3090
Szczegóły |
Tytuł |
3090 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3090 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3090 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3090 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBERT E. HOWARD
CONAN Z CIMMERII
OD WYDAWCY
Znana czytelnikowi polskiemu z ksi��ek Tolkiena i Ursuli Le Guin odmiana ba�ni
wsp�czesnej zwana fantasy jest dzi� na �wiecie r�wnie popularna jak science
fiction, a ma bodaj czy nie wi�ksz� zdolno�� ewolucji, o czym �wiadcz� utwory
autorki Czarnoksi�nika z Archipelagu, a tak�e Tanith Lee, Petera Beagle'a i
innych. Fakty te sk�aniaj� nas do podj�cia pr�by ukazania fantasy w jej zwartym,
ale reprezentatywnym kanonie - od Haggarda i Morrisa po Leibera i Andersona.
Gwoli kompletno�ci owego kanonu zaczynamy nie od tego, co najlepsze, lecz od
tego, co najpopularniejsze.
Niew�tpliwie najpopularniejszy za� jest podgatunek zwany heroic fantasy
("fantazja heroiczna"), a w nim - historie o Conanie spisywane p� wieku temu
przez Roberta E. Howarda i kontynuowane przez wielu pisarzy po dzi� dzie�.
Ksi��ki te osi�gaj� milionowe nak�ady; powstaj� liczne adaptacje komiksowe, a
ostatnio - filmowe. Z trzydziestu tom�w rozmaitych "Conan�w" wybrali�my osiem
tekst�w niew�tpliwego autorstwa samego Howarda, opisuj�cych karier�
Cymmeryjczyka od z�odziejskich pocz�tk�w po kr�lewski fina�. Dok�adniejszemu
przedstawieniu "czas�w Conana" s�u�y zamieszczony na wst�pie pierwszego i w
zako�czeniu drugiego tomu szkic Howarda "Era hyboryjska", wa�ny r�wnie� dlatego,
�e jest jedn� z pierwszych pr�b spisania historii imaginacyjnej - najbardziej w
tej kategorii znan� jest Tolkienowy Silmarillion.
I s�owo o przek�adach: swoboda, z jak� edytorzy zwykli sobie poczyna� z materi�
fabu� o Conanie, uprawnia drobne zabiegi stylizacyjne wykonane dla potrzeb
niniejszego wydania i nie b�d�ce odej�ciem od litery oryginalnych opowie�ci.
ERA HYBORYJSKA
CZʌ� I
O epoce znanej nemedyjskim kronikarzom jako Era Przedpotopowa wiadomo niewiele;
wyj�tkiem jest tu jej ostatni okres, ale i to, co o nim wiemy, otacza aura
legendarno�ci.
Najwcze�niejsze przekazy historyczne dotycz� schy�ku cywilizacji przedpotopowej;
dominowa�y pod�wczas w �wiecie kr�lestwa Kamelii, Valusii, Verulii, Grondaru,
Thule i Commorii; ludy wymienionych pa�stw u�ywa�y tego samego j�zyka, co
�wiadczy o ich wsp�lnym pochodzeniu.
Istnia�y naonczas i inne kr�lestwa o r�wnym stopniu rozwoju, zaludnione przez
rasy odmienne od wspomnianej powy�ej, najpewniej staro�ytniejsze.
Barbarzy�cami owej epoki byli Piktowie, �yj�cy na wyspach po�o�onych z dala od
l�du sta�ego, na Oceanie Zachodnim, Atlanci, zamieszkuj�cy ma�y kontynent
pomi�dzy Wyspami Piktyjskimi a Kontynentem G��wnym, czyli Tura�skim, oraz
Lemurianie, osiedleni na archipelagu du�ych wysp na p�kuli wschodniej.
A by�y te� w�wczas rozleg�e po�acie l�d�w niezbadanych; kraje cywilizowane, cho�
wielkie nadzwyczaj, zajmowa�y stosunkowo ma�� cz�� ziemskiego globu.
Le��cym najdalej na zachodzie kr�lestwem Kontynentu Tura�skiego by�a Valusia, na
wschodzie za� - Grondar. Mieszka�cy Grondaru reprezentowali ni�szy poziom
rozwoju cywilizacyjnego ni� ludy im pokrewne a osiad�e w innych kr�lestwach;
dalej na wsch�d, za Grondarem, rozci�ga� si� bezmiar nagich i dzikich pusty�.
Tam, gdzie mniej ja�ow� ziemi� porasta�y d�ungle, a tak�e w�r�d g�r, bytowa�y
rozrzucone na znacznych przestrzeniach plemiona prymitywnych dzikus�w. Daleko na
po�udniu istnia�a tajemnicza cywilizacja, nie maj�ca nic wsp�lnego z kultur�
tura�sk� i zapewne przedludzka w swej naturze. Wschodnie pobrze�a kontynentu
zamieszkiwa�a inna ludzka rasa, tak�e nietura�ska; od czasu do czasu nawi�zywali
z ni� kontakt Lemurianie; rasa ta pochodzi�a zapewne z okrytego mg�� tajemnicy
bezimiennego kontynentu, le��cego gdzie� na wsch�d od Wysp Lemuryjskich.
Kultura tura�sk� chyli�a si� ku upadkowi; tura�skie armie sk�ada�y si� po
wi�kszej cz�ci z barbarzy�skich najemnik�w; genera�ami, politykami, a cz�sto i
kr�lami bywali w tura�skich pa�stwach Piktowie, Atlanci i Lemurianie.
O wa�niach pomi�dzy kr�lestwami, o wojnach pomi�dzy Valusi� a Commori�, o tym
wreszcie, jak Atlanci podbili cz�� sta�ego l�du i utworzyli kr�lestwo - o owych
wydarzeniach dotrwa�o do czas�w p�niejszych wi�cej legend ni� wiarygodnych
przekaz�w historycznych.
A potem Kataklizm spustoszy� �wiat. Wyspy Lemuryjskie i Atlantia zaton�y, za�
Wyspy Piktyjskie zosta�y wysoko wyd�wigni�te i sta�y si� g�rskimi szczytami
nowego kontynentu; znik�y ca�e regiony Kontynentu Tura�skiego, pogr��one w
oceanicznych falach; zaton�y znaczne obszary i w g��bi l�du, tworz�c wielkie
�r�dl�dowe morza i jeziora. Wybuch�y wulkany, a potworne trz�sienia ziemi
wstrz�sn�y posadami �wietnych kr�lewskich miast. Wygin�y ca�e narody.
Nacjom barbarzy�skim powiod�o si� nieco lepiej ni� ludom cywilizowanym;
mieszka�cy Wysp Piktyjskich ulegli zag�adzie, ale wielka piktyjska kolonia
posadowiona w�r�d g�r na po�udniowej granicy Valusii jako przedmurze przeciw
obcym najazdom przetrwa�a nietkni�ta; powszechna zag�ada omin�a te�
kontynentalne kr�lestwo Atlant�w, a tysi�ce ich rodak�w �ci�ga�y do� na statkach
z ton�cego l�du macierzystego. Wielu Lemurian umkn�o na wzgl�dnie ma�o
dotkni�te kataklizmem wschodnie wybrze�e Kontynentu Tura�skiego, gdzie popad�o w
niewol� zamieszka�ego tam staro�ytnego ludu, a ich historia na tysi�clecia sta�a
si� histori� okrutnego ucisku i niewolniczej s�u�by.
W zachodniej cz�ci Kontynentu zmienne warunki doprowadzi�y do rozkwitu dziwnych
form �ycia ro�linnego i zwierz�cego; g�ste d�ungle poros�y r�wniny, rw�ce rzeki,
tocz�c swe wody ku morzu, wyry�y g��bokie kaniony; wypi�trzy�y si� niebotyczne
masywy g�rskie, a jeziora pokry�y ruiny po�o�onych w �yznych dolinach prastarych
miast.
Ze wszystkich stron �ci�ga�y do kontynentalnego kr�lestwa Atlant�w miriady
zwierz�t i dzikus�w - ma�p i ma�polud�w, uchodz�cych z zatopionych obszar�w;
zmuszeni do ci�g�ej walki o byt Atlanci zdo�ali jednak zachowa� resztki swej
zaawansowanej w rozwoju barbarzy�skiej kultury; pozbawieni rud i metali pocz�li
- tak jak ich odlegli przodkowie - obrabia� kamie�. Kiedy ju� wspi�li si� na
wy�yny owej sztuki, dosz�o do starcia ich nacji z pot�nym narodem Pikt�w. Ci
ostatni tak�e powr�cili do wyrobu i u�ytkowania krzemiennych narz�dzi, ale w
rzemio�le wojennym rozwijali si� znacznie szybciej ni� Atlanci; byli ras�
bardziej p�odn�, ale prymitywniejsz� - nie pozosta�y po nich ani malowid�a, ani
rze�by z ko�ci s�oniowej jak po Atlantach - zostawili za to po sobie mn�stwo
doskona�ej krzemiennej broni.
