10812
Szczegóły |
Tytuł |
10812 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10812 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10812 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10812 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Cezary Le�e�ski
Strachy z pa�acowej wie�y
czyli Filip detektywem
1983
1
Nikt z nas nie wie, je�li nie jest wr�k�, ani czarodziejem, co go czeka w najbli�szych
dniach czy miesi�cach. Poniewa� jednak we wsp�czesnym �wiecie wszelkiej ma�ci
cudotw�rcy, je�li nawet maj� jakie� nadprzyrodzone zdolno�ci, skrz�tnie je skrywaj�, Filip w
przewidywaniu swej przysz�o�ci wakacyjnej by� zdany wy��cznie na samego siebie.
Oznacza�o to rzecz jasna, �e niczego si� nie domy�la�, ani te� w naj�mielszych nawet
marzeniach, czy zuchwa�ych snach nie m�g� przewidzie� co go czeka i co prze�yje w ci�gu
dw�ch najbli�szych miesi�cy.
A wszystko zacz�o si� tego dnia, gdy pan Konarski wr�ci� do domu wcze�niej ni�
zwykle. Filip pakowa� do swej walizeczki k�piel�wki, sweter, par� ksi��ek. Wybiera� si� z
ojcem nad morze, do Ko�obrzegu. Cieszy� si� na ten wyjazd od wielu dni, a teraz, gdy
sko�czy� si� rok szkolny, liczy� skrupulatnie dni dziel�ce go od wyjazdu.
Mina rodzica nie wr�y�a nic dobrego. Zna� dobrze t� zmarszczk� na jego czole. Ilekro�
si� pojawia�a, zawsze oznacza�a co� niemi�ego. A to od�o�on� wsp�ln� niedzieln� wycieczk�
do kina, a to zaprzepaszczon� wypraw� do parku lub nag�y s�u�bowy wyjazd ojca. Wygl�da�o
na to, �e i teraz czeka Filipa jaka� niezbyt przyjemna niespodzianka. Zn�w zostanie sam z
ciotk� Aureli�, dobr� lecz zrz�dliw� i zasadnicz�, kt�ra po �mierci matki prowadzi�a im
gospodarstwo domowe. Zdaniem ch�opca nadawa�a si� ona bardziej na tresera dzikich
zwierz�t ni� na krewn�.
Ojciec starannie u�o�y� teczk� na biurku, marynark� powiesi� w szafie i na�o�y� pantofle.
Filip cierpliwie czeka� na z�� wiadomo��. Jan Konarski siad� w gabinecie na fotelu, nabi� sw�
ulubion� fajk� i otoczy� si� k��bami wonnego dymu. Filip wpatrywa� si� we� z niepokojem.
- Drogi synu - rozpocz�� ojciec tonem nie wr�cym niczego dobrego - tak si� z�o�y�o, �e
mam pilny wyjazd s�u�bowy.
- Tak, przecie� m�wi�e�, �e zaraz po urlopie jedziesz do Anglii.
Pan Konarski zn�w zaci�gn�� si� fajk�, jakby chc�c skry� zmieszanie.
- Bardzo mi przykro, ale jutro musz� lecie� na dwa miesi�ce do Stan�w Zjednoczonych.
- To z kim ja pojad� nad morze - w g�osie Filipa brzmia�a wielka �a�o��.
- Mo�e z cioci� Aureli�?
- Nie - stanowczo zaprotestowa� - je�li z cioci�, to ju� wola�bym dosta� si� w r�ce
ludo�erc�w.
- Raczej do ich �o��dk�w - poprawi� pedantycznie pan Konarski i doda�: - wygl�da na to,
�e trzeba b�dzie wys�a� ci� do wuja Alfreda.
Ch�opiec a� podskoczy� na krze�le.
- Co? Do tych koniuch�w i d�okej�w co to albo pas� konie, albo si� na nich �cigaj� i nie
potrafi� o niczym innym m�wi�?!
Filip przed dwoma laty by� na wakacjach u wuja i nie wyni�s� stamt�d najlepszych
wspomnie�. Na pro�b� ojca zmuszano go do nauki konnej jazdy, czyszczenia i oporz�dzania
r�nych siwk�w i gniadych. Pozosta� mu po tych wakacjach, je�li nie uraz do wszystkich
czworonog�w, to przynajmniej do wszystkiego co r�y i galopuje, a na dodatek bezlito�nie
gryzie wszystkich uczciwych ch�opc�w.
Pan Konarski widz�c przera�on� min� syna w jednej chwili sobie wszystko przypomnia�.
Roze�mia� si� serdecznie.
- Rozmawia�em ju� z wujem Alfredem. Obieca�, �e wszystkie konie pochowa, aby� ani
jednego nawet nie widzia�. Stajnie przy tym ka�e wyperfumowa�, by� ich zapachu nie poczu�,
kiedy wyjdziesz na spacer.
- To nie b�d� musia� je�dzi� konno?
- Absolutnie nie. Mo�esz ze sob� wzi�� ile tylko ud�wigniesz ksi��ek do czytania. A poza
tym w pa�acu jest spora biblioteka.
- A tam... znam j� dobrze. Same ksi��ki o hodowli i uje�d�aniu koni oraz par� powie�ci
Kraszewskiego. W sam raz na poziom koniarzy.
Ojciec uwa�nie popatrzy� na Filipa.
- Wiem, �e z ciebie straszny m�l ksi��kowy i nic ci ju� nie pomo�e na t� chorob�. Ja
jednak poza m�dro�ci� ksi��kow� i ciekawymi historiami w niej opisywanymi znajdowa�em
r�wnie� wiele pasjonuj�cych spraw w �yciu. Ot, cho�by wuja Alfreda.
- Wuja, kt�ry �wiata poza ko�mi nie widzi?
- To teraz. W czasie wojny, kiedy by� jeszcze m�odym cz�owiekiem i konno nie umia�
je�dzi�, zrzucono go na spadochronie do kraju ze specjalnym zadaniem. W�wczas to ko�
uratowa� mu �ycie i odt�d polubi� te zwierz�ta.
- Jak to by�o? - zainteresowa� si� Filip.
Cho� by� ju� w swoim mniemaniu doros�ym czternastoletnim ch�opcem, to w dalszym
ci�gu pasjami lubi� s�ucha� opowie�ci ojcowskich. A trzeba przyzna�, �e pan Konarski umia�
wspaniale opowiada�. Cho� zwykle spe�nia� ch�tnie pro�by syna, tym razem uchyli� si� od
dalszego podj�cia ciekawego w�tku.
- Zapytasz wuja - zako�czy�. - A nie zapomnij poprosi� go, aby opowiedzia� jak przebrani
za �andarmeri� brytyjsk� zabrali z koszar w�oskich par� samochod�w �ywno�ci dla polskich
uciekinier�w.
Filip zupe�nie zapomnia� o swej niech�ci do koni.
- Naprawd� wuj mia� takie przygody wojenne?
- �eby tylko takie - rozpala� jego ciekawo�� ojciec.
- Raz we dw�ch, z koleg�, porwali ze sztabu niemieckiego genera�a a wkr�tce potem
zorganizowa� atak na wi�zienie gestapo i uwolni� stamt�d wszystkich, w tym swego
przyjaciela.
Filipowi oczy si� za�wieci�y z podniecenia. Co� tam s�ysza�, i� wuj walczy� w czasie
wojny, ale dok�adnie nie wiedzia� gdzie. I cho� zaintrygowa�y go ojcowskie s�owa, to jednak
podejrzewa�, �e s� one obliczone na pobudzenie zaciekawienia i sk�onienia go do wyjazdu do
znienawidzonej stadniny koni.
- Tata, a nie bujasz ty przypadkiem?
- Mog� przysi�c na ca�� bibliotek� najciekawszych ksi��ek, �e to naj�wi�tsza prawda. Jak
mi nie wierzysz, zapytaj historyk�w wojny o kapitana "Marka", skoczka spadochronowego,
dow�dc� pi�tego odcinka.
Filip a� otworzy� usta ze zdziwienia. Poza literatur� pi�kn� do jego ulubionej lektury
nale�a�y ksi��ki o drugiej wojnie �wiatowej. Z pseudonimem "Marek" zetkn�� si�
parokrotnie, a nawet czyta� co� o s�awetnym ataku na wi�zienie w jednym z miast Polski
po�udniowej. A wi�c tym s�ynnym kapitanem by� jego rodzony wuj Alfred?
Zerwa� si� na r�wne nogi:
- Jad�. Cho�by zaraz, jad�. Pom� mi spakowa� si�. Tylko czy naprawd� wuj obieca�, �e
nie b�d� musia� zajmowa� si� tymi diab�ami o czterech kopytach?
- Widz�, �e jeszcze nie zapomnia�e� tego niewinnego kopni�cia Gwiazdy.
