805

Szczegóły
Tytuł 805
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

805 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 805 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

805 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

E. M. Forster Pok�j z widokiem Oficyna Wydawnicza "Comfort" Warszawa 1992 PWZN Print 6 Lublin 1995 Adaptacja na podstawie ksi��ki pod tym samym tytu�em wydanej przez Oficyn� Wydawnicz� "Comfort" Warszawa 1992 E. M. Forster zadedykowa� "Pok�j z widokiem": H. O. M. (H. O. Meredith, przyjaciel Forstera) ------------------------- Cz�� pierwsza �Rozdzia� I: Pensjonat "Bertolini" - Zupe�nie nie rozumiem, jak to si� sta�o - powiedzia�a panna Barlett. - Signora obieca�a nam dwa s�siednie, po�udniowe pokoje z widokiem. Tymczasem te s� p�nocne, wychodz� na dziedziniec i dzieli je ca�a d�ugo�� korytarza. - Ach, ten cockney! - odrzek�a Lucy, zmartwiona nieoczekiwanym akcentem signory. - Zupe�nie, jakbym by�a w Londynie. - To m�wi�c spojrza�a na siedz�cych po obu stronach sto�u Anglik�w i na rz�d stoj�cych po�rodku, przezroczystych butelek z wod� i czerwonych z winem. Po chwili przenios�a wzrok na �cian�, na kt�rej zawieszono bogato oprawione wizerunki zmar�ej kr�lowej i jej nadwornego poety. Obok wisia�a informacja z ko�cio�a anglika�skiego, podpisana przez wielebnego Cuthberta Eagera, absolwenta Uniwersytetu Oksfordzkiego, magistra nauk humanistycznych; reszta �ciany pozostawa�a pusta. - Charlotto, czy nie czujesz si�, jakby� by�a w Londynie? Nie mog� uwierzy�, ile wspania�ych rzeczy czeka na nas na zewn�trz.Przypuszczam, �e obie jeste�my po prostu zm�czone. - To jest mi�so, na kt�rym ugotowano zup� - o�wiadczy�a panna Barlett z oburzeniem, odk�adaj�c widelec. - Tak bardzo chcia�am zobaczy� Arno. W li�cie signora obieca�a nam pokoje, kt�re wychodz� na Arno.Dlaczego nie dotrzyma�a s�owa? To okropne! - Mnie wystarczy byle k�cik - odrzek�a panna Barlett. - Ale ty powinna� mie� odpowiedni pok�j. Lucy poczu�a, �e jest egoistk�. - Ale� Charlotto, nie powinna� mnie rozpieszcza�. To oczywiste, �e tobie r�wnie� nale�y si� widok na Arno. Takie jest moje zdanie. Pierwszy frontowy pok�j, kt�ry si� zwolni... - ... dostaniesz ty - doko�czy�a panna Barlett. Cz�� koszt�w podr�y pokry�a za ni� matka Lucy i do tej hojno�ci panna Barlett robi�a wiele taktownych aluzji. - Nie, nie. Wykluczone. Ten pok�j b�dzie dla ciebie. - W �adnym razie. Twoja matka nigdy by mi tego nie wybaczy�a. - Moja matka nigdy nie wybaczy�aby tego mnie. W podniesionych g�osach obu dam zabrzmia�o zniecierpliwienie. By�y zm�czone i pod wzajemn� trosk� ukrywa�y t�umion� irytacj�. Siedz�cy przy stole pensjonariusze wymienili znacz�ce spojrzenia. Potem niespodziewanie jeden z nich, najwyra�niej nale��cy do tych �le wychowanych ludzi, kt�rych zawsze spotka� mo�na w podr�y, pochyli� si� nad sto�em i wtr�ci� do rozmowy. - Ja mam pok�j z widokiem! - oznajmi�. Panna Barlett drgn�a zaskoczona. Mieszka�cy pensjonat�w poznawali si� wzajemnie dopiero po jakim� czasie, cz�sto dopiero w dniu wyjazdu. Nigdy nie nast�powa�o to tak szybko. Pannie Barlett wystarczy�o jedno spojrzenie, by stwierdzi�, �e ma do czynienia z cz�owiekiem pozbawionym dobrych manier. Rozm�wca by� pot�nie zbudowanym m�czyzn� w podesz�ym wieku, o bladej, g�adko wygolonej twarzy i du�ych oczach. W wyrazie tych oczu by�o co� dziecinnego, co jednak nie wynika�o z podesz�ego wieku. Panna Barlett nie zastanawia�a si� nad tym d�ugo. Skierowa�a wzrok na ubranie m�czyzny, lecz i ono nie przyci�gn�o jej uwagi. Spojrza�a wi�c na intruza z udanym roztargnieniem. - Widok? Ach tak, widok jest istotnie wspania�y - przyzna�a. - Oto m�j syn - ci�gn�� m�czyzna z zapa�em. - Na imi� ma George. Jego pok�j jest r�wnie� od frontu. Ach tak - odpar�a panna Barlett, uprzedzaj�c Lucy, kt�ra chcia�a wtr�ci� si� do rozmowy. - Chodzi mi o to, �e panie mog� wzi�� nasze pokoje, a my pokoje pa�. Zamienimy si�! Panna Barlett zauwa�y�a porozumiewawcze spojrzenia pozosta�ych go�ci. - Bardzo panu dzi�kuj�, ale to wykluczone - wycedzi�a. - Dlaczego? - wykrzykn�� m�czyzna, k�ad�c d�onie na stole. - Poniewa� jest to wykluczone, to wszystko. - Wie pan, nie chcia�yby�my... - zacz�a Lucy, ale kuzynka zmrozi�a j� wzrokiem. - Ale�... kobiety lubi� widoki, a my nie... - m�czyzna uderzy� pi�ci� w st�, niczym rozz�oszczone dziecko, i odwr�ci� si� w stron� syna. - George, przekonaj je! - To oczywiste, �e powinny dosta� te pokoje. Nic wi�cej nie da si� tu powiedzie� - odpar� m�odzieniec, odwracaj�c wzrok; w jego g�osie brzmia�o zak�opotanie. Lucy r�wnie� poczu�a si� zmieszana. Wiedzia�a, �e pensjonariusze �ledz� ca�� scen� z uwag�. Zdawa�o si�, �e z ka�dym zdaniem wypowiedzianym przez tych pozbawionych taktu turyst�w rozmowa zatacza coraz szersze kr�gi, �e dotyczy ju� czego� wi�cej ni� tylko pokoi i widok�w, czego� zupe�nie innego i dotychczas Lucy nie znanego. Starszy m�czyzna przypu�ci� na pann� Barlett prawdziwy atak. Dlaczego nie mieliby si� zamieni�? Co w�a�ciwie stoi na przeszkodzie? On i syn mog� opu�ci� pokoje w ci�gu p� godziny. Panna Barlett, cho� bieg�a w sztuce konwersacji, by�a bezsilna wobec takiej brutalno�ci. Co robi� w obliczu podobnego grubia�stwa? Oblana rumie�cem, rozejrza�a si� doko�a, jakby pyta�a: "Czy wszyscy jeste�cie tacy?" Dwie starsze damy, kt�re siedzia�y przy ko�cu sto�u, przewiesiwszy szale na oparciach krzese� odwzajemni�y spojrzenie, co oznacza�o: "My jeste�my dobrze wychowane". - Doko�cz jedzenia, moja droga - nakaza�a kuzynce panna Barlett pochylaj�c si� z niech�ci� nad w�asnym talerzem. Lucy �ciszonym g�osem powiedzia�a co� na temat dziwacznych manier. - Jedz, kochanie - przerwa�a jej panna Barlett. - Ten pensjonat to z�y wyb�r. Jutro znajdziemy jakie� inne miejsce. Wkr�tce jednak zmieni�a zdanie. Kotara zas�aniaj�ca wej�cie do pokoju rozsun�a si�, a do �rodka wszed� t�gi lecz przystojny m�czyzna w stroju duchownego. Przepraszaj�c obecnych za sp�nienie, spieszy� w stron� swego miejsca przy stole. Lucy, po dziecinnemu, nie bacz�c na dobre maniery, zerwa�a si� na r�wne nogi wo�aj�c: - Och, to przecie� pan Beebe! Jak cudownie! Charlotto, teraz musimy tu zosta�, niezale�nie