3107
Szczegóły |
Tytuł |
3107 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3107 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3107 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3107 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Ray Aldridge
Tytul: Somanekiny
(Somatoys)
Z "NF" 6/95
Pustelnik Berner wspina� si� do swojej �wi�tyni, jak to
czyni� co rano o wschodzie s�o�ca. Pal�ca s�oneczna tarcza
wznosi�a si� �wawo ponad otaczaj�ce g�ry. Kiedy Berner
dotar� na szczyt wzg�rza, dolin� wype�ni�o ra��ce �wiat�o.
�wi�tyni� by� pos�g z br�zu - naga kobieta naturalnej
wielko�ci. Le�a�a na wznak na szarym g�azie, z rozpostartymi
nogami i r�kami wygodnie za�o�onymi za g�ow�, u�miechaj�c
si� do nieba. Jej drobne piersi wie�czy�y ma�e, ostre no�e.
"Ze �mierci w �ycie, z �ycia w �mier�: te same drzwi" -
modli� si� tak szybko, �e znajome s�owa zlewa�y si� w jedn�
ca�o��. Przy�o�y� czo�o do g�adkiego brzucha �wi�tyni, wci��
zimnego po pustynnej nocy. Wkr�tce �wi�tynia b�dzie zbyt
gor�ca, aby jej dotkn��, co by�o przyczyn�, i� odprawia�
swoje mod�y o �wicie.
Poci�gn�� policzkiem po metalowej powierzchni, pr�buj�c
sobie przypomnie�, jakie to by�o uczucie dotyka� prawdziwej
kobiety. Nie dozna� niczego poza uczuciem abstrakcyjnego
obrzydzenia, w dziwny spos�b zmieszanego z nieuchwytn�
t�sknot�. "Jeste� tu za d�ugo, za d�ugo, za d�ugo" -
powiedzia� do siebie, tak jak to robi� ka�dego ranka.
Stanowi�o to cz�� rytua�u, tak samo jak modlitwy.
Po chwili Berner oderwa� si� od �wi�tyni i zszed� na d�
na plantacj� str�czkowej posoli. Wzi�� motyk� i pracowa�
w�r�d sztywnych jak druty pn�czy, dop�ki blask s�o�ca nie
nabra� niebezpiecznej intensywno�ci. Wtedy wycofa� si� do
swojej jaskini.
�ciany i pod�og� pokrywa�y brunatne maty z w��kien
posoli. Na ko�cu jaskini pluska� weso�o ch�odny strumyk.
Berner by� w�a�cicielem hamaka, ma�ej biblioteczki �wi�tych
ksi�g i dobrej medjednostki. Rozejrza� si� po swoim wygodnym
schronieniu i poczu� przyp�yw rozpaczliwej nudy.
Wzi�� sobie do sto�u misk� posoli. Je�eli nawet rzadka,
szara papka posiada�a z pocz�tku jaki� urok, straci�a go po
trzydziestu latach braku odmiany. By�a jednak po�ywna, a
str�ki plonowa�y bez wi�kszych stara�. Wlepi� wzrok w misk�.
- Czego bym nie da� za pomidora - powiedzia�. - Albo
nawet za cuchn�c� dyni�. A nienawidzi�em dyni! - Westchn�� i
zmusi� si� do jedzenia.
W�a�nie uk�ada� si� do snu w swoim hamaku, kiedy us�ysza�
huk obni�aj�cych lot silnik�w. Jaskinia zadr�a�a, kurz opad�
z mat. Pogna� do wyj�cia. Wyjrzawszy na zewn�trz, ujrza� na
skraju poletka posoli przysadzisty, czarny statek gwiezdny,
schodz�cy w d� w kwiecie pomara�czowego ognia.
Statek gwiezdny sta� cicho w blasku po�udnia. Pn�cza
posoli pod statkiem tli�y si� przez chwil�.
Nic wi�cej si� nie sta�o.
Berner wkr�tce wycofa� si� do jaskini, gdzie panowa�
wzgl�dny ch��d.
P�nym popo�udniem znowu zapu�ci� si� do wylotu jaskini.
S�o�ce wci�� zwala�o z n�g, �ar podnosi� si� dr��cymi falami
od czerwonej gleby. Berner patrzy� przez d�ugie minuty,
ci�ko dysz�c w ognistym powietrzu, ale nikt nie nadchodzi�.
W godzin� po zapadni�ciu ciemno�ci, gdy powietrze by�o
ch�odniejsze, a bezksi�ycowa noc bucha�a gwiazdami, zdawa�o
mu si�, �e us�ysza� jaki� d�wi�k dochodz�cy ze statku.
Krzyk? Czy w og�le co� s�ysza�? Jaki d�wi�k m�g� przenikn��
zbrojony kad�ub?
Nied�ugo potem luk statku obr�ci� si� i opad�, otwieraj�c
si�.
Od pojazdu rozwin�� si� pneumatyczny pomost. Schodz�cy po
nim m�czyzna robi� imponuj�ce wra�enie. Mia� na sobie
czarn� po�yskliw� sk�r� i tunik� ze srebrnych nitek. By�
wysoki i gibki; z jego ruch�w bi�a nieodparta pewno��
w�asnej si�y. Twarz zakrywa�a mu maska ze z�otych i
srebrnych mikro�usek - proteza przymocowana bezpo�rednio do
mi�ni twarzy, r�wnie ruchliwa jak sk�ra, kt�r� zast�powa�a.
Jej rysy by�y nieprawdopodobnie szlachetne, nieludzko
regularne.
Berner ostro�nie wyjrza� z jaskini.
Go�� wykona� swobodny gest pozdrowienia i post�pi�
naprz�d.
- Dobry wiecz�r - powiedzia� dono�nym g�osem, r�wnie
pi�knym, jak jego maska.
- Dobry wiecz�r, panie... - g�os Bernera za�ama� si�.
Go�� u�miechn�� si�, maska zamigota�a w �wietle gwiazd.
- Pi�kna noc. To na pewno jedna z rzeczy, kt�re
wynagradzaj� ci pobyt tutaj. Gdzie, je�li wolno spyta�, s�
twoi towarzysze?
Berner nie by� przygotowany na tak bezpo�rednie pytanie i
odpowiedzia� otwarcie:
- Nie ma tu nikogo poza mn�. To pusty �wiat.
- Doprawdy? To skandal. Nie czujesz si� samotny? -
Po�rodku maski b�yszcza�y ciemne oczy; g�os wy�piewywa�
dalej. - Ale, gdzie moje maniery? Nazywam si� Warven Manolo
Cleet, obywatel Dilvermoon, obecnie w podr�y celem
odpoczynku i od�wie�enia. A ty?
- Eee... Brat Berner, �wiecki czciciel Srogiego Misterium.
- Berner zawaha� si� przez chwil�. Wymagano od niego czego�
wi�cej, odczuwa� to tak silnie, jakby Cleet szarpa� go
niewidzialnymi hakami. - Och! - powiedzia� w ko�cu. - Zechce
pan wej��?
- Wi�c jeste� tu sam. Nie miewasz go�ci?
Cleet rozsiad� si� dumnie przy stole Bernera. Bez wahania
zaj�� jedyne krzes�o.
- Statek wahad�owy Misji zatrzymuje si� tu co pi�� lat.
Cleet pochyli� si� w napi�ciu do przodu.
- Ach tak? Kiedy statek ostatnio tu zawita�?
- Rok temu. S�ysza� pan o Srogim Misterium?
- Owszem - odpar� Cleet, odpr�aj�c si�. - S�ysza�em o
waszej sekcie. - Na metalowych wargach dr�a� szyderczy
u�miech. - Wielbicie bo�ka... nagiego demona, zgadza si�?
Le��c� kobiet� o rozchylonych nogach, z no�ami zamiast
sutek. Uwa�acie seks za �miertelny grzech. W najbardziej
dos�ownym sensie. Czy� nie tak?
- �wi�tynia jest alegori�, nie bo�kiem. - Mimo i� tyle
razy w�tpi�, Berner poczu� si� ura�ony ugrzecznion� pogard�
Dilvermoonczyka. - To prawda, uwa�amy, �e uprawianie seksu z
kobietami samo w sobie stanowi kar�.
- A co z uprawianiem seksu z m�czyznami?
- R�nica teologiczna jest tu niewielka. M�czy�ni
u�ywaj� siebie nawzajem jako kobiet. W naszym przekonaniu
szczeg�y fizjologiczne nie umniejszaj� grzechu.
- Rozumiem. - Cleet najwyra�niej czyni� wysi�ki, aby si�
nie roze�mia�. - Dlaczego jeste� pustelnikiem? Inni
cz�onkowie twojej sekty dobrze prosperuj� w zamieszka�ych
�wiatach.
Cleet dotkn�� teraz czu�ego miejsca. Berner zacisn��
szcz�ki i odwr�ci� wzrok. Go�� w ko�cu wybuchn�� �miechem,
brzmi�cym jako� niemi�o, pomimo ca�ej srebrzystej
doskona�o�ci tonu.