- Ta koby�ka z piek�a rodem mia�a na imi� Zorza, a nie Gwiazda - rzek� z wyrzutem Filip.
- Dobrze, niech b�dzie Zorza.
- Ale na pewno nie b�d� musia� je�dzi� na �adnym z tych sfelerowanych pegaz�w bez
skrzyde�?
- Na pewno. Wuj mi obieca�. On ci� rozumie. Kiedy� te� nie lubi� koni po przykrym
wypadku w dzieci�stwie i nie b�dzie ci� zmusza� do niczego, chyba, �e sam zechcesz.
- Nigdy - zapewni� z ca�� moc� Filip - na g�ow� jeszcze nie upad�em. G�owa od tego - jak
pisa� Sienkiewicz - by o sk�rze my�la�a.
Pan Konarski u�miechn�� si� nieznacznie. Ju� nieraz s�ysza� od syna takie kategoryczne
stwierdzenia, poparte cytatami z literatury. P�niej jednak�e pryska�o to wszystko jak ba�ka
mydlana. S�dzi�, �e i tym razem tak b�dzie. Gdyby wiedzia�, jak potocz� si� wypadki i co
prze�yje Filip w spokojnej stadninie zagubionej gdzie� w mazurskich lasach, na pewno
wola�by zostawi� ch�opca w Warszawie, nawet nara�aj�c go na towarzystwo ciotki Aurelii.
Poniewa� jednak pan Konarski nie mia� zdolno�ci jasnowidza, a ponadto obdarza� pe�nym
zaufaniem swego syna i wierzy� w jego zdrowy rozs�dek, rzecz zosta�a ostatecznie
postanowiona. Filip sp�dzi te wakacje u wuja Alfreda.
2
Rozleg� si� przejmuj�cy ryk. Pot�nia� coraz bardziej, przechodzi� w jednostajny,
bole�nie �widruj�cy w uszach hurkot. Wreszcie ha�as zacz�� si� oddala�, coraz to male�,
nikn��, a� wreszcie zamieni� si� w normalny warkot startuj�cego, a potem wzbijaj�cego si� w
powietrze samolotu pasa�erskiego.
Filip pom�g� ojcu wyci�gn�� walizki z taks�wki i zani�s� je do wielkiego holu dworca
lotniczego. K��bi� si� tu t�um podnieconych pasa�er�w za�atwiaj�cych ostatnie formalno�ci,
�egnaj�cych si� z rodzinami i przyjaci�mi. W�r�d baga��w bawi�y si� w chowanego dzieci, a
matki zdenerwowane podr� karci�y rozwrzeszczane pociechy. Pomaga�o to zaledwie na
par� minut, a zaraz potem gwar zabawy i upominanie zaczyna�y si� na nowo.
Pan Konarski stan�� w kolejce przygl�daj�c si� synowi. Coraz bole�niej odczuwa�
niemo�no�� zast�pienia ch�opcu zmar�ej matki. Filip zupe�nie jej nie pami�ta�. Umar�a gdy
by� ma�ym, zaledwie chodz�cym dzieckiem, ale to nie zmienia�o faktu, �e brak kobiety,
wnosz�cej ciep�o rodzicielskie do domu, odczuwali obaj.
Ch�opiec dostrzeg� wzrok ojca, ale odczyta� go zupe�nie inaczej.
- Nie b�j si�, tatusiu - powiedzia� mi�kko - b�d� u wujka Alfreda grzeczny jak anio�ek.
Nie b�dzie m�g� poskar�y� si� na mnie. Dwa miesi�ce to nied�ugi okres, na pewno
wytrzymam.
- Ale� synku - zaprotestowa� - idzie mi tylko o to, �eby� naprawd� dobrze sp�dzi�
wakacje. Wuj nigdy si� na ciebie nie skar�y� i w og�le co ci przysz�o do g�owy.
- Nic takiego - po prostu to, �e wola�bym by� z tob� nad morzem.
- Ja te� - przyzna� pan Konarski - diablo mnie ten wyjazd zdenerwowa�.
- Zobaczysz kawa� �wiata, nowych ludzi, nieznane widoki - pociesza� Filip.
- To wszystko prawda, ale wola�bym wreszcie wypocz�� z w�asnym synem nad morzem.
- Tato, dobrze ci� rozumiem, ale obaj nic na to nie poradzimy. Tak ju� jest w �yciu -
powiedzia� powa�nie i poczu� si� ogromnie doros�y, prawie stary.
Megafon wywo�uj�cy pasa�er�w lec�cych do Nowego Jorku przerwa� im rozmow�.
Wys�uchali uwa�nie ca�ej apostrofy przeznaczonej dla tych, co mieli odby� skok za ocean i
u�wiadomili sobie, �e czas ju� si� �egna�. Jeszcze tylko par� os�b dzieli�o ich od miejsca,
gdzie hostessy sprawdza�y bilety i wa�y�y baga�, czy nie przekracza dozwolonego ci�aru.
Pan Konarski jednak nie zd��y� ju� nic powiedzie�, gdy� uprzejma panienka wyci�gn�a
r�k� po bilet i wskaza�a mu pust� wag�. Hostessa wydar�a odpowiedni� kartk� z biletu,
wypisa�a numer miejsca, b�yskawicznie za�o�y�a karteczki na baga�, kt�ry zaraz znikn�� na
ruchomym transporterze, poda�a panu Konarskiemu kart� wst�pu do samolotu i wskaza�a r�k�
na przej�cie przez kontrol� paszportow�.
G�os kobiecy zwielokrotniony megafonami nagli� wszystkich odlatuj�cych do Nowego
Jorku, aby ko�czyli formalno�ci paszportowe i celne.
Pan Konarski u�ciska� po�piesznie Filipa i podszed� do budki kontroli paszportowej. Po
chwili pojawi� si� na sali celnej, ale poganiany przez obs�ug� znikn�� za kolejnymi drzwiami.
Filip zosta� sam. Po raz pierwszy zrozumia�, i� ojciec naprawd� z ogromn� niech�ci�
opuszcza� go podr�uj�c s�u�bowo. Dzi�ki temu nie czu� si� ju� tak porzucony i opuszczony
jak poprzednio. Obecnie wystarczy�a mu �wiadomo��, �e ojciec odlatywa� do USA z takim
samym �alem i niech�ci�, z jak� on udawa� si� w odwiedziny do koni i do wuja Alfreda.
W nocy �ni�y mu si� goni�ce go rumaki, z kt�rych ka�dy wykrzywia� pysk w u�miechu
cioci Aurelii. Kiedy rano obudzi� si�, stwierdzi� z ulg�, ale i ze zdumieniem, �e ciotka nie ma
ani grzywy, ani ogona i porusza si� bez tupotu podk�w.
3
W domu rozp�ta�o si� prawdziwe piek�o. Porozrzucane i nie zabrane przez ojca rzeczy
miesza�y si� z baga�ami Filipa. Ciotka Aurelia, nieprzytomna z zaaferowania, biega�a w
ca�ym tym ba�aganie, usi�uj�c to ko�czy� przepierk� garderoby ch�opca, to gotowa�
przypalaj�cy si� co chwila obiad.
Ch�opiec zamkn�� si� w swym pokoju usi�uj�c zrobi� jaki taki porz�dek i przygotowa�
zestaw ksi��ek, kt�re zamierza� zabra� ze sob�. Nie by�o to �atwe zadanie. Ciotka co chwil�
wpada�a do niego z trzaskiem drzwi, domagaj�c si� na przemian to pomocy, to wyja�nienia
nieistotnych drobiazg�w. "Przypomina przy tym galopuj�cego konia ze snu" - pomy�la�.
Burkn�� co� niezbyt wytwornie, jakby mia� do czynienia nie z ciotk� a z koniem. Poczu�a si�
wielce dotkni�ta, co z kolei spowodowa�o ma�� burz� domow� zako�czon� grzmotami i
b�yskawicami. Kiedy si� ju� wypogodzi�o i troch� wygrzebali si� z rozgardiaszu panuj�cego
w domu, ciocia przysiad�a na kanapie i westchn�a.
- Ch�tnie bym pojecha�a z tob� do wuja Alfreda.
Filip zadr�a�, ale m�nie nie da� niczego po sobie pozna�.
- Nie wiem, czy s� tam jeszcze miejsca. Ojciec m�wi�, �e w tym miesi�cu zjecha�o du�o
os�b z zagranicy.
- Poza tym nie zaprasza� mnie.
Ch�opiec ju� mia� jak�� k��liw� uwag� na ko�cu j�zyka, ale przypomnia� sobie, �e ojciec
m�wi� kiedy� o sympatii czy flircie mi�dzy wujem Alfredem a Aureli�. Nic chc�c urazi�
romantycznych wspomnie� ciotki zauwa�y� tylko:
- Wuj poprzysi�g� chyba do ko�ca �ycia pozosta� w stanie bez�ennym.
