15776

Szczegóły
Tytuł 15776
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

15776 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 15776 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

15776 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marcin Korzeniecki Dziki Mała gwiazdka zawirowała w powietrzu, zaiskrzyła przez chwilę w promieniach grudniowego słońca i osiadła na policzku. Przez chwilę czułem jej mroźny pocałunek, potem zamieniła się w kroplę i spłynęła w dół brody. Doceniamy rzeczy drobne, kiedy zaczyna nam ich brakować. Ostatni raz czułem śnieg na twarzy dziesięć lat temu. Rozwój przemysłu, nowe technologie, odwieczne problemy z utylizacją odpadów... Już kilka wieków temu ludzie przewidywali, do jakiego stanu doprowadzą środowisko podobne problemy. I doprowadziły. Obecnie na świecie mamy jedną strefę klimatyczną. Raz leje, raz wieje, zawsze jest gorąco. Zimowym cudem mogłem nacieszyć się dzięki łaskawości Konsorcjum Czynników Zewnętrznych. Pozwoliło ono założyć osłony nad miastem na czas świątecznej nocy. Temperatura spadła o parę stopni, a potężne dmuchawy ustawione na trawnikach, wypluwały hektolitry śniegu. Dzieciarnia szalała z radości. Najzabawniejsze, że nikt z moich znajomych nie pamięta, jakie święto obchodzi się dwudziestego czwartego grudnia. Kolejna z pamiątek przeszłości. Szedłem wzdłuż ulicy, radośnie rozchlapując błoto, zanim zdążyło wsiąknąć w hydrochłonną powierzchnię chodnika. Jak wykorzystać pierwszy w tym miesiącu dzień wolny? Postanowiłem przepuścić trochę pieniędzy, a co tam! Nie wiadomo, kiedy znowu będę mógł sobie pozwolić na taki luksus. Podszedłem do najbliższego terminala, wciśniętego między salonem wizualno-kontaktowym, a oszklonym biurem firmy przewozowej. Kiedy komputer rozpoczął identyfikację, poczułem dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Pewnie maszyna pochodzi ze starej generacji, stąd nieprzyjemne odczucie. Najnowsze terminale wykonują skanning błyskawicznie. Identyfikatory na tęczówkę, głos czy linie papilarne już dawno wyszły z mody, zbyt szybko je podrabiano. Nowe typy opierają się na kodzie genetycznym. Moje ciało poddano nieszkodliwemu promieniowaniu, dzięki czemu komputer mógł odszukać właściwe dane. WITAMY ALBERCIE. Przebiegłem wzrokiem po literach, wyświetlonych na ekranie, krzywiąc się nieznacznie. Dłoń sama powędrowała do otworu wpustowego. Wytężyłem umysł i poczułem lekkie mrowienie w ręce. Napis zmienił się. WITAMY AL. Brzmiało zdecydowanie lepiej. Al. Wiedziałem, że w erze przedrozwojowej istniała taka postać. Wielki gangster z klasą, prawdziwy twardy facet. Informacje o Alu Capone wygrałem w super-markecie. Podobne promocje ostatnio znowu wróciły do łask. Przy zakupie dużej ilości towaru, klient może wziąć darmowy los. Miałem szczęście. Wygrałem wykład o szefie sycylijskiej mafii. Tamtego dnia obchodziłem urodziny i w domu czekało towarzystwo, do którego nie chciałem wracać. Wygrana poprawiła mi humor. Ponownie skupiłem się na przesłaniu wiadomości do komputera. Zabawne, ale przez chwilę wyobraziłem sobie, jak impulsy myśli biegną neuronami z mózgu do reszty ciała. Mkną przez ramię, dłoń, palce prosto do czujników terminala. Na ekranie pojawiła się odpowiedź. CHCIAŁBYŚ COŚ SPECJALNEGO? SPRECYZUJ. Wyobraziłem sobie mój