15551
Szczegóły |
Tytuł |
15551 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15551 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15551 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15551 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TAK BYŁO...
SYBIRACY
1
Dzieciństwo na Syberii
Związek Sybiraków Oddział w Krakowie Kraków 1996
Wybór i opracowanie:
Komisja Historyczna Związku Sybiraków
Oddział w Krakowie
Zespół redakcyjny w składzie:
Aleksandra Szemioth, Teodor Gąsiorowski, Anna Cęgołek,
Stella Goldgart, Małgorzata Kaplita, Jerzy Płachta-Platowicz,
Anna Semkowicz, Helena Szczerbińska, Agnieszka Winiarska,
Zofia Zemlak, Janusz Żuławski
Redakcja techniczna i skład: ^^««^ rti finnl^iftlu PHU „Teodor" - Teodor G<^orad0^ot^sWiUOUJ (Ч-ЭН
Projekt okładki oraz когеШ FILIA %\ mf
Komisja Historyczna [S л*г 81 l o 1J gl
Łamanie: \^ :&/
Antoni Okrutniak N^grako^
ftOW
Skład i druk sfinansowany z dotacji
Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
i
Wydziału Spraw Społecznych Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie
oraz ze składek Sybiraków
Wydanie I Printed in Poland
© Copyright by Związek Sybiraków w Krakowie 1996 r. Copyright by Wydawnictwo Zakonu Pijarów Kraków 1996 r.
ISBN 83-85958-46-0
Drak: Wydawnictwo i Poligrafia Kurii Prowincjalnej Zakonu Pijarów 31-015 Kraków, ul. Pijarska 2
MicM/M
Na okładce:
anonimowa fotografia
z Syberii, publikowana
w wydawnictwach II Korpusu
Wstęp
Losy Polaków na Syberii to temat rozległy, wielowątkowy i różnorodny. Ma on swą długą historię.
Represyjne zesłania Polaków, buntujących się przeciwko rosyjskiemu zaborcy, władze carskie rozpoczęły już w XVIII wieku, podczas Konfederacji Radomskiej. Nasilające się ilościowo fale zesłań znaczyły kolejne zrywy wolnościowe naszego Narodu - Konfederacja Barska, Insurekcja Kościuszkowska, Powstania: Listopadowe i Styczniowe, rewolucyjne ruchy w latach 1905-1906 - zaludniły polskimi patriotami bezkresne przestrzenie azjatyckich obszarów Imperium Rosyjskiego.
Ofiarami tych zsyłek byli głównie mężczyźni, uczestnicy walk zbrojnych lub działań konspiracyjnych.
Carskie metody walki z politycznymi przeciwnikami zostały przejęte i "udoskonalone" przez komunistyczne władze na Kremlu, których decyzjami wywożono na Sybir już nie grupy więźniów, lecz tysięczne rzesze ludności cywilnej — kobiety, starców, dzieci. Dotyczyło to mniejszości narodowych w Związku Radzieckim, podejrzewanych o nieprzychylność dla nowej wła-dzy.Jako jedni z pierwszych represjom byli poddani Polacy pozostali na przedrozbiorowych Kresach Rzeczpospolitej, których kilkaset tysięcy wywieziono w latach 1936-37 do Kazachstanu, gdzie dotychczas przebywają w zwartych grupach osadniczych.
Po 17 września 1939 roku, kiedy to Armia Czerwona przekroczyła granice Rzeczpospolitej Polskiej, na zagarniętych przez nią terenach rozpoczęła się eksterminacja ludności
7
polskiej na niespotykaną dotychczas skalę. Zapoczątkowały ją aresztowania tysięcy osób cywilnych, głównie mężczyzn. Później nastąpiły masowe deportacje całych rodzin. Wywożono zarówno obywateli polskich zamieszkałych na tych terenach przed wybuchem П wojny światowej, jak też i wielkie grupy ludności przybyłej z Polski centralnej - uciekinierów z terenów okupowanych przez Niemców.
W czterech, głównych, akcjach deportacyjnych wywieziono łącznie około miliona osób cywilnych. Deportacje były niezwykle sprawnie zorganizowane i realizowane według wcześniej sporządzonych imiennych spisów opracowanych przez służby NKWD, przy współpracy miejscowych donosicieli.
Masowe deportacje miały miejsce 10 lutego, 13 kwietnia, na przełomie czerwca i lipca 1940 roku oraz w maju i czerwcu 1941 roku. Pomiędzy tymi głównymi akcjami wywózek trwał nieprzerwanie proces deportacji mniejszych, kilkusetosobowych, grup (m.in. w maju 1940 r.)
Dokładna liczba deportowanych jest trudna do ustalenia, wokół tego problemu trwają obecnie dyskusje historyków. Według polskich źródeł emigracyjnych w okresie od 17 września 1939 roku do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku, ze wschodnich terenów Polski ubyło co najmniej milion siedemset tysięcy obywateli polskich, wliczając w to około 250 tysięcy aresztowanych, 230 tysięcy żołnierzy wziętych do niewoli we wrześniu 1939 r. i podobną ilość obywateli polskich wcielonych przymusowo w latach 1940-1941 do Armii Czerwonej. Ilości te podaję za Julianem Siedleckim *.
Kolejna fala represji, aresztowań i deportacji nastąpiła w latach 1944-1945, kiedy działania wojenne na froncie sowiecko-niemieckim przesunęły się na zachód. Armia Czerwona wkroczyła ponownie na tereny П Rzeczpospolitej, a wraz z nią
' Julian Siedlecki „Losy Polaków w ZSRR w latach 1939-1986", Londyn 1988, wyd. П.
8
służby i wojska NKWD. Aresztowania i zsyłki do łagrów dotyczyły w tym czasie głównie żołnierzy Armii Krajowej. Niemal równocześnie wznowiono akcje deportacyjne ludności cywilnej z terenów Kresów Wschodnich. Dotychczas nie ustalono dokładnych ilości deportowanych. Niektóre źródła podają przybliżone dane, wg. których w latach 1944-45 wywożono 2 do 2,5 tysiąca osób miesięcznie.
W miarę przesuwania się frontu na zachód podążały za nim formacje NKWD. Kontynuowały one aresztowania żołnierzy AK również na terenach Polski centralnej i zachodniej. Proceder ten trwał do początku lat pięćdziesiątych. Aresztowani, po okrutnych śledztwach, trafiali do łagrów na terenie ZSRR, z wyrokami od 8 do 20 lat pozbawienia wolności.
Informacje te, z konieczności skrótowe, dają przybliżone pojęcie o rozmiarach problemu. Nie byłyby one kompletne bez wspomnienia o zbrodni katyńskiej — mordu dokonanego na 15 tysiącach oficerów polskich, jeńcach wojennych z września 1939 roku, oraz na 7 tysiącach cywilów, aresztowanych w tym samym czasie. Wyrokiem najwyższych władz sowieckich zostali oni straceni wiosną 1940 roku.
Ta najbardziej spektakularna zbrodnia nie wyczerpuje jednak całości strat polskich - w łagrach, w miejscach deportacji i w transportach zginęły setki tysięcy obywateli polskich.
