8212
Szczegóły |
Tytuł |
8212 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8212 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8212 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8212 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kornel Makuszy�ski
Rajska opowie��
Dzia�o si� dnia onego, w kt�rym dobry B�g sfuszerowa� doskonale u�o�ony
repertuar stworzenia, stworzywszy niewiast�. Nieszcz�ciem dnia tego by�o i
kl�sk�, �e stw�rca nie m�g� zapyta� o zdanie - nikogo starszego. Trudno! I
geniusze, i bogowie maj� swoje chwile s�abo�ci, kt�rych si� potem wstydz�, kiedy
im fachowa krytyka wyka�e niekonsekwencje w dziele.
Zainteresowanie w raju by�o ogromne; Anio�y i zwierz�ta rajskie widzia�y,
zagl�daj�c ciekawie przez g�stwin� krzew�w, �e dobry B�g co� wyprawia. Ca�y
dzie� siedzia� nad b�otem rzeki i co� z niego lepi�. Wci�� co� przerabia� i
poprawia�, i wci�� si� co� nie udawa�o.
A� wreszcie ulepi� figur� niekszta�tn�, niezgrabn� i do niczego niepodobn�;
podni�s� j� i opar� o dwa patyki, aby wysch�a na s�o�cu. Umy� potem starannie
dobrotliwe r�ce, natar� je li�ciem z pomara�czowego drzewa, aby zag�uszy�
niemi�� wo� rzecznego b�ota, i poszed� na obiad.
Kobieta wyszczerzy�a g�b� ku s�o�cu i parowa�a; naoko�o rozchodzi�a si� z niej
wo� bardzo przykra zgni�ych li�ci i zdech�ych �ab rajskich.
Zaledwie dobry B�g wsiad� na czekaj�cy na niego ob�ok i uni�s� si� powoli w
g�r�, ze wszystkich stron raju zacz�y si� schodzi� rajskie bydl�ta, nawo�uj�c
si� wzajemnie.
Przycz�apa� stary koneser, krokodyl, wywiesi� j�zyk z gor�ca i zmru�ywszy
figlarnie jedno oko, drugim ogl�da� nowe stworzenie z min� idiotycznie z�o�liw�.
Z krzykiem zgo�a nieparlamentarnym zbieg�o si� ca�e stado ma�p mniej lub wi�cej
obros�ych. Z trwog� pod�azi�y ciekawie ku kobiecie, ogl�daj�c j� ze wszystkich
stron.
Dysz�c ci�ko, wynurzy� si� z rajskiej rzeki nosoro�ec i prychaj�c, jak kto�,
kto nie u�ywa chustki do nosa, przywl�k� si� blisko, stan�� przed niewiast� i
zadar� zarozumiale nos w g�r�. Tabetycznym krokiem przybieg�a �yrafa, w �lad za
ni� przygna� wielb��d, kt�ry si� w tym czasie kocha� w niej beznadziejnie.
Przyszed� uroczy�cie lew, jak jaki radca na komisj�, przyszed� zaraz za nim lis,
jak gazeciarski reporter, potem wilki i nied�wiedzie.
Zlecia�a si� czereda ptactwa jak kobiety na wystaw� obraz�w. Ha�as by� nie do
opisania.
Uciszy�o si� na chwil�; w�r�d k��b�w dymu i siarki szed� rajski okaz: bardzo
mi�y smok, pochmurny i z�y; od czasu do czasu przystawa� w drodze i t�uk� ogonem
o drzewa. Natychmiast zrobi�o si� miejsce w t�umie, tak �e smok, jak jaki
ekscelencja, m�g� podej�� bardzo blisko. Stan�� i rozgl�dn�� si�. W stronie
olbrzymiego ogona by�o bardzo wiele pustego miejsca.
Smok rozgl�dn�� si� w otoczeniu i skin�� g�ow� na pierwsze bydl� z brzegu.
Podbieg�a wielkimi krokami �yrafa.
- O c� to w�a�ciwie chodzi? - prychn�� smok.