Star�y si� tedy owe kr�lestwa epoki kamiennej i po serii krwawych wojen Piktowie
zepchn�li Atlant�w do poziomu prymitywnego barbarzy�stwa, sami za� zatrzymali
si� w rozwoju.
Po pi�ciu stuleciach od kataklizmu barbarzy�skie kr�lestwa znik�y z powierzchni
ziemi; pozosta�y po nich dwa, wspomniane powy�ej, plemiona - dzikie i nie
ustaj�ce w walce pomi�dzy sob�. Piktowie przewa�aj� liczb� i jedno�ci�, za�
Atlanci stanowi� szczepy po��czone lu�nymi zwi�zkami plemiennymi.
Taki oto by� w owym okresie Zach�d.
Na Dalekim Wschodzie �yj� naonczas Lemurianie, odci�ci od reszty �wiata
gigantycznymi g�rami i �a�cuchami olbrzymich jezior, wci�� jeszcze p�dz�c
niewolniczy �ywot pod panowaniem staro�ytnej rasy autochton�w.
G��bokie po�udnie spowija mg�a tajemnicy, nie tkn�� go Kataklizm, ale dopiero w
przysz�o�ci region ten odegra jak�� rol� w dziejach ludzko�ci.
Po�r�d niskich wzg�rz na po�udniowym wschodzie przetrwa�y niedobitki jednego z
nievaluzyjskich narod�w Kontynentu Tura�skiego; ludzie ci zw� si� Zhemri.
Tu i tam rozrzucone s� po �wiecie plemiona podobnych ma�pom dzikus�w,
nie�wiadomych nawet powstania i upadku wielkich cywilizacji. Ale na dalekiej
p�nocy zbli�a si� powoli ku barierze cz�owiecze�stwa inna pierwotna rasa.
Za czas�w Kataklizmu grupa dzikus�w na poziomie niewiele wy�szym od
neandertalczyka, szukaj�c ocalenia, umkn�a na pomoc; znale�li oni �nie�ne
krainy zamieszkane jedynie przez gatunek wojowniczych ma�p - pot�nych, bia�ych,
kosmatych zwierz�t, najwyra�niej przywyk�ych do miejscowego klimatu. Uchod�cy
podj�li z nimi walk� i zepchn�li je a� poza Ko�o Podbiegunowe, na oczywist� -
jak s�dzili - zag�ad�. Ale ma�poludy przystosowa�y si� do nowego,
niesprzyjaj�cego otoczenia - i przetrwa�y.
Po tym, jak wojny Pikt�w z Atlantami zniszczy�y to, co mog�o sta� si� zacz�tkiem
nowej cywilizacji, nast�pny, Mniejszy Kataklizm znacznie odmieni� wygl�d dawnego
kontynentu, pozostawiaj�c w miejscu �a�cucha jezior wielkie, �r�dl�dowe morze,
co jeszcze bardziej oddzieli�o Wsch�d od Zachodu. Trz�sienia ziemi, powodzie i
wybuchy wulkan�w doko�czy�y zag�ady barbarzy�c�w - zag�ady, kt�rej sami dali
pocz�tek, wszczynaj�c mi�dzy sob� wojny.
W tysi�c lat po Mniejszym Kataklizmie Zach�d sta� si� dzik� krain� d�ungli,
jezior i rw�cych rzek. Na p�nocnym zachodzie, pomi�dzy poro�ni�tymi lasem
wzg�rzami, bytuj� koczownicze plemiona ma�polud�w nie znaj�cych mowy, ognia ani
narz�dzi; s� to potomkowie Atlant�w pogr��eni w otch�ani zezwierz�cenia, z
kt�rej przed wiekami wyd�wign�li si� w morderczym trudzie ich przodkowie. Na
po�udniowym zachodzie �yj� rozproszone szczepy zwyrodnia�ych jaskiniowc�w,
porozumiewaj�cych si� prymitywnym j�zykiem; zw� si� nadal Piktami, ale miano owo
pocz�o ju� oznacza� "cz�owiek" - dla odr�nienia ich od prawdziwych bestii, z
kt�rymi musz� walczy� o przetrwanie; tylko ta nazwa ��czy piktyjskie wsp�lnoty z
dawniejszymi dziejami plemienia. Ani zdegenerowani Piktowie, ani ma�powaci
Atlanci nie mieli kontaktu z innymi narodami.
Na Dalekim Wschodzie Lemurianie, nieomal zepchni�ci w zezwierz�cenie przez
niewolnicze warunki, wzniecili powstanie i wyci�li w pie� swych ciemi�zc�w; s�
teraz dzikusami bytuj�cymi po�r�d ruin tajemniczej cywilizacji. Niedobitki
zg�adzonego przez nich narodu, uszed�szy w�ciek�o�ci swych niewolnik�w, pod��y�y
na zach�d, gdzie po naje�dzie na zagadkowe, prymitywne kr�lestwo, zdoby�y je,
ustanawiaj�c swe w�asne rz�dy; kultura naje�d�c�w szybko uleg�a zmianom dzi�ki
kontaktowi z kultur� podbitego narodu. Tak powsta�o nowe kr�lestwo, kt�re zwie
si� Stygi�. Wiadomo te�, �e pierwotni mieszka�cy tamtych stron przetrwali w
niewielkiej liczbie, a naje�d�cy darzyli ich nawet szacunkiem.
Tu i �wdzie na �wiecie ma�e plemiona dzikus�w zdaj� si� zmierza� ku
cz�owiecze�stwu, s� one jednak nieliczne i nic bli�szego o nich nie wiadomo.
Ale oto ludy p�nocy rosn� w si��; zw� si� Hyboryjczykami lub Hybori; ich bogiem
jest Bori - pewien wielki w�dz, kt�ry, wed�ug legendy, przewodzi� im dawniej
nawet ni� kr�l, co na p�noc ich powi�d� w dniach wielkiego kataklizmu, dniach
wspominanych ju� tylko w ludowych podaniach i ba�niach.
Hyboryjczycy rozproszyli si� na p�nocy i napieraj� niespiesznie ku po�udniu;
jak dot�d nie napotkali innych lud�w i prowadz� wojny jedynie mi�dzy sob�.
Pi�tna�cie stuleci w p�nocnych krainach uczyni�o z nich jasnow�os� ros�� ras�,
ognist� przy tym i wojownicz�; ju� na tym etapie rozwoju cechuje ich kultur�
swoista, naturalna poetyka; maj� te� dobrze wykszta�cone zdolno�ci artystyczne.
�yj� jeszcze g��wnie z �ow�w, ale ich po�udniowe szczepy ju� od kilkuset lat
hoduj� byd�o.
W kompletnej izolacji Hyboryjczyk�w od innych narod�w zdarzy� si� tylko jeden
wyj�tek - razu pewnego powr�ci� z dalekiej p�nocy w�drownik nios�cy wie��, i�
lodowe pustynie, uwa�ane za bezludne, s� zamieszkane przez liczne plemi�
ma�polud�w, wywodz�cych si� - jak przysi�ga� - z ma�p, wypchni�tych z bardziej
nadaj�cych si� do zamieszkania rejon�w przez przodk�w hyboryjskiej rasy.
W�drowiec �w nalega�, by wys�a� du�� si�� zbrojn� poza Ko�o Podbiegunowe i
bestie owe wygubi�, poniewa� - jak twierdzi� - przekszta�ca�y si� ju� w ludzi.
Wy�miano go; jeno niewielka grupka ��dnych przyg�d m�odych wojownik�w pod��y�a
za nim na p�noc - i s�uch po nich zagin��: �aden nie powr�ci�. A hyboryjskie
plemiona par�y na po�udnie, i w miar� zwi�kszania si� ich liczebno�ci �w ruch
przybiera� na sile.
Stulecie nast�pne by�o epok� w�dr�wek i podboj�w; przez karty historii �wiata
przelewaj� si� rzeki plemion, ruchliwe i tworz�ce wiecznie zmienny obraz.
Sp�jrzmy na �wiat w pi��set lat p�niej.
Szczepy p�owow�osych Hyboryjczyk�w posun�y si� na po�udnie i na zach�d,
pokonuj�c i niszcz�c wiele ma�ych, bli�ej nieznanych narod�w. Zasileni krwi�
zniewolonych lud�w potomkowie pierwszych fal migracji przejawiaj� odmienne cechy
rasowe, za� na nich napieraj� kolejne rzuty plemion o czystej krwi, spychaj�c
przed sob� ludno�� zagarnianych ziem niczym szczotka niedok�adnie zgarniaj�ca
�miecie; jeszcze bardziej przemiesza�o to ze sob� rasy - czyst�, miesza�c�w i
niedobitki wyniszczonych narod�w.
Jak dotychczas zdobywcy nie zetkn�li si� z ras� staro�ytniejsz� od swojej.
Tymczasem na po�udniowym wschodzie potomkowie ludu Zhemri, zasileni �wie�� krwi�
jakiego� nieznanego plemienia, czyni� wysi�ki, by cho� cz�ciowo odbudowa� sw�
prastar� kultur�.
