozkrwawia- j�cy sobie uroczy�cie palec za ka�dym razem, gdy ostrzy� swoje kukri. Dragut. Jaka� setka innych. Ilu z nich prze�y�o? Garstka - napisano w raportach, lecz nigdzie nie podawano nazwisk. Lata temu. Inni ocaleni mieli czas, by zapomnie� i zacz�� �y� od nowa. Wszyscy z wyj�tkiem Stewarda - jego lojalno�� wci�� ci�gn�- �a ku nieistniej�cej ju� firmie, ku towarzyszom, kt�rzy dawno nie �yli lub rozproszyli si� po �wiecie, ku dziecku, kt�rego nigdy nie widzia� i ku kobiecie, kt�r� kocha�, lecz z kt�r� przez te pi�tna- �cie lat, kt�rych nie pami�ta�, zd��y� ju� si� rozwie��. By� zagubiony w czasie, zawieszony jak szybowiec pod jedno- stajnie szarym niebem, z nieprzeniknion� czerni� w dole i jedy- nym punktem, ku jakiemu mo�e si� kierowa�, w postaci odleg�ej �uny. Nast�pnego dnia po lunchu w szpitalnej kafeterii wr�ci� do swojego pokoju. Na ��ku le�a�a paczka, zwyk�a koperta z br�zo- wego papieru, na kt�rej wypisano jego imi�. Bez znaczk�w, wi�c nie przysz�a poczt�. Rozerwa� j� i wyj�� czarn� metalow� kaset� wideo mniej wi�cej wielko�ci zapalniczki. Zajrza� do koperty. Ni- czego wi�cej tam nie by�o. W��czy� wideo i wsun�� kaset� do szczeliny. Ekran przez chwil� sycza� mglist� szaro�ci�, po czym pojawi� si� g�os. Po ple- cach Stewarda przebieg� dreszcz. - Cze�� - powiedzia� m��czyzna. - Jest par� rzeczy, o kt�rych musisz wiedzie�. Wizualn� cz�� przekazu stanowi� w ca�o�ci szum interferen- cyjny. Steward pr�bowa� regulowa�, lecz nie uda�o mu si� uzy- ska� obrazu. - Je�li dotar�a do ciebie ta kaseta - kontynuowa� m�wi�cy - to znaczy, �e nie �yj�. Da�em j� mojemu przyjacielowi, kt�remu mog� ufa�, �e ci j� dostarczy. Nie pr�buj go odszuka�. Nie zdo�a ci pom�c w �aden inny spos�b. 22- Steward podni�s� wzrok na ekran. Zobaczy� tylko swoje bla- de odbicie w szkle, jak w�asnego ducha: krzaczaste, ciemne brwi, kr�tko przystrzy�one w�osy, oczy b�yszcz�ce mrokiem. - Jestem teraz na Ricot. Pracuj� dla Consolidated Systems i bior� udzia� w czym� bardzo skomplikowanym... - g�os sta� si� cichszy na sekund�, jakby m�czyzna odwraca� g�ow� od mikro- fonu. By� mo�e zastanawia� si� po prostu, jak du�o mo�e mu po- wiedzie�, lub jak to powiedzie�. Po chwili g�os powr�ci�, g�o�niej- szy ni� przedtem. Steward zrobi� krok do ty�u. - Rzecz w tym - m�wi� chrypliwie nieznajomy - �e gdy sta- jesz si� w pewien spos�b wa�ny, nikomu nie mo�esz ju� ufa�. To lekcja, kt�rej nauczyli si� Icehawks na Szeolu. Dlatego, �e nasza w�asna strona w tej wojnie wyszkoli�a nas, pos�a�a, po czym po prostu sprzeda�a. - A wi�c, gdy nie mo�esz ju� nikomu wierzy�, uczysz si� ufa� sobie - ci�gn��. - Oto, co i ja musia�em zrobi�. I gdy oficjalne za- sady, kt�re ci wpoili, ich moralno��, wszystko to okazuje si� szyte