- W czym? - zainteresowa�a si� wyrwana z rozmy�la�.
- No, bez �ony - odrzek� niepewnie - jak w komedii Micha�a Ba�uckiego "Klub
kawaler�w".
- Alfred jest najwspanialszym m�czyzn�, jakiego kiedykolwiek w �yciu zna�am -
powiedzia�a bez specjalnego zwi�zku z poprzednim tokiem rozmowy.
Filip nie podj�� tematu. O wuju mia� nieco inne zdanie. Czasami �ni� mu si�, jak ciotka
Aureli�, z g�ow� konia, czasami pod postaci�... p� cz�owieka, p� rumaka. Kopa� go przy tym
i r�a� g�o�no. R�enie to przechodzi�o w �miech, a nast�pnie w wo�anie: "Filipieeee, Filipieeee,
siaadaj na kooo�". Jeszcze w tej chwili na wspomnienie koszmarnego snu otrz�sn�� si� ze
wstr�tem. Dobrze, �e ciotka tego nie zauwa�y�a. Rozmarzona ci�gn�a dalej.
- Alfred by� bohaterem. Dlatego siostra twej matki tak si� w nim zakocha�a.
- Siostra mojej matki?
- A tak. Nic o tym nie wiedzia�e�?
- Ojciec nic nigdy mi nie m�wi�.
- O, m�j brat jest uosobieniem dyskrecji. Od dzieci�stwa by� taki.
- Jest ciocia pewna?
- �e taki by� od m�odo�ci?
- Nie, �e �ona wuja by�a siostr� mojej mamy.
- Jestem tak pewna jak tego, �e widz� w tej chwili przed sob� mego niegrzecznego
bratanka.
W innej sytuacji Filip na pewno by si� odwr�ci� udaj�c, �e szuka wzrokiem tego
niegrzecznego bratanka, ale tym razem tak przej�� si� wiadomo�ci�, �e nie �arty by�y mu w
g�owie.
- To dlaczego nikt mi tego nie powiedzia�?
- Pewnie dlatego, �e nie interesowa�e� si� nigdy specjalnie wujem Alfredem - powiedzia�a
z przygan� w g�osie.
- Tylko z tego powodu?
Ciotka zmiesza�a si�.
- No nie. Po prostu by�e� za ma�y, aby zna� ca�� prawd�-
- Ale ju� nie jestem ma�y i chc� wiedzie�.
- To d�uga historia - usi�owa�a go zby�.
Siad� wygodnie w fotelu naprzeciwko ciotki. Widzia� wyra�nie, �e ma ch�� wszystko
opowiedzie�, ale jeszcze �l� waha.
- Nic nie szkodzi, mamy du�o czasu. Wyje�d�am dopiero jutro. Do tego czasu zd��� si�
dziesi�� razy spakowa�.
Ciotka poprawi�a si� na kanapie jakby szykuj�c si� do godnego przyj�cia
nieoczekiwanych go�ci.
- Wuj Alfred, kiedy go zrzucili na spadochronie do Polski, pozna� dwie siostry. Twoja
matka by�a jeszcze podlotkiem, zakocha� si� w starszej. W tym samym czasie Niemcy
aresztowali twoj� babk�, a ich matk�. Poniewa� obie dziewczynki bardzo j� kocha�y - starsza
posz�a do gestapo b�aga�, by matk� wypu�cili. Jak zwykle na nic si� to nie przyda�o. Gorzej.
Jeden z gestapowc�w wpad� na pomys�, aby gro��c rozstrzelaniem zmusi� c�rk� do
wsp�pracy. Maj�c nadziej�, �e po uwolnieniu matki zerwie wszystkie wi�zy z Niemcami -
zgodzi�a si�.
- To nieprawda - krzykn�� rozpaczliwie Filip.
- Zwierzy�a si� z tego. S�uchaj jednak. Twoja babka i tak zgin�a w obozie
koncentracyjnym, a siostra twej matki wkr�tce po �lubie z wujem Alfredem poleg�a w
przypadkowej walce z Niemcami.
Filip siedzia� poblad�y, z zaci�ni�tymi kurczowo ustami. Ciotka Aurelia wystraszy�a si�.
Nie s�dzi�a, �e jej opowie�� wywrze takie wra�enie. Usi�owa�a wszystko zbagatelizowa�.
- Nie przejmuj si�. To by�o bardzo dawno. Ju� nikt o tym nie pami�ta, a niewielu w og�le
o tym wiedzia�o.
- Co z tego - wybuchn�� - my�la�em, �e mam w rodzinie samych bohater�w, a tymczasem
jest zdrajca.
Ciotka Aurelia popatrzy�a na� surowo.
- Zabraniam ci tak m�wi�. Ona bardzo kocha�a matk� i dla niej to zrobi�a. By�a m�oda i
niedo�wiadczona Nie wiedzia�a, jak post�pi�. Trzeba rozumie�, co to znaczy mi�o��. Nie
zdradzi�a nikogo i wkr�tce zgin�a. To by�a wielka tragedia.
Zapad�o milczenie. Filip siedzia� z zaci�tym, nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Popatrzy�a na niego badawczo.
- Aby to zrozumie�, trzeba kogo� kocha�. Ojca, albo mo�e nawet swoj� ciotk�.
Po raz pierwszy w �yciu Filipowi �al si� zrobi�o ciotki Aurelii. Uzna� nawet, �e jest �adna
i naprawd� w niczym nie przypomina konia - wcale nie z braku grzywy czy ogona.
4
Autobus, trz�s�c przera�liwie na wyboistym bruku, min�� par� zagr�d i dom�w, by
zatrzyma� si� przed budynkiem mieszcz�cym poczt� i sklep. Charakterystyczny pruski mur
sk�ada� si� z ciemnych konstrukcyjnych belek, mi�dzy kt�rymi wolne przestrzenie by�y
starannie wymurowane. Ca�o�� sprawia�a ponure wra�enie, cho� jak Filip pami�ta�, mieszka�
tu bardzo weso�y i dowcipny naczelnik poczty.
Zatrza�ni�to drzwi i autobus, podnosz�c mieni�cy si� w s�o�cu kurz, ruszy� dalej. Filip
poczeka�, a� py� opadnie, wzi�� do r�ki walizk� i ruszy� w stron� pa�acu. Sta� on skryty w
wielkim parku. Ocieniony starymi drzewami podczas poprzedniego pobytu wywar� na
ch�opcu niezatarte wra�enie. Pokr�tne �cie�ki wysadzane k�pami leszczyny i dzikiego bzu
wi�y si�, krzy�owa�y pod r�nym k�tem. Wiod�y niby w jednym kierunku, a p�niej
zawraca�y, kluczy�y i wyprowadza�y zdumionego spacerowicza w zupe�nie nieoczekiwanym
miejscu. Przypomina�y pe�en niespodzianek labirynt.
Filip przeszed� g��wn� alej� przecinaj�c� park i znalaz� si� na wprost frontonu pa�acu. By�
to pi�trowy okaza�y budynek tworz�cy jakby podkow� obydwoma skrzyd�ami zwr�con� w
stron� podjazdu. Niejednokrotnie ch�opiec wyobra�a� sobie jego dawne dzieje - podw�rzec
wype�niony czarnymi karetami oraz snuj�ce si� po pa�acu pi�kne damy w krynolinach i
wytworni panowie we fraczkach r�nych kolor�w.
Teraz pa�ac by� odnowiony, b�yszcz�cy �wie�o�ci� tynk�w, niewiele przypomina� ten
zaludniony stylowymi postaciami. Na podje�dzie sta�o par� du�ych i ma�ych fiat�w, jeden
ford, austin i dwa ople. Pi�kna attyka wie�cz�ca drzwi wej�ciowe do pa�acu cz�ciowo by�a
przys�oni�ta ordynarn� tablic� nie pasuj�c� do ca�o�ci, a informuj�c�, �e tutaj mie�ci si�
Pa�stwowa Stadnina Koni. R�wnie� pracownicy kr�c�cy si� wsz�dzie, ubrani w szare
mundury �miesznie przyozdobione podkowami i proporczykami, stanowczo nie podobali si�
ch�opcu.
Podszed� pod g��wne wej�cie i nie zatrzymywany przez nikogo wszed� do �rodka. Spory
hol z biegn�cym g�r� balkonikiem by� pusty. Skr�ci� w prawo, w korytarz wiod�cy do
gabinetu wuja. Zatrzyma�a go du�a tablica z wywieszonymi og�oszeniami i r�norodnymi
pismami. Jego uwag� przyci�gn�a kartka zatytu�owana: Nowo�ci w bibliotece.
Przeczyta� uwa�nie pozycj� po pozycji krzywi�c si� przy tym niemi�osiernie. Wzruszy�
ramionami i ju� mia� ruszy� dalej, kiedy zza uchylonych drzwi dobieg�a go rozmowa
prowadzona podniesionymi g�osami, jakby kt�ry� z rozm�wc�w mia� przyt�piony s�uch.
