3107

Szczegóły
Tytuł 3107
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3107 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3107 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3107 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Ray Aldridge Tytul: Somanekiny (Somatoys) Z "NF" 6/95 Pustelnik Berner wspina� si� do swojej �wi�tyni, jak to czyni� co rano o wschodzie s�o�ca. Pal�ca s�oneczna tarcza wznosi�a si� �wawo ponad otaczaj�ce g�ry. Kiedy Berner dotar� na szczyt wzg�rza, dolin� wype�ni�o ra��ce �wiat�o. �wi�tyni� by� pos�g z br�zu - naga kobieta naturalnej wielko�ci. Le�a�a na wznak na szarym g�azie, z rozpostartymi nogami i r�kami wygodnie za�o�onymi za g�ow�, u�miechaj�c si� do nieba. Jej drobne piersi wie�czy�y ma�e, ostre no�e. "Ze �mierci w �ycie, z �ycia w �mier�: te same drzwi" - modli� si� tak szybko, �e znajome s�owa zlewa�y si� w jedn� ca�o��. Przy�o�y� czo�o do g�adkiego brzucha �wi�tyni, wci�� zimnego po pustynnej nocy. Wkr�tce �wi�tynia b�dzie zbyt gor�ca, aby jej dotkn��, co by�o przyczyn�, i� odprawia� swoje mod�y o �wicie. Poci�gn�� policzkiem po metalowej powierzchni, pr�buj�c sobie przypomnie�, jakie to by�o uczucie dotyka� prawdziwej kobiety. Nie dozna� niczego poza uczuciem abstrakcyjnego obrzydzenia, w dziwny spos�b zmieszanego z nieuchwytn� t�sknot�. "Jeste� tu za d�ugo, za d�ugo, za d�ugo" - powiedzia� do siebie, tak jak to robi� ka�dego ranka. Stanowi�o to cz�� rytua�u, tak samo jak modlitwy. Po chwili Berner oderwa� si� od �wi�tyni i zszed� na d� na plantacj� str�czkowej posoli. Wzi�� motyk� i pracowa� w�r�d sztywnych jak druty pn�czy, dop�ki blask s�o�ca nie nabra� niebezpiecznej intensywno�ci. Wtedy wycofa� si� do swojej jaskini. �ciany i pod�og� pokrywa�y brunatne maty z w��kien posoli. Na ko�cu jaskini pluska� weso�o ch�odny strumyk. Berner by� w�a�cicielem hamaka, ma�ej biblioteczki �wi�tych ksi�g i dobrej medjednostki. Rozejrza� si� po swoim wygodnym schronieniu i poczu� przyp�yw rozpaczliwej nudy. Wzi�� sobie do sto�u misk� posoli. Je�eli nawet rzadka, szara papka posiada�a z pocz�tku jaki� urok, straci�a go po trzydziestu latach braku odmiany. By�a jednak po�ywna, a str�ki plonowa�y bez wi�kszych stara�. Wlepi� wzrok w misk�. - Czego bym nie da� za pomidora - powiedzia�. - Albo nawet za cuchn�c� dyni�. A nienawidzi�em dyni! - Westchn�� i zmusi� si� do jedzenia. W�a�nie uk�ada� si� do snu w swoim hamaku, kiedy us�ysza� huk obni�aj�cych lot silnik�w. Jaskinia zadr�a�a, kurz opad� z mat. Pogna� do wyj�cia. Wyjrzawszy na zewn�trz, ujrza� na skraju poletka posoli przysadzisty, czarny statek gwiezdny, schodz�cy w d� w kwiecie pomara�czowego ognia. Statek gwiezdny sta� cicho w blasku po�udnia. Pn�cza posoli pod statkiem tli�y si� przez chwil�. Nic wi�cej si� nie sta�o. Berner wkr�tce wycofa� si� do jaskini, gdzie panowa� wzgl�dny ch��d. P�nym popo�udniem znowu zapu�ci� si� do wylotu jaskini. S�o�ce wci�� zwala�o z n�g, �ar podnosi� si� dr��cymi falami od czerwonej gleby. Berner patrzy� przez d�ugie minuty, ci�ko dysz�c w ognistym powietrzu, ale nikt nie nadchodzi�. W godzin� po zapadni�ciu ciemno�ci, gdy powietrze by�o ch�odniejsze, a bezksi�ycowa noc bucha�a gwiazdami, zdawa�o mu si�, �e us�ysza� jaki� d�wi�k dochodz�cy ze statku. Krzyk? Czy w og�le co� s�ysza�? Jaki d�wi�k m�g� przenikn�� zbrojony kad�ub? Nied�ugo potem luk statku obr�ci� si� i opad�, otwieraj�c si�. Od pojazdu rozwin�� si� pneumatyczny pomost. Schodz�cy po nim m�czyzna robi� imponuj�ce wra�enie. Mia� na sobie czarn� po�yskliw� sk�r� i tunik� ze srebrnych nitek. By� wysoki i gibki; z jego ruch�w bi�a nieodparta pewno�� w�asnej si�y. Twarz zakrywa�a mu maska ze z�otych i srebrnych mikro�usek - proteza przymocowana bezpo�rednio do mi�ni twarzy, r�wnie ruchliwa jak sk�ra, kt�r� zast�powa�a. Jej rysy by�y nieprawdopodobnie szlachetne, nieludzko regularne. Berner ostro�nie wyjrza� z jaskini. Go�� wykona� swobodny gest pozdrowienia i post�pi� naprz�d. - Dobry wiecz�r - powiedzia� dono�nym g�osem, r�wnie pi�knym, jak jego maska. - Dobry wiecz�r, panie... - g�os Bernera za�ama� si�. Go�� u�miechn�� si�, maska zamigota�a w �wietle gwiazd. - Pi�kna noc. To na pewno jedna z rzeczy, kt�re wynagradzaj� ci pobyt tutaj. Gdzie, je�li wolno spyta�, s� twoi towarzysze? Berner nie by� przygotowany na tak bezpo�rednie pytanie i odpowiedzia� otwarcie: - Nie ma tu nikogo poza mn�. To pusty �wiat. - Doprawdy? To skandal. Nie czujesz si� samotny? - Po�rodku maski b�yszcza�y ciemne oczy; g�os wy�piewywa� dalej. - Ale, gdzie moje maniery? Nazywam si� Warven Manolo Cleet, obywatel Dilvermoon, obecnie w podr�y celem odpoczynku i od�wie�enia. A ty? - Eee... Brat Berner, �wiecki czciciel Srogiego Misterium. - Berner zawaha� si� przez chwil�. Wymagano od niego czego� wi�cej, odczuwa� to tak silnie, jakby Cleet szarpa� go niewidzialnymi hakami. - Och! - powiedzia� w ko�cu. - Zechce pan wej��? - Wi�c jeste� tu sam. Nie miewasz go�ci? Cleet rozsiad� si� dumnie przy stole Bernera. Bez wahania zaj�� jedyne krzes�o. - Statek wahad�owy Misji zatrzymuje si� tu co pi�� lat. Cleet pochyli� si� w napi�ciu do przodu. - Ach tak? Kiedy statek ostatnio tu zawita�? - Rok temu. S�ysza� pan o Srogim Misterium? - Owszem - odpar� Cleet, odpr�aj�c si�. - S�ysza�em o waszej sekcie. - Na metalowych wargach dr�a� szyderczy u�miech. - Wielbicie bo�ka... nagiego demona, zgadza si�? Le��c� kobiet� o rozchylonych nogach, z no�ami zamiast sutek. Uwa�acie seks za �miertelny grzech. W najbardziej dos�ownym sensie. Czy� nie tak? - �wi�tynia jest alegori�, nie bo�kiem. - Mimo i� tyle razy w�tpi�, Berner poczu� si� ura�ony ugrzecznion� pogard� Dilvermoonczyka. - To prawda, uwa�amy, �e uprawianie seksu z kobietami samo w sobie stanowi kar�. - A co z uprawianiem seksu z m�czyznami? - R�nica teologiczna jest tu niewielka. M�czy�ni u�ywaj� siebie nawzajem jako kobiet. W naszym przekonaniu szczeg�y fizjologiczne nie umniejszaj� grzechu. - Rozumiem. - Cleet najwyra�niej czyni� wysi�ki, aby si� nie roze�mia�. - Dlaczego jeste� pustelnikiem? Inni cz�onkowie twojej sekty dobrze prosperuj� w