grubymi ni�mi... - g�os znowu przycich�. Gdy powr�ci�, przypomi- na� krzyk. Ka�de s�owo wymawiane by�o z tak� intensywno�ci�, �e od samego s�uchania Stewarda bola�o gard�o. Cieszy� si�, �e nie widzi twarzy m�wi�cego, wypr�onych mi�ni szyi, oczu, kt�re ten musia� wytrzeszcza� w kierunku innego zestawu wideo. - Gdy wszystko to k�amstwa, gdy nie mo�esz niczego zmieni�... c�, mu- sisz sam dotrze� do prawdy. Odnale�� moralno�� we w�asnym umy- �le. R�b, co trzeba zrobi�. Tak jak ja spr�buj� teraz co� zrobi�. Steward us�ysza� brz�k szk�a tu� obok mikrofonu. M�czyzna przygotowywa� sobie drinka. Niezbyt umiej�tnie. Steward spoj- rza� na swoje r�ce. Nie dr�a�y. - Wykonuj� robot� dla faceta o nazwisku Curzon. On jest tu moim szefem. Zamierzam dosta� si� do kompleksu Brighter Suns na We�cie i co� tam zrobi�... co�, co nie wydaje si� ca�kiem s�usz- ne. Spodziewam si� wej�� i wyj�� stamt�d bez k�opot�w. Teraz s�uchaj uwa�nie. Ton polecenia przyku� znowu wzrok Stewarda do ekranu. Za- �mia� si� z tego nerwowego odruchu. - Id�, bo tam jest pu�kownik de Prey. W�a�nie on jest odpo- wiedzialny za to, co sta�o si� na Szeolu. On to wszystko wymy�li�. A teraz pracuje po stronie Brighter Suns. Nie, pomy�la� Steward, pu�kownik nie m�g�by... Czu�, jak za- ciskaj� mu si� pi�ci, a paznokcie wbijaj� bole�nie w sk�r�. Pu�kownik m�g�. Wytrenowa� Icehawks, a potem ich sprze- da�. Ten tam... nie k�ama�by na taki temat. Oczy Stewarda p�on�y, w gardle czu� b�l. Zdrada mia�a imi�. - Lecz nim dostan� pu�kownika, musz� najpierw za�atwi� pa- r� spraw... z kt�rymi nie jest mi wygodnie... o kt�rych nie b�d� m�wi� w tym nagraniu. Mog� przy tym zgin��, ale my�l�, �e chy- ba tego unikn�. Wygl�da na to, �e Curzon ca�kiem nie�le to wszystko zaplanowa�. - Pami�taj jednak, co m�wi�em - ci�gn�� dalej g�os. - To, co mam zamiar zrobi� jest wa�ne dla Curzona, a to oznacza, �e nie powinienem wierzy� jego s�owom. Poza tym s� jeszcze ludzie po- nad nim, kt�rzy mog� ok�amywa� jego. Nasta�a kr�tka przerwa. Steward us�ysza� jaki� odg�os - m�- czyzna odstawi� szklank� na st� w pobli�u mikrofonu. Rozgrzane wideo zaczyna�o �mierdzie� gor�cym plastikiem. - Chodzi mi o to, �e ja chc� de Preya, a Curzon chce czego� innego i obaj to wiemy. Dlatego, jak tylko dorw� de Preya, Cur- zon nie b�dzie mia� ju� nade mn� �adnej kontroli, co mo�e ozna- cza�, �e przestan� by� dla niego u�yteczny. Mo�e chcie� mnie za- �atwi�. Je�li wi�c sko�cz� jako trup, przyczyni si� do tego naj- prawdopodobniej moja w�asna strona. Szklanka zaszura�a metalicznie przy mikrofonie, jak gdyby m�wi�cy odsun�� j� tylko dalej od siebie. Potem by�a cisza; w tym czasie si�gn�� po naczynie i poci�gn�� d�ugi �yk. Za chwil� zn�w przem�wi� - by� znu�ony i bardzo powoli