8132

Szczegóły
Tytuł 8132
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8132 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8132 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8132 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

WILLIAM EDWARD DODD DZIENNIK AMBASADORA 1933-1938 EDYCJA KOMPUTEROWA: WWW.ZRODLA.HISTORYCZNE.PRV.PL MAIL: [email protected] MMIV� Tytu� orygina�u AMBASSADOR DODD'S DIARY 1933-1938 London Victor Gollancz Ltd. 1941 PRZE�O�Y�: MARIUSZ GINIATOWICZ OD WYDAWNICTWA PAX Profesor William Edward Dodd, autor Dziennika ambasadora, zmar� nagle na serce na swej farmie w Round Hill w stanie Wirginia dnia 9 lutego 1940 roku. Profesor nosi� si� z zamiarem napisania wspomnie� z okresu, kiedy pe�ni� funkcj� ambasadora w Berlinie, nie zd��y� go jednak urzeczywistni�. Pozostawi� jedynie notatki, kt�re robi� z dnia na dzie�, na gor�co, dla siebie i kt�re zamierza� opracowa� i uzupe�ni� dodatkowym materia�em. Mia� ten materia� zgromadzony w postaci wycink�w prasowych, list�w i fotografii. Dzieci profesora Dodda po jego �mierci przygotowa�y do druku pozostawione notatki. Pracy tej dokona�y tak szybko, �e ju� na jesieni 1940 roku prof. Charles E. Beard napisa� przedmow� do Dziennika, a w 1941 roku Dziennik zosta� wydany w Londynie. Ten po�piech w przygotowaniu i wydanie ksi��ki w czasie wojennym sprawi�y, �e pozosta�y w niej pewne drobne niedok�adno�ci, kt�re pracuj�cy bez po�piechu w normalnych warunkach wydawcy na pewno by dostrzegli i usun�li. Wobec tego jednak, �e pozosta�y, Wydawnictwo uwa�a�o za stosowne umie�ci� w niekt�rych przypadkach odpowiednie sprostowanie w postaci przypis�w oznaczonych gwiazdk�. Warszawa 1972 Przedmowa WSPOMNIENIA Ze wszystkich przedstawicielstw dyplomatycznych, jakimi rozporz�dza� prezydent Roosevelt na wiosn� 1933 r., �adne nie mia�o tak wielkiego znaczenia dla Stan�w Zjednoczonych jak ambasada w Berlinie. Nigdzie nie by�o tylu delikatnych i skomplikowanych problem�w, dotycz�cych linii politycznej, podej�cia do strony przeciwnej, tematyki rokowa� i og�lnego nastawienia. Od chwili gdy u schy�ku XIX wieku mi�dzy Niemcami a Stanami Zjednoczonymi rozgorza�a rywalizacja gospodarcza, stosunki dyplomatyczne mi�dzy obu krajami by�y stale zak��cane przez r�ne zatargi i kontrowersje. Udzia� Ameryki w wojnie �wiatowej po stronie przeciwnik�w Niemiec przyczyni� si� do pog��bienia dawniejszych uraz, a wysi�ki zmierzaj�ce do odbudowy normalnych stosunk�w mi�dzy obu krajami udaremni� kryzys gospodarczy z 1929 r. W wyniku tego kryzysu w�adze, banki i przedsi�biorstwa niemieckie stwierdzi�y, �e znalaz�y si� w sytuacji, kt�ra im utrudni�a lub wr�cz uniemo�liwi�a ponoszenie ci�aru kolosalnych d�ug�w zaci�gni�tych w poprzednich latach w Ameryce. Wszystkie te trudno�ci pog��bione zosta�y wreszcie przez napi�cie wywo�ane krachem bankowo-przemys�owym w obu krajach oraz doj�ciem do w�adzy w Niemczech Adolfa Hitlera; powa�ne konsekwencje, jakie mia�y wynikn�� z tej �rewolucji nihilizmu", nie by�y pocz�tkowo �atwe do przewidzenia. Chocia� po up�ywie siedmiu lat trudno jest odtworzy� dok�adnie stan umys��w z 1933 r., pewne fakty pozostawi�y sw�j �lad w dokumentach i ludzkiej pami�ci. W styczniu tego roku pan Hitler zosta� mianowany kanclerzem, sta� si� szefem rz�du koncentracji narodowej w rozbitym wewn�trznie i zdezorientowanym kraju. Przez wiele miesi�cy los jego misji by� niepewny. Otoczony przez pot�nych wsp�lnik�w, pragn�cych go utrzyma� w karbach i wykorzysta� dla swoich cel�w, zmuszony pos�ugiwa� si� aparatem urz�dniczym, wychowanym w starych tradycjach i za�arcie przeciwstawiaj�cym si� jego reformom i metodom post�powania, nowy kanclerz, podobnie jak wszyscy mu wsp�cze�ni, nie wiedzia� jeszcze, jakie czekaj� go losy. M�g� pozosta� narz�dziem w r�kach reakcyjnych konserwatyst�w, ale m�g� r�wnie� sta� si� absolutnym w�adc� Niemiec, opieraj�c si� na prawym lub lewym skrzydle swojej w�asnej partii. Na wiosn� 1933 r. by�o ju� rzecz� powszechnie wiadom�, �e jest to cz�owiek niebezpieczny i nie cofaj�cy si� przed niczym, ale poniewa� nie mo�na by�o uchyli� zas�ony kryj�cej przysz�o��, w ko�ach dyplomatycznych �wiata, nie wy��czaj�c Departamentu Stanu w Waszyngtonie, uwa�ano, i� w stosunkach z jego rz�dem mo�liwe s� r�ne warianty polityczne. W tej zagmatwanej, nies�ychanie napi�tej i wci�� pogarszaj�cej si� sytuacji prezydent Roosevelt stan�� wobec konieczno�ci mianowania nowego ameryka�skiego ambasadora w Niemczech. M�g� powo�a� na to stanowisko jednego z bogaczy, kt�rzy ofiarowali powa�ne kwoty na fundusz wyborczy par- tii demokratycznej w 1932 r. Wyb�r jednak cz�owieka z tego �rodowiska oznacza�by wyb�r jakiego� finansisty lub zamo�nego adwokata, lub bogatego wojskowego, a wi�c cz�owieka ma�o zorientowanego w historii politycznej Europy, kt�ry z ambasady zrobi�by prawdopodobnie biuro �ci�gania nale�no�ci i ratowania interes�w ameryka�skich wierzycieli lub te� biuro sprzeda�y surowc�w dla niemieckiego przemys�u zbrojeniowego; popisywa�by si� przy tym wydawaniem wystawnych obiad�w i przyj��. Do drugiej kategorii potencjalnych kandydat�w na stanowisko ambasadora nale�eli tzw. zawodowcy w dyplomatycznej i konsularnej s�u�bie Stan�w Zjednoczonych, czyli urz�dnicy etatowi, lepiej lub gorzej �wytrenowani" w za�atwianiu spraw wchodz�cych w zakres stosunk�w mi�dzynarodowych. Byli to ludzie �nienaganni", je�eli chodzi o takie sprawy protokolarne jak: priorytet, w�a�ciwo��, formalno�� i tradycja; nie wszyscy oni jednak byli tylko biurokratami. Faktem jest, �e zawodowcy, kt�rzy najlepiej nadawali si� na ambasadora w Berlinie, byli lud�mi bogatymi albo te� mieli bogate �ony; mieli du�e ambicje albo te� mieli r�wnie ambitne �ony. Trzeba by�o by� bardzo naiwnym, �eby sobie wyobrazi�, �e ludzie tego rodzaju mog� obiektywnie reprezentowa� interesy swego kraju. Pomijaj�c hojnych ofiarodawc�w fundusz�w wyborczych i dyplomat�w zawodowych, prezydent Roosevelt mia� przed sob� jeszcze inne mo�liwo�ci wyboru. Zwa�ywszy szczeg�lne trudno�ci zwi�zane z misj� w Berlinie prezydent czu� si� moralnie zobowi�zany powierzy� j� obywatelowi ameryka�skiemu, kt�ry by zna� j�zyk niemiecki, a tak�e