7701
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 7701 |
Rozszerzenie: |
7701 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 7701 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 7701 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
7701 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Stephen R. Donaldson
Zraniona Kraina
The Wounded Land
Drugie Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka
Ksi�ga pierwsza
Prze�o�y� Micha� Jakuszewski
Wydanie oryginalne: 1980
Wydanie polskie: 1998
Szafot Ziemi
Dla Lestera del Reya
Lester mnie na to nam�wi�
Co wydarzy�o si� w poprzednich tomach
W nast�pstwie zaka�enia amputowano Thomasowi Covenantowi dwa palce d�oni.
Dowiedzia� si� ponadto, �e cierpi na tr�d. By� popularnym pisarzem, lecz teraz
s�siedzi
uznaj� go za wyrzutka. Jego �ona, Joan, wyst�puje o rozw�d.
Samotny i zgorzknia�y, spotyka starego �ebraka, kt�ry m�wi mu: �B�d� wierny�.
Oszo�omiony tym niezwyk�ym spotkaniem, wpada pod nadje�d�aj�cy samoch�d i
odzyskuje
przytomno�� na szczycie wysokiej g�ry, wznosz�cej si� w niezwyk�ym �wiecie.
Z�owieszczy
g�os kogo� zwanego lordem Foulem przekazuje mu zapowiadaj�c� zag�ad� wiadomo��
dla
lord�w Krainy. Nast�pnie Lena sprowadza go w d�, do wioski o nazwie Mithil
Stonedown,
kt�rej mieszka�cy uznaj� go za ponowne wcielenie legendarnego Bereka P�r�kiego,
pierwszego wielkiego lorda. Jego �lubn� obr�czk� z bia�ego z�ota uwa�aj� za
talizman o
wielkiej mocy, zdolny przywo�ywa� pierwotn� magi�.
Lena uzdrawia go za pomoc� i�u lecz�cego. Nag�y powr�t do zdrowia wywo�uje u
niego
szok i Thomas gwa�ci dziewczyn�. Mimo to jej matka, Atiaran, zgadza si�
poprowadzi� go do
Revelstone, siedziby lord�w. Covenant nadaje sobie przydomek Niedowiarka,
poniewa� nie
potrafi uwierzy� w magi� Krainy. Obawia si�, �e jest ona halucynacj�, kt�r�
stworzy� jego
umys�, by uciec od rzeczywisto�ci.
Przyjazny gigant, S�one Serce Piano�cig�y, przewozi Covenanta do Revelstone,
gdzie
pozdrawiaj� go jako ur-lorda. Lordowie s� wstrz��ni�ci pochodz�cym od Foula
pos�aniem
m�wi�cym, �e z�y jaskiniowy upi�r wszed� w posiadanie pot�nej Laski Praw, bez
kt�rej nie
mog� pokrzy�owa� zamiar�w Foula, pragn�cego zniszczy� Krain�. Musz� odzyska�
przetrzymywan� w grotach jaskiniowych upior�w pod G�r� Gromu Lask�. Covenant
wyrusza
razem z nimi, strze�ony przez Bannora, jednego z gwardzist�w krwi, kt�rzy
z�o�yli staro�ytne
�luby, ka��ce im chroni� lord�w.
Po wielu potyczkach ze z�ymi stworami Foula odbieraj� Lask� jaskiniowym upiorom.
Lordom udaje si� uciec, gdy Covenant � nie wiedz�c, jak tego dokona� � u�ywa
pierwotnej
magii swego pier�cienia. Niedowiarek znikn�� i budzi si� w szpitalu, kilka
godzin po
wypadku, cho� w Krainie up�yn�y miesi�ce.
Wiele tygodni p�niej, biegn�c, by odebra� telefon od Joan, potyka si�,
przewraca i traci
przytomno��. Ponownie budzi si� w Krainie, w kt�rej min�o czterdzie�ci lat.
Lordowie s�
zdesperowani. Foul odnalaz� Z�oziemny Kamie�, �r�d�o z�ej mocy, i sposobi si� do
ataku.
S�absz� armi� lord�w dowodzi Hile Troy, kt�ry r�wnie� pochodzi z �rzeczywistej�
Ziemi.
Wielkim lordem jest teraz Elena, c�rka Leny i Covenanta, kt�ra wita go jako
zbawc�.
Oddzia� gwardii krwi i lord�w wyrusza do miasta Coercri, by prosi� o pomoc
gigant�w.
Foul op�ta� jednak trzech z nich i ich cia�ami zaw�adn�li jego pradawni
pomocnicy, furie.
Pozosta�ych gigant�w wymordowano w okrutny spos�b. Jedyny ocala�y lord zabija
giganta-
furi�, kt�remu gwardzi�ci odbieraj� kawa�ek Z�oziemnego Kamienia, by zanie�� go
do
Revelstone. Lord jednak kona, nim zd��y ostrzec ich przed wi���cym si� z nim
niebezpiecze�stwem.
Hile Troy wiedzie armi� na po�udnie. Towarzyszy mu przyjaciel Covenanta, lord
Mhoram. Armi� Foula dowodzi drugi gigant-furia. Troy zostaje zmuszony do
ucieczki do
Szubienicznej G��bi, lasu, kt�rego strze�e Caerroil Le�ny � tajemniczy, prastary
Pan Puszczy.
Ratuje on armi�, lecz w zamian ��da, by Troy zosta� jego uczniem.
Elena prowadzi Covenanta i Bannora do Melenkurion Tamy Niebios, szczytu
wznosz�cego si� w pobli�u Szubienicznej G��bi. W sercu g�ry Elena wypija wod�
zwan�
Krwi� Ziemi i w ten spos�b zdobywa Moc Rozkazu. Przywo�uje ducha Kevina,
pradawnego
lorda, i rozkazuje mu zniszczy� Foula. Ten jednak pokonuje Kevina i odsy�a go,
by powl�k�
Elen� i Lask� Praw w g��b ziemi, ku zgubie.
Covenant i Bannor uciekaj� w d� rzeki, gdzie spotykaj� si� z Mhoramem. Covenant
jednak znowu znika i budzi si� we w�asnym salonie.
Dr�czony poczuciem winy, zaniedbuje si� i wa��sa noc� po okolicy. Nagle spotyka
ma��
dziewczynk�, kt�rej zagra�a w��. Ratuje j�, lecz sam zostaje uk�szony. Ponownie
wraca do
Krainy, na Wartowni� Kevina, w miejsce, gdzie przyby� do niej po raz pierwszy.
Wezwali go
ocala�y z masakry Piano�cig�y oraz Triock, dawny kochanek Leny, kt�ry dla dobra
Krainy
wyrzek� si� nienawi�ci do Covenanta. W Mithil Stonedown spotyka Len� � ob��kan�
kobiet�,
kt�ra twierdzi, �e zachowa�a m�odo�� z mi�o�ci do niego, cho� przecie� jest
stara.
W ci�gu siedmiu lat, kt�re up�yn�y od zagini�cia Laski, sytuacja w Krainie
znacznie si�
pogorszy�a. Mhoramowi grozi obl�enie w Revelstone. Nigdzie nie jest
bezpiecznie. Wszyscy
s�dz�, �e jedynie Covenant mo�e pokona� Foula, dzi�ki mocy pier�cienia. Wreszcie
Niedowiarek wyrusza do le��cej daleko na wschodzie Ochronki Foula w towarzystwie
Piano�cig�ego, Triocka i Leny. Zwracaj� si� o pomoc do Ramen�w, ludzi s�u��cych
wielkim
ranyhyn, dzikim koniom z r�wnin. Spotykaj� si� tam jednak ze zdrad�. Lena oddaje
�ycie, by
ocali� Covenanta, kt�ry odnosi powa�ne rany.
Jedna z Wyzwolonych ratuje go i uzdrawia. Nast�pnie Covenant spotyka
Piano�cig�ego i
Triocka, lecz bierze ich do niewoli furia, kt�ry prowadzi pojmanych do
strzeg�cego Wy�szej
Krainy Kolosa. Tam Niedowiarka pr�buje zabi� duch Eleny, kt�ra sta�a si�
niewolnic� Foula.
Za pomoc� pier�cienia Covenant pokonuje widmo i niszczy dzier�on� przez nie
Lask�.
Obaj z Piano�cig�ym ruszaj� w dalsz� drog� przez Ni�sz� Krain�, ku Ochronce
Foula.
Pomagaj� im jheherrin, �a�osne istoty uformowane z �yj�cego b�ota. Wreszcie
udaje im si�
przedosta� do twierdzy Foula. Tam, dzi�ki wsparciu, jakiego udzieli� mu sw�
odwag�
Piano�cig�y, Covenant wreszcie odkrywa, jak korzysta� z mocy pier�cienia, cho�
nadal
w�a�ciwie jej nie rozumie. Nast�pnie pokonuje Foula i niszczy Z�oziemny Kamie�.