wypowiada� s�owa. - Nie wiem, dlaczego ci to wysy�am. Opr�cz tego, �e chc� po- wiedzie� przepraszam. Za te stracone lata. To chyba tylko po to, �eby... pozosta� �lad. Tak my�l�. Znowu cisza. Znowu �yk ze szklanki. - I jeszcze jedno. Trzy uderzenia galopuj�cego serca Stewarda. - Przepraszam, �e tak d�ugo to trwa�o. Cisza i pstrykni�cie. Echo odleg�ego zako�czenia sprzed wie- lu miesi�cy. Potem ju� tylko d�ugi, nieko�cz�cy si� szum. Tego popo�udnia odtwarza� nagranie jeszcze wiele razy. Przez reszt� czasu le�a� na ��ku, patrz�c jak odbite od lustrza- nych okien s�oneczne promienie rozci�gaj� si� w �wietliste palce, w�druj�ce powoli po doskonale bia�ym suficie. Kilka razy dzwoni� telefon. Nie odbiera�. P�nym popo�udniem za�o�y� dres, poniewa� zamierza� p�j�� do sali terapeutycznej. Zanim jednak wyszed�, przymocowa� ka- set� ta�m� klej�c� do tylnej strony odsuwanych drzwiczek szaf- ki w �azience. Kopert� dwukrotnie przedar� na p� i wyrzuci� do kosza w szpitalnym holu. Terapeuci poszli ju� do domu. Sala �mierdzia�a chlorem z ba- senu i rozbrzmiewa�o w niej echo krok�w Stewarda. Zrobi� zwy- k�� rozgrzewk� i �wiczenia rozci�gaj�ce, po czym wszed� na bie�- ni�. Podkr�ci� pr�dko�� a� do sprintu. Jego oddech by� g�o�niej- szy od szumu maszyny i kanonady uderze� st�p. Wydawa�o mu si�, �e biegnie w kierunku czego�. Oddech sta� si� b�lem w p�u- cach. Potkn�� si� i wpad� na zimn� chromowan� por�cz, ale zdo- �a� odzyska� r�wnowag�. Bieg�, a� zadzia�a� automatyczny wy��cz- nik maszyny. Jego r�ka wisia�a przez moment nad przyciskiem. Potem zszed� na pod�og�. Przez chwil� sta� nieruchomo, pr�buj�c wyr�wna� oddech i czekaj�c, a� sala powie mu, co ma dalej robi�. Podszed� do mat i zacz�� �wiczy� ciosy. Najpierw kata, by wej�� we w�a�ciwy rytm, potem kr�tkie, szybkie uk�ady. Wyobra�a� sobie, �e czyje� r�ce pr�buj� go dosi�gn�� od ty�u, chwyci� i zatrzyma�. Robi� obroty, parowa�, trafia� �okciami w ko�ci i palcami w oczodo�y. Uk�ady stawa�y si� coraz d�u�sze, pewniejsze. Czu�, jak gdzie� w jego brzuchu p�onie ogromny piec gniewu, kieruj�c ka�dym ciosem i kopni�ciem. Teraz obr�t i przykurczon� przy ciele nog� uderzy� b�yskawicznie w powietrze. Balansowa� przez moment na grani- cy r�wnowagi, ale wytrzyma�... zaczyna� ju� widzie� nieostro, a w mrocznej opuszczonej sali by�o coraz ciemniej. Powietrze sp�ywa�o mu do gard�a jak g�sta ciecz. Cia�o porusza�o si� po- s�uszne wyuczonym uk�adom. Tylko dzi�ki temu trzyma� si� jesz- cze na nogach, walcz�c jak ton�cy z przyp�ywem. Znowu kopn��; na granicy jego zamglonego pola widzenia zamajaczy�a twarz lub co� w rodzaju twarzy... krzaczaste brwi, przenikliwe oczy, za nimi t�o z gwiazd... Poczu�, �e mo�e przeci�gn�� po tej twarzy ko�cami