15202
Szczegóły |
Tytuł |
15202 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15202 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15202 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15202 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Coulter Catherine
Czar tropikalnej wyspy
Prolog
Haversham House, Richmond, Anglia marzec 1813 roku
Gdzież, u diabła, była Charlotte?
Lyonel Ashton, szósty hrabia Saint Leven, maszerował przez mocno zaniedbany
ogród w Haversham.
Charlotte tam nie było, tylko jedna służąca starająca się znaleźć wystarczająco
okazałe wiosenne kwiaty na bukiet. Hrabia w duchu życzył jej powodzenia.
Łucja, jego cioteczna babka, zasugerowała stajnie. Westchnął. Łucja nie lubiła
Charlotte i ledwie skrywała swoją niechęć do lorda Havershama, którego uważała
za źle wychowanego durnia. Całą rodzinę Haver-shamów traktowała okropnie,
pomyślał Lyon. Zastanawiał się, dlaczego nalegała, żeby tu dziś przyjechać. Jej
kiepska wymówka o pięknej pogodzie była równie fałszywa jak noszona przez nią
treska. Wreszcie hrabia skręcił i przeciął podjazd, kierując się do stajni. Lord
Haversham, tak jak i Charlotte, mieli bzika na punkcie polowania i stajnie
nakryte łupkowym dachem były w o wiele lepszym stanie niż sam dom.
Lyon zajrzał najpierw na nieskazitelnie czysty pa-dok. Wyglądało na to, że byli
tam wszyscy stajenni i ich pomocnicy, ale nie było Charlotte.
5
Na koniec hrabia wkroczy! do chłodnej stajni. Wszystkie konie znajdowały się na
zewnątrz, gdzie z nimi trenowano. Nikogo nie było w pobliżu. Lyon
zmarszczył czoło, ale podszedł do siodłami. Przystanął na moment przed
zamkniętymi drzwiami.
Charlotte była w środku, słyszał jej głos. Z uśmiechem na twarzy sięgnął do
klamki, po c z y m nagle c o f -nął rękę. Usłyszał także glos mężczyzny; niski,
głęboki... czuły. A potem głos Charlotte - piskliwy okrzyk. Lyon poczuł, jak
krew pulsuje mu w skroniach. Jak gdyby był kimś innym, człowiekiem poruszają-
cym się we śnie, obserwował swą dłoń sięgającą po klamkę i naciskającą ją powoli.
Drzwi otworzyły się wolno i bezszelestnie.
Charlotte leżała na plecach, opierając głowę na hiszpańskim siodle; lord Danvers,
ze spodniami z koźlej skóry spuszczonymi do kolan, znajdował się między jej
szeroko rozłożonymi nogami, pompując w nią z impetem.
Lyon wszedł do pokoju. Bardzo powoli podniósł szpicrutę. W tej samej chwili
Charlotte zobaczyła go i krzyknęła.
Zdzielił białe pośladki Moresseya. Dancy ryknął, gwałtownie wyskakując z
Charlotte, a jego twarz była obrazem przerażonego zdumienia i bólu. Lyon
zdzielił
go szpicrutą raz jeszcze, po czym odrzuci! ją na bok. Chwycił Moresseya,
szarpnął go do góry i walną! pięścią w twarz swego byłego przyjaciela. I jeszcze
raz.
Moressey walczył, ale bezskutecznie. Lyon uderzył go znowu i usłyszał trzask
kości.
- Przestań! Lyonelu, przestań! Zabijesz go! -Charlotte opuściła spódnice i
rzuciła się ku niemu. Ciągnąc go za ramię, potrząsała nim i wrzeszczała.
Sen nagle się urwał. Lyon wpatrywał się w pokiereszowaną twarz Moresseya, który
stracił przytom-
6
ność. Powoli, z rozmysłem, Lyon go puścił i patrzył, jak ten pada na podłogę ze
spodniami u kolan. Dan-cy nie mógł się teraz poszczycić wybujałą męskością.
Lyon by! świadom zapachów unoszących się w siodłami: pachniało lnianym
siemieniem, skórą i seksem. Odwrócił się do swojej narzeczonej. Nienaturalnie
spokojnym głosem powiedział:
- Mam nadzieję, że odwołasz nasze zaręczyny w gazetach. Kiedy lord Danvers
przyjdzie do siebie, powiedz mu, że zgłosi się do niego mój sekundant.
- Lyonelu - odparła Charlotte, wyciągając ku niemu rękę. - Proszę, to nie to,
co...
- Możesz zatrzymać pierścionek zaręczynowy. Ponieważ jest nowy i nie stanowi
dziedzictwa Saint Le-ven, nie będzie mi potrzebny. - Patrzył, jak łzy zbierają
się w jej pięknych oczach. - Chyba lepiej by było - powiedział tym samym
spokojnym głosem - gdybyś zajęła się swoim kochankiem. Jak mi się zdaje, ma
ziamany nos.
Odwróci! się i wyszedł z siodłami.
- Lyonelu! Niech cię diabli, wracaj!
Odwrócił się z zimnym i złowrogim wyrazem twarzy.
- Wnioskuję, moja droga Charlotte, że zamierzasz poślubić lorda Danversa? Będzie
cię potrzebował do opieki, jak sądzę, kiedy już wpakuję mu kulę w ramię.
Doprawdy, co za szkoda, właściwie uważałem Dancy'ego za przyjaciela. Co do
ciebie, cóż, naprawdę nie ma o czym więcej mówić.
Jego jedyną trzeźwą myślą, kiedy wracał w stronę domu, było: „Mój Boże, a
gdybyśmy byli już po ślubie i zastałbym ją z innym mężczyzną?".
Wcale nie by! zaskoczony widokiem ciotki Łucji stojącej przy powozie. Popatrzy!
na nią.
- Przykro mi, mój chłopcze - powiedziała, delikatnie dotykając jego rękawa
opuszkami palców.
7
- Czy to byt powód naszej wizyty?
- Tak.
- Pogoda jest wyśmienita, tak jak powiedziałaś.
- Nie będę cię okłamywać, Lyonie. Ulżyło mi, że odkryłeś prawdę, nim byłoby za
późno.
- Skąd wiedziałaś? Wiedziałaś, że ona oszukuje mnie z Moresseyem?
- Wejdź do powozu. Opowiem ci w drodze powrotnej do Londynu.
Ruszył za nią. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Powóz potoczył się po
szerokim podjeździe. Lyonel nie obejrzał się za siebie.
Rozdział 1
Toczy się między nimi potyczka na języki.
SHAKESPEARE
Cranston House, Londyn, Anglia maj 1813 roku
Diana Savarol nienawidziła Londynu. Był maj, a ona się trzęsła, zawsze się
trzęsła. Chciała wrócić do domu, z powrotem na wyspę Savarol w Indiach
Zachodnich, gdzie zawsze było ciepło; niebo zawsze rozświetlało tam jasne słońce.
Spojrzała na Łucję, lady Cranston, groźną starszą damę, która miala język
cięty jak brzytwa, i zacisnęła wargi. Diana jak dotąd nie była całkiem pewna,
czy ją lubi. Chociaż Łucja była niska, wyglądała majestatycznie niczym królowa
ze
swoimi białymi jak śnieg włosami upiętymi wysoko do góry, i ostrym podbródkiem,
zadartym nieco wyżej niż u zwykłych śmiertelników.
- Nazywaj mnie ciotką Łucją - powiedziała władcza dama Dianie po jej przybyciu.
- Nie jestem tak właściwie twoją ciotką, ani nawet cioteczną babką, ale tak
będzie dobrze.
