7919
Szczegóły |
Tytuł |
7919 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7919 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7919 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7919 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ljuben Dilov �� � �Jeszcze o Delfinach
���Ostatnio publikowane s� cz�sto r�ne doniesienia o �yciu delfin�w, tak naukowe, jak i pseudonaukowe, o pr�bach, kt�re podejmuje cz�owiek, aby zg��bi� �wiat tych zagadkowych istot. Zwi�zek Radziecki wyst�pi� nawet z apelem o przerwanie po�ow�w delfin�w i to wielkie spo�eczne zaanga�owanie ostatecznie przekona�o mnie, �e nie mam ju� d�u�ej prawa ukrywa� tego, czego dowiedzia�em si� o nich kilka lat temu w okoliczno�ciach na poz�r zupe�nie nieprawdopodobnych. Nie wspomina�em o tym do tej pory, bo obawia�em si�, �e zostanie przez to nadwer�ona moja dziennikarska reputacja. Dzi� r�wnie� nie wiem, ile prawdy mie�ci si� w tej historii, i dlatego nie pozwalam sobie na podawanie nazwisk ludzi w ni� zamieszanych. M�g�bym je ujawni� tylko pod warunkiem, �e nauka w dostatecznym stopniu zainteresowa�aby si� t� spraw�.
���Znajdowa�em si� wtedy na drugiej p�kuli. Sko�czy�em prac�, w zwi�zku z kt�r� mnie wys�ano, i pragn�c zobaczy� na tym �wiecie ile tylko mo�na, zdecydowa�em, �e za wszelk� cen� musz� wyk�pa� si� r�wnie� w Oceanie Spokojnym. Przyznajcie sami: by� tylko o tysi�c kilometr�w od niego i nie zobaczy� go, kiedy od dzieci�stwa ko�ysali�cie si� na falach jego tajemniczej s�awy w ��dce swych marze�? Pami�tacie powiedzenie o Rzymie i papie�u... Tak rozumuj�c, z samozaparciem przesypa�em po�ow� zaoszcz�dzonych pieni�dzy do kasy linii lotniczych i ju� po kilku godzinach znalaz�em si� w tym mie�cie, kt�re s�usznie nazywaj� per��, kr�low� itp. oceanu, wybrze�a, kontynentu...
���Rzeczywi�cie wspania�e miasto! Ale te trzy dni, kt�re sp�dzi�em w nim, chyba nie wbi�yby mi si� w pami�� tak silnie, gdyby nogi, uginaj�ce si� pode mn� od biegania po muzeach i zabytkach, nie zaprowadzi�y mnie przypadkowo do auli miejscowego uniwersytetu. W�a�nie odbywa�o si� tam posiedzenie mi�dzynarodowego kongresu ichtiolog�w Oceanu Spokojnego, a legitymacja dziennikarska pozwoli�a mi zaj�� fotel w najciemniejszym k�cie galerii. Mo�na by�o na nim nawet pospa� nie b�d�c zauwa�onym, ale nie chcia�em spa�, tylko gdzie� odpocz��, nie si�gaj�c do swoich zastraszaj�co topniej�cych rezerw finansowych. I oczywi�cie chcia�em pos�ucha�, je�li by mi na to pozwoli�o zm�czenie.
���Nie mog� powiedzie�, �ebym mia� s�abo�� do ichtiologii, ale jako dziennikarz wyznaj� �wi�t� zasad�, �e nie nale�y nigdy unika� mo�liwo�ci dowiedzenia si� czego�, czymkolwiek by to by�o. A wyk�pany ju� w Oceanie Spokojnym, dlaczego nie mia�bym dowiedzie� si� czego� o jego rybach?
���Przekartkowa�em program, kt�ry portier wr�czy� mi przy wej�ciu, obejrzawszy z wielkim zdziwieniem i szacunkiem moj� legitymacj� dziennikarsk� - zapewne by�em jedynym dziennikarzem z "drugiego �wiata" - i wyprostowa�em si� w fotelu. Poczu�em, �e pulsowanie w stopach usta�o, �e zmys�y, obrazowo m�wi�c, oprzytomnia�y jak nagle przebudzony cz�owiek, kt�ry przeciera oczy, aby przep�dzi� zm�czenie, i wyostrza s�uch. Nazwisko prelegenta, kt�ry w�a�nie wychodzi� na trybun�, by�o bardzo znane. Przypadek sprawi�, �e mog�em zobaczy� i us�ysze� najcenniejszego specjalist�, pioniera w dziedzinie badania delfin�w, dyrektora najwi�kszego w�wczas na �wiecie akwarium oceanicznego.
���Wiedzia�em co� nieco� o tym cz�owieku z czasopism popularnonaukowych. Zacz�� on bada� delfiny przed trzydziestoma laty, po�wi�caj�c na to ca�y sw�j maj�tek, nie otrzymuj�c znik�d pomocy. Z w�asnych �rodk�w wybudowa� niedaleko miasta dwa ma�e baseny dla swoich wychowank�w i przez d�ugie lata Jedynymi jego dochodami by�y grosze zwiedzaj�cych, kt�rzy przychodzili pogapi� si� na sztuczki kilku wytresowanych przez niego delfin�w. Nami�tnymi artyku�ami i przekonuj�cymi argumentami naukowymi zdo�a� w ko�cu zainteresowa� pewne instytuty, skierowa� uwag� ludzi na te dziwne istoty, kt�re jako jedyne na Ziemi objawiaj� mi�o�� i zainteresowanie w stosunku do cz�owieka. Teraz profesor doktor J.N. by� og�lnie uznanym autorytetem i ludzko�� w napi�ciu oczekiwa�a od niego znalezienia zadowalaj�cego sposobu, kt�ry pozwoli�by nam przenikn�� do zagadkowego �wiata delfin�w. Poszukiwania jego sz�y w trzech kierunkach: by�o to badanie ich m�zgu metodami anatomii por�wnawczej, biochemii, biofizyki i neurofizjologii, badanie j�zyka delfin�w i uczenie samych delfin�w m�wienia ludzkim j�zykiem. Zreszt� w tych kierunkach rozwija si� obecnie na ca�ym �wiecie nauka o delfinach - je�li w og�le mo�na ju� m�wi� o jakiej� delfinologii, poniewa� niestety ci�gle jeszcze bardzo niewielu powa�nych uczonych pracuje w tej dziedzinie, ci�gle jeszcze to, co si� publikuje w prasie, jest raczej spekulacj� i sensacyjnym ha�asem ni� owocem prawdziwej nauki.
���Profesor o�wiadczy�, �e nie b�dzie zajmowa� szanownego audytorium rzeczami, kt�re wszystkim s� ju� znane, a jedynie poda do wiadomo�ci ostatnie wyniki swoich bada�. Pozwoli� sobie jednak�e zrobi� co�, na czym prawdopodobnie zaci��y�y lata, kiedy by� on w wi�kszym stopniu propagatorem tej sprawy ni� uczonym posiadaj�cym du�y dorobek - przynajmniej tak mi si� zdawa�o. Prawie cyrkowym gestem da� znak swojemu asystentowi i oznajmi�:
���- Pos�uchajmy najpierw pozdrowie� od naszych morskich przyjaci� dla szanownych uczestnik�w kongresu ichtiolog�w!
