13508
Szczegóły |
Tytuł |
13508 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13508 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13508 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13508 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jan Mirosław Kasjan
NA PRZEŁĘCZY ŚWIATÓW
150 ukraińskich baśni, gadek, humoresek i podań ludowych
Prinlcd in Polami
© Copyright by Jan Mirosław Kasjan
© Copyright by Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika Toruń 1994
I
NA PRZEŁĘCZY ŚWIATÓW
150 ukraińskich baśni, gadek, humoresek i podań ludowych
Wybrał, przełożył i opracował JAN MIROSŁAW KASJAN
Pamięci Ojca
Recenzenci MICHAŁ LESION RYSZARD ŁUŻNY
Opracowanie graficzne Alicja Majewska
Ilustrator Anna Tobiasz
Praca finansowana z grantu MEN 851 — H
ISBN 83-231-0494-8
Redaktor Jadwiga Gosieniecka
Korektor Magdalena Szczepańska
Uniwersytet Mikołaja Kopernika
Wydanie I. Nakład 1000+60 egz. Ark. wyd. 20.
Skład: Dział Wydawnictw UMK
Druk: POZKAL
Baśnie czarodziejskie
1
O Kiryle Garbarzu
B
ył sobie kiedyś w Kijowie jakiś książę rycerz i był koło Kijowa smok, i co roku posyłano mu daninę: albo młodzieńca, albo dziewczynę mu dawano. Przyszła oto kolej już i na córkę samego księcia. Cóż począć, jeśli dawali mieszczanie, to i on musi dać. Posłał książę swoją córkę smokowi w daninie. A córka tak była piękna, że i wyrazić tego nie sposób. Więc smok ją pokochał, a ona pewnego razu przymiliła mu się i pyta:
— Czy jest — mówi — taki człowiek na świecie, który by ciebie pokonał?
— Jest — mówi — taki, w Kijowie nad Dnieprem. Jak wyjdzie nad Dniepr moczyć skóry, bo jest on garbarzem, to nie jedną niesie, ale dwanaście od razu, a jak wodą nabrzękną w Dnieprze, to ja czasem uczepię się ich, żeby wypróbować, czy on je wyciągnie. A dla niego to fraszka, jak pociągnie, to o mało i mnie razem z nimi nie wyciągnie na brzeg. Właśnie tylko tego człowieka się boję.
Księżniczka zaczęła to rozważać i myśli, jak by tu wiadomość przekazać do domu i wydostać się na wolność, do ojca. A nie było przy niej żywej duszy — tylko jeden gołąbek. Wyhodowała go sobie w tym szczęśliwym czasie, gdy jeszcze w Kijowie przebywała. Myślała, a później napisała do ojca:
— Tak i tak — pisze — u was, tato, jest w Kijowie człowiek o imieniu Kiryło, a nazwisku Garbarz. Błagajcie go przez ludzi starych, żeby zechciał stoczyć walkę ze smokiem i mnie biedną wyzwolić z niewoli. Błagajcie go, tatku, i słowami, i podarunkami, żeby się nie obraził za jakieś słowo nieopatrzne. A ja za niego i za was modlić się będę póki mego życia.
Tak napisała, przywiązała pod skrzydłem gołębiowi i wypuściła go oknem. Gołąbek wzleciał pod niebo i przyleciał do domu, na podwórze do księcia. A właśnie dzieci biegały po podwórzu i zobaczyły gołąbka:
— Tatusiu, tatusiu — wołają. — Czy widzisz, przyleciał gołąbek od siostry!
Książę ucieszył się najpierw, a potem pomyślał i się zasmucił;
— To już widać ten potwór zgubił moje dziecko! A później przywabił do siebie gołąbka, patrzy, a tu pod skrzydłem karteczka, bierze ją, czyta, a tu córka pisze: tak i tak. Więc zwołał zaraz do siebie całą starszyznę.
— Czy jest taki człowiek, który nazywa się Kiryło Garbarz?
— Jest, książę. Mieszka nad Dnieprem.
— Jak by tu do niego przystąpić, żeby nie obraził się i wysłuchał"? Więc się naradzili i posłali do niego samych ludzi starszych.
Przychodzą oni do jego chaty, otworzyli pomału, ze strachem, drzwi — i się zlękli. Patrzą, a Garbarz siedzi na ziemi, obrócony do nich plecami i ugniata rękami dwanaście skór, widać tylko, jak kołysze długą białą brodą. Wtedy jeden z posłańców chrząknął.
Garbarz drgnął, a dwanaście skór tylko „trzask — trzask" i pękło. Odwrócił się, a oni kłaniają mu się w pas:
— Jest tak a tak, przysłał nas książę z prośbą do ciebie...
A on nawet nie patrzy i nie słucha: rozzłościł się, że przez nich porwał tych dwanaście skór.
Oni znów zaczęli go prosić, zaczęli go błagać. Na darmo! Prosili, prosili i odeszli z niczym opuściwszy głowy.
Co tu począć? Martwi się książę i cała starszyzna.
— Czy nie posłać tam może młodszych? Posłali młodszych — nie zdziałają niczego i ci. Milczy i sapie, jakby mówili nie do niego. Taki wściekły jest za te skóry.
Później pojął książę, co trzeba zrobić, i posłał do niego małe dzieci. Te jak przyszły, jak zaczęły prosić, jak upadły na kolana, jak zapłakały, to już Garbarz nie wytrzymał i mówi:
— No, dla was to już to zrobię! Poszedł do księcia.
— Dajcież mi — mówi — dwanaście beczek smoły i dwanaście wozów konopi!
Okręcił się konopiami, posmarował dobrze smołą, wziął taką wielką buławę, że ważyła może z dziesięć pudów, i poszedł do smoka. A smok do niego mówi:
— No, cóż, Kiryło? Przyszedłeś bić się czy się godzić?
— Gdzież tam się godzić! Bić się z tobą, potworem przeklętym!
Itf ¦ Cfl
I
No i zaczęli się z sobą bić — aż ziemia dudni. Co rozpędzi się smok i złapie zębami Kiryłę, to mu wyrwie kawałek smoły, co się rozpędzi i złapie zębami, to pęczek konopi wyrwie. A on go buławą ogromną jak łupnie, to go w ziemię, potwora, wpędzi, a smok jak ogień płonie — tak mu gorąco. A kiedy zbiega do Dniepru, żeby się napić i do wody wskoczyć dla ochłody, to Garbarz konopiami zdąży się omotać i posmarować smołą. Oto z wody wyskakuje potwór przeklęty i co się rozpędzi przeciw garbarzowi, to on go tylko buławą: „łup"! Co się rozpędzi, to on bez przerwy buławą go tylko „łup" i „łup", aż się echo roztacza. Biją się, biją — aż wznosi się kurz, aż iskry skaczą. Rozgrzał Kiryło smoka jeszcze bardziej, jak kowal lemiesz na palenisku: aż prycha, aż się przeklęty zachłystuje, a ziemia pod nim tylko jęczy.
A tutaj w dzwony dzwonią, odprawiają nabożeństwa, a na górach lud stoi jak zamarły, zacisnąwszy ręce, czeka, co to będzie! Aż oto smoczysko padło, że aż się ziemia zatrzęsła. Ludzie klasnęli wtedy w ręce: „Chwała ci Panie!"
Tak Kiryło, zabiwszy smoka, wyzwolił księżniczkę i oddał ją księciu. Książę nie wiedział, jak mu dziękować. I od tego czasu to uroczysko w Kijowie, w którym mieszkał Garbarz, nazywa się Garbary, po ukraińsku Kożumiaki.