Ci, którzy przeżyli, wydostawali się z ZSRR różnymi drogami: z Armią gen. W. Andersa w 1942 г., z I Armią Wojska Polskiego w 1943 г., w ramach akcji repatriacyjnej 1945-46 i po długiej przerwie w repatriacji 1955-1959. Nie wszyscy zdołali wrócić, tysiące pozostały tam i dotąd żyją bez szans na powrót do Ojczyzny. Do Kraju nie powróciły również tysiące osób, które uratowane przez Armię gen. W. Andersa, ze względów politycznych wybrały życie na emigracji w krajach Zachodu.
Względy polityczne, a konkretnie działania reżimu uzależniającego Polskę powojenną od władz ZSRR, spowodowały
9
również i to, że cały przedstawiony tu problem eksterminacji dokonywanej na obywatelach polskich przez władze sowieckie - był tematem zakazanym w Polsce Ludowej.
Prawda na ten temat może być wypowiadana publicznie dopiero od czasu przemian politycznych w 1989 roku.
Do dziś jednak nikt z przedstawicieli nowych władz Rosji nie wyraził ubolewania, ani nie przeprosił Polski i Polaków, nie poprosił o przebaczenie za popełnione zbrodnie.
Na fali przemian mógł powstać Związek Sybiraków, skupiający żyjących jeszcze świadków tych ponurych wydarzeń. Związek nawiązał do tradycji przedwojennej organizacji o tej samej nazwie, w której działali dawni, jeszcze carscy, zesłańcy syberyjscy.
Jednym z głównych celów obecnego Związku jest dawanie świadectwa o przeżytych represjach, co winno przyczynić się do powstania wiarygodnych opracowań historycznych i poszerzenia społecznej wiedzy na ten temat.
Celowi temu służy działalność Komisji Historycznej Oddziału Związku Sybiraków w Krakowie, w miarę jej ograniczonych możliwości.
W 1995 roku Komisja rozpoczęła skromną działalność wydawniczą, w oparciu o zgromadzone w jej Archiwum zbiory wspomnień i dokumentów.
Zapoczątkowano dwie serie wydawnictw książkowych -wspomnieniową zatytułowaną „Tak było ... Sybiracy" i dokumentacyjną p.t. „Materiały źródłowe do dziejów sybirackich". W obydwu wypadkach są to publikacje zaledwie przyczynkowe, mamy jednak nadzieję, że chociaż w małym stopniu posłużą prawdzie historycznej.
Aleksandra Szemioth
Od redakcji
Prezentowany tomik jest drugim z kolei w rozpoczętej w ubiegłym roku serii wspomnieniowej „TAK BYŁO... Sybiracy". Poprzedni zawiera urywki, bądź krótkie całości, wspomnień kilkunastu autorów. W obecnym pomieszczono trzy dłuższe teksty - wspomnienia trzech autorów, którzy jako chłopcy byli wywiezieni wraz z rodzinami i swoje wczesne dzieciństwo spędzili w dramatycznych warunkach syberyjskich.
Dziecięca spostrzegawczość i wrażliwość sprawiły, że obraz życia „tam" pozostał w ich pamięci w nieco innej optyce niż u osób wówczas dorosłych, w pełni świadomych wszystkich zagrożeń.
Relacje Autorów z dużą precyzją przedstawiają wszelkie drobne realia, w tym przyrodę poznanych miejsc, a również lęki i udrękę głodu. Nie brakuje jednak i opisów dziecięcych zabaw. Zadziwiają umiejętności przystosowawcze chłopców, a w tym i ich relatywizm ocen moralnych, przejęty od otoczenia
Wszystkie te elementy stanowią o wartości dokumentalnej wspomnień, których lektura, poprzez poznanie losów małych zesłańców, powinna przybliżyć czytelnikowi syberyjski dramat Polaków.
Oryginały publikowanych wspomnień znajdują się w zbiorach archiwum Komisji Historycznej. Wybrano je do druku spośród wielu innych prac, kierując się chęcią ukazania losu dzieci - ofiar akcji, które obecnie nazwano by „czystkami etnicznymi".
11
Ingerencje redakcyjne ograniczono do wprowadzenia niewielkiej korekty błędów pisowni. Ewidentne niekiedy pomyłki faktograficzne pozostawiono, wyjaśniając je w przypisach. Przypisy obejmują także tłumaczenia zwrotów rosyjskich i rusycyzmów oraz objaśnienia realiów.
Nieliczne poprawki stylistyczne wprowadzono jedynie w tekście wspomnień Romualda Bartoszewicza. Autor sam o to prosił w korespondencji prowadzonej z Aleksandrą Szemioth, która przygotowywała do druku jego rękopis.
Redakcja książki, opracowanie przypisów i prace korek-torskie zostały wykonane społecznie przez zespół Komisji Historycznej. Możliwość zrealizowania technicznej strony wydawnictwa zawdzięczamy natomiast życzliwości naszych Sponsorów, których dotacje pokryły koszty druku i papieru.
Za pomoc finansową składamy podziękowania:
Wydziałowi Spraw Społecznych Urzędu Wojewódzkiego w Krakowie
i
Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa
w Warszawie
Wyrazy wdzięczności kierujemy również
do Sybiraków prywatnych ofiarodawców,
a są nimi:
P. Marian Gurdak
P. Bogdan Andrusiewicz
Koło Sybiraków w Melbourne
Romuald Bartoszewicz - urodzony w 1933 roku w Stołpcach, po aresztowaniu 23 grudnia 1939 ojca - zwrotniczego PKP - przenosi się wraz z matką do Lady, deportowany 12 lutego 1940 roku do Kazachstanu, w lutym 1946 roku wraca do Kraju, po okresie zamieszkania w Szczecinie wyemigrował do Australii, zamieszkał w Melbourne, gdzie zmarł 5 listopada 1995 r. "•• й. В. Melbourne, 1991
Romuald Bartoszewicz
Gdzieś w Kazachstanie 1939—1946
WSTĘP
Ktoś, komu w przyszłości trafi do rąk ten pamiętnik, niechaj się nie zraża niewyrobionym stylem oraz błędami różnej formy. Nie posiadam specjalnego pisarskiego przygotowania, jak również talentu, są bardziej powołane pióra, które statystycznie zobrazowały gehennę łagrów sowieckich.
Posiadam nie rozładowaną baterię mej pamięci, mało komu zwierzałem się z przeżyć moich lat wczesno-młodzieńczych, bowiem rzadko dawano temu wiarę. Przeszłość jednak, jak koszmarny cień, wciąż kroczy za mną poprzez życie, jest tym piętnem, którego niczym nie daje się zatrzeć. Chcę zatem zrobić kopię mojej duszy - przelać na papier wspomnienia tamtych koszmarnych lat, tułaczki i poniewierki, własnych przeżyć oraz przeżyć dziesiątków, ba setek tysięcy rodzin polskich, tych co przeżyli i tych, których pokrył step kazachstański.
Pragnę dołączyć jeszcze jedno ogniwo do czerwonego łańcucha, którym nas wschodni sąsiad „oswobodził".
ROK 1939
Miałem zaledwie siedem lat, niewiele prawda, ale mało dorosłych wiedziało, czy raczej wiedzieć chciało, że w tym to
13
właśnie roku nad Krajem naszym, niedługo cieszącym się wolnością, poczęły się gromadzić ciężkie chmury, nadciągała burza ze wschodu i z zachodu, co prawda nie pierwszy to już raz historia pamięta podobne zagrania sąsiedzkie w skali międzynarodowej.