palc�w, zmia�d�y� j� wyprowadzonym z obrotu kopniakiem. Lecz znikn�a - ta twarz lub cokolwiek to by�o. Upad�. Mata zderzy�a si� bole�nie z jego ramieniem, a potem z g�ow�. Galaktyki powsta�y same z siebie w potokach jasnego �wiat�a, tworz�c ma�y wszech�wiat gdzie� pod jego powiekami. Przekr�ci� si� na plecy i wessa� powietrze. Zamruga� oczyma, by zatamowa� strugi potu, uniemo�liwiaj�ce mu widzenie. Wyci�gn�� r�k� w kie- runku tego, co zobaczy� i czego ju� nie by�o. Ju� nied�ugo, pomy�la�. Wzrok powraca� powoli; sala wsi�ka�a w niego jak wschodz�- ce s�o�ce. Usiad�, potem wsta�. Podskakiwa� na palcach st�p, cze- kaj�c, a� oddech przestanie �wiszcze�. Wr�ci� do pokoju, zrzuci� przepocony dres i wszed� pod prysz- nic. Jak tylko otoczy�a go ciep�a mgie�ka wody, pojawi�o si� nie- pokoj�ce przeczucie. Nie, nie zajrzy za drzwi szafki. Dopiero gdy si� wytrze. Nie wcze�niej. Jakby o to nie dba�. Gdy zajrza�, kaseta by�a wci�� na swoim miejscu. Oderwa� przytrzymuj�c� j� ta�m�. W koniuszkach palc�w ta�czy�a mu sa- tysfakcja. Chwil� potem w�o�y� spodnie i podkoszulek. Kaset� wsun�� do tylnej kieszeni. Gdy wyszed� z pokoju i zamyka� drzwi na klucz, s�ysza�, �e dzwoni telefon. Znalaz�szy si� na zewn�trz budynku, wybra� jeden z lustrza- nych kanion�w i ruszy� nim w kierunku zamglonej sylwetki odle- g�ych g�r. By� wczesny wiecz�r. Samochody snu�y si� po oznaczo- nych kratk� ulicach. Ludzie wylewali si� z dom�w, restauracji i spieszyli gdzie� betonowym chodnikiem. Przestrze� mi�dzy kon- dekoblokami t�tni�a ruchliwymi cia�ami t�umu, wszyscy byli spragnieni rozrywki, czego� nowego. W barze szybkiej obs�ugi Steward kupi� plastikow� butelk� piwa i superkrewetk� w sosie chili. Zjad� obiad nie przerywaj�c marszu. Budynki sta�y si� wyra�nie mniejsze. Znajdowa� si� teraz w starej cz�ci miasta. Wij�ce si� uliczki przecina� co jaki� czas kawa� surowej ziemi, pozostawionej w naturalnym stanie, jakby to by� park. Ludzie wydawali si� tu inni, jakby weselsi. Pewnie nie mieli tyle pieni�dzy. Grali, wymieniali si� butelkami. Ste- ward wszed� do sklepu z alkoholem i kupi� butelk� starej ja�ow- c�wki, owini�t� w izolacj� piankow�, kt�ra utrzymywa�a nisk� temperatur� przez wiele dni. Popija� po drodze, rozkoszuj�c si� io�wiadczeniem wewn�trznego ognia; czu� go nawet w palcach st�p i r�k. G�ry by�y ju� dobrze widoczne - trzy szczyty ubrane szaro�� zmierzchu. Ruszy� dalej. Samochody przemyka�y obok niego po ciemnej ulicy, wyda- j�c z siebie cichy szum, w kt�rym brzmia�y �piewne tony. Masze- rowa� r�wnym krokiem pod g�r�. Wzeszed� ksi�yc, przeciskaj�c si� w�skim sierpem przez gwia�dziste t�o satelit�w, stacji energe- tycznych i orbitalnych osiedli. �wieci� na metalowy cylinder, w kt�rym �y�a Natalie wraz ze swym