Wydaje si�, �e oznacza to r�wnie� jego zgub�, lecz ratuje go Stw�rca tego �wiata
� stary
�ebrak, kt�ry powiedzia� mu �b�d� wierny�. Pokazawszy Covenantowi, �e Mhoram
zatriumfowa� nad mocami z�a dzi�ki u�yciu krilla � miecza przebudzonego do �ycia
przez
przybycie Niedowiarka do Krainy � odsy�a go do ojczystego �wiata.
Upewniwszy si�, �e Kraina ocaleje, Covenant jest gotowy stawi� czo�o losowi,
jaki go
czeka � �yciu tr�dowatego. Mija oko�o dziesi�ciu lat, podczas kt�rych nie
nadchodz� dalsze
wezwania z Krainy.
Tak zaczynaj� si� DRUGIE KRONIKI THOMASA COVENANTA NIEDOWIARKA...
Prolog
Wyb�r
1. C�rka
Us�yszawszy stukanie do drzwi, Linden Avery j�kn�a g�o�no. By�a w ponurym
nastroju i
nie �yczy�a sobie �adnych go�ci. Jedyne, czego pragn�a, to zimny prysznic i
�wi�ty spok�j,
chwila na przywykni�cie do celowo urz�dzonego po sparta�sku mieszkania.
Wi�ksz� cz�� nienaturalnie parnego, jak na �rodek wiosny, popo�udnia po�wi�ci�a
na
wprowadzenie si� do pomieszczenia, kt�re wynaj�� dla niej szpital. Wtaszczy�a po
zewn�trznych schodach na pi�tro starego drewnianego domu nieliczne meble i
troch�
odzie�y, a nast�pnie � cho� pada�a z wyczerpania � mn�stwo wype�nionych
podr�cznikami
kartonowych pude� ze swego nie najnowszego ju� czterodrzwiowego samochodu.
Budynek
le�a� w�r�d zielska niczym kaleka ropucha. Gdy po raz pierwszy otworzy�a drzwi
mieszkania,
ujrza�a trzy izby i �azienk� o brudnych, ��tych �cianach. Deski pod�ogowe
pokrywa�a jedynie
�uszcz�ca si� be�owa farba; ca�o�� wygl�da�a na bardzo sfatygowan�. Dostrzeg�a
te� kartk�,
kt�r� kto� musia� wsun�� pod drzwi. Papier pokrywa�y grube czerwone linie
przywodz�ce na
my�l szmink� lub �wie�� krew � du�y, niewprawnie naszkicowany tr�jk�t, a w
�rodku dwa
s�owa:
JEZUS ZBAWIA
Gapi�a si� na kartk� przez d�u�sz� chwil�, po czym zmi�a j� i wsun�a do
kieszeni. Nie
potrzebowa�a ofert zbawienia. Nie chcia�a niczego, na co sama nie zas�u�y.
W po��czeniu z duchot�, d�ugim wysi�kiem, jakim by�o wnoszenie rzeczy po
schodach,
oraz widokiem nowego mieszkania, kartka sprawi�a, �e by�aby jednak zdolna
pope�ni�
morderstwo. Pokoje przypomina�y jej dom rodzic�w. Dlatego w�a�nie od pocz�tku
znienawidzi�a to mieszkanie. Co� jej si� jednak nale�a�o i postanowi�a to
zaakceptowa�.
Gardzi�a nim, lecz zarazem je aprobowa�a. Sparta�skie warunki, w kt�rych �y�a,
uznawa�a za
s�uszne.
By�a lekarzem. Niedawno uko�czy�a wymagany okres praktyki szpitalnej i
zdecydowa�a
si� poszuka� pracy w ma�ym, prowincjonalnym, ospa�ym miasteczku, takim jak to.
Takim jak
to, w pobli�u kt�rego si� urodzi�a i gdzie zmarli jej rodzice. Cho� mia�a
dopiero trzydzie�ci
lat, czu�a si� stara, niekochana i nieczu�a. Zas�u�y�a na to. Wiod�a surowe,
pozbawione
mi�o�ci �ycie. Ojciec umar�, kiedy mia�a osiem lat, a matka, gdy sko�czy�a
pi�tna�cie. Po
trzech smutnych latach w domu dziecka uko�czy�a college, studia medyczne, odby�a
sta� i
praktyk� szpitaln�, zdobywaj�c specjalizacj� lekarza rodzinnego. Odk�d si�ga�a
pami�ci�,
�y�a w samotno�ci. Ta izolacja stopniowo sta�a si� zakorzenionym nawykiem. Dwa
lub trzy
romanse, kt�re prze�y�a, przypomina�y raczej �wiczenia gimnastyczne lub
eksperymenty
fizjologiczne. Nie poruszy�y w niej nic. Patrz�c na siebie, widzia�a jedynie
up�r i
konsekwencje przemocy.
Ci�ka praca i t�umienie emocji nie pozbawi�y jej cia�a niechcianego kobiecego
uroku,
nie zgasi�y wrodzonego po�ysku si�gaj�cych ramion w�os�w o barwie pszenicy ani
nie
zniszczy�y pi�knych rys�w twarzy. Ch��d i har�wka, kt�rymi wype�nia�a swe �ycie,
nie
zmieni�y faktu, �e jej oczy niemal bez powodu zachodzi�y mg�� i tryska�y �zami.
Twarz
naznaczy�y ju� jednak zmarszczki, nos mia�a prosty i delikatny, na czole
nieustannie
utrzymywa� si� wyraz skupienia, a b�l wyry� g��bokie bruzdy po obu stronach ust,
stworzonych dla losu �askawszego ni� ten, kt�ry j� spotka�. R�wnie� g�os Linden
utraci�
d�wi�czno��, upodobni� si� do narz�dzia diagnostycznego, s�u��cego raczej do
przekazywania istotnych danych ni� do nawi�zywania porozumienia.
Tryb �ycia, jaki sobie wybra�a, dawa� jej jednak co� wi�cej ni� samotno�� i
sk�onno�� do
ulegania ponurym nastrojom. Nauczy� j� wiary we w�asne si�y. By�a lekarzem.
Trzyma�a w
d�oniach �ycie i �mier� i potrafi�a teraz sprosta� temu zadaniu. Ufa�a w sw�
zdolno��
d�wigania ci�aru. Us�yszawszy ponowne stukanie, j�kn�a z niech�ci�. Mimo to
poprawi�a
przesi�kni�te potem ubranie, zupe�nie jakby chcia�a zapanowa� nad emocjami, po
czym
podesz�a do drzwi.
Pozna�a stoj�cego za nimi niskiego m�czyzn� o skrzywionej twarzy. By� to Julius
Berenford, dyrektor okr�gowego szpitala. To on przyj�� j� do pracy jako
kierownika
przychodni przyszpitalnej i sali nag�ych przypadk�w. W wi�kszym mie�cie
zaproponowanie
podobnego stanowiska lekarzowi rodzinnemu by�oby czym� niezwyk�ym. Szpital
okr�gowy
obs�ugiwa� jednak okolic� zamieszkan� g��wnie przez farmer�w i biednych
wie�niak�w ze
wzg�rz. Miasteczko, stolica okr�gu, od dwudziestu lat starza�o si� nieustannie.
Doktor
Berenford potrzebowa� lekarza og�lnego.
Czubek jego g�owy znajdowa� si� na wysoko�ci jej oczu. Dyrektor by� dwa razy
starszy
od niej. Wydatny brzuszek kontrastowa� z chudymi ko�czynami. Na jego twarzy
niech��
miesza�a si� z sympati�, zupe�nie jakby ludzkie reakcje wydawa�y mu si�
niepoj�te, a zarazem
poci�gaj�ce. Gdy rozci�gn�� w u�miechu ocienione siwymi w�sami usta, woreczki
pod
oczyma zacisn�y si� w wyrazie ironii.
� Doktor Avery � powiedzia�, sapi�c lekko, wyczerpany wej�ciem na schody.
� Doktorze Berenford. � Odsun�a si� na bok. � C�, prosz� wej�� � doda�a pe�nym
napi�cia g�osem, daj�c do zrozumienia, �e pora wizyty nie jest odpowiednia.
Wszed� do mieszkania, rozejrza� si� wok� i zbli�y� do krzes�a.
� Ju� si� pani urz�dzi�a � zauwa�y�. � To dobrze. Mam nadziej�, �e kto� pani
pom�g� to
wszystko wnie��.
Usiad�a sztywno obok niego, zupe�nie jakby by�a w pracy.
� Nikt mi nie pomaga�.
Kogo mog�aby prosi� o pomoc?
Doktor Berenford zacz�� si� usprawiedliwia�, lecz przerwa�a mu niecierpliwym
gestem.
� Nie ma sprawy. Przyzwyczai�am si� do tego.
� To niedobrze. � Jego wzrok wyra�a� wiele z�o�onych uczu�. � Niedawno uko�czy�a
pani praktyk� w wysoko cenionym szpitalu. Ma pani znakomite osi�gni�cia i co� od
�ycia si�
pani nale�y. Przynajmniej pomoc w d�wiganiu mebli.