I-go września pancerne hordy niemieckie dławiły zaciekle broniące się szańce naszej Ojczyzny, lato sprzyjało, ale wrogowi. Niewiele później, bo już 17-go września Polska otrzymała pchnięcie nożem w plecy - to nic, to tylko „sawieckaja armija priszla nas oswobodzit'" \ To już wcześniej było omówione pomiędzy Moło-towem, a Ribbentropem. Czas naglił, zanim zapadnie zima trzeba wiele „zdziełat'"2. Radio Warszawa nadało komunikat: w południe wojska sowieckie przekroczyły wschodnie granice Polski. Nie wszędzie - u nas w Stołpcach już o 5-tej rano 17-go września syrena na wieży strażackiej ogłosiła alarm dla miasteczka.
Mieszkaliśmy w domu rządowym wraz z czterema innymi rodzinami, tuż przy kolei. Z okna kuchni widać było olbrzymi most na Niemnie. W domu byliśmy mama i ja, ojciec - zwrotniczy — jeszcze nie wrócił z nocnej zmiany. Mama mnie nie musiała budzić, zerwałem sią wystraszony syreną. Po raz pierwszy w życiu, w 1938 roku, obudziła mnie ona, kiedy w nocy, zimą, płonął olbrzymi młyn wodny na przedmieściach Stołpiec. Toteż zerwałem się, trząsłem sią jak w febrze, zęby dzwoniły. Mama - zauważyłem - początkowo biegała z kąta w kąt pokoju, na wpół ubrana, nie wiedząc co począć. Dopiero głośne stukanie do drzwi i głos sąsiadki Garkowskiej - wojna! wojna I - osadziło mamę na miejscu. A jaka wojna i kto z kim, w pierwszej chwili nie przyszło do głowy
Pośpiesznie, przy pomocy mamy, ubrałem się. Zęby nie przestawały mi dzwonić. Mama złapała do ręki portfel z szafy
1 wł. sowietskaja armija priszła nas oswobodit' (ros.) - armia radziecka przyszła nas wyzwolić.
2 wł. sdiełat' (ros.) - zrobić, wykonać.
14
na ubrania, chwyciła mnie za rękę i wypadliśmy na podwórko. Tu była solidna piwnica - góra ziemi z jednym wejściem i kilkoma w niej komórkami, służyła na zapasy warzyw na zimę; ciemno tu było choć oko wykol. Niebawem reszta lokatorów kolejowego domku podzieliła z nami miejsce, Lila, moja koleżanka zabaw i rówieśnica, cichutko pochlipywała, trzymając się kurczowo matczynej spódnicy. Tadeusz Michniewicz, jedynak jak i ja, starszy o wiele, chodził już do gimnazjum, przyciszonym głosem mówił - to bolszewicy idą. Bolszewicy - co to takiego, nie miałem pojęcia. Coś musiało być w tym złego, skoro dorośli byli pod lękiem.
Stołpce leżały nad samą granicą. Obrona była bardzo słaba, garnizon KOP-u3 nie był w stanie długo się opierać „mrowiu czerwonemu". Kilkakrotnie, z ogłuszającym warkotem, przeleciały „kukuruźniki"4 nad nami, później słychać było wybuchy bomb, gdzieś nad Niemnem, prawdopodobnie usiłowali zbombardować most kolejowy, pozostał nie trafiony. Później zaniechali dalszego bombardowania, nikt go i tak nie bronił. Jeszcze dwie bomby spadły w pobliżu naszego budynku i więcej już samolotów nad nami nie przelatywało. Jeszcze przed południem gościńcem przeciągały kolumny wojsk sowieckich.
Ojciec wrócił do domu dopiero po południu, mama była bardzo zaniepokojona. Oblicze miał szare i smutek w oczach — stało się - tylko wyrzekł i ciężko usiadł na taborecie w kuchni. Mama zakrzątnęła się koło posiłku. Kiedyśmy już jedli, nagłe pukanie do drzwi. Spojrzeliśmy po sobie. Natarczywsze pukanie, ojciec zapytał - kto tam - „swój" i drzwi się otworzyły. Wszedł jakiś cywil z czerwoną opaską na rękawie, w przydługim
3 KOP - Korpus Ochrony Pogranicza - formacja utworzona w 1924 roku w celu utrzymania spokoju na wschodnim pograniczu i zapewnienia ochrony granicy Rzeczypospolitej z ZSRR; bataliony KOP wzięły aktywny udział w walkach we wrześniu 1939
roku.
4 Kukuruznik (ros. potoczne) - dwupłatowy samolot wielozadaniowy typu Po-2, używany do lotów rozpoznawczych, a w początkowym okresie wojny także do nalotów bombowych.
15
samodziałowym, wiejskim palcie, z karabinem przewieszonym przez ramię, lufą do dołu. Jak się okazało, już zdążyła zebrać się tymczasowa ochotnicza „milicja", rekrutująca się z Ukraińców, skorych do wysługiwania się „towariszczom" 5. Zażądał, by od godziny 2-giej po południu następnego dnia, we wszystkich oknach powiewały czerwone chorągiewki — ma przejeżdżać specjalny pociąg ze „starszyzną". Widząc, że nikt mu nie odpowiada, zapytał czy zrozumiano i wycofał sią, zatrzaskując z hałasem drzwi. W nocy obudziły nas jakieś hałasy z dworu, przekleństwa i komendy. Ojciec ostrożnie wyjrzał przez okno, po chwili wrócił i powiedział, że coś będą robić na torach. Niebawem dały się słyszeć nawoływania - „raz-dwa-wzia-li-put'-podniali" 8. To poszerzali tory, nazajutrz rano już kolej była poszerzona.
Po śniadaniu, z ojcem, udaliśmy się do miasta - trzeba się rozejrzeć czy można jeszcze coś kupić za polskie złotówki. Kilkanaście minut trzeba było iść pieszo do śródmieścia, wszędzie po drodze spotykaliśmy znajomych ojca, kolejarzy. Mijali się pozdrawiając się skinieniem ręki, nie przystawano w obawie zwrócenia na siebie uwagi „bajcow"7, grupkami wałęsających się po mieście. Tu po raz pierwszy w życiu zetknąłem się z sowieckim wojskiem. Polskie wojsko widziałem często przedtem. Wydawało mi się, czy raczej to prawda, że nasi żołnierze byli staranniej ubrani, ci natomiast w długich, nie-obrębionych szynelach, buty z cholewami brezentowe, na głowach „bojcówki", czapki z tego samego materiału co i szynele, z czubem i ogromną czerwoną gwiazdą szmacianą, naszytą na przodzie; zamiast plecaków worki z plandeki na szelkach. Przyglądałem sią jak na „herodów" w Boże Narodzenie. Czasem jezdnią przeciągał większy oddział wojska, lub zaprzęgi wozów i kuchnie polowe, te już znałem - kiedyś latem tegoż
5 towariszcz (ros.) - towarzysz.
6 raz-dwa-wziali-put' - podniali (ros.) - raz, dwa, bierzemy, podnieśmy.
7 bojec (ros.) - żołnierz.