histori�, literatur�, pogl�dy polityczne, organizacj� polityczn�, tradycje i �ycie narodu niemieckiego. Oznacza�o to wyb�r cz�owieka maj�cego jakie� osi�gni�cia naukowe w Niemczech, gdy� znajomo�� historii, tradycji, polityki i �ycia Niemiec mog�a by� zdobyta tylko przez studia i d�u�szy pobyt w tym kraju. Istnia�y w tym zakresie precedensy znane prezydentowi Rooseveltowi. George Bancroft, historyk, doktor filozofii uniwersytetu w Getyndze, by� pos�em ameryka�skim w Berlinie w krytycznym okresie wojny prusko-francuskiej i powstania Niemieckiego Cesarstwa. Andrew D. White, autor History ofthe Warfare of Science and Theology (Historia wojny pomi�dzy nauk� a teologi�) i pierwszy prezes Ameryka�skiego Towarzystwa Historycznego, studiowa� przez pewien czas w Niemczech i reprezentowa� Stany Zjednoczone w cesarskim Berlinie w okresie wielkiego napi�cia wywo�anego wojn� hiszpa�sko-ameryka�sk�. W chwili gdy w kraju szerzy� si� kryzys gospodarczy, a w stosunkach mi�dzynarodowych nast�pi� ca�kowity impas, prezydent Roosevelt, opieraj�c si� na wspomnianych precedensach i id�c za rad�, chyba ministra handlu Daniela C. Ropera, wybra� ponownie naukowca na reprezentanta Stan�w Zjednoczonych w Niemczech; zosta� nim William E. Dodd, profesor historii na Uniwersytecie Chicago. Pan Dodd nie bra� wprawdzie tak czynnego udzia�u w �yciu politycznym jak Bancroft lub White, uwa�any by� jednak przez kompetentnych w tych sprawach ludzi za jednego z najzdolniejszych historyk�w ameryka�skich, za wybitnego autora prac historycznych i znakomitego wyk�adowc�. By� desygnowany na stanowisko prezesa Ameryka�skiego Towarzystwa Historycznego w 1934 r. Kto przypadkowo dowiedzia� si� z prasy o mianowaniu profesora Dodda ambasadorem w Niemczech, ten nie przywi�zywa� zapewne wi�kszej wagi do jego naukowej przesz�o�ci; wyb�r ten jednak by� wyra�n� wskaz�wk�, �e prezydent Roosevelt zdecydowa� si� zastosowa� specjaln� lini� polityczn� nawi�zuj�c stosunki z nowym rz�dem niemieckim. T� lini�, kt�ra mia�a niestety zawie�� pok�adane w niej nadzieje, mia�o by� odwo�anie si� do najszlachetniejszych element�w starodawnej niemieckiej kultury. W. E. Dodd wybitnie nadawa� si� do spe�nienia tej roli, b�d�c jednocze�nie reprezentantem najlepszych demokratycznych tradycji narodu ameryka�skiego. Pochodzi� ze starej angielskiej rodziny, urodzi� si� w Clayton w P�nocnej Karolinie w 1869 r., uko�czy� Virginia Polytechnic Institute, doktoryzowa� si� na uniwersytecie w Lipsku w 1900 r. po trzech latach wyt�onej pracy uwie�czonej rozpraw� doktorsk� o powrocie Thomasa Jeffersona do �ycia politycznego w 1796 r. (Jefferson's R�ckkehr zur Politik). Po o�mioletniej pracy w charakterze wyk�adowcy w Randolph Macon College zosta� w 1908 r. profesorem na Uniwersytecie Chicago, gdzie po�wi�ci� si� badaniom naukowym, kszta�ceniu m�odzie�y i pisaniu prac z dziedziny historii Ameryki, nie rezygnuj�c przy tym ze swoich wcze�niejszych zainteresowa� sprawami europejskimi. Wychowany w Ko�ciele baptyst�w Dodd nale�a� do tego skrzyd�a tej sekty, kt�re g�osi �ladem Rogera Williamsa* rozdzia� Ko�cio�a od pa�stwa, wolno�� religijn� i wolno�� sumienia. Ten kierunek jego przekona� umocniony zosta� przez ma��e�stwo zawarte w 1901 r. z Marth� Johns z Auburn w P�nocnej Karolinie, kobiet� o podobnym charakterze, nastawion� idealistycznie, pe�n� optymizmu, uprzejm� i inteligentn�. Umi�owanie wolno�ci, datuj�ce si� jeszcze z czas�w, gdy by� m�odym cz�owiekiem, i pot�gowane przez pokrewne uczucia silnie do niej przywi�zanej ma��onki, pan Dodd wci�� roznieca� na nowo studiuj�c z umi�owaniem, a jednak krytycznie, �ycie i pisma Thomasa Jeffersona (kt�rego imieniem nawiasem m�wi�c, zosta� ochrzczony ojciec pani Dodd). Tak wi�c z usposobienia i wykszta�cenia profesor Dodd nale�a� do specyficznej szko�y politycznej w Ameryce, ale b�d�c uczonym specjalizuj�cym si� w historiografii, nie �udzi� si�, �eby jego szczeg�lne upodobania wyczerpywa�y tematyk� historyczn�. Nie twierdzi� r�wnie�, �e post�p demokracji ko�czy si� na Thomasie Jeffersonie, Andrew Jacksonie, Woodrowie Wilsonie lub Franklinie D. Roosevelcie. By� w tym zakresie wyj�tkowo �obiektywny", �eby u�y� terminu z jego specjalno�ci. O tym, �e William Dodd posiada� dar patrzenia na wydarzenia historyczne, siebie samego i swoj� prac� bez pasji i z odpowiedniej perspektywy, mog� po�wiadczy� na podstawie naszej znajomo�ci, kt�ra trwa�a ponad trzydzie�ci lat. Jedn� z ulubionych naszych rozrywek, gdy�my si� od czasu do czasu spotykali, by�o roztrz�sanie naszych �inklinacji". Gdy raz wytkn��em mu �agodnie jego s�abo�� do Jeffersona, zareagowa� pytaniem, czy kto� jak ja wychowany w federalistycznej szkole republika�skich wig�w posiada nale�yte kwalifikacje, �eby wyda� bezstronny s�d w tej sprawie. Wypowiedziawszy si� w �artobliwej formie, z typow� dla niego lodowat� ironi�, na temat �plutokratycznych" koligacji partii moich przodk�w, wys�ucha� z pogod� ducha moich szyderczych docieka� na temat �rz�d�w niewolnik�w", kt�re przez d�ugi czas kierowa�y demokratycznym pa�stwem Jeffersona. Po ustaleniu w ten spos�b pozycji wyj�ciowych pan Dodd z ca�� znajomo�ci� rzeczy rozprawia� beznami�tnie o partiach i interesach, kt�re podzieli�y spo�ecze�stwo republiki od czas�w Hamiltona i Jeffersona. Swoj� pogod� ducha w dociekaniach historycznych zawdzi�cza� niew�tpliwie w du�ym stopniu przekonaniu, �e proces demokratyzacji nie zosta� jeszcze zako�czony, �e najwi�ksza praca * Roger Williams (ok. 1603�1682) duchowny angielski; wyemigrowa� z Anglii w 1631 r. Za�o�y� w Rhode Island pierwsz� osad�, kt�r� nazwa� Providence. Nawi�za� przyjazne stosunki z Indianami, w�r�d kt�rych cieszy� si� wielkim autorytetem. Zwolennik pe�nej tolerancji religijnej i rozdzia�u w�adzy duchownej od �wieckiej. nas jeszcze czeka. Jego ulubionym powiedzeniem w tym wzgl�dzie by�y s�owa, �e �demokracji nikt jeszcze naprawd� nie pr�bowa� wprowadzi� w �ycie". W�r�d najrozmaitszych artyku��w, szkic�w, rozprawek i dzie� o zagadnieniach i osobisto�ciach historycznych, obejmuj�cych szeroki zakres zainteresowa�, najwi�kszy wk�ad naukowy profesora Dodda dotyczy historii dawnego Po�udnia. Oto wybrane tytu�y jego