- A ja m�wi� pani, �e bia�y baron znowu si� pokaza�. Nie by�o go przez dziesi�� lat a
teraz znowu powr�ci� - dowodzi� trz�s�cym si� g�osem jaki� starszy cz�owiek.
Filip nadstawi� uwa�nie uszu. Z kolei m�odszy i energiczny g�os nale��cy zapewne do
owej pani pyta� jakby zdenerwowany.
- Sk�d J�zefowi to przysz�o do g�owy? Co to znowu za banialuki?
- Pani to m�oda i �adna. Ma�o jeszcze rzeczy na tym �wiecie widzia�a, ale ja ju� swoje
prze�y�em i r�nych dziw�w si� napatrzy�em. Pami�tam jak dzi�, kiedy pan baron Stieglitz
mia� si� �eni�, to pokaza� si� mu prapradziadek. Ca�y by� bia�y, trzyma� w r�ku gromnic� i co�
m�wi�, ale m�ody pan nie m�g� zrozumie�. A potem zgin�� w katastrofie lotniczej w Berlinie.
Pani m�oda to tak po nim p�aka�a, �e a�...
- No dobrze, dobrze, to by�o tak dawno, �e ju� nieprawda.
- Jak to nieprawda - obruszy� si� stary - to by�o przed wojn�, jak zacz��em s�u�b� u pana
barona. Sam to wszystko na w�asne oczy widzia�em.
- A bia�ego barona to J�zef widzia�? - pani jakby drwi�a sobie ze staruszka.
- Uchowaj Bo�e. Kto zobaczy bia�ego barona, tego czeka �mier�.
- Wszystkich nas czeka - stwierdzi�a filozoficznie rozm�wczyni.
- A pewnie, tylko nie tak pr�dko i nie nag�a.
Chwil� trwa�o milczenie, jakby rozm�wcy wyczerpawszy temat stracili dla�
zainteresowanie. Filip ju� mia� ruszy� dalej, gdy ponownie odezwa�a si� kobieta. Mimo
ca�ego sceptycyzmu wida� by�o, �e dr�czy j� ciekawo��.
- A sk�d J�zef wie, �e bia�y baron znowu si� pokaza�?
Odpowied� nie pad�a od razu. S�ycha� by�o jakie� pochrz�kiwanie, mruczenie, a�
wreszcie starczy g�os si� odezwa�.
- W wie�y zegarowej dwa razy widzia�em �wiat�o, a to niechybny znak, �e bia�y baron si�
komu� uka�e.
- W nocy?
- A tak, w nocy, jak wraca�em ze stajni od Olimpusa. Wtedy chorowa�. A �wiat�o takie
��te miga�o i za nic nie chcia�o zgasn��. Chociam trzy razy si� �egna� i m�wi� "wieczne
odpoczywanie".
Filip nigdy nie wierzy� w te przer�ne bia�e damy, czarnych zakonnik�w i wszelkie inne
duchy, ale w tym momencie poczu� si� nieco nieswojo. S�owa J�zefa by�y przesycone tak
g��bok� wiar� w bia�ego barona, �e przez chwil� zda�o si� mu, jakby to on sam widzia�
upiornie migaj�ce ��te �wiat�o w wie�y zegarowej pa�acu.
Otrz�sn�� si� jednak, wymin�� wp� otwarty pok�j, z kt�rego dobiega�a rozmowa i stan��
przed drzwiami opatrzonymi gro�nie brzmi�cym napisem: dyrektor. Zapuka�. W odpowiedzi
us�ysza� znajomy g�os. Wszed�. Wuj Alfred wsta� zza biurka i szed� ku niemu z
wyci�gni�tymi ramionami.
- Jak�e si� ciesz�, �e ci� widz�. Przysi�gam - konia nawet nie b�dziesz widzia� - a je�li
jaki� pojawi si� w polu twego widzenia, to ka�� ci� o�lepi� moim przybocznym siepaczom,
aby� go za �adne skarby nie musia� ogl�da�.
�ciska� ch�opca serdecznie nie przestaj�c m�wi� dalej.
- Tak Bogiem a prawd�, kiedy ci� Zorza kopn�a, prze�y�em chwile grozy. Dobrze, �e si�
na strachu sko�czy�o. A teraz, kiedy ju� jeste� du�ym ch�opcem, mog� ci zdradzi� wielk�
tajemnic�.
- Bia�y baron? - zapyta� ch�opiec odruchowo.
- Jaki tam baron. To majaczenie zabobonnych g�upc�w pij�cych za du�o w�dki.
- To J�zef pije?
Wuj Alfred bystro spojrza� na ch�opca.
- Taki� ty sprytny. Ledwo wszed�e� w me progi a ju� wiesz o bia�ym baronie, o J�zefie,
kt�ry moim zdaniem za bardzo wierzy w �ywych i umar�ych baron�w. Niby m�l ksi��kowy
oderwany od �ycia, a tu popatrz, detektyw jak Sherlock Holmes. Tylko z J�zefem si�
pomyli�e�. Kropli w�dki do ust nie bierze. Abstynent a� do obrzydzenia.
- Przecie� to wuj m�wi� o pijakach, a nie ja.
M�czyzna zrobi� lekcewa��cy ruch.
- A do tego niby taki logiczny. No, niech ci b�dzie, ale o czym to m�wili�my?
- Wujek chcia� mi zdradzi� jak�� tajemnic�.
- Ja? Tajemnic�? - przerazi� si� starszy pan.
- Tak wujek m�wi�, cho� zdaniem Aleksandra Fredry - cz�owiek rozs�dny unika tajemnic.
- Ano, oczywi�cie. Bo to nie �adna tajemnica. Po prostu chcia�em ci powiedzie�, �e
je�dzi� konno kaza� uczy� ci� tw�j ojciec. Dlatego nie miej do mnie �alu. No, u�ciskajmy si�.
Chwyci� w obj�cia Filipa, a� ten j�kn��.
- No, a teraz marsz do swego pokoju. Wypucuj si� na wysoki po�ysk, bo za godzin�
obiad.
Do obiadu wszyscy zasiedli w du�ej sali, z kt�rej �cian spogl�dali na nich z portret�w
protopla�ci rodu Stieglitz�w. Filip przyszed� za wcze�nie i spaceruj�c sobie po sali ogl�da�
kolejne obrazy usi�uj�c odgadn��, kt�ry z nich by� bia�ym baronem, a �ci�lej, wok� kt�rego
zrodzi�a si� po �mierci ta niesamowita legenda duszy pokutuj�cej w zamku. Wszyscy
wydawali mu si� za powa�ni, jak na tego rodzaju nocne harce ze �wiec� i to w dodatku po
niewygodnych drabinach czy schodach wiod�cych na wie�� zegarow�. Nawet w czasie
poprzedniego pobytu w pa�acu nigdy tam nie by�. Drzwi na wie�� zawsze by�y zamkni�te.
Punktualnie o wyznaczonej godzinie zjawi� si� wuj. Wkr�tce nadeszli nast�pni go�cie
mieszkaj�cy w pa�acu - Anglik, Austriak, Niemiec i Francuz. Ponadto dw�ch Polak�w i jedna
m�oda kobieta, kt�ra prawie ca�y czas �artowa�a i u�miecha�a si� pogodnie do wszystkich.
Natomiast Anglik by� a� do przesady typowym synem Albionu, jakby �ywcem wzi�tym z
jakiej� powie�ci satyrycznej. Wysoki, rudy, w kraciastej marynarce, z nieod��czn� fajk� w
z�bach, opanowany i spokojny. Mia� na imi� Harry i troch� rozumia� po polsku.
Pozornie podobny by� do niego, ale tylko z figury, Francuz - Jean. Za to w ruchach
stanowi� kompletne zaprzeczenie Anglika. �ywy jak iskra, dynamiczny, bardziej biega� ni�
chodzi�, a nawet przy stole nie m�g� opanowa� rozsadzaj�cego go temperamentu, poniewa�
wierci� si� wci�� na krze�le i �ywo gestykulowa� wyrzucaj�c s�owa z szybko�ci� karabinu
maszynowego. M�wi� przy tym po polsku do�� biegle, cho� ze �miesznym akcentem.
Ledwie pozna� Filipa, uzna� za stosowne przedstawi� si� mo�liwie dok�adnie.
- M�j dziadek i babka byli z Polski. Ja jestem z Lyonu, ale moi dziadkowie m�wili po
polsku i dlatego nauczy�em si� waszego j�zyka w domu. Teraz ja jestem profesor Sorbony.
Chyba s�ysza�e� o tym uniwersytecie.
