8232
Szczegóły |
Tytuł |
8232 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8232 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8232 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8232 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Julian Ursyn Niemcewicz
Bajki polityczne
BRAT I SIOSTRA Powie��
Gdzie huczne zwiedzaj�c morze,
Kupiec �aglem wiatry porze,
Na wyspie jednej spokojnej
Mieszka� nar�d znamienity,
Nar�d od natury hojnej
We wszystkie dary obfity,
A nadto, w czym jest tak sk�pym los srogi,
Da� mu wolno�ci dar drogi.
By�a to wyspa szcz�liwa!
Lecz jak i w wolnych krajach cz�sto bywa,
Kto zr�cznie umia� ludowi dogodzi�,
M�g� na potem ludem wodzi�,
Tak si� w tej wyspie zdarzy�o.
Niewiasta jedna nadobna,
Zr�czna, obrotna, sposobna,
Do tego przysz�a sw� si��,
�e j�a rz�dzi� narodem.
S�awna by�a dawnym rodem,
Uczony jej dzie�a chowa,
Znana w Atenach i Rzymie,
Wsz�dzie wolno�� czci jej imi� -
Nazywa�a si� Wymowa.
Posta� nadobna i w �udz�cej twarzy
Ogie� z s�odycz� si� �arzy.
Chciwa ozdoby, i zim�, i latem
Nie do��, �e skronie uwie�cza�a kwiatem,
Do wdzi�k�w, co jej natura
Hojn� d�oni� udzieli�a,
Ona jeszcze pawie pi�ra
Dla ozdoby przyczyni�a.
Suknie nosi�a �wiec�ce;
Bardziej dla celu ni� wdzi�ku
Trzyma�a w obydw�ch r�ku
Dwie pochodnie gorej�ce,
Nie �eby nimi umys�y o�wieca�,
Lecz �eby po�ary wznieca�
A tak w wytwornej postaci,
Przez s�odkie oczu spojrzenie
Na zgromadzonych wsp�braci
Puszcza wdzi�cznych s��w strumienie:
D�ugo g�upi i uczony
S�odkim brzmieniem omamiony,
Od wielu widz�c popart�,
S�ucha� j� z g�b� otwart�.
B�g wie, jak siln� sta�a si� jej w�adza:
Sama wszystkiemu zaradza,
Tym podchlebia, tych zasmuca,
Na tych kwiatami rzuca,
W�rz�d �lepej zapalczywo�ci
Nieraz gniewem uniesiona
W�asne rodziera wn�trzno�ci.
Tak gdy niepow�ci�gniona
- Czyli to jaka choroba,
Czy rozumia�a, �e si� to podoba -
I gada zawsze, i gada,
I kiedy ca�a gromada
Na wszystkie potrzeby g�ucha,
Nic nie robi, tylko s�ucha,
Usta�a wszelka robota,
Budowy na p� wzniesione
Zosta�y nie doko�czone,
Bo zawsze wymowna Cnota
Wola�a gada� jak czyni�
I mniej zach�ca� jak wini�.
Ju� si� rok schyla� do ko�ca,
Jako rzesza pr�nuj�ca,
Niepomna wa�nych widok�w,
Godzinop�ynnych s�ucha�a potok�w.
Na koniec los szcz�liwy otworzy� im oczy:
Poznali, �e chc�c lud�mi dobrze w�ada�,
Nie dosy� jest tylko gada�,
�e, gdy si� z s�owy skutek nie jednoczy,
Z najprzyjemniejsz� wymow�
Cz�sto mo�na podrwi� g�ow�,
Zacz�li wi�c my�le� wielce,
Przyda� kogo rz�dzicielce.
W tej�e wyspie, z drugiej strony
Mieszka� w zaciszy szcz�liwej
Cnej Wymowy brat rodzony.
Nie zna� ��dzy �wiegotliwej,
Sta�y w sercu, w s�owach skromny,
Nikczemnych uraz niepomny,
Lubi� jasno�� i porz�dek,
I nazywa� si� Rozs�dek.
Bardziej powolny ni� ostry,
Z daleka patrza� na szale�stwa siostry.