2yrafa skrzywi�a weso�o g�ow�.
- Kwestia kobieca...
Ma�py podlaz�y blisko, aby s�ysze� rozmow�.
- To ona?..
- Ona.
Smok ogl�dn�� z zaj�ciem zlepek z b�ota, kt�ry teraz jeszcze wi�cej czu� by�o
zdech�ymi �abami.
- No, no...
- Cha! cha! cha! - wrzasn�y ma�py bez racjonalnego powodu - i rozbieg�y si� na
wszystkie strony.
Smok spojrza� z pogard�.
- Zwariowa�y?
- One tak zawsze, szlachetny panie.
Ma�py to jest g�upia publiczno��.
W tej chwili podlaz� krokodyl.
- Nie bardzo pi�kne bydl� jest ta kobieta...
Smok spojrza� na niego niech�tnie, potem zacz�� do �yrafy:
- Kto jest ten pan?
- Ten? Nie warto m�wi� - krokodyl, prawd� rzek�szy, idiota.
- Uwa�a�em - rzek� smok, potem z trudem chcia� si� obr�ci� na ogonie, kiedy
nagle potworny wrzask podni�s� si� opodal.
- Co si� tam sta�o?
Podbieg� lis i zawy� w g�r�, w stron~ smoczego ucha:
- M�ody s�o� si� upi�, wpad� w t�um i szaleje.
- Kt�ry s�o�?
- Ten, szlachetny panie, kt�remu onegdaj wybi�e� jeden kie� ogonem.
- To bydl�?
- To samo.
M�ody s�o�, ogromnie sympatyczny, cho� beznadziejnie g�upi, w istocie szala�.
Po�ama� nogi strusiowi, tak sobie po drodze, potem wyrwa� z korzeniem daktylow�
palm� dla zabicia czasu i kilku jakich niewinnych bydl�t. Rycza� przy tym, jakby
w �o��dku mia� cier�. W t�umie zapanowa�a konsternacja. Jeden smok by�
nieruchomy. Ma�py podnios�y wrzask, ptactwo urz�dzi�o piekielny ch�r. A s�o�
szed� prosto ku kobiecie z widocznym zamiarem rozwalenia na drzazgi bo�ej
budowy.
S�o� mia� w ma�ych oczach pijack� fantazj�. Zawin�� tr�b� i z ca�� satysfakcj�
podni�s� w g�r� daktylow� palm�.
Smok. prysn�� ogniem i zagrzmia�:
- Bydl�!
S�o� si� powstrzyma� i spojrza� w�ciek�y.
- Sam bydl�!
- Smarkaczu! - rykn�� smok.
- Ogoniasta ma�po - zawy� s�o�.
- Cha! cha! cha! - za�mia�y si� ma�py.
W t�umie zapanowa�o zgorszenie.
- Gdyby tak Pan B�g us�ysza� - �adna rzecz...
Smok sta� rozjuszony i t�uk� o ziemi� ogonem - s�o� rycza�, jakby mu ciotka
umar�a, i t�uk� tr�b�.
- �adne towarzystwo - rzek� lew.
- Fi donc... - zawrzeszcza�a papuga, kt�ra mia�a stosunek z zimorodkiem.
- Uhu... uhu... - j�kn�� puchacz, �lepy, nie wiedz�c dobrze, o co idzie.
- Gdzie jest cz�owiek?
- �pi.
- Powinien przyj�� i zrobi� porz�dek.
S�o� jest wielki, ale ma m�zg ma�y.
- Cha! cha! cha! - wrzasn�y ma�py, nie mog�c wymy�le� nic nowego.
Wr�ble podrygiwa�y ponad ca�ym zebraniem, raduj�c si� niepomiernie.
Przygotowywa�a si� pierwsza awantura o kobiet�, kt�ra sta�a nieporuszona,
zwr�cona ku s�o�cu i cuchn�ca b�otem. S�o� rwa� si� bezczelnie do walki, jakby
mu by�o wszystko jedno.