Ch�opiec grzecznie przytakn�� zastanawiaj�c si� jak pozby� si� mi�ego, lecz gadatliwego
profesora. Z pomoc� przyszed� mu wuj Alfred, kt�ry najwcze�niej ze wszystkich sko�czy�
je�� zup� i uwa�nie rozgl�da� si� po wsp�biesiadnikach.
- Filipie - zwr�ci� si� do ch�opca - jak s�dz�, w szkole uczysz si� niemieckiego. A tu
w�a�nie mamy dw�ch pan�w, kt�rzy pos�uguj� si� wy��cznie tym j�zykiem. Pan Juergen z
Republiki Federalnej i pan Kurt z Austrii.
Filip pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Znam tylko troch� niemieckiej literatury w t�umaczeniach, ale m�wi� - tego jeszcze w
szkole nie ucz� i chyba niepr�dko b�d� uczyli.
Wuj z rado�ci� poklepa� si� po kolanach.
- Uda� si� nam ch�opak. Cho� w ksi��kach siedzi, nie zg�upia� do reszty jak niekt�rzy.
Francuski profesor chcia� gwa�townie zaprzeczy� temu do�� ryzykownemu stwierdzeniu,
ale smakowite drugie danie odwr�ci�o uwag� wszystkich. Podano kaczk� z jab�kami.
Korzystaj�c z podniecenia, jakie zapanowa�o na widok pieczystego, Filip uwa�nie
przyjrza� si� panom Kurtowi i Juergenowi. Siedzieli w milczeniu, od czasu do czasu
wymieniaj�c mi�dzy sob� kr�tkie uwagi po niemiecku.
Filip uwa�nie im si� przyjrza�. Nie byli do siebie podobni, ale ��czy�a ich nijako��.
Obydwaj blondyni, jeden wysoki, a drugi niski, mieli taki sam typ urody. Po prostu przeci�tni
ponad wszelk� mo�liw� miar�. Zapewne z tego powodu nie zwracali niczyjej uwagi.
Natomiast przyci�ga�a j� w nadmiarze pani Nina, pe�na uroku platynowa blondynka,
kr�tko obci�ta, tryskaj�ca energi� i dowcipem. �artowa�a i zagadywa�a do wszystkich po
polsku, angielsku, francusku i niemiecku. Par� razy Filip podchwyci� skierowane ku niej
spojrzenie wuja.
- Oho - pomy�la� ciotka Amelia nic ma tu �adnych szans.
I pocz�� si� zastanawia� kiedy te� zacznie m�wi� do tego uroczego stworzenia: ciociu.
Dwaj pozostali Polacy, powa�nie wygl�daj�cy m�czy�ni w �rednim wieku, wyst�puj�c
razem sprawiali przekomiczne wra�enie.
Pan Szur, wysoki, niemal chudy, trzyma� si� prosto, cedzi� s�owa powoli, za� pan Boczak,
niewysoki, okr�glutki, �ysawy, m�wi� nieco za g�o�no i podnieca� si� przy lada okazji.
Ilekro� ch�opiec na nich popatrzy�, przypomina� mu si� jeden ze starych film�w z Flipem
i Flapem. Ka�dej chwili oczekiwa�, �e i ta para zacznie wyrabia� niesamowite historie,
wzajemnie si� wywracaj�c, obrzucaj�c b�otem, tortami i policzkuj�c.
Przy deserze, na kt�ry podali ulubiony przysmak Filipa - lody truskawkowe, ju� jako tako
orientowa� si� czego po kim mo�na si� spodziewa� i z jakimi lud�mi sp�dzi najbli�sze
tygodnie. Mog�o to nawet by� zabawne, je�li tylko nie b�dzie musia� ogl�da� koni i je�li bia�y
baron wyniesie si� gdzie pieprz ro�nie. Na wszelki wypadek zamiast bladego starucha ze
�wiec� w r�ku wola�by ju� mie� do czynienia z ciotk� Aureli�.
5
Pogoda nie by�a tego dnia najlepsza. Deszcz wprawdzie nie pada�, ale chmury zasnu�y
niebo, dok�adnie skrywaj�c s�o�ce. Filip siedzia� w swoim pokoju. Stolik przysun�� do okna i
pochyli� si� nad ksi��k�. Pasjonuj�ce przygody bohater�w wci�ga�y go tak bardzo, �e
zupe�nie nie dostrzega� co si� wok� dzieje.
Powoli, z wielkim trudem, d�wi�ki dobiegaj�ce z dworu torowa�y sobie drog� do jego
�wiadomo�ci. Zatopiony w powie�ci Kastnera "Emil i detektywi" nie zwraca� uwagi na
otoczenie. Z pocz�tku zdawa�o mu si�, �e ten rozgwar pochodzi z ksi��ki, �e to jego
wyobra�nia tworzy t�o dla lektury i wspania�ych przyg�d grupy ch�opc�w. Jednak�e
przebijaj�ce si� przez gwar okrzyki, bieganina, a ju� szczeg�lnie nawo�ywania o lekarza i
nosze wyrwa�y go zupe�nie z w�adzy powie�ci. Wyjrza� przez okno.
G�osy dochodzi�y od strony szerokiej alei parkowej, po kt�rej odbywano kr�tkie
przeja�d�ki konne i uczono pocz�tkuj�cych je�d�c�w. Ten szeroki cho� stosunkowo kr�tki
trakt pami�ta� Filip z okresu m�czarni, jakie musia� znosi� w siodle. Teraz m�g� si� do tego
przyzna� - w�wczas po prostu ba� si� tych czworonog�w o wielkich z�bach. Nie, stanowczo
nie m�g� si� przyzwyczai� do koni.
I teraz z ca�� pewno�ci� jeden z tych okropnych paszczo-z�biastych rumak�w by�
przyczyn� ca�ego zamieszania. Ani przez chwil� w to nie w�tpi�. Niewiele by�o wida� z
pokoiku. Wychyli� si� wi�c o ma�o nie trac�c r�wnowagi i nie staczaj�c si� po stromym dachu
biegn�cym od mansardowego okna w d�.
Nie. To by�o do niczego. Mi�dzy drzewami i chaszczami parku zaledwie jakby majaczy�a
grupka ludzi. Zamkn�� starannie ksi��k�, po�o�y� j� r�wno na stole i nie spiesz�c si� zszed� na
d�. Znany mu ju� J�zef, masztalerz i zagorza�y zwolennik bia�ego barona, bieg� przez hol nie
zwa�aj�c na pytania ch�opca. By� wyra�nie zdenerwowany i podniecony.
- Czy�by tym razem - pomy�la� Filip - duch barona ukaza� si� na koniu? Tylko jak w
czasie jazdy i to przy takim wietrze nie zgas�a mu upiorna �wieca?
Pytanie pozosta�o bez odpowiedzi, bowiem pa�ac by� pusty jakby wszystkich wymiot�o.
Ruszy� w kierunku Alei Przeja�d�ek - tak j� zawsze nazywa�, cho� wuj si� oburza�.
- Przeja�d�ka to jest jak niemowl� jedzie w�zkiem albo maminsynek wozi si�
samochodem.
Wiedzia� dobrze, �e ten maminsynek to by�o wyra�nie skierowane do niego. Wuj gardzi�
wszelkiego rodzaju �lamazarami i tch�rzami, ale Filip jeszcze mu poka�e jak jest odwa�ny i
na co go sta�.
W tym momencie przysz�o ch�opcu do g�owy, �e naprawd� wielkim wyczynem,
mog�cym wzbudzi� nie tylko uznanie ale nawet podziw wuja, by�oby z�apanie bia�ego
barona. Pomys� by� dobry, chocia� napawa� w�tpliwo�ciami. Rzecz jasna, �e we wszystkie
nadprzyrodzone zjawy nie wierzy�, ale je�li tak si� z�o�y�o, �e jest to naprawd� duch? Na t�
my�l przechodzi�y mu ciarki po krzy�u.
Snuj�c takie fantastyczne przypuszczenia na chwil� zapomnia� po co wyszed� na podjazd.
Czas jaki� sta� niezdecydowany patrz�c na wie�� zegarow�, a� sobie przypomnia� - zwabi� go
na d� ha�as i ruch wok� jakiego� wypadku. Skoro wzywali lekarza, nie mog�o to by� nic
innego.
Z oddali dostrzeg� grupk� ludzi stoj�c� wok� czego�, czy kogo�. Rozmawiali z
o�ywieniem. Podszed� bli�ej. Na ziemi le�a� pod�u�ny, rozci�gni�ty kszta�t. By� to Juergen, z
kt�rym jeszcze poprzedniego dnia siedzia� przy obiadowym stole.
Niemiec le�a� nieruchomo, blady jak papier. Kto� okry� go kocem i pod�o�y� pod g�ow�
derk� ko�sk�.
- Dlaczego go nie ratujecie - oburzy� si� Filip.
Pani Nina obr�ci�a si� ku niemu i jakby bez zwi�zku zapyta�a.