Jego ton by� tylko w po�owie �artobliwy. Rozumia�a ukryt� w nim powag�, poniewa�
sprawa jej wykszta�cenia i umiej�tno�ci wielokrotnie pojawia�a si� w ich
rozmowach. Za
ka�dym razem dopytywa� si�, dlaczego kto� z takimi referencjami chce przyj��
prac� w
biednym, okr�gowym szpitalu. Nie uwierzy� w g�adkie wyja�nienia, kt�re dla niego
przygotowa�a. Wreszcie musia�a mu przedstawi� wersj� nieco zbli�on� do prawdy.
� Moi rodzice zmarli w pobli�u miasteczka podobnego do tego � wyja�ni�a. � Byli
jeszcze m�odzi. Gdyby znale�li si� pod opiek� dobrego lekarza rodzinnego, �yliby
do dzi�.
By�a to prawda, lecz zarazem fa�sz. To w�a�nie le�a�o u podstaw sprzeczno�ci,
przez kt�r�
czu�a si� taka stara. Gdyby u jej matki na czas rozpoznano czerniaka, mo�na by
j� by�o
zoperowa�. Szanse powodzenia wynosi�yby dziewi��dziesi�t procent. A gdyby
depresj� jej
ojca zauwa�y� kto� maj�cy wiedz� lub intuicj�, mo�na by zapobiec samob�jstwu.
Prawdziwa
by�a jednak r�wnie� odwrotna teza: nic nie mog�o uratowa� jej rodzic�w. Umarli,
poniewa�
byli po prostu zbyt nieudolni, by �y�. Gdy tylko zaczyna�a o tym my�le�, mia�a
wra�enie, �e
jej ko�ci z godziny na godzin� staj� si� coraz bardziej kruche.
Przyby�a tutaj, poniewa� chcia�a pom�c ludziom takim, jak jej rodzice. A tak�e
po to, by
udowodni� samej sobie, �e potrafi sobie poradzi� w podobnych warunkach. �e w
niczym nie
przypomina rodzic�w. I dlatego, �e pragn�a umrze�.
� No, mniejsza o to � rzek� doktor Berenford, gdy si� nie odzywa�a. Jej pos�pne
milczenie
wyra�nie zbija�o go z tropu. � Ciesz� si�, �e pani tu jest. Czy m�g�bym w czym�
pom�c?
Mo�e w urz�dzeniu mieszkania?
Linden chcia�a ju� odm�wi�, bardziej z przyzwyczajenia ni� z przekonania,
przypomnia�a
sobie jednak o kartce, kt�r� mia�a w kieszeni. Pod wp�ywem impulsu wyci�gn�a j�
i poda�a
Berenfordowi.
� Znalaz�am to pod drzwiami. Mo�e powinien mi pan wyja�ni�, na co si� nara�am.
Przyjrza� si� tr�jk�towi i literom.
� Jezus zbawia � wymamrota� pod nosem i westchn��. � Ryzyko zawodowe. Chodz�
regularnie do miejscowego ko�cio�a ju� od czterdziestu lat, ale poniewa� jestem
wykszta�conym, przyzwoicie zarabiaj�cym facetem, niekt�rzy z tutejszych dobrych
ludzi... �
skrzywi� z przek�sem twarz � ...wci�� pr�buj� mnie nawraca�. Ignorancja jest
jedyn� postaci�
niewinno�ci, kt�r� rozumiej�. � Wzruszy� ramionami i odda� jej kartk�. � W tej
okolicy ju� od
dawna panuje kryzys. Ludzie, kt�rzy padli ofiar� kryzysu, po pewnym czasie
zaczynaj� robi�
dziwne rzeczy. Staraj� si� uczyni� z niego cnot�. Potrzebuj� czego�, co zaradzi
ich poczuciu
bezradno�ci. Tutaj najcz�ciej staraj� si� pozyska� nowych cz�onk�w. Obawiam
si�, �e b�dzie
si� pani musia�a nauczy� tolerowa� tych, kt�rzy niepokoj� si� o pani dusz�. W
ma�ym
miasteczku trudno o anonimowo��.
Linden skin�a g�ow�, prawie nie s�ysz�c go�cia. Zaw�adn�o ni� nag�e
wspomnienie o
matce, u�alaj�cej si� nad sob� z przejmuj�cym p�aczem. Wini�a c�rk� za �mier�
m�a...
Krzywi�c ze z�o�ci� twarz, Linden odegna�a t� my�l. Nape�nia�a j� ona tak siln�
odraz�,
�e zgodzi�aby si� na chirurgiczne usuni�cie owego wspomnienia z m�zgu. Doktor
Berenford
jednak patrzy� na ni� w taki spos�b, jakby odczuwany wstr�t uwidoczni� si� na
jej twarzy. By
unikn�� ods�oni�cia si� przed nim, przybra�a surowy wyraz twarzy.
� Czym mog� panu s�u�y�, doktorze?
� Po pierwsze � odpar�, narzucaj�c sobie poufa�y ton mimo brzmienia jej g�osu �
mo�esz
m�wi� do mnie Julius, bo ja i tak b�d� si� do ciebie zwraca� Linden.
Wyrazi�a zgod� wzruszeniem ramion.
� Julius.
� Linden. � U�miechn�� si�, lecz nie zmniejszy�o to jego skr�powania. �
W�a�ciwie to
przyszed�em tu z dw�ch powod�w. Chcia�em ci� przywita� w naszym mie�cie, ale to
mog�em
zrobi� p�niej. Tak naprawd� to mam dla ciebie pewne zadanie.
Zadanie? � pomy�la�a. To s�owo wzbudzi�o w niej mimowolny sprzeciw. Przed chwil�
przyjecha�am. Jestem zm�czona i z�a. Nie wiem, jak zdo�am wytrzyma� w tym
mieszkaniu.
� Jest pi�tek � odpar�a ostro�nie. � Mia�am zacz�� dopiero w poniedzia�ek.
� To nie ma nic wsp�lnego ze szpitalem. Powinno, ale nie ma. � Omi�t�
spojrzeniem jej
twarz z niemal dotykalnym wyrazem pro�by. � Prosz� o osobist� przys�ug�. Nie
potrafi� sobie
poradzi�. Tyle ju� lat wtr�cam si� w �ycie pacjent�w, �e utraci�em zdolno��
podejmowania
obiektywnych decyzji. A mo�e po prostu nie nad��am za post�pem i mam luki w
wiedzy
medycznej. Potrzebuj� opinii kogo� drugiego.
� Na jaki temat? � zapyta�a. Stara�a si� zachowa� oboj�tny ton, lecz w g��bi
duszy
j�kn�a. Wiedzia�a ju�, �e spr�buje zrobi� to, o co j� prosi. Zwraca� si� do tej
cz�ci jej osoby,
kt�ra dot�d nie nauczy�a si� m�wi� �nie�.
Skrzywi� si� kwa�no.
� Niestety, nie mog� ci tego powiedzie�. To poufna sprawa.
� Daj spok�j. � Nie mia�a ochoty na zgadywanki. � Z�o�y�am t� sam� przysi�g�, co
ty.
� Wiem. � Uni�s� r�ce, jak gdyby chcia� si� os�oni� przed jej irytacj�. � Wiem.
Ale tu
chodzi o co� troch� innego.
Gapi�a si� na niego, zbita na moment z tropu. Czy�by nie m�wi� o problemie
medycznym?
� Mam wra�enie, �e to b�dzie powa�na przys�uga.
� Niewykluczone. To ju� zale�y od ciebie. S�ysza�a� o Thomasie Covenancie? �
zapyta�
j� nagle, nim zd��y�a zapyta�, co ma na my�li. � On pisze powie�ci.
Przeszukuj�c sw� pami��, czu�a na sobie wzrok Berenforda. Nie potrafi�a jednak
nad��y�
za jego my�lami. Od uko�czenia kursu literatury w college�u nie przeczyta�a ani
jednej
powie�ci. Ci�gle mia�a za ma�o czasu. Potrz�sn�a g�ow�, staraj�c si� zachowa�
obiektywizm.
� Mieszka niedaleko st�d � ci�gn�� lekarz. � Ma dom pod miastem, na starej
posiad�o�ci
zwanej Haven Farm. Trzeba skr�ci� z szosy w prawo. � Wskaza� r�k� w kierunku
skrzy�owania. � Przejedziesz przez �rodek miasta. Znajdziesz budynek jakie� dwie
mile dalej.
Po prawej stronie. Covenant jest tr�dowaty.
Na s�owo �tr�dowaty� jej my�li pobieg�y dwoma r�nymi torami. By� to wynik
odbytych
studi�w � ambicji, kt�ra uczyni�a j� lekarzem, nie zmieniaj�c jej stosunku do
siebie. Choroba
Hansena, pomy�la�a i przywo�a�a sw� wiedz�.