Na zachodzie podobni ma�pom Atlanci rozpoczynaj� d�ug� wspinaczk�; zamkn�� si�
dla nich pe�ny cykl rozwoju - dawno ju� zapomnieli, i� ich przodkowie byli
niegdy� lud�mi: nie�wiadomi swego poprzedniego stanu ruszaj� w drog� ku
cz�owiecze�stwu bez drogowskazu, jakim by by�a pami�� historycznej przesz�o�ci
narodu.
Na po�udnie od nich Piktowie pozostaj� dzikusami, jakby wbrew prawom natury ani
nie rozwijaj�c si�, ani nie cofaj�c w rozwoju.
Na jeszcze g��bszym po�udniu drzemie tajemnicze, staro�ytne ju� kr�lestwo -
Stygia. Na jej wschodnich rubie�ach bytuj� koczownicze, nomadyjskie plemiona,
ju� wtedy znane jako Synowie Shem.
U boku Pikt�w, w �yznej dolinie Zingg, pod os�on� wynios�ych g�r bezimienny,
prymitywny szczep uznany za pokrewny . Shemitom wytworzy� rozwini�t� kultur�
rolnicz�.
Do impetu hyboryjskiego nap�ywu do��czy� jeszcze jeden czynnik: pewne plemi�
odkry�o spos�b wznoszenia budowli z kamienia i wkr�tce �wiat ujrza� pierwsze
hyboryjskie pa�stwo - prymitywne i barbarzy�skie kr�lestwo Hyperborei, kt�re
wzi�o pocz�tek od niezdarnie wzniesionej z g�az�w fortecy, daj�cej oparcie i
obron� podczas wa�ni plemiennych. Ludzie owego szczepu szybko wyrzekli si�
namiot�w z ko�skich sk�r i zamieszkali w domach wznoszonych niezgrabnie, ale
solidnie z kamienia; tak zabezpieczeni wnet stali si� pot�g� na miar� �wczesnego
�wiata.
Niewiele by�o w dziejach przewrot�w bardziej dramatycznych ni� powstanie owego
silnego, wojowniczego pa�stwa, kt�rego obywatele nagle porzucili spos�b �ycia
nomad�w i j�li wznosi� domostwa z nie ociosanych g�az�w, otoczone cyklopicznymi
murami - a dokona� tego lud dopiero wynurzaj�cy si� z epoki kamienia g�adzonego,
przez czysty przypadek odkrywaj�c podstawowe zasady sztuki budowlanej.
Narodziny kr�lestwa Hyperborei doda�y impetu wielu hyboryjskim plemionom, kt�re,
b�d� to pokonane w boju, b�d� to odmawiaj�c uleg�o�ci wobec swych zamieszka�ych
w zamkach pobratymc�w, ruszy�y na szlak d�ugich w�dr�wek, wiod�cy przez niemal
po�ow� �wiata. A ju� wtedy wysuni�te ku p�nocy szczepy hyboryjskie poczynaj�
coraz dotkliwiej odczuwa� zaczepki ze strony ludu jasnow�osych, olbrzymich
dzikus�w, zaawansowanych w rozwoju niewiele bardziej ni� ma�poludy.
Opowie�� o nast�pnym tysi�cleciu to saga o narodzinach pot�gi Hyboryjczyk�w,
kt�rych wojownicze plemiona zdominowa�y ca�y Zach�d. Wtedy to w�a�nie kszta�tuj�
si� pierwsze prymitywne kr�lestwa. P�owow�osi naje�d�cy starli si� z Piktami i
zepchn�li ich na ja�owe ziemie zachodnie. Osiadli na p�nocnym zachodzie
potomkowie Atlant�w powoli przeobra�aj� si� z ma�p w prymitywnych dzikus�w i -
jak dotychczas - nie spotkali si� jeszcze z Hyboryjczy karni.
Na Dalekim Wschodzie Lemurianie rozwijaj� sw� w�asn�, dziwn� cywilizacj�, za�
Hyboryjczycy tworz� na po�udniu kr�lestwo Koth, kt�re graniczy z pastersk�
krain� zwan� Ziemi� Shem; p�dzikie ludy miejscowe poczynaj� stopniowo zrywa� z
barbarzy�skimi tradycjami - po cz�ci dzi�ki zetkni�ciu si� z Hyboryjczykami,
cz�ciowo za� przez kontakt ze Stygi�, kt�ra od stuleci n�ka�a pasterskie
plemiona �upie�czymi najazdami.
Jasnow�osy lud dzikus�w z dalekiej p�nocy tak ur�s� w si�� i liczb�, �e
p�nocne plemiona hyboryjskie ruszy�y na po�udnie, spychaj�c przed sob� klany
swych pobratymc�w. Jeden z p�nocnych szczep�w podbija staro�ytne kr�lestwo
Hyperborei, ale dawna nazwa kraju nie ulega zmianie.
Na po�udniowy wsch�d od Hyperborei z kr�lestwa Zhemri powstaje pa�stwo zwane
Zamor�, za� na po�udniowym zachodzie Piktowie naje�d�aj� �yzn� dolin� Zingg i
pokonawszy jej rolniczych mieszka�c�w, osiadaj� po�r�d nich; powstaje w ten
spos�b mieszana rasa, kt�r� z kolei podbija plemi� Hyboryjczyk�w i po stopieniu
si� z ni� w jedn� ca�o�� daje pocz�tek kr�lestwu o nazwie Zingara.
W pi�� stuleci p�niej granice pa�stw s� ju� �ci�le okre�lone. W �wiecie
zachodnim dominuj� kr�lestwa Hyboryjczyk�w - Aquilonia, Nemedia, Brythunia,
Hyperborea, Koth, Ophir, Argos, Corinthia i Kr�lestwo Pograniczne. Na wsch�d od
nich le�y Zamora, a na po�udniowy zach�d Zingara; ich ludy nie s� spokrewnione i
s� sobie podobne jedynie ciemn� sk�r� i egzotycznymi obyczajami.
Daleko na po�udniu drzemie Stygi�, wprawdzie nie niepokojona przez obce najazdy,
ale ju� w nieco innych granicach - oto ludy shemickie zrzuci�y stygijskie
jarzmo, zamieniaj�c je na mniej dla nich uci��liw� zale�no�� od Koth, za�
ciemnosk�rzy ciemi�zcy zostali odrzuceni za wielk� rzek� zwan� Styx, Nilus lub
Nil; rzeka ta wyp�ywa na p�noc z tajemniczych obszar�w po�udniowych, po czym
zakr�ca prawie pod k�tem prostym i toczy swe wody na zach�d przez �yzne
pastwiska krainy Shem, by w ko�cu wpa�� do wielkiego oceanu.
Najbardziej wysuni�tym na zach�d hyboryjskim kr�lestwem jest le��ca na p�noc od
Aquilonii Cimmeria; jej dzicy mieszka�cy nie zostali zmuszeni do uleg�o�ci przez
naje�d�c�w; s� potomkami Atlant�w i dzi�ki kontaktom z hyboryjsk� kultur�
rozwijaj� si� teraz szybciej ni� ich odwieczni nieprzyjaciele, Piktowie,
zamieszkuj�cy dzikie d�ungle na zach�d od Aquilonii.
Po up�ywie nast�pnych pi�ciu stuleci cywilizacja hyboryjsk� jest ju� tak
rozwini�ta, i� sam kontakt z ni� umo�liwia wyd�wigni�cie si� z otch�ani
barbarzy�stwa dzikim plemionom, kt�re si� z ni� zetkn�y. Najpot�niejszym
kr�lestwem jest pod�wczas Aquilonia, ale inne rywalizuj� z ni� co do �wietno�ci
i si�y. Hyboryjczycy stali si� ras� w znacznym stopniu ska�on� przez obc� krew;
najbli�szym pokrewie�stwem ze wsp�lnymi praprzodkami mog� si� poszczyci�
mieszka�cy Gunderlandii - p�nocnej prowincji aquilo�skiej. Ale dop�yw obcej
krwi nie os�abi� Hyboryjczyk�w - s� przemo�n� si�� w �wiecie zachodnim, cho�
dzikie ludy stepowe nieustannie rosn� w si��.
Na p�nocy potomkowie jasnow�osych dzikus�w arktycznych - z�otow�osi,
niebieskoocy barbarzy�cy - wyparli hyboryjskie plemiona ze �nie�nych krain;
jeszcze tylko staro�ytne kr�lestwo Hyperborei daje odp�r ich naciskowi. Kraj
rodzinny owego p�nocnego ludu zowie si� Nordheim, a jego mieszka�cy dziel� si�
na rudych Vanir�w z Vanaheimu i jasnow�osych Aesir�w z Asgardu.