I Diana się do tego dostosowała. Któż by tego nie zrobił, kiedy te bystre,
bladoniebieskie oczy wpatrywały się w niego tak rozkazująco?
- Powinnam poprosić, żeby napalono w kominku - odezwała się Diana, spoglądając z
nieskrywaną tęsknotą na puste palenisko.
9
- Doprawdy, moja droga? Nie wydaje mi się. Dlaczego nie nałożysz cieplejszego
szala?
- Nie mam cieplejszego szala.
- A zatem będziesz musiała przywyknąć. Jesteś tu dopiero tydzień, moje dziecko.
Łucja powróciła do swojej książki, mrożącej krew w żyłach gotyckiej powieści,
której akcja była najzupełniej niewiarygodna i wyjątkowo podniecająca. Diana
wspomniała o tym głośno, z szeroko rozwartymi oczyma, a Łucja odparła:
- Cóż, nie jestem jeszcze martwa, moje dziecko. Cieszy mnie zapominanie o moich
pięćdziesięciu sześciu latach, choćby tylko na chwilę. Bohaterka to taka
gąska. Doprawdy, nadzwyczaj zabawna.
- Czy bohaterka zemdlała już w tym rozdziale, cio-teczko?
- Dwa razy - odpowiedziała Łucja. - Raz przy złoczyńcy i raz przy bohaterze.
Jest w tym znakomita. Obawiam się, że to jedyna rzecz, w jakiej jest znakomita,
chyba żeby wziąć pod uwagę jej oczy, które opisywane są jako niebieskie niczym
błękit nieba... najzupełniej niewiarygodne, muszę przyznać... i wielkie niczym
delikatne porcelanowe spodki. Wedgwood, jak sądzę? Och, moja droga Diano, dziś
wieczorem weźmiemy udział w balu u lady Bellermain. Założysz nową
suknię z błękitnego jedwabiu. Dzięki temu będziesz wyglądała na mniej opaloną.
Diana lubiła błękitny jedwab, ale nie dlatego, że jej cera wydawała się dzięki
niemu bledsza. Sprawiał, że wyglądała na wysoką i smukłą jak zdrowe, młode
drzewko. Bal! Diana poczuła się tak, jakby trafił ją piorun. Co się z nią tam
stanie, kiedy przed salą pełną obcych wyda się, że ona nie potrafi...
- Cioteczko... - odezwała się z pewną desperacją. - Muszę ci powiedzieć, że ja
nie umiem...
10
Didier, kamerdyner Łucji, którego ciotka z czułością określała mianem „tego
starego mnicha", wszedł do salonu, skłonił się nieznacznie i powiedział głębokim
głosem:
- Przybył lord Saint Leven, proszę pani. Jak pani sobie życzyła.
- Ach, Lyonel! Nie stójże jak słup soli, Didier, wprowadź mojego siostrzeńca. -
Łucja upchnęła powieść pod siedzeniem swojego fotela, po czym posłała
Dianie spojrzenie, które ta dokładnie przetłumaczyła sobie jako: „Uważaj na to,
co mówisz, albo obedrę cię ze skóry".
Kim był ten cały Lyonel? To naprawdę siostrzeniec Łucji? Oczywiście, Diana
będzie dla niego uprzejma. Dlaczego miałaby nie być? Diana łatwo mogła
odpowiedzieć na własne pytanie. Nie zmuszała się do grzeczności wobec nikogo.
Nie chciała tu przebywać. „Będę trzymać język na wodzy, przynajmniej przez
chwilę" - pomyślała i uśmiechnęła się na myśl o wepchnięciu sobie dłoni do ust.
Lyonel nie chciał widzieć się z Łucją, przynajmniej jeszcze nie teraz, ale
właśnie wrócił ze swojej posiadłości w okolicach Yorku. Większość czasu spędził
w to-
w a r z y s t w i e Frances i Hawka w i c h stadninie koni w y -ścigowych
Desborough. Ale nigdy w życiu nie zignorowałby wezwania od Łucji, a poza tym -
jak
sobie tłumaczy! - kochał tę cioteczkę. Bądź co bądź, ocaliła go przed
małżeństwem, któremu nigdy nie przyświecałaby łaska niebios. Przelotnie pomyślał
o
Dancym Mo-resseyu, teraz nieszczęsnym mężu Charlotte. Lyonel postrzelił go w
ramię i jakoś nikt się o tym nie dowiedział. Bóg jeden wie, że ktoś powinien o
tym usłyszeć, bo Charlotte wrzeszczała jak potępiona dusza.
Zamaszystym krokiem wszedł do salonu i zamarł. Pośrodku pokoju stała dziewczyna,
skulona w sobie
11
i drżąca. Najwyraźniej nie byta służącą, bo popatrzyła na niego z dosyć
arogancką ciekawością, ale jej szara suknia była niemodna i do tego za ciasna.
Piersi
miała tak ściśnięte, że Lyon dziwił się, iż szew jeszcze nie puścił. Dziewczyna
była niczego sobie -stwierdził to bez specjalnego zainteresowania; wysoka i
szczupła, pomijając biust. Miała gęste włosy, których blond mieszał się z
różnymi odcieniami brązu i złota, a jej oczy z tej odległości wydawały się
interesująco
zielonkawoszare. Lyonel zerknął w kierunku Łucji, pytająco unosząc brew.
- Wejdź, wejdź, mój chłopcze - zawołała Łucja. -Chcę, żebyś poznał swoją kuzynkę,
Dianę Savarol. Diano, moja droga, to jest twój kuzyn Lyonel Ash-ton,
hrabia Saint Leven.
- Kuzynka? - zawołał. - Ma pani febrę?
- Nie - odparła ostro dziewczyna. - Jest mi piekielnie zimno.
- Cóż, to przynajmniej nie powinno być zaraźliwe. Kuzynka, powiadasz? Nie
wiedziałem, że mam jakąś kuzynkę Dianę Savarol.
- Nieco dalszą kuzynkę - powiedziała Łucja.
- Ja też nie wiedziałam, że mam jakiegoś kuzyna Lyona - odezwała się Diana.
- No dobrze - powiedziała Łucja. - Bardzo daleką. Wasze babki były kuzynkami,
jak sądzę. Ukłoń się, Diano.
Diana zrobiła ruch, blado przypominający dygnięcie. W odpowiedzi Lyonel poruszył
się w parodii ukłonu.
- Usiądź, mój chłopcze. Didier, podaj herbatę.
- O ile pamiętam z drzewa genealogicznego mego ojca - odezwał się Lyonel,
spoglądając na Łucję -moja babka poślubiła człowieka z jakiegoś zapomnianego
przez Boga miejsca i opuściła Anglię.
12
- Indie Zachodnie trudno nazwać miejscem zapomnianym przez Boga - odpowiedziała
Diana. - Teraz już nie. Piraci dawno zniknęli, ale z kolei mamy
kwakrów.
- Twój cioteczny dziadek, Lyonelu, OHver Men-denhall, towarzyszył jej, twojej
babce, znaczy się. Dobrze mu tam poszto. Dziedziczysz po nim, jeżeli jeszcze
o tym nie wiedziałeś.
- Obawiam się, że z wrażenia padnę na miejscu.
- A więc to ty jesteś tym młokosem Ashtonów -powiedziała Diana.
- Słucham?
- Pan Mendenhall nazywa cię młokosem Ashto-nów. - Diana zadarła nosek, a Lyonel
przyłożył do oka monokl.
