Jan Mirosław Kasjan NA PRZEŁĘCZY ŚWIATÓW 150 ukraińskich baśni, gadek, humoresek i podań ludowych Prinlcd in Polami © Copyright by Jan Mirosław Kasjan © Copyright by Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika Toruń 1994 I NA PRZEŁĘCZY ŚWIATÓW 150 ukraińskich baśni, gadek, humoresek i podań ludowych Wybrał, przełożył i opracował JAN MIROSŁAW KASJAN Pamięci Ojca Recenzenci MICHAŁ LESION RYSZARD ŁUŻNY Opracowanie graficzne Alicja Majewska Ilustrator Anna Tobiasz Praca finansowana z grantu MEN 851 — H ISBN 83-231-0494-8 Redaktor Jadwiga Gosieniecka Korektor Magdalena Szczepańska Uniwersytet Mikołaja Kopernika Wydanie I. Nakład 1000+60 egz. Ark. wyd. 20. Skład: Dział Wydawnictw UMK Druk: POZKAL Baśnie czarodziejskie 1 O Kiryle Garbarzu B ył sobie kiedyś w Kijowie jakiś książę rycerz i był koło Kijowa smok, i co roku posyłano mu daninę: albo młodzieńca, albo dziewczynę mu dawano. Przyszła oto kolej już i na córkę samego księcia. Cóż począć, jeśli dawali mieszczanie, to i on musi dać. Posłał książę swoją córkę smokowi w daninie. A córka tak była piękna, że i wyrazić tego nie sposób. Więc smok ją pokochał, a ona pewnego razu przymiliła mu się i pyta: — Czy jest — mówi — taki człowiek na świecie, który by ciebie pokonał? — Jest — mówi — taki, w Kijowie nad Dnieprem. Jak wyjdzie nad Dniepr moczyć skóry, bo jest on garbarzem, to nie jedną niesie, ale dwanaście od razu, a jak wodą nabrzękną w Dnieprze, to ja czasem uczepię się ich, żeby wypróbować, czy on je wyciągnie. A dla niego to fraszka, jak pociągnie, to o mało i mnie razem z nimi nie wyciągnie na brzeg. Właśnie tylko tego człowieka się boję. Księżniczka zaczęła to rozważać i myśli, jak by tu wiadomość przekazać do domu i wydostać się na wolność, do ojca. A nie było przy niej żywej duszy — tylko jeden gołąbek. Wyhodowała go sobie w tym szczęśliwym czasie, gdy jeszcze w Kijowie przebywała. Myślała, a później napisała do ojca: — Tak i tak — pisze — u was, tato, jest w Kijowie człowiek o imieniu Kiryło, a nazwisku Garbarz. Błagajcie go przez ludzi starych, żeby zechciał stoczyć walkę ze smokiem i mnie biedną wyzwolić z niewoli. Błagajcie go, tatku, i słowami, i podarunkami, żeby się nie obraził za jakieś słowo nieopatrzne. A ja za niego i za was modlić się będę póki mego życia. Tak napisała, przywiązała pod skrzydłem gołębiowi i wypuściła go oknem. Gołąbek wzleciał pod niebo i przyleciał do domu, na podwórze do księcia. A właśnie dzieci biegały po podwórzu i zobaczyły gołąbka: — Tatusiu, tatusiu — wołają. — Czy widzisz, przyleciał gołąbek od siostry! Książę ucieszył się najpierw, a potem pomyślał i się zasmucił; — To już widać ten potwór zgubił moje dziecko! A później przywabił do siebie gołąbka, patrzy, a tu pod skrzydłem karteczka, bierze ją, czyta, a tu córka pisze: tak i tak. Więc zwołał zaraz do siebie całą starszyznę. — Czy jest taki człowiek, który nazywa się Kiryło Garbarz? — Jest, książę. Mieszka nad Dnieprem. — Jak by tu do niego przystąpić, żeby nie obraził się i wysłuchał"? Więc się naradzili i posłali do niego samych ludzi starszych. Przychodzą oni do jego chaty, otworzyli pomału, ze strachem, drzwi — i się zlękli. Patrzą, a Garbarz siedzi na ziemi, obrócony do nich plecami i ugniata rękami dwanaście skór, widać tylko, jak kołysze długą białą brodą. Wtedy jeden z posłańców chrząknął. Garbarz drgnął, a dwanaście skór tylko „trzask — trzask" i pękło. Odwrócił się, a oni kłaniają mu się w pas: — Jest tak a tak, przysłał nas książę z prośbą do ciebie... A on nawet nie patrzy i nie słucha: rozzłościł się, że przez nich porwał tych dwanaście skór. Oni znów zaczęli go prosić, zaczęli go błagać. Na darmo! Prosili, prosili i odeszli z niczym opuściwszy głowy. Co tu począć? Martwi się książę i cała starszyzna. — Czy nie posłać tam może młodszych? Posłali młodszych — nie zdziałają niczego i ci. Milczy i sapie, jakby mówili nie do niego. Taki wściekły jest za te skóry. Później pojął książę, co trzeba zrobić, i posłał do niego małe dzieci. Te jak przyszły, jak zaczęły prosić, jak upadły na kolana, jak zapłakały, to już Garbarz nie wytrzymał i mówi: — No, dla was to już to zrobię! Poszedł do księcia. — Dajcież mi — mówi — dwanaście beczek smoły i dwanaście wozów konopi! Okręcił się konopiami, posmarował dobrze smołą, wziął taką wielką buławę, że ważyła może z dziesięć pudów, i poszedł do smoka. A smok do niego mówi: — No, cóż, Kiryło? Przyszedłeś bić się czy się godzić? — Gdzież tam się godzić! Bić się z tobą, potworem przeklętym! Itf ¦ Cfl I No i zaczęli się z sobą bić — aż ziemia dudni. Co rozpędzi się smok i złapie zębami Kiryłę, to mu wyrwie kawałek smoły, co się rozpędzi i złapie zębami, to pęczek konopi wyrwie. A on go buławą ogromną jak łupnie, to go w ziemię, potwora, wpędzi, a smok jak ogień płonie — tak mu gorąco. A kiedy zbiega do Dniepru, żeby się napić i do wody wskoczyć dla ochłody, to Garbarz konopiami zdąży się omotać i posmarować smołą. Oto z wody wyskakuje potwór przeklęty i co się rozpędzi przeciw garbarzowi, to on go tylko buławą: „łup"! Co się rozpędzi, to on bez przerwy buławą go tylko „łup" i „łup", aż się echo roztacza. Biją się, biją — aż wznosi się kurz, aż iskry skaczą. Rozgrzał Kiryło smoka jeszcze bardziej, jak kowal lemiesz na palenisku: aż prycha, aż się przeklęty zachłystuje, a ziemia pod nim tylko jęczy. A tutaj w dzwony dzwonią, odprawiają nabożeństwa, a na górach lud stoi jak zamarły, zacisnąwszy ręce, czeka, co to będzie! Aż oto smoczysko padło, że aż się ziemia zatrzęsła. Ludzie klasnęli wtedy w ręce: „Chwała ci Panie!" Tak Kiryło, zabiwszy smoka, wyzwolił księżniczkę i oddał ją księciu. Książę nie wiedział, jak mu dziękować. I od tego czasu to uroczysko w Kijowie, w którym mieszkał Garbarz, nazywa się Garbary, po ukraińsku Kożumiaki. 2 Jaworowy Iwanko W siedemdziesiątym siódmym państwie, za szklanymi górami, za mlecznymi potokami żyli sobie dziadek i babka, a nie mieli dzieci. — Zrób mi, dziadku, z drzewa dziecko i kołyskę — prosi staruszka. — To, niebogo, można... Poszedł do lasu, zrąbał jawor i wyciosał z niego chłopczyka. Na chrzcie nr dali mu imię Jaworowy Iwanko. Zmajstrował dziadek także kołyskę. Kołysze baba dziecko i dopóty kołysała, aż dziecko ożyło i zaczęło płakać. Rośnie chłopczyk z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. Minęły dwa lata. Jaworowy Iwanko chodzi już do lasu i pomaga dziadkowi. A tu kiedyś ogłosił car, że straszne smoki zabrały mu trzy córki. I jeśli znajdzie się ktoś taki mądry i silny, że wyzwoli dziewczęta, to jedna z nich będzie należała do niego i car przekaże mu państwo. Kiedy Iwanko to posłyszał, powiedział: — Matulu, przygotujcie mi coś na drogę, bo idę szukać carskich córek. — Synku, tyś jeszcze mały, nie możesz się ożenić. — Zanim je znajdę, to już dorosnę. Wyprawił się chłopiec na poszukiwanie smoków. W lesie spotkał Cygana. Ten go zapytał: — Cóż to ty, Iwanku, błądzisz? — A ty — co? — Ja szukam carskich córek, porwanych przez smoki. I poszli razem... Kiedyś natrafili na jamę bez dna. Naradzają się, jakby przez tę jamę spuścić się na tamten świat. Cygan znalazł kamienną 11 płytę, nałamali gałęzi, kręcą liny. Ukręcili bardzo długi sznur, przywiązali do płyty. Już tylko siadać i spuszczać się w dół. Umówili się tak: jak wyzwolą carskie dziewczęta, to się z nimi ożenią. Jeden weźmie najmłodszą, a drugi średnią siostrę. Najstarsza będzie u nich służącą. Gdy Iwanko spuszczał się na drugi świat, nakazał Cyganowi: — Siedź koło jamy, nigdzie nie odchodź. Jak potrząsnę liną — ciągnij. Spuścił się Iwanko na drugi świat, chodzi i szuka smoków. Aż trafił na szczelinę, gdzie smoki miały swe chaty, i podkradł się do pierwszej z chat. Słyszy przepiękny głos. Dziewczyna śpiewa. A chata obraca się na kurzej stopce. Dziewczyna zobaczyła Iwanka, przestała śpiewać i mówi: — Szlachetny młodzieńcze! Z tamtego świata przyszedłeś tu, żeby zginąć? Mój mąż ma pięć głów. On ciebie zje. — Nie martw się. Skąd się bierze jego siła? — On ma taką wodę, że jak się jej napije, staje się bardzo silny. — Daj mi tej wody. Napił się Iwanko wody, usiadł na stołku i czeka. Wtem słyszy — upadła na podwórze żelazna maczuga. Iwanko wyszedł, złapał tę maczugę i odrzucił ją bardzo daleko. I smok zobaczył, że ktoś mocny jest w jego obejściu. Chwycił smok maczugę w ręce i tak wszedł do swojej chaty. Otworzył drzwi i wykrzyknął: — Ho, ho! Kimś grzesznym pachnie! Kto tu jest, żono? — Mężu, czy gdyby przyszedł tutaj mój krewny, to byś go zgubił? — Nie, niech się nie chowa. — Przyszedł mój brat — skłamała żona. Iwanko wyskoczył spod koryta: — Tu jestem, szwagrze! — Dzień dobry, krewniaku! Podali sobie ręce. Smok nakazał żonie: — Ugotuj mi ołowianych klusek! Iwanka to zdziwiło. A smok zapytał: — Czy będziesz i ty, szwagrze, jeść? — Ja nie. 12 Kiedy się ołów roztopił, smok zaczął jeść i popijać wodą. Tylko w nim hurkotało... Jak najadł się, poszli walczyć. Smok tak rzucił Iwankiem, że chłopiec wbił się po kolana w ziemię. Rozzłościł się Iwanko i wbił smoka do pasa. Smok Iwanka — do ramion. Iwanko smoka — do szyi. I maczugą zaczął odbijać mu głowy. Ale głowy znów przylatują do karku smoka. Wtedy dziewczyna wzięła popiołu, posypała kark i głowy już przyrosnąć nie mogą. Tak smoka zabili. Dziewczyna objęła chłopca: — Tyś mój, a ja twoja! — Tyś jeszcze nie moja, bo masz dwie siostry. I je trzeba uratować... Zbierz wszystkie swoje rzeczy drogocenne i zamknij drzwi, a sama siadaj pod chatą i czekaj na mnie. Poszedł Iwanko do średniej siostry. A ona także śpiewa i gra na harmonijce. Gdy zobaczyła Iwanka, uciekła do chaty, bo nie wiedziała, kto idzie. Iwanko ubrany był w piękne odzienie zabitego smoka i przypasał sobie jego szablę. Zastukał w drzwi i otworzył. Dziewczyna zapłakała. — Oj, szlachetny młodzieńcze, ty tutaj zginiesz! Mój mąż ma dziesięć głów. On ciebie zabije. — Nie zabije! Tylko powiedz, od czego twój mąż staje się silny. — Pije takie wino... Dziewczyna pokazała beczki z winem. Iwanko zamienia beczki — tam gdzie stało wino — podtoczył beczki z wodą. I pyta: — Jaki znak daje twój mąż, kiedy wraca do domu? — Rzuca maczugę, która waży dwadzieścia cetnarów. Nagle maczuga spadła. Iwanko ją złapał i rzucił nią daleko, bardzo daleko. Smok zrozumiał, że ktoś mocny jest u niego w domu. A dziewczyna schowała Iwanka do szafy. Gdy tylko smok otworzył drzwi — zawołał: i czekaj Przychoc i śpiewa. Kie — Szlacl żeby zginąć0 — Jak E Nagle gr — No, c I zaczął odrzwia i kie — Szabl I szabla Ucieszył — Tyś i od 13 — Ho, ho! Kto tu u ciebie był? Świeżą duszą pachnie. Żona zapłakała: — Czy byś zgubił mojego brata, gdyby on tutaj był? — Nie, bym nie zgubił. Wtedy Iwanko się pokazał: — Dzień dobry, szwagrze! — Dzień dobry, krewniaku! Podali sobie ręce. Smok kazał żonie ugotować jeść. Rozpaliła ogień, roztopiła ołów, a Iwankowi osobno przyrządziła kluski z ciasta, bo już zgłodniał. Smok mówi: — Pójdziemy walczyć! — Jak chcesz... Smok wbił Iwanka do pasa w ziemię. Iwanko smoka prawie do ramion. I szablą ucina mu głowy, ale głowy wracają znów na swoje miejsca. Co to będzie? A wtedy biegnie dziewczyna z wiadrem popiołu. Iwanko zrąbie głowę, dziewczyna kark posypie popiołem i głowa już nie może połączyć się z ciałem. Tak zgubił Iwanko i drugiego smoka. Dziewczyna ucieszyła się bardzo: — Tyś mój, a ja twoja! — Oj, jeszcze nie, bo masz jeszcze młodszą siostrę, którą też trzeba uratować. Zbierz wszystkie swoje drogocenne rzeczy, zamknij chatę i czekaj tu na mnie. Przychodzi do trzeciej chaty. Słyszy: dziewczyna gra na harmonijce i śpiewa. Kiedy jego zobaczyła, zapłakała: — Szlachetny młodzieńcze, tyś przyszedł tutaj z tamtego świata, żeby zginąć? — Jak Bóg da. Nagle grzmotnęła maczuga, aż zatrzęsła się chata. I smok krzyczy: — No, czyżbym cię przyłapał z kochankiem? I zaczął ziać ogniem z dwunastu paszcz. Iwanko uskoczył za odrzwia i kiedy głowy ukazały się w chacie, zawołał: — Szablo, ścinaj je! I szabla zrąbała wszystkie głowy. Ucieszyła się dziewczyna, wycałowała Iwańka. — Tyś mój, a ja twoja! 14 — Jeszcze nie wiadomo... Zbierz wszystkie rzeczy drogocenne i zamknij chatę. I dziewczyna tak zrobiła. Iwanko zebrał wszystkie siostry i mówi do najstarszej: — Ty swoje drogocenne rzeczy włóż do tej śliwki — i dał jej owoc. — A ty, średnia siostro — do jabłka. A ty, najmłodsza — do orzeszka. I tak zrobiły. Iwanko wszystko wziął i włożył do kieszeni. Idą, przychodzą do jamy. Czeka na nich kołyska zrobiona z kamiennej płyty i sznura. Iwanko szarpnął liną i z góry odezwał się Cygan. Iwanko posadził trzy siostry do kołyski i zawołał: — Ciągnij! Cygan wyciągnął carskie córki na górę i raduje się, że Iwanko pozostał na dole. I odszedł sobie z księżniczkami. Zmartwił się Iwanko: „Jak się dostać na górę?" Idzie ścieżką i myśli: „Dokąd ta ścieżka prowadzi?" Idzie, idzie. Nie tak to prędko się działo, jak ja opowiadam. Zapadła noc, a Iwanko ciągle jeszcze idzie. Nie schodzi z tej drogi... Aż tu nagle widzi światło. Myśli sobie: „Tu przenocuję". Podchodzi do chaty, otwiera drzwi, a tam siedzi baba, która ma rzęsy do ziemi. — Dobry wieczór, matulu! — Dobry wieczór, psi synu. Czego tu szukasz? — Rozglądam się, gdzie by się nająć do służby, — Mnie będziesz sLźyl Bierz widły i podnieś mi powieki, bo cię nie widzę. Iwanko wziął widły i podniósł babie rzęsy. __ Psi Synu! Tyś — Jaworowy Iwanko... Ja o tobie wiem. Znam i ten jawor, z którego ciebie zrobiono... Będziesz u mnie doglądał kobył. Trzy razy masz je pilnować i przypędzić z powrotem. Jak nie doglądniesz — spadnie ci głowa! Przenocował Iwanko u baby, a rano idzie z kobyłami na pastwisko. A kobyły — to tej baby córki. Kiedy go stara wyprawiała z kobyłami, dała mu jedzenie, a jeden oszczypek był specjalny, usypiający. Pasie Iwanko kobyły, je usypiający oszczypek i nachodzi go sen. I zasnął. Jak się przebudził, patrzy — a tu nie ma kobył! Na to podbiega lisica: — Czemu tak biadolisz? 15 tkie rzeczy drogocenne zystkie siostry i mówi do śliwki—i dał jej owoc. nłodsza — do orzeszka. ¦yi do kieszeni, yska zrobiona z kamien-óry odezwał się Cygan. lał. raduje się, że Iwanko Ol. owadzi?" ik ja opowiadam. chodzi z tej drogi... enocuję". »edzi baba, która ma aby. i mi powieki, bo obie wiem. Znam doglądał kobył. nje doglądniesz "ii na pastwisko. , a jeden go sen. — Jak mam nie biadolić, kiedy nająłem się do pilnowania kobył, a one gdzieś przepadły. — Ja znam twoją babę. Daj mi chlebka przekąsić, a ja ci pomogę. Dał z radości lisicy oszczypek. Lisica zjadła i mówi: — Idź do domu i stań na żłobie... Kobyły stały się kurami. A ja, usica, wiem najlepiej, co z kurami zrobić! Kobyły znajdą się zaraz na m oim miejscu. Lisica zaczęła dusić kury, a one wskoczyły do obory, stały się kobyłami. Iwanko je związał. Zawiadamia babę: — Kobyły w oborze! Baba je bije żelaznymi widłami i krzyczy na nie: — Czemuście się dały złapać Iwankowi? Czemu? I nakazała im, co mają robić później. Na drugi dzień znowu pędzi Iwanko kobyły na pastwisko. Znowu dała mu baba z jedzeniem usypiający oszczypek. On zasnął, a kobyły zginęły. I znowu się zmartwił. Wtem przybiega wilk: — Coś ty się tak zmartwił? — Jak mam się nie martwić, kiedy tak i tak... — Nie martw się... Ja ci pomogę, tylko daj mi chleba bom głodny. Iwanko oddał wilkowi cały oszczypek. Wilk zjadł i mówi: — Idź do domu. Kobyły stały się wronami... Ten stary koń, który leży na kupie nawozu, powie ci wszystko, co masz uczynić. Iwanko szybko — do obory. Koń się odezwał: — W moim ogonie znajdziesz patyczek. Machniesz tym patyczkiem, a przy tym powiesz: „Pozostańcie na miejscu!" Iwanko wziął patyczek, wyszedł na dwór, machnął nim, a przy tym powiedział: — Pozostańcie na miejscu! Trzy wrony siedzące na wysokim drzewie wleciały do obory i stały się kobyłami. Iwanko je przywiązał i zawiadomił babę. Baba bije żelaznymi widłami kobyły: — Wy pewnie zabawiacie się z tym psim synem, kochacie go, chcecie mnie zgubić? Służył Iwanko jeszcze trzeci dzień. Baba i teraz włożyła mu do torby usypiający oszczypek. Nie zdążył puścić kobył na pastwisko, kiedy gdzieś przepadły. Co robić? 16 Zjawił się niedźwiedź. Iwanko dał mu oszczypek i niedźwiedź powiedział: — Idź, niebożę, do domu, tam leży na drugiej kupie nawozu wół, on ci poradzi, co masz uczynić. Iwanko przybiegł do wołu, a ten mówi: — Nie pilnuj kobył, Qnc ciebie i tak oszukają. Poszukaj w moim ogonie dwóch patyczków. Weź je. Machnij jednym w lewą stronę, a drugim — w prawą. I tak długo machaj, dopóki nie zjawią się kobyły. A babę poproś, żeby za służbę dała ci starego konia. Iwanko podziękował, wziął patyczki i zaczął nimi machać. A kobyły były teraz rakami. Kiedy płynęły z wiru w wir, Iwanko uderzył je swymi patyczkami i znów stały się kobyłami. Zapędził je Iwanko do obory, przywiązał do żłobu i zawiadomił babę po raz trzeci: — Służba skończona! — No, psi synu, poproś teraz o co chcesz za służbę! Baba jest wściekła, aż włosy z siebie rwie. Iwanko prosi o starego konia, co w oborze leży na gnoju... Baba go przekonuje: — Tyś zasłużył na złoto, srebro... — Niczego nie chcę, tylko tego konia! Baba mu odradza, ale on ciągle tylko powtarza swoje. — No, skoro tak, to bierz, co chcesz! Iwanko zaszedł do obory. — Dobrześ uczynił — mówi koń. — Pokłoń się babie na pożegnanie. Iwanko się pokłonił. Kiedy odchodził, baba za nim plunęła, ale na szczęście zdążył zamknąć drzwi, bo mógł był spłonąć. Osiodłał konia. — No, jak chcesz jechać — pyta koń — z wiatrem czy naprzeciw wiatru? — Tak jedź, jak lepiej dla ciebie. Koń uniósł się w górę. Lecą... — Zobacz, co za nami? Iwanko obejrzał się i mówi: — Czarna chmura. — To baba. Trzymaj się. Czy masz grzebień? — Mam. — Rzuć poza siebie. Iwanko rzucił — i od razu wyrósł gęsty las od ziemi do chmur... straci przebyli 01 WÓł, moim je tzeci: i 17 — Gdybyśmy zdążyli dolecieć do ziemskiego świata — tam baba straci swą moc! — mówi koń. Czarna chmura pędzi za nimi, niemal ich dogania, ale oni już przebyli granicę... — Psi synu! Pożarłeś ty mnie! — I nagle pękła i rozsypała się w proch. Iwanko i koń usiedli, żeby odpocząć. — Pozbyliśmy się głównego wroga! — ucieszył się koń. Kiedy pojedli powiedział: — Teraz prosto do carskiego miasta. Dowiemy się, co nowego. Na skraju miasta spotkali jakąś kobietę. — Dzień dobry, matulu! — Dzień dobry, synku! — Co nowego słychać? — Synku, wielka nowina. Powróciły trzy carskie córki i szykuje się wesele. Ten, kto je uwolnił od smoka, bierze sobie najmłodszą... Jakiś Cygan... Iwanko poprosił jednego człowieka, żeby przyjął jego konia do obory, a sam poszedł do szewca. — Dzień dobry — pokłonił się. — Dzień dobry. — Panie majster, czy mógłbym być u was pomocnikiem. Robotę znam... Majster powiedział Iwankowi, że królewna rozporządziła, by zrobiono jej takie buciki, jakich jeszcze nie zrobiono nikomu. — Ja zrobię... Nie martwcie się. Mam materiał — odpowiedział na to Iwanko. Wszyscy pokładli się spać, a on wziął orzech, otworzył go, wyjął trzewiczki najmłodszej siostry i powiesił na gwoździku. Legł na pościeli i zasnął. Wcześnie rano przyszła najmłodsza księżniczka, a Iwanko schował się za piecem. — Czy gotowe moje buciki? — Gotowe... Majster zdjął trzewiczki ze ściany i podał dziewczynie. Bardzo się zdumiała... — Nie twoje ręce to zrobiły! Nie masz takiego materiału. — I pokręciła głową. — Muszę iść jeszcze do krawca... Iwanko biegiem do krawca. 18 — Dzień dobry, panie majster! — Dzień dobry. — Czy macie jakąś robotę? — Mam, ale nie umiem jej wykonać. — A cóż to za robota? — Trzeba uszyć młodej księżniczce taką suknię, jakiej jeszcze nikomu nie szyłem. — To ja spróbuję! Usiadł Iwanko do maszyny i trajkocze, coś tam niby szyje. A jak majster wyszedł, otworzył orzech, wyjął przepiękną suknię i powiesił na kołku. Wtem słyszy, że idzie panna młoda. Schował się za piecem. — Czy suknia gotowa? — pyta księżniczka. — Gotowa, ale nie wiem, czy się pani spodoba... Spojrzała na ścianę i zdumiała się... I zaprosiła majstrów na swoje wesele. Jak poszła, Iwanko pobiegł do swojego konia. — Co nowego, Iwanku — pyta koń. — Królewna zaprosiła nas na wesele. Kiedy na drugi dzień chłopiec wybierał się na wesele, koń powiedział: — Iwanku, sięgnij mi w lewe ucho. Iwanko wyjął sobie stamtąd przepiękne odzienie. Wznieśli się i lecą nad carskim pałacem. Cygan zobaczył i zawołał: — Najjaśniejszy carze, popatrzcie, jakim ja sławny: anioł jedzie do mnie na wesele! Iwanko zawrócił i usiadł na carskim dziedzińcu. Zbiegli się do niego: — Coś ty za jeden? — Powiem, tylko zaprowadźcie mnie do panny młodej. A kiedy księżniczka zobaczyła Iwanka, zapłakała z radości, objęła go i pocałowała. Car się dziwi: — Córuchno moja, co się stało? I córka opowiedziała, jak Iwanko je wyzwolił, jak Cygan go porzucił, a je zmusił, by przysięgały, że nic o tym nie powiedzą, że to nie Cygan zabił smoki... Zawołali Cygana. Jak zobaczył Iwanka, stał się siedem razy czarniejszy. Ale do niczego nie chce się przyznać. 19 — Udowodnij, żeś tyje uratował! — krzyknął Iwanko na Cygana. — Jakich jeszcze trzeba dowodów? Czyż nie ja przyprowadziłem je do pałacu? — Tak, przyprowadziłeś, a kto je uratował? Iwanko wyjął z kieszeni śliwkę i położył na stole. Najstarsza siostra chwyciła śliwkę, otworzyła ją i wyjęła swą suknię i drogocenne rzeczy. Później wyjął jabłko. Średnia siostra chwyciła to jabłko, bo było w nim jej bogactwo. Wreszcie Iwanko położył na stole orzech. Siostra najmłodsza chwyciła, otworzyła, a tam nie było ani bucików, ani odzienia. I wszystko zrozumiała. — Oto nasz wyzwoliciel! — powiedziały siostry. Wtedy car kazał Cygana ukarać, a za Jaworowego Iwanka wydał swą najmłodszą córkę. 1 ja tam byłem, wino piłem. Po kątach stały wory słomiane z zupą. Ogryzione kości. Ja głodny byłem, zupy się napiłem, kostkę złapałem — i nagle ząb sobie złamałem. I koniec bajki. 3 Uczeń diabła B ył sobie jeden Poleszuk i miał synka. Zachciało mu się oddać synka do nauki, tak jak to robią panowie. Naładował kowany wóz, nakładł różnych różności: mąki, prosa, kaszy, słoniny, wziął pieniędzy chyba ze sto rubli i powiózł chłopca na cały rok do nauki. Rok minął, pojechał chłop po syna, przywiózł go do domu. Poschodzili się ludzie, ciekawi, czego chłopak się nauczył, wypytują go, a ten stoi, jak pień, tylko oczy na wierzch wybałuszył. Zaczęli się ludzie śmiać i z syna, i z ojca, że na darmo tyle pieniędzy poszło. Rozeźlił się nasz Poleszuk, wziął chłopca, wziął dwie setki Jcarbowaiiców, naładował furę wszelkimi towarami i pojechał do innego miasta. Przyjechał tam, a tu idzie ulicą jakiś pan, a chłop go pyta: — Gdzie by to, panie, oddać chłopca na naukę? — Oddaj go do mnie, przez rok wyuczę go wszelkich sztuk. Wtedy oddam ci chłopca, a teraz zapłaty nie chcę. Minęło pół roku, może trochę więcej, matka się gdzieś dowiedziała, że dziecku tam niedobrze się wiedzie, że nauczyciele je biją. Wysyła męża: — Jedź koniecznie, przywieź z powrotem, niech już lepiej pozostanie durniem. Chłop pojechał, ale nie do tego miasta, gdzie syna zostawił, bo przyrzekł nauczycielowi, że przez okrągły rok syna nie odwiedzi. W przeciwnym razie tamten aż przez dziewięć lat pozostawiłby u siebie jego syna. Ale oto zabłądził w lesie, ledwie dotarł w nocy do maleńkiej chatki, gdzie mieszkała stara znachorka. Przyjęła go na noc, zaczęli rozmawiać. Znachorka wypytuje, chłop jej się przyznaje: — Tam i tam syna do nauki oddałem, a czekam tylko, żeby rok upłynął, żeby go stamtąd odebrać. — Niełatwo ci to przyjdzie, człowiecze — mówi znachorka — ja wiem u kogo on odbywa naukę, ty byś swego syna nie poznał. To powiedzcie, babusiu, jak mam go rozpoznać? 1 więcej cie mnie i ale łańcuszk Przemif wozem, a t konie. Spoć powozu, a stronę, chłc puścił char przemienił i lokaj pęt słychu. Pyt i pojechał. — Pr; tylko uzdę Uderz wozem. N dowiedzia pędzi go 1< — U 21 i — Jak dasz sto rubli, to cię nauczę. Chłop wyjął sakiewkę, zapłacił, a znachorka powiedziała mu tak: — Ten nauczyciel to diabeł. Poprowadzi on ciebie do stajni, pokaże ci dwanaście karych źrebców i powie, żebyś poznał między nimi swego chłopca, ale ty powiedz, że go tam nie ma. Potem poprowadzi cię tam, gdzie stoi dwanaście siwych, to i wtedy powiedz, że go tam nie ma. Wówczas ci powie: „To zgadnij, gdzie jest twój syn". Wtedy ty policzysz wszystkie słupy w stajni, uderzysz w czwarty słup z prawej strony i powiesz: „Tu jest mój syn!". Minął już rok, chłop wyruszył z domu i wszystko tak zrobił, jak mu znachorka kazała. Zdziwił się diabeł, skąd chłop nabrał takiego rozumu, oddał mu chłopca, ani kopiejki za naukę nie wziął, tylko mówi: — Niechaj chłopiec po drodze żadnych sztuk nie wyprawia, dopóki nie ujedziesz siedemdziesięciu mil, bo inaczej będzie z nim źle. Pojechał chłop, zabrał syna, przejechali może dziesięć mil, może więcej, a tu chłopca korci, żeby pokazać, co umie. Mówi: — Tatusiu, przemienię się w charta. Wy weźcie łańcuszek, przywiąż-cie mnie do tyłu wozu. Nadjedzie pan, sprzedajcie mu mnie za sto rubli, ale łańcuszka nie oddawajcie, to wtedy do was powrócę. Przemienił się chłopiec w takiego ślicznego charcika, biegnie za wozem, a tu naprawdę jedzie pan, powozem zaprzężonym w cztery konie. Spodobał mu się charcik, zapłacił sto rubli, pieska wsadził do powozu, a chłop wziął łańcuszek z powrotem. Pan pojechał w swoją stronę, chłop w swoją. Jedzie pan a tu biegnie zając, pan nie wytrzymał, puścił charta. Zając do lasu, chart za zającem, uderzył się o ziemię, przemienił się w chłopca, dopędził ojca, już siedzi na wozie. A tu furman i lokaj pędzą wierzchem, przywołują psa, a o charcie ani widu, ani słychu. Pytają chłopa, czy nie widział, a ten im ręką machnął niewyraźnie i pojechał. Chłopiec znów mówi: — Przemienię się, tato, w źrebca, sprzedajcie mnie za trzysta rubli, tylko uzdeczki nie dawajcie, to wtedy do was powrócę. Uderzył się chłopiec o ziemię, przemienił się w źrebca, biegnie za wozem. Niewiele minęło czasu, a tu jedzie pan, a był to ten diabeł, bo się dowiedział, że chłopiec sztuki wyprawia, choć mu nie pozwolił. Teraz już pędzi go karać. Kupił źrebca i sam mówi: — Uzdeczka mi niepotrzebna! 22 Rzucił się na źrebca, a jak go ścisnął kolanami, to ten już domyślił się, jaki to pan. Rzucił się na ziemię j przemienił w wróbla. A wtedy diabeł w srokę i zaczęli się bić, aż pióra lecą. Teraz chłopiec przemienił się w jastrzębia, a diabeł w sokoła i znowu zaczęli się bić. Już sokół jastrzębia o mało nie zabił, ale nagle i ten przemienił się w sokoła, a diabeł w orła i biją się, aż nad morze zaleciały. Upadł sokół w wodę i stał się sumem, a diabeł szczupakiem, biją się w wodzie, aż fale zalewają brzegi. Widzi sum, że z nim niedobrze, uderzył się o kamień i przemienił się w srebrny pierścień. Dziewczyna bieliznę na kamieniu prała, spostrzegła pierścień i włożyła za pazuchę, przyniosła do domu i schowała do skrzyneczki. Diabeł już wie, gdzie chłopak się podział, idzie do chaty, pyta, czy dziewczyna nie znalazła pierścienia, bo on niby to kąpał się w morzu, pierścień położył na kamieniu i zapomniał go wziąć. Jak znalazła, to on da jej za niego dużo pieniędzy. Dziewczyna uwierzyła, idzie do skrzynki, pierścienia tam nie ma, a siedzi tam mały chłopaczek i mówi: — Nie bój się mnie, tylko poratuj, bo to nie pan, tylko diabeł. Nie dawaj mu w ręce pierścienia, zamiast tego niby żartem rzuć go na ziemię. Ja się wtedy rozsypię makiem, diabeł przemieni się w ptaszka, zacznie ten mak dziobać, to ty nastąp nogą na kilka ziarenek i mu ich nie daj. I oto chłopiec przemienił się w pierścień, dziewczyna włożyła go na palec, pokazuje z daleka i pyta, czy to ten, ale w ręce nie daje, droczy się ciągle. Nagle niby niechcący rzuciła na ziemię, a tam zaraz poczerniało od maku. Pan zniknął, a skądsiś zjawił się ptaszek, zaczął dziobać ten mak. Dziobie, dziobie, zdaje się, że wszystek wydziobał, a pod nogą dziewczyny leżą trzy ziarenka. Ta nogę podniosła, a spod niej wyskoczył kot, złapał ptaszka, zjadł i zamienił się w młodzieńca. Podziękował dziewczynie i mówi: — Zostaniesz moją żoną! I rzeczywiście, na swoich sztukach zarobił tyle pieniędzy, że stał się wielkim bogaczem, pojął dziewczynę za żonę i żyli szczęśliwie. 4 Biedny człowiek i śmierć aczyna się bajka od biednego człowieka. Człowiek ten miał dużo dzieci. Miał jedenastu chłopców i urodził mu się dwunasty. W swojej wsi ten człowiek wstydził się go chrzcić, bo nie miał co postawić na stół przed kumem. Mówi do żony: — Wezmę dziecko i zaniosę do drugiej wsi. Tam znajdę człowieka, który potrzyma dziecko do chrztu, i nie trzeba będzie urządzać gościny. Idzie i spotyka kobietę. Ale jej twarz jest zawinięta. Ukłonił się, a kobieta odpowiedziała. Przemówił wtedy do niej: — Kobieto, czybyście nie potrzymali mi dziecka do chrztu, nie chcielibyście być za matkę chrzestną? — Ależ czemu nie? I ochrzcili dziecko i niosą je do domu. Przychodzą, a tu kumie nie ma co dać jeść. — Oj, kumo, nie wiem, czym was ugościć. — Ano idź do sieni, są tam kołacze i wiadro wina. Poszedł ten człowiek do sieni, a tam pełno kołaczy. Takie białe, że aż oczy chłoną. A w wiadrze — wino. Wniósł to człowiek do chaty i goszczą się. Jak się pogościli, kuma mówi: — Czy wiesz, kumie, kim jestem? — Nie wiem. Kim? — Jestem śmierć. Zrobię z ciebie bogatego człowieka. Ogłoś, że jesteś dobrym lekarzem. Nabierz do szklaneczki wody, włóż kwiaty. I kiedy przyjdziesz do chorego człowieka, to mnie zobaczysz. Jak będę stała w głowach łóżka, powiedz, że już za późno leczyć, a jeśli będę stała w nogach, powiedz, że wyleczysz. I ten człowiek rozsławił się jako dobry lekarz. Wzbogacił się, kupił krowy, woły, postawił oborę, słowem został gazdą. Ale później się zestarzał i trzeba było umierać. Synów pożenił, córki powydawał. Jak się rozchorował, to w łóżku sobie założył koło: kiedy 24 przychodzi śmierć, on się przekręci, i tam, gdzie była głowa, znajdują się nogi, a tam gdzie nogi — głowa. — Ej, kumie! — mówi śmierć — ty się kręć albo nie, a umierać musisz. I śmierć zaśmiała się. — A co, kumie, chciałbyś jeszcze pożyć? — Chciałbym... Miał on już osiemdziesiąt pięć lat. I śmierć pozwoliła mu dożyć do dziewięćdziesięciu. A za pięć lat pojawiła się i stanęła mu w głowach. On się przekręcił na kole. — Ej, kumie, ty się kręć albo nie, a umierać musisz! Wtedy wyciągnął cybuch z fajki. — No, kumo, kiedyś taka mądra, to wejdź w cybuch. Śmierć weszła, a człowiek zatkał cybuch z obu końców kijkiem i położył na piec, na rurę, którą dym uchodzi do komina. I szczęśliwy żyje dziesięć lat. Na świecie śmierci nie było i namnożyło się ludzi. A po dziesięciu latach ten człowiek zaczął prosić o śmierć dla siebie. Jakoś sobie przypomniał, że swoją kumę zatkał w cybuchu i położył na piec. Zdjął cybuch, odetkał — a śmierć wydobyła się i zakrzyczała: — Kumie, bodajś żył tak długo, aż pozostaną z ciebie same kości. I uciekła. I co nocy wielu ludzi umierało. A dziadek chodził po świecie tak długo, aż pozostały z niego same kości, a wtedy się rozpadł. 5 Synowa-żaba Jeden bogaty pan miał trzech synów. Postawił im takie piękne domy, zaprowadził gospodarstwo i powiedział, żeby już się żenili. Wyprowadził ich na podwórze, dał każdemu łuk, strzałę, kazał przy sobie strzelać. Gdzie czyja strzała spadnie, stamtąd właśnie weźmie sobie żonę. Strzała najstarszego spadła na dom generała i tam pojął pannę. Średniego na dom kupca i ten tam się ożenił. A strzała najmłodszego upadła w błoto. Jak poszedł jej szukać — wypłynęła żaba, która trzymała ją w pyszczku. Nie ma co, włożył żabę do pudełka. Bracia jadą do ślubu ze swoimi żonami w karetach, a on, biedaczek, niesie swoją w pudełeczku. Wszyscy się śmieją, a on nawet oczu nie podnosi, tak mu wstyd. Przyniósł żonę do swego nowego domu, postawił na podłodze, sam usiadł i gorzko płacze. Ale czuje, że ktoś go dotknął — ogląda się, a tu stoi taka ładna panna, że w życiu takiej nie widział, gdzie tam bratowym do niej, chociaż ładnie wystrojone. Zagląda do pudełka, a tam leży żabia skórka. Złapał ją, chce wrzucić do pieca, ale żona nie pozwala, mówi: — Jak teraz wrzucisz, to nieprędko mnie zobaczysz. Pocierp trochę, przyjdzie pora, to ja sama na zawsze ją zrzucę. Bardzo kochał on swoją żonę, ale to go męczyło, że sam tylko widzi, jaka ona ładna, a więcej nikt, bo przy ludziach jest po prostu żabą i koniec. Pewnego razu teść posłał swoim synowym płótno, żeby mu poszyły koszule. Jak przyniesiono to płótno do żaby, to ona je pocięła na drobne kawałki i wyrzuciła za okno. Mówi: — Wiatry bujne, deszcze drobne, uszyjcie mi z tego koszulki! No i rano leżą na oknie ładnie, tak ładnie poszyte z cieniusieńkiego płótna koszule. A innym synowym tak dobrze się nie udały. Były one ciekawe, co ta żaba zrobi, jak sobie poradzi, posłały swoje służące, żeby zobaczyły przez okno. No i zobaczyły, że żaba pokrajała płótno i za okno wyrzuciła, opowiedziały to swoim paniom, a one zrobiły tak samo. 26 Myślą: „Może to i dobrze, może coś z tego wyjdzie". A rano musiały nowe płótno kupować, posyłać po szwaczki, żeby szybciej szyły, bo tamto płótno pocięte leży w błocie, jak leżało. Odsyłają tak spiesznie poszyte koszule do teścia, ale on chwali najbardziej te uszyte przez najmłodszą synową. Już kiedyś później teść posyła synowym mąkę, żeby sprawdzić, która chleb najlepszy upiecze. Żaba i teraz swoją mąkę za okno wysypała. Pokojówki bratowych i teraz podglądały, opowiedziały, jak było, swoim paniom, no to i tamte wysypały mąkę za okno. Rano na gwałt chleb rozczyniają, pieką, a u żaby leżą bochenki na oknie jak słońca, taki chleb jasny i biały. Teść się cieszy, chwali najmłodszą synową i zaprasza wszystkich na bal do siebie. Pozjeżdżali się goście, są i starsi bracia ze swoimi żonami, a brat najmłodszy jest sam. Ojciec pokazuje, co zrobiła najmłodsza synowa, chwali, że tak dobrze umie wszystko zrobić. Goście zobaczyć by ją radzi, pytają najmłodszego brata, gdzie żona; on mówi, że zaraz przyjedzie. Bratowe są zawistne, że teść nie je pochwalił, śmieją się, wszystkim mówią, że ich bratowa chyba w pudełku się przytrynda. A tu nagle podjeżdża kareta w sześć koni zaprzężona, taka piękna, jakiej król nawet nie ma. Wchodzi śliczna pani pięknie ubrana; patrzą na nią wszyscy, napatrzyć się nie mogą, a to najmłodsza synowa. Bratowe aż z zawiści zżółkły, a teść synową obejmuje, dziękuje, że tak mu ona dogodziła i połowę swego dobytku jeszcze za swego życia jej i synowi najmłodszemu oddaje. Syn się zląkł, żeby żona znowu się w żabę nie przemieniła — poszedł do domu i jej skórkę spalił. Jak wrócili w nocy oboje, nie znalazła żona żabiej skórki, aż ręce załamała: — Cóżeś ty zrobił, mój mężu?! Jeszcze trochę byś pocierpiał i na wieki bym pozostała przy tobie taka, jak teraz, a tak to będę musiała przez siedem lat ciebie nie oglądać! I gdzieś zniknęła. Mąż jak nieprzytomny chodzi, ojciec się nad nim lituje, pieniądze mu daje, żeby się rozweselił, ale jemu riic nie jest miłe, chodzi i rozpacza. Wsiadł na konia i pojechał szukać żony. Jeździł przez siedem lat i dojechał do siódmego carstwa. Tam przejeżdżał koło zamku stojącego na górze; korci go, żeby wejść. Nie ma nigdzie nikogo, aż dopiero w ostatnim pokoju siedzi jego żona z synem sześcioletnim. I został tam z nimi. 6 O carewiczach Wasylkach B ył sobie car i miał syna. Car już stary, niedługo będzie mógł panować, bo zemrze, a syna ma w tym wieku, że może go ożenić. No, to car go ożenił i zdał mu panowanie. I żyje ze swoją żoną młody car już dwa lata. I oto nadchodzi już chwila, gdy carowa ma niedługo rodzić. A pałac cesarski leży tuż nad morzem. Mieszkańcy pałacu często przychodzą na brzeg, mają tam łódkę, wsiadają do niej, odpływają kawałek i wracają, bo daleko odpływać się boją. I poszła raz caryca z dwiema służebnymi i we trzy wsiadły do łódki. Służebne wzięły wiosła, kierują łodzią i płyną. Odpłynęły od brzegu na taką odległość, jakby kijem ze trzy razy rzucił, a tu łódka przewróciła się, służące się potopiły, a caryca przemieniła się w kaczkę i poleciała gdzieś ponad morzem. A wszystko to sprawiła zła czarownica. Sama zrobiła się podobna do carycy i takie jak tamta oblicze sobie dobrała, i przyszła do cara, i mówi: — Oto jakie nieszczęście się przydarzyło. Przewróciła się nam łódka na morzu, ja się wyratowałam, a służebne potonęły. I żyje car z tą czarownicą, tak jak z żoną własną żył. Nawet nie podejrzewa, że to już inna. Czasem wyjeżdża car tu czy tam: każe sobie zaprząc szóstkę koni i zabierze woźniców, i jedzie. A caryca w postaci kaczki lata sobie i patrzy, dokąd on jedzie. Jedzie on bitym traktem, a ona wyprzedziła go o dziesięć wiorst, opuściła się, znowu stała się kobietą i urodziła dwóch synów. I dała po gołębim jajeczku każdemu pod prawe ramię, i powiedziała: — Jedzcie, synowie moi, ale nie zjadajcie, śpijcie, a nie zasypiajcie, pijcie, a nie wypijajcie. Owinęła ich kolorową chustą i położyła na bitym trakcie. Car dojeżdża. Ona z drogi odpełzła w trawę. Obróciła się twarzą do dzieci i patrzy na synów, na swoich. Car dojeżdża, patrzy, leży kolorowa chusta. Dojechali i stanęli. Konie się płoszą. 28 — Idź — mówi car do woźnicy — zobacz, co to tam takiego! Podniósł się jeden z woźniców, pobiegł, popatrzył, przybiega i mówi: — To dwoje dzieci maleńkich, dopiero co urodzonych. I car się podniósł, popatrzył na nie i mówi: — Bierzcie je do kolaski. Mieli jechać do obcego kraju, do księcia cudzoziemskiego, ale wziął dzieci i wrócił do domu. Wrócił do domu, wezwał natychmiast popa i obu im kazał nadać to samo imię — Wasylko. I rosną oni, nie z godziny na godzinę, a z minuty na minutę. Po miesiącu zaczęli chodzić i mówić zaczęli. W dniu następnym zaczęli naukę czytania i pisania. A piękne takie dziatki, że nie można się na nie napatrzyć. A jego żona, fałszywa caryca, nienawidzi ich tak, że nic, tylko o tym rozmyśla, jakby ich tu zgładzić. Wyjechał car na trzy dni do innego miasta, do wielkiego. A ona wie, kiedy będzie w domu. Wzięła i otruła te dziatki. Ubrała je ładnie i położyła na stole. Przyjeżdża car do domu, donoszą mu, że dziatki, które znalazł na drodze, Wasylki, umarły. Wchodzi do komnaty, dzieci leżą na stole martwe. Chwycił się za głowę, zapłakał. — Czemu pomarli? Żeby chociaż tylko jeden, a to obaj razem! Żona odpowiada: — Czyż to ja jestem winna? Oni, jak się napili, to zachorowali i razem umarli! Zrobili stolarze trumnę, a on ją pozłocił od środka i z zewnątrz. I przywołali popa i wnieśli synków do cerkwi, żeby pochować jutro na cmentarzu. A tu cara prosi jakiś diak, sługa cerkiewny: — Pozwólże, Wasza Carska Wysokość, przenocować mi koło tych dziatek. Będę przez całą noc czytał nad nimi psałterz. — Czytaj, bratku — mówi car — ja za darmo nie chcę, zapłacę ci pieniędzmi. No i nocuje tam, i czyta. Głucha noc. Wbiega pop, który jest jego przełożonym, i mówi: — Po coś tu wlazł? Ruszaj stąd, tam masz robotę! On nie słucha, czyta. Pop wyszedł, wbiega diaczek z popiego polecenia. Wyganiał go, wyganiał, ale on jedno tylko robi — czyta. A tu biegną trzej żandarmi z szablami. — Cóż to ty, źle słyszysz? Zaraz marsz do popa, bo ci głowa zleci! A on nic, tylko czyta i nawet nigdzie nie patrzy. 29 Wtem żandarmi gdzieś przepadli. W cerkwi u góry szybka brzękła, kaczka zlatuje na ziemię. Usiadła, stała się panią. Otworzyła trumnę, i zaczęła płakać nad dziatkami, nad swoimi, i mówi: — Dzieci moje kochane! Przecież wam jajeczka dałam, przecież »am mówiłam: „Jedzcie, ale nie zjadajcie, śpijcie, a nie zasypiajcie, pijcie, a nie wypijajcie" — a wyście zjadły, wypiły i zasnęły. Gdyby was, dziateczki, jeszcze przed następną nocą nie pochowali, to ja bym was, dziateczki, w tę noc ożywiła! Diak wszystko to słyszy. A jak ona płacze, to złoto z jej oczu sypie się ę zamiast łez, a z ust jej sypią się drobiny srebra. Znowu przemieniła się g w kaczkę i przez tę samą szybkę wybitą znowu wyleciała. Zrobiło się jasno, | diak, który czytał psalmy, przychodzi do cara. Zameldował się, wchodzi: I — Raczcie, Wasza Carska Wysokość, mnie nie karać, a pozwólcie § sobie rzecz wyłuszczyć! § — Mów. I — Te dziatki wasze niechby jeszcze przez noc w cerkwi pozostały. | Ożyją one. — Żeby można było wiedzieć, to i dziesięć nocy niechby tam zostały. — Nie, nie dziesięć, niech tylko jedną. — No, dobrze! Masz tu tysiąc rubli i idź. Wziął, poszedł do domu, wypił szklankę herbaty i położył się, śpi. Wyspał się, wziął psałterz i znów poszedł do cerkwi. Wszedł do cerkwi, określił wokół siebie koło i zaczął czytać. Już on wie, co będzie. Czytał i czytał do głuchej nocy. I pojawia się przed nim nowy pułk żołnierzy, szturchają go: — Wynoś się z naszego miejsca! Ale koła nie przekroczą. A on tylko czyta. Wyganiali go, wyganiali, dzidami i szablami machali, ale nic mu nie zrobią! I gdzieś przepadli, a zjawiły się smoki ogniste, krzyczą: — Uciekaj, widzisz — cerkiew płonie! A cerkiew rzeczywiście jakby płonęła — ogień się sypie. A on ciągle czyta. I przepadły gdzieś smoki ogniste, a pojawiają się diabły, same najważniejsze: — Uciekaj, diaku, znikaj nędzny sługo, bo tutaj zaraz otchłań się otworzy — krzyczą. Wypędzali go, wypędzali, on ciągle czyta. Przepadło gdzieś to wszystko, a pojawia się kaczka, przez tę samą szybkę wybitą wlatuje. Siada, płacze i mówi: 30 — Czy to tej dobrej dla was wody zdobyłam? Podniosła główkę jednemu, wlała mu raz troszkę wody, drugi raz. Nie, to nie ta woda, której trzeba! — Tak mi was żal, ale się spieszyłam i nie z tej studni zaczerpnęłam wody! Wzbiła się wysoko i wyleciała przez tę samą szybkę wybitą. Diak wtedy srebro i złoto pozmiatał: to — na jeden brzeżek chusteczki, a tamto drugie — do węzełka. Wtedy idzie do cara. Zameldował się, wchodzi: — Raczcie Wasza Carska Wysokość mnie nie karać, a pozwólcie sobie rzecz wyłuszczyć! — Mów. — Te dziatki wasze niechby jeszcze przez noc w cerkwi pozostały. Ożyją one. — Żeby można było wiedzieć, że ożyją, to i dziesięć nocy niechby pozostały. — Nie, nie dziesięć, tylko jedną! — No, dobrze, masz tu tysiąc rubli i idź. A jak ożyją, to jeszcze nie tak cię wynagrodzę! Ukłonił się diak, wziął pieniądze i poszedł do domu. Doczekał nocy, poszedł do cerkwi, zakreślił koło, stanął sobie w kole i czyta. I nastała oto głucha noc. Przybiegają żandarmi z szablami, z dzidami i krzyczą: — Wynocha z cerkwi! A on jedno tylko robi — czyta. Wyganiali go, wyganiali, nie wygnali. I przepadli. Pojawiły się wtedy same diabły. — Uciekaj — krzyczą — otchłań się otworzy i wszystko się tutaj zawali! A on jedno tylko robi — czyta. Oni go ogniem zasypali, cerkiew płonie, płomień jego dosięga, a on jedno tylko robi — czyta. Wyganiali, wyganiali, nie wygnali. Gdzieś te diabliska poznikały, nie wiadomo, gdzie się podziały. Przylatuje teraz kaczka, do tego okna, gdzie jest szybka wybita, wleciała, stała się panią. A diak wtedy zszedł z podestu przy ołtarzu i pod sukno pod trumną się schował. A wtedy pani otworzyła trumnę i zaczęła płakać: — Teraz już, kochani syneczkowie moi, zdobyłam tej dobrej dla was wody! Podniosła główkę jednemu, potem drugiemu, ponalewała im w usta wody, a oni ożyli i zaczęli z nią szczebiotać. 31 — Uważajcie na siebie, dziateczki moje, żyjcie, jajeczka już nie zjadajcie, pijcie, a nie wypijajcie, śpijcie, a nie zasypiajcie. I niechaj wam Pan Bóg pomaga, a ja już stąd pójdę. Porozmawiała z nimi i odchodzi, a jak powiedziała „Żegnajcie", to diak złapał ją za nogi. Zaczęła się wyrywać, a on nic, trzyma. Kiedy koguty zapiały, wtedy pani mówi: — Teraz puść, już minęła pora, już uciekać nie będę. A on nie wierzy i wciąż koło niej siedzi. Car się wyspał, o dwunastej napił się herbaty i pyta: — Nie było diaka? Mówią: — Nie było. No, to car posłał jakiegoś tam posłańca czy żandarma, czy kogoś, żeby poszukał diaka. Ten posłaniec poszedł do diaka, a tam mówią, że go nie było, ciągle jest w cerkwi. On do cerkwi, a diak do tego posłańca mówi: — Idźże teraz i powiedz carowi, że jego dziatki ożyły, i że żona jego pierwsza jest tu razem z nimi. Posłaniec wrócił do cara, mówi mu: — Dziatki wasze żywe i żona pierwsza jest z nimi. Carowi włosy dęba stanęły: — Jak to, żona? Przecież moja żona jest tutaj koło mnie! — Ja nie wiem — mówi posłaniec — tak mi powiedział diak. — Zaraz zaprzęgaj konie do kolaski! Wsiadł i pojechał. Dojechał do cerkwi, wbiega do środka, a tam i dziatki, i caryca. Poznali się nawzajem, przywitali. A on pyta: — Jak to się stało? A ona mówi: — To czarownica, ta, z którąś ty żył. Ona służebne moje zgładziła i mnie zgładzić chciała, ale przemieniłam się w kaczkę i odleciałam, a ona myślała, że wszystkie nas potopiła. Wsiedli do kolaski, dziatki wzięli, car jednego na rękę, a ona drugiego — i pojechali do domu. Przyjechali przed ganek, a tamta czarownica już miała gotową truciznę, złapała ją zaraz, wypiła i pękła. Car wszedł: — No, zabierzcie ją, dół wykopcie na rozstajach, wrzućcie ją tam i zakopcie jak psa. A z pierwszą żoną żyje, cieszą się dziatkami, dziatki są piękne, obaj Wasylki. I tak też zostało, żyją, chleb spożywają, biedy z nędzą nie zaznają, postołem dobytek wożą. 7 O dziewczynie-fuj arce m yli dziadek i babka. Życie im minęło w spokoju i zgodzie i nie smuciłaby ich starość, gdyby mieli dzieci. Ale nie mieli ani chłopczyka, ani dziewczynki. Nie mieli z kim porozmawiać. Kiedyś dziadek wyciął sobie z kalinowej gałązki fujarkę. Dmuchnął w nią i posłyszał dziecięcy głosik: Graj, dziadziusiu, graj! graj i mnie wyzwalaj! Niech twa nuta wszędzie płynie — ku wysokiej połoninie i gdzie wioski, i gdzie pola, gdzie się błąka moja dola. Niech twa nuta dźwięczy długo, niech się niesie złotą strugą, niech w tajemne głębie wnika, bramę losu niech odmyka! Niech uzyskam ciało młode, a z nim zdrowie i urodę! Graj, dziadziusiu, graj, graj i mnie wyzwalaj! Dziadek się przestraszył — cóż to za takie dziwo? Idzie drogą do domu i smuci się, nie wie, co ma robić, bo nie wie, kto to tak prosi z fujarki. Spotyka jakiegoś człowieczka z długą brodą, która się ciągnie po ziemi. 33 — Czemuście wy, dziadku, tacy zasmuceni? — zapytał spotkany. Staruszek odpowiedział: — Ano wyciąłem sobie kalinową fujarkę, a stamtąd coś piszczy dziecięcym głosem, prosi o wyjście na wolność. Zgryzota i nieszczęście spadły na moją biedną głowę, bo nie wiem, kogo to mam wyzwalać z mocy złych czarów. Spotkany człowieczek pogładził brodę i odpowiada: — Nie ma tu żadnego nieszczęścia. Poproście, dziadku, żurawi 0 wodę uzdrawiającą i polejcie nią tę fujarkę, a wszystko będzie dobrze. Dziadek poszedł do domu. Nie jadł, nie spał i z babką nie zaczynał rozmowy. Całymi dniami wypatrywał z doliny żurawi — długo nie przylatywały z ciepłych krajów. Aż jednego ranka długachny klucz żurawi usiadł koło Czeremoszu. Dziadek ukłonił się im i mówi: — Piękne i kochane żurawie, przynieście mi w dziobach po kropelce wody uzdrawiającej. Oto jakieś dziecko prosi mnie z fujarki, abym je wyzwolił. Koło wrót na słupie postawię garnuszek, abyście miały dokąd wylewać przeniesione krople. Żurawie wysłuchały dziadka i załopotały skrzydłami. Staruszek postawił garnuszek na słupie i czeka. Drugiego ranka wziął garnuszek 1 bardzo się ucieszył: był on pełny uzdrawiającej wody. Dziadek pokropił fujarkę i aż swym oczom nie uwierzył: fujarka stała się dziewczyną, i to taką piękną jak róża w ogródku. f Dziadek i babka nie wiedzieli, jak ubrać dziewczynę i czym nakarmić. Posiedziała na ławce i znowu stała się fujarką. Od wtedy, w dzień — kiedy dziadek i babka wychodzili w pole — fujarka zawsze stawała się dziewczyną, sprzątała w chacie, gotowała. A jak staruszkowie wracali do domu, stawała się fujarką. Babka klaszcze w dłonie z uciechy, że ugotowała im obiad, ale dziadek się nie raduje. Pewnego razu idzie przez wieś i spotyka tego człowieka, co to nosił długą brodę. , — Czemuście, dziadku, nieweseli? — spytał ów człowiek. ] — Jak mam się weselić, kiedy zgryzota weszła do mojej chaty. Oto c polałem fujarkę wodą ożywiającą i stała się dziewczyną. I pobyła z nami | krótki czas i znowu przemieniła się w fujarkę. Teraz staje się dziewczyną ż tylko wtedy, kiedy nie ma nas w domu. i — Nie trapcie się, dziadku. Poproście żurawi, niechaj przyniosą wody ożywiającej. A potem polejcie nią znowu fujarkę... 34 Podziękował dziadek i przyszedł do domu. Dzień i noc wypatruje, czy nie lecą z doliny żurawie. Pewnego razu przyleciał cały ich klucz. Żurawie usiadły koło Czeremoszu. Dziadek się im ukłonił i prosi: — Żurawie piękne i miłe, przynieście w dziobach po kropelce wody ożywiającej, bo sprawa jest taka: muszę ożywić dziewczynę-fujarkę. Postawię wam garnuszek na tym słupie, co to stoi koło wrót. Żurawie załopotały skrzydłami i poleciały aż hen, ponad chmury. Dziadek postawił garnuszek i czeka. Na drugi dzień rano garnuszek był już pełny. Staruszek polał fujarkę wodą ożywiającą i w pokoju zjawiła się piękna dziewczyna. Radował się dziadek i cieszyła babka. Nie mogli się napatrzyć swojej ślicznej córce. Ale uciecha znów była krótka, bo jak ujrzeli młodzieńcy tak urodziwą dziewczynę, to już jak jedni swaci wychodzili z chaty, to inni do niej wchodzili. W końcu dziadek i babka wydali swą córkę za chłopca z sąsiedniej wsi. I znowu zostali sami niby sarny w lesie... Taka to nasza bajka. Śpiąca królewna i jej wyzwoliciel ył sobie raz król, wielki rycerz, i urodziło mu się dziecko. Bardzo się z niego cieszył, bo już dwadzieścia lat żył ze swoją żoną i dopiero teraz miał tę jedną córkę. No, to jak mieli ją chrzcić, to urządził wielki bal, zaprosił wielu panów z całego swego królestwa. A w jego państwie były trzy czarownice. I ten król kazał dwie zaprosić, a o trzeciej, starej, niedobrej zapomniał. Już ksiądz jegomość ochrzcił jego córkę, wszyscy jej winszują, ten szczęścia, ten zdrowia, a tu patrzą — przychodzi ta trzecia, nie proszona, i mówi: — Ty będziesz najpiękniejsza na całym świecie, ale w piętnastym roku życia musisz umrzeć, kiedy ukłujesz się igłą. Powiedziała to i znikła. Kiedy król to posłyszał, to zaraz wydał taki nakaz, że w całym jego państwie nie wolno mieć igły, bo tak się boi o swoją córkę. A ta jego córka rośnie i rośnie niby kwiatek, taka już piękna, że piękniejszej wcale nie było. Aż raz, jakoś kiedy skończyła piętnaście lat, wyjechał jej ojciec z mamą w gości do innego króla. I ona nie ma co robić, chodzi wszędzie po całym zamku, idzie w obejście, a tam była wysoka wieża, gdzie dawniej mieszkał stróż. I ona idzie na górę, idzie, aż patrzy: drzwi, a w drzwiach klucz, złoty. No, to królewna, bardzo ciekawa, kto tam mieszka, otworzyła sobie drzwi i zobaczyła jakąś starą babcię. Patrzy, a ona jakoś tak bardzo macha rękami. I pyta się królewna: — Babusiu, co to tak robicie? — Widzisz, szyję! To królewna ją prosi, żeby jej pozwoliła spróbować. Ale jak tylko dotknęła igły, zaraz upadła nieżywa na ziemię. A babcia — to była wiedźma. Kiedy tylko królewna zasnęła, to wszystko, co tylko żyło w zamku, zasnęło: konie w stajni, psy na podwórzu i kucharka jak warzyła obiad, król z żoną, kiedy chciał już wyjść z powozu; wszystko zasnęło. A cały zamek zarósł tak wszędzie ostami, że nikt nie mógł się do niego dostać. 36 Kiedy się o tym wieść rozniosła po świecie, szli panowie jeden po drugim — żeby wyratować tę pannę. Ale co który przyjdzie, to zaraz zaśnie razem z koniem. Gdy minęło już z pięć lat, wyprawił się jeden królewicz, by tam jechać. Jedzie, jedzie, patrzy — siedzi dziadek bieluśki koło tych ostów pod krzyżem. Królewicz dał mu grajcara i pyta, którędy jedzie się do zamku, bo już dalej drogi nie było. A dziadek mówi: — Już wielu takich jak ty, młodych, pojechało do tego zamku, ale żaden nie wrócił z powrotem. Wszyscy tam zasnęli. Ale że dałeś mi na chleb, a tamci nawet na mnie nie spojrzeli, dlatego dam ci krzyż, który cię obroni przed siłą nieczystą! Królewicz wziął krzyż, ładnie podziękował i jedzie aż przyjechał do tego zamku. Wyjął zza pazuchy krzyż, a tu wszystkie osty zginają się przed nim. Wjechał na dziedziniec. Patrzy, a tu wszystko śpi: i król, kiedy chciał wysiąść z powozu, psy we wrotach i kucharka, kiedy warzyła obiad, i lokaj, który bił chłopca. Wszedł teraz na wieżę, wchodzi do środka, gdzie spała królewna. Pocałował ją i ona się zaraz zbudziła. Idą, z wieży patrzą — wszystko już żywe: kucharka dalej warzy obiad, a lokaj bije chłopca. Król sprosił zaraz gości na wesele. Królewicz i królewna żyli długo, a po śmierci starego króla razem panowali. 9 Zona-wiatr Jedni gospodarze mieli pastucha. Jeść mu nigdy nie dawali; cały dzień pilnuje bydła głodny, a dopiero wieczorem, we wsi, da mu ktoś z litości kawałek chleba. Kiedyś latem, jak zaczęło kwitnąć żyto, zaczęła przychodzić do niego dziewczyna, taka piękna, że po prostu nie można się jej napatrzyć. Ubrana tak ładnie, jak na wesele, warkocze ma rozpuszczone, ze wstążkami, i korale, i koszulę białą, wyszywaną. I codziennie jedzenie chłopcu przynosi; taki biały chleb pszenny, takie ciasto, jakiego nawet na Wiekanoc nie jadł, i ser, masło, placuszki, kiełbasę. Bardzo dobra dla niego była, ale kiedy tylko chłopiec chce ją objąć, to ucieka jak ptaszek. Kiedyś dziewczyna mu mówi: — Wiesz, jak chcesz, żebym była twoja, to rzuć na mnie poświęcony krzyżyk, wtedy nie ucieknę. Na drugi dzień wystarał się o taki krzyżyk i rzucił go na dziewczynę. Teraz mówi do niego: — Jak chcesz, to zabiorę cię z sobą, a tam u mojego ojca weźmiemy ślub. Chłopiec już bez niej nie chciałby żyć, więc mówi: — Prowadź, gdzie chcesz, wszędzie z tobą pójdę. Oplotła go swoimi warkoczami i polecieli. Przylecieli do pięknego domu, w którym były wysokie pokoje; mieszka tam jej ojciec i dwie siostry. Urządzili im wesele. Po obiedzie wszyscy tańczą, a pani młoda biegnie do męża i prosi, żeby pozwolił i jej potańczyć. — A tańcz sobie, baw się! Nie wiedział, co to za sprawa z tego wyniknie. Oto jego żona zaczęła się kręcić, a tu raptem ojciec ją zatrzymał i prowadzi do męża: — Nie można, synu, pozwolić jej tańczyć! Żebyś ty wiedział, co to się teraz dzieje na ziemi — toż tam taka burza, że połowę lasu wyłamała. Ona się tutaj zakręciła, a tam wicher zadął, że nie daj Panie Boże! 38 I wtedy chłopiec się dowiedział, że jego żona to wiatr, a jedna jej siostra — taka pochmurna, zawsze niewesoła — to grom; kiedy ona się zaśmieje, to na ziemi grzmi. A druga siostra — to deszcz, kiedy zapłacze, to na ziemi deszcz pada, a kiedy już gorzko, żałośnie pfacze — to na ziemi deszcz leje jak z cebra. 10 I Niewidzialny mąż N a skraju wsi pod lasem mieszkał biedny człowiek. Jednego dnia poszedł po chrust. Związał duży pęk, .arzucił sobie na plecy i wraca z lasu. Ale ścieżka jakby gdzieś zginęła. Wieśniak błądzi w głuszy, a wyjść z niej nie może. I tak a lesie zastał go wieczór. „Położę się na polanie, jakoś doczekam jutra" — pomyślał ten człowiek. Ledwie oczy zamknął, już zasnął. A we śnie posłyszał dziwny głos: — Słuchaj, człowiecze! Twojej żonie urodzi się córka. Gdy jej minie siedemnaście lat, wyjdzie za mąż. Po narzeczoną przyjedzie złotogrzywy koń z diamentowym siodłem. I tak się stało. Niedługo żona wieśniaka urodziła córkę. Nazwali ją Maryjką. Dziewczyna wyrosła na piękność. Rodzice nawet nie spostrzegli, jak jej minęło siedemnaście lat. Pewnego dnia przycwałował na podwórze złotogrzywy koń z diamentowym siodłem. Tato Maryjki zaprosił ludzi, trochę się poweselili, potem posmucili i posadzili dziewczynę w diamentowym siodle. A koń wzniósł się pod samo niebo i poleciał za góry. Przyniósł Maryjkę do pięknego pałacu. Nie było tam żywej duszy, ale kiedy się ściemniło, przyszedł dziwny człowiek. Maryjką go nie widziała, ale czuła, że jest, że mówi, oddycha, że się śmieje. Przeżyli kilka miesięcy i pewnego razu Maryjką poprosiła: — Puść mnie do tata i mamy w gości! — Jedź, ale nie bierz od nich niczego, bo koń zrzuci cię z siodła! Maryjką pojechała. Porozmawiała sobie z rodziną do syta po długim niewidzeniu. — Jakiż jest ten twój mąż? — spytała ją matka. — Jeszcze go nie widziałam. Nie wiem, czy jest piękny, ale wiem, że bardzo dobry. W dzień gdzieś się błąka, a w nocy — choć przychodzi do domu, to jest niewidzialny. 40 Matka dała córce zapałkę i świeczkę: — Weź i zaświeć, kiedy mąż zaśnie. Tylko tak go ujrzysz. Maryjka wsiadła na konia, wyruszyła w drogę. Ale zapałka i świeczka stały się tak ciężkie, że koń nie mógł wznieść się z nimi w powietrze, ledwie szedł po ziemi. Chciał z siebie zrzucić młodą panią, ale zrobiło mu się jej żal — była bardzo ładna i dobra. W nocy, kiedy mąż zasnął, Maryjka po cichutku zapaliła świeczkę. Patrzy — a na łóżku taki piękny mężczyzna, że oczu oderwać od niego nie można. Ale on się obudził, zeskoczył z łóżka i krzyknął: — Wtedy mnie po raz drugi zobaczysz, kiedy znosisz żelazne trzewiki i zbijesz, podpierając się nią, laskę żelazną! A do tego czasu będziesz nosić na sobie żelazną obręcz i błąkać się po świecie. Ledwie to powiedział, a Maryjka znalazła się za bramą pałacu w żelaznych trzewikach na nogach, z laską żelazną w rękach i z żelazną obręczą wokół ciała. Gorzko zapłakała i ze łzami w oczach ruszyła w świat. Szła długo czy niedługo, dość że pośród szerokiego pola spotkał ją Piątek. — Czemu to płaczesz, kobieto młoda? — Jak mam nie płakać, kiedy muszę znosić żelazne trzewiki i zbić laskę żelazną, i musi na mnie pęknąć żelazna obręcz, nim będę mogła wrócić do swego męża. Pożałował Piątek Maryjkę i podarował jej złotą kądziel: — Weź, może ci się przyda w potrzebie! Młoda kobieta pięknie podziękowała i ruszyła dalej. Pośród żółtej pustyni spotkała ją Sobota: — Czemu to płaczesz, młoda kobieto? Maryjka opowiedziała o swoim nieszczęściu. Zlitowała się nad nią Sobota i podarowała jej krosienka. Maryjka podziękowała i ruszyła dalej. Idzie i ociera łzy. Wśród lasu spotkała Niedzielę. — Czemuś ty, młoda kobietko, taka zapłakana? — Jakże nie płakać, kiedy trzeba mi znosić żelazne trzewiki i zbić żelazną laskę, i czekać aż pęknie żelazna obręcz — zanim wrócę do swego męża. Niedziela dała jej złotą kwoczkę ze złotymi kurczętami. — Uważaj dobrze — tam, gdzie idzie kwoczka, tam idź i ty! — poradziła kobiecie. i 41 Kwoczka poszła przodem, Maryjka za nią. Tak doszły do wielkiej rzeki. Kwoczka wzleciała na wierzbę i zaczęła kwokać. Maryjka pozbierała złote kurczęta i posadziła je na gałęzi koło matki. Potem sama z kądzielą i krosnami wspięła się na drzewo. Wierzba się pochyliła na drugi brzeg. Kwoczka zeskoczyła na ziemię. Maryjka za nią. I stanęła przed pałacem swego męża. A tam już gazdowała inna — czarownica. Zobaczyła Maryjkę i spytała: — Co byś chciała, młoda kobieto, za złotą kwoczkę? — Chcę się zobaczyć z gospodarzem i porozmawiać z nim. Kiedy się ściemniło, czarownica nakryła męża Maryjki martwym płótnem i wpuściła ją do komnaty. Maryjka zaczęła płakać, lamentować: — Już mi się rozpadają żelazne trzewiczki, odciski na rękach krwawią od żelaznej laski, a obręcz uciska moje piersi i nie pozwala oddychać. Użal się nade mną, miły mój! A mąż nie poruszył się, bo poprzez martwe płótno nie przenikały doń słowa Maryjki. Rankiem druga żona, czarownica, zapytała: — Co byś chciała, młoda kobieto, za złotą kądziel? — Chcę jeszcze raz zobaczyć się z gospodarzem i porozmawiać z nim. Także drugiej nocy Maryjka przelewała nad mężem łzy, gorzko lamentowała, ale on niczego nie słyszał, bo czarownica nie zapomniała go nakryć martwym płótnem. Za to usłyszał sługa, który stał przed drzwiami. Rankiem opowiedział gospodarzowi o zawodzeniach młodej kobiety. A on powiedział słudze: — Jak posłyszysz, że i tej nocy będzie płakać, to otwórz drzwi i ściągnij ze mnie wszystko, czym będę nakryty. A nowa gospodyni spytała Maryjkę: — Co byś chciała za swoje złote krosienka? — Chcę po raz trzeci zobaczyć gospodarza i porozmawiać z nim. W nocy Maryjka jeszcze głośniej lamentowała nad swoim mężem, ale on nie słyszał. Raptem wszedł sługa, który stał pod drzwiami, i ściągnął z niego martwe płótno. Ten, budząc się, rozłożył ręce i Maryjka wpadła w jego objęcia. A rano, kiedy się obudzili, drugiej gospodyni już nie było w pałacu. Musiała gdzieś wywędrować, bo zniknęły czary, jakie ciążyły nad niewidzialnym mężem. 42 Wkrótce Maryjka urodziła chłopczyka i urządzono chrzciny. Ja byłam tam kucharką. Gotowałam dziecku mleczko, ale nie upilnowałam — wykipiało, z garnuszka wyleciało. A ja tutaj przyleciałam i bajkę opowiedziałam. 11 Rak-nieborak i jego wierna żona B yło to wtedy, kiedy raki umiały świstać. Żyli sobie mąż i żona, mieli trzy córki, jedną piękniejszą od drugiej. Kiedyś matka powiedziała do najstarszej: — Weź no wiadro i przynieś wody... Córka wzięła wiadro, zaczerpnęła ze studni wody i chciała już iść, ale rak-nieborak cap za wiadro i nie puszcza. Dziewczyna w krzyk: — Puść mnie, raku-nieboraku! — Nie puszczę, musisz być moją żoną. — Nigdy w świecie nie będę żoną koślawego raka. Rak-nieborak wciągnął ją do wody. Matka trochę czekała, a potem mówi do średniej córki: — Najstarsza gdzieś przepadła. Weź drugie wiadro i przynieś wody, bo trzeba gotować obiad. Poszła średnia córka. Zaczerpnęła wody, ale nie zdążyła jej wyciągnąć, bo rak-nieborak cap za wiadro i nie puszcza. — Puść mnie, raku-nieboraku, bo mama będzie na mnie krzyczała. Trzeba obiad gotować. — Jak za mnie wyjdziesz, to puszczę... — Nie, ja wyjdę za ładnego chłopca, a nie za jakiegoś krzy-wonogiego raka. Rak-nieborak pociągnął ją i dziewczyna wpadła do studni. Matka już się rozzłościła: — A bodaj was! Aleście wy nic nie warte! Tamte pewnie zasnęły przy studni. A najmłodsza mówi: — Ja pójdę, matko, i przyniosę wody. — Idź, ale nie siedź tam długo... Poszła do studni, zaczerpnęła wody. Rak-nieborak złapał wiadro i nie puszcza. Dziewczyna krzyknęła: 44 — Tyś co? Oszalał? Puść no, bo nie mam czasu tutaj wysiadywać! Rak-nieborak odpowiedział: — Jak wyjdziesz za mnie — to puszczę, a jak nie, to nie. — Za ciebie? A czy będziesz mnie wiernie kochał? — Będę, dziewczyno! — Dobrze, wyjdę za ciebie, ale powiedz, gdzie są moje siostry. — Oto na łączce kwiatki sobie rwą. Dziewczyna zagląda do studni — a siostry rzeczywiście na łączce zbierają kwiatki. — Kiedy przyjść we swaty? — spytał rak-nieborak. — W niedzielę. Przygotujemy się i będziemy czekać. Najmłodsza zabrała starsze siostry i poszła do domu. Zawołała matkę i powiedziała jej na ucho: — Rak-nieborak przyjdzie do mnie we swaty. Obiecałam zostać jego żoną. — Niech przyjdzie — powiedziała matka. Nadeszła niedziela. Na ulicy zebrali się ludzie, bo chcieli zobaczyć, jak rak-nieborak będzie tańczył. Jeszcze takiego zdarzenia nie było! Czekają, czekają, a narzeczonego nie ma. Zaczęli się śmiać: — Rak-nieborak ma krzywe nogi. A w dodatku chodzi tyłem — pewnie poszedł w przeciwną stronę! Ale raptem zadudniła ziemia. Pojawili się junacy na koniach. Przodem, na białym koniu, jechał młodzieniec w ozdobionym kwiatami kapeluszu. Machał siekierką wysadzaną diamentami. Najmłodsza córka uradowała się bardzo. Łegiń zsiadł z białego Jconia. Jego drużyna weszła do chaty i zasiadła za stołami. Rodzice obiecali wydać najmłodszą córkę za młodzieńca w ozdobionym kwiatami kapeluszu. Zaczęły się tańce, śpiewy i wiwaty. Wkrótce odbyło się wesele. A potem pan młody mówi do żony: — Mam być rakiem jeszcze rok i trzy miesiące. Czy możesz na mnie czekać tak długo? Pani młoda odpowiedziała: — Tak, będę czekać. Pan młody wsiadł na konia — i tylko smugę kurzu było za nim widać. Rak-nieborak nie zapominał o żoneczce. Co wieczór przypełzał do chaty, zrzucał z siebie pancerz i stawał się człowiekiem. Żona po prostu nie mogła się nim nacieszyć. Ale pewnego razu powiedział: 45 & — Ja, żono, trochę zasnę, a ty nadsłuchuj. Jak pod oknem rak trzy razy świśnie, to mnie obudź. — Pośpij, mężusiu, a ja będę czuwać. Żona nie spała, wsłuchiwała się w każdy szelest. Nagle posłyszała świst. Zaczął ją zmagać sen, ale się nie poddawała. Minęło trochę czasu — rak świsnął dwa razy. A kobietę coraz bardziej obezwładniał sen. Położyła głowę na poduszce koło męża. Tak mocno spali, że nie zbudziłoby ich nawet trzęsienie ziemi. Rak za oknem świsnął trzy razy, ale żadne z nich tego nie usłyszało. Już i słońce wzeszło, ptaszki zaśpiewały. Mąż obudził się, ubrał się w pancerz i powiedział: — Coś ty narobiła? Teraz szukaj mnie na świecie — może znajdziesz. Rak-nieborak popełzł do studzienki i zanurzył się w wodzie. Już więcej nie przychodził. Smuciła się młoda żona. I pewnego dnia mówi swojej matce: — Przygotujcie mi, mamo, torbę z jedzeniem, pójdę szukać swego męża. I wyszykowano ją do drogi. Kobieta pożegnała się i poszła w świat, gdzie ją oczy poniosły. Szła jeden dzień, drugi... cały miesiąc. Pytała wszystkich, gdzie mógłby być jej mąż, ale nikt nie wiedział. Kiedyś pośród szerokiego pola spotkała starego, prastarego dziadka. Opowiedziała mu o swoim zmartwieniu i poprosiła o radę. A on odpowiedział: — To może ci powiedzieć tylko Księżyc. On w nocy spogląda na ziemię i wie, co się na niej dzieje. — Ja go zapytam! — ucieszyła się młoda kobieta. — Ale on tobie niczego nie powie. Trzeba poprosić jego matkę. — A gdzie ją znaleźć? — Pójdziesz tą ścieżką do Niebieskiej Góry. Na tej górze stoi chatka. Tam właśnie mieszka matka Księżyca. Młoda żona poszła do Niebieskiej Góry, stanęła pod chatką i stuk-stuk w szybę. — Kto tam? — To ja! Przyszłam do matki Księżyca prosić o pomoc. Drzwi się otworzyły. Młoda kobieta weszła i pocałowała gospodynię w rękę, a łza, która spadła na rękę staruszki, zapiekła ją żywym ogniem. I matka Księżyca powiedziała: — O, kobieto, ciebie dręczy jakieś wielkie nieszczęście. 46 I biedna żona raka-nieboraka o wszystkim opowiedziała. — Dobrze — powiedziała matka Księżyca. — Nad ranem syn wróci do domu i ja zapytam o twojego męża. Dała jej jeść, a na noc schowała — nakryła ją korytem pod ławą. Kiedy się rozwidniało, Księżyc przyszedł do domu. Przestąpił próg i mówi: — Mamo, a czemu tutaj ludzki zapach czuć? — Zdaje ci się, synu. Pewnie nawdychałeś się na świecie różnych niemiłych woni. Postawiła przed nim jajecznicę zrobioną z samych żółtek. Księżyc się najadł i położył spać. A jego matka pyta: — Czyś widział, synu, żonę raka-nieboraka? Ona biedna błąka się po świecie i szuka swego męża. Gdzie on teraz jest? — Nie wiem, mamo. Tę kobietę może do niego zanieść chyba tylko Wiatr. Księżyc zaczął chrapać, a jego matka podniosła koryto i mówi do kobiety: — Pójdziesz do matki Wiatru. Stara Wiatrowa — to dobra kobieta i coś zaradzi .na twoje nieszczęście. Mieszka na drugiej górze. Kobieta poszła do matki Wiatru. Ukłoniła się niziutko i przypadła do jej ręki. Kiedy ją pocałowała, spadła jej łza i zapiekła gospodynię w rękę. — O, widzę, kobieto, że masz w sercu jakiś wielki ból. Kobieta opowiedziała o swojej tęsknocie. Wiatrowa westchnęła. Nakryła żonę raka-nieboraka pod ławą korytem i zaczęła czekać na swego syna, na Wiatr. Długo go nie było — gdzieś błąkał się po świecie. Jak się nabiegał i osłabł, przywiał do domu. Kiedy usiadł za stołem, matka mu mówi: — Biedna żona raka-nieboraka pozostała sama. Chodzi po świecie i szuka swego męża, ale w żaden sposób nie może znaleźć. Czy nie wiesz, gdzie on może być? — Wiem, mamo. Jakby ta kobieta była gdzieś w pobliżu, to bym ją zaniósł do raka-nieboraka. — Ona jest tutaj... — i stara Wiatrowa podniosła koryto. Młoda kobieta ukłoniła się Wiatrowi. Ten skończył wieczerzę i powiedział: — Wyjdź na podwórze i wsiadaj mi na plecy. Lecieli, lecieli i wreszcie dolecieli do złotego zamku. Rak-nieborak pełzał w sadzie, który był ogrodzony żelaznym parkanem. Kobieta I I 47 rzuciła się do niego i zapłakała... Rak-nieborak objął ją i też zapłakał z radości. Stary smok, który panował w złotym zamku, wszystko to widział z okna. Pękł ze złości na tysiąc kawałków. Rak-nieborak na zawsze przemienił się w człowieka. Zamieszkał z żoną w złotym zamku. I tam mieszkali, długie życie razem przeżyli, a żadnego nieszczęścia nie zaznali. i 12 Dwaj cesarze i jeden Herasym u jednego cesarza służył jako rybak biedny chłopak, który zwał się Herasym. Mieszkał daleko od pałacu, ale co ranka zdążył przynieść ryby do kuchni cesarskiej. Kiedyś w nocy poszedł do rzeki, zarzucił w wodę sak i zaczął ciągnąć. Ciągnie, ciągnie, aż poczerwieniał, a sak jakby był przywiązany. Wyciągnął go z trudem. Patrzy i własnym oczom nie wierzy — w sieci jest złota ryba, i to tak wielka jak dziewczyna. — Jakaś ty piękna, rybko! — powiedział Herasym. — Nie zaniosę cię do cesarza, tylko zostawię sobie. Wrócił do domu, wydłubał z jałowca koryto^ flajaj wody i WpUŚClł tam rybę. Potem poszedł jeszcze raz do rzeki, nałapał dla cesarza zwykłych ryb. Odniósł je do pałacu, oddał kucharzowi i szybciutko wrócił do domu. Stanął na progu i — zastygł. Przed nim dziwne dziwo: podłoga zamieciona, łyżki i miski pomy-te, a na stole paruje gorąca kulesza! A złota ryba w korycie wesoło wywija ogonem. „Oj, oj, oj! Któż to mógł zajść do mojej chaty i tak tutaj wszystko porobić, jak jakaś dobra gaździnka?" — pomyślał Herasym. Drugiego dnia Herasym zaniósł cesarzowi ryby i znów zastał w domu nadzwyczajny porządek — izba była zamieciona, miski i łyżki pomyte, obiad czekał na stole. Herasym usiadł za stołem i sam mówi do siebie: — Zaraz zjem obiad i pójdę aż do jutra nad rzekę. Nałapię dużo ryb. Drobne będą dla cesarza, a duże zaniosę na targ, bo potrzebuję pieniędzy. 