- Jeste� harcerzem?
- Nie. Nie mam na to czasu.
- To �le, gdyby� go cho� troch� znalaz�, to wiedzia�by�, �e ludzi z urazami g�owy czy
kr�gos�upa nie powinno si� rusza� do przybycia lekarza.
Raz jeszcze popatrzy� na Niemca. Na skroni widnia� krwawy �lad uderzenia. Jakby kto�
trafi� go kamieniem. Spojrza� ura�ony na pani� Nin�. Mo�e rzeczywi�cie nie wiedzia� o tym
kr�gos�upie, ale za to doskonale zdawa� sobie spraw�, �e takim uderzeniem w skro� mo�na
zabi� cz�owieka na miejscu.
- �yje?
Kto� potwierdzi� niech�tnym gestem r�ki. Filip jeszcze raz przypatrzy� si� le��cemu.
- Spad� z konia?
- Na to wygl�da - potwierdzi� wuj Alfred nadchodz�c z lekarzem.
Cz�owiek w bia�ym fartuchu postawi� male�k� walizeczk� na trawniku i kl�kn�� przy
Niemcu. Rozsun�� si� kr�g ludzi skupiony wok� nieprzytomnego i Filip m�g� przyjrze� si�
miejscu, na kt�rym nast�pi� wypadek.
Dobrze widoczne by�y �lady kopyt. Tak jakby ko� zatrzymany przebiera� w tym miejscu
nogami czy nawet grzeba� w zniecierpliwieniu ziemi�. A wi�c nie poni�s�, nie zrzuci� je�d�ca,
tylko zatrzyma� si� i sta�. Czy to nast�pi�o przed samym upadkiem czy po nim, trudno by�o
stwierdzi�. M�wiono, �e ko� sam wr�ci� do stajni. Prawdopodobnie nie ko� a cz�owiek
zrzuci� Juergena z siod�a. Tylko kto - zastanawia� si� Filip.
Sanitariusze przynie�li nosze. Lekarz ju� sko�czy� ogl�dziny. Podni�s� si� z kl�czek,
chowa� stetoskop do walizeczki.
- Wygl�da na to, �e niczego nie z�ama�. To jednak trudno stwierdzi� bez rentgena. Jedno
jest pewne - ma wstrz�s m�zgu.
- Czy to co� powa�nego - wuj by� zaniepokojony - czy wy�yje?
Lekarz pedantycznie otrzepywa� spodnie z trawy i kurzu.
- Nie jestem wr�k�. Mo�na nawet umrze� od zwyk�ego skaleczenia w palec. Ale w tym
przypadku s�dz�, �e si� wygrzebie. Tylko mo�e potrwa� par� dni, a mo�e tygodni, nim
odzyska przytomno��.
Niepok�j wuja jakby troch� min��. Grupka zebrana w miejscu wypadku rozproszy�a si�.
Jedni poszli za lekarzem w kierunku pa�acu, inni wolnym krokiem skierowali si� w stron�
parku na przedobiedni spacer.
Filip uwa�nie przygl�da� si� trawie parkowej i piaskowi alejki. Nie zauwa�y� stoj�cego
obok wuja Alfreda.
- Z�ota tutaj szukasz, czy drogocennych kamieni? - zagadn�� znienacka.
Ch�opiec drgn�� zaskoczony i podni�s� wzrok.
- Czy pan Juergen spadaj�c z konia uderzy� si� o kamie�?
- Oczywi�cie - potwierdzi� jakby bezmy�lnie pan Paszkowski i zaraz si� zmiesza� - to
znaczy, nie wiem.
- Ale w parku, szczeg�lnie tutaj przy alejce, nigdy nie by�o kamieni. Przecie� ro�nie tu
tylko trawa, kt�r� kosz� dla koni. Je�li by�y jakie� kamienie, to dawno zosta�y zebrane i
wyrzucone.
- Wida� musia� si� jaki� gdzie� zawieruszy�.
- Mo�liwe - zgodzi� si� ch�opiec - tylko wobec tego gdzie jest? Czy mo�e lekarz albo pan
Juergen zabrali go ze sob�?
- Faktycznie - powiedzia� wuj nawet nie rozgl�daj�c si� dooko�a - kamienia nie ma.
"Tak, jakby z g�ry wiedzia� - pomy�la� Filip - �e nikt tu �adnego kamienia nie znajdzie".
A wi�c czy rzeczywi�cie by� to wypadek? Czy Juergen spad� z konia, bo by�
niewprawnym je�d�cem, czy te� dlatego, �e kto� go zrzuci� a mo�e ugodzi� w skro�
kamieniem?
Wyobra�nia ch�opca pocz�a dzia�a� tak szybko jak �ywo tocz�ca si� akcja na
sensacyjnym filmie. Oto z krzak�w wy�ania si� zamaskowany morderca. Na twarzy ma
po�czoch� z wyci�tymi otworami na oczy i usta, zupe�nie jak terrory�ci ogl�dani w telewizji.
W jednym r�ku trzyma kamie�, w drugim pistolet. Nie, lepiej karabinek automatyczny. Przy
pasie dynda mu sztylet komandosa. Zr�cznym ruchem chwyta jedn� r�k� konia za uzd�, drug�
za� �ci�ga Juergena na ziemi�. Silnie uderza go w skro�. Chowa kamie� do...
Stop. Co� si� nie zgadza. Obydwie r�ce mia� przecie� zaj�te karabinkiem i kamieniem.
No tak. Z broni trzeba zrezygnowa�. A kamie�? Te� niedobrze. Le�a� na ziemi, czy jak?
Filip cofa wyimaginowany film do pocz�tku. Zn�w zamaskowany bandyta wyskakuje na
�cie�k�. Ko� p�oszy si� I staje d�ba. Galopuj�c alejk� zrzuca Juergena.
Zrezygnowany ch�opiec nie ponawia kryminalnej fabu�y. Mo�e Niemiec rzeczywi�cie
sam spad� z konia i uderzy� g�ow� o ziemi�. Chyba, �e znajdzie si� u kogo� zakrwawiony
kamie�. I w tym samym momencie wstrz�sn�� nim dreszcz grozy. Je�eli jego domys�y by�y
s�uszne, je�eli by�o w nich cho� ziarnko, mo�e nie tak dramatyczne jak sobie wyobra�a�, ale
by�o, to... Wola� nawet nie my�le� o tym. Znaczy�o to bowiem, �e ofiar� mordercy m�g� pa��
kto� inny. Komu� z mieszka�c�w grozi�o wi�c �miertelne niebezpiecze�stwo. Tylko komu i
dlaczego?
Tego Filip jeszcze nie wiedzia�. Postanowi� nie zwlekaj�c rozpocz�� dzia�anie. Za nic nie
powinien dopu�ci� do tego, by w jego obecno�ci komu� z mieszka�c�w zdarzy�o si� jakie�
nieszcz�cie.
6
Filip od samego rana by� podniecony. W pokoju jadalnym, za sto�em, przy kt�rym
zbierano si� codziennie na posi�ki, zasiad� sier�ant najbli�szego posterunku milicji. Po
�niadaniu wcze�niej sprz�tni�to naczynia i obrusy. Przes�uchanie odbywa�o si� tak, jak
ch�opiec wyczyta� w powie�ciach kryminalnych. Wszyscy zostali zgromadzeni w holu, a
potem pojedynczo proszeni do jadalni.
Pierwszy wszed� Austriak. Razem z pani� Nin� jako t�umaczem. Nie trwa�o to d�ugo.
- Wida� niewiele maj� do powiedzenia - zastanawia� si� ch�opiec - albo te� sier�ant
doskonale wie wszystko, a przes�uchanie jest tylko formalno�ci�.
Potem zostali jeszcze poproszeni kolejno: Anglik, Francuz oraz wuj Alfred. Nikt z nich
nie zabawi� przed obliczem surowego sier�anta d�ugo. Po kilkunastu minutach w holu
przerzedzi�o si� zupe�nie. Zosta�o paru stajennych i masztalerzy, a w�r�d nich J�zef, no i
oczywi�cie Filip, kt�ry da�by du�o, aby si� dowiedzie� o co sier�ant pyta, a co wa�niejsze -
jakie uzyskuje odpowiedzi.
Filip nie przepada� specjalnie za powie�ciami kryminalnymi, ale troch� ich w �yciu
przeczyta�. Szczeg�lnie lubi� Agat� Christie. By� te� absolutnie pewien, �e doskonale si�
orientuje w tajnikach prowadzenia �ledztwa oraz wszelkich poczynaniach
detektywistycznych. Z niecierpliwo�ci� te� oczekiwa� kolejki pragn�c podzieli� si� z
sier�antem swoimi spostrze�eniami i dowiedzie� si� wynik�w dotychczasowych przes�ucha�.