I oto na kartach Historii pojawiaj� si� zn�w Lemurianie - tym razem ju� jako
Hyrka�czycy. Przez ca�e stulecia parli stanowczo na zach�d, by teraz osi�gn��
po�udniowe wybrze�e wielkiego, �r�dl�dowego Morza Vilayet i za�o�y� na jego
po�udniowym kra�cu kr�lestwo Turan. Pomi�dzy wspomnianym morzem a wschodnimi
granicami lokalnych ksi�stw i domini�w rozci�gaj� si� dzikie stepy, za� bardziej
ku p�nocy i na po�udniu - pustynie. Innego ni� hyrka�skie pochodzenia
mieszka�cy tamtych stron s� rozrzuconymi na wielkich obszarach klanami pasterzy;
o ich p�nocnym od�amie nie wiemy nic, po�udniowy za� wywodzi si� z tubylczych
Shemit�w o niewielkiej domieszce krwi hyboryjskiej, uzyskanej za spraw�
w�drownych wojowniczych plemion.
Pod koniec tego okresu inne klany Hyrka�czyk�w id� na zach�d i okr��ywszy
p�nocny kraniec morza �cieraj� si� z wysuni�tymi na wsch�d przycz�kami
Hyperborejczyk�w.
Sp�jrzmy przez chwil� na ludzi owego stulecia.
Dominuj�cy w �wiecie Hyboryjczycy nie s� ju� jednolicie jasnow�osi i szaroocy -
zmieszali si� z innymi rasami. Po�r�d mieszka�c�w kr�lestwa Koth znajdziemy
silnie zaznaczone cechy shemickie, a nawet stygijskie - podobnie jak i w Argos,
gdzie silniej jednak utrwali�a si� domieszka krwi zingaryjskiej. Brythu�czycy ze
wschodu spokrewnili si� z ciemnosk�rymi Zamoryjczykami, a ludy po�udniowej
Aquilonii przemiesza�y si� ze smag�ymi Zingaryjczykami do tego stopnia, �e
czarne w�osy i br�zowe oczy pocz�y dominowa� w Poitain - najbardziej na
po�udnie wysuni�tej aquilo�skiej prowincji. Staro�ytne kr�lestwo Hyperborei le�y
wprawdzie na kra�cu cywilizowanego �wiata, lecz i w �y�ach jego mieszka�c�w
p�ynie wiele obcej krwi, a to za spraw� cudzoziemskich kobiet przywo�onych jako
niewolnice z Hyrkanii, Asgardu i Zamory.
Nie ska�on� obcymi domieszkami krew hyboryjsk� mo�na znale�� jeszcze tylko w
Gunderlandii, a to dlatego, �e lud tamtejszy nie ma zwyczaju trzymania
niewolnik�w.
Barbarzy�cy zachowali czysto�� swej rasy; Cymmeryjczycy s� wysocy i silni, w�osy
maj� czarne, a oczy szare lub niebieskie; ludy z Nordheimu s� podobnego pokroju,
ale sk�ra ich jest bia�a, oczy niebieskie, a czupryny rude lub z�otawe; Piktowie
pozostali tacy jak zawsze - kr�pi, niscy, bardzo �niadzi, za� oczy i w�osy
miewaj� zwykle czarne.
Ciemnosk�rzy Hyrka�czycy to lud szczup�y i wysoki, cho� coraz cz�ciej zdarzaj�
si� po�r�d nich osobnicy budowy kr�pej i sko�noocy, a to przez domieszk� krwi
ogarni�tej przez nich w pochodzie na zach�d inteligentnej rasy, zamieszkuj�cej
po�r�d g�r, na wsch�d od Vilayet.
Shemit�w najcz�ciej cechuje wzrost �redni, ale �e w ich �y�ach p�ynie nieco
krwi stygijskiej, zdarzaj� si� czasem w�r�d nich m�owie pot�ni, szerocy w
barach i masywnie zbudowani; zwykle bywaj� ciemnoocy, nosy maj� haczykowate, a
w�osy tak czarne, �e a� wpadaj�ce w b��kit.
Stygijczycy s� �niadzi, wysocy, proporcjonalnej budowy; twarze ich cechuj�
zazwyczaj rysy proste acz szlachetne; taka jest stygijska klasa panuj�ca; �yj�ce
w ucisku i poniewierce warstwy ni�sze stanowi� wynaturzon� mieszanin� wielu ras
- stygijskiej, shemickiej, a nawet hyboryjskiej.
Na po�udnie od Stygii le�� rozleg�e kr�lestwa lud�w czarnosk�rych - Amazon�w,
Kushyt�w i Atlajan - oraz zamieszkane przez r�ne ludy cesarstwo Zembante.
Pomi�dzy Aquiloni� i puszcz� piktyjsk� znajduje si� Pogranicze Bosso�skie; jego
mieszka�cy wywodz� si� od miejscowego plemienia ogarni�tego przez hyboryjski
szczep ju� w pierwszych stuleciach w�dr�wki Hyboryjczyk�w na po�udnie.
Bosso�czycy nigdy nie ulegli wp�ywom naje�d�c�w o wy�szej kulturze i zostali
przez nich zepchni�ci na sam skraj cywilizowanego �wiata; s� lud�mi wzrostu
�redniego i �redniej budowy, a oczy miewaj� szare lub br�zowe; utrzymuj� si�
g��wnie z rolnictwa, mieszkaj� za� w du�ych, okolonych solidnymi murami wsiach;
s� poddanymi kr�la Aquilonii. Ich kraina rozci�ga si� od Cimmerii na p�nocy a�
po Zingar� na po�udniowym zachodzie, tworz�c tym samym przedmurze dla Aquilonii
tak przeciw Cymmeryjczykom, jak i Piktom.
W boju s� Bosso�czycy nieugi�ci, za� w ci�gu stuleci wojen z p�nocnymi i
zachodnimi barbarzy�cami wznie�li taktyk� walki defensywnej na tak wysoki
poziom, �e otwartym atakiem prawie nie spos�b prze�ama� ich obronnych formacji.
Taki oto by� �wiat w czasach Conana.
DOM PE�EN �OTR�W
(Prze�o�y�: Stanis�aw Pleba�ski)
Powiadaj� legendy, �e najpot�niejszy wojownik ery hyboryjskiej, cz�ek - jak
pisa� nemedyjski kronikarz - kt�ry "swemi obutymi w sanda�y stopy podepta�
zdobne w klejnoty trony Ziemi", urodzi� si� na polu bitwy, w czym mia�a by�
wieszczba jego przysz�ych los�w. Jest to mo�liwi., albowiem niewiasty
cymmeryjskie r�wnie sprawnie jak ich m�owie w�ada�y or�em, nie mo�na tedy
wykluczy�, i� matka Conana, nie bacz�c na powa�ny sw�j stan, pospieszy�a, by
odpiera� atak wra�ych Vanirow. W�r�d wojen zaczepnych i odpornych, toczonych z
niewielkimi tylko przerwami przez bitne klany Cymmeryjczyk�w, up�ywa�o
dzieci�stwo Conana. Po ojcu, kowalu i p�atnerzu, obdarzony nad wiek okaza��
statur� bra� w nich udzia�, odk�d m�g� unie�� miecz w d�oni. Mia� pi�tna�cie
lat, gdy zjednoczone plemiona cymmeryjskie obieg�y, zdoby�y i pu�ci�y z dymem
Vanarium, gr�d pograniczny wzniesiony przez ekspansywnych Aquilo�czyk�w na
ziemiach tradycyjnie przynale�nych Cimmerii. By� jednym z tych, co najw�cieklej
darli si� na mury i najg��biej ubroczyli or� we wrogiej krwi. Jego imi� pocz�to
wymawia� z szacunkiem przy ogniskach narad. Po zdobyciu Venarium sp�dzi� Conan
czas jaki� w rodzinnym szczepie, u boku sprzymierzonych Aesir�w czyni�c wyprawy
na tradycyjnie wrogich Vanir�w. W jednej z owych wypraw dosta� si� do niewoli,
ale z niej zemkn�� i ruszy� na po�udnie. Dotar� do Arenjun, zamoryiskiego Miasta
Z�odziei, w kt�rym rozpocz�� trwaj�c� kilka lat karier� zawodowego rabusia,
kontynuowan� w stolicy Zamory, Shadizarze, w kr�lestwach Corinthii i Nemedii...
1.
Podczas dworskiego festynu Nabonidus, Czerwony Kap�an, rzeczywisty w�adca
stolicy, dyskretnie dotkn�� ramienia m�odego arystokraty Murila, ten za�
odwr�ci� si�, by napotka� zagadkowe spojrzenie dostojnika. �aden z nich nie
wyrzek� ani s�owa; Nabonidus sk�oni� si� tylko i poda� Murilowi niewielkie z�ote
puzderko. �wiadom, �e niczego bez powodu Nabonidus nie czyni�, m�ody szlachcic
wymkn�� si� przy pierwszej nadarzaj�cej si� okazji i w po�piechu wr�ci� do swej
komnaty. Tu otworzy� puzdro; znalaz� w nim ludzkie ucho, �atwe do rozpoznania
dzi�ki szczeg�lnej bli�nie. Krople zimnego potu wyst�pi�y mu na czo�o - nie mia�
ju� w�tpliwo�ci, jak� to my�l ukryt� wyra�a�o spojrzenie Czerwonego Kap�ana.