od tego, jakie s� pokoje. - Witam pana, panie Beebe - doda�a Charlotta nieco pow�ci�gliwiej. - Przypuszczam, �e pan nas nie poznaje: panna Barlett i panna Honeychurch. By�y�my na Wielkanoc w Tunbridge Wells, kiedy pomaga� pan pastorowi w ko�ciele �wi�tego Piotra. Pan Beebe, cho� nie pami�ta� dam tak dok�adnie, jak one jego, wydawa� si� mile zaskoczony spotkaniem i z ochot� zaj�� miejsce u boku Lucy. - Ogromnie mi�o pana widzie� - o�wiadczy�a dziewczyna. By�a tak spragniona towarzystwa, �e gdyby nie obecno�� kuzynki, ucieszy�aby si� nawet na widok kelnera. - �wiat jest taki ma�y - m�wi�a dalej. - Czy to nie zabawne? A ju� Summer Street... - Panna Honeychurch mieszka w parafii Summer Street - wtr�ci�a panna Barlett. - W�a�nie dowiedzia�am si�, �e zdecydowa� si� pan... - Tak, mama powiadomi�a mnie o tym w ubieg�ym tygodniu - przerwa�a jej Lucy. - Nie wiedzia�a, �e pozna�am pana w Tunbridge Wells. Napisa�am jej: "Pan Beebe jest..." - Zgadza si� - rzek� pan Beebe. - Przenosz� si� do probostwa Summer Street w czerwcu przysz�ego roku. Bardzo si� ciesz�, �e czeka mnie takie czaruj�ce s�siedztwo. - Ach, jak to wspaniale! Nasz dom nazywa si� Windy Corner.Jest nas tam troje: moja mama, ja i m�j brat. Cho� jego nie zabieramy zbyt cz�sto do... Chcia�am powiedzie�, �e ko�ci� jest do�� daleko i... - Lucy, kochanie, pozw�l panu Beebe'owi zje�� spokojnie. - Ale� jem, droga pani, jem z przyjemno�ci� - zapewni� pan Beebe. Wola� rozmawia� z Lucy, kt�rej gr� na fortepianie pami�ta� z Tunbridge Wells, ni� z pann� Barlett, kt�ra prawdopodobnie pami�ta�a jego kazania. Zapyta� m�odsz� z kuzynek, czy dobrze zna Florencj�. Poinformowa�a go skwapliwie i szczeg�owo, �e jest tu po raz pierwszy. S�u�y� za przewodnika to przyjemne zaj�cie, a pan Beebe okaza� si� mistrzem w tej dziedzinie. - Prosz� nie zapomnie� o wyje�dzie za miasto - radzi�. - W kt�re� pogodne popo�udnie warto pojecha� do Fiesole, Settignano czy w jakie� inne podobne miejsce. - Ale� w �adnym razie! Okrzyk rozleg� si� z drugiego ko�ca sto�u. - Pan si� myli, panie Beebe. W pierwsze pogodne popo�udnie nasze panie musz� zobaczy� Prato! - Mamy szcz�cie - szepn�a panna Barlett do Lucy. - Ta dama wygl�da na dobrze poinformowan�. I rzeczywi�cie, run�a na nie prawdziwa lawina informacji: co i kiedy warto zobaczy�, jak zatrzyma� elektryczne tramwaje, jak strzec si� �ebrak�w, ile kosztuje welinowy pergamin i jaki powinien by� koszt pensjonatu. Lucy i Charlotta poczu�y, �e jednog�o�nie przyj�to je do grona pensjonariuszy. Twarze go�ci promienia�y �yczliwo�ci�, a ponad gwarem, kt�ry nagle wype�ni� jadalni�, g�rowa� g�os dobrze poinformowanej damy: - Prato! Musz� zobaczy� Prato! To miasto jest tak szkaradne, �e a� pi�kne. Uwielbiam je! Rozkosznie jest zrzuci� z siebie wi�zy cywilizacji, czy� nie? M�ody cz�owiek imieniem George zerkn�� na m�wi�c�, po czym utkwi� ponure spojrzenie w talerzu. By�o oczywiste, �e ani on, ani jego ojciec nie cieszyli si� powa�aniem w pensjonacie. Serce Lucy �cisn�o si� z �alu. Nigdy nie zdarza�o si� jej cieszy� z cudzej krzywdy. Wstaj�c od sto�u odwr�ci�a si� i z�o�y�a dwu wyrzutkom nerwowy uk�on. Starszy m�czyzna nie zauwa�y� tego gestu, za to ch�opiec uni�s� brwi i u�miechn�� si� niepewnie. Lucy po�pieszy�a za kuzynk�, kt�ra wysz�a ju� z pokoju. Kotara wisz�ca w przej�ciu musn�a dziewczyn� po twarzy i Lucy drgn�a, zaskoczona jej ci�arem. Za progiem zderzy�a si� z signor�, kt�ra z dw�jk� swych pociech przysz�a �yczy� go�ciom mi�ego wieczoru. Panna Barlett siedzia�a ju� w fotelu, kt�ry barw� i kszta�tem przypomina� wielkiego pomidora. Rozmawia�a z panem Beebe'em, a jej w�ska, wyd�u�ona g�owa porusza�a si� powoli tam i z powrotem, jakby uderzaj�c w jak�� niewidoczn� przeszkod�. - Jeste�my panu bardzo wdzi�czne - m�wi�a. - Pierwszy wiecz�r znaczy tak wiele. Zanim pan przyszed�, by�y�my w ogromnie mauvais quart d'heure (nieprzyjemny kwadrans, k�opotliwa sytuacja). Pan Beebe wyrazi� swoje ubolewanie. - Czy pan przypadkiem nie zna nazwiska tego starszego m�czyzny, kt�ry siedzia� naprzeciwko nas podczas obiadu? - Nazywa si� Emerson. - Czy zna go pan bli�ej? - Tak samo jak reszt� go�ci. - W takim razie nic ju� nie powiem. Pan Beebe nie musia� nak�ania� jej d�ugo, by doda�a: - Moja kuzynka Lucy jest jeszcze bardzo m�oda. S�u�� jej za opiekunk�. By�oby bardzo niedobrze, gdyby mia�a d�ug wdzi�czno�ci w stosunku do ludzi, kt�rych w og�le nie znamy. Tym bardziej �e ich maniery s�, delikatnie m�wi�c, dziwaczne. Mam nadziej�, �e dobrze si� zachowa�am. - Zachowa�a si� pani bardzo naturalnie - zapewni�. Zamilk� na chwil�, po czym rzek�: - Uwa�am jednak, �e nie sta�oby si� nic z�ego, gdyby�cie si� panie zgodzi�y na t� zamian�. - Oczywi�cie, nic z�ego by si� nie sta�o. Ale by�yby�my im zobowi�zane. - To do�� szczeg�lny cz�owiek - odpar� pan Beebe z wachaniem. - S�dz�, �e nie pr�bowa�by wykorzysta� tej sytuacji - doda� �agodnie. - Nie oczekiwa�by te� dowod�w wdzi�czno�ci. Ma on pewn� zalet� - je�eli mo�na to nazwa� zalet� - m�wienia tego, co my�li, prosto z mostu. Ma pokoje, na kt�rych mu nie zale�y. Wie, �e dla was przedstawiaj� one warto��, dlatego proponuje zamian�. Zapewniam pani�, �e sk�adaj�c t� propozycj� nie liczy� na wasz� wdzi�czno��, tak samo, jak nie my�la� o dobrych manierach. Czasem bardzo trudno jest zrozumie� ludzi, kt�rzy m�wi� prawd�, a przynajmniej dla mnie nie jest to �atwe. Lucy, kt�ra dot�d s�ucha�a w milczeniu, powiedzia�a z u�miechem: - Mia�am nadziej�, �e oka�e si� mi�y. Zawsze staram si� wierzy� w ludzi. - Jest mi�y i m�cz�cy zarazem - odrzek� pan Beebe. - R�ni� si� od niego niemal pod ka�dym wzgl�dem, zapewne tak jak i pani. Wi�kszo�� ludzi reaguje na niego w ten sam spos�b - gdziekolwiek si� pojawi, odwracaj� si� od niego plecami. Jest pozbawiony taktu i manier, i nigdy nie potrafi zatrzyma� swych opinii dla siebie. Dosz�o do tego, �e chcieli�my si� na niego poskar�y� signorze, ale bardzo si� ciecz�, �e zmienili�my zdanie. - Czy mam przez to rozumie�, �e jest socjalist�? - zapyta�a panna Barlett. Pan Beebe wykrzywi� usta. - I prawdopodobnie swego syna r�wnie� wychowa� na socjalist�? - ci�gn�a panna Barlett. - Nie znam Georg'a zbyt dobrze. Mam