2
Jaworowy Iwanko
W
siedemdziesiątym siódmym państwie, za szklanymi górami, za mlecznymi potokami żyli sobie dziadek i babka, a nie mieli dzieci.
— Zrób mi, dziadku, z drzewa dziecko i kołyskę — prosi staruszka.
— To, niebogo, można...
Poszedł do lasu, zrąbał jawor i wyciosał z niego chłopczyka. Na chrzcie nr dali mu imię Jaworowy Iwanko. Zmajstrował dziadek także kołyskę.
Kołysze baba dziecko i dopóty kołysała, aż dziecko ożyło i zaczęło płakać.
Rośnie chłopczyk z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc.
Minęły dwa lata. Jaworowy Iwanko chodzi już do lasu i pomaga dziadkowi.
A tu kiedyś ogłosił car, że straszne smoki zabrały mu trzy córki. I jeśli znajdzie się ktoś taki mądry i silny, że wyzwoli dziewczęta, to jedna z nich będzie należała do niego i car przekaże mu państwo.
Kiedy Iwanko to posłyszał, powiedział:
— Matulu, przygotujcie mi coś na drogę, bo idę szukać carskich córek.
— Synku, tyś jeszcze mały, nie możesz się ożenić.
— Zanim je znajdę, to już dorosnę.
Wyprawił się chłopiec na poszukiwanie smoków. W lesie spotkał Cygana. Ten go zapytał:
— Cóż to ty, Iwanku, błądzisz?
— A ty — co?
— Ja szukam carskich córek, porwanych przez smoki.
I poszli razem... Kiedyś natrafili na jamę bez dna. Naradzają się, jakby przez tę jamę spuścić się na tamten świat. Cygan znalazł kamienną
11
płytę, nałamali gałęzi, kręcą liny. Ukręcili bardzo długi sznur, przywiązali do płyty. Już tylko siadać i spuszczać się w dół.
Umówili się tak: jak wyzwolą carskie dziewczęta, to się z nimi ożenią. Jeden weźmie najmłodszą, a drugi średnią siostrę. Najstarsza będzie u nich służącą.
Gdy Iwanko spuszczał się na drugi świat, nakazał Cyganowi:
— Siedź koło jamy, nigdzie nie odchodź. Jak potrząsnę liną — ciągnij.
Spuścił się Iwanko na drugi świat, chodzi i szuka smoków.
Aż trafił na szczelinę, gdzie smoki miały swe chaty, i podkradł się do pierwszej z chat. Słyszy przepiękny głos. Dziewczyna śpiewa. A chata obraca się na kurzej stopce.
Dziewczyna zobaczyła Iwanka, przestała śpiewać i mówi:
— Szlachetny młodzieńcze! Z tamtego świata przyszedłeś tu, żeby zginąć? Mój mąż ma pięć głów. On ciebie zje.
— Nie martw się. Skąd się bierze jego siła?
— On ma taką wodę, że jak się jej napije, staje się bardzo silny.
— Daj mi tej wody.
Napił się Iwanko wody, usiadł na stołku i czeka.
Wtem słyszy — upadła na podwórze żelazna maczuga. Iwanko wyszedł, złapał tę maczugę i odrzucił ją bardzo daleko. I smok zobaczył, że ktoś mocny jest w jego obejściu.
Chwycił smok maczugę w ręce i tak wszedł do swojej chaty. Otworzył drzwi i wykrzyknął:
— Ho, ho! Kimś grzesznym pachnie! Kto tu jest, żono?
— Mężu, czy gdyby przyszedł tutaj mój krewny, to byś go zgubił?
— Nie, niech się nie chowa.
— Przyszedł mój brat — skłamała żona. Iwanko wyskoczył spod koryta:
— Tu jestem, szwagrze!
— Dzień dobry, krewniaku! Podali sobie ręce.
Smok nakazał żonie:
— Ugotuj mi ołowianych klusek! Iwanka to zdziwiło. A smok zapytał:
— Czy będziesz i ty, szwagrze, jeść?
— Ja nie.
12
Kiedy się ołów roztopił, smok zaczął jeść i popijać wodą. Tylko w nim hurkotało...
Jak najadł się, poszli walczyć.
Smok tak rzucił Iwankiem, że chłopiec wbił się po kolana w ziemię. Rozzłościł się Iwanko i wbił smoka do pasa. Smok Iwanka — do ramion. Iwanko smoka — do szyi. I maczugą zaczął odbijać mu głowy. Ale głowy znów przylatują do karku smoka.
Wtedy dziewczyna wzięła popiołu, posypała kark i głowy już przyrosnąć nie mogą. Tak smoka zabili.
Dziewczyna objęła chłopca:
— Tyś mój, a ja twoja!
— Tyś jeszcze nie moja, bo masz dwie siostry. I je trzeba uratować... Zbierz wszystkie swoje rzeczy drogocenne i zamknij drzwi, a sama siadaj pod chatą i czekaj na mnie.
Poszedł Iwanko do średniej siostry. A ona także śpiewa i gra na harmonijce. Gdy zobaczyła Iwanka, uciekła do chaty, bo nie wiedziała, kto idzie. Iwanko ubrany był w piękne odzienie zabitego smoka i przypasał sobie jego szablę. Zastukał w drzwi i otworzył. Dziewczyna zapłakała.
— Oj, szlachetny młodzieńcze, ty tutaj zginiesz! Mój mąż ma dziesięć głów. On ciebie zabije.
— Nie zabije! Tylko powiedz, od czego twój mąż staje się silny.
— Pije takie wino...
Dziewczyna pokazała beczki z winem. Iwanko zamienia beczki — tam gdzie stało wino — podtoczył beczki z wodą. I pyta:
— Jaki znak daje twój mąż, kiedy wraca do domu?
— Rzuca maczugę, która waży dwadzieścia cetnarów.
Nagle maczuga spadła. Iwanko ją złapał i rzucił nią daleko, bardzo daleko. Smok zrozumiał, że ktoś mocny jest u niego w domu. A dziewczyna schowała Iwanka do szafy. Gdy tylko smok otworzył drzwi — zawołał:
i czekaj
Przychoc i śpiewa. Kie
— Szlacl żeby zginąć0
— Jak E Nagle gr
— No, c I zaczął
odrzwia i kie
— Szabl I szabla Ucieszył
— Tyś i
od
13
— Ho, ho! Kto tu u ciebie był? Świeżą duszą pachnie. Żona zapłakała:
— Czy byś zgubił mojego brata, gdyby on tutaj był?
— Nie, bym nie zgubił. Wtedy Iwanko się pokazał:
— Dzień dobry, szwagrze!
— Dzień dobry, krewniaku! Podali sobie ręce.
Smok kazał żonie ugotować jeść. Rozpaliła ogień, roztopiła ołów, a Iwankowi osobno przyrządziła kluski z ciasta, bo już zgłodniał. Smok mówi:
— Pójdziemy walczyć!
— Jak chcesz...
Smok wbił Iwanka do pasa w ziemię. Iwanko smoka prawie do ramion. I szablą ucina mu głowy, ale głowy wracają znów na swoje miejsca. Co to będzie? A wtedy biegnie dziewczyna z wiadrem popiołu. Iwanko zrąbie głowę, dziewczyna kark posypie popiołem i głowa już nie może połączyć się z ciałem.