pokój. Przydałyby się nowe meble. Komputer skwapliwie podsunął propozycje. Przeglądałem najnowsze trendy mody na poplamionym ekranie, wskazując palcem kolejne zestawy. Do niczego, zbyt ekstrawaganckie, zbyt zimne, strasznie praktyczne, bez grama fantazji... Wysłałem myślowy przekaz, przybliżający moje wyobrażenia. Nareszcie pojawił się pokój w odpowiednim guście: ciepłe, pomarańczowe ściany, parę najpotrzebniejszych sprzętów, wiszące łóżko z ciemnego mahoniu. Przydałby się jeszcze aerodynamiczny fotel i koniecznie dużo roślin. Po namyśle dorzuciłem nowy holowizor i butelkę czerwonego wina. W PORZĄDKU AL. ZAMÓWIENIE CZEKA NA CIEBIE W DOMU. 1143 JEDNOSTKI. Syknąłem. Zakupy trochę szarpną mnie po kieszeni. Na szczęście ostatnio udzielałem się przy tworzeniu nowego parku przyrody i dostałem ekstra premię. Nowoczesny system płac likwidował bezrobocie i kradzieże. Dzisiaj płaci się wiedzą. Studenci zdobywają wiadomości tak, jak zaciąga się kredyt w banku. Istnieje termin spłaty długu wraz z procentami, a o pracę nietrudno – wystarczy podłączyć się do jednej z milionów końcówek głównego komputera. Maszyna, bazując na wiedzy pracownika, stawia określony problem. Rozwiążesz go i na konto płyną jednostki. Brzmi pięknie, ale w życiu nic nie przychodzi łatwo. Ostatnie trzy tygodnie spędziłem podpięty do komputera Zarządu Zasobów Przyrody. Nawet o posiłki nie musiałem się martwić. Firma zapewnia pracownikom kompletną aparaturę do podtrzymywania życia. Kupują nasz czas. Przynajmniej za dobrą cenę. CZY PRAGNIESZ CZEGOŚ JESZCZE AL. ? Informacje! Tak, potrzebowałem świeżych informacji o świecie. Poczułem mrowienie w dłoni ostatni raz. Wyciągnąłem palce z otworu i sięgnąłem po małą płytkę, która wypadła z rynienki po prawej. Kątem oka zerknąłem na ekran. KONIEC POŁĄCZENIA. DZIĘKUJĘ. Czas wracać do domu. Mając świeżo w pamięci wizję wygodnego fotela, raźno ruszyłem do przodu. I wtedy nagle uderzyłem w kogoś barkiem. Ból, łoskot upadającego ciała, jęk kobiecy i męskie przekleństwa. – Uważaj, jak chodzisz, palancie! Wywaliłem tysiąc osiemset jednostek za kociaka! Jakiś nieogolony chłopak w jaskrawym płaszczu podnosił z ziemi kobietę. Wyglądał jak amerykański turysta. Kretyńskie odblaskowe okulary i gęba cwaniaka. Idę o zakład, że lubi koszulki z napisem: “czuję się jak w domu, koleś”. – Przepraszam, przykro mi... – wyciągnąłem rękę i jednocześnie zauważyłem, kogo potrąciłem. Dziewczyna nie mogła mieć więcej, jak trzydzieści lat i reprezentowała wspaniałą klasę: wysoka blond piękność w burgundowej sukni. Wiem, że przypominała stereotyp męskich marzeń, ale stałem urzeczony. Krucha, a jednocześnie bardzo zmysłowa ze swoimi odsłoniętymi ramionami i głębokim dekoltem. Pomimo niskiej temperatury, zrobiło się nagle dziwnie ciepło. – Niezła laska, nie! – Mężczyzna klepnął blondynkę w pośladki. – Najlepszy towar w mieście. Dobra, wystarczy uprzejmości. Afrodyta, idziemy, kotku, a ty – popatrzył w moją stronę – uważaj, jak łazisz. Kobieta posłusznie ruszyła za chłopakiem, posyłając mi pełne smutku spojrzenie. Patrzyłem, jak znikają za rogiem ulicy. Stałem tak długo, aż na śniegu stopniał ostatni ślad, zostawiony przez dziewczynę. Myślałem o własnej samotności. Zrozumiałem, dlaczego ostatnimi czasy haruję jak wół, dlaczego biorę nadgodziny, a w domu sypiam