Mycobacterium leprae. Tr�d. Choroba zabijaj�ca tkank� nerwow�, zw�aszcza w
ko�czynach i rog�wce oka. W wi�kszo�ci przypadk�w mo�na by�o zahamowa� jej
post�py za
pomoc� szeroko zakrojonej terapii opartej na DDS: diaminodiphenylosulfonie. Nie
powstrzymana choroba prowadzi�a do zaniku mi�ni, zniekszta�ce�, zmian w
pigmentacji
sk�ry i �lepoty. Ponadto pacjent by� nara�ony na wiele towarzysz�cych schorze�,
najcz�ciej
jednak wyst�powa�o niszcz�ce inne tkanki zaka�enie. Ofiara wygl�da�a jak
po�erana �ywcem.
Choroba wyst�powa�a nadzwyczaj rzadko i nie by�a zaka�na w potocznym sensie tego
s�owa.
By� mo�e jedynym statystycznie znacz�cym sposobem zara�enia by� d�ugotrwa�y
kontakt z
chorym w dzieci�stwie, w tropikalnym klimacie, w ciasnym pomieszczeniu i
niehigienicznych warunkach.
Gdy jednak jedna cz�� jej m�zgu gor�czkowo udziela�a wyja�nie�, inna zapl�ta�a
si� w
pytania i uczucia. Tr�dowaty? Tutaj? Dlaczego mi o tym m�wi? By�a rozdarta
mi�dzy
g��boko zakorzenionym wstr�tem a wsp�czuciem. Ta choroba przyci�ga�a j�, a
jednocze�nie
odpycha�a, gdy� nie poddawa�a si� leczeniu, by�a nieuleczalna jak sama �mier�.
Musia�a
zaczerpn�� g��boko tchu, nim zdo�a�a si� odezwa�.
� Co mam w tej sprawie zrobi�? � zapyta�a.
� No c�... � Przygl�da� si� jej uwa�nie, zupe�nie jakby s�dzi�, �e rzeczywi�cie
mo�e
jako� temu zaradzi�. � Nic. Nie dlatego o tym wspomnia�em. � Zerwa� si� nagle na
nogi i da�
wyraz swemu niepokojowi, spaceruj�c po pod�odze z �uszcz�c� si� farb�. Cho� nie
wa�y�
wiele, deski skrzypia�y lekko z ka�dym jego krokiem. � Rozpoznanie postawiono
stosunkowo
wcze�nie. Straci� tylko dwa palce. Chorob� wykry� jeden z lepszych technik�w
laboratoryjnych w naszym szpitalu okr�gowym. Stan pacjenta nie zmienia si� ju�
od ponad
dziewi�ciu lat. M�wi� ci o tym tylko po to, �eby sprawdzi�, czy si�...
brzydzisz.
Tr�dowatych. Ja si� kiedy� brzydzi�em � ci�gn�� ze skrzywion� twarz�. � Ale
przyzwyczai�em si�.
Nie da� jej czasu na odpowied�. M�wi� dalej, jakby si� spowiada�.
� Osi�gn��em ju� punkt, w kt�rym nie patrz� na niego jak na uosobienie tr�du.
Nigdy
jednak nie zapominam o jego chorobie. � M�wi� o czym�, czego nie potrafi� sobie
wybaczy�.
� To cz�ciowo jego wina � usprawiedliwia� si�. � On r�wnie� nigdy o niej nie
zapomina. Nie
uwa�a si� za Thomasa Covenanta, pisarza. M�czyzn�. Istot� ludzk�. Uwa�a si� za
Thomasa
Covenanta, tr�dowatego.
Nie przestawa�a wpatrywa� si� w niego bez wyrazu, a� wreszcie spu�ci� wzrok.
� Ale nie w tym rzecz. Chcia�em zapyta�, czy masz opory przed spotkaniem z nim?
� Nie � odpar�a ostrym tonem. T� twardo�� zachowa�a raczej do siebie, ni�
kierowa�a do
niego. � Jestem lekarzem. Zajmowanie si� chorymi to m�j zaw�d. Nadal jednak nie
rozumiem, dlaczego chcesz, �ebym tam pojecha�a?
Woreczki pod jego oczyma zadrga�y, jakby j� o co� b�aga�.
� Nie mog� ci tego powiedzie�.
� Nie mo�esz mi powiedzie�. � Cichy g�os maskowa� jej paskudny nastr�j. � Jak
mog�
mu pom�c, je�li nawet nie b�d� wiedzia�a, dlaczego z nim rozmawiam?
� Mo�esz go sk�oni�, �eby sam ci to powiedzia� � odpar� doktor Berenford
rozpaczliwym
tonem bezradnego starca. � O to w�a�nie mi chodzi. Chc�, �eby ci� zaakceptowa�.
Sam
wyzna� ci, co si� dzieje. W ten spos�b nie b�d� musia� z�ama� obietnicy.
� Postawmy spraw� jasno. � Nie pr�bowa�a ju� ukrywa� gniewu. � Proponujesz,
�ebym
do niego pojecha�a i tak po prostu za��da�a, �eby zdradzi� mi swe tajemnice.
Zupe�nie
nieznajoma osoba zjawia si� pod jego drzwiami i chce si� dowiedzie�, co go
dr�czy, tylko
dlatego, �e doktor Berenford potrzebuje czyjej� opinii. B�d� mia�a szcz�cie,
je�li nie ka�e
mnie aresztowa� za wtargni�cie na teren prywatny.
Doktor, milcz�c, stawi� przez chwil� czo�o jej sarkazmowi i oburzeniu. Wreszcie
westchn��.
� Wiem. On ju� taki jest. Nic by ci nie powiedzia�. Zamyka si� w sobie od tak
dawna... �
W nast�pnej chwili jego g�os sta� si� ostry z b�lu. � S�dz� jednak, �e si� myli.
� W takim razie powiedz mi, o co chodzi � nalega�a Linden.
Otworzy� i zamkn�� usta, poruszy� d�o�mi w b�agalnym ge�cie. Opanowa� si�.
� Zaraz. Po kolei. Najpierw musz� si� przekona�, kt�ry z nas jest w b��dzie.
Jestem mu to
d�u�ny. Pani Roman w niczym nie pomo�e. To medyczna decyzja. Tyle �e ja nie
potrafi� jej
podj��. Pr�bowa�em, ale nie potrafi�.
Prostota, z jak� przyzna� si� do pora�ki, zwabi�a j� w sid�a. Linden by�a
zm�czona,
brudna i rozgoryczona, a jej umys� poszukiwa� drogi ucieczki. Niemniej ta pro�ba
o pomoc
by�a zbyt bliska impulsom kieruj�cym jej �yciem. Zacisn�a d�onie w poczuciu
nieuchronno�ci. Po chwili podnios�a wzrok. Jego twarz obwis�a, zupe�nie jakby
ci�ar
�miertelno�ci wyczerpa� mi�nie.
� Znajd� mi jaki� pretekst do tych odwiedzin � powiedzia�a bezbarwnym,
profesjonalnym
tonem.
Z trudem zdo�a�a znie�� wyraz ulgi na jego twarzy.
� To si� da zrobi� � rzek� wyra�nie o�ywiony. Si�gn�� do kieszeni marynarki,
wydoby� z
niej ksi��k� w mi�kkiej oprawie i poda� j� Linden. Na br�zowawej ok�adce
widnia�y s�owa:
Albo sprzedam dusz� za win�
powie��
THOMAS COVENANT
� Popro� go o autograf. � Stary odzyska� pewno�� siebie. � Niech zacznie m�wi�.
Je�li
przebijesz si� przez jego skorup�, co� si� wydarzy.
Przekl�a si� w duchu. Nie mia�a poj�cia o powie�ciach. Nigdy nie nauczy�a si�
rozmawia� z nieznajomymi o niczym opr�cz ich objaw�w. Spodziewaj�c si�
kr�puj�cej
sytuacji, poczu�a co� na kszta�t wstydu. W ko�cu umartwia�a si� ju� od tak
dawna, �e nie
czu�a ani �ladu szacunku do tych cz�ci swej osobowo�ci, kt�re wci�� pozosta�y
zdolne do
tego uczucia.
� Po spotkaniu z nim b�d� chcia�a z tob� porozmawia� � rzuci�a st�umionym
g�osem. �
Nie mam jeszcze telefonu. Gdzie mieszkasz?
Jej zgoda sprawi�a, �e wr�ci� do poprzedniego zachowania, pe�nego ironii i
troski.
Wyja�ni� jej, gdzie znajduje si� jego dom, ponownie zaproponowa� pomoc i
podzi�kowa� za
to, �e zgodzi�a si� zaanga�owa� w sprawy Thomasa Covenanta. Gdy wyszed�, by�a
zdumiona,
�e Berenford najwyra�niej nie poczu� si� rozgoryczony, i� musia� si� przed ni�
przyzna� do
bezradno�ci.
Mimo to, gdy us�ysza�a, jak schodzi po schodach, poczu�a si� opuszczona,
zupe�nie jakby
musia�a teraz sama d�wiga� brzemi�, kt�rego nigdy nie potrafi zrozumie�.