powa�niejszych prac �wiadcz�cych o tym kierunku jego zainteresowa�: Life of Nathaniel Macon (1905), Life of Jefferson Davis (1907), Statesmen ofthe Old South (1911), Expansion and Conflict w serii Riverside o historii Ameryki (1915), The Cotton Kingdom (1919) i The Old South, kt�rego pierwszy tom Struggles for Democracy Dodd wyda� w 1937 r., uko�czywszy go w okresie duchowej rozterki i zmartwie� spowodowanych prac� w Berlinie. Jego ksi��ka Woodrow Wilson and his work (1920) i wsp�praca z Ray Stannard Bakerem przy redagowaniu ksi��ki The Public Papers of Woodrow Wilson (1924�1926), cho� stanowi�y odchylenie od zainteresowania Po�udniem, by�y jednak utrzymane w duchu tradycji Po�udnia, kt�ra obecnie sta�a si� w�asno�ci� ca�ego narodu. Fakt, �e najwy�szym osi�gni�ciem w ca�ej karierze historycznej Dodda mia�o by� Dawne Po�udnie (planowane w czterech tomach), do chwili �mierci autora nie zako�czone, jest wymownym �wiadectwem jego trwa�ego przywi�zania do tego tematu. Mia�o to by�, jak zamierza�, monumentalne dzie�o, opisuj�ce i wyja�niaj�ce gospodarcze, kulturalne i polityczne znamiona �wczesnego porz�dku spo�ecznego Po�udnia. W. E. Dodd w ci�gu swej d�ugiej kariery uniwersyteckiej jeszcze wi�cej energii ni� pisaniu prac historycznych po�wi�ci� nauczaniu i instruowaniu student�w. Mia� wyj�tkowy dar nauczania. W przeciwie�stwie do niekt�rych swoich koleg�w nigdy nie uwa�a� student�w za element przeszkadzaj�cy mu w pracy, koliduj�cy z jego osobistymi zainteresowaniami i planami, za jakie� niezno�ne, cho� konieczne utrapienie. Wprost przeciwnie, sw�j czas dzieli� wielkodusznie mi�dzy zaj�cia interesuj�ce i nudne, przy czym nie budzi�o to w nim �adnych zastrze�e� lub przekonania, �e jest to z jego strony jakie� po�wi�cenie. Rozbudza� i rozwija� wrodzone zdolno�ci swoich student�w, zdobywaj�c sobie ich przywi�zanie �agodno�ci� charakteru i kszta�c�c ich umys�y za pomoc� pomys�owych metod nauczania. Posiada� niezr�wnany dar opisywania wydarze� historycznych w taki spos�b, �e wydawa�y si� wydarzeniami aktualnymi, bliskimi i pe�nymi �ycia. W jego naturze le�a�o bezgraniczne oddanie si� pracy i ani wielki jej nawa�, ani up�ywaj�ce lata tej ofiarno�ci w niczym nie zmniejszy�y. Mimo �e by� wielkim nauczycielem, przez wszystkich serdecznie wspominanym, nie zabiega� o to, �eby studenci stali si� uczniami jego naukowej szko�y; wola�, �eby byli niezale�nymi mistrzami w swoim zawodzie, wybierali sobie zainteresowania i metody pracy i ustosunkowywali si� krytycznie do tego, co im oferuj� starzy mistrzowie. Te liberalne tendencje by�y r�wnie� g��boko zakorzenione w naturze profesora Dodda. Nie by� i nie potrafi� by� dogmatykiem na katedrze, chocia� by� nieugi�ty, je�eli chodzi o w�asne przekonania. Potrafi� upiera� si� przy swoim, gdy go do tego zmusza�o �ycie, ale z natury by� cz�owiekiem tolerancyjnym, zdaj�cym sobie spraw� z ograniczono�ci i s�abo�ci natury ludzkiej, gotowym w szerokim zakresie przyznawa� swoim oponentom prawo posiadania w�asnego zdania. Niezachwiany w swej duchowej niezale�no�ci, niestrudzony w pracy, umi�owa� sobie chyba te s�owa Goethego: Das wenige verschwindet leicht dem Blicke, Der vorw�rts sieht, wie viel noch �brig bleibt.* W stosunkach ze wszystkimi lud�mi, czy to swymi kolegami, studentami, rodzin�, czy wysokimi urz�dnikami pa�stwowymi, profesor Dodd by� zawsze demokrat� w prawdziwym ameryka�skim znaczeniu tego s�owa. Nie urodzi� si� po to, �eby chodzi� w purpurze, nie pragn�� zaszczyt�w i nie przy��czy� si� do szerokich rzesz walcz�cych o ich zdobycie. Warto�� cz�owieka mierzy� jego warto�ci� duchow�, a nie zamo�no�ci�. Obcowanie z lud�mi bogatymi lub dysponuj�cymi w�adz� w niczym nie wp�ywa�o na jego charakter, nie robi�o na nim �adnego wra�enia. Ostentacyjne popisywanie si� szafowaniem pieni�dzmi, parweniuszowskie chlubienie si� posiadanym maj�tkiem obra�a�o jego poczucie szacunku dla bezcennych warto�ci tkwi�cych w ludzkim umy�le i po�ytecznym dla spo�ecze�stwa trybie �ycia. Wielka koncentracja kapita�u, cechuj�ca jego czasy, wzbudzi�a w nim obawy o trwa�o�� Republiki i sk�oni�a do poszukiwania dr�g i �rodk�w sprawiedliwszego rozdzia�u d�br materialnych, co, jak to ju� dawno stwierdzi� Daniel Webster, stanowi w�a�ciw� podstaw� ka�dego rz�du ludowego. Maj�c du�o demokratyczniejsze nastawienie i bardziej gi�tki umys� od Woodrowa Wilsona, profesor Dodd by� mimo to przywi�zany do idei i kierunku politycznego tego m�a stanu. Wraz z topniej�cymi szeregami jego wiernych zwolennik�w trzyma� si� wytrwale pogl�du, �e pok�j i demokracja mog� sta� si� podstaw� �ycia na �wiecie. �adna inna filozofia nie mog�a wzbudzi� w nim tak wielkiego zaufania i entuzjazmu do pracy. Tak wygl�da w tym bardzo kr�tkim i fragmentarycznym zarysie �ycie cz�owieka, kt�rego wiosn� 1933 r., w pocz�tkowym okresie rz�d�w Adolfa Hitlera, prezydent Roosevelt wybra� sobie na ambasadora Stan�w Zjednoczonych w Berlinie. Z uwagi na swoje studia, do�wiadczenie i usposobienie Dodd w szczeg�lnym stopniu nadawa� si� do podj�cia tej ryzykownej dyplomatycznej misji. Jego lojalno�� w stosunku do humanistycznych tradycji ameryka�skiej demokracji nie mog�a by� kwestionowana. Jego szacunek dla pi�knych cech dawnych Niemiec i serdeczno�� uczu� do narodu niemieckiego by�y g��boko zakorzenione w jego osobowo�ci. B�d�c tylko zwyk�ym �miertelnikiem, Dodd m�g� pope�ni� b��dy, ale nie by�y to w �adnym razie b��dy wynikaj�ce z polityki ug�askiwania (appeasement) dla zdobycia miski soczewicy w postaci sporadycznych wp�at na poczet zaleg�ych d�ug�w. By� mo�e inny ambasador, interesuj�cy si� bardziej �praktycznymi sprawami" wydusi�by mo�e przej�ciowo od niemieckich bankier�w i niemieckiego rz�du jakie� wi�ksze kwoty na pokrycie zad�u�enia wobec Stan�w Zjednoczonych, chocia� i to jest w�tpliwe; ale misja Dodda by�a inna: chodzi�o w niej o skupienie i umocnienie umiarkowanych element�w niemieckiego spo�ecze�stwa, wprawdzie ju� zdezorientowanego, ale jeszcze przez drako�skie rz�dy kanclerza Hitlera i jego partii ca�kowicie nie zintegrowanego, jeszcze nie �zglajchszaltowanego". By� mo�e, �e ju� od pocz�tku by�o to zadanie beznadziejne. Znajomo�� fakt�w historycznych