- Rozumiem. Co z oczu, to z serca; tak to sobie
wymy�li�e�? Czy okaza�e� si� szczeg�lnie czu�y na kobiece
wdzi�ki? Szczeg�lnie s�aby w swej wierze? - Oczy Cleeta
b�yszcza�y.
- To nie powinno pana interesowa�, obywatelu Cleet -
wycedzi� sucho Berner.
Cleet pochyli� si� do przodu i nieruchome kontury jego
maski zafalowa�y niczym stopiony metal, migoc�c niemo�liwymi
do odczytania uczuciami.
- Mylisz si�. - W r�ku Cleeta pojawi� si� nerwopa�.
Wycelowa� w pier� Bernera. Berner, przera�ony, wpatrywa� si�
w bro�.
- Nie mam nic, co warto by ukra��...
Cleet wyszczerzy� z�by w u�miechu.
- My�lisz, �e jestem z�odziejem? - zachichota� gard�owo,
potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie. Podoba mi si�, kiedy inni mi
s�u��, a ty jeste� jedynym s�ug�, na jakiego mog� liczy� w
tym brzydkim ma�ym �wiatku, a wi�c... musisz po�wi�ci� si�
nowemu misterium.
Berner cofn�� si�.
- Przykro mi, nie mog� wzi�� na siebie �adnych
dodatkowych zobowi�za�. Moje modlitwy... praca w polu...
- Teraz ja jestem twoim bogiem, pustelniku - powiedzia�
Cleet. Poci�gn�� za spust nerwopa�u.
Berner poczu� si� nagle jak pot�pieniec. Koszmar
zaatakowa� wszystkie jego zmys�y. D�wi�k nie do opisania
rozszarpywa� mu uszy, przeszywa� m�zg ostrzami ohydy. Cleet
przybra� posta� tak odra�aj�c�, �e nigdy potem nie m�g�
przypomnie� sobie jej kszta�t�w. Usta wype�nia� mu smak
robaczywej zgnilizny, d�awi� si� wyj�tkowo ohydnym smrodem.
W jego nerwach krzycza� ogie� dygoc�cymi falami agonii.
Rzeczywisto�� znikn�a. Nie istnia�o nic pr�cz b�lu,
wype�nia� ca�y wszech�wiat po brzegi i trwa� tak d�ugo, a�
Berner zapomnia�, co by�o jego �r�d�em.
Kiedy to si� sko�czy�o, le�a� na pod�odze w ka�u�y
wymiocin i moczu i by� innym cz�owiekiem.
- Zmieni�e� zdanie? - zapyta� Cleet.
- O tak - powiedzia� Berner.
Cleet pozwoli� Bernerowi obmy� si� i w�o�y� inn� sukni�,
po czym zabra� go na statek.
Wn�trze pojazdu urz�dzone by�o luksusowo, z grubymi
dywanami i �cianami w delikatnych pastelowych barwach.
Wolnoobrotowe pole schodowe w centralnej studni statku
unios�o ich do pomieszczenia na dziobie. Tu �ciany by�y z
czystego stopu metali, usiane soczewkami holoprojektor�w. Z
jednej strony umieszczono metalowe drzwi z iluminatorem z
pancernego szk�a.
�rodek pod�ogi zajmowa�o okr�g�e, plastykowe ��ko wodne.
Le�a�a na nim naga kobieta z udami poplamionymi krwi�. Nie
porusza�a si�, ale oddycha�a.
- Twoje pierwsze zadanie - powiedzia� Cleet i wskaza�
leniwym gestem na kobiet�. - Obmyj j� w�em i zanie� do
medjednostki na dole w �adowni. - Zwr�ci� ostre spojrzenie
na Bernera. - Trzymaj sw�j kolec w spodniach, pustelniku.
Albo raczej pod sukni�. Tak, tak, wiem o waszych religijnych
zakazach, kt�rym, jak s�dz�, jeste� nadal wierny; ale
ostrzegam - z pewnych moich udogodnie� nie mam ochoty
korzysta� wsp�lnie z pomocnikiem.
- Nie tkn��em kobiety od trzydziestu lat - powiedzia�
Berner.
- W�a�nie to wzbudza m�j niepok�j - stwierdzi� Cleet.
U�miechn�� si� krzywo i wyszed�.
Berner sta� przez chwil� w ciszy, zmieszany,
zastanawiaj�c si�, jak bardzo �wiat si� zmieni� w tak
kr�tkim czasie.
Spojrza� w d�, na kobiet�. By�a blada, matowosrebrne
w�osy mia�a kr�tko obci�te, harmonijnie umi�nione cia�o,
pe�ne piersi, do�� w�skie biodra. Pod jej sk�r� wykwita�y
si�ce. Pachnia�a krwi� i potem.
Jedno rami� nienaturalnie wygi�te przygniata�a sob�.
Nachyli� si� i odwr�ci�, aby uwolni� rami�. Dostrzeg� b�ysk
metalu na jej karku - owaln� powierzchni� implantu
przy��czaj�cego psychok��bek.
- Bestialstwo - powiedzia� do siebie Berner ze wstr�tem.
Rozejrza� si� po pok�adzie. W ukrytej �ciennej szafce
znalaz� nawini�ty na szpul� w��. W wiadrze znajdowa�a si�
szczotka z mi�kkim w�osem i dozownik myd�a.
Kiedy nacisn�� przycisk, wytrysn�a ciep�a woda. Tak
delikatnie jak umia� oczy�ci� oblepiaj�cy j� brud. Kiedy
sko�czy�, skierowa� w�� na reszt� pomieszczenia. Dotkn��
innego guzika i z w�a powia�o ciep�e powietrze.
Wkr�tce by�a sucha. Podni�s� j�, a ona leg�a nieruchomo
na jego piersi. Jej sk�ra mia�a wspania�� jedwabn� mi�kko��,
na co stara� si� nie zwraca� uwagi.
Wszed� na pole schodowe i zosta� przeniesiony na d� do
�adowni. W rogu pomieszczenia sta�a du�a medjednostka.
Po�o�y� kobiet� na p�ycie medjednostki. Poczu� lekkie
mu�ni�cie osobliwego uczucia. Zmarszczy� brwi. Czy to
mo�liwe, aby chcia� przed�u�y� chwil� tego ciep�ego
kontaktu?
- Nie oszukuj si�, bracie Bernerze - wymamrota�. Opu�ci�
p�yt� do wn�trza komory diagnostycznej. Sta� przy okienku
medjednostki, przygl�daj�c si�, jak pijawki czujnik�w
pe�zn� po ciele, szacuj�c uszkodzenia. Tablica odczyt�w
rozb�ys�a na kr�tko bursztynowymi �wiat�ami ostrzegawczymi,
ale szybko przybra�a sta��, ch�odn�, ��tozielon� barw�.
Berner u�miechn�� si�.
- Powiniene� by� zadowolony - powiedzia� Cleet.
Berner podskoczy�; odwr�ci� si� i zobaczy� Cleeta,
stoj�cego tu� przy nim. Cleet nachyli� si�, zajrza� przez
iluminator.
- Tak, powiniene� by� zadowolony. Musimy mie� nadziej�,
ty i ja, �e wyzdrowieje. Gdybym potraktowa� j� odrobin� za
ostro i gdyby umar�a - wtedy by� mo�e musia�bym skorzysta� z
twojego �ylastego cia�a. Chocia� by�aby to przykra zamiana.
Ta medjednostka jest dostatecznie dobra, aby implantowa�
interfejs k��bka... i poczyni� wszelkie inne zmiany, jakich
bym sobie �yczy�. C�, masz przynajmniej dobre ko�ci. - Cleet
zamruga� groteskowo, jego maska zaiskrzy�a si�. Wyci�gn��
r�k� i dotkn�� policzka Bernera. Berner cofn�� si�.
Cleet przeni�s� uwag� na kobiet�.
- �liczna ma�a z tej mojej Candypop. Nieprawda�? -
zapyta�. - Klon pasa�owy. Jej matka kom�rkowa by�a kr�low�
pi�kno�ci w jakim� zabitym deskami agro�wiecie. Pomy�l tylko
- milion farmer�w od�o�y�oby swoje wid�y od gnoju, �eby
stara� si� o ni� - a ona jest moim w�asnym somanekinem... -
Cleet westchn��. Najwyra�niej posiadanie kobiety nie cieszy�o
go ju�. Odwr�ci� si� do Bernera.
- Chod�. Poka�� ci twoje mieszkanie.
Berner oci�ga� si�.
- Je�eli pan pozwoli, wola�bym swoj� jaskini�.
Maska Cleeta przybra�a nieludzki i niepoj�ty wyraz.
Szarpn�� ramieniem i w jego dr��cej d�oni pojawi� si�
nerwopa�. Berner zwiesi� g�ow�.
- Jak pan sobie �yczy - odezwa� si� s�abym g�osem.
Usi�owa� ukry� gniew, ale nie ukrywa� strachu.