���Asystent w��czy� magnetofon le��cy na stole prezydialnym i uniwersytecka sal� wype�ni� plusk jakich� cia� spadaj�cych do wody z krzykiem, piskiem, bulgotaniem, poszczekiwaniem. Potem ha�asy te oddali�y si� i na ich �ciszonym tle rozleg�o si� wyra�nie i niedwuznacznie:
���- Cie� tobry, pchrzyjaciele lucie. Szyczymy stroffia i sukchces�ff. Cie� tobry, pchrzyjaciele lucie. Szyczymy stroffia i - tu nast�pi�a d�uga seria d�wi�k�w, cichych i pieszczotliwych, jakby kto� komu� wyznawa� mi�o�� w niezrozumia�ym dla nas j�zyku.
���Gdyby s�owa te wypowiedzia� cz�owiek z wad� wymowy, przyj�liby�my to w najlepszym wypadku jako zabawne zdarzenie. Ale to naprawd� nie by� g�os ludzki i setki dostojnych reprezentant�w ludzko�ci, kt�rzy wype�niali t� ogromna sal�, zamar�o. Tylko profesor J.N. u�miecha� si� triumfuj�co i tok samo triumfuj�co powiedzia� w zupe�nej ciszy:
���- To by� delfin Moro. Zapraszamy wszystkich jutro do akwarium oceanicznego, gdzie osobi�cie powie on pa�stwu jeszcze...
���Ale w tym momencie, kiedy wreszcie powinny by�y rozlec si� oklaski, na parterze kto� zawo�a� dono�nie:
���- Ha�ba! To jest szydzenie z istot, kt�re staja wy�ej od nas. Jest Pan morderca! Morderco, przerwij swoje zbrodnie! Morderca, morderca...
���Tak si� wychyli�em przez balustrad�, �e do tej pory nie wiem, jak to si� sta�o, �e nie wypad�em z balkonu na d�, gdzie dosz�o do zupe�nego zamieszania. Jednak zdo�a�em zobaczy� w�r�d wzburzonego t�umu wylinia�ych uczonych g��w wichrzyciela, kt�ry szarpa� si� w r�kach dw�ch porz�dkowych i ci�gle jeszcze wykrzykiwa� swoje skandaliczne "Morderca!", jakby smagaj�c biczem. Potem tak jak nieoczekiwanie wybuchn��, tak nagle zamilk� i potulnie pozwoli� si� wyprowadzi�.
���Oczywi�cie wyskoczy�em na zewn�trz takich okoliczno�ciach prawdziwy dziennikarz nigdy nie pozostaje na swoim miejscu - sta�o si� to w sama pora, bo on ju� oddala� si�, odprowadzany pe�nym niedowierzania wzrokiem porz�dkowych, kt�rzy by� mo�e jeszcze zastanawiali si�, czy nie nale�a�o wezwa� policji, lub te� w�a�nie �a�owali, �e jej nie wezwali.
���- Prosz� Pana - zatrzyma�em go. Przepraszam Pana...
���Teraz ju� nie pami�tam, co jeszcze powiedzia�em, aby zyska� jego zaufanie. Ale na zawsze zapami�ta�em sobie jego twarz w tym momencie. By�a to pod�u�na, woskowo��ta twarz m�czennika z prawos�awnej ikony, kt�ra do tej pory jeszcze drga�a od opanowanego ju� wzburzenia. Rysowa�y si� na niej du�e, przezroczysto-zielone oczy - dwa iskrz�ce si� okruchy Oceanu Spokojnego. Mia� na sobie bardzo znoszone, ale czyste bawe�niane ubranie i �atwo mo�na by go by�o zaliczy� do wyniszczonych bied� i bezrobociem mieszka�c�w du�ego miasta, gdyby ca�a jego ascetyczna sylwetka nie zachowywa�a wynios�ej godno�ci �wi�tych z ikon.
���- Nie wierz� dziennikarzom - powiedzia� mi bezceremonialnie. - Pr�bowa�em r�wnie� z nimi. Niekt�rzy zdo�ali zrozumie� prawd�, ale nie o�mielili si� napisa� o niej, bo bali si� urazi� ludzi lub bali si�, �e b�d� ich uwa�a� za szalonych. Do tego trzeba mie� si��. Wiele si�y potrzeba, aby znie�� taka prawd�!
���Wyja�ni�em mu ostro�nie, �e nie jestem jednym z miejscowych dziennikarzy, �e ponad wszystko ceni� prawd�; �e darz� du�a sympatia te morskie istoty i tak dalej, i tak dalej. A on najwyra�niej stara� si� przenikn�� mnie swymi oczami jak Ocean Spokojny i po kr�tkim wahaniu powiedzia�:
���- No, dobrze! Zapyta Pan profesora o mnie, on Panu powie, �e jestem wariatem, i nie obra�� si�, je�li zdecyduje si� Pan zrezygnowa�. Przyjd� wieczorem. W jakim Pan jest hotelu?
���Zmiesza�em si�, bo odgad� moje zamiary, wi�c zapewni�em go nie tyle przekonuj�co, co gwa�townie, �e nie ulegam cudzemu zdaniu i �e na pewno b�d� na niego czeka�.
���Przyszed�, kiedy to wspania�e miasto rozpali�o si� t�czowymi p�omieniami niezliczonych reklam �wietlnych. Zapyta� mnie z wyzywaj�c� ironi�:
���- No i co Panu powiedzia� N?
���Nie by�o sensu wypiera� si� rozmowy z profesorem - bardzo d�ugiego wywiadu, kt�ry wype�ni� ca�y m�j notatnik cennymi my�lami i ciekawymi dla nauki faktami; ka�da gazeta ch�tnie zamie�ci�aby go jako gw�d� numeru. Profesor by� dla mnie wi�cej ni� uprzejmy i przypuszczalnie zawdzi�cza�em to swojej legitymacji dziennikarskiej z "drugiego �wiata" .
���- On bardzo �a�uje, �e straci� takiego asystenta jak Pan. Jak twierdzi, by� Pan jego najlepszym wsp�pracownikiem - odpowiedzia�em delikatnie, ale jego u�miech rozdra�ni� mnie, zdoby�em si� na odwag� i doda�em: - Powiedzia� mi jeszcze, �e nagle opanowa�a Pana jaka� mania prze�ladowcza i pewnej nocy, w czasie silnego rozdra�nienia, wypu�ci� Pan do oceanu wszystkie jego delfiny. Ale on nie ma tego Panu za z�e, mimo �e op�ni� Pan w ten spos�b rozw�j nauki o ca�e lata...
���- Kiedy zrozumie, �e jego nauka prowadzi donik�d, zupe�nie nie b�dzie mia� mi tego za z�e - odpowiedzia�. - I co Pan zdecydowa�? P�jdzie Pan ze mn�?
���- Nie mam podstaw, aby nie wierzy� uznanemu przez ca�y �wiat uczonemu odpowiedzia�em troch� ura�ony.
���- Sam Pan �yczy� sobie dowod�w przeciwko niemu - odpowiedzia� z rozbrajaj�cym spokojem. - Nie narzuca�em si� Panu, a i to, co zdarzy�o si� dzi�, nie by�o �adn� demonstracja, ja... ja po prostu straci�em panowanie nad sob�, kiedy sta�em si� �wiadkiem takiego bestialstwa... Wi�c, chcia�em powiedzie�... nie b�d� Pana wi�cej nudzi�!