Pomimo jednak swych uperfumowanych, trefionych czarnych lok�w nie by� Murilo
s�abeuszem, zginaj�cym bez walki kark przed katem. Nie wiedzia�, czy Nabonidus
igra z nim tylko, czy te� umo�liwia ucieczk� na dobrowolne wygnanie; ju� to, i�
�y� jeszcze i by� wolny, dowodzi�o, �e dano mu co najmniej kilka godzin -
zapewne do namys�u. Lecz nie namys�u i decyzji potrzebowa� - potrzebowa�
narz�dzia. A wyposa�y�a go w owo narz�dzie Fortuna, nie przestaj�ca dzia�a�
pomi�dzy spelunkami i burdelami dzielnic n�dzy nawet wtedy, gdy w swym domu, w
cz�ci stolicy zajmowanej przez pa�ace arystokracji, wie�czone purpurowymi
wie�ami, strojne w marmur i ko�� s�oniow�, rozdygotany Murilo rozmy�la� nad
sposobem pokrzy�owania Nabonidusowych plan�w.
A by� pewien kap�an boga Anu, kt�rego �wi�tynia wznosz�ca si� na obrze�u
dzielnicy n�dzy stanowi�a scen� czego� wi�cej ni�li tylko obrz�d�w i mod��w.
Kap�an �w, t�usty i dobrze od�ywiony, uprawia� paserstwo, b�d�c r�wnocze�nie
szpiegiem na us�ugach gwardii. Interes prosperowa� kwitn�co, a z�oto dwoma
wartkimi strumieniami wp�ywa�o do szkatu�y kap�ana, jako �e dzielnic�, z kt�r�
graniczy�a �wi�tynia, by� Labirynt - pl�tanina b�otnistych, kr�tych uliczek,
plugawych spelunek nawiedzanych przez najbardziej notorycznych z�odziei i
hultaj�w w kr�lestwie. Odwag� i bezczelno�ci� wyr�niali si� spo�r�d nich
gunderskiego pochodzenia dezerter z wojsk najemnych i pewien cymmeryjski
barbarzy�ca. Pierwszego za spraw� kap�ana Anu schwytano i obwieszono na placu
targowym, Cymmeryjczyk atoli umkn��; dowiedziawszy si� okr�n� drog� 0 zdradzie
kap�ana, wtargn�� noc� do �wi�tyni i skr�ci� donosiciela o g�ow�.
W mie�cie zawrza�o. Poszukiwania zab�jcy by�y wszak�e bezskuteczne, dop�ki pewna
ladacznica nie wyda�a Cymmeryjczyka w r�ce kr�lewskiego rontu - zaprowadzi�a
kapitana stra�y i jego dru�yn� do ukrytej komory, gdzie spoczywa� zmo�ony
pijackim snem barbarzy�ca. Gdy j�li go p�ta�, ockn�� si� - wrazi� sztylet w
gard�o oficera, przedar� si� przez pozosta�ych napastnik�w i uszed�by
niechybnie, gdyby nie trunek, wci�� jeszcze za�miewaj�cy zmys�y; rozjuszony, na
wp� o�lep�y, szybuj�c tygrysim skokiem ku wolno�ci, nie trafi� w otwarte drzwi
i tak pot�nie hukn�� �bem o kamienn� �cian�, �e pad� bez czucia i �wiadomo�ci.
Przyszed� do siebie dopiero w najg��bszym lochu miasta, przykuty do �ciany
�a�cuchami, kt�rym nawet jego olbrzymie musku�y nie mog�y da� rady. Na po�y
siedz�c, na po�y le��c, maj�c za pos�anie przygar�� jeno zgni�ej s�omy,
przeklina� barbarzy�ca moc kwa�nego wina i dziewk� zdradliw�, gdy szcz�kn�y
rygle, a do lochu wkroczy� cz�ek z twarz� zamaskowan�, owini�ty szerokim,
czarnym p�aszczem. Cymmeryjczyk przygl�da� mu si� z zainteresowaniem, odgaduj�c
w nocnym go�ciu oprawc�, przys�anego, by mu gard�o cichcem poder�n��; upewnia�a
go w tym ciekawo�� z jak� przybysz mierzy� go wzrokiem. A nawet w piwnicznym
p�mroku, mimo p�taj�cych cz�onki je�ca �a�cuch�w, pot�ne, imponuj�co
umi�nione cia�o Cymmeryjczyka sprawia�o wra�enie, i� drzemi� w nim si�y
nied�wiedzia i szybko�� pantery. Spod czarnej zwichrzonej grzywy niebieskie oczy
l�ni�y niepohamowan� dziko�ci�.
- Czy chcesz �y�? - zapyta� Murilo, on to bowiem nawiedzi� pojmanego zab�jc�.
Barbarzy�ca mrukn��, a w jego oczach pojawi� si� b�ysk zainteresowania; cho� nie
wyrzek� ani s�owa, si�a wyrazu o�ywionego nadziej� spojrzenia by�a dostatecznie
wymown� odpowiedzi�.
- Chc�, by� zabi� dla mnie cz�owieka.
- Kogo?
G�os Murila zni�y� si� do szeptu:
- Nabonidusa, kr�lewskiego kap�ana.
Cymmeryjczyk nie okaza� zdumienia ani obawy; obcy by� mu nawet cie� szacunku dla
wielkich tego �wiata - kr�l czy �ebrak, nie widzia� r�nicy. Nie przysz�o mu te�
do g�owy pytanie, dlaczego Murilo zwr�ci� si� do niego w�a�nie, cho� dzielnice
n�dzy pe�ne by�y korzystaj�cych z wolno�ci p�atnych skrytob�jc�w.
- Kiedy b�d� wolny?
- Nim minie godzina. W nocy tej cz�ci wi�zienia pilnuje tylko jeden stra�nik;
mo�na go przekupi�. M�wi�c �ci�le: ju� jest przekupiony. Sp�jrz - oto klucze:
zdejm� twe �a�cuchy, a gdy od mego odej�cia czas up�ynie bezpieczny, stra�nik
Athicus drzwi twej celi otworzy. Athicusa powalisz i strz�pami swej tuniki
zwi��esz; na tak sprawionego nie padnie podejrzenie, a wszyscy uwierz�, �e pomoc
dla ci� z zewn�trz nadesz�a. Id� od razu do domu Czerwonego Kap�ana i zabij go;
udaj si� potem do Szczurzej Nory, gdzie pewien cz�owiek da ci konia i trzos
pe�en z�ota - tak opatrzony zdo�asz wymkn�� si� z miasta i opu�ci� kraj.
- Zdejmuj natychmiast te przekl�te okowy! - za��da� Cymmeryjczyk. - I ka�
stra�nikowi, by mi przyni�s� spy��. Na Croma! Dzie� ca�y prze�y�em o chlebie i
wodzie i prawiem szczez� z g�odu!
- Stanie si�, jak rzek�e�, ale pami�taj: nie wolno ci uciec, nim b�d� mia� do��
czasu, by dotrze� do mego domostwa.
Uwolniony z �a�cuch�w barbarzy�ca wsta� i przeci�gn�� si�, pr꿹c pot�ne
ramiona; w p�mroku kazamaty przypomina� olbrzyma. Murilo pomy�la�, �e je�li
ktokolwiek na �wiecie by�by w stanie zg�adzi� Czerwonego Kap�ana, to ten
Cymmeryjczyk jest do tego zdolny.
Raz jeszcze m�ody szlachcic gwoli pewno�ci powt�rzy� sw�j plan, po czym opu�ci�
wi�zienie, przed wyj�ciem polecaj�c Athicusowi, by zani�s� je�cowi mis� jad�a i
kwart� piwa. Wiedzia�, �e stra�nikowi mo�e ufa� nie tylko z powodu hojnie
sypni�tego z�ota; posiada� informacje, kt�rych ujawnienie grozi�o Athicusowi
stryczkiem.
Dopiero znalaz�szy si� z powrotem w swej komnacie Murilo odzyska� spok�j ducha.
Nabonidus dzia�a�by r�kami bezwolnego kr�la - tego by� pewien. A przecie�
kr�lewscy stra�nicy nie ko�atali do jego drzwi; oznacza�o to, �e kap�an nie
powiedzia� kr�lowi nic - na razie... Jutro niechybnie by�by to uczyni� - gdyby
do�y� jutra.
Murilo wierzy�, i� Cymmeryjczyk dotrzyma umowy; inn� rzecz� by�o to, czy zdo�a
cel wyznaczony osi�gn��. Po wielokro� ju� pr�bowano zg�adzi� Czerwonego Kap�ana
- i nasy�ani zb�jcy umierali tajemnicz� �mierci�. Cho� i przebiegli bywali, i
okrutni, i zuchwali - gin�li jednako; wychowani w miastach, nie posiadali
wilczych instynkt�w barbarzy�cy.