Łucja nie wiedziała wcześniej, czego się spodziewać, ale jej ukochany Lyonel,
ten młokos Ashtonów, zachowywał się nadzwyczaj dziwacznie, a wszystko to z
powodu tej okropnej Charlotte Haversham. Byl -a raczej bywał kiedyś - dobrze
wychowany, nienagannie uprzejmy, zwłaszcza dla kobiet, i posiadał dar ciętego
humoru, w którym nie było ani grama złośliwości. Ten nowy Lyonel przyglądał się
Dianie, jak gdyby była dumną posiadaczką trojga oczu i plam na twarzy.
- To mógłby być interesujący widok - Diana odezwała się pod nosem, ale nie dość
cicho.
A zatem to ten mężczyzna, któremu stary Oliver zmuszony byl zostawić wszystkie
swoje ziemskie dobra...
- Co mogłoby być interesującym widokiem?
- To, jak z wrażenia pada pan na miejscu.
- Ach - powiedziała Łucja - nasza herbata. Diano, moja droga, czy zechciałabyś
nalać?
Niech licho porwie tych dwoje. Łucja po trzech dniach uznała, że Diana to
dziewczyna dla Lyone-
13
la. Wcześniej nie zamierzała zgadzać się z Olive-rem, który w swoim ostatnim
liście zasugerował, że Diana i jego dziedzic mogliby być parą. Łucja zapamiętała
OlWera jako nieodpowiedzialnego młodzieńca z wielkim nosem, pryszczatą cerą i
cofniętym podbródkiem. Ołiver napisał nie tylko do niej, ale także do ojca
Diany. A teraz tych dwoje walczyło ze sobą jak jakaś dwójka źle wychowanych
bokserów na ringu. Oboje musieli mieć domieszkę chłopskiej krwi. Nie ze
strony rodziny Łucji, rzecz oczywista. Diana, bez specjalnego wdzięku, nalała
herbatę.
- Jak sądzę, smak herbaty ma zostać zabity mlekiem?
Ponieważ nie podniosła głowy, zadając pytanie, Lyonel odezwał się:
- Kto jest adresatem tej wypowiedzi?
- Ciotka Łucja nie zabija niczym smaku herbaty. A wasza lordowska mość?
- Ależ bardzo proszę, niech pani zabije moją herbatę - odparł Lyonel, który w
ciągu dwudziestu siedmiu lat życia ani razu nie miał mleka w swojej herbacie.
Popatrzył, jak Diana się zatrzęsła, tym razem ze wstrętu, i uśmiechnął się.
Wstał i podszedł do kredensu. Nalał sobie brandy.
- Zmieniłem zdanie - powiedział, przelotnie kłaniając się Dianie. - Co pani tu
robi?
- Chwilowo mieszkam. Najświętszą misją ciotki Łucji jest zapewnienie mi ogłady i
wprowadzenie do towarzystwa.
- Nie wydaje się pani materiałem na debiutantkę - odparł i pociągnął łyk brandy.
Była dobra. Łucja miała najlepsze piwnice w Londynie.
Spodeczek Diany zadygotał. „Co dolega temu okropnemu człowiekowi?" -
zastanawiała się. Ledwie
raz tylko rzucił na nią okiem i zrobi! się wstrętny. Cóż, Diana nie była kimś,
kto potulnie położyłby uszy po sobie i dał się podeptać. Odpowiedziała tylko:
- No i dobrze. Nie byłoby mi do twarzy w bieli.
- Nie, nie byłoby - Lyonel odparł, przytakując beznamiętnie. - Pani cera
wyglądałaby zbyt ziemi-ście.
- Wydaje mi się - odezwała się Łucja, świdrując wzrokiem najpierw jedno, potem
drugie - że poślę was oboje z powrotem do pokoju dziecinnego, żebyście
nabyli nieco manier. Mój chłopcze, już dwa miesiące upłynęły od tego koszmarnego
wydarzenia.
Lyonel zesztywniał. Boże, powinien przecież wiedzieć, że Łucja nie utrzyma
swojego przeklętego języka za zębami.
- Jakiego wydarzenia? - zapytała Diana, jakby na złość jego życzeniu. Czyżby
stoczył pojedynek i zabił kogoś? Stracił wszystkie pieniądze zatracając się w
hazardzie? Może był chory, a może...
- To nie pani sprawa - odparł Lyonel. - A teraz, ciociu, dlaczego mnie do siebie
wezwałaś w ten piękny dzień? Jak wiesz, jestem zajęty.
- Przynajmniej wyszedłeś z ukrycia - powiedziała Łucja. - Jak mają się Frances i
Hawk? Jak mniemam, lizałeś swoje rany w Desborough Hall?
- Ciociu - Lyonel odezwał się bardzo spokojnie. -Powiedz mi, czego sobie życzysz,
albo wychodzę. Natychmiast.
Łucja wiedziała, kiedy się wycofać, a kiedy atakować. Teraz nadszedł czas na
kompromisowe załagodzenie sytuacji.
- Mój chłopcze, mam problem. Abercrombie mnie zawiódł. Jesteś mi potrzebny, żeby
towarzyszyć Dianie i mnie na balu u Bellermainów dziś wieczorem.
15
Lyonel głośno jęknął.
- Nie wydaje mi się, ciociu.
- Jeżeli się obawiasz, że Charlotte i Dancy tam będą... - Łucja urwała w pół
zdania.
- Do diabła z tym, gdzie Charlotte jest albo gdzie jej nie ma!
- Wyrażasz się niestosownie - odezwała się Diana, wtrącając swoje trzy grosze.
Kim była ta Charlotte? Czy to ona była tym „koszmarnym wydarzeniem"?
- Co do pani - odparł Lyonel, nie będąc w stanie odeprzeć jej zarzutu - dlaczego
nie wróci pani tam, skąd przyjechała? Mam nadzieję, że jest tam więcej
kobiet o ziemistej cerze i nie będzie się pani tak w y -różniać.
- Nie mam ziemistej cery! Jestem opalona. W przeciwieństwie do was...
elegantów... mnie słońce sprawia przyjemność. Oczywiście tutaj, w tym za-
pomnianym przez Boga kraju, nie dane jest wam cieszyć się słońcem, czyż nie? Pan
na przykład wygląda blado i niezdrowo.
- Ciociu, do widzenia. Panno Savarol, za pani pozwoleniem.
- Lyon! Potnę cię na kawałeczki, jeżeli zrobisz chociaż krok!
Lyonel chętnie by kogoś ugryzł, tak był zły. Po chwili, ku jego najwyższemu
rozczarowaniu, ciotka Łucja głośno i teatralnie zalała się Izami, którym
towarzyszyło głębokie, gardłowe łkanie. Lyonel zaklął pod nosem.
Zobaczył, jak Diana pędzi ku Łucji i robi zamieszanie wokół starszej damy.
- Och, na miłość boską - powiedział, zawracając -niech pani pozwoli mi podać jej
brandy. I przestanie zachowywać się jak kwoka.
Słysząc tę uwagę, Łucja zerknęła przez palce. Diana była niepokojąco sztywna i
wpatrywała się w Lyonela, który spokojnie niósł brandy.
- Proszę - powiedział, podsuwając jej kieliszek. Łucja upiła ledwie łyczek,
wydala z siebie kolejny
potężny szloch i starała się wymusić jakieś łzy, które mogłaby otrzeć.
Roztropnie potarła oczy chusteczką.
- Diano, moja droga - odezwała się w miarę drżącym głosem. - Czy nie
zechciałabyś pójść do Grum-ber i poprosić jej o moje sole trzeźwiące?