���- Niech Pan poczeka� - zatrzyma�em go zupe�nie nie�wiadomie, bo istotnie od d�u�szego czasu zacz��em w�tpi� w sens pierwotnego zamierzenia, nie tylko dlatego, �e rozmawia�em z profesorem. - Gdzie Pan chce mnie zaprowadzi�?
���- Do delfin�w. Aby wys�ucha� Pan r�wnie� drugiej strony w tym sporze.
���- Abym wys�ucha�... czego? - Nie, w g�owie tego cz�owieka rzeczywi�cie nie wszystko by�o w porz�dku!
���- Prosz� p�j�� ze mn� - poprosi� cicho, jakby wystrzegaj�c si� wszelkiej natarczywo�ci. - Zapewniam Pana, nie b�dzie Pan �a�owa�.
���Gdyby broni� swojej tezy z fanatyczna pasja, gdyby zaatakowa� profesora, pewnie bym si� nie zgodzi�, ale temu smutnemu spokojowi nie mo�na by�o si� przeciwstawi�.
���- We�my taks�wk� - zaproponowa� tym samym prosz�cym g�osem. - Teraz ksi�yc wcze�nie zachodzi i nie b�dziemy mieli zbyt du�o czasu, a musimy pojecha� dalej od ludzi.
���"No, tak! - powiedzia�em sobie. Czy mo�e si� obej�� bez ksi�yca obowi�zkowej dekoracji wszystkich tych g�upstw, kt�re maja by� uznane za tajemnicze lub romantyczne!" Oczywi�cie z�o�ci�em si� na siebie, a to nie pozwoli�o mi uprzytomni� sobie, �e to ja mia�em p�aci�. Dopiero jak wyjechali�my za miasto, us�ysza�em bezlitosne tykanie licznika i �cierp�em. Us�ysza�em je, bo milczeli�my, przez ca�y czas milczeli�my. Zacz��em sobie wyrzuca�, �e wyjecha�em (i to taks�wka!) podkuszony przez wariata, lecz nagle ta w�a�nie my�l mnie zmrozi�a: "Wariat? A je�li mnie napadnie? Teraz jest spokojny, ale... jak zostaniemy sami? I je�li zdradz� swoje niedowierzanie wobec jego manii?
���Pr�bowa�em przypomnie� sobie jaki� chwyt d�udo, kt�rego uczy�em si� w m�odo�ci, rzucaj�c od czasu do czasu zdenerwowane spojrzenie na kiwaj�c� si� obok w ciemno�ciach posta� mojego przewodnika, ale zawstydzi�em si� - siedzia� ze splecionymi jak w modlitwie r�koma, a r�ce te biela�y w ciemno�ci i emanowa�a z nich dobro�.
���- Dlaczego Pan milczy? - krzykn��em chrapliwie. - Prosz� m�wi�! Niech mnie Pan przygotuje do tego, co zobacz�!
���Czy spa�? Czy modli� si� naprawd�? Czy wpad� w jaki� trans! Trzeba by�o go zmusi� do m�wienia, bo jego milczenie i ten przekl�ty licznik doprowadza�y mnie do sza�u.
���- Powa�nie m�wi Pan, �e profesor N. nie lubi delfin�w? Przecie� on ca�e swoje �ycie i ca�y sw�j maj�tek im po�wi�ci�! Z taka pasja ich broni! Przez ca�e d�ugie lata sam przeciw ca�emu �wiatu!
���- Przepraszam Pana - odezwa� si� tamten, budz�c si� jakby pod wp�ywem moich pyta�. - Wie Pan, kiedy jad� do naszych przyjaci�, musz� si� przygotowa�, uwolni� swoja dusz� od rzeczy, kt�re przeszkadzaj�. Czy pyta� mnie Pan o co�?
���- Tak - odpowiedzia�em ostro�nie. Pyta�em Pana, czy jest Pan wierz�cy. Bo ja jestem ateist� z przekonania.
���- Ani w Boga, ani w diab�y nie wierz�! - odpowiedzia�. - Ale pyta� pan o co� Innego. Zdaje si�, �e by�o to co� zwi�zanego z sympati� do delfin�w. Widzi pan... - Wydawa�o mi si�, �e zn�w si� u�miecha z �agodn� ironi�, ale w samochodzie by�o zbyt ciemno, �eby to stwierdzi�. Fosforyzuj�ce �wiat�o tablicy rozdzielczej zaledwie zarysowywa�o ascetyczne kontury jego twarzy. Tak, na przyk�ad, nie znam Pana, ale powiedzmy, �e Pana lubi�, i aby Pana pozna�, najpierw rozpruj� Panu brzuch, �eby zobaczy�, jak Pan wygl�da w �rodku, p�niej rozbij� Panu czaszk� i powpycham do m�zgu r�ne elektrody, potem b�d� Pana podra�nia� pr�dem elektrycznym lub nak�uwa� ig�ami i r�nymi innymi przyrz�dami, a do tego wszystkiego z kijem w r�ku b�d� Pana zmusza� do uczenia si� j�zyka Marsjan, je�li taki istnieje, oczywi�cie. Jak by Pan si� odni�s� do takiej mojej sympatii?
���Chcia�em jeszcze na samym pocz�tku przerwa� mu: "Znany mi jest maniakalny program towarzystw opieki nad zwierz�tami", ale zn�w si� powstrzyma�em. Kiedy wariat zaczyna ci m�wi� o rozpruwaniu brzucha i innych takich rzeczach, mimo �e wypowiada to tonem najniewinniejszym, musisz troch� ostudzi� sw�j zapa� do dyskusji.
���On oczekiwa�, �e co� powiem, ale nie doczeka� si�.
���- Szczeg�lnie, je�li robi� to w�wczas, kiedy istnieje zupe�nie prosty spos�b wzajemnego poznania si�: kiedy mog� pana zapyta�, a pan mo�e mi odpowiedzie�, co pan wie o sobie.
���Trzeba by�o wreszcie co� powiedzie�, wi�c westchn��em demonstracyjnie g�o�no;
���- No, tak, jednak delfiny, niestety, nie mog� opowiedzie�!
���- Mog�! - sprzeciwi� si� gwa�townie, podrywaj�c si� ze swego miejsca. Mog�! I my jeste�my w stanie je zrozumie�!
���Zaczyna�o si�? Na szcz�cie ci�gle jeszcze byli�my w samochodzie i kochany licznik w dalszym ci�gu cyka� gdzie� za masywnymi plecami kierowcy.
���- Co? - ledwo wydar�o mi si� ze �ci�ni�tego gard�a i on oczywi�cie mnie nie us�ysza�, ale zn�w siedzia�, oparty, na swoim miejscu, kontynuuj�c spokojnie jak przedtem:
���- Czy wie Pan, kiedy uznano mnie za wariata? Kiedy nauczy�em si� rozmawia� z delfinami - by�o to co�, co niewielu robi�o przede mn�, g��wnie rybacy, ale ci starzy, dla kt�rych morze jest �yciem, a nie fabryk� ryb...
���Przypomnia�em sobie, �e m�j przyjaciel Boris Aprilov styka� si� z takim rybakiem w swoich w��cz�gach po wybrze�u Morza Czarnego; napisa� ma�e opowiadanie o nim, ale sam patrzy� na ten sw�j utw�r jak na obraz poetycki o pewnym poczciwcu niespe�na rozumu, kt�rego nie zepsuta przez cywilizacj� dusza zachowa�a zdolno�� obcowania z przyrod�, Ju� mia�em o tym powiedzie�, ale m�j nocny przewodnik m�wi� dalej w uniesieniu:
���- To by�o wtedy, kiedy si�� je wyci�gn��em, jednego po drugim i wpu�ci�em do oceanu.