- To jest �wi�stwo - zauwa�y�a pantera - te bydlaki nie szanuj� regulaminu.
- Co tobie to szkodzi? - odrzek� lis nie o ciebie przecie� idzie. Wolno im sobie
rozbija� g�owy, je�li im si� tak podoba.
- Obchodzi mnie...
- A czemu nikogo to nie obchodzi, �e si� po nocy w��czysz, i to nie sama?
- Cha! cha! cha! - wrzasn�y ma�py.
- Parrhadne! - zaskrzecza�a papuga. Wr�ble a� si� p<>k�adaly ze �miechu.
- Ihi!... ihi!... ihi!...
- Cicho, durnie! - wrzasn�� kruk.
- Pan B�g idzie! - zawo�a� kto� z g�ry.
- Nie mo�e by�!
- Fakt!
W jednej chwili zrobi�o si� pusto; wszystko zgin�o, schowawszy pod siebie
ogony.
S�o� przera�ony cisn�� daleko od siebie palm�, zrobi� smokowi min� na temat:
poczekaj, jeszcze przyjdziesz na moj� ulic� i zadar�szy w g�r� imitacj� ogona,
zgin�� w zaro�lach. Smok prysn�� za nim smug� dymu, potem z godno�ci� pope�za�
ku rzece.
Pan B�g szed� mocno nie w humorze i bardzo zamy�lony. Za nim st�pa� Anio� i
pilnie sp�dza� z niego ga��zi� uprzykrzone muchy. A kiedy B�g stan�� przy
kobiecie, g��boko si� zastanowi�.
- M�j kochany - rzek� do Anio�a obejrzyj j� ze wszystkich stron, czy ju�
wysch�a.
Anio� obszed� nowy tw�r doko�a i rzek�:
- Wysch�a, ale j� czu�.
- Nic nie szkodzi, to przejdzie. A zreszt� od tego jest kobieta. Teraz musz�
tchn�� w ni� ducha.
- Czy te� warto? - rzek� Anio� - bardzo mizernie wygl�da.
- Glupi�!
Anio� si� zaczerwieni�.
Dobry B�g po�o�y� r�ce na g�owie kobiety i co� szepta�. Potem przytkn�� usta do
jej ust i zacz�� d�� z ca�ej si�y.
Anio� patrzy� zaciekawiony, jak si� niewiasta zacz�a nape�nia� powietrzem jak
gumowa poduszka podr�na albo jak pneumatyk samochodu...
- Rusza si� - krzykn�� zdumiony Anio�.
Dobry B�g, mocno ju� z wysi�ku czerwony, odpocz�� i r�k� przytrzymywa� jej usta,
aby z niej snad� duch bo�y nie ulecia�. Potem znowu pocz�� nape�nia� j�
powietrzem; figura jej si� zacz�a ksztaltowa� przepi�knie i ciekawie.
- No - odsapn�� Pan B�g - gotowa. Urwij troch� trawy, m�j kochany.
Anio� przyni�s� w mig p�k trawy, kt�r� B�g zatka� kobiecie usta i dziurki w
nosie.
- Zanim o�yje, trzeba uwaza�, by dech z niej nie wyszed�...
Odst�pili kilka krok�w wstecz i spojrzeli na dzie�o wiekopomne.
Anio� by� niezadowolony.
- Dobry Panie!
- Czego chcesz?
- Zda mi si�, �e za wiele w ni� tchn��e� ducha. Piersi jej s� niekszta�tne i do
naszych niepodobne ani do piersi Adama.
Dobry B�g mrugn�� weso�o oczyma.
- Ju� ja wiem, co ja robi�. To umy�lnie.
Nagle Anio� a� krzykn��.
- Panie!
- No?
- Albo raczej za ma�o ducha tchn��e� w niepor�wnany tw�r tw�j.
- Nie gadaj g�upstw, moje dziecko.
- Zgo�a jest niepodobna do Adama, ani do nas, kt�rzy jeste�my jako m�owie
silni.