Tak zgubił Iwanko i drugiego smoka. Dziewczyna ucieszyła się bardzo:
— Tyś mój, a ja twoja!
— Oj, jeszcze nie, bo masz jeszcze młodszą siostrę, którą też trzeba uratować. Zbierz wszystkie swoje drogocenne rzeczy, zamknij chatę i czekaj tu na mnie.
Przychodzi do trzeciej chaty. Słyszy: dziewczyna gra na harmonijce i śpiewa. Kiedy jego zobaczyła, zapłakała:
— Szlachetny młodzieńcze, tyś przyszedł tutaj z tamtego świata, żeby zginąć?
— Jak Bóg da.
Nagle grzmotnęła maczuga, aż zatrzęsła się chata. I smok krzyczy:
— No, czyżbym cię przyłapał z kochankiem?
I zaczął ziać ogniem z dwunastu paszcz. Iwanko uskoczył za odrzwia i kiedy głowy ukazały się w chacie, zawołał:
— Szablo, ścinaj je!
I szabla zrąbała wszystkie głowy.
Ucieszyła się dziewczyna, wycałowała Iwańka.
— Tyś mój, a ja twoja!
14
— Jeszcze nie wiadomo... Zbierz wszystkie rzeczy drogocenne i zamknij chatę.
I dziewczyna tak zrobiła. Iwanko zebrał wszystkie siostry i mówi do najstarszej:
— Ty swoje drogocenne rzeczy włóż do tej śliwki — i dał jej owoc. — A ty, średnia siostro — do jabłka. A ty, najmłodsza — do orzeszka.
I tak zrobiły. Iwanko wszystko wziął i włożył do kieszeni.
Idą, przychodzą do jamy. Czeka na nich kołyska zrobiona z kamiennej płyty i sznura. Iwanko szarpnął liną i z góry odezwał się Cygan. Iwanko posadził trzy siostry do kołyski i zawołał:
— Ciągnij!
Cygan wyciągnął carskie córki na górę i raduje się, że Iwanko
pozostał na dole. I odszedł sobie z księżniczkami. Zmartwił się Iwanko: „Jak się dostać na górę?" Idzie ścieżką i myśli: „Dokąd ta ścieżka prowadzi?" Idzie, idzie. Nie tak to prędko się działo, jak ja opowiadam. Zapadła noc, a Iwanko ciągle jeszcze idzie. Nie schodzi z tej drogi...
Aż tu nagle widzi światło. Myśli sobie: „Tu przenocuję".
Podchodzi do chaty, otwiera drzwi, a tam siedzi baba, która ma
rzęsy do ziemi.
— Dobry wieczór, matulu!
— Dobry wieczór, psi synu. Czego tu szukasz?
— Rozglądam się, gdzie by się nająć do służby,
— Mnie będziesz sLźyl Bierz widły i podnieś mi powieki, bo cię nie widzę.
Iwanko wziął widły i podniósł babie rzęsy.
__ Psi Synu! Tyś — Jaworowy Iwanko... Ja o tobie wiem. Znam
i ten jawor, z którego ciebie zrobiono... Będziesz u mnie doglądał kobył. Trzy razy masz je pilnować i przypędzić z powrotem. Jak nie doglądniesz — spadnie ci głowa!
Przenocował Iwanko u baby, a rano idzie z kobyłami na pastwisko. A kobyły — to tej baby córki.
Kiedy go stara wyprawiała z kobyłami, dała mu jedzenie, a jeden oszczypek był specjalny, usypiający.
Pasie Iwanko kobyły, je usypiający oszczypek i nachodzi go sen. I zasnął. Jak się przebudził, patrzy — a tu nie ma kobył!
Na to podbiega lisica:
— Czemu tak biadolisz?
15
tkie rzeczy drogocenne zystkie siostry i mówi do
śliwki—i dał jej owoc. nłodsza — do orzeszka. ¦yi do kieszeni, yska zrobiona z kamien-óry odezwał się Cygan. lał.
raduje się, że Iwanko
Ol.
owadzi?"
ik ja opowiadam.
chodzi z tej drogi... enocuję". »edzi baba, która ma
aby.
i mi powieki, bo
obie wiem. Znam doglądał kobył. nje doglądniesz
"ii na pastwisko. , a jeden go sen.
— Jak mam nie biadolić, kiedy nająłem się do pilnowania kobył, a one gdzieś przepadły.
— Ja znam twoją babę. Daj mi chlebka przekąsić, a ja ci pomogę. Dał z radości lisicy oszczypek. Lisica zjadła i mówi:
— Idź do domu i stań na żłobie... Kobyły stały się kurami. A ja, usica, wiem najlepiej, co z kurami zrobić! Kobyły znajdą się zaraz na m oim miejscu.
Lisica zaczęła dusić kury, a one wskoczyły do obory, stały się kobyłami. Iwanko je związał. Zawiadamia babę:
— Kobyły w oborze!
Baba je bije żelaznymi widłami i krzyczy na nie:
— Czemuście się dały złapać Iwankowi? Czemu? I nakazała im, co mają robić później.
Na drugi dzień znowu pędzi Iwanko kobyły na pastwisko. Znowu dała mu baba z jedzeniem usypiający oszczypek. On zasnął, a kobyły zginęły. I znowu się zmartwił.
Wtem przybiega wilk:
— Coś ty się tak zmartwił?
— Jak mam się nie martwić, kiedy tak i tak...
— Nie martw się... Ja ci pomogę, tylko daj mi chleba bom głodny. Iwanko oddał wilkowi cały oszczypek. Wilk zjadł i mówi:
— Idź do domu. Kobyły stały się wronami... Ten stary koń, który leży na kupie nawozu, powie ci wszystko, co masz uczynić.
Iwanko szybko — do obory. Koń się odezwał:
— W moim ogonie znajdziesz patyczek. Machniesz tym patyczkiem, a przy tym powiesz: „Pozostańcie na miejscu!"
Iwanko wziął patyczek, wyszedł na dwór, machnął nim, a przy tym powiedział:
— Pozostańcie na miejscu!
Trzy wrony siedzące na wysokim drzewie wleciały do obory i stały się kobyłami. Iwanko je przywiązał i zawiadomił babę. Baba bije żelaznymi widłami kobyły:
— Wy pewnie zabawiacie się z tym psim synem, kochacie go, chcecie mnie zgubić?
Służył Iwanko jeszcze trzeci dzień. Baba i teraz włożyła mu do torby usypiający oszczypek. Nie zdążył puścić kobył na pastwisko, kiedy gdzieś przepadły. Co robić?
16
Zjawił się niedźwiedź. Iwanko dał mu oszczypek i niedźwiedź powiedział:
— Idź, niebożę, do domu, tam leży na drugiej kupie nawozu wół, on ci poradzi, co masz uczynić.
Iwanko przybiegł do wołu, a ten mówi:
— Nie pilnuj kobył, Qnc ciebie i tak oszukają. Poszukaj w moim ogonie dwóch patyczków. Weź je. Machnij jednym w lewą stronę, a drugim — w prawą. I tak długo machaj, dopóki nie zjawią się kobyły. A babę poproś, żeby za służbę dała ci starego konia.
Iwanko podziękował, wziął patyczki i zaczął nimi machać.
A kobyły były teraz rakami. Kiedy płynęły z wiru w wir, Iwanko uderzył je swymi patyczkami i znów stały się kobyłami. Zapędził je Iwanko do obory, przywiązał do żłobu i zawiadomił babę po raz trzeci:
— Służba skończona!