rzadko. Byłem już zmęczony uciekaniem. Spojrzałem w górę. “Salon towarzysko – wizualny”. Ładna nazwa jak na zwykły burdel. Z odrobiną wahania przestąpiłem próg. Półmrok. Półmrok i dziwny duszący zapach. Może jakieś perfumy? Przyjemne. – Witam pana serdecznie. Czym mogę służyć? Jakieś konkretne wymagania? Na początek proszę spocząć. Gdy oczy oswoiły się z panującym mrokiem, zauważyłem szklany stół i trzy fotele. W jednym z nich siedziała kobieta. Miała jakieś pięćdziesiąt lat, co starała się ukryć pod warstwą makijażu. – Przepraszam, ale jestem tu po raz pierwszy i nie bardzo wiem, od czego zacząć... Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia. – Wszystko rozumiem, proszę się tylko rozluźnić. Mamy wiele kandydatek, może jedna z nich zostanie pańską wybranką? Siadłem głębiej w fotelu i spróbowałem przybrać minę inną, niż przerażonego królika. Moja rozmówczyni uśmiechnęła się łagodnie. – Zaczynajmy. Na początek model “Samantha”. Do pokoju weszła dziewczyna o ujmującym uśmiechu. Miała jasne, mocno kręcone włosy. Starannie dobrany makijaż, czarne kozaczki i sweterek z angory sprawiały, że dziewczyna wyglądała bardzo niewinnie. Drobna, filigranowa panienka, najpiękniejsza wczesnym rankiem w pościeli, zanim się obudzi. Ukochana córeczka tatusia, wzorowa uczennica, ale też namiętna kochanka. – Jest to model standardowy. Uprawia miłość w tradycyjny sposób, zna pięćdziesiąt podstawowych pozycji, potrafi zadbać o dom i zaopiekować się dzieckiem. Wymaga pięciominutowej przerwy co trzy godziny – na regenerację. Siedziałem jak na szpilkach, miałem sucho w gardle i znowu było mi gorąco, lecz pozwoliłem sobie jedynie na poluzowanie kołnierzyka. Bynajmniej nie czułem się zachwycony. – Jeżeli woli pan kobiety ostrzejsze, bardziej egzotyczne, spodoba się panu Naomi. Rozmówczyni wstała i oparła ręce na ramionach nowoprzybyłej dziewczyny, tym razem murzynki. Skóra kobiety lśniła w półmroku. Hebanowa piękność nosiła obcisły kombinezon, którego deseń przypominał skórę węża. Noami jakby od niechcenia bawiła się sporym pejczem, czasem przygryzając jeden z rzemieni. Raz po raz rzucała w moim kierunku ciekawe spojrzenia, aż miałem wrażenie, że skry się sypią z jej ciemnych oczu. – Noami lubi ostro się bawić. Nie są jej obce praktyki sado-masochistyczne. Wspaniale prezentuje się w towarzystwie. Ma zainstalowany program z podstaw dobrego wychowania i etykiety. Podobnie, jak Samantha, wymaga przerwy na ładowanie, ale co cztery godziny. Zabrakło mi odwagi, żeby się poruszyć. Śmieszne, ale bałem się tych kobiet. Niestety, nie zanosiło się na koniec przedstawienia. – Jeżeli ma pan wysokie wymagania, odpowiednia będzie Christine. Specjalizuje się w sztuce perwersji. Dla niej nie ma barier w sprawach seksu. Skuliłem się w fotelu czekając, kto tym razem wystąpi. Weszła kobieta w szarym płaszczu, nieco starsza, niż pozostałe. Chyba pół Azjatka, chociaż skośne oczy mogły być efektem makijażu. Nie zdążyłem nawet jęknąć, kiedy usiadła mi na kolanach i zrzuciła płaszcz. Dwie skąpe szmatki i kawałek sznurka, to wszystko co miała pod spodem. Nie mogłem się poruszyć, za to Christine ruszała się za nas oboje. Kiedy zaczęła delikatnie masować moje krocze, postanowiłem zakończyć farsę. – Przepraszam, zanim tu wstąpiłem, spotkałem pewnego człowieka, któremu