Maska Cleeta zafalowa�a, odzyskuj�c na powr�t cz�owieczy
wygl�d. Nerwopa� znikn��.
- M�drze - stwierdzi�.
Cleet zaprowadzi� go do kabiny.
- Zaczekasz tutaj, a� ci� zawo�am - nakaza� i wyszed�.
Drzwi zamkn�y si� za nim ze szcz�kni�ciem zamka.
Berner nacisn�� klamk�; nie by� zaskoczony, �e nie
ust�puje. Rozejrza� si� po pomieszczeniu. Na jednej ze �cian
wisia�a obita p��tnem koja; w k�cie by� zlew i toaleta.
Ciemny widekran nad drzwiami dope�nia� umeblowania. Z p�yty
nad jego g�ow� pada�o �wiat�o; po minucie przygas�o
przechodz�c w s�ab� czerwon� po�wiat�.
Berner po�o�y� si� na koi i czeka�, a� przyjdzie sen.
D�ugi czas potem poczu� potrzeb� odprawienia swych mod��w.
Najwyra�niej nadszed� poranek.
P�yta �wietlna rozja�ni�a si�. Dziwne, pomy�la�. Wczoraj
o �wicie poszed� na g�r� do �wi�tyni i modli� si� jak przez
ostatnich dziesi�� tysi�cy porank�w. Usun�� kurz z pn�czy
posoli, zebra� najdojrzalsze str�ki. Ten rytua� powinien by�
si� powtarza� do chwili, kiedy u�o�y si� do snu po raz
ostatni.
Wyobra�a� sobie, �e jego dawne nami�tno�ci ostyg�y
doszcz�tnie w pustce tego �wiata, �e jego zauroczenie cia�em
zagubi�o si� w trybach mijaj�cych powoli niezmiennych dni i
nocy.
Pomy�la� o kobietach i zapyta� siebie, czy nie by�
wielkim g�upcem.
Mija�y godziny. W ko�cu widekran zapali� si� i na Bernera
spojrza�a z�ocistosrebrna twarz Cleeta.
- Obudzi�e� si�?
- Tak - odpar� Berner, siadaj�c na koi. - Czy mog� wr�ci�
do mojej jaskini? Jestem troch� g�odny. M�g�bym tam zje��
�niadanie albo przynie�� tutaj zapas posoli, je�li by pan
tak wola� - nienawidzi� tonu s�u�alczo�ci w swoim g�osie,
ale wci�� ba� si� nerwopa�u.
Cleet u�miechn�� si�, jego twarz by�a dziwnie pozbawiona
wyrazu.
- Nigdy nie wr�cisz do swojej jaskini, pustelniku. -
Wolno potrz�sn�� g�ow�. - Ale mo�esz wzi�� sobie �niadanie w
jadalni, ja ju� zjad�em. Kiedy sko�czysz, przyjd� na
g�r�, na pok�ad astrogacyjny. Porozmawiamy.
Ekran zgas� i drzwi otworzy�y si� z westchnieniem.
Berner odnalaz� jadalni�, pod�u�n� kabin� na�laduj�c�
krzywizn� kad�uba statku gwiezdnego. Wzd�u� zewn�trznej
�ciany bieg� w�ski pasek ciemnego szk�a pancernego. Berner
spojrza� przez szk�o. Pn�cza posoli omdlewa�y z wdzi�kiem w
rosn�cym upale, a czarny wylot jaskini zdawa� si� utraconym
rajem, niezno�nie s�odkim we wspomnieniu. Bernera zdj�a tak
gwa�towna �a�o��, �e oczy mu zwilgotnia�y. W ko�cu odwr�ci�
si�.
Na samym ko�cu sali sta� kontuar zawalony brudnymi
naczyniami. Berner usiad� za kontuarem. Odsun�y si� os�ony,
odkrywaj�ce terminal autokuchmistrza. Zam�wi� co� o nazwie
proolie, co okaza�o si� ugotowanym ziarnem, opr�szonym
gorzk�, ��t� przypraw�.
Kiedy sko�czy�, ustawi� naczynia w sanityzerze. Podszed�
do pola schodowego i poszybowa� w g�r�, docieraj�c w ko�cu
na pok�ad astrogacyjny, kt�ry by� �ci�le po��czony z
mrugaj�cym przeno�nikiem.
Cleet sta� przed p�kul� z przydymionego pancernego
szk�a, spogl�daj�c na pustkowie z zadum� wyg�adzaj�c� jego
mask�.
- Powiedz, pustelniku - powiedzia�, zwracaj�c si� do
Bernera - czy potrafisz prowadzi� cywilizowan� konwersacj�?
Berner sta� splataj�c r�ce w zak�opotaniu.
- Nie pami�tam - odezwa� si� w ko�cu. - Min�o wiele
czasu.
Cleet za�mia� si�.
- Jeste� przynajmniej uczciwy i skromny, to dwie zalety
przydatne osobie o twojej pozycji - chocia� takie przymioty
wydawa�yby si� groteskowe u osoby z moj� pozycj�. Nie
uwa�asz?
Bernerowi nie przychodzi�a do g�owy �adna bezpieczna
odpowied�.
- Nic nie szkodzi - odpar� Cleet. - Nie b�d� oczekiwa� od
ciebie zbyt wiele. A wi�c: powiedz mi, w jaki spos�b si� tu
znalaz�e�? B�d� zwi�z�y, b�d� dok�adny, b�d� zajmuj�cy. -
Maska Cleeta nie wyra�a�a teraz �adnych uczu�. - Siadaj -
rozkaza�, wskazuj�c na �aw� biegn�c� wzd�u� kad�uba poni�ej
rz�du otwor�w sk�adowych.
Berner usiad�. Nie znajdowa� w pami�ci �adnych s��w.
Cleet obserwowa� go wyczekuj�co, z oczami faluj�cymi
o�ywieniem w zimnym metalu maski. W ko�cu Berner przem�wi�:
- Przyby�em tu trzydzie�ci lat temu...
Cleet przerwa� mu natychmiast.
- Pomy�l tylko! Trzydzie�ci lat strawionych na niczym.
Ale opowiedz mi o swoim �yciu, zanim tu przyby�e�. Pami�taj,
masz mnie zabawi�.
- Spr�buj�...
Cleet odwr�ci� si�, zdawa� si� skupia� uwag� na pustkowiu
na zewn�trz.
- M�w.
Berner odchrz�kn��.
- By�em g�rnikiem na Silverdollar...
Cleet znowu przerwa�.
- Silverdollar. Czy to nie ten zimny �wiat? L�d i �nieg?
Jakie bestie �yj� na Silverdollar?
Berner przypomnia� sobie pola lodowe, unosz�ce si� dymy,
odleg�e bia�e s�o�ce.
- Wiele zwierz�t �yje na lodzie - powiedzia�. -
W�drowniki, morskie rysie, bia�e lwy �nie�ne... Zabi�em jednego
mojej ostatniej zimy na Silverdollar. Przedar� si� przez
zabezpieczenia ponad moim obwa�owaniem i podszed�, szukaj�c
po�ywienia i ciep�a. Zaskoczy� mnie �pi�cego w ��ku...
Cleet zachichota�, rzucaj�c mu spod oka szybkie
spojrzenie.
- Z przyjaci�k�? Oho. Oto wi�c mamy przyczyn� twego
religijnego zapa�u. Jakie to banalne, jakie oczywiste, jak
przypomina z�� zmys�odram�. Ona bez w�tpienia nie prze�y�a;
i ta tragedia pchn�a ci� w chude ramiona Srogiego
Misterium. Czy nie tak by�o?
- Mniej wi�cej. - Odezwa�y si� wspomnienia: odg�os
sapi�cego zwierz�cia, nie�wie�y smr�d jego oddechu, z�by
szarpi�ce cia�o. Wstrz�sn�� nim dreszcz.
- W porz�dku, oszcz�d� mi szczeg��w. Twoja kochanka
umar�a, poniewa� wpad�a w z�e obj�cia, a nie dlatego, �e
seks jest z�y; nie rozumiesz tego? - Cleet m�wi� z irytacj�,
powracaj�c wzrokiem na pustkowie. - Opowiedz mi o lwach
�nie�nych. Jak wygl�daj�?
Berner otrz�sn�� si� ze wspomnie�.
- Tak naprawd� niezbyt przypominaj� lwy; s� d�ugie, chude
i bardzo szybkie. Wa�� do tysi�ca kilogram�w, a starsze
samce dochodz� do dw�ch metr�w w k��bie albo i wi�cej. Pod
pewnymi wzgl�dami przypominaj� wydry, je�eli mo�na sobie
wyobrazi� wydr�, kt�ra poluje na ma�e wieloryby. To znaczy,
nie te prawdziwe wieloryby, ale zwierz�ta zajmuj�ce ich
nisz�...
- Mniejsza o wieloryby. Jak rozmna�aj� si� lwy �nie�ne?