— No, psi synu, poproś teraz o co chcesz za służbę!
Baba jest wściekła, aż włosy z siebie rwie. Iwanko prosi o starego konia, co w oborze leży na gnoju... Baba go przekonuje:
— Tyś zasłużył na złoto, srebro...
— Niczego nie chcę, tylko tego konia!
Baba mu odradza, ale on ciągle tylko powtarza swoje.
— No, skoro tak, to bierz, co chcesz! Iwanko zaszedł do obory.
— Dobrześ uczynił — mówi koń. — Pokłoń się babie na pożegnanie. Iwanko się pokłonił. Kiedy odchodził, baba za nim plunęła, ale na
szczęście zdążył zamknąć drzwi, bo mógł był spłonąć. Osiodłał konia.
— No, jak chcesz jechać — pyta koń — z wiatrem czy naprzeciw wiatru?
— Tak jedź, jak lepiej dla ciebie. Koń uniósł się w górę. Lecą...
— Zobacz, co za nami? Iwanko obejrzał się i mówi:
— Czarna chmura.
— To baba. Trzymaj się. Czy masz grzebień?
— Mam.
— Rzuć poza siebie.
Iwanko rzucił — i od razu wyrósł gęsty las od ziemi do chmur...
straci
przebyli
01 WÓł,
moim
je tzeci:
i
17
— Gdybyśmy zdążyli dolecieć do ziemskiego świata — tam baba straci swą moc! — mówi koń.
Czarna chmura pędzi za nimi, niemal ich dogania, ale oni już przebyli granicę...
— Psi synu! Pożarłeś ty mnie! — I nagle pękła i rozsypała się w proch. Iwanko i koń usiedli, żeby odpocząć.
— Pozbyliśmy się głównego wroga! — ucieszył się koń. Kiedy pojedli powiedział:
— Teraz prosto do carskiego miasta. Dowiemy się, co nowego. Na skraju miasta spotkali jakąś kobietę.
— Dzień dobry, matulu!
— Dzień dobry, synku!
— Co nowego słychać?
— Synku, wielka nowina. Powróciły trzy carskie córki i szykuje się wesele. Ten, kto je uwolnił od smoka, bierze sobie najmłodszą... Jakiś Cygan...
Iwanko poprosił jednego człowieka, żeby przyjął jego konia do obory, a sam poszedł do szewca.
— Dzień dobry — pokłonił się.
— Dzień dobry.
— Panie majster, czy mógłbym być u was pomocnikiem. Robotę znam...
Majster powiedział Iwankowi, że królewna rozporządziła, by zrobiono jej takie buciki, jakich jeszcze nie zrobiono nikomu.
— Ja zrobię... Nie martwcie się. Mam materiał — odpowiedział na to Iwanko.
Wszyscy pokładli się spać, a on wziął orzech, otworzył go, wyjął trzewiczki najmłodszej siostry i powiesił na gwoździku. Legł na pościeli i zasnął.
Wcześnie rano przyszła najmłodsza księżniczka, a Iwanko schował się za piecem.
— Czy gotowe moje buciki?
— Gotowe...
Majster zdjął trzewiczki ze ściany i podał dziewczynie. Bardzo się zdumiała...
— Nie twoje ręce to zrobiły! Nie masz takiego materiału. — I pokręciła głową. — Muszę iść jeszcze do krawca...
Iwanko biegiem do krawca.
18
— Dzień dobry, panie majster!
— Dzień dobry.
— Czy macie jakąś robotę?
— Mam, ale nie umiem jej wykonać.
— A cóż to za robota?
— Trzeba uszyć młodej księżniczce taką suknię, jakiej jeszcze nikomu nie szyłem.
— To ja spróbuję!
Usiadł Iwanko do maszyny i trajkocze, coś tam niby szyje. A jak majster wyszedł, otworzył orzech, wyjął przepiękną suknię i powiesił na kołku.
Wtem słyszy, że idzie panna młoda. Schował się za piecem.
— Czy suknia gotowa? — pyta księżniczka.
— Gotowa, ale nie wiem, czy się pani spodoba...
Spojrzała na ścianę i zdumiała się... I zaprosiła majstrów na swoje wesele.
Jak poszła, Iwanko pobiegł do swojego konia.
— Co nowego, Iwanku — pyta koń.
— Królewna zaprosiła nas na wesele.
Kiedy na drugi dzień chłopiec wybierał się na wesele, koń powiedział:
— Iwanku, sięgnij mi w lewe ucho.
Iwanko wyjął sobie stamtąd przepiękne odzienie. Wznieśli się i lecą nad carskim pałacem.
Cygan zobaczył i zawołał:
— Najjaśniejszy carze, popatrzcie, jakim ja sławny: anioł jedzie do
mnie na wesele!
Iwanko zawrócił i usiadł na carskim dziedzińcu. Zbiegli się do niego:
— Coś ty za jeden?
— Powiem, tylko zaprowadźcie mnie do panny młodej.
A kiedy księżniczka zobaczyła Iwanka, zapłakała z radości, objęła go i pocałowała. Car się dziwi:
— Córuchno moja, co się stało?
I córka opowiedziała, jak Iwanko je wyzwolił, jak Cygan go porzucił, a je zmusił, by przysięgały, że nic o tym nie powiedzą, że to nie Cygan zabił smoki...
Zawołali Cygana. Jak zobaczył Iwanka, stał się siedem razy czarniejszy. Ale do niczego nie chce się przyznać.
19
— Udowodnij, żeś tyje uratował! — krzyknął Iwanko na Cygana.
— Jakich jeszcze trzeba dowodów? Czyż nie ja przyprowadziłem je do pałacu?
— Tak, przyprowadziłeś, a kto je uratował?
Iwanko wyjął z kieszeni śliwkę i położył na stole. Najstarsza siostra chwyciła śliwkę, otworzyła ją i wyjęła swą suknię i drogocenne rzeczy.
Później wyjął jabłko. Średnia siostra chwyciła to jabłko, bo było w nim jej bogactwo.
Wreszcie Iwanko położył na stole orzech. Siostra najmłodsza chwyciła, otworzyła, a tam nie było ani bucików, ani odzienia. I wszystko zrozumiała.
— Oto nasz wyzwoliciel! — powiedziały siostry. Wtedy car kazał Cygana ukarać, a za Jaworowego Iwanka wydał swą najmłodszą córkę.
1 ja tam byłem, wino piłem. Po kątach stały wory słomiane z zupą. Ogryzione kości. Ja głodny byłem, zupy się napiłem, kostkę złapałem — i nagle ząb sobie złamałem. I koniec bajki.
3
Uczeń diabła
B
ył sobie jeden Poleszuk i miał synka. Zachciało mu się oddać synka do nauki, tak jak to robią panowie. Naładował kowany wóz, nakładł różnych różności: mąki, prosa, kaszy, słoniny, wziął pieniędzy chyba ze sto rubli i powiózł chłopca na cały rok do nauki. Rok minął, pojechał chłop po syna, przywiózł go do domu. Poschodzili się ludzie, ciekawi, czego chłopak się nauczył, wypytują go, a ten stoi, jak pień, tylko oczy na wierzch wybałuszył. Zaczęli się ludzie śmiać i z syna, i z ojca, że na darmo tyle pieniędzy poszło. Rozeźlił się nasz Poleszuk, wziął chłopca, wziął dwie setki Jcarbowaiiców, naładował furę wszelkimi towarami i pojechał do innego miasta. Przyjechał tam, a tu idzie ulicą jakiś pan, a chłop go pyta:
— Gdzie by to, panie, oddać chłopca na naukę?