wra�enie, �e jest jeszcze bardzo niedojrza�y. Ale zdaje si�, �e to mi�y m�ody cz�owiek i chyba ma dobrze w g�owie. Oczywi�cie, mo�liwe, �e jest socjalist�, jak jego ojciec, skoro odziedziczy� po nim wszystkie dziwactwa. - Uspokoi� mnie pan. A zatem powinnam by�a przyj�� ich propozycj�? - zapyta�a. - Pewnie my�li pan, �e jestem ograniczona i podejrzliwa? - Ale� sk�d! Nic podobnego nie przysz�oby mi nawet do g�owy - zapewni�. - Mo�e jednak powinnam przeprosi� ich za moj� arogancj�? Pan Beebe drgn�� zniecierpliwiony. Powt�rzy�, �e to zupe�nie nie potrzebne,po czym wsta� i wyszed� do palarni. - Znudzi�am go? - zapyta�a panna Barlett, kiedy si� oddali�. - Dlaczego nic nie m�wi�a�, Lucy? Jestem pewna, �e woli m�ode osoby. Mam nadziej�, �e nie zniech�ci�am go do reszty? S�dzi�am, �e dotrzyma ci towarzystwa nie tylko podczas obiadu, ale i wieczorem. - Jest taki mi�y - odpar�a Lucy. - Tak go w�a�nie zapami�ta�am. Dostrzega dobro w ka�dym cz�owieku. A przy tym wcale nie wygl�da na duchownego. - Ale� Lucy... - zacz�a Charlotta. - Rozumiesz, co mam na my�li? - przerwa�a jej kuzynka. - A poza tym wiesz, jak duchowni si� �miej�! Pan Beebe �mieje si� jak ka�dy normalny cz�owiek. - Zabawna jeste�! I taka podobna do matki. Ciekawe, co ona powie o panu Beebe. - S�dz�, �e w Windy Corner wszyscy go zaakceptuj�... To takie modne s�owo. Przywyk�am do Tunbridge Wells, tam wszyscy jeste�my tak beznadziejnie zacofani. - Mhm - mrukn�a Lucy z przygn�bieniem. Poczu�a nag�� niech�� - do samej siebie, do pana Beebe'a, do Tunbridge Wells, do Windy Corner. Pr�bowa�a zanalizowa� swoje uczucia, ale jak zwykle jej si� to nie uda�o - Obawiam si�, �e nie jestem najweselsz� towarzyszk� podr�y - powiedzia�a Charlotta. "Jestem samolubna i niedobra - pomy�la�a Lucy. Musz� zwraca� wi�cej uwagi na otoczenie. Biedna Charlotta... To okropne nie mie� pieni�dzy." Na szcz�cie jedna ze starszych dam, kt�ra od jakiego� czasu obserwowa�a kuzynki, podesz�a do nich i z �agodnym u�miechem zapyta�a, czy mo�e si� przy��czy�. Usadowi�a si� w fotelu i spokojnym, uprzejmym tonem rozpocz�a rozmow�. Nie�atwo by�o si� zdecydowa� na przyjazd tutaj, ale niew�tpliwie warto - stwierdzi�a. Zdrowie jej siostry poprawi�o si� ogromnie, to niew�tpliwie zas�uga klimatu... W nocy jednak nale�y koniecznie zamyka� okna, a woda do picia nie powinna sta� w karafkach d�u�ej ni� przez jedn� noc. M�wi�a spokojnie, ale ciekawie, i kto wie, czy jej wywody nie by�y bardziej godne uwagi, ni� burzliwa dyskusja na temat Gibelin�w i Gwelf�w (Gibelinowie i Gwelfowie - dwa zwalczaj�ce si� obozy polityczne we W�oszech w okresie od Xii do Xv wieku), kt�ra odbywa�a si� w drugiej cz�ci pokoju. Doprawdy ten wiecz�r w Wenecji, kiedy znalaz�a w swej sypialni to co�, co jest gorsze od pch�y, cho� lepsze od czego innego. Ten wiecz�r by� prawdziw� katastrof�. - Tutaj jeste�cie panie bezpieczne jak we w�asnym domu - zapewni�a kuzynki. - Signora Bertolini tak bardzo przypomina Angielk�. - By� mo�e, ale w naszych pokojach jest jaki� dziwny zapach - wtr�ci�a Lucy ze zbola�� min�. - A� strach po�o�y� si� do ��ka. - Prawda! Pokoje pa� wychodz� na dziedziniec - westchn�a dama. - Gdyby pan Emerson okaza� wi�cej taktu! By�o nam pa� tak �al podczas obiadu! - S�dz�, �e pan Emerson mia� dobre ch�ci - rzek�a Lucy. - Bez w�tpienia - powiedzia�a panna Barlett. - Pan Beebe w�a�nie zbeszta� mnie za moj� podejrzliwo��... Ja mia�am na wzgl�dzie tylko dobro mojej kuzynki. - To zrozumia�e - powiedzia�a starsza dama, po czym szepn�a do Charlotty, �e nigdy za du�o ostro�no�ci, kiedy w gr� wchodzi m�oda dziewczyna. Lucy uda�a, �e nie s�yszy, ale poczu�a si� niezr�cznie. W domu nikt nie traktowa� jej w ten spos�b, a przynajmniej tego nie zauwa�a�a. - Stary pan Emerson - ci�gn�a dama - no c�, to osobliwe. Jest nietaktowny, to prawda; ale czy nie zauwa�y�a pani, �e niekt�rzy robi� rzeczy ogromnie niedelikatnie, a jednocze�nie pi�kne? - Pi�kne? - powt�rzy�a panna Barlett, zaskoczona tym okre�leniem.- Czy pi�kno i subtelno�� nie id� w parze? - Tak mo�na by pomy�le� - odpar�a dama bezradnie. - Ale to wszystko wcale nie jest takie proste, jak by si� zdawa�o. Przerwa�a, bo pojawi� si� pan Beebe. - Panno Barlett! Z zamian� pokoi nie b�dzie �adnego problemu - oznajmi�, u�miechaj�c si� promiennie. - Tak si� ciesz�! Pan Emerson poruszy� ten temat w palarni i z ca�� �wiadomo�ci� zach�ci�em go, by ponowi� propozycj�. Pozwoli� mi przyj�� tu i zapyta� pani� jeszcze raz o zdanie. Powiedzia�, �e b�dzie zaszczycony... - Och, Charlotto! - krzykn�a Lucy. - Musimy si� zgodzi�. Pan Emerson robi przecie� wszystko, �eby... Panna Barlett milcza�a. - Zdaje si�, �e wzi�to mnie za natr�ta - rzek� pan Beebe po chwili. - Przepraszam, �e przerwa�em paniom rozmow� - doda� i wyra�nie dotkni�ty ruszy� w stron� drzwi. Panna Barlett poczeka�a jeszcze moment, po czym powiedzia�a: - Droga Lucy, moje �yczenia si� nie licz�. Wa�ne jest twoje zdanie. By�oby nie do pomy�lenia, gdybym zabrania�a ci czegokolwiek. Jestem tu przecie� tylko dzi�ki tobie. Je�eli chcesz, �ebym usun�a tych d�entelmen�w z ich pokoi, zrobi� to. Panie Beebe, czy by�by pan �askaw przekaza� panu Emersonowi, �e przyjmuj� jego uprzejm� propozycj�? Niech�e pan Emerson przyjdzie tu do nas. Chc� mu osobi�cie podzi�kowa�. M�wi�c to podnios�a g�os tak, �e us�yszeli j� wszyscy obecni w salonie. Przerwano dyskusj� o Gibelinach i Gwelfach; zapad�a cisza. Pan Beebe sk�oni� si� i odszed�, przeklinaj�c w duchu p�e� niewie�ci�. - Pami�taj, Lucy, ty nie masz z tym nic wsp�lnego - powiedzia�a Charlotta. - Obiecujesz? Pan Beebe pojawi� si� ponownie. - Pan Emerson jest zaj�ty, ale przys�a� syna - oznajmi� nerwowo spogl�daj�c w d� na siedz�ce w niskich fotelach damy. - M�j ojciec - powiedzia� m�odzieniec - jest teraz w wannie, nie mo�ecie wi�c panie podzi�kowa� mu osobi�cie. Ale przeka�� ojcu wszystko, jak tylko wyjdzie. Panna Barlett poczu�a, �e jej uprzejmo�� i dobre maniery trac� sw� moc wobec s�owa "wanna". Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e z tego starcia, ku jawnej rado�ci pana Beebe'a i skrywanej rado�ci Lucy, m�ody pan Emerson wyszed� zwyci�sko. - Biedny ch�opiec! - wykrzykn�a panna Barlett kiedy si� oddali�. - Jest w�ciek�y na ojca. Wszystko, co mo�e zrobi� w tej sytuacji, to przestrzega� dobrych manier. - Za jakie� p� godziny wasze pokoje b�d� gotowe - powiedzia� pan Beebe, u�miechaj�c si� nieznacznie. Spojrza� z zamy�leniem na obie kuzynki i �ycz�c im dobrej nocy odszed� do swego pokoju, by pisa� sw�j filozoficzny dziennik. - Ach! - westchn�a starsza dama i wzdrygn�a si�, jakby do salonu wpad� zimny podmuch wiatru. - M�czy�ni czasem nie zdaj� sobie sprawy... - przerwa�a, ale panna Barlett zrozumia�a j� doskonale. Przez chwil� prowadzi�y o�ywion�, acz cich� rozmow�, kt�rej g��wnym tematem by�o to, �e m�czy�ni czasem nie ca�kiem... Lucy, z braku innego zaj�cia, podesz�a do p�ki z ksi��kami i si�gn�wszy po przewodnik Baedekera, j�a powtarza� najwa�niejsze fakty z historii Florencji. Mia�a szczery zamiar dobrze si� bawi� nazajutrz. Po p� godzinie panna Barlett westchn�a i podnios�a si� z fotela. - My�l�, �e mo�na ju� zaryzykowa�. Nie, Lucy, zosta� tutaj. Ja si� tym wszystkim zajm� - powiedzia�a. - Jak ty sobie ze wszystkim dobrze radzisz - rzek�a Lucy. - Naturalnie, moja droga. To m�j obowi�zek. - Chcia�abym ci jednak pom�c. - Nie, kochanie, nie trzeba. Energia Charlotty!? I jej oddanie! Zawsze by�a taka, lecz doprawdy, podczas tej podr�y przechodzi�a sam� siebie. Tak w�a�nie my�la�a Lucy, a przynajmniej usi�owa�a tak my�le�. A jednak jaki� buntowniczy duch w niej sprawia�, �e zastanawia�a si�, czy nie mo�na by�o przyj�� propozycji Emersona w nieco bardziej uprzejmy spos�b. Po tym wszystkim przesta�a si� prawie cieszy� z zamiany pokoi. - Chcia�abym, �eby� wiedzia�a, dlaczego wzi�am wi�kszy pok�j - odezwa�a si� panna Barlett, przerywaj�c jej rozmy�lania. - Naturalnie, to ty powinna� go dosta�. Wiem jednak sk�din�d, �e nale�y on do tego m�odego cz�owieka i... jestem pewna, �e to nie spodoba�oby si� twojej matce. Lucy spojrza�a na ni� zmieszana. - Je�eli masz by� komu� wdzi�czna - ci�gn�a Charlotta - to lepiej, �eby by� to stary pan Emerson, a nie jego syn. Na sw�j spos�b jestem kobiet� bywa�� i wiem, do czego mog� doprowadzi� takie sytuacje. Pan Beebe jednak gwarantuje nam, �e... - Jestem pewna, �e moja matka nie mia�aby nic przeciwko temu - powiedzia�a Lucy czuj�c jednocze�nie, �e tak naprawd� to nie rozumie sedna ca�ej sprawy. Panna Barlett obj�a j� z westchnieniem, �ycz�c dobrej nocy i Lucy poczu�a nagle, �e rozpaczliwie brak jej powietrza. Kiedy znalaz�a si� w pokoju, otworzy�a szeroko okno, odetchn�a i wychylaj�c si� jak najdalej spojrza�a na �wiat�a ta�cz�ce na Arno, na cyprysy San Miniato, na zarysy Apenin�w, czarne na tle wschodz�cego ksi�yca, i z wdzi�czno�ci� pomy�la�a o tym dobrym cz�owieku, kt�ry odda� jej sw�j pok�j. W tym samym czasie panna Barlett starannie spu�ci�a �aluzje i dok�adnie zamkn�a drzwi swej sypialni. Nast�pnie rozpocz�a szczeg�owe ogl�dziny pokoju, szukaj�c ewentualnych skrytek lub tajemnych przej��. Wtedy w�a�nie znalaz�a przypi�ty nad umywalk� kawa�ek papieru, na kt�rym kto� nagryzmoli� w po�piechu ogromny znak zapytania. Nic wi�cej. "Co to mo�e znaczy�?" - pomy�la�a i si�gn�a po �wiec�, by przyjrze� si� dok�adniej. Kartka, z pocz�tku pozbawiona znaczenia, wyda�a si� jej z�owieszcza, emanuj�ca z�em. W pierwszej chwili chcia�a zniszczy� to dziwne przes�anie. Na szcz�cie jednak przypomnia�a sobie, �e musi ona nale�e� do m�odego pana Emersona. Odpi�a j� ostro�nie i w�o�y�a pomi�dzy dwa kawa�ki bibu�y, �eby si� nie zabrudzi�a. Obesz�a ponownie pok�j, westchn�a jak zwykle ci�ko i po�o�y�a si� do ��ka. ------------------------- �Rozdzia� Ii: �W Santa Croce bez przewodnika Cudownie by�o obudzi� si� we Florencji! Otworzy� oczy i ujrze� jasny, przestronny pok�j z pod�og� z czerwonej terakoty, kt�ra zawsze wygl�da czysto, cho� nigdy taka nie jest, i sufitem malowanym w r�owe gryfy i b��kitne amorki, igraj�ce w�r�d ��tych skrzypiec i fagot�w. Przyjemnie by�o otworzy� szeroko okno, przycinaj�c sobie palec nieznan� klamk�, wychyli� si� daleko, wystawiaj�c g�ow� i ramiona na s�o�ce, i ogarn�� wzrokiem przecudne wzg�rza i drzewa, marmurowe ko�cio�y i Arno, szemrz�c� weso�o w dole. Na piaszczystym brzegu uwijali si� m�czy�ni, uzbrojeni w szpadle i rzeszota. �rodkiem rzeki p�yn�a ��d�, zmierzaj�ca pilnie do jakiego� tajemniczego celu. Tramwaj elektryczny przejecha� z ha�asem pod oknem pensjonatu. Wewn�trz, poza jednym turyst�, nie by�o nikogo, za to platformy wype�niali W�osi, kt�rzy najwyra�niej woleli sta�. Gromadka dzieci pr�bowa�a uwiesi� si� z ty�u pojazdu; konduktor, bynajmniej nie rozz�oszczony, odgania� je lekkimi uderzeniami. Po chwili na ulicy pojawi� si� oddzia� �o�nierzy. Przystojni, drobni m�czy�ni w zbyt obszernych p�aszczach d�wigali tornistry obszyte czym�, co ju� dawno przesta�o przypomina� futro. Obok kroczyli oficerowie, o gro�nych, acz nie zdradzaj�cych inteligencji twarzach, z przodu za� biegli rozbrykani ch�opcy, zachwyceni tym niecodziennym widokiem. Tramwaj, otoczony t� gromad�, porusza� si� z trudem, niczym g�sienica atakowana przez mr�wki. Jeden z ch�opc�w potkn�� si� i upad� jak d�ugi, a w tej samej chwili z kt�rej� bramy wysz�o na ulic� kilka bia�ych wo��w. Tramwaj zatrzyma� si� i gdyby nie dobre rady staruszka sprzedaj�cego haczyki do zapinania guzik�w, pewnie nigdy nie ruszy�by z miejsca. Obserwuj�c takie b�ahostki mo�na straci� wiele cennych godzin. dlatego te� podr�nik, kt�ry przyje�d�a do W�och, by podziwia� geniusz Giotta lub przekona� si� o upadku papiestwa, cz�sto pami�ta jedynie b��kitne niebo i ludzi, kt�rzy pod nim mieszkaj�. Z Lucy sta�oby si� pewnie podobnie, gdyby nie panna Barlett, kt�ra wkroczy�a do pokoju. Powiedzia�a co� o otwartych drzwiach i wychylaniu si� p�nago z okna, po czym oznajmi�a, �e je�eli si� nie po�piesz�, najlepsza cz�� dnia minie. Zanim Lucy zesz�a na d�, Charlotta upora�a si� ze �niadaniem i siedzia�a przy pe�nym okruszyn stole, gaw�dz�c z poznan� ubieg�ego wieczora dam�. Rozmowa toczy�a si� wartko, wkr�tce jednak okaza�o si�, �e panna Barlett jest mimo wszystko odrobin� zm�czona i wola�aby nie wychodzi� nigdzie tego ranka, chyba �e Lucy bardzo na tym zale�y. Lucy zale�a�o na tym, gdy� by� to w ko�cu jej