towarzyszyła piękna kobieta. Właśnie wychodzili. Ona była taka... inna, taka ludzka. Chcę zwykłej dziewczyny!!! Takie proste zdanie! Mógłbym je wykrzyczeć, napisać na afiszu i powiesić w centrum miasta, ale jakoś nie mogło mi przejść przez gardło. – Ach tak, Afrodyta, ostatnia nowość. Jest naprawdę wspaniała! Cały sekret polega na tym, że przystosowuje się do psychicznych i fizycznych wymagań mężczyzny. Dzięki specjalnie wyczulonym sensorom odczytuje w męskiej podświadomości obraz “tej wymarzonej” i upodabnia się do niego. Naturalizacji podlega zarówno wygląd zewnętrzny, jak i charakter. Samanthę, Noami i Christine ma pan w jednym modelu, dlatego też cena jest niebagatelna, bo wyno... – DOSYĆ! Mam rozumieć, że i ona była androidem?! Sztuczną lalką, jak te tutaj? – A czego się pan spodziewał? – Kobiety. Zwyczajnej, ludzkiej kobiety. Czułej, delikatnej, namiętnej, ładnej czy brzydkiej. Nieważne. Byleby miała własną wolę i własny charakter. Wystarczy mi, że będzie człowiekiem. W oczach miłej pani początkowo zagościł strach, później niedowierzanie, a na końcu drwina. Widziałem wyraźnie, jak w kalejdoskopie. Wreszcie się odezwała: – Powinien się pan udać do jakiejś bankrutującej firmy z tej branży, albo lepiej do sklepu z antykami. Może tam spełnią pańskie oczekiwania. – Ale dlaczego? – Bo taka miłość wyszła z mody. Partnerzy stali się zbyt kapryśni, więc ludzie zainteresowali się uległymi androidami. Granica mojej wytrzymałości właśnie pękła. Zerwałem się i wybiegłem. Dość. DOŚĆ. DOŚĆ! Mroźny powiew ocucił mi twarz. Robiło się ciemno. Musiałem zapomnieć, o kobietach i miejscu, do którego należały. Musiałem jakoś się uspokoić. Włożyłem ręce w kieszenie i wyczułem metalowy kwadracik. Ach tak – informacje. Pośpiesznie wyszarpałem przenośny translator – pozwalał tłumaczyć kod wypalony na nośnikach i przekładać na obraz. Włożyłem płytkę do kieszeni aparatu i wdusiłem play. Na niebieskim tle oceanu ukazało się menu główne. Wybrałem pierwszą pozycję, nawet na nią nie patrząc. Do ucha popłynął miły głos. “W zeszły piątek 18.12.2215r na styku ulic Rooswelta i Puszkina miał miejsce poważny wypadek.: jedna z głównych rozlewni Coca Coli wyleciała w powietrze. Odnotowano dwie ofiary śmiertelne i pięcioro rannych. Istnieją podejrzenia, iż była to akcja sabotażowa agentów konkurencyjnych korporacji. Koncern Coca Cola wymaga od rządu otwartych działań zbrojnych przeciwko konkurencji. W przeciwnym razie producenci karmelowego cudu wstrzymają dotacje na budżet państwa. Wszyscy zdają sobie sprawę, iż oznaczałoby to ekonomiczną katastrofę. Uwaga! Wiadomość z ostatniej chwili: odkryto przyczynę zamachu. Celem miał być nowy produkt o nazwie “Global Cola”. Podobno skład napoju oparty jest na hemoglobinie. Jak się dowiedzieliśmy, ma to w bezpośredni sposób wpłynąć na organizm: zaopatrywać go w składniki odżywcze i wzbogacać o mikroelementy. Czyżby więc na rynek miały wejść krwiste shake’i? Więcej informacji w pliku “Global Cola”. Nie interesuje mnie, o co biją się konsorcja. Świat stanął na głowie. Podają nam krew do picia, do jedzenia jeszcze gorsze syntetyczne świństwa. I jak tu normalnie żyć? Ukazało się menu główne. Tym razem przebiegłem po nim wzrokiem. “WYSTAWA ANTYKÓW” Bolesne wspomnienie. Może dlatego zdecydowałem się na artykuł. W