— Oddaj go do mnie, przez rok wyuczę go wszelkich sztuk. Wtedy oddam ci chłopca, a teraz zapłaty nie chcę.
Minęło pół roku, może trochę więcej, matka się gdzieś dowiedziała, że dziecku tam niedobrze się wiedzie, że nauczyciele je biją. Wysyła męża:
— Jedź koniecznie, przywieź z powrotem, niech już lepiej pozostanie durniem.
Chłop pojechał, ale nie do tego miasta, gdzie syna zostawił, bo przyrzekł nauczycielowi, że przez okrągły rok syna nie odwiedzi. W przeciwnym razie tamten aż przez dziewięć lat pozostawiłby u siebie jego syna.
Ale oto zabłądził w lesie, ledwie dotarł w nocy do maleńkiej chatki, gdzie mieszkała stara znachorka. Przyjęła go na noc, zaczęli rozmawiać. Znachorka wypytuje, chłop jej się przyznaje:
— Tam i tam syna do nauki oddałem, a czekam tylko, żeby rok upłynął, żeby go stamtąd odebrać.
— Niełatwo ci to przyjdzie, człowiecze — mówi znachorka — ja wiem u kogo on odbywa naukę, ty byś swego syna nie poznał.
To powiedzcie, babusiu, jak mam go rozpoznać?
1 więcej
cie mnie i ale łańcuszk Przemif wozem, a t konie. Spoć powozu, a stronę, chłc puścił char przemienił i lokaj pęt słychu. Pyt i pojechał.
— Pr; tylko uzdę
Uderz wozem. N dowiedzia pędzi go 1<
— U
21
i
— Jak dasz sto rubli, to cię nauczę.
Chłop wyjął sakiewkę, zapłacił, a znachorka powiedziała mu tak:
— Ten nauczyciel to diabeł. Poprowadzi on ciebie do stajni, pokaże ci dwanaście karych źrebców i powie, żebyś poznał między nimi swego chłopca, ale ty powiedz, że go tam nie ma. Potem poprowadzi cię tam, gdzie stoi dwanaście siwych, to i wtedy powiedz, że go tam nie ma. Wówczas ci powie: „To zgadnij, gdzie jest twój syn". Wtedy ty policzysz wszystkie słupy w stajni, uderzysz w czwarty słup z prawej strony i powiesz: „Tu jest mój syn!".
Minął już rok, chłop wyruszył z domu i wszystko tak zrobił, jak mu znachorka kazała.
Zdziwił się diabeł, skąd chłop nabrał takiego rozumu, oddał mu chłopca, ani kopiejki za naukę nie wziął, tylko mówi:
— Niechaj chłopiec po drodze żadnych sztuk nie wyprawia, dopóki nie ujedziesz siedemdziesięciu mil, bo inaczej będzie z nim źle.
Pojechał chłop, zabrał syna, przejechali może dziesięć mil, może więcej, a tu chłopca korci, żeby pokazać, co umie. Mówi:
— Tatusiu, przemienię się w charta. Wy weźcie łańcuszek, przywiąż-cie mnie do tyłu wozu. Nadjedzie pan, sprzedajcie mu mnie za sto rubli, ale łańcuszka nie oddawajcie, to wtedy do was powrócę.
Przemienił się chłopiec w takiego ślicznego charcika, biegnie za wozem, a tu naprawdę jedzie pan, powozem zaprzężonym w cztery konie. Spodobał mu się charcik, zapłacił sto rubli, pieska wsadził do powozu, a chłop wziął łańcuszek z powrotem. Pan pojechał w swoją stronę, chłop w swoją. Jedzie pan a tu biegnie zając, pan nie wytrzymał, puścił charta. Zając do lasu, chart za zającem, uderzył się o ziemię, przemienił się w chłopca, dopędził ojca, już siedzi na wozie. A tu furman i lokaj pędzą wierzchem, przywołują psa, a o charcie ani widu, ani słychu. Pytają chłopa, czy nie widział, a ten im ręką machnął niewyraźnie i pojechał. Chłopiec znów mówi:
— Przemienię się, tato, w źrebca, sprzedajcie mnie za trzysta rubli, tylko uzdeczki nie dawajcie, to wtedy do was powrócę.
Uderzył się chłopiec o ziemię, przemienił się w źrebca, biegnie za wozem. Niewiele minęło czasu, a tu jedzie pan, a był to ten diabeł, bo się dowiedział, że chłopiec sztuki wyprawia, choć mu nie pozwolił. Teraz już pędzi go karać. Kupił źrebca i sam mówi:
— Uzdeczka mi niepotrzebna!
22
Rzucił się na źrebca, a jak go ścisnął kolanami, to ten już domyślił się, jaki to pan. Rzucił się na ziemię j przemienił w wróbla. A wtedy diabeł w srokę i zaczęli się bić, aż pióra lecą. Teraz chłopiec przemienił się w jastrzębia, a diabeł w sokoła i znowu zaczęli się bić. Już sokół jastrzębia o mało nie zabił, ale nagle i ten przemienił się w sokoła, a diabeł w orła i biją się, aż nad morze zaleciały. Upadł sokół w wodę i stał się sumem, a diabeł szczupakiem, biją się w wodzie, aż fale zalewają brzegi. Widzi sum, że z nim niedobrze, uderzył się o kamień i przemienił się w srebrny pierścień. Dziewczyna bieliznę na kamieniu prała, spostrzegła pierścień i włożyła za pazuchę, przyniosła do domu i schowała do skrzyneczki. Diabeł już wie, gdzie chłopak się podział, idzie do chaty, pyta, czy dziewczyna nie znalazła pierścienia, bo on niby to kąpał się w morzu, pierścień położył na kamieniu i zapomniał go wziąć. Jak znalazła, to on da jej za niego dużo pieniędzy. Dziewczyna uwierzyła, idzie do skrzynki, pierścienia tam nie ma, a siedzi tam mały chłopaczek i mówi:
— Nie bój się mnie, tylko poratuj, bo to nie pan, tylko diabeł. Nie dawaj mu w ręce pierścienia, zamiast tego niby żartem rzuć go na ziemię. Ja się wtedy rozsypię makiem, diabeł przemieni się w ptaszka, zacznie ten mak dziobać, to ty nastąp nogą na kilka ziarenek i mu ich nie daj.
I oto chłopiec przemienił się w pierścień, dziewczyna włożyła go na palec, pokazuje z daleka i pyta, czy to ten, ale w ręce nie daje, droczy się ciągle. Nagle niby niechcący rzuciła na ziemię, a tam zaraz poczerniało od maku. Pan zniknął, a skądsiś zjawił się ptaszek, zaczął dziobać ten mak. Dziobie, dziobie, zdaje się, że wszystek wydziobał, a pod nogą dziewczyny leżą trzy ziarenka. Ta nogę podniosła, a spod niej wyskoczył kot, złapał ptaszka, zjadł i zamienił się w młodzieńca. Podziękował dziewczynie i mówi:
— Zostaniesz moją żoną!
I rzeczywiście, na swoich sztukach zarobił tyle pieniędzy, że stał się wielkim bogaczem, pojął dziewczynę za żonę i żyli szczęśliwie.