Pan B�g pog�adzi� z�ote w�osy naiwnego anio�ka:
- Oj ty, g�uptasku - za�mia� si�. wiem o tym.
Anio�a zaniepokoi�y te zasadnicze r�nice, kt�rych wyt�umaczy� nie umia�, a B�g
przyst�pi� w onej chwili do kobiety, spowa�nia� nagle i zawo�a� wielkim g�osem:
- Kobieto, wsta�!
Kobieta ani drgn�a.
- Co, u diab�a - mrukn�� Pan B�g kobieto, wsta�!
By� ju� poirytowany.
- Co ona sobie my�li, g�upia? - rzek� Anio� zgorszony.
- Kiedy widzisz, m�j kochany, ona nie ma my�le�.
- A, tak!
- Zrobi�em to umy�lnie, bo nie chc�, aby za wiele ludzi my�la�o. My�lenie to
jest rzecz niebezpieczna. Ale czemu ona nie chce wsta�?
A� nagle powesela�.
- Kobieto, nie wstawaj! - zawo�a� g�osem wielkim.
A wtedy kobieta powsta�a, a ujrzawszy, �e jest naga wobec dw�ch nieznajomych,
namy�la�a si� chwil�, co zrobi� - potem zemdla�a.
Anio� a� si� zatoczy� z rado�ci.
- Panie! m�dro�� twoja jest niesko�czona.
A dobry B�g spowa�nia�.
- Zaprawd�, zaprawd�, powiadam tobie: je�li chcesz, aby powsta�a, ka� jej, by
usiad�a w spokoju, a je�li zechcesz mi�o�� wzbudzi� w sercu jej - uderz j�
pr�tem ostrym z wikliny. Taka b�dzie. Pozna�em j�. A teraz wyjm jej traw� z
g�by..
Anio� podszed� ostro�nie i zacz�� wyjmowa� traw�. A wtedy niewiasta, wr�ciwszy
do zmys��w, chwyci�a sympatycznego Anio�a za skrzyd�a i poci�gn�a go ku sobie.
- Panie! - krzykn�� Anio� i wyrwa� si� przestraszony.
Dobry B�g chwyci� si� za boki ze �miechu. A potem rzek�:
- Niewiasto!
Niewiasta opar�a si� na r�ku i patrzy�a ciekawie.
- Imi� twoje b�dzie Hewa. Zrozumia�a�?
- Tak, panie.
- I b�dziesz panowa�a w raju z m�em twoim a� do odwo�ania. Jam jest Pan tw�j i
B�g tw�j.
Niewiasta zrobi�a min� na temat: bardzo mi przyjemnie.
- A przykazanie twoje, niewiasto, jedno jest: mi�uj m�a swojego po wszystek
dzie� twojego �ywota...
- Panie!... - przerwa� Anio�.
- Czego chcesz?
- Panie! ona to wszystko zrobi na odwr�t.
Pan B�g a� zd�bia�.
- W istocie - rzek� - masz racj�. Co zrobi�?
- Mo�e by przykazanie wyg�osi� na odwr�t?
- Nie wypada, szwindel tutaj? Powiem jej, jak nale�y, a nu� si� uda.
A obr�ciwszy oczy na mewIast�, rzecze:
- O czym to ja m�wi�em? Aha! Masz tedy mi�owa� m�a swojego po wszystkie dni
�ywota. I s�u�y� mu b�dziesz, i b�dziesz mu pos�uszna. A i�by� spe�ni�a
przykazanie, rozumu mie� nie b�dziesz r�wnie� po wszystkie dni �ywota.
Niewiasta patrzy�a skromnie jak pensjonarka, kiedy katechety s�ucha.
- A teraz - rzek� B�g - zostawi� ciebie z m�em twoim. Czy�, co ci ka�e.
Krzyknij no na Adama, m�j kochany.
Anio� z�o�y� obie d�onie w tub� i krzykn��:
- Panie Adamie! hop! hop!