Murilo ujrza� wyj�cie ze swej nieweso�ej sytuacji w chwili, gdy obracaj�c w
d�oniach z�ote puzderko z wiadom� zawarto�ci�, dowiedzia� si� swymi sekretnymi
kana�ami o pojmaniu Cymmeryjczyka. Teraz w spokoju swej komnaty wzni�s� toast za
cz�owieka imieniem Conan i za jego powodzenie tej nocy. S�czy� jeszcze wino, gdy
jeden z jego szpieg�w przyni�s� wie��, i� Athicusa aresztowano i osadzono w
twierdzy. Cymmeryjczyk tedy nie uciek�...
Murilo po raz wt�ry poczu�, jak krew w jego �y�ach lodowacieje. Dostrzeg� w owej
odmianie fortuny diabelsk� r�k� Nabonidusa; poj�� nagle, �e ulega oto
niesamowitej obsesji: roi�o mu si�, �e Czerwony Kap�an nie cz�owiekiem jest, a
czarownikiem zdolnym czyta� w my�lach swych ofiar, poci�gaj�cym za struny, na
kt�rych ta�cz� jak marionetki.
Desperacja rodzi determinacj�. Kryj�c miecz pod czarn� opo�cz�, wybieg� Murilo z
domu ukrytym wyj�ciem i po�pieszy� opustosza�ymi ulicami. Zbli�a�a si� p�noc
w�a�nie, gdy stan�� przed domem Nabonidusa, majacz�cym czarn� bry�� po�r�d
ogrodu otoczonego murem, oddzielaj�cym posiad�o�� kap�ana od s�siedniej posesji.
Mur by� wysoki, ale mo�liwy do pokonania. Nabonidus nie wierzy� w przeszkody tak
proste jak kamienna bariera; to, czego naprawd� nale�a�o si� obawia�, znajdowa�o
si� za murem. Murilo nie wiedzia� dok�adnie, na co mo�e si� natkn��; powiadano,
�e olbrzymi, krwio�erczy pies w��czy si� po ogrodzie, od czasu do czasu
rozdzieraj�c kogo� na strz�py tak, jak ogar rozdziera kr�lika. Co wi�cej mog�o
na� czyha� za murem - nie pr�bowa� nawet przewidzie�.
Ludzie, kt�rym w sprawach wagi pa�stwowej dozwalano na kr�tko wej�� do domu,
opowiadali, �e Nabonidus otacza� si� przepychem, ale poprzestawa� na zaskakuj�co
nielicznej s�u�bie; w istocie widywano tylko jednego s�u��cego - wysokiego,
ma�om�wnego cz�eka imieniem Joka. Kogo� innego - zapewne niewolnika - s�yszano
poruszaj�cego si� w zakamarkach domu, osoby tej nie widzia� jednak nikt.
Najwi�ksz� niewiadom� tajemniczego domostwa by� sam Nabonidus. Si�a jego intryg
i rozleg�e wp�ywy nawet poza granicami pa�stwa uczyni�y ze� najpot�niejszego
cz�owieka w kr�lestwie. Lud, kanclerz i kr�l jak bezwolne kuk�y ta�czyli na
strunach skupionych w r�kach Czerwonego Kap�ana.
Murilo wspi�� si� na mur i zeskoczy� do ogrodu pogr��onego w cieniach,
zag�szczonych miejscami przez roz�o�yste krzewy i poruszane wiatrem listowie.
�adne �wiat�o nie rozja�nia�o okien domu, odcinaj�cego si� czarn� bry�� na tle
nocnego nieba. M�ody szlachcic przemyka� ostro�nie przez kolczaste chaszcze;
rozgor�czkowana wyobra�nia p�ata�a figle: chwilami zdawa�o mu si�, �e s�yszy
ujadanie wielkiego psa - lada moment spodziewa� si� ujrze� pot�ne cielsko
�migaj�ce na� z ciemno�ci. Wprawdzie w�tpi� w skuteczno�� swego miecza przeciwko
takiemu atakowi, ale nie zawaha� si�. Czy w k�ach bestii, czy od katowskiego
topora - umiera si� podobnie.
Nagle potkn�� si� o co� masywnego i podatnego zarazem. Schyli� si�, by lepiej
widzie� w nik�ym �wietle gwiazd - i rozpozna� bezw�adny kszta�t. U jego st�p
le�a� pies pilnuj�cy ogrodu - martwy pies. Mia� skr�cony kark, a na ciele �lady
wygl�daj�ce jak rany zadane wielkimi k�ami. Murilo by� pewien, �e nie mog�a tego
dokona� �adna ludzka istota; najwyra�niej bestia napotka�a potwora
pot�niejszego od siebie. M�ody szlachcic spojrza� nerwowo w stron� tajemniczej
g�stwiny chaszczy i krzew�w; dreszcz przebieg� mu po grzbiecie. Ruszy� w stron�
pogr��onego w ciszy domu. Pierwsze drzwi, kt�rych spr�bowa�, by�y otwarte. Uj��
mocniej r�koje�� miecza i przekroczy� pr�g; znalaz� si� w d�ugim, mrocznym
korytarzu, s�abo roz�wietlonym promykiem wnikaj�cym obok zas�ony przegradzaj�cej
odleg�e wyj�cie.
Grobowa cisza wisia�a w powietrzu.
Murilo j�� si� skrada� korytarzem; zatrzyma� si� na ko�cu, by poprzez szpar� w
zas�onie ujrze� o�wietlony pok�j o oknach szczelnie zas�oni�tych aksamitnymi
storami tak, by ani promyk �wiat�a nie przedar� si� na zewn�trz. Pok�j by� pusty
- je�li pustk� nazwa� brak �ywej istoty; kogo� w nim jednak Murilo zobaczy�.
Po�r�d rumowiska mebli i pozrywanych ze �cian tkanin, co �wiadczy�o o rozegranej
tu straszliwej walce, le�a�a ludzka posta�. Spoczywa�a na brzuchu, lecz g�owa
jej tak by�a skr�cona, �e podbr�dek pozosta� a� za ramieniem. Rysy twarzy,
zastyg�ej w przera�liwym grymasie, uk�ada�y si� w kszta�t z�o�liwego u�miechu.
Po raz pierwszy Murilo poczu� tej nocy, �e jego determinacja s�abnie. Niepewnie
spojrza� w stron�, z kt�rej nadszed�, ale wizja katowskiego pnia i topora
podzia�a�a na� jak nowy zastrzyk woli: ruszy� przez pok�j, staraj�c si� unika�
widoku cia�a rozci�gni�tego na �rodku. Cho� cz�owieka tego nie widzia� nigdy
przedtem, dzi�ki zas�yszanym opisom odgad�, i� by� to Joka, ponury s�uga
Nabonidusa.
Przez uchylone drzwi, przes�oni�te stor�, zajrza� do szerokiej, okr�g�ej
komnaty, otoczonej galeri� w po�owie wysoko�ci pomi�dzy b�yszcz�c� posadzk� a
wynios�ym sklepieniem. Sala ta urz�dzona by�a z i�cie kr�lewskim przepychem. Na
�rodku sta� bogato rze�biony mahoniowy st�, d�wigaj�cy bezlik naczy� z winem i
kosztownymi potrawami. Wtem... Murilo skamienia� - na wielkim fotelu zwr�conym
oparciem w jego stron� spostrzeg� posta� przyobleczon� w szaty powszechnie znane
w ca�ym kr�lestwie. Czerwony r�kaw skrywa� rami� spoczywaj�ce na por�czy, g�owa,
nakryta szkar�atnym kapturem habitu, nieco pochyla�a si� jakby w zamy�leniu.
Takim w�a�nie widywa� Murilo Nabonidusa na kr�lewskim dworze - setki razy.
Przeklinaj�c bicie w�asnego serca, m�odzieniec pocz�� si� skrada�; uni�s�szy
miecz, ca�ym cia�em gotowa� si� do zadania ciosu. Cho� by� coraz bli�ej, ofiara
nie drgn�a; odni�s� wra�enie, �e jego ostro�nie stawiane kroki nie zosta�y
us�yszane. Czy�by Czerwony Kap�an zasn��? Jeden krok dzieli� Murila od jego
wroga, gdy nagle siedz�cy w fotelu wsta� i odwr�ci� si�, i spotka�y si� ich
spojrzenia.
Krew odp�yn�a w jednej chwili z cz�onk�w Murila.
R�koje�� miecza wysun�a si� ze zmartwia�ej d�oni, a klinga uderzaj�c o
marmurowe p�yty posadzki j�kn�a metalicznie.
Okropny krzyk wydar� si� spoza zsinia�ych warg i nim zamar�, inny d�wi�k
zmiesza� si� z jego echem - g�uchy �oskot padaj�cego cia�a.