���- Si��?
���- Tak, ona s� tak dobre i darz� nas mi�o�ci� tak pe�n� po�wi�cenia, �e nie chcia�y opu�ci� akwarium, Niekt�re nawet wr�ci�y, kiedy poby�y troch� z tamtymi. Kr��y�y wok� brzegu, a� wyszli ludzie profesora. Same pcha�y si� w ich sieci.
���- To znaczy, �e by�o im dobrze u profesora - powiedzia�em, wystrzegaj�c si� jakiejkolwiek ironii, bo ta zbzikowana gadanina mog�a poprzedza� jaki� atak sza�u.
���- A to dobre! Przecie� m�wi� Panu, �e gotowe s� znosi� wszelkie cierpienia, aby�my byli zmuszeni zauwa�y� ich dobr� wol�, aby�my je zrozumieli.
���- Naprawd�? - powiedzia�em s�abym g�osem, my�l�c, �e w ten spos�b ukryj� niedowierzanie. - A jak Pan si� nauczy� rozmawia� z nimi?
���- Przed chwil� wyrazi�em si� nie�ci�le - odpowiedzia� z o�ywieniem. Nie nauczy�em si�, ale nagle zrozumia�em, �e rozmawiam z nimi. Zdarzy�o si� to pewnej ciep�ej nocy, kiedy ksi�yc �wieci� du�y i jasny - to jedna z takich nocy, kiedy trudno jest spa�. By�em zupe�nie zrozpaczony z powodu tysi�cy nieudanych pr�b zrozumienia czegokolwiek z tych pi��dziesi�ciu d�wi�k�w, kt�re wydawali nasi wychowankowie i kt�re niezmordowanie zapisywa�em na ta�mie magnetofonowej; wi�c wyszed�em, �eby si� przej��, mimo �e pada�em ze zm�czenia przez ca�y ten gor�cy letni dzie�. Przysiad�em obok jednego z basen�w i westchn��em: - Moi mili, moi kochani, powiedzcie mi, jaki jest ten wasz j�zyk, co nim do nas m�wicie, jakie my�li przekazujecie, czy my jeste�my tak g�upi, �e ju� dziesi�� lat nie mo�emy odgadn�� sensu tych waszych pi��dziesi�ciu s��w?
���Woda by�a zupe�nie g�adka, bo wcale nie by�o wiatru, a dwie pary delfin�w, kt�re �y�y w tym basenie, spa�y pewnie gdzie� w kt�rym� rogu - przy nas i one nauczy�y si� spa� noc�. Przecie� w dzie� nie dawali�my im spokoju. Wi�c... patrzy�em na wod� i tak sobie wzdycha�em, kiedy nagle pod nogami zobaczy�em wynurzaj�cy si� z wody pysk Nikiego. Pozna�em go, bo by�o bardzo jasno. I powiedzia�em mu: Obudzi�em ci�, Niki? Przepraszam, m�j ma�y, zaraz sobie p�jd�!
���Ale wtedy nagle us�ysza�em, jak mi odpowiada:
���"Zbudzi�o mnie twoje cierpienie, przyjacielu". Nie wierzy�em w�asnym uszom, ale te� zdawa�o mi si�, �e nie s�ysza�em tego uszami. Powt�rzy�em te same s�owa troch� g�o�niej i zn�w przysz�a odpowied�, tym razem ze zmienionym szykiem wyraz�w: "Twoje cierpienie mnie obudzi�o, przyjacielu". Teraz ju� poczu�em, �e s�ysz� to wewn�trz siebie, nie jako d�wi�ki, ale niemniej jasno i d�wi�cznie. Oniemia�em, a w g�owie zacz�y mi si� k��bi� zupe�nie oczywiste my�li: czy to mo�liwe, jak to, nie, na pewno si� myl�, czy�bym mia� halucynacj�, czy ju� zwariowa�em, stary, id�, �yknij co� na sen... i tak dalej. A jednocze�nie kto� uporczywie m�wi� mi: "Dlaczego cierpisz, przyjacielu? Nie wolno ci cierpie�! Przecie� ju� mnie rozumiesz. Jestem tym, kt�rego nazywacie Niki. Imi� to z pocz�tku brzmia�o mi troch� g�upio, ale p�niej je polubi�em, bo zrozumia�em, �e przyjemnie jest wam tak mnie nazywa�. Boisz si�, a nie wolno ci si� ba�, przyjacielu, od dawna stara�em ci si� powiedzie� to wszystko, ale twoja my�l ci�gle ucieka�a ode mnie, a teraz, patrz, zatrzyma�a si� i s�yszysz mnie. Prawda. �e mnie s�yszysz?" .
���- S�ysz� ci�, Niki - powiedzia�em mu, ale mo�e sobie Pan wyobrazi�, jak to powiedzia�em, co czu�em, prawda? A on m�wi� dalej: "Nie pozw�l, �eby twoja my�l uciek�a teraz ode mnie i od ciebie samego, przyjacielu! Nie pozw�l jej uciec, a b�dziemy mogli rozmawia�. Mamy sobie tyle rzeczy do powiedzenia, prawda? Ty sam wiesz, ile rzeczy mamy sobie powiedzie�,.." I nie pozwoli�em jej uciec. I ca�� noc rozmawiali�my z Nikim. Opowiedzia� mi wszystko, co wiedzia� o sobie i o delfinach, a ja opowiedzia�em mu wszystko, co wiedzia�em o sobie i o ludziach. Ala okaza�o si�, �e nic nie wiedzia�em o delfinach, mimo �e ju� dziesi�� lat przyja�ni�em si� z nimi i bada�em je, a Niki wiedzia� wiele o ludziach, przy tym wiedzia� o nas rzeczy. kt�rych ja nie zna�em, ale kt�re zrozumia�em nast�pnego dnia, kiedy zastanowi�em si� nad wszystkim.
���Nast�pnej nocy, prosz� Pana, zn�w rozmawia�em z Nikim i zapyta�em go, czy mog� pom�wi� z innymi delfinami. Powiedzia� mi, �e mog� rozmawia� ze wszystkimi delfinami w oceanie, bo i one w ten spos�b ze mn� rozmawiaj�, a nie za pomoc� tych pi��dziesi�ciu d�wi�k�w, kt�re mia�y by� pozosta�o�ci� jakiego� dawnego sposobu porozumiewania si�. Wyrywaj� si� im one instynktownie, s� czym� takim, jak kapry�ne pokrzykiwanie dzieci i dobrze wychowany delfin stara si� ich unika�, nie s� one zbyt na miejscu. W basenie jednak delfiny specjalnie u�ywaj� tych d�wi�k�w tak cz�sto, m�cz�c swe szcz�tkowe struny g�osowe, bo ludzie zdradzaj� wielkie zainteresowanie nimi i by� mo�e w�a�nie z ich pomoc� zdo�aj� wreszcie wej�� w jaki� kontakt z my�leniem delfin�w. Wtedy poszed�em do innych basen�w i podczas drugiej i trzeciej nocy rozmawia�em ze wszystkimi delfinami po kolei. A pi�tej nocy nie wytrzyma�em - wszystko to, co us�ysza�em, doprowadzi�o mnie do szale�stwa i wypu�ci�em delfiny do oceanu. Nie mog�em ich pozostawi� ani na chwil� d�u�ej w basenach i patrze�, jak profesor N. je m�czy, a one ze wszystkich si� staraj� si� dopasowa� do jego bestialskich metod badawczych. Tak to si� zacz�o, prosz� pana i je�li ma pan dobr� wol� i jest Pan uparty, m�g�by si� Pan sam przekona�, �e to, co Panu powiedzia�em, jest prawd�.