Ze stajennymi i masztalerzami sier�ant poradzi� sobie pr�dzej ni� z cudzoziemcami i
wujem. Nie by�o w tym nic dziwnego. Nie tylko nie widzieli samego wypadku, lecz, jak i
pozostali �wiadkowie, w og�le nie znali Niemca, nie m�wili z mim. Nic nie mogli powiedzie�
o jego przyzwyczajeniach ani o ewentualnych obawach.
A Kurt ba� si� czego� na pewno. Wprawdzie Filip z nim nie rozmawia�, ale wpad�a mu w
ucho rozmowa pani Niny z Austriakiem. M�wili o Juergenie. Cho� rozumia� pi�te przez
dziesi�te, nie ulega�o to dla niego w�tpliwo�ci. Dalej dialog ju� nie by� taki jasny, ale
powtarza�y si� parokrotnie s�owika: ba� si� i strach. Tego by� pewien, bo tu� przed samymi
wakacjami przerabiali w szkole niemieck� czytank� o skokach narciarskich, w kt�rej
wyst�powa�y w�a�nie te s�owa.
Mog�o to jednak r�wnie dobrze odnosi� si� do Austriaka, kt�ry zwierza� si� ze swych
obaw i strachu. Tylko przed czym? Tego Filip nie wiedzia�, a raczej nie zrozumia�. Czekaj�c
pod drzwiami jadalni robi� sobie wyrzuty, �e zaniedba� nauk� j�zyka niemieckiego. Teraz
wiedzia�by wszystko. No, prawie wszystko.
Jako przedostatni zosta� poproszony do jadalni J�zef. Filip pozosta� sam. Szykowa� si�
ju� do wej�cia licz�c, �e masztalerz zabawi w �rodku r�wnie kr�tko jak jego poprzednicy.
Zawi�d� si�. Zwolennik bia�ego barona siedzia� i siedzia�. Chyba r�wnie d�ugo jak wszyscy
jego poprzednicy razem wzi�ci.
Wida� mia� wiele do powiedzenia albo sier�ant wiele pyta� do zadania. Kiedy J�zef
stan�� w drzwiach, Filip zobaczy� przez szpar� ze zdziwieniem, �e milicjant zbiera si� do
odej�cia, jakby ju� wszystko zosta�o zako�czone i nic ju� wi�cej go nie interesowa�o.
Wskoczy� do jadalni wo�aj�c bu�czucznie:
- A najwa�niejszy �wiadek nie b�dzie wys�uchany!
Sier�ant zaskoczony rozejrza� si� woko�o a nawet zasugerowany pewnym siebie tonem
g�osu ch�opca podszed� do drzwi i rozejrza� si� po holu. Nie by�o tam nikogo. Odwr�ci� si� ku
Filipowi.
- Dlaczego stroisz sobie �arty, ch�opcze. Czy wiesz, �e z w�adzy, kt�ra wykonuje
czynno�ci urz�dowe, nie wolno si� �mia�?
- Nikt si� nie �mieje i nikt nie robi sobie �art�w.
- Je�li tak - powiedzia� du�o gro�niejszym tonem milicjant - to gdzie masz tego wa�nego
�wiadka?
Ch�opiec stukn�� si� w d�oni� w piersi.
- Oto on. Stoi przed panem.
Sier�ant przez chwil� mru�y� oczy, jakby porazi�o go sto s�o�c, po czym otworzy� je
szeroko i wybuchn�� �miechem.
- No, nie. Jeszcze jak �yj� czego� podobnego nie s�ysza�em. Wspania�e, kapitalne.
Ch�opiec poczeka�, a� dostojnemu przedstawicielowi w�adzy minie ten niegodny
paroksyzm �miechu. Kiedy milicjant przesta� si� �mia�, odezwa� si� z najwi�kszym
spokojem:
- Ja mog� nic nie m�wi�, nie jak potem pana szefowie dojd� do wniosku, �e prowadzi�
pan �ledztwo nieudolnie, to prosz� na mnie nie liczy�.
Talk powiedzia�: nieudolnie. Ca�y ten zwrot nie by� zreszt� jego autorstwa, ale s�ysza� jak
ojciec niedawno tak wyrazi� si� do znajomego zastrzegaj�c si�, �eby na niego nie liczy�.
Odwr�ci� si� na pi�cie i chcia� wyj��. S�owa te jednak zrobi�y na sier�ancie wra�enie.
- Nie spiesz si�, ch�opcze. Poczekaj.
- Jestem wprawdzie ch�opcem, ale mam na imi�. Filip - odpar� ura�ony.
- No dobrze ju�, dobrze. Przepraszam ci�, Filipie. Si�d�my i porozmawiajmy jak doro�li
m�czy�ni.
To si� ch�opcu spodoba�o. Przysiad� za sto�em, poprawi� si� lepiej na krze�le, wbi� �okcie
w st�, podpar� g�ow� na r�kach i zapyta�:
- No wi�c?
Milicjant na powr�t roz�o�y� teczk�, wyj�� z niej papiery i przybra� urz�dowy wyraz
twarzy.
- Co �wiadek mo�e powiedzie� na okoliczno�� nieszcz�liwego wypadku, jakiemu uleg�
w czasie jazdy konnej obywatel Republiki Federalnej Niemiec...
Filip przerwa� mu gwa�townie.
- Nic nie mog� powiedzie�.
Sier�ant ma�o nie zakrztusi� si� z w�ciek�o�ci.
- Jak to - ledwie zdo�a� wyj�ka�.
- To bardzo proste - t�umaczy� grzecznie ch�opiec - na temat nieszcz�liwego wypadku
nie mog� powiedzie� nic. Natomiast na temat usi�owania zab�jstwa mam wiele interesuj�cych
spostrze�e�.
- O, prosz� bardzo. Zab�jstwa. Dobre sobie. To kto i dlaczego usi�owa� zamordowa� tego
Niemca, mo�e mnie pan detektyw Filip �askaw o�wieci?
Ch�opiec zmierzy� go zimnym wzrokiem. Sier�ant wyra�nie nie podoba� mu si�. No, ale
milicjant�w nie wybieramy sobie - pomy�la� - po prostu istniej� i trzeba to przetrzyma� p�ki
nie zjawi si� jaki� inny sympatyczny, mi�y, pe�en taktu i zrozumienia dla przenikliwo�ci i
bystro�ci Filipa.
Westchn�� i powiedzia�:
- Oczywi�cie, �e pana o�wiec�, co b�dzie i dla mnie milsze, jako �e nie lubi� ludzi
nieo�wieconych.
Sier�antowi wyra�nie si� ten �art nie spodoba�, ale zmilcza�, a ch�opiec pocz�� wylicza�:
- Po pierwsze, ko� do�� d�ugo sta� w jednym miejscu nim nast�pi� wypadek. Po drugie,
nie Niemiec uderzy� si� w g�ow�, a kto� inny to zrobi�. A po trzecie, chyba Juergen si� ba�.
- Ba� si�? Chyba? - w�tpi� milicjant, kt�ry na dwa pierwsze argumenty nie wiedzia� co
powiedzie�, a wi�c uczepi� si� kurczowo trzeciego.
Filip zmiesza� si�.
- Nie jestem tego pewien. Wydawa�o mi si�, �e s�ysza�em.
- Je�li nie wiesz na pewno, to po co m�wisz - milicjant czu� sw� przewag� - a w og�le kto
to m�wi�?
- Austriak.
- A ty znasz niemiecki?
- Troch�. To znaczy par� s��w.
- M�wisz o wa�nych zeznaniach, a w rzeczywisto�ci nic nie wiesz, albo niczego nie jeste�
pewien.
- Tylko tego - zaprotestowa� ch�opiec - ale wiem, �e nie ma kamienia.
- Jakiego kamienia? - zdumia� si� sier�ant, kt�remu sp�r o Austriaka tak zaj�� uwag�, �e
zupe�nie zapomnia� o czym ch�opiec poprzednio m�wi�.
- Tego, na kt�ry podobno upad� Niemiec.
Milicjant z�o�y� starannie papiery, schowa� je do teczki, stan�� za sto�em, opar� si� r�kami
o blat i spojrza� na ch�opca.
- M�j drogi, niedobrze si� dzieje, je�li dzieci chc� zast�powa� w naszym kraju milicj�.
Niech lepiej pilnuj� swej szko�y i lekcji. Je�li chcesz wiedzie�, to Niemiec spad� normalnie z
konia i uderzy� si� w g�ow�. Potwierdzi� to nasz lekarz z o�rodka zdrowia, a tak�e ten
Francuz, kt�ry jest profesorem medycyny. �adnego kamienia tam nie by�o, a je�li by�, to
zapewne kto� go odrzuci� na bok.
Zapi�� teczk�, na�o�y� czapk� i wyszed�. W drzwiach jeszcze si� odwr�ci� i powiedzia�:
- W moim rejonie, zapami�taj to sobie, nie by�o, nie ma i nie b�dzie �adnych morderstw.