16
roku taka kuchnia polowa usadowiła się u nas, w wiśniowym sadzie, Wojsko Polskie miało koło Stołpiec manewry. Niektóre sklepy spożywcze były otwarte. Zaszliśmy, złote były w obiegu. Po sprawunkach wróciliśmy do domu. Był jeszcze i dzisiaj ten „zaldchany milicjant", sprawdzić czy wszyscy wywiesili czerwień. Nie było innej rady, by nie narazić się na nieprzyjemności, ojciec kazał mnie rozpruć mały jasiek, pierze przełożyła mama do dużej poduszki. Tę małą czerwoną wsypę ojciec wytrzepał i umocował na kiju, zawsze to czerwone, co by to nie było. Po południu faktycznie przejeżdżał wolno pierwszy sowiecki pociąg osobowy - wolno zbliżała się zielona lokomotywa, udekorowana czerwonymi chorągiewkami i transparentami z kolorowymi hasłami, z przodu czerwona gwiazda, na niej sierp i młot na krzyż, niżej cztery głowy „wielikowo Marksa, Engelsa, Lenina i bat'ki Stalina"8. Wolno przesunęło się tych siedem zielonych, olbrzymich wagonów, oblepionych na wszystkich stopniach, jak winogronami, eskortą.
Nazajutrz rano ojciec udał się do dyrekcji kolei dowiedzieć się, jak z pracą. Ja również, sam, wybrałem się do sklepu, tu po raz pierwszy zobaczyłem i zapoznałem się z ogonkiem — ludzie stali i ja stanąłem. Kiedy doszła moja kolej, otrzymałem cztery kostki wojskowej, polskiej kawy prasowanej z cukrem. Znałem to - kiedyś żołnierz polski tym mnie poczęstował. My dzieci jedliśmy to jak chałwę, dobre było. To nasunęło mi myśl i stanąłem jeszcze raz w ogonku i, ku zdziwieniu, jeszcze raz taką porcję dostałem. W drodze powrotnej zastąpił mi drogę „bojec", zląkłem się, chciałem uciec, uśmiechnął się i przytrzymał mnie za rękę. Wyjął z kieszeni rosyjskie pieniądze, miedziaki, i zaczął tłumaczyć, że chce się ze mną zamienić na polskie. Jako tako go rozumiałem - w Stołpcach mieszkało dużo Białorusinów i Ukraińców, toteż bawiąc się z dziećmi umiałem coś-niecoś niby po rosyjsku, teraz dogadaliśmy się i zamieniłem
Pięć groszy na pięć kopiejek. To był mój osobisty, pierwszy kontakt z sowietem9.
Ojciec wrócił po południu z dobrą nowiną - wszyscy kolejarze mają pracować, tak jak pracowali. Weselszy nastrój zapanował w domu, ponieważ utrzymywaliśmy się z ojca pracy na kolei, jako zwrotniczy mógł ojciec nas wyżywić. Czy tylko teraz zarobki nie ulegną zmianie i w jakiej walucie wypłacą wynagrodzenie? ale to na drugi plan, ważne że początkowo ludność cywilna pozostawiona była w spokoju, czy to tylko mylne pozory? Jak się później okazało, za wojskiem przyszło wszechpotężne NKWD10. Za każdym powrotem z pracy ojciec przynosił smutne nowiny, coraz to kogoś aresztowali, czystki na kolei, zaczęło się donosicielstwo, kto miał na kogo żal łatwo było wykopać dołek, a wpóźniejszej kolejności ci co kopali sami w nie wpadali.
W dzień wolny od pracy ojciec brał swój niemal nowy rower, którym niedługo się cieszył, sadzał mnie często na ramę i zabierał do lasu, ale to były już minione czasy. Teraz chociaż pamięcią chcę do nich wrócić. Las kochałem od kolebki, urodziłem sią bowiem niemal w lesie, w domku dróżnika kolejowego, 12 km za Stołpcami, zatem do snu często kołysał mnie szum potężnego lasu sosnowego. Chowałem się w sąsiedztwie lasu, toteż gdy później z ojcem do niego się wybierałem, pochłaniał on mnie całkowicie. Ojciec zostawiał rower u leśniczego i szliśmy szukać borowików. Jesienią jeździłem z ojcem szukać zielonego i szarego mchu oraz szyszek i żołędzi; przed zimą wstawiało się dubeltowe okna, a mchem, szyszkami i żołędziami dekorowało się między oknami, taki był zwyczaj w naszych stronach.
Obecnie czasy się zmieniły i zabrał ojciec rower i pojechał do pobliskiej wsi. Wrócił wieczorem, bez roweru, przyniósł
9 Sowiet - potoczne określenie mieszkańca ZSRR.
10 NKWD - Narodnyj Komissariat Wnutriennich Dieł (ros.) - Komisariat Ludowy Spraw Wewnętrznych.
18
w worku kwiczącego wieprzka, którego wymienił na rower. Mamie przybyło pracy, trzeba było doglądać wciąż głodnego czworonoga. Ojciec mówił - może on nam się bardziej przyda aniżeli rower, tak też i później się stało.
Na razie ojciec pracował; płacono w walucie polskiej, ale niedługo, w październiku, bez żadnego ogłoszenia, przestano w sklepach przyjmować naszego złotego. To jeszcze bardziej przygnębiło ludność polską. Macki „oswobodzicieli" zacieśniały się. Zabroniono w kościele odprawiać Mszę Świętą, następnie z domu Bożego zrobiono magazyny wojskowe. W innych miejscach dopuszczono się gorszego barbarzyństwa, z kościołów zrobiono stajnie dla koni z taborów wojskowych. Z zapadnięciem zmroku, pomimo że nie było godziny policyjnej, ludność siedziała w domach, obawiano się przystawać w grupach, unikano rozmów, za wyjątkiem długich kolejek pod sklepami, w których oprócz soli, nafty, chleba i cukru nic innego się nie dostawało. Wystawanie w „oczeredi" u za chlebem zabierało połowę dnia, toteż z czasem ta czynność przypadła mnie w udziale. Byłem dumny, że mogę matce być w czymś pomocnym.
Wojsko nie próżnowało. Nie opodal naszego domu, w miejscu byłej strzelnicy, rozkopywano ziemię, z wagonów kolejowych zwalano olbrzymie cysterny, wleczono je traktorami, a nierzadko posługiwano się czołgami, zakopywano je w dolach - budowano magazyny materiałów pędnych. Z ciekawości odważyłem się któregoś popołudnia zbliżyć się do pracujących. Jakież było moje zaskoczenie - pod strażą pracowali jeńcy wojenni, Polacy, w mundurach i połówkach bez orłów i bez pasów; zapadnięte twarze, z zarostem nie golonym od tygodni, czy też od miesięcy. Zrobiło mi się żal tych polskich żołnierzy, których nie tak dawno widziałem w transporcie kolejowym, jadącym na front niemiecki. Na otwartych platformach dymiły
oczeried' (ros.) - kolejka, ogonek.
19
kuchnie polowe, żołnierze siedzieli w otwartych drzwiach ze zwieszonymi nogami, ktoś grał na ustnej harmonijce, żołnierze śpiewali „ O mój rozmarynie...". Teraz ci sami, w tak odmiennej sytuacji. Stałem jak wryty, dziwnie drętwy, tylko myśli funkcjonowały. Nie byłem w stanie przeżuć nadmiaru wrażeń. Jeszcze nie tak dawno przyglądałem sią z mamą defiladzie garnizonu stołpecldego. Maszerowały kompanie, twarze wesołe, krok miarowy i pewny. Później maszerowała orkiestra kolejowa i szeregi Straży Ochrony Kolei. Mama wskazywała ojca, który wówczas pracował w SOK-u. Przeszła burza i teraz widzę wręcz coś odmiennego - nasl ludzie, nasze polskie mundury w niewoli, a nad nimi „kacapy" 12 z „widelcami" 13 na „wintowkach"14. Nie mogłem długo na to patrzeć, jeden z wartowników przepędził mnie. Wróciłem do domu jak obite szczenię. Mało rozumiałem poprzednio, za to teraz szybko zacząłem pojmować co spotkało nas i nasz Kraj.