���"Znana historia - powiedzia�em sobie. - Schizofreniczne rozdwojenie ja�ni. Znasz to przynajmniej z ksi��ek!" Ale stwierdzenie to, oczywi�cie, nie by�o w stanie znie�� moich obaw. W napi�ciu, bezskutecznie szuka�em sposobu, aby wymkn�� si� z niebezpiecznego po�o�enia, kiedy us�ysza�em cichy �miech cz�owieka siedz�cego obok.
���- Czy wie Pan, �e i ludzie mog� ze sob� tak rozmawia�? Wystarczy, �e tego chc� i �e troch� po�wicz�. Chce Pan, �ebym Panu powt�rzy�, co mi Pan powiedzia� przed chwil�? Powiedzia� Pan: "Znana historia. Schizofreniczne rozdwojenie ja�ni". Zn�w si� za�mia�, ale szybko si� usprawiedliwi�: - Niech Pana m�j �miech nie obra�a, prosz� Pana to. Ale zdaje si�, �e Chcia� Pan, �eby szofer si� zatrzyma�.
���Niech si� zatrzyma, ju� jeste�my blisko. A i ten przekl�ty licznik - po�o�y� nacisk na to moje sformu�owanie - kto wie, ile ju� wybi�, a Pan si� niepokoi, bo nie ma Pan wystarczaj�co du�o pieni�dzy. Strasznie mnie gn�bi to, �e nie mog� zap�aci�, niech mi Pan wierzy! Ale cz�owiekowi, kt�ry by� zamkni�ty zupe�nie nies�usznie w szpitalu dla ob��kanych, trudno jest znale�� prac�. Na razie karmi� mnie delfiny...
���Nie pami�tam, czy w og�le zareagowa�em w jaki� spos�b - czy mo�esz zareagowa�, kiedy kto� tak nagle powt�rzy ci twoje my�li! - Ale on krzykn�� do szofera, �eby si� zatrzyma�. Wychyli� si� przede mn� i grzecznie otworzy� mi drzwi, a wykorzystuj�c to zbli�enie szepn��:
���- Bardzo Pana prosz�, niech si� Pan uspokoi, bo inaczej nie b�dzie Pan mia� korzy�ci z naszej wycieczki. Znam lepiej od Pana psychiatri�, specjalnie j� studiowa�em.
���W jakim� prawie somnambulicznym stanie odliczy�em sum� "wybit� przez przekl�ty licznik", p�niej znalaz�em si� na �rodku szosy, pod gwiazdami i ksi�ycem, kt�ry stworzy� skrz�c� si� szos� na oceanie, a szosa ta mia�a pocz�tek w moich oczach i prowadzi�a przez horyzont na Ksi�yc albo mo�e na S�o�ce, albo te� a� do �rodka Wszech�wiata. A kto� chcia� mnie poci�gn�� po tej szosie, m�wi�c mi spokojnie i sugestywnie:
���- Dobrze, �e Pan kaza� zatrzyma� taks�wk�, strasznie jest droga! Wr�cimy pieszo, noc jest pi�kna i zrobimy sobie wspania�y spacer. Pan jest dobrym cz�owiekiem, dlatego si� Panu zwierzy�em. Wie Pan, od delfin�w nauczy�em si� te� poznawa� ludzi i rzadko si� myl�, bo nauczy�em si� s�ysze� to, co nieraz m�wi� do siebie...
���Zeszli�my ju� z szosy i potyka�em si� o przybrze�ne kamienie, a on trzyma� mnie pod r�k� i pewnie dlatego nie upad�em, ani razu, mimo �e ci�gle nic nie wiedzia�em, o�lepiony blaskiem ksi�ycowej nocy, og�uszony pot�nym, nier�wnomiernym dudnieniem przyp�ywu.
���- Prosz� tu usi���! - powiedzia� m�j przewodnik .i usiad�em jak zahipnotyzowany.
���Przede mn� marszczy� si� i dudni� Ocean Spokojny. Ale teraz nie by� to ten ocean, o kt�rym marzy�em jako dziecko, ani ten, w kt�rym p�ywa�em wczoraj. By�a to �ywo masa, bez pocz�tku i ko�ca, kt�ra falowa�a, rozci�ta na dwie cz�ci ksi�ycowym no�em. Hipnotyzowa�a mnie miliardami srebrnych oczu i wo�a�a g�osami miliard�w istnie�, zlewaj�cych si� w jedno apokaliptyczne pragnienie i nieodwo�alnie sz�a do mnie, a ja szed�em do niej z uczuciem, �e wracam dok�d� sk�d wiele, wiele lat temu kto� si�� mnie wyci�gn��. "Id���! - krzycza�o wszystko we mnie. - Id���; id���!" - to Wszystko dr�a�o zwyci�sko, czuj�c �e jest oczekiwane i s�yszane, �e jego krzyk si�ga a� do drugiego ko�ca drogi ksi�ycowej, do Ksi�yca albo do S�o�ca, albo te� do �rodka Wszech�wiata.
���- S�yszy mnie -Pan? Prosz� si� opanowa�, niech mnie Pan s�ucha�
���M�j, przewodnik, nachylony nade mn�, silnie potrz�sn�� mnie za rami�.
���- No? - powiedzia�am. - Dotarli�m.!
���- Tak - powiedzia� i zorientowa�em si�, �e pyta�em go o inny cel, bo od dawna siedzia�em na skale, a ska�a pode mn� by�a ch�odna i twarda.
���- Teraz je zawo�am - powiedzia�. - Ale nie wolno Panu robi� niczego, co mog�oby je obrazi�. Prosz� nieruchomo siedzie� i s�ucha�! Prosz� s�ucha� mnie i samego siebie. P�niej b�dzie si� Pan zastanawia�, teraz przede wszystkim musi Pan wierzy�! - m�wi� wyj�tkowo g�o�no i sugestywnie, ale mo�e chcia� tylko przekrzycze� szum przyp�ywu. - Musi Pan wierzy�, s�yszy Pan! Wierzy� w to, co us�yszy Pan w sobie. Nie jest to �aden cud ani autosugestia; jest to jakby rozmowa z samym sob�. Kiedy b�dzie je Pan chcia� o co� zapyta�, zapyta Pan samego siebie. Ale to nie jest wcale �atwe. Musi Pan by� absolutnie szczery, tak szczery, jak tylko bardzo rzadko cz�owiek mo�e by� szczery, nawet z samym sob�. Bo najtrudniej jest nam, ludziom, wyzwoli� si� od udawania i ok�amywania samych siebie, od pochlebiania sobie, a przede wszystkim od mit�w, kt�rymi spo�ecze�stwo wype�ni�o nasze m�zgi. Ale teraz b�dzie Pan musia� strz�sn�� z siebie to wszystko, b�dzie Pan rozmawia� z delfinami. Bo wygl�da na to, �e jest to j�zyk Wszech�wiata lub j�zyk �ycia we Wszech�wiecie. My te� go znamy, ka�dy cz�owiek ma go w swych kom�rkach, ale on tak rzadko odzywa si� w nas, �e przestali�my go rozumie�. Dlatego w�a�nie musi Pan po prostu uwierzy� w niego, uwierzy�!