nie wystarcza do wyrobienia sobie zdecydowanego s�du o tym problemie wchodz�cym w zakres zar�wno polityki, jak i moralno�ci. W ka�dym razie William E. Dodd umia� przemawia� do przyw�dc�w niemieckiego �ycia intelektualnego i do doktor�w filozofii zatrudnionych w niemieckim Ministerstwie Spraw Zagra- * Te troch�, co ju� zrobili�my, wydaje si� nam niczym, gdy patrzymy w prz�d i widzimy, jak wiele jeszcze pozosta�o nam do zrobienia. nicznych i innych urz�dach j�zykiem utrzymanym w duchu, kt�ry mogli zrozumie�, gdyby sobie tego �yczyli, mimo �e wa�y�y si� ju� ich losy. �cis�o�� historyczna nakazuje przyzna�, �e dzia�alno�� W. E. Dodda spotka�a si� z krytyk�; dotyczy�a ona zar�wno wielkich, jak drobnych problem�w. Niekt�re osobisto�ci ze sfer dyplomatycznych w Ameryce i za granic� uwa�a�y, �e prostota obranego przez niego stylu �ycia, bezpo�rednio��, �agodno�� i otwarto�� jego wypowiedzi, wrodzony demokratyczny spos�b my�lenia i post�powania, oburzenie, jakim go przejmowa�o zniewolenie Niemiec, a wreszcie lekcewa�enie rygor�w protokolarnych � by�y okoliczno�ciami nie sprzyjaj�cymi osi�gni�ciu pomy�lnego wyniku w rokowaniach z Niemcami. Z tym, �e William E. Dodd, mimo i� stale zaleca� Niemcom umiarkowanie, nie zapobieg� wzrostowi w�adzy kanclerza Hitlera, mo�na si� zgodzi�. To, �e mimo uporczywych wysi�k�w nie po�o�y� kresu prze�ladowaniom �yd�w, jest rzecz� oczywist�. To, �e nie potrafi� doprowadzi� do sp�aty ca�ego niemieckiego zad�u�enia wobec ameryka�skich wierzycieli, stwierdzaj� fakty. To, �e mimo wci�� powtarzanych pr�b, nie prze�ama� impasu w handlu nie-miecko-ameryka�skim i nie zapocz�tkowa� ery dobrej koniunktury, kt�ra by przynios�a odpr�enie we wzajemnych stosunkach, jest faktem dowiedzionym. To, �e nie prze�ama� politycznego kryzysu w Europie, nie odbudowa� jednomy�lno�ci wielkich mocarstw i nie zapobieg� wojnie, kt�r� zawczasu przewidzia� i przepowiedzia�, nie wymaga udokumentowania. Nie zadowoli� r�wnie� niekt�rych Amerykan�w, kt�rzy szukali u niego pomocy i oficjalnego poparcia dla prowadzonej przez nich na terenie Niemiec tego rodzaju dzia�alno�ci, kt�rej nie uwa�a� za zgodn� z zasadami tradycyjnej ameryka�skiej demokracji. Czy m�g� jaki� ameryka�ski dyplomata, zawodowy lub inny, osi�gn�� cele, o kt�re nam chodzi�o w stosunku do hitlerowskich Niemiec? Od lat, poczynaj�c jeszcze na d�ugo przed wybuchem pierwszej wojny �wiatowej, pertraktacje z rz�dami pa�stw europejskich by�y prowadzone przez zawodowc�w, nienagannych pod wzgl�dem wymaga� protokolarnych i maj�cych do swojej dyspozycji kosztowny aparat wykonawczy. Czy ta dyplomacja przynios�a jaki� sukces? Sytuacja w Europie od 1914 r. daje na to odpowied� chyba ca�kiem niedwuznaczn�. Wielu bogatych Amerykan�w pracowa�o dla Stan�w Zjednoczonych w r�nych stolicach, podczas gdy Dodd urz�dowa� w Berlinie. Czy ich osi�gni�cia wskazuj�, �e zdzia�aliby wi�cej na jego miejscu? I na to pytanie znana jest odpowied� Historii. Z takiej to perspektywy oceniamy dzia�alno�� i m�dro�� polityczn� W. E. Dodda. Lepiej ni� wi�kszo�� jego ameryka�skich lub zagranicznych koleg�w w s�u�bie zagranicznej orientowa� si�, �e bieg wypadk�w zmierza nieub�aganie w kierunku tragedii, jak� mia�y przynie�� najbli�sze lata. Nie zwa�aj�c na epitety �panikarza" i ��owcy sensacji", kt�rymi obdzielali go r�ni z�o�liwi krytycy, Dodd wielokrotnie przepowiada�, �e Niemcy, W�ochy i Japonia nieuchronnie wejd� na drog� stosowania brutalnej przemocy, o ile nie zostan� zawczasu powstrzymane przez skoordynowan� akcj� swych s�siad�w. Przewidywa� t� straszn� katastrof�, jaka musia�a wynikn�� z polityki ug�askiwania, intrygowania i niezdecydowania, i niestrudzenie w miar� swoich mo�liwo�ci stara� si� jej zapobiec. Z tego, �e stanowisko Rosji wywrze decyduj�cy wp�yw na po�o�enie Zachodu, W. E. Dodd zdawa� sobie spraw� od samego pocz�tku swojej misji. W tych wszystkich sprawach czas bez �adnych niedom�wie� potwierdzi� s�uszno�� pogl�d�w Dodda. Z drugiej strony profesor Dodd w obliczu wydarze�, na kt�re nie mia� �adnego wp�ywu, nie budzi� w nikim fa�szywych nadziei na pomoc Ameryki w przypadku prowadzenia przez jakie� pa�stwo mocarstwowej polityki w dawnym stylu; nie robi� b�yskotliwych obietnic wprowadzaj�cych w b��d ludzi lekkomy�lnych i nieostro�nych. Przede wszystkim za� nie zawini� wobec Europy i Stan�w Zjednoczonych w tym, w czym zawinili tak cz�sto inni reprezentanci ameryka�skiej polityki zagranicznej: nie pozwala� sobie na zbyt swobodne i nieodpowiedzialne wypowiedzi, kt�re by mog�y zach�ci� cz�onk�w korpusu dyplomatycznego w Berlinie do podejmowania fa�szywych, a mo�e nawet zgubnych krok�w, opartych na lekkomy�lnym za�o�eniu, �e gdy nadejdzie jaki� kryzys i godzina pr�by, Stany Zjednoczone w ka�dym wypadku natychmiast uruchomi� ca�y aparat swej militarnej i gospodarczej pot�gi. I pod tym wzgl�dem William Dodd s�u�y� z wielkim oddaniem interesom ogromnej wi�kszo�ci narodu ameryka�skiego, a tym samym, jak nale�y przypuszcza�, interesom obci��onych brzemieniem d�ugiej przesz�o�ci narod�w europejskich. Jako materia�, daj�cy �wiadectwo prowadzonej przez niego polityce, stosowanych metod i wykonanej pracy, W. E. Dodd pozostawi� po sobie ten dziennik obejmuj�cy ca�y okres jego misji. Ale dziennik ten ma jeszcze inne znaczenie. U�ywaj�c przeno�ni mo�na powiedzie�, �e rzuca on snop �wiat�a na niejasne wydarzenia, jakie mia�y miejsce w czasie, nale��cym ju� do przesz�o�ci, w okresie od lipca 1933 do ko�ca 1937 r., gdy Hitler utwierdza� i rozszerza� swoje panowanie nad Niemcami. W odr�nieniu od wielu autor�w, kt�rzy zajmowali si� problemem tego historycznego kryzysu, ambasador Dodd przebywaj�c w Berlinie, kt�ry by� strategicznym centrum ruchu narodowosocjalistycznego, zapozna� si� r�wnie� z kulisami tych wydarze�. Zna� osobi�cie przyw�dc�w hitlerowskiego przewrotu, rozmawia� z nimi i mia� okazj� do wyrobienia sobie o nich s�du na podstawie bezpo�redniej obserwacji. By� w sta�ym kontakcie z przedstawicielami niemieckiego rz�du, z cz�onkami korpusu dyplomatycznego reprezentuj�cymi inne rz�dy, z przyje�d�aj�cymi do Berlina wybitnymi cudzoziemcami, z obywatelami Stan�w Zjednoczonych r�nego autoramentu, prowadz�cymi