Diana nie była w ciemię bita. Cioteczka coś knuła, jeżeli intuicja jej nie
myliła. I w tym celu ciocia musiała się jej stąd pozbyć. Niech więc tak będzie.
Diana
skwapliwie umknęła z salonu. Być może, pomyślała Diana, Łucja użyje swojego
kolącego języka, by zrugać tego jej bardzo dalekiego kuzyna. W każdym razie
miała taką nadzieję.
- Wyśmienite posunięcie, Łucjo - powiedział Lyonel, przypatrując się jej z
rękoma skrzyżowanymi na piersi i z ironicznym spojrzeniem.
- Dziękuję, mój chłopcze. A teraz mi powiedz, dlaczego nie lubisz swojej kuzynki.
- Nawet nie znam mojej kuzynki, czy kim tam ona jest. A tak w ogóle, to co ona
tutaj robi?
- Powiem ci, jeżeli usiądziesz. Lyonel usiadł.
- Jej ojciec, Lucien Savarol, blaga! mnie, żebym wzięła ją pod swoje skrzydła na
jeden sezon. Początkowo nie zastanawiałam się, skąd to zastrzeżenie, że tyl-
ko na jeden sezon, ale dość szybko odkryłam powód. Diana odmawia pozostania tu
dłużej. Obawiam się, że nie znajdę dla niej męża. Jak widzisz, jest bardzo
drażliwa, bardzo dumna, i w tej chwili nienawidzi tego miejsca <- Łucja postała
mu jedno ze swoich wypróbowanych spojuzeń. - A teraz ty wkroczyłeś i
zachowałeś
się jak głupiec. To wielki błąd, Lyonelu. Miałam nadzieję, że weźmiesz tę
dziewczynę pod swoje skrzydła i przydasz jej nieco własnego splendoru.
- Ma fatalne maniery - odparł.
- Nie, dopóki ty jej nie sprowokowałeś.
- Okropnie wygląda.
- Głupcze! Te jej blond włosy są niesamowite! A te wysokie kości policzkowe?
Jest żywym obrazem swojej mamy, która, jak mi mówiono, była znaną piękno-
ścią. Co do jej ubioru, byłyśmy na zakupach i jej suknia na dzisiejszy wieczór
jest najmodniejsza i naprawdę śliczna.
- Łucjo, czy w Indiach Zachodnich nie ma odpowiednich dżentelmenów? Tutaj z całą
pewnością ona nie jest na swoim miejscu. Oczywiście nie spodziewasz
się tak naprawdę znaleźć dla niej męża tu, w Londynie?
- Ona także jest dziedziczką - powiedziała Łucja.
- Doskonale - zabrzmiała cierpka odpowiedź. -Pozwól, by to się rozeszło, a będą
cię oblegać łowcy fortun i obwiesie. - Zaklął cicho pod nosem, świadom, że
sieć wokół niego została rozciągnięta. Podniósł obie ręce. - Dobrze. Będę
towarzyszy! wam obu do Bellermainów dziś wieczorem. Przedstawię małą Dianę
moim nieszczęsnym znajomym. Ale Łucjo, jeżeli ona naskoczy jak sekutnica na
któregokolwiek z dżentelmenów, możesz zapomnieć...
- Jak sekutnica! Ty nieznośny fircyku! Lyonel zgrzytną! zębami.
- Przyniosła pani sole? - zapyta!.
- Oczywiście. Proszę, ciociu.
- Musiała pani chyba zadrzeć spódnice i pognać po schodach.
- Dziękuję, moja droga - powiedziała Łucja i schowała je do chusteczki. - Lyonel
tak naprawdę
18
nie miał na myśli sekutnicy, Diano. On tylko porównywał... -Ha!
- Nie wyraża się pani miło i nie grzeszy dziewczęcą skromnością - odparł Lyonel.
- Jeżeli zamierza pani w ogóle poruszać się po Londynie, radzę poskromić
język i zatrzymywać swoje co bardziej niestosowne opinie dla siebie.
Łucja wzniosła oczy do nieba. Chociaż miała ochotę kopnąć jedno i drugie,
stwierdzita, że przynajmniej w tej chwili byli bardziej zabawni niż bohaterka
jej
powieści. Te jej omdlenia zaczynały już działać jej na nerwy.
- Nie zachowuję się niestosownie! Jestem Diana Savarol z wyspy Savarol i mogę
mówić i robić dokładnie to, co mi się podoba! I każdy powie, że robię to
stosownie.
- Ośmielam się zauważyć, że ta wyspa Savarol jest równie ważna i cywilizowana co
koszary w jakimś prowincjonalnym zaścianku - wtrąci! Lyonel.
Jego daleka kuzynka wpatrywała się w niego z f u -rią w oczach i rumieńcem na
twarzy. Co się właściwie stało? Prowokował tę dziewczynę, tak jak powiedziała
Łucja. Nie zachowywał się tak, jak powinien. Nie postępował jak dżentelmen,
którym był. Dwa miesiące temu najprawdopodobniej jej drażliwość i duma
wywołałyby u niego zaledwie pełne tolerancji rozbawienie. Teraz jednak chętnie
przełożyłby ją przez kolano i spuścił lanie.
Odchrząknął i z dużą dozą wysiłku zdołał uspokoić głos.
- Panno Savarol, przepraszam. Jestem pewien, że posiada pani wiele wspaniałych
zalet. Ciociu, jeżeli nie jestem ci już potrzebny, spotkam się z wami obiema
wieczorem.
19
- Nie poszłabym z panem do muzeum!
- Do jakiego muzeum, moja droga?
Lyonel spojrzał na nią z beznamiętnym wyrazem twarzy.
- Nie zapraszałem pani, panno Savarol, chociaż londyńska Tower to interesujący
pomysł. Do zobaczenia wieczorem, moje panie.
Ukłonił się, odczuwając ulgę, że to nie on musi tu zostać i znosić nieuniknioną
tyradę ciotki Łucji. Co za okropny głuptas z tej dziewczyny. Do tego jest
przemądrzała i ma ziemistą cerę.
- Wasza lordowska mość - odezwał się nieskazitelny i śmiertelnie poważny Didier,
wręczając Lyonelo-wi jego laskę i rękawiczki.
Lyonel uniósł brew.
- Niestety, Didier, wrócę tu.
Zdawało mu się, kiedy szybko wychodzi! z domu, że słyszy wrzask dobiegający z
salonu. „Nie wyglądam blado i niezdrowo", pomyślał, idąc ulicą w kierunku
Piccadilly.
A jednak wkrótce znalazł się w Klubie Bokserskim Jacksona dla Dżentelmenów. „Nie
jestem niezdrów" - pomyślał raz jeszcze, patrząc na Jamesa Crockre-na,
leżącego u jego stóp z krwawiącym nosem.
Rozdział 2
Każdy musi wiosłować takimi wiosłami, jakie posiada.
PRZYSŁOWIE ANGIELSKIE
Diana przyglądała się w lustrze swojemu obfitemu biustowi. Uśmiechnęła się, a
potem zaczęła chichotać tylko po to, by zobaczyć, czyjej biust pozostanie tam,
gdzie powinien. Ku jej zdumieniu pozostał. Przynajmniej na chwilę, powiedziała
sama do siebie. Żadnych dzikich i gwałtownych ruchów dzisiejszego wieczoru.
Diana próbowała nieco przygarbić ramiona, ale to wyglądało zupełnie dziwacznie.
Ach, no cóż, nic nie da się z tym zrobić; jej ciało było właśnie takie i koniec.
Grumber weszła w tej chwili do sypialni i jej wiecznie niewzruszona obojętność
nieco się zachwiała.