���Ostatnie s�owo przesylabizowa� i ka�da z sylab jak gdyby uderza�a o moj� pier�, tak jak fale uderza�y w ska�� pode mn�. Ska�a dudni�a i dr�a�a od uderze�, a ka�da kom�rka mojego cia�a dr�a�a i �omota�a od g�osu oceanu. P�niej m�j nocny przewodnik odszed� i zatrzyma� si� przy samym brzegu, z twarz� zwr�con� ku tej zdumiewaj�co �ywej, marszcz�cej si� i przemawiaj�cej masie bez pocz�tku i ko�ca. I zobaczy�em, �e on ju� nie jest cz�owiekiem ani ob��ka�cem, ale jest cz�ci� tej masy, ciemn�, zastyg�� fal�, pojedynczym mi�niem lub kom�rk�, kt�ra wydawa�a takie samo przeci�g�e wo�anie, pe�ne przewidywanej t�sknoty za zespoleniem si�, t�sknoty wyrwanej z odch�ani oceanu przeci�tego no�em ksi�ycowym. Siedzia�em, s�ucha�em tego i nie wiedzia�em ju�, czy ten krzyk wychodzi od niego, czy te� jest po prostu wsz�dzie - w czarnym niebie nad moj� g�ow�, w czarnej skale, na kt�rej siedzia�em, w dw�ch czarnych cz�ciach oceanu.
���"Czeka�em na ciebie - us�ysza�em nagle w tym krzyku. - Ale ty si� sp�ni�e�".
���,.Wybacz! - odpowiedzia� kto�. Ale nie jestem sam".
���"Widzia�em. Kto jest z tob�?" "Pewien cz�owiek, kt�ry r�wnie� was kocha".
���"Nie, on nas nie kocha. On si� boi". "Tak, on si� jeszcze boi, ale jest dobrym cz�owiekiem. Gdzie jest reszta was?"
���"B�d� tu p�niej. Pop�yn�li, aby z�owi� dla ciebie ryby".
���Ci�gle siedzia�em, wpatruj�c si� w nieruchom� posta�, pochylon� nad oceanem 1 s�ucha�em obu g�os�w, kt�re by�y absolutnie jednakowe, ale jednak by�y to dwa g�osy. P�niej m�j przewodnik odwr�ci� si� nagle, a ja drgn��em i przesta�em je s�ysze�.
���- Pierwszy przyp�yn�� - powiedzia�.
���- Zorientowa�em si� - odpowiedzia�em. - S�ysza�em wasz� rozmow�.
���- Naprawd�? To wspaniale! A widzia� Pan go? O, jest tam!
���Unios�em si� nieco, nie wstaj�c ca�kowicie z miejsca i wyci�gn��em szyj� - du�e, czarne, l�ni�ce cia�o ko�ysa�o si� na spokojnych falach przyp�ywu i niesione nim przybli�a�o si� do mnie. Wydawa�o mi si�, �e zauwa�y�em jego srebrzy�cie b�yszcz�ce oczy, ale nie by�em tego pewien.
���- Niech mu Pan powie - powiedzia�em - �e si� ich nie boj� i �e naprawd� je szanuj�!
���- Dobrze - odpowiedzia� z wahaniem m�j przewodnik, a ja wyostrzy�em s�uch, wyostrzy�em a� do b�lu.
���- S�ysza� Pan odpowied�? - zapyta� mnie po chwili.
���- Nie - powiedzia�em.
���- Bo nie powiedzia� Pan tego sobie. Przecie� uprzedzi�em Pana, �e musi Pan by� szczery!
���- Co on odpowiedzia�?
���- �e Pan si� teraz boi. te boi si� Pan oceanu, mnie, tego, z czym one przyp�ywaj�, tego, co jest w Panu i co wzbiera w Panu, aby wyj�� z Pana i po��czy� si� z tym, co jest w nich.
���Zacisn��em mocno powieki i ciemno�� wesz�a we mnie z �oskotem, po kt�rym nast�pi�a nag�a i absolutna cisza. Ale nie by�a to tylko cisza - by�y to jednocze�nie cisza i ciemno��, i przestrze�, kt�re ros�y, powi�ksza�y si� i zmienia�y we mnie w jak�� niepodzieln� niesko�czono��, w ten absolut, kt�ry istnieje zapewne tylko mi�dzy galaktykami. A w tej niesko�czono�ci mi�dzygalaktycznej us�ysza�em sw�j g�os:
���- Czy naprawd� si� boj�?
���"Tak, boisz si� - odpowiedzia� mi inny g�os, ale by� on tak samo niemo�liwy do odr�nienia od mojego, jak cisza od ciemno�ci, od przestrzeni. Boisz si�, bo nie znasz tej si�y, bo nigdy nie pragn��e� jej zobaczy� ani w sobie, ani poza sob�".
���- Pewnie nie mog�em - powiedzia�em.
���"Nie, zawsze mog�e� j� zobaczy�. Ale inni ludzie, kt�rzy tak, jak ty nie o�mielili si� jej uzna� za swoj�, od pocz�tku twierdzili, �e nie jest ludzka, a potem, kiedy zupe�nie w nich zanik�a, w og�le zaprzeczyli temu, �e istnieje. I ty r�wnie� uwierzy�e�, �e jej nie ma, ale teraz czujesz jej obecno�� w sobie i boisz si�".
���- Tak jakbym si� ju� nie ba� - powiedzia�em i dalej �ciska�em pod powiekami ciemno��, cisz� - przestrze�.
���"Tak, teraz ju� si� mniej boisz powiedzia�. - I mo�emy sta� si� przyjaci�mi. Przesta�e� by� cz�owiekiem w waszym sensie tego s�owa, cz�owiekiem-cia�em, a ja dla ciebie nie jestem ju� zwierz�ciem, wi�c b�dziemy mogli si� zrozumie�".
���- Ale czym w takim razie jeste�my? - zapyta�em, dr��c w oczekiwaniu. "Nie wiem" - parskn��. Nie otwieraj�c oczu zobaczy�em, �e skacze weso�o ponad falami, tak jak to maj� zwyczaj robi� delfiny.
���- My�la�em, �e b�dziesz wiedzia�, skoro uwa�acie si� za m�drzejszych od nas.
���"Na razie wiemy tylko, czym nie jeste�my i czym by� nam nie wolno. A wy, niestety, nie doszli�cie jeszcze do tego".
���- Skoro jeste�my przyjaci�mi, nie powinni�my obra�a� siebie nawzajem, prawda? - naburmuszy�em si� w tej swojej mi�dzygalaktycznej niesko�czono�ci.
���"To nie jest obra�liwe. M�wi� ci moje prawdy, a ty mi powiesz swoje. Tak rozmawiaj� przyjaciele".
���Stara�em si� znale�� jak�� swoj� prawd�, aby mu powiedzie�, ale nie potrafi�em; jak gdyby wszystkie moje prawdy przeobrazi�y si� w ciemno��, cisz� i przestrze�. Dlatego zapyta�em:
���- Wobec tego, dlaczego nas kochacie?