w Niemczech dzia�alno�� polityczn�, gospodarcz� lub dziennikarsk�. Bior�c udzia� w opisywanych przez siebie wydarzeniach, mia� lepsze mo�liwo�ci ich w�a�ciwego analizowania i interpretowania ni� niejeden obserwator zwi�zany z bohaterami tych wydarze� za�y�ymi stosunkami urz�dowymi i towarzyskimi. We wszystkich tych sytuacjach W. E. Dodd nigdy nie by� tylko powierzchownym obserwatorem, przypadkowym �wiadkiem kolizji r�nych ambicji, animozji, plotek i intryg, tak charakterystycznych dla dzia�alno�ci dyplomatycznej od samego pocz�tku oficjalnych stosunk�w mi�dzy narodami. Przez ca�e �ycie studiowa� dzieje wielkiej polityki europejskiej i ameryka�skiej, przeszed� szko�� Lamprechta i Rankego i zawsze dochodzi� istoty zjawisk, kt�re obserwowa�. Cho� brzmi to jak ironia, faktem jest, �e mia� szersz� i g��bsz� znajomo�� historii Niemiec ni� czo�owe osobisto�ci rz�dz�ce tym pa�stwem. Nie oznacza to bynajmniej, �e �cis�o�� wypowiedzi Dodda nie mo�e by� kwestionowana w pewnych szczeg�ach lub te� �e konieczno�� podj�cia natychmiast jakiej� decyzji nigdy nie wp�ywa�a ujemnie na jasno�� jego s�du. Absolutna nieomylno�� nie jest udzia�em �adnego cz�owieka na �wiecie. Ale erudycja i do�wiadczenie w prowadzeniu bada� i pisaniu dzie� historycznych, kt�rymi Dodd pos�u�y� si� przy pisaniu swego dziennika, ujawniaj� si� w nim w ca�ej pe�ni i odr�niaj� go od setek innych wspomnie� dyplomatycznych skompilowanych przez zawodowych plotkarzy. Te zalety nadaj� dziennikowi warto�� szczeg�lnie wa�nego dokumentu pozwalaj�cego zrozumie� wydarzenia dnia dzisiejszego. Dodajmy, �e gdy w dalekiej przysz�o�ci pisana b�dzie historia naszej niespokojnej epoki, dziennik ten b�dzie bezcennym �r�d�em informacji z pierwszej r�ki i �ywym dokumentem ilustruj�cym charakter Amerykanina owych czas�w. Chocia� na pewno wiele jego fragment�w zostanie uzupe�nionych, a mo�e i zmodyfikowanych na podstawie danych z innych �r�de�, dziennik ten zapewne przetrwa niepewno�ci naszego �ycia. Mo�na wi�c, parafrazuj�c powiedzenie Chateaubrianda, powiedzie� o Williamie E. Doddzie, uczonym, nauczycielu, pisarzu i s�udze Republiki, �e �b�dzie �y� w pami�ci �wiata dzi�ki temu, co dla �wiata uczyni�". Mog� zar�czy�, �e W. E. Dodd, nieub�agany wr�g wszelkiego blichtru, nie pragn��by dla siebie lepszej opinii. Na tym mo�emy wi�c nasze rozwa�ania zako�czy�, gdy� nic ju� w tej sprawie wi�cej powiedzie� nie mo�na. CHARLES A. BEARD NEWMILFORD, CONNECTICUT JESIE� 1940 I. OD 8 CZERWCA 1933 DO 11 PA�DZIERNIKA 1933 ROKU 8 czerwca 1933. Czwartek. O godzinie 12 w moim gabinecie w gmachu Uniwersytetu Chicago zadzwoni� telefon. �Tu Franklin Roosevelt � pragn� wiedzie�, czy by�by Pan sk�onny odda� rz�dowi us�ug� szczeg�lnego rodzaju. Chcia�bym wys�a� pana do Niemiec w charakterze ambasadora". By�em mocno zaskoczony i powiedzia�em, �e chcia�bym mie� troch� czasu na zastanowienie. Odrzek�: �Dwie godziny � czy mo�e pan w tym terminie powzi�� decyzj�?" Powiedzia�em: �My�l�, �e tak, ale musz� przedtem porozumie� si� z w�adzami uniwersytetu. Licz� r�wnie� na to, �e zechce pan si� upewni�, czy rz�d niemiecki nie czuje do mnie urazy za moj� ksi��k� o Woodrowie Wilsonie". Odpowiedzia�: �Jestem pewien, �e nie. Wspomniana przez pana ksi��ka, pa�skie osi�gni�cia jako humanisty i uczonego oraz studia na niemieckim uniwersytecie � to g��wne powody, dla kt�rych pragn� powo�a� pana na to stanowisko. To trudna plac�wka; pa�skie podej�cie jako przedstawiciela �wiata kultury powinno u�atwi� panu prac�. Chc� mie� w Niemczech ameryka�skiego libera�a, kt�ry by by� przyk�adem dla Niemc�w". Na zako�czenie powiedzia�: �Zatelefonuj� do niemieckiej ambasady i dowiem si�, co o tym my�l�, a pan niech zadzwoni do mnie o drugiej". Zatelefonowa�em do �ony i powiedzia�em jej, co si� sta�o. Poszed�em do rektora Hutchinsa. W biurze go nie by�o. Uda�em si� wi�c do dziekana Woodwarda, �wczesnego zast�pcy rektora uniwersytetu. Powiedzia�, �e zatelefonuje do Hutchinsa (kt�ry by� w�wczas chyba w Lake Geneva, w stanie Wisconsin) dodaj�c: �Musi pan si� zgodzi�, nawet gdyby to mia�a by� bardzo trudna plac�wka; a uniwersytet musi znale�� dla pana zast�pc� na lato i nast�pn� zim�". Bo Roosevelt powiedzia�: �Mo�e pan ewentualnie wr�ci� na zim� 1934 roku, je�eli uniwersytet b�dzie si� tego domaga�". Potem poszed�em do domu na obiad i om�wi�em spraw� z �on�. Zdecydowali�my, �e misji si� podejm�. O godzinie 2.30 po��czy�em si� z Bia�ym Domem. W�a�nie odbywa�o si� posiedzenie gabinetu. Sekretarz Prezydenta (nazwiska jego nie zna�em) przekaza� moj� pozytywn� odpowied� Prezydentowi, kt�ry niezw�ocznie poda� j� do wiadomo�ci gabinetu. Dowiedzia�em si� p�niej od zaprzyja�nionego ze mn� Daniela C. Ropera, �e nikt z cz�onk�w gabinetu nie mia� zastrze�e�, a Harold Ickes z Chicago i Claude Swanson z Wirginii gor�co mnie popierali. Z nominacj� zaczekano, p�ki niemiecki ambasador w Waszyngtonie, dr Hans Luther, nie upewni� si� co do stanowiska Berlina. Okaza�o si� przychylne i gdy sprawa nominacji znalaz�a si� 12 czerwca w Senacie, przesz�a bez sprzeciwu. W wywiadzie prasowym ambasador poinformowa� dziennikarzy, �e uzyska�em doktorat w Lipsku, �e wyda�em w j�zyku niemieckim ksi��k� o Thomasie Jeffersonie i �e m�wi� p�ynnie po niemiecku. 