Zrazu zbawienne chcia� jej dawa� rady,
Ale nar�d zapalony
Wraz go pos�dzi� o zdrady,
Z wzgard� zosta� odrzucony,
Lecz pr�dki tryumf go czeka�:
Gdy si� bowiem czas odwleka�,
Skutki pr�nego gadania
I ustawnego s�uchania
Do tego lud ten przywiod�y,
�e z pokornymi mod�y
Przyszed� Rozs�dku prosi�,
�eby go broni� od zguby
I nie chc�c wi�cej b��d�w siostry znosi�,
Wprawi� rzQC7y w �cis�e kluby.
Dobra ojczyzny pragn�cy,
Podj�� si� us�ug skwapliwie,
I by duch wszystko pal�cy
M�g� umiarkowa� szcz�liwie
I z siostr� zaradza� zgodnie,
Zostawi� jej �wietne szaty
I pawie pi�ra, i kwiaty,
Ale odebra� pochodnie.
Tak brat z siostr� wsp�lnych dar�w,
Gdy u�ywa dla ojczyzny,
Nie by�o wi�cej po�ar�w,
Zgoi�y si� dawne blizny
I wyspa pok�j zyska�a:
Nikt si� ju� wi�cej nie wadzi�,
S�odka Wymowa serca porusza�a,
Ale umys�y Rozs�dek prowadzi�.
GMACH PODUPAD�Y
Powie�� wyj�ta z manuskrypt�w przeduniowych
Nieraz ten, co bajki plecie, Trefunkiem i prawd� powie. W mozyrskim, m�wi�,
powiecie
- Nie wiem, jak si� miejsce zowie -
Le�a� zamek starodawny
Nad czystego zdroju spadkiem.
Niegdy�, wielko�ci� sw� s�awny,
Okaza�o�ci by� wzorem,
Lecz czasem i niedozorem
Ju� zewsz�d grozi� upadkiem.
Panowie, co w nim mieszkali,
D�ugo o zamek nie dbali,
Cho� si� cz�� jego zwali�a.
Lecz gdy i reszta grozi�a,
�e ka�demu mi�e �ycie,
Nie chc�c �y� w niepewnym bycie,
J�li my�le� o poprawie.
Co si� w mn�stwie rzadko zdarzy,
Zgodzili si� w swej ustawie,
�e chc�c ruiny poprawi�,
Nale�y si� mie� mularzy.
W�rz�d tej gorliwej ochoty,
Gdy przyj�� mia�o do roboty,
Gdy mur nowy mieli stawi�
I dawne naprawi� rysy,
Sk��cili si� o abrysy.
Nale�y wiedzie�, �e niedawnym czasem,
Gdy si� dom wali� cz�ciami,
Pan, chc�c go wzmocni� nawiasem,
Podpar� go kilk� dr�gami.
Ale zamek murowany
�le podpira dr�g drewniany.
Dawni jednak budownicy,
Dzie�a swego mi�o�nicy,
Chcieliby, w nowych nie szukaj�c wzorach,
Kleci� na dawnych podporach.
Lecz wi�ksza drugich po�owa,
Szczera w ch�ciach, w radach zdrowa,
Wo�a�a: "Pr�na robota!
Pr�na praca i ochota!
Wszystko b�dzie pe�ne wady,
Gdy w�t�e b�d� zasady;
�e trzeba, �eby pani�ta
Wspomnieli na fundamenta;
�e gdy te za�o�� trwa�o,
Mog� potem stawi� �mia�o,
A gmach, stoj�c w czas daleki,
Zwalczy pioruny i wieki".
Pr�na mowa, bo jedni jej nie zrozumieli,
Drudzy zrozumie� nie chcieli,
Ci za� najwi�cej mieszali,
Co budownictwa nie znali.
Bo gdy ten o podwalinach
I o upadku przyczynach
Chce radzi�, tamci co� nowego wzniec�
I z jak�� fraszk� wylec�:
Ten ��da okna poprawi�,
Tamten nowy dach postawi�,
Ten piec gdzie indziej przenosi,
�w gwa�tem kominka prosi,
Wielu za� o to nagli�o,
�eby drzwiczek sekretnych jak najwi�cej by�o.