4
Biedny człowiek i śmierć
aczyna się bajka od biednego człowieka. Człowiek ten miał dużo dzieci. Miał jedenastu chłopców i urodził mu się dwunasty. W swojej wsi ten człowiek wstydził się go chrzcić, bo nie miał co postawić na stół przed kumem. Mówi do żony:
— Wezmę dziecko i zaniosę do drugiej wsi. Tam znajdę człowieka, który potrzyma dziecko do chrztu, i nie trzeba będzie urządzać gościny.
Idzie i spotyka kobietę. Ale jej twarz jest zawinięta. Ukłonił się, a kobieta odpowiedziała. Przemówił wtedy do niej:
— Kobieto, czybyście nie potrzymali mi dziecka do chrztu, nie chcielibyście być za matkę chrzestną?
— Ależ czemu nie?
I ochrzcili dziecko i niosą je do domu. Przychodzą, a tu kumie nie ma co dać jeść.
— Oj, kumo, nie wiem, czym was ugościć.
— Ano idź do sieni, są tam kołacze i wiadro wina.
Poszedł ten człowiek do sieni, a tam pełno kołaczy. Takie białe, że aż oczy chłoną. A w wiadrze — wino.
Wniósł to człowiek do chaty i goszczą się. Jak się pogościli, kuma mówi:
— Czy wiesz, kumie, kim jestem?
— Nie wiem. Kim?
— Jestem śmierć. Zrobię z ciebie bogatego człowieka. Ogłoś, że jesteś dobrym lekarzem. Nabierz do szklaneczki wody, włóż kwiaty. I kiedy przyjdziesz do chorego człowieka, to mnie zobaczysz. Jak będę stała w głowach łóżka, powiedz, że już za późno leczyć, a jeśli będę stała w nogach, powiedz, że wyleczysz.
I ten człowiek rozsławił się jako dobry lekarz. Wzbogacił się, kupił krowy, woły, postawił oborę, słowem został gazdą.
Ale później się zestarzał i trzeba było umierać. Synów pożenił, córki powydawał. Jak się rozchorował, to w łóżku sobie założył koło: kiedy
24
przychodzi śmierć, on się przekręci, i tam, gdzie była głowa, znajdują się nogi, a tam gdzie nogi — głowa.
— Ej, kumie! — mówi śmierć — ty się kręć albo nie, a umierać musisz.
I śmierć zaśmiała się.
— A co, kumie, chciałbyś jeszcze pożyć?
— Chciałbym...
Miał on już osiemdziesiąt pięć lat. I śmierć pozwoliła mu dożyć do dziewięćdziesięciu.
A za pięć lat pojawiła się i stanęła mu w głowach. On się przekręcił na kole.
— Ej, kumie, ty się kręć albo nie, a umierać musisz!
Wtedy wyciągnął cybuch z fajki.
— No, kumo, kiedyś taka mądra, to wejdź w cybuch.
Śmierć weszła, a człowiek zatkał cybuch z obu końców kijkiem i położył na piec, na rurę, którą dym uchodzi do komina.
I szczęśliwy żyje dziesięć lat. Na świecie śmierci nie było i namnożyło się ludzi. A po dziesięciu latach ten człowiek zaczął prosić o śmierć dla siebie. Jakoś sobie przypomniał, że swoją kumę zatkał w cybuchu i położył na piec. Zdjął cybuch, odetkał — a śmierć wydobyła się i zakrzyczała:
— Kumie, bodajś żył tak długo, aż pozostaną z ciebie same kości. I uciekła. I co nocy wielu ludzi umierało. A dziadek chodził po
świecie tak długo, aż pozostały z niego same kości, a wtedy się rozpadł.
5
Synowa-żaba
Jeden bogaty pan miał trzech synów. Postawił im takie piękne domy, zaprowadził gospodarstwo i powiedział, żeby już się żenili. Wyprowadził ich na podwórze, dał każdemu łuk, strzałę, kazał przy sobie strzelać. Gdzie czyja strzała spadnie, stamtąd właśnie weźmie sobie żonę.
Strzała najstarszego spadła na dom generała i tam pojął pannę. Średniego na dom kupca i ten tam się ożenił. A strzała najmłodszego upadła w błoto. Jak poszedł jej szukać — wypłynęła żaba, która trzymała ją w pyszczku. Nie ma co, włożył żabę do pudełka.
Bracia jadą do ślubu ze swoimi żonami w karetach, a on, biedaczek, niesie swoją w pudełeczku. Wszyscy się śmieją, a on nawet oczu nie podnosi, tak mu wstyd. Przyniósł żonę do swego nowego domu, postawił na podłodze, sam usiadł i gorzko płacze.
Ale czuje, że ktoś go dotknął — ogląda się, a tu stoi taka ładna panna, że w życiu takiej nie widział, gdzie tam bratowym do niej, chociaż ładnie wystrojone. Zagląda do pudełka, a tam leży żabia skórka. Złapał ją, chce wrzucić do pieca, ale żona nie pozwala, mówi:
— Jak teraz wrzucisz, to nieprędko mnie zobaczysz. Pocierp trochę, przyjdzie pora, to ja sama na zawsze ją zrzucę.
Bardzo kochał on swoją żonę, ale to go męczyło, że sam tylko widzi, jaka ona ładna, a więcej nikt, bo przy ludziach jest po prostu żabą i koniec.
Pewnego razu teść posłał swoim synowym płótno, żeby mu poszyły koszule. Jak przyniesiono to płótno do żaby, to ona je pocięła na drobne kawałki i wyrzuciła za okno. Mówi:
— Wiatry bujne, deszcze drobne, uszyjcie mi z tego koszulki!
No i rano leżą na oknie ładnie, tak ładnie poszyte z cieniusieńkiego płótna koszule. A innym synowym tak dobrze się nie udały. Były one ciekawe, co ta żaba zrobi, jak sobie poradzi, posłały swoje służące, żeby zobaczyły przez okno. No i zobaczyły, że żaba pokrajała płótno i za okno wyrzuciła, opowiedziały to swoim paniom, a one zrobiły tak samo.
26
Myślą: „Może to i dobrze, może coś z tego wyjdzie". A rano musiały nowe płótno kupować, posyłać po szwaczki, żeby szybciej szyły, bo tamto płótno pocięte leży w błocie, jak leżało. Odsyłają tak spiesznie poszyte koszule do teścia, ale on chwali najbardziej te uszyte przez najmłodszą synową.
Już kiedyś później teść posyła synowym mąkę, żeby sprawdzić, która chleb najlepszy upiecze. Żaba i teraz swoją mąkę za okno wysypała. Pokojówki bratowych i teraz podglądały, opowiedziały, jak było, swoim paniom, no to i tamte wysypały mąkę za okno. Rano na gwałt chleb rozczyniają, pieką, a u żaby leżą bochenki na oknie jak słońca, taki chleb jasny i biały. Teść się cieszy, chwali najmłodszą synową i zaprasza wszystkich na bal do siebie. Pozjeżdżali się goście, są i starsi bracia ze swoimi żonami, a brat najmłodszy jest sam.
Ojciec pokazuje, co zrobiła najmłodsza synowa, chwali, że tak dobrze umie wszystko zrobić. Goście zobaczyć by ją radzi, pytają najmłodszego brata, gdzie żona; on mówi, że zaraz przyjedzie. Bratowe są zawistne, że teść nie je pochwalił, śmieją się, wszystkim mówią, że ich bratowa chyba w pudełku się przytrynda. A tu nagle podjeżdża kareta w sześć koni zaprzężona, taka piękna, jakiej król nawet nie ma. Wchodzi śliczna pani pięknie ubrana; patrzą na nią wszyscy, napatrzyć się nie mogą, a to najmłodsza synowa. Bratowe aż z zawiści zżółkły, a teść synową obejmuje, dziękuje, że tak mu ona dogodziła i połowę swego dobytku jeszcze za swego życia jej i synowi najmłodszemu oddaje.