pierwszy dzie� we Florencji. Mog�aby jednak wyj�� sama. Do tego z kolei panna Barlett nie mog�a dopu�ci�. W tej sytuacji p�jdzie razem z Lucy. Nie, nie, w �adnym razie. Skoro tak, Lucy r�wnie� zostanie w domu. Ale� to zupe�nie wykluczone! W tym momencie do rozmowy wtr�ci�a si� starsza dama. - Prosz� si� nie obawia�. Anglikom nic tutaj nie grozi. Moja droga przyjaci�ka, contessa Baroncelli, ma dwie c�rki. Kiedy opiekunka nie mo�e odprowadzi� ich do szko�y, id� same. Zak�adaj� w�wczas s�omiane kapelusze z p�askim rondem i starannie upinaj� w�osy z ty�u g�owy. Wszyscy bior� je za Angielki i jak dot�d nic im si� jeszcze nie przytrafi�o. Panna Barlett nie da�a si� przekona�. P�jdzie razem z Lucy, zreszt� ten b�l g�owy zaczyna ju� mija�. W tym momencie starsza dama oznajmi�a, �e zamierza sp�dzi� ranek w Santa Croce i b�dzie zachwycona, je�eli Lucy dotrzyma jej towarzystwa. - Kto wie, mo�e spotka nas jaka� przygoda w drodze powrotnej, panno Honeychurch? Lucy przysta�a na propozycj� z wdzi�czno�ci� i natychmiast otworzy�a przewodnik, by zobaczy�, gdzie mie�ci si� Santa Croce. Starsza dama spojrza�a na ni� z udan� dezaprobat�. - Panno Lucy, s�dz�, �e nied�ugo przestanie pani ufa� bedekerowi. Jest taki powierzchowny. Prawdziwe W�ochy... te mo�na pozna� tylko dzi�ki wytrwa�ej obserwacji. Brzmia�o to obiecuj�co. Lucy upora�a si� szybko ze �niadaniem i pe�na entuzjazmu ruszy�a za now� znajom�. Florencja czeka�a i w obliczu tego faktu signora, pensjonat i jego mieszka�cy znikli jak nocna mara. Panna Lavish - bo tak nazywa�a si� przewodniczka Lucy - skr�ci�a w zalan� s�o�cem Lungarno. Jak cudownie ciep�o! Ale ten wiatr, kt�ry zrywa si� od czasu do czasu, jest ca�kiem przenikliwy, czy� nie? Ponte alle Grazie, godzien uwagi, wspomniany przez Dantego; San Miniato, doprawdy przepi�kny. Wesz�y w jak�� bram�. Panna Lavish zatrzyma�a si� i �api�c Lucy za rami� zawo�a�a: - Zapach! Prawdziwy zapach Florencji! Ka�de miasto, moja droga, ma sw�j w�asny zapach. - Uwa�a pani, �e to �adny zapach? - zapyta�a ostro�nie Lucy, kt�ra odziedziczy�a po matce niech�� do brudu. - Do W�och nie przyje�d�a si�, by szuka� pi�kna. Do W�och przyje�d�a si� szuka� prawdziwego �ycia. Buon giorno! Buon giorno! (Dzie� dobry!) wykrzykn�a machaj�c r�k�. - Sp�jrz na ten w�z z beczkami wina! Widzisz, jak patrzy na nas wo�nica? Prawdziwa, prosta dusza, nie ma nic cenniejszego. Buon giorno! Pos�uchaj starej kobiety, Lucy: nigdy nie zawadzi okaza� grzeczno�ci ludziom ni�szego stanu. To w�a�nie jest demokracja. Musz� przyzna�, �e jednocze�nie prawdziwie popieram radyka��w. Masz ci los, czy powiedzia�am co� szokuj�cego? - Ale� nie, nie! - zawo�a�a Lucy. - My r�wnie� jeste�my radyka�ami, jak najbardziej! M�j ojciec g�osowa� na pana Gladstone, dop�ki ten nie post�pi� tak w sprawie Irlandii. - Rozumiem. A teraz przestali�cie ich popiera�? - Ale�... gdyby m�j ojciec �y�, jestem pewna, �e znowu g�osowa�by na radyka��w, teraz kiedy sprawa Irlandii jest ju� rozwi�zana.Podczas ostatnich wybor�w st�uczono nam szyb� we frontowych drzwiach. Freddy jest pewien, �e to torysi, cho� mama m�wi, �e to niemo�liwe. - Okropno��! W kt�rym miejscu zamieszkacie? - Jakie� pi�� mil od Dorking, patrz�c od strony Weald. Panna Lavish zwolni�a kroku, wyra�nie zainteresowana. - To cudowne miejsce, znam je bardzo dobrze. Pe�no tam przemi�ych ludzi. Czy znasz sir Harr'ego Otwaya? To radyka� co si� zowie. - Owszem, znam go doskonale. - A star� pani� Butterworth, filantropk�? - Zaraz, zaraz... Tak, wydzier�awi�a od nas kawa�ek ziemi! Czy� to nie zabawne? - Ach, wi�c macie w Surrey posiad�o��? - mrukn�a panna Lavish, wznosz�c oczy w g�r�, gdzie mi�dzy domami widnia� w�ski pasek nieba. - W�a�ciwie nie - odpar�a Lucy pospiesznie nie chc�c uchodzi� za snobk�. - Tylko trzydzie�ci akr�w - ogr�d i kawa�ek ziemi, nic wi�cej. Starsza dama przyj�a to spokojnie i powiedzia�a, �e jej ciotka w Suffolk ma posiad�o�� tej samej wielko�ci. Florencja zesz�a na drugi plan. Pr�bowa�y przypomnie� sobie nazwisko niejakiej lady Louisy, kt�ra zamieszka�a w ubieg�ym roku w pobli�u Summer Street. Wyprowadzi�a si� wkr�tce potem, twierdz�c, �e nie podoba jej si� okolica. Doprawdy trudno poj��. Nareszcie panna Lavish przypomnia�a sobie nazwisko. W sekund� p�niej zatrzyma�a si� gwa�townie, wo�aj�c: - Niech nas B�g ma w swojej opiece! Zgubi�y�my drog�. Istotnie, zdawa�o si�, �e od Santa Croce, kt�rego wie�� by�o wida� z okien pensjonatu, dzieli je jeszcze spora odleg�o��. Kiedy wychodzi�y, panna Lavish da�a do zrozumienia, �e doskonale zna Florencj�, tote� Lucy nie zwraca�a uwagi na to, kt�r�dy id�. - Zab��dzi�y�my! Droga Lucy, musia�y�my skr�ci� w z�� ulic�. Wy�miej� nas, kiedy wr�cimy. Co robi�? Dwie samotne kobiety w obcym mie�cie... Oto, co nazywam przygod�! Lucy pragn�c zobaczy� Santa Croce zasugerowa�a, �eby zapyta� o drog�. - Ale� to tch�rzostwo! Nie, nie! I nie zagl�daj do bedekera! Oddaj mi go! P�jdziemy, gdzie nas oczy ponios�. Ruszy�y przed siebie, mijaj�c niezliczone, br�zowo-szare ulice, w�skie i brzydkie, jakich wiele we wschodniej cz�ci miasta. Lucy czu�a, �e jej nastr�j pogarsza si� z ka�dym krokiem. W gruncie rzeczy Florencja nie by�a tak pi�kna, jak m�wiono. Przez jedn� tylko kr�tk�, cudown� chwil� gotowa by�a zmieni� zdanie. Kiedy dotar�y na plac Annunziata, ich oczom ukaza�y si� wyrze�bione w terakocie cudowne dzieci�ce postaci. Sta�y tam, wznosz�c do nieba silne, bia�e ramiona; Lucy nigdy nie widzia�a czego� r�wnie pi�knego. Panna Lavish ponagla�a j� jednak m�wi�c, �e do przej�cia pozosta�o jeszcze oko�o mili. Zrobi�o si� p�no i obie damy postanowi�y co� przek�si�. W ma�ym, napotkanym po drodze sklepiku kupi�y gor�c� past� z kasztan�w. Mia�a smak papieru, w kt�ry j� zawini�to, olejku do w�os�w i wielkiej niewiadomej. Nasyci�y si� jednak na tyle, by doj�� do kolejnego placu. By� ogromny i zakurzony, a na jego przeciwleg�ym ko�cu wznosi�a si� czarno-bia�a, zdumiewaj�co brzydka fasada. Dotar�y do Santa Croce. - Poczekaj chwil�, niech�e ci ludzie st�d p�jd� - szepn�a panna Lavish do Lucy, wskazuj�c na dw�ch m�czyzn stoj�cych bezradnie po�rodku placu. - Nie chcia�abym z nimi rozmawia�. Tak nie znosz� konwencjonalnych