- Mocno �pi - rzek� dobry B�g. Krzycz g�o�niej.
- Panie Adaaamie! Chod� pan tu, mamy dla pana kobiet�!
Co� zaszele�ci�o w g�stwinie i za chwil� wylaz� z niej Adam; obros�e zupe�nie
stworzenie z d�ug� brod�, z d�ugimi pazurami; by� mocno oblepiony b�otem, we
w�osach g�owy mia� k�py trawy; r�ce d�ugie a� poni�ej kolan; chodzi� pochylony
bardzo naprz�d; oczy g�upkowate i czerwone. Wygl�da� bestia, jakby z mena�erii
uciek�.
Zobaczywszy Pana Boga mrukn�� co�, potem upad� na twarz i wydawa� jakie� dzikie
okrzyki.
- No, dobrze ju�, dobrze - rzek� dobry B�g. - Powsta�, Adamie, i sp�jrz.
Adam powi�d� skrwawionymi oczyma, ujrza� Hew� i zdumia� si�.
- Stworzy�em j� dla ciebie, cz�owieku, na obraz i podobie�stwo twoje. Troch� mi
si�, uwa�asz, ten interes nie uda�, ale z czasem to si� samo naprawi. We� j� i
b�d� jej m�em.
Adam �ypn�� po��dliwie oczyma, jako �e si� dot�d zaleca� bez powodzenia tylko do
siostry hipopotama; spragniony by� wielce takiego nowego tworu.
- Dla mnie� to uczyni�, Panie?
- Dla ciebie, cz�owieku.
Anio� patrzy� na to wszystko strasznie uradowany.
- Zbli� si� ku niej i powiedz jej, kto� zacz.
Adam u�miechn�� si� g�upkowato, obcesowo podszed� ku Hewie i uj�� j� za r�k�.
A w tej�e samej chwili krzykn�� i za �ydk� si� chwyci�.
- K�sa, Panie! - zawo�a� bole�nie.
- K�sa? Czy by� mo�e!
- Uk�si�a mnie w �ydk�.
- To nic, Adamie, nie trw� si�, jeszcze si� nie oswoi�a.
Ale si� zasmuci� dobry Pan B�g, kt�ry chce zawsze wszystkiego jak najlepiej. A
wtedy sprytny Anio� szepn�� co� Adamowi na brudne ucho. Adam uradowany uk�oni�
si� Panu, potem z�bami odgryz� silny pr�t wikliny i podszed� z nim ku Hewie.
- Oho! - smutno szepn�� dobry B�g ju� si� zaczyna.
Adam z dzik� satysfakcj� zmierzy� pr�tem szeroko�� plec�w matki Hewy, kt�ra
rykn�a jak nieboskie stworzenie, a pad�szy do zab�oconych st�p Adama, ca�owa�a
je.
I sta�o si�, �e urodzona jest w tej�e chwili mio�� tych dwojga, kt�rych B�g
pob�ogos�awi�, r�ce ku nim wyci�gn�wszy, a potem odszed�, albowiem by�
spracowany bardzo.
Adam pozosta� sam z niewiast� swoj�. Silna by�a i podobna do ma�py. Obros�a
sier�ci� jak Adam, m�� jej, drapa�a si� kosmat� r�k� w bol�ce plecy. Piersi
mia�a wypuk�e, jako wymiona krowie.
Dobry B�g pomy�la� o wszystkim.
Obejrzeli si� wzajemnie dok�adnie, potem Hewa, kt�rej snad� podoba� si�
ma��onek, mrugn�a na niego znacz�co i oboje, ju� w zgodzie przyk�adnej, odeszli
w g�stwin�, w kt�rej trawy by�o bardzo wiele.
Poszli przyzwyczai� si� do�ycia, albowiem rzek� s�usznie (znacznie p�niej) kto�
m�dry, �e trudno �y� na �wiecie nieprzyzwyczajonemu.
Poszli, �e tak powiem poetycznie - zachowa� gatunek, aby dobremu Bogu oszcz�dzi�
trudu stwarzania.