Dr�czy�o j� z�owieszcze przeczucie, zignorowa�a je jednak. Nie mia�a �adnego
innego
mo�liwego do zaakceptowania wyj�cia. Siedzia�a chwil� bez ruchu, spogl�daj�c ze
z�o�ci� na
pozbawione okien ��te �ciany, po czym posz�a wzi�� prysznic.
Gdy umy�a ju� ca�e cia�o myd�em i wod�, w�o�y�a bur� sukni�, kt�ra zawsze
skutecznie
minimalizowa�a jej kobieco��, po czym po�wi�ci�a kilka minut na sprawdzenie
zawarto�ci
torby lekarskiej. Zawsze mia�a wra�enie, �e czego� w niej brakuje. By�o tak
wiele rzeczy,
kt�rych mog�a kiedy� potrzebowa�, a nie by�a w stanie ich d�wiga�. Teraz, gdy
stan�a w
obliczu nieznanego, zaopatrzenie torby wydawa�o si� szczeg�lnie
niewystarczaj�ce.
Wiedzia�a jednak z do�wiadczenia, �e bez torby czu�aby si� naga. Westchn�a ze
znu�enia,
zamkn�a za sob� drzwi i zesz�a na d�, do samochodu.
Jecha�a powoli, by da� sobie czas na zapoznanie si� z okolic�. Kieruj�c si�
wskaz�wkami
doktora Berenforda, po chwili znalaz�a si� w centrum miasta.
Blask p�nopopo�udniowego s�o�ca i parne powietrze sprawia�y, �e domy wygl�da�y
jak
spocone, a sklepy zdawa�y si� odchyla� od gor�cych chodnik�w. Gmach s�du, ze
swym
matowobia�ym marmurem i dachem podtrzymywanym kamiennymi g�owami olbrzym�w
wspartymi na pseudogreckich kolumnach, sprawia� wra�enie zupe�nie niezdolnego do
wype�niania swej funkcji.
Na chodnikach by�o stosunkowo t�oczno � ludzie wracali z pracy � wzrok Linden
przyci�gn�a jednak grupka widoczna pod gmachem s�du. Na stopniach sta�a
przedwcze�nie
postarza�a kobieta z tr�jk� ma�ych dzieci, odziana w bezkszta�tn� koszul�, kt�ra
wygl�da�a na
uszyt� z tkaniny workowej. Dzieci by�y ubrane w jutowe worki. Twarz mia�a
poszarza�� i
pozbawion� wyrazu, zupe�nie jakby bieda i zm�czenie znieczuli�y j� i nie dba�a
ju� nawet o
los wyg�odzonych male�stw. Wszyscy czworo trzymali kr�tkie kijki zaopatrzone w
prymitywne tabliczki.
Widnia�y na nich czerwone tr�jk�ty. W ka�dy w nich wpisane by�o tylko jedno
s�owo:
Pokutujcie.
Ignorowali przechodni�w. Stali bezmy�lnie na schodach, zupe�nie jakby by� to
jaki� akt
pokuty, kt�ry doprowadzi� ich do ot�pienia. Linden poczu�a uk�ucie w sercu na
widok ich
moralnej i fizycznej n�dzy. Takim ludziom nie mog�a w niczym pom�c.
Po trzech minutach wyjecha�a poza granice miasta.
Droga prowadzi�a teraz przez zaorane doliny, le��ce mi�dzy lesistymi wzg�rzami.
Poza
miastem nietypowy dla tej pory roku upa� i wilgo� nie by�y tak okrutne dla
wszystkiego,
czego tkn�y. Powietrze po�yskiwa�o od tej pogody, zalewaj�c s�onecznym blaskiem
�wie�o
wzesz�e zbo�e, poro�ni�te pl�tanin� trawy i zielska stoki oraz drzewa o
pokrytych p�czkami
ga��ziach. Nastr�j Linden poprawia� si�, w miar� jak okolica coraz wyra�niej
ukazywa�a sw�
urod�, zwiastuj�c nadchodzenie wieczoru. Zbyt wielk� cz�� �ycia sp�dzi�a w
miastach.
Nadal jecha�a powoli, pragn�c nacieszy� si� w�t�� nadziej�, �e wreszcie znalaz�a
co�, co
przyniesie jej rado��.
Przejechawszy jakie� dwie mile, ujrza�a z prawej strony otwarte pole, g�sto
poro�ni�te
mleczem i dzik� gorczyc�. Po jego drugiej stronie, pod wyrastaj�c� w odleg�o�ci
�wierci mili
�cian� drzew, sta� bia�y drewniany dom. Bli�ej szosy, pod lasem, wida� by�o
jeszcze dwa czy
trzy inne, lecz to bia�y budynek przyci�ga� jej uwag�, zupe�nie jakby by�
jedynym nadaj�cym
si� do zamieszkania obiektem w okolicy.
Bieg�a ku niemu polna droga. Odchodzi�y od niej odnogi prowadz�ce do innych
budynk�w, lecz g��wna ga��� wiod�a prosto do bia�ego domu.
Przy wej�ciu ustawiono drewnian� tablic�. Cho� farba wyblak�a, a w desce wida�
by�o
kilka starych, nieregularnych dziur przypominaj�cych �lady po kulach, napis
wci�� by�
czytelny: Haven Farm.
Linden zebra�a si� na odwag� i skr�ci�a w poln� drog�.
Nagle, bez ostrze�enia, dostrzeg�a k�cikiem oka plam� barwy ochry. Pod znakiem
sta�
jaki� cz�owiek w d�ugim p�aszczu.
Co to?
Wydawa�o si�, �e m�czyzna pojawi� si� znik�d. Przed chwil� widzia�a tam tylko
tablic�.
Zaskoczona, szarpn�a odruchowo kierownic�, chc�c unikn�� niebezpiecze�stwa,
kt�re
by�o ju� za ni�. Natychmiast odzyska�a panowanie nad samochodem i nacisn�a
hamulec.
Spojrza�a we wsteczne lusterko.
Ujrza�a w nim starca w szacie koloru ochry. By� wysoki, chudy, bosy i brudny.
D�uga,
siwa broda i przerzedzone w�osy powiewa�y wok� jego g�owy jak op�tane.
Post�pi� krok w jej kierunku, wychodz�c na drog�, po czym z�apa� si�
konwulsyjnie za
pier� i osun�� na ziemi�.
Wyda�a z siebie ostrzegawczy j�k, cho� w pobli�u nie by�o nikogo, kto m�g�by j�
us�ysze�. Rusza�a si� b�yskawicznie, cho� mia�a wra�enie, �e znalaz�a si� w
filmie
puszczonym w zwolnionym tempie. Przekr�ci�a kluczyk w stacyjce, z�apa�a za torb�
i
otworzy�a drzwi. Ogarn�� j� niepok�j, strach przed �mierci�, przed
niepowodzeniem, lecz
do�wiadczenie pomog�o jej nad nim zapanowa�. W mgnieniu oka podbieg�a do
staruszka.
Wydawa� si� czym� dziwnym na tej drodze. Nie pasowa� do dzisiejszej epoki, do
�wiata,
kt�ry zna�a. P�aszcz stanowi� jego jedyny str�j. By� tak zniszczony, jakby
nieznajomy nosi� go
od lat. Rysy m�czyzny by�y ostre. Dziko�ci przyda�a im n�dza lub fanatyzm.
S�abn�cy blask
s�o�ca sprawia�, �e jego zwi�d�a sk�ra wygl�da�a jak martwe z�oto.
Nie oddycha�.
Lekarska rutyna kaza�a jej przyst�pi� do akcji. Ukl�k�a obok niego i sprawdzi�a
mu t�tno.
Jej dusz� wype�ni� jednak lament. Starzec w przyprawiaj�cy o md�o�ci spos�b
przypomina�
jej ojca. Gdyby �y� wystarczaj�co d�ugo, by zestarze� si� i postrada� rozum,
m�g�by teraz by�
t� nieruchom�, niezwyk�� postaci�. Nie wyczuwa�a t�tna.
Budzi� w niej wstr�t. Jej ojciec pope�ni� samob�jstwo. Ludzie, kt�rzy to robili,
zas�ugiwali na �mier�. Wygl�d starca obudzi� w Linden wspomnienie w�asnego
krzyku, kt�ry
ni�s� si� echem w jej uszach, jakby nigdy ju� nie mia� ucichn��.
Nieznajomy by� umieraj�cy. Jego mi�nie zwiotcza�y ju�, �agodz�c b�l wywo�any
atakiem. A ona by�a lekarzem.
Otworzy�a torb� z pewno�ci� nabyt� dzi�ki d�ugiej praktyce, z samozaparciem,
kt�re
wzi�o g�r� nad wstr�tem. Wydoby�a latark� i sprawdzi�a �renice.
By�y r�wnej wielko�ci i reagowa�y na �wiat�o.
Mo�na jeszcze by�o go uratowa�.