kontakt�w... Id� do ko�cio�a! Ach, tak w�a�nie wygl�da Brytyjczyk w roli turysty! - Wczoraj wieczorem siedzieli naprzeciwko nas przy obiedzie - odrzek�a Lucy. - To ogromnie mi�o z ich strony, �e odst�pili nam swe pokoje. - Sp�jrz tylko na nich! - za�mia�a si� panna Lavish. - Chodz� sobie po Florencji niczym para baran�w. Gdybym to ja wpuszcza�a turyst�w do tego kraju, podda�abym ich surowemu egzaminowi jeszcze w Dower. - Och, a jakie zada�aby pani pytania? - zapyta�a Lucy niespokojnie. Starsza dama k�ad�c r�k� na ramieniu dziewczyny zapewni�a j�, �e zas�uguje na najwy�sz� ocen�. Tak rozmawiaj�c zbli�y�y si� do ko�cio�a i ju� mia�y wej�� do �rodka, gdy panna Lavish zatrzyma�a si� gwa�townie, pisn�a i zamacha�a r�koma. - To m�j w�oski przyjaciel! - wykrzykn�a, wskazuj�c jakiego� m�czyzn�. - Musz� zamieni� z nim par� s��w. Min�o dziesi�� minut i Lucy zacz�a si� niecierpliwi�. Zaczepiali j� �ebracy, a ciep�y wiatr wznosi� tumany dra�ni�cego py�u. Przypomnia�a sobie, �e m�oda dziewczyna nie powinna b��ka� si� sama w publicznych miejscach. Zawr�ci�a wolno w stron� placu, chc�c do��czy� do swej oryginalnej przewodniczki, jednak w tej samej chwili panna Lavish i jej znajomy znikli w bocznej uliczce, gestykuluj�c zawzi�cie. Oczy Lucy wype�ni�y si� �zami oburzenia. Panna Lavish porzuci�a j� tak niespodziewanie, a w dodatku zabra�a przewodnik. Jak znale�� drog� do domu? Jak bez przewodnika ogl�da� Santa Croce? Jej pierwszy poranek by� stracony, a kto wie, czy jeszcze kiedykolwiek odwiedzi Florencj�? Jeszcze przed chwil� wszystko wydawa�o si� takie proste i przyjemne. Rozmawia�a z pann� Lavish, utwierdzaj�c si� w przekonaniu o w�asnej b�yskotliwo�ci. Teraz z�a i upokorzona wesz�a do ko�cio�a, na pr�no usi�uj�c sobie przypomnie�, czy zbudowali go franciszkanie czy dominikanie. "Zapewne, to pi�kny budynek - pomy�la�a. - Ale jaki zimny i wielki!" Oczywi�cie, by�y tam freski Giotta i Lucy gotowa by�a obejrze� je z w�a�ciwym szacunkiem. Ale sk�d mia�a wiedzie�, kt�re to? Rozgl�da�a si� wok� z lekcewa�eniem, nie chc�c podziwia� dzie� nieznanego pochodzenia. Nie by�o nikogo, kto powiedzia�by jej, kt�ry z licznych kamiennych grobowc�w by� tym najpi�kniejszym, wymienianym w przewodniku przez pana Ruskina? Niespodziewanie jednak jej nastr�j uleg� zmianie. Spojrza�a na tabliczki umieszczone przy wej�ciu. Pierwsza z nich zabrania�a wprowadza� psy. Druga zawiera�a uprzejm� pro�b�, by przez szacunek dla �wi�tego miejsca powstrzyma� si� przed pluciem na posadzk�. Lucy zerkn�a na zwiedzaj�cych. Ich nosy czerwieni� dor�wnywa�y ok�adkom bedeker�w - tak zimno by�o w ko�ciele. Troje dzieci wesz�o do �rodka i skropiwszy si� obficie �wi�con� wod� ruszy�o w stron� grobowca Machiavellego. Tam, w nabo�nym skupieniu, zacz�y dotyka� kamiennej p�yty palcami, chusteczkami do nosa, czo�ami, powtarzaj�c wielokrotnie t� czynno�� i najwyra�niej bior�c Maciavellego za kt�rego� ze �wi�tych. Nagle jedno z dzieci potkn�o si� - Lucy skoczy�a mu na ratunek, ale dobieg�a za p�no. Ch�opczyk upad�, uderzaj�c si� o kamienn� stop� biskupa. Pan Emerson, b�d�cy �wiadkiem ca�ej sceny, zbli�y� si� do Lucy szybkim krokiem. - Przekl�ty biskup! - wykrzykn��. - Tak samo twardy za �ycia, jak po �mierci! Wyjd� na s�o�ce, dziecino, tam gdzie twoje miejsce. Okropny biskup! Ch�opczyk zap�aka� g�o�no, przestraszony obecno�ci� tych dziwnych ludzi, kt�rzy pomogli mu wsta�, otrzepali, a teraz m�wi� co� do niego w dziwnym j�zyku. - Prosz� spojrze� - rzek� pan Emerson do Lucy. - Pot�uczony, przestraszony ch�opczyna! Ale czeg� innego mo�na spodziewa� si� od ko�cio�a? Lucy usi�owa�a podnie�� ch�opczyka, ale jego n�ki ugina�y si�, jakby by�y z wosku. Osuwa� si� na pod�og� krzycz�c przera�liwie. Na szcz�cie jaka� w�oska dama, kt�ra kl�cza�a nie opodal, na poz�r pogr��ona w modlitwie, przysz�a im z pomoc�. Z cudown� �atwo�ci�, w�a�ciw� tylko matkom, postawi�a ch�opczyka na nogi. Odszed� po�piesznie, mamrocz�c co� do siebie. - M�dra z pani kobieta. Dokona�a pani wi�cej ni� ci wszyscy, zgromadzeni tutaj - powiedzia� pan Emerson, wskazuj�c na otaczaj�ce ich sarkofagi. - Nie nale�� do pani wyznania, ale najbardziej wierz� w tych, kt�rzy pomagaj� bli�niemu. - Niente (Nie ma o czym m�wi�, to nic wielkiego) - odpar�a dama i powr�ci�a do swych modlitw. - Nie jestem pewna, czy ona zna angielski - rzek�a Lucy. Teraz, kiedy jej nastr�j poprawi� si�, nie odczuwa�a pogardy dla Emerson�w. Postanowi�a by� uprzejma i w miar� mo�liwo�ci zatrze� wra�enie, jakie ubieg�ego wieczoru musia�a na nich wywrze� Charlotta. - Jestem pewien, �e ta kobieta zrozumia�a - odpar� pan Emerson. - Ale co pani tu robi? Czy obejrza�a ju� pani ko�ci�? - Nie! - wykrzykn�a Lucy z �alem. - Przysz�am tutaj z pann� Lavish, kt�ra mia�a mnie oprowadzi�, ale - o zgrozo - tu� przed drzwiami po prostu uciek�a i zostawi�a mnie sam�! Czeka�am i czeka�am, i w ko�cu zmuszona by�am wej�� do �rodka sama. - Ale dlaczego mia�aby pani nie wej��? - zapyta� pan Emerson. - No w�a�nie, dlaczego mia�aby pani nie wej�� sama? - powt�rzy� George za ojcem, po raz pierwszy zwracaj�c si� bezpo�rednio do Lucy. - Ale panna Lavish zabra�a m�j przewodnik! - Przewodnik? -powiedzia� pan Emerson. - Ciesz� si�, �e to tym si� pani martwi. To rzeczywi�cie pow�d do zmartwienia. Lucy spojrza�a na niego zaintrygowana. - Skoro nie ma pani przewodnika - powiedzia� George - powinna pani p�j�� z nami. - Dzi�kuj� bardzo - odrzek�a ostro�nie. - Prosz� nie my�le�, �e chcia�am do pan�w do��czy�. Chcia�am tylko pom�c temu ch�opczykowi i jeszcze raz podzi�kowa� panom za odst�pienie pokoi. Mam nadziej�, �e nie narazi�y�my pan�w na wielk� niewygod�. - Moja droga - powiedzia� pan Emerson �agodnie. - Zdaje mi si�, �e powtarza pani s�owa zas�yszane od starszych. Niech�e pani nie udaje takiej delikatnej. To niezno�ne. Lepiej niech pani powie, kt�r� cz�� ko�cio�a chce pani zobaczy�. Oprowadzimy pani� z prawdziw� przyjemno�ci� To by�o nies�ychanie impertynenckie i Lucy wiedzia�a, �e powinna by� w�ciek�a. Czasem jednak straci� humor jest r�wnie trudno, jak kiedy indziej go odzyska�. Pan Emerson by� starym cz�owiekiem i zapewne �mieszy�y go m�ode panny. Z drugiej strony