- Odbywaj� tar�o w bagnach wok� gejzer�w; je�li si�
dobrze orientuj�, rodz� wolno p�ywaj�ce larwy. - M�wi�c to
Berner rzuci� okiem w stron� najbli�szego otworu sk�adowego.
Ku swemu zaskoczeniu zobaczy� wystaj�cy z otworu w zasi�gu
r�ki uchwyt nerwopa�u Cleeta. Spojrza� na Cleeta, kt�ry
sprawia� wra�enie, jakby o nim zapomnia�. Nie, pomy�la�. To
pu�apka, to zbyt �atwe. Czy Cleet by�by tak nierozwa�ny?
Nie. Nerwopa� by� z pewno�ci� roz�adowany albo w inny spos�b
niezdatny do u�ytku.
- M�w dalej - warkn�� Cleet.
- Przykro mi, nie jestem biologiem. - Zmusi� si�, aby nie
spogl�da� na nerwopa�.
Cleet zasycza� z irytacji.
- Jeste� r�wnie g�upi jak ja gro�ny. - Poruszaj�c si� z
zawrotn� szybko�ci� wyci�gn�� nerwopa� z otworu. - Zaj�o ci
pi�� minut, �eby go zauwa�y�, a potem si� przestraszy�e�.
Podejrzewa�e� pu�apk�? Tak? I co z tego? To by�a szansa,
twoja jedyna szansa, a ty nic nie zrobi�e�. Co z ciebie za
trz�s�ca si� galareta!
Berner zwiesi� g�ow�. Cleet mia� racj�, powinien by�
spr�bowa�.
G�os Cleeta sta� si� �agodniejszy.
- Oczywi�cie poj��e�, �e jest ma�o prawdopodobne, aby�
prze�y� s�u�b� u mnie. Czy nie sta�o si� dla ciebie jasne,
jak� mam natur�? Wi�c czemu nie skorzysta� z szansy?
Dlaczego nie? Ka�de inne zwierz� skorzysta�oby z takiej
szansy.
Cleet otworzy� kolb� nerwopa�u, wysun�� kom�rk�
zasilania. Wska�nik �adowania zab�ysn�� jasn�, jadowit�
zieleni�. Cleet wsun�� j� z powrotem do �rodka, z trzaskiem
z�o�y� kolb�. Berner spogl�da� t�sknym wzrokiem na nerwopa�.
- No c�, mia�e� racj� - powiedzia� Cleet. - To by�a
pu�apka, by�em ciekaw, czy naprawd� poj��e�, gdzie jest
twoje miejsce. W �adnym razie nie zdo�a�by� dosi�gn��
nerwopa�u przede mn�. Jestem dla ciebie o wiele za szybki.
Posiadam najlepsze modyfikacje mi�niowe, jakie mo�na dosta�
za pieni�dze.
Wycelowa� z nerwopa�u; jego palec dr�a� na spu�cie.
- M�g�bym ukara� ci� za twoje tch�rzostwo - powiedzia�.
Jego maska wyra�a�a teraz spok�j, ch�odny i pe�en dystansu.
Berner, na wp� odwr�cony, podni�s� r�ce w bezcelowej
obronie. Cleet wykona� r�k� b�yskawiczny ruch i nerwopa�
znikn��.
- Jednak nie zrobi� tego; nigdy nie pozby�bym si� st�d
tego zapachu. Poza tym teraz, kiedy wiemy, jakim jeste�
tch�rzem, b�dziemy wszyscy mogli si� odpr�y�, nieprawda�?
Oddech Bernera zabrzmia� jak westchnienie.
- Jeste� s�abym zwierz�ciem, pustelniku, ale wszyscy
jeste�my zwierz�tami, niczym wi�cej, a czasem mniej. - Cleet
znowu patrzy� na pustkowie. - Cz�sto mniej. Zwierz�ta �yj�,
kopuluj�, umieraj�, bez �adnej refleksji nad czasem, kt�ry
ma przyj�� i nad czasem, co mija. Pal� si� ja�niej ni�
wi�kszo�� my�l�cych stworze�. Dziwi ci� moja pewno��? W
takim razie poka�� ci, co mam na my�li. Id� i przyprowad�
Candypop. Jest za r�owymi drzwiami w �adowni.
- Dok�d mam j� przyprowadzi�? - zapyta� Berner, czuj�c
si� kompletnie pokonany.
- Do ��ka, oczywi�cie.
Berner zastuka� do ci�kich metalowych drzwi, ale jego
kostki nie wyda�y niemal �adnego d�wi�ku. Drzwi otworzy�y
si� jednak natychmiast i stan�a w nich wci�� naga Candypop.
- Tak? - powiedzia�a d�wi�cznym kontraltem. Zauwa�y�, �e
jej oczy maj� barw� czystego, ciemnego bursztynu i �e jest o
wiele pi�kniejsza ni� mu si� przedtem wydawa�o. Bi�a od niej
witalno�� - zaskakuj�ca w tych okoliczno�ciach.
- Cleet mnie przys�a�, �ebym ci� przyprowadzi� -
wymamrota�.
- W porz�dku - odpar�a. Kiedy nie poruszy� si� od razu,
uj�a jego rami� w mocnym u�cisku i obr�ci�a go w kierunku
pola schodowego. - Nie pozw�lmy mu czeka� - powiedzia�a. - To
by�aby g�upota.
Ruszy�a w stron� pola d�ugimi, pe�nymi wdzi�ku krokami.
Berner przyspieszy�, aby dotrzyma� jej kroku.
- Przepraszam - powiedzia�, kiedy weszli na pole i
unosili si� w g�r�.
- Za co? - wydawa�a si� prawdziwie zaciekawiona.
- Za wykonywanie jego polece�... jakiekolwiek one s�. -
Berner stara� si� wstrzymywa� ogie� swego gniewu, aby
zachowa� go do czasu, kiedy b�dzie m�g� go roznieci� w
buchaj�cy p�omie�.
- Nie b�d� niem�dry - powiedzia�a, zanim dotarli do
szczytu pola. - Kto m�g�by si� oprze� tak pot�nemu
monstrum?
Wesz�a do �rodka i usadowi�a si� na plastykowym ��ku,
jak gdyby robi�a to przedtem tysi�ce razy. Berner podziwia�
jej odwag�; �a�owa�, �e nie mo�e czu� si� tak nieustraszony,
jak zdawa�a si� by� ona.
- Teraz - powiedzia� Cleet do Bernera - pozw�l, �e poka��
ci moj� bibliotek�. - Podszed� do zamkni�tych drzwi,
nacisn�� d�oni� p�ytk� otwieraj�c�. Drzwi z sykiem
przesun�y si� na bok.
Berner wszed� za Cleetem do ma�ego pomieszczenia. Cleet
odwr�ci� si�, omi�t� ca�y pok�j gestem r�ki. Trzy �ciany
pokoju wype�nia�y rz�dy ma�ych kom�r stazyjnych; tysi�ce
ma�ych przegr�dek oszklonych z przodu.
- Moja kolekcja - o�wiadczy�, a jego maska zal�ni�a
rado�ci�. - Sp�jrz tutaj - wskaza� dotykaj�c p�ytki czo�owej
jednej z kom�r. Zapali�a si�, wy�wietlaj�c zielone znaki
pisane w kanciastym alfabecie Dilvermoon: SUCCISA PRATENSIS,
samiec i samica.
- Nie rozumiesz?
- Nie, obywatelu Cleet - odpar� Berner.
Cleet dotkn�� nast�pnej p�ytki czo�owej, na kt�rej
wy�wietli� si� napis: TURSIOPS TRUNCATUS, samiec i samica.
- Psychok��bki, pustelniku! Spu�cizna po moim przodku,
kt�ry tak�e mia� niekonwencjonalne gusty. - Cleet przysun��
bli�ej twarz i Berner poczu� zapach perfumowanego rozk�adu,
jak gdyby Cleet gni� pod swoj� pi�kn� mask�. - Krew kr��y we
mnie wolniej ni� w �y�ach moich przodk�w. Trzymam tutaj
dusze dziesi�ciu tysi�cy stworze�. Wi�kszo�� to ziemskie
formy �ycia, cho� posiadam te� wiele obcych. - Cleet za�mia�
si� i popchn�� p�ytk�, kt�ra z�o�y�a si� do �rodka. Wyj��
dwa psychok��bki le��ce w komorze, dwa pod�u�ne twory z
metalu i czerwonego plastyku w kszta�cie skarabeuszy.
Skierowa� si� do wyj�cia.
- Nie zamkn� drzwi na zamek; ale je�eli mi przeszkodzisz,
przygotuj si� na b�l. Mo�esz si� przygl�da�, je�eli
chcia�by� zrozumie�. - Nieodgadniony wyraz przemkn�� przez
z�ocist� mask�. Wyszed�, zamykaj�c za sob� drzwi.