W�rz�d tak rozlicznych spor�w i niezgody,
Co babilo�skie przypomnieli wie�e,
Kiedy si� ka�dy niby od upadku strze�e
I chc�c da� jasne dowody
G��bokiej swojej m�dro�ci
I niemylnej ostro�no�ci,
Cho� nie zna gmachu osnowy,
Przydaje swym konceptem gabinecik nowy;
I gdy tak ka�dy szuka swej zalety,
Nowe stawia� gabinety,
Tyle si� ich namno�y�o,
�e ju� samego gmachu ledwie wida� by�o.
A co dziwna, �e w tym gwarze
Zapomnieli, i� mularze
Najpr�dzej potrzebni byli,
�eby gmach zabe�pieczyli.
Lecz czyli takie losu zrz�dzenie,
Czyli jakie� za�lepienie,
Czyli �e si� pan nie chcia� czeladzi powierzy�,
A czelad� ba�a si� pana,
Cho� by�a wszystkich ch�� niepodejrzana,
Nikt nie m�g� spor�w u�mierzy�,
Nikt nie m�g� trafi� do ko�ca!
Ju� niejednego miesi�ca
Dni na pr�no ulecia�y,
Ali� gmach �w nadw�tla�y,
Nie doczekawszy pomocy,
Wpo�rz�d okropnej nocy,
Wpo�rz�d grom�w przera�liwych
Spad� na g�owy nieszcz�liwych.
Wtenczas przy ostatnim zgonie
Z p�aczem wszyscy narzekali,
�e gabinety stawiali,
Gdy trzeba by�o my�le� o domu obronie.
KRETY Bajka
Kiedy wszystko �le si� dzieje,
Kiedy nieufno��, niezgody,
Zniszczywszy wszystkich nadzieje,
Zostawi� rz.QCTy jak wprz�dy
W smutnym los�w naszych wzgl�dzie,
Niech przynajmniej wolno b�dzie,
Kiedy ju� prawda niemi�a nikomu,
Siedz�cemu cicho w domu,
Przed kochanymi wsp�bracia
Powiedzie� prawd� pod bajki postaci�.
Ogrodnik jeden rozs�dny,
Pracowity i porz�dny,
Dosta� po ojcu niedba�ym
Sad drzewy zawsz�d okryty.
Sad ten by� niegdy� ogrodem wspania�ym,
Lecz czas srogi, nieu�yty,
A bardziej jeszcze przeszli ogrodnicy,
Co si� w tym sadzie rz�dzili,
Tak go srodze opu�cili,
�e� ju� nie pozna� i jednej ulicy.
Same chwasty i ro�liny,
Pomi�dzy nimi gadziny,
Kwatery pozarzucane,
Drzewa wsz�dy po�amane,
S�owem z pe�nego wprz�d owoc�w sadu
Zrobili puszcze bez sprawy i �adu.
Tak wi�c rzeczy opuszczone
W spadku nowemu dosta�y si� panu.
Chcia� je przez prace �o�one
Do dawnego przywie�� stanu,
Plant� wi�c now� porz�dnie u�o�y�,
Tutaj ulice naznaczy�,
Dalej inspekta za�o�y�,
Tu drzewom owoc nosz�cym,
Tutaj lipom woni� tchn�cym
W�a�ciwe miejsca przeznaczy�.
Gdy si� nadziei podaje
Przysz�ego szcz�cia, porz�dku,
Zaraz na samym pocz�tku
Niezno�nych przeszk�d doznaje.
Kto rzeczy wa�nej chce si� podejmowa�,
Nim post�pi w swoim dziele,
Znosi� musi przeszk�d wiele
I z zazdro�ci� si� pasowa�.
Ten los spotka� ogrodnika:
Zaledwie pierwsz� ulic� wytyka
(Wi�cej u�ytku pragn�c ni� zalety)
Wnet utajone krety
Ziemi�, kt�ra si� zacz�a prostowa�,
J�y ry� w ko�o i toczy�, i psowa�!
A cho� wprz�d z sob� niezgodne,
Ch�� psucia i wywracania
Z��czy�a plemi� odrodne;
Ju� s� jednego zdania,
I te, co pierwej na siebie pryska�y,
Dzi� si� czule ca�owa�y.