- Bardzo ładnie, panienko.
- Dziękuję, Grumber. Co tam masz?
- To tylko puder ryżowy. Lady Cranston chce, żeby była panienka w jednolitym
kolorze.
Diana już miała odmówić, dając pokaz słusznego gniewu, gdy zauważyła, że jej
opalona twarz wyglądała nieco dziwnie przy białych ramionach i dekolcie.
Ziemista, też coś!
- Dobrze, Grumber. Nałóż mi to.
21
Upudrowana, Diana raz jeszcze podziękowała Grumber i wysiała ją na dół. Łucja
czekała na nią w salonie, odziana w królewską purpurę.
- Ślicznie, Diano, po prostu ślicznie. Wielkie nieba! - Łucja podeszła bliżej. -
A cóż to takiego... W y -glądasz jak trup!
Diana bardzo delikatnie dotknęła policzka koniuszkami palców. Zrobiły się białe
jak śnieg - przynajmniej tak pomyślała, ponieważ nigdy nie widziała śniegu.
Łucja otarła jej twarz chusteczką, mówiąc jej przy tym, by zamknęła oczy przed
chmurą białego pyłu.
- Teraz znacznie lepiej. Podobają mi się twoje włosy, tak podgarnięte do góry, z
grubymi lokami na ramionach. Bardzo ładnie. Te krótkie fryzurki młodych
dam przywodzą mi na myśl pudle, które przystrzyżono zbyt krótko. - Już miała
dodać, że grube pasma blond wtosów przypominają jej o jej własnych, kiedy była
młoda, ale Łucja nie chciała, żeby Diana zrobiła się zarozumiała. - A teraz,
moja droga, mam coś dla ciebie.
Łucja wyciągnęła z czarnego atłasowego puzderka piękny sznur pereł. Zapięła go
na szyi Diany, po czym wręczyła jej parę perłowych kolczyków.
Diana popatrzyła na nie bezradnie.
- Są śliczne, ciociu, ale ja nie mam przekłutych uszu.
Łucja na moment zmarszczyła czoło, po czym powiedziała z werwą:
- Zajmiemy się tym jutro. Ten naszyjnik wygląda na tobie bardzo dobrze. A teraz,
gdzie jest Lyonel?
- Naszyjnik jest piękny, ciociu. Dziękuję. Jednak co do przekłuwania, to sama
nie wiem...
- Nonsens. Odrobina bólu i już po wszystkim. Nie bądź tchórzem. Nie pozwolę tego
zrobić Grumber,
22
ona trochę ciężko radzi sobie z igłą przy cerowaniu. Nie, tym zajmę się sama.
Diana nie była przekonana, czy dzięki temu to doświadczenie będzie lżejsze, ale
nic nie odpowiedziała. Podeszła do lustra nad kominkiem i przyjrzała się
naszyjnikowi. Wyglądała naprawdę bardzo elegancko. Potem jej wzrok przesunął się
na biust i zadrżała, zakłopotana.
Przez ostatnie cztery lata bardzo rygorystycznie zasłaniała piersi, nie dbała
bowiem o to, jak patrzyli na nią mężczyźni. Bezwiednie spróbowała podciągnąć
błękitny jedwab wyżej.
- Nie marudź, Diano! Wkrótce się przekonasz, że jesteś bardzo modna, i mogę
dodać, że nawet dosyć skromnie ubrana.
- Ale wypadnę z tego, ciociu, wiem to. Nie mogę uwierzyć, że to jest skromne.
Przecież ta suknia nie mogłaby być już wycięta ani odrobinę bardziej.
- Nonsens. Ach, Lyonelu, jesteś nareszcie. Lyonel, który usłyszał ostatnią
wymianę zdań,
przyjrzał się bujnemu biustowi Diany.
- Nie wypadnie pani, panno Savarol. A nawet jeżeli, to dopilnuję, żeby
natychmiast panią zakryć.
- Och? A czym?
- Czymkolwiek, co będę miał w takiej chwili pod ręką. - Podniósł ręce,
rozpościerając palce.
- Lyonelu!
- Wybacz, Łucjo. Obie wyglądacie kwitnąco. Mój Boże, a cóż to za diabelstwo ma
pani na twarzy?
- Puder ryżowy - odparła Diana. - Żeby nadać skórze jednolity odcień.
- Starłam go już sporo, Lyonelu. Uważasz, że nadal jest za dużo?
- A kogo obchodzi, co on myśli? - ucięła Diana, spuszczając wzrok.
23
- Doskonale - powiedział Lyon. - Wiem, oczywiście, że to afektowana panieńska
poza, ale niemniej ktoś obcy mógłby ją wziąć za prawdziwą.
- To nie tak - odparła, piorunując go wzrokiem. -Ja nie... cóż, ja nie umiem
tańczyć!
Lyonel jęknął.
- A zdawało mi się, że powiedziała pani, iż nie pochodzi z zaścianka?
- Ta pańska złośliwość! Ja po prostu nigdy nie interesowałam się takimi rzeczami,
a poza tym - dodała, siląc się na odrobinę szczerości - nie było nikogo, kto
by mnie nauczył.
- Spokojnie - powiedziała Łucja. - Która godzina, Lyonelu?
- Właśnie minęła ósma.
- A zatem mamy czas. Didier!
- Tak, proszę pani - odezwał się chwilę później Di-dier.
- Do pokoju muzycznego. Lord Saint Leven poinstruuje pannę Savarol co do
niuansów walca.
- Dlaczego walca, Łucjo? Potrzebna jest zgoda pani domu, żeby go zatańczyć.
- Sally udzieli jej pozwolenia, zobaczysz - odparła Łucja. - Poza tym kadryl i
kotylion są zbyt skomplikowane, żeby nauczyła się ich w pól godziny. Dziękować
Bogu, że ostatecznie zaakceptowano walca.
Kiedy przeszli do małego pokoju muzycznego, Didier siedział już przy fortepianie,
grając gamy; wyglądał przy tym zupełnie jak Beethoven z lwią grzywą.
Łucja usadowiła się w wygodnym fotelu z wysokim oparciem i skinęła dłonią na
młodych.
- Cóż, panno Savarol, czy można? - powiedział Lyonel, kłaniając się.
- Czy można co? Nie wiem, co robić.
24
- Najpierw musi pani podejść bliżej i udawać, że podoba się jej, gdy ją trzymam.
A teraz, jak pani słyszy, Didier zaczął grać melodię z wyraźnym rytmem na
trzy. Proszę więc liczyć, raz dwa trzy, raz dwa trzy, akcent na raz, i dać się
prowadzić.
Lyonel utrzymywał między nimi przyzwoitą odległość pół kroku. Diana była wyższa
niż początkowo mu się zdawało, i przyszło mu do głowy, że dotąd nie
zwracał uwagi na wysokie kobiety z dużym biustem. Charlotte była drobniutka,
sięgała mu ledwie do ramienia, miała smukłą figurę i oczy o barwie ciemnej
czekolady, a nie szarozielone. Zabawny kolor, jak gdyby natura nie mogła się
zdecydować. Lyonel wziął się w garść. Szczerze mówiąc, w tej chwili nie podobała
mu się żadna kobieta.
Liczył głośno, delikatnie prowadząc Dianę. Była urodzoną tancerką, jak
niechętnie pomyślał po chwili.
- O to chodzi, niech pani się nie ociąga i nie na-deptuje mi na stopę. Uch!
- Przepraszam - powiedziała Diana, wpatrując się w swoje buciki.