zamieszka�ych �wiatach. Cleet dotkn�� teraz czu�ego miejsca. Berner zacisn�� szcz�ki i odwr�ci� wzrok. Go�� w ko�cu wybuchn�� �miechem, brzmi�cym jako� niemi�o, pomimo ca�ej srebrzystej doskona�o�ci tonu. - Rozumiem. Co z oczu, to z serca; tak to sobie wymy�li�e�? Czy okaza�e� si� szczeg�lnie czu�y na kobiece wdzi�ki? Szczeg�lnie s�aby w swej wierze? - Oczy Cleeta b�yszcza�y. - To nie powinno pana interesowa�, obywatelu Cleet - wycedzi� sucho Berner. Cleet pochyli� si� do przodu i nieruchome kontury jego maski zafalowa�y niczym stopiony metal, migoc�c niemo�liwymi do odczytania uczuciami. - Mylisz si�. - W r�ku Cleeta pojawi� si� nerwopa�. Wycelowa� w pier� Bernera. Berner, przera�ony, wpatrywa� si� w bro�. - Nie mam nic, co warto by ukra��... Cleet wyszczerzy� z�by w u�miechu. - My�lisz, �e jestem z�odziejem? - zachichota� gard�owo, potrz�sn�� g�ow�. - Nie, nie. Podoba mi si�, kiedy inni mi s�u��, a ty jeste� jedynym s�ug�, na jakiego mog� liczy� w tym brzydkim ma�ym �wiatku, a wi�c... musisz po�wi�ci� si� nowemu misterium. Berner cofn�� si�. - Przykro mi, nie mog� wzi�� na siebie �adnych dodatkowych zobowi�za�. Moje modlitwy... praca w polu... - Teraz ja jestem twoim bogiem, pustelniku - powiedzia� Cleet. Poci�gn�� za spust nerwopa�u. Berner poczu� si� nagle jak pot�pieniec. Koszmar zaatakowa� wszystkie jego zmys�y. D�wi�k nie do opisania rozszarpywa� mu uszy, przeszywa� m�zg ostrzami ohydy. Cleet przybra� posta� tak odra�aj�c�, �e nigdy potem nie m�g� przypomnie� sobie jej kszta�t�w. Usta wype�nia� mu smak robaczywej zgnilizny, d�awi� si� wyj�tkowo ohydnym smrodem. W jego nerwach krzycza� ogie� dygoc�cymi falami agonii. Rzeczywisto�� znikn�a. Nie istnia�o nic pr�cz b�lu, wype�nia� ca�y wszech�wiat po brzegi i trwa� tak d�ugo, a� Berner zapomnia�, co by�o jego �r�d�em. Kiedy to si� sko�czy�o, le�a� na pod�odze w ka�u�y wymiocin i moczu i by� innym cz�owiekiem. - Zmieni�e� zdanie? - zapyta� Cleet. - O tak - powiedzia� Berner. Cleet pozwoli� Bernerowi obmy� si� i w�o�y� inn� sukni�, po czym zabra� go na statek. Wn�trze pojazdu urz�dzone by�o luksusowo, z grubymi dywanami i �cianami w delikatnych pastelowych barwach. Wolnoobrotowe pole schodowe w centralnej studni statku unios�o ich do pomieszczenia na dziobie. Tu �ciany by�y z czystego stopu metali, usiane soczewkami holoprojektor�w. Z jednej strony umieszczono metalowe drzwi z iluminatorem z pancernego szk�a. �rodek pod�ogi zajmowa�o okr�g�e, plastykowe ��ko wodne. Le�a�a na nim naga kobieta z udami poplamionymi krwi�. Nie porusza�a si�, ale oddycha�a. - Twoje pierwsze zadanie - powiedzia� Cleet i wskaza� leniwym gestem na kobiet�. - Obmyj j� w�em i zanie� do medjednostki na dole w �adowni. - Zwr�ci� ostre spojrzenie na Bernera. - Trzymaj sw�j kolec w spodniach, pustelniku. Albo raczej pod sukni�. Tak, tak, wiem o waszych religijnych zakazach, kt�rym, jak s�dz�, jeste� nadal wierny; ale ostrzegam - z pewnych moich udogodnie� nie mam ochoty korzysta� wsp�lnie z pomocnikiem. - Nie tkn��em kobiety od trzydziestu lat - powiedzia� Berner. - W�a�nie to wzbudza m�j niepok�j - stwierdzi� Cleet. U�miechn�� si� krzywo i wyszed�. Berner sta� przez chwil� w ciszy, zmieszany, zastanawiaj�c si�, jak bardzo �wiat si� zmieni� w tak kr�tkim czasie. Spojrza� w d�, na kobiet�. By�a blada, matowosrebrne w�osy mia�a kr�tko obci�te, harmonijnie umi�nione cia�o, pe�ne piersi, do�� w�skie biodra. Pod jej sk�r� wykwita�y si�ce. Pachnia�a krwi� i potem. Jedno rami� nienaturalnie wygi�te przygniata�a sob�. Nachyli� si� i odwr�ci�, aby uwolni� rami�. Dostrzeg� b�ysk metalu na jej karku - owaln� powierzchni� implantu przy��czaj�cego psychok��bek. - Bestialstwo - powiedzia� do siebie Berner ze wstr�tem. Rozejrza� si� po pok�adzie. W ukrytej �ciennej szafce znalaz� nawini�ty na szpul� w��. W wiadrze znajdowa�a si� szczotka z mi�kkim w�osem i dozownik myd�a. Kiedy nacisn�� przycisk, wytrysn�a ciep�a woda. Tak delikatnie jak umia� oczy�ci� oblepiaj�cy j� brud. Kiedy sko�czy�, skierowa� w�� na reszt� pomieszczenia. Dotkn�� innego guzika i z w�a powia�o ciep�e powietrze. Wkr�tce by�a sucha. Podni�s� j�, a ona leg�a nieruchomo na jego piersi. Jej sk�ra mia�a wspania�� jedwabn� mi�kko��, na co stara� si� nie zwraca� uwagi. Wszed� na pole schodowe i zosta� przeniesiony na d� do �adowni. W rogu pomieszczenia sta�a du�a medjednostka. Po�o�y� kobiet� na p�ycie medjednostki. Poczu� lekkie mu�ni�cie osobliwego uczucia. Zmarszczy� brwi. Czy to mo�liwe, aby chcia� przed�u�y� chwil� tego ciep�ego kontaktu? - Nie oszukuj si�, bracie Bernerze - wymamrota�. Opu�ci� p�yt� do wn�trza komory diagnostycznej. Sta� przy okienku medjednostki, przygl�daj�c si�, jak pijawki czujnik�w pe�zn� po ciele, szacuj�c uszkodzenia. Tablica odczyt�w rozb�ys�a na kr�tko bursztynowymi �wiat�ami ostrzegawczymi, ale szybko przybra�a sta��, ch�odn�, ��tozielon� barw�. Berner u�miechn�� si�. - Powiniene� by� zadowolony - powiedzia� Cleet. Berner podskoczy�; odwr�ci� si� i zobaczy� Cleeta, stoj�cego tu� przy nim. Cleet nachyli� si�, zajrza� przez iluminator. - Tak, powiniene� by� zadowolony. Musimy mie� nadziej�, ty i ja, �e wyzdrowieje. Gdybym potraktowa� j� odrobin� za ostro i gdyby umar�a - wtedy by� mo�e musia�bym skorzysta� z twojego �ylastego cia�a. Chocia� by�aby to przykra zamiana. Ta medjednostka jest dostatecznie dobra, aby implantowa� interfejs k��bka... i poczyni� wszelkie inne zmiany, jakich bym sobie �yczy�. C�, masz przynajmniej dobre ko�ci. - Cleet zamruga� groteskowo, jego maska zaiskrzy�a si�. Wyci�gn�� r�k� i dotkn�� policzka Bernera. Berner cofn�� si�. Cleet przeni�s� uwag� na kobiet�. - �liczna ma�a z tej mojej Candypop. Nieprawda�? - zapyta�. - Klon pasa�owy. Jej matka kom�rkowa by�a kr�low� pi�kno�ci w jakim� zabitym deskami agro�wiecie. Pomy�l tylko - milion farmer�w od�o�y�oby swoje wid�y od gnoju, �eby stara� si� o ni� - a ona jest moim w�asnym somanekinem... - Cleet westchn��. Najwyra�niej posiadanie kobiety nie cieszy�o go ju�. Odwr�ci� si� do Bernera. - Chod�. Poka�� ci twoje mieszkanie. Berner oci�ga� si�. - Je�eli pan pozwoli, wola�bym