49 i I I po obiedzie Herasym zamknął chatę, i patrzy przez szparę, bo jest ciekaw, co będzie robić jego ryba. A złota ryba uderzyła ogonem i stała się piękną dziewczyną, jaką można zobaczyć tylko na obrazach. Złote włosy spadały jej na plecy, a jej spódnica błyskała cekinami. Dziewczyna pomyła garnki, pozamiatała w izbie, wyprała Herasy-mowi koszulę i usiadła przed lusterkiem, żeby zapleść złoty warkocz. Chłopak nie mógł już dłużej wystać pod drzwiami. Wbiegł do izby. A dziewczyna nawet się nie zlękła i nie zawstydziła. Powiedziała: — Dobrze, żeś przyszedł i zastałeś mnie w postaci dziewczyny. Jakbyś mnie taką nie ujrzał, jaką jestem, to bym już była całe życie rybą, a nie dziewczyną. Herasym nie wiedział, co ma powiedzieć. Wreszcie pyta: — Jak ciebie zwą? — Nastunia — odpowiedziała dziewczyna. Usiedli na ławce. Rybak mówi: — Bądź moją żoną! Urządzę takie wesele, że wieść o nim zaleci aż na koniec świata! Sam cesarz będzie u nas tańczył! — Zostanę twoją żoną. Ale... Ale zaproś na wesele wszystkich, którzy są ci mili, tyko cesarza nie zapraszaj. — Jakże mogę nie zapraszać cesarza, kiedy jestem u niego na służbie? — Nie zapraszaj, bo będziesz miał z tego wielką zgryzotę. — Czemu? — Jak mnie nie posłuchasz, to wtedy się dowiesz. Przygotowują się do wesela. Herasym się zawahał, ale poszedł do cesarza. — Przyjdźcie, Wielmożny Cesarzu, do mnie na wesele. — A jakże, przyjdę — zgodził się ten. I zaczęli się schodzić goście. Już z daleka widać było cesarza, kiedy przybywał ze swymi ministrami. A panna młoda pobiegła do chaty i zaczęła prosić Herasyma: — Zamknij mnie na klucz! Jak ktoś będzie o mnie się pytał, powiedz, że zachorowałam! 50 Pan młody zamknął ją w komorze. Muzykanci zagrali, goście zaśpiewali i zaczęli wiwatować. Skakali tak, że aż wiechcie z postołów leciały. A cesarz zapytał: — Herasymie, czemu na weselu nie ma panny młodej? — Zachorowała, Jasny Cesarzu. — Chcę ją widzieć nawet chorą. — I my chcemy! — zawołali goście. Co miał robić biedny Herasym? Jak mógł nie pokazać cesarzowi panny młodej? I odemknął drzwi od komory. Cesarz wszedł, a za nim i goście. Wszyscy zmrużyli oczy, bo dziewczyna była tak jasna, jak słońce. Ale cesarz raptem zazgrzytał zębami, krzyknął na ministrów: — No, wracajcie już do domu! Wsiedli do karet i tylko się za nimi zakurzyło. A cesarz w żaden sposób nie mógł się uspokoić: „Czemu taki byle jaki rybak ma mieć żonę piękniejszą niż On!? Nie, tak być nie może i nie będzie!" Minęło kilka dni. Cesarz zawołał Herasyma i mówi: — Chcę urządzić wielką zabawę. A na tę zabawę musi przyjechać Lucyfer w ognistej karecie. Idź, rybaku, po niego! — Ale gdzie ja go znajdę, Wielmożny Cesarzu? — Jak umiałeś znaleźć żonę piękniejszą od mojej, to i Lucyfera znajdziesz! — Ja nawet nie wiem, jaką drogą iść! — O drogę do piekła się nie pyta! — rozgniewał się cesarz. — Jak nie zaprosisz Lucyfera, to twoja żona zostanie moją. Herasym wrócił do domu i bardzo się zasmucił. Nastunia pyta: — Czemuś się zasmucił? i 51 — Jak mam się nie smucić, kiedy cesarz powiedział, żebym szedł samego Lucyfera prosić do niego na zabawę. — Nie trap się, miły. Połóż się spać, a rano zobaczymy... Herasym położył się i zasnął. Żona wyszła na dwór, klasnęła w dłonie. Przed nią spod ziemi pojawił się biały koń. — Czego chcesz, droga siostro? — Oj, zanieś, braciszku, mego męża do Lucyfera. — Po co? — Niech poprosi Lucyfera, żeby przyszedł ze swoimi ministrami do cesarza na zabawę. — Zrobię, siostro, tak jak chcesz... Wtedy koń wziął śpiącego Herasyma na siodło i poleciał z nim jak biała smuga do piekła. Przed samą bramą do piekła Herasym się obudził. — Ktoś ty taki? Po coś tu przyszedł? — spytał go Lucyfer. — Jestem rybakiem Herasymem. Mój jasny monarcha zapragnął, żebyście, Najciemniejszy Cesarzu Lucyferze, przyszli do niego na zabawę. A jeśli nie przyjdziecie, to mój jasny cesarz odbierze mi żonę. — Dobrze, przyjdziemy. Ale powiedz swojemu monarsze, niech zaorze trzy hektary pola czarnymi jak kruki wołami-bliźniakami. Zorane pole niech zasieje gryką. A po żniwach niech wymłóci grykę i ugotuje mi kaszy. Potem niech zarżnie muchę i komarka, niech zrobi z nich dla moich ministrów siedemset metrów kiełbasy i wykroi siedem połci mięsa, żebyśmy mieli jeszcze na drogę. — Dobrze, tak powiem — odpowiedział Herasym i wsiadł na białego konia. Wrócił na ziemię. Wszedł do domu, ale żony nie zastał. I poszedł do cesarza: — Byłem u Lucyfera... — Co ci powiedział? — Obiecał przyjść, Wielmożny Cesarzu, na twoją zabawę. Ale prosił, żeby zaorać trzy hektary pola czarnymi jak kruki wołami-bliźniakami, posiać grykę, a jak się zbierze i wymłóci — ugotować gar kaszy. Potem zarżnąć muchę i komarka i zrobić dla jego ministrów siedemset metrów kiełbasy, a siedem połci mięsa zostawić na drogę Cesarz krzyknął: — Kłamiesz, rybaku! — Jak mi Bóg miły, Jasny Monarcho, mówię szczerą prawdę. Cesarz wyrzucił Herasyma z pałacu i zamknął w ciemnicy. 52 Siedzi biedak jeden dzień, drugi, trzeci... Lucyfer już jest gotów jechać ze swymi ministrami do jasnego cesarza na wielką zabawę. Powiedział swojemu starszemu ministrowi: — Najpierw pójdziemy popatrzyć, co robi rybak, ten, co to był u mnie na białym koniu. Zatrzymali się przed chatą Herasyma. Lucyfer zawołał: — Hej, człowiecze! A w chacie cicho, nikt ani mru-mru. — Najciemniejszy Cesarzu — powiedział jeden mały diabełek — rybak siedzi w ciemnicy. — A gdzież ta ciemnica? — W cesarskim pałacu. Podeszli do ciemnicy. Lucyfer nakazał starszemu ministrowi: — Uderz w te mury, niech się rozpadną. Minister walnął kopytem w mury i rozsypały się w drobny mak. Rybak siedział w kąciku i ledwo dyszał. — Czemuś ty tu? — spytał go Lucyfer. — Kazał mnie tu zamknąć nasz jasny cesarz. — A gdzież twoja żona? — Mój jasny cesarz gdzieś ją ukrył. — Wstawaj, pójdziemy do monarchy. Weszli do pałacu. Najciemniejszy cesarz spytał jasnego cesarza: — Czyś mi przygotował taki obiad, jaki kazałem? Jasny cesarz odpowiedział: — Drogi braciszku, czyż ja mogłem przyrządzić taki obiad? — Nie mogłeś, powiadasz? A żonę Herasymowi mogłeś zabrać? Czemuś ją zabrał? — Bo ona jest piękniejsza od mojej. Czyż może jakiś tam rybak mieć piękniejszą żonę niż sam cesarz? Lucyfer uderzył kopytem o podłogę i krzyknął: — Klękaj! — potem do rybaka: — I ty koło niego! Uklękli. Lucyfer zdjął koronę z głowy cesarza i włożył ją na głowę Herasyma. Potem nakazał swoim ministrom: — Przypędźcie tutaj sto psów. Za chwilę zgraja psów była w pałacu. — Ano, grajcie marsza dawnemu cesarzowi! — nakazał Lucyfer psom. 53 Sto psów zagrało marsza, a Lucyfer wyprowadziłjasnego cesarza na schody i dał mu kopniaka w zadek. Ten poleciał, aż pruł nosem ziemię. A Herasym znalazł swoją żonę, doprowadził do tronu i włożył na jej głowę cesarską koronę. I oto nadszedł koniec bajki. 13 Pastuszek Świętego Mikołaja B ył jeden człowiek biedny i miał trzech synów, i nie miał ich czym karmić. Najstarszy syn mówi: — Tatku, ja idę na służbę. — To idź. Poszedł. Idzie, idzie, aż tu spotyka go święty Mikołaj i mówi: — A dokąd ty, synu, idziesz? — Idę na służbę. — Może byś ty się najął u mnie? Tu byś owce pasł. A on na to: — Czemu nie, mogę paść owce. Dał mu święty Mikołaj chleba i sera, i chłopak pognał owce paść. I mówi mu święty Mikołaj: — Żebyś ich nigdzie nie zawracał, niech idą tam, gdzie chcą, a ty żebyś zawsze szedł za nimi. Idą owce, idą i przyszły do stawu. A był pośród tych owiec taki wielki i rogaty baran. Poszedł do wody i buch w nią, a wszystkie owce za nim i wszystkie wskoczyły w wodę. A biedny najmita jak zacznie płakać, to tak się spłakał, że nawet mówić nie może. I z tego żalu zasnął. Jak się przebudził, to znowu płacze. Ale patrzy, a tu baran nagle wynurza się z wody, a owce za nim. Ucieszył się bardzo, że już są owce, i idzie za nimi. Przypędza je do domu, a święty Mikołaj go pyta: — A coś tam widział? — Nic nie widziałem. I mówi mu święty Mikołaj: — Kiedyś nic nie widział, to nie będziesz u mnie służył. Dał mu trochę pieniędzy i mówi: — Idź sobie do domu. Kiedy przyszedł do domu, powiedział: — Tatku, teraz już będziemy mieli za co się pożywić, bo zarobiłem pieniądze. I 55 Ale wtedy średni syn się odzywa: — Tatku, to i ja pójdę na służbę! — Idź! I tak samo średni zarobił trochę pieniędzy i przychodzi do domu. Mówi najmłodszy: — Tatku, to i ja pójdę służyć! — Ech, głupi, kiedy ci starsi tak mało zarobili, to ty nawet nie masz po co chodzić! — Nie bój się, tatku, kiedy moi bracia byli na służbie, to i ja pójdę służyć. I poszedł. Idzie, idzie, ale spotyka go święty Mikołaj i pyta: — A dokąd ty idziesz? -— Ja idę na służbę. — Może byś ty przystał na służbę do mnie? — Czemu nie, będę służył! Dał mu święty Mikołaj chleba i sera, i mówi: — Bierz owce i wyganiaj je paść. Ale ten chłopiec, jak wyszedł z domu, to go nogi rozbolały, więc wsiadł na barana i jedzie. Owce przyszły do stawu, a baran z chłopcem buch do wody! A owce za nim — i poszły na tamten świat. Chłopiec patrzy, a tam pasza taka zielona jak liście barwinka, a w trawie brodzą owce po same brzuchy. Patrzy, a tam jakaś chatka. Podchodzi bliżej, słucha, a tam coś tak piszczy, że aż smutek zbiera; wołają: — My chcemy jeść! Idzie dalej, a tam znowu krzyczą: — Biada! Chce się nam pić! Ale idzie on jeszcze dalej, a tam znowu krzyczą: — Biada, jesteśmy nadzy! Idzie on jeszcze trochę dalej, słucha, a tam znowu piszczą: — Biada! jest nam ciasno! Wszystko zapamiętał i poszedł do owiec. Owce już się dobrze napasły i idą do domu, a on znów wsiadł na barana i jedzie. Przypędził owce do domu, a święty Mikołaj pyta: — A coś tam widział? — A cóż — mówi chłopiec — powiem wam prawdę, że mnie nogi rozbolały, no to wsiadłem na barana, a baran jak przyszedł do stawu, to buch do wody razem ze mną, a owce za nim — na tamten świat. A tam trawa zielona jak barwinek. Patrzę, stoi tam jakaś chatka. Słyszę 56 — a tam tak piszczą, że aż smutek bierze, ciągle wołają: „My chcemy jeść!" A święty Mikołaj mówi: — To ci pokutują, którzy nigdy nie dali biedakowi jeść. — Poszedłem dalej, a tam znów wołają: „Biada! Chce się nam pić". A święty Mikołaj mówi: — To ci, którzy nie dali nikomu napić się wody. — A wtedy poszedłem jeszcze dalej, a tam znowu piszczą: „Biada! Jesteśmy nadzy!" A święty mówi: — To ci, którzy nigdy nie dali biedakowi koszuli. — A potem ja poszedłem jeszcze trochę dalej, a tam znowu krzyczą: „Biada! Nam ciasno!" A święty Mikołaj mówi: — To ci, którzy nigdy biedaka na noc nie przyjęli. — A więcej nic nie widziałem i poszedłem do owieczek. Owce jeszcze się trochę popasły i poszły do domu, ja znowu wsiadłem na barana i wyjechałem znowu na ten świat. — No — mówi mu święty Mikołaj — trzeba ci zapłacić! Poszedł święty Mikołaj do obory, nabrał tam owczych bobków i mówi: — Masz, synu, boś sobie zasłużył! Idzie biedny chłopiec drogą, martwi się i mówi do siebie: „Co ja z tym będę robił? Ale wezmę i zaniosę do domu". Przychodzi do domu i chce wysypać bobki w ogrodzie, ale patrzy, a to nie bobki, tylko samo złoto. Zdumiał się tym i wnosi to złoto do chaty, i mówi: — Teraz, tatku, będziemy mieli z czego żyć! Ojciec się ucieszył i mówi: — Szczęście jest lepsze od rozumu! 14 Córka i pasierbica B UJW i ja 1U 10 ył sobie wdowiec i wdowa. Pobrali się, a każde z nich miało córkę. Córka wdowy była bardzo niedobra, a córka wdowca — skromna, cicha. Te córki nie mogły ze sobą wytrzymać pod jednym dachem. No to ta córka wdowca mówi do swego taty: — Puść mnie — mówi — tato, ja pójdę w świat! Pobłogosławił ją na drogę, przeżegnał i poszła w świat. Idzie, idzie, patrzy, a tu przy drodze krynica. I mówi ona do dziewczyny: — Dzieweczko, gołąbeczko, wyczyść mnie, rybeczko! To ta dziewczyna wybrała z niej błoto, wyczyściła ją, a krynica mówi: — Ja ci tego nie zapomnę. Kiedy będziesz wracać, to napijesz się świeżej wody. Idzie, idzie ona dalej, bardzo już jest zmęczona, aż patrzy, a tu stoi przy drodze jabłonka, taka już zeschnięta. I usiadła sobie pod nią, i płacze. Wtem słyszy, jak coś do niej szepce: — Dzieweczko, gołąbeczko, oczyść mnie, rybeczko! Córka wdowca oczyściła jabłonkę, przyniosła wody, podlała. Idzie już dalej, a jabłonka mówi: — Będę ja o tym pamiętała. Kiedy będziesz wracać, to jabłkami cię poczęstuję. Idzie, idzie dalej i słyszy, jak stary piec do niej woła: — Dzieweczko, gołąbeczko, przeczyść mnie, rybeczko! I przeczyściła piec, a w środku wylepiła go gliną. A piec mówi: — Kiedy będziesz wracać z powrotem, to dam ci świeżych kołaczy na drogę. Idzie, idzie, a już wieczór nadchodzi. Patrzy, a tu stoi jakaś chata w lesie. To weszła do tej chaty, żeby tam przenocować. A w tej chacie nie było nikogo, tylko odrapane ściany i słoma rozrzucona po całej izbie. Zaczęła robić porządek. Sprzątnęła izbę, nabrała do garnuszka wody, r.akruszyła do niej chleba, rozpaliła ogień i gotuje wieczerzę. Najadła się, pomodliła i kładzie się spać na przypiecku. 58 A niedługo słyszy, że coś człapie w sieni i mówi do niej: — Dzieweczko, gołąbeczko, otwórz mi! To ona się bardzo przestraszyła i siedzi, ani się poruszy. Ale po chwili słyszy — coś znowu mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, otwórz mi! To się przeżegnała, idzie, otwiera izbę, patrzy — stoi coś w sieni. Patrzy, a to kobyla głowa. I mówi ona: — Dzieweczko, gołąbeczko, przesadź mnie przez próg! Ona ją przesadziła, a kobyla głowa mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, umyj mnie! To ją umyła, wytarła suchym ręcznikiem, a kobyla głowa mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, wyczesz mi włosy! To ją wyczesała, a głowa mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, daj mi coś jeść! Zakrzątnęła się, ugotowała wieczerzę, a kobyla głowa się najadła i mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, zajrzyj mi w prawe uszko! Patrzy ona, a tam było pełno złota, srebra, drogich kamieni. A kobyla głowa mówi: — Pociągnij mnie za ucho! Ta lekko pociągnęła, a tu sypią się złote pieniądze, aż jasno jak w dzień zrobiło się w izbie. Potem wypadła na ziemię ładna chustka, spódnica, fartuszek, powóz i cztery siwe konie. To ona sobie wsiadła do tego powozu, zabrała cały majątek i jedzie. Jedzie, jedzie, aż przyjechała do tego pieca, a była już głodna. A ten piec mówi: — Zajrzyj do środka i weź sobie, ile chcesz, kołaczy na drogę! Ona wzięła, ładnie podziękowała, najadła się i jedzie. Jedzie, jedzie, patrzy, a ta jabłonka, którą ona oczyściła, aż się ugina od jabłek. A te jabłka wszystkie takie duże, czerwone. I ta jabłonka mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, weź sobie parę jabłek za to, żeś mnie z robaków oczyściła i podlała wodą! Wzięła parę jabłek, podziękowała jabłonce ładnie i jedzie dalej. Słońce piecze, ona już bardzo zmęczona, patrzy, a tu przy drodze bije ta krynica, którą przedtem oczyściła z błota. — Napij się wody za to, żeś mnie w biedzie poratowała! Napiła się zimnej wody, jedzie, aż przyjechała do domu. Jak macocha zobaczyła ją przez okno, to mówi do męża: 59 to ta cn fc — Biegnij, mężu, tam jakaś pani przyjechała, widać zapomniała, Którędy się jedzie do dworu! Chłop wychodzi, patrzy, a to jego córka. I zaraz ją macocha, kiedy zobaczyła to bogactwo, zaczęła wypytywać, skąd ona to wzięła. \ dziewczyna mówi: — Wszystko to wysłużyłam. To macocha zaraz do swojej córki: — Idź no ty na służbę, a jeszcze ładniejsze rzeczy sobie przywieziesz! I poszła córka macochy. Idzie, idzie tą samą drogą, którą szła córka wdowca. Patrzy, a tu przy drodze krynica, która mówi do niej: — Dzieweczko, gołąbeczko, wyczyść mnie, rybeczko! A córka wdowy na to: — Jeszcze tego brakowało, żebym sobie ręce przy tobie zabrudziła. Jak mi się zechce pić, to się napiję wina! To głupia, czego to się jej zachciało! I poszła dalej. Idzie, idzie, aż patrzy, stoi przy drodze jabłonka, taka już zeschnięta. I mówi ona do dziewczyny: — Dzieweczko, gołąbeczko, oczyść mnie, rybeczko! A dziewczyna: — Patrzcie no, czego to ona ode mnie chce! Jeszcze tego brakowało, żebym sobie ręce przy niej zabrudziła? Jak będę wracać, to zobaczysz, co będę jadła! I poszła dalej. Idzie, idzie, a tu słyszy, jak stary piec do niej mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, przeczyść mnie, rybeczko! A córka wdowy: — Nie mam czasu, żeby przy tobie skakać! Jak będę wracała, to kupię sobie chleba za pieniądze! I poszła dalej. Idzie, idzie, aż już wieczór nadchodzi, patrzy — stoi jakaś chata w lesie. To ona idzie do tej chaty, żeby tam przenocować. A w tej chacie nie było nikogo, tylko ściany odrapane, słoma po całej izbie rozrzucona i mała suczka leży pod ławą. Wylazła dziewczyna na przypiecek i położyła się spać. A niedługo słyszy, że coś człapie w sieni i mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, otwórz mi! Ona siedzi, ani się poruszy, ale za chwilę słyszy — znowu coś mówi: — Dzieweczko, otwórz mi! A ona już rozgniewała się bardzo i woła: — Idź, suczko, otwórz tam drzwi! 60 Suczka poszła, otworzyła, a kobyla głowa mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, przesadź mnie przez próg! A córka wdowy mówi: — Głupia! Jeszcze tego brakowało! Idź, suczko, przesadź ją przez próg! Suczka poszła, przesadziła kobylą głowę, a ona mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, umyj mnie! — Idź, suczko, umyj głowę temu ladaco! Suczka poszła, umyła, a kobyla głowa mówi: — Dzieweczko, gołąbeczko, zajrzyj mi w lewe uszko! To ta zaraz się zerwała z przypiecka, patrzy, a w uchu same skrzynie. I kobyla głowa dała jej jedną wielką skrzynię, a córka wdowy poszła rano do domu. Idzie, idzie, tak jej gorąco, słońce piecze, jest już bardzo głodna, a tu widzi przed sobą piec. Zagląda do środka, a tam pełno świeżych kołaczy. Chce sobie wziąć, a piec krzyczy: — Nie ruszaj! Przedtem nie chciało ci się mnie przeczyścić, to teraz odejdź ode mnie! Idzie, idzie, aż widzi jabłonkę przy drodze. Od jabłek aż się ugina, a te jabłka takie duże, czerwone. Chce sobie parę zerwać, ale jabłonka krzyczy: — Nie ruszaj! Przedtem nie chciało ci się mnie oczyścić, to teraz odejdź od mnie! Idzie, idzie, słońce piecze, pragnienie ją męczy. Patrzy, a tu bije przy drodze krynica. Chce się napić, ale woda przed nią ucieka. Tak szła kilka dni, aż przyszła do swojej chaty. Jak tylko wniosła skrzynię do izby, to jej mama zaraz tę skrzynię otworzyła, a z niej wyskoczyły żaby i ropuchy i zjadły matkę i córkę. 15 ją I tcie atu my. caz Przebiegła młódka i diabeł Jakoś to było, że tę bajkę opowiedziała babka dziadkowi, dziadek — sąsiadowi, sąsiad — kumie na tłoce, a kuma wronie i sroce. Sroka spokoju nie miała, póki wszystkim nie opowiedziała. I ja ją od niej poznałem, tak ją wam opowiem, jak sam usłyszałem. Żył sobie na świecie jeden młodzieniec — wysoki jak dąbek, a piękny jak książę. Wszystkie dziewczęta z jego przyczyny schły jak badylki, matki po wróżkach chodziły, pytały, jak serce młodzika pozyskać dla swoich córek. Ale kiedy nadszedł na to czas, junak wybrał sobie Orysię, najbiedniejszą dziewczynę we wsi. Bogacze rozgniewali się i zaczęli szydzić: — Nie mógł się odczepić od biedy, bo to jego matka! — Zwykł na piecu orać ziemię pod kartofle! — Kogo to żałować, kiedy w jego spiżarni tylko wróble ćwierkają! Po weselu trochę nieborak pogospodarował i zachorował raptem. Położył się i już nie wstawał. Do chaty przyszli ludzie, bliska i dalsza rodzina. Opowiedział im swój sen: — Przyśniło mi się, że stanę na nogi, kiedy jakaś piękna młódka zatańczy koło mnie w takim stroju, jakiego świat nie widział. Bogacze znów się cieszyli, machali językami jak pomiotłem: — Niech teraz Orysia przed nim tańczy! W swoich łachmanach! — Zakaparzona dziadówka ma tylko jedną koszulę, a i tę z konopi! — Nie chciał bogatej! Orysia wszystko to słyszała. Widziała, jak męczy się jej mąż, ale nie wiedziała, jak mu pomóc. Pewnego dnia mówi: — Pójdę szukać gdzieś takiego stroju, jakiego świat nie widział. Długo szła Orysia. Dotarła do ciemnego lasu. Błądziła w gęstwinie, łzy ocierała, swój los przeklinała. Z ciężkim trudem wydostała się na polanę, gdzie była jakaś chatka. Zastukała — nikt nie odpowiedział. 62 Nabrała odwagi, weszła do chaty — a tam ani żywej duszy. Kobieta zjadła kolację i położyła się na piecu spać. A gdzieś koło północy zatrzęsły się ściany, zadzwoniły szyby. Przeszedł przez próg diabeł. Wyszczerzył zęby i zawołał: — Młódko, do tańca! Orysia odpowiedziała: — Poszłabym do tańca, ale cóż kiedy nie mam takiej pięknej koszuli, jakiej świat nie widział. Czart wyskoczył do sieni i po jakiejś chwili przyniósł jej koszulę wyszytą gwiazdami, takimi jak te, co na niebie. Od koszuli bił blask, że aż oczy trzeba było mrużyć. Czart zachrypiał: — Młódko, do tańca! — Poszłabym do tańca, ale nie mam też takiej spódnicy, jakiej świat nie widział. Czart wyskoczył za drzwi, zaczął szperać po zakątkach i po jakiejś chwilce przyniósł spódnicę — rozkwitały na niej żywe kwiaty. Rzucił tę spódnicę na piec i już zasyczał: — Młódko, do tańca! — Poszłabym do tańca, ale nie mam takich pięknych pantofli, jakich świat nie widział. Czart rzucił się do sieni, zastukał, zatupał, a za chwilkę wrócił z pięknymi pantoflami — były złote, obcasy miały srebrne, a sprzączki — diamentowe. Cisnął je na piec i aż zaryczał: — Kobieto, do tańca! — Poszłabym do tańca, ale nie mam jeszcze takich pończoch, jakich świat nie widział. Czart — za drzwi. Po chwili wleciał znowu do chaty i rzucił pończochy — takie cienkie, jakby były utkane ze słonecznych promieni. Potem krzyknął: — Taka-owaka, do tańca! — Poszłabym do tańca, ale nie mam wstążek i kolczyków, jakich jeszcze świat nie widział. Diabeł na to zazgrzytał w milczeniu zębami i na łeb na szyję wybiegł z chaty. Zaszeleścił na stryszku liśćmi, których naznosił z lasu. Potem wrócił, cisnął na piec pudełko ze wstążkami: — Flejtuchu, do tańca! — Poszłabym do tańca, ale nie mam też pięknych cekinów. 63 eta icy jrf. lat -Oił t-Jci cił — A bodaj cię piorun trząsł! — wściekł się czart. Złapał ogon w zęby, kopnął drzwi nogą i wyleciał do sieni. Tam postukał o ziemię racicą, z czymś się szamotał. Potem jak się rzucił przez próg, to rozciągnął się jak długi pośród izby. Rzucił cekiny i wrzasnął: — Wiedźmo, do tańca! Orysia miała już wszystko, co potrzebne do tańca, i nie wiedziała, co tu jeszcze powiedzieć. I wymyśliła: — Poszłabym do tańca, ale nie mam jeszcze wianeczka, jakiego świat nie widział... — A bodaj piec się pod tobą zawalił i usypał się nad tobą w mogiłę! — rozsierdził się czart. — Czyżbym miał iść z tobą do ślubu?! Walił ogonem po ziemi, aż w izbie wzbiła się kurzawa. A chytra młódka, kiedy kłęby kurzu ją zakryły, raptem zapiała jak kogut. Czart się przeraził, że już jego pora się skończyła, i zapadł się w ziemię. Orysia wróciła do domu. Tam pięknie się wystroiła i zatańczyła przed mężem. A on tak się ucieszył, tak poweselał, że od razu z pieca zeskoczył, zdrowy. Tak to biedna żona uratowała swego męża, a źli bogacze zawiązali sobie języki. jch 16 Jak boginki chciały zabrać dziecko hodzili chłopcy i dziewczęta na wieczornice. I jednej dziewczynie spodobał się chłopiec i bardzo go kochała, i chciała wyjść za niego za mąż. Ale on wcale jej nie chciał i starał się o inną. No i ta bardzo płakała, ciągle za nim chodziła i prosiła, żeby przysłał do niej swaty. A on się rozzłościł i mówi: — Jak przez noc uprzędziesz dwanaście motków nici, to wezmę cię za żonę. Ta znowu w płacz: — A gdzieżbym ja mogła przez jedną noc uprząść tyle motków? Poszła do domu i się martwi. Ale przychodzą do niej boginki — takie rozchełstane, rozczochrane i z rozpuszczonymi włosami — i mówią do niej: — Jeśli nam coś dasz, to ci uprzędziemy tyle, ile ci trzeba! Ona na to: — No, dobrze, dam już wam, co zechcecie, żebyście mi tylko uprzędły. — Zapisz nam to, czego nie masz, to ci uprzędziemy. Ona nie wiedziała, co mają na myśli, i powiedziała: — Czemu nie, zapiszę. Zapisała im, a one — było ich dwanaście — uprzędły do rana po motku. Gdy chłopiec zobaczył, myślał, że to ona uprzędła, więc musiał ją pojąć za żonę. Gdzieś W rok po Ślubie urodziła dziecko. Przychodzą do niej w nocy boginki i mówią: — Daj nam to, coś zapisała, daj nam dziecko! Ona się przestraszyła i mówi: — Jakże ja mogę dać wam dziecko?! Zapisałam wam przecież to, o czym wiedziałam, a dziecka nie miałam na myśli! — A jak nie — mową — to ^^$T& weźmiemy ci dziecka. 65 Dziewczyna myśli, jak one mają na imię, może tak, może siak, rozmaicie: może Kaśka, może Maryna, może Hanka — i nie może odgadnąć. A one tak przez kilka nocy przychodziły do niej. A jej męża ciągle nie było w domu, bo chodził do dworu do roboty. Ale raz szedł wieczorem z dworu, patrzy, a tam na lodzie ślizgają się jakieś dziewczyny i ciągle wołają: — A ona nam mówi: to Maryna, to Horpyna, to Hanka, to Kseńka, a my jesteśmy Feńki, Feńki! I przyszedł on do domu, i mówi do żony: — Słuchaj, żono, tam na stawie ślizgają się jakieś dziewczyny i ciągle wołają: „A ona nam mówi: to Maryna, to Horpyna, to Hanka, to Kseńka, a my jesteśmy Feńki, Feńki!" Ona się domyśliła, że to ślizgały się boginki, i ucieszyła się, że już wie, jak mają na imię. I na drugi dzień mąż znów poszedł do dworu, ą one znowu do niej przybiegły i mówią: — Czy powiesz nam, czy nie — jak mamy na imię? A ona niby to odgaduje, mówi — może tak, może siak, może owak, a w końcu: — A może Feńki? A te roześmiały się: — Cha, cha, cha! — i mówią — No, to dziecko już twoje. A ona cieszy się, że odgadła. I więcej nie przychodziły. Już dały jej spokój. 17 Jak cesarz pojął za żonę sierotę Maryjkę Biednemu człowiekowi umarła żona. Został sam z córką, która nazywała się Maryjka. Żeby trochę wydobyć się z biedy, przyprowadził sobie do domu drugą żonę, która też miała córkę. Macocha nie polubiła swojej pasierbicy i od pierwszego dnia wyrządzała jej przykrości. A dziewczyna cierpiała w milczeniu, nie mówiła o tym ojcu. Jednego wieczoru macocha przyniosła do domu wielkie pasmo przędzy i mówi do Maryjki: — Do rana masz to wyprząść! Jak nie uprzędziesz, to ci wszystkie włosy powyrywam! Dziewczyna przędła do świtania, ale pasmo się nie zmniejszało. Poszła do obory i zapłakała. — Czemu płaczesz, Maryjko? — spytała jałoszka. — Jakże mam, jałoszko, nie płakać, kiedy macocha kazała mi wyprząść wielkie pasmo przędzy, tak, żeby przez noc robota była skończona. A ja go nie wyprzędę nawet przez trzy noce. Rano powyrywa mi włosy... — Nie płacz dziewczyno, ja ci pomogę — mówi jałoszka — Wejdź mi w prawe uszko, a wyjdź przez lewe i wszystko będzie dobrze. Maryjka tak zrobiła. Wróciła do domu, patrzy, a po jej paśmie nie zostało nawet śladu — na ławie leżą pełne wrzeciona. Dziewczyna położyła się spać. Macocha zobaczyła, że pasmo jest uprzędzione i ze wściekłością wrzuciła wrzeciona do skrzyni. Na drugą noc zadała Maryjce tę samą pracę. Dziewczyna — znów do obory. Poskarżyła się swojej dobrej jałoszce, a ta jej pomogła. Na rano pasmo było wyprzędzione. Ale tej nocy macocha nie spała — wszystko widziała i słyszała. Zawołała męża i mówi: — Zarżnij swoją jałoszkę, bo jakoś nie mogę na nią patrzeć. — Szkoda zarzynać, żono, będzie z niej ładna krówka. — Jak nie chcesz ty, to ja sama ją zarżnę... i t 67 Ojciec Maryjki zmartwił się. Zwierzył się Maryjce ze swojego żalu. A dziewczyna z płaczem pobiegła do obory. — Czemu płaczesz, Maryjko? — zapytała jałoszka. — Jak mam nie płakać, jałoszko, skoro zła macocha namawia ojca, żeby ciebie zarżnął. — Nie płacz i nie martw się, tylko nie jedz ze mnie mięsa. Jak pójdziesz do rzeki myć moje kiszki, to znajdziesz w nich dwa ziarenka. Posadź je koło wrót. I ojciec Maryjki zarżnął jałoszkę. A macocha Maryjce powiedziała: — Bierz flaki i umyj w rzece! Maryjka płukała kiszki, a łzy lały się z jej oczu strumieniem. I znalazła dwa ziarenka. Kiedy wróciła do domu, posadziła je koło wrót. Przez noc wyrosła z nich złota jabłoń ze srebrnymi jabłkami. Macocha — do jabłonki, chce zerwać jabłko, ale gdzież tam! Jabłka tylko świsnęły i wszystkie podleciały do góry. Całymi dniami wyginała się macocha, wyprężała, żeby je złapać, ale wszystko na próżno, nie mogła zerwać nawet listka. A obok wrót przejeżdżał sam cesarz, który jeszcze był młody. Powiedział woźnicy: — Stań na chwilkę i zerwij mi jabłko z tej jabłonki. Woźnica wyciąga rękę do gałązek, ale nie może zerwać żadnego jabłuszka. Z chaty powychodzili domownicy i przypatrują się jakby jakiejś komedii. Wtedy cesarz mówi: — Kto zerwie z tej jabłonki choćby jeden listek, ten zostanie moim hrabią. Jeśli to zrobi dziewczyna — pojmę ją za żonę! Spróbował zerwać tatko — nic nie zerwał, spróbowała macocha — szkoda nawet mówić, wyciągnęła ręce w górę jej córka — i ta niczego nie wskórała. Maryjka stała z boku i nawet nie podchodziła. Zmarniała; była zmęczona, aż czarna. Spojrzał na nią cesarz i mówi: — Ano ty, dziewczyno, spróbuj! Wtedy Maryjka podeszła do drzewa. Jabłonka pochyliła ku niej gałęzie. Dziewczyna nałamała złotych gałązek, wysłała nimi cesarską karetę i nakładła tam jabłek. Cesarz wziął Maryjkę za rękę, posadził w karecie i zawiózł do stolicy. Mówią ludzie, że naprawdę została carycą. Kto to wie, może i tak. W bajkach zdarzają się przeróżne dziwa... 18 Carewna Oleńka i piękna branka W dawnych, pradawnych czasach jeden wielki car wziął sobie za żonę brankę. Narodziło mu się dwoje dziatek: chłopczyk Iwanko i dziewczynka Oleńka. Dzieci były podobne do matki — Oleńce w złotych włosach świecił księżyc, a w czarnych kędziorach Iwanka — słońce. Minęły lata i dzieci wyrosły. Trzeba było dziewczynkę wydać za mąż, a chłopca ożenić. Car chciał, żeby jego synowa także miała księżyc we włosach i rozesłał swoich gońców na wszystkie strony świata, by znaleźli taką pannę. Gońcy długo błądzili po różnych krajach, ale wrócili bez dobrej nowiny. Wtedy car zwołał najmądrzejszych starców i zasięgnął ich rady. — O, światły włodarzu! — powiedział mędrzec, który miał najdłuższą brodę — W dawnych czasach było takie prawo, że siostra mogła wyjść za mąż za rodzonego brata. Ożeń syna z własną córką i będziesz miał spokój! Car się zgodził. A biedna Oleńka po prostu sobie nie mogła znaleźć miejsca. Ale co t począć, kiedy w niedzielę wesele! Zasmuciła się wtedy, zapłakała, zaczęła. % lamentować: Wy, dzwony, zadzwońcie! Wy, lalki, zaśpiewajcie! Ty, ziemio, się rozstąp, Niechaj wejdę w ciebie!... Dzwony smutno zadzwoniły, lalki żałobnie zaśpiewały, ziemia się rozstąpiła i Oleńka weszła w nią do kolan. Dziewczyna raz jeszcze zaczęła lamentować: I 69 Wy, dzwony, zadzwońcie! Wy, lalki, zaśpiewajcie! Ty, ziemio, się rozstąp, Niech wejdę po pas! I drugi raz smutno zadzwoniły dzwony, żałobnie zapłakały lalki, a Oleńka weszła do pasa w ziemię. Jeszcze rzewniej zapłakała dziewczyna: Wy, dzwony, zadzwońcie! Wy, lalki, zaśpiewajcie! Ty, ziemio, się rozstąp, Niechaj zniknę w tobie! I zniknęła pod ziemią. Tam poszła drogą, która wiodła do czarnego lasu. Drzewa jęczały setkami głosów, sowy skrzeczały, lisy szczekały. Jakoś strasznie zrobiło się dziewczynie. Nagle natrafiła na ponury zamek, który stał wysoko pośród gęstych drzew. Chciała zastukać, ale drzwi otworzyły się same i naprzeciw wyszła dziewczyna całkiem do niej podobna, jak wykapana! W jej złotych włosach świecił srebrny księżyc. — Dobrze, żeś przyszła, bo mnie samej było tu już bardzo smutno — powiedziała nieznajoma. — Ja przyszłam po ciebie — powiedziała do niej Oleńka. — Połóż mi rękę na ramieniu i pójdziemy tam, gdzie świecą gwiazdy, gdzie wznoszą się i opadają fale niebieskiej rzeki. Nieznajoma nawet bała się pomyśleć o czymś takim. Opowiedziała o sobie: — Strzeże mnie w dzień i w nocy kot, który ma dwanaście głów, dwanaście pysków i dwadzieścia cztery stalowe oczyska. Muszę tu żyć samotnie, tak długo, póki się nie zgodzę wyjść za mąż za smoka. — Ale teraz jesteśmy we dwie... Razem przechytrzymy ko-ta-potwora! — pocieszała ją Oleńka. Żeby nie tracić czasu przyniosły gliny i wyrobiły ją razem z plewami. Potem zaczęły bawić się z kotem — gładziły go, ciągnęły leciutko za ogon, dopóki się nie zmęczył i nie zasnął. Wtedy wszystkie gardła zatkały kotu gliną. Tak pozatykały, że wcale nie mógł miauknąć. Same wzięły szczotkę, zgrzebło, ręcznik — i szybko opuściły zamek. 70 Kotu-potworowi udało się jednak z wielkim trudem wypluć glinę z jednego gardła. A smok grał wtedy u diabła w karty. Posłyszał, że kot cichutko miauknął, więc pomyślał, że to uwięziona dziewczyna pociągnęła go za ogon, i dalej zabawiał się z diabłem. Po jakimś czasie kotu udało się wypluć glinę jeszcze z pięciu gardeł. Zamiauczał tak, że aż w uszach zaległo. Smokowi, któremu bardzo zależało, żeby wygrać od diabła dwanaście ludzkich dusz, szczęściło się w grze. Ale kiedy wsunął do kieszeni jedenastą duszę, kot zaryczał tak głośno, że w domu diabła wyleciały wszystkie szyby. — Trzeba biec, diable, bo ktoś kradnie moją brankę! — powiedział smok ze złością. Wyskoczył na dwór i od razu popędził za uciekającymi. Piękna branka zadrżała na całym ciele i mówi: — Siostro, dudni ciężki krok, to za nami pędzi smok! Prawe uszko mi się płoni, on już zaraz nas dogoni! Oleńka rzuciła poza siebie szczotkę i w tejże chwili wyrósł przed smokiem nieprzebyty las — ani go przejść, ani obejść, ani nad nim przelecieć. — Przegryzę ten las, a jednak je dogonię! — zaryczało smoczysko. Chociaż zęby łamały się i kruszyły, za kilka chwil przegryzł sobie drogę i rzucił się w pogoń za dziewczętami. Dziewczyna-branka znowu powiedziała: — Siostro, dudni ciężki krok, to za nami pędzi smok! Prawe uszko mi się płoni, on już zaraz nas dogoni! Oleńka rzuciła poza siebie zgrzebło i wypiętrzyły się tam straszne żelazne skały. — Łapami połamię te skały, a mimo wszystko dogonię je! Pazury mu się kruszyły i wypadały z łap, ale jednak przełamał skały i wydostał się na równą drogę. lo. bie 71 Dziewczęta zadyszały się, nie mogły już biec. Piękna branka znowu powiedziała: — Siostro, dudni ciężki krok, to za nami pędzi smok! Prawe uszko mi się płoni. on już zaraz nas dogoni! Oleńka rzuciła do tyłu ręcznik i tam, gdzie on upadł, rozlało się morze — ani przez nie przejść, ani je obejść, ani nad nim przelecieć. Smok wściekle uderzył ogonem, aż ziemia się zachwiała i zanurzył paszczękę w morzu. Trzeba było wypić wszystką wodę, bo jakby została chociaż jedna kropelka — nie mógłby przejść, taką siłę miał ręcznik czarodziejski. Wściekły smok chłeptał słoną wodę i tak się nachłeptał, że się wzdął jak góra. Na dnie pozostała już tylko kropelka. Zmusił się, żeby wessać i ją — i pękł na dziesięć kawałków. A Oleńka rozpoznała to miejsce, gdzie weszła pod ziemię. Wtedy poprosiła: Wy, dzwony, zadzwońcie! Wy, lalki, zaśpiewajcie! Ty, ziemio, się rozstąp Wypuść na biały świat! Dzwony głośno zadzwoniły, lalki wesoło zaśpiewały i obie dziewczyny wydobyły się z ziemi po szyję. Oleńka poprosiła jeszcze dwukrotnie i ziemia wypuściła je całkiem. A Iwanko zobaczył dziewczęta, które były do siebie podobne jak dwie jaskółki, i bardzo się zdziwił: — Ależ która z was jest moją siostrą? Dziewczęta zaśmiały się: — Sam poznaj! Iwanko chwilę pomyślał i poszedł na połoninę. Tam poprosił, by pomazano jego koszulę krwią zabitego barana. Gdy to zrobiono, owczarz dał znać do pałacu, że królewicz jest ciężko ranny. Oleńka, jak posłyszała, że z bratem stało się nieszczęście, to pierwsza przybiegła na połoninę. Tam przypadła mu do piersi i głośno zaszlochała: — Braciszku mój drogi, jakże ja będę żyła bez ciebie!? 72 Iwanko zrobił jej znak na piersiach. Kiedy przyszła ta dziewczyna, która była w niewoli u smoka, a z nią i car, Iwanko wstał, zdrów i cały, i powiedział: — Oto moja siostrzyczka, a to narzeczona! Urządzili wesele. I mnie zaprosili. Tak tam śpiewałem, 2 ochrypłem, i tak tańczyłem, że aż mi wiechcie leciały z postołów. ze az 19 O carze pijaku i dziewczynie piękniejszej od róży yli sobie car i caryca, którzy mieli trzy córki i jednego syna. Ale car był nie taki, jak inni carowie — dniem i nocą pił jak szewc. Najpierw przepił to, co mu dało państwo, a potem to, co żona wniosła mu we wianie. Chciał na wódkę sprzedać i tron, ale fotel przykuto do ściany, a koronę do tronu i nie można ich było wynieść z pałacu. Nadszedł dzień, w którym car nie miał za co już sobie wypić. Chodził smutny, jakby spadło nań wielkie nieszczęście. A potem udał się do sąsiedniej wsi — myślał, że tam go ktoś poczęstuje, że wypije sobie za darmo. A droga wiodła przez las. Raptem z krzaków wyszedł niedźwiedź. — Ho, ho, Wasza Wielkość, czemu się martwicie? Co się stało? — Nic się nie stało, ale tak się czuję, jakbym stał w głębokiej wodzie. Nie mam za co wypić, a przecież tak czy owak umrę i nawet pies po mnie nie zawyje, choć jestem przecież carem. — Ho, ho, Wasza Wielkość, dam wam worek złota, jeśli wydacie za mnie najstarszą carewnę. — Przyjdź do pałacu, ale nie zapomnij o pieniądzach. — Ho, ho, Wasza Wielkość, pieniądze zaraz będą. Poczekajcie... Niedźwiedź rzucił się w krzaki i wyniósł worek złota. — Przyjdę wieczorem — dodał i znowu znikł w lesie. Car zaciągnął worek do parowu i nakrył go liśćmi. Wziął trochę złota i poszedł do karczmy. Upił się tak, że nie poczułby, gdyby mu się nawet zęby wyrywało. Idzie i śpiewa, aż się rozlega po lesie. W domu powiedział najstarszej córce: — Chodźmy pospacerować. Poszli pomału do lasu, z krzaków wyskoczył niedźwiedź, porwał carewnę i pobiegł. - fa, 75 I — Zatopię pałac i ją zabiorę! — odpowiedziała ryba. Car zgodził się na to, bo bardzo chciał dostać pieniądze. Morze zafalowało i wyrzuciło na brzeg trzy worki złota. Aby ich daleko nie nosić, car wygrzebał w piasku ogromny dół i schował w nim złoto. Potem sobie popił i poszedł do domu. Caryca nie odchodziła ani na chwilę od najmłodszej córki, bała się, żeby i ta nie zginęła. Po kilku dniach rozpętała się straszliwa burza. Oberwały się chmury i morze zaczęło się wzdymać — wystąpiło z brzegów i rozlało się, aż do carskiego pałacu. Fala wdarła się do pokoju najmłodszej carewny, złapała ją i wciągnęła w głąb. Caryca rozpaczała i płakała z żalu po dzieciach. Ale miała jeszcze chłopca imieniem Dmytryk. Kiedy podrósł i stał się młodzieńcem, to powiedział carycy: — Aż mnie nogi świerzbią, żeby się udać na wędrówkę. No i może gdzieś tam siostry wyglądają mnie, żebym im pomógł w nieszczęściu. A jak znajdę dziewczynę piękniejszą od róży, to się z nią ożenię. — Idź, idź, synu, i nie zapomnij wrócić. Wziął carewicz torbę na plecy, laskę do ręki — dalej w drogę. Zaszedł do ciemnego lasu. A pod dębem siedział dziadek z długą brodą. — Dzień dobry, dziadziusiu, co tu robicie? — spytał staruszka chłopiec. — Siedziałem i siedzę, synku, bom tak bardzo głodny, że aż nie mogę się utrzymać na nogach. Dmytryk zrzucił torbę i wydobył z niej rozmaite cesarskie smakołyki. Dziadek trochę podjadł i poweselał. Potem spytał: — Dokąd wędrujesz, młodzieńcze? — Szukam sióstr, które gdzieś zginęły. A chcę też znaleźć dziewczynę piękniejszą od róży, żeby się z nią ożenić. Poradźcie mi, dziadziusiu, jak to wszystko zrobić. — Nie mogę powiedzieć, gdzie są twoje siostry, za to dobrze wiem, że w dziewiątym po trzykroć carstwie mieszka dziewczyna piękniejsza od róży. Właśnie czeka na takiego młodzieńca jak ty. Carewicz podziękował za dobre słowa i podążył swoją drogą. Doszedł do góry, na której stała chatka. Wszedł na tę górę, zajrzał przez okno. Raptem zobaczył swą najstarszą siostrę. Dmytryk zastukał i poprosił: — Wpuść, siostro, przenocować. 76 Siostra klasnęła w dłonie: — Ojej, braciszku, co prędzej stąd uciekaj, bo jak przyjdzie mój mąż niedźwiedź, to ciebie rozszarpie! — A ja się nie boję. Ty, siostro, musisz mi pomóc... — Pomogę jak będę umiała. Teraz właź pod przypiecek. Dmytryk wlazł pod przypiecek i siostra narzuciła na niego płachtę. A niedźwiedź przekroczył próg i zaryczał: — Człowiekiem tu czuć! Gdzie ten człowiek się schował? Dmytryk się nie przeląkł. Wyszedł spod płachty i z całej siły uderzył pięścią w stół. — To ty, niedźwiedziu, ukradłeś mi siostrę? Zaraz będziemy się bić, bo godzić się z tobą nie chcę! Niedźwiedź nie odpowiedział. Ale znikł z tego miejsca, gdzie stał. Przed carewiczem pojawił się urodziwy młodzieniec i znajdowali się już nie w ubogiej chacie, ale we wspaniałym pałacu. — Dziękuję ci, Dmytryku, żeś mnie wyzwolił! — powiedział ten piękny chłopak. — A kim ty jesteś? — Jestem carskim synem. Mnie i moich dwóch braci zaczarowała, jeszcze w dziecięcych latach, zła czarownica i może nas wyzwolić tylko taki bohater, który niczego się nie boi. Kiedy bije on pięścią w stół, to czary znikają. Wiedzą o tym i moi bracia, ale jakby komuś o tym powiedzieli, nie staliby się na powrót ludźmi. Jak tyś tu trafił? — Poszedłem prosto od swego pałacu do waszej chaty. A czy ty byś mi nie poradził, gdzie mogę znaleźć dziewczynę piękniejszą od róży? — Nic o niej nie wiem, ale zaraz zapytam swoich przyjaciół. Syn cesarski włożył palec w usta i świsnął, aż liście na drzewach zaszeleściły. Zaczęły się zbiegać przeróżne zwierzęta — wielkie i małe. Posiadały na pieńkach i czekają. A mąż najstarszej carewny zapytał: — Powiedzcie, gdzie mieszka dziewczyna piękniejsza od róży? — Nawet nie słyszeliśmy o niej! — odpowiedziały zwierzęta. — Trudno, ale pamiętajcie, żebyście nigdzie nie zaczepiały tego wędrowca. Na drugi dzień carewicz wyruszył w drogę. Siostra dała mu chleba i czegoś do chleba, a jej mąż — złoty kluczyk, którym można odemknąć wszystko na świecie. Rozstając się ze szwagrem Dmytryk jeszcze powiedział: 77 :en ego — Idźcie do rodziców, bo mama już wypłakała sobie oczy, a tato rad by wypić kielicha ze swoim zięciem. Szedł cały dzień — to polem, to lasem. Nagle patrzy — stoi wysoki dąb, a do jego pnia przystawiona jest drabina. Niedługo się namyślał — wdrapał się po drabinie szczebel po szczeblu. I wszedł aż na wierzchołek dębu. A tam była chatka. Carewicz zastukał do drzwi. A z chatki wybiegła średnia siostra i przypadła do niego: — Po coś ty, braciszku, przyszedł? Jak nadejdzie mój mąż, orzeł, to on ciebie zadziobie! — A ja się nie boję... Wpuść do chaty, bo przyszedłem cię wyzwolić od tego orła. — No, to właź pod przypiecek, schowaj się! Dmytryk wlazł pod przypiecek, a siostra nakryła go płachtą. Dał się słyszeć szelest skrzydeł. To przyleciał orzeł. Krzyknął: — Człowiekiem tu czuć!... Gdzież to jest ten człowiek? Niech go zadziobie i zrzucę z tego dębu. — Tu jestem! Dmytryk wyszedł spod przypiecka i bez słowa walnął pięścią w stół. Nie minęła nawet chwilka — a orzeł stał się pięknym jak słoneczko młodzieńcem, a chatka zmieniła się w czarowny pałac. — Dziękuję ci, młodzieńcze, żeś mnie wyzwolił. Co za to chcesz? — Powiedz, gdzie jest dziewczyna piękniejsza od róży. — Zaraz się o nią dowiemy. Jak wyszli z pałacu, to mąż średniej carewny włożył palce w usta i tak świsnął, że aż liście zaszeleściły. Pozlatywały się wszystkie ptaki, jakie tylko są na świecie, wielkie i małe. Posiadały i pytają: — Czego chcesz, braciszku? — Powiedzcie, gdzie jest dziewczyna piękniejsza od róży! — Nie wiemy! — odpowiedziały ptaki. — Ale możemy ci ofiarować na drogę czarodziejskie pióro, na którym łatwo można polecieć. Carewicz pożegnał się ze średnią siostrą i jej mężem. Rozstając się z nimi krzyknął: — Tylko nie zapomnijcie pojechać do rodziców, bo mama już całkiem wypłakała oczy, a tato chce wypić kielicha ze swym drugim zięciem. Wziął Dmytryk piórko i wyruszył w drogę. Szedł tyle, ile szedł, aż tu patrzy — a przed nim szerokachne morze z falami jak domy. Długo nie 78 myślał, rzucił się do wody i popłynął. A pośród morza sterczał jakiś komin, z którego walił dym. Dmytryk spuścił się kominem do chaty. Młoda kobieta, która była w domu, przelękła się bardzo. Chłopiec wytarł twarz z sadzy, wytrzeszczył oczy na kobietę i powiedział: — Nie bój się, siostrzyczko, to ja, Dmytryk! — Oj, braciszku, jak przyjdzie mój mąż, to nawet całej kostki z ciebie nie zostawi! Schowaj się pod przypieckiem! Dmytryk położył się pod przypieckiem. Siostra nakryła go płachtą... Nie minęło wiele czasu, kiedy do domu wpłynęła ogromniasta ryba. — Czemu czuć tutaj człowiekiem? Daj mi tego człowieka, niechaj go zjem! — Tu jestem! — wyszedł zza przypiecka Dmytryk i z całej siły walnął pięścią w stół. Rybaj*dz/Pi W Dkajngfii&PJH Zgjffęti, źH/t/zęte także cńata. Przed Dmytrykiem stał młodzieniec jak dąb — we wnętrzu bardzo pięknego pałacu. Przemówił: — Dziękuję ci, Dmytryku, żeś mnie wyzwolił spod czarów złej czarownicy i znów uczynił człowiekiem. Twoja siostra będzie moją żoną, bo ja też pochodzę z carskiego rodu. — Idźcie do rodziców, niech was pobłogosławią, bo mama już wypłakała oczy, a tato chce wypić kielicha ze swymi zięciami. A ja muszę iść dalej, chcę znaleźć dziewczynę piękniejszą od róży. — Chodźmy na dwór! — mówi mąż najmłodszej siostry. Świsnął na palcach i za chwilkę wszystkie ryby zebrały się dookoła pałacu — wielkie i małe, stare i młode. Mąż najmłodszej siostry zapytał: — Powiedzcie, gdzie jest dziewczyna piękniejsza od róży? Wszystkie ryby milczały. — One nie wiedzą! — rzekł mąż najmłodszej siostry. — Ale ja ci poradzę, co masz zrobić. Idź w świat szukać najstarszego orła. On lata najwyżej, dlatego wszystko widzi. Dmytryk pożegnał się, rzucił się w morze i popłynął do brzegu. Kiedy wydostał się z wody, poszedł do średniej siostry i poprosił jej męża: — Poradź, bracie, jak mam iść do najstarszego orła. Powiadają, że on wie, gdzie mieszka dziewczyna piękniejsza od róży. Mąż siostry wyszedł na dwór i świsnął. Przyleciał stary orzeł i usiadł przed nim. — Czego chcecie? — spytał. 79 I ci r w m-i* wił — Gdzie mieszka dziewczyna piękniejsza od róży? — W dziewiątym po trzykroć carstwie... — Zanieś do niej tego młodzieńca. — Dobrze, jutro zaniosę. A teraz idę wypocząć, aby nabrać siły. Kiedy orzeł poleciał, mąż średniej siostry poradził Dmytrykowi: — Najstarszy orzeł widzi bardzo daleko. Przez całą drogę będzie ciebie pytał, czy już widzisz zamek, w którym mieszka dziewczyna piękniejsza od róży. Mów, że nie widzisz, bo cię zrzuci na środku drogi i nie dojdziesz do zamku przez całe swoje życie. Jak będziesz nad zamkiem, to dopiero wtedy krzyknij, że przylecieliście. — Dziękuję ci, bracie, za dobrą radę. Rankiem polecieli. Po jakiejś godzinie stary orzeł pyta: — Widzisz zamek? — Nie, nie widzę. Polecieli dalej. Orzeł znowu: — Już widzisz? — Jeszcze nie. — Tyś ślepy, czy co? — Nie ślepy, ale nie widzę tak daleko jak wy, panie orle. Lecieli jeszcze długo. Wreszcie zamek był pod nimi. — Dopiero teraz widzę, panie orle. Siadajmy — krzyknął Dmytryk. I spuścili się na ziemię przed samym zamkiem. Chłopiec podziękował orłowi i poszedł do bramy. Były tam cztery lwy przywiązane grubaśnymi łańcuchami. Kiedy zobaczyły obcego, to tak zaryczały, że aż zatrzęsły się mury. Przybiegli żołnierze i pytają carewicza: — Czego ci trzeba? — Chcę zobaczyć dziewczynę piękniejszą od róży. — Widzisz tę wysoką basztę? Tam właśnie, gdzie te okna, mieszka nasza piękność. — Prowadźcie mnie do niej. I żołnierze poprowadzili carewicza do żelaznych drzwi i ... wtrącili do ciemnej piwnicy. Było tam wielu młodzieńców — obrośniętych, brodatych, chudych i słabych. — Co wy tu robicie? — zaciekawił się Dmytryk. — Niedługo i ty będziesz robił to samo. Myśmy też chcieli zobaczyć dziewczynę piękniejszą od róży, aleśmy się jej nie spodobali. Nasi rodzice dają jej wiele pieniędzy, żeby nas wypuściła, ale na darmo. — Wieczorem wypuszczę was sam! — obiecał Dmytryk. 80 Kiedy się ściemniło, wydostał zza pasa złoty kluczyk i odemknął drzwi. Chłopcy, jeden po drugim, wyślizgnęli się z piwnicy. A on poszedł do dziewczyny piękniejszej od róży. — Kto cię tutaj wpuścił? — zapytała. — Sam wszedłem. — Śmiały jesteś. A do tego — bardzo ładny. — Ty też jak malowana. — Chcesz być moim mężem? — Jakżebym mógł nie chcieć! Rano dziewczyna mu powiedziała: — Wyjeżdżam z domu na cały dzień. Zostaniesz na gospodarstwie sam, możesz robić, co ci się spodoba. Tylko, żebyś nie zaglądał do dwunastej komnaty! — Co mi tam do niej?! Kiedy dziewczyna pojechała, Dmytryk zaczął błądzić po zamku. Zaglądał we wszystkie zakątki. A potem chwilę pomyślał i otworzył drzwi do dwunastej komnaty. Patrzy — a tam siedzi przykuty do ściany przeogromny lew. Taki był chudy, słaby i oblazły, że aż żal było na niego patrzeć. Ledwie wymówił te słowa: — Zrzuć, młodzieńcze, ze mnie łańcuchy. — A kto ciebie przywiązał? — Nie powiem. — No to siedź w łańcuchach. — Jak nie chcesz mnie odwiązać, to chociaż mnie nakarm. Przynieś siedem chlebów, każdy jak młyński kamień, i siedem cebrów wody. — To mogę zrobić. Carewicz zamówił w piekarni siedem chlebów, każdy jak młyński kamień i nakazał sługom, aby je przynieśli do komnaty dwunastej. Potem wtoczyli tu siedem beczek wody. Lew najadł się, napił i potem nabrał wielkiej siły. Raz szarpnął i łańcuchy porwały się jak sznureczki. Lew spytał carewicza: — Po coś tu przyszedł? 81 — Pojąć za żonę dziewczynę piękniejszą od róży. — Ona będzie moja, a nie twoja! Lew wybiegł na dwór i stanął koło bramy. Przyjechała dziewczyna piękniejsza od róży. Lew zaryczał: — Musisz być moja! Inaczej cię rozszarpię! — Niech będzie — odpowiedziała mu dziewczyna. Ale idź i zaproś wszystkie lwy na wesele. Lew pobiegł. A Dmytryk powiedział dziewczynie: — Tak długo cię szukałem po całym świecie. Bądź moją żoną... — Dobrze, ale jak uratujemy się od lwa? Chłopiec przypomniał sobie o czarodziejskim piórku. Wziął na ręce dziewczynę piękniejszą od róży, wsiadł na to piórko i po krótkiej chwili był przed pałacem swojego ojca. A tam już czekały trzy siostry ze swymi mężami. Na drugi dzień urządzili wesele. :ął 20 O owczarzu i cudownych owcach B ył jeden żołnierz, który odbył w wojsku potrójną służbę, a cara nie widział. Chciał jeszcze odbyć czwartą, żeby za to zobaczyć cara. Panowie mu rzekli: — My ciebie w wojsku nie zatrzymamy i nie będziesz cara widział! Pomyślał sobie: „Idę, a cara i tak gdzieś muszę zobaczyć!" Poszedł w żołnierskim mundurze i spotyka biednego chłopaka, który oprowadzał ociemniałego. Prosi tego niewidomego, żeby się z nim zamienił na ubranie. Tamten najpierw nie chciał, ale ten dopóty prosił, aż się zamienili. Żołnierz wdział na siebie ubranie biedaka i poszedł do cara na służbę. Dopiero wtedy zobaczył cara, a car mówi: — Miałem owczarzy, ale każdy z nich gubił owce, no to ich przepędziłem. Ciebie wynajmę na owczarza, ale żebyś nie zgubił ani jednej owcy, bo jak zgubisz, to i ciebie przepędzę i nic nie dostaniesz. A jak nie zgubisz — to wieczorem dostaniesz jedzenia i jeden czerwony złoty, i będziesz mógł u mnie zostać dłużej. — Dobrze. Poszedł on do wataha, głównego carskiego pasterza, żeby ten policzył i przekazał mu owce. Watah, żeby je dobrze policzyć, przepuścił wszystkie pomiędzy nogami i każdej dotknął, a każda miała srebrne runo. Ten żołnierz przejął owce i poszedł je paść. Ale owce tak biegają, że ciągle musi je spędzać razem i aż pada ze zmęczenia. Trudniej mu było dzień przebyć z tymi owcami, niż odbyć trzy służby w wojsku. Idzie on, zganiając owce, kiegdy spotyka starego człowieka. — Dzień dobry! — mówi mu. — Dzień dobry, bądź zdrów! — odpowiada tamten. — Nie poradzisz sobie ze zgarnianiem owiec, choćbyś się zamęczył! Masz tu dwa orzeszki. Jak trzeba będzie zegnać owce razem, to powiedz: „Hej, chłopcy!" i rzuć te orzeszki o ziemię. Ten wziął orzeszki, a ów stary człowiek sobie poszedł. Wtedy rzucił te orzeszki na ziemię i rzekł: aa 83 — Hej chłopcy! A tu zjawili się dwaj dozorcy i pytają: — Czego chcesz, panie? On mówi: — Zegnajcie mi razem te owce. Oni zegnali owce, a jego posadzili na baranie-przewodniku. Znów dozorcy przedzierzgnęli się w orzechy, a on je włożył do kieszeni. Idzie stado, on jedzie na baranie, owce się nie pasą; idą dalej, aż przychodzą do srebrnej bramy. Baran, na którym siedział, uderzył w bramę, a brama się otwarła. Owce weszły, a tam srebrna trawa, owce na tej trawie się pasą. Wtem leci smok z trzema głowami i mówi: — Daj mi jedną owcę, bo jak nie, to zaraz ciebie zjem! A wtedy on rzucił orzeszki na ziemię i rzekł: — Hej, chłopcy! Pojawili się dozorcy: — Czego chcesz, panie? — Pomóżcie tego smoka ściąć! Ścięli tego smoka i porąbali na kawałki. Wtedy zaczęli paść owce, a on poszedł do srebrnego domu. Wszedł do jednego pokoju i znalazł tam srebrne kwiatki, i jeden z nich urwał. Wziął go z sobą i poszedł stamtąd do srebrnej stajni. Znalazł tam głodnego, nie napojonego srebrnego konia. Koń do niego mówi: — Napój mnie, nakarm, a dam ci, co zechcesz! On go napoił srebrną wodą, nakarmił srebrnym owsem. Koń miał na czole srebrną gwiazdę i mówi: — Urwij z tej gwiazdki jeden włosek, a jak ci będzie coś trzeba, to przypal ten włosek, a ja wtedy przybiegnę do ciebie. Wziął włosek z gwiazdki na czole konia. Zrobił się wieczór i wraca ten owczarz do cara z owcami. Owce się napasły, napiły, idą spokojnie na noc. Przychodzą do domu, watah je przeliczył, zapędził do owczarni i zameldował carowi, że są już wszystkie owce. A ten car miał trzy córki. Pierwszego wieczora miała najmłodsza, drugiego średnia, a trzeciego najstarsza zanieść owczarzowi jedzenie i czerwony złoty. Przyniosła mu najmłodsza córka wieczerzę i czerwony złoty. Patrzy, a na stole leży srebrny kwiatek i świeci w izbie niby słońce. Carewna pyta: — Co byś chciał za ten kwiatek, jakbyś mi go dał? 84 On mówi: — Nic od ciebie nie chcę, daję ci za darmo, darowuję! Wzięła ten kwiatek i tak go zamknęła, żeby go nikt u niej nie widział. Drugiego dnia rano przeliczył mu watah owce, tym razem złote, i kazał paść. Owce znów zaczęły tak biegać, że nie mógł ich zebrać razem. Wyjął te orzeszki, rzucił na ziemię i rzekł: — Hej, chłopcy! Pojawili się dwaj dozorcy: — Czego chcesz, panie? — Żebyście owce zegnali! Zebrali złote owce, posadzili go na barana-przewodnika, sami znów się stali orzeszkami, on włożył je do kieszeni i idą, aż przychodzą do złotej bramy. Złoty baran uderzył w bramę, a brama się otworzyła, owce wbiegły do środka, a tam złota trawa. Owce zaczęły łakomie się paść, wtem nadlatuje smok z sześcioma głowami i mówi: — Daj mi trzy owce, bo jak nie dasz, to ciebie zjem! Wtedy on rzucił orzeszki na ziemię i rzekł: — Hej, chłopcy! Pojawili się dwaj dozorcy: — Czego chcesz, panie? — Pomóżcie mi zarąbać tego smoka! Pościnali mu wszystkie głowy i posiekli. Sami przemienili się w orzeszki, on je włożył do kieszeni i poszedł do złotego dworu. Wszedł do jednego pokoju, znalazł tam złoty kwiatek, zerwał ten kwiatek, schował do kieszeni i poszedł do złotych stajni, i znalazł tam złotego konia — głodnego, nie napojonego. Koń prosi: — Napój mnie, nakarm, a dam ci, co zechcesz! Koń miał na czole złoty księżyc. Napoił owczarz konia złotą wodą, dał mu złotej trawy, a koń dał mu złoty włosek z czoła i mówi: — Jak coś ci się przydarzy, to przypal ten włosek, a ja do ciebie przyjdę. Nastał już wieczór, owce się napasły, popędził je do domu. Watah przeliczył owce. Car posyła swoją drugą córkę, żeby zaniosła wieczerzę i dwa czerwone złote. Ale carewna pomyślała, że ten owczarz — to tylko dziadowski synek i nie chciała iść, poprosiła najmłodszą, żeby za nią poszła. Owczarz położył w izbie na stole złoty kwiatek, a ten kwiatek świecił jak słońce. Zobaczyła kwiatek: 85 — Co byś chciał za ten kwiatek, gdybyś mi go dał? — Nic nie chcę, ja ci go daruję! Wzięła ten złoty kwiatek i schowała razem z tym srebrnym, żeby nikt nie zobaczył. A trzeciego dnia dali mu owce diamentowe. Watah je przeliczył, przepuścił między nogami i owczarz je pognał. I znowu tak się wszystko działo, jak ze srebrnymi i złotymi. Przyszły one do diamentowej bramy. Diamentowy baran uderzył w diamentową bramę, owce weszły, zaczęły się paść na diamentowej trawie, nadbiegł smok z dziewięcioma głowami i mówi: — Daj mi sześć owiec, a jak nie, to ciebie zjem! I znowu z orzeszków zrobili się dozorcy, pomogli smoka ściąć, paśli owce, a on poszedł do diamentowego domu. Znalazł diamentowy kwiatek, schował go. Wszedł do diamentowych stajni, znalazł diamentowego głodnego konia, który miał na czole diamentowe słońce. Konia napoił diamentową wodą, dał mu diamentowej trawy i wziął sobie z czoła tego konia diamentowy włosek, który jeśli przypali, to przybiegnie do niego diamentowy koń. Wrócił wieczorem do domu, watah przeliczył owce, zameldował carowi, że wszystkie są, a car przez najstarszą córkę posłał mu żywność i trzy czerwone złote. Ale ona nie chciała iść do owczarza, dziadowskiego synka, tylko poprosiła o to najmłodszą carewnę. Ta przyszła, zastała na stole diamentowy kwiatek i poprosiła o niego. Owczarz jej go podarował, a ona schowała kwiatek razem z tamtymi dwoma. Potem ten owczarz udał, że zachorował. Wtedy właśnie car kazał wydać bal i zamyślił wydać najmłodszą córkę za mąż. Ten ją pojmie, kto na koniu wyskoczy na trzecie piętro, czy to będzie car, jakiś pan, czy biedak. Tak rozgłosił po całym carstwie. Zjechało się wielu chętnych. Skaczą, skaczą, ale sami się zabijają, konie zabijają, a nawet na pierwsze piętro nikt nie może wskoczyć. Ten owczarz — dziadowski synek srebrny włosek przypalił i przybiegł do niego srebrny koń, i pyta: — Czego chcesz, panie? On rozkazał mu skoczyć do carewny. — Dobrze! Sięgnij mi do lewego ucha i wyciągnij srebrny rząd. Sięgnął, wydobył uprząż, konia osiodłał i ozdobił, a koń mówi: — Sięgnij mi do prawego ucha! Sięgnął i wyciąga mundur srebrny dla siebie. Ubrał się w ten mundur i pojechał skakać. Wszyscy się przed nim rozstąpili, on „hop!" 86 i wyskoczył na pierwsze piętro. Car nie dał mu córki, bo nie wskoczył na trzecie. Więc przypalił złoty włosek, nadbiegł złoty koń, owczarz mu sięgnął do lewego ucha, wyciągnął złoty rząd, z prawego ucha — złoty mundur. Nadjechał, wszyscy się przed nim rozstąpili, a on wskoczył na drugie piętro. A wtedy przypalił diamentowy włosek, przybiegł diamentowy koń, chłopiec sięgnął mu do lewego ucha, wyciągnął diamentowy rząd, z ucha prawego diamentowy mundur. Wsiadł na konia, nadjechał, wszyscy się przed nim rozstąpili, a on wskoczył na trzecie piętro. Carewna, ta najmłodsza, odbiła mu na czole swoją pieczątkę, ale pieczątka słabo się odbiła. Wtedy dała mu pół swojej srebrnej chusteczki i połowę srebrnego pierścienia, a on oddarł połowę swojej chusteczki i dał jej połowę swojego srebrnego pierścienia. Tak się zamienili. Wtedy się rozstali. A wieczorem zaniosła mu wieczerzę, tak jak zawsze. Jak zobaczyła u niego połowę swojego pierścionka i połowę swojej chusteczki, rzuciła wieczerzę, nic nie mówiła, tylko szybko poszła carowi powiedzieć, co widziała u owczarza — dziadowskiego synka. Że to on na pewno wskoczył do niej na trzecie piętro. Car zawołał go do siebie, kazał mu się przebrać w ten mundur, w którym był przedtem, żeby był już ubrany na wesele. On wtedy przypalił diamentowy włosek i srebrny, i złoty, i przybiegają wszystkie trzy konie. Powiedziały mu, żeby im sięgnął do uszu. On sięgnął, dla każdego konia wyjął rząd i powyjmował mundury. Dla siebie diamentowy, dla żony złoty, dla cara srebrny. Wzięli ślub, odbyło się wesele, a on rzekł do cara: — Pozostawmy tę stolicę dla sług, a my jedźmy do innej stolicy. Wtedy cara osadzii na srebrnej górze ze srebrny hramp i srehrnyjnj dworami i stajniami, a sobie zostawił złotą górę i diamentową. Oni jedli węgle i glinę, a myśmy jedli to, co Pan Bóg dał. Dopóty żywot wiedli wspaniały, dopóki im się żyły nie porwały. Byłem ich kumem, wszystko widziałem i słyszałem, wiem o wszystkim i wszystko wam opowiedziałem. I 21 Złoty ptak i morska panna B I a rano trzeciej car znowu nocy mówi ył jeden car i miał trzech synów, i złotą jabłonkę. Wstaje on wcześnie rano i zaraz liczy jabłka. Każdego ranka jednego jabłka brakuje. Najstarszy syn mówi: — Tatku, wiesz, ja będę wartował, dowiem się kto nasze jabłka obrywa. Wlazł na jabłonkę i siedzi. Siedzi, siedzi, zdrzemnął się i usnął. Rano wychodzi car i liczy, i znowu jednego nie ma. Drugiej nocy mówi syn średni: — Tatku, ja będę wartował. I wlazł na jabłonkę, i tak samo zasnął, liczy, i znowu nie ma jednego jabłka. A już najmłodszy: — Tatku, ja pójdę na wartę. A car na to: — Idź precz! Kiedy starsi, rozumni nie upilnowali, to ty tym bardziej nie upilnujesz! Ale potem car mówi: — Jak masz zresztą ochotę — to idź! I poszedł najmłodszy i wylazł na sam wierzchołek. Siedzi, siedzi, wtem gdzieś o północy patrzy: a tu przylatuje złoty ptaszek i dziobie jabłuszko. Kiedy chciał go złapać, to ptaszek wyrwał się, tylko jedno piórko pozostało chłopcu w rękach. Rano car liczy i mówi: — Są wszystkie jabłka. Ale najmłodszy syn mówi: — A popatrzcie tatku, kto nasze jabłka zrywa — to złoty ptaszek. Car zawołał wszystkich synów razem i mówi: — Idźcie w świat, który z was przyniesie tego ptaszka, to mu dam swoją koronę i połowę carstwa. I przygotowali się wszyscy trzej bracia, wzięli pieniądze, powsiadali na konie i ruszyli w drogę. Wjechali w tak wielki las, że aż strach spojrzeć. Znaleźli trzy drogi, a najstarszy mówi tak: — Teraz się rozstańmy. Ja pojadę skrajną drogą, ty, bracie średni, jedź środkową, a ty, najmłodszy, drugą skrajną. Rozłączyli się i pojechali. Ale najmłodszy jedzie i jedzie i zaskoczyła go noc. Pęta konia i puszcza na paszę, a sam rozpalił ogień, ukląkł i się modli. A tu przychodzi wilk i mówi: — Młodziku, zjem twojego konia. A młodzik na to: — Masz mój chleb i mięso, i wszystko co mam, tylko nie zjadaj mojego konia. Ale wilk zjadł chleb i mówi: — Kiedy jeszcze jestem taki głodny, że jednak muszę zjeść twojego konia! A młodzik na to: — A cóż ja zrobię bez konia w drodze? Ale wilk pyta: — A ty skąd jedziesz? Młodzik opowiada mu o wszystkim, skąd i dokąd jedzie. A wilk mówi: — Nie trap się! Już za godzinę tam będziemy. Kiedy wilk zjadł konia, to powiada: — Ano, siadaj na mnie! Boże święty, jak młodzik wsiadł na wilka, a ten jak skoczy, to za każdym razem milę ujedzie, to za każdym razem milę. I za godzinę przyjechali do cara, u którego przebywał złoty ptaszek. Wtedy wilk nakazał: — Stój tu na dworze, a ja pójdę i ich zaczaruję, że będą jak martwi, nic nie usłyszą. Poszedł wilk do stajni, zaczarował wartowników, a potem poszedł do pokoju, gdzie był złoty ptaszek, i tam także wszystkich zaczarował. Wychodzi na dwór i mówi: — Idź do pokoju, tylko żebyś nie brał ptaszka w złotej klatce, ale w tej, w której ptaszek siedzi. 89 Jaj uesc \ twi, , ale Ale młody carewicz wchodzi do pokoju, patrzy, a ptaszek w zwykłej klatce. Bierze i wyciąga ptaszka, przekłada go do złotej klatki, a ptak jak zawrzeszczy, to wszyscy powstawali. Złapali chłopca i mówią: — Jak ty śmiesz ptaszka zabierać? I nastraszył się młody carewicz i mówi: — Mój tato ma złotą jabłonkę, a ten ptaszek zrywa z niej co noc jedno jabłko. I tato mnie posłał, żebym tego ptaszka przyniósł. Ale ten car na to: — Idź, jak przyprowadzisz mi złotego konia, to dam ci ptaszka. Poszedł młody carewicz, a wilk mówi: — A widzisz, mówiłem ci, żebyś go nie brał do złotej klatki. Ale już przepadło, wsiadaj na mnie! Wsiadł, a wilk jak skoczy, to zawsze milę ujedzie. I przyjechali do innego cara, w którego państwie jest złoty konik. Wilk nakazał: — Stój tu na dworze, a ja pójdę do stajni. I poszedł wilk do stajni, i zaczarował wszystkich stajennych, że spali jak martwi. Wychodzi na dwór i mówi: — Idź teraz do stajni i bierz konia, ale żebyś nie brał złotej kulbaki, tylko bierz konia z tą, którą ma na sobie. I poszedł młody carewicz, patrzy, a kulbaka taka złota, aż oczy w siebie porywa. Ale jak chciał kulbakę wziąć w ręce, to koń zarżał. Wszyscy powstawali i złapali młodego carewicza i zaprowadzili do cara. A car zapytał: — Z jakiej przyczyny chciałeś mi wziąć konia? Młody carewicz opowiedział mu wszystko, jak było. Car na to: — Idź, jak przyprowadzisz mi pannę, która się urodziła na morzach i urosła na okręcie, i jeszcze nigdy nie była na suchej ziemi, na lądzie, jak mi ją przyprowadzisz, to dam ci złotego konia. Młody carewicz wyszedł na dwór i płacze. A wilk mówi: — A widzisz, mówiłem ci, żebyś nie brał złotej kulbaki, byłbyś wtedy wziął konia. A teraz nie jestem winien temu, co się stało. Potem wilk pyta: — A co ci powiedział car? — Żeby mu przyprowadzić tę pannę, która urodziła się na morzach i nie stanęła jeszcze na suchej ziemi. A wilk mówi: — Nie martw się, zdobędziemy ją. Idź do miasta, nakupuj chustek czerwonych, zielonych i w rozmaite kwiaty. 4" 90 I poszedł młody carewicz do miasta i nakupował wszystkiego. Poszli nad morze, zbudowali sklep, a on porozwieszał chustki na żerdkach. Wiatr powiewa chustkami, tak że z daleka widać. Wilk mówi: — Stań sobie za sklepem i czekaj, a jak ona przyjdzie i będzie oglądała rzeczy, to ją złapiesz. I poszedł sobie wilk na polowanie. Młody carewicz patrzy — okręt płynie i przypłynął do brzegu. Jak ta panna zobaczyła, że tam coś takiego kolorowego, to wyskoczyła na brzeg, od razu weszła do sklepu i ogląda rzeczy. A on szybko wbiegł i ją złapał. A tu przychodzi wilk i mówi: — Wiesz, co zrobimy? Jak oddamy carowi pannę, a weźmiemy konia, to i koń będzie nasz, i panna! I wilk zaczarował pannę, żeby zasnęła i się nie bała, kiedy będą pędzić. Młody carewicz wsadził pannę na wilka i sam na niego wsiadł. Boże święty, jak wilk skoczył, to za godzinę byli u cara. Tu wilk zbudził pannę i mówi: — Idź ty z młodym carewiczem do pokoju, a ja przycupnę pod krzakiem w ogrodzie. A ty jak będziesz z carem spacerowała, to odejdź troszeczkę na bok i nic się nie bój, bo ja ciebie złapię i z tobą ucieknę. Wziął młody carewicz pannę i prowadzi ją do pokoju. Car, jak zobaczył pannę, to ucieszył się jak nigdy w życiu. I zaraz kazał wyprowadzić konia ze złotą kulbaką i dać młodemu carewiczowi. Wziął carewicz konia, wsiadł sobie na niego i jedzie powoli drogą. A wilk siedzi, siedzi pod krzakiem, patrzy, a tu car wychodzi z panną i spacerują sobie po ogrodzie. A wtedy już się dobrze zmierzchło. Jak tylko panna troszkę odeszła na bok, Boże święty, jak wilk złapał pannę, jak skoczył! Dogonił carewicza za miastem i mówi do niego: — No, mamy już pannę i konia! Jadą oni, jadą i przyjechali już do tego cara, który ma złotego ptaszka. A wilk mówi: — Wiesz, co ci powiem? My zaraz ptaszka weźmiemy i konia nie oddamy. I wilk sam przemienił się w konia i mówi do carewicza: — Niech panna trzyma konia, a ty weź mnie i prowadź. Jak przyprowadził do cara konika, to car ucieszył się jak nigdy w życiu i zaraz oddał ptaszka ze złotą klatką. I wziął młody carewicz ptaszka i wyszedł za bramę, wsadził pannę na konia i jadą drogą do domu. A wilk, który pobył trochę w stajni, też nie czekał; wyrwał się i uciekł. Dogonił carewicza i mówi: 91 aszli ach. hdo się — Widzisz, ile ja ci dobrego zrobiłem, masz już pannę i konia, i ptaszka. Teraz kup sobie jeszcze konie cugowe i bryczkę. Zgódź sobie furmana i jedź do domu. Tylko pamiętaj, żebyś nie zapomniał 0 mnie w drodze! I poszedł sobie wilk w lasy, a młody carewicz poszedł do miasta. Kupił sobie konie i bryczkę, zgodził sobie furmana i jedzie do domu. Jedzie, jedzie, ujechał już kilka mil i zajechał z panną do niewielkiego miasta. Zatrzymał się na postój. Patrzy, a jego bracia chodzą po mieście, tacy obdarci i bosi, wiszą na nich podarte szmaty. Tacy są wynędzniali, że ledwie ich poznał. I zaraz się z nim przywitali, i mówią: — Otośmy się, braciszku, nachodzili światami, sprzedaliśmy konie 1 odzież, bo nie mieliśmy już za co się wyżywić, a teraz się naradzamy, jak tu powrócić do domu. A najmłodszy brat mówi: — Chodźcie, bracia, ze mną. I poszli do sklepu, pokupował im koszule i buty, i ubrania. Poubierał ich znowu tak, jak ubrani byli przedtem, i kupił im jedzenie. Pojedli sobie, a jak pojedli, to furman zaprzągł konie i jadą do domu. Ale po drodze obaj bracia starsi naradzili się i mówią: — Będzie nam wstyd wobec ojca, żeśmy starsi, a niczegośmy nie zdziałali, a najmłodszy zdziałał, i on dostanie od ojca koronę. Zabili młodszego brata i furmana, a sami wsiedli na bryczkę i pojechali. A po drodze mówią tej pannie, którą zdobył ich brat: — Pamiętaj, jakbyś powiedziała o wszystkim naszemu ojcu, to źle by było z tobą. Ona im przysięgła, że nikomu nie powie. A ten najstarszy mówi: — Jak tylko przyjedziemy do domu, to zaraz wezmę z tobą ślub. Jadą i już przyjechali do domu, a car jak zobaczył złotego ptaszka i konia, to tak się ucieszył jak nigdy w życiu. I zaraz na drugi dzień wydał wielki bal i opowiadał gościom, że jego starsi synowie przywieźli złotego ptaszka i konia, i pannę z morza. A o najmłodszym swym synu nawet nie wspomniał. Ale wilk, który chodził po lesie, pomyślał sobie: „Ano pójdę tą drogą, którą młody carewicz pojechał". I poszedł sobie wilk spacerkiem, a była już noc. Wilk patrzy, a tu coś czernieje. Podszedł bliżej, a to młody carewicz. I wilk mówi: — Oto cię, niebożę, bracia zdradzili! 