Syn się zląkł, żeby żona znowu się w żabę nie przemieniła — poszedł do domu i jej skórkę spalił. Jak wrócili w nocy oboje, nie znalazła żona żabiej skórki, aż ręce załamała:
— Cóżeś ty zrobił, mój mężu?! Jeszcze trochę byś pocierpiał i na wieki bym pozostała przy tobie taka, jak teraz, a tak to będę musiała przez siedem lat ciebie nie oglądać!
I gdzieś zniknęła.
Mąż jak nieprzytomny chodzi, ojciec się nad nim lituje, pieniądze mu daje, żeby się rozweselił, ale jemu riic nie jest miłe, chodzi i rozpacza. Wsiadł na konia i pojechał szukać żony.
Jeździł przez siedem lat i dojechał do siódmego carstwa. Tam przejeżdżał koło zamku stojącego na górze; korci go, żeby wejść. Nie ma nigdzie nikogo, aż dopiero w ostatnim pokoju siedzi jego żona z synem sześcioletnim.
I został tam z nimi.
6
O carewiczach Wasylkach
B
ył sobie car i miał syna. Car już stary, niedługo będzie mógł panować, bo zemrze, a syna ma w tym wieku, że może go ożenić. No, to car go ożenił i zdał mu panowanie. I żyje ze swoją żoną młody car już dwa lata. I oto nadchodzi już chwila, gdy carowa ma niedługo rodzić. A pałac cesarski leży tuż nad morzem. Mieszkańcy pałacu często przychodzą na brzeg, mają tam łódkę, wsiadają do niej, odpływają kawałek i wracają, bo daleko odpływać się boją. I poszła raz caryca z dwiema służebnymi i we trzy wsiadły do łódki. Służebne wzięły wiosła, kierują łodzią i płyną. Odpłynęły od brzegu na taką odległość, jakby kijem ze trzy razy rzucił, a tu łódka przewróciła się, służące się potopiły, a caryca przemieniła się w kaczkę i poleciała gdzieś ponad morzem. A wszystko to sprawiła zła czarownica. Sama zrobiła się podobna do carycy i takie jak tamta oblicze sobie dobrała, i przyszła do cara, i mówi:
— Oto jakie nieszczęście się przydarzyło. Przewróciła się nam łódka na morzu, ja się wyratowałam, a służebne potonęły.
I żyje car z tą czarownicą, tak jak z żoną własną żył. Nawet nie podejrzewa, że to już inna. Czasem wyjeżdża car tu czy tam: każe sobie zaprząc szóstkę koni i zabierze woźniców, i jedzie. A caryca w postaci kaczki lata sobie i patrzy, dokąd on jedzie. Jedzie on bitym traktem, a ona wyprzedziła go o dziesięć wiorst, opuściła się, znowu stała się kobietą i urodziła dwóch synów. I dała po gołębim jajeczku każdemu pod prawe ramię, i powiedziała:
— Jedzcie, synowie moi, ale nie zjadajcie, śpijcie, a nie zasypiajcie, pijcie, a nie wypijajcie.
Owinęła ich kolorową chustą i położyła na bitym trakcie.
Car dojeżdża. Ona z drogi odpełzła w trawę. Obróciła się twarzą do dzieci i patrzy na synów, na swoich. Car dojeżdża, patrzy, leży kolorowa chusta. Dojechali i stanęli. Konie się płoszą.
28
— Idź — mówi car do woźnicy — zobacz, co to tam takiego! Podniósł się jeden z woźniców, pobiegł, popatrzył, przybiega i mówi:
— To dwoje dzieci maleńkich, dopiero co urodzonych. I car się podniósł, popatrzył na nie i mówi:
— Bierzcie je do kolaski.
Mieli jechać do obcego kraju, do księcia cudzoziemskiego, ale wziął dzieci i wrócił do domu. Wrócił do domu, wezwał natychmiast popa i obu im kazał nadać to samo imię — Wasylko.
I rosną oni, nie z godziny na godzinę, a z minuty na minutę. Po miesiącu zaczęli chodzić i mówić zaczęli. W dniu następnym zaczęli naukę czytania i pisania. A piękne takie dziatki, że nie można się na nie napatrzyć. A jego żona, fałszywa caryca, nienawidzi ich tak, że nic, tylko o tym rozmyśla, jakby ich tu zgładzić. Wyjechał car na trzy dni do innego miasta, do wielkiego. A ona wie, kiedy będzie w domu. Wzięła i otruła te dziatki. Ubrała je ładnie i położyła na stole. Przyjeżdża car do domu, donoszą mu, że dziatki, które znalazł na drodze, Wasylki, umarły. Wchodzi do komnaty, dzieci leżą na stole martwe. Chwycił się za głowę, zapłakał.
— Czemu pomarli? Żeby chociaż tylko jeden, a to obaj razem! Żona odpowiada:
— Czyż to ja jestem winna? Oni, jak się napili, to zachorowali i razem umarli!
Zrobili stolarze trumnę, a on ją pozłocił od środka i z zewnątrz. I przywołali popa i wnieśli synków do cerkwi, żeby pochować jutro na cmentarzu. A tu cara prosi jakiś diak, sługa cerkiewny:
— Pozwólże, Wasza Carska Wysokość, przenocować mi koło tych dziatek. Będę przez całą noc czytał nad nimi psałterz.
— Czytaj, bratku — mówi car — ja za darmo nie chcę, zapłacę ci pieniędzmi.
No i nocuje tam, i czyta. Głucha noc.
Wbiega pop, który jest jego przełożonym, i mówi:
— Po coś tu wlazł? Ruszaj stąd, tam masz robotę!
On nie słucha, czyta. Pop wyszedł, wbiega diaczek z popiego polecenia. Wyganiał go, wyganiał, ale on jedno tylko robi — czyta. A tu biegną trzej żandarmi z szablami.
— Cóż to ty, źle słyszysz? Zaraz marsz do popa, bo ci głowa zleci! A on nic, tylko czyta i nawet nigdzie nie patrzy.
29
Wtem żandarmi gdzieś przepadli. W cerkwi u góry szybka brzękła, kaczka zlatuje na ziemię. Usiadła, stała się panią. Otworzyła trumnę, i zaczęła płakać nad dziatkami, nad swoimi, i mówi:
— Dzieci moje kochane! Przecież wam jajeczka dałam, przecież »am mówiłam: „Jedzcie, ale nie zjadajcie, śpijcie, a nie zasypiajcie, pijcie, a nie wypijajcie" — a wyście zjadły, wypiły i zasnęły. Gdyby was, dziateczki, jeszcze przed następną nocą nie pochowali, to ja bym was, dziateczki, w tę noc ożywiła!
Diak wszystko to słyszy. A jak ona płacze, to złoto z jej oczu sypie się ę zamiast łez, a z ust jej sypią się drobiny srebra. Znowu przemieniła się
g w kaczkę i przez tę samą szybkę wybitą znowu wyleciała. Zrobiło się jasno,
| diak, który czytał psalmy, przychodzi do cara. Zameldował się, wchodzi:
I — Raczcie, Wasza Carska Wysokość, mnie nie karać, a pozwólcie
§ sobie rzecz wyłuszczyć!