Przesun�a mu szybko g�ow�, odchyli�a j� do ty�u, by udro�ni� drogi oddechowe,
po
czym po�o�y�a obie d�onie na mostku, wspar�a si� na nich ca�ym ci�arem i
przyst�pi�a do
reanimacji.
Rytm masa�u serca i sztucznego oddychania utrwali� si� w niej tak g��boko, �e
wykonywa�a go odruchowo: pi�tna�cie silnych uci�ni�� mostka d�o�mi, a nast�pnie
dwa
g��bokie wdmuchni�cia powietrza w usta, z jednoczesnym zaci�ni�ciem nosa. Smak
by�
odra�aj�cy � wstr�tny i gnilny � zupe�nie jakby starzec z�by mia� z�arte
pr�chnic� lub
podniebienie toczy�a mu gangrena. Omal nie zemdla�a. Odraza natychmiast wywo�a�a
ostre,
fizyczne md�o�ci, jak gdyby pokosztowa�a wydzieliny z czyraka. By�a jednak
lekarzem i
musia�a wykonywa� sw� prac�.
Pi�tna�cie. Dwa.
Pi�tna�cie. Dwa.
Nie pozwoli�a sobie na najdrobniejsze zak��cenie rytmu.
Mimo to przez md�o�ci zacz�� si� przebija� strach. Wyczerpanie. Przegrana.
Reanimacja
by�a tak m�cz�ca, �e jedna osoba nie by�a w stanie wykonywa� jej d�u�ej ni�
kilka minut.
Je�li starzec wkr�tce nie wr�ci do �ycia...
Oddychaj, do cholery, mamrota�a w przerwach mi�dzy ruchami. Pi�tna�cie. Dwa. Do
cholery. Oddychaj. T�tna wci�� nie by�o.
Dysza�a ju� gwa�townie. Zawroty g�owy wezbra�y w niej niczym fala ciemno�ci.
Powietrze zdawa�o si� stawia� op�r jej p�ucom. Upa� i zachodz�ce s�o�ce
utrudnia�y jej
wyra�ne widzenie starca. Jego napi�cie mi�niowe opad�o do zera. Opu�ci�y go
wszelkie
oznaki �ycia.
Oddychaj!
Przerwa�a nagle i z�apa�a za torb�. R�ce jej dr�a�y. Zacisn�a mocno palce,
wyci�gaj�c z
opakowania jednorazow� strzykawk�, ampu�k� adrenaliny i ig�� do wstrzykni��
dosercowych.
Staraj�c si� zapanowa� nad dr�eniem, nape�ni�a strzykawk� i usun�a ba�k�
powietrza. Cho�
sytuacja wymaga�a po�piechu, po�wi�ci�a moment na przetarcie kawa�ka
pokrywaj�cej chud�
pier� sk�ry alkoholem. Nast�pnie wk�u�a si� delikatnie mi�dzy �ebra i
wstrzykn�a mu
adrenalin� do serca.
Od�o�y�a strzykawk� i zaryzykowa�a jedno uderzenie pi�ci� w mostek. Nic to nie
da�o.
Z przekle�stwem na ustach wznowi�a reanimacj�.
Potrzebowa�a pomocy. Nie mog�a jej jednak w �aden spos�b znale��. Gdyby
przerwa�a
akcj� ratownicz�, by zawie�� go do miasta albo poszuka� telefonu, starzec
umar�by. Je�li
jednak doprowadzi si� do wyczerpania, ratuj�c go sama, czeka go taki sam los.
Oddychaj!
Nie oddycha�. Jego serce nie bi�o. Usta cuchn�y mu jak u trupa. Ca�a ta mord�ga
wydawa�a si� bez sensu.
Linden jednak nie rezygnowa�a.
Czu�a w sobie ca�y tragizm swego �ycia. Nazbyt wiele lat po�wi�ci�a na nauk�
skutecznej
walki ze �mierci�, by mog�a si� teraz podda�. By�a za m�oda, zbyt s�aba i
zanadto
nie�wiadoma, by uratowa� ojca, matce za� pom�c nie mog�a, teraz jednak
wiedzia�a, co trzeba
zrobi�, i je�li by�a w stanie tego dokona�, nie mog�a zrezygnowa�. Gdyby to
zrobi�a,
zdradzi�aby sam� siebie.
Przed jej oczyma pojawi�y si� mroczki. Powietrze przesyca�y wilgo� i zapach
pora�ki.
Ramiona mia�a ci�kie jak z o�owiu, a p�uca krzycza�y z b�lu za ka�dym razem,
gdy
wdmuchiwa�a powietrze do gard�a starca. Le�a� bezw�adnie. Po jej twarzy �cieka�y
gor�ce �zy
w�ciek�o�ci i pragnienia. Nie rezygnowa�a jednak.
By�a ju� p�przytomna, gdy przez le��cego przebieg�o dr�enie. Zaczerpn��
chrapliwie
powietrza w p�uca.
Natychmiast opu�ci�a j� si�a woli. Krew uderzy�a jej do g�owy. Bezw�adnie pad�a
u jego
boku.
Gdy odzyska�a w�adz� w mi�niach do tego stopnia, �e mog�a unie�� g�ow�, oczy
przes�ania�a jej mg�a, a twarz l�ni�a od potu. Starzec sta�, skupiaj�c na niej
wzrok. Spojrzenie
intensywnie niebieskich oczu doda�o jej si� niczym pomocna d�o� wsp�czucia.
Wydawa� si�
niewiarygodnie wysoki i zdrowy. Sam� sw� postaw� zaprzecza� temu, �e
kiedykolwiek by�
bliski �mierci. Wyci�gn�� ku niej r�ce �agodnym ruchem i pom�g� jej wsta�. Gdy
otoczy� j�
ramionami, wspar�a si� na nim bezw�adnie, niezdolna oprze� si� jego u�ciskowi.
� Ach, c�rko moja, nie l�kaj si�.
G�os mia� ochryp�y z �alu i czu�o�ci.
� Nie przegrasz, bez wzgl�du na wszystkie jego napa�ci. Na �wiecie jest r�wnie�
i mi�o��.
Nagle wypu�ci� Linden z obj�� i cofn�� si� o krok. W jego oczach zal�ni� rozkaz.
� B�d� wierna.
Wpatrywa�a si� w niego t�po, gdy odwr�ci� si� i oddali� od niej, id�c po polu.
Wok� jego
p�aszcza zako�ysa�y si� mlecz i dzika gorczyca. Plamy przed oczyma sprawia�y, �e
ledwie go
dostrzega�a. Pachn�cy pi�mem wietrzyk poruszy� jego w�osami, kt�re w chwili, gdy
tarcza
s�o�ca dotkn�a horyzontu, upodobni�y si� do aureoli. Starzec rozp�yn�� si� w
wilgotnym
powietrzu i znikn��.
Chcia�a go zawo�a�, lecz powstrzyma�o j� wspomnienie jego oczu.
�B�d� wierna�.
G��boko w piersi jej serce zadr�a�o z niepokoju.
2. Co� zniszczonego
Po chwili dr�enie ogarn�o r�wnie� ko�czyny. Odnios�a wra�enie, �e jej sk�ra
stan�a w
p�omieniach, zupe�nie jakby skupi�y si� na niej promienie s�o�ca. Poczu�a kurcz
w mi�niach
brzucha.
Starzec znikn��. Obj�� j� ramionami, jak gdyby mia� do tego prawo, a potem
znikn��.
Ba�a si�, �e jej jelita zaraz si� zbuntuj�.
Po chwili przesun�a wzrok ku miejscu, gdzie niedawno le�a� nieznajomy.
Zobaczy�a
pozostawion� na ziemi strzykawk�, odrzucone opakowania i pust� ampu�k�, a tak�e
ledwo
dostrzegalny �lad cia�a.
Przeszy� j� dreszcz. Zacz�a si� uspokaja�.
A wi�c starzec istnia� naprawd�. Jego znikni�cie by�o z�udzeniem. Oczy
wprowadzi�y j�
w b��d.
Przeszuka�a wzrokiem okolic�, s�dz�c, �e go dostrze�e. Nie powinien tak
odchodzi�.
Potrzebowa� opieki i obserwacji, dop�ki jego stan uzna za bezpieczny. Nie
zobaczy�a jednak
nieznajomego. Nie zwa�aj�c na dziwn� niech��, jak� nagle poczu�a, wesz�a za nim
w dzik�
gorczyc�. Gdy jednak dotar�a na miejsce, w kt�rym znikn�� jej z oczu, nic nie
znalaz�a.
Zbita z tropu, wr�ci�a na drog�. Nie chcia�a rezygnowa� Z udzielenia pomocy
nieznajomemu, wygl�da�o jednak na to, �e nie ma wyboru. Mamrocz�c co� pod nosem,
posz�a
po torb�.