92 Pobiegł i przyniósł wody ożywiającej, i wlał mu między zęby, i ten ożył. A wilk mu mówi: — Oto zostałeś sam! Ale czy nie wiesz, czyś nie miał czegoś przy sobie? — A czego? Nie było nic, tylko sygnet, który mi panna dała! Wilk jak zaczął szukać na ziemi, to znalazł złoty sygnet. Dał go młodemu carewiczowi i mówi: — Wsiadaj na mnie! Boże święty, on tylko wsiadł, a wilk jak skoczył — to za godzinę byli koło pałacu. Tutaj wilk mówi: — Idź teraz do miasta i kup sobie skrzypeczki i graj, a w domu | żebyś się nie pokazywał. : i I poszedł sobie wilk do lasu, a młody carewicz poszedł do miasta i kupił sobie skrzypeczki. A jak zagra, to niech się schowa cała orkiestra. I poszedł carewicz do Żyda, i kazał sobie dać coś do picia, a potem jak zagra, to Żydzi, chociaż by nie radzi byli tańczyć, to musieli, bo nie słyszeli jeszcze takiej gry. Żyd mówi: — Idę do cara i powiem carowi, niech sobie go weźmie, żeby grał na weselu. I poszedł Żyd do cara i mówi carowi: I — Jest taki muzykant, że na całym świecie nie znajdzie się lepszego! Jak on zagra, to niech się schowa cała orkiestra! I zaraz kazał car go zawołać. Przychodzi on do pałacu. Boże święty, jak zagra w pałacach, to aż okna dzwonią. A ta panna, która miała już iść do ślubu, jak tylko popatrzyła na muzykanta, to zaraz poznała, że to ten, który przywiózł ją z mórz. I mówi: — Proszę was, panowie, posłuchajcie, a ja wam opowiem bajkę! I zaczęła opowiadać, i mówi tak: — Był jeden car i miał trzech synów, i miał złotą jabłonkę. Każdego ranka liczył jabłka i zawsze jednego brakowało. I opowiedziała wszystko, tak jak było, i co z nim wilk zrobił, co było dalej, a na końcu mówi tak: — Jak on już dojechał do domu i spotkał swoich braci w jednym mieście — to patrzy, a oni tacy obdarci, tacy bosi i wynędzniali, że aż nie można było na nich patrzeć. Młody carewicz kupił im ubranie i wszystko, co było potrzebne, i puścili się w drogę. A w drodze zrobiło im się wstyd, że to najmłodszy znalazł ptaszka, i zabili go, rodzonego brata, i zaciągnęli w las, a sami wzięli ptaszka i złotego konia, a pannie nakazali, żeby nic 93 ten •oś I go #yli •mu asta ego! .ym nie o, tyd, :nęli . nic nie mówiła, bo inaczej to i sama zginie. Musiała przysiąc przed nimi, że nikomu nie powie — i pojechali. A car, jak zobaczył złotego ptaszka i konia, i pannę, to zaraz kazał urządzić bal i mówi gościom, co to jego synowie przywieźli z drogi, a o najmłodszym nawet nie wspomniał. I miało już być u cara wesele, najstarszy syn miał brać ślub, tylko nie było dobrych muzykantów, aż znalazł się jeden taki, który jak zagra, to niech się schowa cała orkiestra. I zaraz objęła tego muzykanta i pocałowała, i mówi: — O, teraz tyś mój, a ja twoja! Goście się zdumieli, a ona mówi do cara: — Tatku, oto jest wasz najmłodszy syn, to on wszystko znalazł — i złotego ptaszka, i złotego konia, i mnie przywiózł z mórz, bo moja noga nigdy na suchej ziemi nie postała, odkąd się urodziłam, aż on mnie skusił, żebym zeszła na ląd. I zaraz car włożył koronę na głowę swego najmłodszego syna i zaprowadził młodych do ślubu, a starszym synom mówi tak: — Idźcie sobie ode mnie precz, żeby was moje oczy nie widziały i moje uszy o was nie słyszały! I wypędził ich w świat, a najmłodszemu dał połowę carstwa i żyli sobie dobrze aż do śmierci. 22 O miłosiernym chłopcu B yła sobie kobieta i miała małego synka i bardzo biednie żyła. Przez cały dzień przędła nici konopiane na worki i posłała z nimi syna na targ: — Zanieś to, synu, sprzedaj i kup soli! Sprzedał syn te nici za trzy kopiejki miedziane, to znaczy za szaha i kopiejkę, i chodzi po targu. Pojawiło się skądsiś kociątko, depczą je ludzie, podrzucają nogami. Chłopiec mówi: — Sprzedajcie mi to kociątko, dam wam trzy kopiejki! — i oddał szaha i kopiejkę, a kociątko przyniósł do domu. Matka pyta: — Kupiłeś, synu, soli? — Nie, mamo, kupiłem kociątko. Matka krzyczy: — Soli nie ma. Jakże będziemy jeść? Przędła kobieta przez drugi tydzień, znów posłała syna na targ. Sprzedał on nici za dwa szahy i chodzi po targu. A tu ludzie depczą, podrzucają nogami i biją szczeniątko. Dał tym ludziom dwa szahy, a szczeniątko wziął. Znów kobieta przędła i posłała syna na targ. Sprzedał nici za trzy szahy. Przenosił wtedy smok ponad wsią swoje dzieci i upuścił jedno dziecko na rynek, a ludzie widzą, że spadło wielkie straszydło, i zaraz je biją. Nadchodzi ten chłopiec: — Nie bijcie, ludzie dobrzy, macie trzy szahy, a mnie dajcie to smoczątko! Wziął to smoczątko, przyniósł do domu. Matka się rozpłakała, że już przez trzy tygodnie była bez odrobiny soli. A on hodował kotka, pieska i smoczątko. Smoczątko jak podrosło, i umiało już mówić, powiada do chłopca: 95 ¦.arg. je i-i. tO że a, : A'ić, — Odnieś mnie do mego ojca, to mój ojciec dobrze ci zapłaci. — A jakżeż ja ciebie poniosę? A smoczątko mówi: — Nie ty mnie będziesz niósł, tylko ja ciebie. — No, to — powiada — ruszamy! Smoczątko przysiadło i rozpostarło skrzydła, i mówi: — Wsiadaj na mnie! Chłopiec na nie wsiadł i poleciał z nim do smoka, a jak lecieli, to smoczątko chłopcu powiedziało: — Kiedy ojciec zechce ci coś dać, to ty mów: „Ja nic nie chcę, dajcie mi tylko pierścień". Przylecieli do smoka i zszedł wtedy chłopiec ze smoczątka, a ono wlazło do nory. Stary smok bardzo się ucieszył: — Gdzieś ty, synu, był? — Kupił mnie jeden mały chłopiec i mnie wyhodował, i przyprowadził do was, ojcze. Jak mnie wykupicie, to będę waszym dzieckiem, a jak nie, to on mnie weźmie ze sobą z powrotem. Wyszedł smok i zaprosił chłopca do swojej nory, i chłopcu dziękował. Mówi: — Weź sobie miedziane pieniądze. Ale chłopiec nie chce. — Weź złoto, bogate stroje. — Nie chcę nic. Jak mi nie dacie wielkiego pierścienia, to wezmę - iszego syna ze sobą z powrotem. Żal było bardzo smokowi pierścienia i syna, ale jednak bardziej lal było dziecka niż pierścienia. Oddał mu pierścień, napoił i nakarmił, » syn mówi: — Ja go, tato, odwiozę do domu, bo ma daleko, przez trzy lata by -:e zaszedł. Ojciec pozwolił. Kiedy lecieli, chłopiec spytał: — Co ja mam z tym pierścieniem robić? A smok powiedział: — Co zechcesz, to ci ten pierścień da, wszystko, co ci się zamarzy. Usiedli na drodze, a młody smok mówi: — Pierścieniu, pierścieniu, daj mi jeść i pić! I pierścień postawił przed nimi jadło i napoje. Przywiozło go smoczątko do domu i zostawiło. A chłopiec mówi: 96 — Teraz już, mamo, się nie martwcie. Będziemy mieli wszystko — będzie co jeść i pić, i w co się ubrać. I co tylko zechciał, to wszystko miał. Potem zamyślił, żeby zbudować sobie taki dwór, jaki ma car i to niedaleko od carskiego dworu, i naprzeciw niego. I żeby od jego dworu do carskiego był most wymoszczony srebrem i złotem, żeby srebrne i złote słupy na nim stały, żeby rosły srebrne i złote kwiaty, i drzewa, i żeby na słupach wisiały srebrne i złote girlandy. I tak też się stało. Wstaje carewna, wychodzi na dwór i widzi bardzo wielki dwór, i ładny most. Poszła carewna po moście i doszła aż do dworu, i zaczęła się rozglądać. Zobaczyła kobietę, kotka, pieska i chłopca — takiego pięknego, że nie urodzić takiego ani namalować, chyba tylko w bajce wyczarować! Bardzo jej się spodobał i powiedziała mu: — Ja cię kocham i będziesz moim mężem! Pożyli ze sobą dwa czy trzy lata i ona już przestała go kochać. Dowiedziała się, że w torebce na jego szyi wisi pierścień. Kiedy zasnął, cichcem odcięła pierścień i powiedziała: — Pierścieniu, pierścieniu, kiedy tak śpi, niechby słup nad nim stanął kamienny i wysoki! Sama z pierścieniem uciekła do domu. Stara matka chłopca znów poszła do chatki, bo nie było już ani dworu, ani nic, a tylko kot i piesek płakały po swoim panu. Wdrapał się kot na słup i słyszy, że pan tam jest i że mówi do niego: — Kotku, kotku, moja żona ukradła mi wielki pierścień. Gdybyś go tak mógł jej odkraść! Kotek i piesek pobiegli razem do carewny, aż na podwórze, i mówi piesek do kotka: — Kotku, ty biegnij sam do carewny, bo mnie wielkie psy rozszarpią. Kotek pobiegł po płocie, po drzewie i usiadł w oknie. Carewna go zobaczyła, ucieszyła się na jego widok i powiedziała: — Ten kotek był kiedyś u mego męża. Bawiła się z kotkiem i jeść mu dała, i położyła się z nim spać. A kotek w nocy przegryzł sznureczek na szyi i ukradł pierścień. Wybiegł szybko na podwórze, znalazł pieska i poszli z tym pierścieniem do swego pana, do słupa. Ale tak się trafiło, że musieli płynąć przez wodę. Piesek mówi: 97 ftko — Weź, kotku, pierścień w zęby i trzymaj dobrze, żebyś go nie upuścił w wodę. Ale kotkowi odjęło oddech, chciał odetchnąć i pierścień upuścił w wodę, a piesek wtedy mówi: — No, to dopiero! Jak pierścienia nie wydobędziesz, to cię utopię! Kotek mówi: — Płyńmy do brzegu! Przypłynęli do brzegu, kotek zaczął po nim biegać, łapać żaby i je męczyć. Wychodzi wielgachna żaba, matka wszystkich żab, i mówi: — Kotku, za co męczysz moje dzieci? A kotek jej mówi: — Wydostań mi z wody wielki pierścień, to nie będę twoich dzieci męczył, a jak nie wydostaniesz, to głowy nawet z wody nie wytykaj, bo i ciebie uduszę! Żaba dała nura w wodę i w mig wyniosła mu pierścień. Wziął go kotek i obaj z pieskiem pobiegli, niosąc ten pierścień na zmianę. Przynieśli do słupa, kotek złapał pierścień w zęby i rzucił swojemu panu. A on wziął go, ucieszył się bardzo i powiedział: — Pierścieniu, pierścieniu, niechaj nad carewną taki słup stanie, jaki stał nade mną! I zaklął ją w słup. — A ja żebym znowu miał taki dwór i taki dostatek, jaki miałem! Obudziła się rano carewną, a tu świata nigdzie nie widać. Zapłakała i mówi: — To ten kotek tak mnie oszukał, to on ukradł mi pierścień! Teraz chłopiec przyszedł do cara w gości i pyta swego teścia: — Gdzie moja żona, a wasza córka? A car mówi: — Nie wiem. A on na to: — Czyż nie widziałeś, carze, co ona ze mną zrobiła? Postawiła nade mną kamienny słup, a teraz ja nad nią taki postawiłem! Car zaczął go prosić na wszystko, żeby wypuścił z niewoli jego córkę. A on powiedział: — Jak ja ją wypuszczę, to już ona ze mną nie będzie chciała żyć! A car mówi: — Jak nie będzie z tobą żyła, to sam jej głowę zetnę! Chłopiec powiedział: 98 — Pierścieniu, pierścieniu, niechaj ten słup w proch się rozsypie! Słup się rozsypał, carewna stamtąd wyszła i przysięgła swemu mężowi, że tego pierścienia nigdy w ręce nie weźmie. Odtąd w zgodzie żyli, wino i miód pili, ale smaku chyba czuli mało, bo po brodzie im ciekło, w ustach nie postało. I ja tam byłam i się upiłam, i spać się położyłam. Ale mnie zaraz obudzili, na stertę nawozu wyrzucili. A żołnierze akurat nawozem armatę nabijali, to i mnie do lufy wepchali. A jak mnie wystrzelili, to mknęłam w powietrzu i mknęłam, aż tu u was na nogi stanęłam. 23 O żołnierzach, diabłach i cudownych darach W jednej kompanii żołnierzy był bardzo zły kapitan. I tak tych żołnierzy prześladuje, że nie mają odpoczynku ani za dnia, ani w nocy. Ciągle się czyszczą, pucują, a on nigdy ich nie pochwali. A mieszkali oni na kwaterach pojedynczo. Jednego wieczora nakazał im, żeby się dobrze wypucowali na rano do przeglądu. No, to i każdy dowódca plutonu posyła swojego starszego żołnierza, żeby skontrolował, czy każdy żołnierz jest w domu i czy pucuje się na jutro. No, to ten starszy żołnierz chodzi, obszedł cały pluton, a wszyscy są w domu i wszyscy się pucują, tylko jeden żołnierz spakował się i stoi. A ten starszy żołnierz pyta się go: — Po coś się spakował, gdzie się wybierasz? A ten powiada: — Powiem wam prawdę, że ja zdezerteruję, bo już nie mogę wytrzymać. A starszy żołnierz na to: — I ja się zbiorę. Przedtem zamelduję dowódcy plutonu, że wszyscy są w domu. Zbiorę się, przyjdę tu i pójdziemy stąd obaj. Poszedł starszy żołnierz meldować, że wszyscy są w domu. Patrzy, a tu i dowódca plutonu jest spakowany. I pyta: — Panie dowódco, czemu się pan spakował, gdzież to się pan wybiera? A on: — Ba, dezerteruję, bo już nie mogę wytrzymać. Starszy żołnierz: — Chodźcie, panie ze mną, bo i ja pójdę. Jest tam jeszcze jeden spakowany żołnierz. I poszli do tego żołnierza, który czekał, i wszyscy trzej zabrali się, i odeszli nocą. Jak zaszli do wielkiego lasu, to posiadali. Chciało im się spać. A ten prosty żołnierz mówi do nich: 100 — Wszyscy spać nie będziemy. Tylko wy dwaj śpijcie, a ja będę stal dwie godziny na warcie. No i pokładli się, i usnęli. A ten sobie chodzi i wartuje jak na posterunku. Było to w samą północ. I słyszy, że coś leci lasem i dudni w powietrzu. A on woła, tak jak nakazuje regulamin: — Stój, kto idzie? I wziął karabin, wycelował i chce strzelać, tam do tego stracha, co to tak huczał. A ten odpowiada mu z powietrza: — Nie mierz do mnie, nie trzymaj mnie długo na celu, bo zginę! — A któż to tyś taki? — Jestem panią zza czerwonego morza, ze szklanej góry. Jak tutaj dłużej zabawię, to później tam nie dotrę. Za to, że mnie puścisz, to jak byś miał kiedyś jakieś przykrości i jakbym ci była potrzebna, to wtedy przyjdź do mnie, a ja ci pomogę. No to puścił tę panią, tego stracha — poleciała w swoją stronę. Za dwie godziny budzi tego dowódcę plutonu, żeby stanął na warcie, a sam legł na spoczynek. Tamten stał dwie godziny, a potem do rana starszy żołnierz. Rano wyruszyli i idą drogą przez ten las. A tu pan jedzie powozem, czterema końmi i pyta: — Gdzie, wojacy, idziecie? A oni mówią tak, jak było — że dezerterują. A on: — Może byście do mnie przyszli na służbę? A oni: — Czemu nie, pójdziemy, ale jak nam pan zapłaci? A ten pan: — Jak który zasłuży, tak mu zapłacę. No, to wsiedli do powozu, wszyscy trzej, a on pojechał z nimi do swoich pałaców, do takich skał, lasów, że tylko niebo było tam widać. Jak przyjechał do domu, to kazał, żeby wysiedli z powozu i poszli za nim na drugie piętro. Pokazał im tam złoty stół, złotą wazę i złote łyżki. — Tu będą wam przynosić jeść, pić, będziecie tutaj przez cały rok. A ja z wami nie będę, ja przyjadę za rok. A za rok macie mi powiedzieć, z czego jest zrobiony ten stół, ta waza i łyżki. Więcej nic nie macie do roboty. Macie tu karty, pieniądze, grajcie sobie. A jak nie powiecie, to czeka was śmierć. I pojechał, i zostawił ich, i zamknął na klucz w tym pokoju. A diabli dawali im jedzenia pod dostatkiem. 101 *ał io iĆ. Już niedługo minie rok, a oni nie wiedzą, z czego jest ten stół i waza, i łyżki. — Złote, no to złoto! Powiemy, że złoto! Ten prosty żołnierz patrzy raz przez okno, a tam śliczna grusza rośnie w ogrodzie, a na niej śliczne gruszki, takie wielkie. I myśli, jakby to tam się dostać i kilka sobie urwać. Jednego razu w nocy, jak tamci zasnęli, wziął rzemień od karabinu i drugi od ładownicy, związał je razem, żeby się oknem spuścić na dół. I spuścił się, i chce rwać. Ale tam na gruszy siedzi diabeł i mówi mu: — Nie rwij tych gruszek! Nie wolno, bo pan kazał mi pilnować, żeby nikt nie rwał. No, to ten żołnierz na to: — Co to znaczy? Dlaczego? A ja muszę urwać choćby jedną gruszkę. I pyta: — A coś ty za jeden? — A ja jestem diabeł! — No, to dobrze, to nie będę ci rwał tych gruszek, ale mi powiedz, z czego zrobiony jest ten stół i waza, i łyżki. — Dobrze, powiem ci, tylko nie rusz gruszek. — Nie ruszę. — Ten stół jest z końskiej skóry, a nogi u stołu, to są końskie nogi. Waza — to końska głowa, a łyżki — to nogi małego źrebięcia. Ale ty nie mów, że wiesz to ode mnie, boby mi pan nie darował! Żołnierz wspiął się z powrotem po tym rzemieniu na górę, rozebrał się i położył na swoim miejscu. A ci inni żołnierze nic nie słyszeli. I skończył się rok, i pan przyjeżdża, ten starszy diabeł. I pyta: — No, jak tam? Dobrze wam tu było? Mieliście co jeść i pić? A oni odpowiadają: — Wszystkiego mieliśmy pod dostatkiem, tylko nam się nudziło, bo nie mieliśmy co robić. — No, żadnej roboty wam nie zadałem, tylko macie mi powiedzieć, z czego jest ten stół, waza i łyżki. 102 I dalej mówi do dowódcy: — No, z czego jest ten stół? A dowódca powiada: — Ze złota, panie, i wszystko jest złote. No to potem mówi do starszego żołnierza: — Z czego jest ten stół? A on mówi tak samo, że ze złota. Wreszcie pyta się pan prostego żołnierza: — Z czego to? A żołnierz mówi: — To jest, panie, końska skóra, a tu są końskie nogi i końska głowa. — A któż ciebie, mój kochany, tego nauczył? — Panie, nikt nie nauczył, ja sam to widzę, że to jest z końskiego ciała, że takie robaki po tym łażą. — No, to dobrze. I otworzył trzy pokoje, i każdemu z nich kazał iść do jednego z pokojów, i co tam każdy znajdzie, to będzie jego, to będzie miał taką zapłatę za cały rok. Oto dowódca znajduje za piecem stary kapelusz, nie wart nawet dwóch grajcarów. Starszy żołnierz znajduje za piecem starą torbę, też nic nie wartą. A ten prosty żołnierz znajduje piszczałkę, taką, jaką dzieci się bawią. I pan krzyczy: — Coście poznajdowali, to bierzcie i idźcie sobie precz, nic tam więcej nie ma. A oni mówią: — Co tam znaleźliśmy! Coś takiego, co nic nie jest warte — stary kapelusz i torbę, i piszczałkę! A pan powiada: — A mnie nic do tego! Jakeście zasłużyli, tak teraz macie! I wypuścił ich z pokoju i mówi: — Idźcie precz. Zabrali się i poszli. Weszli do lasu i wszystko cisnęli na ziemię. Dowódca — kapelusz, starszy żołnierz — torbę. Ale ten, co miał piszczałkę, nie wyrzucił jej. Myśli: „Ej, będę miał przynajmniej na czym zagwizdać na innych". Ta piszczałka to była taka, że można było na niej świstać z obu końców. Spróbował, czy dobrze świszczę — i świsnął. A ci jego towarzysze poszli już naprzód, a tu, jak świsnął, zebrało się nagle takie duże wojsko, stanęło przed nim i pytają: 103 iry isz, Ta szli co, — Czego ci potrzeba, najjaśniejszy królu? Żołnierz się obrócił i świsnął z drugiego końca, a tu wojsko zginęło, przepadło. Pomyślał sobie: „Kiedy piszczałka taka dobra, to ten kapelusz i torba, cośmy je wyrzucili, także muszą być dobre". Wrócił i je podniósł. Kapelusz ubrał na głowę, do torby zagląda, patrzy, co tam jest. Namacał jakiś grajcar, a że nie mógł go wyjąć, no to obrócił torbę dnem do góry i zaczął trząść, żeby zobaczyć, czy jakiś pieniądz wypadnie. A jak potrząsnął, to pieniądze sypią się jak z wora, a same dukaty. Przestał trząść. Pieniądze zostawił i dogania swoich kamratów. Dopędził ich, a oni go nie widzą. I zaczęli rozmawiać ze sobą; i o nim, i o tym, po co im było za nic służyć i nic nie robić: — Lepiej było nam zostać przy tym kapitanie. Chociaż był zły, ale byłoby nam lepiej! A tam siedzieliśmy jak w areszcie, chociaż nic nie robiliśmy. A żołnierz tego wszystkiego słucha, a oni nie widzą nikogo. Wyciągnął szablę i zaczął ich bić, bo się rozgniewał. A oni przestraszyli się, bo nie widzieli, kto to ich bije. Zaczęli uciekać i mówią: — Kto nas tak bije, niech się odezwie! Zdjął ten kapelusz, oni go zobaczyli, a on mówi: — Jak was nie bić, kiedy ta torba jest bardzo dobra, pieniądze się z niej sypią. A wyście ją wyrzucili. Ten kapelusz też dobry, bo nikt nie widzi tego, który go nałoży. Zaczął trząść, a z torby pieniądze sypią się jak z miecha. Zebrali te pieniądze i poszli do jednego miasta, gdzie panował inny król. Wynajęli sobie mieszkanie na trzy osoby, kupili sobie trzy kufry i natrzęśli do nich pełno pieniędzy, żeby mieć, na co im trzeba. Kupili sobie pańskie odzienie, a to żołnierskie i karabiny powiesili na kołku. Dobrze im tam było, bo mieli pieniądze. Jak już wszystkie wybrali z kufra, to znowu sobie z torby natrzęśli. A w tym mieście mieszkał król, który miał taką córkę, co bardzo dobrze umiała grać w karty i ograła każdego, kto zasiadł z nią do gry. Królewna ogłosiła, że który by ją ograł, to za tego wyjdzie. Dowiedzieli się i ci żołnierze o tym graniu. I ten prosty żołnierz koniecznie chce z nią w karty grać. A ci inni mu nie pozwalają bo mówią, że przegra i tylko śmiechu z siebie narobi. Mówią, że tam pieniądze przywozili kuframi, a ona zawsze wygrała i każdy wrócił z niczym, jeszcze się ośmieszył. — Tak będzie i z tobą. Ale on wcale o to nie dbał: 104 — Ja mam torbę, potrzęsę i zawsze będą pieniądze, nie zdoła mi ich wszystkich zabrać. Sprawił sobie ładne odzienie i jedzie — najął sobie furę — do królewny. Przyjechał tam, a ona się dziwi, gdzie są kufry, bo on nie miał nic, tylko torbę pod surdutem. No i zaczęli ze sobą grać, ona już nasypała dwa kufry jego pieniędzy, tych, co od niego wygrała, i myśli, co by to znaczyło, że on swoich kufrów nie miał, a ona już ma dwa kufry jego pieniędzy. Pomiarkowała sobie tak: „Trzeba go obszukać, co on takiego ma". Kazała przynieść dwie szklanki wina i wlała do jego szklanki usypiającego napoju, i mówi: — Teraz wypijmy, mój kochany, po szklance wina na szczęście! Tak będzie nam się lepiej grało. Jak on wypił, zaraz upadł na ziemię i usnął jak martwy. A ona zaczęła go oglądać, skąd on brał te pieniądze. Nic nie znalazła, tylko starą torbę. I myśli sobie: „Co to za torba?". Potrząsnęła nią, a tu sypią się pieniądze jak z miecha. I myśli sobie: „Aha, to taka torba". Wzięła tę torbę i kazała z niego zedrzeć odzienie, a jego samego, tak jak spał, kazała zanieść do ustępu. Ten się budzi, zmarzł, patrzy, a on w ustępie, na ziemi, bez odzienia, bez niczego. Uciekł stamtąd i przybiegł do swoich kamratów i mówi, że już torby nie ma, że mu ukradli. Rano rozwidniło się, wtedy mówi, że weźmie sobie kapelusz, żeby go nikt nie widział i pójdzie po torbę. Wziął sobie pręt żelazny i przyszedł do tej komnaty, gdzie ta królewna spała. Zaczął szukać koło niej torby i nie znalazł, bo ona ją gdzieś daleko schowała. No, to ten żołnierz rozgniewał się za to i dał jej prętem dwa razy po plecach tak, że aż jej przeciął skórę. Ona krzyknęła, pozbiegali się ludzie, a tu nie ma nikogo. Żołnierz odszedł stamtąd. Na drugi dzień znów poszedł tam i znów uderzył ją dwa razy prętem. No to plecy jej bardzo od tego spuchły, a nie wie, kto to ją bije. Robią jej na plecy okłady z zimnej wody. Nareszcie domyśliła się, kto ją bije. Kazała swemu ojcu, żeby co rano stało pełno żołnierzy tam koło niej, w jej pokoju. 1 tak się stało. Przyszli żołnierze i stoją. A ten nadchodzi w kapeluszu. Nikt go nie widzi. Przepchał się do niej i znów uderzył ją dwa razy prętem i uciekł aż na piec, bo gdzie indziej było pełno żołnierzy. Ona kazała, zamknąć drzwi, żeby koniecznie znaleźć tego, co bije. No, to oni szukają, karabiny mają z nasadzonymi bagnetami i tak ce! ;uz ,że ae, ••izy i\ie. k ło |ow ST. O :o luk 105 badają izbę. Ale jego nikt na piecu nie widzi. Aż tu jeden żołnierz zawadził o kapelusz bagnetem i kapelusz mu zdjął, a wtedy go zobaczyli. No, to zdjęli go z pieca i do aresztu, a kapelusz królewna schowała tam, gdzie torbę. Siedzi on w areszcie, widzi przez okno, że tam jakiś stary dziad idzie. I woła na tego dziada: — Dziadku, otwórz mi, a ja ci zapłacę! Dziadek odemknął zamek, drzwi mu otworzył, a ten wziął tego dziada do siebie do celi i mówi do niego: — Macie, dziadku, moje odzienie, a wy mi dajcie swoje. Ja was tu zostawię, a sam pójdę. Oni zrobią was zaraz królem, bo chcą zrobić mnie, ale ja nie chcę być królem. I przebrał się w dziadkowe odzienie i poszedł, uciekł. Przybiegł do swoich kamratów i mówi im, że kapelusza już nie ma. Prosi, żeby mu jeszcze piszczałkę dali. A ludzie królewscy przychodzą do aresztu i biorą tego dziada i prowadzą na śmierć. A dziad się pyta: — Gdzie wy mnie prowadzicie, czy zrobicie mnie królem? A oni: — Poczekaj, będziesz zaraz królem, przekonasz się, jak cię wezmą na hak! Dziadek mówi: — Ależ to nie o mnie chodzi. Jakiś pan mnie zawołał i powiedział, że mnie zrobią królem, wziął moje odzienie i poszedł, a wy teraz będziecie mnie niewinnego wieszać. No, to tego dziadka puścili, a rzucili się w pogoń za tamtym żołnierzem, który wyszedł z aresztu. I królewna wstała, wsiadła na konia i także jedzie za wojskiem szukać tamtego. A żołnierz wyszedł z piszczałką na dwór i świsnął. A tu stanęło koło niego wojsko i pytają: — Czego ci trzeba, królu nasz? A on mówi: — Bijcie tego nieprzyjaciela, co wokół nas stoi i na nas idzie! I zaraz wsiadł na konie i uderzyło to jego wojsko na wojsko królewny i biją się. A jak królewna zobaczyła, że jego wojsko zaczyna przemagać, to zaczęła wołać: — Poddaję się! Pardon! On, jako żołnierz, regulamin znał, no to jak to usłyszał, to kazał przerwać walkę. A królewna zbliżyła się i mówi do niego: 106 — Już ja teraz wszystko ci wybaczę i będę twoją żoną, tylko mi pokaż, co ty tutaj takiego masz! A on, głupi, pokazał jej swoją piszczałkę. Królewna jak świsnęła, to jego wojsko przeszło już na jej stronę, stało się jej wojskiem. A on zrobił się znowu dziadem i zaczął uciekać. A ona za nim z wojskiem, ze swoim i z tym drugim. Chciała ona, żeby to wojsko jeszcze szybciej pojmało tego dziada, no to świsnęła jeszcze raz. Ale obróciła piszczałkę drugim końcem i to wojsko zniknęło. A on tymczasem uciekł do lasu i tam się schował wśród krzewów, w zaroślach, jak mysz. Królewna wróciła z piszczałką i wojskiem do domu. Żołnierz posiedział w kryjówce trochę i myśli, co to z tego wyniknie. I przypomniał sobie: „Mam jedną panią za czerwonym morzem i na szklanej górze, która obiecała mi pomóc". Idzie teraz ^o niej. Dotarł wreszcie, wchodzi do tych pałaców, a ona go poznała i wiedziała już, czego mu trzeba. Pogościła go (a jakby kto inny przyszedł, to by go tam rozszarpali, bo to była taka czarnoksiężnica). Wzięła go do swego ogrodu, żeby zobaczył, jakie ma śliczne owoce, jabłka i gruszki. Przyprowadziła go pod gruszę i mówi: — No jak, podobają ci się te gruszki? A on: — Rad bym zjeść chociaż kilka, bo aż pachną koło mnie. Kazała, żeby sobie urwał, ale tylko dwie. Urwał dwie i zjadł. Jak zjadł te dwie gruszki, to zaraz wyrosły mu na głowie dwa rogi, takie wielkie, jakie ma największy wół węgierskiej rasy. A ona mu urwała jeszcze sześć tych samych gruszek i nie kazała ich jeść, tylko żeby sobie schował, bo i od tych gruszek, kto je zje, to także takie rogi wyrosną, jakie on miał. Teraz przyprowadziła go pod jabłonie i kazała urwać sobie dwa jabłka i żeby zaraz te jabłka zjadł. Jak zjadł te jabłka, to te rogi spadły mu z głowy na ziemię. I urwała mu znowu sześć jabłek, żeby sobie schował, bo te jabłka są takie same, i jakby ktoś rogaty je zjadł, to mu rogi odpadną. Widziała, że jest on po dziadowsku ubrany, to mu dała inne, lepsze odzienie i mówi: — Nic ci więcej nie dam. A on pomiarkował, że te jabłka i gruszki będą dla niego bardzo przydatne. Podziękował tej pani i poszedł. I przyszedł do swoich kamratów, ale nic im nie mówi, gdzie był i co będzie robił, a oni na niego krzyczą, że on wszystko stracił — i torbę, i kapelusz, i piszczałkę. Ale mieli jeszcze dużo pieniędzy, bo trzy kufry pełne dukatów. rizo 107 Żołnierz sobie sprawił takie odzienie, jakie noszą biedni sadownicy, i poszedł z tymi gruszkami i jabłkami przed królewskie pałace, tam gdzie przekupki sprzedawały owoce. I on tam usiadł koło nich ze swoimi koszyczkami: w jednym ma jabłka, w drugim gruszki. Była niedziela. Młoda królewna do kościoła jedzie obok niego i zapachniały jej gruszki. Posłała lokaja, żeby tych gruszek kupił. Lokaj pyta: — Ile gruszek sprzedajesz za grajcar? A on na to: — Coś ty głupi? Jedna kosztuje dukata. Lokaj przychodzi i mówi królewnie: — To jakiś głupi, liczy dukata za jedną gruszkę! — A gdzieżbym ja mu dała dukata za gruszkę! — mówi królewna i kazała jechać do kościoła. Wraca z kościoła — znowu jej te gruszki zapachniały i posyła lokaja po raz drugi. Pyta się lokaj, ile ten sadownik chce za gruszkę. A on: — Ja już raz powiedziałem: liczę dukata za gruszkę! Lokaj przychodzi do niej: — Inaczej nie będzie, tylko po dukacie za gruszkę. Pyta ona lokaja: — Czy on ma dużo tych gruszek? A lokaj: — Nie, tylko sześć. Ona: — To akurat będą dwie dla mnie, dwie dla ojca i dwie dla mamy. I wyjęła sześć dukatów z portfela i daje lokajowi. Lokaj zaniósł pieniądze i wziął gruszki. A żołnierz, jak tylko gruszki sprzedał, zaraz odszedł stamtąd i sprawił sobie takie odzienie, jakie noszą księża bernardyni. Królewna przyjechała z tymi gruszkami do domu i zaraz dała dwie ojcu, dwie matce, i sama wzięła dwie. I tak razem jedzą. I zaraz rogi im wyrosły na głowie, takie wielkie, jakie on miał przedtem. No to się przelękli, przestraszyli tym, co się stało. I posłali lokaja, żeby tego sadownika zaraz przyprowadził. A tam już ani śladu po nim nie było, tam, gdzie on przedtem siedział. Już on się przebrał za księdza bernardyna, wziął książkę pod pachę i idzie koło tych pałaców. Pyta się ludzi dworskich: — Co tu słychać? Oni mówią: 108 — U nas źle słychać, bo nasi państwo mają rogi na głowie. Gdyby ktoś taki się zdarzył, kto by im pomógł, to by dostał za to wielkie pieniądze. — Idźcie, powiedzcie, że ja na to może poradzę. No i ci dworscy powiedzieli o tym królowi. A on się bardzo ucieszył, że ktoś taki się znalazł, kto coś na to pomoże. I wołają go do siebie. Zawołali go do siebie i pyta go król, czy będzie mógł coś na to poradzić. — Hm, jeśli Pan Bóg pomoże. Jestem księdzem z wielkiego klasztoru, pomagam zawsze za przyczynieniem się bożym. Tutaj, jak widzę, jest jakiś wielki grzech, zrobiliście komuś wielką krzywdę. Trzeba naprzód wyspowiadać się przede mną, a ja później odprawię nabożeństwo i może Pan Bóg to odwróci. Zaczął spowiadać króla, potem starą królową i wreszcie młodą królewnę. Ta królewna tak się spowiada, że ani o kapeluszu, ani o torbie, ani o piszczałce nie wspomni. A on: — Ej, dobrze się spowiadaj, królewno! Tutaj jest jakaś krzywda! A jak wszystkiego nie powiesz, to rogi nie spadną. No, to ona nareszcie zaczęła opowiadać o jednym panu, jak go ograła i co z nim zrobiła, i że wzięła mu torbę, Ksiądz każe oddać torbę temu, czyja ona jest. A ona: — Komuż ja oddam, ja jego nie znam, jego nie ma. A ksiądz: — To mnie oddaj, księdzu, ja ją poślę właścicielowi, a Pan odpuści ci grzechy. No, to oddała mu torbę. A on mówi: — Tyś coś jeszcze jesteś tamtemu winna. No, to oddała i kapelusz. Ten powiada: — Jeszcze coś! Więc oddała i piszczałkę. Wreszcie ksiądz dał im po dwa jabłka, żeby zjedli. Jak tylko zjedli, rogi im odpadły. I dopiero się przyznał, że nie jest księdzem, tylko tym samym panem, co to w karty grał, tym żołnierzem. A ona mówi: — Jeśliś ty taki rozumny, mądry, rozumniejszy niż ja, to musisz być moim mężem. I pobrali się, a kapelusz i torbę, i piszczałkę oddał on swoim kamratom. I jak nie umarł, to jeszcze żyje, a jego kamraci hulają. 24 oim O niemądrym chłopcu, mądrym zającu i smutnej królewnie ył w naszej wsi gazda, który miał jednego jedynego syna. Ale ten syn nie cieszył swego ojca, bo był wielkim głuptasem, leniuchem. Spałby dzień i noc, a jadłby tylko coś dobrego i dobrze omaszczonego. O niczym innym nic nie chciał wiedzieć. Kiedy głuptas podrósł, gazda nie wiedział, co zrobić, żeby choć trochę nauczyć go rozumu i wygnać z niego lenistwo. Radził się ludzi, myślał, rozważał, wreszcie wymyślił. Zaprzągł konia do wozu i mówi: — Ano, synu, siadaj na furę. Pojedziemy w świat uczyć cię rozumu. Może wśród ludzi opuści cię lenistwo. Głupiec podrapał się w potylicę i odpowiada: — A na co mi rozum? Mnie i bez niego dobrze! — Bez rozumu — tyś jak ślepe szczenię... A do tegoś i leniwy. — Lenistwo też mi nie przeszkadza. Przecież panowie nic nie robią, a dobrze żyją. — Nie porównuj się do panów, głupcze... Oni niech sobie puchną, a my musimy się uwijać w robocie. Ano siadaj na furę! — Siadam, siadam, byleście nie bili... ale nie chcę dokądś tam jechać... Gazda strzelił z bata i fura z głupim synem potoczyła się. — Tato, a wy mnie nie będziecie przez cały czas wozić? — pyta głupiec. — Nie, odwiozę cię do trzeciej wsi, żebyś nie wrócił do domu, i pozostawię samego. Szukaj sobie najlepszego sposobu na życie. — A mnie byłoby najlepiej, gdybyście mnie wozili. Wyjechali za wieś. Tam słoneczko grzeje, wietrzyk powiewa, skowronek śpiewa. Głupiec nie mógł spokojnie uleżeć na snopku słomy. Wstał i rozgląda się po polu. Nagle patrzy — a tu szary zajączek pasie się w lucernie. Głupiec krzyknął: 110 — Wyczha! Łapać kusego złodzieja! Zeskoczył na ziemię i za kusym. Ale zając, jak to zając — nasię i w nog/. l/rapną/ tale szyfiio, źe aź się za nim zakurzyło. Ale czy da się uciec głupcowi? Głupiec tak jest zaciekły i żwawy, że depcze zającowi po piętach, nie pozwala mu się oddalić. Zabiegł tak daleko, że ojciec już go nie mógł dojrzeć i wrócił do domu. Złapał głupiec zająca: — Ode mnie nie uciekniesz! Zając zapiszczał: — Nie ściskaj mi uszu, głupcze, bo mnie głowa boli! — A niech cię boli, co mi do tego? — Ależ ja jestem twoim szczęściem, głupcze, żebyś wiedział! — Tyś moim szczęściem? To znaczy przez ciebie wypędzono mnie z domu. Zaraz cię obedrę* ze skóry! — Jakiś ty głupi, braciszku! Czy szczęście można obedrzeć ze skóry? Ja ciebie zrobię carem. — Mnie? — zdziwił się głupiec — Ależ to będzie świetnie, jak ja będę carem! Chodźmy zajączku! Poszli razem do stolicy. Gdy zbliżyli się do carskiego pałacu, zając powiedział: — Bierz mnie za uszy i nieś w prezencie carowi. Głupiec złapał zająca, zaniósł do pałacu. — A ty dokąd? Wracaj! — krzyknęli żołnierze. — Milczcie! Czyż nie widzicie, że niosę podarunek wielmożnemu carowi! Przepuścili go. Głupiec stanął przed carem i mówi: — Prześwietny monarcho, przyniosłem ci zająca, żebyś miał co jeść. Car bardzo lubił, kiedy mu coś dawano w prezencie. Złapał zająca za uszy. Ten zamknął oczy, skrzywił się, ale wszystko ścierpiał. I car powiedział głupcowi: — Jakiś ty mądry, młodzieńcze! W niedzielę nakażę, żeby z twego zająca zrobiono mi pieczeń. Głupiec zaniósł kusego do zagrody dla zajęcy, a ten powiedział: — Dowiem się, czy car nie ma córki na wydaniu. Za trzy dni j pod ten. plot. — Niech tak będzie, zajączku — odpowiedział głupiec. Za trzy dni głupiec podszedł do zagrody dla zajęcy. Zając mówi mu: 111 ne ze ja jąc cSC. ąca I car tiO iu: — Zabierz mnie stąd. Już wiem, że car ma córkę, która ma wyjść za mąż. Jest bardzo ładna, ale nie umie się śmiać. Car ogłosił, że kto sprawi, żeby się śmiała, ten będzie jej mężem. Głupiec złapał zająca i uciekł z nim za miasto. Tam odgrodzili kawałek ziemi, zbudowali sobie chatkę z patyków i zaczęli gazdować. Jednego dnia zając przeszedł się po polu, rozejrzał się i potem powiedział głupcowi: — Posiej, braciszku, wszędzie harbuzy. Głupiec przez cały dzień rozrzucał po polu harbuzowe ziarnka. Nie minęło wiele czasu, jak pole okryło się wokół harbuzami, ale nie zwykłymi, tylko takimi jak kopice siana. Głupiec złapał się za głowę: — Boziulku kochana, jak też ja pozwożę je do domu? Zając go uspokoił: — Nie dręcz się, braciszku... Oderwij tylko jednemu ogon i lekko ten harbuz poturlaj. Zobaczysz, co się stanie. Głupiec się ucieszył. Wyszedł na pole, oderwał pierwszemu harbuzowi ogon i pchnął go przed siebie. Harbuz się potoczył, a za nim wszystkie inne. Przytoczyły się do chatki. Ale harbuzów było tak wiele, że chatka niemal zniknęła wśród nich. Głupiec znowu się strapił, nie wiedział, co robić. Zając mówi: — Nie dręcz się, braciszku, jutro przyjdą kupcy ze stolicy. Pozostanie ci tylko jeden harbuz. Na drugi dzień przybyli kupcy. Zeszło się ich tylu, że na jednego harbuza przypadało dwóch. Za chwilę koło chaty pozostał tylko jeden harbuz i góra pieniędzy. Głupiec przykrył pieniądze łodygami i liśćmi harbuzów i położył się spać. Rano zając go zbudził: — Zbieraj się, idziemy znowu do stolicy. Może gdzieś ożenimy tego harbuza. On przecież został nam bez pary. — Niech będzie tak, jak ty, zajączku, mówisz. Głupiec trącił harbuza, ten się potoczył. Przyszli do stolicy, chodzą od domu do domu. Głupiec pyta każdego pana: — Czy nie macie ładnej narzeczonej dla naszego harbuza? Panowie tylko łypali oczyma i nic głupcowi nie powiedzieli. On popchnął harbuza ku innym wrotom i znów zapytał: — Czy nie macie ładnej dziewczyny dla naszego harbuza? Tak doszedł z zającem do carskiego pałacu. Carewna siedziała właśnie w oknie — smutna i ponura. Jak zobaczyła ich — to wybiegła na dwór i spytała: 112 — Dokąd turlacie harbuza? — Ano, my chcemy go ożenić, ale nie możemy znaleźć ładnej narzeczonej! — Cha, cha, cha! Chi, chi, chi! — carewna tak się śmiała, że wszyscy przybiegli i zaczęli się jej przyglądać. — Czemu śmiejesz się, córeczko? — spytał car. — Ano oni chcą ożenić harbuza, cha, cha, cha! Zając powiedział głupcowi: — Podejdź do cara i swataj carewnę. Powiedz, że to ty nauczyłeś ją śmiać się. Głupiec posłuchał zająca, stanął przed carem: — Prześwietny monarcho, wydaj córkę za mnie, bo to ja nauczyłem ją śmiać się. Car nie mógł nie dotrzymać słowa. Gdy ucichły weselne wiwaty, głupiec został księciem. A jak umarł stary car, on zasiadł na tronie. Zając zawsze był przy nim i uczył go rozumu. I 25 Czarodziejskie skrzypce ył kiedyś na świecie biedny Rusin. I co noc śnił mu się syn — wysoki, piękny junak. Ale był to tylko sen. Życie mijało, a człowiek ten nie miał ani syna, ani bogactwa, tylko biedę w chacie. Pod górą miał trochę ziemi, ale na niej nawet głupie łopuchy nie chciały rosnąć. Jednego roku była taka susza, że spiekła się ziemia. Poszedł biedak, najął się do służby u hrabiego, którego Bukowińczycy tak lubili jak sól w oku albo kolec w boku. — Pójdziesz młócić — powiedział hrabia — a za robotę weźmiesz to, co ci wpadnie do postołów. Rusin zgodził się, bo cóż było robić? Cały miesiąc wymachiwał cepem i przynosił w postołach zarobek. Wreszcie odwiał zarobione ziarno, rozgarnął na płótnie, żeby przeschło. Ale wróble też były głodne i wydziobały wszystko, do jednego ziarnka. Zobaczył to Rusin, rzucił w gniewie kapeluszem o ziemię: — A bodaj was smrek przywalił! — Nie złość się, dobry człowiecze — coś mu zapiszczało za plecami. — A któż to mi radzi się nie złościć? — A ja, jedyne ziarnko, którego wróble nie zjadły. — A gdzież ty jesteś? — A tu schowane jestem, pod łopuchem. Pochylił się Rusin, podniósł liść łopucha i postrzegł złote ziarnko. — Co mi po tobie? — mówi — Tyś takie maleńkie, że nawet nie widać cię na dłoni. A ziarnko mówi: — Ty mnie nie zjedz, tylko posadź mnie w ziemi i trzy razy na dzień podlewaj wodą z Czeremoszu. Rusin posadził złote ziarenko przed oknem chaty. Trzy razy na dzień nosił wodę z rzeki, ale nic nie wschodziło. Zasmucił się, zmartwił stary. Opowiedział o wszystkim żonie, a ona mu jeszcze dopieka: 114 — Tobie, mężu, na starość wróble w głowie ćwierkają. Gdzież to widziano czy słyszano, żeby ziarnko umiało mówić! Pewnego razu Rusin posłyszał za oknem tak piękną muzykę, że chwytała za serce. Wyjrzał — nie ma nikogo, ale na tym miejscu, gdzie było wsadzone ziarenko, wyrosła dziwna jabłoń. Z jej gałęzi zwisały nie jabłka, a skrzypce — z zielonymi i żółtymi smugami. Zadziwił się Rusin i wyszedł na dwór. Nie zdążył podejść jeszcze do czarodziejskiego drzewa, jak posłyszał: -— Dzień dobry, tato! Zdziwił się jeszcze bardziej. — Dzień dobry — odpowiedział. — A kto mnie nazywa tatą? — To ja, wasz syn, Petryk! I z jabłoni zeskoczył ładny chłopiec. — Kiedyś ty mój syn, to chodź, pójdziemy okopywać kartofle. Ciągle jeszcze nie wierzył, że to mu się nie śni. Petryk wziął ze sobą skrzypce i zagrał na taką wesołą nutę, że kartofle zaczęły rosnąć i kwitnąć. — Co to za skrzypce? — spytał ojciec. — A to takie skrzypce, że jak pogładzę na nich zielone smugi, to odmładza się dobro, a kiedy dotknę żółtych — starzeje się zło. Mąż i żona nie mogli się nacieszyć swym niezwykłym synem. Bali się, żeby włos mu z głowy nie spadł. Ale Petryk nie mógł usiedzieć na miejscu, bywał wśród ludzi. Pewnej niedzieli wziął swoje skrzypce i poszedł do wsi. Na wygonie zobaczył ludzi, którzy tańczyli, chociaż im nie grały ani skrzypce, ani cymbały. Tylko sami klaskali w dłonie. Wszyscy byli tak wycieńczeni, że padali z nóg. — Co ci ludzie robią? — spytał Petryk wieśniaków. — Bawią się na weselu — odpowiedział jeden starzec. — Ale hrabia całkiem ich zamęczył robotą. Powiedział, że kiedy poumierają, to przywiezie tu ludzi z zamorskich krajów. Pogładził chłopiec zielone smugi na skrzypcach — i zagrał taką wesołą nutę, że nawet liście na drzewach zatrzepotały. Ludzie stali się żwawi, szczęśliwi. Pan młody z panną młodą wyglądali niby księżyc z jutrzenką. I puścili się wszyscy w skoczny taniec. Cały dzień Petryk rozweselał ludzi. A hrabia wyszedł na balkon pałacu, popatrzył w stronę wygonu i aż gębę otworzył ze zdziwienia. Nakazał hajdukom pospędzać wszystkich wieśniaków przed swoje wrota. Przyszli biedni ludzie, zdjęli kapelusze. I t bą -to 115 — Widzę, żeście nabrali siły od muzyki. Jutro macie pod górą rrzekopać wielkie przejście, żeby cały Czeremosz mógł tędy płynąć! Następnego dnia rano wzięli ludzie młoty i łopaty i poszli pod tę i.-irę, oblepili ją jak mrówki i zaczęli walić, aż leciały iskry. Mijały dni, . godnie, miesiące nim przekopali przez górę tunel. Hrabia popatrzył i mówi: — Teraz pobudujcie w środku góry wysoki pałac — z wielkimi calami, długimi korytarzami, jasnymi świetlicami. Brama do pałacu ma być taka, żeby ją zamknęło nawet małe dziecko, a otworzyć żebym mógł tylko ja. Ale biedni ludzie już nie czuli w sobie wielkiej siły, a hrabia im wyznaczył tak straszną robotę. Ruszyli do chaty, gdzie mieszkał z rodzicami Petryk. Wywołali chłopca i wymawiają mu: — Dałeś nam siłę, żebyśmy mogli przebić otwór dla rzeki, a teraz porzucasz nas w nieszczęściu?... Petryk odpowiedział: — Jutro wszyscy, co do jednego, bierzcie młoty, kije i łopaty i idźcie pod tę górę. Ja przyjdę na pomoc. Drugiego dnia wszyscy zgromadzili się pod górą, ale nikt nie mógł podnieść kija ani łopaty. Wtedy Petryk pogładził zielone smugi skrzypiec, przyłożył smyczek do strun i uciął kołomyjkę. Ludzie odmłodnieli, nabrali tęgiej siły — aż pryskały okruchy skał. Zrobiono w górze długie korytarze, bardzo wysokie, przestronne świetlice. Kiedy wszystko było gotowe, hrabia rozesłał hajduków, żeby zaprosili gości: jego córkę miał poślubić jeden zamorski książę. Goście zebrali się w pałacu, który pobudowano we wnętrzu góry. Przyszedł tam Petryk. Hrabia go ujrzał i zaczął na niego krzyczeć: — Jak śmiałeś tu przyjść? — Chłopskie wesele już widziałem, panie hrabio, a hrabiowskiego jeszcze nie! — odpowiedział mu Petryk. Hrabia nakazał sługom wyrzucić zuchwałego chłopca. Ale Petryk pogładził żółte smugi skrzypiec, przyłożył smyczek do strun i zagrał. W pałacu od razu zrobiło się cicho. Hrabia zgarbił się, skurczył, ręce mu zadrżały. Petryk wyszedł za bramę i zamknął ją na zawsze. Minęły lata, brama powoli zarosła trawą-murawą. O hrabi nawet nikt nie wspomniał. A o Petryku i jego czarodziejskich skrzypcach opowiadają do dziś. Opowiedziałbym o nim jeszcze więcej, ale zaschło mi w gardle. 26 D Krikus-Kakus waj żołnierze uciekli z wojska i szli, kryjąc się, lasami, bo się bali, że ktoś ich we wsi złapie. Było im bardzo ciężko, bo nie mieli co jeść i pieniędzy nie mieli, żeby sobie za nie kupić jedzenie. Znaleźli w lesie wielką piwnicę. Weszli do niej i widzą, że tam dużo beczek. I wtedy mówi jeden żołnierz do drugiego: — No, przynajmniej wina się napijemy, skoro nie mamy co jeść! Zajrzał do beczki, a beczka pusta, jedna, druga, trzecia — wszystkie puste. Aż w końcu łapią ostatnią, a ta jest ciężka! —- Aha — mówią — w tej jest wino! Otwierają, a tu w beczce jest druga, mniejsza beczka. Otwierają tę mniejszą, a w niej znowu beczka, jeszcze mniejsza. Otwierają tę jeszcze mniejszą i w niej znajdują taką beczułkę jak antałek. Otwierają ten antałek, a w nim jest jeszcze mniejszy i tak długo otwierali beczki, aż znaleźli taką jak orzech laskowy. Otwierają tę, małą jak orzech, a w niej znajdują kartkę. I mówi wtedy jeden z wojaków: — Zobacz, co jest na tej kartce, ty znasz pismo. — Tu jest napisane: Krikus-Kakus. , I od razu zjawia się przed nimi diabeł — bo to diabłu tak było na imię. — Co panowie rozkażą? Ja przyniosę! — A cóżby innego? Przynieś nam jedzenia i picia! I zaraz zapaliły się świeczki, nakrył się stół, a na stole pełno wszystkiego: wino, mięso, zupa. Jedzą, piją, goszczą się żołnierze. Siedzą tam przez trzy miesiące w tej piwnicy. Krikus-Kakus wszystkiego im dostarcza. I umówili się żołnierze tak, że pójdą do cara, żeby ich car zwolnił z wojska, a oni za to dadzą żołnierzom i oficerom, wszystkim, jakich car ma, obiad. Car się na to zgodził. — No, kiedy wy moim żołnierzom dacie obiad i oficerom dacie obiad, to ja was puszczę do domu! I zaraz zaczęły się nakrywać stoły, ale nikogo nie widać, kto by je nakrywał, tylko tak w powietrzu na stół leci i na stole stawia się wódka, i .lasami, bc 1 zo ciężko f : jedzenie Łam duże co jeść! ¦»szystkie nerają tę ^jeszcze rają ten ri, aż w niej >ca imię. pełno • Siedzą tgo im car iacie ) by je ika, 117 wino, puchary, noże, mięso, chleb — to, co potrzebne do obiadu. A oficerom nakryli osobno. To Krikus-Kakus musiał wszystko postawić, bo ten żołnierz miał jego kartkę. I jak się obiad odbył, to wszystko ze stołu zniknęło, ale nie było widać, kto to zbiera ze stołu. I wtedy car mówi tym dwom żołnierzom: — Teraz możecie iść sobie do domu! Jeden z tych dwóch żołnierzy znał pismo, a drugi nie. Ten, co pisma ¦ : znał, mówi: — Powiedz no, chłopie, czy ja mam nic nie mieć? Kartkę Kri-a-Kakusa masz ty, a on ci dostarczy to, co rozkażesz. Powiedz - teraz, żeby mi przyniósł pięćset złotych monet, żebym ja miał czego w domu żyć. I zaraz Krikus-Kakus przyniósł pięćset złotych monet i dał .-mu, który nie znał pisma. I tak żołnierze się rozstali i poszli obie do domu. A żyła jeszcze mama tego, który znał pismo, mieszkała sama. I jak .-n przyszedł do domu, matka go nie poznała. A on prosił, żeby go rrzyjęła na noc: — Czcigodna gaździnko, czy nie mógłbym przespać tej nocy u was? — Oj, panoczku, a jakżeż wy spać u mnie będziecie, kiedym 3 taka uboga? — A, jakoś prześpię się u was. A rano, jak wstali, powiedział, że jest jej synem. A działo się to w pewnym mieście. Mówi ten żołnierz do swej matki: — Idźcie, mamo, do kawiarni i poproście kelnera o obiad dla dwu osób po sto srebrnych monet. Kelner sobie myśli: „Co to za taki wielki pan, który za dwieście srebrnych zamawia obiad dla dwu osób? I co ja takiego mogę dać?" Myśli, co by wybrać takiego drogiego. I wybrał takie drogie rzeczy i tak sobie myśli: „To tak dużo będzie kosztować, że ja sam to zaniosę!" I tak uczynił. W mieście od razu się rozniosło, że wielki pan przybył, wielki bogacz. A mieszkał w tym mieście inny pan bogaty i miał on córkę. Przychodzi matka żołnierza do tego pana swatać jego córkę za swego syna. Pan zobaczył ją na ganku i mówi: — Czemu ty, babo, trzęsąc się tutaj chodzisz? Idź do kuchni, tam ci księżna da jeść! 118 — Oj, panoczku, ja nie przyszłam po to, żebyście mi jeść dawali, a oto po co ja przyszłam. Syn mnie przysyła, bo chce żebyście waszą córkę za niego wydali. — Wynoś mi się z chaty! Ja bym swoją córkę wydał za twojego syna? Przyszła kobieta do domu, a syn pyta: — No, jak to tam było? — A przepędził mnie pan, powiedział, że nie da za ciebie swojej córki. Ale pan poszedł po rozum do głowy, kiedy babę przegnał. „Ależ to przecież musi być bogaty, wielki pan, skoro na dwie osoby obiad po dwieście srebrnych zamawiał". A ten żołnierz mówi: — Idźcie, mamo, jeszcze raz do tego pana, swatać jego córkę za mnie! Przychodzi kobieta z powrotem, a pan od razu inaczej zaczyna z nią rozmawiać: — Już dobrze, dam za twego syna swoją córkę, kiedy jego dom będzie taki jak mój i dziedziniec taki jak mój, i taki ganek. I tak mu powiedz, że wtedy ją dam za niego. Przychodzi ona do domu, syn pyta: — Co pan mówił? — A to mówił, że kiedy będziesz miał taki dom, taki dziedziniec, taki ganek jak on, to wyda za ciebie swoją córkę. — O, mamo, śmiejcie się z tego! Nie taki, a lepszy niż on będę miał ganek i dom, i wszystko! Wieczorem wychodzi ten żołnierz i mówi: — Krikus-Kakus, znasz tego pana, którego córkę swatałem. Na jutro żebyś mi postawił taki trzypiętrowy dom. Ganek z cementu, słupy szklane, dziedziniec wszędzie wylej cementem i żeby mój ganek w ogrodzie dochodził do ogrodu tego pana! I rano tak się stało. Wstaje bogacz, patrzy przez okno, ale patrzeć nie może, tak się świeci tamten ganek, tyle w nim szkła! I wtedy mówi on swojej córce: — Wstawaj, pójdziemy prędko do tego żołnierza, wyprawimy wesele! Przyszli, żołnierz wstał, poszli do popa, wymienili obrączki i odbyło się wesele. Aż raz Krikus-Kakus mówi do żołnierza: 119 itrzec .vi on 5 i — Prosiłbym cię, żebyś mnie puścił do domu, do mojego tata, a do niego trzeba iść sześć dni. Żołnierz pomyślał i mówi: — Możesz iść, bylebyś wrócił z powrotem. Ale Krikus-Kakus mówi: — Daj mi i tę moją kartkę, ja ci ją odniosę. Żołnierz dał, a Krikus-Kakus wtedy mówi, jak już wziął tę kartkę: — Przeżegnaj się lewą ręką! Już ty mnie więcej tu nie zobaczysz, dosyć się u ciebie nasłużyłem! I przepadł. Na drugi dzień żołnierz wstaje, a tu nie ma tej chaty, co to mu ją Krikus-Kakus wystawił, śpi na ziemi w tej chałupie, w której mieszkała jego matka. A ten pan bogaty jak zobaczył, że nie ma pałacu, zaraz przybiegł i zabrał swoją córkę z powrotem do siebie. A tego żołnierza tak osądzili, żeby go przywiązać do słupa, związać mu ręce i nogi, a jeść nie dać mu nic, tylko żeby go tam gzy i szerszenie zjadły. I kiedy tam stoi przy słupie jednej nocy, słyszy: dudnią wozy. Liczy — naliczył czterdzieści dziewięć, a na pięćdziesiątym jedzie Krikus-Kakus. I jak zobaczył Krikus-Kakus, że ten stoi tam przywiązany do słupa, zaczął się z niego głośno śmiać. I mówi: — Cha, cha, cha! Ty tu! Widzisz, tyś mnie nie żałował, kiedyś mi rozkazał, żebym carskim żołnierzom i oficerom obiad dał. Wcale ty nie wiesz, skąd ja go nosiłem, to tylko ja wiem. Czy ty wiesz, ile ja postołów zdarłem przez ten czas, jak byłem u ciebie? Naładowane są nimi te wozy, z którymi teraz jadę — pięćdziesiąt wozów żelaznych postołów zdarłem. I pożyczyłem je, a teraz jadę kupować, bo muszę oddać za te zniszczone. Żołnierz mówi: — No, to ja już widzę, że muszę skończyć swoje życie przy tym słupie. Ale mi nie żal, bo sobie zasłużyłem. Czegoś innego żałuję — że się tobie nie pokłoniłem, że nie pożegnałem się z tobą, kiedyś ode mnie odchodził. Chodź, pocałujmy się chociaż teraz! Krikus-Kakus mówi: — Czemu nie, pocałujmy się! I pocałowali się. A żołnierz mówi: — Gdybyś mi dał tę kartkę, to i ją bym pocałował. Krikus-Kakus wyjął kartkę i mówi: — Całuj! A żołnierz chap zębami kartkę i wtedy mówi: 120 — Teraz już jesteś znowu mój! Odwiąż mnie od tego słupa, szybk przynieś mi jeść i pić, bo już pięć dni tutaj nie jadłem. Krikus-Kakus musiał dostarczyć mu wszystko, co było potrzebne Z powiedział wtedy Krikus-Kakus swoim furmanom: — Nie jedźcie już po postoły, bo on już ma mnie w swoich rękach. Idźcie sobie do domu. Żołnierz przyszedł do domu i mówi Krikusowi-Kakusowi: — Widzisz, do jakiego doprowadziłeś mnie nieszczęścia? Żonę mi odebrali i nie mam domu. Na jutro żebyś mi znowu pobudował to, co było przedtem! I pobudował znowu! I jak zobaczył ten pan, że jego zięć ma znowu dom, tak jak przedtem, to mówi do swojej córki: — Córko, idź do męża! I córka poszła i tam z nim żyła. 27 Sprawiedliwość i Krzywda i. rowu ł Spotkały się kiedyś na drodze Sprawiedliwość z Krzywdą. Krzywda taka tłusta, ładnie przyodziana, a Sprawiedliwość chuda, głodna i w samych łachmanach. Prosi Sprawiedliwość, żeby Krzywda jej dała kawałeczek chleba. — Dam ci, ale w zamian daj mi jedno oko. Za darmo ci nie dam, a cóżbym mogła od ciebie dostać innego? Sprawiedliwość była głodna, wyjęła oko, zjadła kawałek chleba, ale pobudziła w sobie apetyt i prosi o jeszcze. — Daj drugie oko, to dam ci jeszcze! Wyjęła i drugie. Teraz już całkiem Sprawiedliwość na świecie niepotrzebna, niczego nie widzi, potrącają ją i przepędzają. Położyła się kiedyś spać pod odwróconą łodzią, a na wierzchu siedziały trzy diabły. Pierwszy mówi, że jest takie ziele, nawet tu blisko, obok łodzi, że jak się natrze nim oczy, to nawet ślepy znów będzie widział. Drugi opowiada, że jedną panią leczą różni doktorzy, a nic nie pomaga, tymczasem trzeba tylko zabić żabę, która siedzi pod podłogą, a pani wyzdrowieje. A trzeci mówi, że ludzie w jednej wsi daleko jeżdżą po wodę, a nikt nie wie tego, /.e wystarczy ściąć jedną trzcinę, żeby woda wytrysła. Wstała Sprawiedliwość, namacała ziele, natarła nim oczy i przejrzała. Poszła do dworu, •* którym pani była chora, powiedziała, żeby zerwano podłogę. A tam siedzi taka tłusta żaba, taka krwią opita. Za to pani leży biała jak płótno. Zabili żabę, a pani otworzyła oczy, zaczęła wracać do życia. Obdarzono Sprawiedliwość pieniędzmi. Poszła Sprawiedliwość do wsi, gdzie nie było wody. Jak powielała ludziom, gdzie ją znaleźć, to i tam Sprawiedliwość obdarzono -ożnymi różnościami. Krzywdę zaczęła palić zawiść, że Sprawiedliwe tak się wzbogaciła. Dopytuje się i dopytuje, jak się to stało. Wreszcie Sprawiedliwość się przyznała. Krzywda wyjęła sobie oczy weszła pod łódź. Przyleciały diabły: 122 — Gdybyśmy to mogli znaleźć tego, kto się dowiedział, o czym rozmawialiśmy, dostałby za swoje. Może właśnie teraz pod łodzią podsłuchuje?! Odrzuciły łódź, wyciągnęły Krzywdę i rozerwały na sztuki. .-zym 28 I Dzielny Piotr i hartowany miecz Jeden biedny wieśniak miał syna Piotra. Kiedy chłopczyk był maleńki, to biegał, bawił się z rówieśnikami, a jak podrósł, to przez cały czas majstrował sobie karabiny. Pytano go, czemu to robi, a Piotr odpowiadał: — Chcę być żołnierzem! Tato mówił mu, że trzeba orać ziemię, siać, a nie myśleć o wojsku, ale on nie chciał nawet słuchać. Maszerował z karabinem na ramieniu i wykrzykiwał: — Raz dwa, trzy! Raz, dwa trzy! Nie było z nim chwili spokoju. Jednego razu spotkał Piotra na drodze mędrzec. Spytał go: — Kim ty chcesz być? — Żołnierzem! — Trudno być żołnierzem — odpowiedział mędrzec. — Wszelkie zło napotkasz na swej drodze. — Nie boję się żadnego zła! — twardo odpowiedział Piotr. — Kiedyś ty taki, to uderz się o ziemię, przemień w jelenia i pójdź w tę stronę, gdzie słońce wschodzi. Przypatrz się dobrze, jak tam wojsko bieduje. — No, cóż, mogę pójść. Piotr uderzył się o ziemię, przemienił w jelenia i pobiegł na wschód słońca. Patrzył, jak tam ćwiczą carskich żołnierzy na błoniach, jak mało dają im jeść, a w nocy wypędzają z koszar na deszcz. Powrócił Piotr do wsi. — No, kim chcesz być? — spytał go mędrzec. — Chcę być żołnierzem. Mędrzec pomyślał i poradził: — Teraz uderz się o ziemię i przemień w zająca. Pójdziesz w tę stronę, gdzie słońce zachodzi i popatrzysz, jak tam mają się żołnierze. i 124 Piotr uderzył się o ziemię, stał się zającem i pokicał na zachód słońca. Tam przełożeni męczyli żołnierzy, bili ich harapami i kazali boso biegać na mrozie dookoła koszar. Żołnierze, chudzi i umęczeni, jedli suchy chleb, siorbali rzadką zupę i przeklinali swój los. Wrócił Piotr do mędrca i mówi: — Chcę być żołnierzem! Mędrzec pokiwał głową i rzekł: — Jeśli tak, to uderz się o ziemię jeszcze raz, stań się orłem i poleć na południe. Popatrz, co tam robi wojsko. Młodzieniec uderzył się o ziemię, przemienił w orła i poleciał na południe. Żołnierze tysiącami ciągnęli jedni przeciw drugim niby czarne chmury; bili się i zabijali, strzelali z karabinów, walili z armat. Niebo przesłoniło się dymem, po ziemi krew płynęła rzekami. Wszędzie słychać było takie krzyki, jęki i wrzaski, że włosy jeżyły się na głowie. Młodzieniec wrócił do mędrca i mówi: — Chcę być żołnierzem! Mędrzec milczał. Rozmyślał o czymś. Wreszcie przemówił: — Widzę, żeś ty uparty, a ja upartych lubię i wspomagam ich, czym tylko mogę. I tobie pomogę. Idź do wojska, ale wiedz jedno: jeżeli droga będzie trudna, przemień się w jelenia. Jak zbrzydnie ci być jeleniem —przemień się w zająca. A jeśli nie zechcesz być zającem—przemień się w orła. Szczęśliwej drogi, łeginiu! — Dziękuję, dobry człowiecze! Pożegnał się Piotr z tatem i mamą i wyruszył do wojska. Ale nie siedział długo w koszarach, bo król wypowiedział wojnę drugiemu królowi. Wojsko szło przez pola, góry i lasy, a potem płynęło przez morze. Raptem król wykrzyknął: — Hej, stójcie! Zapomniałem w domu swego hartowanego miecza! Kto przyniesie go za trzy dni, za tego wydam swoją córkę. Całe wojsko zamarło. Potem wystąpił naprzód jeden młody książę: — Kto mógłby ci przynieść, najjaśniejszy królu, jeśli nie ja? Słowa księcia ukłuły w samo serce hrabiego, który bardzo księcia nie lubił. Hrabia poczerwieniał i rzekł: — To sprawa wagi państwowej, najjaśniejszy królu. Tylko ja jeden mogę się z nią uporać. Poślij mnie. W końcu Piotr stanął na baczność i mówi: — Ja przyniosę, królu!... Król zastanowił się i odrzekł: 125 ichód boso jedli % poleć Ęgal na fccarne iNiebo #chać ł — Idźcie wszyscy trzej. Kto przyniesie hartowany miecz — do tego będzie należała królewna. Książę, hrabia i Piotr wyruszyli po hartowany miecz. Każdy poszedł swoją drogą. Kiedy się oddalili od wojska, Piotr uderzył się o ziemię i przemienił w jelenia. Długo biegł przez pola, góry i jary. Kiedy rozbolały go nogi, uderzył się o ziemię i stał się zającem. Potem przemienił się w orła. Przyleciał nad stolicę, zaczął szybować nad zanikiem królewskim. Kiedy królewna otworzyła okno, wleciał do jej pokoju, uderzył się o podłogę i znów stał się Piotrem. Pokłonił się królewnie i mówi: — Twój tato zapomniał w domu swego hartowanego miecza. Kazał, żebyś mi go dała, bo jest potrzebny na wojnie. Królewna odpowiedziała: — Nie dam, dopóki nie staniesz się znowu takim orłem, jakim byłeś przedtem. — Jeśli tak, to niech tak będzie. Uderzył się o podłogę i przemienił w jelenia. Królewna wysmyknęła mu spod lewego ucha trzy włoski. Uderzył się o podłogę i przemienił w zająca. Królewna wysmyknęła mu zza lewego ucha trzy pęczki puchu. Uderzył się o podłogę i przemienił się w orła. Królewna wysmyknęła mu z lewego skrzydła trzy piórka. Jeszcze raz uderzył się o podłogę i znowu stał się Piotrem. Królewna dała miecz hartowany i powiedziała chłopcu: , — Kiedy skończy się wojna — wracaj do mnie. — Po co? — zapytał Piotr. — Chcę być twoją żoną. — Jesteś ładną dziewczyną, królewno. Może wrócę... Młodzieniec ukłonił się i wyruszył w drogę. Jak wyszedł w pole, uderzył się o ziemię i stał się jeleniem. Długo biegł, aż zabolały go nogi. Uderzył się o ziemię i stał się zającem. Długo kicał, aż znalazł się nad morzem. Na brzegu uderzył się o ziemię i stał się orłem. Przeleciał nad morzem i ujrzał z daleka wojsko królewskie. Uderzył się o ziemię i znów stał się żołnierzem. Ale nie śpieszył się do króla, bo minął dopiero jeden dzień. A był zmęczony. Położył się pod dębem i usnął. Zarozumiały książę, który poszedł po hartowany miecz, zabłądził w polu. A hrabia właśnie doszedł do dębu. Zobaczył śpiącego Piotra, 126 wyciągnął szablę i przeciął mu szyję. Potem zabrał hartowany miecz i poniósł go królowi. Schylił przed nim głowę i przemówił: — Wypełniłem, najjaśniejszy królu, twój rozkaz; masz tutaj oto hartowany miecz. — Dziękuję, hrabio. Jak zakończymy wojnę, to zatańczymy na weselu. Moja córka czeka na ciebie! Król wygrał wojnę i wyruszył z wojskiem do stolicy. Na drugi dzień obwieścił ludziom, że jego córka wychodzi za hrabiego. Królewna płacze: — Nie pójdę za hrabiego, bo to nie on przyniósł hartowany miecz. To był łegiń... Tymczasem mędrzec nie zapomniał o upartym Piotrze. Przyszedł do dębu, przyłożył głowę junaka do tułowia i polał wodą ożywiającą. Piotr jakby się przebudził, popatrzył na mędrca i powiedział: — Ale dobrze spałem! — Spałbyś całą wieczność, gdyby nie ja... — A gdzie hartowany miecz? — U króla. — A gdzie król? — Już w stolicy. Wydaje swoją córkę za hrabiego, który mu przyniósł hartowany miecz. — A gdzie ja byłem? — Leżałeś bez głowy. Ściął ci ją hrabia. — Cóż więc mam czynić? — zmartwił się chłopiec. — Spiesz do stolicy! Piotr szczerze podziękował dobremu człowiekowi, uderzył się o ziemię i przemienił w jelenia. Pobiegł przez las jak wiatr. Kiedy nogi mu się zmęczyły, uderzył się o ziemię i przemienił w zająca. Pokicał na przełaj przez zarośla. Jak się zadyszał i spocił, uderzył się o ziemię i stał się orłem. Poleciał jak strzała prosto do stolicy. Zaleciał do zamkowego pokoju. Siedziała tam za stołem królewna i płakała. Dziewczyna wzięła trzy piórka i poszła z orłem do króla. — Oto — powiedziała — ten orzeł przylatywał tu po hartowany miecz. Ja wysmyknęłam mu wtedy trzy piórka z jego lewego skrzydła. Orzeł uderzył się o ziemię i stał się zającem. — Ten zajączek także przychodził po hartowany miecz. Wysmyknęłam trzy pęczki puchu zza jego lewego ucha. Zajączek uderzył się o podłogę i przemienił w jelenia. 127 iiecz oto na ił do i Piotr — I jeleń przychodził po hartowany miecz. Wyrwałam mu trzy włoski spod jego lewego ucha. Jeleń uderzył się o podłogę i przemienił w żołnierza. Piotr stanął na baczność przed królem: — Wielmożny królu, spełnij swoją obietnicę... — Dobrze, łeginiu, jutro wasze wesele — zgodził się król. Wieczorem zjawił się mędrzec. — Czemu pomagasz mi jak rodzony tato? — spytał go Piotr. — Bo jesteś uparty, a ja lubię takich chłopaków. Na weselu było i bawiło się moc gości. Puścił się w taniec i mędrzec wielki, strącił ze stołu wszystkie butelki, wino wyciekło co do kropelki. I dlatego skończyła się bajka. mu cał na ¦ i stał jwego jwany :/.ydła. smyk- 29 O Kalince i dobrym Iwońciu i yli kiedyś na świecie mąż i żona. Mieli bardzo ładną córeczkę, która się zwała Kalinka. Tatko i mamusia kochali ją. Ale matka zachorowała i umarła, a ojciec niedługo sprowadził do domu macochę, która bardzo nie lubiła dziewczynki. Biła ją, jeść nie dawała, chciała, żeby pasierbica chodziła w czarnej jak ziemia koszuli. Pewnej niedzieli ojciec i macocha wybrali się na wesele. A macocha Kalince nakazała: — Uważaj, dziewczyno, żebyś nic nikomu nie dawała, bo odrąbię ci ręce! — Nie bójcie się, niczego nie dam — odpowiedziała dziewczyna. Posprzątała w domu i zaczęła wyszywać. A do domu wszedł jakiś dziad z torbą. Zaczął prosić: — Daj mi mąki, bom ja bardzo biedny, nie mam co jeść. Kalince żal się zrobiło nędzarza. Pobiegła do spiżarni i nasypała mu w torbę mąki. Żebrak podziękował i wyszedł. Ale za progiem przez dziurkę w torbie mąka zaczęła sypać się na ziemię i sypała się aż do tej chaty, gdzie ojciec i macocha bawili się na weselu. Kiedy już nacieszyli się zabawą, poszli do domu. Wyszli na dwór i macocha od razu zauważyła ślad mąki: — Masz ci los, któż by mógł tak rozsypać mąkę po drodze? Szli pomału i ten ślad doprowadził ich do samego domu. Macocha wleciała do domu jak furia i krzyknęła na dziewczynę: — Co ja ci kazałam? A Kalinka nie umiała oszukiwać i przyznała się: — Przychodził jakiś biedak, zrobiło mi się go żal i nasypałam mu do torby mąki. Macocha długo się nie namyślała, złapała siekierę i odcięła Kalince ręce. — Teraz idź, gdzie cię oczy poniosą, żebym cię tutaj widziała więcej! me 129 iszuli. cha bo I Kalinka poszła. Błądziła przez pola i lasy, zaszła do wsi i skarżyła się na swoją smutną dolę. Była bardzo głodna, bo nie miała czym choćby jakiejś okruszynki podnieść do ust. Błądziła brudna, bo nie miała czym zaczerpnąć wody... Jednej nocy zaszła do sadu majętnego gazdy i poobgryzała niżej wiszące jabłka. Gospodarz wyszedł, popatrzył i podrapał się w głowę. — Oj, to niedobrze! Ale któż to taką szkodę robi? Wrócił do domu i powiedział synom: — Moi chłopcy, jakieś licho wchodzi do sadu i obgryza jabłka. No, to niechże to coś któryś z was złapie! Kiedy się ściemniło, poszedł wartować najstarszy syn. Pochodził pod jabłoniami i zmorzył go sen. Położył się na sianie, a rano wstał i poszedł do domu. Gazda wyszedł, patrzy na jabłonie. — Ej, to tej nocy ktoś narobił mi jeszcze większej szkody! Chyba ktoś na ciebie, synu, zesłał omam! Wieczorem poszedł wartować średni. Pochodził trochę pod jabłoniami i zachciało mu się spać. Położył się na sianie i słodko zasnął. Rano gazda popatrzył i rozzłościł się jeszcze bardziej. — To ci łajdak! Widocznie chrapał na cały sad, a jakiś diabeł poobgryzał wszystkie jabłka. Najmłodszy syn, Iwońcio, posłyszał to i mówi: — Może mnie się uda złapać szkodnika. Poszedł chłopiec do sadu. Usiadł sobie pod jabłonią i czeka. Minęła godzina, druga, trzecia... Raptem skrzypnęła furtka i do sadu weszła dziewczyna. Taka piękna jak gwiazda na niebie! Podeszła do jabłoni i patrzy do góry, gdzie by znaleźć jakieś jabłko. Iwońcio niespodzianie wyskoczył zza pnia i złapał ją. — To ty nam robisz szkodę? — Puść mnie, młodzieńcze, nie widzisz — nie mam rąk. Jak nie będę obgryzać jabłek — umrę z głodu. — A gdzie twoje ręce? — Macocha je odrąbała. — Za co? — Za to, że dałam mąki biedakowi. Usiedli pod jabłonią i zaczęli ze sobą rozmawiać. Przesiedzieli do samego rana. Kiedy słońce wzeszło, Iwońcio powiedział: — Słuchaj, Kalinko, zostań moją żoną! Dziewczyna odpowiedziała: 130 — A twój tatko i mama nie wypędzą mnie? — Za co? — Za to, że nie mogę pracować. — Nie martw się, kochanie... Iwońcio zaprowadził Kalinkę do swego domu. — Ta dziewczyna — powiedział swym rodzicom — będzie moją żoną. Ojciec się zdziwił, a matka załamała ręce. — Jakżeż ona może być żoną, kiedy nie ma rąk? Ani obiadu nie ugotuje, ani koszuli nie wypierze, ani dziecka nie pobawi. — Wystarczą, mamo, moje ręce. Patrzcie, jakie są mocne. Będą robić i za nią... Iwońcio tak nalegał, że rodzice musieli urządzić wesele. A Kalinka szybko urodziła dwóch chłopców — bliźniaków ze złotymi czuprynami. Iwońcio bardzo się cieszył swoimi synami. Ale niedługo się radował — cesarz wziął go na dziesięć lat do wojska. Iwońcio spakował się, pojechał służyć i Kalinka pozostała sama z dziećmi. A teściowa tylko na to czekała. Posadziła jej jednego chłopczyka na prawe ramię, drugiego na lewe, otworzyła przed nią drzwi i krzyknęła: — No, wynocha z mego domu, żebym cię nie widziała ani nawet nie słyszała o tobie i twoich dzieciach! No, i CO miała zrobić Kalinka? Poszła drogami, jakimi ludzie nie chodzili, żeby nikt się nie dziwił jej niedoli i kalectwu. Błąkała się po lasach i polach. Jednego dnia zmęczyła się tak, że nie czuła swych nóg. I zachciało jej się pić. Podeszła do studzienki... Ale ledwie nachyliła się, jak dziecko upadło jej z ramienia do wody. Kalinka bez namysłu szarpnęła się w tamtą stronę, a wtedy wpadło do studni i drugie dziecko. Matka zakrzyczała tak, że zrobiło się ciemno. I z taką siłą wyciągała się ku swym dzieciom, że wyrosły jej obie ręce. Przycisnęła dzieci do piersi i poniosła dalej. Zaszła do ciemnego lasu. A w tym lesie stała stara-prastara chatynka. Kobieta weszła, ukłoniła się: — Dzień dobry... Czy jest tu ktoś żywy? — No, ja, ale już dożywam swych lat — dało się słyszeć z posłania na piecu. A leżał tam stary człowiek, cały pokryty strupami. — Dziadku, będę u was mieszkać, bo nie mam dokąd iść ze swoimi dziećmi. ze 131 — Niechaj tak będzie, kobieto. Ale trudno ci będzie słuchać, jak ja stękam od bolesnych ran. — Nie, dziadku, ziołami wygoję wasze wrzody — obiecuje Kalinka. — Nie wygoisz ich żadnymi ziołami. Trzeba by spalić tę chatkę i tym popiołem posypać rany. Tylko tak można je wygoić... Kalinka się zasmuciła. Bo jak spłonie chatka, to gdzie będzie mieszkać z maleńkimi dziećmi? Ale jednak powiedziała: — No, to zejdźcie, dziadku, z pieca, a my sobie zbudujemy nową chatkę. Dziadek zszedł z pieca. Kalinka wszystko wyniosła na dwór i podpaliła chatę. Ogień był wielki, aż do samych chmur. Kiedy zgasł, Kalinka podeszła, nabrała w garście popiołu i posypała dziadkowi rany. Posypała raz i drugi... Po trzecim razie rany się zagoiły. Dziadek podniósł się i powiedział: — Dziękuję, Kalinko. A teraz obejrzyj się za siebie, zobacz, jaką masz chatę. A w niej jest wszystko dla ciebie i twoich dzieci. Kobieta nie uwierzyła oczom. Weszła do takiej chaty, jakiej nie miał ani jeden bogacz. — Dziadku, toż to królewski pałac! Ale staruszka już obok nie było — zniknął, jakby się zapadł pod ziemię. Mijał rok za rokiem. Kalinka żyła w dostatku. Iwońcio wrócił z cesarskiego wojska. Nie zastał w domu żony i dzieci. Pyta: — Mamo, a gdzież to moi? — Twoja żona z dziećmi poszła i nie wróciła. Nie chciała trzymać się domu. Mówiłam jej, żeby siedziała tutaj, ale nie posłuchała. Iwońcio wziął laskę i torbę — i ruszył w świat. Wszędzie się błąkał, ale nie mógł znaleźć ani żony, ani dzieci. A kiedyś zabłąkał się do ciemnego lasu. Długo szedł drogą i raptem spostrzegł wielki pałac. Wszedł zobaczyć, kto to tutaj mieszka. Ledwie otworzył drzwi, jak zobaczył Kalinkę. Wyciągnęła do męża ręce. Ale on się zląkł i chciał uciec. — Uciekasz od swojej żony? — spytała Kalinka. — Tyś nie moja żona. Ona była bez rąk, a ty masz ręce. — Nie, Iwońciu, jestem twoją żoną. — A któż ci dał ręce? Kalinka opowiedziała. Iwońcio został ze swoją żoną i dziećmi. Długo żyli, nie zaznali niedoli. 