swoj� jaskini�. Maska Cleeta przybra�a nieludzki i niepoj�ty wyraz. Szarpn�� ramieniem i w jego dr��cej d�oni pojawi� si� nerwopa�. Berner zwiesi� g�ow�. - Jak pan sobie �yczy - odezwa� si� s�abym g�osem. Usi�owa� ukry� gniew, ale nie ukrywa� strachu. Maska Cleeta zafalowa�a, odzyskuj�c na powr�t cz�owieczy wygl�d. Nerwopa� znikn��. - M�drze - stwierdzi�. Cleet zaprowadzi� go do kabiny. - Zaczekasz tutaj, a� ci� zawo�am - nakaza� i wyszed�. Drzwi zamkn�y si� za nim ze szcz�kni�ciem zamka. Berner nacisn�� klamk�; nie by� zaskoczony, �e nie ust�puje. Rozejrza� si� po pomieszczeniu. Na jednej ze �cian wisia�a obita p��tnem koja; w k�cie by� zlew i toaleta. Ciemny widekran nad drzwiami dope�nia� umeblowania. Z p�yty nad jego g�ow� pada�o �wiat�o; po minucie przygas�o przechodz�c w s�ab� czerwon� po�wiat�. Berner po�o�y� si� na koi i czeka�, a� przyjdzie sen. D�ugi czas potem poczu� potrzeb� odprawienia swych mod��w. Najwyra�niej nadszed� poranek. P�yta �wietlna rozja�ni�a si�. Dziwne, pomy�la�. Wczoraj o �wicie poszed� na g�r� do �wi�tyni i modli� si� jak przez ostatnich dziesi�� tysi�cy porank�w. Usun�� kurz z pn�czy posoli, zebra� najdojrzalsze str�ki. Ten rytua� powinien by� si� powtarza� do chwili, kiedy u�o�y si� do snu po raz ostatni. Wyobra�a� sobie, �e jego dawne nami�tno�ci ostyg�y doszcz�tnie w pustce tego �wiata, �e jego zauroczenie cia�em zagubi�o si� w trybach mijaj�cych powoli niezmiennych dni i nocy. Pomy�la� o kobietach i zapyta� siebie, czy nie by� wielkim g�upcem. Mija�y godziny. W ko�cu widekran zapali� si� i na Bernera spojrza�a z�ocistosrebrna twarz Cleeta. - Obudzi�e� si�? - Tak - odpar� Berner, siadaj�c na koi. - Czy mog� wr�ci� do mojej jaskini? Jestem troch� g�odny. M�g�bym tam zje�� �niadanie albo przynie�� tutaj zapas posoli, je�li by pan tak wola� - nienawidzi� tonu s�u�alczo�ci w swoim g�osie, ale wci�� ba� si� nerwopa�u. Cleet u�miechn�� si�, jego twarz by�a dziwnie pozbawiona wyrazu. - Nigdy nie wr�cisz do swojej jaskini, pustelniku. - Wolno potrz�sn�� g�ow�. - Ale mo�esz wzi�� sobie �niadanie w jadalni, ja ju� zjad�em. Kiedy sko�czysz, przyjd� na g�r�, na pok�ad astrogacyjny. Porozmawiamy. Ekran zgas� i drzwi otworzy�y si� z westchnieniem. Berner odnalaz� jadalni�, pod�u�n� kabin� na�laduj�c� krzywizn� kad�uba statku gwiezdnego. Wzd�u� zewn�trznej �ciany bieg� w�ski pasek ciemnego szk�a pancernego. Berner spojrza� przez szk�o. Pn�cza posoli omdlewa�y z wdzi�kiem w rosn�cym upale, a czarny wylot jaskini zdawa� si� utraconym rajem, niezno�nie s�odkim we wspomnieniu. Bernera zdj�a tak gwa�towna �a�o��, �e oczy mu zwilgotnia�y. W ko�cu odwr�ci� si�. Na samym ko�cu sali sta� kontuar zawalony brudnymi naczyniami. Berner usiad� za kontuarem. Odsun�y si� os�ony, odkrywaj�ce terminal autokuchmistrza. Zam�wi� co� o nazwie proolie, co okaza�o si� ugotowanym ziarnem, opr�szonym gorzk�, ��t� przypraw�. Kiedy sko�czy�, ustawi� naczynia w sanityzerze. Podszed� do pola schodowego i poszybowa� w g�r�, docieraj�c w ko�cu na pok�ad astrogacyjny, kt�ry by� �ci�le po��czony z mrugaj�cym przeno�nikiem. Cleet sta� przed p�kul� z przydymionego pancernego szk�a, spogl�daj�c na pustkowie z zadum� wyg�adzaj�c� jego mask�. - Powiedz, pustelniku - powiedzia�, zwracaj�c si� do Bernera - czy potrafisz prowadzi� cywilizowan� konwersacj�? Berner sta� splataj�c r�ce w zak�opotaniu. - Nie pami�tam - odezwa� si� w ko�cu. - Min�o wiele czasu. Cleet za�mia� si�. - Jeste� przynajmniej uczciwy i skromny, to dwie zalety przydatne osobie o twojej pozycji - chocia� takie przymioty wydawa�yby si� groteskowe u osoby z moj� pozycj�. Nie uwa�asz? Bernerowi nie przychodzi�a do g�owy �adna bezpieczna odpowied�. - Nic nie szkodzi - odpar� Cleet. - Nie b�d� oczekiwa� od ciebie zbyt wiele. A wi�c: powiedz mi, w jaki spos�b si� tu znalaz�e�? B�d� zwi�z�y, b�d� dok�adny, b�d� zajmuj�cy. - Maska Cleeta nie wyra�a�a teraz �adnych uczu�. - Siadaj - rozkaza�, wskazuj�c na �aw� biegn�c� wzd�u� kad�uba poni�ej rz�du otwor�w sk�adowych. Berner usiad�. Nie znajdowa� w pami�ci �adnych s��w. Cleet obserwowa� go wyczekuj�co, z oczami faluj�cymi o�ywieniem w zimnym metalu maski. W ko�cu Berner przem�wi�: - Przyby�em tu trzydzie�ci lat temu... Cleet przerwa� mu natychmiast. - Pomy�l tylko! Trzydzie�ci lat strawionych na niczym. Ale opowiedz mi o swoim �yciu, zanim tu przyby�e�. Pami�taj, masz mnie zabawi�. - Spr�buj�... Cleet odwr�ci� si�, zdawa� si� skupia� uwag� na pustkowiu na zewn�trz. - M�w. Berner odchrz�kn��. - By�em g�rnikiem na Silverdollar... Cleet znowu przerwa�. - Silverdollar. Czy to nie ten zimny �wiat? L�d i �nieg? Jakie bestie �yj� na Silverdollar? Berner przypomnia� sobie pola lodowe, unosz�ce si� dymy, odleg�e bia�e s�o�ce. - Wiele zwierz�t �yje na lodzie - powiedzia�. - W�drowniki, morskie rysie, bia�e lwy �nie�ne... Zabi�em jednego mojej ostatniej zimy na Silverdollar. Przedar� si� przez zabezpieczenia ponad moim obwa�owaniem i podszed�, szukaj�c po�ywienia i ciep�a. Zaskoczy� mnie �pi�cego w ��ku... Cleet zachichota�, rzucaj�c mu spod oka szybkie spojrzenie. - Z przyjaci�k�? Oho. Oto wi�c mamy przyczyn� twego religijnego zapa�u. Jakie to banalne, jakie oczywiste, jak przypomina z�� zmys�odram�. Ona bez w�tpienia nie prze�y�a; i ta tragedia pchn�a ci� w chude ramiona Srogiego Misterium. Czy nie tak by�o? - Mniej wi�cej. - Odezwa�y si� wspomnienia: odg�os sapi�cego zwierz�cia, nie�wie�y smr�d jego oddechu, z�by szarpi�ce cia�o. Wstrz�sn�� nim dreszcz. - W porz�dku, oszcz�d� mi szczeg��w. Twoja kochanka umar�a, poniewa� wpad�a w z�e obj�cia, a nie dlatego, �e seks jest z�y; nie rozumiesz tego? - Cleet m�wi� z irytacj�, powracaj�c wzrokiem na pustkowie. - Opowiedz mi o lwach �nie�nych. Jak wygl�daj�? Berner otrz�sn�� si� ze wspomnie�. - Tak naprawd� niezbyt przypominaj� lwy; s� d�ugie, chude i bardzo szybkie. Wa�� do tysi�ca kilogram�w, a starsze samce dochodz� do dw�ch metr�w w k��bie albo i wi�cej. Pod pewnymi wzgl�dami przypominaj� wydry, je�eli mo�na sobie wyobrazi� wydr�, kt�ra poluje na ma�e wieloryby. To znaczy, nie te prawdziwe wieloryby, ale zwierz�ta