Daremnie ogrodnik smutny
Przek�ada� im raz okrutny,
Kt�ry robocie jego zadawa�y,
Krety wcale nie s�ucha�y.
"Przeb�g! Wstrzymajcie si�, prosz�,
Od tego rycia i toku.
Jakie� w tym macie rozkosze!
Pan B�g wam nawet nie u�yczy� wzroku,
�lepe, prawdziwie nie wicie,
Czego chcecie, co robicie."
Pr�ne gadanie, rodzaj zapyrzony
Toczy� we wszystkie strony.
Owszem do siebie tak krety m�wili:
"By�my tylko przeszkodzili,
�eby przed zim� nic si� nie zrobi�o,
To�my ju� potem wygrali,
Wiatr p�nocny z ca�� si��
Przyjdzie i wszystko obali."
Nie by�y to s�owa daremne,
Dotrzyma�y krety ciemne
Uk�ady swoje zdradliwe:
Na pr�nych usi�owaniach
I ustawicznych psowaniach
Min�o lato szcz�liwe,
Znikn�a wszelka otucha,
Zima, �nieg i zawierucha
Zniszczy�y wszelkie roboty.
Ucieszy�y si� niecnoty,
Biedny ogrodnik ci�ko si� zasmuci�
I dzie�o swoje porzuci�.
A tak przez kret�w utraconym czasem
Ogr�d znowu sta� si� lasem
I kto chcia� to w nim polowa�,
Niszczy�, wycina�, pl�drowa�.
KUNDLE
Powie�� z francuskiego
Cz�owiek cnotliwy, lecz obci��on troski,
Szed� wieczorem mimo wioski;
Pies zacz�� szczeka�, a za nim tu� drugi,
Wkr�tce trzody wierne s�ugi,
Z ca�ej wsi kundle wypad�szy skwapliwie
Wy� zacz�y przera�liwie.
Czemu�, kto� si� ich spyta�, tak straszne szczekanie?
Nie umia� odpowiedzie� �aden na pytanie,
�aden nie zna� przyczyny, wszyscy wyli razem.
Publicznych wrzask�w to jest prawdziwym obrazem.
Ten b��dnie co� us�ysza�, drugi wraz powtarza,
�aje, szkaluje i ogie� roz�arza.
Pe�en ��ci i goryczy,
Sam nie wie, dlaczego krzyczy.
Cnotliwy - kto� mi powie - potwarze te znosi,
Z�y je cz�owiek wymy�la, a g�upi roznosi.
Lecz cnotliwy cz�stokro� �yciem je przyp�aci�.
Przez nie Sokrates wolno�� najprz�d straci�,
I - zawstydzaj�c zarzuty bezczelne -
Pi� m�nie jady �miertelne.
Przez nie Arystyd wygnaniem skarany,
Przez nie Scypio szkalowany;
Prze�ladowaniem, podst�pn� robot�,
Zazdro�� m�ci�a si� nad cnot�:
Ona skruszy�a wolno�ci o�tarze;
Kt� Rzymu, Grecji kwitn�ce krainy
Podda� w niewol� i okry� ruiny?
Zazdro��, niezgody, potwarze.
Moi panowie, widzicie przyk�ady,
Nie pos�dzajcie� cnotliwych o zdrady,
Ojczyzna na tym najwi�cej szkoduje,
Wy si� gryziecie, kt� j� poratuje!
OKR�T
Powie�� z francuskiego
Okr�t miotany wiatrami
Szed� jako tako wpo�rz�d nawa�no�ci,
I podr�ni z �eglarzami,
Gdyby si� byli trzymali w jedno�ci,
Oparliby si� tej burzy;
Lecz pr�no: im bardziej niebo si� chmurzy,
Tym bardziej, zamiast czynienia,
Zw�oki tylko i m�wienia.
Do �agl�w... ju� ska�a bliska -
Wo�ali tam i �wdzie rozs�dni majtkowie -
�le si� kieruj em, fala nami ciska,
Przeb�g! Mniej obfici w mowie,
B�d�my czynniej si! Tu na g�os tak zdrowy
M�wca jeden dowodzi�, lecz nie czterma s�owy,
�e chc�c zachowa� �ycie i maj�tek
Trzeba roztrz�sn�� wprz�d wiatr�w pocz�tek.