§ — Mów.
I — Te dziatki wasze niechby jeszcze przez noc w cerkwi pozostały.
| Ożyją one.
— Żeby można było wiedzieć, to i dziesięć nocy niechby tam zostały.
— Nie, nie dziesięć, niech tylko jedną.
— No, dobrze! Masz tu tysiąc rubli i idź.
Wziął, poszedł do domu, wypił szklankę herbaty i położył się, śpi. Wyspał się, wziął psałterz i znów poszedł do cerkwi. Wszedł do cerkwi, określił wokół siebie koło i zaczął czytać. Już on wie, co będzie.
Czytał i czytał do głuchej nocy. I pojawia się przed nim nowy pułk żołnierzy, szturchają go:
— Wynoś się z naszego miejsca!
Ale koła nie przekroczą. A on tylko czyta. Wyganiali go, wyganiali, dzidami i szablami machali, ale nic mu nie zrobią! I gdzieś przepadli, a zjawiły się smoki ogniste, krzyczą:
— Uciekaj, widzisz — cerkiew płonie!
A cerkiew rzeczywiście jakby płonęła — ogień się sypie. A on ciągle czyta. I przepadły gdzieś smoki ogniste, a pojawiają się diabły, same najważniejsze:
— Uciekaj, diaku, znikaj nędzny sługo, bo tutaj zaraz otchłań się otworzy — krzyczą.
Wypędzali go, wypędzali, on ciągle czyta. Przepadło gdzieś to wszystko, a pojawia się kaczka, przez tę samą szybkę wybitą wlatuje. Siada, płacze i mówi:
30
— Czy to tej dobrej dla was wody zdobyłam?
Podniosła główkę jednemu, wlała mu raz troszkę wody, drugi raz. Nie, to nie ta woda, której trzeba!
— Tak mi was żal, ale się spieszyłam i nie z tej studni zaczerpnęłam wody!
Wzbiła się wysoko i wyleciała przez tę samą szybkę wybitą. Diak wtedy srebro i złoto pozmiatał: to — na jeden brzeżek chusteczki, a tamto drugie — do węzełka. Wtedy idzie do cara. Zameldował się, wchodzi:
— Raczcie Wasza Carska Wysokość mnie nie karać, a pozwólcie sobie rzecz wyłuszczyć!
— Mów.
— Te dziatki wasze niechby jeszcze przez noc w cerkwi pozostały. Ożyją one.
— Żeby można było wiedzieć, że ożyją, to i dziesięć nocy niechby pozostały.
— Nie, nie dziesięć, tylko jedną!
— No, dobrze, masz tu tysiąc rubli i idź. A jak ożyją, to jeszcze nie tak cię wynagrodzę!
Ukłonił się diak, wziął pieniądze i poszedł do domu. Doczekał nocy, poszedł do cerkwi, zakreślił koło, stanął sobie w kole i czyta. I nastała oto głucha noc. Przybiegają żandarmi z szablami, z dzidami i krzyczą:
— Wynocha z cerkwi!
A on jedno tylko robi — czyta. Wyganiali go, wyganiali, nie wygnali. I przepadli. Pojawiły się wtedy same diabły.
— Uciekaj — krzyczą — otchłań się otworzy i wszystko się tutaj zawali!
A on jedno tylko robi — czyta. Oni go ogniem zasypali, cerkiew płonie, płomień jego dosięga, a on jedno tylko robi — czyta. Wyganiali, wyganiali, nie wygnali. Gdzieś te diabliska poznikały, nie wiadomo, gdzie się podziały.
Przylatuje teraz kaczka, do tego okna, gdzie jest szybka wybita, wleciała, stała się panią. A diak wtedy zszedł z podestu przy ołtarzu i pod sukno pod trumną się schował. A wtedy pani otworzyła trumnę i zaczęła płakać:
— Teraz już, kochani syneczkowie moi, zdobyłam tej dobrej dla was wody!
Podniosła główkę jednemu, potem drugiemu, ponalewała im w usta wody, a oni ożyli i zaczęli z nią szczebiotać.
31
— Uważajcie na siebie, dziateczki moje, żyjcie, jajeczka już nie zjadajcie, pijcie, a nie wypijajcie, śpijcie, a nie zasypiajcie. I niechaj wam Pan Bóg pomaga, a ja już stąd pójdę.
Porozmawiała z nimi i odchodzi, a jak powiedziała „Żegnajcie", to diak złapał ją za nogi. Zaczęła się wyrywać, a on nic, trzyma. Kiedy koguty zapiały, wtedy pani mówi:
— Teraz puść, już minęła pora, już uciekać nie będę. A on nie wierzy i wciąż koło niej siedzi.
Car się wyspał, o dwunastej napił się herbaty i pyta:
— Nie było diaka? Mówią:
— Nie było.
No, to car posłał jakiegoś tam posłańca czy żandarma, czy kogoś, żeby poszukał diaka. Ten posłaniec poszedł do diaka, a tam mówią, że go nie było, ciągle jest w cerkwi. On do cerkwi, a diak do tego posłańca mówi:
— Idźże teraz i powiedz carowi, że jego dziatki ożyły, i że żona jego pierwsza jest tu razem z nimi. Posłaniec wrócił do cara, mówi mu:
— Dziatki wasze żywe i żona pierwsza jest z nimi. Carowi włosy dęba stanęły:
— Jak to, żona? Przecież moja żona jest tutaj koło mnie!
— Ja nie wiem — mówi posłaniec — tak mi powiedział diak.
— Zaraz zaprzęgaj konie do kolaski!
Wsiadł i pojechał. Dojechał do cerkwi, wbiega do środka, a tam i dziatki, i caryca. Poznali się nawzajem, przywitali. A on pyta:
— Jak to się stało? A ona mówi:
— To czarownica, ta, z którąś ty żył. Ona służebne moje zgładziła i mnie zgładzić chciała, ale przemieniłam się w kaczkę i odleciałam, a ona myślała, że wszystkie nas potopiła.
Wsiedli do kolaski, dziatki wzięli, car jednego na rękę, a ona drugiego — i pojechali do domu. Przyjechali przed ganek, a tamta czarownica już miała gotową truciznę, złapała ją zaraz, wypiła i pękła. Car wszedł:
— No, zabierzcie ją, dół wykopcie na rozstajach, wrzućcie ją tam i zakopcie jak psa.
A z pierwszą żoną żyje, cieszą się dziatkami, dziatki są piękne, obaj Wasylki. I tak też zostało, żyją, chleb spożywają, biedy z nędzą nie zaznają, postołem dobytek wożą.
7
O dziewczynie-fuj arce
m
yli dziadek i babka. Życie im minęło w spokoju i zgodzie i nie smuciłaby ich starość, gdyby mieli dzieci. Ale nie
mieli ani chłopczyka, ani dziewczynki. Nie mieli z kim porozmawiać.
Kiedyś dziadek wyciął sobie z kalinowej gałązki fujarkę. Dmuchnął
w nią i posłyszał dziecięcy głosik:
Graj, dziadziusiu, graj! graj i mnie wyzwalaj!
Niech twa nuta wszędzie płynie — ku wysokiej połoninie
i gdzie wioski, i gdzie pola, gdzie się błąka moja dola.
Niech twa nuta dźwięczy długo, niech się niesie złotą strugą,
niech w tajemne głębie wnika, bramę losu niech odmyka!
Niech uzyskam ciało m