jego syn by� m�odym m�czyzn� i na niego po prostu powinna by� obra�ona. Na niego te� spojrza�a, zanim udzieli�a odpowiedzi. - Nie jestem niezno�na, jak s�dz�. Ch�tnie zobaczy�abym Giotta, je�eli tylko powiecie mi, gdzie jest. M�ody cz�owiek skin�� g�ow� i z ponur� satysfakcj� ruszy� do kaplicy Peruzzich. Mia� w sobie co� z nauczyciela i Lucy poczu�a si� jak dziecko, kt�re poprawnie odpowiedzia�o na zadane pytanie. Kaplic� wype�nia� ju� nabo�ny t�umek, s�uchaj�cy z powag� informacji o tym, jakie warto�ci duchowe reprezentuje sztuka Giotta. - Ile� �redniowiecznej pasji - grzmia� m�wca - wida� w tej �wi�tyni, zbudowanej na d�ugo, zanim �wiat us�ysza� o renesansie. Ile� jest majestatu w tych pozbawionych perspektywy i proporcji freskach, teraz niestety cz�ciowo niewidocznych ze wzgl�du na renowacj�. Czy� mo�e istnie� co� pi�kniejszego i bardziej prawdziwego? Jak ma�o znaczy wiedza i technika malarska w obliczu prawdziwej wiary! - Nie! - zawo�a� pan Emerson stanowczo zbyt g�o�no. - To nie prawda! Wiara, rzeczywi�cie! Co prawdziwego jest w tych freskach? Sp�jrzcie na tego grubasa w niebieskim stroju - powiedzia�, wskazuj�c na "Wniebowst�pienie �wi�tego Jana". - Musi wa�y� tyle co ja, a unosi si� do nieba niczym balon. Zgromadzeni w kaplicy ludzie poruszyli si� niespokojnie. Lucy drgn�a r�wnie�. Wiedzia�a, �e nie powinna z nimi przebywa�, zdawa�o si� jednak, �e Emersonowie rzucili na ni� urok. W ich towarzystwie zapomina�a o dobrych manierach. - Czy s�dzicie, �e to w og�le naprawd� si� wydarzy�o? - doda� pan Emerson. - Je�eli si� wydarzy�o, to my�l�, �e w�a�nie w ten spos�b. Ja r�wnie� wola�bym p�j�� do nieba o w�asnych si�ach, a nie niesiony przez cherubin�w - odpar� George. - Chcia�bym te�, �eby moi przyjaciele patrzyli na mnie z nieba, kiedy b�d� si� tam dostawa� - tak jak to wida� tutaj. - Ty nigdy nie p�jdziesz do nieba - rzek� stary pan Emerson. - Ty i ja, drogi ch�opcze, spoczniemy w pokoju w ziemi, kt�ra nas zrodzi�a, nasze imiona p�jd� w zapomnienie, lecz nasze dzie�o ostanie si�. - Niekt�rzy widz� tylko pusty gr�b, nie s� w stanie dostrzec �wi�tego, kt�ry wznosi si� do g�ry. Je�eli to si� wydarzy�o, to w taki w�a�nie spos�b - powt�rzy� George. - Przepraszam - powiedzia� kto� lodowatym g�osem. - Zdaje si�, �e za ma�o tu miejsca dla nas wszystkich. Nie b�dziemy wam wi�cej przeszkadza�. M�czyzna okaza� si� duchownym; s�uchaj�cy go ludzie musieli by� pod jego opiek�, poniewa� opr�cz przewodnik�w trzymali tak�e modlitewniki. W milczeniu opu�cili kaplic�. W�r�d pos�usznej gromadki Lucy dostrzeg�a dwie starsze damy z pensjonatu "Bertolini" - panny Teres� i Katarzyn� Alan. Ruszyli bez s�owa ku wyj�ciu. - St�jcie! - krzykn�� pan Emerson. - Wystarczy miejsca dla wszystkich! Zatrzymajcie si�! Jego s�owa pozosta�y bez echa. Wkr�tce z s�siedniej kaplicy rozleg� si� ponownie g�os duchownego, opisujacego tym razem �ycie �wi�tego Franciszka. - George, zdaje mi si�, �e ten duchowny jest wikarym w Brixton. - Mo�liwe. Nie przypominam go sobie - odpar� George, przechodz�c do nast�pnej kaplicy. - Powinienem porozmawia� z nim i przypomnie�, kim jestem. Tak, to pan Eager. Dlaczego wyszed�? Czy m�wili�my za g�o�no? To nies�ychane! Powinienem p�j�� tam i przeprosi�. Nie s�dzisz? Mo�e wtedy wr�ci? - On nie wr�ci, ojcze. Ale pan Emerson, skruszony i nieszcz�liwy, pospieszy� przeprosi� wielebnego Eagera. Po chwili Lucy i George us�yszeli dwa pe�ne pasji g�osy. Lucy us�ysza�a, jak duchowny ponownie przerywa. Po chwili dotar� do nich podniesiony, agresywny g�os starszego pana i kr�tkie, szorstkie odpowiedzi wielebnego Eagera. George, kt�ry ka�de drobne niepowodzenie got�w by� uwa�a� za tragedi�, s�ucha� uwa�nie. - M�j ojciec ma taki wp�yw na wszystkich - odezwa� si� George. - On po prostu stara si� by� dobry. - My�l�, �e wszyscy si� staramy - odrzek�a Lucy, u�miechaj�c si� nerwowo. - Uwa�amy, �e to nas udoskonala. Ale on jest dobry dla ludzi, bo ich kocha. A oni najcz�ciej boj� si� go albo si� na niego gniewaj�. - Jak to niem�drze z ich strony! - powiedzia�a Lucy, cho� w g��bi serca dobrze ich rozumia�a. - S�dz�, �e kiedy z dobr� wol� idzie w parze takt... - Takt! - wykrzykn�� George, pogardliwie unosz�c g�ow�. Najwyra�niej powiedzia�a co� niew�a�ciwego. Patrzy�a, jak przemierza kaplic�. Jego twarz by�a zbyt powa�na przy tak m�odym wieku i p�ki nie pad�o na ni� �wiat�o - surowa. Kiedy wyszed� z cienia, jego twarz okaza�a si� �agodna. Lucy przypomnia�a si� posta�, kt�r� widzia�a na sklepieniu Kaplicy Syksty�skiej w Rzymie. By� to m�czyzna nios�cy kosz �o��dzi. Zdrowy i muskularny, mia� w sobie jednak pi�kno tragedii, kt�rej jedyne rozwi�zanie kryje si� w mroku. Te rozmy�lania nie trwa�y d�ugo - Lucy nie zwyk�a by�a do�wiadcza� prze�y� tak subtelnych. Nadej�cie pana Emersona pozwoli�o jej powr�ci� do jedynego znanego jej �wiata - �wiata szybkiej mowy. - Zbesztano ci�? - zapyta� George cicho. - Zrobili�my przykro�� tylu ludziom. Nie wr�c� tutaj. - "... dostrzega� dobro w bli�nich... wewn�trzne pi�kno... wizja braterstwa cz�owieka..." - dobieg�o z s�siedniej kaplicy. - Przynajmniej pani� zajmiemy si� nale�ycie - ci�gn�� pan Emerson. - Czy przyjrza�a si� ju� pani freskom? - Tak - odrzek�a Lucy. - S� cudowne. Czy nie wie pan" kt�ry z grobowc�w jest tym, o kt�rym pisze Ruskin? Pan Emerson nie wiedzia�, zaproponowa� jednak, �e mog� spr�bowa� go odnale��. George, ku zadowoleniu Lucy, nie zechcia� dotrzyma� im towarzystwa, odesz�a wi�c ze starszym panem. Santa Croce, cho� przypomina� stodo��, zgromadzi� w swych murach wiele pi�knych rzeczy. Ko�ci� roi� si� od �ebrak�w i przewodnik�w, kt�rzy nachalnie oferowali swe us�ugi. Natkn�li si� te� na staruszk� z psem. Odbywa�a si� msza - ksi�dz wygl�da� na onie�mielonego liczb� turyst�w. Pan Emerson rozgl�da� si� wok� nieobecnym wzrokiem. Potem niecierpliwie spojrza� na swego syna. - Dlaczego on si� wpatruje w te freski? - powiedzia�. - Ja nie widz� w nich nic godnego uwagi. - A ja lubi� Giotta - odpar�a Lucy. - Jest taki ponadczasowy. Chocia� bardziej odpowiadaj� mi dzieci Della Robii. - S�usznie, panno Honeychurch, s�usznie. Jedno dziecko warte jest wi�cej od tuzina �wi�tych. A moje dziecko warte