zajmuj�ce ich nisz�... - Mniejsza o wieloryby. Jak rozmna�aj� si� lwy �nie�ne? - Odbywaj� tar�o w bagnach wok� gejzer�w; je�li si� dobrze orientuj�, rodz� wolno p�ywaj�ce larwy. - M�wi�c to Berner rzuci� okiem w stron� najbli�szego otworu sk�adowego. Ku swemu zaskoczeniu zobaczy� wystaj�cy z otworu w zasi�gu r�ki uchwyt nerwopa�u Cleeta. Spojrza� na Cleeta, kt�ry sprawia� wra�enie, jakby o nim zapomnia�. Nie, pomy�la�. To pu�apka, to zbyt �atwe. Czy Cleet by�by tak nierozwa�ny? Nie. Nerwopa� by� z pewno�ci� roz�adowany albo w inny spos�b niezdatny do u�ytku. - M�w dalej - warkn�� Cleet. - Przykro mi, nie jestem biologiem. - Zmusi� si�, aby nie spogl�da� na nerwopa�. Cleet zasycza� z irytacji. - Jeste� r�wnie g�upi jak ja gro�ny. - Poruszaj�c si� z zawrotn� szybko�ci� wyci�gn�� nerwopa� z otworu. - Zaj�o ci pi�� minut, �eby go zauwa�y�, a potem si� przestraszy�e�. Podejrzewa�e� pu�apk�? Tak? I co z tego? To by�a szansa, twoja jedyna szansa, a ty nic nie zrobi�e�. Co z ciebie za trz�s�ca si� galareta! Berner zwiesi� g�ow�. Cleet mia� racj�, powinien by� spr�bowa�. G�os Cleeta sta� si� �agodniejszy. - Oczywi�cie poj��e�, �e jest ma�o prawdopodobne, aby� prze�y� s�u�b� u mnie. Czy nie sta�o si� dla ciebie jasne, jak� mam natur�? Wi�c czemu nie skorzysta� z szansy? Dlaczego nie? Ka�de inne zwierz� skorzysta�oby z takiej szansy. Cleet otworzy� kolb� nerwopa�u, wysun�� kom�rk� zasilania. Wska�nik �adowania zab�ysn�� jasn�, jadowit� zieleni�. Cleet wsun�� j� z powrotem do �rodka, z trzaskiem z�o�y� kolb�. Berner spogl�da� t�sknym wzrokiem na nerwopa�. - No c�, mia�e� racj� - powiedzia� Cleet. - To by�a pu�apka, by�em ciekaw, czy naprawd� poj��e�, gdzie jest twoje miejsce. W �adnym razie nie zdo�a�by� dosi�gn�� nerwopa�u przede mn�. Jestem dla ciebie o wiele za szybki. Posiadam najlepsze modyfikacje mi�niowe, jakie mo�na dosta� za pieni�dze. Wycelowa� z nerwopa�u; jego palec dr�a� na spu�cie. - M�g�bym ukara� ci� za twoje tch�rzostwo - powiedzia�. Jego maska wyra�a�a teraz spok�j, ch�odny i pe�en dystansu. Berner, na wp� odwr�cony, podni�s� r�ce w bezcelowej obronie. Cleet wykona� r�k� b�yskawiczny ruch i nerwopa� znikn��. - Jednak nie zrobi� tego; nigdy nie pozby�bym si� st�d tego zapachu. Poza tym teraz, kiedy wiemy, jakim jeste� tch�rzem, b�dziemy wszyscy mogli si� odpr�y�, nieprawda�? Oddech Bernera zabrzmia� jak westchnienie. - Jeste� s�abym zwierz�ciem, pustelniku, ale wszyscy jeste�my zwierz�tami, niczym wi�cej, a czasem mniej. - Cleet znowu patrzy� na pustkowie. - Cz�sto mniej. Zwierz�ta �yj�, kopuluj�, umieraj�, bez �adnej refleksji nad czasem, kt�ry ma przyj�� i nad czasem, co mija. Pal� si� ja�niej ni� wi�kszo�� my�l�cych stworze�. Dziwi ci� moja pewno��? W takim razie poka�� ci, co mam na my�li. Id� i przyprowad� Candypop. Jest za r�owymi drzwiami w �adowni. - Dok�d mam j� przyprowadzi�? - zapyta� Berner, czuj�c si� kompletnie pokonany. - Do ��ka, oczywi�cie. Berner zastuka� do ci�kich metalowych drzwi, ale jego kostki nie wyda�y niemal �adnego d�wi�ku. Drzwi otworzy�y si� jednak natychmiast i stan�a w nich wci�� naga Candypop. - Tak? - powiedzia�a d�wi�cznym kontraltem. Zauwa�y�, �e jej oczy maj� barw� czystego, ciemnego bursztynu i �e jest o wiele pi�kniejsza ni� mu si� przedtem wydawa�o. Bi�a od niej witalno�� - zaskakuj�ca w tych okoliczno�ciach. - Cleet mnie przys�a�, �ebym ci� przyprowadzi� - wymamrota�. - W porz�dku - odpar�a. Kiedy nie poruszy� si� od razu, uj�a jego rami� w mocnym u�cisku i obr�ci�a go w kierunku pola schodowego. - Nie pozw�lmy mu czeka� - powiedzia�a. - To by�aby g�upota. Ruszy�a w stron� pola d�ugimi, pe�nymi wdzi�ku krokami. Berner przyspieszy�, aby dotrzyma� jej kroku. - Przepraszam - powiedzia�, kiedy weszli na pole i unosili si� w g�r�. - Za co? - wydawa�a si� prawdziwie zaciekawiona. - Za wykonywanie jego polece�... jakiekolwiek one s�. - Berner stara� si� wstrzymywa� ogie� swego gniewu, aby zachowa� go do czasu, kiedy b�dzie m�g� go roznieci� w buchaj�cy p�omie�. - Nie b�d� niem�dry - powiedzia�a, zanim dotarli do szczytu pola. - Kto m�g�by si� oprze� tak pot�nemu monstrum? Wesz�a do �rodka i usadowi�a si� na plastykowym ��ku, jak gdyby robi�a to przedtem tysi�ce razy. Berner podziwia� jej odwag�; �a�owa�, �e nie mo�e czu� si� tak nieustraszony, jak zdawa�a si� by� ona. - Teraz - powiedzia� Cleet do Bernera - pozw�l, �e poka�� ci moj� bibliotek�. - Podszed� do zamkni�tych drzwi, nacisn�� d�oni� p�ytk� otwieraj�c�. Drzwi z sykiem przesun�y si� na bok. Berner wszed� za Cleetem do ma�ego pomieszczenia. Cleet odwr�ci� si�, omi�t� ca�y pok�j gestem r�ki. Trzy �ciany pokoju wype�nia�y rz�dy ma�ych kom�r stazyjnych; tysi�ce ma�ych przegr�dek oszklonych z przodu. - Moja kolekcja - o�wiadczy�, a jego maska zal�ni�a rado�ci�. - Sp�jrz tutaj - wskaza� dotykaj�c p�ytki czo�owej jednej z kom�r. Zapali�a si�, wy�wietlaj�c zielone znaki pisane w kanciastym alfabecie Dilvermoon: SUCCISA PRATENSIS, samiec i samica. - Nie rozumiesz? - Nie, obywatelu Cleet - odpar� Berner. Cleet dotkn�� nast�pnej p�ytki czo�owej, na kt�rej wy�wietli� si� napis: TURSIOPS TRUNCATUS, samiec i samica. - Psychok��bki, pustelniku! Spu�cizna po moim przodku, kt�ry tak�e mia� niekonwencjonalne gusty. - Cleet przysun�� bli�ej twarz i Berner poczu� zapach perfumowanego rozk�adu, jak gdyby Cleet gni� pod swoj� pi�kn� mask�. - Krew kr��y we mnie wolniej ni� w �y�ach moich przodk�w. Trzymam tutaj dusze dziesi�ciu tysi�cy stworze�. Wi�kszo�� to ziemskie formy �ycia, cho� posiadam te� wiele obcych. - Cleet za�mia� si� i popchn�� p�ytk�, kt�ra z�o�y�a si� do �rodka. Wyj�� dwa psychok��bki le��ce w komorze, dwa pod�u�ne twory z metalu i czerwonego plastyku w kszta�cie skarabeuszy. Skierowa� si� do wyj�cia. - Nie zamkn� drzwi na zamek; ale je�eli mi przeszkodzisz, przygotuj si� na b�l. Mo�esz si� przygl�da�, je�eli chcia�by� zrozumie�. - Nieodgadniony wyraz przemkn�� przez z�ocist� mask�. Wyszed�, zamykaj�c za sob� drzwi. Berner z pocz�tku powstrzymywa� ch�� spojrzenia przez iluminator z pancernego szk�a. Sta� przed �cian� i dotyka� p�ytek czo�owych. Odkry�, �e