Berner z pocz�tku powstrzymywa� ch�� spojrzenia przez
iluminator z pancernego szk�a. Sta� przed �cian� i dotyka�
p�ytek czo�owych. Odkry�, �e za drugim dotkni�ciem wy�wietla
si� zaopatrzony w podpis obraz stworzenia, kt�rego psychik�
zamkni�to w znajduj�cych si� wewn�trz psychok��bkach. Tam
tygrysy, �wdzie krokodyle, jeszcze gdzie indziej uzbrojone w
k�y obce drapie�niki o sze�ciu d�ugich nogach i wspania�ym
upierzeniu.
Za trzecim dotkni�ciem wy�wietli� si� przyprawiaj�cy o
md�o�ci opis zachowania seksualnego obcego drapie�nika.
Berner ogl�da� tylko przez chwil�, potem zadr�a� i odwr�ci�
si�. Mia� nadziej�, �e Cleet nie u�yje akurat tego zestawu
psychok��bk�w: kobieta nie prze�y�aby tego do�wiadczenia.
Wspania�a b��kitna jasno�� przyci�gn�a go w stron�
iluminatora. Podszed�, chocia� czu� z g�ry pretensj� do
Cleeta - i do samego siebie za uleganie tak niezdrowej
ciekawo�ci.
Holoprojektory stworzy�y podwodny �wiat. Wysokie zielono-
czarne pasma wodorost�w chwia�y si� w rytm leniwych pr�d�w.
Male�kie srebrne rybki migota�y w�r�d d�ugich li�ci.
B��kitne �wiat�o pada�o poprzez las wodorost�w nieprzerwanym
potokiem promieni, o�wietlaj�c par� unosz�c� si� w wodzie na
�rodku przemienionej kabiny.
D�ugie cia�o Cleeta by�o mocno umi�nione, jak gdyby
sp�dzi� du�o czasu w stymulatorze tkanek. Pe�ne usta kobiety
wygi�y si� w szerokim, nieruchomym u�miechu. Pop�yn�a w
obj�cia Cleeta, wt�ruj�c jego pchni�ciom szybkimi,
wdzi�cznymi ruchami. Cleet zadygota�, a z jej �miej�cych
si� ust wylecia� strumie� srebrzystych banieczek.
Berner odwr�ci� si� od iluminatora czuj�c pewien niesmak,
chocia� nie zobaczy� nic z�ego czy brutalnego. Usiad� w
k�cie i zastyg� w oczekiwaniu.
Kiedy Cleet przyszed� po niego, drzema� w najlepsze.
Cleet szturchn�� go butem. Berner potrz�sn�� g�ow�, skoczy�
na r�wne nogi.
- Przepraszam - powiedzia�.
Na masce Cleeta pojawi� si� wyraz niezadowolenia,
wygl�da�o jakby Berner czym� go zirytowa�.
- Znudzi�o ci� moje przedstawienie?
Berner nie wiedzia�, co odpowiedzie�.
- Niewa�ne - stwierdzi� Cleet. W�o�y� psychok��bki z
powrotem do ich komory stazyjnej. - Do roboty.
Zaprowadzi� Bernera do kabiny, gdzie kobieta le�a�a
nieruchomo na ��ku, patrz�c w sufit.
- Wiesz, co robi� - powiedzia� Cleet. - Dzi� wieczorem
nie b�dzie potrzebowa�a medjednostki; oczy�� j� tylko. Aha,
i tym razem dopilnuj, �eby uczesa�a w�osy. Uperfumuj j�,
umaluj jej usta na czerwono. Zabierz j� do jej pokoju w
�adowni, znajdziesz tam, co trzeba. Doprowad� j� do
porz�dku. Potem id� do swojej kabiny. Nie chc�, �eby� mi si�
kr�ci� pod nogami.
Po odej�ciu Cleeta Berner odwin�� w�� schowany w �cianie.
Kiedy zala�a j� woda, kobieta drgn�a i odsun�a si�.
- Przesta� na chwil� - powiedzia�a st�umionym g�osem. -
Czuj� si� jak nagrodzony na wystawie wieprz, kt�ry w�a�nie
wyszed� z b�ota. Czy w innym �yciu zajmowa�e� si� myciem
wieprzy?
Berner zamkn�� dop�yw wody.
- Je�li dobrze pami�tam, nie - powiedzia� przepraszaj�cym
tonem.
Usiad�a i przetar�a twarz r�kami. D�onie jej dr�a�y.
- Pozw�l mi przynajmniej wsta�.
- Oczywi�cie - powiedzia� Berner.
Podczas kiedy on trzyma� w�� tak, �eby woda delikatnie
sp�ywa�a, ona szorowa�a cia�o szczotk�, a� jej blada sk�ra
por�owia�a.
Obserwowa� z niech�tn� satasfakcj� jak jej cia�o wolno
przybiera kolejne wdzi�czne pozy, gdy osusza� je ciep�ym
powietrzem.
- W porz�dku - stwierdzi�a w ko�cu. - Wracajmy.
Jej kabina by�a zakurzonym pomieszczeniem z za�miecon�
toaletk� w k�cie, pozbawionym innych mebli pr�cz ��ka.
��ko mia�o p�ytkie wg��bienie w kszta�cie kobiecego cia�a i
przezroczyst� os�on�. Usiad�a na jego brzegu, pozornie
spokojna.
Na toaletce znalaz� s�oiczek pomady do ust i wysadzany
kamieniami grzebie�. Niepewnie wyci�gn�� w jej kierunku r�k�
z grzebieniem. Potrz�sn�a spokojnie g�ow�.
- By�by� tak uprzejmy? - odwr�ci�a si�, prostuj�c plecy i
podnosz�c g�ow�.
Podni�s� grzebie� i przeci�gn�� po jej w�osach; z�by
zatrzyma�y si� na spl�tanych kosmykach.
- Uwa�aj - powiedzia�a. - Czy uwierzysz, �e by� czas,
kiedy mog�am usi��� na swoich w�osach? Splata�am je w
warkocz gruby jak moje rami� i rozpuszcza�am go tylko dla
moich kochank�w.
M�czy� si� ze spl�tanymi w�osami, skupiaj�c ca�� uwag� na
tym zadaniu, aby nie zauwa�a�, �e dotyka pi�knej, nagiej
kobiety.
Stopniowo pl�tanina podda�a si� jego wysi�kom i w�osy
sta�y si� g�adkie i l�ni�ce.
Przerwa�, czuj�c przemo�n� ch��, aby robi� to dalej.
Odwr�ci�a si� do niego i spojrza�a mu w oczy ze szczer�
ciekawo�ci�.
- By�e� delikatny - stwierdzi�a. - A Cleet powiedzia� mi,
�e jeste� wyznawc� kultu, kt�ry nienawidzi kobiet.
- Nie - odpar�. - Nie kobiet. Tylko aktu parzenia si� z
nimi. Kobiety nic nie mog� poradzi� na to, czym s�. - Czu�
dziwn� oboj�tno�� i jego w�asna wypowied� wyda�a mu si�
nagle troch� g�upawa, troch� naiwna.
Jej wzrok och��d�.
- Czym s�, wed�ug ciebie?
- Bram� do �ycia... lecz tak�e bram� do �mierci. - Jego
s�owa zdawa�y si� blade i nieprzekonywaj�ce.
Nagle u�miechn�a si� dziwnym wykrzywieniem ust, w
gorzkim rozbawieniu.
- C�, w moim przypadku masz racj� przynajmniej w
po�owie. We� mnie do ��ka, a Cleet ci� zabije.
Nie wiedzia�, co na to odpowiedzie�. Po chwili przyni�s�
pomad� do ust i le��cy ko�o niej ma�y, ostro zako�czony
p�dzelek. Poda� jej obie rzeczy.
- Spr�buj sam - powiedzia�a i unios�a twarz, zamykaj�c
oczy.
Jego palce uspokoi�y si�, kiedy p�dzelek podkre�la�
spokojn� krzywizn� jej ust; i czu� przyp�yw jakiego� niemal
niemo�liwego do zniesienia uczucia. To nie jest ��dza,
pomy�la�. Zapomnia�em, jak si� j� odczuwa, czy� nie?
- I perfumy, tak powiedzia� - przypomnia�a Bernerowi,
kiedy sko�czy�. Nie�le mu posz�o z jej ustami; l�ni�y
aksamitnym szkar�atem. Osobliwe wspomnienie przemkn�o mu
przez my�l: przypomnia� sobie, �e w niekt�rych �wiatach
modne kobiety malowa�y sobie sutki.
Odwr�ci� si� i przebiera� w�r�d buteleczek perfum, kt�re
zape�nia�y toaletk�, a� znalaz� co�, co mu si� spodoba�o,
s�odki kwiatowy zapach z ziemsk� nut�. Umoczy� palec w
perfumach, dotkn�� pulsuj�cego miejsca u podstawy szyi - a
potem, po chwili, mi�kkiej, delikatnej sk�ry pomi�dzy
piersiami. Cofn�� gwa�townie r�k�, jak gdyby mog�a go
oparzy�.
- Wybacz - powiedzia� czuj�c, jak twarz mu p�onie.