powojennym dzieckiem. Po- wiew zimnego wiatru dotkn�� twarzy i ramion Stewarda. Powie- trze pachnia�o sosn�. Po godzinie znalaz� si� u podn�a g�r. Wci�� szed�. Jak tylko zaczyna� czu�, �e ogie� w jego wn�trzu przygasa, popija� z butel- ki ja�owc�wk�. Otaczaj�ca go ciemno�� wydawa�a si� namacalna, przyjazna, jak w �piworze pod namiotem. Mi�dzy sosnami poja- wia�y si� czasem �wiate�ka odleg�ych domostw, przycupni�tych na stoku jak le�ne ptaki. Szed� ku ksi�ycowi. Zatrzyma� si� dopiero wtedy, gdy nie m�g� dostrzec wy�ej �adnych �wiate�. Poci�gn�� dwa solidne �yki ja�owc�wki i spoj- rza� za siebie. W dole l�ni�a utkana z klejnot�w paj�czyna miasta. Na rogach dach�w szklanych wie� b�yska�y czerwone �wiate�ka. Gdzie� w oddali j�cza�y turbiny koleoptera. Usiad� krzy�uj�c przed sob� nogi i pomy�la�, �e mo�e teraz w jego pokoju dzwoni telefon. Skupi� si� i wyobrazi� sobie ten d�wi�k. Ju� prawie tam jestem, pomy�la�. Dochodz� blisko centrum. Spoczywaj�ca w tylnej kieszeni spodni kaseta gniot�a go w po- �ladek. Poci�gn�� kolejny �yk. �wiat�a p�yn�y przez mgie�k� wznosz�cego si� powietrza. W koronach sosen szumia� wiatr, lecz na jego g�owie nie poruszy� nawet w�osa. Odg�os wiatru brzmia� jak milion wiwatuj�cych ludzi, siedz�cych wok� niego na olbrzy- mim, pogr��onym w mroku stadionie. Wiwatowali na cze�� tego, kim stawa� si� Steward. Rano, nie ogolony, nie umyty i �mierdz�cy ja�owc�wk�, mia� troch� k�opotu z nam�wieniem kogo�, by podwi�z� go z powro- tem do miasta. Przespa� noc na sosnowych ig�ach i pod przykry- ciem z ga��zi, wi�c w�osy i ubranie by�y uwalane �ywic�. Opr�- nion� butelk� nape�ni� �r�dlan� wod�, kt�r� popija� przez wi�k- szo�� drogi powrotnej do szpitala. W szumie klimatyzacji swojego pokoju us�ysza� g�os Ashrafa. G�os protestowa�. M�wi� mu, �e musi zapomnie� wszystko, co wy- daje mu si�, �e wie, co ma dla niego znaczenie. Namawia� go, by zbudowa� swoje �ycie bez odniesie� do tej zdeformowanej, kale- kiej przesz�o�ci. - Pieprz si� doktorku - powiedzia� na g�os. - Posiekali ci� no- �em na kawa�ki i za�o�� si�, �e nawet nie powiedzieli ci dlaczego. Je�li chcesz odkry� ca�� prawd�, m�wi� sobie w duchu, nie tra� czasu na zastanawianie si�, co jest dobre, a co z�e. �Konflik- ty mi�dzy dobrym i z�ym to choroba duszy". Najstarszy wiersz zen. Lubi� jego brzmienie. Zadzwoni� do Ardali do pracy i powiedzia� jej, �e wypisuje si� ze szpitala. - Co si� z tob� wczoraj dzia�o? Dzwoni�am do ciebie. Znowu policja? - Czy mog� zamieszka� u ciebie, zanim nie znajd� jakiej� pracy? Za�mia�a si�. - Czemu nie? Wpadnij po klucz. - Dzi�ki. B�d� u ciebie za kilka minut. Wzi�� prysznic, przebra� si� i spakowa�. Wszystkie jego rzeczy zmie�ci�y si� w niewielkiej sportowej torbie. Postawi� j� na ��ku i po raz ostatni rozejrza� si� po pokoju. Jego wzrok zatrzyma� si� na wideo. Zawaha� si�. R�ka bezwiednie si�gn�a do tylnej kiesze- ni. Przez grub� d�insow� tkanin� wyczu� kszta�t kasety. Zabij Budd�, pomy�la�. Wsun�� kaset� do odtwarzacza i przycisn�� klawisz kasowa- nia. Pomy�la� o nitkach ze stopu o zmiennej sieci krystalicznej, znajduj�cych si� wewn�trz kasety. G�owica wideo kodowa�a ich struktur� molekularn�. Potem wyobrazi� sobie, jak wszystkie ato- my zmieniaj� pozycj� i nagranie znika, staj�c si� pustk�. Gdy tak wpatrywa� si� w bezduszn� obudow� zestawu wideo, wyda�o mu si�, �e jego odbicie dzieli si� z nim jak�� tajemnic�. Recepcjonista nie kry� zaskoczenia, gdy Steward o�wiadczy� mu, �e opuszcza szpital. - Pa�ska kuracja nie jest jeszcze zako�czona - o�wiadczy�. - Nie jestem chory. Ju� si� dostosowa�em. - Steward pod- ni�s� palce w ge�cie przysi�gi. - Naprawd�. - Ale� ju� za to zap�acono. - Mo�e wr�c� p�niej. Jak co� schrzani�. Podpisa� o�wiadczenie, �e bierze za siebie odpowiedzialno�� doda� odcisk kciuka. Zanim opu�ci� szpitalny hol, si�gn�� do bransolety, tkwi�cej wci�� na lewym nadgarstku. Wsun�� pod ni� dwa palce, poci�gn��. Bransoleta rozci�gn�a si� jak karmelowy cukierek i p�k�a. Wrzuci� j� do kosza na �mieci, po czym wyszed� na ulic�. Wok� a� gotowa�o si� od d�wi�k�w. Popo�udniowy szczyt. �wiat odbity w jasnym szkle luster. Steward poczu� si� jak w domu. Min�� pot�ny system ochronny przy wej�ciu do kondekoblo- ku i zarejestrowa� si� jako go��. Proces ten wi�za� si� z pozosta- wieniem odcisku kciuka pod zgod� przestrzegania zasad okre�lo- nych w blokowej konstytucji. Jak zwykle, ca�a sprawa opiera�a si� na koncepcji �opcji samoograniczenia", kt�ra - z tego, co po- trafi� zrozumie� - oznacza�a, �e mieszka�cy godz� si� nie my�le� o tych wsp�lnie uzgodnionych aspektach rzeczywisto�ci, kt�re mog�yby okaza� si� k�opotliwe. Zauwa�y�, �e panowa�y tu do�� liberalne przepisy, zabraniaj�ce mu posiadania i rozprowadza- nia broni, niekt�rych tabletek �rozrywkowych", okre�lonych ro- dzaj�w literatury religijnej i politycznej, zakazanego oprogramo- wania i ostrzejszych form widpornu. Zabronione by�o publiczne obna�anie si�, lecz przyzwolono na wsp�lne zamieszkiwanie. Ogl�danie kana��w nieposiadaj�cych licencji kondekobloku sta- nowi�o podstaw� do eksmisji. Steward otrzyma� tymczasow� prze- pustk� na sze�� tygodni. Wsiad� do windy i pojecha� na pi�tro Ardali. Ruszy� mi�dzy niewielkimi pokojami, pr�buj�c zoriento- wa� si� w ich rozk�adzie. Wystr�j mieszkania niew�tpliwie �wiadczy�, �e jego w�a�ci- cielka nale�y do os�b pn�cych si� w g�r�: wyszukane meble, stoliczki z kryszta�u i stopu, biblioteczka pe�na jednakowych, czarnych kaset z drobnymi bia�ymi etyk