Poszli zak�ada� ognisko rodzinne, kt�re ze wspania�ych, do wulkanu podobnych
wybuch�w mi�o�ci zesz�o p�niej do roli maszynki spirytusowej na trzech n�kach.
O, pot�ny, mocny Adamie! Pochwalone niech b�d� uda twoje, jako konary
rosochatego d�bu.
O, Hewo, �askawa Hewo! Pochwalone niech b�d� kosmate piersi twoje, kt�re s� jako
jako ziemia s�odkim mlekiem p�yn�ca.
I sta�o si�, albowiem potrzeba jest matk� wynalazk�w. Sta�o si�, �e Adam by�
smutny, a Hewa pragn�ca. A gdy od owej chwili ze trzy razy ksi�yc odmienia� si�
z�oty, chodzi� Adam po raju troch� przybity, a wygl�da� tak, jak po operacji
robaczkowego wyrostka. Hewa zasi� przyty�a i radowa�a si� g�o�no.
- M�u - rzek�a raz do Adama b�d� �askaw i wyrwij ogon temu pawiowi, kt�ry si�
niedaleko st�d drze okropnym g�osem.
Adam nie rzek� ani s�owa, tylko podszed� do pawia, chwyci� go mi�dzy kolana i
wyrwa� mu ca�y ogon. A kiedy go przyni�s� Hewie, przywi�za�a go sobie �ykiem
gdzie� w okol;cach plec�w i chodzi�a dumna. A potem rzek�a:
- B�d� �askaw, m�j drogi, i skr�� kark jakiej �adnej papudze.
Adam cisn�� kijem i zabi� papug�.
Skrzyd�ami jej ustroi�a sobie Hewa g�ow�, a j�zyk zjad�a.
Potem czerwonym burakiem natar�a sobie policzki i usta i by�a pi�kna.
- Czy urz�dzi�e� dzisiaj cyrk, Adamie?
- Urz�dzi�em.
- Tam, gdzie zawsze?
- Tak, w zgi�ciu rzeki.
- Pan B�g b�dzie?
- Nie mo�e, jaki� archanio� zrobi� awantur� i podobno pobi� si� z drugim.
- Czy by� mo�e? Nieokrzesane towarzystwo...
- Tylko si� nie sp�nij do cyrku, moje dziecko. Zawsze przychodzisz za p�no.
Kiedy s�o�ce zasz�o i spoza rzeki wyp�yn�� na widnokr�g ksi�yc, jeszcze wtedy
ca�kiem nowy, �wiec�cy jak tulski samowar , zacz�a si� w zgi�ciu rzeki
gromadzi� publiczno��.
Napierw czereda g�upich bydl�t i bezmy�lnego ptactwa; zaj�o to wszystko galeri�
i robi�o wrzask. Ma�py chwia�y sie na ogoach, uwieszone na ga��ziach drzew;
papugi dar�y si� bezkrytycznie. Od czasu do czasu zaklekota� bocian, zupe�nie
jak zawodowy klakier.
- Zaczy-y-y-na�! - wrzasn�o zgromadzenie.
Nikt na to nie zwraca� uwagi.
Zesz�y widocznie i lis; nied�wied� i si� wszystkim, stary, wy�ysia�y patyczne
bydl� i przez nikogo w raju nie lubiane.
Zesz�y si� ma�e anio�ki, prowadzone przez guwernantki - stare, wyp�owia�e
anielice.
Ukaza�a si� wreszcie Hewa.
Przez t�um posz�o d�ugie: aaa! aaa!
Hewa by�a pi�kna.
Wl�k� si� za ni� pawi ogon; na g�owie stercza�y jej dwa du�e skrzyd�a papuzie.
Cia�o ca�e mia�a wysmarowane czym� t�ustym, tak �e si� a� szkli�o. Obros�e
sier�ci� nogi st�pa�y bardzo zgrabnie. Rozejrza�a si� po zgromadzeniu,
przywita�a je u�miechem i usiad�a.