�mieci pozosta�e po reanimacji wepchn�a do jednej z plastikowych torebek, kt�re
zawsze nosi�a ze sob�. Nast�pnie wr�ci�a do samochodu, usiad�a na przednim
siedzeniu i
zacisn�a mocno obie d�onie na kierownicy, co mia�o jej pom�c wr�ci� do
rzeczywisto�ci.
Nie pami�ta�a, po co przyjecha�a na Haven Farm, dop�ki jej wzroku nie
przyci�gn�a
le��ca na s�siednim siedzeniu ksi��ka.
Niech to szlag!
Czu�a si� rozpaczliwie nie przygotowana do konfrontacji z Thomasem Covenantem.
Przez chwil� zastanawia�a si�, czy po prostu nie z�ama� obietnicy, kt�r� z�o�y�a
doktorowi Berenfordowi. W��czy�a silnik i zacz�a zawraca�, lecz powstrzyma�o j�
wspomnienie wyrazu oczu starca. �w b��kit nie l�ni�by zadowoleniem, gdyby nie
dotrzyma�a
przyrzeczenia. Ponadto uratowa�a nieznajomemu �ycie, co by�o dla niej wa�niejsze
ni�
wszelkie trudno�ci czy umartwienia. Gdy wreszcie ruszy�a z miejsca, podjecha�a
poln� drog�
prosto pod bia�y drewniany dom, zostawiaj�c za sob� py� i zachodz�ce s�o�ce.
Jego blask nadawa� budynkowi odcie� czerwieni, zupe�nie jakby dom przeradza� si�
na
jej oczach. Gdy ju� zaparkowa�a samoch�d, musia�a przezwyci�y� kolejny przyp�yw
niech�ci. Nie chcia�a mie� do czynienia z Thomasem Covenantem. Nie dlatego, �e
by�
tr�dowaty, lecz z uwagi na fakt, i� by� kim� tajemniczym i gwa�townym, i chyba
tak
nieobliczalnym, �e ba� si� go nawet doktor Berenford.
C�, przyrzek�a jednak... Wzi�a w r�k� ksi��k�, wysiad�a z samochodu i podesz�a
do
drzwi frontowych, licz�c na to, �e za�atwi ca�� spraw� przed zapadni�ciem
zmroku.
Po�wi�ci�a moment na przyg�adzenie w�os�w, po czym zastuka�a do drzwi.
Odpowiedzia�a jej cisza.
Jej barki dygota�y jeszcze pod wp�ywem niedawnego wysi�ku. Zm�czenie i wstyd
sprawi�y, �e nie by�a w stanie ponownie unie�� r�ki. Musia�a zapanowa� nad sob�,
by
zapuka� po raz drugi.
Nagle do jej uszu dobieg� zbli�aj�cy si� odg�os ci�kich krok�w. Wyczuwa�a w
nich
gniew.
Drzwi otworzy�y si� znienacka i ujrza�a przed sob� m�czyzn�, chud� posta� w
starych
d�insach i koszulce, kilka cali wy�sz� od niej. M�g� mie� ze czterdzie�ci lat.
Jego twarz by�a
bardzo wyrazista, a usta zaci�te, jak wykute w kamieniu. Policzki mia� zryte
bruzdami
zmartwie�, oczy za� przypomina�y w�gielki, zdolne rozgorze� ogniem. W�osy nad
czo�em
by�y pokryte siwizn�, jakby w�asne my�li postarzy�y go bardziej ni� up�yw czasu.
By� doszcz�tnie wyczerpany. Niemal odruchowo zauwa�y�a zaczerwienione bia�k�wki
i
obrz�k�e powieki, blado�� sk�ry, gor�czkow� niepewno�� ruch�w. Albo by� chory,
albo
prze�ywa� straszliwy stres.
Otworzy�a usta, by przem�wi�, lecz nie zd��y�a si� odezwa�. Rozwa�a� jej
obecno��
przez mgnienie oka, po czym warkn��:
� Cholera jasna, gdybym chcia� przyjmowa� go�ci, wywiesi�bym szyld!
Zatrzasn�� jej drzwi przed nosem.
Zamruga�a kilka razy. Z ty�u zbiera�a si� ju� ciemno��. Jej niepewno��
przerodzi�a si� w
gniew. Waln�a w drzwi tak mocno, �e a� zadudni�y.
Wr�ci� niemal natychmiast. Jego g�os ocieka� jadem.
� Mo�e nie rozumie pani po angielsku. Powiedzia�em...
Odpar�a jego mordercze spojrzenie szyderczym u�miechem.
� Nie powinien pan nosi� dzwonka albo czego� w tym rodzaju?
Zamurowa�o go. Zmru�y� oczy, poddaj�c j� ponownej ocenie. Gdy odezwa� si� raz
jeszcze, m�wi� wolniej, jakby pr�bowa� oceni� niebezpiecze�stwo, kt�re nios�o
jej pojawienie
si�.
� Je�li pani o tym wie, nie musz� pani ostrzega�.
Skin�a g�ow�.
� Nazywam si� Linden Avery. Jestem lekarzem.
� I nie boi si� pani tr�dowatych.
Jego sarkazm by� ci�ki jak pa�ka, potrafi�a jednak odwdzi�czy� si� tym samym.
� Gdybym ba�a si� chorych, wybra�abym inny zaw�d.
Spojrza� na ni� spode �ba, daj�c wyraz niedowierzaniu.
� Nie potrzebuj� lekarza � odpowiedzia� jednak kr�tko i zacz�� zamyka� drzwi po
raz
drugi.
� A wi�c to pan si� boi � wychrypia�a.
Jego twarz spochmurnia�a.
� Czego pani chce, pani doktor? � wycedzi�, wbijaj�c w ni� ka�de s�owo niczym
sztylet.
Ku przera�eniu Linden, jego kontrolowana gwa�towno�� pozbawi�a j� pewno�ci
siebie.
Spr�bowa�a jednak po raz drugi spojrze� mu w oczy, kt�re by�y dla niej zbyt
pot�ne.
Zawstydzi� j� ten widok. Ksi��k� � pretekst do przyj�cia tutaj � �ciska�a w
d�oni, kt�r� jednak
schowa�a za plecami. Nie potrafi�a sk�ama�, zrobi� tego, co zaproponowa� jej
doktor
Berenford. Nie przychodzi�a jej te� do g�owy inna odpowied�. Wyra�nie widzia�a,
�e
Covenant potrzebuje pomocy. Je�li jednak o ni� nie prosi�, jakie� mia�a wyj�cie?
Nagle co� sobie przypomnia�a.
� Ten starzec powiedzia� mi: �B�d� wierna� � odrzek�a, nim mia�a czas, by w
siebie
ca�kowicie zw�tpi�.
Zdumia�a j� reakcja Covenanta. Jego oczy rozb�ys�y zaskoczeniem i strachem.
Barki mu
zadr�a�y, a szcz�ka opad�a. Wtem zamkn�� za sob� drzwi. Stan�� przed ni�,
wysuwaj�c
gniewnie g�ow� do przodu.
� Jaki starzec?
Nie ul�k�a si� jego �aru.
� Sta� pod pana domem. Staruszek w p�aszczu koloru ochry. Gdy tylko go
zobaczy�am,
straci� przytomno��. � Poczu�a zimny, przelotny dotyk zw�tpienia. Nieznajomy
zbyt �atwo
przyszed� do siebie. Czy�by zaaran�owa� ca�� t� sytuacj�? Niemo�liwe! Jego serce
przesta�o
bi�. � Musia�am si� nam�czy� jak diabli, �eby go uratowa�. A potem po prostu
sobie poszed�.
Wojowniczo�� Covenanta znikn�a bez �ladu. Chwyta� si� jej spojrzenia jak ton�cy
brzytwy. Jego d�onie rozsun�y si�. Dopiero teraz zauwa�y�a, �e brak mu dw�ch
ostatnich
palc�w prawej r�ki. Na tym, kt�ry ongi� by� �rodkowy, nosi� �lubn� obr�czk� z
bia�ego z�ota.
Jego g�os by� bolesnym zgrzytem, dobywaj�cym si� z g��bi gard�a.
� Ju� go nie ma?
� Nie ma.
� Starzec w p�aszczu koloru ochry?
� Tak.
� Uratowa�a go pani?
S�o�ce skry�o si� za horyzontem. Posta� Covenanta roztapia�a si� w ciemno�ci.
� Tak.
� I co powiedzia�?
� Ju� panu m�wi�am. � Niepewno�� uczyni�a j� niecierpliw�. � Powiedzia�: �B�d�
wierna�.
� Powiedzia� to pani?
� Tak!
Spu�ci� wzrok z jej twarzy.
� Ognie piekielne. � Skurczy� si� nagle, jakby d�wiga� na plecach worek pe�en
okrucie�stwa. � Miej lito��. Nie mog� tego znie��.
Odwr�ci� si�, opar� o drzwi i otworzy� je, lecz powstrzyma� si� na chwil�.
� Dlaczego pani?
Nast�pnie wszed� do domu i zamkn�� za sob� drzwi, a Linden zosta�a sama w
wieczornym p�mroku. Poczu�a si� jak kiedy� � osierocona.