jest tyle, co ca�y raj, z tego za� co widz�, �yje w piekle. Lucy milcza�a. - W piekle, powiadam. Jestem nieszcz�liwy - powt�rzy�. - Och - powiedzia�a Lucy. - Jak taki zdrowy i silny ch�opiec mo�e by� nieszcz�liwy? Czego mo�e mu brakowa�? Prosz� przy tym pomy�le�, jak go wychowa�em! Jest wolny od ignorancji, od wszelkich przes�d�w, kt�re sprawiaj�, �e ludzie walcz� ze sob� w imi� wiary. Powinien by� szcz�liwy otrzymawszy tak� edukacj�. Lucy nie zna�a si� na teologii, ale czu�a, �e pan Emerson to stary, niem�dry i niewierz�cy cz�owiek, kt�rego nie powinna s�ucha�. Co powiedzia�aby jej matka, zobaczywszy j� w takim towarzystwie? Co powiedzia�aby Charlotta? - Co z nim pocz��? Przyje�d�a do W�och i zamiast si� cieszy�, zachowuje si� jak dziecko, kt�re st�uk�o sobie kolano... Co pani powiedzia�a? Lucy nie odzywa�a si� wcale. - Niech�e pani nie b�dzie g�upiutka! - zawo�a� nagle. - Przecie� nie wymagam, �eby si� pani zakocha�a w moim ch�opcu. My�l� natomiast, �e mog�aby pani spr�bowa� go zrozumie�. Jeste�cie w tym samym wieku. Przypuszczam, �e potrafi by� pani m�dra. Mog�aby mi pani pom�c. George zna tak niewiele kobiet. Pani zostaje tu na kilka tygodni, jak s�dz�? Niech�e pani b�dzie sob�. Prosz� si� nie poddawa� wp�ywom otoczenia. Prosz� pozwoli�, �eby na �wiat�o dzienne wydoby�y si� te my�li, z kt�rych istnienia nie zdaje sobie pani sprawy. Prosz� spr�bowa� zrozumie� Georg'a. To mo�e by� dobre dla was obojga. Wiem, �e dzieje si� z nim co� z�ego, nie wiem jednak dlaczego - zako�czy�. Lucy milcza�a, zaskoczona t� przemow�. - A co takiego dzieje si� z George'em? - zapyta�a w ko�cu nie�mia�o. - Och... po prostu wszystko idzie nie tak. - Wszystko? - Wszystko w �wiecie. Prosz� mi wierzy� - powiedzia� z powag�. - Panie Emerson, co pan chce przez to powiedzie�? - Z daleka, z ciemno�ci i ze �wiat�a. I nieba wietrzystego Duch �ycia wion�� na mnie - otom jest. (Alfred Edward Housman, "A Shropshire Lad") - odrzek� pan Emerson w odpowiedzi, a m�wi� g�osem tak zwyczajnym, �e Lucy z pocz�tku nie zorientowa�a si�, �e cytuje poezj�. - Ja i George wiemy o tym, po co si� jednak martwi�? Kiedy� wszyscy powr�cimy tam, sk�d przyszli�my. �ycie jest jak drobna fala na bezmiernym, g�adkim oceanie. Jednak czy z tego powody powinni�my by� nieszcz�liwi? Kochajmy si�, pracujmy, weselmy! Nie wierz� w smutek �wiata. Lucy skin�a potakuj�co. - Prosz� zatem sprawi�, �eby m�j ch�opiec czu� tak samo. Niech zrozumie, �e w �wiecie, opr�cz wiecznego "Dlaczego?" , istnieje r�wnie� "Tak", nawet je�li uzna� je za przemijaj�ce. Niespodziewanie Lucy wybuchn�a �miechem. C� innego mo�na zrobi� w podobnej sytuacji? M�ody cz�owiek cierpi�cy na melancholi�, bo wszystko w �wiecie jest nie tak, jak by� powinno, bo �ycie jest fal�, s�owem "Tak", czy B�g wie czym jeszcze! - Przepraszam! - zawo�a�a. - Pan pomy�li, �e jestem bez serca, ale...ale - przerwa�a, po czym doda�a ju� spokojniej. - Pana syn potrzebuje zaj�cia. Czy nie ma niczego, co by go zajmowa�o? I ja mam zmartwienia, ale zapominam o nich, kiedy siadam przy fortepianie. M�j brat zbiera znaczki. Mo�e pa�ski syn nudzi si� tutaj? Prosz� zabra� go w Alpy albo nad jeziora. Twarz starszego pana posmutnia�a; dotkn�� delikatnie jej ramienia. "Da�am mu dobr� rad�" - pomy�la�a Lucy, bior�c ten gest za wyraz wdzi�czno�ci. Pan Emerson to poczciwy, ale niem�dry cz�owiek - zadecydowa�a. Czu�a, �e wraca jej dobry humor. George, kt�ry zbli�a� si� ku nim lawiruj�c mi�dzy grobowcami, wygl�da� �a�o�nie i �miesznie zarazem. - Panna Barlett - oznajmi� ponuro. - Gdzie, na Boga? - zawo�a�a Lucy, czuj�c, �e �wiat wcale nie jest taki pi�kny, jak jej si� przed chwil� zdawa�o. - W nawie. - No tak. Ta stara plotkarka, panna Alan, musia�a... - zacz�a i urwa�a, przywo�uj�c si� do porz�dku. - Biedna dziewczyna! - wykrzykn�� pan Emerson. - Biedna dziewczyna. Tego okre�lenia nie mog�a pomin�� milczeniem, bo zbyt dok�adnie wyra�a�o stan jej uczu�. - Biedna? - powt�rzy�a Lucy. - Nie rozumiem tej uwagi. Jestem bardzo szcz�liwa, i bawi� si� �wietnie, zapewniam pana. Prosz� nie traci� czasu i nie martwi� si� o mnie. �wiat jest wystarczaj�co smutny i bez tego, czy� nie? �egnam. Dzi�kuj� obu panom za ich dobro�. Oto i moja kuzynka. C� za cudny poranek! Santa Croce to przepi�kny ko�ci�! - zawo�a�a z przekonaniem i ruszy�a na spotkanie panny Barlett. ------------------------- �Rozdzia� III: Muzyka, fio�ki i literatura "�" Codzienno�� by�a dla Lucy chaosem, w kt�rym nie zawsze odnajdywa�a w�a�ciwe miejsce. O ile �atwiej by�o usi��� przy fortepianie! Nie ulega� nikomu i z nikim nie walczy�. Kr�lestwo muzyki rz�dzi si� w�asnymi prawami. Przyjmuje tych, kt�rych �wiat odrzuca. Zwyk�y �miertelnik wkracza do� bez trudu, kiedy tylko zacznie gra�. My za� patrzymy zdumieni, zastanawiaj�c si�, jak zdo�a� nam umkn��, gotowi czci� go i wielbi�, je�li tylko uchyli r�bka tajemnicy i przet�umaczy swe doznania na zrozumia�y dla nas j�zyk. A je�li nie mo�e tego zrobi�? Lucy nie robi�a tego nigdy. Nie by�a wybitn� pianistk�. Gra�a akurat tak dobrze, jak przysta�o na jej wiek i pozycj�. Nie nale�a�a do tych egzaltowanych m�odych dam, kt�rych gra jest zawsze podnios�ym spektaklem. Jej wykonaniom nie brakowa�o pasji, lecz by�o w nich co�, co nie dawa�o si� �atwo zdefiniowa�. Jej gra wyra�a�a mi�o��, zazdro��, nienawi��. Nade wszystko jednak by�o w niej Zwyci�stwo... Zwyci�stwo czego i nad czym, nie spos�b powiedzie� s�owami. Niekt�re sonaty Beethovena pe�ne s� tragizmu, mog� jednak wyra�a� triumf i to zale�y od graj�cego. Lucy wybra�a triumf. Kt�rego� deszczowego popo�udnia otworzy�a ma�e pianino, stoj�ce w pensjonacie. Kilka os�b zebra�o si� wok�, chwal�c jej gr�. Przekonawszy si�, �e Lucy nie reaguje na komplementy, s�uchacze rozeszli si� do swoich pokoi, by pisa� dzienniki lub spa�. Nie zwr�ci�a uwagi na pana Emersona, kt�ry szuka� syna, na pann� Barlett szukaj�c� panny Lavish ani na pann� Lavish szukaj�c� swej papiero�nicy. Zdawa�o si�, �e - jak ka�dego prawdziwego artyst� - odurza j� dotyk klawiatury, jakby czyje� palce pie�ci�y jej d�onie, jakby w muzyce, niespodziewanie, dotyk sta� si� wa�niejszy od d�wi�ku. Pan Beebe, siedz�c nie zauwa�ony w oknie, zas