Przydaj - rzek� drugi - sk�d w�d wzrost i spadek.
Nie to - trzeci zawo�a� s�dz�c, �e przypadek
Najrozumniej rozwi��e i pogodzi spory -
Patrzcie, pioruny jak hucz� z �oskotem,
Postawi� trzeba wprz�dy konduktory
I zas�oni� si� przed grzmotem.
Na koniec wszystkie zdania zwa�ane bez zgody,
Bardzo mo�e przyzwoite
Na l�dzie lub w czas pogody,
Op�niaj�c ratunek, m�wce znamienite,
Sternika i okr�t ca�y
P�dem rozbi�y o p�nocne ska�y.
A tak, mimo ratunku sposoby gotowe,
Wszystko zgin�o przez zbytni� wymow�.
Czemu� przyk�adu tego nie u�yjem?
Potrzeba nagli, moi przyjaciele;
Wierzcie, rozumu mamy nadto wiele,
Czas pr�no tracim, o brzeg si� rozbij em.
SOWA, ZI�BA IKROGULEC Bajka t�umaczona z perskiego
W zielonym, mi�ym gaiku
Przy jasno-ch�odnym strumyku,
Na wierzchu dawnego d�ba,
Gdzie woda i �yr gotowy,
�y�a nieszcz�sna zi�ba
Pod srog� przemoc� sowy;
Ale jakie biedne �ycie!
J�cza�a nieboga skrycie
Nad rodu ca�ego losem.
Sowa coraz nowym ciosem
Szkody jej srogie zadawa,
Bez wzgl�du na ptasz� prawa.
Gwa�ty wsz�dzie rozpo�ciera;
Wszystko psuje i zabiera.
Nieraz znienacka przyleci
I zrzuciwszy zi�by dzieci
W jej gniazdo (pani nad�ta)
Wk�ada swe w�asne sowi�ta.
W tak przykrym stanie
P�acz i narzekanie
Zosta�y biednej ptaszynie.
Ali� na bliskiej jedlinie
Siedzia� krogulec mocny, lecz wspania�y,
I widz�c r�d ptasz�t ma�y
Pod strasznym gwa�tem ugi�ty,
Szlachetn� lito�ci� zdj�ty,
W urz�dzie pe�nomocnika
Wys�a� do zi�by s�owika
Z szczerym nad ni� u�aleniem
I z przyja�ni o�wiadczeniem.
Pe�ni�c swoje obowi�zki
Siad� pose� na brzegu ga��zki,
Gdzie by�o zi�by mieszkanie,
I tam przez s�odkie �piewanie
Jej si� niedoli lituje,
Pomoc pewn� obiecuje
Naprzeciw gwa�tom tyrana.
Na g�os ten zi�ba stroskana
Z rado�ci� nadstawia ucha
I ju� podchlebna otucha
W smutnym sercu rado�� nieci,
Ju� jej male�kie dzieci
Na g�os tak wdzi�czny, tak mi�y Z gniazda g��wki wystawi�y. Zazdrosna sowa, �e
pos�aniec nowy Tak� odmian� sprawi� swymi s�owy, Zacz�a tak�e z swej strony
Wrzeszcze� przykrymi tony, Lecz pr�no, ka�dy zrozumie, Bo sowa �piewa� nie
umie. Wtem ju� �mielsza zi�ba ma�a Wi�cej s�owika s�ucha�a. Gniewem okrutnym
przej�ta, Gdy si� s�siadka zawzi�ta Rzuca, nadyma i gniewa, �e skuteczniej
s�owik �piewa, Zi�ba tak do niej m�wi�a: "Moja ty pani mi�a, Kto si� nade mn�
lituje, Kto mi� wspiera� obiecuje, Kto przyjemniej do mnie gada, Tegom
wdzi�czniej s�ucha� rada. Ty si� dziwi� nie przestajesz? Ty, co mnie szarpiesz
lub �ajesz!".
KONIEC KSI��KI
Ksi��ka pobrana ze strony http://www.ksiazki4u.prv.pl
lub http://www.ksiazki.cvx.pl