Któregoś popołudnia widziałem przejeżdżający transport wagonów bydlęcych z zakratowanymi drutem kolczastym oknami, a za tymi drutami wynędzniałe twarze i te same polskie mundury -jeńcy Polacy. Na co drugim wagonie półka z deski, a na niej „kacap" uzbrojony. Stałem na przejeździe, pociąg-widmo wolno szedł na wschód. Przez druty wyciągały się ręce, wołano o chleb. Pobiegłem do domu, matka rozcięła bochenek na cztery części, wybiegłem, ale za późno. Za to innym razem czatowałem na każdy zbliżający się transport, nie ja jeden, więcej dzieci to robiło, czasami udawało się nam kogoś obdzielić kawałkiem chleba. Cóż to jednak znaczyło, tyle co ziarnko piasku wrzucone do morza.
Innym razem z przejeżdżającego transportu, zapewne z wyrwanych z podłogi otworów, wyskoczyło trzech śmiałków.
12 kacap (ukr.) - pogardliwe określenie Rosjanina.
13 widelec - potoczne określenie długiego, prostego bagnetu, używanego w Armii Czerwonej.
14 wintowka (ros.) - karabin.
20
Posypał się grad kul, żadna nie trafiła. Udało się trzem zbiec, jeden z nich, najsłabszy, całą noc ukrywał się u nas w składziku z opałem. Trzykrotnie wpadały czwórki NKWDzistów przetrząsać podwórze, bez rezultatu. Odchodzili źli. Następnej nocy zbiegły żołnierz przeniósł się do lasu, połączył się z towarzyszami i kilka dni ukrywali się gdzieś w jakiejś rzeźni. Po kryjomu kobiety, a raz i moja mama, z koszykami przemykały się, żeby dostarczyć żywności i ubrania cywilnego zbiegom. Dalszych losów nie znam. Czy udało im się uniknąć losu tysięcy w podobny sposób wywiezionych do lasów Katynia, poprzez Starobielsk, Ostaszków i Kozielsk, i później wymordowanych w bestialski sposób?
Tak rozszarpano nasz biedny Kraj na dwie części, udziałowcami byli - Niemcy hitlerowskie i „oswobodzicielska" stalinowska Krasnaja Armia15. Niedobitków armii polskiej wyłapywano jak zwierzynę, jedni wieźli w głąb Niemiec, drudzy w głąb Rosji do rozmaitych łagrów, na zagładę fizyczną i duchową.
Jesień dobiegała końca, przyszły szarugi, wiatr szargał resztkami pożółkłych liści, wył w kominie. Deszcz zacinał po oknach. Smutno było na dworze i smutno na sercu, nadchodziła pierwsza zima Polski zniewolonej. Kiedy ojciec długo nie wracał z pracy, mama snuła się jak cień z pokoju do kuchni i na odwrót, nie wiedząc za co zaczepić ręce. Jakaś szarość złowróżbna zawisła nad nami, do niczego nijakiej nie miało się chęci, jakby się na coś oczekiwało - drętwota.
Ojciec wracał przygnębiony, coraz to innego kolegę z pracy aresztowano. Siadał przy oknie i zanim czerń nocy zasnuła widzialność, gonił smutnym spojrzeniem, poprzez bezlistny wiśniowy sad, hen tam nad Niemen, który kochał, nad Niemen, nad którym przestał tyle dni i nocy będąc strażnikiem na moście. Nad Niemen, gdzie łowiliśmy ryby, czy też we trójkę, latem w lipcowe popołudnie, wyjeżdżaliśmy za dziesiątki zakrętów,
15 wł. Krasnaja Armija (ros.) - Armia Czerwona.
21
zza кіоґУсп coraz piękniejsze roztaczały się widoki - urwiska porosłe łozami, dalej borem. Kochaliśmy wszyscy Niemen i nasze Stołpce. Wpatrywałem się w ojca, nigdy go takim nie widziatem- O czym tak rozmyślał, co go tak gnębiło? Kochałem ojca i balem się go zarazem, był dobrym rodzicem i karał, jeśli na to zasługiwałem.
Teg° wieczoru nie zapomnę nigdy - kiedy już nic nie mógł dojrzeć za oknem, zaczął przechadzać się po pokoju. Śledziłem każdy jego krok, przyglądał się skromnym sprzętom, dotykał radia, wertował książki na etażerce, dłuższą chwilę wpatrywał się w portrety, własny i mamy, tak jakby poprzednio ich nie widział. Czyżby coś złego przeczuwał, zapewne tak.
Wreszcie, któregoś ranka, dziwna jasność przebijała oknami z dworu, to spadł pierwszy śnieg i padał przez lalka dni z rzędu, puchowy, rażąco biały kobierzec przykrył świat wokół nas otaczający, przykrył ziemię, lecz nie był w stanie przykryć śladów najeźdźcy.
Ojciec dostał urlop. Sam wyjechał do Lidy odwiedzić brata swego Leona, wstąpił do Grodna odwiedzić drugiego brata, Józefa, który był organistą w kościele farnym. W drodze powrotnej, w Baranowiczach, spotkał sią z kilkoma kolegami, którzy radzili mu by już nie wracał do Stołpiec, gdyż NKWD po niego przychodziło. Był w rozterce, wymawiał się, że nie może tak bez widzenia się z żoną i dzieckiem odejść nie wiadomo gdzie, apo drugie-co oni ode mnie chcą-zapytywał sam siebie. Nie posłuchał, wrócił i zrobił największy błąd w swym życiu. Tak, byli u nas NKWDziści w czasie nieobecności ojca aż dwukrotnie, pytali gdzie pojechał, do kogo, a kiedy wróci i następnie przeprowadzono szczegółową rewizję, przewer-towano wszystkie książki i ojca notatki, a na odchodnym - „nie bespakojties, niczewo nie słucziłoś" ie.
wł. nie biespokojties', niczewo nie słucziłoś' (ros.) - nie niepokójcie się, nic się nie stało.
22
Ojciec wrócił, mama długo płakała i ja również. Ojciec uspokajał, nie czuł się winnym by opuścić nas, a co najgorsze, nie znał „sowietskoj własti" 17. Wrócił do pracy, nikt o nic go nie
pytał.
Aresztowania przybrały na sile. Na świecie był już grudzień.
Aż któregoś dnia znajomi przywieźli z lasu choinkę. Drzewko co roku ojciec sam ubierał dla mnie. Nadchodziły Święta Bożego Narodzenia. W przeddzień Wigilii - pamiętny dzień w naszym rodzinnym życiu - zanim ojciec wrócił z pracy, nieznajoma kobieta - goniec przyniosła do nas mały skrawek papieru, zawiadomienie, że o 7 wieczorem ojciec ma się zgłosić do Komisarza NKWD. Mama już do niczego rąk nie mogła dołożyć, usiadła zdrętwiała na taborecie, ręce bezwładnie opadły po bokach, przyglądała się tej złowróżbnej karteczce leżącej na stole. Zmierzch szybko zapadał, mama nawet światła nie zapaliła, „szara godzina". Słyszałem cichy płacz mamy, wszyłem się w kąt pokoju, również płacząc, choć na razie nie wiedząc dlaczego, ot wyczuwałem raczej, że coś jest złego, no i mama płacze, to i dla mnie wystarczyło.