���"Czy mo�esz nie kocha� swego m�odszego brata, kiedy b��dzi?"
���- To jest jedna z waszych prawd, czy tak?
���"Tak" - odpowiedzia� i zrobi� obr�t w powietrzu.
���"Dwa i dwa jest cztery" - powiedzia�em nagle.
���"Co to jest?"
���- Jedna z naszych prawd.
���"Nie rozumiem jej" - wymamrota� nie�mia�o.
���"Witaj przyjacielu! Ja j� znam. To jest wasz spos�b liczenia, prawda? Najwi�ksze wasze oszuka�stwo!"
���- Witaj! - odpowiedzia�em - Dlaczego oszuka�stwo? Do tej pory rozmawia�em z jednym delfinem, teraz przyp�yn��e� i ty. Jeden delfin i jeden delfin to dwa delfiny.
���"Nie, jest tylko jeden delfin i... delfiny. Tak jest ze wszystkim".
���- Aha! - powiedzia�em tryumfuj�co. - Dla was istnieje tylko jedno�� i wielo��. Przecie� to jest najprymitywniejsze stadium stosunku do �wiata! Wybaczcie, ale to jest... to jest stadium zwierz�ce. Nawet dzikusy w Australii licz� do pi�ciu.
���Oba delfiny fikn�y kozio�ka w powietrzu i us�ysza�em ich �miech - by� weso�y, nie by�o w nim urazy. Potem ten nowo przyby�y powiedzia�:
���"Czy mo�esz policzy� fale w oceanie? Czy mo�esz policzy� rzeczy we Wszech�wiecie, zmierzy� niesko�czono��? Liczenie jest potrzebne dla ruchu cia�a, ale nie pozwala duchowi wej�� w niesko�czono��. A wy przyzwyczaili�cie si� do liczenia wszystkiego i najbardziej cierpicie od tego, co najcz�ciej liczycie. Chocia� atawistycznie kochacie tylko jedno��. Kochacie tylko jedno s�o�ce, a wielo�ci s�o�c si� boicie. Cierpicie, kiedy tracicie jednego cz�owieka, ale jeste�cie oboj�tni przy zag�adzie wielu..."
���Chcia�em zaprzeczy�, ale nagle u�wiadomi�em sobie, �e maj� racj�. Nie wiem, jak to si� sta�o, ale p�yn�c w tej swojej mi�dzygalaktycznej niesko�czono�ci... (teraz ju� nie trzyma�em jej pod powiekami, a p�ywa�em w niej z bezcielesn� lekko�ci� i rozmawia�em z jednym delfinem, potem z jeszcze jednym delfinem, rozpoznaj�c, �e jest on innym delfinem, potem z cz�owiekiem, kt�rego imienia nawet nie zna�em, ale kt�rego kocha�em)... kr���c w swojej ciszy - ciemno�ci - przestrzeni, nagle zrozumia�em, �e to prawda.
���- One znaj� Kosmos lepiej od nas - wyja�ni� mi tamten cz�owiek. - By� mo�e dlatego, �e �yj� w oceanie, kt�ry daje prawdziwsze pierwsze wyobra�enie o Kosmosie. Daje tak�e dostateczn� ilo�� ciep�a i po�ywienia dla ich cia�, wi�c ich duch jest wystarczaj�co wolny.
���"M�wi�, �e kiedy� byli�my bardzo bliscy - smutnie odezwa� si� pierwszy delfin. - Ale im bardziej do�wiadczone i zm�czone stawa�y si� wasze ko�czyny, tym bardziej nieruchomy i tym prymitywniejszy stawa� si� wasz duch. Nie wystarcza wam nawet to, �e mordujecie si� wzajemnie. Chocia�by to powinno was zadowala�, tak jak dla niekt�rych zwierz�t najwi�ksz� rozkosz� jest zjadanie swego potomstwa. Czy wiesz, �e by�o nam trudno patrze�, jak wasze p�ywaj�ce lub lataj�ce domy wzajemnie si� niszczy�y i ton�y w oceanie, a wy stawali�cie si� po�ywieniem dla ryb? Kiedy� chocia� przeciwko nam nie prowadzili�cie wojny, uznawali�cie nas za przyjaci�, ale teraz i nas mordujecie. Dlaczego? Co wam zrobili�my? Przecie� mi�so naszych cia� nie smakuje wam?"
���"To te� ma zwi�zek z liczeniem odpowiedzia� mu drugi delfin, kt�ry niew�tpliwie by� starszy i bardziej do�wiadczony. - Licz�, ile istnie� nauczyli si� zwyci�a�, ilo�� ta wydaje im si� niewystarczaj�ca i zabieraj� si� za nast�pne. To si� nazywa nienasycenie..." - podpowiedzia� mi niechc�cy inn� nasz� prawd�, wi�c j� wykrzykn��em:
���- Ono jest nieod��czn� cech� ducha! "Cech� ducha, kt�ry jest niewolnikiem cia�a. Nas tak�e w jakim� stopniu przyroda zmusi�a do tego, aby�my byli niewolnikami prymitywnego cia�a, ale nauczyli�my si� wyswobadza� ducha."
���- Przecie� nie mo�emy tak jak wy tylko skaka� beztrosko po falach! Jego pouczaj�cy ton zacz�� mnie dra�ni�.
���"Widzisz tylko nasza cia�o, a cia�u nie potrzeba nic wi�cej ponad to, �eby je nakarmi�, �eby si� rozmno�y�o i pobawi�o na falach."
���- Ludzie r�wnie� od dawna tak twierdzili - powiedzia�em i zn�w usi�owa�em przypomnie� sobie jak�� prawd�, kt�r� m�g�bym mu przeciwstawi�.
���"W ludzkim m�zgu znajduj� si� te same prawdy, kt�re s� w m�zgu delfin�w, mimo �e nasz jest wi�kszy. Ale wy nigdy nie wiecie, kt�re z nich s� pewne. Bo wy bijecie pok�ony liczbom, a liczby to u�miercanie."
���"Teraz zn�w m�zg ich jest wi�kszy! Chocia�, zdaje si�, �e naprawd� jest wi�kszy". Ale tego nie powiedzia�em, tylko poczu�em w sobie i milcza�em, bo gor�czkowo szuka�em swojej prawdy. A on zwr�ci� si� do drugiego delfina:
���- "W rzeczywisto�ci przyczyna ich tragedii tkwi w l�dzie. Wiesz, na innych planetach te� spotykali�my podobne istoty. Stoj�c na male�kiej, twardej skorupie ziemi, ludzie prawdopodobnie s�dz�, �e Wszech�wiat wok� nich jest pokryw�, kt�rej �ciany trzeba rozbi�, aby wyj�� w przestworza. Dlatego te� szukaj� prawd no�em i m�otem - rozbijaj� je, a potem nie rozumiej�, �e kawa�ek nie jest ca�o�ci�, �e nie jest on ju� te� cz�ci� prawdy, bo jest martwy, �e liczba oznacza stagnacj�, a prawda, kt�r� on im symbolizuje, jest poznawalna tylko w�wczas, kiedy jest w ci�g�ym ruchu."
���- Ale my te� ju� wysy�amy ludzi w Kosmos! - powiedzia�em.