- Jestem raczej przyzwyczajona - powiedzia�a, �miej�c si�
cicho. D�wi�k ten nie mia� w sobie ani �ladu weso�o�ci. -
Musia�by� pozwoli� sobie na du�o wi�cej - i brutalniej,
zanim by� zapracowa� na moj� wrogo��.
Nagle zapad�a si� w sobie; oczy jej wype�ni�o ogromne
zm�czenie.
- No, teraz musz� spa� - i pozwoli�, �eby ��ko mnie
od�ywi�o - je�li mam mie� nadziej� na odzyskanie si�.
Bardziej boli, kiedy jestem zm�czona.
- Jak mo�esz my�le� o tym tak trze�wo? - Berner poczu�
silny, szczery �al.
Wzruszy�a ramionami i nie odpowiedzia�a. W ko�cu
westchn�� i wsta�.
- Je�li chodzi o mnie, tak boj� si� Cleeta, �e nie czuj�
niczego poza tym.
- Cleet wie, jak kontrolowa� swoj� w�asno��, na tym
polega jego geniusz. - Po�o�y�a si�, k�ad�c nogi we
wg��bieniu ��ka.
- Musisz go nienawidzi� - powiedzia� i natychmiast
poczu� zmieszanie z powodu tak g�upio oczywistej uwagi.
- Nienawidzi�? - mrukn�a. - Czy go nienawidz�? Nie
wiem... To tak jakby nienawidzi� tajfun, kt�ry zatopi�
twoj� ��d�, choroby, kt�ra kradnie ci zdrowie. Jakby
nienawidzi� �mierci lub b�lu. Bezsensowne, nie s�dzisz? -
Zamkn�a oczy.
Zaci�gn�� os�on� ��ka i przygl�da� si� drucikom
wype�zaj�cym z ukrytych wn�k. Grube plastykowe w�yki pe�ne
od�ywczego p�ynu przytwierdzi�y si� do jej przegub�w.
Przewody nie grubsze ni� srebrne nitki zaton�y w tuzinach
miejsc jej cia�a. ��ko pracowa�o nad utrzymaniem jej
napi�cia mi�niowego, wprawiaj�c jej cia�o w delikatny,
faluj�cy ruch. U�miechn�a si�, jej plecy wygi�y si� lekko.
Porusza�a si� jak gdyby w ramionach niewidzialnego
kochanka.
Odwr�ci� si� i uciek�.
Cleet uwalnia� go z kabiny o r�nych porach, pozwala� mu
co� zje��, po czym rozkazywa�, aby przyprowadzi� kobiet�.
Coraz cz�ciej Berner ulega� pokusie przygl�dania si�.
Wmawia� sobie, �e to holoprojekcja tak go fascynuje; za
ka�dym razem komora stawa�a si� innym �wiatem, wspania�ym,
straszliwym lub niezrozumia�ym.
Czasami Candypop zdawa�a si� czerpa� przyjemno�� z tego
aktu. Na jej twarzy wstyd walczy� z po��daniem, u�miech z
p�aczem. Czasem krzycza�a bez przerwy, a jej rysy zastyga�y
w l�ku i grozie. Najcz�ciej z wyrazu jej twarzy nic nie
da�o si� odczyta�.
Po wyczerpaniu si� psychok��bka cz�sto na chwil� traci�a
przytomno��. Najbardziej obce stwory Cleeta wprawia�y j� w
stan podobny do �pi�czki, trwaj�cy czasem godzinami.
Niekiedy wychodzi�a bez obra�e�, ale zazwyczaj Berner
musia� zanosi� j� do medjednostki, aby wyleczy� st�uczenia,
zwichni�cia i pomniejsze z�amania.
- Jak mo�esz to znosi�? - zapyta� pewnego ranka,
pomagaj�c jej zej�� z p�yty. Wzruszy�a ramionami.
- Jakie mam inne wyj�cie?
- Nie wiem - odpar� Berner z oci�ganiem. Wydawa�o si� to
potwornie niesprawiedliwe. By�a tak mi�� i niewinn� osob�, a
cierpia�a tak szkaradn� niewol�. - Czy nigdy nie bywa
lepiej?
- Czy Cleet da� ci ju� sw�j wyk�ad na temat cyklicznej
natury bogactwa? Nie? C�, okrucie�stwo tak�e ma swoje
cykle. - Pos�a�a mu zm�czony u�miech. - Czasami ubiera mnie
w klejnoty, daje mi podarki i zachowuje si� jak uwielbiaj�cy
m��.
- Tak jest lepiej, prawda?
- Wcale nie - odpowiedzia�a.
W miar� jak mija�y tygodnie, Cleet stawa� si� mniej
rozmowny, zdawa� si� znajdowa� mniejsz� przyjemno�� w
szokowaniu lub straszeniu Bernera.
Teraz zdarza�o si�, �e sp�dza� noc bez kobiety, a w ko�cu
mija�y ca�e dnie, kiedy nie zabiera� jej forpiku. Za to
przesiadywa� na pok�adzie astrogacyjnym, wyra�nie zaj�ty
swoimi my�lami.
Cleet nie zamyka� ju� Bernera w kabinie, najwyra�niej
upewniwszy si�, �e jest nieszkodliwy. W ka�dym razie pole
schodowe nie pozwoli�oby mu si� dosta� do �adnego z
chronionych obszar�w, tak wi�c Berner porusza� si� tylko po
�adowni i g�rnym pok�adzie. Zaczyna� si� niecierpliwi�.
Kiedy� odwiedzi� kobiet�, kiedy spa�a swoim wymuszonym
snem. Wyda�a mu si� nieodparcie pi�kna, le��c w ��ku jak
klejnot w szkatu�ce. Wyszed�, zanim si� obudzi�a i nigdy
wi�cej nie narusza� jej prywatno�ci.
Po��da� tej kobiety; w ko�cu by� w stanie przyzna� si� do
tego przed samym sob�. By�o mu jej �al, a uczucie to wkr�tce
przerodzi�o si� w po��danie. Jednak ostatecznie ani ��dza
ani lito�� nie wydawa�y mu si� na miejscu: by�a, jak i on,
tylko jeszcze jednym zwierz�ciem schwytanym w pu�apk�,
zabawk�. Pomimo ca�ej swej pi�kno�ci, pomimo ca�ej swej
odwagi.
Jedyn� rozrywk� znajdowa� na g�rnym pok�adzie, wertuj�c
bibliotek� dusz Cleeta. Godzina po godzinie ogl�da�
wy�wietlane obrazy i czasami wydawa�o mu si�, �e wszech�wiat
jest zape�niony wy��cznie kopuluj�cymi zwierz�tami,
rozpaczliwie uchodz�cymi przed �mierci� w ten jedyny spos�b,
jaki by� dla nich dost�pny.
Cleet czasami pozwala� mu zje�� obiad w mesie statku,
przy d�ugim, czarnym, lakierowanym stole. Berner zajmowa�
miejsce na ko�cu tego sto�u.
Zwykle Cleet jad� w czujnym milczeniu, obserwuj�c Bernera
z bezosobowym nat�eniem. Tego wieczoru jednak by� rozmowny.
- A wi�c, pustelniku, opowiedz mi o swej wierze. S�abi
bez ko�ca wymy�laj� podobne religie, usprawiedliwiaj�c
w�asn� s�abo��. Ale odrzucenie seksu? To wydaje si�
uniwersalnie nieatrakcyjne. Jak zdobywacie wiernych?
Berner spojrza� nieufnie na Cleeta.
- M�dro�� sama przychodzi do wybranych.
- Ach, tak? W takim razie powiedzia�by�, �e ja jestem
niem�dry? Albo niewybrany?
- Nie o�mieli�bym si�... - odpar� Berner, spogl�daj�c w
d� na sw�j talerz.
- Ca�kiem s�usznie! Ale prosz�, wypowiedz si� swobodnie.
By� mo�e, nawr�cisz mnie. Dlaczego musimy powstrzyma� si� od
seksu?
Berner, nieszcz�liwy, wci�gn�� powietrze.
- Mog� tylko zacytowa� Bezimiennego: "Pomy�l o amebie.
Czy ona umiera? Nie zna przelotnej przyjemno�ci parzenia si�
ani wiecznego strachu przed grobem".
- �adne zwierz� nie boi si� �mierci. - Cleet wypowiedzia�
to niemal delikatnym g�osem.
- By� mo�e nie, dop�ki �mier� nie nadejdzie. Wtedy...
- Ale czy ten Bezimienny nie zosta� zam�czony?
- Tak, na Aragonie, przez t�um rozw�cieczonych ladacznic.
Nasza wiara nie obiecuje nie�miertelno�ci w tym ciele,
chocia� czciciele zanotowali znaczne przed�u�enie �ycia.
Zdarzaj� si� wypadki, nadal panuje przemoc. Mamy nadziej�
zachowa� �ycie duszy. Jeste�my realistami.
Cleet za�mia� si� swoim pi�knym, niezdrowym �miechem.
- Reali�ci! Powiedz mi, ile masz lat?
Berner przygarbi� ramiona.