13 czerwca prasa berli�ska opublikowa�a dok�adne streszczenie mojej pracy doktorskiej Powr�t Jeffersona do �ycia politycznego w 1796 r. Poczynaj�c od 13 czerwca ani chwili spokoju nie dawali mi dziennikarze i fotoreporterzy. W ca�ej prasie krajowej ukaza�y si� na m�j temat najprzer�niejsze mniej lub wi�cej niepowa�ne notatki i zdj�cia. O takim rozg�osie nie �ni�o mi si� nigdy. Wszyscy moi przyjaciele, zw�aszcza moi byli s�uchacze, byli zachwyceni. Na m�j adres domowy i do uniwersytetu nap�yn�o co najmniej 500, a mo�e nawet 700 list�w i telegram�w. 16 czerwca 1933. Pi�tek. Na pro�b� Prezydenta uda�em si� do Waszyngtonu. Roosevelt siedzia� przy du�ym biurku; o pierwszej s�u��cy przyni�s� nam lunch. Rozmowa przesz�a od razu na sprawy niemieckie. Prezydent opowiedzia� mi o aroganckim zachowaniu dr. Hjalmara Schachta, prezesa Reichsbanku, kt�ry w maju zagrozi� mu, �e wstrzyma obs�ug� d�ug�w zaci�gni�tych w Ameryce na kwot� przesz�o jednego miliarda dolar�w (najbli�szy termin p�atno�ci odsetek i rat kapita�owych przypada w sierpniu). Prezydent kaza� potem przyj�� Schachta Cordell Hullowi, ale poleci� mu udawa� przez trzy minuty, �e jest poch�oni�ty szukaniem jakiego� dokumentu i nie dostrzega stoj�cego przed nim Niemca; przez ten czas sekretarz Hulla mia� obserwowa�, jak Schacht na to reaguje. Nast�pnie Hull mia� odnale�� not�, w kt�rej Prezydent zastrzega� si� stanowczo przeciwko wszelkim pr�bom niewywi�zywania si� niemieckich d�u�nik�w ze swych zobowi�za�. Zwr�ciwszy si� do Schachta mia� mu wr�czy� ten dokument i w chwili powitania zaobserwowa�, jak Niemiec mieni si� na twarzy. Chodzi�o o to, powiedzia� Prezydent, �eby ukr�ci� arogancj� Niemca, i doda�, �e zdaniem Hulla wynik przeszed� wszelkie oczekiwania. By�o to powt�rzeniem przyj�cia, jakie zgotowa� poprzednio Schachtowi sam Roosevelt. Opisawszy metod�, za pomoc� kt�rej stara� si� przywie�� tego wielkiego finansist� do ugody lub co najmniej do rozs�dku, je�eli chodzi o spraw� niemieckiego d�ugu, Prezydent powiedzia� mniej wi�cej tak: �Wiem, �e nasze banki zarobi�y nies�ychane sumy, gdy w 1926 roku po�yczy�y kolosalne kwoty niemieckim przedsi�biorstwom i instytucjom komunalnym i gdy uda�o im si� sprzeda� sze�cio- i siedmioprocentowe obligacje tysi�com obywateli ameryka�skich. Jednak�e nasi obywatele maj� prawo domaga� si� sp�aty tej po�yczki i cho� sprawa le�y ca�kowicie poza kompetencj� rz�du, chc�, aby pan uczyni� wszystko, co b�dzie w pa�skiej mocy, �eby nie dopu�ci� do moratorium. Przyczyni�oby si� ono do op�nienia procesu uzdrowienia naszej gospodarki. Nast�pnym tematem naszej rozmowy by� problem �ydowski. Prezydent powiedzia�: �W�adze niemieckie traktuj� �yd�w w spos�b po prostu skandaliczny i �ydzi w naszym kraju s� tym ogromnie oburzeni. Ale ta sprawa r�wnie� nie le�y w kompetencji rz�du. Nic tu nie mo�emy zrobi�, chyba �e ofiarami prze�ladowa� byliby obywatele ameryka�scy, kt�rym musimy zapewni� nasz� ochron�. Poza tym nale�y uczyni� wszystko, co tylko b�dzie mo�na, �eby pohamowa� prze�ladowania w drodze nieoficjalnych i osobistych kontakt�w". Wys�a�em poprzednio do Prezydenta depesz�, i� zgadzam si� na nominacj� zak�adaj�c, �e w�adze nie b�d� mi mia�y za z�e, je�eli koszty mego pobytu w Berlinie ogranicz� do wysoko�ci mego uposa�enia, to znaczy 17 500 dolar�w. Gdy poruszy�em teraz ten problem (szeroko dyskutowany w Chicago), Prezydent z miejsca odpowiedzia�: �Ma pan ca�kowicie racj�. Poza dwoma czy trzema oficjalnymi przyj�ciami, nie musi pan ponosi� �adnych wi�kszych wydatk�w na �ycie towarzyskie. Wskazane jest, �eby pan pami�ta� o Amerykanach przebywaj�cych w Berlinie, a od czasu do czasu przyjmowa� r�wnie� Niemc�w interesuj�cych si� stosunkami panuj�cymi w Ameryce. S�dz�, �e b�dzie pan w stanie zmie�ci� swoje wydatki w granicach otrzymywanych pobor�w, nie zaniedbuj�c przez to �adnej ze swych podstawowych funkcji". W dalszym ci�gu rozmowa zesz�a na temat ust�pstw w obrocie handlowym pomi�dzy obu pa�stwami i Prezydent powiedzia�: �Nale�a�oby porozumie� si� co do pewnych punkt�w i pozwoli� Niemcom na zwi�kszenie eksportu u�atwiaj�c im przez to sp�at� ich zad�u�enia. Ale w Londynie na konferencji gospodarczej wida� wyra�n� tendencj� w kierunku gospodarczego nacjonalizmu. Co pan s�dzi o tej tendencji u nas?" Wyrazi�em pogl�d, �e koncentracja gospodarki w Stanach Zjednoczonych doprowadzi nas szybko do jakiego� neofeudalizmu, kt�ry zamieni farmer�w w ch�op�w i najemnik�w, a niezorganizowanych robotnik�w w miastach � w proletariuszy. Zgodzi� si� z tym, ale doda�: �Je�eli kraje europejskie nie zgodz� si� na obni�enie taryf celnych, b�dziemy musieli zawrze� specjalne porozumienie z Kanad� i Ameryk� �aci�sk� i podj�� tak� polityk� handlow�, kt�ra zapewni nam rynki zbytu dla naszych nadwy�ek produkcyjnych". Rozmawiali�my jeszcze przez chwil� o pu�kowniku Edwardzie M. House i o inicjatywie Prezydenta w sprawie redukcji zbroje� ofensywnych we Francji. �Ograniczenie zbroje� jest konieczno�ci�, je�eli �wiat ma unikn�� wojny. Spraw� t� zajmuje si� Norman Davis. Nie jestem pewny, czy mu si� to uda. Przys�a� telegram, �e chcia�by wzi�� udzia� w londy�skiej konferencji gospodarczej. Odpowiedzia�em mu: �Wracaj� i wkr�tce tu b�dzie. Chcia�bym, �eby pan z nim przed wyjazdem porozmawia�". O drugiej po�egna�em si� z Prezydentem i uda�em si� do Departamentu Stanu, �eby przestudiowa� raporty z Niemiec od czasu obj�cia w�adzy przez Hitlera. Tego samego dnia o 8 wieczorem by�em na przyj�ciu u ambasadora Luthera. Po wypiciu wyszukanych coctaili (ja ich nie pi�em), oko�o dwudziestu os�b zasiad�o do wystawnego obiadu. Cho� trwa�o to do 12 w nocy, nic ciekawego nie us�ysza�em. 17 czerwca 1933. Sobota. W Departamencie Stanu spotka�em prof. Raymonda Moleya, kt�ry zaprosi� mnie do swego gabinetu. Rozmawiali�my przez p� godziny; doszed�em do wniosku, �e ma ca�kowicie odmienne pogl�dy od Prezydenta, je�eli chodzi o stanowisko Ameryki wobec sytuacji �yd�w w Niemczech; poza tym m�wi� jak zdecydowany �ekonomiczny nacjonalista", r�wnie� ca�kowicie odmiennie od pogl�d�w Prezydenta. Gdy mowa by�a o taryfach celnych, stwierdzi�em, �e nie wie w�a�ciwie nic o tym, jak funkcjonowa�y ustawy Walkera i Peela z 1846 r.* i do jakiej sytuacji gospodarczej doprowadzi�y. By� na tyle szczery, * Ustawy Roberta Walkera (ministra finans�w) i Peela wprowadza�y znaczn� obni�k� ce� (15�30%) na wwo�one do Stan�w Zjednoczonych towary. By�o to ust�pstwo wobec panuj�cych wtedy d��e� do liberalizacji handlu. Mimo tej obni�ki c�a wwozowe pozosta�y nadal wysokie. �e wyzna�, i� nigdy tym tematem si� nie zajmowa� � on, profesor ekonomii i ekonomiczny doradca Prezydenta! Powiedzia�em o tym mojemu przyjacielowi Roperowi i doszli�my do wniosku, �e Moley nie b�dzie m�g� d�ugo cieszy� si� zaufaniem Roosevelta. Nast�pnie pojecha�em z moim synem Williamem na par� dni do mojej ma�ej farmy u st�p Niebieskich Wzg�rz w stanie Wirginia. 