Galerii si� to nie podoba�o.
Cha! cha! cha! - zaskrzecza�y ma�py.
- Zdj�� kapelusz! - gwizdn�� kos.
- Nic nie wida�! kapelusz! Uhu!
- Brhawo! Brhawo! - wrzasn�a papuga, kt�ra mia�a stosunek z zimorodkiem.
Lis zwr�ci� si� do lwa.
- Z t� ho�ot� nie mo�na sobie da� rady. Byd�o!
- Hm... tak... - mrukn�� lew.
- Po co to wpuszcza�? - rzek�a �yrafa.
- Brrhawo! - wrzasn�a papuga bez powodu.
- Czego ta stara ma�pa znowu skrzeczy?
- Kt�ra ma�pa?
- No, ta papuga.
- Licho j� wie, g�upia od urodzenia.
- Zaczyna�!
Hewa zaczyna�a si� nudzi�; kokieteryjnie podrapa�a si� praw� r�k� w lew� �opatk�
i rozgl�da�a si� znudzona po towarzystwie. Jeden szympans - zdawa�o si� jej - ma
jakie takie maniery.
W ko�o, w�r�d publiczno�ci, wszed� Adam i uk�oni� si� zgromadzeniu.
- Brhawo! Brhawo!
Adam rozpocz�� przedstawienie; chodzi� na g�owie, po�era� z �upin� kokosowe
orzechy, puszcza� z brzucha dym.
2yrafa nachyli�a si� do towarzystwa:
- 2e te� cz�owiek musi zawsze udawa� ma�p�.
- Dobrze to robi.
Potem wybieg� na aren� s�o� i zata�czy� taniec brzucha, rycz�c przy tym
rozkosznie; stary szympans u�miecha� si� pob�a�liwie, ma�e anio�ki piszcza�y z
rado�ci�, Hewa mia�a na ustach u�miech jak kwiat.
W programie by�y zapasy dw�ch ichtiozaur�w, �piew papugi, znoozenie jaja przez
kuku�k�, aria �ab�dzia, ewolucje goryla na trapezie, walka byk�w,
prestidigitatorstwo kameleona, po�ykanie kamieni przez strusia i na�ladowanie
cz�owieka przez orangutana.
Ma�py wy�y z rado�ci, papuga wrzeszcza�a swoje: brhawo! - �yrafa stawa�a z
rado�ci na g�owie.
Noc by�a przedziwnie pi�kna.
Ksi�yc ��ty sw�j kr�g wyd�wign�� w g�r�, osadzi� na dw�ch chmurach jak na
resorach i chwia� si�, zagl�daj�c zezem w g�stwin� palm, kt�re nie maj�c niczego
lepszego do roboty, szemra�y cicho, aby nie pobudzi� �pi�eych w ga��ziach
anio��w.
Ze srebrnej wody, ociekaj�cej ksi�ycem, wychyli� potworny �eb krokodyl i
patrzy� w ksi�yc, sm�tny bardzo. I jakby dwie �zy potoczy�y si� mu z kaprawych
oczu.
Noc rajska �piewa�a:
- A i�e� dal rado�� wszystkiemu stworzeniu, pochwalony b�d� Panie! Panie!
Panie!
- I� nie chodzi samotny nikt, lecz s�o�ce z ksi�ycem, z lwic� lew, wilk z
wilczyc�, a z nieWiast� swoj� cz�owiek, pochwalony b�d�, Panie!
- Oto Ciebie wielbi s�owik i krokodyl ciebie wielbi, i wszystko stworzenie
rajskie...
Orkiestra �ab zarechota�a w oddali, ksi�yc westchn�� i w g�r� si� nieco uni�s�,
wonie wsta�y z kwiat�w, otar�y si� o siebie czuby palm, dreszcz rozkoszny
czuj�c.
Dwie m�ode ma�py, rozmarzone noc�, zwar�y si� w nieprzystojnym ruchu, piszcz�c.