- Sto siedem standardowych. Ale p�no przyby�em do
Misterium.
Cleet za�mia� si� znowu.
- Smarkacz. Posiwia�y smarkacz. M�g�by� tu prze�y�
jeszcze ze sto - i to nie na pewno. Widzia�em twoj�
medjednostk�; bardzo prymitywna, doprawdy bardzo. Ja
urodzi�em si� 863 lata temu na Green. I mia�em przynajmniej
dziesi�� tysi�cy kochanek; dzi�ki temu czuj� si� jeszcze
bardziej m�odzie�czo. I jak teraz wygl�da tw�j realizm?
Berner nie odpowiedzia�.
- Wiem, co my�lisz - powiedzia� Cleet. - My�lisz
"Bogactwo". I, oczywi�cie, masz racj�. Bogaci nie musz�
umiera�, dlaczego wi�c mieliby�my si� zastanawia� nad stanem
naszych dusz? Czy masz odpowied�?
- Nie - wymamrota� Berner.
- Nie, oczywi�cie, �e nie masz. - Cleet zamy�li� si�,
spok�j rozla� si� po jego l�ni�cej masce. - Ale my�lisz
sobie: "Je�eli Cleet jest tak bogaty, co robi w tym pustym
�wiecie, z nudnym bigotem jako s�u��cym?" - Ramiona Cleeta
drgn�y, zamruga� gwa�townie. - Nie do�wiadczy�e� osobi�cie
bogactwa, wi�c wybaczam ci twoj� ignorancj�. Widzisz,
bogactwo ma natur� cykliczn�. Prawdziwy bogacz przechodzi
przez nast�puj�ce cykle: gromadzenie, a potem wydawanie.
Jaki� u�ytek z bogactwa, je�li nie mo�na za nie kupi�
rozrywek? A im bogatszy si� stajesz, w tym dro�szych
gustujesz rozrywkach.
Bernera przera�a� wyraz twarzy Cleeta, zarazem
zrozpaczony i gniewny. Wbija� wzrok w resztki jedzenia i
mia� nadziej�, �e Cleet nie zechce z�agodzi� swego b�lu,
zadaj�c go jemu.
Cleet by� jednak my�lami gdzie indziej, zatopiony w
jakich� gorzkich wspomnieniach. M�wi� dalej z zadum�:
- Tak wi�c znalaz�em si� na dole cyklu. Nie posiadam nic
opr�cz tego przekl�tego statku, kawa�ka �adnego cia�a, kilku
zabawek - i ciebie, oczywi�cie. Gdybym m�g�, zabra�bym
statek do Dilvermoon i sprzeda�, ale jest dostrojony do
mojej osoby i beze mnie umrze. Poza tym tropi� mnie z�o�liwi
wrogowie i akurat teraz w Dilvermoon nie jest bezpiecznie.
To r�wnie dobre miejsce jak ka�de inne, aby czeka�, a�
nie poczyni� nowych plan�w. Po co bez celu przemierza�
pustk�? - Po chwili u�miechn�� si�, jakby jego wspomnienia
przybra�y przyjemniejszy obr�t. - M�j szanowny przodek da� mi
ten statek podczas mego Roku M�sko�ci, dawno temu. Bardzo
dawno temu. Miesi�c p�niej otru�em go i wzi��em swoje
dziedzictwo. Naprawd� sta�em si� m�czyzn�.
Nasta�a cisza. Po jakim� czasie Cleet podni�s� si� i
poszed� na g�r� do swego prywatnego apartamentu.
Berner ukry� twarz w d�oniach i trwa� tak, p�ki nie
przesta� dygota�.
Tego wieczoru Cleet przybra� posta� wielkiego w�a
zamieszkuj�cego �wiat piasku i cierni. Obszed� si� z kobiet�
wyj�tkowo okrutnie, wi�c kiedy sko�czy�, by�a zakrwawiona.
Berner ukry� gniew, kiedy Cleet wywo�a� go z biblioteki.
- Do medjednostki? - zapyta�.
- Czemu nie - odpowiedzia� Cleet z odcieniem znudzenia i
odszed�.
- Nie zawsze by�em tch�rzem, Candypop - wyszepta� Berner,
pomagaj�c jej si� umy�.
Podnios�a na niego wzrok, u�miechaj�c si� lekko.
- Dlaczego nazywasz si� tch�rzem? Co m�g�by� zdzia�a�
przeciwko Cleetowi? On ju� nie jest cz�owiekiem, sta� si�
zbyt silny, zbyt szybki, zbyt okrutny. �adna nieprzetworzona
istota ludzka nie mog�aby go pokona�.
Kiedy pomaga� jej podnie�� si� na nogi, opar�a si� o
niego i czu� przy swoim boku nacisk jej piersi. Ku swemu
zawstydzeniu poczu� uk�ucie ��dzy.
Medjednostka upora�a si� z ni� szybko - najwyra�niej rany
by�y powierzchowne - tak, �e kilka minut p�niej Berner m�g�
odprowadzi� j� do kabiny.
Cleet wszed� za nimi poruszaj�c si� bezszelestnie i
zaskakuj�c Bernera.
- Wiesz, prawda? - powiedzia� mi�kkim, rozmarzonym
g�osem.
Berner zrozumia�, �e dzieje si� co� wa�nego, zachodzi
jaka� rytualna wymiana. Wymiana jakiej� strasznej wiadomo�ci
mi�dzy Cleetem a Candypop.
Cleet utkwi� w Bernerze nieruchome spojrzenie.
- Wszystko si� zmienia, pustelniku. Zauwa�y�e� to nawet
podczas swego kr�tkiego �ycia. Nie zostaniemy tu ju� d�ugo.
- Co pan ma na my�li? - Berner nie m�g� z�apa� tchu.
- Zbyt d�ugo przebywa�em z dala od mojego �ycia. A poza
tym jestem zm�czony moj� Candypop. - Cleet potrz�sn�� g�ow�,
wydawa�o si�, jakby dziwnie zmala�. - Stare zabawki... -
powiedzia� tak cicho, �e Berner ledwo dos�ysza� s�owa.
Odszed� cicho, a Berner dr��c� r�k� podni�s� szczotk� do
w�os�w.
Candypop spojrza�a na Bernera. Twarz mia�a zaskakuj�co
spokojn�.
- Nie zwracaj na niego uwagi, Bernerze. On lubi straszy�
ludzi, wiesz, to jego hobby. Zanim odleci, wypu�ci ci� st�d
i pozwoli ci wr�ci� do dawnego �ycia. Nie r�b tylko nic, co
by go mog�o rozgniewa�. Nigdy nie post�puj wbrew jego
oczekiwaniom, a nic ci si� nie stanie. On nie morduje bez
powodu. Prze�yjesz, bracie Bernerze.
Chcia� jej wierzy�.
- Grozi�, �e przemodeluje mnie w kobiet�, je�eli... -
Wstydzi� si� swego strachu; doprowadza� go do md�o�ci.
- Je�eli ja umr�? - potrz�sn�a g�ow�. - Nie obawiaj si�.
To si� nigdy nie stanie, wierz mi. Nie mam zamiaru ci�
urazi� - prawdopodobnie by�aby z ciebie �adna kobieta - ale
Cleet ma bardzo... szczeg�lne gusta. Do�� osobliwe.
- Ale to brzmia�o... to naprawd� brzmia�o tak, jakby
chcia� powiedzie�, �e ci� zabije.
Pokiwa�a g�ow�, wci�� nieludzko spokojna.
- Oczywi�cie, �e zamierza mnie zabi�. To nie b�dzie
pierwszy raz. Posiada mnie od bardzo dawna. Ale p�niej
wsadzi mnie do medjednostki, a ona z�o�y mnie z powrotem do
kupy i b�d� jak nowa. M�wi� ci, on naprawd� nie jest
morderc�; to nie jest morderstwo, je�li nie pozostaje si�
martwym, czy� nie? Nigdy si� mnie nie pozb�dzie; jestem
idealn� kobiet�. Dla Cleeta. Ale tobie nic si� nie stanie.
Uwierz mi.
Berner nagle poczu� pewno��, �e ona m�wi prawd�.
- To dla ciebie okropne - powiedzia�.
- Nie jest tak �le - powiedzia�a, wzruszaj�c swymi
cudownymi ramionami. - Nigdy nic nie pami�tam z okresu,
kiedy jestem martwa.
Lecz po chwili jej opanowanie zachwia�o si� nieco, a oczy
pociemnia�y.
- Boli tylko umieranie.
Berner poszed� do ��ka pe�en wsp�czuj�cego podziwu. Sen
d�ugi czas go omija�, a kiedy w ko�cu zasn��, dopad� go
straszliwy koszmar.
Sen nie przestrzega� logiki; przez scen� jego umys�u
przep�ywa�y oderwane obrazy. Sam Berner nie bra� �adnego
udzia�u we �nie. By� widzem, ca�kowicie pozbawionym w�asnej
woli.