za drugim dotkni�ciem wy�wietla si� zaopatrzony w podpis obraz stworzenia, kt�rego psychik� zamkni�to w znajduj�cych si� wewn�trz psychok��bkach. Tam tygrysy, �wdzie krokodyle, jeszcze gdzie indziej uzbrojone w k�y obce drapie�niki o sze�ciu d�ugich nogach i wspania�ym upierzeniu. Za trzecim dotkni�ciem wy�wietli� si� przyprawiaj�cy o md�o�ci opis zachowania seksualnego obcego drapie�nika. Berner ogl�da� tylko przez chwil�, potem zadr�a� i odwr�ci� si�. Mia� nadziej�, �e Cleet nie u�yje akurat tego zestawu psychok��bk�w: kobieta nie prze�y�aby tego do�wiadczenia. Wspania�a b��kitna jasno�� przyci�gn�a go w stron� iluminatora. Podszed�, chocia� czu� z g�ry pretensj� do Cleeta - i do samego siebie za uleganie tak niezdrowej ciekawo�ci. Holoprojektory stworzy�y podwodny �wiat. Wysokie zielono- czarne pasma wodorost�w chwia�y si� w rytm leniwych pr�d�w. Male�kie srebrne rybki migota�y w�r�d d�ugich li�ci. B��kitne �wiat�o pada�o poprzez las wodorost�w nieprzerwanym potokiem promieni, o�wietlaj�c par� unosz�c� si� w wodzie na �rodku przemienionej kabiny. D�ugie cia�o Cleeta by�o mocno umi�nione, jak gdyby sp�dzi� du�o czasu w stymulatorze tkanek. Pe�ne usta kobiety wygi�y si� w szerokim, nieruchomym u�miechu. Pop�yn�a w obj�cia Cleeta, wt�ruj�c jego pchni�ciom szybkimi, wdzi�cznymi ruchami. Cleet zadygota�, a z jej �miej�cych si� ust wylecia� strumie� srebrzystych banieczek. Berner odwr�ci� si� od iluminatora czuj�c pewien niesmak, chocia� nie zobaczy� nic z�ego czy brutalnego. Usiad� w k�cie i zastyg� w oczekiwaniu. Kiedy Cleet przyszed� po niego, drzema� w najlepsze. Cleet szturchn�� go butem. Berner potrz�sn�� g�ow�, skoczy� na r�wne nogi. - Przepraszam - powiedzia�. Na masce Cleeta pojawi� si� wyraz niezadowolenia, wygl�da�o jakby Berner czym� go zirytowa�. - Znudzi�o ci� moje przedstawienie? Berner nie wiedzia�, co odpowiedzie�. - Niewa�ne - stwierdzi� Cleet. W�o�y� psychok��bki z powrotem do ich komory stazyjnej. - Do roboty. Zaprowadzi� Bernera do kabiny, gdzie kobieta le�a�a nieruchomo na ��ku, patrz�c w sufit. - Wiesz, co robi� - powiedzia� Cleet. - Dzi� wieczorem nie b�dzie potrzebowa�a medjednostki; oczy�� j� tylko. Aha, i tym razem dopilnuj, �eby uczesa�a w�osy. Uperfumuj j�, umaluj jej usta na czerwono. Zabierz j� do jej pokoju w �adowni, znajdziesz tam, co trzeba. Doprowad� j� do porz�dku. Potem id� do swojej kabiny. Nie chc�, �eby� mi si� kr�ci� pod nogami. Po odej�ciu Cleeta Berner odwin�� w�� schowany w �cianie. Kiedy zala�a j� woda, kobieta drgn�a i odsun�a si�. - Przesta� na chwil� - powiedzia�a st�umionym g�osem. - Czuj� si� jak nagrodzony na wystawie wieprz, kt�ry w�a�nie wyszed� z b�ota. Czy w innym �yciu zajmowa�e� si� myciem wieprzy? Berner zamkn�� dop�yw wody. - Je�li dobrze pami�tam, nie - powiedzia� przepraszaj�cym tonem. Usiad�a i przetar�a twarz r�kami. D�onie jej dr�a�y. - Pozw�l mi przynajmniej wsta�. - Oczywi�cie - powiedzia� Berner. Podczas kiedy on trzyma� w�� tak, �eby woda delikatnie sp�ywa�a, ona szorowa�a cia�o szczotk�, a� jej blada sk�ra por�owia�a. Obserwowa� z niech�tn� satasfakcj� jak jej cia�o wolno przybiera kolejne wdzi�czne pozy, gdy osusza� je ciep�ym powietrzem. - W porz�dku - stwierdzi�a w ko�cu. - Wracajmy. Jej kabina by�a zakurzonym pomieszczeniem z za�miecon� toaletk� w k�cie, pozbawionym innych mebli pr�cz ��ka. ��ko mia�o p�ytkie wg��bienie w kszta�cie kobiecego cia�a i przezroczyst� os�on�. Usiad�a na jego brzegu, pozornie spokojna. Na toaletce znalaz� s�oiczek pomady do ust i wysadzany kamieniami grzebie�. Niepewnie wyci�gn�� w jej kierunku r�k� z grzebieniem. Potrz�sn�a spokojnie g�ow�. - By�by� tak uprzejmy? - odwr�ci�a si�, prostuj�c plecy i podnosz�c g�ow�. Podni�s� grzebie� i przeci�gn�� po jej w�osach; z�by zatrzyma�y si� na spl�tanych kosmykach. - Uwa�aj - powiedzia�a. - Czy uwierzysz, �e by� czas, kiedy mog�am usi��� na swoich w�osach? Splata�am je w warkocz gruby jak moje rami� i rozpuszcza�am go tylko dla moich kochank�w. M�czy� si� ze spl�tanymi w�osami, skupiaj�c ca�� uwag� na tym zadaniu, aby nie zauwa�a�, �e dotyka pi�knej, nagiej kobiety. Stopniowo pl�tanina podda�a si� jego wysi�kom i w�osy sta�y si� g�adkie i l�ni�ce. Przerwa�, czuj�c przemo�n� ch��, aby robi� to dalej. Odwr�ci�a si� do niego i spojrza�a mu w oczy ze szczer� ciekawo�ci�. - By�e� delikatny - stwierdzi�a. - A Cleet powiedzia� mi, �e jeste� wyznawc� kultu, kt�ry nienawidzi kobiet. - Nie - odpar�. - Nie kobiet. Tylko aktu parzenia si� z nimi. Kobiety nic nie mog� poradzi� na to, czym s�. - Czu� dziwn� oboj�tno�� i jego w�asna wypowied� wyda�a mu si� nagle troch� g�upawa, troch� naiwna. Jej wzrok och��d�. - Czym s�, wed�ug ciebie? - Bram� do �ycia... lecz tak�e bram� do �mierci. - Jego s�owa zdawa�y si� blade i nieprzekonywaj�ce. Nagle u�miechn�a si� dziwnym wykrzywieniem ust, w gorzkim rozbawieniu. - C�, w moim przypadku masz racj� przynajmniej w po�owie. We� mnie do ��ka, a Cleet ci� zabije. Nie wiedzia�, co na to odpowiedzie�. Po chwili przyni�s� pomad� do ust i le��cy ko�o niej ma�y, ostro zako�czony p�dzelek. Poda� jej obie rzeczy. - Spr�buj sam - powiedzia�a i unios�a twarz, zamykaj�c oczy. Jego palce uspokoi�y si�, kiedy p�dzelek podkre�la� spokojn� krzywizn� jej ust; i czu� przyp�yw jakiego� niemal niemo�liwego do zniesienia uczucia. To nie jest ��dza, pomy�la�. Zapomnia�em, jak si� j� odczuwa, czy� nie? - I perfumy, tak powiedzia� - przypomnia�a Bernerowi, kiedy sko�czy�. Nie�le mu posz�o z jej ustami; l�ni�y aksamitnym szkar�atem. Osobliwe wspomnienie przemkn�o mu przez my�l: przypomnia� sobie, �e w niekt�rych �wiatach modne kobiety malowa�y sobie sutki. Odwr�ci� si� i przebiera� w�r�d buteleczek perfum, kt�re zape�nia�y toaletk�, a� znalaz� co�, co mu si� spodoba�o, s�odki kwiatowy zapach z ziemsk� nut�. Umoczy� palec w perfumach, dotkn�� pulsuj�cego miejsca u podstawy szyi - a potem, po chwili, mi�kkiej, delikatnej sk�ry pomi�dzy piersiami. Cofn�� gwa�townie r�k�, jak gdyby mog�a go oparzy�. - Wybacz - powiedzia� czuj�c, jak twarz mu p�onie. - Jestem raczej przyzwyczajona - powiedzia�a, �miej�c