W tej chwili okręcił ją dokoła, aż prawie na niego upadła. Poczuł mrowienie
zrodzone z czystego pożądania i pospiesznie odsunął ją od siebie. Zaś Diana była
zbyt zakłopotana własną niezgrabnością, by cokolwiek zauważyć.
- Uwaga - powiedział ostro.
Ten jej przeklęty biust doprowadzi dżentelmenów do obłędu.
Jej oczy przybrały bardziej szarą barwę i Lyon zdał sobie sprawę, że ją zranił.
- Idzie pani świetnie. Po prostu proszę liczyć, ale po cichu. Kiedy będzie pani
wolno zatańczyć walca, ja zarezerwuję pierwsze dwa, a potem będzie pani
radzić sobie sama.
25
- Jakież to wielkoduszne, wasza lordowska mość!
- Tak, też tak myślę.
Didier zagra! jeszcze trzy walce, i pod koniec trzeciego Diana zdołała po raz
pierwszy patrzeć na Lyonela przynajmniej chwilami.
- Kiedy już pani do tego przywyknie, będzie pani mogła prowadzić rozmowę ze
swoim partnerem. Tego się oczekuje, jak pani wie.
- To dziwne uczucie znajdować się tak blisko mężczyzny - powiedziała bardziej do
samej siebie niż do niego.
- Blisko? Jest pani o dobre pól kroku ode mnie.
- Biorąc pod uwagę, że pańskie imię znaczy „lew", pól kroku to wcale nie wydaje
się tak wiele.
Uśmiechnął się szeroko ponad jej głową.
- Czy powinienem to uznać za komplement?
- Ja tylko stwierdziłam fakt. Myślę, że cale to ćwiczenie jest nieco niestosowne.
Cóż, nawet mój ojciec nigdy nie trzymał mnie w taki sposób!
- Mężczyźni są tylko mężczyznami, panno Sava-rol. Szybko pani do tego przywyknie.
Wystarczy tylko pozwolić partnerowi prowadzić... niechże pani tak na
mnie nie napiera!... i zaakceptować fakt, że mężczyźni są silniejsi, więksi i
wedle wszelkiego prawdopodobieństwa bardziej inteligentni.
Diana z całej siły nadepnęła mu na nogę. Krzyknął z bólu, a ona posłała mu
złośliwy uśmiech.
- Sądzę, że teraz może pan uczciwie stwierdzić, że mężczyźni są także wolniejsi,
mają gorszą koordynację i przy najdrobniejszym zranieniu zachowują się jak
wielkie dzieci.
- Przynajmniej mężczyźni trzymają swoje walory starannie osłonięte, a nie
wywieszone na widoku i podsuwane pod nos z zamiarem przyciągnięcia
26
uwagi. I proszę nie nadeptywać mi więcej na nogę albo postaram się wziąć
natychmiastowy odwet.
- Nie sądziłam, że po dżentelmenach można się spodziewać tak oburzających
wypowiedzi.
- Znakomicie. Mówi pani do mnie już od jakiegoś czasu, nie gubiąc rytmu. Jestem
wspaniałym nauczycielem, czyż nie?
- Jest pan, proszę pana, łotrem bez żadnych zasad.
- A są jacyś inni łotrzy? Nie? To z pewnością zamyka mi usta, prawda? Ach,
Didier skończył grać. Poradzi sobie pani, panno Savarol. - Puścił ją, skłoni się
przed nią szyderczo i odwróci! do Łucji. - Czy tak dobrze?
- Dobrze, w rzeczy samej - odparła Łucja. - Tworzycie cudowną parę, moi drodzy.
Oboje jak jeden mąż posiali jej mordercze spojrzenia, na które Łucja wcale nie
zareagowała. Wstała i poprawiła dół swojej fioletowej jedwabnej sukni.
- Czy możemy iść? - spytała.
- Ależ bardzo proszę. Czy ta pannica nie ma czegoś, żeby się okryć?
- Oczywiście, ma szal pasujący do sukni. Gdzie on jest, Diano?
- Nie wiem. Łucja westchnęła.
- Didier, proszę powiedz Grumber, żeby przyniosła szal.
- Tak jest, proszę pani.
- Jesteś wyśmienitym muzykiem, Didier - powiedział Lyonel.
- Dziękuję. Staram się. Didier opuścił pokój.
- Pani perfumy - odezwa! się Lyonel - są za mocne. Pachnie pani niemal jak
artystka z opery.
27
- Och, a jak pachną artystki z opery? I co to jest artystka z opery?
- Lyonelu, mój chłopcze, czy zechciałbyś trzymać język za zębami?
Lyon starał się wzruszyć obojętnie ramionami.
- Dla mnie może być, Łucjo, ale czy tyją powąchałaś? Zapach jest raczej
przytłaczający.
- Podejdź tutaj, Diano.
- Pachnie, jakby się w nich wykąpała. Diana posłusznie pozwoliła się powąchać.
- Jest tego odrobinę za dużo - przyznała Łucja. -Ale wieczorne powietrze i czas,
który zajmie nam dotarcie do Bellermainów, osłabią zapach.
- Czy wasza lordowska mość zechciałby skrytykować coś jeszcze?
Jego wzrok znów powędrował ku jej piersiom i na twarzy pojawił się szeroki
uśmiech.
- Ja tylko skomentowałem oczywiste problemy z pani twarzą i perfumami, panno
Savarol. Reszta pani osoby, którą można zobaczyć, stanowi nader przyjemny
widok dla oka. Dla męskiego oka, znaczy się.
- Lyonelu!
- Wybacz mi, Łucjo. Ach, pani okrycie, panno Sa-varol. Czy możemy ruszać, moje
drogie?
Okazały, stary powóz Łucji miał przynajmniej tę zaletę, że oferował przestronne
wnętrze i dach nad głową. Jednak Diana przekonała się, że lord Saint Leven
oczywiście musiał wyciągnąć nogi, była więc zmuszona przesunąć się na bok.
Siedziała cicho, słuchając, jak lord rozmawia z ciotką Łucją, spokojnie i z
humorem, ani słowem nie zwracając się do niej. Dlaczego tak ją znielubił?
Rzeczywiście, stała się obiektem jego wyraźnej niechęci w chwili, gdy tylko
wszedł
tego popołudnia do salonu. Był nie-
28
uprzejmy. Być może angielscy arystokraci wszyscy byli tacy. Wyglądał doskonale,
Diana musiała to przyznać. Miał na sobie czarny strój wieczorowy, a jego
koszula była tak biała, że przypominała puder ryżowy. Lyonel zaśmiał się z
czegoś, co powiedziała Łucja. Miał białe zęby. Sporo gestykulował, rozmawiając.
Zauważyła błysk sygnetu ze szmaragdem.
- Diano.
- Tak? Przepraszam, ciociu. Rozmyślałam.
- O czymś doniosłym, panno Savarol?
- Nie, właściwie moje myśli i wnioski były dość nużące.
- Powiedziałam, moja droga, że Lyonel zgodził się nazywać cię Dianą. A ty, moja
kochana, będziesz go nazywać Lyonelem.
- To dosyć niemądre imię.
- Nie powiedziałabym tego, Diano. Twoja imienniczka była, bądź co bądź, boginią
łowów, i dodam, że także boginią dziewictwa.
- Nie to miałam na myśli!
- Czy może pani zgłaszać pretensje do waleczności lub, hm, do posiadania tej
drugiej cechy?
- Lyonelu!
- Wybacz, Łucjo.
- Ja z pewnością nie nazwałabym ciebie królem dżungli.