Jaki� Anio� krzykn�� przez sen, nawo�ywa�y si� puchacze; jak�e cudny by� raj w
tej chwili!
Hewa sz�a noc�, zapatrzona w ksi�yc, i wzdycha�a.
A tu� za ni� szed� ostro�nie stary, �ysy szympans, ocieraj�c niespokojnie nog� o
nog�.
- Gdzie mieszkasz? - zamrucza� szympans w ma�pim dialekcie.
- Na kokosowej palmie ko�o rzeki, tam gdzie s�o�ce wschodzi.
- To tam, gdzie jest gniazdo nakrapianych w��w?
- Ty� powiedzia�.
- Aha! To ju� wiem. Co czyni Adam, m�� tw�j?
- Poszed� noc�.
- Aha!
Weszli na pole trzciny cukrowej, uprawianej dla Anio��w; w �rodku pola na kiju
widnia�o oko Opatrzno�ci, aby odstraszy� wr�ble.
- Mi�ujesz sweeo m�a, niewiasto?
- M�� m�j jest poczciwy i g�upi.
Szympans wyszczerzy� do ksi�yca bia�e z�by i podrapa� Hew� w plecy, co j�
przej�o rozkosz�.
Ksi�yc przystan�� i patrzy� zdumiony.
- Ruja i porubstwo - pomysla�.
Hewa zawraca�a do szympansa oczy, a� si� w nim radowa�a ma�pia dusza; wi�c za
chwil� znikli w g�stwinie cukrowej trzciny, nie zwa�aj�c zupe�nie na oko
Opatrznoo�ci.
- Skandal - mrukn�� ksi�yc i pogoni� szuka� Adama.
Adam siedzia� na chinowym drzewie i gryz� kor�. bo czu� si� troch� niezdr�w.
- Adamie! Adamie!
- Co jest? Pozw�l mi gry�� kor�!
- Niewiasta twoja ci� zdradza.
Adam przetrwa� kuracj�.
- Co takiego?
- �ona ci� zdradza! Jest w cukrowej trzcinie ze starym szympansem!
Adam oszala�.
Skoczy� z drzewa, wyrwa� z korzeniem jak�� m�od� jod�� i bieg� wielkimi krokami
na pole.
- Aaaa! - rycza� jak hipopotam.
Wpad� w trzcin� i t�uk� jod�� na prawo i lewo.
A� ich wreszcie dopad�.
Szympans przera�ony skoczy� na najbli�sze drzewo i uciek� w las, a niewiasta
zemdla�a.
Adam chcia� si� z pocz�tku powiesi�, ale rano poszed� szuka� Pana Boga.
- Gdzie jest Pan B�g? - zapyta� m�odego Anio�ka.
- Na zachodniej stronie raju, Adamie; �owi ryby w rzece.
Adam poszed� w t� stron�.
- Panie! - rykn�� jak tur i zwali� si� do n�g Bogu.
- Co ci jest, Adamie? - rzek� dobrotliwy Pan B�g. - Uwa�aj, bo mi muchy
pognieciesz.
- Panie! W rozpaczy jestem. Niewiasta, kt�r� mi da�e� za �on�, zdradzi�a mnie.
- Czy by� mo�e? Przecie� was jest tylko dwoje.
- Z szympansem, Panie!
- Czy podobna?
I zasmuci� si� dobry B�g.
- To straszne, to straszne - powtarza�. - Ba�em si� tego, �e ci� zdradzi, ale
my�la�em, �e sobie nie da rady. Co za chytro��! co za chytro��!
Zamy�li� si�, a potem rzek�:
- Zm�czony ju� by�em bardzo, kiedym j� stwarza�, na dobre to nie Wysz�o.
Sfuszerowa�em ten interes, Adamie, przebacz mi, to moja wina...
A Adam zani�s� si� od p�aczu, tak �e si� �al zrobi�o Bogu, wi�c mu po�o�y� r�ce
na g�owie i b�ogos�awi�.