si� cicho. D�wi�k ten nie mia� w sobie ani �ladu weso�o�ci. - Musia�by� pozwoli� sobie na du�o wi�cej - i brutalniej, zanim by� zapracowa� na moj� wrogo��. Nagle zapad�a si� w sobie; oczy jej wype�ni�o ogromne zm�czenie. - No, teraz musz� spa� - i pozwoli�, �eby ��ko mnie od�ywi�o - je�li mam mie� nadziej� na odzyskanie si�. Bardziej boli, kiedy jestem zm�czona. - Jak mo�esz my�le� o tym tak trze�wo? - Berner poczu� silny, szczery �al. Wzruszy�a ramionami i nie odpowiedzia�a. W ko�cu westchn�� i wsta�. - Je�li chodzi o mnie, tak boj� si� Cleeta, �e nie czuj� niczego poza tym. - Cleet wie, jak kontrolowa� swoj� w�asno��, na tym polega jego geniusz. - Po�o�y�a si�, k�ad�c nogi we wg��bieniu ��ka. - Musisz go nienawidzi� - powiedzia� i natychmiast poczu� zmieszanie z powodu tak g�upio oczywistej uwagi. - Nienawidzi�? - mrukn�a. - Czy go nienawidz�? Nie wiem... To tak jakby nienawidzi� tajfun, kt�ry zatopi� twoj� ��d�, choroby, kt�ra kradnie ci zdrowie. Jakby nienawidzi� �mierci lub b�lu. Bezsensowne, nie s�dzisz? - Zamkn�a oczy. Zaci�gn�� os�on� ��ka i przygl�da� si� drucikom wype�zaj�cym z ukrytych wn�k. Grube plastykowe w�yki pe�ne od�ywczego p�ynu przytwierdzi�y si� do jej przegub�w. Przewody nie grubsze ni� srebrne nitki zaton�y w tuzinach miejsc jej cia�a. ��ko pracowa�o nad utrzymaniem jej napi�cia mi�niowego, wprawiaj�c jej cia�o w delikatny, faluj�cy ruch. U�miechn�a si�, jej plecy wygi�y si� lekko. Porusza�a si� jak gdyby w ramionach niewidzialnego kochanka. Odwr�ci� si� i uciek�. Cleet uwalnia� go z kabiny o r�nych porach, pozwala� mu co� zje��, po czym rozkazywa�, aby przyprowadzi� kobiet�. Coraz cz�ciej Berner ulega� pokusie przygl�dania si�. Wmawia� sobie, �e to holoprojekcja tak go fascynuje; za ka�dym razem komora stawa�a si� innym �wiatem, wspania�ym, straszliwym lub niezrozumia�ym. Czasami Candypop zdawa�a si� czerpa� przyjemno�� z tego aktu. Na jej twarzy wstyd walczy� z po��daniem, u�miech z p�aczem. Czasem krzycza�a bez przerwy, a jej rysy zastyga�y w l�ku i grozie. Najcz�ciej z wyrazu jej twarzy nic nie da�o si� odczyta�. Po wyczerpaniu si� psychok��bka cz�sto na chwil� traci�a przytomno��. Najbardziej obce stwory Cleeta wprawia�y j� w stan podobny do �pi�czki, trwaj�cy czasem godzinami. Niekiedy wychodzi�a bez obra�e�, ale zazwyczaj Berner musia� zanosi� j� do medjednostki, aby wyleczy� st�uczenia, zwichni�cia i pomniejsze z�amania. - Jak mo�esz to znosi�? - zapyta� pewnego ranka, pomagaj�c jej zej�� z p�yty. Wzruszy�a ramionami. - Jakie mam inne wyj�cie? - Nie wiem - odpar� Berner z oci�ganiem. Wydawa�o si� to potwornie niesprawiedliwe. By�a tak mi�� i niewinn� osob�, a cierpia�a tak szkaradn� niewol�. - Czy nigdy nie bywa lepiej? - Czy Cleet da� ci ju� sw�j wyk�ad na temat cyklicznej natury bogactwa? Nie? C�, okrucie�stwo tak�e ma swoje cykle. - Pos�a�a mu zm�czony u�miech. - Czasami ubiera mnie w klejnoty, daje mi podarki i zachowuje si� jak uwielbiaj�cy m��. - Tak jest lepiej, prawda? - Wcale nie - odpowiedzia�a. W miar� jak mija�y tygodnie, Cleet stawa� si� mniej rozmowny, zdawa� si� znajdowa� mniejsz� przyjemno�� w szokowaniu lub straszeniu Bernera. Teraz zdarza�o si�, �e sp�dza� noc bez kobiety, a w ko�cu mija�y ca�e dnie, kiedy nie zabiera� jej forpiku. Za to przesiadywa� na pok�adzie astrogacyjnym, wyra�nie zaj�ty swoimi my�lami. Cleet nie zamyka� ju� Bernera w kabinie, najwyra�niej upewniwszy si�, �e jest nieszkodliwy. W ka�dym razie pole schodowe nie pozwoli�oby mu si� dosta� do �adnego z chronionych obszar�w, tak wi�c Berner porusza� si� tylko po �adowni i g�rnym pok�adzie. Zaczyna� si� niecierpliwi�. Kiedy� odwiedzi� kobiet�, kiedy spa�a swoim wymuszonym snem. Wyda�a mu si� nieodparcie pi�kna, le��c w ��ku jak klejnot w szkatu�ce. Wyszed�, zanim si� obudzi�a i nigdy wi�cej nie narusza� jej prywatno�ci. Po��da� tej kobiety; w ko�cu by� w stanie przyzna� si� do tego przed samym sob�. By�o mu jej �al, a uczucie to wkr�tce przerodzi�o si� w po��danie. Jednak ostatecznie ani ��dza ani lito�� nie wydawa�y mu si� na miejscu: by�a, jak i on, tylko jeszcze jednym zwierz�ciem schwytanym w pu�apk�, zabawk�. Pomimo ca�ej swej pi�kno�ci, pomimo ca�ej swej odwagi. Jedyn� rozrywk� znajdowa� na g�rnym pok�adzie, wertuj�c bibliotek� dusz Cleeta. Godzina po godzinie ogl�da� wy�wietlane obrazy i czasami wydawa�o mu si�, �e wszech�wiat jest zape�niony wy��cznie kopuluj�cymi zwierz�tami, rozpaczliwie uchodz�cymi przed �mierci� w ten jedyny spos�b, jaki by� dla nich dost�pny. Cleet czasami pozwala� mu zje�� obiad w mesie statku, przy d�ugim, czarnym, lakierowanym stole. Berner zajmowa� miejsce na ko�cu tego sto�u. Zwykle Cleet jad� w czujnym milczeniu, obserwuj�c Bernera z bezosobowym nat�eniem. Tego wieczoru jednak by� rozmowny. - A wi�c, pustelniku, opowiedz mi o swej wierze. S�abi bez ko�ca wymy�laj� podobne religie, usprawiedliwiaj�c w�asn� s�abo��. Ale odrzucenie seksu? To wydaje si� uniwersalnie nieatrakcyjne. Jak zdobywacie wiernych? Berner spojrza� nieufnie na Cleeta. - M�dro�� sama przychodzi do wybranych. - Ach, tak? W takim razie powiedzia�by�, �e ja jestem niem�dry? Albo niewybrany? - Nie o�mieli�bym si�... - odpar� Berner, spogl�daj�c w d� na sw�j talerz. - Ca�kiem s�usznie! Ale prosz�, wypowiedz si� swobodnie. By� mo�e, nawr�cisz mnie. Dlaczego musimy powstrzyma� si� od seksu? Berner, nieszcz�liwy, wci�gn�� powietrze. - Mog� tylko zacytowa� Bezimiennego: "Pomy�l o amebie. Czy ona umiera? Nie zna przelotnej przyjemno�ci parzenia si� ani wiecznego strachu przed grobem". - �adne zwierz� nie boi si� �mierci. - Cleet wypowiedzia� to niemal delikatnym g�osem. - By� mo�e nie, dop�ki �mier� nie nadejdzie. Wtedy... - Ale czy ten Bezimienny nie zosta� zam�czony? - Tak, na Aragonie, przez t�um rozw�cieczonych ladacznic. Nasza wiara nie obiecuje nie�miertelno�ci w tym ciele, chocia� czciciele zanotowali znaczne przed�u�enie �ycia. Zdarzaj� si� wypadki, nadal panuje przemoc. Mamy nadziej� zachowa� �ycie duszy. Jeste�my realistami. Cleet za�mia� si� swoim pi�knym, niezdrowym �miechem. - Reali�ci! Powiedz mi, ile masz lat? Berner