słuchawkach znowu odezwał się głos lektora. “Wczoraj 23.12.2215r o godzinie 17.30 w Muzeum Kultury i Sztuki odbyła się wystawa antyków, powiązana z wyprzedażą. Wystawiono wiele dzieł z ery przedrozwojowej, które publiczność przyjęła z entuzjazmem. Odnotowano duży popyt, lecz prawdziwym białym krukiem okazała się “książka”. Tą przedziwną rzecz nabył sześćdziesięcioletni kolekcjoner Eryk Szolc za niebagatelną sumę 340.000 jednostek. Szolc odebrał swój zakup i zniknął. Jak się okazało, na koncie tajemniczego kolekcjonera nie było wymaganej sumy. Obecnie ścigany jest przez służby wewnętrzne.” Książka? A co to, do cholery, jest? Chyba jakiś ważny artefakt, bo w przeciwnym razie nie byłoby tyle szumu. Skręciłem w boczną uliczkę i nagle zderzyłem się z czymś miękkim. Usłyszałem ludzki jęk. Co jest? Drugi raz w ciągu dnia? Chyba się starzeję – pomyślałem, padając na plecy. I wtedy TO zobaczyłem. Niewielki przedmiot łukiem wyleciał w powietrze z ręki nieznajomego mężczyzny. Rzecz spadła wreszcie na ziemię i zaczęły w niej furkotać białe skrzydełka. Co za piękny motyl! Tylko po co mu tyle skrzydeł? I nie widzę odnóży. Człowiek, z którym się zderzyłem, zauważył moje spojrzenie. Drapieżnym ruchem zgarnął przedmiot i schował go do kieszeni płaszcza. – Czy to Panolis flamea? Pytałem, starając się nie spłoszyć obcego. – Co? – Panolis flamea – brudnica mniszka. Motyl z białymi skrzydłami w czarne wzory. Jeśli tak, to pewnie jakaś mutacja. – Nie, to nie motyl. Patrzył na mnie, pociągając nosem. – Więc co? Chwila milczenia. – Biblia. Zacząłem się denerwować. – A co to jest Biblia? Nieznajomy uniósł wysoko brwi. – Pan naprawdę nie wie? – Nie... a powinienem? – Zarumieniłem się, jakbym popełnił nietakt. Tamtemu nagle opadły ramiona i rzekł zmęczonym głosem: – To taka książka. Książka! Ach, więc tak wygląda. Moment! Jeśli w kieszeni płaszcza obcego jest książka, w takim razie jej właścicielem musi być... – Pan nazywa się Eryk Szolc, prawda? – Tak... – wyraźnie się przestraszył. – Proszę się nie bać. Nie wydam pana. Proszę mi tylko powiedzieć, dlaczego. Dlaczego pan to zrobił? – Myślałem, że świat da się jeszcze uratować, że powróci dawna kultura i obyczaje, ale jak człowiek może cokolwiek zacząć, kiedy walą się fundamenty! – Wzniósł ręce do w geście beznadziei. – Kiedyś czyniono cuda, by ludzie uwierzyli. Czy teraz cuda by coś dały? To już inny naród, inne lata. Przed wiekami pewien mądry człowiek powiedział, że w pierwszej wojnie używano maczug, w drugiej armat, w trzeciej człowiek wykorzysta zaawansowaną technologię, a czwarta wojna znowu będzie na maczugi. Czyżbyśmy zbliżali się do czwartej wojny? Czyżbyśmy zbliżali się do początku? Poczułem się trochę niebezpiecznie, chyba czas skończyć nasze spotkanie. – Ja się spieszę, pożegnam już pana. Życzę powodzenia! Nie reagował na mój głos. Wyszedłem z uliczki i ruszyłem w stronę domu. Staruszek był jakiś inny. Zupełnie nie rozumiałem, o czym mówił. Miałem niejasne wrażenie, że nie pasował do otoczenia, do społeczeństwa. Był jak dziki wśród cywilizowanych ludzi. Nagle do głowy przyszła mi głupia myśl. Była tak absurdalna, że aż zacząłem się śmiać. Pomyślałem, że może całe dzisiejsze społeczeństwo to banda dzikusów, a poznany przed chwilą mężczyzna jest jedynym cywilizowanym człowiekiem. Koniec