���"Tak, w�a�nie, wysy�acie! Za pomoc� wybuchu i metalu. Dlatego napotykacie tam tylko ogie� i l�d, pyl i gwiazdy. Poniewa� nie chcecie uwierzy�, �e przestrze� jest cech� ducha."
���- Tak jak czasoprzestrze�? - zapyta�em, ale przerwa�em z egzaltacj�: Zmienia�! Powo�aniem cz�owieka jest zmienia� i tworzy�!
���"I to zrozumieli�cie b��dnie - odpowiedzia�. - Wy, tak jak my, mo�emy zmienia� i tworzy� tylko siebie samych. Tak robi� wszystkie rozumne istoty we Wszech�wiecie, bo on sam bez przerwy tworzy siebie. A wy zaj�li�cie si� tym, �eby przystosowa� materi� do swoich cia� i wyobra�aj�c sobie, �e jest to przetwarzanie, nie zauwa�acie, �e duch wasz pozostaje ten sam, �e umieraj� w nim te si�y, z kt�rych wy��czn� pomoc� mo�na przenikn�� w rzeczywisty Wszech�wiat. Chocia�, pojedynczy ludzie wiedz� o tym i spotykali�my ich mi�dzy gwiazdami..."
���- Nie wierz�! - krzykn��em jeszcze by�a to moja ostatnia prawdo, ale poczu�em, �e nic innego poza moim g�osem we mnie nie zaprzecza.
���"Pozostawmy ten sp�r! - odezwa� si� drugi delfin: - Czy nie znudzi�o si� wam przebywanie na tym n�dznym padole, przyjaciele? Chod�cie, przespacerujemy si�. Popatrzcie, jaka pi�kna noc!".
���- My�l�, �e to ryzykowne, �eby jecha� z nami ju� pierwszego dnia powiedzia� tamten cz�owiek.
���- Nie wierz�! - krzykn��em jeszcze g�o�niej i otworzy�em oczy, aby zobaczy� noc.
���Ocean wdar� si� z rykiem w moj� mi�dzygalaktyczn� niesko�czono��, po�kn�� j� i zn�w og�uszony zosta�em jego rykiem i o�lepiony blaskiem drogi do Ksi�yca.
���- Wierzy Pan - powiedzia� cz�owiek, kt�ry sta� na skale, opromieniony blaskiem gwiazd.
���Sta� na kraw�dzi ska�y, a �ywa masa, nie maj�ca pocz�tku i ko�ca przyp�yn�a do niego i le�a�a pokornie u jego st�p
���- Teraz ju� uwierzy Pan do ko�ca powiedzia� i ruszy� w stron� wody. P�niej schyli� si� i usiad�.
���Ukl�k�em i rozpozna�em pod nim d�ugie jak torpedy, l�ni�ce czerni� cia�a delfin�w.
���- Zaraz wr�c� - powiedzia�.
���Zamkn��em oczy i zacisn��em pi�ci, ale w dalszym ci�gu czu�em tylko ch��d i twardo�� kamienia pod kolanami. Zn�w spojrza�em. Tamten cz�owiek siedzia� z kr�lewskim spokojem, macha� do mnie r�k� i posuwa� si� jak Posejdon, z szybko�ci� torpedy, po bia�ej drodze do Ksi�yca albo do S�o�ca, albo do �rodka Wszech�wiata. Po bia�ej drodze kt�ra ��czy�a obie cz�ci oceanu.
���- Nie wierz���! - wykrzykn��em i pogna�em w przeciwnym kierunku, w stron� r�wniny, w stron� ciemno�ci. Nie wierz���!
���I bieg�em, i krzycza�em, a� wybieg�em na szos�, po kt�rej przyjechali�my. By�a to twarda i nieruchoma jak ska�a szosa ludzi. I prowadzi�a da blasku neon�w, od kt�rego jarzy�o si� niebo tam, gdzie ni�ej le�a�o miasto...
���Na drugi dzie�, kiedy w�a�nie si� obudzi�em I pyta�em sam siebie, czy to mo�liwe, �eby czu� si� tak zmordowanym od takich sn�w, do pokoju w�lizgn�a si� ta �licznotka, pokoj�wka, kt�ra zaraz, jak tylko zatrzyma�em si� w hotelu, powita�a mnie niedwuznacznie obiecuj�cym u�miechem. Ale zdecydowa�em, �e pokoj�wki z pewno�ci� nie rozdaj� hotelowym go�ciom swych wzgl�d�w bezp�atnie i dlatego z wa�n� min� odrzuci�em jej pr�by spoufalania si� ze mn�.
���- Ten list zostawi� jaki� pan dzisiaj rano - za�wierka�a familiarnie i weso�o. - A Pan ci�gle �pi i �pi.
���- My, tury�ci, zawsze jeste�my bardzo zm�czeni - warkn��em.
���- Tak, wy, tury�ci; zawsze jeste�cie bardzo zm�czeni - roze�mia�a si�. Chcia�em jej odpowiedzie� co� nie grzecznie, ale zauwa�y�em firmow� kopert� hotelow� i zawo�a�em zaniepokojony:
���- Niech mi to Pani da!
���Palce ledwo zdo�a�y j� otworzy� tak mocno dr�a�y, bo kto w tym nieznanym mie�cie m�g� do mnie pisa� i kto wiedzia�, �e jestem w tym hotelu? P�niej, po przeczytaniu, widocznie otworzy�em usta lub musia�em sprawia� wra�enie przera�onego, bo dziewczyna zapyta�a
���- Co si� sta�o? Z�a wiadomo��? Nie mog�em wydoby� z siebie g�osu, aby jej odpowiedzie�, tylko machn��em r�k�, �eby odesz�a, i zapami�ta�em, �e ona wysz�a tak, jak wychodzi si� z pokoju �miertelnie chorego. Zn�w przeczyta�em list, kt�ry brzmia�:
���"Drogi przyjacielu, dlaczego Pan nie zaczeka�, bardzo si� ba�em o Pana. Ale jak si� teraz dowiedzia�em, �e Pan �pi, odetchn��em. Czy przypadkiem nie zrozumia� mnie Pan �le? Chcia�em Panu da� tylko oczywisty dow�d na to, w co ju� Pan przedtem uwierzy�. Niech Pan teraz dobrze odpocznie, a jutro wieczorem zn�w przyjd�, aby Pana zabra� do naszych wsp�lnych przyjaci�. Bo oni maj� Panu do powiedzenia tak du�o rzeczy! Pozdrawiam. Pa�ski X."
���Wyskoczy�em jak oszala�y z ��ka. Pa�ski X! Pa�ski X! Do diab�a, czy�by to wszystko by�o prawd�? Pozosta�em oszo�omiony kilka sekund, potem skoczy�em do rzuconych na fotel spodni i wyj��em portfel. By�o w nim jeszcze kilka banknot�w, kt�re z trudem mog�y starczy� na zap�acenie hotelu. Wyje�d�a� natychmiast! Nawet bez podarunk�w dla �ony! Natychmiast, dop�ki nie opanowa�o mnie ca�kiem jego szale�stwo! Przeliczy�em je jeszcze raz i jeszcze raz. I liczy�em je, wymy�laj�c sobie:
���- Kretyn sko�czony! Idiota! Naiwniak! Z tej idiotycznej historii nie b�dziesz m�g� nawet wycisn�� pieni�dzy, kt�re wyda�e� na taks�wk�!
przek�ad : Ma�gorzata Korytkowska
��� powr�t