- To by zależało od dżungli, nieprawdaż? Cóż, jeżeli na przykład miałabyś zbadać
dżunglę towarzyską, mogłabyś odkryć, że radzę sobie całkiem niezgorzej...
- Wydaje się, że Charlotte popsuła ci szyki.
- Diano! - wykrzyknęła Łucja.
Tym razem białe zęby nie błysnęły w uśmiechu. Diana usłyszała, jak Lyon ze
świstem wciągnął powietrze.
29
- Łucjo, czy mogę ci za to podziękować?
- Nie, no cóż, być może, mój chłopcze. Diano, twoja pamięć do imion jest nader
niefortunna. To jedno szczególnie postarasz się zapomnieć.
- Ale kim ona jest? Czy to ona była tym koszmarem sprzed dwóch miesięcy? Czy to
ona cię odrzuciła?
- To, u licha, nie twoja sprawa, ty wścibska pannico. Dzięki Bogu, zajechaliśmy.
Ponieważ byli nieco spóźnieni, sznur powozów nie stanowił już większego problemu
i w ciągu dziesięciu minut pięli się po schodach do kolejki gości.
Łucja poczuła, jak dłoń Dianyzaciskasięnajej rękawie.
- Wszystko będzie dobrze, moja droga. Po prostu bądź sobą. Jesteś śliczna i...
- Bądź sobą, ale trzymaj buzię na kłódkę.
Lady Bellermain, z radością, olśniewająca jak flagowy okręt floty Macklina,
powitała Łucję i Lyonela.
- Tak się cieszę, widząc pana znowu, lordzie. A któż to?
- Moja krewna, panna Diana Savarol, Belindo. Ukłoń się, moja droga.
- Urocza. Zamieszkuje u ciebie podczas sezonu, Łucjo?
- Tak, w rzeczy samej.
Lyonel powiedział, kiedy przeszli dalej:
- Domyślam się, że lord Bellermain jest już w pokoju karcianym?
- Zapewne, stary głupiec - odparła Łucja, prychając. - Ma szczęście, że karta mu
sprzyja, inaczej straciłby swą fortunę przed ukończeniem dwudziestego roku
życia.
Weszli do sali balowej i Diana przeżyła chwilę paniki. Nigdy wcześniej w całym
swoim życiu nie widziała tylu wspaniale wyglądających ludzi. Samych
30
obcych. Dostrzegła śmiech i mnóstwo zabawy, i fontannę szampana. Prawdziwą
fontannę! I te klejnoty. I bardzo mocno wydekoltowane suknie pań.
- Niektóre nawet moczą halki - szepnął jej do ucha Lyonel. - Kolejny przykład,
jakie damy afiszują się ze swymi walorami przed męskim wzrokiem. A to jest
lady Caroline Lamb*. Wygląda zupełnie jak naga, czyż nie?
-Lyonelu!
- Wybacz, Łucjo. Czy chciałybyście, panie, napić się szampana?
- Tak, ruszaj. Ja muszę znaleźć Sally.
Lady Jersey została znaleziona i wyraziła swoje zadowolenie z poznania panny
Savarol. Oczywiście, młoda dama zatańczy walca. Wstęp do Almacka? Ależ
oczywiście. Lady Jersey będzie niezmiernie szczęśliwa, pomagając swojej drogiej
przyjaciółce.
Łucja wydała z siebie westchnienie ulgi, kiedy zakończyły tę niemal królewską
audiencję.
- A skoro była mowa o perfumach...
- Ona cuchnęła - powiedziała Diana.
- Moje panie, wasz szampan.
Diana raz już kiedyś piła szampana. Wzięła kieliszek i jej palce musnęły dłoń
Lyonela. Wzdrygnęła się i spojrzała na niego. Jej wyraz zaskoczenia i niepokoju
nie uszedł jego uwagi. Nie chciał mieć do czynienia z żadną damą, a tym bardziej
z tą niemądrą pannicą z Indii Zachodnich. Odezwał się:
- Proszę pić łyczkami, panno... Diano.
- Wiem, jak pić!
* L a d y Caroline L a m b , autorka kilku powieści, zasłynęła m.in. z powodu
skandalu w y w o ł a n e g o romansem z poetą Geo-rge'em Byronem. Jawnie
podważała konwenanse s w e j epoki i środowiska [przyp. tłum.].
31
- Ach, walc. Chodź, Diano. Im wcześniej zaczniemy, tym prędzej skończymy. Potem
król tej dżungli napuści wilki na twoją cnotę.
- Lyonelu!
- Wybacz, Łucjo. Diano?
Jasnowłosy dżentelmen stojący w pobliżu donicy z palmą powiedział do swojej
przyjaciółki:
- Kto to jest, ta z Lyonelem? Śliczna dziewczyna. Tak szybko przeszedł mu żal po
Charlotte Haver-sham?
Jego przyjaciółka, lady Markham, zaśmiała się swobodnie.
- T a k mi się zdaje, zwłaszcza że to teraz lady Danvers.
- Jeżeli o mnie chodzi, myślę, że Lyonel miał szczęście. Ta młoda dama wygląda
jak niewinny kwiatuszek, gotów do...
- Doprawdy, Edgarze! Obiecałeś, że powściągniesz swój poetycki język do ósmej
wieczorem. A jest już znacznie później.
- Jest śliczna - upierał się Edgar. Kątem oka dostrzegł Charlotte Moressey, lady
Danvers, i podniósł głos: - Słychać pogłoski, że Lyonel jest pod silnym
wrażeniem tej dziewczyny. Powiem, że się nie dziwię. Cóż, tylko popatrz na te
piękne włosy i twarz, żeby nie wspomnieć o jej, hm, innych znaczących walo-
rach.
Corinne, lady Markham, nie była głupia. Nie była też przyjaciółką Charlotte.
- Zgadzam się. Być może będzie z nich para. Charlotte odwróciła się do swego
nowego męża
i powiedziała przesadnie pogodnym tonem:
- Chodź, Dancy, zatańczmy walca.
„Corinne to złośliwa suka", pomyślała Charlotte, podążając za dosyć chaotycznymi
podrygami Dan-cy'ego na parkiecie. „Kim jest ta okropna dziewczy-
32
na?". Charlotte zobaczyła, jak Lyonel uśmiecha się do niej. Wiedziała, że będzie
musiał się ożenić, chociażby po to, by mieć dziedzica hrabiowskiego tytułu. Ale
tak prędko? Gdyby tylko, pomyślała po raz setny, nie pojechała do Haversham
House tego pechowego dnia. Gdyby tylko nie znalazła się w siodłami z Dancym.
Gdyby tylko dyskutowali o leczeniu opuchniętej pęciny Paulsona, gdyby tylko...
Charlotte potrząsnęła głową. Miała na tyle uczciwości, żeby przyznać, iż
pogrążyła się sama. Była chciwa. Chciaia zarówno Lyonela na męża, jak i
Dancy'ego na
kochanka. Słyszała, że Lyonel wyjechał na północ i w pewnym sensie była
zadowolona, iż tak mocno położyła go na łopatki. Ale teraz, zaledwie dwa
miesiące
później, był tu, tańczył z oszałamiającą dziewczyną i bawił się tak, jak gdyby
ona, Charlotte, nigdy nie istniała.
- Jesteś urodzoną tancerką - Lyonel powiedział, zanim zdążył ocenzurować swój
komplement.
Diana wyglądała na zbitą z tropu.
- Jak pan zauważył wiele razy, jest pan wyśmienitym nauczycielem.
- Powinnaś powiedzieć „dziękuję, Lyonelu".