Nareszcie ojciec wrócił, zapalił światło, mama z płaczem rzuciła mu się na szyję, nie mogła słowa wydobyć ze ściśniętego gardła. Potem wskazała złowróżbną kartkę na stole. Ojciec długo oglądał ten niewinny biały skrawek papieru, nerwowo zaczął przemierzać mieszkanie, potem powiedział do mamy -nie rozumiem co oni mogą ode mnie chcieć? Zjadł kolację, przebrał się w przyniszczone ubranie kolejowe, wziął mnie na ręce, przycisnął do piersi, dobrze pamiętam, płakałem, mama również. Ojciec pozornie wydawał się być spokojnym, uścisnął mamę. Nie wiem, gdyby wiedział, że to raz ostatni żegna się z nami, czy poszedłby w odwrotnym kierunku. Poszedł, ode drzwi wrócił, zdjął ślubną obrączkę, wręczył mamie - kto wie, może im się spodobać - powiedział, powiódł po nas spojrzeniem,
17 sowietskaja włast' (ros.) - władza radziecka.
23
wyszedł, by już nigdy więcej nas nie zobaczyć, poszedł sam na własny pohybel, poszedł i zginaj jak kamień wrzucony w morza otchłań.
Długo w noc nie spaliśmy, mama wciąż płakała, czekaliśmy powrotu ojca, nadaremnie. Nazajutrz dzień wigilijny, w składziku stała choinka, niestety zabrakło tego, kto ją co roku ubierał. W wieczór wigilijny zalewaliśmy się łzami, ojciec nie wracał. Przyszedł dzień pierwszy Świąt Bożego Narodzenia, najsmutniejsze święta w naszym życiu, zabrakło nam głowy rodziny, ukochanego Ojca.
Zaczęło się teraz chodzenie od Komendantury do Komendantury. Spotkało nas nieszczęście, nie byliśmy jednakże w nim osamotnieni. Setki ludzi chodziło wraz z nami wywiadywać się, co się stało z aresztowanymi. Chodziłem z mamą, za nic nie chciałem sam w domu zostawać. Zima, choć dopiero na początku, ostro wzięła świat w swe okowy - niemało nazbijałem kolana na oślizgłych chodnikach. Wszędzie nas pocieszano -„nie wołnujtieś, wasz muż skoro wierniotsa" . Nigdy nie dowiedzieliśmy się, gdzie go osadzono i jaki wyrok go czeka. Często chodziliśmy pod stołpeckie więzienie. Od strony ulicy okna okratowane od suteren. Małe grupki ludzi podchodziły do muru, każdy chciał wywołać kogoś najbliższego, rzadko to się udawało. Ilekroć mama przyniosła paczkę żywnościową, owszem, odbierano, twierdząc, że tu siedzi, nigdy jednak nie otrzymaliśmy jakiegoś potwierdzenia, że ojciec faktycznie ją otrzymał. Przez okno, jeżeli zapytywała mama o ojca, odpowiadano, że taki tu wśród nich jest, ale nigdy nawet głosu ojca nie usłyszała. Zawiniątko oddawała, a czy ono docierało do rąk właściwych, nigdy nie dowiedzieliśmy się. Najprawdopodobniej głodni więźniowie tylko powoływali się, że taka osoba przebywa wśród nich, by dostać choć coś z pożywienia. Mama
18 nie wołnujtieś', wasz muż skoro wierniotsia (ros-) ~nle denerwujcie się, wasz maż wkrótce wróci.
24
w tej skrajnej rozpaczy odmieniła się, wydawała mi się na wszystko otępiała, gdy ktoś do niej mówił, dwukrotnie zmuszony był powtórzyć. Po dwóch tygodniach bezskutecznego chodzenia od Kajfasza do Annasza, mama napisała list do Lidy, do swoich rodziców. Powiadomieni, wkrótce przyjechali. Próbowano od nowa czegoś się dowiedzieć, bez skutku; zatem pomogli nam się spakować i opuściliśmy Stołpce na zawsze. Przejeżdżając nad Niemnem, ostatni raz w życiu żegnałem moją rzekę i miasto mojego krótkiego dzieciństwa.
Babka z Dziadkiem mieszkali w Lidzie na „Piaskach", przy Strażackiej 14, w ładnym, na dwa skrzydła domu, wykończonym akurat w rok przed wojną. Niemal całe życie poświęcili budowie tego domu, którym jako własnym niewiele się cieszyli. Jedna połowa przepisana była na moją mamę, obecnie zajęta była przez jakiegoś oficera NKWD, tak że we własnym domu trzeba było rozmawiać niemal szeptem, bo „ściany uszy mają".
Dziadek również był długoletnim pracownikiem na kolei, był kierownikiem pociągów towarowych. Odwiedził nas ojca brat, mieszkał w tejże dzielnicy. Wspólnie naradzano się jakby tu coś zaradzić, dowiedzieć się, co z ojcem się stało. Dziadek odważył się na rozmowę z tym przymusowym lokatorem, był on jakąś szyszką w NKWD.
Od nowa pukano, kołatano, chodzono gdzie się da i wszystko nadaremnie, żadnej nowiny, przepadł.
Zaczęły się aresztowania całych rodzin, znikali ludzie jak kamfora. Nowiny przynoszono z „oczeredziej" - kolejek. Ludzie nie byli pewni dnia ani nocy, a raczej nocy, bowiem za dnia nikogo nie aresztowano. Przynajmniej nie widzieliśmy tego, natomiast nocami jak hieny porywali swe ofiary w czerwone szpony. Za dnia na pozór stosunek do Polaków, ludności cywilnej, nie był najgorszy - ludzie swobodnie poruszali się, pracowali, wystawali godzinami w kolejkach pod sklepami. Na noc ulice pustoszały, okna ludzie szczelnie zasłaniali jak przed nalotem, inaczej nie dało się zabezpieczyć przed
25
wszechwładnym NKWD. Niektórzy próbowali przejść granicę. Nic lepszego tam nie czekało - śmierć fizyczna, Niemcy nie próżnowali. Ich sprzymierzeńcy również nie zasypiali gruszek w popiele. Różnica niewielka - Niemcy wypijali krew, zostawiając dziury, Sowieci umiejętniej krew wysysali i znaku nie zostawiali.
Żywności nie szło dostać ile kto chciał, wszystko racjo-nowano toteż nierzadko ludność organizowała włamania, przeważnie na dworcach rozbijano wagony z żywnością. Którejś nocy strzelanina trwała kilka godzin. Później dowiedzieliśmy się, że rozbito siedem wagonów z towarami, przy tym nie uszło wszystkim gładko - niejedni stracili życie, inni zostali ranni. Pomimo tego zdarzały się grube dowcipy: ktoś niósł na plecach worek cukru, inny w ciemnościach nocy, idąc za nim, nożem zrobił dziurę w worku i cukier „wyciekał". Trudno dociec czy to żart, czy zwykła ludzka zawiść. Ludzie piece kaflowe wypełniali konserwami i siedzieli w nie ogrzewanych izbach, a gdy ktoś ciekawy pytał dlaczego sią nie pali, mówili - at po prostu nie ma czym. Nierzadko to i była święta prawda. Dobrze jak ktoś miał krewnych lub znajomych na wsi - zawsze przywieźli trochę drzewa, sanna była dobra tej zimy.