30 B Dwunastu bohaterów ył sobie car i miał syna. I pojechał syn cara do obcego carstwa w gości. Pogościł się i teraz w pięciu poszli panowie na przechadzkę przez miasto piękną ulicą. Przechodzą obok dwu panien, które stoją przed sklepem, pod przysionkiem, i rozmawiają ze sobą. — To z obcego carstwa... Czy carewicz, czy ktoś taki? Pierwsza mówi: — Gdyby mnie ten carewicz wziął sobie za żonę, to bym mu całe wojsko ubrała nićmi z jednego wrzeciona. A oni słuchają. A druga mówi: — Gdyby mnie wziął za żonę, tobym mu urodziła dwunastu synów jak sokołów. Ręce by mieli do łokci w złocie, nogi do kolan w srebrze, na potylicy mieliby gwiazdki, a na czole księżyc. Carewicz pyta: — Czy to proste panny? A ci, którzy byli z nim, mówią: — Nie, ta, co mówi, że urodzi dwunastu synów, to królewna. Mamy tu takiego króla czy raczej królika. A on wtedy wyjął ołówek, zapisał to, co posłyszał, na papierku, schował papierek do kieszeni i znowu poszli przez miasto. Wrócili do tego miejsca, gdzie zamieszkał, on się tam jeszcze pogościł, zabawił i pojechał do domu. Przybył do domu. Za pół roku ojciec chce go żenić. Gdzie by tu znaleźć synową? A on mówi: — Ja już sobie znalazłem małżonkę, królewnę z takiego a takiego carstwa. — No, dobrze — mówi car. Pojechał wówczas do tej królewny i pojął ją za żonę. Odbyło się wesele, przyjeżdża z nią do swego carstwa. Przeżyli dwa lata, umarł stary 133 całe car. On został carem, jemu, nowemu carowi, złożyli poddani przysięgę. Panuje sobie młody car. Teraz w innej ziemi wybucha wojna i prosi tamten car tego cara 0 pomoc. Ten dał z pięć pułków żołnierzy i sam się wyprawia, by pojechać, popatrzeć. Odjeżdża, a żona jego mówi: — Odjeżdżasz, panie mężu, a jakże to będzie, gdy ja bez ciebie zostanę, a zrządzi Bóg, że coś się wydarzy? A ona już niedługo miała rodzić. On na to: — Tak jak Bóg da — dobrze albo niedobrze... List mi przyślesz, ja może przyjadę, a jak nie będzie można — to się wszystko odbędzie 1 beze mnie. Car odjechał, a za trzy doby nastąpiło rozwiązanie. I urodziła czterech synów. A ta, która powiedziała „ubiorę jego wojsko nićmi z jednego wrzeciona", to była czarownica. Zazdrościła ona żonie cara jej szczęścia i zabrała te dzieci, a podrzuciła szczenięta. Patrzą babki położne na te dzieci, a to nie dzieci, tylko szczenięta. List piszą do cara: — Twoja żona urodziła cztery psy. On odpisał: — Cokolwiek urodziła, niech wszystko tak zostanie, jak jest, do mojego przyjazdu. Niedługo już będę w domu. Przyjeżdża car do domu: — A gdzież ci synowie, których urodziłaś? Pisali mi, że urodziłaś cztery psy! — Nie, nie cztery psy ci urodziłam, panie mężu, a czterech synów jak sokoły. Ręce mieli do łokci w złocie, nogi po kolana w srebrze, na potylicy gwiazdki, a na czole księżyc. Ale ktoś ich zabrał, a podrzucił szczenięta. — No, coś urodziła, toś urodziła. Tym razem wybaczam. Będę żył z tobą tak jak dotąd żyłem. I znowu żył z nią — tak jak dotąd — dobrze. Za rok znowu napadli na tamtego cara, któremu ten car przyszedł z pomocą. Posłał znowu pięć pułków żołnierzy i wyprawia się sam. A ona znowu jest przy nadziei i mówi: — Odjeżdżasz, panie mężu, a jakże to będzie, gdy ja bez ciebie zostanę, a zrządzi Bóg, że coś się wydarzy? On na to: — JakBógda — dobrze albo niedobrze... List mi przyślesz, ja może przyjadę, a jak nie będzie można, to się wszystko odbędzie i beze mnie. 134 A caryca mówi: — Nie daj Boże, żeby się stało tak jak wtedy. — Weź babek położnych choćby z pół dziesiątki, żeby strzegły dzieci, które urodzisz, żeby nikt ich nie ukradł. Pojechał, a za trzy doby nastąpiło rozwiązanie. Znowu urodziła czterech synów. Babki położne krzątają się koło niej, a czarownica dzieciątka zabrała, a podrzuciła szczenięta. Patrzą, a tam nie dzieciątka, tylko szczenięta. — Czy ona urodziła dzieciątka, czy szczenięta? — pyta jedna drugiej. — Ja — mówi jedna — tak się przelękłam, że nie spostrzegłam, czy to było szczenię czy dziecko. Znów piszą do cara: — Wasza żona, Panie, urodziła cztery psy. Car odpisał: — Do mego przyjazdu nigdzie ich nie wydawajcie. Niedługo będę już w domu. Przyjechał do domu. Przywitał się. — A gdzież ci synowie — pyta — coś mi ich urodziła? Ona mówi wtedy: — Zabrała ich czarownica, a podrzuciła szczenięta. — No, wybaczam ci i tym razem, do trzeciego razu, a wtedy już nie wybaczę. I żył z nią jak i przedtem — dobrze. Za rok znowu wybuchła wojna, napadnięto na tamtego, co już bił się dwa razy, a on znów — jak przedtem — prosi o pomoc. Posłał car pięć pułków, a i sam odjeżdża. A ona znów jest przy nadziei i mówi: — Cóż to, odjeżdżasz, panie mężu, a takie nieszczęścia nas irapią! — Muszę jechać! Weź więcej babek położnych, weź żołnierzy, żandarmów... I żeby cię strzegli dobrze, żeby tym razem nie ukradła dzieci. Wzięła więcej babek położnych i trzem żołnierzom-żandarmom kazała czuwać w swojej komnacie. W trzy doby po odjeździe cara urodziła dziatki. Znów czterech synów. Urodziła pierwszego, ukryła pod koszulą i trzyma go rękami. Potem jeszcze trzech synów urodziła. Czarownica ich zabrała, a podrzuciła trzy szczenięta. Znowu piszą do cara:. — Twoja żona urodziła trzy psy. On napisał list: 135 będę wtedy — Kiedy przyjadę, żeby nie było jej już w moim carstwie. Jak chcecie to ją powieście, jak chcecie rozstrzelajcie, byle jej już nie było w moim carstwie jak przyjadę. Nadszedł ten list, przeczytali i żal im: dobra była, skromna, spokojna. Teściowa płacze, żałuje. Postanowili wrzucić ją do beczki, przybić dno, wywieźć na morze i zrzucić z łódki. Niech sobie tam pływa. Wrzucili ją w beczkę, wywieźli, puścili na morze. Car przyjeżdża, pyta: — Gdzieście ją podzieli? Mówią: — Włożyliśmy do beczki, przybiliśmy dno i puściliśmy na morze. Car na to mówi: — Nie czyni tak nikt w żadnym carstwie, a coś takiego dzieje się u mnie! Po miesiącu ożenił się znowu. Pojechał i pojął za żonę tę czarownicę, która mówiła, że ubierze całe jego wojsko nićmi z jednego wrzeciona. Żyje sobie car. A ta beczka pływa może rok, może więcej. A ten chłopczyk wyrósł i już nie mieści się w beczce, zgiął się. Mówi: — Pozwólcie mi się, mamo, wyprostować. — Nie — mówi — nie można, bo potoniemy. Jesteśmy na morzu. Kiedyś wzburzyły się fale i wpędziły tę beczkę na mierzeję, na piasek, na ląd. Chłopiec kołysze się w beczce, a woda nie pluszcze, bo już beczka na lądzie. — Pozwólcie mi, matusiu, rozprostować się, jesteśmy teraz na lądzie. — Czy możesz wiedzieć, że na lądzie? A może jeszcze na wodzie. On poruszył beczką i mówi: — Nie, jednak na lądzie. Pozwólcie się wyprostować. — No, to się wyprostuj! I wyprostował się. Głową wycisnął jedno dno, a drugie nogami i oba dna odskoczyły, jedno od głowy, a drugie od nóg. Wyszli, przeżegnali się: — Chwała Bogu, jużeśmy teraz na lądzie. Chodźmy tam do lasu. Ale ona nie może iść, pozgniatały jej się żyły. On wziął ją za rękę, poprowadził, weszli do lasu. Las piękny. — Siadajcie, matusiu, a ja się rozejrzę za jakimś miłym miejscem, tam pobuduję dom. — Czym byś ty synku pobudował, jak nie masz żadnych narzędzi? — Znajdziemy, matusiu. 136 Obszedł las, znalazł miejsce równe, przestronne. Przenieśli się na to miejsce. Teraz powiedział: — Odpoczywajcie, matusiu, a ja pójdę po narzędzia. Uderzył się o ziemię, przemienił w słowika i poleciał. Poleciał do miasta. Tu ponabierał piłek, strugów, szczypiec, widełek. Przynosi do mamy pełen worek narzędzi. — Mówiliście, mamo, że nie ma narzędzi. A oto przyniosłem pełen worek. Teraz pobuduję dom. — Jakiż ty, synku, będziesz budował domek? — Trzypiętrowy — mówi. — Już żeby był jakikolwiek! — Nie — mówi — ja takiego byle jakiego nie chcę! Wysypał narzędzia i mówi do nich: — Idźcie teraz, dzieciaczki, zrąbcie trzysta dębów i przyciągnijcie je na to miejsce. Tuje będziecie piłować. Zrąbały narzędzia trzysta dębów, oczyściły z gałęzi i na plac przyciągnęły całą dębinę. Teraz trzeba piłować. Piłują. Wtedy on wyrysował plan i mówi: — Patrzcie, dzieciaczki, uważajcie, żebyście taki mi dom postawiły, jaki macie na planie. Taki wysoki, szeroki i wszędzie ma być taki sam. Zaczęły pracować — te piłują, te heblują, te zbijają wielkimi drewnianymi młotami. Przez miesiąc postawiły dom i pokryły go miedzianą blachą. Oto płyną teraz kupcy przez morze i widzą, że na wyspie stoi dom, a przedtem go nie było. Zakotwiczyli okręty, wsiedli do małej łódki i popłynęli do tego domu, który widzą na wyspie. Przypłynęli, wysiedli na ląd, przychodzą tam. Syn zobaczył z trzeciego piętra, że kupcy płyną morzem, wyszedł na brzeg przywitać się z nimi. Kupcy wychodzą, witają się. — Dziękuję, panowie kupcy, dziękuję, żeście mnie odwiedzili! — My — mówią — jeździliśmy co roku i domu tego nie było, a teraz jest. Więc jakeśmy go zobaczyli, tośmy przyjechali popatrzeć, co to za dom. — Chodźmy, panowie, do domu. Poprowadził ich. W domu jego matusia, pani młoda i taka piękna, że o tym ten tylko się dowie, kto ją zobaczy albo bajarz mu o niej opowie. I on — taki młodzieniec, żeśmy takiego nie tylko nie widzieli, ale o takim i od dziadków nigdy nie słyszeli. Któż to słyszał o takim, który 137 |:li tO do do by miał ręce do łokci w złocie, nogi do kolan w srebrze, na czole miał księżyc, a na potylicy gwiazdki i piękny był taki, że napatrzyć się na niego nie można. Przyjął ich godnie, pili, zabawiali się przez dziesięć godzin. — Pójdźmy teraz — mówi — obejrzymy moje obejście. Poszli, a tam w odległości jakichś trzystu metrów buduje się inny pałac, przeogromny, pięciopiętrowy, a nikogo nie widać: piły piłują, heble heblują, topory zamki wyrębują, wielkie młoty zbijają, wióry lecą, widły na stertę je zrzucają, szczypczyki składają, miotełki zamiatają, praca wre. Popatrzyli na to, wsiedli do małej łódki, mają wyruszyć w drogę. — Kiedy dopłyniecie do carskiej przystani? — W trzy doby dopłyniemy — mówią. — To cara odwiedzić nie zapomnijcie. — My nigdy o nim nie zapominamy, my mu zanosimy gościniec. Minęły trzy doby, jak ich wyprawił, przemienił się wtedy w słowika, poleciał i wszedł do kieszeni jednemu z kupców. Wyszli na ląd, niosą carowi gościniec. Przyszli kupcy do cara, witają go, kłaniają się, dają gościniec. Car przyjmuje, kładzie na stół. — Siadajcie, panowie kupcy, na krzesłach. Siedli na krzesłach. — Może gdzieś coś nowego widzieliście, to opowiedzcie i mnie — mówi car. — W obcym carstwie — mówią — wszystko tak samo jak dawniej, a w naszym — nie było na wyspie domu, a teraz stoi trzypiętrowy. A w domu pani tak piękna, że o tym ten tylko się dowie, kto ją zobaczy, albo bajarz mu o niej opowie. A ta pani ma syna, takiego młodzieńca, żeśmy takiego nie tylko nie widzieli, aleśmy od naszych dziadków nigdy nie słyszeli, żeby był taki na świecie. Ręce po łokcie ma w złocie, nogi po kolana w srebrze, na czole księżyc, a na potylicy gwiazdeczki. I piękny taki, że nie można się na niego napatrzyć. Takie oto widzielimy dziwo. Gościnnie nas oni przyjęli, dogadzali jak tylko umieli. I myśmy popili, zabawili się, i widzieliśmy, że ze trzysta metrów od domu wznoszą jeszcze dom pięciopiętrowy. I wznoszą go, a nikogo nie widać: piły piłują, heble heblują, topory zamki wyrębują, wielkie młoty zbijają, wióry lecą, widły na stertę je zrzucają, szczypczyki składają, miotełki zamiatają, praca wre. Takie to tam dziwo, jakiegośmy jeszcze nigdy nie widzieli. 138 A caryca mówi: __ Czyż to dziwo? To, żeście widzieli jednego bohatera i ta* piękną kobietę, czy to coś takiego niezwykłego? To dopiero dziw w takim to a takim carstwie chodzi wół pieczony, nóż ma w bokL utkwiony, bierzesz ten nóż, krajesz i zajadasz już! A smaczna wołowina, dobra! To jest dziwo, a nie to, co wyście widzieli! — No, to już teraz żegnajcie, kupcy! — mówi car. Poszli. Jak kupcy wyszli, słowik wyleciał z kieszeni i poleciał do tamtego carstwa, do tamtego wołu, a kupcy sobie pojechali. Zabrał tego pieczonego wołu do domu, a nikt tego nie widziaŁ Prz^ylo nas jedenastu, nie dwunastu! A ten, który przyleciał, tak mówi: — Bracia, mamy przecież swoją matusię, chodźmy do swojej matusi! — Jakże my — mówią — pójdziemy? — Przemieńcie się — mówi — tak jak ja i polecimy. — Jakże się przemienić? — Patrzcie - tak jak ja, tak i wy się przemieńcie. Przemienili się. — Teraz — mówi — lećcie za mną. Gdzie ja, tam i wy. Zalecieli na jego dziedziniec, przemienili się w młodzieńców, wtedy wchodzą do komnaty. — Óto wasza matusia, a ja jestem wasz brat! — Witajcie, matusiu! — Witajcie, moi synowie! Pocałowali swoją matusię w ręce, w nogi, w głowę. I wszyscy dwunastu są jednakowi, i co do urody, i co do wzrostu. Ani jeden nie mniejszy, ani jeden nie większy. I znów kupcy płyną. Zajeżdżają znowu, by dziwo zobaczyć. Pogościli się, wszystko obejrzeli. Pięciopiętrowy dom, który sam się buduje, pieczonego wołu, który chodzi z nożem w boku, i dąb złoty, i kota, który na nim gniazdo ma. I słup obejrzeli, na którym młyn, a na nim miasteczko i topór. I ujrzeli dwunastu bohaterów, wszystkich o równym wzroście i jednej urodzie. Obejrzeli wszystko. — No, teraz, panowie kupcy, żegnajcie! Czy zajedziecie do cara? — A jakże, zaniesiemy carowi gościniec! — To zaproście go do nas w gości! Czy prędko zajedziecie? — W trzy doby dobijemy do carskiej przystani. Trzecia doba nadchodzi, on się przemienia w słowika, leci, i wchodzi jednemu z kupców do kieszeni. Wysiedli, niosą carowi gościniec. Car ich gości, oni mu opowiadają 0 wszystkich dziwach, jakie widzieli na wyspie, o dwunastu bohaterach 1 o ich matce. — Zapraszają was — mówią — do siebie w gości! — Cóż, trzeba jechać —mówi car — to dziwy takie, jakich nigdy nie widziałem. 143 itusi! tedy I ryscy nie iścili iuje, który nim lym ira? lodzi idają rach | ci gdy Caryca mówi, że może to pora niestosowna, żeby tam jechać. Ale kupcy na to, że nic a nic nie stoi na przeszkodzie: — My — mówią — zakotwiczymy swoje okręty, a Waszą Carską Wysokość na małych łódkach powieziemy. Wyruszyli, popłynęli. A syn patrzy przez lunetę z pięciopiętrowego domu i mówi: — Oto cara wiozą, żeby zobaczył te dziwy. No, uważajcie — mówi do braci —jak przyjedzie car, to żebyście go w ręce pocałowali i w głowę. Dla ludzi — on car, dla was ojciec rodzony. Przyjechali, wysiedli. Dopłynęli kupcy z carem. Syn wyszedł naprzeciw i do komnat wprowadził. Jak car wszedł, to oni wszyscy jedenastu pocałowali go w ręce i w głowę, a potem posadzili go na krześle. Popili, zabawili się dobrze. — No, co — pyta cara matka bohaterów — czyście poznali, kim jesteśmy? — Nie, nie poznałem. — Jakżeż to? A kiedyście się żenili, to czy wtedy w rozmowie panna młoda wam nie powiedziała, że takich wam synów urodzi... Zatem poznawajcie! Może to są wasi synowie, a ja — wasza żona? — Może moi synowie, może moja żona, ale wiedzieć tego w żadnym razie nie mogę. I wzruszył ramionami. — Jak to, swojej pierwszej żony nie znacie? Może ją jakoś jednak poznacie? Wtedy on złapał ją za ręce i mówi: — Wybaczenia proszę, że coś takiego uczyniłem! — A ta caryca, którąś ty pojął za żonę — to czarownica! — No, teraz — mówi car — pojedziemy do mnie do domu. — Nie, teraz przenocujcie, a jutro zbudujemy most od naszego ganku do waszego i pojedziemy. Poszli na dziedziniec i wszystkie dziwy ojcu pokazali: pieczonego wołu, kota na złotym dębie, słup, na którym młyn i miasto stoi. Przenocował. Nocą most zbudowali od swojego ganku do carskiego. Wstali, najedli się, napili; trzeba jechać. Powsiadali w karety i jadą tym mostem. A ten, który przedtem latał, poleciał i teraz. Przylatuje, a tu stoi szklanka rozpuszczonej trucizny. Druga caryca wie, co ją czeka, myśli zatem: „Wypiję, zginę". Ale on wylał truciznę, a do szklanki nalał czystej 144 wody. Oni dojeżdżają, wysiedli, idą. Stanęli oto na progu, a ona zaraz wypiła — i nic, tak jak z nią było, tak jest. Oni wchodzą, witają się. Ona na wpół żywa, na wpół martwa. A car mówi do żandarmów: — Weźcie moją żonę i zamknijcie ją w ciemnicy, i uważajcie, żeby się nie powiesiła, czy nie zrobiła sobie czegoś. Wzięli ją, zamknęli. Teraz wszyscy w mieście zaczęli z tymi kupcami pić, zabawiać się. Trzy doby minęły, car wzywa sąd z synodu i mówi: — Teraz sądźcie tę czarownicę, powiedzcie, co z nią zrobić! Czy ją stracić, czy zakopać żywcem, czy jak ją osądzicie? Osądzili, żeby tak ją stracić: wozić po wszystkich miastach i krajać żywcem, a nawet po śmierci krajać, żeby się inni pokajali. Tak też zrobili, a car z dwunastoma synami i żoną pozostał, i sobie żyją, i chleb jedzą, i postołem dobytek wożą. iraz Ona żeby imi i: ją krajać Dbili, łjedzą, 31 Sen Herasyma budował pewien człowiek dom i położył w nim spać trzech chłopców. Położył ich w trzech kątach i czeka, co się któremu z nich przyśni. Iwanowi śniło się, że będzie szewcem. Michałowi, że zostanie krawcem. Teraz tato pyta najmłodszego: — A co tobie się śniło? On mówi: — Tatku, mnie się nic nie śniło. Ojciec mówi mu na to: — Jak to, nic ci się nie śniło? Kiedy śniło się tym dwom, to i tobie musiało się coś śnić. A chłopiec znowu: — Tatku, mnie się nic nie śniło. Ojciec chwycił siekierę i chciał synowi uciąć głowę za to, że nie mówi, co mu się śniło. Ale matusia zapłakała: — Mężu, nie odrąbuj mu głowy, tylko zanieś go do lasu, to ty nie będziesz miał grzechu, a jego zwierzęta zjedzą. Człowiek ten posłuchał żony i zaniósł chłopca do ciemnego lasu. A chłopiec miał tak z dziewięć lat. Wydostał się z lasu i doszedł do głównej drogi. Usiadł pośród drogi i odpoczywa. Jedzie car w kolasce ze swoją córką, która także miała dziewięć lat. Car mija chłopca, a dziewczyna mówi: — Tatku, weźcie tego chłopczyka dla mnie, żeby nie było mi nudno. Car zatrzymał konie i zawołał chłopca: — Chłopcze, chodź do mnie i powiedz mi jak masz na imię? — Ja mam na imię Herasym. A car pyta dalej: — Czemu ty, Herasymie, chodzisz błąkając się po takich dalekich krajach? 146 A chłopiec powiedział: — Dlatego, że nie powiedziałem tatowi, co mi się śniło, a on mnie zaniósł do gęstego lasu i puścił, żeby mnie zjadły zwierzęta. A car pyta: — A mnie opowiesz, co ci się śniło? A chłopiec mówi: — Tato nie taki wielki jak wy, panie, a nie opowiedziałem mu, to i wam nie opowiem. Car tylko chłopcu powiedział: — Zejdź z karety. Nie powiozę cię, kiedy nie powiesz, co ci się śniło. A carska córka prosi: — Tatku, nie wypędzajcie go z karety. Przecież mu się nie śniły jakieś cudy-niewidy! Car się odwrócił i nic chłopcu nie powiedział. Jak przyjechali do pałacu, chłopiec bawił się z carską córką. A po trzech dniach znów przyszło carowi do głowy, żeby go spytać: — Chłopcze, powiedz mi, co ci się śniło. Jak nie powiesz, każę ci uciąć głowę. — Ucinajcie mi głowę, a ja nie powiem. Mój ojciec nie taki wielki jak wy, a nie powiedziałem mu, to i wam nie opowiem! A carewnie to się spodobało. Nie namawiała chłopca, żeby powiedział, a swemu ojcu mówi: — Tatku mój drogi, nie ucinaj mu głowy, a każ go zamurować, to on w tym murze umrze, a ty nie będziesz miał grzechu. Car miał tylko to jedno dziecko, więc posłuchał córki. Zawołał murarzy i kazał chłopca zamurować. A kiedy murarze już okładali Herasyma kamieniami, dziewczyna ich poprosiła: — Pozostawcie dia mnie ukryte drzwi i tyle miejsca, żeby chłopiec mógł posiedzieć i się położyć. Żeby tak wiecznie nie stał. Murarze posłuchali dziewczyny i wszystko tak zrobili, jak nakazała. A dziewczyna nosiła Herasymowi trzy razy dziennie jeść i podawała przez te ukryte drzwi, tak że nikt nie widział. I tak go karmiła jedenaście lat. A w jedenastym roku car pogański pisze list do jej ojca, że rozpoczyna z nim wojnę. List swój kończy car pogański tak: „Jeśli odgadniesz to, co ja ci przyślę — wojny z tobą nie zacznę". I przysłał mu piękną laskę, która była zrobiona w fabryce. I kazał mu odgadnąć, który jej koniec ucięto od strony korzenia, a który od strony wierzchołka. Jeśli nie odgadnie, to zacznie z nim wojnę. ł 147 ne ti. tO iło. liły do 1ÓW żę ci nelki zęby ić, to vołał adali ^piec Uzała. rzeź lat. i, że cznę". : kazał ry od Carewna słyszy o tej zagadce, którą pogański car przysłał. Przynosi Herasymowi obiad do tej komórki w murze, podaje mu, a Herasym pyta: — Maryjko, co słychać nowego? Zapytał ją o coś dopiero po jedenastu latach, od kiedy umieszczono go w murze. A Maryjka powiedziała: — Niedobrze, bo pogański car wypowiedział tatowi wojnę. Przysłał mu laskę i ma odgadnąć, który jej koniec jest od korzenia, który zaś od wierzchołka. Jak nie odgadnie, to poganin zaczyna z nim wojnę. A Herasym mówi: — Idź do domu i połóż się spać. A jak wstaniesz, powiedz tacie, co ci się śniło: niechaj puści tę laskę na wodę. I którym końcem się w wodzie zanurzy, to ten będzie od korzenia, a drugi od wierzchołka. I car tak zrobił, jak mu powiedziała dziewczyna... I zgadł, i posłał odpowiedź carowi-poganinowi. A poganin strasznie się rozeźlił i posłał mu trzy źrebaki jednej sierści, jednej maści, jednakowo duże, żeby odgadł, który z nich najmłodszy, który średni, a który najstarszy. Car bardzo się zmartwił i opowiada córce, jakie na niego spadło utrapienie. A dziewczyna poszła z obiadem do Herasyma i daje mu jedzenie. Herasym pyta: — Maryjko, co nowego? — Oj, jest dużo nowego, bo car poganin przysłał tatowi trzy jednakowe źrebięta i kazał zgadnąć, które najmłodsze, które średnie, a które najstarsze. Herasym mówi: — O, to mały kłopot. Idź do domu i połóż się spać, i powiedz ojcu, że tobie się śniło, żeby postawił trzy naczynia i każde z nich niech napełni jedzeniem. Do pierwszego niech nasypie kukurydzy, do drugiego owsa, do trzeciego niech naleje mleka. Do kukurydzy podejdzie źrebak najstarszy, do owsa średni, do mleka najmłodszy. Car wszystko to zrobił, co mówiła dziewczyna. I tak się stało — do każdego naczynia podeszło źrebię i zaczęło jeść. No i car napisał poganinowi, które źrebię jest najstarsze, które średnie, a które najmłodsze. Poganin jeszcze bardziej się rozsierdził i napisał list do tego cara: „Kiedyś ty taki mądry, to wystrzel ze wschodu na zachód w tym czasie, kiedy będę wyciągał widelec sięgając po jedzenie do talerza. Wystrzel tak, żebyś mnie trafił w palec". 148 Car bardzo się zmartwił: , — Teraz spadło na nas prawdziwe nieszczęście! — mówi do córki. A córka wzięła obiad i poszła do Herasyma. — Co, Maryjko, nowego? — Niedobrze, wielkie utrapienie, bo poganin nadesłał list, żeby tato wystrzelił ze wschodu na zachód i żeby trafił go w palec. Herasym mówi: — Idź do domu spać i powiedz tatowi: „Nikt tego nie może zrobić, tylko ten chłopiec, któregoście, ojcze, zamurowali w murze w tym a w tym roku". Car bardzo żałował, że takiego chłopca kazał zamurować w murze, żeby tam zginął. Zawołał murarzy i nakazał rozebrać mur tak ostrożnie, żeby na prochy Herasyma nie upadła ani jedna cegła. Murarze rozbierają i uważają bardzo, żeby na prochy Herasyma. nie upadła cegła. Rozbierają i widzą, że tam nie prochy są, ale stoi chłopiec, taki duży, że już ledwie mieści się w murze. I szybko dali znać o tym carowi. Car przysłał odzienie, przysłał golarza, żeby chłopca ostrzyc / Ogolił. Kazał też pięknie go przyodziać. I przyszedł Herasym do cara Car włożył mu na głowę swoją koronę i rzekł: — Panuj już od dzisiaj! I wydał za Herasyma swoją córkę, tę, która chłopca karr w murze. A wtedy Herasym opowiedział carowi swój sen: — Śniło mi się, że pojmę carską córkę, a na swej szabli będę i... głowę carską. Zrobił sobie drewnianą armatę, żeby z niej strzelić w tym momencie w którym poganin będzie wyciągał widelec do talerza. I kiedy nadszed ten moment, Herasym wystrzelił ze swojej armaty i wytrącił poganinow widelec z ręki, i rękę mu oderwał. A poganin bardzo się rozsierdzi: i napisał: „Przyjdź do mnie w gości. Czy zjesz to, co ci nałożę? Jak nie — to złą śmiercią zginiesz." I Herasym ubrał się po carsku, zaprzągł konie i ze swoim sługą wyrusza w podróż do poganina. Jedzie drogą i podjechał do wody. Widzi: jakiś człowiek pije wodę. Przed nim jest woda, a za nim nie ma. Zatrzymał się Herasym zobaczywszy coś takiego i bardzo się dziwi, co to za człowiek. A ten człowiek się obejrzał: — Czemu się dziwisz, że ja piję wodę. A ja się nie dziwię, że car wystrzelił i rękę oderwał poganinowi. rorki. tato )bić, tym iirze, lie, inie siec, tym zygł ara. liła t nieść encie, iszedł :nowi ;rdził jzłą - ody. ma. ^ziwi, ; car 149 A Herasym powiedział: — To ja to zrobiłem i jadę do poganina w gościnę. A ów człowiek pyta: — Czy mam iść z tobą? Czy będzie tam co wypić? — Będzie, będzie. Tylko chodź, Wypijwodo! Idą już we trzech. Widzą: orze na polu dwanaście pługów, a za tymi pługami chodzi człowiek i zjada wszystkie skiby. Znowu zatrzymał się Herasym i dziwi się: — Jak człowiek może tyle jeść? Obejrzał się na Herasyma Ziemiojad i powiedział: — Czemu się dziwisz? A ja się nie dziwię, jak to car wystrzelił, że oderwał poganinowi rękę. Herasym powiedział: — To ja to zrobiłem. Jadę do poganina w gościnę. A Ziemiojad pyta: — Czy mam iść z wami? Czy będzie tam co jeść? — Chodź, jedzenia będzie dosyć. I idą już we czterech. Idą i widzą: płoną cztery stosy drew, a wśród nich grzeje się człowiek. Ale jeszcze mu bardzo zimno — bo to Mróz. I bardzo się oni dziwią. A ten człowiek się obejrzał: — Czemu się dziwicie, że człowiek zmarzł? A ja się nie dziwię, że car wystrzelił ze wschodu na zachód i poganinowi wybił widelec z ręki i rękę oderwał. Herasym powiedział: — To ja zrobiłem. — A dokąd ty idziesz? — Idę do poganina w gościnę. — Czy mam iść z wami? Czy będę miał tam co zmrozić? — Chodź, będziesz miał! I wędrują dalej Herasym ze sługą i trzej olbrzymi, odważni jak lwy. Razem pięciu. I widzą: stąpa z góry na górę jakiś człowiek — Waligóra. I bardzo się dziwią, co to za człowiek. A człowiek ów odwrócił się i mówi: — Czemu cię dziwi ktoś taki jak ja? A ja się nie dziwię, że car wystrzelił ze wschodu na zachód i oderwał poganinowi rękę. — To ja właśnie zrobiłem i jadę do poganina w gościnę. — Czy i ja mam iść z wami? — Chodź! 150 f- I weszli razem do pogańskiego państwa. A w tym państwie pełno mięsa po obu stronach drogi, a wszystko surowe. Olbrzymi proszą, by mogli się najeść, bo bardzo już głodni. Herasym im pozwolił. Zjedli wszystko, co znaleźli w rowach i przy drogach. Jedli, pili — i jeszcze im mało. Przychodzą do poganina i mówią: — Daj jeszcze, bo tego, coś przygotował, to dla nas za mało! A on już im nie dał nic więcej, tylko powiedział do Herasyma: — Jak twój sługa przyniesie wody z krynicy prędzej niż moja służąca, to dobrze. Jeśli nie — stracisz państwo. A poganin za służącą miał rusałkę, która umiała latać. Wzięła kufel i poleciała po wodę. A sługa Herasyma siedział sobie w chacie i patrzył przez okno. Kiedy zobaczył, że służąca poganina jest już koło krynicy, otworzył okno, jedną ręką chwycił służącą, a drugą złapał kufel i zaniósł do cara.. Wtedy urządzili im nocleg w żelaznej chacie i tam ich poganin zamknął. Zawołał sługi, żeby chatę obłożyli słomą i drzewem i zapalili, żeby tamtych spalić. I tak rozprażyli chatę, że Herasym już nie mógł wytrzymać. Zaczęło się palić na nim ubranie. I huknął na Mroza: — Wstawaj, Mrozie, bo stało się wielkie nieszczęście — płoniemy! A Mróz wstał, zdjął z siebie skórę, potrząsnął nią — i ogień zgasł, tylko szron pokrył ściany, a słudzy, którzy ogień rozdmuchiwali, zamarzli. Rano poganin wstał i wysyła służącą, żeby przyniosła kości Herasyma i olbrzymów. Służąca wzięła klucz i otworzyła żelazną chatę. Patrzy — a oni sobie śpią. Szybko wróciła i mówi carowi-poganinowi: — Nie spalili się, tylko sobie śpią. A oni tymczasem wstali i przychodzą do poganina. Herasym wyciągnął szablę i uciął mu głowę. Zatknął ją na szablę i idzie z olbrzymami do swojego kraju. Przyszedł do domu i potem dobrze żył ze swoją żoną, póki nie umarł. 32 Uwięziona febra noja Łięła icie już ly! asł, rzli. kości datę. risym dzie larł. ojechał raz jeden człowiek do lasu po drwa, nałożył drew, a sam pasie wołki. Usiadł sobie za krzakiem i siedzi, a tu idą trzy dziewczyny, trzy siostry-febry, i rozmawiają ze sobą. Jedna mówi: — Czy tobie, siostro, dobrze było u popa? Tamta mówi: — Dobrze, bo zawsze jadłam u popa placki pszenne i kury. — A u Żyda, czy dobrze ci było? — pyta druga. — Bardzo dobrze, bo spałam w puchowej pościeli. — A tobie u Cygana jak było? Tak pytają się jedna drugiej, a ta mówi: — Dobrze, słoninę tam jadłam i wódkę piłam, tylko że spałam na słomie. — A teraz dokąd pójdziemy? Ta, która była u Cygana, mówi: — Wysłużyłam rok u Cygana, to już pójdę do popa. A ta, która trzęsła popem, poszła na rok do Żyda. A ta, która Żyda męczyła, mówi tak: — A ja pójdę do tego człowieka, co tu wołki pasie. Ale druga mówi do niej: — A jak ty się do niego przyczepisz? — A tak: jak on wróci do domu, wejdzie do chaty, to zachce mu się grochu. Poprosi żonę, żeby mu ugotowała. Ona mu ugotuje, on zasiądzie do jedzenia, a ja wtedy wejdę do pierwszej łyżki. On mnie zje z grochem, a ja przez cały rok będę go męczyć i nim trząść. Ten człowiek to posłyszał i pojechał z drwami do domu. Kazał żonie ugotować grochu i mówi do niej: — Przynieś mi kawałek płótna i mocne nici z kłębka, i igłę. 152 Przyniosła mu żona płótno z komory, dała nici i igłę. Sam sobie uszył mocną torbę i przymocował do niej mocny sznurek. — No — mówi — żono, daj mi grochu. Żona nasypała mu do miski grochu, dała łyżkę, a mąż jej nabrał pierwszą łyżkę grochu i wrzucił do torby, zaciągnął ją i mocno zawiązał, i powiesił w dymie w kominie, a wtedy cały groch zjadł. Wisi i wisi ta torba. Jak nadchodzi pora, w której febra miała trząść człowiekiem, to torba bardzo się trzęsie w dymie. I wisiała tam torba i trzęsła się przez cały rok. Rok minął, zabrał ten człowiek torbę, zaniósł na to samo miejsce, gdzie spotkał febry, i wypuścił tę swoją z torby — ledwie żywą. Przyszły do niej znowu naradzić się tamte dwie. — A czemuś ty, siostro, taka chuda? — Ech, moje siostry, on mnie w dymie przez cały rok w torbie trzymał, nie dawał ani jeść, ani pić! — To ci los — mówią siostry — trzeba było nie iść do chłopa, a lepiej do popa! sobie ibrał iązał, i trząść . torba Drbie iopa, 33 Bajka o Iwanku, majstrze nad majstrami aczyna się bajka o carze, który sobie wymyślił, żeby zmajstrować z jednej deski dwanaście stołków, a prócz tego jeszcze trzynasty. Daje on trzy wozy złota temu, kto je zrobi. A jak ktoś nie zrobi — odpowie głową. A deska nie może być dłuższa ponad trzy metry. Przychodzili majstrowie z całego świata. Ale ani jednemu nie udało się dogodzić carowi i wszyscy zapłacili za to głową... Raz przyszedł z dalekiego państwa inny car. Podjął się zmajstrować takie stołki. — Dobrze, dobrze! — mówi mu car — rób! Ale wiedz, że odpowiadasz głową, bo nie masz tyle pieniędzy, żeby swą głowę opłacić. Obcy car zgodził się na to. Minął rok. Przez ten rok narobił wszelakich stołków, ale takich, jakie trzeba było zrobić, nie zrobił. Car nie chciał pozbawić go głowy, tylko go skazał na wieczne więzienie w ciemnicy. A jak trzeba było iść do ciemnicy, obcy car zamiast siebie posłał swą piękną córeczkę. A więc siedzi dziewczyna w ciemnicy. A w tym czasie u jednego biednego człowieka podrastał chłopczyk o imieniu Iwanko, który miał już czternaście lat. Tego i owego już się zdążył nauczyć. I słyszy, że ludzie między sobą mówią, że jest gdzieś jakiś car, który chce, żeby mu zrobiono z jednej deski dwanaście stołków, a prócz tego jeszcze trzynasty. Mówi Iwanko swemu tatowi: — Ja, tatku, pójdę poznać świat. I nic mu więcej nie powiedział. — Ale jak ty, Iwanku, pójdziesz, skoro nie masz grosza przy duszy? A ja mogę ci dać tylko trzy grajcary. Będziesz głodował w drodze... — Nie, tatku, nie będę głodował. Zebrał się chłopiec i idzie przez wielkie pustkowia. I znajduje on w jednym lesie zabitego człowieka. Stanął nad nim i myśli, co zrobić 154 z jego ciałem. I doszedł do wniosku, że weźmie wóz i zawiezie zwłoki do wsi i da tam pochować. I tak też uczynił. Najął we wsi wóz za grajcara, przywiózł ciało do wsi, kazał je obmyć, kupił dla nieboszczyka ubranie za grajcara i za grajcara sprawił pogrzeb. Tak Iwanko wszystkie trzy grajcary, jakie miał, wydał na zmarłego człowieka. Idzie dalej. Idzie dwa i pół roku do trzeciego państwa, do tego cara, który chciał, żeby mu zrobić trzynaście stołków. Przyszedł do cara, pięknie się przywitał. I car go pyta: — Co, chłopcze, powiesz nowego? — O niczym nowym nic mi nie wiadomo. Słyszałem tylko, że wam trzeba zrobić z jednej deski dwanaście stołków, a prócz tego jeszcze trzynasty. — No, trzeba mi tego, chłopczyku. Czy ty to zrobisz? Jak zrobisz — dostaniesz trzy wozy złota, a jak nie zrobisz — odpowiesz głową. Czy zgadzasz się na to? Chłopiec odpowiedział: — Wszystko w porządku. Stołki wam zrobię, a głowy wam nie dam. Ale posłuchajcie, prześwietny carze. Jeśli chcecie mieć taki stołek, jaki sobie wymyśliliście, to przynieście mi jawor, który wtedy wykiełkowal z ziemi, kiedyście wy się urodzili. Car zamyślił się. I pyta ludzi starych, czy oni nie pamiętają takiego jaworu. Znalazł się jeden stary człowiek, który pokazał carowi taki jawor. Kazał car jawor ten zrąbać, powieźć na tartak i porznąć na deski. Ale stamtąd wziął tylko jedną deskę dla Iwanka. I mówi car chłopcu: — Niech ci jeszcze raz wytłumaczę, żebyś się nie pomylił, jakich potrzeba mi stołków. Mają to być takie stołki, żeby się rozciągały i znowu ściągały jak harmonia. — Nie nakazujcie mi, bo ja wiem, co mam robić. I zamknął go car w warsztacie i wyznaczył mu czas — jeden rok. Iwanko zaczął robić. Wkrótce zrobił dla cara stołek — jedną trzydziestocentymetrową laskę, a do tej laski przymocował sześć wkrętów. Stołki te Iwanko zrobił szybko — były gotowe w jeden dzień. Ale carowi niczego nie powiedział. Laskę oparł o ścianę w kąciku, żeby tam stała. I robi dalej wszelakie stoliki i stołki, jakie są tylko na świecie, bc czasu ma jeszcze cały rok. Ale kiedyś słyszy Iwanko piękny dziewczęcy głos, przepiękne piosenki. Nie może wytrzymać, chce zobaczyć, kto to tak śpiewa. Wziął i 155 do do i za Jakie Icara, wam szcze )bisz Czy me tołek, tował ciego taki i deski. ?pcu: [jakich ągały rok. jedną krętów. t :arowi stała, cie, bo nękne Wziął dłuto, młotek i przebija ścianę. A jak ścianę przebił, przychodzi do niego, do tej strunki, do tej cienkiej jak struna szczelinki taka piękna dziewczyna, jakiej nigdzie nie widział. Pyta jej Iwanko: — Co ty, dziewczyno, robisz w ciemnicy? Cóżeś uczyniła, za co siedzisz? — No, ja nie uczyniłam niczego. Uczynił mój tatko. Chciał on pokazać carowi, że zmajstruje trzynaście stołków. Ale nie zdołał. Za to car go zasądził na dożywotnie uwięzienie w ciemnicy. A on, zamiast samemu tu zostać, posłał tu mnie. Jak przeszedł rok, przychodzi car do warsztatu do Iwanka. Ale w ostatnim dniu nic mu nie dał jeść, bo myślał, że ten i tak straci głowę. Pyta Iwanka: — No, Iwanku, gdzie mój stołek? — Chcecie stołka, prześwietny carze, a 'nie daliście mi dzisiaj jeść. Car szybko wyszedł i nakazał służącej przynieść jedzenie. Kiedy Iwanko się najadł, wstał i podaje carowi laskę: — Oto macie stołek. Car zdziwił się i powiedział gniewnie: — To takich mi stołków narobiłeś?! Wiedz — będziesz krótszy 0 głowę! Wtedy Iwanko wziął z rąk cara laskę, rozkręcił śrubę — i z laski zaczęło się rozciągać jak harmonijka dwanaście stołków, a prócz tego jeszcze trzynasty. Jak to car zobaczył, uradował się bardzo. Wziął Iwanka pod rękę i poprowadził do swego pałacu: — No, Iwanku, co byś chciał — czy trzy wozy złota, czy moje carstwo? — Nie trzeba mi złota, ani waszego carstwa, tylko dajcie mi to, co siedzi w murze. — Co ci z tego? Lepiej wziąć trzy wozy złota. — Nie chcę nic, tylko to, co w murze! I car wypuścił dziewczynę. Dziewczyna bardzo się uradowała 1 poszła z Iwankiem w dalekie kraje. Tam się pobrali i żyją szczęśliwie jeszcze dzisiaj, jeśli nie umarli. o 34 Serce lisa hodził lis nad brzegiem wody i jak tylko zobaczył jakąś małą rybkę, która podpłynęła do brzegu, żeby pogrzać się na słońcu, to szybko ją łapał i zjadał. Zobaczyły to większe ryby i zrobiło im się nijako, że do ich gospodarstwa wtrąca się jakaś kudłata bestia. Popłynęły do swego króla po radę, co mają czynić. Król je wysłuchał i mówi: — Przyprowadźcie go tutaj, na głębinę Dniestru, tu my go wciągniemy do wody, rozprujemy, wyjmiemy mu serce, zjemy je i będziemy takie mądre jak on. Popłynęły ryby spełnić wolę króla. Dwie ryby zbliżyły się do brzegu, stanęły przed lisem i mówią: — Proszę pana mecenasa, czy pan nie popłynąłby z nami? Ma do pana interes nasz król. — Czemu nie, jak trzeba, to trzeba. Wsiadł lis na ryby, płyną na środek rzeki. Ale lis pyta: — A czy nie wiecie, czego wasz król chce ode mnie? — Jakżeż nie, pewnie, że wiemy. Powiedział, że trzeba wyjąć panu serce i zjeść je, to wtedy będziemy takie mądre jak pan. — E, jeśli tak, to płyńmy z powrotem, bo ja zostawiłem serce w domu. Ale szybko skoczę i za minutę je przyniosę. Zawróciły ryby, lis skoczył na brzeg i mówi: — Jakie wy głupie! Czy kto kiedy słyszał o kimś takim, kto by chodził bez serca? Ryby zmiarkowały, że lis wyprowadził je w pole, ale to już na nic się nie zdało. Bo cóż teraz mogły mu zrobić? 35 Jak garnuszek utopił lisicę B yli sobie dziadek i babka. Poszli w pole żyto żąć. Na podobiadek wzięli sobie garnuszek mleczka. Przyszli na pole, a babka mówi do dziadka: — Gdzieby tu schować ten garnuszek z mleczkiem? — Postaw, staruszko, to mleczko w krzaczek. Babka dziadka posłuchała i postawiła w krzaczek. No i poszli żąć. Żną i żną, a tymczasem przybiegła lisiczka i wypiła mleczko, ale głowy z garnuszka wyjąć nie może. Chodzi lisiczka, kręci głową i mówi: — No, garnuszku, dosyć już tych żartów, wypuść już moją główkę! Dosyć już tych żartów, gołąbeczku, dość! Ale garnuszek z głowy nie schodzi, no i rób co chcesz! — Poczekaj, garnuszku utrapiony, jak nie chcesz zejść z głowy, to ja cię utopię! I pobiegła do rzeki utopić garnuszek. Wbiegła do rzeki, włożyła głowę w wodę — i garnuszek napełnił się wodą. I pociągnął za sobą lisicę. c. Na Ji na ząc. iowy •vkę! to ja ^żyła Lisicę. 36 Niedźwiedź i muzykant Szedł muzykant z drugiej wsi. A był tam taki dół, który wykopał myśliwy, żeby do tego dołu wpadały zwierzęta. Ale wpadł do niego muzykant. Dół był głęboki. Ten człowiek myśli, jakby się tu z niego wydostać. Tymczasem nadszedł niedźwiedź i także wpadł. Siedzą obaj. Człowieka ogarnia już strach. Ale jakoś zawadził ręką o strunę skrzypiec, a niedźwiedź to usłyszał. Poszedł do muzykanta bliżej, pociągnął pazurami po strunach, a skrzypce zadźwięczały. Niedźwiedź pokazuje łapą — nakazuje muzykantowi grać. Ale w dole nie ma na to miejsca, no to niedźwiedź tego muzykanta przygiął, przygarbił, stanął mu na plecach i wylazł z dołu. Poszedł, wyrwał drzewko z bocznymi gałęziami, spuścił do dołu i macha łapą: — Chodź tutaj! Muzykant wyszedł z dołu. Niedźwiedź przyniósł pieniek, każe muzykantowi siadać i pokazuje: — Graj! Jak ten zacznie grać, a niedźwiedź jak zacznie tańczyć na polanie! Natańczył się do syta, pogładził muzykanta po plecach i machnął łapą: — Idź! No i ten poszedł do domu. 37 Jak zając szukał śmierci B yło dwoje dorosłych zajęcy i mieli oni trzech synów. Dwaj synowie byli mądrzy, wielce uczeni, a trzeci głupi. Ale nie tak bardzo głupi, jak bojaźliwy. Pożenili obu tych starszych synów i synowie ci gazdują, a ten trzeci, bojaźliwy, jest jeszcze nieżonaty. Każą mu, żeby poszedł gdzieś w konkury, a on się boi wychodzić z kryjówki. Już i krzyczą na niego, i go proszą, a on jednak nie i nie. — Choćbym miał pozostać nieżonaty, to mimo to nie pójdę! Wreszcie ci dwaj starsia bracia mówią: — Poczekajcie, my go ożenimy! Wyszukali mu narzeczoną. Chcą, żeby ożenił się z sową. Mówią: — To jest mądry ptak i niebojaźliwy, to może razem dobrze będzie im się żyło! Ale okazało się, że i jedno było głupie, i drugie. No, bo jedno drugiego wcale nie widziało, a jednak się pobrali. Wreszcie po weselu, jak się goście rozeszli, zostali sami we dwoje. A wody nie ma w domu, ani drew i nie ma komu przynieść ani jednego, ani drugiego. On się boi, a ona w dzień nie widzi. Męczy ich zgryzota, jedno drugie wysyła, a iść nie ma komu. Zając mówi: — A bodaj to licho wzięło! Po co mi była potrzebna żeniaczka? Jakem był przy tacie i mamie, nikt mi nie kazał drew rąbać ani wody nosić. Teraz — mówi — jak się ożeniłem, to od razu na drugi dzień — do roboty! Ale już bym i robił, tylko że się boję. Jak mnie będziesz codziennie do roboty naganiała, to ja tego nie zniosę! Ale ona go jednak nagania: — Idź po to, idź po tamto! A on się boi. — Tyś się tak na mnie zawzięła, że już muszę się zabić! Powieszę się i już! 163 :ow. zeci tych jest on Dszą, izie ino selu, . ani boi, , a iść zka? ani na tego :abić! Jak zamyślił, tak robi. Wziął sznurek, poszedł do lasu za domem, przywiązał sznur do gałęzi, sam wylazł na gałąź i przywiązał się za nogi — za tylne nogi. I myślał, że się wiesza. Wisi, wisi, nikt go nie widzi, a on krzyczy, bo myśli, że przez to śmierć szybciej nadejdzie. Ale widzi, że śmierć nie nadchodzi, a on już zgłodniał, no to znowu zaczyna krzyczeć, bo sam się odwiązać nie może. W końcu wychodzi żona. — A z tobą co się dzieje? — Jak to co? Jak ty mnie codziennie naganiasz do roboty, to ja się muszę zabić! Jak go odcięła, weszli do domu i on myśli sobie, że już ona go nie będzie naganiała do roboty. A ona mu mówi: — Ty się wieszaj albo nie wieszaj, ale choćbyś się nawet zarzynał, to i tak robić musisz. A jak nie będziesz robił, to możesz się zabić! Pomyślał sobie wtedy: — Spróbuję się jeszcze zarżnąć. Ale jak tylko leciutko nóż przyłożył do szyi, to go zabolało. — Tego nie zrobię. Najlżejszą — mówi — będę miał śmierć, kiedy się utopię. I już się wybrał, wyruszył w drogę, szuka wielkiej wody, takiej, że jak do niej wskoczy, to już wcale nie wypłynie. Przychodzi do lasu, siedzi tam stado wron, a on te wrony dobrze widzi z daleka. I boi się do nich zbliżyć, a ominąć ich nie ma którędy, bo tylko jedna droga wiedzie przez las. Pomyślał sobie wtedy: „Jak zejdę z drogi i zbłądzę, to już jej nie odnajdę". Stanął, pomyślał i mówi: — E tam, wszystko jedno w jaki sposób zginę! W końcu przecież idę się utopić! Tak to sobie najpierw wytłumaczył i zaraz biegnie w stronę wron. Jak wbiegł między wrony, jak krzyknął, to one wszystkie uciekły i rozleciały się po lesie. Wtedy stanął, pomyślał i mówi: — Boże, jakby mi się coś takiego jeszcze raz kiedyś przytrafiło, to bym już nie myślał o zadaniu sobie śmierci! Idzie dalej, dochodzi do jakiegoś maleńkiego stawiku i chce wskoczyć w wodę, a tam coś niby w tej wodzie krzyczy, a on boi się zbliżyć. Tymczasem to świerszcze świergocą nad stawem. A on myśli, że to coś go zje, no to się boi. Porzucił tę wodę, szuka innej, długo, aż już naprzykrzyło mu się chodzić. Z lasu wyjść nie może i nie może znaleźć drugiej wody, rozzłościł się bardzo: 164 — Jak długo będę taki bojaźliwy? Jakbym jeszcze raz znalazł wodę, to żeby tam nie wiem co w niej krzyczało, to już się w nią rzucę! Chodzi tak, chodzi i widzi, że już się zmierzcha. Słyszy, a tu coś tak w lesie krzyczy, że aż strach zbiera. I to krzyczy nie coś jednego, ale coś, czego jest bardzo dużo. Idzie prosto na to coś, co krzyczy. Podchodzi bliżej, a to staw poobsiadały wokoło żaby i hałasują, a on nie może zbliżyć się do brzegu. Długo się nie namyśla, biegnie prosto na nie. Jak przybiegł na brzeg, one się spłoszyły i wszystkie wskoczyły do wody. A on sobie wtedy pomyślał i mówi: — Myślałem, że tylko ja jeden na świecie jestem taki bojaźliwy, a przecież są jeszcze bojaźliwsi. Tacy, którzy nawet mnie się boją! Kiedy tak pomyślał, wrócił do domu i już nigdy się nie starał zadać sobie śmierci. i tak Koś, izi Że i Jak lwy, iać 38 Lew i myszka ew położył się po obiedzie w cieniu, żeby odpocząć. Zaledwie zdążył zasnąć smacznie, kiedy mała myszka wylazła z nory i pobiegła prosto przez lwa. Lew, budząc się ze snu, pomyślał, że go ktoś łapie. Drgnął, uniósł głowę, ale widzi, że to tylko przebiegła po nim myszka. Wtedy powiedział: — Jak ty śmiałaś mnie niepokoić? Czyż nie wiesz, kim jestem? Przecież cię zduszę na miazgę, tak że nawet ślad po tobie nie zostanie! — Władyko i panie! — zapiszczała żałośnie myszka — okaż mi łaskę, przebacz! Zmiłuj się nade mną, nieszczęsną... Ja ciebie niechcący przestraszyłam. Nie duś mnie, a ja kiedyś pośpieszę ci z pomocą w potrzebie! Lew się roześmiał, dziwne mu się wydało, że myszka plecie takie koszałki-opałki. A potem powiedział: — No, idź już swoją drogą! Zobaczymy, jak to mi pomożesz w potrzebie! Tylko pamiętaj, nie waż się już nigdy niepokoić silniejszych od siebie! Myszka szybko umknęła i schowała się w burzanach. Bardzo się cieszyła, że lew jej nie pochwycił w swoje łapy. Nie minął nawet tydzień od czasu, jak lew krzyczał na myszkę i groził, że ją udusi, a oto sam popadł w tarapaty. Chodził nocą po lesie i wpadł w sidła. Szarpał się, szamotał, ale nie mógł się wyrwać. Im bardziej się miotał, tym bardziej i bardziej się zaplątywał. Zobaczyła myszka, że lwu przytrafiło się nieszczęście, bo nie może w żaden sposób się wyrwać. Przyszła do niego i jęła przegryzać sidła. Nie minęło nawet pół godziny, a już sidła były przegryzione. Lew się wyprostował, podziękował myszce i odszedł daleko od tego miejsca. 39 Spotkanie jeża z lisem i wilkiem 1 ewnego razu biegł jeż przez las, szukał sobie jedzenia. Z naprzeciwka niknął lis. Jeż ujrzawszy lisa skurczył się w okamgnieniu, schował się w swoje kolce i leżał nieruchomo. Lis zobaczył jeża, zatrzymał się i zaczął go obwąchiwać. Parę razy próbował go ugryźć, ale zawsze trafiał pyskiem w kolce. A później odszedł od niego i mówi: — Jakie ty jesteś ładne zwierzątko! Chciałem się nacieszyć twoim widokiem, a ty chowasz się w swoje kolce! Zrzuć z siebie te ościory, a będziesz jeszcze piękniejszy! — Nie obchodzi mnie, że innym nie podobają się moje kolce! Za to dzięki nim nie boję się nikogo, bronią bo mnie przed wrogami. Lis pokręcił się, pokręcił i pobiegł dalej. Jeż się rozkurczył i też podążył swoją drogą. Nie zdążył jeszcze przebiec dwudziestu pięciu metrów, jak się natknął na innego swego wroga. Z przeciwka biegł wilk. Zatrzymał się zobaczywszy jeża. Jeż natychmiast zwinął się w kłębek, nastroszył kolce i leży nieruchomo. Wilk rzucił się do jeża, chciał go złapać zębami, ale pokłuł sobie przy tym wargi. Odszedł kawałek od jeża, pokręcił głową, kichnął, pogładził się łapą po pysku i mówi: — Ależ ja widzę, żeś ty podobny jak dwie krople wody do prosięcia! Tylko szczecinę masz bardzo sztywną i kłującą. Od czego ci się taka zrobiła? Jeż na to: — Bo też byłem kiedyś prosięciem. Przed Wielkanocą mnie zabili i razem z ciastem powieźli święcić do cerkwi. Wracając z cerkwi gospodarz jechał ponad zboczem góry. Wóz się jakoś zachybotał i przechylił, a ciasto razem ze mną stoczyło się w dół. Gospodarz zaczął ciasto gonić. Zatrzymało się w dolince, wtedy podniósł je i położył na wóz, a ja wpadłem w chwasty i tam pozostałem. Była wtedy taka ciemnica, że trudno mnie było znaleźć. W tym czasie biegł tą drogą lis 167 ł się Lis wwał od :iory, IZato i też się się kolce ale 3\vą, do ego bili cwi >tał .czął 1 na aka !La lis i poczuł zapach pieczonego prosięcia. Lis podbiegł do niego i już chciał złapać, ale Pan Bóg w mgnieniu oka dał prosięciu kolącą szczecinę i ożywił je. W taki oto sposób Pan Bóg obronił święcone prosię od zębów paskudnego lisa. I teraz, jak sam widzisz, nikt nie może mnie zjeść, bo zwierzęta nie są godne spożywania mego mięsa. Jestem zwierzątkiem świętym! Wilk rozgniewał się na jeża. Gdyby tamten nie miał kolców, rozerwałby go na strzępy, a tak — to tylko ze złości go obsiusiał i podążył dalej. Jeż natychmiast się rozkurczył, otrząsnął i pobiegł do swojej nory. 40 Pan Kocicki Jeden człowiek miał starego kota, który nie był już zdolny łowić myszy. No, to gospodarz wziął go i wywiózł do lasu. „Na co on mi się przyda? Będę go tylko na próżno karmił — niechaj sobie lepiej żyje w lesie". Porzucił go, a sam odjechał. Ale oto przychodzi do kota lisiczka i pyta go: — Ktoś ty taki? A on na to: — Jestem pan Kocicki. Lisiczka mówi: — Bądź mi za męża, a ja ci będę za żonę. Zgodził się na to. Zaprowadziła go lisiczka do swego domu. Dogadza mu bardzo, jak gdzieś kurę złapie, to sama nie je, a jemu przyniesie. A kiedyś zobaczył lisiczkę zajączek i mówi jej: — Lisiczko-siostrzyczko, przyjdę do ciebie na wieczornicę. A ona: — Jest teraz u mnie pan Kocicki, on by ciebie rozszarpał. Zając opowiedział o panu Kocickim wilkowi, niedźwiedziowi i dzikowi. Zeszli się razem, zaczęli myśleć, jakby tu zobaczyć tego pana Kocickiego i mówią: — Najlepiej wydajmy obiad! I zaczęli się zastanawiać, co kto ma przynieść. Wilk mówi: — Ja pójdę po mięso, żeby było do barszczu. Dzik: — A ja pójdę po buraki i po ziemniaki. Niedźwiedź: — A ja miodu przyniosę na deser. Zając: — A ja kapusty. No i wszystkiego nazdobywali, zaczęli gotować obiad. Jak ugotowali, zaczęli się naradzać, kto ma iść zaprosić pana Kocickiego. Niedźwiedź mówi: 169 Mny isu. :haj wi tpana I -H, — Nie zdołam szybko biec, jakby trzeba było uciekać. A dzik: — I ja też nie jestem zwinny. Wilk: — Ja już jestem stary i trochę niedowidzę. Chyba tylko zając będzie odpowiedni. Przybiegł zając do nory lisiczki, a lisiczka właśnie wyjrzała i widzi, że zając stoi na dwóch łapach, więc go pyta: — A po coś ty przyszedł? On mówi: — Prosili wilk, niedźwiedź, dzik i ja proszę, żebyś ty przyszła ze swoim panem Kocickim do nas na obiad! A ona mu mówi: — Ja z nim przyjdę, ale wy się pochowajcie, bo on was rozszarpie. Zajączek przybiega do nich i powiada: — Mówiła lisiczka, żebyście się pochowali, bo pan Kocicki, jak przyjdzie, to was wydusi. No to zaczęli się chować: niedźwiedź wlazł na drzewo, wilk siada za krzakiem, dzik zarył się w chrust, a zajączek chowa się w zaroślach. I oto lisiczka prowadzi swego pana Kocickiego. Doprowadza go do stołu, a on zobaczył, że na stole leży dużo mięsa i mówi: — Miau!... MiauL. Miau!... A ci myśleli, że on mówi „mało": — To ci dopiero drański drań, jeszcze mu mało! To on i nas zje! Wlazł pan Kocicki na stół i je, aż mu za uszami trzeszczy. A jak się najadł, to rozciągnął się na stole. A dzik leżał blisko stołu w chruście i jakoś właśnie komar ugryzł go w ogon. No, to poruszył ogonem. Kot pomyślał, że to mysz, skoczył tam i złapał dzika za ogon. Dzik zerwał się i w nogi! Pan Kocicki przestraszył się dzika, wskoczył na drzewo i zaczął wspinać się tam, gdzie siedział niedźwiedź. Niedźwiedź jak zobaczył, że kot wspina się do niego, zaczął jeszcze wyżej wdrapywać się po pniu, aż w końcu drzewo nie wytrzymało, a on wtedy — buch! — spadł prosto na wilka, mało go, biedaka, nie rozdusił. Jak się zerwą, jak drapną przed siebie, to ledwo ich było widać. A i zając podążył za nimi i zabiegł, sam nie wiedział dokąd... A potem poschodzili się i mówią: — Patrzcie, taki mały, a niewiele brakowało, żeby wszystkich nas pojadł! 1 I Ł 41 Wielce uczona lisica i kot nieuk Jakoś spotkała się w lesie lisica z kotem. Kot jej się nisko ukłonił i rzekł: — Dzień dobry, lisiczko-siostrzyczko! Jak się masz w tych ciężkich czasach? Lisica spojrzała na kota wyniośle i nie wiedziała, czy ma mu odpowiedzieć. Krzyknęła: — Jak ty śmiesz, durniu, pytać mnie o to? Ty, taka żałosna kocina! Czy ty jesteś choć trochę wykształcony? — No, trochę tak, lisiczko.. — A któż to ciebie uczył? — Trudne życie, lisiczko. — A co ty potrafisz? — No, wskoczyć na drzewo i uratować się przed psami, kiedy mnie gonią. — E, wszystko to są głupstwa! Widzisz, ja to jestem wykształcona! A oprócz tego mam cały worek forteli. A ty ich nie masz i nigdy mieć nie będziesz. Chodź ze mną, to może się czegoś jednak nauczysz... Raptem pojawił się myśliwy z psami. Kot wskoczył na drzewo, wdrapał się po pniu do góry i schował między gałęziami. A lisicz-ka-siostrzyczka wpadła psom w pyski. Kot krzyknął z drzewa: — Pani lisico, niech pani rozwiąże worek z fortelami! Ale nie odezwała się już lisiczka, bo już nie mogła. Język jej skołczał, oczy zaszły mgłą. 42 Bajka o głupim wilku sko kich i mu lina! s jna! :nie ;-vo, acz- zedł wilk drogą, zobaczył, że gęsi się pasą. A były to gęsi popa. Pyta się wilk: — Czyjeście wy, gęsi? — Popowe — mówią. A wilk na to: — Wyście dla mnie już dawno gotowe, ja was zjem. A gęsi mówią: — My pójdziemy na górę, a ty stań w dolinie. Otwórz pysk, a my ci same do niego wlecimy. Wzbiły się gęsi i poleciały. A wilk nie zjadł ani jednej. Poszedł dalej, spotkał kobyłę popa. Pyta jej: — Czyjaś ty' kobyło? A ona mówi: — Popowa. Wilk: — Tyś już dla mnie dawno gotowa, ja cię zjem. Ona: — Ja wyjdę na górę i sama ci wbiegnę do pyska. Bryknęła kobyła i pobiegła. A głupi wilk został sam i poszedł dalej. Spotyka barany i owce: — Czyjeście wy, owce? A one mówią: — Popowe. A wilk: — Wyście już dawno gotowe, ja was zjem. A jeden baran mówi do niego: — Siedź tutaj, w dole, otwórz pysk, to ja ci sam do niego wbiegnę. Baran jak rozpędził się z góry, jak trzasnął wilka czołem w zęby, to wilk aż upadł na ziemię, aż mu krew poszła z pyska. A baran zabrał się i poszedł. 172 Kiedy się wilk opamiętał, to sam do siebie mówi: — Nie wiadomo, czy go zjadłem, czy nie. Zdaje mi się, że go zjadłem, bo z pyska krew mi leci. Wilk jak był głodny, tak i jest dalej, bo był i jest głupi. 43 Jak to kozioł z baranem nastraszyli wilki B ył sobie mąż i żona i mieli kozła i barana. - Och, żono — mówi mąż — przepędzimy tego kozła i barana, bo przecież za darmo u nas chleb jedzą! A zabierajcie się stąd koźle i baranie, idźcie sobie z Panem Bogiem! Nie będziecie u mnie przebywali nawet na podwórzu! Uszyli sobie torbę i idą. Idą i idą, a w polu leży wilcza głowa. Tylko że baran jest mocny, ale nie śmiały, a kozioł śmiały, ale nie mocny. — Bierz, baranie, głowę, boś ty mocny! — To ty bierz, koźle, boś ty śmiały! Wzięli we dwóch i wrzucili do torby. Idą, idą i patrzą, a tu ogień płonie! — I my tam chodźmy. Tam przenocujemy, żeby nas wilki nie zjadły! Przychodzą, a tam wilki gotują kolację. — Witajcie, chłopcy! — Czołem, bracia, czołem! Kasza jeszcze nie kipi, mięso do niej będziemy mieli z was! 174 Ojej! Baran zląkł się okropnie, a kozioł jeszcze przed nim się zląkł. Ale oto kozioł wpadł na taki fortel: — Podaj no tylko, baranie, tamtą wilczą głowę! I baran ją przyniósł, — Ale nie tę, podaj tę większą! No, to z kolei wilki przestraszyły się bardzo. Zaczęły myśleć, rozmyślać jakby to stąd uciec. — O, bracia, jakże miła nam kompania wasza! Prosimy na kolację, już gotowa kasza. Ale cóż to? Za gęsta! Rety! Wielkie nieba! Muszę skoczyć po wodę, rozcieńczyć ją trzeba! Poszedł wilk po wodę: „A niech was licho porwie z tą waszą kompanią!" Drugi wilk niby na tamtego czeka, ale i on długo z ucieczką nie zwleka. Mówi: — Poszedł po wodę, wpadł jak kamień w wodę! Pewnie innych kamratów spotkał, świszczypała, a o nas w mig zapomniał, w tym jest sprawa cała! Już go nic nie obchodzi towarzystwo nasze! Co mu tam, że bez wody przypalimy kaszę! Ale ja go odnajdę! I mój kij sękaty porachuje mu dokładnie wszystkie gnaty! I ten wilk pobiegł, i ten nie wrócił. A trzeci siedzi, z myślami się biedzi, jak to on ulotnić się zdoła. W końcu niby rozeźlony woła: — Poślij posła, za nim osła, a za osłem pójdziesz sam! Pójdę, przyprowadzę obu, zadam im po drodze bó*bu! I poszedł. Spotkał tamtych i mówi: 175 łkł. .ec, ¦zą ¦ile :St że ity — No, bracia, teraz biegiem do chatki wracajmy, wpadnijmy, zjedzmy kaszę i zaraz uciekajmy! Ale jeden z tamtych namyślił się i mówi: — Tożby to była hańba niesłychana jeszcze raz się przestraszyć kozła i barana! Nie, bracia, nie tak trzeba! Kiedy tam wpadniemy, to i kaszę, i kozła, i barana zjemy! I biegną, ale tamci żwawo się krzątali, zjedli kaszę, a sami na dąb się wdrapali. Wilcy stanęli — myślą, rozmyślają, jak barana i kozła z dębu spędzić mają. A kozioł, śmielszy, wlazł jak mógł najwyżej, a baran, że nieśmiały, zatrzymał się niżej. — Ty — mówią dwa wilki do swego kosmatego brata — jesteś naszym prowodyrem i wróżbitą. Kładź się pod drzewem, czaruj i wróż! — może ich zobaczymy! Wilk położył się, spogląda w górę i zaczyna wróżyć. Baran siedzi na gałęzi, drży i dygoce ze strachu. No i w końcu spadł. Prosto na wilka. A śmiały kozioł nie zasypiał gruszek w popiele, tylko wrzasnął: — Dawaj mi tutaj tego wróżbitę! Porwały się wilki do ucieczki i sadziły ile sił w nogach. SJ? 44 Zając ratuje wolu przed wilkiem Jeden gazda miał woły, które bardzo ciężko u niego pracowały — i w piątek, i w świątek. Jeden z wołów był leniwy i mówi do drugiego: — Chodźmy do lasu, jakoś tam dziki żyją, to i my będziemy żyli. A ten drugi mówi do leniwego: — Chociaż musimy pracować dla naszego gazdy, ale on daje nam jeść, tnie nam sieczkę i gnój spod nas wyrzuca — i o nic się nie troszczymy. Gazda wyprowadził te woły na pole, żeby się pasły koło lasu, i spuścił je z powroza, a one oba się rozbrykały i pobiegły w las. Jeden, ten leniwy, poszedł gdzieś daleko, a ten drugi wrócił na skraj lasu, bo ten leniwy wołał do niego: — Chodź ze mną, a jak nie chcesz, to wróć do gazdy. Gazda woła tego leniwego: — Byś, byś, byś, chodź tu, bysiu, chodź! Ale ten wół nie wyszedł do niego, tylko sobie poszedł. No, to gazda wziął tego wołu, który wrócił, pognał go do Leska, sprzedał, dołożył jeszcze trochę pieniędzy i kupił dwa maleńkie wołki. A ten wół, który uciekł, chodził się paść do takiej małej pasieczki w lesie. Jak się najadł, to poszedł nocować w gęste krzaki. Ale wilk wywąchał, że on tam leży. Przyszedł do niego i pyta: — Janie, jak się masz? A wół wstał i powiada do wilka: — A ty jak się masz, Mikołaju? A wilk: — Janie, skóra z ciebie to należy do mnie! A wół: — A jakim to prawem skóra ze mnie należeć ma do ciebie? A wilk: — Mam ja takiego sędziego, który osądzi, że skóra z ciebie należy do mnie. i 177 :iego , był żyli. nam ymy. uścił -i wy, :iiwy :azda ;ożył ..sieczki ciebie A wół: — To chodź, Mikołaju, do tego sędziego. Wół i wilk poszli do sędziego, a to był stary pies ślepy. Wilk mówi do psa: — Prawda, że skóra z Jana należy do mnie? A ten pies powiada: — Prawda, należy do ciebie! Biegnie lisiczka, która ma na imię Marianna. No i wilk pyta: — Prawda, Marianno, że skóra z tego wołu, Jana, należy do mnie? Lisiczka powiada: — Do ciebie, Mikołaju! Już się wilk miał zabierać do wołu, ale patrzył na to zza krzaka zając i powiada do tego wołu: — Janie, chodź no tutaj, ja cię wydobędę z tych całych tarapatów! Wół Jan podszedł do zająca. Zając powiada: — Jak Mikołaj złoży przysięgę, to mu dasz skórę. No i zając idzie przodem, a Jan i Mikołaj, i Marianna idą za nim. A zając wiedział, gdzie jest założona przez myśliwych pułapka i poprowadził tam wilka, żeby przysięgał koło tej pułapki. Wilk pyta: — Jak mam przysięgać? Kazał zając wilkowi, żeby złożył łapy i dwa razy uderzył nimi po pułapce lekko, a za trzecim razem mocno. Kiedy walnął wilk mocno, to mu pułapka obie łapy ścisnęła. Jak wilk zaczął ryczeć i skomleć, to zając go pyta: — Jużeś przysiągł? To dobrze, jutro przyjdzie tutaj gazda i tę przysięgę od ciebie odbierze! A do tego wołu Jana zając mówi: — A ty, wole, idź już sobie do tego gazdy, od któregoś uciekł. Tam ci było dobrze. O, widzisz, tam gazda pasie maleńkie wołki na skraju lasu! Jak przyszedł wół do gazdy, to gazda się go pyta: — Gdzieżeś to tak długo zabawił? Wziął gazda tego wołu i te maleńkie i pognał do domu. A zając mówi do wołu Jana: — Gdzieżbyś się w tym lesie zmieścił, skoroś ty taki wielki? Ja jestem taki maleńki, a zmieścić się nie mogę. Zanim ogryzę jedną gałązkę, to piętnaście razy się obrócę, żeby zobaczyć, czy mnie kto nie widzi. A tyś chciał, żeby ciebie wilk nie wyczuł? 45 Lisiczka-siostrzyczka i wilczek-hraciszek B ył sobie dziadek i babka. I raz w niedzielę babka napiekła pierożków z makiem, wyjęła je, pokładła do misek i postawiła na oknie, żeby ostygły. A obok chaty biegła lisiczka — węsz> i czuje, że pierożki pachną. Podkradła się do okna cichutko, chwyciła pierożek szybciutko i uciekła. Wybiegła na pole, usiadła, wyjadła maczek z pierożka, a tam napchała śmieci, pierożek stuliła i biegnie. I tak biegnie, a chłopcy pędzą bydło do wodopoju. — Dzień dobry, chłopcy! — Dzień dobry, lisiczko-siostrzyczko! — Zamieńcie, chłopcy, byczka trzylatka na pierożek! — A gdzież tam można byczka za pierożek! — Ale on taki słodziutki, że aż trudno wypowiedzieć! I w końcu znalazła jednego, który się z nią zamienił. — Tylko uważajcie — mówi — chłopcy, nie jedzcie pierożka, dopóki nie wejdę do lasu. I pobiegła, a byczka przed sobą popędziła. Ci poczekali, az schowała się w lesie, wtedy do pierożka — a tam śmieci... A lisiczka tymczasem przypędziła byczka do lasu, przywiązała go do dębu, a sama poszła rąbać drzewo na sanki. Rąbie i mówi: — Rąb się, drzewko, krzywe i proste! Rąb się, drzewko, krzywe i proste! Narąbała drzewa, zrobiła saneczki, zaprzęgła byczka, usiadła i jedzie. A tu biegnie wilczek-braciszek. — Dzień dobry, lisiczko-siostrzyczko! — Dzień dobry, wilczku-braciszku! — A skądeś ty wzięła byczka trzylatka i saneczki? — Jak to skąd? Na byczka zarobiłam, saneczki zrobiłam i jadę. — No, to podwieź i mnie! — Jakże ja ciebie wezmę? Przecież mi saneczki połamiesz! — Nie, nie połamię, położę na nich tylko jedną łapkę! ;kła jsek szy 1i»»yciła ..jadła ca, aż -jczka isama .dzie. ję. 179 — No, to połóż, co już z tobą począć. No i wilk położył łapkę. Pojechali trochę, a wilk mówi: — Położę, lisiczko-siostrzyczko, i drugą łapkę. — Ej, wilczku-braciszku, połamk-s/ mi sanki. — Nie, nie połamię. — No, to połóż! I wilk położył. Jadą, j.idą, a tu nagle — trzask! — Gj, nieszczęście mówi lisiczka — sanki trzeszczą! — A gdzież tam, lisiczko-siostrzyczko, to mnie kosteczka chrupnęła. No, trudno... jadą... A wilczek znowu! — Położę, lisiczko-siostrzyczko, i trzecią łapkę. — Jak to, położysz! Przecież mi całkiem sanki połamiesz! — Ależ nie, dlaczego miałyby się łamać? — To już kładź! Ledwie położył, a saneczki znowu: trzask! trzask! — Ej, wilczku, saneczki trzeszczą! Zejdź, bo połamiesz! — A gdzież ci tam trzeszczą! Co też ty, lisiczko-siostrzyczko, wymyślasz? To ja rozgryzłem orzeszek! — No, to daj i mnie! — Ale to był ostatni. Pojechali jeszcze trochę... — Oj, lisiczko-siostrzyczko, usiądę już cały! — A gdzież ty usiądziesz? Przecież tutaj nie masz gdzie usiąść! — A ja się tak skurczę, to wtedy się zmieszczę. — Ale ty mi saneczki całkiem połamiesz! I czym ja sobie wtedy drewek przywiozę? — E tam, tak od razu połamię! Ja jestem leciutki. Usiądę, lisiczko-siostrzyczko, bo się trochę zmęczyłem. Ja delikatnie. — No, to już siadaj, co z tobą począć. No i cały wpakował się na sanki, a jak tylko usiadł, to sanki trzask! trzask! trzask! I się rozsypały!... A wtedy lisiczka zaczęła go łajać: — A bodaj cię nic dobrego w życiu nie spotkało! Cóżeś ty mi narobił, obrzydła poczwaro! Łajała go, łajała, w końcu mówi: — Idźże teraz drzewa urąb na saneczki! — A jakże go rąbać, lisiczko-siostrzyczko, kiedy nie umiem, a w dodatku nie wiem, jakiego to drzewa? 180 — A ty obmierzły psuju! Jak łamać saneczki, to wiedziałeś, a jak drzewa narąbać, to nie?! Mów: „Rąb się drzewo krzywe i proste! Rąb się, drzewo, krzywe i proste!" Wilk poszedł. Wszedł oto do lasu i zaczął: — Rąb się drzewo, krzywe i krzywe! Rąb się, drzewo, krzywe i krzywe! Narąbał, ciągnie do lisiczki. Spojrzała, a ono takie krzywe, że nie dałoby się wybrać nawet na okładnicę do pługa, a co dopiero mówić 0 płozach do sanek. No to znowu zaczęła go łajać: — Na coś ty takiego drzewa narąbał? — Kiedy ono takie się rąbie! — A czemuś ty nie mówił tak, jak ci kazałam? — Nie, no właśnie mówiłem tak samo: „Rąb się, drzewo, krzywe 1 krzywe!" — Oj, głupiś ty, głupi, a do tego niedołężny! To siedź teraz tu, przypilnuj byczka, a ja sama pójdę, narąbię. I poszła. A wilk sam sobie siedzi i chce mu się jeść. Zaczął przerzucać wszystko, co było w saneczkach — nie, nie ma nigdzie niczego do jedzenia. Myślał, myślał: „Zjem byczka i ucieknę!" Wygryzł w byczku dziurę, wszystko ze środka wyjadł, a tam wróbli napuścił, dziurkę zatkał słomą, a byczka postawił pod płotem i podparł go kijem. A sam wtedy w nogi. Przychodzi lisiczka do byczka, a jemu z boku wiecheć sterczy. Lisiczka łap za ten wiecheć, a stamtąd wróble — frrr! Ona za kij, a jak tylko go złapała, to byczek — łup! — i upadł! — No, poczekaj, wilczysko przeklęte! Ja ci o tym wszystkim przypomnę! I pobiegła drogą. Biegnie, a tu ciągną czumackie wozy z rybami. Upadła pośród drogi, nogi rozrzuciła, udaje nieżywą. Czumacy zaraz ją zobaczyli: — Patrzcie, chłopcy, jaka wspaniała lisica leży! — Obstąpili ją, przewracają. — Trzeba wziąć, będą dla dzieci czapki! Wrzucili ją na tylny wóz i znowu ruszyli w drogę. Idą na przodzie. a lisiczka-siostrzyczka widzi, że wcale na nią nie patrzą, no to dale; zrzucać ryby z wozu. Rzuca i rzuca po rybce na drogę, ciągle rzuca.. Narzucała dużo i cichcem zeskoczyła z wozu. Czumacy pojechali sobie dalej, a ona te ryby pozbierała, siadła pod kopą siana i je. Nagle patrzy, a tu biegnie wilczek-braciszek: — Dzień dobry, lisiczko-siostrzyczko! 181 i jak -r się, i «r?vwe me krzywe tu, czął gdzie •gryzł iścił, djem. [boku • frrr! tkim sśród "li ją, izie, dalej Ifzuca... sobie — Dzień dobry! — A cóż to ty robisz, lisiczko-siostrzyczko? — Rybki sobie jem. — To dajże i mnie! — Masz ci los! To ja się tyle namitrężyłam, nałowiłam, a teraz jemu mam oddać! Idź, nałów sobie sam! — A jakżeż ja nałowię, kiedy nie umiem? Chociaż mnie naucz jak trzeba łowić! — No, jak to — jak? Całkiem zwyczajnie: idź do przerębla, włóż w przerębel ogon, siedź spokojnie i powtarzaj: „Łówcie się, rybki, wielkie i maleńkie!" No i się nałowią. — Dziękuję za naukę! Pobiegł wilk co prędzej nad rzekę, podszedł do przerębla, włożył w niego ogon... — Łówcie się — mówi — rybki wielkie i zawsze wielkie! Łówcie się, rybki wielkie i zawsze wielkie! Łówcie się, rybki, wielkie i zawsze wielkie! Małych wcale nie chce. A mróz na dworze taki, że aż skwierczy. A lisiczka biega po brzegu i ciągle powtarza: — Marznij, marznij, wilczy ogonie! Marznij, marznij, wilczy ogonie! A wilk: — Co ty, lisiczko, siostrzyczko, mówisz? — Ano ja, tak jak i ty: „Łówcie się, rybki, wielkie i zawsze wielkie!" Poruszył wilk ogonem — już ciężko! a lisiczka: — Oto już rybka zaczęła się zaczepiać! A trochę później: — Ano, wilczku, ciągnij! Wilk pociągnął, ale ogon już przymarzł do przerębla — nie wyciągnie. A ona jeszcze na niego krzyczy: — Widzisz, wilczysko obmierzłe, coś ty narobił! Mówiłeś przecież — „Łówcie się rybki wielkie i zawsze wielkie!" No, to się wielkich nałapało i teraz nie wyciągniesz. Trzeba sprowadzić pomoc, pójdę, zawołam! I pomknęła do wsi. Biegnie przez wieś i woła: — Idźcie, ludzie, wilka bić! Idźcie, ludzie, wilka bić! Ale się ludzi nazbiegało!... Ten z siekierą, tamten z widłami, inny z cepami, a baby z pogrzebaczami, z widełkami do wyciągania garnków z pieca. Jak zaczęli grzmocić tego nieszczęsnego wilka! 182 A lisiczka tymczasem wskoczyła do jednej z chat — nikogo nie ma. Gospodyni pobiegła nad rzekę wilka bić i zostawiła dzieżę z nie wyrobionym jeszcze ciastem. Lisiczka umazała sobie ciastem głowę — i w pole!... A tu widzi — wilk ledwo lezie, resztek sił dobywa. Poczęstowali go dobrze, nieboraka. A ona zaraz zaczęła udawać — drepcze pomału, stęka... A wilk ją zobaczył: — A! — mówi — toś ty taka! Takeś mi się przysłużyła, że się pozbyłem ogona. A ona: — Oj, wilczku-braciszku, czyż to ja? Czy nie widzisz, co się ze mną dzieje? Toż mózg mi wypływa, tak mnie pobili i rozwalili mi głowę. Wilczku-braciszku, ponieś mnie! — Toż przecież sam ledwo żyję! — Ale ty nie masz tylko połowy ogona, a mnie rozwalili głowę. Oj-oj-oj! Nie dojdę do domu! — No, to już siadaj, co z tobą począć. Wlazła mu na plecy, mości się i okropnie stęka. Poniósł ją wilk. A ona siedzi i ciągle powtarza: — Bity nie bitą niesie! Bity nie bitą niesie! — Co ty tam, lisiczko-siostrzyczko, mówisz? — No mówię: „Bity bitą niesie!" I zaraz znowu po cichu: — Bity nie bitą niesie... No i doniósł ją do chatki: — No, już schodź, lisiczko, jesteśmy na miejscu! A ona wtedy hop! z wilka i mówi: — Bity nie bitą przyniósł! Bity nie bitą przyniósł! Wilk do niej, chciał ją złapać zębami, a ona do chatki i się zamknęła. Nie może wejść wilk, a ona jeszcze wygląda przez okno i drażni go: — Bity nie bitą przyniósł! Dreptał wilk, dreptał wokół chaty lisiczki — wejść nie może. — Ta przeklęta lisiczka! Tak mnie wywieść w pole! I ciężko powlókł się do domu. A lisiczka żyje i łapie kury. la. nie Dwę B>wa. iwać 46 Słomiany byczek się .sowę. wilk. la. ył sobie dziadek i babka. Dziadek był dozorcą placu, a babka siedziała w domu i przędła len. A tacy są biedni, niczego nie mają, co zarobią, to przejedzą, i znowu nie mają nic. Któregoś dnia babka zaczęła nalegać na dziadka: — Zrób mi, dziadku, koniecznie słomianego byczka i osmól go smołą! — Co ty, głupia, mówisz? Na co ten byczek ci się przyda? — Zrób go, już ja wiem, na co! Dziadek — co miał począć? — zrobił słomianego byczka i osmolił go smołą. Minęła noc. A rankiem zabrała babka pęczki lnu i popędziła słomianego byczka na pastwisko. Sama usiadła pod mogiłą, przędzie kądziel i powtarza: — Paś się, bysiu, na tej trawie, aż wyprzędę wszystkie pęczki! Paś się, bysiu, na tej trawie, aż wyprzędę wszystkie pęczki! Poty przędła len, aż zapadła w sen. A wtedy to z lasu ciemnego, z wielkiego boru biegnie niedźwiedź. Naskoczył na byczka: — Ktoś ty taki? — pyta — Powiedz mi! A byczek na to: — Niechaj wie misio, że jestem bysio, ze słomy zrobiony, smołą osmolony! A niedźwiedź na to: — Skoroś ty ze słomy zrobiony, smołą osmolony, to mi daj trochę smoły, żebym sobie załatał swój obdarty bok. Byczek nie mówi nic, milczy. A niedźwiedź zaraz do niego, złapał go za bok zębami i chce oderwać mu smołę. Odrywał, odrywał, ale zęby uwięzły mu w smole, w żaden sposób nie może ich wyrwać. Szarpał, szarpał — nic z tego! Zaciągnął tego byczka Pan Bóg wie gdzie. 