W domu Czerwonego Kap�ana zapanowa�a cisza.
2.
Wkr�tce po odej�ciu Murila z lochu, w kt�rym osadzony by� Conan Cymmeryjczyk,
Athicus przyni�s� wi�niowi tac� z posi�kiem z�o�onym z kufla piwa i pot�nego
po�cia mi�sa. Conan �ar�ocznie rzuci� si� na jad�o; gdy si� posila�, Athicus
ruszy� na ostatni obch�d cel chc�c sprawdzi�, czy wszystko przebiega zgodnie z
planem, tak aby nikt nie sta� si� mimowolnym �wiadkiem zaplanowanej ucieczki.
Zaj�ty by� jeszcze obchodem, gdy oddzia� gwardii wtargn�� do wi�zienia i
aresztowa� go. Murilo myli� si� s�dz�c, i� aresztowanie owo -ma zwi�zek z
przygotowan� ucieczk� Conana - prawda by�a inna: Athicus zbyt otwarcie wdawa�
si� w konszachty z wyst�pn� gawiedzi� Labiryntu, aresztowanie za� by�o
konsekwencj� jednego z dawniejszych grzech�w stra�nika. Inny wartownik zaj��
jego miejsce - ot�pia�e i bierne indywiduum, kt�rego �adna �ap�wka nie by�aby w
stanie sk�oni� do zaniechania regulaminowych obowi�zk�w. Brak mu by�o wyobra�ni,
co nadrabia� przesadnie g��bokim przekonaniem o wa�no�ci pe�nionej przeze�
funkcji.
Kiedy zamilk�y ju� krzyki wleczonego przez gwardzist�w Athicusa, nowy stra�nik
rozpocz�� rutynowy obch�d korytarzy. Gdy dotar� do celi Conana, jego g��boko
zakorzenione poczucie dyscypliny dozna�o wstrz�su: ujrza� uwolnionego z
�a�cuch�w wi�nia, kt�ry ko�czy� w�a�nie ogryza� resztki pieczystego z pot�nej
ko�ci wo�owej. Widok ten tak wielce wzburzy� stra�nika, �e pope�ni� b��d: nie
przyzywaj�c wartownik�w z innych cz�ci wi�zienia sam wszed� do celi. By�a to
jego pierwsza, a zarazem ostatnia pomy�ka na s�u�bie. Conan bowiem zgruchota� mu
czaszk� wo�owym gnatem, przyw�aszczy� sobie jego pugina� i p�k kluczy, po czym
spokojnie opu�ci� cel�. Tej nocy, zgodnie ze s�owami Murila, czuwa� tylko jeden
stra�nik; Cymmeryjczyk, korzystaj�c z kluczy, rych�o znalaz� si� na wolno�ci,
tak jak gdyby plan Murila si� powi�d�. W cieniu wi�ziennych mur�w Conan
zatrzyma� si�. by podj�� decyzj� co do swych dalszych poczyna�. Pomy�la� zrazu,
�e skoro zbieg� z lochu o w�asnych si�ach, nic Murilowi nie jest winien.
Pami�ta� jednak, �e to m�ody szlachcic zdj�� ze� �a�cuchy i nakaza� przys�a�
po�ywienie - bez tych przys�ug ucieczka by�aby niemo�liwa. Conan uzna� wi�c, i�
jest jednak d�u�nikiem Murila, a b�d�c cz�ekiem zawsze dotrzymuj�cym danego
s�owa, postanowi� wype�ni� swoj� cz�� umowy z m�odym arystokrat�.
Pierwej atoli musia� zaj�� si� pewn� w�asn� spraw�.
Cisn�� precz podart� tunik� i okryty jedynie przepask� biodrow� ruszy� w noc.
Id�c, zbada� dotykiem zdobyczny pugina� - mordercz� bro� o szerokiej,
obosiecznej klindze d�ugo�ci dziewi�tnastu cali. Skrada� si� ulicami i ciemnymi
placami, p�ki nie dotar� do dzielnicy b�d�cej celem jego marszu, do Labiryntu.
Odt�d porusza� si� ju� z pewno�ci� bywalca tych stron. A droga wiod�a przez
istny g�szcz ciemnych zau�k�w, zamkni�tych podw�rek i okr�nych �cie�ek, przez
�wiat tajemniczych d�wi�k�w i nachalnych odor�w. Ulice nie mia�y tu chodnik�w;
b�oto i wszelaki �mie� pokrywa�y je grub� warstw� obrzydliwej brei; odchody
wyrzucane wprost na ulic� odk�ada�y si� w cuchn�ce pryzmy i zion�ce fetorem
ka�u�e. Je�li nie sz�o si� dostatecznie ostro�nie, �atwo by�o straci� grunt pod
nogami i zapa�� si� do pasa w �mierdz�ca ma�. Nierzadko te� zdarza�o si� potkn��
o cz�owieka z poci r�ni�tym gard�em lub g�ow� pogr��on� w bagnie. Uczciwi
obywatele mieli powody, aby omija� Labirynt z daleka.
Conan nie zauwa�ony dotar� do celu w chwili, gdy kto�, kogo bardzo pragn��
spotka�, w�a�nie mia� si� oddali�. Gdy Cymmeryjczyk w�lizn�� si� na podw�rzec, w
komorze o pi�tro wy�ej dziewczyna, kt�ra sprzeda�a go stra�y miejskiej,
odprawia�a w�a�nie swego nowego kochanka. Zamkn�wszy za sob� drzwi, m�ody
rzezimieszek szuka� po omacku drogi po skrzypi�cych schodach, pogr��ony w
my�lach zwi�zanych, jak u wi�kszo�ci mieszka�c�w Labiryntu, z przest�pczym
zagarni�ciem cudzego mienia. Nagle w p� drogi stan��, a w�os zje�y� mu si� na
g�owie. Ujrza� przed sob� niewyra�ny zarys cielska czaj�cego si� do skoku i par�
oczu pa�aj�cych jak �lepia poluj�cej bestii. Drapie�ne warkni�cie by�o ostatnim
d�wi�kiem w �yciu, jaki s�ysza�, potw�r bowiem, zaczajony w mroku, skoczy� i
ostr� kling� rozpru� mu trzewia: Rzezimieszek zd��y� wyda� jeden st�umiony
okrzyk i martwy osun�� si� na schody. Barbarzy�ca �mign�� nad nim; wygl�da� jak
upi�r, a oczy jego gorza�y w ciemno�ciach z�owieszcz� po�wiat�. Wiedzia�, �e
odg�os padaj�cego cia�a zosta� dos�yszany, lecz wiedzia� tak�e, i� mieszka�cy
Labiryntu nie zwykli wtr�ca� si� w nie swoje sprawy. Przed�miertny krzyk na
ciemnych schodach nie by� tu niczym niezwyk�ym; zapewne p�niej, po rozs�dnie
bezpiecznym up�ywie czasu, kto� zechce sprawdzi�, co si� sta�o. Conan wspi�� si�
po schodach i stan�� przed znajomymi sobie od dawna drzwiami; by�y zamkni�te od
�rodka, lecz klinga pugina�u wsuni�ta w szczelin� przy wypaczonej framudze
unios�a zasuw�. Wszed� i zamkn�� za sob� drzwi; sta� przed dziewk�, kt�ra
sprzeda�a go stra�y. Odziana tylko w nocn� koszul� ulicznica siedzia�a w kucki
na skot�owanym legowisku. Zblad�a; patrzy�a na niego jak na zjaw�; s�ysza�a
krzyk na schodach, teraz dostrzeg�a ciemne plamy na trzymanym przeze� puginale.
Zbyt jednak mocno ogarn�a j� obawa o w�asn� g�ow�, by mia�a trwoni� czas na
lamenty nad oczywistym losem swego kochanka. J�a �ebra� o �ycie, a j�zyk pl�ta�
si� jej z przera�enia. Conan milcza�; po prostu sta�, mierz�c j� przymru�onymi
oczyma; bada� przy tym ostrze pugina�u na zgrubia�ym nask�rku kciuka. W ko�cu
ruszy� przez izb�; dziewka wtuli�a si� w �cian� i wydaj�c s�abe j�ki, wci��
b�aga�a o lito��. Barbarzy�ca uchwyci� ci�k� r�k� jej jasne w�osy i �ci�gn�� j�
z bar�ogu. Wsun�� pugina� do pochwy, z�apa� wierzgaj�c� brank� pod swe lewe
rami� i ruszy� ku oknu. Jak w wielu budynkach tego typu, tak i tu ka�de pi�tro
okala� gzyms, b�d�cy przed�u�eniem wysuni�tych parapet�w. Conan kopniakiem
otworzy� okno i wst�pi� na �w otaczaj�cy dom w�ski wyst�p. Gdyby kto� nie spa�
lub by� w pobli�u, mia�by niecodzienny widok: oto ros�y m�� ostro�nie posuwa si�
po gzymsie, nios�c pod pach� p�nag�, wierzgaj�c� dziewk�. �w kto� zapewne nie
by�by bardziej zdziwiony ni� sama branka.