Nas odwiedzali babki krewniacy z pobliskiej wsi Bielewi-сге, tam nawet oddaliśmy na przechowanie co najlepsze ubrania i sprzęty przed obawą najgorszego. Babka całymi dniami uganiała po kolejkach, kupując i gromadząc zapasy żywności, twierdziła - to na „czarną godzinę". Każdy oczekiwał z dnia na dzień, z godziny na godzinę jeszcze gorszego położenia. Mama nie mogła w żaden sposób dojść do równowagi psychicznej, najczęściej siadała w najciemniejszym kącie sypialni i oddawała się smutnym rozmyślaniom. Trudno było czymś przełamać tę rozpacz, a jeszcze trudniej zrozumieć za co? i jeszcze raz za co? Sześć lat zaledwie cieszyła się szczęściem pożycia małżeńskiego.
26
ROK 1940
Noc Sylwestrową przeżyliśmy w trwodze. Daleko jeszcze przed północą w mieście gruchnęły wystrzały, czasami przechodziły w kanonady, strzelanina przeciągnęła się niemal do świtu. Dziadek po powrocie ze służby opowiedział o wydarzeniach nocy - to pijani oprawcy z NKWD urządzili łapankę na ludność żydowską. Mówił, że rano widział już gotowy „esza-łon" - transport wagonów bydlęcych, wagony, wypełnione jak beczki ze śledziami, czekały na ostatnie rozkazy by wyruszyć w nieznane.
Zima była ostra, kresowa. Po Nowym Roku było jakieś głosowanie na „dieputata Wierchownowo Sowieta" 19, nie wolne, dopilnowane wybory. Ludność polska musiała głosować, wyrażając zadowolenie władzom sowieckim za swobodę, za tę niepewność, za utratę kogoś drogiego niemal z każdej rodziny. Byliśmy bezsilni, robiło się niemal biernie to co „właść prikazała"20.
O ojcu nadal żadnej wiadomości nie udało się nam uzyskać.
Po wyborach aresztowania przybrały na sile. Planowo, co noc to z innej ulicy, kilkanaście rodzin zabierano i ładowano do „bydlaków". W nocy serca zamierały ze strachu, jak ulicą przejeżdżał jakiś samochód, z trwogą nasłuchiwało się czy to już, teraz się zatrzyma. Jeżeli przejechał — kamień z serca spadał.
Jakżesz inaczej się teraz czułem w tym domu u babki. Jeszcze nie tak dawno temu, zimą i latem spędzałem po kilka tygodni na wakacjach u babki. Mogłem swobodnie myszkować po rozległym sadzie, bawić się z czarnym psem Nero, latem na psotę ciskać kamuszld na pszczele ule. Pomysłów na psotę nie brakło. Kiedyś sam zostałem w domu, zeszło się mnóstwo dzieciarni z sąsiedztwa. Rozdałem babce niemal pół beczki
" dieputat Wierchownogo Sowieta (ros.) - delegat do Rady Najwyższej ZSRR. 20 wł. włast' prikazała (ros.) - władza rozkazała.
27
kiszonych ogórków między dzieci. Była uciecha i ogórki widocznie smakowały. Później miałem burę od babki. Bałem sią jej, natomiast dziadka bardzo lubiłem. Lubił wieczorami ze mną się zabawiać na rozpostartym służbowym kożuchu. Grywał na małej, klawiszowej, harmonii. Zaraz przed wojną kolejarze otrzymali maski przeciwgazowe, nastraszył mnie nią, ale ldedy zmęczony po służbie spał, dobierałem się do tego pudełka, ubierałem maskę, następnie zbliżałem się do lustra, aż sam siebie się wystraszyłem. Minęło to gdzieś bezpowrotnie, teraz nie miałem innego zajęcia tylko przysłuchiwałem się rozmowom dorosłych. Nie broniono mi tego, uczono by nikomu poza domem nie opowiadać, co się w domu mówi. Szybko uczyłem się myślenia innymi kategoriami, zatracałem dzieciństwo.
Zacząłem stykać się z Rosjanami, nie obejrzałem się jakem połapał mowę rosyjską, nawet zacząłem śpiewać krótkie wojskowe przyśpiewki - o każdej porze dnia je słyszało się na ulicach.
Na płotach, ścianach i w ogóle gdzie się dało rozklejone były plakaty z karykaturami Finów21. Mniej dbało się o żołądki, karmiło się za to propagandą, aż do obrzydzenia.
12 LUTEGO 1940 r.
W zimową, mroźną noc, ku ogromnemu przerażeniu, szum silnika samochodowego umilkł naprzeciw naszego domu. Nikt z nas już nie spał. Naraz stukanie kolbą karabinu w okiennice. Tak, to przyszła kolej na nas, dzisiejszej nocy losy się zważyły, wyrok zapadł.
Wszyscy, za wyjątkiem mnie, byli już na nogach. Ja nakryłem się z głową pod pierzyną, trzęsąc się jak w febrze. Za oknami hałas nie ustawał na zmianę przy każdym oknie.
Krótka narada i mama, narzucając na nocną bieliznę płaszcz kolejowy ojca, skryła się w schowku za piecem, tam gdzie się
21 trwała tzw. „wojna zimowa" ZSRR z Finlandią (grudzień 1939 - marzec 1940).
28
przechowywało stare ubrania. Łomotanie do okien wzmogło się. Dziadek drżącym głosem ze zdenerwowania zapytał - kto tam - choć z góry wiadomo było, że tak się dobijać tylko N KWD zwykło, Z dworu odpowiedział głos w języku rosyjskim - „otwierajcie dźwiery niemiedlienno" 22.
Kiedy drzwi zostały otwarte, niemal biegiem wpadło siedmiu NKWDzistów, z bronią obagneconą w ręku, jeden oficer i sześciu „sołdatów"23. Bez żadnego pardonu rozleźli się po pokojach, zostawiając za nogami topniejący śnieg. „Zdzies żywiot Bartoszewicz?"24 - to było pierwsze pytanie „star-szyny" щ. Так, tutaj -odpowiedział dziadekzbladłymi wargami. „ Sofia Bartoszewicz, da gdzie ona?"26 Dziadek pró bował zagrać na zwłokę: - „w dzierewni" zr, wyjechała do krewnych, ldedy wróci nie wiemy. - „ Nu tak sadzis staryk w maszynu, pojedziem na dzierewniu"28. Dziadek ubrał się, dwóch wyszło i za chwilę słychać było odjeżdżającą ciężarówkę.