przygarbi� ramiona. - Sto siedem standardowych. Ale p�no przyby�em do Misterium. Cleet za�mia� si� znowu. - Smarkacz. Posiwia�y smarkacz. M�g�by� tu prze�y� jeszcze ze sto - i to nie na pewno. Widzia�em twoj� medjednostk�; bardzo prymitywna, doprawdy bardzo. Ja urodzi�em si� 863 lata temu na Green. I mia�em przynajmniej dziesi�� tysi�cy kochanek; dzi�ki temu czuj� si� jeszcze bardziej m�odzie�czo. I jak teraz wygl�da tw�j realizm? Berner nie odpowiedzia�. - Wiem, co my�lisz - powiedzia� Cleet. - My�lisz "Bogactwo". I, oczywi�cie, masz racj�. Bogaci nie musz� umiera�, dlaczego wi�c mieliby�my si� zastanawia� nad stanem naszych dusz? Czy masz odpowied�? - Nie - wymamrota� Berner. - Nie, oczywi�cie, �e nie masz. - Cleet zamy�li� si�, spok�j rozla� si� po jego l�ni�cej masce. - Ale my�lisz sobie: "Je�eli Cleet jest tak bogaty, co robi w tym pustym �wiecie, z nudnym bigotem jako s�u��cym?" - Ramiona Cleeta drgn�y, zamruga� gwa�townie. - Nie do�wiadczy�e� osobi�cie bogactwa, wi�c wybaczam ci twoj� ignorancj�. Widzisz, bogactwo ma natur� cykliczn�. Prawdziwy bogacz przechodzi przez nast�puj�ce cykle: gromadzenie, a potem wydawanie. Jaki� u�ytek z bogactwa, je�li nie mo�na za nie kupi� rozrywek? A im bogatszy si� stajesz, w tym dro�szych gustujesz rozrywkach. Bernera przera�a� wyraz twarzy Cleeta, zarazem zrozpaczony i gniewny. Wbija� wzrok w resztki jedzenia i mia� nadziej�, �e Cleet nie zechce z�agodzi� swego b�lu, zadaj�c go jemu. Cleet by� jednak my�lami gdzie indziej, zatopiony w jakich� gorzkich wspomnieniach. M�wi� dalej z zadum�: - Tak wi�c znalaz�em si� na dole cyklu. Nie posiadam nic opr�cz tego przekl�tego statku, kawa�ka �adnego cia�a, kilku zabawek - i ciebie, oczywi�cie. Gdybym m�g�, zabra�bym statek do Dilvermoon i sprzeda�, ale jest dostrojony do mojej osoby i beze mnie umrze. Poza tym tropi� mnie z�o�liwi wrogowie i akurat teraz w Dilvermoon nie jest bezpiecznie. To r�wnie dobre miejsce jak ka�de inne, aby czeka�, a� nie poczyni� nowych plan�w. Po co bez celu przemierza� pustk�? - Po chwili u�miechn�� si�, jakby jego wspomnienia przybra�y przyjemniejszy obr�t. - M�j szanowny przodek da� mi ten statek podczas mego Roku M�sko�ci, dawno temu. Bardzo dawno temu. Miesi�c p�niej otru�em go i wzi��em swoje dziedzictwo. Naprawd� sta�em si� m�czyzn�. Nasta�a cisza. Po jakim� czasie Cleet podni�s� si� i poszed� na g�r� do swego prywatnego apartamentu. Berner ukry� twarz w d�oniach i trwa� tak, p�ki nie przesta� dygota�. Tego wieczoru Cleet przybra� posta� wielkiego w�a zamieszkuj�cego �wiat piasku i cierni. Obszed� si� z kobiet� wyj�tkowo okrutnie, wi�c kiedy sko�czy�, by�a zakrwawiona. Berner ukry� gniew, kiedy Cleet wywo�a� go z biblioteki. - Do medjednostki? - zapyta�. - Czemu nie - odpowiedzia� Cleet z odcieniem znudzenia i odszed�. - Nie zawsze by�em tch�rzem, Candypop - wyszepta� Berner, pomagaj�c jej si� umy�. Podnios�a na niego wzrok, u�miechaj�c si� lekko. - Dlaczego nazywasz si� tch�rzem? Co m�g�by� zdzia�a� przeciwko Cleetowi? On ju� nie jest cz�owiekiem, sta� si� zbyt silny, zbyt szybki, zbyt okrutny. �adna nieprzetworzona istota ludzka nie mog�aby go pokona�. Kiedy pomaga� jej podnie�� si� na nogi, opar�a si� o niego i czu� przy swoim boku nacisk jej piersi. Ku swemu zawstydzeniu poczu� uk�ucie ��dzy. Medjednostka upora�a si� z ni� szybko - najwyra�niej rany by�y powierzchowne - tak, �e kilka minut p�niej Berner m�g� odprowadzi� j� do kabiny. Cleet wszed� za nimi poruszaj�c si� bezszelestnie i zaskakuj�c Bernera. - Wiesz, prawda? - powiedzia� mi�kkim, rozmarzonym g�osem. Berner zrozumia�, �e dzieje si� co� wa�nego, zachodzi jaka� rytualna wymiana. Wymiana jakiej� strasznej wiadomo�ci mi�dzy Cleetem a Candypop. Cleet utkwi� w Bernerze nieruchome spojrzenie. - Wszystko si� zmienia, pustelniku. Zauwa�y�e� to nawet podczas swego kr�tkiego �ycia. Nie zostaniemy tu ju� d�ugo. - Co pan ma na my�li? - Berner nie m�g� z�apa� tchu. - Zbyt d�ugo przebywa�em z dala od mojego �ycia. A poza tym jestem zm�czony moj� Candypop. - Cleet potrz�sn�� g�ow�, wydawa�o si�, jakby dziwnie zmala�. - Stare zabawki... - powiedzia� tak cicho, �e Berner ledwo dos�ysza� s�owa. Odszed� cicho, a Berner dr��c� r�k� podni�s� szczotk� do w�os�w. Candypop spojrza�a na Bernera. Twarz mia�a zaskakuj�co spokojn�. - Nie zwracaj na niego uwagi, Bernerze. On lubi straszy� ludzi, wiesz, to jego hobby. Zanim odleci, wypu�ci ci� st�d i pozwoli ci wr�ci� do dawnego �ycia. Nie r�b tylko nic, co by go mog�o rozgniewa�. Nigdy nie post�puj wbrew jego oczekiwaniom, a nic ci si� nie stanie. On nie morduje bez powodu. Prze�yjesz, bracie Bernerze. Chcia� jej wierzy�. - Grozi�, �e przemodeluje mnie w kobiet�, je�eli... - Wstydzi� si� swego strachu; doprowadza� go do md�o�ci. - Je�eli ja umr�? - potrz�sn�a g�ow�. - Nie obawiaj si�. To si� nigdy nie stanie, wierz mi. Nie mam zamiaru ci� urazi� - prawdopodobnie by�aby z ciebie �adna kobieta - ale Cleet ma bardzo... szczeg�lne gusta. Do�� osobliwe. - Ale to brzmia�o... to naprawd� brzmia�o tak, jakby chcia� powiedzie�, �e ci� zabije. Pokiwa�a g�ow�, wci�� nieludzko spokojna. - Oczywi�cie, �e zamierza mnie zabi�. To nie b�dzie pierwszy raz. Posiada mnie od bardzo dawna. Ale p�niej wsadzi mnie do medjednostki, a ona z�o�y mnie z powrotem do kupy i b�d� jak nowa. M�wi� ci, on naprawd� nie jest morderc�; to nie jest morderstwo, je�li nie pozostaje si� martwym, czy� nie? Nigdy si� mnie nie pozb�dzie; jestem idealn� kobiet�. Dla Cleeta. Ale tobie nic si� nie stanie. Uwierz mi. Berner nagle poczu� pewno��, �e ona m�wi prawd�. - To dla ciebie okropne - powiedzia�. - Nie jest tak �le - powiedzia�a, wzruszaj�c swymi cudownymi ramionami. - Nigdy nic nie pami�tam z okresu, kiedy jestem martwa. Lecz po chwili jej opanowanie zachwia�o si� nieco, a oczy pociemnia�y. - Boli tylko umieranie. Berner poszed� do ��ka pe�en wsp�czuj�cego podziwu. Sen d�ugi czas go omija�, a kiedy w ko�cu zasn��, dopad� go straszliwy koszmar. Sen nie przestrzega� logiki; przez scen� jego umys�u przep�ywa�y oderwane obrazy. Sam Berner nie bra� �adnego udzia�u we �nie. By� widzem, ca�kowicie pozbawionym w�asnej woli. Z pewnej odleg�o�ci widnia�a twarz Candypop. Wbija�a w niego wzrok. Dostrzega� j� tylko k�tem oka, ale to ona stanowi�a centrum snu. Po chwili zauwa�y�, �e pi�kna sk�ra, kt�ra pokrywa�a jej czaszk�, staje si� p�przezroczysta tak, �e prze�wieca przez nie bia�a ko��. Przez t� przezroczysto�� przep�ywa�y mroczne obrazy - rzeka ukrytych emocji nad bladym kamieniem. We wspania�ych oczach czarne jaskinie. W pe�nych ustach d�ugie pos�pne k�y �mierci. Na pierwszym planie snu Cleet przybiera� seri� niezgrabnych p�z w powolnym rytuale. Jego oczy z pocz�tku by�y puste. Otwarte usta zwisa�y bezw�adnie. Wygl�da�, jakby zosta� opanowany przez jak�� wewn�trzn� form� �ycia, jakby w jego ciele zamieszka�a inna istota, nieco odmienna od ludzkiej i niepewna, jak ludzkie cia�o powinno si� porusza�. Teraz Cleet stan�� na jednej nodze, drug� podni�s� wysoko, ko�ysz�c ramieniem za plecami. Rami� podnios�o si�, przemie�ci�o i sta�o si� kolcem wysuwaj�cym si� z ty�u szyi Cleeta. Sen migota�; Cleet by� teraz truj�c� ryb�, pokrytym brodawkami straszyd�em o postrz�pionych p�etwach i oczach martwych jak kamyki. W tym samym czasie by� wci�� Cleetem; Berner rozpoznawa� go z mro��cym krew przera�eniem. Candypop patrzy�a spokojnie ze swego oddalenia, jej czaszka p�on�a wewn�trznym ogniem. Cleet zawirowa� i sta� si� znowu cz�owiekiem. Opad� do przysiadu, rozkraczy� nogi i Berner ujrza� paj�ka. Potem w�a. Rekina, hien�, obc� istot� o rogach jak brzytwy, potwora z g��bin wywijaj�cego mackami. Za ka�d� transformacj� Berner czu� przyp�yw przera�enia. Mia� ochot� krzycze�, gard�o bola�o go, jakby mia�o zaraz p�kn��. Jednak nie m�g� krzycze�, nie m�g� ucieka�; i jego bezradno�� przyci�gn�a uwag� Cleeta. Potw�r obserwowa� teraz Bernera b�yszcz�cymi oczyma. Transformacje nabiera�y wstrz�saj�cego tempa, kszta�ty zmienia�y si� szybciej i szybciej. Berner nie m�g� ju� ich rozpozna�; widzia� jedynie oczy, kt�re zacz�y si� zbli�a�. By� pewien, �e zaraz umrze. Usi�owa� przenie�� uwag� na Candypop... i wtedy zobaczy� co�, co go ocali�o. Ponad czaszk� i jej zanikaj�c� otoczk� pi�knego cia�a podnios�a si� inna twarz. M�oda kobieta, u�miechni�ta, pe�na rado�ci �ycia. Jej oczy by�y ciep�e i niewinne. Ufne. Rozpozna� j� z wysi�kiem. Jakim� cudem ujrza� Candypop tak�, jaka by�a, zanim posiad� j� Cleet. Jego przera�enie przygas�o, zast�pione bolesnym smutkiem. Obudzi� si� ze �zami na policzkach i nieodpart� potrzeb� ujrzenia jej. Do czasu kiedy stan�� nad jej ��kiem, �zy znikn�y, ale b�l pozosta�. Le�a�a nieruchoma i w sztucznym spokoju narkotycznego u�pienia ujrza� m�od� kobiet� ze swego snu. Zerkn�� na czasomierz ��ka. Za kilka sekund rurki i przewody wycofaj� si� z jej cia�a. ��ko trzasn�o i zabucza�o. Oprzyrz�dowanie odpad�o. Powieki kobiety zatrzepota�y i Bernerem ow�adn�� niebezpieczny impuls. Czu�, �e co� popycha go do dokonania jakiego� aktu czu�o�ci, cho�by drobnego, wi�c pochyli� si� nad ��kiem i dotkn�� wargami jej ust... czuj�c niedorzeczn� rozkosz, czuj�c przyprawiaj�ce o zawr�t g�owy przera�enie. Obudzi�a si�, a on poca�owa� j�, ale jedyn� jej reakcj� by�o niesko�czenie lekkie potrz��ni�cie g�ow�. Przytakn��, ale pochyli� si� nad ni� znowu, przycisn�� policzek do jej policzka i wyszepta�: - Gdybym m�g� cokolwiek zrobi�, zrobi�bym to. Zrobi�bym. - Tak - powiedzia�a mi�kko. - Wierz� ci. Tak - podnios�a r�k� i dotkn�a jego twarzy ch�odnym, szybkim mu�ni�ciem. - Tak? - rykn�� Cleet, zza plec�w Bernera. - Tak? Tak - co? Berner odskoczy� od ��ka, ale Cleet zamachn�� si� ci�kim ramieniem i jednym uderzeniem rozci�gn�� go w k�cie pokoju. W r�ku Cleeta dr�a� nerwopa�, a Berner szykowa� si� na zej�cie do piek�a. G�os Cleeta przybra� g�uchy ton, jakiego Berner nigdy przedtem nie s�ysza�. - Co ci m�wi�em, pustelniku? Pami�tasz? Berner nie by� w stanie wydoby� g�osu. - Co mu m�wi�e�? - spyta�a Candypop cichym, rozbawionym tonem. Berner zerkn�� na ni�. Siedzia�a na brzegu ��ka, z cia�em wygi�tym w �uk w dziwnie prowokuj�cej pozie. Jej twarz promienia�a szelmowskim triumfem. Cleet odwr�ci� si� do niej. - Mog�oby mi przyj�� do g�owy co� niemi�ego. M�g�bym pomy�le�, �e ze mnie szydzisz. M�g�bym uwierzy�, �e uwodzisz tego prostaka tylko po to, aby mnie rozdra�ni�. - Doprawdy? - za�mia�a si�, by� to brzydki, drwi�cy d�wi�k. - Chyba nie my�la�e� naprawd�, �e ten ma�y tch�rz m�g�by ci si� kiedykolwiek sprzeciwi�. Bez wydatnej... pomocy. Chyba tak nie my�la�e�? Cleet wystrzeli� z nerwopa�u. Berner patrzy�, jak dziewczyna upada z �omotem, z twarz� wykrzywion� nieludzkim krzykiem. Ca�e jej pi�kno znikn�o. Chcia� si� odwr�ci�, lecz nie by� w stanie. Kiedy wreszcie by�o po wszystkim, Cleet wyszed� bez s�owa. Berner pom�g� jej przej�� do medjednostki i podsadzi� j� na p�yt�. Zanim wsun�� j� do �rodka, wzi�� j� za r�k�. - Dlaczego? Dlaczego wzi�a� win� na siebie? Wykona�a gest przypominaj�cy wzruszenie ramion. Jej g�os zmieni� si� w ochryp�y szept. - M�g� ci� zabi�, a c� by to by�a za g�upia strata - jest niemal zdecydowany pu�ci� ci� wolno. Poza tym przywyk�am do tego. - Dzi�kuj� ci - powiedzia� niepewnie. Znowu leciutkie wzruszenie ramion. - Wobec tysi�ca lat, jakie to ma znaczenie? W bibliotece Cleet oci�ga� si� z decyzj�. - Kt�re powinienem wybra�, pustelniku? - otworzy� przegr�dk� oznaczon� napisem HYAENA EXTRO-BRUNNEA, wyj�� k��bki, wa�y� je w d�oni obserwuj�c Bernera nieprzeniknionymi oczyma. - Mam u�y� tych? Cisza przed�u�a�a si� i Berner czu� nacisk woli Cleeta zmuszaj�cy go do odpowiedzi. - By�oby zarozumia�o�ci� z mojej strony ferowa� opini� - powiedzia� w ko�cu. Cleet u�miechn�� si�. - W porz�dku. Dobrze powiedziane; wiedzia�em, �e mo�na ci� czego� nauczy�. My�l�, �e poczekamy na nie jeszcze jedn� noc. - Od�o�y� k��bki na miejsce, wzi�� nast�pn� par�. - Dzi� wiecz�r we�miemy co� s�odkiego, jak s�dz�. Co� subtelnego. Dla odmiany. Kiedy Cleet poszed� do niej, Berner stukn�� w p�ytk�, za kt�r� od�o�y� k��bki hyaeny. Patrzy� na wy�wietlacz, czuj�c fal� md�o�ci. Przez pokryt� zaro�lami r�wnin� sun�a na sze�ciu pniakowatych nogach barczysta bestia, pokryta p