Z pewnej odleg�o�ci widnia�a twarz Candypop. Wbija�a w
niego wzrok. Dostrzega� j� tylko k�tem oka, ale to ona
stanowi�a centrum snu. Po chwili zauwa�y�, �e pi�kna sk�ra,
kt�ra pokrywa�a jej czaszk�, staje si� p�przezroczysta tak,
�e prze�wieca przez nie bia�a ko��. Przez t� przezroczysto��
przep�ywa�y mroczne obrazy - rzeka ukrytych emocji nad
bladym kamieniem. We wspania�ych oczach czarne jaskinie. W
pe�nych ustach d�ugie pos�pne k�y �mierci.
Na pierwszym planie snu Cleet przybiera� seri�
niezgrabnych p�z w powolnym rytuale. Jego oczy z pocz�tku
by�y puste. Otwarte usta zwisa�y bezw�adnie. Wygl�da�, jakby
zosta� opanowany przez jak�� wewn�trzn� form� �ycia, jakby w
jego ciele zamieszka�a inna istota, nieco odmienna od
ludzkiej i niepewna, jak ludzkie cia�o powinno si� porusza�.
Teraz Cleet stan�� na jednej nodze, drug� podni�s� wysoko,
ko�ysz�c ramieniem za plecami. Rami� podnios�o si�,
przemie�ci�o i sta�o si� kolcem wysuwaj�cym si� z ty�u szyi
Cleeta.
Sen migota�; Cleet by� teraz truj�c� ryb�, pokrytym
brodawkami straszyd�em o postrz�pionych p�etwach i oczach
martwych jak kamyki. W tym samym czasie by� wci�� Cleetem;
Berner rozpoznawa� go z mro��cym krew przera�eniem.
Candypop patrzy�a spokojnie ze swego oddalenia, jej
czaszka p�on�a wewn�trznym ogniem.
Cleet zawirowa� i sta� si� znowu cz�owiekiem. Opad� do
przysiadu, rozkraczy� nogi i Berner ujrza� paj�ka. Potem
w�a. Rekina, hien�, obc� istot� o rogach jak brzytwy,
potwora z g��bin wywijaj�cego mackami. Za ka�d�
transformacj� Berner czu� przyp�yw przera�enia. Mia� ochot�
krzycze�, gard�o bola�o go, jakby mia�o zaraz p�kn��.
Jednak nie m�g� krzycze�, nie m�g� ucieka�; i jego
bezradno�� przyci�gn�a uwag� Cleeta. Potw�r obserwowa�
teraz Bernera b�yszcz�cymi oczyma. Transformacje nabiera�y
wstrz�saj�cego tempa, kszta�ty zmienia�y si� szybciej i
szybciej. Berner nie m�g� ju� ich rozpozna�; widzia�
jedynie oczy, kt�re zacz�y si� zbli�a�.
By� pewien, �e zaraz umrze. Usi�owa� przenie�� uwag� na
Candypop... i wtedy zobaczy� co�, co go ocali�o.
Ponad czaszk� i jej zanikaj�c� otoczk� pi�knego cia�a
podnios�a si� inna twarz. M�oda kobieta, u�miechni�ta, pe�na
rado�ci �ycia. Jej oczy by�y ciep�e i niewinne. Ufne.
Rozpozna� j� z wysi�kiem. Jakim� cudem ujrza� Candypop
tak�, jaka by�a, zanim posiad� j� Cleet.
Jego przera�enie przygas�o, zast�pione bolesnym smutkiem.
Obudzi� si� ze �zami na policzkach i nieodpart� potrzeb�
ujrzenia jej.
Do czasu kiedy stan�� nad jej ��kiem, �zy znikn�y, ale
b�l pozosta�. Le�a�a nieruchoma i w sztucznym spokoju
narkotycznego u�pienia ujrza� m�od� kobiet� ze swego snu.
Zerkn�� na czasomierz ��ka. Za kilka sekund rurki i
przewody wycofaj� si� z jej cia�a.
��ko trzasn�o i zabucza�o. Oprzyrz�dowanie odpad�o.
Powieki kobiety zatrzepota�y i Bernerem ow�adn��
niebezpieczny impuls. Czu�, �e co� popycha go do dokonania
jakiego� aktu czu�o�ci, cho�by drobnego, wi�c pochyli� si�
nad ��kiem i dotkn�� wargami jej ust... czuj�c niedorzeczn�
rozkosz, czuj�c przyprawiaj�ce o zawr�t g�owy przera�enie.
Obudzi�a si�, a on poca�owa� j�, ale jedyn� jej reakcj�
by�o niesko�czenie lekkie potrz��ni�cie g�ow�.
Przytakn��, ale pochyli� si� nad ni� znowu, przycisn��
policzek do jej policzka i wyszepta�:
- Gdybym m�g� cokolwiek zrobi�, zrobi�bym to. Zrobi�bym.
- Tak - powiedzia�a mi�kko. - Wierz� ci. Tak - podnios�a
r�k� i dotkn�a jego twarzy ch�odnym, szybkim mu�ni�ciem.
- Tak? - rykn�� Cleet, zza plec�w Bernera. - Tak? Tak -
co?
Berner odskoczy� od ��ka, ale Cleet zamachn�� si�
ci�kim ramieniem i jednym uderzeniem rozci�gn�� go w k�cie
pokoju.
W r�ku Cleeta dr�a� nerwopa�, a Berner szykowa� si� na
zej�cie do piek�a.
G�os Cleeta przybra� g�uchy ton, jakiego Berner nigdy
przedtem nie s�ysza�.
- Co ci m�wi�em, pustelniku? Pami�tasz?
Berner nie by� w stanie wydoby� g�osu.
- Co mu m�wi�e�? - spyta�a Candypop cichym, rozbawionym
tonem.
Berner zerkn�� na ni�. Siedzia�a na brzegu ��ka, z
cia�em wygi�tym w �uk w dziwnie prowokuj�cej pozie. Jej
twarz promienia�a szelmowskim triumfem. Cleet odwr�ci� si�
do niej.
- Mog�oby mi przyj�� do g�owy co� niemi�ego. M�g�bym
pomy�le�, �e ze mnie szydzisz. M�g�bym uwierzy�, �e uwodzisz
tego prostaka tylko po to, aby mnie rozdra�ni�.
- Doprawdy? - za�mia�a si�, by� to brzydki, drwi�cy
d�wi�k. - Chyba nie my�la�e� naprawd�, �e ten ma�y tch�rz
m�g�by ci si� kiedykolwiek sprzeciwi�. Bez wydatnej...
pomocy. Chyba tak nie my�la�e�?
Cleet wystrzeli� z nerwopa�u.
Berner patrzy�, jak dziewczyna upada z �omotem, z twarz�
wykrzywion� nieludzkim krzykiem. Ca�e jej pi�kno znikn�o.
Chcia� si� odwr�ci�, lecz nie by� w stanie.
Kiedy wreszcie by�o po wszystkim, Cleet wyszed� bez
s�owa.
Berner pom�g� jej przej�� do medjednostki i podsadzi� j�
na p�yt�. Zanim wsun�� j� do �rodka, wzi�� j� za r�k�.
- Dlaczego? Dlaczego wzi�a� win� na siebie?
Wykona�a gest przypominaj�cy wzruszenie ramion. Jej g�os
zmieni� si� w ochryp�y szept.
- M�g� ci� zabi�, a c� by to by�a za g�upia strata -
jest niemal zdecydowany pu�ci� ci� wolno. Poza tym
przywyk�am do tego.
- Dzi�kuj� ci - powiedzia� niepewnie.
Znowu leciutkie wzruszenie ramion.
- Wobec tysi�ca lat, jakie to ma znaczenie?
W bibliotece Cleet oci�ga� si� z decyzj�.
- Kt�re powinienem wybra�, pustelniku? - otworzy�
przegr�dk� oznaczon� napisem HYAENA EXTRO-BRUNNEA, wyj��
k��bki, wa�y� je w d�oni obserwuj�c Bernera
nieprzeniknionymi oczyma.
- Mam u�y� tych?
Cisza przed�u�a�a si� i Berner czu� nacisk woli Cleeta
zmuszaj�cy go do odpowiedzi.
- By�oby zarozumia�o�ci� z mojej strony ferowa� opini� -
powiedzia� w ko�cu. Cleet u�miechn�� si�.
- W porz�dku. Dobrze powiedziane; wiedzia�em, �e mo�na
ci� czego� nauczy�. My�l�, �e poczekamy na nie jeszcze jedn�
noc. - Od�o�y� k��bki na miejsce, wzi�� nast�pn� par�. -
Dzi� wiecz�r we�miemy co� s�odkiego, jak s�dz�. Co�
subtelnego. Dla odmiany.
Kiedy Cleet poszed� do niej, Berner stukn�� w p�ytk�, za
kt�r� od�o�y� k��bki hyaeny. Patrzy� na wy�wietlacz, czuj�c
fal� md�o�ci.
Przez pokryt� zaro�lami r�wnin� sun�a na sze�ciu
pniakowatych nogach barczysta bestia, pokryta p