A ty, ch�opcze, przesta� czyta� krymina�y, bo od tego nie zm�drzejesz.
- Od czytania jeszcze nikt nie straci� rozumu, a m�g� go zyska� - mrukn�� niegrzecznie
Filip, wy�adowuj�c swe niezadowolenie za lekcewa��ce potraktowanie jego rewelacji.
Sier�ant jednak zamkn�� ju� drzwi z drugiej strony i nie dos�ysza� tej odpowiedzi.
Przed pa�acem, na jednej z �awek stoj�cych przy gazonach okalaj�cych podjazd, siedzia�a
pani Nina. Twarz wystawi�a do s�o�ca. Opala�a si�. Filip przysiad� obok. Otworzy�a
przymkni�te oczy.
- �ledztwo zako�czone?
Filip skin�� g�ow�.
- I wszyscy s� niewinni.
- A mia� by� kto� winny? - zainteresowa�a si� przerywaj�c opalanie.
Ch�opiec zmiesza� si�.
- Przecie� pana Juergena kto� uderzy� kamieniem w g�ow�.
- Nie by�o tam �adnego kamienia.
- No, w�a�nie - burkn�� Filip spostrzeg�szy si�, �e za du�o powiedzia�.
Pani Nina, cho� przesta�a zwraca� twarz do s�o�ca, dopiero teraz wyci�gn�a i na�o�y�a
okulary przeciws�oneczne. Bardzo ciemne szk�a skry�y wyraz jej oczu i przys�oni�y p�
twarzy.
- To ciekawe - rzek�a - wi�c twierdzisz, �e go kto� usi�owa� zamordowa�?
Ch�opcu wydawa�o si�, �e wyczuwa w jej g�osie ukryt� gro�b�. Postanowi� wi�c
sprawdzi�.
- Przecie� on si� czego� ba�. Odczuwa� przed czym� lub przed kim� strach.
Oczy kobiety ukryte za ciemnymi szk�ami nadal pozosta�y nieodgadnione. Natomiast
skrzywienie ust mia�o wyra�a� zdziwienie.
- Czy to powiedzia� ci Juergen przed pr�b� zab�jstwa? - zapyta�a kpi�co.
- Nie, ale s�ysza�em jak o tym m�wiono.
- S�ysza�e�? To bardzo interesuj�ce, ale kto to m�wi�?
- Przecie� pani dobrze wie.
- Ja? - uda�a znakomicie zdziwienie. - Z kim to, je�li �aska, tak m�wi�am?
- Z tym Austriakiem, Kurtem.
- Przecie� on zna tylko niemiecki.
- Ale ja troch� rozumiem.
- By� mo�e rozmawia�am - odrzek�a zimno - i to wiele razy. Nigdy jednak o tym.
Na znak, �e rozmowa jest zako�czona, zdj�a ciemne okulary i twarz obr�ci�a ku s�o�cu.
Filip wsta� i ruszy� do pa�acu. G�ow� da�by sobie uci��, �e tak by�o. Tych niemieckich
s��wek akurat si� nauczy� na blach� i by� z tej czytanki pytany. Na pewno si� nie myli�. Jaki
wi�c cel mia�a pani Nina tak jawnie zaprzeczaj�c jego sugestiom?
Wieczorem zn�w wszyscy spotkali si� przy stole w jadalni. Rozmowa toczy�a si� leniwie,
b�d� te� zapada�a cisza. Jedli w milczeniu rozmy�laj�c o wczorajszym wypadku. Wywo�a� on
tak� konsternacj�, �e nikt tego dnia nie wzi�� ze stajni konia na zwyk��, codzienn�
przeja�d�k�. Nawet Harry, b�d�cy wzorem przys�owiowego opanowania i spokoju
angielskiego, miast. jazdy odby� przechadzk� z pani� Nin�. Zanosi�o si� na to, �e najbli�sze
dni konie zastoj� si� w stajni.
Filip najmniej martwi� si� o te czworono�ne bestie zachowuj�ce si� wed�ug niego
histerycznie i przewrotnie. Bardziej go interesowali ludzie siedz�cy przy stole. Nabijaj�c na
widelec i mocuj�c si� z d�ugim makaronem ci�gle wy�lizguj�cym si� ze sztu�ca ukradkiem
wodzi� wzrokiem po wsp�biesiadnikach, jakby szukaj�c w�r�d nich mordercy. Pocz�� nawet
snu� w my�lach swoje prywatne poufne �ledztwo, kolejno rozpatruj�c wszelkie argumenty: za
i przeciw.
Przede wszystkim wuj Alfred. Straci� nagle ca�� sw� rubaszn� rozmowno��. Siedzia� nie
podnosz�c wzroku znad talerza. Wygl�da� na odpowiedzialnego za to, co si� sta�o, a mo�e
nawet wsp�winnego. Pani Nina. Mimo zmroku snuj�cego si� po pokojach pa�acowych,
siedzia�a w ciemnych okularach. Robi�a wra�enie, jakby nic co si� wok� niej dzieje,
absolutnie jej nie dotyczy�o i nie obchodzi�o.
Austriak wygl�da� najdziwniej z ca�ego towarzystwa. Siedzia� nad swym talerzem
zupe�nie nie interesuj�c si� jedzeniem. Strach przebija� z ka�dego jego gestu. Co chwil�
rozgl�da� si� badawczo po obecnych, a na d�wi�k otwieranych drzwi podskakiwa� tak, jakby
to by� wystrza� pistoletowy, a nie normalne trza�niecie klamki.
Natomiast ca�kowity spok�j zachowali Anglik Harry oraz Szur. Ich opanowanie robi�o
wra�enie, jakby obaj pochodzili z wyspy mgie�. Wygl�dali na ludzi, kt�rzy niczego si� nie
boj�, a w dodatku maj� czyste sumienie.
Milczenie i ponury nastr�j zosta� rozproszony nag�ym wej�ciem J�zefa. Wbieg�
pospiesznie, jakby znowu nast�pi� jaki� nieszcz�liwy wypadek. Pochyli� si� nad dyrektorem
Paszkowskim. Co� mu klarowa� d�ugo i cierpliwie. Wuj, nie czekaj�c na koniec relacji, zerwa�
si�.
- Bardzo pa�stwa przepraszam, ale Klarysa ci�ko si� rozchorowa�a...
Widz�c na twarzach os�b nieme pytanie wyja�ni�:
- To nasza najpi�kniejsza klacz.
Zostawiaj�c na talerzu makaron z mi�sem ruszy� ku drzwiom. Gdy by� w po�owie drogi,
od strony wie�y zegarowej znajduj�cej si� ponad holem pa�acu rozleg� si� �omot, a po chwili
zegar zacz�� bi�. Wszyscy odruchowo spojrzeli na zegarki. By�o dwadzie�cia po si�dmej.
J�zef prze�egna� si� ukradkiem.
- Panie dyrektorze, przecie� on nigdy nie bi�.
- To co z tego. Kiedy� trzeba zacz��.
Nikt z obecnych nie roze�mia� si� z tego dowcipu. Pocz�li liczy� uderzenia. By�o ich
dwana�cie.
- Godzina duch�w - niemal wykrzykn�� J�zef. - To bia�y baron.
Przez jadalni� powia�o ch�odem. Wszyscy siedzieli w bezruchu - nawet dyrektor
zatrzyma� si� po�rodku, jakby nagle zapomnia� o Klarysie. Wszyscy czekali na dalszy ci�g.
Co teraz nast�pi, co si� stanie? Jednak�e w pa�acu panowa�a niczym nie zm�cona cisza. Nie
rozleg�y si� nigdzie kroki barona, nie powia�o cmentarnym ch�odem, ani nikomu strach nie
zje�y� w�os�w na g�owie.
Pierwszy ockn�� si� dyrektor.
- Niech J�zef p�jdzie sprawdzi�, co si� na tej diabelnej wie�y sta�o. I prosz� zaraz przyj��
do stajni.
Masztalerz nadspodziewanie ochoczo, jak na sw�j dotychczasowy strach przed baronem,
pobieg� do holu. Przez p�otwarte drzwi s�ycha� by�o jego kroki na schodach, trzaskanie
klapy �wiadcz�ce, i� dok�adnie wype�nia powierzone mu przez Paszkowskiego zadania.
Nikt jednak nic ruszy� si�, by mu pom�c i osobi�cie stwierdzi�, jakie to nieczyste si�y
wywo�a�y ha�as na wie�y i bicie zegara.
Po chwili wr�ci�.
- Wszystko w porz�dku, prosz� pa�stwa. Urwa�a si� tylko jedna waga i to ona uruchomi�a
mechanizm.
Jakby westchnienie ulgi przesz�o nad sto�em. Jedynie Filip zastanawia� si�, dlaczego
J�zef bez chw