- I przybrać moją dziewczęcą pozę, dopełnioną spuszczeniem oczu i małym
rumieńcem?
- Szybko się uczysz. Teraz chodź, niech cię przedstawię kilku odpowiednim
dżentelmenom. Zatańczysz tylko z tymi, których ja zaaprobuję. I nie więcej niż
dwa tańce z jednym, inaczej mogłoby to wywołać niechciane plotki. Wśród nich nie
będzie obwiesiów, łowców fortun ani bałamutów.
- Nie jestem głupia!
- Być może nie, ale jesteś bardzo nieświadoma. Rób tak, jak ci mówię, inaczej
zapewne wyjdziesz na zupełną idiotkę.
33
- Nie lubię cię.
- Jeżeli dżentelmen popatrzy przesadnie długo na twój biust, nie zatańczysz z
nim więcej.
- Zatem mam nie tańczyć z tobą walca drugi raz? Lyon uśmiechnął się.
- Ponieważ jestem krewnym, twoim jedynym męskim krewnym w Londynie, możesz
założyć, że moje zainteresowanie twoim... Cóż, możesz założyć, że moja
uwaga ma ojcowskie pobudki.
Lyonel przekazał ją lordowi Donnovanowi, młodemu człowiekowi o zachwycającym
uśmiechu, który wydawał się pełen uwielbienia dla nowej twarzy. Diana
poczuła, jak budzi się jej pewność siebie, a jej zranione uczucia nieco się
podleczyły.
- Poradzi sobie świetnie, Łucjo, zobaczysz - powiedział Lyon do swej ciotki. -
Donnovan z pewnością nakarmi ją tyloma komplementami, że dostanie po nich
niestrawności. I możesz zapomnieć o wszelkich pomysłach wyswatania nas ze sobą.
- Tak się z nią drażnisz, że się dziwię, iż jeszcze się do ciebie odzywa.
- Diana Savarol, kimkolwiek jest, nie jest uległą gąską. Założę się, że moje
drażnienie się ją bawi. Na pewno ze dwa razy odpłaciła mi pięknym za nadobne.
- Tylko dwa razy?
- Doprawdy, Łucjo, zanim ona dorośnie, ja będę zramolałym staruszkiem.
Stanął jak wryty, ze wzrokiem utkwionym w Charlotte, która śmiała się nieco zbyt
przesadnie z czegoś, co powiedział Dancy. Wyglądała aż do bólu pięknie, tak
pięknie, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy ujrzał ją w Newmarket, ale tym razem
jego serce tylko się ścisnęło. Dziwne, tylko całował ją powściągliwie, kiedy już
byli po zaręczynach. Potem zobaczył ją leżącą
34
na plecach, z zadartą suknią, z odchyloną do tyłu głową, udami owiniętymi
wokół... głęboko zaczerpnął powietrza. Kobiety, pomyślał. Catą ich zgraję
powinno
się załadować na statek do Konstantynopola. Niechby sobie pałały żądzą w haremie.
- Nigdy nie była ciebie warta, mój chłopcze - Łucja odezwała się łagodnie. -
Zamykałeś oczy na prawdę, sam wiesz. Skutecznie zastawiła na ciebie sidła, to
jej
muszę przyznać. Ale to już minęło, i czas, abyś na nowo zaczął żyć. A Diana,
Lyonelu, nie jest ani trochę taka jak Charlotte. Jest prostolinijna, jak wiesz.
Być
może aż nadto.
Lyon zaklął pod nosem.
- Tam są Brandy i łan. Chyba pójdę z nimi porozmawiać.
Łucja westchnęła, patrząc, jak Lyonel kroczy w stronę księcia i księżnej
Portmaine. Uśmiechnęła się, stawiając w duchu na to, że Lyonel nawet za milion
lat nie
zwróciłby uwagi na obfity biust księżnej.
Lyonel, nie mając wyboru w tej kwestii, zaprowadził Łucję i Dianę na kolację.
Nie był specjalnie zdziwiony, kiedy dwóch jego przyjaciół, kawalerów, poprosiło
o zgodę na dołączenie do ich stolika. Dostrzegł, że Diana bawi się znakomicie,
ale prędko przestał słuchać i uczestniczyć w rozmowie. Chciał wyjść; chciał
wrócić do Yorkshire. Spędził jakiś czas z Frances i Hawkiem, hrabiną i hrabią
Rothermere, dopóki ich wyraźne uwielbienie dla siebie nawzajem nie sprawiło, że
poczuł się tak skrępowany i nieszczęśliwy, iż nie mógł tego dłużej znieść. Dla
Fran-ces zbliżało się rozwiązanie - to miało być jej drugie dziecko - i myśl o
dziecku, które miała urodzić, sprawiała mu ból większy niż mógłby sobie
wyobrazić po stracie tego, czego tak właściwie nawet nigdy nie miał. Było mu już
wystarczająco trudno, kiedy mały
35
Charles, wicehrabia Lindsey, poznał wujka Lyona i stal się jego zagorzałym
wielbicielem. Przez krótką chwilę Lyon ujrzał wielką, ciemną dłoń Hawka, deli-
katnie głaszczącą zaokrąglony brzuch Frances. Zamrugał, odganiając od siebie ten
obraz.
Lyonel byl gotów się ożenić, założyć rodzinę, chronić ją i kochać aż po kres
swych dni. A potem spotkał Charlotte, tak niewinną, tak nieśmiałą i czarującą.
Boże,
jakim byl głupcem! Rozsiadł się na krześle, wpatrując posępnie w kieliszek
clareta. Podniósł wzrok, usłyszawszy pogodny śmiech Diany, i jego oczy
powędrowały ku jej piersiom. Wciągnął powietrze. Najszybciej, jak to możliwe,
sprawi sobie kochankę. Za długo nie zaznał seksu, to wszystko.
Diana zatańczyła swojego drugiego walca z Lyonelem o północy. Była leciutko
wstawiona szampanem i widziała go jak przez bardzo przyjemną mgiełkę.
- Dlaczego jesteś taki cichy?
- Nie mam nic do powiedzenia. W przeciwieństwie do słabszej płci, nie paplam
bzdur i nie zanudzam partnerów na śmierć.
- Nie jestem słaba. Założę się, że pokazałabym ci, gdzie raki zimują, gdybyśmy
mieli się zmierzyć w walce.
- Bez wątpienia nieoceniony talent dla damy. Widziałem cię, jak tańczyłaś z tym
francuskim głupkiem, DuPresem. Trzymaj się od niego z daleka, Diano.
Leżałabyś z zadartą halką w ciągu pięciu minut.
- A ty, jak przypuszczam, jesteś święty?
- Nie, mnie po prostu nie interesują niemądre, zbyt hojnie obdarzone przez
naturę dziewczęta. A teraz cicho bądź, zgubiłaś rytm.
- Przykro mi, że tak bardzo cię zraniła, Lyonelu.
- Dosyć tego, Diano.
36
Westchnęła, wiedząc, że gdyby nie była lekko wstawiona, dałaby mu popalić za
jego nieuprzej-mość. A przecież tylko starała się być miła. Kiedy taniec dobiegł
końca, powiedziała:
- Muszę pójść upudrować nos.
- Zbyt dużo szampana, hę?
- Nie bądź prostacki.
To dziwne, pomyślała, pnąc się po schodach, krokiem tylko odrobinę chwiejnym,
ale szczęka opadłaby jej z przerażenia, gdyby którykolwiek z dżentelmenów, z
jakimi rozmawiała lub tańczyła, odezwał się do niej tak jak Lyonel.
Rozdział 3
Kto