184 I oto babka się budzi, a byczka nie ma: — O, jakież to nieszczęście! Gdzież to mój byczek się podział? Pewnie już poszedł do domu! I od razu wzięła na plecy podstawę przęśłicy i grzebień — i do domu. Ale patrzy — niedźwiedź włóczy byczka po boru. Mówi babka do dziadka: — Dziadku, dziadku, nasz byczek niedźwiedzia przyprowadził, idź zabij niedźwiedzia! Dziadek wyskoczył, oderwał niedźwiedzia od byczka i wrzucił do lochu. A na drugi dzień jeszcze nie świtało, kiedy babka wzięła już kądziel i wygnała na pastwisko byczka. Sama usiadła pod mogiłą, przędzie kądziel i powtarza: — Paś się, bysiu, na tej trawie, aż wyprzędę pęczek! Paś się, bysiu na tej trawie, aż wyprzędę pęczek! Poty przędła len, aż zapadła w sen. A wtedy z lasu ciemnego z wielkiego boru wybiega szary wilk i od razu do byczka: — Ktoś ty taki? Powiedz mi! — Niechaj wie wilczek, że jestem byczek, ze słomy zrobiony, smołą osmolony. — Kiedyś ty smołą osmolony — mówi wilk — to i mnie daj smoły, żebym sobie zalepił bok, bo mi go psy poszarpały. — Bierz! A wilk zaraz mu się rzucił do boku, chciał oderwać smołę. Szarpie i szarpie niebożę, a tu zębów wyrwać nie może! Ani w bok, ani w tył, jakby mógł, toby wył! No i musi taszczyć ze sobą byczka! Budzi się baWca, a byczka już nie widać. — Pewnie mój byczek podreptał do domu! I poszła. Ale patrzy, a wilk byczka taszczy. Pobiegła, powiedziała o tym dziadkowi. Dziadek i wilczka wrzucił do lochu. I trzeciego dnia pognała babka byczka na pastwisko. Usiadła pod mogiłą i zasnęła. Biegnie lisiczka. — Ktoś ty taki? — Niech wie lisiczka, że mówi do byczka, co ze słomy zrobiony, smołą osmolony. — Daj mi, gołąbeczku, trochę smoły, żebym sobie przyłożyła do boku. Napadły na mnie charty, o mało skóry ze mnie nie zdarły! dał? :ł. idź ucił Iziel izie >iu na .nego lołę. Ani zyć :ziała j pod Jiony, •<ła do 185 I lisiczce zęby w smole uwięzły, i ona wyrwać się nie może. Powiedziała o tym babka dziadkowi, a dziadek i lisiczkę wrzucił do lochu. A później jeszcze złapali zajączka. A kiedy się tyle zwierząt nazbierało, dziadek usiadł przy pokrywie lochu i ostrzy nóż. No, to niedźwiedź go pyta: — Dziadku, po co ostrzysz nóż? — Żeby zdjąć z ciebie skórę i uszyć z niej sobie i babce kożuchy. — Ej, nie zabijaj mnie, dziadziusiu, lepiej wypuść na wolność, a ja ci za to przyniosę dużo miodu. — No, dobrze, tylko pamiętaj — dotrzymaj słowa! I wypuścił misia. Usiadł dziadek znowu przy pokrywie lochu i dalej ostrzy nóż. Teraz pyta go wilk: — Dziadku, po co ostrzysz nóż? — Żeby zdjąć z ciebie skórę, a z niej uszyć na zimę ciepłą czapkę. — Oj, nie zabijaj mnie, dziadziusiu, a ja ci przypędzę całe stado owiec! I wilka wypuścił. I dalej siedzi, i ostrzy nóż. Teraz pyta go lisiczka: — Powiedz mi, dziadku, bądź łaskaw, po co ty ostrzysz nóż? — Lisiczka — mówi — ma piękną skórę na kołnierz i na obszywkę. Chcę tę skórkę zdjąć. — Oj, nie zdejmuj, dziadziusiu, ze mnie skóry, a ja ci przyniosę dużo gęsi i kur! — No, tylko dotrzymaj słowa! I lisiczkę wypuścił. Został tylko zajączek. Dziadek i na niego ostrzy nóż. Zajączek go pyta, a on mówi: — Zajączek ma skórkę mięciutką, cieplutką. Zrobię z niej sobie na zimę rękawiczki i kapeusz! — Oj, nie zabjaj mnie, dziadku, ja ci przyniosę dużo wstążek, pierścieni, pięknych korali, tylko mnie wypuść na wolność. Wypuścił i jego. No i przespali noc, a rano, jeszcze przed świtem coś drap! drap! w dziadkowe drzwi. Babka się zbudziła: — Dziadku, dziadku, coś tam skrobie w nasze drzwi! Idź, wyjrzyj! Dziadek wyszedł, a to niedźwiedź przydźwigał cały ul miodu. Wziął dziadek miód i ledwo się położył, a tu znowu coś w drzwi: drap! drap! Wychodzi — patrzy — a to wilk przypędził pełne podwórze owiec. A lisiczka niedługo przyniosła dużo kur, gęsi i wszelkiego ptactwa. 186 Zajączek ponanosił wstążek, pierścionków i pięknych korali. Dziadek i babka bardzo się cieszyli. Sprzedali owce, a kupili woły. Dziadek nimi jeździł, woził towary i w ten sposób zarabiał. Wzbogacili się tak, że lepiej nie trzeba. A byczek, jak już przestał być potrzebny, dopóty stał na słońcu, aż się roztopił. lek mi piej :u, aż 47 B O babie i o dziku yła baba i chłop. Mieszkali w lesie, zawsze postnie jedli. A ona mówi: — Ludzie jedzą mięso, a ja tak postnie jem. I goni męża do lasu, żeby przyniósł kawałek mięsa: — Niechaj chociaż raz zjem sobie z omastą! A on mówi: — Nie mam strzelby ani nic, czym bym mógł ubić zwierzynę. A ona mówi: — Idź z siekierą! Wyszedł od razu z rana, chodzi, chodzi, niczego w lesie nie ma. Już wieczór. Idzie do domu, patrzy, a pod krzakiem leży dzik. Po cichutku zbliża się z siekierą i ciach dzika siekierą w nogę. Noga odleciała, a dzik uciekł. Przynosi chłop do domu tę nogę, a żona mówi: — Widzisz, już jest mięso, pojem sobie smacznie. Wzięła tę nogę, ściągnęła z niej skórę, szczecinę ostrzygła, a mięso wsunęła do pieca i niechaj się piecze. Szczecinę nawinęła na kądziel i przędzie, a na tej skórze siadła. Nieszczęsne biedaczysko dzik dorobił sobie drewnianą nogę i idzie do wsi. Nigdzie się nie świeci tylko u niej, u tej baby. Podszedł do okna i zagląda. Mówi: — Na skórze mojej siedzi, włosy moje przędzie, moje mięso piecze sobie. Wejdę do chaty, oboje was zjem, a chatę rozwalę! Ona okropnie się nastraszyła, wskoczyła na piec i mówi do męża: — No, zrób coś! On czym prędzej przywiązał do głównej belki u sufitu stępę, a dzik już się do niego zbliża, żeby go zjeść. Wtedy chłop tę stępę rozhuśtał i bęc nią w głowę dzika. A ten jeszcze bardziej się rozzłościł i jak tę stępę od siebie odrzucił, to poleciała aż do sufitu. Ale jak odskoczyła od sufitu, to jeszcze raz dzika bęc! aż zajęczał. Zobaczył, że nie ma żartów i uciekł. A baba ze strachu przeleżała bez snu aż do rana i nigdy już męża nie posłała do lasu po mięso. Nigdy! 48 Okrutna baba i wilk niewiniątko Jednego razu wprowadziła baba cielęta do ogrodu, żeby się tam pasły. Cielęta pasą się w jednym końcu ogrodu, a baba w drugim kopie ziemniaki. Ale przyszedł z lasu wilk i zakrada się do cieląt zza płotu. Chce sobie jedno porwać. Baba to spostrzegła i narobiła krzyku. Wilk widzi, że cielęcia porwać się nie uda, no to woła: — A bodaj cię, babo, diabeł porwał! To przez te twoje głupie cielaki już nie wolno nawet zajrzeć do ogrodu?! »v się •du, się oła: 49 G Pies i wilk łodny wilk spotkał psa. Dzień dobry, bracie. Jak się masz? — Nie narzekam. Służę u gazdy. Głodny nie jestem. — Znajdź i mnie jakąś służbę! — poprosiło wilczysko. — Dobrze, wilczku, znajdę. — Ale taką, żebym ją pełnił gdzieś blisko owiec. — Chodźmy. Idą przez wieś. Wilk przypatruje się psu: — Od czego masz, piesku, taki znaczek na szyi? — Od naszyjnika, wilczku. Jestem całymi dniami przywiązany do budy. — Na łańcuchu? — zdziwił się wilk. — Tak, i to na dosyć grubym! Wilczysko się zatrzymało. — Nie, piesku, nie chcę iść na służbę. — Czemuż to? — Widzisz, jeden z mędrców powiedział, że ze wszystkich kłopotów trzeba sobie wybierać najmniejszy! 50 Koza w zajęczym domku D zika koza zwykła była wchodzić do ogrodu jednego człowieka, by tam chrupać sobie kapustę. Człowiek, zauważywszy kozę, zaczął po nocach czatować na złodziejkę. Pewnego razu wziął strzelbę i zasiadł w krzakach. Całą noc przesiedział, a kozy nie było. I już zaczęło się rozwidniać, a tu idzie koza od strony lasu i kieruje się prosto do kapusty. Chłop wycelował i — bach! Koza dwa razy się przewróciła i pobiegła do lasu. Biegła niezbyt szybko, bo ów człowiek zranił jej mocno tylną nogę. Kiedy chłop zobaczył, że ucieka dość wolno, to puścił się za nią w pogoń. Koza, ujrzawszy, że biegnie za nią człowiek, wysiliła się, żeby uciekać szybciej i pilnie się przyglądała, gdzie by tu się schować, bo już nie miała siły. Spostrzegła koza zajęczą chatkę, podbiegła do niej i woła: — Czy gospodarz w domu? — W domu — odezwał się zając. — Wyjdź tutaj, chcę cię o coś zapytać. — Ależ mów, ja i tutaj usłyszę! — Ależ nie, wyjdź, to ci powiem dobrą nowinkę. Wyszedł zajączek z nory, a koza w mig wskoczyła do jego domku i mówi: — Teraz ty, zajączku, idź pospaceruj sobie troszeczkę, a ja tymczasem polezę, odpocznę, bo bardzo zaniemogłam. Zmartwił się zajączek, nie wiedział, co ma począć. Ledwo wychylił się zza krzaka, a tu biegnie ten chłop, który pędził za kozą. Zając jak wziął za pas nogi, to tylko się zakurzyło! Chłop osłupiał, dalej nie pobiegł, aż mu włosy stanęły dęba. Wrócił do domu, a pędząc nie obejrzał się za siebie ani razu. Przybiegł do domu i myśli sobie: ,,Ki diabeł?! Postrzeliłem kozę i koza uciekała przede mną na trzech nogach, a jak wbiegła za krzak, to od razu stała się zającem, a w dodatku dalej pobiegła nie na trzech, a na czterech nogach. To pewno wodny albo leśny diabeł!" 191 Zając przebiegł może ze trzysta metrów, zatrzymał się, rozejrzał wokoło. Nikogo nie było w pobliżu, tamten człowiek już sobie poszedł, był od niego daleko. Zając trochę posiedział i wrócił do swego domku. Podszedł do drzwi i mówi: — Wynoś się precz z mojego domu! Już mi pora teraz odpocząć! Idź, idź sobie, dokąd chcesz! — Nie, zajączku, to ty idź, dokąd chcesz, a ja nie wyjdę, póki nie wyzdrowieję. A najlepiej — to pożegnaj się z domem. Tyś zdrów, możesz sobie nowy zbudować. Zając odszedł od chatki i zaczął płakać. Szedł niedźwiedź, zobaczył zajączka i pyta: — Czemu ty, zajączku płaczesz? — A jakżeż mam nie płakać? Przyszedł jakiś nieznany zwierz, wypędził mnie z domku, siedzi tam, a mnie nie wpuszcza. — Nie martw się, zajączku. Chodźmy, a ja go zaraz wypędzę! Poszli. Niedźwiedź podszedł do zajęczej chatki i mówi: — Kto w zajęczym domku siedzi, niechaj idzie sobie precz! — Jestem z lasu briańskiego, z plemienia holenderskiego, o dwóch rogach, na trzech nogach, zamachnę się raz, pozabijam was! Przestraszył się niedźwiedź, odbiegł daleko od zajęczego domku i myślał przez całą drogę: ,,Co to tam za taka straszna poczwara? Od kiedy żyję, takiego zwierzęcia ani nie słyszałem, ani nie widziałem!" Został zajączek sam i znów zaczął płakać. Biegł wilk, zobaczył zająca i spytał: — Czemu ty, zajączku, płaczesz? — A jakżeż nie mam płakać? Osiedlił się w moim domku jakiś nieznany zwierz i nie wpuszcza mnie do środka. — Chodźmy, zajączku, ja go prędko wypędzę. Poszli. Wilk podszedł do zajęczego domku i mówi: — Kto w zajęczym domku siedzi, niechaj idzie sobie precz! A jak nie wyjdzie, to straci życie! — Jestem z lasu briańskiego, z plemienia holenderskiego, ¦•*-'¦ - i 192 o dwóch rogach, na trzech nogach, zamachnę się raz, pozabijam was! Przestraszył się wilk, odbiegł, nie oglądając się za siebie. Pozostał zajączek sam i znów zaczął płakać. Biegła obok lisiczka, zatrzymała się, pyta: — Czemu ty, zajączku płaczesz? — A jakżeż mam nie płakać? Dostała się do mojego domu jakaś nieznana bestia i mieszka tam, a mnie nie wpuszcza. — Nie martw się, zajączku, ja pójdę i od razu ją wypędzę. — A gdzież tam potrafiłabyś ją wypędzić! Niedźwiedź wypędzał i nie wypędził, wilk wypędzał i nie wypędził, to ty jej przenigdy nie wypędzisz! — No, to zobaczymy, chodźmy... Poszli. Lisica podeszła do drzwi i mówi: — Kto w zajęczym domu siedzi, niechaj idzie sobie precz! — Jestem z lasu briańskiego, z plemienia holenderskiego, o dwóch rogach, na trzech nogach, zamachnę się raz, pozabijam was! Lisica nie przestraszyła się tylko mówi dalej: — Straszysz mnie, bestio, przemawiasz zuchwale, ale ja ciebie nie boję się wcale. Zaraz przywołam tu swoich żołnierzy, już oni wyłoją cię, jak się należy! A jeśli wyjdziesz stąd żywa i cała, nie będziesz już innych z domu wypędzała! Lisica dojrzała na liściu ostu szerszenia i zaczęła go prosić: — Zawołaj, bądź łaskaw, swoich przyjaciół, niech ich tutaj przyleci z pół setki! Trzeba pomóc zajączkowi wypędzić z jego domu zwierza. — A co mi dasz za to, że wypędzimy zwierza? — Ależ ugoszczę cię miodem. Znam jedno miejsce, gdzie jest istna otchłań miodu. — A gdzież to ten miód? — A, to ja wam później sama pokażę. ;kaś Tjdzał :y nie »e nie cię, ainych , przyleci er za. jest 193 — No, dobrze, zaraz polecę, zawołam swoich. Szerszeń poleciał do swego gniazda i przyprowadził cały rój. Wleciały szerszenie do zajęczego domku. Jak sypnęły się do drzwi, jak zaczęły żądlić kozę, to ta poderwała się i w nogi! Chociaż na trzech nogach, a pędziła tak, jakby jej skrzydła wyrosły! Aż wzbił się wokoło kurz! Pewnie i czwartą nogę puściła w ruch, mimo że ta była ranna. A szerszenie nie dawały jej spokoju, goniły ją i żądliły bez przerwy. Koza przebiegła już z pięć kilometrów, dobiegła do jeziora i z rozpędu — bach! do wody. Szerszenie wróciły i udały się do zajęczej nory. A lisica, czekając na szerszenie, myślała o tym, jakby je oszukać, bo jak nie dostaną nic za robotę, to i jej dadzą się we znaki. Szerszenie przyleciały do zajęczego domku, zobaczyły lisicę i mówią: — No, to teraz daj nam miodu! Lisica mówi: — Zaraz, zaraz, gołąbeczki, zaraz was ugoszczę. Lećcie za mną, ja was poprowadzę. Pobiegła lisica po wzgórku koło lasu, a cały czas się przypatruje, czy nie widać gdzieś jakiejś nory. A szerszenie podążają za nią. Lisica biegła, biegła, dojrzała norę myszy polnej, zatrzymała się i mówi: — No, chłopcy, stać! W tej oto norze jest dużo miodu! Sama już dawno tu przychodziłam, chciałam go sobie dobrze podjeść, ale nie mogłam dobrać się do niego. Szerszenie wszystkie razem rzuciły się do nory, a lisica wzięła kamyk i mocno norę zatkała. I szerszenie zamiast najeść się miodu — udusiły się i wszystkie zginęły. r 51 Dwaj carowie ptaków ewnego razu ptaki zamyśliły wybrać spośród siebie cara. Ptasi dostojnicy orzekli, że ten będzie carem, kto najwyżej wzniesie się w niebo. Zgodziły się na to pomniejsze ptaki. Maleńkie wole oczko wiedziało, że orzeł wzniesie się najwyżej i ukryło się pod jego skrzydłem. Już wszystkie ptaki spróbowały swych sił, pozostał tylko orzeł. Wzniósł się, wzleciał najwyżej i chciał już opadać w dół, a wtedy spod jego skrzydła wyleciało wole oczko. Wzniosło się jeszcze wyżej niż orzeł i zostało carem. Od tego czasu wielkie jastrzębie i sokoły przy każdej sposobności na nie napadały. Wtedy wole oczko, żeby mieć więcej swobody, pogodziło się z orłem. Umówiły się, że orzeł będzie panował nad wielkimi ptakami, a wole oczko nad takimi małymi jak ono samo. SE- *S 9 , 51 Dwaj carowie ptaków ewnego razu ptaki zamyśliły wybrać spośród siebie cara. Ptasi dostojnicy orzekli, że ten będzie carem, kto najwyżej wzniesie się w niebo. Zgodziły się na to pomniejsze ptaki. Maleńkie wole oczko wiedziało, że orzeł wzniesie się najwyżej i ukryło się pod jego skrzydłem. Już wszystkie ptaki spróbowały swych sił, pozostał tylko orzeł. Wzniósł się, wzleciał najwyżej i chciał już opadać w dół, a wtedy spod jego skrzydła wyleciało wole oczko. Wzniosło się jeszcze wyżej niż orzeł i zostało carem. Od tego czasu wielkie jastrzębie i sokoły przy każdej sposobności na nie napadały. Wtedy wole oczko, żeby mieć więcej swobody, pogodziło się z orłem. Umówiły się, że orzeł będzie panował nad wielkimi ptakami, a wole oczko nad takimi małymi jak ono samo. I 52 Wrona i żmija ewnego razu wrona założyła sobie na drzewie gniazdo. A u dołu tego drzewa, w jego korzeniach, miała też gniazdo żmija. Wrona wysiedziała swoje młode i latała szukać dla nich pożywienia. Latała daleko i zbierała, co mogła, aby nakarmić swe dzieci. Wraca jednego dnia do gniazda, patrzy — brakuje jednego pisklęcia. Och, było jej bardzo żal swego dziecka, ale co miała zrobić? Drugiego dnia znów zabrakło jednego pisklęcia. A po tygodniu nie miała już ani jednego dziecka. Wrona bardzo rozpaczała, że jakiś złoczyńca wyjadł jej wszystkie dzieci, kiedy nie było jej w gnieździe. Ale nic już na to nie mogła poradzić. Znowu musiała znieść jaja i znowu je wysiedzieć. Kiedy wykluły się młode, wyruszyła szukać dla nich pokarmu, wraca — znowu brakuje pisklęcia. I tak codziennie ginął jeden ptaszek, aż pozostał już tylko jeden jedyny. Kiedy miał już zginąć i ten ostatni, wrona odkryła złoczyńcę. Usiadła sobie na drugim drzewie i patrzy, kto będzie szedł do jej gniazda. I widzi, że to ta żmija, która miała gniazdo w korzeniach, wpełzła na drzewo i zjadła jej dziecko. Myśli wrona, rozmyśla, jakby tu przepędzić morderczynię, ale to było trudne. Dopiero lis jej doradził, co ma zrobić: — Tu zaraz przyjedzie księżniczka, żeby wykąpać się w rzece. Kiedy się będzie rozbierała, to zdejmie z szyi złoty łańcuszek. To jak złapałabyś ten łańcuszek w dziób i zaniosła do nory tej żmii, to byłoby dobrze! I wrona tak zrobiła. A słudzy księżniczki spostrzegli, że wrona porwała łańcuszek i śledzą, co ona z nim zrobi. Patrzą, a ona leci do gniazda tej żmii i spuszcza łańcuszek do tej nory. Sama usiadła na drugim drzewie i patrzy z wierzchołka, co też to będzie się działo. A słudzy podeszli do drzewa, zaglądają do nory w jego korzeniach i widzą, że łańcuszek tam błyszczy. Ale trudno go było wydostać, musieli rozkopać norę. A przy tej okazji wyciągnęli i zabili żmiję. Tak to pozbyła się wrona śmiertelnego wroga i już później spokojnie mieszkała w swoim gnieździe. 53 Jak wróbel sprawił uciechę psu M iał jeden gospodarz psa. A jak ten pies się zestarzał, to gazda mówi do niego: — Jesteś już stary, nie możesz pełnić służby, to idź sobie stąd! Zabijać cię nie chcę, ale zabieraj się ode mnie! Pobiegł pies do wsi. Biegnie pod tarniną i jakoś udało mu się złapać wróbla. A wróbel go pyta: — Co ty chcesz ze mną zrobić? — Też pytanie! Chcę cię zjeść! — E, zostaw mnie w spokoju! Mięsa na mnie mało, prawie same pióra! — Co zrobić — mówi pies — kiedy jestem głodny?! — Jakeś głodny, to mnie puść, a zaraz będziesz jadł, ile tylko zechcesz. Pies go puścił, a wróbel mówi: — Idź ze mną! Leci wróbel do obejścia jednego bogacza. Mówi do psa: — Ja wlecę do chaty, tam żona gospodarza gotuje obiad, a ty idź za mną. Wleciał wróbel do izby i leci ku świętym obrazom, potem na piec furrrr! Tędy, furrr! siędy furrr! — lata po całej izbie. Gaździna porzuciła garnki i zaczęła łapać wróbla. Powiada: — Jakbym cię pojmała, to jak przyjdą dzieci ze szkoły, to by się z tobą bawiły. Uganiała się za tym wróblem, a pies przez ten czas zjadł wszystko mięso. Kiedy wróbel spostrzegł, że pies wysunął się już z chaty, że już nie jest głodny, to tylko na dwór, furrr! — i poleciał. Gaździna do garnków: — Masz ci los! Nie ma obiadu! A bodajby cię Pan Bóg skarał! I w płacz. A wróbel pyta psa: — No, co? Jesteś zadowolony? JttL 197 — Pewnie, że zadowolony! Setnie sobie podjadłem. Żebym tylko jeszcze mógł się czegoś napić! — Dobrze, idź za mną! Zaprowadził go wróbel do innego bogacza na podwórze i mówi: — Stań tu sobie za stogiem siana i dobrze uważaj — kiedy ja wlecę do obory, to ty idź tam i napij się mleka, ile zechcesz! Szła kobieta doić krowy w południe, a wróbel wleciał do obory i ukrył się tam. Kiedy nadoiła już pełen skopek, to wróbel zaczął latać wokół krowy, koło żłobu. Kobieta postawiła skopek przy progu, a sama zaczęła łapać wróbla. Mówi do siebie: — Zaniosę go dzieciom, będą się nim bawić! A pies powoli wsunął się do obory, napił się mleka i wyszedł. Wtedy wróbel zaczął latać wysoko, potem pomknął ku drzwiom i wyleciał na dwór. Kobieta do mleka — a mleko gdzie? Nie wiem! No, i spotkali się znowu, ten pies i wróbel. I wróbel pyta: — No, co, jesteś zadowolony? — Zadowolony, nie ma co mówić! Najadłem się, napiłem, żebym jeszcze tylko mógł się zdrowo uśmiać! — Dobrze — mówi wróbel — uśmiejesz się też! Zaprowadził go wróbel na klepisko i stanęli sobie za stertą słomy. — Tylko patrz, co się będzie działo, a uśmiejesz się do syta! A na klepisku ojciec z synem młócą pszenicę. Przyleciał wróbel i ciągle krąży wokół syna, tak się przy nim kręci, jakby go chciał zaczepić. A syn młóci i młóci, ale w końcu nie wytrzymał i jak wróbel jeszcze raz zawrócił, chciał go poczęstować cepem. Ale wróbel umknął w bok, a syn palnął w czoło ojca! Aż tamtemu kapelusz zleciał! A pies w śmiech i w nogi. Kiedy się spotkali, wróbel pyta psa: — No, a teraz jesteś już całkiem zadowolony? — No, pewnie, że całkiem — mówi. — Najadłem się, napiłem i uśmiałem. Daj ci Boże zdrowie! 54 O tym, jak gad zabił się sam W jednym lesie było takie wielkie gadzisko, że wyjadło ludzi z całej okolicy i do którego nawet z armat strzelano, ale jego nie imały się żadne kule. A jak świsnęło, to niejeden ogłuchł od tego świstu. Aż jeden oficer kazał zrobić wielkie lustro, żeby ten gad w nie patrzył. Gad popatrzył i pomyślał, że tam jest drugi gad, taki wielki jak on, idzie na niego i chce się z nim bić. No, to on zaczął się z nim bić i poty sam siebie rzucał na ziemię, dopóki nie zatłukł się na śmierć. A myślał, że bije się z tym drugim. Powiastki o początku świata, ludzi, stworzeń i rzeczy 55 Stworzenie ziemi N a początku, to znaczy dawno, niczego nie było na świecie, tylko same wody. Ale jak Pan Bóg unosił się nad wodami, to na wodzie zebrała się ogromna piana, a z tej piany coś krzyczało: — Kto da mi ręce i nogi, ten mi będzie przyjacielem! A Bóg mówił: — Nieprzyjacielem! Wtedy Bóg rzekł: — Niechaj się staną temu, który krzyczy w pianie, ręce i nogi! I tak się stało. Wtedy diabeł przyszedł do Boga i mówi: — Przyjacielu! A Bóg mówi: — Nieprzyjacielu! Chodzili oni, chodzili po wodzie, wreszcie Bóg powiedział, że trzeba stworzyć ziemię. A diabeł mówi: — Trzeba stworzyć. Wtedy Bóg powiedział diabłu: — Zejdź w głąb do ziemi po trzykroć dziewiątej i przynieś ziemi. A jak będziesz ziemię brał, to żebyś tak powiedział: „Ziemio boża! Biorę cię w imię boże!" A on, jak brał tę ziemię, to tak powiedział: „Ziemio moja, biorę cię w imię moje!" No, to zanim wyszedł na powierzchnię wody, to nie przyniósł tej ziemi ani odrobiny, bo woda wszystko spłukała. Bóg mówi: — Gdzie ziemia? A diabeł mówi: — Woda spłukała. — No to zejdź znowu i mów „Ziemio boża, biorę cię w imię boże! A diabeł zszedł i mówił: „Ziemio moja, biorę cię w imię moje!" Zanim diabeł wyszedł na powierzchnię, to woda ziemię spłukała. 202 A Bóg mówi: — Zejdź i mów: „Ziemio boża, biorę cię w imię boże!" Diabeł zszedł i mówi: „Ziemio boża i moja, biorę cię w imię boże i moje!" Wtedy diabeł wyniósł taką grudkę ziemi za paznokciem jak bób. A Bóg wziął od diabła ziemię i zrobił z niej ciasto, taki mały placek — pobłogosławił. I jak popatrzyli w jedną stronę, to oczyma nie dosięgli krańca, a jak popatrzyli w drugą, to też nie mogli go dojrzeć. I tak oto powstał już nowy świat. Wtedy diabeł zabrał się do majstrowania. Zrobił koło do wozu, ale bez dziurki, a Bóg rzekł: — Zrób dziurkę! Zrobił dziurkę i złożył wóz. Zrobił siekierę bez toporzyska. Bóg powiedział: — Zrób toporzysko! Zrobił i rąbał drzewo. A chatę zrobił bez okien. Bóg powiedział: — Zrób okna! Zrobił okna i w chacie zrobiło się widno. Bardzo się złościł, że wszystko, co zrobi, to zrobi źle, i szukał jakiejś zaczepki na Pana Boga. Zaczął budować chatę długą na dwadzieścia metrów. Ściany stawiał z samego żelaza i w ziemię zakopał głęboko i mocno, tak że nawet sam by nie wyszedł z tej chaty. A jak już ją skończył, to poszedł z Bogiem i świętym Michałem na wędrówkę po ziemi. A diabeł miał już piękną szatę, niby ornat. Ale Bóg mówi do Michała, żeby mu zabrał tę szatę, kiedy będą się kąpać. No, to Michał mówi do diabła: — Chodźmy się kąpać! Diabeł mówi: — Chodźmy! Zrzucił diabeł szatę i mówi: — No to wchodźmy! A Michał mówi: — Idź ty pierwszy, ty lepiej wiesz jak. A jak diabeł tylko wskoczył do wody, to Michał chwycił szatę i uciekł. A Bóg sprawił, że na wodzie lód stumetrowy urósł nad diabłem, tak żeby diabeł nie mógł już wrócić na świat. A Michał był już daleko. A diabeł podpłynął do lodu i nie mógł wyjść. Ale jak poszedł do ziemi po trzykroć dziewiątej i rozpędził się, to jednak wyskoczył ponad te sto metrów lodu. 203 >, to I mówi: — Tyś zuch, alem i ja zuch! A jak zobaczył, że nie ma szaty, to podbiegł za Michałem i chciał go pojmać. A Michał krzyknął: — Boże, już mnie diabeł łapie! A Bóg mówi: — Masz miecz, broń się! A Michał jak machnął mieczem, to odciął diabłu jedne skrzydła. I przyrosły one do Michała. A diabeł znowu szybko biegnie. A Michał mówi: — Boże, diabeł mnie łapie! A Bóg mówi: — Masz miecz, broń się! Michał jak machnął mieczem, to drugie skrzydła diabłu odciął. I te przyrosły do Michała. I Michał szybko uciekł, bo teraz miał trzy pary skrzydeł, a diabeł tyko jedną. Wtedy diabeł mówi do Boga: — Chodź, przyjacielu, do mojej chaty! A Bóg mówi: — Chodźmy, nieprzyjacielu! Doszli do tej chaty, a diabeł: — Ano wejdź, przyjacielu, do chaty! A Bóg mówi: — Wejdź ty, nieprzyjacielu! Wszedł diabeł do chaty, Bóg chatę pobłogosławił i od razu drzwi się zamknęły. Wtedy jak diabeł zatrząsł się, zaryczał, to powstały góry i doliny. I diabeł mówi: — Kiedy ja, Panie, wyjdę stąd? A Bóg mówi: — Kiedy dzieci nie będą lubiły słodkiego, a świerk się pozbędzie koloru zielonego — wtedy wyjdziesz stąd. A potem Bóg strącił do piekła aniołów, którzy nazywają się diabłami. Przychodzili oni razem do tego diabła i naradzali się, jak to zrobić, żeby świerki poschły. A on im powiedział, żeby gwoździe w świerki wbijali, to od tego świerki będą schły. Ale chociaż wbijali gwoździe, to nic nie pomagało. Ale dlatego świerkowe sęki są twarde jak żelazo. Później Pan Bóg chodził po ziemi i kiedyś powiedział: aupBz i^bz ojSoui ara fora m Aqoi 'AqjpBdTi urai^Bip z joidod Apapj og n stu 9iui9Tz bu 3pzsojd ugpBZ t 9tu3[tuz jcudod uibs i b 'joydod bu śts HBds O} 'graraiz bu papp raiu b '5fXzs bu qa^ bu paj pąBip ^paiA\. |op bu Bąaiu z O§ BDT1ZJZ I BjąBip BUpS 'qOB5[5j A\ IuXlS]U§0 UI3Z03IUI Z |BqOT]/\J ^OTUBX|DJB 5lS BTMBlbd T1ZBJ po Ol 'UJ]">{S3]q3TU 3TA\}SJB0 M 3ZB3[Od 5lS O>fjX^ 5[Bf •XUI5[S3Tq3IU 9IA\;SJB0 M 0§9^TA\S SoSal^BfOTSTl^S 9TS Bpn 3IU XZO 'BJSIZOdS iiib; i oąara bu śis ardBJpM '^pBdazjd Xqfepoq 'pqBip zbjstu i -azoui '3IZp3ZSM. I 3ZSMBZ 'lST15f qOT?f;sXzSA\ J9qBIp 'apSIM >[Bf ¦BUI 3IU TZptlJ 9IZp§ 'qOBZJOTU T q3B5[SIMJTl S9izp§ jpBdazjd t sbu po 9iqos ^pgzspo XqfEpoq 'pqBip 'jjbzd BZpJ9IMJ 5[B1 OO\p 'OZBJ9Z TUB 'JO9}9UI TUB 'BpZBTM§ TUB O} }S9f 9TU O^ 'Bq9TU Z BpZBIMg BpBds Xp9I vądiu z vpvds pqvip 1 0§9f 9TqOS ^BTZM |9qBTp Xq9Z '|IZpO§Z 9TS OJO5JS fsiuzod y -uigiugiure^ xuX|Biq pod nzjora uiXujbzo m o} ^bmou,os t ipgzsod |3qBip b 'BojBd o§9^bui z BTMJ5f ^BMo;dzo9TdXzjd t urepY o; jBSTdpod i :tmoui tuepy y •zsbuz aiu Xł o§9zo b 'gzsutufBU oo 'o; tui fnjBpoj — :tmoui i BUJBpy op ^pgzs/Czjd pqBip y 'OBMOOB i urepy -śiuraiz bu vp\ jjzpgdAM uigiod b 'nfBJ m tuo ijXq i piuzod b 'BUiBpy '9UzXzoz5ui Sog ubj toz 57 Skąd się wziął ogień w krzemieniu N a początku świata nie było ognia. Dopiero jak aniołowie zgrzeszyli i poszli do piekła, to tam go wymyślili, żeby było na czym prażyć grzeszne dusze. A jak zaczęli chodzić po świecie Chrystus z Piotrem, to widzieli, że ludziom źle jest bez ognia. I idą oni razem, patrzą, a diabeł rozłożył sobie ogień przy drodze i się grzeje. Posiadali sobie koło niego i rozmawiają... A Piotr miał ze sobą laskę i położył ją na ogniu. Jak zaczęła się palić, to zerwał się, złapał ją i zaczął uciekać, żeby zanieść trochę ognia ludziom. Ale diabeł nie taki głupi, rzucił się za Piotrem, żeby go złapać, i krzyczał: — Oddaj ogień, czemuś go ukradł? Już, już miał Piotra złapać, ale Chrystus krzyknął: — Uderz laską w kamień! Piotr uderzył i chociaż diabeł odebrał mu laskę, to ogień w kamieniu pozostał. A ten kamień — to krzemień. Wtedy Chrystus pokazał ludziom, jak się krzesze ogień z krzemienia i od wtedy to mają ludzie ognia, ile tylko zechcą. 58 Z czego powstały perły K iedy Żydzi męczyli Chrystusa, to Matka Boska patrzyła na tę jego wielką mękę i bardzo płakała. I jak tylko padała jej łza na ziemię, to zaraz robiła się z niej perła. A ludzie zbierali i sprzedawali, i sprzedają do dziś. Ale że łez tych nie było tak wiele, dlatego prawdziwych pereł jest teraz mało i dlatego są takie drogie. 59 Z czego wyrosła herbata B ył pustelnik. Zasługiwał sobie w pustelni na zbawienie. I diabeł zaczął go kusić — ale w żaden sposób skusić nie może. No, to sprawił, że zaczęły pustelnikowi długie rzęsy rosnąć, sprawił, że już tamten świata nie widział. Pustelnik wziął i poodrywał te rzęsy i zakopał. — Kiedy — mówi — spodoba się Bogu, to z tych rzęs coś dobrego wyrośnie. Po jakimś czasie poszedł tam popatrzeć, a tu z nich wyrosła herbata. No, to dlatego pić herbatę to nie grzech, a grzechem jest palić tytoń. 60 Skąd wziął się żółw D o córki przyszła raz w odwiedziny matka. Podchodzi matka do domu, gdzie jej córka mieszkała, a córka ujrzała matkę, złapała z półmiskiem pieczoną kurę, podbiegła i postawiła ją w komorze. Matka przyszła właśnie w tym czasie, kiedy we dwoje z mężem jedli pieczoną kurę. Wchodzi matka do domu, sadzają matkę, rozmawiają. Matka posiedziała, zbiera się, żeby iść... Tylko matka za próg, a córka z mężem do kury, żeby ją dojeść. Wnosi tę kurę, a przedtem ją przykryła, patrzy, a tam żółw. Tak jak kura była nakryta dwoma półmiskami, tak i żółw ma skorupę z góry i z dołu, wszędzie twardo. W taki to sposób zjawił się żółw. i 61 Stworzenie wilka U lepił diabeł z błota wilka. A jak nadszedł Pan Bóg, to go poszczuł, krzyczał: — Weź go! Weź go! Ale błoto jest błotem — jak stało, tak stoi. A jak Pan Bóg powiedział: „Weź go!" to jak się wilk porwał z błota i zaczął biec za diabłem, a ten chciał się wdrapać na olszynę, to wilk chwycił go zębami i odgryzł mu piętę. A Bóg włożył tę piętę do ziemi i wyrosła z niej cebula. A z nogi diabła jak poszła krew, to olszyna do dziś pozostała czerwona. Widać to, jak się zdejmie z niej korę. 62 Dlaczego kozy mają krótkie ogony B yło to dawno. Jeszcze wtedy, kiedy Chrystus chodził po ziemi. Pewnego razu przystąpił do Jezusa szatan i powiedział: — Mówisz, Chryste, że jesteś synem bożym. A ja w to nie wierzę. Popatrz! Tam jest stado owiec przemieszanych pół na pół z kozami. Ty weź sobie owce, a ja wezmę kozy. Ten, kto prędzej przyjdzie z nimi do szałasu, wydoi je i narobi sera, ten się okaże prawdziwym Bogiem! Diabeł myślał, że on sam z kozami przyjdzie prędzej. Przecież kozy są takie żwawe! — Dobrze — powiedział Chrystus i ruszył z owcami w stronę szałasu. Diabeł szybko popędził z kozami inną drogą. Ale co się stało? Kozom diabelskim powyrastały na łapach pazury. Chrystus pomaleńku, popasując owce po drodze, zbliżał się z nimi do szałasu. A kozy rozbiegły się i uciekły od diabła. Na każdym drzewie ich pełno. Biedny diabeł biega, zgania je, ale wcale mu się to nie udaje. Wtedy przyszło mu do głowy, żeby kozy pościągać z drzew. A kozy miały takie same długie ogony jak owce. Chwyta za ogon, ściąga, ale kozy powbijały swe ostre pazury w drzewo i nie schodzą na dół. Wtedy się rozgniewał i ściągał je z całej siły, i całkiem kozom poodrywał ogony. I tak z wielkim trudem pozganiał, a właściwie pościągał kozy z drzew i ledwie je dognał do szałasu. Chrystus tymczasem przypędził owce, wydoił je, nastawił mleko na ser — i zaczął dąć w trombitę, wygrywać na niej. Diabeł strasznie był wściekły i rzekł do Chrystusa: — Jeszcześ nie wygrał! Zobaczymy, czyj ser będzie mocniejszy! Jak stoczymy gomółki w dół po zboczu, to czyja się pierwsza rozbije, to ten przegra! 209 — Dobrze, dobrze! — powiedział Chrystus i pomyślał sobie, że nie przystoi bawić się darem bożym. Dlatego puścił w dół kamień, który wyglądał jak prawdziwy ser. Gomółka diabła ledwo zaczęła się toczyć jak rozsypała się. A kamienna gomółka Chrystusa choć toczyła się długo, to się nie rozbiła. Wtedy szatan ze złości i wstydu porzucił Chrystusa i znikł. Chrystus potem poodbijał kozom pazury pałeczką, dlatego już nie właziły na wysokie drzewa, ale jednak wdrapywały się na krzewy i na drzewa pochyłe. I od tego czasu wdrapują się do dziś, bo zachowały jeszcze ten diabelski zwyczaj i dlatego często się na nie mówi: — Kozy — to diabelskie nasienie! 63 Skąd się wziął bocian Jak pierwszy człowiek chodził po ziemi, to bardzo dokuczyły mu muchy. I poszedł do Boga na skargę. Bóg zebrał do torby całe mnóstwo takich stworzeń, jak muchy, mrówki, żaby, myszy, jakie tylko były na świecie, włożył je człowiekowi do torby i mówi: — Idź to utop, tylko nie patrz, co tam jest w środku! Ale ów człowiek nie mógł się z tym pogodzić, że ma wrzucać do wody zawiązaną torbę. Rozwiązał ją i popatrzył, co w niej jest. No i to wszystko wydostało się stamtąd i porozłaziło po całej ziemi. A Bóg przemienił człowieka w bociana i posłał go, żeby wszystko to wyzbierał. No i bocian chodzi i zbiera do dzisiejszego dnia, ale nie wyzbiera do końca świata. 64 Kim był dawniej dzięcioł oszedł raz pewien człowiek do lasu w Wielkanoc rąbać drzewo. Przychodzi do niego stary dziadek i pyta: — Co robisz? A ten mówi: — Rąbię drzewo! — Ale właśnie dzisiaj? — Żona i dzieci są głodne, nie ma gdzie zarobić, a rozpalić w piecu trzeba i ugotować coś też — mówi ten człowiek. Dziadek o czymś pomyślał, pomyślał i mówi: — Przestań rąbać, idź do domu, a tam już wszystko będzie! Przychodzi ten człowiek do domu, a tam na stole u niego leży pełno pieniędzy. Minął rok. Na następną Wielkanoc myśli sobie ten człowiek: „Pójdę i teraz do lasu rąbać drzewo, znów dostanę dużo pieniędzy i będę jeszcze bogatszy!" Jak pomyślał, tak uczynił. Ale wtedy zjawił się ten dziadek i powiedział: — Od teraz, człowiecze, będziesz stukał w drzewo do końca świata! I w taki sposób ten człowiek został dzięciołem. 65 Pochodzenie kreta Jakoś to ubogi i bogacz mieli obok siebie pole. I zasiali je w tym samym czasie i tym samym ziarnem. Ale ubogiemu Pan Bóg pobłogosławił — i urodziło mu się zboże, a bogatemu nie. No, to bogaty wyrzekł się swego pola i mówi do ubogiego: — To moje pole urodziło, a nie twoje! Ubogi go przekonuje, a bogaty nawet słuchać nie chce. A później mówi: — Jeśli ty, nędzarzu, mi nie wierzysz, to jutro rano pójdziemy na pole i niechaj nas Bóg rozsądzi! No, to ubogi poszedł sobie do domu. A bogaty wykopał dół na polu ubogiego i wsadził do niego swojego syna i mówi do niego: — Uważaj — mówi — synu! Jak ja jutro zapytam, czyje to pole, to ty powiesz, że to pole nie ubogiego, a bogatego! Przykrył go słomą i poszedł do domu. Rankiem zebrali wiejską gromadę. Przychodzą na pole. No i wtedy ten bogaty pyta: — Powiedz — mówi — Boże, czyje to pole! Czy bogatego, czy biednego? — Bogatego, bogatego! — dobiega głos ze środka pola. A Pan Bóg na to spomiędzy ludzi: — Nie słuchajcie — mówi — to ubogiego pole! I opowiedział Pan Bóg ludziom o wszystkim. A do syna bogacza przemówił tak: — A ty będziesz — mówi — siedział pod ziemią póki świat będzie istniał i póki słońce będzie świeciło! No i tak syn bogacza zamienił się w kreta. 66 Jak Pan Bóg stworzył szlachtę K iedy Bóg zaczął tworzyć wszelkie narody, to szlachtę ulepił z ciasta, a Rusina z gliny. Ulepił i postawił na słońcu, żeby wysychali. Jakoś wbiegł tam pies. Rusina nie ruszał, bo był gliniany, a szlachtę — z ciasta — wszystką zjadł. Wtedy Pan Bóg kazał aniołowi chwycić psa za uszy i uderzyć nim o drzewo. Uderzył anioł psem o wierzbę — wyskoczył z psa szlachcic Wierzbicki, uderzył o brzozę — wyskoczył Brzozowski, uderzył o buk — wyskoczył Bukowski, uderzył o jawor — wyskoczył Jaworski, i tak dalej. 67 Wielkoludy W ielkoludy to byli najpierwsi ludzie, którzy wywodzili się od Adama. Pozwalali się oni łatwo skusić do grzechu, dlatego z każdym pokoleniem stawali się coraz to mniejsi i coraz krócej żyli. Jak byli ogromni i jak długo żyli, widać to z takiego zdarzenia. Raz szła sobie najstarsza córka wielkoludów przez pole. Na tym polu orało trzech ludzi: powodzący, który prowadził woły, poganiacz, który je popędzał i oracz, który szedł za pługiem. Orali oni dwiema parami wołów. Dziewczyna wzięła tych trzech ludzi z wołami i pługiem na dłoń, zaniosła ojcu i mówi: — Zobacz, jakie robaczki drążą ziemię. To dlatego zboże się nie rodzi! A wielkolud mówi: — Zanieś z powrotem te stworzenia tam, gdzie były. To są ludzie, którzy z nas się wyrodzili. Ludzie będą kiedyś tacy, że dwunastu ich będzie młócić w piecu. A jak będą rąbać drzewo maleńkie jak zapałka, to będą wołali: — Uwaga! Uciekaj, wali się buk! 68 O ucieczce Matki Boskiej Jak Maria Przenajświętsza uciekała z maleńkim Jezuskiem przed Herodem, to spotkała w polu chłopa, który siał żyto. I powiedziała do tego chłopa: — Pamiętaj, człowiecze, jakby tu mnie ktoś gonił i pytał ciebie, czy nie widziałeś, jak ja uciekałam, to powiedz, żeś widział, kiedy siałeś to żyto. I Matka Boska uciekała dalej i już znalazła się za krzakami, tak że nie było jej widać, a tu nadjeżdża na koniu Herod i pyta się chłopa: — Hej, chłopie! Nie widziałeś, czy uciekała tutaj Maria z Jezusem? A chłop mówi: — Widziałem, uciekała. — A kiedy? Dawno? — pyta Herod. — A jak to żyto siałem. I oto spogląda chłop na żyto, a ono już wyrosło i dojrzało, już można je żąć. I Herod spojrzał na to żyto i mówi: — Ho, ho, kiedy to już było! Kiedyś ty jeszcze to żyto siał, a teraz już ono wyrosło, to już teraz kto wie, dokąd ona uciekła. Szkoda trudu, trzeba wracać! A Maria była jeszcze niedaleko. Ale Bóg tak dał, że to żyto tak szybko rosło, żeby już Herod dalej Marii nie gonił, bo byłby ją dopędził i Jezuska zabił. 69 Jak Chrystus bawił się ptaszkiem Jak Chrystus był maleńkim chłopcem, to z innymi chłopcami bawił się ptaszkiem. Zrobią chłopcy ptaszka, postawią nad dołkiem, uderzą, ptaszek podskoczy i spada, a oni go łapią i bawią się dalej. Zrobi Chrystus ptaszka, podbije, a ten poleci hen w górę i nie wraca, staje się prawdziwym ptakiem. I już wtedy chłopcy wiedzieli, że on naprawdę jest Bogiem. 70 Jak kogut zmartwychwstał Jak Jezusa Chrystusa zamęczyli, pochowali, wtedy urządzili sobie wieczerzę. Zarżnęli koguta i zjedli, i wszystkie po nim kostki poskładali do miski. Wtedy zasiedli sobie za stołem i zaczęli się śmiać. — On mówił, że wstanie z grobu? Wtedy wstanie, jak ten kogut zapieje! A ten kogut powstał z tych kostek, drgnął i zaczął piać: — Kukuryku! Wtedy się poderwali, przybiegli do grobu, patrzą — nie ma już Chrystusa w grobie. 71 Trzy pierścienie o się działo za dawnych czasów, kiedy moja prababka jeszcze bawiła się w popiele, a pradziad raczkował po podwórzu i zbierał kurze łajenka. Żył sobie człowiek, który miał trzech synów. W jego obejściu nie mógłby wyżyć nawet kot, bo wszystkie myszy z głodu wyzdychały. Z biedy nieszczęśnik szybko się postarzał. Kiedy poczuł, że śmierć z kosą stoi mu za plecami, zawołał chłopców i powiedział: — Ja, moje dzieci, już zaraz umrę. Nie żal mi życia, bom je przeżył w biedzie. Żal mi tylko tego, że nie zostawiam wam ani wołów, ani krów, ani koni. Ale mam trzy pierścienie — to każdemu dam po jednym. Kiedy któremuś z was będzie ciężko, niech rzuci pierścień na ziemię, a wtedy spełni się jego pragnienie. Ale pamiętajcie, pierścień można rzucić jeden jedyny raz. I człowiek ten zmarł. Synowie pochowali go jak należy i rozeszli się w różne strony świata. Najstarszy błąkał się po wsiach i wypatrywał, gdzie dym idzie z komina. Szukał takich gospodarzy, którzy by się o niego troszczyli. A była niedziela. Gazdowie i gaździny powychodzili z chat, posiadali na przyzbach, na skraju przydrożnych rowów i wypoczywają. Tylko jeden mąż z żoną siedzą sobie na uboczu, zmartwieni. — Czemu się smucicie? — pyta ich młodzieniec. — Jak się nie smucić — mówi mąż — kiedy nasze dzieci, chłopczyk i dziewczynka, są garbaci i nikt im w żaden sposób nie może pomóc. Młodzieniec pomyślał i mówi: — Staną się oni tacy sami jak wszystkie dzieci! Ale za to będziecie mnie przez całe życie karmić i odziewać. Pamiętajcie, nie mam się o nic kłopotać. Gospodarze się zgodzili. 220 Wędrowiec wszedł na podwórze, rzucił pierścień na ziemię i dzieci od razu się wyprostowały. Osiadł najstarszy syn biedaka w chacie tego gazdy. Ubierali go i karmili jako wielkiego dobroczyńcę. Chodził w ładnym ubraniu, nic nie robił, a na obiad kazał sobie codziennie podawać pieczoną kurę. Minęły lata, dzieci pomału wyrosły. Ale od rana do nocy tak ciężko harowały na swego dobroczyńcę, że znowu zgarbaciały. A on dostrzegł, że mu życie upłynęło bez żadnego pożytku, że nikomu nie przyczynił dobra. I umarł z żalu. Szybko zmarł także średni brat. Łapał ryby w głębokim jeziorze, dno łódki wypadło i zaczął się topić. Przypomniał sobie o pierścieniu, ale żal mu było go rzucić. Myślał, że się może uratuje, a wtedy pierścień mu się przyda. Ale w tej chwili zalała go fala — zachłysnął się wodą i poszedł na dno. Najmłodszy brat żył biednie, ale się nie martwił. Wędrował po świecie, najmował się do pracy i jakoś pchał biedę — czasem jadł chleb, czasem pił tylko wodę. A kiedy już do syta się nawłóczył, znalazł sobie dziewczynę — biedną jak on sam, i ożenił się. Ulepili sobie chatkę z gliny i żyli jak się dało, ledwo wiążąc koniec z końcem. Nastał głodowy rok. W chacie ani okruszyny. Żona zapytała: — Czy nie masz ty, mężu, krewniaków, którzy by mogli nam pomóc? — Nie mam, żono, nikogo. Ale tato, kiedy umierał, zawołał nas, trzech braci, do siebie i dał każdemu pierścień. Powiedział, że jak któremu będzie ciężko, niech rzuci pierścień na ziemię — wtedy spełni się jego największe pragnienie. Żona wiedziała, że jej mąż jest mądry i że posłuży się pierścieniem w dobrym celu. Po długiej suszy przyszła straszna burza. Wiatr rwał ziemię, mącił chmury. Potem nastąpił potop. Fale niosły chaty, płoty, bydło. Żal się zrobiło najmłodszemu bratu nieszczęsnych ludzi. Wziął ojcowski pierścień, rzucił na ziemię i mówi: — Niech burzowe chmury wszystkie swoje dziury pozatykają, niech jezioro wróci w swoje brzegi, niech znowu się znajdzie w swoim dawnym miejscu! Jego życzenie się spełniło. Burza uderzyła o skałę i zacichła, chmury rozpełzły się w różne strony. Chaty wróciły na dawne miejsca. Wtedy ludzie podeszli do swego zbawiciela. 221 Pytają: —- Skoro masz pierścień czarodziejski, to czemu nie zostałeś najbogatszym człowiekiem na świecie? A on odpowiedział: — Czyż można być szczęśliwym pośród nieszczęśliwych? Teraz czuję się najbogatszy, bo dla wszystkich spełniłem dobry uczynek! Od tego czasu ludzie nie pozwolili mu biedowac, jak kto mógł, tak pomagał najmłodszemu bratu. 72 Chrystus i święty Piotr młócą ogniem hodzili razem Piotr i Pan Bóg, i wynajmowali się do różnych robót. Przyszli do jednego pana i mówią, że są młocarzami i że szukają roboty. Pan mówi: — Czemu nie, jest u mnie młócka, będziecie młócić. Czy chcecie młócić na miarę, czy na dniówkę? Pan Bóg mówi: — Ja chcę młócić na miarę. Tylko chodzi o to, żeby pan, kiedy zawołam, zaraz odebrał wymłócone zboże. Poszedł Pan Bóg do stodoły z Piotrem, wziął ogień i zapalił wszystkie sterty. Całe zboże płonie, słoma i plewy opadają osobno, a czyste ziarno na jedną kopę. Piotr poczuł zawiść: „Czy ja bym sam takiej sztuki nie dokazał?" Posyła Bóg Piotra do pana, żeby odebrał zboże. Przychodzi Piotr do pana: — Niech pan idzie odebrać zboże! — A idźże, człowiecze! Dopiero minęła godzina, jak zaczęliście młócić, a ty mi tu w głowie mącisz?! Przyszedł pan, zboże wymłócone, wszystko poskładane. Zapłacił im, poszli sobie. Piotr myśli: „Po co pieniądze dzielić na dwóch, skoro sam bym umiał tak młócić?" Odłączył się Piotr od Boga, poszedł sobie sam. Przyszedł do innego pana, zgłasza się jako młocarz. Pan mówi: — Dobrze, potrzebuję młocarzy. Jak chcesz młócić — na miarę, czy na dniówkę? — Chcę hurtem! Wziął Piotr ogień, podłożył pod sterty — sterty płoną, całe pańskie gumno, a tu nic się od niczego nie odłącza, wszystko pali się hurtem. Rzucili się na Piotra, złapali go: — Coś ty narobił? 223 Zabrali Piotra do więzienia. Siedzi Piotr w więzieniu. Zaczęła się rozprawa nad Piotrem. Sąd wydał wyrok: — Powiesić Piotra! Wiozą Piotra pod szubienicę, a Pan Bóg przychodzi w ludzkiej postaci: — Dopraszam się łaski Boga i sądu — czybyście go nie stracili, gdyby on całą tę stratę panu wyrównał? Sędzia mówi: — Dlaczego nie? Jakby się tak stało, toby mu się winę darowało. Pan Bóg mówi: — No, to idźcie, popatrzcie, co się tam dzieje w gumnie. Poszli, patrzą, a tam wszystko tak, jak ma być: omłócone, poskładane, a cała pańska strata wyrównana. Dopiero wtedy Piotr uwierzył, że bez bożej pomocy dobra nie może uczynić. Dopiero jak go Pan wyrwał spod szubienicy, dał Piotr słowo, że niczego bez woli bożej czynić nie będzie. 73 Jak to święty Piotr był Bogiem K iedy Chrystus żył jeszcze na tym świecie i chodził ze swymi apostołami głosząc słowo boże, powiedział raz do niego święty Piotr: — Jak to wiele jest nieszczęść na tym świecie. Gdybym ja był Bogiem, byłoby o wiele lepiej! — Kiedy chcesz, to pozwalam ci być Bogiem przez jeden dzień! — odpowiedział Chrystus. Święty Piotr ucieszył się tym bardzo, ale radość jego nie była długa. Kiedy szedł z Chrystusem, posłyszał jak matka wyprawiała swego małego synka do drugiej wsi i żegnając się z nim powiedziała: — Niech cię Bóg prowadzi, synku! Wtedy rzekł Chrystus do Piotra: — No, Piotrze, jesteś teraz Bogiem, prowadź go! I Piotr musiał odprowadzić chłopca do drugiej wsi. Ledwie wrócił, a tu już wołają go do sądu, gdzie ktoś przysięgał i przywołał Boga na świadka. Piotr pobiegł do sądu, żeby być świadkiem. Tylko wyszedł z sądu, a tu patrzy — baba prowadzi kozę na pastwisko. Wyprowadziła, puściła ją i mówi: — Niech cię Bóg strzeże i przyprowadzi szczęśliwie do domu! Piotr musiał iść paść tę kozę, ale to by jeszcze było pół biedy, tylko że jak przyszło pędzić ją do domu, to już nie mógł sobie dać rady. Podrapał się dobrze w krzakach i na skałach, zanim ją przypędził. Zmęczony, zlany potem padł Chrystusowi do nóg i prosił, by zdjął już z niego jarzmo nałożone rano: dość się już nabiedził i nie chce więcej być Bogiem. Chrystus trochę go wyłajał, a potem powiedział: — Pamiętaj, Piotrze, nie można żądać dla siebie tego, do czego człowiek jest niezdolny i do czego brakuje mu sił. Piotr wysłuchał słów Chrystusa i już więcej nie poddawał Boga próbie. 74 Chrystus, święty Piotr i podkowa S zedł Chrystus z Piotrem drogą i zobaczył końską podkowę. Podnieś, Piotrze — mówi do niego. — A mnie po jakie licho podkowa? — odpowiedział Piotr i poszedł dalej. Chrystus podniósł podkowę, a jak przechodzili koło kuźni, to sprzedał ją i kupił za te pieniądze czereśni. Idą dalej, wyszli za wieś, słońce mocno przypieka, Piotr bardzo chciałby się napić wody, a tu nigdzie ani kropli. — Ojej, jak ja bym się chętnie napił! — mówi Piotr. Chrystus nic nie odpowiedział, tylko zaczął rzucać po jednej czereśni na ziemię. Piotr szedł za nim i zbierał. Jak już Chrystus rzucił wszystkie czereśnie, mówi do Piotra: — Nie chciało ci się raz pochylić po podkowę, to musiałeś się zginać tyle razy po czereśnie! Piotr zrozumiał, że Bóg tak sobie z niego zażartował, ale tylko poskrobał się po głowie i poszedł, bo nie miał nic do powiedzenia. i i ¦-J 75 Święty Piotr w tarapatach Jak Chrystus chodził po świecie ze świętym Piotrem i Pawłem, zaskoczyła ich raz noc, tak że nie mieli gdzie nocować. Poszli do karczmy, a tam siedzieli pijacy. Wędrowcy pokładli się spać, ale Piotr bał się położyć z brzegu, żeby go nie pobili, więc się położył od ściany. A tu pijacy, jak sobie popili, to mówi jeden do drugiego: — Kumowie, a cóż to za włóczędzy? Chodźmy, dajmy im nauczkę! Wyciągnęli Piotra spod ściany, pobili i znów poszli pić. Piotr mówi: — Panie, puść mnie w środek, bo jak tamci wrócą, to jeszcze będą mnie bili. Położył się w środku. A pijacy mówią: — Jużeśmy jednemu wyłoili skórę, chodźmy — wyłoimy jeszcze drugiemu, temu, co leży w środku. Wyciągnęli Piotra, wy tłukli i poszli dalej pić. A Piotr mówi: — Panie, puść mnie na brzeg, bo już dwa razy mnie wybili. Jak im przyjdzie do głowy wyłomotać mnie po raz trzeci, to już nie wiem, czy wytrzymam! Poszedł na brzeg. Pijacy napili się i mówią: — Kumowie, a chodźmy jeszcze do tego trzeciego! Wyciągnęli znowu Piotra, wybili i poszli. A Chrystusa ani Pawła nie bili ani razu, bo oni się nie bali. 76 O pysznym carze I jonie Z ł ył car Ijon w swoim carstwie. Był on nadobnego oblicza, pięknej postaci, zdrowy, mądry, władał wielkim carstwem. Ozdobił bogato swoje komnaty srebrem i złotem, i położył się na łóżku, i popatrzył w górę, i zobaczył, że bardzo jest pięknie w jego komnatach, że taki bije w nich blask, jakby świeciły gwiazdy na niebie. I pomyślał sobie tak: „Bóg i ja — to jedno. U Boga świecą gwiazdy, księżyc i słońce na niebie, a u mnie złoto i srebro. Bóg ma wielu aniołów, a ja jeszcze więcej ludzi. Tak, że Bóg i ja — to jedno. Bóg mnie nie przewyższy". Minęły trzy miesiące od czasu, gdy tak myślał. Car Ijon wybrał się ze sługami na łowy, zarzucili sieci wokół lasu i pospuszczali psy. Wypłoszyli dużo zwierzyny i wyskoczył jeleń ze złotymi rogami. Car Ijon wszystkim nakazał, by biegli za tym jeleniem. Biegli i biegli, aż wszystkie psy i konie pomęczyły się i przestały biec. Ale car miał konia dobrego, najlepszego, biegł on za jeleniem daleko. I pobiegł jeleń daleko w las, aż przybiegł do jeziora i wszedł w to jezioro po samą szyję, widać było tylko głowę i rogi. Przygalopował car Ijon, przywiązał konia do dębu, sam zrzucił carskie szaty i wszedł w jezioro za jeleniem. Podchodzi już do niego blisko, a tu jeleń nie wiadomo gdzie się podział, bo to był anioł. I anioł stał się carem Ijonem, zabrał jego szaty, konia i z wojskiem wrócił do carycy. Wyszedł car Ijon z powrotem na brzeg, przychodzi do dębu, a tu nie ma ani konia, ani szat. Nie ma car czym przyodziać swojej nagości. Chodzi po lesie, błąka się, spotyka w lesie jakiegoś człowieka i mówi do niego: — Ja jestem carem Ijonem! Ten odpowiada: — Ja ciebie nie znam. Chodź, jak chcesz, do mojej chaty, dam ci jakiś stary przyodziewek i idź sobie do tego carstwa, które sobie wymyśliłeś. 228 Car Ijon odział się i przychodzi pod bramę, zastukał na odźwiernego, żeby otworzył. Odźwierny wyjrzał i spytał: — Kim jesteś? Czemu tu pukasz? — Ja jestem waszym carem Ijonem, otwórz mi! — Ależ nasz car tutaj jest! Siedzi w swoim bogatym pałacu, u siebie w domu. A ty — któż tam wie, kim ty właściwie jesteś!? Poszedł odźwierny i powiedział we dworze, że przyszedł ktoś obdarty pod bramę i mówi, że jest carem. Car kazał go do siebie przywołać i pyta go: — Coś ty za jeden? A on mówi: — Jestem carem Ijonem, to moje carstwo. Zawołał car, czyli anioł, wszystkich dworzan i mówi: — Czy poznajecie tego człowieka? Czy to jest wasz car? Wszyscy krzyknęli: — My nie znamy takiego cara! To jest jakiś głupiec! Samozwaniec! Oszukuje nas! Car rozkazał wypuścić jego ulubionego konia, sokoła i psa. Koń 0 mało go nie stratował, sokół oczu nie wydrapał, a pies o mało go nie zagryzł. Żadne zwierzę go nie poznało. Car powiedział sędziom: — Osądźcie, jaką mu karę wymierzyć za to, że chociaż taki obszarpaniec, a carem chciałby być. A sędziowie orzekli, żeby go wychłostać i wypędzić. Zbito go 1 wypędzono z podwórza. Usiadł car Ijon, gorzko zapłakał i pomyślał: — „Cóż ja będę robił? Przecież ja nic nie umiem, a żebrać — wstyd!" I tak jeszcze chodził trzy miesiące. Przychodzi do swego carstwa, idzie znów pod bramę, odźwierny pyta: — A któż to tam stuka? — A to ja, wasz car Ijon! Idź do carycy i opowiedz jej o naszym pożyciu, o tym jak to kiedyś z nią żyłem. Ona sobie przypomni. Poszedł odźwierny, powiedział carycy, a caryca poszła do cara-anioła — i rozpłakała się: — Co to za jeden, ten człowiek, który opowiada o naszym pożyciu, o poufnych naszych sprawach? A car jej odpowiedział: 229 — Skąd mogę wiedzieć, może miałaś drugiego męża? Carycy zrobiło się przykro, zapłakała i odeszła od niego. Nakazał car i tym razem przywołać jego, Ijona, do dworu. I znów go wybili i wygnali. Zapłakał Ijon żałośnie i poszedł. Przypomniał sobie, że w jego lesie żył taki mnich, który mieszkał samotnie w celi, że on, Ijon, chodził do niego się spowiadać. „Może on mi poradzi, co począć?" Przyszedł do mnicha, zastukał w okienko, mnich się odezwał: — A któż to taki? — To ja, car Ijon. Mnich otworzył okienko, wyjrzał, trzasnął okienkiem, przeżegnał się: — W imię Ojca i Syna... Szatan czy co? Precz ode mnie! Nie kuś mnie, boś ty siła nieczysta, a mówisz, że jesteś carem Ijonem! Car Ijon padł na ziemię i zemdlał, a mnich zaczął się modlić do Boga. Poleżał trochę car Ijon, oprzytomniał, zaczął myśleć, za co go Pan Bóg pokarał? Znów zastukał w okienko do mnicha, a mnich znów zaczął się żegnać i zaklinać. Ale car Ijon ciągle nalega i prosi: — Wyspowiadaj mnie, wysłuchaj moich grzechów! I mnich już się zgodził, wysłuchał go i wyspowiadał. A on wypowiedział wszystkie grzechy swoje. Później car Ijon prosił, żeby mnich mu pozwolił ucałować swoją rękę. Mnich otworzył okienko i poznał, że ma jednak przed sobą prawdziwego cara Ijona. Wtedy spojrzał mnich na swój stołek, a tam carska szata leży. Podał tę szatę carowi Ijonowi, ten się odział i poszedł śmiało do pałacu. Zastukał znów do bramy, wyjrzał odźwierny, oddał mu cześć i mówi: — A którędyście, carze, wyszli, że was nie widziałem? Szeroko otworzył bramę i car Ijon wszedł do swych pokojów i wszyscy we dworze go poznali. A sokoła, psa i konia nie można było utrzymać. Wypuścili zwierzęta, wszystkie biegną do niego, witają się z nim. Wyszedł i sam car-anioł z pokojów i zwołał wszystkich dworzan, a sam stanął pośród nich i wszystkim im powiedział: — Oto jest wasz prawdziwy car Ijon! Jego Pan Bóg pokarał był za to, że chciał się równać z Bogiem. Ale już swoje grzechy wyznał, odpokutował, już się pokajał. A ja nie jestem waszym carem, tylko aniołem zesłanym z nieba, a wy tego cara słuchajcie, tak jak słuchaliście i przedtem! 230 I anioł nie wiadomo gdzie się podział, a car Ijon pozostał na tronie i jeszcze dzisiaj panuje, gdzieś tam wieku swego dożywa. A kiedy car balował, to i ze mną tańcował. Bo ja tam byłam, miód piłam, po brodzie mi leciało, w ustach nie postało. A jak się upiłam, pod ławę się położyłam. Kiedy izbę zamiatali, to się ze mnę nie cackali, za włosy chwycili, na śmietnik wyrzucili. A tam kura grzebała, skrzydłami trzepotała, ogonem machała. Jak mnie ogonem uderzyła, to mnie w powietrze podrzuciła, potem leciałam, leciałam i leciałam, aż się tutaj u was zatrzymałam. f m m 77 Genowefa — nieszczęsna królowa G enowefa była pobożną królową. Dawała biednym jałmużnę, nieszczęśliwym pomagała, cnotliwie żyła. Kiedy jej mąż jechał na wojnę, zostawił ministra na swoim miejscu jako zastępcę, żeby czuwał wiernie nad królową. Minister króla nie słuchał, chciał Genowefę na błędną zwieść drogę. Ona na to nie pozwoliła. Żyła pobożnie i bardzo tęskniła za swoim mężem. Nie mogła nigdy o nim zapomnieć. W dzień i w nocy, i w każdej chwili widziała męża przed sobą, ciągle była niespokojna, co się z nim stanie na wojnie. I zanosiła za niego modły do Boga, i z płaczem wyglądała męża. A cóż wtedy zrobił minister króla? Postąpił wielce niesprawiedliwie: doniósł królowi, że królowa nie była mu wierna. A król mu dał wiarę i usłuchał, i zasądził własną żonę na niewinną śmierć, kiedy przyjechał z wojny. Gdy wypisał jej wyrok śmiertelny, ona się przeraziła: — Za niewinność mam być stracona? Jak by to być miało, gdybym zejść miała marnie ze świata, gdy jestem ciężarna? Czyżby mój mąż miał stracić niewinnie jeszcze i drugą duszę? I zaczęła płakać. Mąż wydał swą żonę niewinną w ręce katów. Mieli ją wyprowadzić za miasto i stracić. Szła Genowefa i modliła się do Boga. Przechodziła przez most nad wodą, zdjęła pierścień i w wodę rzuciła, i powiedziała tak: — Cnotliwie żyłam. To jest ślubny pierścień, niechaj już nikt inny nie włoży go na swój palec, bo ja nie znam innego mężczyzny oprócz swego męża! A biegło za nią szczenię. A król tak rozkazał, że jak ją zabiją, to żeby przynieśli na dowód tego oczy i serce jego własnej żony. Weszli już na to miejsce, a ona zaczęła prosić swoich sług: — Darujcie mi życie, moi panowie słudzy, będę ja za was Boga prosić. Miejcie wzgląd na tę drugą duszę, by nie zginęła marnie! Bom ja ciężarna, noszę w sobie tę duszę! Nie traćcie jej niewinnie, a i ja wszak 232 niewinnie jestem osądzona! A już ta dusza to nic nikomu winna być nie może! Kat powiedział królowej: — Kiedy wrócisz żywa do domu, car nas zabije, wytraci nasze rodziny. No, to jak to ma być? Kazał nam przynieść oczy i serce, skąd je weźmiemy? Ona mu odpowiedziała: — Macie szczenię, zabijcie je, przynieście królowi serce i oczy szczenięcia na znak mojej śmierci. On nie będzie badał, czyje one. Jestem niewinnie osądzona. Pójdę w odludne lasy, będę Boga błagać, żeby mnie ocalił, a wam okazał swoją łaskę i pozwolił żyć wiele lat! I puścili ją. Poszła w odludne lasy. Niedługo urodziła w lesie dziecko. Ale ani sama nie miała się czym pokrzepić, ani czym nakarmić tego dziecka. Uklękła tylko, odmówiła modlitwę do Boga. Pan Bóg wysłuchał modlitwy, przyszła łania z puszczy, z lasu, i karmiła to dziecko królowej przez cały czas. Królowa uczyła dziecko pacierza, a ta łania nie opuszczała ich nigdy. I przebywała tam królowa przez siedem lat. Kiedyś król przyjechał z wojny, urządził wielkie polowanie. Sam poszedł polować do tego lasu, gdzie ona przebywała w samotności. Stanęli ławą żołnierze i słudzy, a on natknął się na małżonkę. Dojrzał łanię, która uciekła do królowej i tuliła się do niej jak najzwyklejsza młoda owca. Król zmierzył się do strzału, ale królowa powiedziała: — Nie strzelaj! A on na to powiedział: — Wszelki duch Pana Boga chwali! A ona: — I ja go chwalę, tak jak ty. Dziecko wychowane przez matkę w puszczy krzyczało: — Mamo, boję się, to jakiś dzikus! A on mówi: — Wyjdź do mnie. A ona na to: — Jestem naga, nie mogę wyjść. I dał jej król swoje odzienie i wziął ją z dzieckiem do swego pojazdu, a łania szła razem z nimi, bo sprawił Pan Bóg cud, żeby objawiła się prawda. Gdy weszła królowa do pałacu królewskiego, w którym 233 przedtem mieszkała, zjechali się goście, rybacy przynieśli ryby, które w tym dniu złapali. Kucharz jedną z nich rozciął i znalazł w niej pierścień, ten sam, który królowa rzuciła z mostu, kiedy szła na stracenie. Teraz powiedziała: — No, mój mężu, ten pierścień ślubny, to nie od kogo innego, tylko od mego męża. Teraz Pan Bóg dał, żeś do mnie powrócił, by objawiła się prawda. Król zaczął płakać, gdy dojrzał na pierścieniu napis: „Genowefa". I wszystkim sługom pociekły łzy, że taka jej się stała niesprawiedliwość. Ale ona nie mogła przyjmować żadnych potraw, jadła tylko korzonki. Niedługo zmarła. Łania stała koło niej i beczała, póki ciała nie zabrano z pałacu królewskiego. A potem padła na grobie i nigdzie się stamtąd nie ruszała, bo tak Pan Bóg objawił swój cud. A dziecko przyzwyczaiło się jeść zwykłe potrawy. I żyło przez długie lata. 78 O trzech braciach pogrążonych we śnie B yło to jeszcze za cara Heroda, który chrześcijan prześladował bardzo i zabijał. Ale jak wielu zabił, tak też i wielu uciekło, a wielu musiało przejść na jego wiarę i modlić się do bożków, do bałwanów. Ale byli tacy trzej bracia, którzy za nic nie chcieli bić pokłonów jego bogom, więc uciekli z miasta wszyscy trzej. Wybiegli za miasto i znaleźli taką pieczarę, którą wymyła woda, i tam weszli. A jeden wypisał na kamieniu — bo znał pismo — w jakim dniu i roku tam weszli. I mieli ze sobą, kiedy tam się skryli, świeczkę za grajcara i chleba za cztery grajcary. Jak się położyli, jak pozasypiali, to spali długo, ale nie wiedzieli, ile czasu. Zdawało się im, że dopiero co usnęli. I pobudzili się, powstawali, świeczka się pali, jeszcze nie zgorzała, świeczka za grajcara. I zdawało się im, że niedługo spali, skoro jeszcze świeczka nie zgorzała. I mówią dwaj do jednego: — Idź do miasta, może już się uspokoiło, to kupisz tam coś do jedzenia. Mieli z sobą pieniądze. Poszedł ten do miasta. Przychodzi, zdaje mu się, że zna domy i sklepy, ale wszedł do sklepu, a tu ludzie mówią jakąś inną mową, niż ta, którą znał. Wyjął pieniądze, żeby za nie coś kupić, ale tych pieniędzy nie chcą od niego wziąć. „A cóż to takiego? — myśli sobie — myśmy niedawno stąd odeszli, nie upłynęło chyba więcej niż jakichś pięć godzin, może sześć, a tu świat całkiem innym trybem idzie. I chrześcijan tu więcej niż za Heroda". Zaczął się dopytywać, jak i co jakichś mądrych, uczonych ludzi i poszedł do księdza. Ksiądz wziął chorągwie, krzyż, wyszli, wzięli jeszcze z pieczary tamtych dwóch i ksiądz odczytał na kamieniu, w którym roku weszli do pieczary. Mówi: — To już, niebożęta, pięćset lat jak odeszliście z miasta! Przynieśli ich do kościoła, ksiądz ich wyspowiadał i podobno rozsypali się w proch. 79 Piszczałka wydaje tajemnicę B ył jeden król i miał trzech synów. I miał wielki łan i doglądał go bardzo pilnie. Ale na ten łan i do sadu przychodziła jakaś świnia i tam ryła. Próbował przenajrozmaitszych sposobów, żeby tego wieprzka przepędzić, ale nic nie mógł poradzić. Król obiecał temu, kto by tego wieprzka zabił, połowę królestwa. Wszyscy starali się pilnować łanu i wyśledzić wieprzka, ale nikomu się nie udało. Dokazał tego dopiero najmłodszy królewicz. Jak się o tym dowiedział jego najstarszy brat, to nawet go nie dopuścił do króla, tylko zabił, żeby samemu dostać pół królestwa. Zakopał go na tym samym łanie i poszedł pochwalić się, że to on tego wieprzka upolował. Król się ucieszył i mówi: — Dobrze, synu, dam ci pół królestwa, ale ty zaraz musisz się żenić! I zaczął się król równocześnie dopytywać, gdzie jest jego najmłodszy syn. Ale najstarszy skłamał, że pojechał on gdzieś we świat i król mu uwierzył. Wtedy sprowadził krawców, żeby mu szyli ubrania na wesele. Krawcy skończyli już pracę, a on kupił wódki, żeby ich poczęstować. Jeden z krawców bardzo się upił i jak zaczął śpiewać i tańczyć po łanie, to nikt nie mógł się mu nadziwić. I ten krawiec mówi: — Ja umiem nie tylko śpiewać, ale i grać. Zróbcie mi fujarkę, a ja wam zagram! Ale co który zrobił fujarkę, to okazuje się ona do niczego niezdatna. Ten się rozgniewał, poszedł na łan i zaczął szukać, aż znalazł gałązkę na mogile. Usiadł na mogile i zrobił sobie fujarkę. Próbuje grać, a fujarka śpiewa: — Mój krawczyku, cicho graj, cicho, pomaleńku! Niech nie wzbiera ból i żal w cierpiącym serdeńku! 236 Bo mój brat mnie zamordował i pod darnią skrył za to, że zabiłem wieprzka, który w sadzie rył. Krawczyk bardzo się przestraszył i od tego strachu wytrzeźwiał, więc idzie do króla i mówi: — Ojej, co to się stało! Chciałem grać, szukałem gałązki na fujarkę, ale nie mogłem znaleźć. Wtedy poszedłem na łan. Patrzę — taka ładna wierzba rośnie, wziąłem nożyk, uciąłem gałązkę, patrzę, a tam leży kamień. Usiadłem na tym kamieniu, zacząłem grać. Słucham — coś śpiewa: — Mój krawczyku, cicho graj, cicho, pomaleńku! Niech nie wzbiera ból i żal w cierpiącym serdeńku! Bo mój brat mnie zamordował i pod darnią skrył za to, że zabiłem wieprzka, który w sadzie rył. A król mówi: — Jeśli to prawda, to dam ci cztery woły, a jak nieprawda, to dostaniesz dwadzieścia pięć kijów! Ten się zgodził, a król wziął fujarkę i zaczął grać. A fujarka śpiewa: — Mój ojczulku, cicho graj, cicho, pomaleńku! Niech nie wzbiera ból i żal w cierpiącym serdeńku! Bo mój brat mnie zamordował i pod darnią skrył za to, że zabiłem wieprzka, który w sadzie rył. 237 Kiedy król to posłyszał, bardzo się przeląkł, co to takiego, i mówi do najstarszego syna: — Ano, ty spróbuj zagrać! I zaczął on grać, a fujarka śpiewa: — Mój zabójco, cicho graj, cicho, pomaleńku! Niech nie wzbiera ból i żal w cierpiącym serdeńku! Bo to tyś mnie zamordował i pod darnią skrył, za to, że zabiłem wieprzka, który w sadzie rył. Jak to wszyscy posłyszeli, wyprowadzili narowistego konia i rozszarpali bronami najstarszego królewicza. 80 O jednym takim, który duszę diabłu zapisał, a nie poszedł do piekła 8 ył w jednej wsi biedny człowiek i miał kilkoro dzieci, a żonę ladaco. Niedługo się namyślał i wybrał się w drogę, żeby szukać szczęścia. I przechodzi przez jeden gościniec, przez rozdroże, i spotyka się z jakimś pankiem. Pozdrowił go, a ten panek pyta, czego mu potrzeba. A on opowiada mu o całej swojej biedzie i utrapieniu. Tamten mówi: — Ja ci coś na to poradzę, a ty musisz mi zapisać swoją duszę. On mówi: — Dam, ale nie tak szybko. Chyba że odroczysz to na dłuższy czas. I ustalili termin na pięćdziesiąt lat: po pięćdziesięciu latach panek ma przyjść po duszę. Stuknął ten panek o ziemię — coś mu się tam otworzyło — i wydobył sporo złota i srebra i daje temu biednemu. I mówi mu tak: — Masz na dorobek, a za pięćdziesiąt lat przyjdę i zapytam cię o dziewięć słów. Jak mi odpowiesz, to dusza twoja zostanie przy tobie, a jak nie, to wezmę ją z sobą. Wrócił ten biedny do domu i zaczął pomalutku pomnażać swoje gospodarstwo, tak że został dosyć wielkim bogaczem. I nic innego nie robi, tylko się modli, daje jałmużnę, jednym słowem stał się pobożnym człowiekiem. Mija pięćdziesiąt lat, przychodzi ten panek po duszę. Tej nocy, kiedy miał on przyjść, przychodzi przedtem jeden podróżny i prosi, żeby przyjąć go na noc. Ale ten gospodarz odmawia podróżnemu noclegu, mówi, że z największą chęcią by go przenocował, ale nie może. — Bo tej nocy — mówi — mają do mnie przyjść nieproszeni goście. Ale ten podróżny był człowiekiem upartym i nie chciał ustąpić. Mówi: 239 — Ja waszym gościom nie będę przeszkadzał, tylko przez całą noc będę siedział obok waszych drzwi. I gospodarz mu na to pozwolił. Kiedy podróżny zasiadł na swoim miejscu, przychodzi drugi gość, po duszę. Puka do drzwi i pyta: — Czy śpisz, gazdo? A ten podróżny, który usiadł koło drzwi, odpowiada: — Nie, nie śpię. A on mówi, ten panek: — No, to zadam ci dziewięć pytań! — Możesz zaczynać. — Co to jest jeden? A podróżny odpowiada: — Jeden jest jak nic. — A co to jest dwa? — Dwaj chłopcy — to dobra kompania. (A gazda śpi, o niczym nie wie). — Co to jest trzy? — Trzej chłopcy dobrze biją. — Co to jest cztery? — Cztery koła — dobry wóz. — Co to jest pięć? — Gdzie jest pięć dziewcząt, tam się odbywają własne wieczornice. — Co to jest sześć? — Jak się ma sześć wołów, ma się własny pług. — Co to jest siedem? — Jak się ma siedmiu chłopców, ma się własną wojnę. — Co to jest osiem? — Jak się ma osiem brogów, ma się własny chleb. — Co to jest dziewięć? — Ja jestem dziewiątym aniołem Boga, a ty, diable sczeźnij, zgiń! Kiedy gospodarz wstał, nie było już ani podróżnego, ani gościa. A dusza pozostała przy nim. 81 Jak chleb uratował ludzi przed czartem M iał jeden człowiek dwunastu synów, a przy tym miał wielki majątek. I wychował ów człowiek tych dwunastu synów i bardzo się nimi cieszył. I oto nadszedł czas, żeby ich żenić. I zaczął się ten człowiek razem z żoną zastanawiać, gdzie by im znaleźć żony. Najmłodszy syn mówi: — Tatku, w takiej a takiej wsi mieszka człowiek, który ma dwanaście córek. No, to jak ojciec o tym posłyszał, to zaraz kazał synom zaprzęgać konie i pojechali oboje z żoną do tej wsi, i przyjechali do tego człowieka, który miał dwanaście córek. I zaraz ten człowiek gościnnie ich przyjął i trochę się u niego pogościli. Aż wreszcie ten tato synów mówi tak: — Słyszałem, że macie dwanaście córek, a ja mam dwunastu synów, to czy moi synowie nie mogliby się pobrać z waszymi córkami? A tamten człowiek, ten tato córek, mówi: — Czemu nie? Jak Pan Bóg da, to będziemy rodziną! I zaraz się umówili, że za miesiąc będzie wesele. I rodzice synów pojechali do domu. Zaczęły się przygotowania do wesela. Oto nadszedł już początek wesela. Wcześnie, bardzo wcześnie poschodzili się synowie i zaraz tato i mama udzielili im błogosławieństwa i razem wyruszyli do ślubu. Ale najmłodszy mówi tak: — Jedźcie wy, bracia, do ślubu, a ja pozostanę, bo taki czas dla mnie nadszedł, że muszę pozostać w domu. A wy, jak weźmiecie ślub, to żebyście mi przywieźli najmłodszą oblubienicę, a ja ślub wezmę w domu. I tak bracia zrobili. Pojechali do ślubu, wzięli ślub i zaraz potem poszli na obiad. Ale po obiedzie tylko trochę zabawili się i zaczęli się wybierać do domu. Jadą już, ale droga daleka i zaskoczyła ich w drodze noc. A ta noc była bardzo ciemna; nie mogli już dalej jechać i musieli nocować w polu. I 241 A diabeł patrzył na nich bardzo zawistnym okiem, nie podobało mu się, że dwunastu braci wzięło sobie za żony dwanaście sióstr. I może było już gdzieś koło północy, kiedy dobrze weselnicy zasnęli, to diabeł tak ich obmurował tak, że w żaden sposób nie mogli stamtąd się wydostać. I zaraz diabeł poszedł do tego najmłodszego syna, który pozostał w domu. Myślał sobie, że i jego zamęczy. Ale ten najmłodszy przeczuwał coś niedobrego i wziął chleb, wyniósł do sieni, i położył na zamku, a sam wrócił do chaty i położył się w pościeli. Diabeł przychodzi i chce otworzyć. Sięga do zamka, a tu chleb przyczepił mu się do ręki. A diabeł mówi wtedy do chleba: — A cóż to ty jesteś za chleb? — Ja służę temu gaździe — mówi chleb. Ale diabeł znów go pyta: — A czy dobry ten twój gazda? — E, gdzie tam dobry! Nikt takich mąk nie cierpi na świecie, jakie ja znoszę dla niego!. — A jakież to męki? Jak on ciebie męczy? — pyta diabeł. — Oto jak: zaprzęga do pługa cztery woły i tnie ziemię, a potem bierze mnie i rozrzuca po roli, a potem rozdziera mnie żelaznymi zębami. A jak już dobrze mnie porozdziera i pozostawi mnie w polu, a sam pójdzie do domu, to już mi troszkę lżej się robi i zaczynam powoluśku wychodzić z ziemi i powoli rosnę do góry. Ale jak już dobrze podrosnę i zżółknę albo pobieleję, to mój gazda bierze w ręce kosę i ścina mnie przy samej ziemi i wali mnie na ziemię, a potem wiąże mnie i układa w stogi. Później wkłada mnie na wóz, wiąże mnie liną, wiezie do domu i układa mnie w stóg. A później zwołuje rozbójników, co zrzucają mnie ze stogu na ziemię i biją cepami. Potem zaś mnie odwiewa, oddziela mnie od mojej odzieży, a jak już jestem nagi, to mnie suszy, sieje mną poplony, a także wiezie do młyna i miele mnie na mąkę. Następnie wiezie mnie do domu i sypie do dzieży, dolewa wody, rozczynia kwasem i muszę rosnąć. Jak już dobrze urosnę, to mnie wtedy miesi. Później pali w piecu, aż piec się robi czerwony i wsadza mnie do pieca, a kiedy już mnie upiecze, to wtedy mnie je. Jak chleb opowiedział o tych wszystkich swoich mękach, to diabeł mówi: — Kiedy taki ten twój gazda, to nie mam go co zaczepiać! I zaraz diabeł poszedł, rozwalił mury i wypuścił weselników. I szczęśliwie powrócili do domu. Jak przyszli do domu bracia z żonami 242 i rodzicami i przywieźli najmłodszemu jego narzeczoną, to zaczęli opowiadać, co przydarzyło im się w drodze. A on im mówi tak: — Jakbym i ja był z wami pojechał do ślubu, to byśmy byli wszyscy zginęli, a tak, jak pozostałem w domu, to Bóg to wszystko odwrócił. I zaraz poszli do cerkwi i syn najmłodszy wziął ślub ze swoją oblubienicą i żyli sobie razem z rodziną spokojnie aż do śmierci. ta ¦I la 82 Pokuta małego diabełka W jednej wsi byli sobie mąż i żona bardzo biedni. Idzie Wielkanoc, ludzie zabijają prosięta, pieką ciasto wielkanocne, a ci biedacy nie mają nawet czarnego chleba. Nadeszła już Wielka Sobota, wybierają się ludzie do cerkwi święcić święcone, a nasz chłop nie ma z czym pójść. Chodził do ludzi prosić, żeby chociaż garniec mąki pożyczyli, ale nikt mu nie dał. Powiedział żonie, żeby poszła do komory, żeby wymiotła skrzynię od mąki, może znajdzie się przynajmniej tyle, żeby starczyło na placek. Wyniosła żona garść otrąb i żytniej mąki, zamiesiła ciasto i upiekła placek. Zaniósł go mąż do cerkwi święcić. Trzeba było przechodzić kładką przez rów, na wiosnę było w nim dużo wody. W rowie siedział młodziutki czarcik, pierwszy raz wysłano go do roboty. Czarcik popchnął chłopa, placek wpadł do wody i rozmoczył się w niej. Chłop zapłakał, wrócił do domu i nawet nie przeklinał, choć jest to w zwyczaju u chłopów kląć z byle powodu. A czarcik poleciał do starszych diabłów, swoich naczelników, żeby się pochwalić swoją pracą. Tamci go zganili: czy nie ma sumienia, żeby krzywdzić takiego biedaka? I posłali go, żeby wstąpił do chłopa na 244 służbę i pracował u niego szczerze, tak żeby ten się wzbogacił. Przychodzi diablik do chłopa taki maleńki, w podartej świtce. — Przyjmijcie mnie, wujku, na służbę! — Przyjąłbym cię, moje dziecko, ale i sam nie mam co jeść! — Nie martwcie się, wujku, ja jak tylko powącham strawy, to już się najem, a robić będę jak stary! Przyjął go chłop za najmitę. Na drugi dzień chłopiec mówi: — Chodźmy wujku, do pana, podejmiemy się karczunku lasu, zarobimy trochę pieniędzy. — Co ci się ubzdurało, mały? Ja bez jedzenia nie mam siły robić, a to ciężka praca. Ale jak najmita nalegał, to chłop poszedł i wziął do karczunku dziesięcinę wyrębu. Zaczęli karczować. W południe chłop położył się trochę pod krzakiem i mocno zasnął, a kiedy się obudził, to już cała poręba była oczyszczona, tylko karcze i pieńki leżały na kupie. Idą przed wieczorem do pana po zapłatę, pan nie wierzy, żeby przez jeden dzień wszystko skończyli. Idzie sam zobaczyć. A tu rzeczywiście pole już czyste. No, to pan zapłacił i jeszcze im przydzielił dziesięć dziesięcin, bo tak robotę wykonali, że już lepiej nie trzeba. Także z tym karczunkiem najmita się uwinął w ciągu dnia, chłop wziął pieniądze, nakupował wszystkiego do domu i poweselał, a najmita cieszył się jak dzieckiem rodzonym. A pan się dziwi, co to za zręczny chłopak, dobry robotnik. Mówi: — Przyjdź do mnie młócić, ile namłócisz przez dzień, tyle ci dam! Pan myśli: „Ileż taki może namłócić przez dzień? Może kopę snopków, może dwie? To nie tak wiele, tyle mogę mu dać!" Chłopiec zaczął młócić, pan po obiedzie idzie na podwórze, wchodzi do stodoły, ł I 245 a tu stodoła już próżna, co w niej było, wszystko wymłócił. Pośrodku leży jedna wielka góra ziarna — wszystko pomieszane — i żyto, i pszenica, groch, jęczmień, proso, gryka, wszystko, co było. Chłopiec pyta, czy ustawiać sterty, a pan, zły, myśli, jak by tu zrobić, żeby wszystkiego nie oddać. Mówi: — Tyle sobie weźmiesz, ile się zmieści do worka. Pobiegł chłopiec, przyniósł worek, nawet nie wielki, wydaje się, że się do niego zmieści pięć ćwiartek. Zaczął sypać ziarno i sypie bez końca. Sypie i sypie, calusieńką górę zebrał, zdjął przed panem czapkę, zarzucił worek na plecy i poniósł. Ziarnem zasypał całą stodołę u chłopa, porobił sąsieki i wszystko rozsypał osobno. Było ziarna nie na jeden rok; przyniósł swemu gospodarzowi sto czterdzieści korcy. — Oto wam, wujku, zapłata za placek! Niechaj się wam szczęści, ja już muszę iść w świat. I poszedł. 