21 czerwca 1933. �roda. Z powrotem w Chicago. Pracownicy wydzia�u historii i innych wydzia��w uniwersytetu wydali na cze�� mojej �ony, mojej c�rki Marty i mnie obiad w Judson Court, jednym z nowych dom�w akademickich. Obecnych by�o oko�o 200 os�b, w tym Carl Sandburg, Harold McCormick, pani Andrew MacLeish (kt�rej m��, obecnie ju� nie�yj�cy, by� fundatorem piastowanej przeze mnie katedry), rektor Robert M. Hutchins i inni. By�a to smutna uroczysto��, gdy� by�o mi bardzo przykro rozstawa� si� z kolegami, z kt�rymi wsp�pracowa�em od dwudziestu pi�ciu lat, jak np. z A. C. McLaughlinem i C. E. Merriamem, wybitnymi uczonymi w dziedzinie swoich specjalno�ci. Wyszli�my o 11-ej, po u�ci�ni�ciu r�k wi�kszo�ci obecnych. 23 czerwca 1933. Pi�tek. W tak zwanej z�otej sali Hotelu Kongresowego odby� si� wielki obiad zorganizowany przez Amerykan�w niemieckiego pochodzenia, demokrat�w, republikan�w i ugrupowania post�powe. Wiecz�r zako�czy� si� przem�wieniem Charles E. Merriama oko�o godziny 11.30. Nast�pnego dnia prasa zamie�ci�a fragmenty mojego przem�wienia po�egnalnego. Obecny na przyj�ciu Carl Sandburg z �on� przes�a� mi po paru dniach wiersz po�wi�cony tej smutnej uroczysto�ci. Wiedzia�, jak bardzo l�kam si� wyjazdu. 30 czerwca 1933. Pi�tek. Od wtorku do pi�tku po po�udniu przegl�da�em w Departamencie Stanu raporty z Berlina do daty 15 czerwca w��cznie. W �rod� wraz z synem Williamem by�em na obiedzie u pa�stwa Danielostwa C. Roper�w. Po obiedzie pojechali�my z Roperem na dworzec kolejowy, �eby po�egna� prezydenta Roosevelta wyje�d�aj�cego na urlop. Pada� do�� silny deszcz, ale weszli�my do salonki i pan Roosevelt posadziwszy mnie obok siebie poradzi� mi, �ebym wyruszy� do Hamburga na okr�cie �Washington", kt�ry odp�ywa z Nowego Jorku 5 lipca. Prosi� mnie bardzo, �ebym odby� przedtem rozmow� z Normanem Davisem, kt�ry mia� w�a�nie wr�ci� z Genewy z raportem o konferencji rozbrojeniowej. 1 lipca 1933. Sobota. Pojechali�my z �on� sleepingiem do Raleigh w P�nocnej Karolinie, dok�d przybyli�my dzi� wczesnym rankiem. Stamt�d samochodem pojecha�em do Fuquay Springs, �eby odwiedzi� mojego 86-letniego ojca. Po powrocie z�o�y�em wizyt� gubernatorowi Ehringhausowi, kt�rego dotychczas nie zna�em osobi�cie. Nie orientuj�c si�, z kim rozmawia, gubernator � w zwi�zku z jakim� moim spostrze�eniem na temat Niemiec � nagle zawo�a�: �Czy�by pan profesor Dodd?" Powsta�o ma�e zamieszanie i obecni przy naszej rozmowie dziennikarze zaraz to wykorzystali. Po�udniowa prasa pokaza�a, jak z takiego incydentu mo�na zrobi� ca�� histori�. Po po�udniu odwiedzi�em nasz cmentarz rodzinny i ogl�da�em na nim �lady tragicznej Wojny Domowej. Pochowany jest tam m�j stryjeczny dziadek, kt�ry zgin�� w dolinie Wirginii w 1862 r., a tak�e dwaj inni dziadkowie, kt�rzy poddali si� wraz z genera�em Lee pod Appomattox. W 1909 r. zosta�a tam pochowana moja matka. By�a to smutna wizyta z�o�ona pomnikom rodzinnych tragedii. Odwiedzi�em tak�e mojego wuja Louis Creecha, w�a�ciciela maj�tku Creech nad rzek� Neuse, gdzie si� urodzi�em; dom, w kt�rym to nast�pi�o, ju� nie istnieje: zosta� rozebrany. Przypomnia�y mi si� sceny z mojego dzieci�stwa. Krajobraz by� niemal identyczny: na wzg�rzu, na kt�rym sta� niegdy� dom i stajnia nale��ce do mego dziadka, wida� by�o dwa czy trzy na wp� usch�e d�by, a na starym cmentarzu w Horne ros�y drzewa grube na jedn� stop�. Do�� smutny dzie�, chocia� nasi krewni robili, co mogli, �eby nam uprzyjemni� pobyt. 3 lipca 1933. Poniedzia�ek. Oko�o 9-ej przyjechali�my do Nowego Jorku. O 10-ej uda�em si� na konferencj� do National City Bank, na kt�rej zgodnie z �yczeniem Departamentu Stanu mia�em zapozna� si� z problemami finansowymi bank�w ameryka�skich pracuj�cych z Niemcami. Chodzi tu g��wnie o sp�at� po�yczki w wysoko�ci jednego miliarda dwustu milion�w dolar�w, kt�rej wprowadzeni w b��d przez bankier�w obywatele ameryka�scy udzielili niemieckim przedsi�biorstwom. Zebraniu przewodniczy� wiceprezes Floyd Blair. Obecnych by�o jeszcze oko�o dziesi�ciu innych bankier�w. Wszyscy oni byli zaniepokojeni skutkami porozumienia zawartego z prezesem Reichsbanku, Schachtem, na podstawie kt�rego sp�ata po�yczki ameryka�skiej jest wprawdzie kontynuowana, ale w zdeprecjonowanych markach niemieckich; w zwi�zku z tym ameryka�scy posiadacze niemieckich obligacji sprzedaj�c je mog� dosta� najwy�ej 30 cent�w za nominalnego dolara. Dyskusja by�a d�uga, ale uzgodniono tylko jedno: �e powinienem uczyni� wszystko, co b�dzie w mojej mocy, aby nie dopu�ci� do ca�kowitej niewyp�acalno�ci Niemiec, gdy� mog�oby to wp�yn�� ujemnie na sytuacj� finansow� Stan�w Zjednoczonych. National City Bank i Chase National Bank posiadaj� niemieckich obligacji na przesz�o sto milion�w dolar�w! Zadowoli�yby si� gwarancj�, �e b�d� otrzymywa�y, zamiast dotychczasowych siedmiu procent, cztery procent odsetek. Nast�pnie odby�a si� przygotowana zawczasu konferencja, w kt�rej wzi�li udzia� s�dzia Julian W. Mack, Felix Warburg, s�dzia s�du apelacyjnego w Nowym Jorku Irving Lehman (brat gubernatora Lehmana), rabin Stephen S. Wise i Max Kohler, kt�ry pisze biografi� nowojorskiej rodziny Seligman�w. Konferencj� zorganizowa� adwokat George Gordon Battle. Przez p�torej godziny m�wiono o tym, �e Niemcy wci�� zabijaj� �yd�w; �e prze�ladowanie �yd�w osi�gn�o takie rozmiary, i� zwyk�� rzecz� sta�y si� samob�jstwa (jak s�ycha� mia�y one miejsce r�wnie� w rodzinie Warburg�w); �e �ydom konfiskuje si� ca�y ich maj�tek. Takie by�y w skr�cie tematy tej dyskusji. Ode mnie, jako cz�owieka wyznaj�cego pogl�dy liberalne i idee mi�o�ci bli�niego, domagano si� spowodowania w tej sprawie interwencji ameryka�skiego rz�du. Podkre�liwszy, �e rz�d nie mo�e interweniowa� w drodze oficjalnej, zapewni�em uczestnik�w konferencji, �e osobi�cie zrobi� co tylko b�d� m�g�, �eby przeciwdzia�a� niesprawiedliwemu traktowaniu �yd�w niemieckich, no i oczywi�cie b�d� oficjalnie protestowa� przeciwko maltretowaniu �yd�w ameryka�skich. Zako�czyli�my konferencj� o godzinie 10, a o godzinie 11 wyjecha�em poci�giem do Bostonu, �eby z�o�y� wizyt� pu�kownikowi House w Beverly Farms, miejscowo�ci po�o�onej nad morzem w odleg�o�ci 30 mil na p�noc od Bostonu. 