Tymczasem reszta rozgościła się w pokoju, oficer nawet zdjął szynel, wieszając go na oparciu krzesła, wyjął z teczki jakieś papiery, zaczął wertować. Dwóm kazał dokładnie przeszukać pokoje, jeden stał u drzwi, oparłszy się na karabinie. Zaczęło się przetrząsanie każdego kąta. W komórce ze starym ubraniem oświetlenia nie było, nieco światła wpadało z kuchni, ale za dużo wisiało rozmaitych ciuchów, nic widać nie było. Zatem jeden z NKWDzistów, bagnetem osadzonym na karabinie, zaczaj kłuć po ubraniach, aż ostrze musiało się zatrzymać na ścianie. Bóg kierował tym ostrzem - trafiło ono raz pod pachę, na wysokości żołądka, drugi raz na wysokości piersi — niemal
22 wł. otkrywajtie dwier' niemiedlenno (ros.) - natychmiast otwierajcie drzwi.
23 sołdat (ros.) - żołnierz.
24 wł. zdies' żywiot Bartoszewicz? (ros.) - czy tu mieszka Bartoszewicz?
25 starszyna (ros.) - sierżant.
26 wł. Sofia Bartoszewicz, da gdie ona? (ros.) - Zofia Bartoszewicz, ale gdzie ona jest?
27 wł. w dieriewnie (ros.) - na wsi.
28 wł. Nu tak sadis', starik, w maszynu, pojediem w dieriewniu (ros.) - no to siadaj, stary, do samochodu, pojedziemy na wieś.
29
cudem uniknęła mama pchnięcia sowieckiego „widelca". Zostawili w spokoju komórkę. Zaczęli od sypialni, otwierali bieliźniarki, zaglądali pod łóżka, już wychodzili, gdy jednemu z nich wydało się podejrzane posłanie, może nieopatrznie poruszyłem się, wrócił, szarpnięciem, brutalnie, zdarł pierzynę, popatrzył na mnie, zaśmiał się i zawoławszy „starszynę" wycofał się.
Ten niezwłocznie zapytał babkę - „czej eto rebionok?"29 Chwila milczenia, jakiż teraz można znaleźć wykręt? - To mój wyrwało się babce. Ogólny śmiech. Babka starała się potwierdzić, nie uwierzono - „zamieczatielno" *, a do mnie: -„odiewajsia parniszka, my malczika wozmiom, a mat' sama pryjdiot"31. Szybko się ubrałem, znowuż zęby dzwoniły mi niesamowicie z wrażenia. Kiedy byłem już ubrany, oficer kazał, żebym się do niego zbliżył. Posadził mnie na kolanie, wyjął kawałek cukru z kieszeni, podawał mi, nie wziąłem. Nie zmieszany schował z powrotem do kieszeni. - „gdzie mama?" - nie wiem -nie wiesz? „nie charaszo" 32. Położył mi swą łapę na głowie i ni z tego ni z owego: - „mnie każetsa tiebie twojewo papku uże nie widat'" (zdaje mi się, że ci twego ojca już nie widzieć).
Co miała mama począć, gdyby została w kryjówce z pewnością zabrali by mnie samego. Mama wyszła. Oficer z zadowoleniem: - „nu wot ja prawdu skazał, wot i mat'" 33. - „Sabiraj-tieś"34. Teraz zaczęło się - babka w płacz, mama w płacz, załamywania rąk, pytania, a dokąd nas chcecie zabierać. Niewzruszeni - „pośle uznajetie" 35.
29 czej eto riebionok? (ros.) - czyje to dziecko?.
30 zamieczatielno (ros.) - doskonale.
31 wł. odiewajsia, parniszka, my malczika woz'miom, a mat' sama pridiot (ros.) -ubieraj się chłopcze, weźmiemy chłopca, a matka sama przyjdzie.
32 niechoroszo (ros.) - niedobrze.
33 nu wot ja prawdu skazał, wot i mat' (ros.) - no cóż, powiedziałem prawdę, oto matka.
34 sobirajties' (ros.) - pakujcie się.
35 wł. pośle uznajetie (ros.) - dowiecie się później.
30
Nie wiem, co mi było, nie mogłem płakać, przyglądałem się tej scenie tylko dzwoniąc zębami, stałem przy ścianie.
Zaczęło się pakowanie. Oficer nie był jeszcze najgorszym s...synem. Przynaglając powtarzał: „bieritie wsio, wam prigo-dzitsia" (bierzcie wszystko, przyda wam się). Dobrze jemu mówić, on już do takich sytuacji przywykł. Babcia z mamą chodziły z kąta w kąt, nie wiedząc od czego zacząć. Niedługo wrócił dziadek i dwaj aniołowie stróże. Dziadek zmartwiał, widząc jaki obrót sprawy przyjęły. Nie było żadnych wymówek ze strony oficera za zwodzenie. Przy okazji krewni w Bielewiczach dowiedzieli się, co się wykluło.
Kiedy tobołki były gotowe, kazali wszystkim, bez wyjątku, ubierać się. Babka znowuż w płacz, dziadek starał się tłumaczyć, że zabierają córkę z synem, bo ojciec mój był aresztowany, to co mają do nich starych, my przecież razem nie mieszkaliśmy, nawet nazwisko mamy inne. Nic to nie pomogło, kazali się szykować i „bież razgoworow" 3e. Dziadkowi trzęsły się ręce ze zdenerwowania, błędnym wzrokiem patrzył na wszystko i wszystkich. Natarczywie poczęto naglić. Niebawem załadowano nas na otwartą ciężarówkę i niezwłocznie odjechaliśmy w stronę dworca towarowego. Tak i na nas przyszła kolej. Zanim dzień rozjaśniał, byliśmy już załadowani do „eszałonu", do bydlęcego wagonu już i tak przepełnionego, podobnie nieszczęśliwymi rodakami. Hałas, płacz niemowląt i zimno — to nas powitało w pomroce wagonu. Okna zagmatwane kolczastym drutem, te same może, w których widziałem jeńców wojennych, wiezionych przez Stołpce. W jednej i drugiej połowie wagonu dwupiętrowe nary szczelnie napakowane ludźmi, pośrodku nieco wolnego miejsca i maleńki blaszany piecyk. Znajomych w wagonie nie spotkaliśmy. Było i kilka rodzin żydowskich. Wspólny los smutny szybko nas ze sobą zapoznał. Tu w tym bydlaku czekała nas daleka droga w nieznane.
36 bież razgoworow (ros.) - bez gadania.
31
Zanim przyszła chwila odjazdu naszego transportu, staliśmy cztery dni na dworcu. „Eszałon" nie był dostatecznie pełen ofiar, przygotowania trwały.
Powiadomieni przez krewniaków, znajomi zwierzchnicy w pracy dziadka wszczęli energiczne próby wydostania nas z wagonów. Nie tak to łatwo było wydrzeć ofiarę z „czerwonych szponów". Trzeciego dnia przyszła jakaś komisja, wywołano dziadka po nazwisku, sprawdzono i kazano wyjść z wagonu. Mama i ja pozostaliśmy, dla nas ratunku nie było.
Czwartego dnia transportowi podstawiono lokomotywę. Nocą przeciągły gwizd i potężne szarpnięcie, ruszamy. Na zewnątrz mróz, wewnątrz ściany i sufit pokrył gruby szron. Następnego dnia drzwi się uchyliły, wrzucono ldlka kawałków węgla, był to pierwszy od pięciu dni przydział opału. Niewiele, wystarczyło na jednorazowe rozgrzanie do czerwoności żelaznego piecyka. Dorośli ustąpili miejsca dzieciom, by się rozgrzały. Było nas w wagonie czternaścioro, podwójnym wieńc