83 Święty Eliasz na weselu rzyszedł święty Eliasz na wesele, na żydowskie. I przyszedł przebrany za dziada. A ci Żydzi — to byli bogacze. Przyszedł dziad i zaczął ich prosić, żeby mu dali coś do zjedzenia. I chciał sobie gdzieś usiąść pomiędzy nimi, ale oni nic mu nie dali, tylko go wyszturchali, wypędzili — i sobie poszedł. A potem przychodzi święty Eliasz już ubrany w jedwabny żupan, ładny kapelusz, ładne buty lub może trzewiki, jakby był nie wiadomo jakim bogaczem. Przychodzi znowu na to samo wesele. A dziwią się ci bogacze, że on tak bardzo ładnie ubrany. Tak go witają, tak go biorą pomiędzy siebie, tak już z nim chętnie rozmawiają, dają mu pić. A on bierze trunek i wylewa na żupan. Dali mu jeść, a on znowu bierze i rzuca na żupan. A oni stanęli i patrzą na niego. Nie śmią mu nic powiedzieć, ale już w końcu nie mogą wytrzymać. No i mówią do niego: — Co ty r-o-o-o-bisz!? A Eliasz się pyta: — Jak to, co robię? — My ci dajemy pić, a ty wylewasz na żupan, my ci dajemy jeść, a ty rzucasz na żupan! — Bo wy nie mnie daliście jeść i pić, aleście dali memu żupanowi. Jak przyszedłem tu biednie ubrany, jak prosiłem was, żebyście mi dali jeść — toście mi nie dali, tylko wyszturchaliście mnie i wypędzili. A jak teraz przyszedłem ubrany w żupan jedwabny, to dajecie mi jeść i pić, i bierzecie mnie pomiędzy siebie, i prosicie siadać. Czyż to nieprawda, że jak przyjdzie biedak, to mu urągają, a jak przyjdzie bogacz, jak się ładnie ubierze — to go szanują? Nowele powiastki o niezwykłych zdarzeniach i przygodach 84 O królewnie rozmiłowanej w zagadkach odchodzimy z Lubkiem do dziadka Kypriana, który — jak zwykle w lecie po południu — siedzi na przyzbie od strony sadu. Patrzy jasnobłękitnymi oczami, które widzą już pewnie niewiele, a wyglądają zawsze tak, jakby się wpatrywały w bardzo odległą dal. Zwraca na nas uwagę nie od razu, dopiero po chwili, kiedy siadamy na ławce naprzeciwko niego. Jego oczy najpierw spotykają spojrzenia szarozielonkawych oczu Łubka, jego prawnuka, a potem moich, ciemnych. Ale i wtedy odzywa się do nas nie od razu, jakby musiał zebrać nieco sił, by wymówić te słowa: — No, co chłopcy, znowu bajkę? Znów mija chwila, nim dziadek Kyprian mówi: — Dobrze, ale dzisiaj bajka będzie inna, nie sama bajka, ale bajka-zagadka. Zaczniemy od zagadki: Mknął duży na ogromnym, wiózł w torbie małego, a ten mały znienacka połknął ogromnego. I zjawiło się czterech, na ogromnym siedli, lecz choć go napoczęli, to jednak nie zjedli. Bo on ich przedtem pojadł. A potem tych czterech zdołało na śniadanie zjeść dwudziestu czterech. A duży powędrował. Szedł lasem i borem, aż chrustu na ognisko nazbierał wieczorem. Mądrością je rozniecił, radością rozpalił, jednym strzałem trzy stwory na miejscu powalił. Choć żadnego nie widział, nie chybił żadnego, a wcale na kolację nie miał pieczystego. Poszedł dalej. Podnosił swoje ślady z błota, zabierał je ze sobą i przed siebie miotał. i I ui3i§9Tq z jBipgfod t jbF m. ais fpsnds uraiod 'sbj zazad jbavo:{bm3 o3n{Q •{Azsnj j juraiSog z 9puB;soz" :90}BUi i nofo jBizpgiMod zbj gzozsgf •IUI3IZ bu 9is ojmsids ouooui 9Z 'j39Zj}sods j -o|B|Aav Sts ouim i I5[9J z ipijapi jpsndn 'A}9iu5[} uiapnzoazjd sun^Bf azoui Azo '5§BAvn9iu zazid Azo '3[Bdojip 3{y -butm oSa^nj^z ipipi^ nra B^Bpod 'nrao5[ bu znf Apai5[ 'tuAupzafpo bu y 'SSojp bxi 5[30B|d Kjtijjbz nra clj5[3MOlJ0Od I^SUBflOSaZJlJO TZpfeZJTl fo 5is nur oj 'o^fsiją satzp§ oą\v 'niuop av jomAz Xzoyo5{s faidsi znf OJO5[S 00 'feUM3|OJ5[ Z 5lS oAzJOim TMOUA o^ i 'aiuiSz ^b; t Apai5{ 'oaidaap 5is M. 5§oap 3Z '9tS ^JBdn---- /(z^ 'Bz op osi BU 9f od 5[BiD3izp vw oo oj op 3IZ3IMZ azoąz i BUzXm U3IZp 3TU OIU 9|B ' 'efezpBjpo 'nui d sra aiąos ijs i ospfo ' bu oj n[9IA\ znf oq 'BJ3Z0ZS gra gz 'gizpnj i]BpBiM.odo 1 '9TUpB§pO 9IU BUO BUO 9TU 0BUpB§pO BUO Z 9|UpB§pO XjOJ5[ ' 9IU BpBZ f9 BZ9UJ BZ 9iqOS 9IUIZ9M 9Z---- ^OAUUT M I '9IM}SUBd UIIOMS M I----BUO BJTSOJ§O M ' 3OJOO o 9iu o§9j z ora O BUZOUJ 9Z 9is TJ9TZp9IM 9TU 'i c|bjsAui sodomo o 9xu 5fBdo|qo oq ' SB5{Bf 0§9IU BZ OBJBMSAm 9OTZpOJ O9IZp9IA\odo 90feq M O5[jX J -OMOjpZ 5|S ]BMOI|0 I |SCJ § xuXzo O§ OZpJBa -uXs 9TS Ul] 9TU p9IZp B l9pS9M 9J"0AVS BUOZ I ZBUI — JZpnj gfoAVp TSM BU O^B5fZS9IJĄ[ 3[B} O\Aą '9piZpiM 'OX felUZOd 01 9|B 'T5[pB§BZ 0S9Z0 B§njp 9Z0ZS9f 9TZp9q Oq '9IUZBAVn OBipnjs apisnra y i^SBiMod f9i5[Bi OBipnjsod gpisnui o; 'ogiuinzojz 01 9090^0 5[Bf UI9^BM9IZpods 9IS >p3 Vp/L} /A 00 '0§9ł Z SOO 9p9IUinZO>I ^B5[pB§BZ BJ BMJBJ '00 o§ oo m znf TJpBJ}S Znf OUMBQ osz; 251 kto ijej :en ia "i I do ey ,że to to co ma. się już czy ich em strumienia. Jechał i jechał, aż koń mu się spocił i zwolnił kroku. Pora się zatrzymać, konie popaść, samemu coś przekąsić. Rozkulbaczył ogiera, wyciągnął z troków torbę, wyjął z niej placek i już miał zacząć jeść, ale pomyślał sobie, że na sucho jeść niedobrze. No to wziął garnuszek, i poszedł nad brzeg strumienia, żeby zaczerpnąć wody. W tym czasie do placka podszedł koń, zjadł go — i zaraz zdechł, przewrócił się na ziemię. Zobaczyły to przelatujące cztery kruki, spuściły się na dół, usiadły na martwym koniu, zaczęły go dziobać — i zaraz też popadały martwe. Kiedy to chłopak zobaczył, strapił się bardzo, zasumował, ale cóż miał robić, zabrał najcenniejsze rzeczy i poszedł dalej na piechotę. Martwe kruki powiązał za łapki i przytroczył sobie do pasa. „Może się na coś przydadzą?" — No i co — mówi dziadek Kyprian, patrząc w oczy Łubka — coś już teraz z zagadki rozumiesz? — Rozumiem, ale nie wszystko. Ten duży, co jechał na ogromnym — to ten chłopak na koniu. A ten mały — to placek, który zabił konia. A te cztery — to kruki. Ale dalej, dziadziusiu, to nic a nic nie rozumiem! — Zaraz zrozumiesz. Otóż ten chłopak szedł ciągle i szedł, zawsze brzegiem strumienia, aż słońce zaczęło zachodzić. A wtedy się znalazł pośrodku ciemnego boru. „Nie ma co — myśli — nie mogę iść dalej, bo jeszcze mnie dzikie zwierzęta zjedzą. Zostanę tu na tej polance, rozpalę ognisko i przy nim doczekam ranka". Tak też zrobił — nazbierał chrustu, wykrzesał ogień, ale od hubki gałązki nie chcą się zająć, mokre są po wczorajszym deszczu. Co tu robić? Miał przy sobie książkę do nabożeństwa, wydarł z niej kilka kartek, przyłożył je do hubki — i poleciał płomień. Teraz wziął swoje skrzypeczki, co to je wszędzie ze sobą zabierał, żeby grą na nich rozpraszać smutki. Westchnął z żalu, ale je rozbił, położył deszczułki na płonący papier — i ogień rozgorzał na dobre. Już i wilgotny chrust się teraz zajął, tylko dymił okropnie. — To już teraz, chłopcy, chyba wiecie, dlaczego ognisko „mądrością rozniecił, radością rozpalił"? — Wiemy, dziadziusiu. — No, to za chwilę dowiecie się i reszty. Siedzi ten chłopak przy ognisku, siedzi, grzeje się, myśli, co go jutro czeka. Aż tu nagle słyszy — coś trzasnęło w krzakach. Patrzy w tamtą stronę, ale nic nie widzi. ,,E, chyba mi się przesłyszało!" Ale tam znowu coś szeleści. I znowu! Za trzecim razem nie wytrzymnał, porwał strzelbę, strzelił na oślep, słyszy, 252 że coś upadło. Podchodzi tam ostrożnie, patrzy, a tu leżą jedną kulą trafieni: wilk, lis i lisica. Bo to było tak. Biegł wilk przez bór i nagle zobaczył, że pod sosenką drzemie sobie zając. Dalej do niego, chciał go zjeść na kolację, ale zajączek dał drapaka. A wilk za nim. Zobaczył to lis i mówi do żony: — „Wilk dogania zająca. Biegnijmy za nim, może uda się nam uszczknąć jakiś kąsek z kusego". I biegną. Wilk za zającem, za wilkiem lis, za lisem lisica. Ale zając dojrzał jakąś norę — szust! — i już go nie ma. A wilk tego nie spostrzegł, bo już było ciemno, biegnie dalej. A za nim lis, a za lisem lisica. Nagle wilk dostrzegł ogień, stanął jak wryty, trzęsie się ze strachu. Za wilka schował się lis, a lisica za lisa. I wtedy chłopiec jedną kulą ubił ich wszystkich troje. Podszedł, widzi, że żadna sztuka nie nadaje się na pieczyste, no to wrócił do ogniska, położył się i zasnął. Kiedy się rano obudził, ruszył dalej w dół biegu strumienia i szedł dłuższą chwilę, aż znienacka zobaczył jakąś dziewczynę. Dawała mu znaki, żeby się schował. Ukrył się za grubym dębem, podeszła do niego i mówi: — Bój się Boga, czemu tu chodzisz?! Toż tu grasują rozbójnicy, jest ich aż dwudziestu czterech. Żadnej żywej duszy nie oszczędzą w okolicy. Kupców napadają najchętniej, bo mają ich z czego odrzeć, ale i chłopem nie pogardzą, choćby tylko nędzną świtkę mieli mu z pleców zedrzeć. Nie dalej jak wczoraj powiesili takiego jak ty parobczaka, choć ani grosza nie miał przy duszy. Ale nie spodobał się hersztowi, bo był wyższy i silniejszy od niego! — Skąd ty o tym tak dobrze wiesz? Może i ty należysz do bandy? — Nie, ale jestem służącą u zbójów. Porwali mnie przed rokiem od ojca i matki i kazali sobie sprzątać, i gotować. Uciekaj stąd, znikaj, żeby cię nie dojrzeli! — Nic się o mnie nie bój, weź mnie do domu. Czy oni tam są? — Nie, jeszcze nie wrócili z rozboju. Właśnie gotuję dla nich śniadanie. Wyszłam po chrust i zobaczyłam ciebie. — To dobrze. Weź te cztery kruki, podziel każdego na sześć części i dodaj po kąsku każdemu zbójowi do jedzenia. A mnie schowaj w piwnicy. — Nie, tam nie można, tam pełno trupów. Schowam cię w lochu pod stodołą. — No dobrze. 253 t:. 1 Tak dziewczyna zrobiła, jak jej chłopak kazał — potruła wszystkich zbójców za jednym zamachem. Tak to czterech zjadło aż dwudziestu czterech. A chłopak z dziewczyną wzięli skarby zbójeckie, włożyli do skrzyni, skrzynię na wóz i wio! — do rodziców dziewczyny. A zbójeckie gniazdo podpalili. Chłopak przypadł do gustu dziewczynie a tak samo jej ojcu i matce — chcieli go zatrzymać na zięcia. Ale on — gdzie tam! — ani słyszeć o tym nie chce! — Bądźcie zdrowi, zostańcie z Bogiem! Ja muszę do królewny! Wrócił nad strumień i znowu poszedł w dół jego biegu. Szedł jeszcze i szedł, aż mu nogi popuchły, trzy noclegi jeszcze odbył w lesie, aż doszedł nareszcie do tego miejsca, gdzie strumień uchodził do bagnisk, oparczysk, oparzelisk. A dalej na wzgórzu stało wielkie miasto — stolica tego króla, co to miał córkę biegłą w zagadkach. Chłopak aż jęknął ze zdumienia —jeszcze nigdy nie widział takiego miasta. Domów w nim mnóstwo nieprzeliczone, cerkwi chyba ze sto, pośrodku zamek z czerwonej cegły, ogromny jak góra. A wszystko dokoła obwiedzione częstokołem, co to na nim, jak mówili ludzie, królewna zatyka głowy zalotników, którzy nie umieli rozwiązać zagadek. Ale może to nieprawda? Jakoś nie widać, żeby na palach czaszki bielały. Tylko że to może za daleko, żeby było widać? Co tam, zresztą, na strach będzie czas, teraz trzeba myśleć, jak się tam dostać. Miasto leży na wyspie, dokolusień-ka moczary. Jak mieszkańcy wyjeżdżają czy wracają — spuszczają most. Ale on co ma zrobić? Ani przejść tych bagnisk nie zdoła, ani przepłynąć. Naciął grubych gałęzi, powiązał je cienkimi, sporządził sobie dwie małe tratwy. Rzucił jedną przed siebie, stanął na niej, potem wziął drugą — rzucił ją dalej, przeszedł na nią, wziął znowu tamtą i znów tak jak przedtem, i wciąż tak, i wciąż — aż dotarł do miejskiej bramy. Jak to o tym mówiła zagadka? — Że swoje ślady brał z błota i rzucał je przed siebie — mówi Łubko. — No, tak, dobrze uważałeś. I na tym skończyła się pierwsza część zagadki i bajki, ale nie wszystko się jeszcze skończyło, jeszcze najważniejsze przed nami. A ty, Jaśku, śpisz? — Nie, dziadku Kyprianie, myślę o tym, co to jeszcze będzie. — To czemu zamykasz oczy? — Bo tak mi się lepiej myśli. Widzę przed sobą to miasto. Tylko jak sobie przedstawić ten zamek z czerwonej cegły? Nasz tutaj, co stoi pod górą, jest z szarego kamienia. 254 — No, pewnie był podobny do kościoła w Czortkowie, tak myślę. — No, tak, pewnie tak! — Tylko pewnie o wiele większy. Ale do rzeczy. O przybyciu chłopaka do zamku powiadomiono królewnę. Zaprosiła go do komnaty, kazała siadać na krzesełku, zadała mu trzy zagadki. Wszystkie gładko rozwiązał, nawet się nie zająknął. A teraz on zadał jej swoją, tę, którą ja wam zadałem na początku. No i co? — nie odgadła, jakże mogła odgadnąć, przecież ani z nim nie wędrowała, ani nawet z daleka nie widziała, jak on wędruje, jakich przygód zaznaje. Nie wie, co ma zrobić, prosi o dzień zwłoki. On się zgadza, a ona wyznacza mu pokój na zamku, przydziela lokaja do obsługi. Mieszka sobie ten chłopak niby jakiś hrabia, je, pije, ucztuje, cygara sobie pali. A ona wszelkie księgi o zagadkach wertuje, mądrych starych ludzi wypytuje — wszystko na nic, nic odgadnąć nie może. Prosi chłopca o tydzień zwłoki, ten się zgadza; pije sobie, hula, ucztuje, z panienkami miluchne rozmowy prowadzi. A ona mędrców wszystkich zwołuje — biskupów, adwokatów, profesorów, pasieczników, czarowników, znachorów. Nikt nic doradzić jej nie umie. Prosi chłopca o miesiąc zwłoki, ten się znowu zgadza, znowu sobie jak książę ucztuje, w lasach królewskich poluje, na balach z damami pląsa, na gitarze sobie brzdąka. A ona mędrców z krajów dalekich sprasza, morzem do niej płyną, na wielbłądach jadą, w sześciokonnych karocach przybywają, całą kupę książek przywożą. Królewna ich pyta, a oni się biedzą, mądre miny robią, ale nic nie wiedzą. Podziękowała im, szczodrze zapłaciła, w drogę powrotną wyprawiła. A sama co? No co? Jakiego sposobu się chwyci, jak rozpłacze tej zagadki nici? Ha, cóż, trzeba szukać całkiem innej rady, trzeba słać do przybłędy dziewczynę na zwiady. Posyła do niego w nocy służebną. Najładniejszą ze wszystkich wybrała, bez odpowiedzi wracać zakazała. Ale chłopiec, kiedy się dowiedział, kto do niego przyszedł, z czyjego rozkazu, mówi do swojego lokaja: — Wpuść ją do sieni, ja będę w pokoju. Może do mnie wejść, ale tylko nago. A kiedy się rozdzieje, wrzuć szatki do skrzyni i zaniknij na klucz. Dziewczyna nie chce się rozebrać, boć to przecież wstyd pokazywać się ludziom na golasa, zwłaszcza chłopakowi. Ale cóż ma począć? Wrócić bez odpowiedzi? Królewna zaleje jej sadła za skórę! Jak weszła do pokoju, zobaczyła chłopca, który w jednej ręce trzymał garnek 255 „iu legła m -ie •cić, # na jsc, wać .:ąć? lek z wrzątkiem, a w drugiej kropidło. Zanurzył je i zaczął tak dziewczynę kropić, że uciekła jak... no jak? No jak oparzona! Przybiegła do swojej izdebki, ubrała suknię, biegnie do królewny, mówi, że nic nie wie, bo jej chłopak niczego nie powiedział. Ale o tym, co zrobił, ani słowa nie mówi. Królewna, wściekła, każe ją wrzucić do lochu. Wysyła drugą dziewczynę, po niej trzecią — wszystko na próżno. W końcu wybrała się sama. Ale i ona niczego nie wskórała, i ona poparzona uciekała. Rozsierdziła się już całkiem strasznie. Pobiegła rano do ojca i mówi: — Tato, tak i tak. Ja — powiada — jego zagadkę odgadłam, a on moich nie. Trzeba go powiesić, głowę odrąbać, zatknąć na częstokole, a przedtem jeszcze piętno wypalić na czole! — Dobrze, dziecino — mówi tato-król — zaraz go powiesimy! Wiozą go na wózku, stawiają na stołku, zakładają mu stryczek na szyję, orkiestra marsza żałobnego gra. A tu chłopiec pyta, czy mu wolno powiedzieć coś przed śmiercią. — Mów — mówi król — byle krótko, musimy cię szybko powiesić, bo jadę na łowy, a potem na bal! — Chcę zadać królewnie króciuchną zagadkę. Jak ją odgadnie, nie tylko nie będę miał do was żalu, że mnie wieszacie, ale jeszcze was, królu i waszą córuchnę grzecznie w białe rączki pocałuję! — Mów! Jak zagadka krótka, to ją zadaj! Wtedy chłopak powiedział: — Wędrowiec wszedł do środka wielkiej góry z cegły. Cztery sarny do niego na nocleg przybiegły, Zdjął z nich skóry, je same zaraz puścił wolno. Jedna doń wróci. Drogą krętą i mozolną. Tym razem królewna umiałaby zagadkę odgadnąć, ale za nic nie chce. Rozumiecie, chłopcy, dlaczego? — Rozumiemy! — wołamy i kiwamy głowami. — Jakieś brednie plecie, jakieś duby smalone, jakieś koszałki-opałki! — krzyknęła królewna czerwona z wściekłości. Powiesić go natychmiast! — Ale dlaczego, córciu? Pozwoliłem mu zadać krótką zagadkę. Czy nie była krótka? A może nie umiesz jej odgadnąć? — Nie! — No to może ja na nią odpowiem? — pyta chłopak, ciągle ze stryczkiem na szyi. 256 — Nie, nie, nie trzeba! — woła królewna, która już nie tylko była wściekła, ale i płakać się jej zachciało. — No, to może by posłać po te skóry, co to je wędrowiec ściągnął z tych saren. Mój lokaj wie, gdzie one są. — Nie trzeba, nie trzeba, nie! — krzyknęła królewna i wybuchnęła płaczem. — No, to jak ma być, córciu? — pyta król, który nic z tego wszystkiego nie rozumie. (Ale wy rozumiecie, chłopcy, co? — pyta dziadzio Kyprian. Przytakujemy żwawo.) — To już niech tak będzie, że niby ja nie umiałam rozwiązać zagadki — mówi przez łzy królewna — i że niby już muszę wyjść za mąż za tego przybłędę! I tak chłopiec został jej mężem, a król, jego teść, oddał mu połowę państwa. Królewna ze złej stała się dobra, pokochała męża, urodziła mu bliźnięta — chłopca i dziewczynkę. A jej mąż sprowadził swoich rodziców i żyli wszyscy razem długo i szczęśliwie. Ale wszystko się kończy na tym świecie, to i ich życie kiedyś się skończyło. I na tym kończy się ta bajka. Czy podobała się wam? — pyta dziadek Kyprian. — Podobała! — wołamy jednym głosem. A Łubko, śmielszy, pyta: — Czy jeszcze nam ją kiedyś opowiecie, dziadku? — Czemu nie? — Tylko pamiętajcie, nie zmieniajcie w niej nic, opowiedzcie tak samo jak dzisiaj! — Dobrze. A wy jej tak samo uważnie wysłuchajcie. I i i i - >: i 3 85 Czuprynka-Siedmiolatka 8 yło sobie dwóch braci. Jeden bogaty, a drugi całkiem ubogi. Bogaty nie miał dzieci, zaś ubogi miał siedmiu chłopców, a ósmą dziewczynkę, nazywała się Czuprynka-Siedmiolatka. Bogaty miał dużo bydła, a ubogi jedną jedyną krowę. Ale ta, jak wraca ze stadem z pastwiska, to za nią idzie całe bydło bogatego brata. Bogaty mówi do ubogiego: — Zrób coś z tą swoją krową, strać ją czy co, bo ona prowadzi całe moje bydło do ciebie. Ale cóż miał ubogi zrobić ze swoją jedyną krową, która była karmicielką jego dzieci? Bogaty poszedł do pana ze skargą na ubogiego, a pan ubogiego wezwał i powiedział braciom: — Zadam wam trzy zagadki, który je odgadnie, temu przypadnie całe bydło. Jak odgadnie bogaty, to zabierze krowę ubogiego, a jak ubogi, to ile bydła przyjdzie za jego krową, tyle jemu przypadnie. Odgadnijcie, co na świecie najszybsze, co na świecie najmilsze i co najtłustsze? Poszli do domu. Przyszedł do domu bogaty, a żona go pyta: — Co ci pan powiedział? — Zadał mi pan trzy zagadki: co na świecie najmilsze, co najszybsze i co najtłustsze? A ona mówi do niego: — A to przecież ja jestem ci, mężu, najmilsza, a ten koń, którego mamy, jest najszybszy, a wieprz siedzący w karmniku jest najtłustszy. — To i dobrze żoneczko, już wiem. Kładźmy się spać. Ubogi przyszedł do domu, usiadł przy stole, zamartwia się i rozmyśla, a jego Czuprynka biega wokół niego i mówi: — Tateczku, powiedzcie mi, co wam pan powiedział? I 258 — A, daj mi spokój, głupiutka! Coś takiego mi pan powiedział, czego odgadnąć nie można! Spytał, co jest najmilsze na świecie, co jest najszybsze i co jest najtłustsze? — To wy się, tato, tym martwicie? Powiedzcie panu, że najmilszy na świecie jest sen, a myśl najszybsza, a ziemia najtłustsza. Ale ubogi nie bardzo w to wierzy i myśli sobie: ,Jednak stracę krowę". A nazajutrz z rana ten bogaty woła do ubogiego: — A chodźmy już do pana! Przyszli do pana i bogacz mówi: — Ja już, miłościwy panie, odgadłem waszą zagadkę: moja żona jest najmilsza, a mój koń najszybszy, a wieprz w karmniku najtłustszy. Pan wtedy pyta tego ubogiego: — A ty jak powiesz? Ten na to: — Sen mi najmilszy, myśl moja najszybsza, a ziemia najtłustsza. Na to pan rzekł: — Ilekolwiek bydła przyjdzie do ciebie za twoją krową, wszystko będzie twoje. Puścił ich pan do domu: — Idźcie już sobie. Ale potem zatrzymał tego ubogiego i pyta: — Powiedz mi, kto ci odgadł te zagadki? A on mówi: — To ja sam tak sobie wymyśliłem. Ale pan jednak mówi: — Tyś sobie sam tego nie wymyślił! I zaczął chłopa wypytywać, aż ten się przyznał, że ma córkę Czuprynkę-Siedmiolatkę i że ona mu odgadła. A panu przyszło do głowy, żeby jeszcze jakąś zagadkę zadać tej Czuprynce. Krzyknął pan, żeby gospodyni ugotowała mu piętnaście jajek, zawiązał je w chustkę i kazał, żeby Czuprynka wysiedziała mu z nich kurczęta. Wziął ów człowiek te jajka, przyniósł do chaty, położył i mówi: — No i masz, głuptasku, nowe utrapienie. Przysłał pan gotowane jajka, no i nakazał, żebyś wysiedziała mu z nich kurczęta. Lepiej mi było już oddać krowę, niż mieć teraz taki kłopot! A Czuprynka mówi: — Czemuście się tatku, zmartwili? 259 m I Rozwiązała chustkę, zaczęła te jajka tłuc, obierać ze skorupki, jeść, a i wszystkim dała po jajeczku. A sama ugotowała w garnku kaszy jaglanej, zawiązała ją w chustkę i dała ojcu, żeby zaniósł do pana, a pan żeby to posiał, żeby wyrosło proso, aby było czym karmić te kurczęta, które ona wysiedzi. Pan dał chłopu w odpowiedzi na to kłębek przędzy i powiedział: — Niech mi ona z tego utka sto łokci płótna! Przynosi ojciec ten kłębek do chaty, dał dziewczynie i mówi: — To ci pan dał, żebyś z tej przędzy zrobiła panu sto łokci płótna. Ona wstała, wyłamała z miotły trzy patyczki i mówi: — Macie, tato, zanieście do pana, niechaj mi z tego drzewa zrobi warsztat, na którym utkam to płótno. Gdy to pan usłyszał, nakazał, żeby ona przyjechała do niego w gości. Tylko żeby jechała i szła, i była naga i w koszuli, i żeby miała podarek, i nie miała podarku. I kazał sługom spuścić psy. Przyszedł ojciec i opowiedział jej o tym. A ona weszła na strych, zdjęła stamtąd więcierz. Złapała sobie gołębia, zdjęła koszulę i włożyła na siebie więcierz. Jedną nogę trzymała na kozie, a drugą szła po ziemi. I było tak, że i szła i jechała. A gołębia niosła pod pachą. Przyszła do pańskiej bramy, rzuciły się na nią psy. Puściła kozę, psy pobiegły za kozą, a ona weszła do pokoi i puściła gołębia, a gołąb wyleciał przez okno, bo było otwarte. Pan rozmawiał z nią jak umiał, ale Czuprynki nie przegadał. A potem jej powiedział: — Zostań u mnie, pojmę cię za żonę. A ona mu na to: — Mam ojca i matkę. Musiałby pan przyjechać do moich rodziców w swaty. Przyjechał pan do niej w gości, a ona go pyta: — Czym pan do mnie przyjechał — latem czy zimą? A pan milczy, bo nie wie, co odpowiedzieć na jej zapytanie. Popatrzyła przez okno i mówi: — Pan przyjechał wierzchem. A do czego pan konia przywiązał, czy do zimy, czy do lata, czy do szkody? Pan znowu milczy. — Co mam dać panu na obiad? Przybytku czy ubytku? Pan na to nic nie odpowiedział, tylko pyta: — Gdzie twój ojciec? 260 — Pojechał — mówi Czuprynka — w pole, sam sobie szkodę robić. — Poszła na wieś próżno nogi męczyć. Pan wtedy jej mówi: — Wytłumacz mi wszystko, coś do mnie mówiła, bo nie zrozumiałem. A ona mu tłumaczy: — Jak pytałam pana, czym pan przyjechał, to niby jakim pojazdem. Latem — to wozem, zimą — to saniami. A o to, co dać na obiad: przybytek — to mleko, a ubytek — słonina. A to, co o ojcu: posiał on proso przy drodze, a ludzie jeżdżą i wygniatają to proso. On wykopał dołki, a ludzie je objeżdżają i jeszcze więcej wyrządzają szkody. A matka to napożyczała soli, a teraz ją ludziom poszła oddać. Pan ożenił się z nią i powiedział: — To prawda, żeś ty mądrzejsza ode mnie, ale jednak ja jestem od ciebie ważniejszy, to żeby tak nie było nigdy, żebyś ty coś beze mnie rozsądziła. Raz trzej chłopi sprzęgli się, żeby pojechać na jarmark: do jednego należała kobyła, do drugiego wóz, a do trzeciego chomąto. Zatrzymali się na noc, a wtedy kobyła urodziła źrebię. Wstali rano, jeden mówi: — Moja kobyła urodziła źrebię. Drugi mówi: — To mój wóz je urodził! A trzeci mówi: — To moje chomąto! Poszli do pana, żeby ich rozsądził. Pana nie było w domu, a jego żona mówi: — Nie ma pana w domu, bo posiał nad jeziorem groch, ale ryby tam żerują, to i groch wyjadły. A oni mówią: — A jakże to możliwe, żeby ryby groch wyjadły? A pani na to odpowiada: — A jakże to możliwe, żeby wóz albo chomąto urodziły źrebię, a właśnie nie kobyła? I z tym odeszli, chociaż przedtem kłócili się o źrebię. Poszli ci trzej chłopi, opowiedzieli o tym i wszyscy ludzie zaczęli sobie powtarzać, jak to tamtych pani rozsądziła. Pan jak usłyszał, to rozgniewał się na panią, przyszedł i jej powiedział: 4: 261 — Zabierz sobie, co masz najmilszego i najdroższego, i idź sobie ode mnie! I A ona mówi do niego: — Ale jak się pożegnamy? Chociaż napijmy się wódki, piwa, miodu i wina. I zaczęli pić i się żegnać. Pan się upił, położył się spać, a żona kazała zaprząc konie, pozamykała pokoje, skrzynię, kazała stróżom domu pilnować, położyła pana na wóz i powiozła do swego ojca. Przyjechała i kazała ojcu, żeby przyniósł słomy. Rozesłała ją pośród chaty i położyła swojego męża. Pan śpi, a ona usiadła na ziemi i rozmawia ze swoim ojcem. Pan się obudził i mówi: — Aleja ci przecież powiedziałem, że masz wziąć, co ci miłe i drogie i jechać sobie do domu. Boś ty mnie nie słuchała i sama ludzi rozsądziła. A ona mu mówi: — A ja już jestem w domu, a tyś mi drogi, tyś mi miły, to ja ciebie wzięłam i przyjechałam do swego ojca. Pan się zdziwił, że jest u jej ojca, popatrzył na nią i powiedział: — Chodźmy do naszego domu i już zawsze będziemy żyli razem. 86 O leniwej żonie M iał Hryć żonę. Lubiła się stroić, wysiadywać przed lustrem. Zasiał Hryć pólko owsa na wiosnę, nadeszły żniwa. Mówi: — Żono niebogo, trzeba owies żąć. Wybrała się żona na pole, wzięła sobie jedzenia i picia, nie zapomniała o lustrze i mydle... Żęła, żęła. Użęła tyle owsa, żeby zrobił się cień, w którym można by się położyć. Zjadła dobre i smaczne rzeczy, jakie przyniosła sobie na obiad, położyła się w cieniu i śpi. Kiedy się wyspała, popatrzyła w lusterko, czy nie zmizerniała i znów się położyła. Spała długo, tak długo, że i letni dzień minął. Obudziła się, umyła się, przyczesała, twarz przetarła pachnącą pomadą, znów popatrzyła w lusterko, bo chciała zobaczyć, czy piękna. 1 ruszyła do domu. Hryć spotkał żonę i pyta: — No, jak ci się, niebogo, pracowało? Czy dużo zżęłaś? — Oj, zżęłam, ale jest jeszcze sporo do zżęcia! I na drugi dzień poszła żona żąć owies. Znów zżęła tyle, żeby padał cień. Położyła się i śpi. Wyspała się, wstała i w lustro patrzy, czy piękna. Piękna! I znów położyła się spać. Obudziła się, kiedy zmierzchało. Umyła się, przyczesała, twarz przetarła pachnącą pomadą i znów patrzy, czy piękna. Piękna! Przyszła żona do domu. — Czy kolacja gotowa? — pyta męża. — Gotowa! — Tak się narobiłam, że padam z nóg! Powieczerzała. Przespała noc i na trzeci dzień też poszła na pole. Zżęła tylko tyle, żeby był cień i położyła się odpoczywać. Obudziła się późno. Zjadła, umyła się, przyczesała, długo patrzyła w lustro, a potem poszła do domu. t I 263 Ludzie mówią Hryciowi, że jeśli żona tak będzie żąć, to starczy jej roboty do samego adwentu. I Hryć sam poszedł popatrzeć, jak jego żona owies żnie. Wziął ze sobą nożyce. Przychodzi na pole, patrzy, a żona słodko śpi sobie w cieniu. Postał nad nią chwileczkę, a potem ostrzygł ją, delikatnie, żeby nie poczuła. Żona obudziła się, wstała, spogląda w lustro: — Ojej, a kto to? Czy ja Hryciowa? Nie! Hryciowa ma włosy, a ja ich nie mam! Siadła sobie i myśli, co robić. „Pójdę ja do Hrycia, spytam go, czyją jestem żoną." A Hryć siedział za krzakiem, wszystko słyszał i widział. Cichutko uciekł z krzaków do domu, tak, że żona nie widziała. Żona przychodzi, puka do drzwi, a mąż do domu nie wpuszcza. To ona woła: — Hryćku, hej! Hryćku, czy ja jestem twoja, czy nie? — O, moja dawno w domu! Śpi sobie! Nie krzyczcie tak, kobieto, bo ją obudzicie, będzie kłopot i dla mnie, i dla was! — mówi Hryć, wysunąwszy z okna głowę. — Boże mój miłościwy! Czyja ja teraz będę? Wyszła zmartwiona na drogę, usiadła pod płotem i siedzi. Ale oto idą trzej złodzieje. Stanęli koło chaty i naradzają się. Kobieta podsłuchała, 0 czym rozmawiają, i prosi ich: — Przyjaciele! Druhowie! Przyjmijcie i mnie do kompanii, ja wam będę pomagać. I przyjęli ją. Wyleźli złodzieje na chatę, rozebrali dach i mówią do kobiety: — Idź ty pierwsza! Wyszła na strych, złodzieje podali jej zapałki, żeby zaświeciła 1 zobaczyła, co brać. A kobieta woła: — Druhowie! Druhowie! Jaką słoninę wam wziąć — tłustą czy cienką? — A bodaj cię diabły rogate wzięły! Złodzieje uciekli, a gazda złapał ostrzyżoną kobietę. — Czyjaś ty? — Byłam Hryciowa, ale teraz nie wiem, czyja jestem. Wybił gazda kobietę na strychu i pomyślał, że ona może głupia, i puścił ją wolno. 264 Kobieta znów usiadła pod płotem i czeka. Idą złodzieje. Stanęli i naradzają się, jak ukraść barany. Wyskoczyła kobieta spod płotu i mówi złodziejom: — Idę z wami i ja! Tak prosiła, że wzięli ją z sobą. Kiedy wyszli ze wsi, zatrzymali się na naradę. I uradzili: — Nie bierzemy tej głupiej z sobą, bo znowu napyta nam biedy. Niech idzie kopać kartofle. Poszła kobieta na pole, zaczęła kopać kartofle. Ale do czego je wkładać, kiedy nie ma worka. Zdjęła z siebie koszulę, zawiązała rękawy i tak zbiera. A właścicielowi pola przyśnił się sen, że niby złodzieje kradną mu kartofle. Wziął żonę i idą na pole. Z daleka coś bieleje. Zdaje się im, że to biały worek, ale podobne to do worka i niepodobne. Pomyślał ten człowiek, że na jego polu ukazała się jakaś siła nieczysta — i w nogi do domu. Wziął pięć srebrnych monet, pobiegł do popa. — Ojcze przewielebny! Otwórzcie mi drzwi! — Kto tam? Co się stało? — Jestem ten i ten — opowiada się gazda. — Bierzcie wodę święconą, bo na moim polu sam diabeł kopie kartofle. Pop się wymawia: — Nigdzie nie mogę iść, jestem bosy, a trzewiki są u szewca. — Zaniosę was, ojcze, na plecach, tylko już chodźcie! Kiedy gazda pokazał pięć srebrnych monet, pop wpuścił go do domu. Znalazła się szybko woda święcona i kadzidło. Wziął chłop popa na plecy i ruszyli w pole. Gazda mówi: — Święćcie, święćcie, bo nieczysty wszystkie kartofle wybierze! — Ja tam nie dosięgnę kropidłem, to jeszcze daleko. A Hryciowa żona posłyszała, że ktoś idzie. Pomyślała, że złodzieje. No to woła: — Tutaj, tutaj, ludkowie! Będziemy piec, smarować, jeść! Pop się przestraszył, zeskoczył chłopu z pleców i zaczął uciekać. A gazda też wziął za pas nogi. Rano pop spotkał tego człowieka i mówi: — Widzisz, w jakąś mnie wpędził kabałę! Byłem bosy, pokłułem sobie nogi, obdarłem się i strachu najadłem. 265 — Chodźmy teraz, ojcze duchowny. Zobaczymy, co to za diabeł był na polu. Pop wziął z cerkwi kadzidło i wodę święconą, wdział na siebie ornat i poszli z tym człowiekiem na pole. Patrzą, a to kobieta kopie kartofle i wrzuca do koszuli. Rozeźlił się pop: — No, czyż to jest nieczysta siła. Przecież to żona Hrycia. Ona wszystkie kartofle wykopała ci, człowiecze. Musisz jej się za to szczodrze odwdzięczyć. Gazda zapłacił żonie Hrycia za robotę. I rozniosła się po wsi wieść, że żona Hrycia stała się pracowita. Posłyszał o tym i Hryć. Ucieszył się i znowu przyjął żonę do siebie. Jeszcze i dzisiaj żyją sobie w zgodzie, jeżeli jeszcze nie pomarli. 87 Jak to Salomon badał ziemię i morze B ył taki przemądry człowiek Salomon, który chciał zmierzyć świat wzdłuż, wszerz i wzwyż, a w głąb chciał zmierzyć morze. Miał on siedemdziesiąt siedem żon, a każda była innej wiary. I teraz jest na tym świecie siedemdziesiąt siedem wiar i języków. A pierwsza żona była dla niego najlepsza. I chciał on zmierzyć głębinę morza. Siedmiu kowali przez siedem lat robiło mu długi łańcuch. Sporządził sobie taką szklaną banię, wielką jak pokój, i zabrał sobie do tej bani na siedem lat jedzenia i picia. Wziął sobie kucharza, żeby mu gotował i lokaja, i czarnego koguta. 1 opuścił się w morze. Opuszczał się w morze, spadał, a jego ludzie łańcuch odwijali z wału i odwinęli go aż do końca. I przyszedł do niego wielki rak i mówi: — Przemądry Salomonie, ja ci jeszcze daruję, ale jak przyjdzie mój brat, to ci nie daruje. Przetnie ci łańcuch i pójdziesz w głębinę morza, i zginiesz. I przyszedł ten drugi rak, i przeciął łańcuch. A ten Salomon spada, spada w morze i już zmiarkował, że oderwał się od łańcucha. A tam w tej jego bani znalazła się w jakiś sposób mysz. Chciała ona przegryźć szkło, żeby mu się wody nalało do środka. A on nie wiedział, co zrobić, bo jakby ją bił, to by się szkło stłukło i banię zalałaby woda. Zdjął z ręki rękawiczkę i rzucił na mysz. A z tej rękawicy zrobiła się kotka (tak już Pan Bóg dał) i ta kotka złapała mysz i zjadła. Salomon wie, że już leci na dno. No, to upuścił trochę krwi czarnemu kogutowi i z małego palca swojej prawej ręki i wlał I 267 w morze. Jak morze zafalowało, to aż pod niebo wzniosła się woda i wyrzuciła Salomona znowu na ten świat. Kiedy wyszedł, to chciał postawić wieżę, taką wysoką, żeby się dostać do nieba, po to żeby zmierzyć świat wzwyż. I tak ją postawił, że sięgała aż pod niebo. Było na niej siedemdziesięciu mężczyzn, robotników. I widział Pan Bóg, że już oni niedaleko nieba i wtedy dał każdemu inną mowę, inny język, żeby nie mogli porozumiewał się, co mają robić. Jeden woła: — Wody! — a drugi podawał mu błoto. Ten wołał: — Cegłę! — a tamten podawał mu kamień. I już nikt nie mógł się nikogo poradzić, nie wiedzieli, jak ze sobą rozmawiać. I ta wieża nazywała się Babona. Baboncka wieża. Taka już była wysoka, że choćby się szło przez cały rok na jej wierzchołek i nawet jakby się wtenczas wcale nie spało, a jadło tylko idąc, toby się jeszcze nie wyszło na samą górę. Ale runęła wieża na ziemię (wiatr ją zwalił, bo Pan Bóg tak chciał). Dwie części wieży rozpadły się, a trzecia część stała. I rzucała ona siedemdziesiąt siedem mil cienia. No i nie zbudował Salomon tej wieży do końca. Trzymał on sobie takiego ptaka, którego karmił przez cały rok. A ten ptak zjadał pieczonego wołu na jeden posiłek. I wsiadł Salomon na niego, na tego ptaka i wziął na siedem lat jedzenia i picia i dla siebie, i dla ptaka. Upiekł na rożnie pieczeń — i tak przed ptakiem trzymał, żeby ten 1 268 chciał ją chwycić, i żeby podlatywał z nim coraz wyżej. Jak ptak już osłabł, to obracał mu pieczeń przed dziobem, a karmił go inną strawą, a także dawał mu pić. Kiedy wzniósł się pod niebo, to słońce setnie już grzało i przypaliło ptakowi skrzydła. I skrzydła mu się całkiem opaliły i aniołowie wołali z nieba: — Wróć, Salomonie, z powrotem na tamten świat, inaczej zginiesz, bo ptakowi skrzydła jeszcze bardziej spalą się od słońca i spadniesz na tamten świat z ptakiem, ze wszystkim! Salomon mówi do aniołów: — Gdzież ja się teraz podzieję? — Wróć się tam, na tamten świat. Tam patrz, gdzie widać, jakby kopkę siana pośród łąki, bo takim świat się wydaje z wysokości. No i wrócił Salomon, i zleciał z ptakiem na sam środek świata. I wynajął wóz. Jedzie, jedzie do swojego kraju i tak sobie śpiewa: Babono, oj Babono, miałaś być światu koroną! Aleś się, wieżo, zwaliła i o mało świata nie zgubiła. Chciał Salomon zmierzyć świat wszerz, wzdłuż, w głąb i wzwyż, a nie zmierzył ani tak, ani siak, ani owak, ani jeszcze inaczej, bo Pan Jezus jest od niego ważniejszy. I chodził przemądry Salomon z Panem Bogiem po świecie i ze świętym Pawłem, i ze świętym Piotrem. I przyszli do piekła. I oni trzej wyszli z piekła, a jego, Salomona, w piekle zostawili. I święty Piotr mówi do Pana Boga: — Myśmy go tam zostawili, to już teraz pewnie tam zginie!... A Pan na to: — E, jak on nigdzie nie zginął, to i tam nie zginie. A kiedy oni go tam zostawili, to Salomon zaczął mierzyć plac w środku piekła. Diabły go pytaj: — Co ty robisz, przemądry Salomonie? A on na to: — Wymierzam plac. — A cóż to ty będziesz tu robił? — Będę kościół stawiał. 269 A oni buchnęli do niego, zaczęli go popychać, przepędzili precz na tamten świat, na ziemię. A Pan Bóg powiedział do świętego Piotra: — A widzisz, powiedziałem ci, że on wyjdzie, że nie zginie tam. ze 88 O Marku bogaczu i jego zięciu G dzieś, w jakimś carstwie, w jakimś państwie żył sobie bogaty Marek, ale taki bogaty, że już nie wiedział, ile ma majątku. Postanowił on wydać w czwartek obiad. Przeznaczył na to dużo jałówek, wieprzy i owiec. Spotyka go Bóg, mówi do niego: — Marku bogaty, nie wydawaj obiadu w czwartek, ale w sobotę, to i ja przyjdę do ciebie na obiad, choć jestem Bogiem. Ucieszył się Marek, Bogu pokłonił się nisko do nóg. Przyszedł do domu i powiedział żonie, że: — Nie będzie obiadu w czwartek, bo Bóg przyjdzie do mnie na obiad w sobotę. Teraz robili porządki na sobotę. Zasłali dywanami chatę, wysypali piaskiem podwórze. A jego chata stała na wodzie, jak gdzieś jechali, to ustawiali mostek. Postawił Marek dwóch stróży, żeby nie puszczali dziadów wędrownych ani ludzi biednych, tylko bogaczy ubranych w żupany, a kobiety w czerwonych butach i w sznurach drogich korali; tylko takich mają wpuszczać na obiad. A tu idzie Pan Bóg w starej świtce, w postołach, sznureczkiem podpasany, obdarty. Mówią mu stróże: — Nie idź tu, dziadu, bo bogaty Marek nie wpuszcza ubogich ani żebraków wędrownych, tylko bogaczy. Pan Bóg zawrócił, poszedł po wodzie, wchodzi do chaty, stanął sobie przy progu i zaczął się żegnać. Bogaty Marek siedział za stołem z bogaczami, zobaczył, że żebrak stoi przy progu, rozeźlił się, krzyknął: — A czegoś ty, dziadu obmierzły, tutaj przyszedł? Do mnie sam Pan Bóg przyjdzie na obiad, a ty idź stąd precz, żebyś tu nie śmierdział! A kiedy tak krzyczał, miotał się, machał rękami — kawałek chleba upadł pod stół, a on go podniósł i dał żebrakowi i powiedział: — Idź sobie precz! A Bóg pokłonił się i wyszedł z chaty. 271 Ale Marek miał córkę, która mieszkała u swoich teściów. A ona miała maleńkie dziecko i ktoś na to dziecko nasłał krzykliwicę, tak że krzyczało ono przez trzy dni i trzy noce. Wychodzi Pan Bóg, idzie do jej chaty, a ona siedzi, dziecko kołysze i mówi: — Och, dziadziusiu, może wam Pan Bóg dał dobry rozum, może umiecie zamówić krzykliwicę, żeby mego dziecka nie dręczyła? A dziadek przystąpił do kołyski, tchnął tchnieniem swoim i dziecko zasnęło. Kobieta dała mu jeść i pić i posadziła za stołem. A ten dziadek może jadł, może nie jadł, a zaczął drzemać. Podała mu poduszkę, położył się spać, a ona zdrzemnęła się nad kołyską. Przylatuje anioł, obudził Boga i mówi: — W takiej to a takiej osadzie urodził się biednemu człowiekowi chłopiec, już trzeci dzień mija, a jeszcze go nie ochrzczono, bo ojciec tak bardzo jest biedny, że nigdzie rodziców chrzestnych znaleźć nie może. A Bóg się przebudził i powiedział, że: — Będzie ten chłopiec władał majątkiem bogatego Marka. I wstał, i wyszedł z chaty, i nie wiadomo gdzie się podział. A córka bogatego Marka wszystko to słyszała. Wyszła na dwór i zobaczyła swego ojca. Chodził po podwórzu wściekły, bo jak powiedział żebrakowi, żeby nie śmierdział w chacie, to zrobił się w chacie taki wielki smród, że wszyscy pouciekali, bo nie można było wytrzymać. I córka mówi do niego: — Tato, czy nie było u was Pana Boga? — A co, czy u ciebie, wstręciucho, był? Bo mnie powiedział „przyjdę", ale go nie było. — Był, tato. Moje dziecko przez trzy dni i trzy noce płakało, a jak wszedł do chaty, to przestało i zasnęło. I ja go nakarmiłam, i napoiłam, i położył się spać. A potem przyleciał anioł i powiedział mu: w takiej to a takiej osadzie urodziło się dziecko, chłopiec, ubogiemu człowiekowi, a jeszcze po trzech dniach nie zostało ochrzczone. Pewnie chciał zapytać, jaki los przepowie Bóg temu dziecku, a Bóg powiedział: „Choć ubogi, to będzie ten chłopiec władał majątkiem bogatego Marka". Bogaty Marek zaprzągł prędko parę koni, nabrał pieniędzy, jadła, napoju i pojechał do tej osady. Przyjechał do karczmy i zapytał policjantów, czy to prawda, że jest tu gdzieś taki człowiek bardzo ubogi, który ma dziecko po trzech dniach nie ochrzczone. Policjant wskazał mu chatę. Pojechał do tej chaty, a tam nikogo nie ma, tylko położnica, babka położna i dziecko małe, a mąż biega po wsi i kumów szuka. 272 Bogaty Marek pownosił tymczasem wszystko, co przywiózł. Przychodzi mąż do domu, bardzo się ucieszył, że mu Bóg zesłał takiego człowieka, który przywiózł tyle dobrych rzeczy. Mówi bogaty Marek: — Będę ci za kuma, szukaj tylko kumy. Ten człowiek poszedł, szybko znalazł kumę, poszli, dziecko ochrzcili, pili przez trzy dni. Już ludzie się rozeszli, a Marek mówi do ojca: — Sprzedaj mi swego syna, dam ci sto karbowańców. Tyś ubogi, poratujesz gospodarstwo. Ojcu i matce żal się zrobiło dziecka, a babka położna mówi: — Wyście ludzie młodzi, doczekacie się jeszcze dzieci, a jak on wam da pieniędzy, to będziecie szczęśliwie gospodarować i ludzie was będą poważać. Posłuchali babki i sprzedali dziecko. Wyjmuje bogaty Marek cienkie białe pieluszki, jedwabny pas. Babka spowiła dziecko, wziął je Marek i pojechał. Dojechał do połowy drogi, a tam zaspa śniegu leży. Bierze on dziecko za nóżki, rzuca w tę zaspę i mówi: — Zginiesz tu, nędzarzu! Nie wyrośniesz i moim majątkiem nie zawładniesz! W ślad za nim jadą ludzie wracający z odrobku. Wiozą drwa. Słyszą, że w zaspie popiskuje dziecko. Był z nimi nadzorca, zatrzymał tych ludzi. Wszyscy podeszli do tej zaspy, a tam leży dziecko, przed nim ognik płonie, kwitną kwiatki, a ono bawi się rączkami. Popatrzyli na to dziecko i mówią: — To ci wyrodna matka! Widać jakaś pani, bo i pieluszki pańskie. A jeden z tych ludzi był bezdzietny, na imię miał Trochim. — Weź, Trochimie, to dziecko i zawieź do domu, przecież ty nie masz dzieci. Ucieszył się Trochim i dziecko zabrał. Zrzucili drewka z sań. Trochim usiadł i pojechał do domu. Przyjechał do chaty. Zbudził żonę, ona mu otworzyła. Wszedł do chaty, mówi do żony: — Bóg zesłał nam radość — dziecko znalazłem w zaspie! Maryna zawołała: — Chwała Bogu! Wyciągnęła mleko z pieca, nakarmiła dziecko mlekiem i położyła na piecu. I naradzają się: „Może to dziecko jeszcze nie ochrzczone? Trzeba je ochrzcić!" Kobieta rozczyniła ciasto na placki, szykują się do chrzcin. Trochim bierze baryłkę, przywiązuje do niej sznurek, zarzuca na plecy i idzie po wódkę. Spotyka go bogaty Marek: •p, .0 tsa 273 — Witaj, Trochimie, a dokąd to idziesz z baryłką? — Oho, bogaty Marku, wczoraj wieźliśmy drwa i pośród drogi w zaspie znaleźliśmy dziecko. Widać jakaś wyrodna matka, jakaś pani je rzuciła. Tak, że Bóg wie, czy ono ochrzczone, czy nie, no to chcę je ochrzcić. Bardzo zrobiło się Markowi przykro, ale nie dał po sobie poznać tylko mówi: — Weź mnie w kumy. — Dobrze, bogaty Marku. I ochrzcili to dziecko. Po chrzcinach bogaty Marek mówi do Trochima: — Sprzedaj mi to dziecko, boś ty człowiek niebogaty, a ono się bez mamki nie wychowa. Ja je zawiozę do masteczka, najmę mu mamkę, a jak wyrośnie, to nauczę je czytać i pisać, a później wezmę tego chłopca na zięcia. Kiedy rodzonym ojcu i matce nie było żal i sprzedali, to tym mniej było żal nierodzonym. I sprzedali dziecko za sto karbowańców. Wziął bogaty Marek dziecko, przywiózł do domu, wniósł do chaty, wziął małą baryłkę, zdjął z niej obręcz, otworzył, włożył dziecko do baryłki do góry nogami, zaprzągł konie i pojechał do miasteczka. Otwarto właśnie na rzece śluzę, spadała woda, było tam dużo piany. To on dziecko w tę pianę wrzucił w baryłce i powiedział tak: — Tu giń na wieki, nędzny sługo, moim majątkiem nie zawładniesz! A ta baryłka jak popłynęła, to przepłynęła siedem mil i przypłynęła do takiej malutkiej rzeczki, że wsparła się jedną stroną o dno, a drugą o lód, który rzeczkę pokrył. A nad tą rzeczką rósł lasek niewielki. W tym lasku stał klasztor i był tam stary pop, zakonnik, bardzo biedny. Miał on sługę, siedmioletniego chłopca i posłał go po wodę. Przychodzi on do przerębla, a przerębel zamarzł. Przebił go, a tu nagle wyskoczyła baryłka z wody do połowy, a w tej baryłce płacze dziecko. Ten chłopiec się zląkł, przybiegł do ojca duchownego i mówi: — Nie nabrałem wody, bo bardzo się zląkłem. Wyskoczyło dziecko maleńkie w baryłce. — Chodźmyż co prędzej i weźmy tę baryłkę. Chłopiec pobiegł, wziął ją, pop otworzył, a dziecko już siedzi w baryłce. Nagotowali kaszy na rzadko, karmią to dziecko. Pop sobie pomyślał, że może nie jest ochrzczone, więc je ochrzcił i nadał mu imię Najdą. Od 274 tego czasu w tym klasztorze zaczął Bóg okazywać ludziom miłosierdzie. Z czymkolwiek kto przychodzi, z jakąkolwiek chorobą, każdy odchodzi uzdrowiony. Po siedmiu latach zaczął cierpieć bogaty Marek na ból głowy. Ale słyszy od ludzi, że w takim to klasztorze Bóg łaskę okazuje, pomaga we wszystkich chorobach. Zaprzągł trójkę koni, nabrał różnych dobrych rzeczy i pieniędzy, i pojechał. Przyjechał do klasztoru, wysłuchał wieczornego nabożeństwa, poprosił popa, żeby wziął go na nocleg. Pop powiedział: — Wjeżdżaj, czym Bóg dał. Usiedli wieczerzać. Wpadają dwaj chłopcy. Ale Najdą przez siedem lat przerósł już tego, który go znalazł, chociaż tamten ma czternaście lat. Nie było noża na stole, i pop krzyknął: — Najdą, podaj nóż! Bogatego Marka bardzo zdziwiło, co to za imię — Najdą. Pyta zakonnika. A ten mówi: — Siedem lat temu przypłynęła rzeczką baryłka, a w baryłce tej było dziecko. Nie wiedziałem, czy ono ochrzczone, czy nie, to je ochrzciłem i dałem mu na imię Najdą. Krzyknął pop na Najdę: — Podaj tę baryłkę! Wniósł Najdą baryłkę, bogaty Marek popatrzył i jeszcze bardziej rozbolała go głowa, aż mu pięty zziębły. Mówi do popa: — Sprzedajcie mi tego chłopca. A pop mówi: — Nie mogę, bo ten chłopiec szczęście przynosi. Od kiedy on do mnie przybył, to Bóg okazuje ludziom swą łaskę i mnie się teraz dobrze powodzi, a dawniej musiałem jadać tylko postną kaszę. Bogaty Marek mówi: — Wyście, ojczulku, starzy, a ja wam dam sto rubli, no to będziecie mieli z tego dożywocie. Sprzedał pop chłopca. Marek usiadł, napisał do żony list: „Zanim przyjadę do domu, żebyś ty jego, tego chłopca, straciła, żebym go już nie zastał, bo jak zastanę, to i tobie zetnę głowę". Wyszedł na dwór, dał Najdzie konia i list i powiedział: — Jedź! Ten koń cię zaniesie do mojego domu. Wsiadł on, pojechał przez las. Mija go stary dziadek: — Witaj, chłopcze! i 275 — Daj Boże zdrowie, panie ojcze! — A dokąd ty jedziesz, chłopcze? -— Jadę do bogatego Marka. — A po cóż ty do niego jedziesz? — Bo mnie kupił od zakonnika. — A czy masz może list do jego żony? — Mam. — To daj, ja przeczytam. Dał chłopiec dziadkowi list, ten do niego zajrzał i złożył, i oddał go chłopcu. Przyjechał Najdą do domu bogatego Marka, podał jego żonie list. Żona przeczytała, a w tym liście było napisane: „Zanim wrócę, żebyś zaślubiła go z moją córką. Jak nie zrobisz tego zanim przyjadę, to cię zabiję!" No, to żona natychmiast pobiegła do popa i dał on ślub jej córce z Najdą. Przyjeżdża bogaty Marek i pyta żony: — Czyś go straciła? Bo to ten, który by zawładnął moim majątkiem. Ona podaje list i mówi: — Masz, popatrz, przecież to ty pisałeś, że: „Zaślub go zanim powrócę, bo cię zabiję!" Strapił się Marek bardzo, aż zachorował. Trochę poleżał i jeszcze rozmyślał, jakby tamtego stracić. Przyśnił się Markowi sen, żeby go posłać do piekielnego gada, gdzie Zło z Dobrem mieszka. Zawołał tego chłopca rano i mu powiedział: — Idź tam, gdzie Zło z Dobrem mieszka i spytaj, który targ jest lepszy — wczesny czy późny. Pożegnał się Najdą z żoną i powiedział jej: — Ty, żono, wyjdź za mąż, bo ja nie powrócę. A ona uklękła, przysięgła przed Bogiem: — Nie wyjdę za mąż za nikogo więcej. Jak się ciebie doczekam, to będę żyć z tobą, a jak nie się nie doczekam, to sama. Powiedziała mu, że będzie miała dziecko, pocałowali się, zapłakali i poszedł. Przeszedł przez dziewięć po trzykroć ziem, doszedł do dziesiątego carstwa, do innego państwa. Wchodzi do jednego miasta, a w tym mieście nie ma wody, chce się napić, ale nie ma czego. Wprosił się do jednego domu na noc. Pyta tych gospodarzy: — Jak wy tu żyjecie? Przecież tu wody nie ma? 276 — Biedujemy. A ty dokąd podążasz? — Posłał mnie bogaty Marek do piekielnego gada, gdzie Zło z Dobrem mieszka, żebym zapytał, który targ jest lepszy — wczesny czy późny. — To spytaj tego tam gada, czemu nie ma u nas wody. Wstał Najdą wcześnie i poszedł. Przychodzi do miasta, a w tym mieście nie ma chleba. Chodzi, chce kupić, nigdzie nie znalazł. I tutaj wprosił się do ludzi na noc. Pyta: — Czemu nie ma u was chleba? — Siejemy i orzemy, ale u nas się nie rodzi i chleba nie mamy. A ty dokąd idziesz? — Posłał mnie bogaty Marek do piekielnego gada, gdzie Zło z Dobrem mieszka, żebym zapytał, który targ jest lepszy — wczesny czy późny. — Spytajcie, czemu zboże u nas się nie rodzi. Wstał bardzo wcześnie i poszedł. Przychodzi do trzeciego miasta, a w tym mieście nie ma pieniędzy. Chce kupić coś do jedzenia, pokazuje pieniądze, nie wiedzą tam, co to jest. Bo w tym mieście to tak handlują, że wymieniają co komu trzeba, jedno za drugie, a pieniędzy nie znają. I tu wprosił się na noc i pyta: — Czemu nie ma u was pieniędzy? — My nie wiemy. I ci także pytają go: — Dokąd idziesz? — Posłał mnie bogaty Marek do piekielnego gada, gdzie Zło z Dobrem mieszka, spytać, który targ jest lepszy — wczesny czy późny. — Ty spytaj tam, czemu nie ma u nas pieniędzy. Wstał on znowu wcześnie i poszedł. Idzie, idzie, przychodzi do wielkiego miasta, a w tym mieście są kamienni ludzie. Przeszedł przez miasto, nie znalazł nigdzie żywego człowieka. Już miał z tego miasta wychodzić, a tu na końcu miasta widzi mostek żelazny, a na mostku leży karaś i ledwie rusza ogonkiem. Podchodzi do morza, a tam stoi żołnierz na warcie. Pyta żołnierza: — Jak dostać się tam, gdzie Zło z Dobrem mieszka? A żołnierz mówi: — Sam nie przepłyniesz, siadaj na mnie, ja cię przewiozę. A tych tam zapytasz, czy długo będę stał tutaj na warcie. 277 io i ty ta, ¦je io zez ta ży rz I Przewiózł go żołnierz na drugi brzeg, a tam chata stoi. Wchodzi on do chaty, zobaczył dziewczynę. Ucieszył się, że Zła w domu nie ma. Zapytał Najdą, co to wszystko znaczy: — Czy to ty jesteś Dobro? Ona zaczęła mu opowiadać: — Ja jestem carewną. Przez cztery lata nie byłam ochrzczona. Raz wyniosła mnie niańka do sadu, a sama odeszła. A tu zerwała się burza i porwał mnie gad piekielny. Teraz tutaj mieszkam, a Dobrem się nazywam, bom dziecko niewinne, a on — co mnie poniósł, schwycił — Złem. Najdą jej opowiedział, kto go przysłał, po co przyszedł i co widział po drodze i o co go ludzie pytali. Carewna go napoiła, nakarmiła i ukryła pod łóżkiem. Przylatuje Zło, gad piekielny, wchodzi do chaty i krzyczy: — Fu! Śmierdzi tu ruska kość! (Tak oto nazywał ochrzczonego człowieka.) Ona mu mówi: — Ty po świecie się nalatałeś, ruskiej kości przeniknął cię zapach, a tutaj ruskiej kości nawet kruk nie doniesie! Powieczerzali i położyli się spać. Ona udała, że niby śpi, a znienacka się rzuciła i zakrzyczała: — Oj, oj! A on pyta: — Co ci jest? — Tak mi się śni, jakbym jechała z tobą przez miasto, a w mieście tym nie było wody, a mnie się strasznie wody zachciało. Czy naprawdę jest takie miasto? — Jest. — A czemuż w nim nie ma wody? — Bo tam wyrósł bardzo duży dąb i korzeniami pozatykał wszystkie źródła, z których woda wypływa. Gdyby ktoś ten dąb zrąbał i wykar-czował, to byłaby tam woda. Ona znów udaje, że zasnęła, a potem się rzuciła i krzyknęła: — Oj, oj! Zło pyta: — Co ci jest? — Śniło mi się jakbym z tobą jechała przez takie miasto, w którym nie ma chleba. Czy jest gdzieś takie miasto? 278 — Jest. — A czemu tam nie ma chleba? — Dlatego, że jest tam bardzo wysoka góra i wyciągnęła ona cały sok z ziemi. Jakby ktoś tę górę rozkopał i rozniósł po całym polu, to dopiero rodziłoby się tam zboże. Za chwilę Dobro krzyknęło znów. — A czegóż ty jeszcze? — pyta on. — Śniło mi się, że jadę z tobą przez miasto, a tam nie ma pieniędzy, tylko wszystko wymieniają. Ten temu daje to, a ten tamtemu, tamto, co komu potrzebne, a kupić nic nie można. A czy jest takie miasto? On mówi: — Jest. — A dlaczego tam pieniędzy nie ma? — Bo car zaklął swoją córkę w rybę brzanę leżącą na pieniądzach i w całym carstwie nie ma teraz grosza. — A cóż zrobić, żeby były pieniądze? On mówi: — Musiałby się gdzieś znaleźć taki dzielny młodzieniec, który by nadoił kobylego mleka i napełnił nim kocioł i gotował to mleko. A tam jest takie bagienko, a w tym bagienku — w tym samym mieście — leży ryba brzana, a ma na sobie łuski srebrne i złote. To jakby tę brzanę wrzucił do tego mleka, to by się z niej zrobiła taka panna, że nikt takiej nie urodzi i nie namaluje, chyba tylko słowami w bajce wyczaruje. I posypałyby się pieniądze i tamci ludzie znaliby, jak inni, pieniądze. Po chwili znów krzyknęła: — Oj, oj! Zło pyta: — Co ci jest? — Tak mi się śniło, jakbym jechała z tobą przez miasto, ale jakby kamienni ludzie w całym tym mieście byli, a na jego krańcu jakby był mostek, a na nim leżał karaś, co ledwo ogonem rusza. — Co to ci się stało, że tej nocy tak ci się dużo naśniło? A ona mówi: — Jeszcze nigdy tak smacznie i mocno nie spałam jak tej nocy. A czy jest takie miasto? — Nie trzeba ci wiedzieć, czy jest, czy nie. A ona zaczęła płakać, a on się rozzłościł, że ona płacze. Zabawiają, żeby nie płakała. jej kby Ibył 279 — A cóż to cię korci, żeby mi o tym mieście powiedzieć? Ja przecież nie odejdę od ciebie! On mówi: — To miasto jest blisko. To ja tak zrobiłem, żeby ludzie byli kamienni, żebyś ty na ludzi nie patrzyła, nie znała i nie widziała takich ludzi jak tamci. — A cóż to za karaś leży na moście? — To sam car tego miasta. — Cóż mają zrobić, żeby ożyli? — Gdyby trzej ludzie ochrzczeni wzięli z cerkwi krzyż i ewangelię, i chorągwie, i gdyby w procesji miasto dokoła po trzykroć obeszli, to ci ludzie by ożyli. A karasia gdyby odwrócili, gdyby tam, gdzie leżał ogonek, położyć główkę, to i on by się ożywił. Położyła się, znów krzyknęła. Rozsierdził się gad piekielny, zepchnął ją z łóżka, a ona zaczęła płakać. Mówi: — Czemuś mnie pchnął? Gdyby stanął przed tobą posłaniec od bogatego Marka, żeby się spytać, który targ lepszy — wczesny czy późny, co byś powiedział! A on jej mówi tak: — Rzecz jasna, lepszy wczesny niż późny, bo jak rano człowiek wyjdzie na targ kupić bydło czy cokolwiek, to przywiąże do wozu, nakarmi, a coś małego — to włoży do worka. A późny targ, to taki, że jak przyjdzie, to zaraz jeść chce, wypije kieliszek wódki — i albo pieniądze zgubi, albo to wszystko, czego nakupował. Niby zasnęła znów na minutę, krzyknęła, poderwała się i usiadła. On pyta znowu: — Czego chcesz? Ona mówi: — Co z tym żołnierzem, który stoi na warcie, kłania się i pyta: „Dokąd ja będę stał tu na warcie?" Gad się zaśmiał, ucieszył: — Chi, chi, chi! Dopiero jakby przyszedł tutaj taki człowiek, który trzy razy był ochrzczony i przez lat siedem przyjmował komunię, i jakby tylko stanął pośród izby i krzyknął: „Żołnierz z warty, a diabeł na wartę!" to żołnierz przyszedłby tutaj, a ja bym poszedł na wartę. A ten Najdą spokojnie tego wysłuchał, spokojnie wylazł spod łóżka, pośród izby stanął i krzyknął: 280 — Żołnierz z warty, a diabeł na wartę! Gad piekielny jak się przeraził i porwał z łóżka, to nawet dach zerwał i poleciał na wartę, a żołnierz przyszedł. Wtedy poszli we troje: Dobro, Najdą i żołnierz. Żołnierz przewiózł ich przez morze, przyszli do miasteczka. Obrócili karasia i karaś ożył, stał się carem. Przyszli do cerkwi, wzięli chorągwie, krzyż, ewangelię, obeszli wokół trzy razy miasto. Ożyli ludzie, cieszą się, dziękują, kłaniają się. I car, bardzo zadowolony, pyta Najdy: — Co byś chciał ode mnie za to, żeś mi tyle dobrego zrobił? A ten mówi: — Nie chcę ja niczego, tylko daj mi wojsko i kolasę, daj mi dla tej panny, a ja ją dowiozę do jej ojca, a później oddam ci wszystko z powrotem. Car dał mu to wszystko i on pojechał z carewną. Przyjechali do tego miasta, gdzie nie ma pieniędzy. Zwołał Najdą wszystkich ludzi i nakazał, żeby się postarali o kobyle mleko. Kazał rozpalić ogień koło bagienka i to mleko się gotowało. Wszedł w błoto, wziął tę brzanę za głowę i wrzucił do gorącego mleka. Z tej brzany wyskoczyła panna i posypały się pieniądze. Kazał wszystkim ludziom posługiwać się nimi w handlu. Potem wsiadł do kolasy i pojechał, i zabrał także tę carewnę, która z brzany się wyłoniła. Przyjechał do tego miasta, gdzie nie ma chleba. Zwołali ludzi, rozkopali górę i roznieśli po całym polu. I zaczęło rodzić się u nich zboże. Przyjechali do trzeciego miasta, gdzie nie ma wody. Kazał zrąbać dąb i wykarczować go. Polała się woda, ucieszyli się ludzie — myją się, kąpią, piją i dziękują. Wsiadł on i dalej pojechał. Przyjechał do tego cara, któremu córkę porwał kiedyś gad piekielny. A ten car do tej pory trzyma niańkę w więzieniu za to, że podziała nie wiadomo gdzie jego dziecko. Najdą mu mówi, że: — Ty jesteś carem, ale nieładnie postąpiłeś, żeś swego dziecka nawet nie ochrzcił, a obcego człowieka męczysz. Oto twoja córka! Masz ją! Bo ja ją wyrwałem gadowi piekielnemu, szatanowi, który dlatego ją porwał, bo przez cztery laty jej nie ochrzczono. Ucieszył się car bardzo, podziękował, pocałował go i powiedział mu: — Bierz ją sobie za żonę. Jak chcesz, daję ci połowę carstwa i sobie panuj! — Nie chcę ja żony, tylko daj mi kolasę i wojsko. 281 azł ył, ię, i tej co ?° ca iły B.-.U. Da. ić -na cka lasz kmu: iwa Dał mu i ten car wszystko to, czego chciał, a on odprawił z powrotem to wszystko, co wziął od pierwszego cara. Pojechał. Przyjechał do tamtego cara, którego córka była zaklęta w brzanę leżącą na pieniądzach. A temu carowi było już córki żal, że tak ją strasznie zaklął i nie mógł odwrócić swojej klątwy. Bardzo był car szczęśliwy, że jego córka stała się człowiekiem i że spadła z niej klątwa. I mówi teraz Najdzie car: — Bierz ją za żonę, dam ci większą połowę carstwa, a do tego jeszcze stopień generalski. Najdą odmówił, nie chciał i tej za żonę, tylko prosi: — Daj mi swoje wojsko i pode mnie konia. To car dał mu wojsko i konia. Wsiadł on, pojechał. Przyjechał aż do bogatego Marka. A tu na drugim piętrze domu chodzi po ganku jego żona z młodziutkim paniczem. Chciał już wypalić do niej z rusznicy i zastrzelić ją, ale się rozmyślił: „Pójdę, dowiem się". Kazał wojsku pozostać za bramą, a sam poszedł do bogatego Marka do domu, i powiedział mu, żeby wydał za niego córkę. Marek się bardzo ucieszył, nie poznał go i mówi: — Jak to dobrze, że do mnie taki ładny mężczyzna przyjechał. Wydam ją za mąż za ciebie. A on mówi do Marka: — Czemu to jest u niej jakiś panicz młody? Marek mówi: — Nie, nie ma u niej nikogo. — Ja sam widziałem — mówi Najdą —jak po ganku chodził i pod rękę ją prowadzał młody panicz. Marek mówi: — To jej syn. — A skąd ona wzięła tego syna? — A bo ona była zamężna, ale niedługo. Był tu taki jeden ladaco, ale już go dawno na świecie nie ma. — Zawołajcie ją tutaj. Wyszła ona ze swoim synem, bierze ją ojciec za rękę: — Oto, córko, piękny mężczyzna, nie taki lada jaki, jak ten, co to był twoim mężem. Ja ci każę, żebyś za niego wyszła. Ona ojcu odrzekła na to, że: — Trafiło mi się bogate zamęście, ale nie wyjdę za mąż. Będę czekać na swego męża. 282 Ojciec zaczął na nią krzyczeć: — Ja ci śmierć zadam, żebyś tak jak i mąż twój nie żyła na świecie. Bo i jego nie ma. A ona zaczęła płakać i bić pokłony, a jemu, Najdzie, zrobiło się żal. Złapał ją za ręce i zaczął całować, i powiedział: — Swojej przysięgi dotrzymałaś wiernie. Potem zaczął całować swego syna i mówi: — Nie płaczcie oboje. Ja jestem twoim ojcem — mówi do chłopca, a do niej — jestem twoim mężem. Wróciłem z daleka i będę żył razem z wami. Ona wtedy bardzo się ucieszyła, a bogaty Marek złapał się za głowę i zaczął wyrywać sobie włosy. Rzucił się na ziemię i zaczął bić o nią głową, i mówi: — A jednak będzie przeklętnik władał moim majątkiem. A teraz mówi Najdą: — Powiem wam to, po coście mnie posyłali do piekielnego gada. Miałem go zapytać, jaki targ lepszy — wczesny czy późny. Gad powiedział, że lepszy wczesny. Zachorował bogaty Marek na serce i zaczął myśleć, jakby Najdę zgubić. Był bardzo bogaty, miał swoje gorzelnie. No i poszedł do gorzelni i zaczął prosić i namawiać chłopców, najmitów, że jak jego zięć Najdą przyjdzie, to żeby go zabili, tak jakoś po cichu. — A za to dam wam całą skrzynię pieniędzy. Oni, najmici, obiecali Marka posłuchać. Marek przyszedł do zięcia i mówi: — Dobrze by było, jakbyś poszedł do gorzelni i zobaczył, co tam chłopcy robią. Ten go posłuchał, poszedł. Do środka gorzelni nie wszedł, tylko tak trochę pochodził po podwórzu koło niej, bo było mu wszystko jedno, co ci chłopcy robią, i szybko wrócił do domu. A Marek nie widział, że on wrócił i chciał za nim iść do gorzelni. Ale jakoś pomąciło mu się w głowie, pomyliło i nie wziął swojego kożucha, tylko zięciowy, i poszedł do gorzelni. A chłopcy myśleli, że to jego zięć idzie i podrąbali pod deską zawiasy, a deska leżała na kotle, w którym kipiała gorąca braha. Sami pobiegli cichcem na dół, uciekli. No i bogaty Marek poszedł ich szukać, żeby spytać, czy zięć już nie żyje, stanął na deskę, tę właśnie podrąbaną, i wpadł do gorącej brahy, tylko zaszumiało. A Najdą jest żywy i zdrowy i jednak majątkiem Marka włada, tak jak Pan Bóg przepowiedział. 89 Los biedaka B .r.ą, ¦ -A-y ył jeden biedny człowiek, taki najmita, jeszcze kawaler. Gdziekolwiek był, niczego nie mógł się dorobić. Kiedy kończył roczną służbę — wszystko mu przepadało. Taki już Pan Bóg dał mu los. Przychodzi do jednego gazdy, nająć się na rok do służby. Wchodzi do jego domu, a tu duży kamień leży pod progiem. Pyta go gazda: — No, co byś chciał za rok? — Nic nie chcę, tylko żebyście mi zapłacili za cały rok tym kamieniem, który leży pod progiem. Gazda mówi: — Człowiecze, tyś więcej wart, mogę ci się postarać o sto takich kamieni. Najmita mówi: — Ja chcę jednak ten, który widzę swoimi oczyma. — Niech będzie. Tak się ugodzili. Gazda dał mu dobry wikt, nie bardzo go męczył robotą, miał dla niego poważanie, ale co to z tym kamieniem będzie, za który on służy? Kończy się najmicie rok służby, a ten kamień rozsypał się w drobny mak. Biedak mówi: — Widzicie, gazdo, na tym kamieniu wypróbowałem, czy pozostanie cały. Ale jak się ten kamień rozsypał, to znaczy, że Pan Bóg nie dał mi szczęścia! Podziękował gaździe za rok, gazda jemu, on zaś powiedział: — Bądźcie zdrowi, gazdo, idę już w świat. Idzie po górach i dolinach, kto się go pyta: „Dokąd idziesz człowiecze?" — to odpowiada: „Idę w świat, szukać służby". Idzie dalej, a tam trzech ludzi łupie kamienie. Powiedział: — Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Odpowiedzieli mu: 284 — Na wieki wieków! Gdzie idziesz, człowiecze? — Idę szukać służby. Ci trzej mówią: — No, to bądź tu z nami, gdzie będziesz się włóczył? Pomyślał sobie, że już grajcarów nie ma, jeść mu się już chce, zgodził się za osiemdziesiąt grajcarów dziennie i za wikt. No, to łupie kamienie, a robota tak mu lekko idzie do wieczora! Przyszli wieczorem do pałacu ci trzej ludzie, a on czwarty — a tu dywany porozściełane, firanki na oknach wiszą. Stoi przeróżne jedzenie, różne pieczenie, napoje wszelkie. Myśli sobie ten biedak: „To ja dostałem się w dobre ręce! Tu wreszcie będę sobie mieszkał". A to byli święci Paweł, Piotr i Pan Bóg i oni razem pracowali. Tak się trafiło. Tak Bóg dał! W nocy przylatuje anioł i mówi: — Boże, tysiące ludzi pomarło, a tysiące narodziło się. Czy ich, Boże, błogosławisz i co im przeznaczasz? A Bóg mówi: — Błogosławię im, a to im przeznaczam, co tu teraz mam! Gdybyż też był ten najmita powiedział: „Boże, a co mnie przeznaczasz?" A on milczał. Rano znów zbierają się do roboty i on idzie z nimi. Święty Paweł, Piotr i Pan Bóg, i on z nimi pracują do wieczora. Myśli sobie: „Ależ dobrze będzie się tutaj żyło". Przychodzi wieczór — nie ma już tego pałacu. Już tylko chłopska chata, chłopskie jedzenie. Myśli sobie: „Eh!" Przylatuje w nocy anioł, mówi: — Boże, tysiące umarło i tysiące narodziło się. Czy ich, Boże, błogosławisz i co im przeznaczasz? A Pan Bóg mówi: — Błogosławię, a to im przeznaczam, co jest tu, w tej chacie. Te wszystkie nowo narodzone dzieci zostały gazdami. Gdybyż też był ten najmita powiedział: „A co mnie, Boże, przeznaczasz?" — to i on byłby gazdą. Na trzeci dzień wstali rano, idą do roboty, robią do wieczora. Tak mu lekko! Ale myśli sobie: „Co to znaczy? Wtedy była pańska, a teraz chłopska chata?" Przychodzi wieczorem do domu, a tej chaty wczorajszej nie ma, stoi jakaś nędzna, maleńka. Tam gdzieś leży sucharek, tam szklanczyna fak 285 wody stoi. Więcej nie ma nic! Zjedli po sucharku, po szklance wody wypili — i na tym koniec. W nocy przylatuje anioł i mówi: — Boże, tysiące ludzi pomarło, a tysiące narodziło się. Czy ich, Boże, błogosławisz i co im przeznaczasz? — Błogosławię i to przeznaczam, co mam w tej chatynce. A on, ten najmita, się odezwał: — Boże, a mnie co przeznaczasz? Bóg mówi: — Co mam w tej chatynce, to ci przeznaczam. I już zawsze ten najmita był biedny. I 90 Owczarz Wasylko i złote góry ył biedny parobek Wasylko. Żeby jakoś wydobyć się z nędzy, poszedł w świat, gdzie oczy poniosą. Ale nigdzie nie mógł znaleźć roboty, żeby narobić sobie odcisków, ale też chociaż grosz zarobić. Jednego dnia dowiedział się, że można by się nająć u bogatego dziedzica. Ale powiedziano mu: — Nie idź do tego zdziercy. On najmicie nie daje jeść. Wasylko przywykł do wszelakiej biedy, dlatego się nie zląkł. Poszedł wynająć się do pana. A ten się zdziwił: — Ty, młodzieńcze, chcesz u mnie pracować? — Chcę. — To pracuj za jedzenie. Będziesz pasał owce. Ale jak gdzieś zgubisz choćby jedno jagniątko, zedrę z ciebie skórę. Co biedak miał robić? Schylił głowę i mówi: — Dobrze, panie, tak będę pracował, żebyście nie zdarli ze mnie skóry. I wypędził chłopak na pastwisko tysiąc owiec. Było ich jak gwiazd na niebie. Pasał cały tydzień, potem jeszcze jeden. A jakoś przed wieczorem niedaleko od niego usiadł orzeł i poprosił: — Daj mi, owczarzyku, jagniątko, bo taki jestem głodny, że nie mogę latać. Żal mu było pięknego orła i Wasylko odpowiedział: — Wybieraj sobie jagniątko, ale wiedz — jak pan zedrze ze mnie skórę, to ty będziesz winien! — Nie martw się, nic takiego się nie zdarzy... Orzeł złapał jagnię i poleciał. A chłopiec się bał — długo nie gnał owieczek do domu. Wrócił późno wieczorem i pan owiec nie policzył. Na drugi dzień znowu przyleciał orzeł. Parobek mu nie żałował dziedzicowych owiec. 