4 lipca 1933. Wtorek. Gdy wyszed�em ze stacji, czeka� na mnie samoch�d pu�kownika House'a. W godzin� p�niej jad�em z nim �niadanie i stwierdzi�em, i� pomimo swych 75 lat jest stosunkowo rze�ki fizycznie, a umys� ma bardzo �ywy. Rozmawiali�my o mojej �trudnej misji" przez dwie godziny. Powiedzia� mi otwarcie: �Zaproponowa�em Prezydentowi dwie kandydatury: pa�sk� i Nicholasa Murray Butlera, ale uwa�a�em, �e pan powinien mie� pierwsze�stwo. Ze wzgl�du jednak na stosunki ��cz�ce mnie z rodzin� Butler�w zaznaczy�em, �e w razie gdyby pa�ska kandydatura nie zosta�a uwzgl�dniona, b�d� popiera� z ca�ych si� Butlera". Nie mia�em mu tego za z�e, bo jeszcze w ko�cu maja, gdy zapytano mnie w Waszyngtonie, czy przyj��bym nominacj� na jak�� plac�wk� dyplomatyczn�, o�wiadczy�em stanowczo, �e nie chcia�bym nigdy pojecha� do Berlina, bo czuj� odraz� do hitleryzmu, a poza tym �y�bym tam w atmosferze nieustannego napi�cia, zbyt silnego jak na moje usposobienie. Gdyby chciano � doda�em � zaproponowa� mi jak�� plac�wk� dyplomatyczn�, wybra�bym Holandi�, gdzie m�g�bym spokojnie pisa� moje prace historyczne. Takie o�wiadczenie z�o�y�em Danielowi C. Roperowi, a tak�e jego bliskiemu wsp�pracownikowi, dr. Walterowi Splawnowi. W tych warunkach s�owa pu�kownika House'a o Butlerze bynajmniej mnie nie urazi�y. Za Butlerem istotnie przemawia�y szczeg�lne wzgl�dy, moim jednak zdaniem nie by�by on odpowiednim cz�owiekiem na �adnej plac�wce w Europie, z wyj�tkiem chyba tylko Londynu. Jest arbitralny i dyktatorski, a jego kolosalne wydatki reprezentacyjne nie zawsze dawa�y odpowiednie rezultaty. Niezale�nie od tego, co mi powiedzia� House, ju� od Ropera s�ysza�em, �e Rooseveltowi usilnie zalecano kandydatur� Butlera. Z drugiej strony, jak powiedzia� mi House, propozycj� nominacji do Berlina odrzuci� Newton Baker. Tak wi�c moja ambicja nie zosta�a zbytnio ura�ona przez pu�kownika House'a. Gdy m�wili�my o czekaj�cej mnie w Berlinie pracy, House powiedzia�: �Dosta� pan najtrudniejsz� plac�wk� w Europie, ale moim zdaniem, �atwiej panu b�dzie ni� komukolwiek innemu znale�� w�a�ciwe podej�cie do problem�w trapi�cych dzisiejsze Niemcy". House uwa�a, �e zawdzi�czam to swym kontaktom uniwersyteckim; wydaje mu si� r�wnie�, �e libera� w typie Wilsona b�dzie w Berlinie mile widziany, pomimo nienawi�ci �ywionej do naszego prezydenta z czas�w wojny. House powiedzia�: �Powinien pan stara� si� o z�agodzenie cierpie� ludno�ci �ydowskiej. �ydom dzieje si� stanowczo potworna krzywda, nie mo�na jednak pozwoli� na to, �eby �ydzi dominowali w gospodarczym i intelektualnym �yciu Berlina, jak to si� dzia�o przez wiele lat". Po om�wieniu gabinetu Roosevelta i ustawy o uzdrowieniu gospodarki* oraz odczytaniu kilku interesuj�cych list�w otrzymanych od wybitnych osobisto�ci House zawo�a� szofera i pojechali�my do Bostonu, sk�d o 12-ej odjecha�em poci�giem do Nowego Jorku. Nie mam w�tpliwo�ci, i� dobrze zrobi�em, �e pojecha�em go odwiedzi�. Do Nowego Jorku wr�ci�em o 5-ej; poszli�my potem ca�� rodzin� na wizyt� do Charles R. Crane'a na Park Avenue. Ma on w swoim mieszkaniu cudown� kolekcj� rosyjskich i azjatyckich dzie� sztuki. Pan Crane jest fundatorem katedry, kt�r� przez ostatnie siedem czy osiem lat prowadzi� Samuel Harper, profesor historii na Uniwersytecie Chicago: katedry historii Rosji i jej instytucji. Ofiarowa� r�wnie� milion dolar�w Instytutowi Bie��cych Spraw Mi�dzynarodowych, kt�rego kierownikiem jest Walter Rogers, organizacji prowadz�cej badania we wszystkich cz�ciach �wiata i sk�adaj�cej o nich sprawozdania naszemu rz�dowi. Crane ma 75 lat, jest do�� w�t�ego zdrowia, objecha� przez ostatnie dwadzie�cia lat wszystkie cz�ci �wiata. Pasjonuje si� swoj� prac�, jest nadal za�artym przeciwnikiem radzieckiej rewolucji w Rosji i entuzjast� re�ymu hitlerowskiego w Niemczech. �ydzi dla niego to przekle�stwo ludzko�ci; ma nadziej�, �e doczeka si� poskromienia ich pychy. Mnie oczywi�cie da� tak� rad�: �Pozw�l pan Hitlerowi zrobi� swoje". 5 lipca 1933. �roda. George Sylvester Viereck, autor ksi��ki Najdziwniejsza przyja�� w historii �wiata (Wilson i House), przyszed� do mnie o 9-ej do hotelu. M�wi� o Niemczech i niemieckich d�ugach. Zrobi� na mnie wra�enie dziennikarza dziwnego gatunku, z kt�rym lepiej nie rozmawia� zbyt szczerze. Po Vierecku na chwil� rozmowy o niemieckich sprawach przyszed� dr Otto Kiep, przystojny Prusak, niemiecki konsul generalny w Nowym Jorku. Po tej wizycie wyszli�my z �on� na miasto, �eby kupi� par� s�ownik�w dla ca�ej naszej rodziny. O 11-ej taks�wka zawioz�a nas do portu, gdzie spotkali�my pani� Roosevelt; w�a�nie przed chwil� po�egna�a syna, Franklina D. juniora, odp�ywaj�cego na �Washingtonie" w podr� do Europy. Otoczy�o nas od razu z tuzin reporter�w, kt�rych jak dotychczas uda�o mi si� unika�. Operowa�em og�lnikami. Wywiadu nie udzieli�em. B�agali nas, �eby�my pozwolili si� sfotografowa� na przednim pok�adzie. Ust�pili�my niech�tnie i nie zdaj�c sobie sprawy z podobie�stwa tego gestu do nie znanego nam jeszcze pozdrowienia hitlerowc�w, podnie�li�my z �on� i synem r�ce do g�ry. * Ustawa o uzdrowieniu przemys�u � National Industrial Recovery Act (NIRA) � uchwalona 16 czerwca 1933 r. przede wszystkim do walki z bezrobociem. Uznana przez S�d Najwy�szy za niezgodn� z konstytucj�, uchylona 1 stycznia 1936 r. 6 lipca 1933. Czwartek. Spaceruj�c po pok�adzie dostrzeg�em w�r�d pasa�er�w rabina Wise. W czasie lunchu poznali�my si� z pani� Breckinridge Long, �on� ambasadora w Rzymie, potomka s�ynnej rodziny Blair z Kentucky, Waszyngtonu i St. Louis; pani ta daje to po sobie wyra�nie pozna�. Norman Davis, z kt�rym uda�o mi si� widzie� przez godzin� w Nowym Jorku, zarezerwowa� dla nas dwupokojowy apartament z salonem, zaproponowany przez kierownictwo statku jako co� odpowiedniego dla ambasadora. Z tego apartamentu zrezygnowali�my, gdy� woleli�my pomieszczenie skromniejsze, jak r�wnie� dlatego, �e nie by�o tam miejsca dla naszych dwojga dzieci. 13 lipca 1933. Czwartek. Wczesnym popo�udniem �Washington" przyby� do Hamburga. Reporterzy bezskutecznie starali si� uzyska� ze mn� wywiad, najbardziej natarczywy by� przedstawiciel �Hamburger Israelitische Familienblatt". Pozwolili�my si� natomiast sfotografowa� z ca�� rodzin� przez okr�towego fotografa. Gdy zeszli�my z okr�tu, powita� nas radca ambasady w Berlinie, George G