Nie poruszy�a si�, dop�ki potrzeba zrobienia czego�, podj�cia jakiej� czynno�ci,
kt�ra na
nowo uczyni�aby �wiat znajomym miejscem, nie sk�oni�a jej do powrotu do
samochodu.
Usiad�a za kierownic� jak og�uszona i zacz�a si� zastanawia�.
�Dlaczego pani?�
C� to mia�o znaczy�? By�a lekarzem, a starzec potrzebowa� pomocy. To proste. O
co
chodzi�o Covenantowi?
Niemniej starzec nie powiedzia� tylko: �B�d� wierna�, lecz r�wnie�: �Nie
przegrasz, bez
wzgl�du na wszystkie jego napa�ci�.
Jego? Czy�by mia� na my�li Covenanta? Czy stara� si� j� przed czym� ostrzec? A
mo�e
sugerowa�o to istnienie jakiego� innego zwi�zku mi�dzy nim a pisarzem? Co ich ze
sob�
��czy�o? A mo�e z ni�?
Nikt nie m�g�by zasymulowa� zatrzymania akcji serca!
Zapanowa�a nad rozproszonymi my�lami. Ca�a ta sytuacja nie mia�a sensu. Mog�a
by�
pewna jedynie tego, �e Covenant rozpozna� starca na podstawie jej opisu,
natomiast mo�na
by�o w�tpi�, czy jest psychicznie zr�wnowa�ony.
�ciskaj�c ca�y czas mocno kierownic�, zapali�a silnik i cofn�a samoch�d, by
zawr�ci�.
By�a przekonana, �e problem dr�cz�cy Covenanta jest powa�ny, lecz zwi�ksza�o to
tylko jej
gniew na doktora Berenforda, kt�ry niczego jej nie wyja�ni�. Polna droga by�a
s�abo widoczna
w p�mroku. Linden w��czy�a reflektory i wrzuci�a bieg, by doko�czy� manewru.
Wtem zatrzyma�a si�, s�ysz�c krzyk, kt�ry brzmia� tak, jakby pochodzi� z ust
wype�nionych st�uczonym szk�em. Wrzask przebi� si� przez pomruk silnika. Od�amki
d�wi�ku wbija�y si� jej w uszy. Krzycza�a kobieta, dr�czona b�lem lub ob��kana.
G�os dobiega� z domu Covenanta.
W jednej chwili Linden wyskoczy�a z samochodu, czekaj�c na drugi krzyk.
Nie us�ysza�a nic. W niekt�rych pokojach pali�y si� �wiat�a, lecz nie porusza�
si� tam
�aden cie�. Nocy nie m�ci�y odg�osy przemocy. Zatrzyma�a si�, gotowa pogna� do
�rodka.
Ws�uchiwa�a si� uwa�nie w cisz�. Wrzask si� nie powt�rzy�.
Na d�u�sz� chwil� ogarn�o j� niezdecydowanie. Czy powinna stawi� czo�o
Covenantowi
i za��da� wyja�nie�? Czy te� odjecha�? Spotka�a si� ju� z jego wrogo�ci�. Jakie
mia�a
prawo... Pe�ne prawo, je�li torturowa� jak�� kobiet�. Jak jednak mog�a mie�
pewno��? Doktor
Berenford m�wi�, �e to kwestia medyczna.
Doktor Berenford...
Miotaj�c przekle�stwa, wskoczy�a do samochodu, nacisn�a gaz i ruszy�a naprz�d
przy
akompaniamencie stukotu �wiru i piachu.
Po dw�ch minutach wr�ci�a do miasteczka. Tam jednak musia�a zwolni�, zmuszona
zwraca� uwag� na znaki drogowe.
Gdy dotar�a do domu dyrektora, dostrzega�a jedynie zarys budynku na tle nocnego
nieba.
Front gmachu wygl�da� srogo, jakby to r�wnie� by�o miejsce, w kt�rym ukrywa si�
tajemnice. Linden nie waha�a si� jednak. Wesz�a szybko po schodach i za�omota�a
do
frontowych drzwi.
Prowadzi�y one na os�oni�t� �aluzjami werand�, kt�ra stanowi�a co� w rodzaju
strefy
neutralnej, oddzielaj�cej mieszkanie od �wiata zewn�trznego. Gdy zapuka�a, na
tarasie
rozb�ys�o �wiat�o. Doktor Berenford otworzy� wewn�trzne drzwi, zamkn�� je za
sob� i
wpu�ci� Linden.
U�miechn�� si� na przywitanie, lecz unika� jej spojrzenia, jakby mia� powody do
obaw.
Dostrzega�a t�tno pulsuj�ce w woreczkach pod jego oczyma.
� Doktorze Berenford � odezwa�a si� ponurym g�osem.
� Prosz� ci� � powiedzia� z b�agalnym gestem. � Julius.
� Doktorze Berenford. � Nie by�a pewna, czy chce przyja�ni tego cz�owieka. � Kim
ona
jest?
Opu�ci� wzrok.
� Ona?
� Kobieta, kt�ra krzycza�a.
Sprawia� wra�enie, �e nie mo�e spojrze� jej w twarz.
� Nic ci nie powiedzia� � wyszepta� zm�czonym g�osem.
� Nic.
Zastanawia� si� przez chwil�, po czym skierowa� j� skinieniem d�oni ku dw�m
bujanym
fotelom stoj�cym na ko�cu werandy.
� Usi�d�, prosz�. Tu jest ch�odniej. � Straci� nagle w�tek. � Ta fala upa��w
musi si�
kiedy� sko�czy�.
� Doktorze! � napad�a na niego. � On j� torturuje.
� Nieprawda. � Nagle ogarn�� go gniew. � Wybij to sobie natychmiast z g�owy.
Robi dla
niej wszystko, co tylko mo�e. Cokolwiek j� dr�czy, nie on jest tego przyczyn�.
Wytrzyma�a spojrzenie Berenforda, staraj�c si� oceni� jego szczero��, a�
wreszcie
nabra�a pewno�ci, �e jest przyjacielem Thomasa Covenanta, bez wzgl�du na to,
jaki jest jego
stosunek do niej.
� Opowiedz mi wszystko � za��da�a stanowczo.
Jego twarz stopniowo odzyska�a typowy dla niego wyraz ironii.
� Nie usi�dziesz? � zapyta�.
Ruszy�a zdecydowanym krokiem ku bujanym fotelom i spocz�a na jednym z nich.
Berenford zgasi� natychmiast lamp� i zza �aluzji nap�yn�� mrok.
� Po ciemku lepiej mi si� my�li.
Nim jej oczy zd��y�y si� przyzwyczai� do ciemno�ci, us�ysza�a, �e drugi fotel
zaskrzypia�
pod ci�arem jego cia�a.
Przez pewien czas jedynymi s�yszalnymi odg�osami by�y skrzypienie fotela i
cykanie
�wierszczy.
� Nie wszystko ci powiem � odezwa� si� nagle. � O pewnych sprawach sam nic nie
wiem,
a innych nie chc� zdradzi�. Niemniej to ja ci� w to wpakowa�em, jestem ci zatem
winien
pewne wyja�nienia.
Zacz�� m�wi� g�osem przypominaj�cym g�os nocy. S�ucha�a go w stanie zawieszenia
� w
po�owie skoncentrowana, jakby by� pacjentem podaj�cym objawy, w po�owie za�
pogr��ona
w my�lach o wychud�ym, gwa�townym cz�owieku, kt�ry z tak wielkim zdumieniem i
b�lem
zapyta�: �Dlaczego pani?�
� Przed jedenastoma laty Thomas Covenant by� autorem jednego bestsellera. Mia�
pi�kn�
�on� imieniem Joan i malutkiego synka, Rogera. Nie znosi teraz tej powie�ci.
M�wi, �e jest
naiwna. �on� i syna jednak nadal kocha. Albo tak mu si� zdaje. Ja sam w to
w�tpi�. Jest
niewyobra�alnie lojalny. To, co on nazywa mi�o�ci�, ja nazwa�bym raczej
lojalno�ci� wobec
w�asnego b�lu. Jedena�cie lat temu nabawi� si� zaka�enia prawej d�oni, kt�re
okaza�o si�
tr�dem. Trzeba by�o amputowa� dwa palce. Wys�ano go do leprozorium w Luizjanie.
Joan
rozwiod�a si� z nim, by uchroni� Rogera przed dorastaniem w kontakcie z
tr�dowatym.
S�dz�c z tego, co opowiada Covenant, jej decyzja by�a w pe�ni uzasadniona.
Naturalny
niepok�j matki o dziecko. My�l�, �e stara si� j� usprawiedliwi�. Uwa�am, �e po
prostu si�
ba�a. My�l o tym, co choroba Hansena mo�e zrobi� z jej m�em, nie wspominaj�c
ju� o niej i
o Rogerze, przerazi�a j�. Uciek�a. � Jego ton sugerowa