Osi�gn�wszy upatrzony punkt Conan stan��, chwytaj�c si� nier�wno�ci �ciany woln�
r�k�. Z wn�trza domu zacz�y dochodzi� odg�osy �wiadcz�ce o tym, i� kto� w ko�cu
odkry� cia�o na schodach. Dziewczyna pocz�a si� wierci�, b�agaj�c i skowycz�c
na przemian. Conan spojrza� w d� na b�oto i nieczysto�ci zalegaj�ce ulic�;
przez moment ws�uchiwa� si� w odg�osy dobiegaj�ce z domu, po czym celnie cisn��
dziewk� wprost do do�u kloacznego. Chwil� napawa� si� widokiem szamocz�cej si� i
grz�zn�cej w gnoju zdrajczyni, z lubo�ci� ws�uchuj�c si� w p�yn�cy z jej ust
potok jadowitych przekle�stw; zarechota� nawet basowym �miechem, na co pozwala�
sobie nader rzadko. Odwr�ci� g�ow�, dobieg� go bowiem narastaj�cy we wn�trzu
domu tumult; podj�� szybk� decyzj�: nadszed� czas, by zabi� Nabonidusa.
3.
Wibruj�cy echem metaliczny ha�as zbudzi� Murila, kt�ry j�kn��, nat�y� si�y i,
wci�� chwiejny, usiad� z trudem, wspieraj�c si� o wilgotny mur.
Otacza�a go cisza i ciemno��; s�dz�c przez chwil�, �e o�lep�, omal nie omdla� z
przera�enia. Powoli wraca�a mu pami��; na my�l o niedawnych wydarzeniach cia�em
jego wstrz�sn�� dreszcz. Dotykiem stwierdzi�, �e siedzi na posadzce z dok�adnie
dopasowanych blok�w skalnych. Macaj�c dalej, odkry� �cian� z tego samego
materia�u. Wspar� si� o ni�, by nie straci� r�wnowagi, pr�buj�c zarazem
odgadn��, gdzie si� znajduje. Wnet poj��, i� w piwnicy lubo wi�ziennym lochu, od
jak dawna wszak�e - nie m�g� si� zorientowa�. Mgli�cie pami�ta� metaliczny
odg�os, kt�ry go zbudzi�; zastanawia� si�, czy by� to �oskot zatrza�ni�tych za
nim �elaznych wr�t celi, czy te� d�wi�k przypomina� wej�cie przys�anego do�
siepacza. Zadygota� ca�y na t� my�l i pocz�� wymacywa� d�o�mi drog� wzd�u�
�ciany; przez moment spodziewa� si� osi�gn�� granic� celi, lecz po chwili
doszed� do wniosku, �e posuwa si� biegn�cym w d� korytarzem. W obawie przed
wpadni�ciem do studni czy innej pu�apki trzyma� si� �ciany. Od pewnego ju� czasu
zdawa� sobie spraw� z obecno�ci czego� w pobli�u; nie widzia� nic - by� mo�e to
s�uch uchwyci� jaki� d�wi�k lub pod�wiadomy zmys� ostrzeg� przed
niebezpiecze�stwem. Stan��, a w�os mu si� z je�y�: mia� ju� pewno��, �e w mroku
czai si� jaka� �ywa istota. Pomy�la� tylko, �e za chwil� serce odm�wi mu
pos�usze�stwa, gdy g�os z barbarzy�skim akcentem wyszepta�:
- Czy to ty, Murilo?
- Conan!
Os�ab�y z wra�enia m�ody arystokrata ruszy� po omacku przed siebie i dotkn��
d�o�mi pot�nego, nagiego ramienia.
- Dobrze, �em ci� rozpozna� - mrukn�� barbarzy�ca. - W�a�niem mia� ci� zad�ga�
jak t�ust� �wini�.
- Gdzie� jeste�my, w imi� Mitry? - j�kn�� s�abym g�osem Murilo.
- W piwnicach pod domem Czerwonego Kap�ana.
- Jak� mamy por�?
- Niedawno min�a p�noc.
Murilo, jeszcze oszo�omiony, potrz�sn�� g�ow�, staraj�c si� zebra� rozproszone
my�li.
- A ty sk�d�e� si� tu wzi��? - zapyta� Cymmeryjczyk.
- Przyby�em, by zabi� Nabonidusa. Dowiedzia�em si�, �e zmienili wart� w twym
wi�zieniu...
- Ano, zmienili - mrukn�� Conan. - Rozwali�em �eb nowemu stra�nikowi i
wyszed�em. By�bym tu ju� wiele godzin temu, ale musia�em zadba� o pewn� spraw�
osobist�. A wi�c - co teraz? Czy zapolujemy na Nabonidusa?
Murilo zadr�a�:
- Conanie, jeste�my w domostwie arcyszatana! Przyby�em, szukaj�c wrogiego
cz�owieka, a zasta�em w�ochatego diab�a rodem prosto z piekie�!
Conan niepewnie st�kn��; nieustraszony jak ranny tygrys, dop�ki mia� stawa�
przeciw ludziom, jako cz�owiek prymitywny pe�en by� zabobonnego l�ku przed
zjawiskami nadprzyrodzonymi.
- Uda�o mi si� wej�� do domu - Murilo szepta�, jakby otaczaj�ca ich ciemno��
pe�na by�a nas�uchuj�cych uszu. - W ogrodzie znalaz�em Nabonidusowego brytana
zat�uczonego na �mier�. Wewn�trz natkn��em si� na Jok� - s�u��cego; mia�
skr�cony kark. P�niej ujrza�em samego Nabonidusa - odziany w rytualn� szat�
siedzia� w fotelu; w pierwszej chwili pomy�la�em, �e i on nie �yje - lub �pi.
Podkrad�em si�, by d�gn�� go lub zar�ba�, a on powsta�... i spojrza� na mnie. O
Mitro! - Wspomnienie prze�ytej trwogi odebra�o na chwil� mow� m�odemu
szlachcicowi, jakby ponownie prze�ywa� okropn� scen�.
- Conanie - szepn�� po chwili. - To nie cz�owiek sta� przede mn�! Cia�em i
postur� przypomina�o to cz�owieka, ale ze szkar�atnego kap�a�skiego kaptura
wyziera�a ku mnie twarz jak ze z�ego snu op�ta�ca: pokryta czarn� szczeci�, �r�d
kt�rej �yska�y czerwone prosi�ce oczka, nos mia�a p�aski, o wielkich, faluj�cych
chrapach, szerokie, obwis�e wargi unosi�y si�, obna�aj�c wielkie jak u psa,
��te k�y. D�onie wystaj�ce ze szkar�atnych r�kaw�w by�y niekszta�tne i jak pysk
- w�osiem poro�ni�te. Wszystko to w jednej ujrza�em chwili; p�niej opanowa�a
mnie groza, postrada�em zmys�y i omdla�em.
- Co potem? - niecierpliwie mrukn�� Cymmeryjczyk.
- �w potw�r musia� cisn�� mnie do tych loch�w; przytomno�� odzyska�em niedawno.
Conanie - podejrzewa�em, �e Nabonidus czym� wi�cej jest ni�li tylko cz�owiekiem;
teraz wiem ju� na pewno: to w i l k o � a k! Za dnia porusza si� �r�d ludzi w
ludzkim przebraniu, noc� za� przybiera sw� prawdziw� posta�.
- To oczywiste - stwierdzi� Conan. - Wszyscy wiedz�, �e s� ludzie przybieraj�cy
wedle woli kszta�t wilk�w. Lecz czemu� mia�by pobi� swe s�ugi?
- Kt� mo�e poj�� rozum szatana? - odpar� Murilo. - Teraz rad�my, jak si� st�d
wydosta� - wszak ludzka bro� nie ima si� wilko�aka. Jak si� tu dosta�e�?
- Spodziewaj�c si�, �e ogr�d jest strze�ony, wlaz�em w kana� �ciekowy; tunelem
si� ��czy z tym lochem. My�la�em, �e znajd� jakie� nie zamkni�te drzwi wiod�ce
do wn�trza domu.
- Wi�c uciekajmy drog�, kt�r� przyszed�e�! - wykrzykn�� Murilo. - Niech to
diabli! Je�li wyjdziemy z tego gniazda w�y, to ze stra�nikami kr�lewskimi jako�
sobie poradzimy - zaryzykujemy ucieczk� z miasta. Prowad�, Conanie!
- Nic z tego - mrukn�� Cymmeryjczyk. - Droga do kana�u zamkni�ta. Kiedym wszed�
do tunelu, �elazna krata opad�a z sufitu: gdybym nie uskoczy� szybciej ni�
b�yskawica, jej ostrze przybi�oby mnie do pod�ogi jak glist�. Pr�bowa�em ow�
krat� podnie�� - ani drgn�a: nawet s�o� by jej nie poruszy�. A nic, co jest
wi�ksze od kr�lika, nie pr