287 się ie laż ego co się jes ze izd zed że mie :nał cwał i i — Bierz, orzełku, ale wiedz —jak pan ze mnie zedrze dwie skóry, to ty będziesz winien. — Nie trap się, nic złego się nie zdarzy. Wieczorem Wasylko przygnał stado późno. Znowu pan nie liczył owiec, bo było ich tyle, że nie starczyłoby jednej nocy, żeby wszystkie policzyć. Na trzeci dzień znów orzeł był głodny. Chłopak dał mu jeszcze jedno jagniątko. Orzeł pochwycił jagnię i poleciał. Potem wrócił i powiedział: — Tyś dobry, Wasylku. Chcę ci się odwdzięczyć. Wsiadaj na mnie, zaniosę cię na złote góry i jedwabne trawy. Chłopiec wsiadł na orła. Ptak wzniósł się, aż pod samo niebo, i leciał długo, długo. Wreszcie opuścił się na złote góry i powiedział owczarzowi: — Nie bierz sobie złota dużo, bo jak wzejdzie słońce, to cię spali! — Dobrze, orzełku! Wasylko nabrał złota za pazuchę, wsiadł na orła i poleciał do pańskich owiec. A wieczorem przypędził stado do domu i położył się spać na klepisku. Noc była ciemna, bezksiężycowa, ale wokół chłopca było jasno jak w dzień. Pan pomyślał, że to w stodole ktoś podpalił snopy. Wybiegł z pałacu i zaczął krzyczeć: — Gwałtu! Palimy się! Ludzie, wstawajcie! Wasylko poderwał się i dalej w nogi. Dziedzic jak ujrzał, że ogień ucieka, to bardzo się zdziwił: — Czekaj, nie uciekaj, ktoś ty? Owczarz się zatrzymał. Pan podszedł do niego i spytał: — Cóż to takiego? Co to świeci zza twojej pazuchy? — Złoto, panie. — Skąd je masz? — Orzeł mi dał... I Wasylko opowiedział, jak do niego po trzykroć przylatywał orzeł i jak potem z wielkiej wdzięczności zaniósł go na złote góry i jedwabne trawy. Dziedzic powiedział: — Mój owczarzu, jutro ja popędzę stado... — Niech i tak będzie — zgodził się Wasylko. Rankiem pan wstał bardzo wcześnie i poszedł z owcami. Pochodził po pastwisku, a tu raptem usiadł przed nim w trawie orzeł. — Co ty robisz, panie? — pyta orzeł. — Pasę owce, orzełku. — Daj mi jedno jagnię, bo bardzo jestem głodny. 288 — Dam, a ty zabierz mnie na złote góry i jedwabne trawy. Orzeł odpowiedział: — Muszę najpierw zjeść śniadanie, żebym miał dużo siły. — Bierz sobie od razu jagnię — ucieszył się dziedzic. Orzeł złapał jagniątko i zjadł. A potem powiedział: — Wsiadaj, panie, na mnie! Dziedzic wsiadł. Orzeł wzniósł się pod samo niebo. Niedługo przyleciał na złote góry i jedwabne trawy. Usiadł i mówi do dziedzica: — Nie nabieraj, panie, zbyt wiele złota, bo słońce cię roztopi. Ale pan nawet słyszeć nie chciał o tym, co nakazał orzeł. Rzucił się na złote kamienie, jakby chciał je połknąć. Pchał do kieszeni, za pazuchę, związał spodnie i tam ich nakładł. Potem zrzucił z siebie koszulę i do niej nagarnął złota. W końcu nałożył pełno złotych kamieni do kapelusza. I dopiero wtedy wsiadł na orła. Ale kiedy orzeł wzleciał pod niebo, słońce tak przypiekało, że dziedzic roztopił się jak wosk i skąpał na ziemię. Wieczorem Wasylko przygnał owce, a pani pyta: — A gdzie pan, owczarzu? Wasylko odpowiedział: — On poleciał na złote góry i jedwabne trawy, i pozostał tam... — Masz ci, jaki to! A mnie porzucił?... — rozgniewała się pani. — Jutro i ja tam polecę! Rankiem pani wstała i poszła z owczarzem. Trochę postała wśród pastwiska i przed nią usiadł orzeł. — Dajcie mi zjeść jedno jagniątko, bo jestem bardzo głodny. — Dam, orle, ale masz mnie zanieść na złote góry i jedwabne trawy. — Dobrze, proszę pani. Najpierw się najem, żebym miał dużo siły. Orzeł najadł się, wziął panią i wzleciał w niebo. Usiadł z nią na złotych górach i jedwabnych trawach i ostrzega: — Oj, nie bierzcie, pani, dużo złota, bo słońce was roztopi! A pani, jak ujrzała góry złota, to straciła głowę. Ponabierała złota wszędzie, gdzie mogła. Zrobiła się taka grubaśna, że jak wsiadła na orła, to ten aż przysiadł. Ledwie się uniósł w powietrze. A tu słońce przygrzało i pani zaczęła się roztapiać — szybko skąpała jak świeczka. Orzeł przyleciał na pastwisko sam. Wtedy Wasylko pożegnał się z orzełkiem, powrócił do domu. Kupił sobie trzy owieczki i skrzynkę z narzędziami. Był tam młotek, siekiera, obcęgi i piła. A tymczasem nasza bajka się skończyła. 1 S i i ca sd »P ro S3J po do 91 Rozum i Szczęście s jej ród 17. My- na iota )rła, zało i.upił era, zli sobie gdzieś Rozum i Szczęście, i zaczęli się sprzeczać. Rozum mówi: „Ja jestem silniejszy" a Szczęście, że ono. Sprzeczali się, sprzeczali i się rozeszli. Szczęście poszło do lasu, a Rozum poszedł i jednemu chłopczykowi wszedł do głowy. I oto ojciec oddaje tego chłopczyka do szewca. Pobył on u szewca może z tydzień, a już wszystkiego się nauczył. — Oddajcie mnie, tato, jeszcze gdzie indziej, żebym jeszcze czegoś się nauczył. Oddał go ojciec do krawca, a on i tam może nawet nie pobył tygodnia, a już potrafił i kroić, i szyć. Wtedy oddał go ojciec do zegarmistrza. Naprawiać zegarki też przez jakiś niedługi czas się nauczył. I oto pewnego razu jego mistrz wyjeżdża (a ten chłopiec dostawał już wtedy zapłatę) i każe mu do czasu, kiedy powróci, zrobić tyle a tyle zegarków, a jak zostanie mu trochę materiału, to —jak zechce — może i sobie zrobić. No i on jak się zakrzątnął, to szybko wszystko porobił, a także sobie zegarek obmyślił i zrobił, i to taki wspaniały, że się go nakręcało tylko raz na dwadzieścia pięć lat. A jak go nakręcił, to kluczyk schował do środka i tam go zamknął. Ale oto przyjechał mistrz — wszystko porobione. Zabrał te zegarki i powiózł gdzieś na jarmark, i jego ze sobą wziął. Majster swoje zegarki rozprzedał i panom, i innym ludziom, a ten chłopiec swój sprzedał samemu carowi, a jak wziął pieniądze, to poszedł gdzieś aż za granicę. A ten zegarek, jak minęło dwadzieścia pięć lat, stanął i nie bije. Zaraz posłano po majstra, ale nikt sobie z zegarkiem nie radzi. Udano się wtedy do tego chłopca, a wieść o nim już się dokoła rozeszła. Jak przyjechał, to zaraz ten kluczyk znalazł i znowu nakręcił zegarek na dwadzieścia pięć lat. No i car go polubił. — Mieszkaj — mówi — u mnie. Dał mu komnatę, służbę, wszystko co trzeba. Pewnego razu car wyjeżdża i mówi mu: 290 — Wszędzie możesz sobie wchodzić, ale do tej komórki nie wchodź. A tam za ścianą była zamurowana carewna. To sam car ją tam zamurował i chciał, żeby ją swatano, wcale jej nie oglądając. Kto przyjdzie we swaty, to idzie do tej komórki i przemawia do carewny przez ścianę. Do kogo się ona odezwie, za tego wyjdzie za mąż. Ale już wielu carów i najrozmaitszych ludzi przyjeżdżało, a ona nie odzywa się do nikogo. A przy drzwiach stali tacy, którzy wychodzącym z tej komórki niefortunnym zalotnikom zaraz ścinali głowy i natykali na pal. Carowi było tego chłopca żal, dlatego zakazał mu tam wchodzić. Ale on chodzi, chodzi i myśli: „Jednak wejdę!" Wszedł do tej komórki, a tam stoi stół, a na stole płonie świeczka. A on mówi do świecy: — Witaj świeczko! — Witaj majstrze! — sam też sobie odpowiada, a carewna posłyszała to za ścianą i mówi: — Tak, tak, tak! — E, to ja już dawno wiem, że tak, tak, tak! Ale jak nas było trzech: jeden szewc, drugi krawiec, a trzeci cieśla i poszliśmy do lasu — to patrzymy, a tu stoi pień. Cieśla się zakrzątnął i zrobił z niego człowieka, krawiec uszył ubranie, a szewc obuwie. A ona za ścianą: — Tak, tak, tak! Jak wyraziła zgodę, to on sobie poszedł. A tam na drzwiach była taka tabliczka, że jak królewna powie choćby słowo, to zaraz ono samo na tabliczce się napisze. I oto panowie ujrzeli, że im carewna nie wyraziła zgody, a wyraziła ją komuś innemu. — Trzeba go — mówią — uśmiercić! Jak tylko znalazł się we drzwiach, oni zaraz do niego, żeby mu głowę zrąbać. Rozum widzi, że niedobrze, wyskakuje z głowy i biegnie do lasu. Znalazł tam Szczęście i poprosił, żeby pobiegło do chłopca. A wtedy i car powrócił, omówili sprawę i zegarmistrz został zięciem cara. 92 Kto drugiemu nieszczęścia życzy, ten sam nie zazna słodyczy B to la 10 ła • su. car ył tam, gdzie go nie było, jeden król. Miał marszałka, który bardzo nie lubił ludzi. Chciał, żeby płacili wielkie podatki, a w dodatku sam chciał zasiąść na tronie. Dlatego zamyślił uśmiercić króla. A królowi przyśnił się sen: „Wstań, idź kraść! Jeśli nie pójdziesz, złą śmiercią zginiesz!" Wstał król, myśli: „Jak ja mogę kraść? Ja nigdy tego nie robiłem". Położył się i śpi dalej. I znów mu się śni: „Wstań, idź kraść! Jeśli nie pójdziesz, złą śmiercią zginiesz!" Przebudził się król, myśli o swoim śnie. a potem położył się i zasnął. I po raz trzeci usłyszał we śnie: „Wstań, idź kraść! Jeśli nie pójdziesz, złą śmiercią zginiesz!" Król się zmartwił: „Jeśli ten sam sen śnił mi się po trzykroć, to coś to musi znaczyć!" Ubrał się w złodziejskie odzienie i poszedł przez miasto, żeby coś ukraść. Ale czapkę na głowie zostawił swoją, królewską — zapomniał wziąć inną. Stanął obok jednego bogatego sklepu, przypatruje się. Nagle słyszy: ktoś się do niego zbliża. Odwraca się, a przed nim stoi prawdziwy złodziej. Przywitał się z nim król, a złodziej pyta: — Coś ty za jeden? — Jestem złodziejem, a ty kim jesteś? — I ja jestem złodziejem! — Skoro tak, to naradźmy się, dokąd pójdziemy kraść. — Widzisz — wszystko zamknięte na cztery spusty, a my nie mamy żadnych kluczy... — mówi do króla złodziej. — Wiesz co? — odpowiada król. — Chodźmy kraść do samego króla. Znam tam każdy zakątek. Na to złodziej uderzył króla w twarz: — Chcesz okraść takiego dobrego człowieka jak nasz król? Jeśli już mamy kraść, to chodźmy do marszałka!... 292 Król pomyślał i mówi: — Chodźmy do marszałka. Ja i tam znam wszystkie kąty. No i poszli. Dochodzą do domu marszałka. Postali koło okna. Słyszą rozmowę. Złodziej mówi: — Stań pod ścianą, a ja wejdę ci na plecy, wtedy dosięgnę do okna. Posłuchamy, o czym tam toczy się rozmowa. I tak zrobili. Słucha złodziej i słyszy — marszałek mówi do swojej żony: — Dzisiaj w lesie nazbierałem korzonków. Ugotuj je — będzie trucizna. Jutro niedziela, pójdziemy z królem do cerkwi. Po mszy zaproszę króla do nas. Napoimy go trucizną. Po jego śmierci królem będę ja... — Dobrze! Ugotuję... I po tych słowach światło w domu marszałka zgasło, skończyła się jego rozmowa z żoną. W Schodzi złodziej z pleców króla i mówi: — Oj, gdyby król nasz wiedział, co się z nim jutro stanie!... — A cóż się może stać? I wtedy złodziej wszystko opowiedział. — A może król nawet będzie wiedział — powiedział towarzysz złodzieja. „Prawda mi się śniła!" pomyślał. Potem mówi do złodzieja: — Słuchaj, mój druhu i przyjacielu! Tej nocy już niczego nie ukradniemy. Wiesz, spotkamy się jutro. Ale jak się nawzajem poznamy? — Jutro ja pójdę do cerkwi i ty idź. Weź moją czapkę, a mnie daj swoją. Ty poznasz na mnie twoją, ja na tobie swoją. — Dobrze, niech tak będzie. I I się rozstali. ¦ W domu król nie może zasnąć. Myśli i martwi się... Nastał dzień. W cerkwi zadzwonili na mszę. I Król, marszałek, ministrowie zebrali się na nabożeństwie. Ministrowie dziwią się — król ma na sobie złodziejskie ubranie i czapkę. Koło cerkwi król patrzy, czy nie nadszedł jego towarzysz. Niedługo czekał, bo wnet zjawił się i złodziej. Król go rozpoznał po swojej czapce. Kazał przywołać złodzieja do siebie, posłał do niego dwóch żołnierzy. Złodziej dowiedział się teraz, z kim był na nocnej wyprawie. Przestraszył się: „Tej nocy zasłużyłem sobie na śmierć" — myśli. A było się czego przestraszyć. Przecież uderzył króla, i to jeszcze w twarz! Widzi król, że złodziej przestraszony, i mówi: 293 — Niczego się nie bój. Dziś będziesz siedział obok mnie przy stole. Skończyło się w cerkwi nabożeństwo. Król i złodziej idą do domu. A marszałek zaprasza króla do siebie w gości. Król dał znak złodziejowi, trącił go łokciem, a marszałkowi odpowiada: — Przyjdę ze swoim przyjacielem. Poszli król ze złodziejem najpierw do pałacu królewskiego, tam sobie pojedli, a później udali się w gościnę. Marszałek od razu zaprosił króla i złodzieja do stołu. Nalali słudzy do dwóch wielkich kielichów trucizny, marszałek nadskakuje, prosi, żeby wypić. Złodziej patrzy, co robi król. A król mówi: — Jesteśmy twoimi gośćmi. A zgodnie z dawnym zwyczajem najpierw mają wypić gospodarz i gospodyni! Marszałek zaczął się wymawiać i prosić króla, żeby on wypił, bo przecież jemu się należy szczególne poważanie, jemu najwyższy szacunek. Król powiedział groźnie: — Jak wypijesz — spadnie ci głowa, jak nie wypijesz — też spadnie ci głowa! Marszałek zrozumiał, że wszystko przepadło. Podał jeden kielich żonie, drugi wziął sobie. Wypili i od razu umarli. Na stanowisko marszałka mianował król złodzieja. I dziś jeszcze żyją, jeśli nie pomarli. A stąd płynie nauka: kto pod kim dołki kopie — sam w nie wpada. 93 Niewinnie zasądzony B ii ył sobie kupiec. I śnił mu się sen, w którym posłyszał: „Jak pojedziesz na jarmark, to zarżniesz człowieka, a jak nie pojedziesz na jarmark, to umrzesz". Obudził się kupiec rano i wstał, i mówi swej żonie: — Oto żono, jaki przyśnił mi się sen. Słyszałem: „Jak pojedziesz na jarmark, to zarżniesz człowieka, a jak zostaniesz w domu, to umrzesz". I naradzają się. — Cóż — mówią — mamy robić? — Chyba lepiej będzie, jak pojedziesz na jarmark. — My się uratujemy, a ja człowieka zarzynać nie będę. A w domu bym umarł. — Czyż to my tacy ludzie, niechaj Bóg się nad nami zlituje, którzy ludzi zarzynają? Naradzili się. On woła na furmana: — Ano, zaprzęgaj i pojedziemy na jarmark. Furman zaprzągł, wsiedli i pojechali. Ujechali siedemdziesiąt czy osiemdziesiąt wiorst i zajechali do karczmy, żeby zanocować. I wyznaczono kupcowi pokoik na nocleg, a furman położył się spać w stajni koło koni. A w drugim pokoju nocował bogaty pan. Późno wieczorem zakradł się rozbójnik do tego pokoju, gdzie nocował ten bardzo bogaty pan. Położył się pod łóżkiem i leży, czeka aż pan zaśnie. Wtedy zarżnął tego pana, zabrał pieniądze i uciekł. Uciekł i podszedł pod okno pokoju, w którym nocował ten kupiec, wyjął okno, wszedł po cichutku, włożył kupcowi do walizki nóż, po cichutku wyszedł i poszedł sobie. Kupiec się wyspał i woła na furmana: — Iwanku! — Co? — mówi furman. — Konie już nakarmione? — Już nakarmione — mówi furman. u i zy |wy- ąjni ie laż ?iec, po la: 295 — No, to zaprzęgaj i pojedziemy. Furman zaprzągł, wsiedli i pojechali. Pojechali i ujechali trzydzieści wiorst, i znów zajechali do karczmy, wypili herbatę, zakąsili. Potem kupiec wziął gitarę, wyszedł na ganek, usiadł sobie i gra na gitarze. A tamten pan w tamtej karczmie się nie budzi, a jego furman dobija się do niego, chce, żeby otworzył pokój. „Czemuż mój pan tak długo śpi, nigdy przecież tak długo nie spał?" No i karczmarz otworzył pokoik, a ten pan leży w środku zarżnięty. Karczmarz popatrzył, potem poszedł na policję i mówi: — Oto u mnie nocował pan i ranośmy wstali, i otworzyłem pokoik, a tu leży w nim ten pan zarżnięty. A tej nocy nocował u mnie kupiec i wczesnym rankiem ubrał się i wyjechał. Kto wie, czy to nie on zarżnął tego pana. — No, jak nocował i wcześnie rano wyjechał, to znaczy, że on go zarżnął. Zaraz wyznaczyć policjantów i dogonić go! No i wyznaczono policjantów, oni wsiedli na konie i ruszyli w pogoń. Ruszyli w pogoń i dogonili go, a on siedzi sobie na ganku i gra na gitarze. — A! — mówią — na gitarze sobie wygrywasz, tego pana wspominasz, którego zarżnąłeś! — A niech Bóg broni, czy ja jestem z tych, co ludzi zarzynają? Oni do walizki, zaczęli szukać i — masz ci los! — nóż wielki znaleźli. — A to — mówią — co takiego? Nie tyś zarżnął, a u ciebie nóż znaleźliśmy, i to jeszcze jaki, i we krwi. No, wzięli go, zawrócili do tej karczmy, gdzie tego pana zarżnięto i zakuli w kajdany. I przyjechali urzędnicy śledczy i przeprowadzili dochodzenie, i tego pana pochowali. A kupca zaczęli sądzić. Sądzili, sądzili i zasądzili na Sybir. — To — mówi — nie ja zarżnąłem! — Jak to nie ty! To właśnie ty zarżnąłeś, a tylko nie umiałeś się wyratować. Tyś już na pewno niejednego zarżnął, a tylko tym razem wpadłeś. Czy teraz byś chciał pójść do domu, pożegnać się z żoną i dziećmi? — Nie — powiada — nie pójdę, ja tylko list napisałem do żony. Napisał żonie, że: „Oto jak ten sen się sprawdził! Ktoś zarżnął człowieka, a nóż podrzucił mnie do walizki. I wzięli mnie i zasądzili na Sybir. Teraz żyj, żono, jak potrafisz!" 296 A miał on żonę i dwóch synów, obu w wieku piętnastu lat. I żyje sobie na Sybirze przez siedem lat i odbył swoją karę, jaką naznaczył mu sąd. I teraz żyje na Sybirze na wolności. Ale złapano tego rozbójnika, który zabił tego pana, i poprowadzono na Sybir. Przyznał się, że on już zarżnął dwustu ludzi. Pobył przez jakiś czas na Sybirze i spotkał się z tym kupcem. I zaczęli wypytywać jeden drugiego. — Skąd ty jesteś? — mówi. — Z takiej a takiej wsi, z takiego powiatu. I takiej a takiej guberni. — Za cóż ty — mówi — siedziałeś? — Ja — mówi — niewinnie siedzę na Sybirze. Jechałem na jarmark i zajechałem na nocleg do karczmy. A tam nocował bogaty pan i tego pana ktoś zarżnął, a nóż mnie włożył do walizki. I wtedy mnie — mówi — zasądzili, jak znaleźli w walizce nóż. — To — mówi —ja zarżnąłem tego pana, a tobie nóż włożyłem do walizki. Jeśli chcesz — mówi rozbójnik — wrócić w swoje strony, to ja złożę władzom zeznanie, a wtedy puszczą cię do domu. — Dziękuję ci — mówi — żeś mi o tym powiedział, ja już jestem człowiekiem starym i już mnie żona zapomniała, i dzieci zapomniały. Przywykłem do tych stron, więc już nie chcę wracać do domu. I napisał do domu, do żony list: „Z takiego a takiego miasta mieszczanin zarżnął tego pana i mnie nóż włożył do walizki. I pojmano go teraz, i zesłano na Sybir, i on się przyznał, i wszystko mi opowiedział. Chciał, żebym wrócił do domu, ale ja nie chcę wracać, bo jestem stary i niedołężny. Ja cię tylko zawiadamiam, żono, że pana nie zarżnąłem, a znalazł się ten, który zarżnął. Żyj sobie, żono, niechaj Ci Bóg pomaga, ja nie wrócę, ja zostanę tutaj". 94 Dwaj bracia B yło dwóch braci — bogaty i ubogi, mieszkali oni przez miedzę. Kiedyś bogaty chodzi po swoim podwórzu, podchodzi do niego ubogi. — Powiedz mi, bracie, jak to się stało, że ojciec nas jednako obdzielił gospodarstwem, ale tyś się wzbogacił, a mnie trzeba będzie pójść w świat z torbami? — A jakżeż ty możesz coś mieć, kiedy ty nawet rosy nie podepczesz koło swojej chaty. Od tej pory zaczął biedny co rano chodzić koło swojej chaty i deptać rosę. Dojrzał kiedyś, że u brata na podwórzu zaczęto układać stóg pszenicy. Położono pierwszą warstwę. Teraz brat zwolnił syna i wynajętych robotników na śniadanie, a sam wyniósł jakiś kociołek, zagrzebał go w pszenicy, a potem także sam poszedł na śniadanie. Ubogi przeskoczył przez płot, wziął kociołek i zabrał do siebie. Były w nim pieniądze. Postawiono u brata stóg, zakopiono go, stoi on rok i dwa, nie młóci pszenicy gospodarz. Aż nadeszły oto trudne lata, nigdzie paszy nie można dostać, zabrał się wtedy bogaty brat do swojej pszenicy. Zniesiono do stodoły niemal cały stóg, pozostała tylko jedna warstwa. Odsyła gospodarz robotników na obiad, sam do kociołka, a tu go nie ma. Już mu się świat stał niemiły, chodzi po podwórzu, wzdycha i się martwi. Ubogi brat nie domyślił się, co to oznacza, woła brata: — Chodź, zjedz ze mną obiad! Ten nie chce, ale jak zaczął go prosić i prosić, to przyszedł bogaty do ubogiego i opowiedział mu wszystko o pieniądzach. Dopiero wtedy brat mu mówi: — Nie martw się, twoje pieniądze są u mnie! Nauczyłeś mnie, żebym deptał rosę, to robiłem to. Kiedy dojrzałem ten kociołek, zabrałem go, wzbogaciłem się za twoje pieniądze, a teraz zwrócę ci pełny — taki, jaki był. I wyniósł kociołek pełen czerwońców. 95 Jak żołnierz oszukał cara B yło to wtedy, kiedy w wojsku służyło się przez dwadzieścia pięć lat. Jeden żołnierz odsłużył i nie zdarzyło mu się zobaczyć cara. Postanowił, że żeby tam nie wiadomo co, zobaczy cara i poszedł do pałacu carskiego. Wartownicy, którzy tam stali, nie przepuszczają go, ale on się z nimi sprzecza i ciągle usiłuje dostać się do cara. W tym czasie car spacerował, swobodnie ubrany, po dziedzińcu i ujrzawszy, że jakiś żołnierz sprzecza się z wartownikami, nakazał: — Wpuśćcie go do dworu! Potem zapytał żołnierza: — Czego ty chcesz? — Niczego nie chcę — odpowiedział żołnierz — tylko zobaczyć cara. Car powiedział, że zaraz tak się stanie, i poszedł przebrać się w carski strój, a kiedy wyszedł, zapytał żołnierza: — Czego ty chcesz, wiarusie? Żołnierz mu odpowiedział: — Służyłem przez dwadzieścia pięć lat, a was nie widziałem. — Tak — rzekł car. — To czym bym cię mógł nagrodzić? Może coś ci podarować za twoją służbę? — Podarujcie mi, Wasza Cesarska Mość, jeśli łaska, stare siodło. — A cóż ty z tym będziesz robił? — zdziwił się car — Lepiej dam ci nowe siodło. — Nie, dajcie mi tylko stare siodło! —prosi żołnierz. Car się zaśmiał i powiedział swemu słudze: — Biegnij, znajdź gdzieś i daj temu wiarusowi stare siodło. — Kiedy już dajecie mi to siodło, to dajcie mi też dokument, żeście to właśnie wy mi je podarowali. Car szybko napisał, że podarował rzeczywiście stare siodło temu wiarusowi i przyłożył na tym carską pieczęć. 299 I Podziękował żołnierz carowi i poszedł. A jak wyszedł w pole rzucił stare siodło w chwasty, a dokument schował głęboko w kieszeni i poszedł do tego kraju, gdzie znajdował się wielki majątek jednego hrabiego, który to majątek nazywał się Stare Siodło. Posługując się tym dokumentem żołnierz wypędził hrabiego z majątku i sam tam osiadł. Niewiele minęło czasu, hrabia pisze do cara: „Wasza Wielka Ekscelencjo! Co ja Warn uczyniłem, czym wobec Was zawiniłem? Pozostałem bez gospodarstwa, a wyście nim nagrodzili żołnierza". Car zrozumiał, że żołnierz wywiódł go w pole i że on, car, wydał dokument nie na stare siodło, a na majątek o takiej nazwie. Długo car o tym myślał i postanowił wydać wielki bal, zaprosić na niego swoich gości i tego przebiegłego żołnierza, i tu odebrać mu dokument, i zwrócić majątek hrabiemu. Ustalono taką zasadę, która miała obowiązywać na balu: każdy, kto będzie przepijał do kogoś wódką czy winem, musi uderzyć go łyżką, a komu przypadnie przepijać do cara i jego uderzyć łyżką w czoło, to ten już będzie musiał pożegnać się ze swoimi majątkami. Słudzy rozsadzili gości za stołem w taki sposób, że żołnierz miał przepijać do cara, to znaczy pozbyć się swoich majątków. Żołnierz spróbował fortelu. Zaczął wszystkim obecnym opowiadać o pewnej przygodzie, jaka niby to mu się przydarzyła: — Jednego razu jechałem z ojcem do młyna, ale napotkałem na drodze kałużę, przez którą nie sposób było przejechać, a jakby ktoś jednak przejeżdżał, to straciłby konie. A kiedy by się tę kałużę objeżdżało, to trzeba by nałożyć dwakroć tyle drogi. No, co powinienem był zrobić? Czy jechać przez kałużę i pozbyć się koni, czy objechać kałużę dwakroć dłuższą drogą? — zapytał żołnierz. Wszyscy odpowiedzieli, że lepiej było objechać, mimo że droga była dwakroć dłuższa, niż pozbyć się koni. Car także się zgodził, że lepiej było objechać... — No, to jeśli lepiej było objechać kałużę, to i tutaj dla mnie lepiej ominąć cara i przepić do kogoś innego. I pominąwszy cara żołnierz uderzył w czoło następnego z gości, i do niego przepił. Tak żołnierz wywiódł w pole cara i wielmożów. 96 Kiedy będzie kapało ze strzechy M atka idzie do cerkwi, a córce każe zamiesić ciasto na chleb. Córka pyta: — A czy długo mam je miesić? Matka mówi: — Będziesz je miesić, dopóki nie zacznie kapać ze strzechy. No i matka poszła, a córka wzięła się do roboty. Miesiła, miesiła, potem wyszła, popatrzyła — nie kapie ze strzechy. Znowu trochę pomiesiła, wychodzi — nie kapie ze strzechy. Dotyka ręką — a strzecha wcale nie mokra. I tak już wiele razy wychodziła, by spojrzeć — nie, nie kapie. Już tak się biedna zmęczyła, że zbiera się jej na płacz. Pot jej oczy zalewa, a ze strzechy ciągle nie kapie. Przychodzi matka z cerkwi, a córka ciągle miesi. Matka mówi: — A czemuż ty jeszcze ciągle miesisz? — No, bo jeszcze ciągle nie kapie ze strzechy! A wtedy matka się śmieje: — Ależ już — mówi — tobie ze strzechy nie tylko że kapie, ale się leje! Wtedy już się domyśliła córka, o czym mówiła matka. i W i i ca ¦aa, :hę ha -ie czy 97 Rezolutna dziewczyna i złodzieje W yjechał kupiec z domu, a córkę pozostawił samą. Kiedy noc zapadła, przygotowuje się dziewczyna do snu. Zaświeciła świeczkę, a tu widzi pod piecem jakieś nogi. Zlękła się, ale z chaty nie wybiegła, tylko wlazła na piec. Weszła na piec, zaczęła głaskać kotka i przy tym mówi: — Oj, kotku, jak ja wyjdę za mąż, a mąż zacznie mnie bić, to ty mnie kotku-mamrotku nie obronisz... No to ja będę krzyczeć: „Oj, ratunku! Ratunku!" A ludzie będą przejeżdżali obok, usłyszą mnie i obronią. A ja będę krzyczała: „Ratunku!" I krzyczy, i to coraz głośniej, wtem słyszy, że coś turkocze. A przy chacie biegnie droga. Czumacy obok przejeżdżali, posłyszeli i przyszli: — Czemu krzyczysz? — A temu, że złodzieje są u mnie pod piecem! — No, wyłaźcie stamtąd, dranie! Ci wyszli, a wtedy ich związali i odprowadzili do gminy. Kawały, anegdoty, niestworzone rzeczy I 1 98 Jak chłopiec przechytrzył diabła R az chłopiec pasł bydło w dolinie, gdzie rosła dzika cebulka. Narwał chłopiec z cebulki szczypiorku i plecie z niego jakby gołębnik czy coś takiego. Aż tu przychodzi do niego diabeł. Mówi: — Co ty robisz, chłopcze? A ten na to: — Siatki plotę. — Ale jakie siatki? — pyta diabeł. — A będę łapał w nie wszystkie diabły! — Tylko mnie nie złap! — mówi diabeł. — Jak dobrze zapłacisz, to cię nie złapię. Zaczynają się targować. Chłopiec mówi: — Nie chcę nic więcej, tylko mój kapelusz pełen pieniędzy. A jak nie dasz, to i ciebie złapię. I tak się ugodzili. Diabeł poszedł po pieniądze, a chłopiec znalazł lisią norę, włożył w nią kapelusz, wydarł w nim dziurę i tak stoi, czeka, kiedy diabeł przyniesie pieniądze. Diabeł przynosi może dwa-trzy garnce monet, wsypał je w kapelusz, a tu nic, nic nie widać, jakby nic nie było! Wszystko wpadło w norę. W kapeluszu zostało może kilka groszy. Poszedł diabeł znowu, nabrał jeszcze więcej, wsypał — i znowu mało co zostało w kapeluszu, reszta poszła w norę. Tak diabeł chodził kilka razy, aż napełnił wreszcie całą norę. Wtedy kapelusz był pełny. Diabłu zrobiło się żal pieniędzy, a nie wie, jak je odebrać. Poszedł wtedy do najważniejszego diabła poradzić się, jak by te pieniądze odebrać. Ten jego naczelnik mówi: — Jak przyjedziesz do chłopca, to powiedz: „Kto kogo przegoni w biegu, to te pieniądze przypadną jemu". Diabeł tak zrobił. Przychodzi do chłopca i mówi: I 306 — Wiesz co, tak się umówmy: kto kogo przegoni w biegu, to te pieniądze będą jego. Chłopiec na to: — Ty głupi diable! Idź zmierz się z moim synem, a jak z nim wygrasz, to wtedy dopiero ze mną spróbujesz sił. Diabeł mówi: — A gdzie twój synek? — On siedzi w kapuście, na imię ma Jacek. Ale idź pomału, bo on teraz śpi, a taki jest płochliwy, że jak się zerwie ze snu, to pędzi jak wariat! Idzie diabeł przez kapustę, człapie. Ach, jak zerwie się zając, jak zacznie uciekać! A diabeł za nim krzyczy: — Poczekaj, Jacku, nie ustawiliśmy się przecież razem! Diabeł pędził, pędził, zadyszał się i wrócił z powrotem. Przychodzi znowu do swojego naczelnika i opowiada całą historię, jaka mu się zdarzyła z synem chłopaka, takim małym: — Ja jeszcze i później bym go nie dogonił! Stary naczelnik mówi: — Idź teraz i spróbujcie się, który z was silniejszy. Przychodzi diabeł do chłopca i mówi: — Walczmy z sobą. Który okaże się silniejszy i rzuci drugiego na ziemię, temu przypadną pieniądze. Chłopiec mówi: — Tyś głupi, diable! Idź, spróbuj się z moim dziadkiem, który już jedną nogą stoi nad grobem, to on ci pokaże, jaki jest mocny. Jak dziadka zwyciężysz, wtedy dopiero zmierzysz się ze mną. Diabeł pyta: — A gdzie twój dziadek? — A gdzież, pod dębem — mówi chłopiec — leży chory. Przyprowadza diabła pod dąb, a tam leży niedźwiedź. Diabeł kopnął go nogą i mówi: — Wstawaj, dziadu, będziemy walczyli! Jak nie zerwie się niedźwiedź, jak nie porwie diabła, jak nie huknie nim o ziemię! Aż diabeł od niego odskoczył! Ledwo wstał, a potem powlókł się znowu po radę do swego naczelnika. A naczelnik mówi: — Idź, niech każdy z was gwizdnie. Który będzie umiał gwizdnąć głośniej, to temu przypadną pieniądze. Przychodzi diabeł do chłopca, mówi: — Kto głośniej gwizdnie, to temu przypadną pieniądze. Isa bjuz Izie cm :ać 307 Chłopiec mówi: — Gwizdnij pierwszy. Jak diabeł gwizdnął, to aż dębom wierzchołki poschły. A chłopiec wtedy mówi: — Zawiąż sobie oczy, bo jak ja gwizdnę, to by ci oczy na wierzch wylazły! Mocno diabłu zawiązał oczy, wyrżnął sobie kawałek kija i jak nie gwizdnie diabła po oczach, to aż diabeł z bólu zakrzyczał: — Wystarczy! Więcej nie gwiżdż, bo oczy mi na wierzch wylezą! Odwiązał sobie diabeł oczy i znowu pobiegł po radę. Wtedy starszy diabeł dał mu swoją lagę żelazną, długą na kilka łokci i każe iść do chłopca — kto wyżej rzuci, temu przypadną pieniądze. A chłopiec mówi: — Ty rzucaj pierwszy. Jak diabeł rzucił lagę do góry, to aż za kilka godzin upadła na ziemię i wbiła się tak głęboko, że ledwie ją było widać. Chłopiec mówi: — Wyciągnij, kiedyś ją tu wrzucił! Diabeł wyjął lagę i podał ją chłopcu, a ten ledwo tę pałę udźwignął. Ale patrzy do góry, a wtedy właśnie wzeszedł księżyc i gwiazdy. I zaczął krzyczeć: — Bracia, łapcie lagę, ja ją wara rzucę! A diabeł mówi: — Cóż to ty mówisz? Chłopiec na to: — Patrz, to są moi bracia, kowale! Wołam, żeby lagę złapali, bo żelazo im się przyda. Wtedy diabeł mówi: — Daj tę lagę, bo to mojego naczelnika. On by mnie przegnał, jakbym ją stracił. I chłopiec wygrał pieniądze. 99 O kobiecie, która wypędzała diabły Z yli sobie kiedyś w jednej wsi mąż i żona. Mąż był cich\. dobry taki, co to nawet kurze powie „dzień dobry" A żona przypadła mu taka, jak kosa. Kiedy mówiła, to jakby kosiła Mąż aż podskakiwał, kiedy wprawiała swój język w ruch. Pewnego dnia pełli w polu kartofle. Skończyli robotę, kied> słońce było jeszcze daleko od zachodu i poszli do domu. Weszli do lasu, wyszli na polanę. — Patrz, jak tu pięknie wykoszono trawę! — powiedział mąż. — Nie wykoszono, a wyżęto! — zaprzeczyła żona. — Nie, tak równiutko, przy samej ziemi, tak tylko kosą można wyciąć. — Sierpem też! — nie dawała za wygraną. — Co to, chcesz ze mnie durnia zrobić? To jest wykoszone! — Nie, wyżęte, wyżęte i koniec! — krzyczała żona, aż się w całym lesie rozlegało. Nawet nie spostrzegła, kiedy skończyła się polana, a zaczęło urwisko. Zrobiła jeszcze krok i poleciała jak kamień w przepaść. A kiedy leciała, to wciąż jeszcze krzyczała: — Wyżęte, wyżęte, wyżęte! A potem zamilkła. Mężowi zrobiło się jej żal, bo bądź co bądź była to jego żona. Położył się na skraju przepaści, patrzy w ciemność i woła: — Żono-o-o-o! Ale stamtąd — ani słowa. Mąż nie poszedł do domu, zanocował tutaj. Patrzy, a tu diabli wyskakują z urwiska i uciekają w krzaki jak oparzeni. Mąż spytał: — Czegoście się tak zlękli? Diabły ledwie dyszą: — Ktoś nam wrzucił babę, co ma język jak kijanka do prania. Niewytrzymanie z nią! My powiemy słowo, a ona — dziesięć! i 309 I ło iy '.a.: ;-*ał uk ir.ia! — O, to moja żona! — pochwalił się mąż — A, toś ty biedny, nieboraku. Nie chcielibyśmy być w twojej skórze — i pouciekali. Mąż przyszedł do domu, wziął siekierę i zaczął robić długachną drabinę. Kiedy była gotowa, spuścił ją w przepaść. Nachylił się i krzyknął: — Żono, wchodź tutaj! Ale ona prędzej by umarła, niżby zrobiła to, co każe mąż. A on siedział pół godziny i czekał. Wreszcie nachylił się i gniewnie krzyknął: — Zostań tam na zawsze! Jak żona posłyszała te słowa, to już za chwilę była na polanie. I rzuciła się na męża: — Tyś, mężu, myślał, że mnie diabli wezmą, a ty z jakąś młódką się ożenisz, tak? Nigdy w świecie! Nie pozbędziesz się mnie do grobowej deski! Mąż się nie odzywał. Po drodze długo o czymś myślał, a potem powiedział: — Widzę, żono, że mogłabyś wyganiać diabły. I moglibyśmy w ten sposób zarobić pieniądze. Chodźmy w świat, może trafimy na jakąś okazję. Żona nie sprzeciwiła się temu: — Chodźmy, mężu. Ja lubię wędrować... Poszli przez wsie i przez miasta. Doszli aż do stolicy. A tam smutek wielki, wiszą czarne chorągwie. — Co się stało? — zapytał mąż. — Zachorowała carewna. — A co się jej przydarzyło? — Mówią, że diabły w niej siedzą. Car obiecuje worek złota temu, kto wypędzi diabły z jego córki. Poszli do pałacu. Stanęli przed cesarzem i mąż powiedział: — Jaśnie Wielmożny Cesarzu! Moja żona umie wypędzać diabły. — Pięknie, mój[ drogi. Jak wypędzi je z mojej córki, dam jej worek złota. Wpuszczono kobietę do pokoju. Carewna siedziała w złotym fotelu. Kiedy tylko żona zaczęła się do niej zbliżać, to ona zadrżała — diabły poznały kobietę i dały nogę, jak który mógł najszybciej. Mąż i żona wzięli worek złota i wrócili do domu gazdować. 100 Jak Hucuł wysiadywał źrebaka rzyszedł jeden Hucuł do miasta. Podszedł do bab na targu i zobaczył, że sprzedają dynie. Nie wiedział, co z tym robić i jak się to nazywa. Pyta babę, co to jest. A baba z niego żartuje: — To jest końskie jajo. A on pyta babę: — Ale co będzie z tego jaja? Baba na to: — Będzie z tego źrebak. — Ale jakim to sposobem ma być z tego źrebak? Czy trzeba je wysiedzieć, czy jak? Baba głupiemu Hucułowi mówi: — Jak trzy miesiące będziesz siedział na tym, to wysiedzisz źrebaka! Ale nie mówi baba, że to dynia, a on jej wierzy. — No, babo, no to ile ty chcesz za to końskie jajo? — Piątkę mi dasz — mówi. Wyjął Hucuł piątkę, zapłacił. Przyniósł do domu to jajo. Żona go pyta: — Coś przyniósł, gazdo? — Ba — powiada — co przyniosłem? To jest — mówi — końskie jajo. — A co z tego będzie, Hryniu? — Ba, no przecież źrebak. — A jakim to sposobem wyjdzie z tego źrebak? — Ta handlarka mi powiedziała, żebym siedział na tym trzy miesiące, to wysiedzę źrebaka. No i tak uczynił. A było to w sianokosy. Żona się z nim kłóci: — Czemu nic nie robisz? On mówi: — Nic nie mogę robić, boby się źrebak zaziębił i co by z niego było? ta! 311 No, siedział jeden miesiąc, żona bardzo się z nim kłóci, kosiarzy musi wynajmować, bo on nic nie robi, cały miesiąc bez przerwy siedzi, nigdzie nie wychodzi. Ma jeszcze dwa miesiące siedzieć. Żona się z nim kłóci: — Mężu, idź chociaż usiądź sobie na polu, to będziesz przynajmniej widział, co robią robotnicy. Weź ze sobą na pole to jajo. Poszedł na pole i tam siedzi na dyni. Ba, dynia już gnije, a głupi Hucuł siedzi. Żona mu mówi: — Głupi człowieku. Idź już do diabła, nie siedź na tym. Kto to słyszał, żeby człowiek wysiedział konia? No, to on wstał, zaczął ją gonić i bić za to, co mu powiedziała. A to było na polu pod lasem. Jak wstał, to dynia stoczyła się w dół po zboczu i uderzyła o krzak. A tam w krzaku spał zając i nastraszył się, i zaczął uciekać. Hucuł to zobaczył, pomyślał, że to z dyni wyskoczył źrebak i zaczął zabiegać zającowi drogę. Począł wołać na swoją żonę: — No, już tak niedługo bym posiedział, a miałbym źrebaka. A tak to uciekł! I zdjął kapelusz i zaczął wołać: — Chodź, maluśki, chodź! Widzisz, żono przeklęta! Nigdy żony słuchać się nie godzi, zawsze żona na złą drogę zwodzi! Za dwa lata już bym tego konia zaprzęgał, ale uciekł przez ciebie! A teraz za to musisz mi kupić takiego konia jak ten, co uciekł. A ona na to: — No, to już chyba kupimy razem. ue trzy yło? 101 Krupnik osłuchajcie tylko, co to mi się raz przytrafiło! Ja —jak to ja, chodzę jak zwykle po opatrzności bożej — po jałmużnie — i po dworach, i po dobrych ludziach — za chlebem świętym. To i zaszedłem raz, tak o zmroku, do jednej chałupy, a była tam tylko sama gospodyni. Kręciła się, uwijała po chacie, wieczerzę warzyła. Widocznie jej czeladź musiała jeszcze być przy robocie. To ja powiedziałem: — Pochwalony! Odpowiedziała mi grzecznie i mówi do mnie: — Posiedźcie sobie, dziadziusiu, tutaj na ławie koło pieca. Oto widzicie, wieczerza już się dogotowuje, wnet się wszyscy poschodzą, to i powieczerzacie z nami. No, to ja podziękowałem i usiadłem, i zacząłem sobie postoły naprawiać, bo mi się rozleciały na drodze. I rozmawialiśmy sobie to o tym, to o tamtym. Ona mi opowiada, że ma synową i dorosłą już córkę, że robota u nich dobrze idzie i w całym gospodarstwie dobrze im się wiedzie, bo i bydła mają dużo i mąż jeszcze zdrowy i mocny, a synowi robota pali się w rękach. No, to chwalimy za to Pana Boga, a ona podchodzi do kuchni, miesza łyżką strawę, kosztuje zupę mówi: — O, wnet już krupnik będzie ugotowany, tylko jeszcze trochę posolę. Posoliła i mówi: — Wyjdę jeszcze tylko popatrzę na cielę, bo tam się pasie w ogródku, czy głowy czasem między sztachety nie wsadziło, bo to licho nie śpi. mogłoby mi się cielątko udusić, gdybym nie doglądnęła. 1 wyszła z chaty, a mnie coś nogi rozbolały i krzyż, no to ległem sobie na ławie i tak śpię, i nie śpię, a sobie drzemię. A tutaj wchodzi do domu młoda kobieta, była to widocznie ta synowa. Pokręciła się po izbie, spojrzała na mnie, ale zobaczyła, że śpię, to 313 >fcgłem nic nie powiedziała, tylko podeszła do kuchni, zamieszała krupnik, wsypała łyżkę soli i sobie poszła. A znowu za chwileczkę wbiegła do domu ze śpiewem dziewczyna. Była to widocznie ta córka, którą matka tak się cieszyła i którą tak wychwalała. Więc i ona zakręciła się tędy-siędy po izbie i podeszła do kuchni. Łyżką zgarnęła pianę z garnuszka i także ona znów wsypała soli, tak jak i tamte. „O — myślę sobie — coś w tym jest, coś w tym być musi! Ci ludzie wyglądają na dobrych, ale trudno czasami ludzi odgadnąć, trudno wiedzieć, co tam u nich na dnie. Może te kobiety odprawiają jakieś czary? Może one wiedzą, co tu do czego pasuje? No, bo czemu tak każda po kolei ten krupnik soli? A niechże i ja się przyczynię — myślę sobie — i jak tylko dziewczyna wyszła z chaty, wstałem po cichutku, wziąłem szczyptę, i to dobrą, soli, co tom tę sól widział, kiedy ją brali, bo na półce stała, i posoliłem znowu ja ten krupnik. Niech tam będzie! Co oni robili, to niech się i ja do tego przyczynię! Co oni chcieli od siebie tymi czarami odwrócić, niech się odwróci i ode mnie, co to nic przecież nie wiem i nie umiem, tylko ten pacierz święty znam, a żadnych czarów to nie!" No, ale tymczasem całkiem się już zmierzchło i wszyscy się poschodzili: gospodarz — prawdziwie uczciwy człowiek — i syn przyszedł, i one wszystkie trzy. Witaliśmy się, Boga chwaląc i siedliśmy wieczerzać. I nalała jedną wielką miskę zupy gospodyni, i postawiła nam, chłopom, na stole, a one sobie jadły przy kuchni z garnuszka. A ja tak sobie myślę, co to będzie za krupnik z tą solą i z tymi czarami? Ale ledwo sam gospodarz pokosztował, to aż skrzywił gębę i zaczął żonie wymawiać, że taką wieczerzę ugotowała. Ona się zdziwiła: — Zdaje mi się, żem tyle soli wsypała, co zawsze! Cóż to może być? Ale na to odzywa się synowa: — A to wyście solili, mamo? Ja myślałam, żeście wy nie solili, bo nie było was w chacie, kiedym przyszła, no to ja posoliłam! — A i ja posoliłam! — odzywa się dziewczyna — bo też nikogo nie spotkałam w chacie, kiedy wróciłam z roboty, tylko ten obcy dziadek leżał na ławie, to i ja posoliłam! No, to już i ja się przyznaję: — To i ja także posoliłem, bom się dziwował, co to tak wszystkie gospodynie, każda z osobna, solą. Myślałem, że to może tak na jakieś czary? To i ja chciałem takie czary odprawić, żeby się czasem na mnie, na moją niedolę nie obróciły? 314 No, dopiero wtedy gospodarz zaczął się śmiać i wszyscyśmy się potem długo śmiali z gospodyń i z tego mojego strachu. A gospodarz powiedział: — Nie bójcie się, dziadulu, nie bójcie! Nie przyszliście do żadnych czarowników, tylko do dobrych ludzi, co tylko Boga umieją chwalić, a z diabłem się nie znają... No, a potem cielątko miało uciechę z tego krupniku, bo nikt by go nie zjadł, tylko ono napiło się zupki tak słonej, jakby wypłynęła ze słonego źródła. Ale nie położyliśmy się głodno spać. Gospodyni wyniosła z komory cały gar mleka i spożyliśmy je z chlebem. I niech im Bóg da dużo zdrowia i wszystkiego, co najlepsze, bo jeszcze mnie mężczyźni zaprowadzili ze sobą do stodoły na spanie, a na drugi dzień nie bez chleba od siebie puścili. Toteż zawsze teraz Boga za nich proszę i nigdy ich nie omijam, jak wędruję tamtymi stronami. ze 102 G Dziadek i babka dzieś, powiadają, dziadek i babka pokłócili się z sobą i zawzięli, żeby się do siebie nie odzywać. Ale niedługo w tym wytrwali, babce nie starczyło cierpliwości, żeby siedzieć odąwszy usta, więc pyta starego: — Stary, czyś ty wczoraj kichnął? — To co z tego? — ponuro odzywa się dziadek. — To na zdrowie! — przymilnie odpowiada babka. — To dziękuję! Wtedy babka! — Cha, cha, cha! A dziadek nie wytrzymał i zaśmiał się jej do wtóru. I tak się pogodzili. 103 Jak Hucuł nauczył carewnę gazdować ar i caryca mieli córkę. Ale była ona nie taka jak trzeba, tylko strasznie leniwa. Leniła się nawet spędzić sobie muchy z nosa. Zdarzało się, że jak wejdzie do kołyski, to nie wychodzi z niej całymi tygodniami — kołysze się w niej i kołysze. Car zwołał ministrów i mówi smutno: : — Tak i tak, wiecie, że mam jedną córkę. Ale ona jest taka leniwa, że nic a nic nie robi, zawsze tylko śpi — we śnie i na jawie. To ja myślę tak: jak sieją wyda za tęgiego chłopaka, to może stanie się inna, bo przy suchym drzewie, to i mokre płonie. A jak wy mówicie? '¦¦,':.? — No tak, wielmożny carze, przy słowiku i wróble śpiewają. — Teraz powiedzcie, jak wydać za mąż taką niedojdę i to w dodatku za porządnego człowieka? Ministrowie długo myśleli, a w końcu rzekli: — Trzeba oszukać narzeczonych, trzeba powiedzieć, że ona — to anioł. Może któryś uwierzy. A car miał na służbie wielu kłamców. Jakby wiatr ich rozsiał po całym świecie, a gdzie przebywali, tam kłamali. Tyle mówili o urodzie carewny, że aż im popuchły języki. Ale młodzieńcy przychodzili i nie chcieli zostać. Car się bardzo rozgniewał. Znów zwołał ministrów i mówi: — Jak nie znajdziecie narzeczonego dla mojej córki, to niech w was jasny piorun strzeli! Ministrowie długo myśleli, a w końcu rzekli: — Nikt carewny nie pojmie na żonę z własnej woli. Chyba że sieją uda wkręcić jakiemuś Hucułowi. Ten to i z diabłem sobie poradzi! — Niech będzie, można i Hucułowi, ale jak to zrobić? — omal nie płacze car. — Trzeba pójść prosto przed siebie przez pole, lasy i góry. Pierwszy młodzik, jakiego spotkamy, ma zostać narzeczonym — i koniec! — A jeżeli nie zechce? — dopytuje się car. # * as nie ik-szy — To do kryminału! I będzie tam tkwił tak długo, dopóki nie poczuje ochoty do ożenku. Car się zgodził. Na drugi dzień poszli prosto przez pola, lasy i góry. Szli, ile szli i oto spotykają dorodnego Hucuła. — Dokąd idziesz, łeginiu? — pytają ministrowie. — Na jarmark. — Czy biedę sprzedawać? — Nie można biedy sprzedawać ani zamienić... Idę kupić kukurydzy. — Czemu żony nie wziąłeś ze sobą? — Bo nie mam... — A gdzież ona? — Jeszcze się w piasku bawi. — E, nie, łeginiu, kołysze się w carskiej kołysce! — A to niech się kołysze. Ja jestem biedny. Za takiego nawet Hucułki nie wychodzą. — E, nie, za ciebie, za takiego ładnego, sama carewna wyjdzie za mąż! — To ta, co jest taka leniwa? Powiadają, że jej się nie chce nawet nosa sobie wytrzeć... — Ano, weźcie go i zamknijcie w ciemnicy! — krzyknął najstarszy minister. I związali mu ręce. Chłopiec pomyślał: „Nieszczęście jeśli nie dogoni, to zaczeka... No i zaczekało"! I położył się spać. I spał cały tydzień. Wreszcie przyszedł najstarszy minister i pyta: — No, jak, masz ochotę się żenić? Hucuł odpowiedział: — Pokażcie mi tę małpę!... Młodzieńca umyto i ubrano w drogie odzienie. Carewna posłyszała, że przyprowadzono jej narzeczonego i z radości aż klasnęła w ręce. Powiedziała Hucułowi: — Nie martw się, będzie ci dobrze, bo jestem przecież carską córką. Będziesz chodził w złocie. — Lepsza własna słoma niż cudza pierzyna! — odpowiedział jej chłopiec. :• :¦ -w. r Ale carscy ministrowie złapali chłopca i pociągnęli do ślubu. Szybciuśko udzielono mu ślubu z carewna — mieli już kłopot z głowy. Car urządził wielkie wesele, ale Hucuł nawet słuchać nie chciał o jakichś 318 ceremoniach. Ubrał swoje portki, futrzany serdak i kapelusz, wzuł postoły i złapał żonę za rękę. — Chodźmy stąd do domu, bo twój wielmożny tato z innej gliny jest ulepiony niż ja. — Zabierz i moją kołyskę! — poprosiła leniwa carewna. — Na co ci ona? — A w czym się będę kołysać? — Niech ci będzie... — powiedział Hucuł. Rzucił na furę złotą kołyskę, trzasnął biczem i pojechali w góry. W domu postawił kołyskę pośrodku izby. Żona usiadła w niej, zaczęła się kołysać. Kołysała się, póki nie zasnęła. Rano Hucuł sam ugotowa; śniadanie i zjedli. Potem wziął torbę, powiesił na kołku i mówi do carewny: — Idę żąć żyto. Powiesz tej torbie, żeby ugotowała garnek barszczu i przyniosła na pole. — Dobrze, mężusiu... — odpowiedziała carewna i zaczęła się kołysać. Kołysała się do południa. Potem powiedziła do torby: — Ano, zejdź z kołka, ugotuj obiad i zanieś memu mężowi w pole A torba nic — nawet się nie poruszyła. Carewna krzyczała, ale wszystko na próżno. Wieczorem wrócił mąż, głodny i zły. Ale nie krzyczał na żonę Poruszał tylko jej kołyską i powiada: — Śpij, żoneczko, śpij. I kołyska tak się przechyliła, że carewna z niej wyleciała. — Oj, jaka niedobra! Przewróciła mi żonę! — niby to na kołyskc złości się Hucuł. — Ja cię ukarzę, choć jesteś ze złota! Porwał siekierę i rozbił kołyskę. Potem ugotował wieczerzę, sair. zjadł i dał żonie. Rano powiedział: — Idę kosić siano. Powiesz tej torbie, żeby mi przyniosła obiad. — Dobrze, mężusiu. Carewna leżała na piecu do południa. Potem powiedziała: — Ano, torbo, zejdź z kołka! Przygotuj i zanieś memu mężów. obiad w pole! Torba nawet słyszeć nie chciała, że mąż haruje bez obiadu. Kied> wrócił, carewna powiedziała: — Niedobrze, mężu, torba wcale nie chce mnie słuchać. Wykrzycr ją za to, że nie ugotowała ci jeść. — Ja ją ukarzę! 319 i i I Rano Hucuł znów powiesił torbę na kołku i mówi do żony. — O południu niechaj mi przyniesie obiad. Idę orać. — Dobrze, mężusiu. Leży żona na piecu i o niczym nie myśli. O południu już prosi torbę: — Zejdź, torbeczko, z kołka i przygotuj memu mężowi obiad, bo on pewnie bardzo już zgłodniał. Torba wisi i ani drgnie. Ale carewna pamiętała wczorajszy wieczór. Cóż było robić? Musiała zejść z pieca, zapalić ogień i ugotować obiad. A kiedy wszystko było gotowe, pobiegła w pole. — Widzisz, mężu, powiedziałam torbie, żeby ugotowała i przyniosła ci obiad, ale nic z tego. Sama musiałam ci ugotować. Chodź, zjesz, póki gorący. Mąż spytał: — Powiedziałaś, żono, że torba nic nie chce robić? To ja w domu takiego zadam jej bobu, że popamięta do sądnego dnia! I Hucuł, udaje że jest wściekły jak diabeł, pobiegł z żoną do domu. Wskoczył do chaty, porwał torbę i zaczął ją walić kijem. — Tak się każdemu dostanie, kto nic robić nie chce! — przy groził, żeby żona słyszała. Potem zasiedli do obiadu. Hucuł jadł i chwalił: — Och, jaki smaczny! Takiego dobrego jeszcze nigdy w życiu nie jadłem. Już dzisiaj nie pójdę w pole. Z tobą zostanę, żoneczko. Na drugi dzień Hucuł mówi: — Idę zaorać pole do końca. — Dobrze, mężusiu. Kiedy wyszedł z domu, carewna jeszcze troszkę poleżała i zeszła z pieca. — Torebko, już dość długo wisisz na kołku, bierz się do roboty. Mój mąż nie lubi leniwców. Znów porwie na ciebie kija. Po co masz się nałykać wstydu? Ale do torby czy ktoś mówi, czy się modli, to i tak nic z tego. Bo torba to tylko torba. Wisi i milczy. Carewna rozpaliła ogień w piecu, ugotowała obiad i zaniosła w pole. Kiedy podeszła blisko, mąż ją zapytał: — Czy torba i dzisiaj cię nie słuchała? I 320 — Nawet się odezwać nie chciała. Jakbym na nią czekała, to byś teraz siedział bez obiadu. — To prawda, żono, cudze ręce nic nie są warte. Wszystko trzeba zrobić swoimi! — odpowiedział Hucuł. Pomału, pomalutku stała się carewna taką gaździnką, że lepszej nie trzeba. Hucuł zapomniał o kiju, kiedy się żona robić nauczyła. A tymczasem i bajka się skończyła. 104 Rodzina leniuchów B ył sobie dziadek i babka, ich córka i suczka. Wszyscy sobie razem siedzieli i niczego robić im się nie chciało. Babka mówiła: — Po kiego biesa mamy się starać? Ja umrę, dziadek umrze, suczka zdechnie, a dziewczyna za mąż pójdzie. Na diabła miałby się kto z naszej pracy wzbogacić? Ale nadeszła zima, dziadek nie umarł, babka nie umarła, suczka nie zdechła, a chłopcy dziewczyny nie wzięli. A jeść nie ma co. Mówi babka do dziewczyny: — Chodźmy, córko, kłoski będziemy zbierać! Poszły w pole, brodzą w śniegu po kolana, kłosków nie widać. Aż tu jedzie pan, stanął i pyta: — A czegóż ty, babo, tutaj łazisz? — Kłosków szukam, pan oczku miły, bo jeść nie ma co! — To przyjdź do mnie, dam ci worek żyta. — Dziękuję, panoczku, niechaj ci Bóg wynagrodzi! Pan pojechał, a dziewczyna stanęła i mówi: — A czemuście, matko, nie spytali pana, czy myśli nam dać żyto śrutowane, czy nie? — Gońmy go! Dogoniły pana na pół wiorsty drogi i wołają: — A jakież to żyto, panie, śrutowane czy nie? — A diabli by was wzięli! — powiedział pan. — Jak się wam zachciewa śrutowanego, to nie będziecie miały żadnego! f ¦ 105 B Gadatliwa żona ył sobie jeden pijak — chodził do karczmy i ciągle pił. Przychodzi raz do domu, żona go wyzywa. Ale on bierze siekierę i idzie do lasu. Wszedł do lasu i zaczął rąbać jodłę, i przeciął ją aż do środka, a tam była dziupla, a w tej dziupli pieniądze — zaczęły się sypać na ziemię. On nie miał w co ich zabrać, no to poszedł do domu po worek i po woły z wozem, i wziął z sobą żonę. Wtedy z żoną zabrał te pieniądze do worka i włożył na wóz, i przyrzucił gałęziami, żeby nie było widać, co wiezie. I wiozą te pieniądze do domu. Ale on się boi, że go żona wyda przed ludźmi. Zatrzymał się i kazał żonie stanąć przed wołami, a sam nałożył błota na gałąź i podrzucił do góry tak, że spadło jej na głowę. A ona napala się za głowę i mówi: — Mężu, mężu, gliniany deszcz pada! A on na to: — Cicho, cicho, żebyś o tym nikomu nie mówiła! Ale idą koło dworu, a on złapał kamień i stoczył go ze skały w dolinę, a ona się zlękła, bo nie wiedziała, co to się stało i pyta: — Mężu, mężu, co to takiego? A on: — Cicho, cicho, to pańską matką diabeł drzewo powiózł do piekła. Na drugi dzień poszedł ten mąż znowu do karczmy pić. Wrócił do domu, zaczął bić żonę. No, to ta żona wybiegła na dwór i zaczęła krzyczeć, że on znalazł pieniądze, że ona już z nim życia nie będzie miała, bo on pije, a ją będzie bił. Ludzie to posłyszeli i dali znać do wójta. A wójt poszedł do pana i powiedział to panu. Pan woła tego pijaka, co znalazł pieniądze, i pyta się go: — Gdzieś te pieniądze podział, któreś znalazł w lesie? A on powiada, że nie znalazł żadnych pieniędzy. No, to sędzia położył go na stole i kazał mu dać dwadzieścia pięć kijów. Ale on się nie przyznał i mówi: — Wołaj moją żonę, niech powie, kiedy to było! 323 I No i przychodzi ta żona przed pana i przed sędziego. Wypuszczają męża z aresztu do żony i przed oblicze pana, i sędziego. Sędzia ją pyta: — Kobieto, kiedy to było i jak to było? A ona: — To było tak: poszedł mój mąż do lasu i znalazł pieniądze. A on na to, że to nieprawda, że nie znalazł żadnych pieniędzy. Niech ona powie, kiedy to było. Na to ona: — Panie sędzio, to było wtedy, kiedy gliniany deszcz padał. A sędzia śmieje się z tego, że ta kobieta jest tak głupia. — Kobieto, mów ty szczerą prawdę, bo dostaniesz dwadzieścia pięć rózeg, jak nie będziesz prawdy gadać. A ona: — Ale ja, panie, szczerą prawdę gadam! Jak się panu zapomniało, kiedy gliniany deszcz padał, to się panu może pamięta, jak to matką naszego pana wiózł diabeł drzewo do piekła. A panu czyż się to mogło podobać, żeby diabeł jego matką wiózł drzewo do piekła? Zerwał się z krzesełka, zaczął prać babę po gębie na znak, że mówiła nieprawdę. A jej męża zaraz wypuścił z aresztu. Ido ła la, ta. co izia nie 106 Leniwa kuma K urno, gołąbeczko, taka jestem słaba, nie mogę wyjść z domu! Idźcie, gołąbeczko, na pole i pomóżcie mi związać jęczmień. Bo, przysięgam Bogu, moja praca się zmarnuje. Pójdźcie, kumciu, już ja was i nakarmię, i kieliszka wam nie pożałuję! — Dobrze, kumo, dobrze, pójdę i zwiążę. Nakarmiła kuma kumę, dała jej torbę z podobiadkiem i wyprawiła na pole. Nie pobyła kuma w polu długo, tylko poszła i wróciła z powrotem: — Oj, dajcie mi spokój, kumo, z tym waszym jęczmieniem! Niech go tam piorun spali! Jużem do niego podeszła, jużem się nad nim schylała, a tu gałązka ostu za dłoń mnie raptem złapała. Nie będę, kumo, wiązać waszego jęczmienia! Niech go tam wściekłe krowy zjedzą! I poszła. Ale nadeszła zima, no i przyszła ta kuma do tamtej kumy pożyczyć mąki: — Kumciu, odrobiny mąki mi potrzeba, nie mam już z czego piec chleba! Wzięła nasza kuma sito, poszła do komory i wróciła: — Już nabierałam, kumciu, dla was mączkę, kiedy oset znienacka złapał mnie za rączkę. Nie można jej, kumo, nabrać, bo to mąka z tego jęczmienia, coście to wy go związali. Domyśliła się kuma, o co chodzi, zawstydziła się i z niczym poszła do domu. 107 O niemądrej żonie uje. —:ka .10 * yli sobie mąż i żona. Mieli trzy krowy, ale były bardzo już stare, i mąż zaczął się z żoną naradzać, jakby je sprzedać. Ich narada skończyła się tak: — Ty, żono, popędzisz krowy na targ, 60 ja me mam czasu. A ta żona nie była zbyt mądra. Mąż jej przykazał, żeby nie oddawała krów taniej jak za dwieście złotych. I żona dobrze sobie wbiła w głowę, że mąż jej nakazał, żeby nie oddawała krów taniej jak za dwieście złotych. Przygnała krowy na targ. Krowy były naprawdę bardzo piękne, na targu więcej takich nie było. Wszyscy kupcy zeszli się do kobiety i pytają, ile chce za krowy. Kobieta zażądała trzystu złotych. Znalazło się dwóch oszustów, którzy zaczęli kobiecie tłumaczyć: — Wiecie co, damy wam trzysta złotych, jeśli zgodzicie się na to, co powiemy... Dajcie nam dwie krowy, a trzecią pozostawcie sobie w zastaw, dopóki pieniędzy wam nie przyniesiemy. A jak przyniesiemy, to weźmiemy i tę trzecią. Pomyślała sobie, że ludzie ci dobrze radzą. I zgodziła się. Dwie krowy dała, a trzecią przygnała do domu. Szła wesoło, z radością, cieszyła się, że dostała za krowy trzysta złotych. Przychodzi jej mąż od koszenia i pyta: — No, jak tam, żono, sprzedałaś bydło? — Sprzedałam za trzysta złotych! — Daj pieniądze, niech policzę, czy wszystko ci zapłacili. A żona mówi: — Pieniędzy nie mam. Dwie krowy oddałam na kredyt, a trzecią zostawili mi w zastaw. Mąż się przeraził: — Żono, cóż to ty mówisz? — Co mówię? Dobrze mówię, tylko ty nie rozumiesz. Ludzie przyniosą mi pieniądze, jak przyjdą po trzecią krowę. 326 Mąż rozgniewał się bardzo. Wziął siekierę i chce żonie głowę odrąbać. Ale się rozmyślił i powiedział tak: — Zostań, żono, przy życiu, a ja pójdę poznawać świat. Jeżeli w świecie nie znajdę jeszcze kogoś tak głupiego jak ty, to i ty żyć nie będziesz, jak znajdę — żyj sobie na zdrowie. Zebrał się człowiek i idzie przez pustkowia i lasy. Przychodzi na rozdroże, usiadł, żeby odpocząć. Widzi — jedna kobieta wiezie słomę wozem zaprzężonym w woły. Na rozdrożu zatrzymała woły i człowiek ją pyta: — Kobieto, czemu nie usiądziesz, tylko stoisz? — Czemu nie siadam? To nie dość, że woły wiozą słomę, to jeszcze miałyby i mnie? A potem spytała tego człowieka: — A ty czemu tu stoisz na rozdrożu? — E, ja... spadłem z nieba i tu odpoczywam. — Ejże, czyś ty nie widział na tamtym świecie mojego Jury? — Widziałem! Właśnie przed chwilą rozmawiałem z nim! Oj. biedaczysko, niedobrze mu się wiedzie. Obdarty, głodny. Pasie kozy i bardzo bieduje, bo nie ma pieniędzy... Kiedy wyruszałem na ten świat, nalegał bardzo, żebym poszedł do jego żony i poprosił ją o możliwie | dużo pieniędzy. Żona Jury była bogata. Poprowadziła tego człowieka do siebie i obwiesiła go torbami pełnymi złota i srebra. I nakazała, żeby przekazał Jurze, jak jej bardzo bez niego jest smutno. — Spytaj go, czy nie mógłby przyjść chociaż na trochę do domu — popatrzeć, jak ja tu żyję. Człowiek powiedział: — Ależ twój Jura nie może przyjść, bo pasie kozy. A nie ma nikogo innego, kto by go zastąpił. Tam każdy ma swoją robotę. I ja ledwo uciekłem. Wziął człowiek skórzane torby ze srebrem i złotem, i poszedł sobie dalej. Wrócił do domu syn tej kobiety. I matka zaczęła się synowi skarżyć: — Oj, niedobrze, był tu człowiek z tamtego świata i opowiadał o ojcu, jak bardzo bieduje na tamtym świecie. I poprosiłam tego człowieka, czyby nie zaniósł na tamten świat pieniędzy. Syn rozgniewał się bardzo na mamę. Osiodłał konia i popędza go, żeby dogonić tamtego człowieka. 327 K-.-.1 CZ1 zie woły .:cze Oj, jzy lat, li wie siebie tazał i domu cogo i ledwo jszedł irżyć: biadał tego r.:ia. go, A człowiek ów był właśnie na jednym wspaniałym polu. Obejrzał się i widzi: leci za nim parobek na koniu. A przy drodze rosła krzywa wierzba. Człowiek szybko zdjął torby z pleców, położył pod wierzbą, a sam na nich usiadł. A Przybiegł młodzieniec i pyta: — Czyś nie widział takiego człowieka, który niósł torby z pieniędzmi? — Widziałem go, ale już dawno. Ty go nie dogonisz! Ale wiesz, i młodzieńcze, co? Daj mi tego konia, a ja wyświadczę ci dobrą przysługę, dogonię tego człowieka z pieniędzmi. Łegiń dał konia. Ale człowiek nie wstaje spod wierzby, mówi: — Chodź, zastąp mnie, bo jak stąd odejdę, to zerwie się cały świat. Młodzieniec podparł plecami wierzbę i trzyma. A ten człowiek pomaleńku wstał, położył torby na koniu i sam wsiadł, i pocwałował. Trzyma chłopak wierzbę, trzyma — trzymał do samej nocy, dopóki nie zgłodniał. A jak zgłodniał, pomyślał sobie: „Kiedy ja umieram, to niechaj przepadnie cały świat. Puszczę wierzbę". Odskoczył od wierzby, obejrzał się, a wierzba stoi, tak jak i stała. Nagle sobie pomyślał: „Ej, dziwowałem się matce, że dała tamtemu człowiekowi pieniądze, a ja dałem jeszcze i konia, żeby mu torby nie zaciężyły!" A ów człowiek wrócił do domu i zaśmiał się mile, gdy spotkał się z żoną. — No, żono, żyj sobie trzy dni, a i potem jeszcze, ile Bóg pozwoli. Durniów jest pełno na świecie. I I 108 Jak jeden człowiek zamienił woły B yli sobie mąż i żona, mieli parę wołów. Żonie żal było męża i mówi mu: — Sprzedaj ty woły, mężu, albo je zamień na wóz, jak masz chodzić za nimi po rosie, trudzić się i paść je, i nocy nie dospać. Jak nam woły będą potrzebne, żeby zboże do młyna odwieźć albo pojechać gdzie indziej, to pójdziemy do kuma i pożyczymy. Wziął mąż woły i pojechał na jarmark. Aż oto wiezie jakiś człowiek wóz, a ten tu woła: — Człowiecze, zamień się ze mną na woły, bierz woły, a mnie daj wóz! Ten człowiek się z nim zamienił, on wziął wóz i ciągnie przez rynek, a tu jakiś Żyd mówi: — Człowiecze, sam ciągniesz wóz! Jak chcesz, to zamień się ze mną: ja ci dam kozę, a ty mi daj wóz. Ten się zamienił, ale idzie oto inny Żyd i niesie gęś, i mówi: — Człowiecze, może ty zamienisz się ze mną? Bo koza — to nie chłopskie stworzenie, a gęś — chłopskie. Ona i jajek naniesie, i gąsięta wysiedzi. No i zamienił się, oddał kozę za gęś, ale jeszcze inny Żyd znowu mówi: — No, zamień się ze mną lepiej na kaczkę, bo ona szybciej się rozmnaża, większą będziesz miał z niej korzyść. Posłuchał on i tego Żyda, zamienił się. Idzie dalej przez jarmark, a tu Żyd sprzedaje pasy rzemienne, baty i sakiewki. Spodobała mu się sakiewka, przypatruje się jej, a Żyd mówi: — O, kupiłbyś ją, człowiecze, ładna to sakiewka. — Kiedy nie mam pieniędzy. — To daj mi tę kaczkę, a ja ci dam sakiewkę. Wziął sakiewkę, schował do kieszeni i poszedł do domu. Musiał przejechać przez rzekę, ale nie miał pieniędzy, żeby zapłacić za przewóz. To oddał sakiewkę i idzie do domu. 329 .tu rosiał kÓZ. Przy drodze stoją czumacy, ludzie, którzy wożą sól. Pasą teraz woły, kaszę gotują, a on usiadł koło nich odpocząć. Czumacy pytają: — Gdzieżeś ty był, człowiecze? — Byłem — mówi — na jarmarku. — A czymżeś ty handlował? — Sprzedałem woły. — E, to pewnie dużo pieniędzy do domu niesiesz? — Gdybymż to je sprzedał, ale zamieniłem za wóz. — A gdzież ten wóz? — Zamieniłem go za kozę. — A gdzież ta koza? — Zamieniłem za gęś. — A gdzież ta gęś? — Zamieniłem za kaczkę. — A gdzież ta kaczka? — Zamieniłem za sakiewkę. — A gdzież ta sakiewka? — Oddałem na przewozie, żeby mnie przez wodę przewieźli. A czumacy na to mówią: — Aleś ty głupi! Jakże się teraz żonie pokażesz, ciemięgo? Ona cię zbije, skuje ci głowę, żebra pięściami poczęstuje. Toć przecież cię do domu nie wpuści i ani jeść ci nie da, ani czystej koszuli na zmianę. Ale on mówi, że ona nic mu nie powie, a czumacy na to: — Czemu kłamiesz? A on: — Przysięgam Bogu, że nawet słowa nie powie. — Ależ kłamiesz — mówią czumacy —jak twoja żona naprawdę nic nie powie, tośmy gotowi ci dać parę wołów razem z wozem pełnym soli. I poszli czumacy razem z nim do jego chaty i zaczęli słuchać pod oknem, czy będzie żona na niego krzyczeć, czy nie. Wszedł on do chaty, a żona mówi: — Czyś już przyszedł z jarmarku? — Już przyszedłem. — No i co — zamieniłeś woły? — Zamieniłem za wóz. — A gdzie ten wóz? Wprowadź go do stodoły i przykryj słomą. — Kiedy nie ma tego wozu. 330 — A gdzież? — Zamieniłem za kozę. — A gdzież ta koza? — Zamieniłem za gęś. — To i dobrze mężu, bo to taki ptak, który ziarna niewiele zje, wyprowadza gąsięta i karmi się na wodzie. — Kiedy nie ma i tej gęsi. — A gdzież ona? — Zamieniłem za kaczkę. — To jeszcze lepiej, gołąbeczku, bo kaczka to dobra nioska — naniesie nam jajek. — Ale i kaczki nie ma. — A gdzież? — Zamieniłem za sakiewkę. — Oj, to dobrze, mój mężu, bo u mnie na półce trzy szahy się walają, to weź je i wrzuć do tej sakiewki. — Kiedyż i sakiewki nie ma, bo oddałem ją za przewóz przez wodę. A żona przeżegnała się i mówi: — Chwałaż ci, Panie! Dobrze mężu, żeś choć szczęśliwie przejechał przez wodę i żywy do domu wrócił. A czumacy, którzy pod oknem słuchali, weszli do chaty i mówią: — A bodaj cię razem z tą twoją żoną! Któż to inny drugą taką ma! No, i weź już sobie te woły razem z wozem pełnym soli i jedź z nimi do domu, bo to już wszystko twoje. 109 Baba i garnuszek mleka W yprosiła sobie baba garnuszek mleka. Postawiła mleko na zapiecku, a sama usiadła, podgięła nogi i zamyśliła się. Gdyby mi, Panie Boże, to mleczko się zsiadło, to narobię sobie i masła, i sera. Ser i masło sprzedam i kupię sobie kurę. Kura naniesie jajek, posadzę ją na nich, wyhoduję kurczęta, sprzedam je i kupię wieprzka. Wieprzek wyrośnie, wezmę za niego dużo pieniędzy i kupię konika. Konika sprzedam, kupię sobie wołki. Zaprzęgnę te wołki i pojadę na jarmark. A jak ktoś mnie poprosi: „Babko miła, podwieźcie", to ja go nogą „trach"! Rozmarzona babka machnęła nogą, garnuszek zleciał na ziemię z zapiecka i po czarnej ziemi popłynęła biała rzeczka babczynego mleczka. 110 Co prawda, to prawda Przyszedł dziad żebrzący do bogacza i prosi o chleb. A bogacz jadł wtedy pierogi, więc mówi: Idź durniu! Sam chleba nie mam. Widzisz przecież, że jem pierogi! 111 Podział B ył bardzo biedny Iwan i miał tylko trzy gęsi. Wybrał największą z nich i zaniósł do pana. Pani bardzo się ucieszyła i zaprosiła go na obiad, na tę gęś. On przyszedł, a pan kazał mu podzielić tę gęś tak, żeby nikt nie miał krzywdy. Iwan usiadł za stołem, panu dał głowę, jako że w domu najważniejszy, a pani szyjkę, żeby pana kochała, jednej pannie, córce, dał skrzydło i drugiej też, żeby szybko latały, jednemu paniczowi dał jedną nogę, a drugiemu drugą, żeby szybko chodzili. — A przy Iwanie tułów zostanie! A wtedy pan powiedział, że on ładnie tę gęś podzielił, dał mu furę zboża i garść złotówek. A brat Iwana, bogacz, zdziwił się, jak się o tym dowiedział, wziął pięć gęsi i zaniósł do dworu. Pani zaprosiła go na obiad. On przyszedł, a pan znowu powiedział: — Podziel tak, żeby nikt nie miał krzywdy. Dał on pani jedną gęś i jednej pannie gęś, i drugiej także, i trzem panom chciał dać po gęsi, ale gęsi było tylko pięć, no to nie starczyło dla jednego z panów i dla samego brata-bogacza. Wtedy pan powiedział: — Idźcie po Iwana, niechaj on nas obdzieli. Iwan wszedł do pokoju i ucieszył się, że pięć gęsi stoi na stole. Pan powiedział: — Obdziel nas tymi gęśmi, bo tamten źle dzieli. Iwan wytarł ręce o spodnie i usiadł sobie na krześle. Przed dwie panny postawił jedną gęś i powiedział, że tak wygląda Trójca Święta. Przed dwóch paniczów też postawił jedną gąskę: — Tak Trójca Święta wygląda. I tak samo przed pana i panią, a przed siebie dwie gąski: — Także tak wygląda Trójca Święta! I znów Iwan dostał furę zboża i garść złotówek, a bogaczowi zrobiło się wstyd i poszedł przez ogród do domu. 112 Żebrak i wszyscy święci rm dla .ił: W prosił się jakoś żebrak do gazdy na noc. Gazda był bardzo skąpy i nawet nie dał żebrakowi nic do jedzenia. Ale miał dużo różnych różności, bo właśnie kilka dni temu zabił wieprzka. — Drogi gazdo, zlitujcie się nad biednym człowiekiem, dajcie coś na wieczerzę! — A cóż ja ci, nieboraku, dam, kiedy sam nic nie mam. Suchy chleb jemy i wodą popijamy. Zobaczył żebrak na żerdzi kiełbasy i salceson i pyta: — A co to wisi na żerdzi? — Toż to wszyscy święci, a wśród nich Pan Bóg. — Pokładli się spać. W nocy żebrak ciuchutko wstał, zebrał wszystkich świętych, włożył do torby i położył się znowu. Ledwie zaczynało świtać, jak biedny człowiek wstał. Podziękował za nocleg i mówi: — Ja, zacny gazdo, idę sobie ze wszystkimi świętymi, a wy zostańcie zdrowi z Panem Bogiem! — Idź, idź i bądź zdrów! — rzekł gospodarz. Kiedy biedak był już w drugiej wsi, to i gazda wstał z łóżka. Patrzy, a na żerdzi nie ma ani jednej kiełbasy, został tylko salceson. j dwie iarze Któryś pośród »szoną »darza, . bardzo kilka jedno fajki. Zaczął ;ierogi 341 — Daj gazdo, porządny kawałek słoniny, bo z tego dziurawego brzucha tylko duży kęs nie wyleci. 1 — Na dzisiaj masz dość! — rozgniewał się gospodarz. — Co to, żałujesz mi słoniny? A bodaj ci ta trawa, którą skosiliśmy, znowu się podniosła! Cygan odszedł przeklinając. Na drugi dzień poszedł gospodarz na swoje pole — cała trawa stała jakby kosa wcale jej nie dotknęła. — O jaki ja jestem głupi! — uderzył się w czoło — przez jakiś tam kęs słoniny przepadła cała robota. Cygan rzucił przekleństwo! Jeszcze raz trzeba najmować ludzi... 118 Zajęcze sadło Jechał pan z furmanem Iwanem w daleką drogę. Jechali milcząc, ale zbrzydło im milczenie. Więc pan pomyślał: „E, trzeba porozmawiać". W tym czasie wyskoczył skądsiś zając. Więc pan zaczął rozmowę od zająca. — O, u mnie w lesie — to są zające, ale nie takie, jak ten maluśki, który tu pokicał, tylko wielkie. Przywiozłem z zagranicy na rozpłódek. Jednego razu wybrałem się na polowanie i wziąłem ze sobą z dziesięciu naganiaczy. Nabiłem wtedy tych zajęcy ze trzy dziesiątki. A jednego ubiłem tak ogromnego jak baran. No, a kiedy zdarłem z niego skórę, to było pod nią z dziesięć kilo sadła. Oto jakie mam zające. Furman słuchał, słuchał, a potem mówi: — Wiooo, gniade! Już niedaleko ten most, który załamuje się pod kłamcami. Posłyszał to pan i mówi: — Widzisz, Iwanie, jakie to zające bywają. Co prawda, z tego wielkiego to dziesięciu kilo sadła nie było, ale tak może z pięć. — Wiadomo, zając zającem — mówi Iwan. Więc jadą dalej, a pan znów do Iwana: — Słuchaj, Iwanie, czy prędko już będzie ten most, o którym to mówiłeś? — Już niedługo, panie — mówi Iwan. — No, to wiesz, Iwanie — ciągnie dalej pan — na tym zającu — to chyba nawet i pięciu kilo sadła nie było, może ze dwa czy półtora, nie więcej. Tak! Ale pojechali jeszcze trochę, pan się wierci i wierci na siedzeniu i znów mówi: — A czy prędko Iwanie już ten most będzie? — Ależ prędko, panie, tuż-tuż, tylko w dolinkę zjedziemy. — Hm — mówi pan — a wiesz, Iwanie, na tym zającu to nawet wcale sadła nie było. Sam wiesz, jakie tam zając ma sadło. pod 343 — Wiadomo — mówi Iwan — zając zającem. Zjechali w dolinę, a pan wtedy pyta: — A gdzież, Iwanie, ten most, o którym mówiłeś? — A on, panie — mówi Iwan — roztopił się tak samo, jak to zajęcze sadło, o którym wyście mówili. laawet i 119 Jakeśmy to z dziadkiem gospodarowali, gdy ojca jeszcze nie było na świecie B yło to dawno, bardzo dawno temu. Jeszcze jak byłem chłopakiem, dziadek jeszcze był mały, a ojca jeszcze nawet nie było na świecie, tośmy z dziadkiem gospodarowali. Mieliśmy dwie pary wołów — jedną cudzą, a drugą nie naszą. Samego rogatego bydła mieliśmy cztery dojne indyczki, a i wszelkiego innego było niemało. Mieliśmy swoją niwę, bardzo ładna była to niwa. Więc zaczęliśmy gospodarować. Na wiosnę, jak już wiosna na-stawała, właśnie — jak teraz pamiętam — na święto Przemienienia Pańskiego albo na maleńkiego Jura pojechaliśmy z dziadkiem orać swoją niwę, a niwa nasza była daleko od chaty, tak że kijem do niej nie sposób było dorzucić. Nabraliśmy więc sobie żywności na kilka dni, bo droga — wiadomo nie krótka, a babka (niech się jej — leciutko czknie i niechaj będzie zdrowa na tamtym świecie!) nasuszyła nam barszczu po czumacku i pojechaliśmy. A za nami pobiegł i Burek, bo widzicie, mieliśmy kusegc psa, co ożenił się jeszcze za młodych lat, zamieszkał przy obcej rodzinie i tam ogon postradał. Tak więc, mówię, Burek pobiegł, rzecz jasna, na przodzie, bo już wiedział, dokąd my jedziemy. Pobiegł do swojej niwy. poznał ją (bo jakiż by to był z niego gospodarz, gdyby swojej niwy nie poznał!) — położył się na niej. My sobie jedziemy, patrzymy, nie widać jeszcze naszej niwy i pojechaliśmy dalej. Burek, ujrzawszy to, podniósł się i idzie sobie za nami. Jedziemy z dziadkiem, rozglądamy się pc cudzych niwach, gdzież to ta nasza? — A co — pytam — czy nie minęliśmy może naszej niwy? — Możeśmy i minęli — mówi dziadek — trzeba by wrócić. Wróciliśmy, a i Burek też zawrócił i znowu pobiegł sobie na przodzie. Dobiegł do swojej niwy i znów się na niej położył. Jedziemy, jedziemy, nie ma naszej niwy, tak jakby ją ktoś ukradł, a Burek leż> i 345 \dy na-lia i orać nie 10 ie cu ego lie na vy, nie iać liósł po na leży I sobie i ani mru-mru. Patrzymy więc z dziadkiem, rozglądamy się po cudzych niwach — gdzieś tu powinna być i nasza, ale jej nie ma. A kiedy nic sobie przy tym nie myśląc podchodzę do Burka, on, bydlę paskudne, wyciągnął się wzdłuż niwy i leży, przednimi nogami sięga do samiuśkiej drogi, a ogon położył aż na drugą miedzę i tak caluśką niwę sobą zakrył. — Oto gdzie jest — mówię — nasza niwa, a my jej szukamy. Dziadek tak się cieszy, że się znalazła, że aż tańczyć zaczął z radości. I tańczył tak prawie do wieczora, a jak się wreszcie uspokoił, to już i pora była wracać do domu. Bo choć, co prawda, wyjechaliśmy rano, to jednak zanim znaleźliśmy niwę i zanim dziadek swoje odtańczył, to już i nastał wieczór. Tak więc pomyśleliśmy z dziadkiem chwileczkę i pojechaliśmy do domu, zadowoleni, że niwa się znalazła. Przyjeżdżamy, a dziadek (wiadomo — małe to, języka poskromić nie umie) zaczął dzieciom opowiadać, co to się z naszą niwą przytrafiło. Drugiego dnia rankiem znów pojechaliśmy orać naszą niwę. Przyjeżdżamy, patrzymy, oj niedobrze, nie ma naszej niwy, ktoś ją naprawdę ukradł, tylko osty przy drodze zostawił. Jak zapłacze dziadek (w dzieciństwie był okropnie płaksiwy!), jak zaszlocha, aż uszy więdną, tak żałośnie płacze, a przy tym lamentuje: — Niwo moja o białych kopytkach (bo kopyta miała właśnie białe), świecie mój pękaty, dolo moja płaska... Cóż my teraz robić będziemy? Na czym zboże teraz będziemy siać? — A cóż mamy robić? — pocieszam go. — Piec mamy wielki, przypiecek szeroki, na nic się nie przydają, to na nich posiejemy. Bydła mamy niemało: dwie kozy i dwoje szczeniąt: bydlęta to lekkie, pieca nie rozwalą, to nimi za-orzemy i zasiejemy — choćby grykę, ona lubi ciepło. Uspokoił się dziadek i już byłoby po wszystkim, tylko że chlipiąc po płaczu, wychlipał sobie z głowy wszystkie klepki. i 346 Przyjechaliśmy do domu. Zakrzątnąłem się i zmajstrowałem zaprzęg na czwórkę. Dla kóz jarzma, boć to przecież bydło rogate, a dla szczeniąt chomąta, bo to znów bydło o rozrośniętych piersiach. Zaprzągłem szczenięta do pługa, a kozy przed nimi: przyczepiłem przed kozami siano, a kozom do ogonów przywiązałem chleb. Ruszyłem Kozy rwą się do siana, a szczenięta do chleba, więc tak ciągną, że i bata nie potrzeba. Zaorałem nimi piec, przypiecek i okolice przypiecka. — Boże mój, ileż pola! Radość taka, że już nie wiadomo, co ze sobą począć. Miałem się zabrać do siania, a tu okazuje się, że gryki nie mamy. Babka w święta zjadła ją zamiast ziarnek słonecznika. Trzeba jechać na bazar, kupić. Niewiele myśląc wsiadł dziadek na oklep na swego wierzchowego jeża. (Dziadek bardzo był skąpy i żałował odzienia: zdarzało się, że jak chciał wsiąść oklep na jeża, to spodnie zrzuca i zostawia w domu, żeby się czasem nie przepociły.) Ja zaprzągłem Łysą do hołobli od starej powózki (mieliśmy kobyłę na siedem dni długą i na trzy dni łysą, i kiedyś, nie za mojej jeszcze pamięci, mieliśmy powózkę, ale powózki dawno już nie było, a hołoble zostały, więc na nich jeździłem). Tak oto, jak mówię, zaprzągłem Łysą do hołobli i pojechałem z dziadkiem na bazar. Dziadek przez całą drogę harcuje na swoim jeżu, wiadomo, młode to! A ja kłusuję sobie poważnie. Przyjeżdżamy. Chodzimy oto po bazarze, pytamy w kramach o grykę, nagle patrzymy — jakiś człowiek nosi w worku naszą niwę, chce ją sprzedać. Myśmy ją poznali, więc do niego i odebraliśmy. Kupiliśmy gryki, przywieźliśmy niwę do domu i położyliśmy na tym samym miejscu, gdzie była przedtem. Dziadek pozostał, żeby jej pilnować, żeby po raz drugi ktoś jej nie ukradł, i we wszystkie cztery rogi wbił potężne kołki. Chodziło, widzicie, o to, że choćby ktoś chciał ukraść, to diabła by zjadł, zanim by niwę zerwał z tych kołków. Tak więc, mówię, dziadek został pilnować niwy, a ja pojechałem do domu, bo grykę trzeba było zasiać. A w dodatku wtedy nasze indyczki miały niedługo rodzić, więc doglądnąć ich było trzeba. Przyjechałem do domu, zasiałem grykę. a ona jak wspaniale wzeszła, jak zakwitła! Spojrzysz, a ona jak morze niebieska! A kot (cóż to był za kot!) chodzi po niej, zbiera miód i w garnczki babce go zlewa. t 347 na ego iieby rej ! łysą, szki oto, na ie po ńek do Potem przestaliśmy gospodarować, a zaczęliśmy handlować, bo w gospodarstwie jakoś się nam nie wiodło. Ogromnie więc pomnożyliśmy naszą hodowlę indyczek — jak kiedyś było ich cztery, tak teraz jest już bez sześciu dziesięć, a wszystkie jak jedna — dojne. Wykopiemy, bywało, szeroki i głęboki dół i doimy indyczki, i mleko zlewamy do dołu. Jak już go napełnimy, to zapędzamy weń czyjś tabun koni i ubijamy nim masło. Potem to masło kładziemy do beczek, a to, które gęstsze, wiążemy w pęczki i wywozimy na sprzedaż. Bywało, podejdzie ktoś, żeby kupić masła, to jak się weźmie noża i dziabnie, to źrebię wyskoczy z beczki, a ten się przestraszy i w nogi... A to, widzicie, dlatego, że kiedy my masło ubijamy tabunem, to które źrebię przy liche, to się zmęczy biegając za końmi i ugrzęźnie. My, jak nakładamy masło do beczek, to się nie przyglądamy, a kiedy już sprzedajesz na bazarze, to dziabniesz nożem, dosięgając aż do tego źrebięcia, no to ono wtedy wyskoczy. Czasem nazbiera się mleka moc przeogromna, że już nawet do dołu się nie mieści, to wtedy zlewamy je do piwnicy i już z mleka tego często masła nie robimy, bo w żaden sposób koni do piwnicy się nie zapędzi, tylko od razu śmietanę sprzedajemy, a wiadomo, czego komu potrzeba, to my wszystko mamy, no bo po to jest przecież handel. tym jwać, wbił to iowię, »trzeba I rodzić, i grykę, morze miód i 348 Przychodzimy raz do domu, dochodzimy do wrót. A wrota u nas były szerokie: choćby się wiele wozów w jeden rząd ustawiło, to wszystkie przejdą przez wrota, ani nie zawadzą. A podwórze było takie, że gdzie tylko okiem sięgniesz, to wszędzie nasze podwórze. Chata też była wspaniała. Jak wejdzie się do niej, popatrzy na ściany, to tutaj jest gaj, młyny, a tutaj stawek. Spojrzysz w górę, a ona jest całkiem jak niebo: czasem i gwiazdy w tej chacie świecą. Tak więc, mówię, dochodzimy do wrót, a babka wychodzi, składa nam życzenia: dziadkowi z powodu narodzin syna, a mnie — ojca. Myśmy, co prawda, myśleli, że ona żarty sobie stroi, ale jak weszliśmy do chaty, patrzę — rzeczywiście ojciec się urodził. Weszliśmy. Ojciec się poderwał, zaraz czołem dziadkowi bije (bo widzicie, mój dziadek był ojcem mego ojca). Chciałem i ja pokłonić się nisko swemu ojcu, podchodzę do niego, biorę go na ręce, a on jakiś taki napastliwy, łapie mnie za włosy i z pięściami rwie mi się do gęby. Ale ja na to nic, zmilczałem, bo choć on jeszcze, co prawda, maluśki, aleć przecież ojciec, ma prawo. — No, — mówi dziadek — teraz urządzimy chrzciny. Tobie urodził się ojciec, a mnie syn, no to biegnij do wsi, zwołaj ludzi, a ja obiad będę gotował. Poszedłem zapraszać: w jedno podwórze nie zajdę, a dwa ominę, a gdzie psy złe, to mijam aż trzecią ulicą. Chodzę i zapraszam ludzi na chrzciny. Zdarzało się dawniej, że jak wychodzę na wieś, to ludzie wyśmiewają się ze mnie, że nie mam ojca, a ja milczę zawsze, bo jeszcze wtedy naprawdę ojca nie miałem. Więc i teraz chodzę, a ludzie zaraz zaczynają: — Bękart, bezojcaszek chodzi... A ja, jak złapię któregoś za czuprynę (a silny byłem, kurze podkowy rozginałem), jak zacznę go łoić, a przy tym mówię: — Łżesz, łżesz, taki-owaki synu, bo mam ojca! Tylko przyjdź dzisiaj na chrzciny, to zobaczysz, że właśnie mam... Jak naschodziło się do nas ludzi, była prawie że pełna chata! Zaczęliśmy ich częstować. Dziadek jak da komuś wypić nie wydrążonym czerpakiem, a ja jak dam zakąsić wałkiem nie wygładzonym, to ten ktoś upije się od razu. A babka także nie próżnuje, żeby szybciej wytrzeźwiał, raczy go tym miodem, którego kot naznosił. Jak rdo na :zie zaraz cowy zyjdź chata! -..e wy-. iładzo- t, żeby E>*ił. Jak 349 dziadek dał każdemu wypić po raz drugi, to ten czy ów, choćby i nie chciał, to wypije, bo mu jakoś nijako nie wypić, ale zakąski już się nie doczeka: świat mu się kołem zakręci, a potem —patrzysz — poleciał już głową w dół (dziadek częstował gości bardzo często, nie pozwalał im nawet popatrzyć w górę). Czują wtedy nasi goście, że już mdlić ich zaczyna od takiej wypitki, więc uciekają którędy kto może, ten drzwiami, ten oknem. A ojciec w sieniach stoi i czapki im nakłada, a komu nałoży, to ten potoczy się przez próg (ojciec miał zwyczaj i nakładać, i zdejmować czapkę od tyłu). Niektórzy to chociaż za wrota zdążyli wyjść, ale niejedni jeszcze w drzwiach poupadali, a kogo szczodrzej ugoszczono, ten jeszcze w domu potoczył się pod ławę. Strach powiedzieć, częstowaliśmy serdecznie, kto był wtedy u nas, to jeszcze i teraz dziękuje. Kiedy już wszyscy porozchodzili się do domu, dziadek powiada: — Ty się zakrzątnij, uszanuj gości, wyprowadź ich za wrota, a ja pójdę zaproszę na jutro innych, zrobimy jeszcze poprawiny. Dzisiaj — mówi — byli twoi goście, jutro zaś będą moi. Na drugi dzień, jak się naschodziło — jeszcze więcej było niż wczoraj. Więc dziadek ich zabrał, zaprowadził do jeziora, posolił w nim wodę i zaprasza: — Siorbcie sobie — mówi — najpierw zupkę, a głębiej znajdziecie rybki. Jak dopadli nasi goście do tej zupki, to się przestraszyłem, żeby się przypadkiem nie przejedli. A jak dziadkowi dziękowali! 350 Tak serdecznie, że ledwie przyszedł do domu. Dopiero w dłuższy czas po tym się chwalił. Powiada: — Tak dziękowali, że aż się dziwiłem, jak moje żebra tyle wytrzymały. 120 Kogucik i kurka B ył kogucik i kurka, poszli oboje grzebać w śmieciach. Kogucik znalazł w śmieciach krzemień i udławił się nim. Kurka pobiegła do swojej siostrzyczki i mówi: ¦ — Już nie ma mojego kogucika! — i płacze. A siostrzyczka mówi: — Nie płacz, pobiegnij do morza, poproś wody i daj się kogucikowi napić. Kogucik ożyje. Pobiegła kurka do morza, poprosiła wody, a morze mówi: — Po co ci woda? — Dla kogucika. — Po co kogucikowi? — Bo się udławił! Morze mówi: — Idź, przynieś mi mleka, wtedy dam ci wody! Kurka pobiegła do krówki i mówi: — Krówko, daj mi mleka! — Po co mleko? — Dla morza! — Po co morzu? — Żeby morze dało wody. — Po co woda? — Bo kogucik się udławił! — Idź, przynieś mi siana, to ja ci dam mleka! Kurka pobiegła do kosiarzy. — Kosiarze, kosiarze, dajcie mi trochę siana! — Po co siano? —! Dla krowy! — Po co krowie? — Żeby dała mleka! — Po co mleko? — Dla morza! — Po co morzu? — Żeby dało wody! — Po co woda? /X — Dla kogucika! — Po co kogucikowi? — Bo się udławił! — Idź i przynieś nam słoniny, to ci damy siana! Kurka pobiegła do wieprzka: — Wieprzku, daj mi słoniny! — Po co ci słonina? — Dla kosiarzy! — Po co kosiarzom? — Żeby dali siana! — Po co siano? — Dla krowy! — Po co krowie? — Żeby dała mleka! — Po co mleko? — Dla morza! — Po co morzu? — Żeby dało wody! — Po co woda? — Dla kogucika! — Po co kogucikowi? — Bo kogucik się udławił! Wieprzek dał słoniny, kurka zaniosła kosiarzom, kosiarze dali siana, kurka zaniosła krówce, krówka dała mleka, kurka zaniosła morzu, morze dało wody, kurka zaniosła kogucikowi, a kogucik napił się i zapiał. Opowiastki o duchach, strachach, czarownikach i demonach 121 Diabeł D iabeł ma całkiem obrośniętą twarz, nie widać ani wąsów, ani brody, tylko czerwone oczy. Nos ma taki jak pies, a w zębach fajkę z cybuchem długim aż do ziemi. Ręka diabła jest bardzo cienka, a dłoń taka mała jak u psa i zaraz zaczynają się palce. A palce są żelazne. I nosi on żelazną laskę. Na palcach nie ma paznokci ani nic, tylko są takie jakby je ktoś uciął. Na głowie ma czapkę graniastą z czterema rogami, jakby zrobioną z desek. W tej czapce ukrywa swoje rogi. Bo chrześcijanin kupuje taką czapkę, jaką ma głowę, a on to już musi nosić taką. Był jeden taki, który w to nie wierzył, to zaprowadzili go tam, gdzie zjawiał się diabeł, a on — ten człowiek — usnął. I przyszedł do niego diabeł w czerwonej czapeczce i cały w czerwonym odzieniu, tylko twarz miał czarną. A guziki miał od samego kołnierza aż do nóg. On zjawia się w różnej postaci — i w konia się przemienia, i w psa. Siedzi najczęściej w czarnym bzie, w wierzbie i w bagnie. 122 Wodnik goni pastuchów W Hanniwce latem na łąkach nad rzeką paśli w nocy konie. Było ich trzech — jeden już trochę starszy, żonaty i dwaj chłopcy, wyrostki. Konie spętali, puścili na paszę, a sami pokładli się w rzędzie i opowiadali sobie różne różności, co kto umiał — rozmaite bajki, baśnie, przypowiastki, zagadki... Gdzieś koło północy słyszą, że coś po wodzie: chlap! chlap! chlap! — uderza skrzydłami. A woda przy tym zakołysała się przy brzegach. Myśleli, że to czapla albo bocian leci nad wodą, ale oto dźwignęło się w górę coś wielkiego, ogromnego, ciemnego, podobnego do człowieka, z wielkimi skrzydłami. Chłopcy się poderwali i do koni. Wsiedli na konie i chcieli uciekać, a to coś zabiegło im drogę i nie puszcza ich dalej. Oni chcą to objechać, żeby uciec inną drogą, a to coś znów zabiega im z przodu i zawraca. I tak kręcili się na tym łęgu nie mniej niż godzinę albo i półtorej, dopóki nie zapiały koguty. A jak już we wsi koguty zapiały, to ten napastnik jakby wpadł w wodę, nie wiadomo gdzie się podział. Wtedy oni galopem pojechali do domu. I już nigdy w tym miejscu koni nie paśli. I I 123 Kąpiel przed Zielonymi Świętami W ieczorem przeddzień Zielonych Świąt, kiedy mai się gałęziami zagrody, poszedłem się kąpać. Zaledwie wszedłem do wody, zacząłem się pluskać, odpłynąłem trochę od brzegu, kiedy widzę, że blisko drugiego brzegu stoi w wodzie po pas naga dziewczyna. Jest piękna, przepiękna i się śmieje. Przypatrzyłem się — nie znam jej, w naszej wsi takiej nie ma. Wtedy zacząłem szybciej płynąć do brzegu, a ona coraz bardziej i bardziej zbliża się do mnie. Wyskoczyłem na brzeg, czym prędzej łapię swoje ubranie, a ona zaczęła się śmiać i klaskać w ręce. Ubrałem się już blisko swojej zagrody. Z przestrachu trochę się przechorowałem. Po tym zdarzeniu nieprędko zacząłem się znowu kąpać. A sam to już za nic bym nie poszedł, wybierałem się zawsze z gromadą chłopaków. I to za dnia, wieczorem bym się bał. Opowiedziałem w domu o tej historii. Tato i mama powiedzieli, że to była rusałka, i przykazali mi, żebym się nigdy nie kąpał przed Zielonymi Świętami. 124 Morskie panny owiadają, że są w morzu morskie panny, takie na pół panny, bo głowę i ciało do pasa mają jak dziewczyny, ale ogon rybi, a nóg nie mają. I wychodzą one, jak jest na dworze bardzo ciepło. A żyją tam tacy ludzie, którzy ustawiają namioty tak nad wodą, nad morzem, a one sobie tam do nich wchodzą. Jest obfita rosa, na dworze cicho i one śpiewają, a głos rozchodzi się daleko. A są tacy ludzie, którzy umieją pisać. To oni sobie tam idą, słuchają jak one śpiewają, zapisują to sobie, a potem z tego się na świecie tworzą rozmaite śpiewki. To wszystko pochodzi od morskich panien. A któż by znał na świecie tyle śpiewek, jakby one ich nie wymyśliły? To jest wszystko prawda. Jak robi się dzień, wchodzą na powrót do wody. A ci, którzy spisują, to coś trochę do tego dodają i puszczają w świat. 125 O woźnicy, który umiał odpędzać chmury * f\ powiadała raz Zagórska, że jeden pan miał woźnicę, %^Jr który umiał odwracać chmury. Raz pan wybrał się w drogę i kazał woźnicy zaprząc cztery konie do karety. Woźnica wyszedł » i ledwo zaprzągł, jak widzi, że nadeszła straszna chmura. Zostawił przy zaprzężonych koniach innego fornala, który pracował pod jego dozorem. Sam wziął trzy jednoroczne gałązki i poszedł na granicę pól, by nie • dopuścić chmury nad pola tej wsi, w której mieszkał. Zabawił tam długo. Kiedy przyszedł, pan zaczął go łajać, dlaczego tak długo tam zabawił, kiedy miał już przecież z nim, panem, wyjeżdżać. A on odpowiedział panu, że chodził odwracać chmurę. 1 pan go już więcej nie łajał, tylko mu powiedział, że ma sprawić, żeby jemu, panu, grad wybił jeden łan pszenicy, ale tak, żeby innym ludziom nie zrobił przy tym żadnej szkody. A ten dzień, kiedy to z polecenia pana miał skierować grad na jego łan, bardzo był pogodny, a pszenica za parę dni byłaby już gotowa do zbioru. Przed południem mówi pan do woźnicy: — A widzisz, Michasiu, że nie dotrzymasz słowa, bo dzisiaj piękna pogoda. A on odpowiedział panu: — Niech się pan nie dziwi, że piękna pogoda. Za pięć godzin zobaczy pan tylko ziemię, tam gdzie jest pańska pszenica. I potem, kiedy słońce zeszło z południa, nadpłynęła mała chmurka i zaczęła rosnąć i okropnie szumieć. A woźnica tylko poszedł tam, gdzie było to pole, i obszedł ten łan dookoła. Jak sypnął grad na ten łan, to po pięciu godzinach, kiedy pan tam pojechał z tym samym woźnicą, już pszenica była wymieszana z ziemią, tak że nie było widać, gdzie błoto, a gdzie pszenica. A na bruzdach leżały bryłki lodu wielkości gęsich jaj. I jak pan to zobaczył, to już nigdy nie bronił woźnicy odwracać chmur, bo sąsiednim niwom ani razu to nie zaszkodziło, tylko je zrosił bardzo drobny deszczyk. 126 Człowiek o dwóch sercach ył kiedyś na świecie człowiek o dwóch sercach. Pewnego letniego dnia pracował on z żoną przy sianie. Żona jest na kopicy i udeptuje ją, a on podaje jej widłami siano. Kończyli już kopicę, gdy powiedział do żony: — Ty zaczekaj na kopicy, a ja pójdę napić się wody. Mąż poszedł, a zamiast niego wybiega z zarośli wilk i biegnie prosto do kopicy. Żona, jak mogła najgłośniej, zaczęła wołać na męża: — Michale, chodź tu co prędzej, przybiegł tu wilk! A tymczasem wilk podszedł do kopicy i zaczął wspinać się do kobiety. Dosięga już jej zębami, a ona wali go z góry widłami po głowie. — Hej, mężu, gdzieżeś ty się podział? Nie pozwól mnie tej bestii zjeść! — woła na cały głos. — Hej, ludzie, ratu-u-u-nku! Ludzie, jak usłyszeli krzyk kobiety, zbiegli się, a wilk uciekł w krzaki. Niedługo jej mąż powrócił. — Gdzieżeś ty był, mężu? — krzyczała ze złością żona. — O mało wilk mnie nie zjadł, na moje szczęście zbiegli się sąsiedzi. — Daj mi spokój, coś mnie bardzo głowa rozbolała! — odpowiedział mąż. Skończył kopicę i usiadł, żeby odpocząć. Żona przyjrzała się jego twarzy i się zlękła: — Czemu twarz masz całą w siniakach? — Nie wiem! Popatrzyła na męża, zauważyła, że między zębami coś mu czerwienieje. — Otwórz no usta — poprosiła. Otworzył, a ona wyciągnęła mu spomiędzy zębów czerwone nitki i przykłada do swojej spódnicy, którą wilk rozdarł zębami. — A skąd masz nitki między zębami? — Wiesz co, żono, wyjawię ci tajemnicę. Siniaki mam od twoich wideł, a nitki między zębami z twojej spódnicy. 361 ało -2.0 Ona przestraszyła się i spytała: — Jak to się mogło stać? — Czasami przychodzi na mnie taka godzina, że staję się wilkiem. Nie zawsze jestem człowiekiem, bo mam dwa serca. — Chciałabym zobaczyć, jak przemieniasz się w wilka. — Mogę to zrobić nawet zaraz, ale nie wolno ci na mnie krzyczeć, bo wtedy musiałbym być wilkiem aż przez trzy miesiące. — Nie będę, nie będę! — zapewniła go. Na jej oczach przemienił się w wilka, a ona ze strachu zawrzeszczała: — Olaboga! Wilk! Bijcie wilka! I jakoś kobieta uciekła, a wilk poszedł w lasy. Chodzi on dzień i tydzień, ba, nawet miesiąc i dwa, i trzy. Kiedyś uciekając przebił sobie łapę i nie mógł z niej wyciągnąć sobie kolca. Wtedy przychodzi w nocy do koszary, budzi w kolebie pasterza i trzyma przed nim łapę z kolcem. Pasterz się przestraszył zobaczywszy przed sobą bestię. Ale milczy. Jeden patrzy na drugiego. Wilk siedzi nieruchomo, a pasterz się dziwi, czemu wilk mu trzyma łapę przed oczami. Aż w końcu zauważył, że w wilczej łapie tkwi kolec. Ujął pasterz jedną ręką wilczą łapę, a drugą wyciągnął z niej kolec. I po tym się rozstali. Zimą, kiedy pasterz miał mało jedzenia, przychodzi do niego jakiś człowiek z workiem na plecach i mówi: — Masz, pasterzu, worek z mąką. — A za co to mi dajesz? — zdziwił się pasterz. — Bierz i nie pytaj za co... Wyświadczyłeś mi przysługę, kiedy byłem w potrzebie, a teraz ja ci pomagam. — Nie pamiętam, o co by mogło chodzić... — A zapomniałeś, jak wyciągnąłeś mi z łapy kolec, kiedy byłem wilkiem? 127 Kełemenowa Góra K oło Borżawy, między wsiami Beną i Kwasowem jest niewielka góra, która się nazywa Kełemenowa. Powiadają ludzie, że podobno jeszcze w tych czasach, gdy na kraj nasz napadali Tatarzy, wykopano tu dół, w którym panowie pochowali swe skarby i gdzie ukryli się sami. Ale pieniędzy wzięli panowie dużo, a jedzenia mało, toteż powoli pomarli z głodu i pragnienia. Upłynęło wiele czasu, ludzie wiedzieli o tych skarbach i mówili 0 nich, ale pójść po nie nikt się nie odważył. Bano się diabłów, które porwały dusze tych panów i strzegą pieniędzy w tym dole. We wsi Bena mieszkał owczarz, ojciec czternastoletniego syna. Chłopiec miał na imię Kełemen. Wiele on słyszał o tej górze, często pasł pod nią owce i pewnego razu pomyślał sobie, że trzeba poszukać skarbów. Wszedł do ciemnego jaru i natknął się na żelazne drzwi. Zastukał laską — drzwi się otworzyły. Zjawił się mały karzełek z białą brodą i powiedział: — Nie bój się chłopcze, u mnie będzie ci dobrze! Kełemen wszedł i tam pozostał, stary karzełek już go nie wypuścił. Ludzie znaleźli owce, a Kełemena nie udało się im odszukać. Ojciec rozpaczał i ciągle się zastanawiał, gdzie mógł się podziać jego chłopiec. Przyszły mu na myśl skarby we wnętrzu tej góry, pod którą jego syn pasł owce. Ruszył na poszukiwania syna, ale przez drzwi nie mógł przejść. A jednak stamtąd nie odchodził i w końcu się doczekał — dziewiątego dnia drzwi się otworzyły i wyszedł do ojca Kełemen. — Nie płacz, ojcze — mówi syn — nie rozpaczaj. Chociaż nigdy do domu nie wrócę, to już mi tu dobrze. I teraz drzwi otworzyły się tylko dlatego, że bardzo o to prosiłem swego karzełka, bo słyszałem twój płacz 1 chciałem cię pocieszyć. We wnętrzu tej góry jest naprawdę dużo złota, ale jest tu też studnia, obok której stoi chata karzełka. W tej studni są zamknięte klucze od morza, a jeśli ktoś rozwali górę, to morze zaleje całą I 363 ziemię. Dlatego powiedz ludziom, żeby nawet nie myśleli o tych pieniądzach i góry nie rozwalali! Po tych słowach drzwi się zamknęły, a Kełemen jak się pojawił, tak zniknął. I nikt dotąd nie rozwala góry. Zarosła drzewami i trawą. A że syna owczarza zwano Kełemenem, to góra nazywa się dotychczas Kełemenowa. 128 Demon kopalni soli W iele stuleci temu, kiedy zaczęto wydobywać sól w Sołot-winie, mieszkał tu jeden górnik. Przyjechał z daleka zarobić na chleb ciężką pracą. A był bardzo biedny, nie miał nawet chaty. Pomyślał sobie, że będzie mieszkał pod ziemią, w kopalni, i przez cały czas, nie wychodząc na powierzchnię, będzie wydobywał sól, żeby zarobić pieniądze na dom. Wiele czasu upłynęło mu w kopalni spokojnie, chociaż robotnicy go straszyli, że mają tam rzekomo mieszkać demony. Ale jednej nocy, kiedy nie spał, tylko rąbał sól, pomyślał sobie przy robocie: „Oj demonie, demonie! Tyle ludzie o tym mówią, że tutaj mieszkasz i że jesteś bardzo silny. To ukaż się i pomóż mi wydobywać sól!" Tak pomyślał i dalej rąbie sól. Gdzieś koło północy zmęczył się robotą i się zdrzemnął. Ale ocknął się i nie zaprzestał pracy, tylko pomału rozbijał wielką bryłę soli na mniejsze kawałki. I przemówił: — Demonie, demonie, pomóż mi rąbać sól! Nagle słyszy straszny grzmot. I widzi — otworzyła się przed nim solna skała i wyszedł z niej demon. Zawołał demon głosem gromu: — Zaprosiłeś mnie, jestem, więc mów, czego chcesz! Biedny robotnik przeląkł się, że już wnet będzie po nim i nie wiedział, co ma powiedzieć. Wówczas demon grzmiącym głosem zapytał go znowu: — Zaprosiłeś mnie, jestem, więc mów, czego chcesz! Górnik padł na kolana i błaga: — Nic od ciebie nie chcę, tylko daruj mi życie! Na to się demon rozgniewał, krzyknął po raz trzeci, i to tak strasznie, że popękały solne skały. — Zaprosiłeś mnie, jestem, więc mów, czego chcesz! „Co będzie, to będzie! — pomyślał robotnik — „w końcu i tak tylko raz się umiera!" I rzekł: 365 ta et :z >y go k.0 — Pomóż mi rąbać sól! — Twoje szczęście, że powiedziałeś — zagrzmiał demon — inaczej pożegnałbyś się z życiem. Teraz idź spać, a ja ci pomogę. Zarobkiem podzielimy się po bratersku. Górnik odszedł, ale ze strachu długo nie mógł zasnąć i słuchał, jak demon rąbie sól. Zasnął nad ranem. Przebudzili go robotnicy, którzy przyszli do roboty. Jak wstał, zobaczył górę narąbanej soli. Co mu się przydarzyło — nie powiedział nikomu. Zapłacono biedakowi 320 srebrników i 5 grajcarów. Bardzo się ucieszył — teraz będzie miał za co kupić chatę. Ale pomyślał, że trzeba podzielić się z demonem. Przyszedł do kopalni wieczorem z pieniędzmi. Wkrótce pojawił się demon. Zaczęli się dzielić, przysiadłszy na desce nad wielkim dołem. Podzielili się, ale pozostał jeszcze jeden grajcar — jak się nim podzielić? Więc górnik mówi: — Mnie te pieniądze nie należą się tak bardzo jak tobie, bo przecież ty rąbałeś sól! — Twoje szczęście, że mnie go przyznałeś! — odpowiedział na to demon. — Bo inaczej przepadłbyś na wieki! I oddał wszystkie pieniądze biednemu górnikowi. Kupił sobie biedak chatę i już nie był biedakiem. Jeszcze dzisiaj widać, gdzie pękła skała od głosu demona. nim nie sem tak 129 Jak licho podróżnych sprowadzało z drogi O powiadał mi raz fornal. Mówi: — Śpię, słyszę — coś puka: Puk!-puk! puk-puk! puk-puk! Żona mówi: — Idź otwórz, bo jakiś biedak zabłądził! A było to w zimie. Wychodzę na dwór — nie ma nikogo. Przyszedłem do domu, znów się położyłem, a to coś znowu puka. Znowu wyszedłem na dwór — nie ma nikogo. Wtedy znowu wszedłem do domu, a to znowu i znowu puka. A żona mówi: — Idź, może ktoś zabłądził! — Już dwa razy — mówię — wychodziłem, już mi się nie chce. Na drugą noc znowu coś pukało, już mu wcale nie chciało się wstawać, myślał sobie, że znowu go coś zwodzi. Ale jednak ktoś mocno pukał i przy tym mówił: — Tatuńciu, wpuśćcie, wyprowadźcie na drogę! Wychodzi ten fornal na dwór, patrzy — jacyś ludzie pędzą bydło i proszą, żeby im pokazać, gdzie jest droga. — Bo coś nas — mówią — wodzi i wodzi. Już ze dwie godziny chodzimy, a nie możemy znaleźć drogi! Wziął on ich wtedy do chaty i mówi: — Ja was teraz nigdzie nie poprowadzę, niechaj chociaż o swojej porze zapieją koguty! Zaczął im opowiadać, że to tam licho jest na tej drodze, dlatego nie chciał ich na nią wyprowadzić, aż dopiero po północy. 130 Kwiat paproci i się vdło any ojej me B ył taki pastuch, pasł bydło w lesie, a był obuty w postoły. Wygnał jednego razu bydło do lasu, żeby je tam paść i gdzieś zgubił jedną jałówkę. Zaczął jej szukać, a działo się to w wigilię świętego Jana, w nocy. Zaczął łazić po krzakach i przy tym wpadł mu do postoła kwiat paproci. A kiedy wpadł mu tam ten kwiat, to zaraz dowiedział się o wszystkim, co się dzieje na świecie i nawet, gdzie jest jego jałówka, i poszedł ją zawrócić do trzody. Ale wtedy diabeł (bodaj by skamieniał) pozazdrościł mu, że on wie, co się dzieje, i przemienił się w pana, i wziął ze sobą porządne buty. Przynosi je do lasu pastuchowi i mówi: — Nie wstyd ci chodzić w postołach? Zrzuć postoły, daj je mnie, a ja ci dam te oto buty. Dam ci je za darmo, a ty je obuj! Będziesz wyglądał jak pan. Nie będziesz człapał w postołach! I chłop zrzucił postoły, obuł buty, podziękował panu. I pan odszedł od niego, a on od pana — i zapomniał już o wszystkim. Nagle patrzy — a zawracał wtedy bydło — nie ma na nogach butów, jest bosy. — A bodaj cię! A to co? W jaki sposób mogło to ze mnie tak zniknąć? Wraca na to miejsce, gdzie zamieniał się z panem — postoły tam stoją. Obuwa postoły, ale już nie wie tego, co kiedyś wiedział — wszystko zapomniał! 131 Zaklęty loch W jednej wsi, zdaje się, że w Batiatyczach, jest taki zaklęty loch za wsią. Niejeden tam już chodził, ale co kto pójdzie, to coś zaczyna tam rzucać kamieniami i trzeba uciekać. Nawet chodziła tam kiedyś procesja, ale tych drzwi w środku nie można otworzyć. A na wierzchu jest dziura w tym lochu, aż do środka. Raz paśli tam pasterze bydło i wrzucili do tej dziury czapkę jednego pastuszka-sieroty, ale nie była to jego czapka, tylko tego gospodarza, u którego służył. I pasterze pognali już bydło do domu, a ten pastuszek siedzi nad tym lochem i płacze po czapce, bo się boi, że gospodarz będzie go bił za to, że ją stracił. Ale patrzy — wychodzi z lochu siwy dziadziuś i daje mu jego czapkę, a w niej pełno złotych pieniędzy, i mówi: — Nie bój się synku, masz tu swoją czapkę, a to, co w niej jest, weź sobie, boś ty biedny. I nigdy nas się nie bój, bośmy ludzie dobrzy! I poszedł ten staruszek do lochu, a pastuszek poszedł do domu. I został ten pastuszek największym na wsi bogaczem. 132 O smoku Jaszczurka, jak mówią ludzie starzy, to bardzo nieczyste zwierzę. Ona, jeśli przez dziewięć lat od swego urodzenia nie usłyszy głosu człowieka albo dzwonu, to się przemieni w żmiję. Jak żmija tak samo nie usłyszy przez dziewięć lat głosu dzwonu albo człowieka, to się przemieni w krokodyla. Kiedy tyle samo przeżyje krokodyl, to będzie z niego smok. Smok to jest już ogromnie wielki, ma trzy albo i więcej głów. Podczas burzy lata nad polami na olbrzymich skrzydłach. Jego sługami są czarnoksiężnicy. Są to ludzie czarni jak węgiel. U boku noszą siekiery. Pomagają smokowi naganiać na pola straszne burze i niszczyć rosnące na nich zboże. Kiedy latając smok zawadzi o drzewo albo chatę, to wywróci drzewo do góry korzeniami, a z chaty zerwie strzechę. Dopóki smok lata, dopóty czarnoksiężnicy drobią grad. Kiedy grad przestanie padać, to ludzie mówią, że smok idzie odpoczywać do swojej nory. Jest taka nora w górze chomeckiej — Opasce. O tym smoku ludzie mówią, że jest on trzygłowy. Gdy burza nadchodzi od chomeckiej góry, to ludzie mówią, że będzie straszna, bo popędza ją smok. 133 Dola S łużył parobek u gazdy długie lata i nie mógł się niczego dosłużyć. Podziękował gaździe za służbę i puścił się w świat. Spotkał się z jakimś dziadkiem, przywitali się, i opowiedział dziadkowi, dlaczego odszedł ze służby. A ten dziadek kazał mu wrócić do gazdy i umówić się, że będzie mu służył za kamień, który leży przed chatą. I kazał mu uważać, co się będzie działo z tym kamieniem o północy. I parobek tak zrobił, i czuwał o północy. Patrzy — a tu przyszła biała owca i gryzie kamień. A on ją złapał i chce bić: — Czemu gryziesz kamień, kiedy ja za niego służę? Ona rzecze: — Nie bij mnie, a ja już w niczym nie będę stała ci na przeszkodzie! Przysięgła mu i ją puścił. Zaczął się dosługiwać i dosłużył się tak, że sam został gazdą-bogaczem. 134 Pomór W dawnych czasach zdarzały się różne rzeczy — chodziły opryszki, grasowały dziwne choroby. Tak się stało, nie za naszej pamięci, że w naszym kraju zapanowała straszliwa choroba. Ludzie umierali jak muchy jesienią. Nie wiedzieli, dokąd zwrócić się 0 radę, co robić, na co czekać. Ale ktoś im poradził, żeby porzucić wieś 1 uciekać do lasu. Ludzie odchodzili jedni po drugich. W puszczy budowali szałasy i koleby i tam mieszkali. I rzeczywiście przestali chorować i umierać. Wśród tych uchodźców był jeden gospodarz imieniem Jura. Ju/ przez tydzień mieszkał w puszczy jak u Pana Boga za piecem. Ale po tygodniu skończył się chleb, trzeba było wrócić do wsi, upiec nowy chleb i przynieść. Był wiosenny dzień. Jura wszedł do wsi. Wszędzie cicho, nigdzie ani żywej duszy, tylko psy pozostały we wsi, jak sieroty. Jura poszedł prosto do swojej chaty i zaczął miesić ciasto na chleb. A jak już wsadził chleb do pieca, posłyszał głośne szczekanie. Wybiegł Jura na dwór, a tam wiejskie psy okrążyły wielkiego psa myśliwskiego i zanosiło się na to, że zaraz go rozszarpią. Żal się zrobiło Jurze ładnego psa. Chwycił w ręce drąg, rozpędził psy i obronił psa myśliwskiego. — Chodź tu, niebożę — powiedział do niego — ja cię nakarmię, pozawijam ci rany, które zadali ci twoi krewniacy. Zaprowadził go do chaty, nalał mleka do koryta, posmarował rany i pozawijał je. Pies wychłeptał mleko, położył się koło pieca i czekał, aż gospodarz uwinie się z robotą. Jura tymczasem napiekł chleba, wziął skórzane torby i chciał już odchodzić. I wtedy pies przemówił do niego ludzkim głosem: — A dokąd to się wybierasz? — No, idę do rodziny, do lasu — odpowiedział straszliwie przerażony Jura. — Nigdzie nie chodź! Wiedz, że tę zarazę to ja szerzyłem wśród ludzi. Ale skoroś mnie tak pożałował, nakarmił i opatrzył, to teraz 372 opuszczę ten kraj. Możecie spokojnie wracać do swoich domów, nikomu nic się nie stanie! I wielki pies znikł. A Jura stał, trzymając torby na plecach, jakby skamieniały, na wpół martwy. Kiedy się opamiętał, nigdzie już psa nie było. Przemyślał Jura swoją przygodę. Zdjął torby z pleców i sam pobiegł do lasu. A potem przeniósł się z całą rodziną do wsi. Wrócili także inni ludzie i zaczęli prowadzić spokojne życie. Zaraza przestała grasować. 1 * * 135 Dziecko i skarby N a Użockiej Wierchowinie jest wieś Stawne, otoczona wieloma szczytami. Jeden ze szczytów nazywa się Rich. Starzy ludzie powiadają, że mieszkała kiedyś we wsi kobieta, która nazywała się Petryczkowa. Chowała ona kozy. Na Wielkanoc wszyscy ludzie poszli do cerkwi, a ona pozostała w domu z jednorocznym dzieckiem. Nie było co kozom dać jeść, więc je wypuściła, żeby same sobie coś znalazły. Kozy nie pozostały na podwórzu, tylko poszły prosto na górę Rich. Petryczkowa poszła za nimi i dogoniła je na samym szczycie. Tam zobaczyła przestronną piwnicę, napełnioną beczkami złota i srebra. Weszła tam, położyła dziecko na ziemi i nabrała pełną chustkę pieniędzy. Wyniosła pieniądze do lasu, wysypała je na kupkę i jeszcze pobiegła po pieniądze. Udało się jej zrobić to samo po raz drugi. Kiedy chciała wejść po raz trzeci, to już drzwi piwnicy były zamknięte, a dziecko pozostało w środku. Podeszła do gromadki pieniędzy, ale znalazła tam tylko popiół. Pobiegła do domu i zawodząc pokazywała na górę Rich. Przyprowadziła ludzi do drzwi piwnicy, ale nikt ich nie mógł otworzyć. Naradzili się ludzie, opłacili nabożeństwo. Dwunastu popów poszło na to miejsce i odprawiało mszę, ale nic to nie pomogło. Próbowały pomóc kobiecie również i wróżki, ale i to nie zdało się na nic. Aż gdzieś koło Sambora znalazł się jakiś mądry Polak, który doradził, żeby pójść do tej piwnicy znowu na Wielkanoc. Jak wtedy Petryczkowa-wejdzie i nie będzie patrzyła na pieniądze, to odzyska dziecko. Rzeczywiście odnalazła Petryczkowa swoje dziecko. Nie zmieniło się wcale, tylko było o rok starsze. Piwnica jest tam jeszcze i teraz, ale pieniędzy od tego czasu nikt w niej nie widział. 136 Czy wiedźmy kradną gwiazdy z nieba Jakaż to dziwna rzecz na tym świecie się stała, kiedy w jednej wsi narobiło się zamieszania, kiedy się ludzie zbiesili! Po prostu z głupoty nagadano, że wiedźmy gwiazdy ukradły — gwiazdę wieczorną i zaranną. Wszyscy — i mali, i starzy — po prostu jakby pogłupieli, bo uwierzyli staremu czarownikowi. No, to wybiegli popatrzeć, a było pochmurno, to gwiazd nie było widać. Jęknęli, że zginęły — i dalejże szukać wiedźmy — która to jest i gdzie mieszka? I zaczęły się gadki — niechaj każdy powie, kto zna jaką babę dziwną, ale co kto zaczął o jakiejś mówić, to kiedy się nad nią zastanawiali, okazywało się, że to wszystko, co nagadał, do niej nie pasowało. Aż oto Liza Piskunowa zaczęła mleć ozorem, że wyszła o północy i jak spojrzała na niebo, to zobaczyła starą Soroczychę na miotle i Ustię Rysztaczkę na pomiotle. Leciały do Usti, wlatywały do komina i trzymały w rękach gwiazdy. No, to wtedy cała gromada zahuczała, bo one — Soroczycha i Ustia — były takie chorowite i takie jakieś dziwaczne — podobne do wiedźm. Poszli wszyscy z krzykiem do nich do chaty, a mieszkały one same, bez rodziny, i grzały się na piecu. Ludzie weszli do domu i zaczęli je okropnie wyzywać: — Ach, wy stare przeklętnice! Widzisz je, niby to takie chore, a kiedy gwiazdy kradną, to się ruszają żwawo! Wypuśćcie gwiazdy, niechaj świecą i niechaj dobrym ludziom wskazują czas! Ale nie bili ich, bo każdy się bał, żeby go wiedźma nie przemieniła w kota czy świnię. Te baby zaczęły coś tam mamrotać i skrzekliwie czemuś zaprzeczać, ale nie mogły sobie z ludźmi poradzić. Bo czy powiedzą to, czy owo, to tamci i tak im nie wierzą. Ale szczęście od Boga, że się zjawił Mikita Sugrobiw i zaczął tę zgraję okładać tęgą lagą i wyzywać: 375 — Ach wy durnie tacy-owacy! Ja dzisiaj wszystkie gwiazdy widziałem, a wy coś tu pleciecie, co się w głowie nie mieści! Bodaj was siedem zimnie trzęsło, a do tego jeszcze bodaj wam pypeć wyrósł na języku! Ale cóż, chociaż się rozeszli, to ciągle to samo mielą, że przez całą noc gwiazd nie było na niebie. Dopiero jak te baby wypuściły je na wolność, to znowu zaczęły świecić. A ktoś zaczął opowiadać, że je wiedźma trzymała pod piecem przyciśnięte dużym kamieniem, a dopiero kiedy wyłajali ją ludzie z tego chutoru, to wtedy je wypuściła. Tak to w tej wsi bełkotali głupimi ozorami, a ludzie rozumni już im prawie przemocą wytłumaczyli, że tak być nie mogło. I na tym koniec. i 137 Dwaj bohaterowie O powiadają ludzie starzy, że kiedyś, w bardzo dawnej przeszłości spotkało się dwóch bohaterów. Jeden stał na tamtym, lewym brzegu Dniepru, a drugi na tym, prawym. Spotkali się i wołają jeden do drugiego przez Dniepr. Ten mówi: — Ustąp mi miejsca, osiedlę się tutaj ze swoim ludem! A tamtem mówi: — Nie, ja zasiedlę ten kraj. A ty wynoś się stąd! Wtedy bohater z prawego brzegu mówi na to: — Kiedy tak, to lepiej zmierzmy nasze siły — kto kogo pokona, temu przypadnie ziemia. — Niech tak będzie! — mówi bohater z lewego brzegu. Pood-łupywali od skał kamienie jednakowej wagi, stanęli na górach ponad Dnieprem — tamten z tamtej strony, a ten z tej — i zaczęli te kamienie miotać. Jak rzucił kamień bohater z lewego brzegu, to padł on blisko tego brzegu, niedaleko od Strilczej Skały. Jak wtedy rzucił swój kamień bohater z prawego brzegu, to upadł po tamtej stronie, już na suchy brzeg. Wtedy woła bohater z lewego brzegu: — No, kiedy tak, to ja pójdę, a ty zasiedlaj tę ziemię. I poszedł dalej tamten bohater, a ten osiedlił swój lud i na tym, i na tamtym brzegu. Na tych kamieniach, co są po lewej stronie, jeszcze dotychczas pozostał ślad, właśnie w tym miejscu, gdzie bohater chwytał je rękami. Znać tam odciski rąk — palców i dłoni. A dwie ogromne granitowe bryły, które rzucili owi mocarze, leżą poniżej Strilczej Skały — jedna przy prawym brzegu w wodzie, a druga na lewym, na lądzie. Piloci statków nazywają je Bohaterami — lewym i prawym. 138 O Perepiacie i Perepiatysze B ył sobie car, sławny rycerz i mocarz, nazywał się Perepiat. I wyruszył on w świat ze swoimi wojskami na wojnę, żeby ziemię obcą podbijać. A miał on żonę, sławną rycerkę, która zwała się Perepiatycha. Pozostała ona w domu. I oto zatęskniła za swoim mężem, za Perepiatem, i wzięła swoje wojska, i wyruszyła w świat, żeby go szukać. I szli długo, a ciągle przez lasy, ciągle przez puszcze, aż wyszli na szczery step. Tutaj objęła ich noc i zatrzymało się wojsko na postój, żeby odpocząć. — Oj, nie pora mi teraz odpoczywać — mówi Perepiatycha — oj, nie pora spać! Oj, coś właśnie dudni w stepie, może obce wojsko idzie! I zaczęli walczyć z tamtym wojskiem, a była bardzo ciemna noc. Perepiatycha łuczek swój wzięła, białą rączką cięciwę naciągnęła, ostrą strzałę wypuściła i samego cara ugodziła. A stamtąd posłowie idą: — A któż to zabił naszego cara? Toż to był przecie Perepiat! Na to Perepiatycha jak zacznie płakać, jak zacznie szlochać! I z wielkiej żałości pierś sobie sama mieczem przeszyła. Podniesiono Perepiata i pochowano w wysokiej mogile, a grzebała go cała gromada i sobór. I odprawiono nad nim nabożeństwo. A Perepiatychę pochowano w drugiej mogile, a w pogrzebie ani nie wzięła udziału gromada, ani sobór. Nawet jeszcze jej duszę przeklęto. Jej dusza przeklęta jeszcze długo ludzi wśród stepu straszyła. I mi nie to. Jej 139 Święty Andrzej Apostoł wędruje po Rusi D niepr uchodzi do Morza Pontyjskiego, a morze to znane jest jako Ruskie. Na jego wybrzeżach nauczał, jak powiadają, święty Andrzej, brat Piotra. Kiedy głosił słowo chrystusowe w Synopie i przybył do Korsunia, dowiedział się, że niedaleko stamtąd znajduje się ujście Dniepru. Zapragnął wtedy podążyć do Rzymu. Popłynął zatem do ujścia dnieprowego, stąd zaś ruszył w górę rzeki. I zdarzyło się kiedyś, że przybił do brzegu i zatrzymał się u stóp wznoszących się tam gór. A rankiem wstał i wskazał te góry uczniom swoim, którzy wędrowali razem z nim, i rzekł: — Czy widziecie te góry? Któregoś dnia zajaśnieje na nich łaska boża, stanie tam gród wielki i wiele cerkwi wzniesie tam Bóg! Wtedy wstąpił na te góry, błogosławił je, a zszedł z tej właśnie góry, na której później powstał Kijów. Potem wyruszył dalej w górę Dniepru i przybył do Słowian w te okolice, gdzie dzisiaj znajduje się Nowogród. Zobaczył ludzi tamtejszych i poznał ich obyczaje. Widział, jak się smagają podczas mycia gałązkami, i wielce się temu zdziwił. . Wyruszył następnie do kraju Waregów, potem zaś przybył do Rzymu i opowiedział tam o tym, jak to nauczał i co widział. Rzekł tym, którzy go słuchali: — Dziwne dziwy oglądałem w ziemi słowiańskiej, kiedy przez nią wędrowałem. Widziałem łaźnie drewniane, które ludzie tamtejsi do czerwoności rozgrzewają. Rozbiorą się wtedy i nadzy będą, i wezmą młode gałązki i smagać się nimi będą, a czynić to tak długo będą, że ledwie żywi stamtąd wychodzą, i oblewają się wodą zimną, i tylko dzięki temu ożyją. A czynią tak każdego dnia i nikt ich nie męczy, tylko męczą się sami, w ten zaś sposób mycie sobie urządzają, a nie mękę. A tamci słysząc to, dziwili się wielce. Święty Andrzej zaś, pobywszy trochę w Rzymie, przywędrował znowu do Synopy. 140 Założenie Kijowa W tamtych czasach Polanie nie połączyli się jeszcze ze sobą, ich rody mieszkały osobno na swoich obszarach, rządziły się same. I było trzech braci: jeden miał na imię Kij, drugi Szczek, a trzeci Choryw. I mieli jeszcze siostrę Łybid'. Kij mieszkał na górze, gdzie dzisiaj jest wzniesienie Borycziw, a Szczek mieszkał na górze, która dzisiaj zwie się Szczekowicą, a Choryw na trzeciej, którą od niego nazwano Chorywicą. I zbudowali gród w imieniu swego najstarszego brata i nazwali go Kijowem. Wokół miasta był las i bór wielki, gdzie polowali na dzikie zwierzęta. Mężowie ci byli mądrzy i zmyślni, a nazywali się Polanami. Od nich to wywodzą się Polanie, którzy do dziś mieszkają w Kijowie. Niektórzy ludzie, nieświadomi rzeczy, mówią, że Kij był przewoźnikiem. Był tu gdzieś wtedy w okolicach Kijowa przewóz z jednej strony Dniepru na drugą, dlatego mawiano: „Jechać na przewóz, na Kijów". Niektórzy zaś mylnie sobie to słowo ostatnie tłumaczą, mniemając, że „Kijów" znaczy tu „Kijowy", to jest ten przewóz, gdzie Kij miał być rzekomo przewoźnikiem. A przecież jakby Kij był przewoźnikiem, to nie podróżowałby do Carogrodu. Tymczasem będąc księciem swojego rodu podróżował Kij do cara i, jak powiadają, car wielką cześć mu okazał. A podążając z powrotem, doszedł do Dunaju, gdzie zbudował grodek mały i chciał w nim osiąść ze swoim rodem, ale nie pozwolili mu na to mieszkańcy tamtej okolicy. Do dziś dnia ludzie tamtejsi miejsce to, gdzie stał ów grodek, nazywają Kijowcem. Kij zaś, przybywszy do swego grodu, Kijowa, tu żywot swój zakończył. I bracia jego Szczek i Choryw, a i siostra Łybid' też tutaj pomarli. ze rach, drugi tał na ił na :od star-ńelki, lyślni, i dziś jstrony ijów". ąc, że być jy do i-ał Kij łążając i chciał cańcy stał ów grodu, Choryw, 141 Śmierć księcia Olega awarłszy traktat z Grekami, z Carogrodem, przebywał książę Oleg w Kijowie i panował utrzymując pokój ze wszystkimi wokół krajami. I nadeszła jesień, a wtedy przypomniał sobie książę swego konia, którego niegdyś kazał doglądać i karmić, choć postanowił już go nigdy nie dosiadać. Albowiem swego czasu zapytał był wróżbitów i czarowników: — Od czego sądzone mi umrzeć? I odpowiedział wtedy jeden z czarowników: — Książę! Sądzone ci umrzeć od tego konia, którego lubisz i na którym jeździsz. Oleg przejął się tym i rzekł: — Nigdy nie wsiądę na niego ani go więcej nie zobaczę. I polecił go karmić, a do siebie nie przyprowadzać. Kilka lat przeżył nie oglądając go, do czasu, aż wyruszył przeciwko 384 Grekom. Kiedy zaś wrócił do Kijowa i minęły jeszcze cztery lata, to w piątym przypomniał sobie o koniu, od którego śmierć przepowiedzieli mu swego czasu wróżbici. Przywołał starszego koniuszego i zapytał: — Gdzie jest mój koń, którego kazałem karmić i doglądać? Tamten zaś odpowiedział: — Umarł. Oleg zaśmiał się na to i czynił wyrzuty tamtemu czarownikowi, mówiąc: — To, co mówią czarownicy, to nie prawda, tylko samo kłamstwo! Koń oto umarł, a ja żyję. I kazał osiodłać sobie wierzchowca: — Pojadę tam, chcę zobaczyć jego kości! I przyjechał na to miejsce, gdzie leżały nagie kości tamtego rumaka i jego nagi czerep. Zsiadłszy z konia zaśmiał się i rzekł: — Czyż miałbym śmierć ponieść od tego tu czerepu? I stanął nogą na czerepie, a stamtąd wypełzła żmija i ukąsiła go w nogę. Rozchorował się od tego i umarł. Opłakiwali go wszyscy ludzie płaczem wielkim i ponieśli go, i pochowali na górze, która nazywa się Chory wica. Jego mogiła jest tam do dzisiaj i lud ją nazywa mogiłą Olega. 'ata, to .dzieli tał: owi, -o! ł I 142 Pojedynek K iedy książę Włodzimierz wrócił z wojny z Chorwatami, to po tamtej stronie Dniepru, od strony Suły pojawili się Pieczyngowie. Włodzimierz zatem wyprawił się przeciwko nim, a spotkał ich nad rzeką Trubiż, u brodu, tam gdzie znajduje się dziś Perejasław. 1 stał Włodzimierz po tej stronie, a Pieczyngowie po tamtej. I ani jego wojownicy nie odważyli się przejść na tamtą stronę, ani tamci na tę. Wtedy podjechał książę Pieczyngów do rzeki, wezwał Włodzimierza i rzekł mu: — Wystaw jednego ze swoich mężów, a ja wystawię swojego i niechaj ze sobą walczą. A jeśli twój mąż powali mojego na ziemię, to nie będziemy z wami wojowali przez trzy lata. A jeżeli nasz mąż powali waszego, to przez trzy lata będziemy was nękać wojną! I na tym się rozeszli. Włodzimierz wrócił do obozu i rozesłał po obozie heroldów, żeby pytali: — Czy nie znajdzie się mąż taki, który chciałby wziąć się za bary z Pieczyngiem? Ale nie znaleźli takiego nigdzie. 386 Następnego ranka przyjechali Pieczyngowie i przyprowadzili swojego męża, a nasi swojego ciągle jeszcze nie mieli. Włodzimierz, zmartwiwszy się tym, rozesłał heroldów po całym swoim wojsku. Ale oto zgłosił się do księcia pewien mąż stary i rzekł mu: — Książę! Najmłodszego syna zostawiłem w domu, a z czterema starszymi wyruszyłem na twoją wyprawę. A tego, który został w domu, to nikt od dzieciństwa nie mógł pokonać, nikt nie powalił go na ziemię. Pewnego razu krzyczałem na niego, czyniąc mu za coś tam wyrzuty, a on miał wtedy w rękach skórę wołową. Rozzłościł się na mnie i rozerwał skórę rękami. Uradował się książę słysząc to i posłał po tamtego, i przyprowadzono go do księcia, a książę powiedział mu o wszystkim. Ten zaś rzekł: — Książę! Nie wiem, czy mogę się wziąć z tym Pieczyngiem za bary, wypróbuj mnie zatem. Czy nie ma gdzieś tutaj niedaleko wielkiego i silnego byka? Znaleziono byka wielkiego i silnego, rozdrażniono go, przypalając gorącym żelazem, i wypuszczono. Byk przebiegł obok młodzieńca, a ten złapał go ręką za bok i wyrwał bykowi tyle skóry z mięsem, ile zdołała uchwycić jego dłoń. I powiedział mu Włodzimierz: — Możesz walczyć z Pieczyngiem! A następnego ranka przyszli Pieczyngowie i zawołali: — Czy nie ma jeszcze waszego męża? Nasz już jest gotów do walki! Włodzimierz tej nocy kazał swym rycerzom nałożyć zbroje i zbliżyły się do siebie oba wojska. Pieczyngowie wypuścili swego męża — a był on bardzo wielki i straszny. I wystąpił wojownik Włodzimierza, a Pieczyng zaśmiał się, kiedy go ujrzał — bo ten był tylko średniego wzrostu. I odmierzywszy miejsce pomiędzy wojskami, posłano ich przeciwko sobie. Chwycili się, zwarli w krzepkim uchwycie — i udusił ów mąż Pieczynga swymi potężnymi rękami. I cisnął go na ziemię. Wtedy zawrzasnęli Pieczyngowie i uciekli, a Rusini pobiegli za nimi, siekli ich po drodze i przepędzili. A Włodzimierz uradował się, założył nad tym brodem miasto i nazwał je Perejasławiem, bo ów młodzieniec przejął tam sławę, co brzmi po starorusku: pereja sławu. Włodzimierz uczynił go wielkim bogaczem i ojca jego także. Wrócił książę do Kijowa ze zwycięstwem, okryty wielką sławą. 143 Złote Wrota Kijowskie K to iedy były lata nieszczęść i głodu, to nadszedł cudzoziemiec, Tatarzyn, i oto już uderza na Wyszogród, a potem już podchodzi pod Kijów. A tutaj był mocarny rycerz Mychajłyk. Jak wszedł na basztę i wypuścił strzałę z łuku, to wpadła Tatarzynowi do miski. Ledwo zdążył zasiąść przy stole, właśnie zabierał się do jedzenia, a tu strzała utkwiła w pieczeni. — Ej, —mówi — to tutaj jest rycerz mocarny!... Wydajcie mi — mówi — tego Mychajłyka — to odstąpię od oblężenia!... A Kij owianie: szu-szu-szu — naradzają się między sobą. — No i co? — Wydamy! A Mychajłyk mówi: — Jak wy mnie wydacie, to nie zobaczycie już więcej Złotych Wrót!!! I wsiadłszy na konia zwrócił się do nich i przemówił: Kijowianie, kijowianie, panowie gromada, Oj, nie dobrze uradziła wasza rada! Bo jakbyście wydania Mychajłyka odmówili, To przenigdy by wrogowie Kijowa nie zdobyli! I wziął na oszczep wrota, tak jak się bierze snop ściętego żyta, i pojechał do Carogrodu pośród wojska tatarskiego. A Tatarzy nawet go nie widzą! No, a jak wrota otworzył, to wrogowie wtargnęli do Kijowa i zalali go jak potop. A mocarny rycerz Mychajłyk jeszcze do dzisiaj żyje w Carogrodzie. Stoi przed nim kubek wody i leży hostia: niczego więcej nie spożywa. I Złote Wrota stoją w Carogrodzie. Nastąpi — powiadają — taki czas, kiedy Mychajłyk wróci do Kijowa i postawi wrota na ich właściwym miejscu. A jak ktoś przechodząc powie: „— O Złote Wrota, będziecie stać znowu tam, gdzieście stały!:' — to złoto się rozświeci. A jak tego nie powie albo jak pomyśli: „Nie, już nie będziecie w Kijowie!" — to wtedy złoto zmierzchnie. 144 Berkut — zbawca aszumiało, zahuczało w powietrzu, drgnęły góry, przypadły do ziemi lasy, zrzuciły z siebie liście i igliwie. I raptem wszystko dokoła ucichło, rozeszły się chmury i złote słońce sypnęło na ziemię strzałami ciepłych promieni. Na nagim skalistym szczycie leżał łegiń, huculski junak. Krwią spływał, w piersi raniony śmiertelnie. A obok leżał cudzoziemiec. Martwy. Nad górami zaczął krążyć olbrzymi sokół berkut, który z dalszej niż wszyscy odległości dostrzec umie żywą istotę. Załopotał skrzydłami ile miał sił i rozdawszy powietrze usiadł na szczycie, gdzie nieruchomo leżało tych dwóch. Najpierw obmacał skrzydłami Hucuła. Cudzoziemca nawet nie dotykał, bo poznał, że to nie swój, ale wróg zaciekły, nieproszony gość, który przycwałował w Karpaty. Hucuł wzniósł oczy, smutne i zmęczone. W jego spojrzeniu ledwie żarzyły się iskierki, które raczej świadczyły o końcu, już zaraz mającym nastąpić, niż o życiu górala. Jego jęk odbił się echem w całych Karpatach. Lecz nie posłyszeli okoliczni ludzie, nie pośpieszyli na ratunek. Bo już tych ludzi nie było, zginęli pod stopą najeźdźcy. I nie było komu wyleczyć chłopca, nie było komu przywrócić go do życia prócz górskiego berkuta, który smutno krążył nad Karpatami i był świadkiem dzikiej rzezi. Bo to już nie był ten sam berkut, który zagłębiał kiedyś szpony w ludzkie wątroby. I on się stawił w godzinie próby, przyleciał uratować ostatniego człowieka z huculskiego rodu, który to junak umierał na nagim szczycie pośród wysokich gór, zielonych lasów i szumnych potoków. Młodzieniec zebrał ostatek sił, objął spojrzeniem ojczyste góry i wstrząsnął nim płacz. Brzmiała w tym płaczu miłość do rodzinnych stron i nienawiść do wroga. I powiedział wśród płaczu: „Żyć!" — Będziesz żył! — szepnął berkut. I poleciał gdzieś za góry. Niedługo tam przebywał. Otworzył pazurami śmiertelną ranę i z dzioba wpuścił kroplę wody uzdrawiającej 389 tam, gdzie zakrzepła krew. Młodzieniec leżał nieruchomo, zżółkł jak wosk. I nosił berkut wodę uzdrawiającą, dopóki nie wybrał wszystkiej wody z Czeremoszu, dopóki rzeka nie wyschła. I junak ożył. Wtedy berkut wzniósł się do nieba, wzburzył chmury — i zaczął padać deszcz. Znów się Czeremosz napełnił wodami uzdrawiającymi. Hucuła, który walczył za wolność swego narodu, berkut uratował, a kości przeklętego Tatarzyna po całym świecie poroznosił, porozrzucał. i 145 O świętych Kozakach K kiedyś, bardzo dawno temu byli tacy chłopi Kozacy, którzy wojowali za swoją wiarę z poganami. A ci Kozacy mieszkali w tym kraju, gdzie teraz panuje Moskal, bo jeszcze wtedy Moskali nie było, tylko jakiś pogański ród — Tatarzy czy Turcy mieszkali. I ci Kozacy ciągle się z nimi bili za naszą wiarę. Ale dopóki Kozacy pamiętali o Bogu, to dobrze im się wiodło, ale niektórzy z nich ciężko zgrzeszyli i Bóg ich pokarał, tak że ich to pogańskie plemię pobiło i już nie mieli takiej siły. To wtedy pogodzili się z poganami i już jedni drugich nie zaczepiali. I zaraz ci Tatarzy zaczęli się panoszyć i z nich powstali ci Moskale, co to dzisiaj są. Oni właśnie pochodzą z tych Tatarów. I już jak oni, ci Moskale, dobrze się rozpanoszyli, to poszli się bić z Kozakami i pobili wszystkich, tylko coś trzystu uciekło, bo ci byli pobożni, to im Pan Bóg pozwolił uciec do naszego kraju. A tu, gdzie teraz jest kuźnia, był niegdyś las i oni się w tym lesie schowali, bo jak stamtąd uciekali, to szedł przed nimi anioł i wskazywał im drogę, którą mają iść. Ale nikt tego nie widział, jak oni do nas uciekali, bo to było jeszcze za czasów pańszczyzny. W lesie mieszkał kowal z żoną i miał swoją kuźnię. A kiedyś tak się zdarzyło, że nie miał wcale roboty i puchł z głodu. I pewnego dnia poszedł przez las, żeby znaleźć jakąś wieś, a w niej dostać jakąś robotę. Idzie tak przez las, a w pewnej chwili spotyka się ze starym dziadziusiem. A był to święty Piotr i mówi on do kowala: — A co ty, kowalu, idziesz szukać roboty? — Właśnie tak — mówi kowal. — No, to ja ci robotę dam, chodź ze mną! — mówi dziadek i poszli razem. Szli i szli, aż weszli w wielką gęstwinę, a dziadek wtedy mówi do kowala: 391 f BOWi — Wiesz co, niebożę? Tutaj w tej gęstwinie są pod ziemią Kozacy, którzy uciekli od Moskala, i mają tu konie i trzeba im te konie podkuć. Bo oni już będą wychodzić spod ziemi, bo panowie już bardzo doskwierają chłopom, to ci Kozacy będą panów za to bić i skasują pańszczyznę. Tylko musisz mi przysiąc, że nie powiesz nikomu tego, co ja ci powiedziałem. I kowal przysiągł, ten dziadek machnął przed nim ręką, a on oślepł i ten dziadek go poprowadził. Kiedy go wprowadził pod ziemię, to znowu machnął ręką przed kowalem i ten zobaczył, co tam jest pod ziemią. A tam stoi pełno koni przy żłobach i jedzą siano. A na każdym koniu siedzi i śpi Kozak, a wokół jest cicho, jakby makiem zasiał. I dziadek mówi do kowala: — Weź, niebożę, podkuj te konie, tylko po cichu, żeby się któryś Kozak nie obudził. I kowal zaczął podkuwać wszystkie konie. A jak jednego podkuwał, to jakoś trącił łokciem któregoś Kozaka i ten się zbudził, chwycił szablę i krzyknął: — Już czas? A dziadek się odezwał: — Nie jeszcze! Śpij, śpij, ja ci powiem kiedy! I Kozak znowu zasnął, a jak skończył kowal podkuwać, to dziadek dał mu dużo pieniędzy i znów uczynił go ślepym, i wyprowadził na ten świat, a kowal poszedł sobie do domu. A ten dziadek, święty Piotr — był atamanem tych Kozaków, bo ich atamana Moskale zabili, a za to, że ci Kozacy byli pobożni, ich atamanem został święty Piotr. A jak przyszedł kowal do domu, to dał pieniądze żonie, ale nie chciał powiedzieć, skąd je wziął. A że każda baba ma długi język, to jego żona poszła do wsi i pochwaliła się, że jej mąż zarobił gdzieś moc pieniędzy. I dowiedział się o tym dziedzic i przywołał kowala, i mówi: — Powiedz, huncwocie, skąd wziąłeś tyle pieniędzy, bo zbiję cię na śmierć, jak nie powiesz! A kowal wiedział, że dla pana byłoby drobnostką zrobić to, czym groził. No i opowiedział wszystko, co się z nim działo. Zgrzeszył, nie dotrzymał obietnicy danej świętemu Piotrowi. I pan, jak to posłyszał, zaraz objechał wszystkich panów i opowiedział im o tym. A panowie jednak się tego nastraszyli, bo przestali doskwierać chłopom, a potem skasowali ze strachu pańszczyznę. J 392 A po zniesieniu pańszczyzny znowu się przyśnił temu kowalowi święty Piotr i powiedział, że jakby jeszcze kiedyś panowie chłopom doskwierali, to Kozacy jednak wyjdą i wszystkich ich pozabijają. Bo kiedyś jeszcze może tak się stać, bo znów panowie zaczynają chłopom doskwierać. 146 Próba i aporożcy, kiedy namówią jakiegoś chłopaka z Hetmań-szczyzny, żeby przybył do nich na Sicz, to potem zaraz poddają go próbie, żeby się przekonać, czy godzien być Zaporożcem. Każą mu, na przykłnd, ugotować kaszę: — Tylko uważaj, ugotuj ją tak, żeby nie była surowa, ale żeby się także nie rozgotowała. My zaś pójdziemy kosić. A ty, jak już kasza będzie gotowa, wyjdź na ten kurhan i zawołaj nas. Posłyszymy i przyjdziemy. No i biorą kosy i idą rzekomo kosić, ale tak naprawdę, to wcale by się im nie chciało! Zaszyją się gdzieś w sitowiu i leżą. I oto chłopak, ugotowawszy kaszę, wychodzi na kurhan i zaczyna wołać. A oni słyszą, ale się nie odzywają. On woła i woła, aż wreszcie zaczyna płakać: — To jakaś siła nieczysta zaniosła mnie tutaj między tych Zaporoż-ców! Lepiej było siedzieć w domu przy ojcu i matce. Kasza zaraz może mi się rozgotować, a wtedy przyjdą ci przeklętnicy i mnie zbiją! Och, dolo moja biedna, nieszczęsna! Cóż za licho sprawiło, żem się znalazł wśród tych Zaporożców. Oni zaś, leżąc w trawie, wysłuchują tego i mówią: — Nie, ten się nie nadaje! A potem wracają do kurenia, dają temu chłopcu konia i pieniądze na drogę i mówią: — Zabieraj się do licha! Takich jak ty nie potrzebujemy! A jak któryś zdarzy się roztropny i domyślny, to wszedłszy na mogiłę zawoła ze dwa razy: — Hej, panowie mołojcy, chodźcie kaszę jeść! A jak się nie odzywają, to on krzyknie: — A niech was diaski porwą, skoro milczycie! Sam będę jadł tę kaszę! A jeszcze nim odejdzie, hopaka zatańczy na mogile, a przy tym zawoła: Ł 394 — O, jak mi tu dobrze tańczyć na swobodzie! I zaśpiewawszy piosenkę kozacką tak, że ją słychać w całej okolicy, idzie sobie do kurenia i dalej zajadać kaszę. To wtedy Zaporożcy, leżąc w trawie, mówią: — O, ten to do nas pasuje! I wziąwszy kosy idą do kurenia. A on: — Gdzież to was diaski nosiły, panowie? Wołałem, wołałem, aż w końcu ochrypłem. A żeby się kasza nie rozgotowała, zacząłem jeść sam. A wtedy Zaporożcy popatrują jeden na drugiego i mówią mu: — No, ciuro, wstawaj! Nie jesteś już chłopcem — teraz już jesteś równym nam Kozakiem! I przyjmują go do wojackiego towarzystwa. 147 Trzy włoski Ołeksy Dobosza O łeksa był prostym parobkiem, owczarzem. A raz nadeszła burza. Stanął pod świerkiem, żeby ją przeczekać. A pod drugim świerkiem stanął diabeł. Jak tylko błyśnie — to diabeł pokazuje język i chowa się pod ziemię. I tak zrobił dwukrotnie. A za trzecim razem Ołeksa nie wytrzymał, złapał pistolet i strzelił w diabła. I tylko się po diable zadymiło. Nagle przestało padać i ustały grzmoty. Ołeksa wygnał owce z gęstwiny na pastwisko, a sam zaczął coś sobie śpiewać. Widzi — z naprzeciwka idzie jakiś człowiek. I zapytał ten człowiek owczarza Ołeksę, co by chciał za to, że zabił diabła. A ten mówi, że niczego nie chce, tylko żeby się go kula nie imała, żeby siekiera go nie mogła zaciąć i żeby miał wielką siłę. I jak Ołeksa to wypowiedział, człowiek ów sobie poszedł, a za jakiś czas powrócił. Przyniósł Ołeksie trzy włoski. Jeden włosek od siły, drugi włosek od siekiery, trzeci włosek od kuli. Ołeksa podziękował temu człowiekowi, wszczepił te włoski w swoją głowę i odtąd mógł robić, co chciał, nikt mu nie mógł dać rady. I zszedł się raz Ołeksa z piękną kobietą. Nazywała się Dzwinka. I pokochał owczarz cudzą kobietę. Była ta kobieta żoną Stefana, człowieka prostego. Długo kochali się Ołeksa z Dzwinką. A kobiecie, którą mężczyzna kocha, powierza także swoje tajemnice. Tak było i z Ołeksa. Powiedział Dzwince o tych włoskach, jakie ma na swojej głowie. Opowiedział wszystko, jak było. A zapomniał Ołeksa, że człowiek, który dał mu te trzy włoski, nakazał, żeby nikt się o tym nie dowiedział. I zasnął raz Ołeksa obok Dzwinki. A ona wyjęła z głowy kochanka jeden włosek, ten od kuli, i dała swemu mężowi. A Stefan włożył ten włosek do strzelby i zastrzelił nim Dobosza. Przez swój język zginął Ołeksa. 148 Góra Łysina atrzysz na górę Łysinę i się dziwisz — gdzież to jest na niej ta Łysina? Dzisiejsza Łysina nie jest łysa. Jest porośnięta ciemnozielonymi sosnami. Ale niegdyś była to połonina hrabiego z Sihetu — Nodża. Latem wypasały się na połoninie jego owce, krowy i woły, a prości ludzie z okolicznych siół mogli tu wypędzać swoje bydło tylko za wysoką opłatą. Jednego wieczoru owczarze wrócili ze swoimi stadami do szałasów, a tu widzą, że brakuje kilku brył sera. — Trzeba tutaj kogoś pozostawić — mówi starszy owczarz. — Coś takiego za mojej pamięci jeszcze się nie zdarzyło. Umówili się, że wartować będzie najmłodszy owczarz. Był to jeszcze żółtodziób, miał na imię Danyłko. Rankiem starsi owczarze pognali owce na pastwisko, a Danyłko przyczaił się na pryczy, przykrył się gałązką świerkową i patrzy na sery. Tak doczekał do południa. Wtedy wszedł do szałasu jakiś człowiek, wrzucił sobie do torby kilka serów i już chciał odchodzić, gdy zauważył pod świerczyną Danyłka. Poszedł do pryczy, zdjął gałązkę. — Tyś się przestraszył, chłopcze? — spytał wesoło. — Jeszcze i teraz się boję! — przyznał się chłopaczek. — Nie jestem wilkiem ani niedźwiedziem, nazywam się Iwan Rachiwski. Słyszałeś o takim? — Nie, nie słyszałem. — A o opryszku Doboszu słyszałeś? — Tak, wujcio mi opowiadał. Nieproszony gość przysiadł na pryczy i mówi: — To on mnie przysłał. Bo ser należy do pana, prawda? — Do pana... — ledwie wymamrotał Danyłko. — Boisz się, że pan was ukarze? — A ukarze! — Powiesz, że opryszki zabrały. 397 I opryszek wziął torby na plecy i sobie poszedł. Wieczorem Danyłko opowiedział owczarzom o zbójniku, ale nikt nie wiedział, co począć w tej sprawie. Po kilku dniach Iwan Rachiwski znowu się zjawił na połoninie. Ale już nie sam, a z dwoma łeginiami. Wzięli kilka serów. Danyłko by ich nie oddał, ale cóż, boi się bronić dobytku przed takimi junakami. Nastraszyli się owczarze: może dojść do tego, że opryszki odbiorą im i owce. I postanowili powiadomić o wszystkim hrabiego. Jak hrabia posłyszał o opryszkach, zaraz posłał na połoninę uzbrojonych najemników, kazał wszystkich zbójników pozabijać, a samego Dobosza przyprowadzić żywego. Kilka dni siedzieli na Łysinie pańscy najemnicy, ale żaden z oprysz-ków się nie pojawił. No, więc wrócili do Sihetu z pustymi rękami. Po paru dniach znowu przybył do hrabiego goniec z połoniny. — Opryszki zabrały ser i kilka baranów! — zawiadomił. — Kłamiesz! — oburzył się hrabia. — To wy sami jesteście opryszki, mój dobytek przejadacie! I rozkazał strażnikom dać taką nauczkę gońcowi z połoniny, żeby się już innym odechciało kosztować pańskiego dobytku. Ledwie goniec się dowlókł na połoninę, tak go ciężko pobili. Opowiedział towarzyszom, co mu się przydarzyło i jeszcze wspomniał, jak to wszystkim owczarzom hrabia nawymyślał od opryszków. Oburzyli się owczarze, a najbardziej ich zwierzchnik. — Kiedy pan tak sobie z nami poczyna, to niech i od nas nie spodziewa się niczego dobrego! Od tego czasu owczarze dawali opryszkom mleko, ser, mięso, a nawet pomagali im to donieść do pieczary, która była w lesie, niedaleko połoniny, pomiędzy pięcioma jaworami. „W jaworzu", jak ludzie Dobosza nazywali swoją kryjówkę, byli chłopcy z Kosmacza, Rachowa, Jasinia. Stamtąd napadali na bogatych gazdów w okolicznych wsiach, a czasami docierali nawet do Sihetu i gazdowali tam na jarmarku. Nieraz kupcy ledwie z duszą zdołali im ujść. Zastępowali kupcom drogę także pod Łysiną, na szlaku, który wiódł obok Cisy. Część zdobytych pieniędzy rozdawali biednym, a część wsypywali do garnków i chowali w pieczarach na czarną godzinę. Kiedy nadeszła jesień, owczarze nie przygnali owiec do pańskich owczarni — rozdali je biednym ludziom. Sami przystali do opryszków i poszli z nimi na Czarnohorę. 398 Bardzo się pan rozsierdził, że owczarze nie oddali mu dobytku. I przeklął ich i połoninę, ale zemścić się na nich nie mógł. Powodowany gniewem, kazał na połoninie zasadzić las, żeby nikt nie wypasał tam bydła. Dzisiaj nie ma połoniny, jest tylko jej nazwa, świadcząca o tym, że była kiedyś i połonina. A o opryszkach „w jaworzu" wspomina się i dzisiaj w okolicznych wsiach. 149 Kąkol i pszenica P ewnego razu jedzie Taras Szewczenko drogą, widzi — stoi szynk, a w szynku siedzą chłopi pańszczyźniani, zalewają wódką swój nędzny los. Słyszy Szewczenko, że o czymś ze sobą rozmawiają. Jeden z nich mówi: — Jest podobno jakiś Taras. Powiadają, że to dobry człowiek, podobno ujmuje się za ludźmi. A Szewczenko stoi tuż obok nich. Nie wytrzymał i pyta: — A czy wy go znacie? Czy widzieliście go? Mówią: — Nie. — To ja właśnie jestem ten Taras. A jeden z tych chłopów na to: — Jeśli to wy jesteście Tarasem, to zróbcie tak, żeby ludziom lepiej się żyło na świecie. W odpowiedzi na to Szewczenko pokazał im coś. Znalazł w pszenicy owoc kąkolu, ten jakby dzbanuszek wypełniony nasionami, położył go na stół i pyta: — Co to jest? — To — mówią chłopi — kąkol. — No, to niech on będzie carem! A wtedy obsypał go ziarnkami kąkolu i powiedział: — To niechaj będą jego przyboczni, ministrowie. A to — tu pokazał pełną dłoń pięknego pszenicznego ziarna, lśniącego jak złoto — to lud. To wy. Potem zaś nasypał tę pszenicę na owoc i ziarnka kąkolu, na tego cara z ministrami. A pszeniczne ziarno ich zakryło. — Tak właśnie — mówi — trzeba zrobić z carem i jego przybocznymi. Ale najpierw musimy się wszyscy porozumieć i zjednoczyć. A jak nie będzie carów i ministrów, to i lepiej będzie się nam żyło. Taki to był Szewczenko! 150 Siłacz Baczyński odczas wojny Kossutha, to znaczy rewolucji węgierskiej 1848 roku, wielu ludzi z Zakarpacia szło na ochotnika do rewolucyjnego wojska. Z naszych rodaków wsławili się wtedy w walkach Andrij Andejkowicz, Fedir Dudyński i siłacz Ławryszyn. Pewnego razu Kossuth pojechał do Debreczyna, gdzie kwaterował sztab powstańców. Pojechał z tej okazji, że odbywała się tam detronizacja Habsburgów. I oto podczas przeglądu wojsk Kossuth zwrócił uwagę na wysokiego barczystego mężczyznę, który wyglądał — trudno to inaczej określić — na mocarza, na bohatera. — Ktoś ty i skąd, człowiecze? — Michał Baczyński z Użhorodu — odpowiedział bohater. — A przyszedłem walczyć o sprawiedliwość. Nieraz później zdarzało się słyszeć Kossuthowi o zasługach wojennych Baczyńskiego. Przed całym wojskiem odczytano rozkaz, w którym się mówiło, że piechur Michał Baczyński otrzymał stopień porucznika i przechodzi do dyspozycji pełnomocnika do specjalnych poruczeń. Wiadomo, że takiego wydarzenia nie można było jakoś nie uczcić. Baczyński urządził wieczór, na który zaprosił wszystkich swych przyjaciół. I nagle wdarł się na przyjęcie nie zaproszony przez nikogo pewien huzar, znany samochwał i zawadiaka. Zaczął się wyśmiewać z piechurów. Ale wstał siłacz Baczyński i proponuje samochwałowi: — A wsiądź no tylko na swoją szkapinę, a ja zobaczę, czy naprawdę wyglądasz na huzara! Ten wsiadł, Baczyński podszedł do konia i podniósł go razem z huzarem. — Oto jaką masz wartość! — zakpił Baczyński. — Czyż razem ze swoją szkapą wart jesteś piechura? Samochwał został ośmieszony i wśród śmiechu przyjaciół Baczyńskiego popędził swego konia i czym prędzej odjechał. A o sile Michała Baczyńskiego mówiono długo i długo ją podziwiano. Słowniczek ataman boginki (ukr. bohyni) braha bróg cetnar chomąto chutor Cisa (ukr. Tysa) ciżmy Czeremosz czefwony złoty czumacy diak dziesięcina dziewiąta po trzykroć ziemia- dowódca kozacki w wierzeniach ludowych złośliwe demony o postaci kobiecej; przypisuje się im porywanie dzieci ludzkich i podrzucanie na ich miejsce własnych wywar pozostały po pędzeniu wódki pomieszczenie na siano, zboże czy słomę, zbudowane z czterech słupów, na których można przesuwać w górę lub w dół ruchomy daszek jednostka masy równa 50 kilogramom część końskiej uprzęży wkładana na szyję; składa się z dwóch połączonych ze sobą w owal półkabłąków drewnianych lub metalowych, wyłożonych miękkimi materiałami gospodarstwo wiejskie usytuowane osobno, z dala od innych; przysiółek (kilka gospodarstw) poza stanicą kozacką rzeka, największy lewy dopływ Dunaju; przepływa przez obwód zakarpacki Ukrainy obuwie z miękkiej skóry, najczęściej płytkie lub z krótką cholewką rzeka płynąca w zachodniej części Ukrainy, w Karpatach; prawy dopływ Prutu dawna złota moneta o wysokiej wartości, -mająca obieg międzynarodowy; dukat, czerwoniec ludzie, którzy handlowali niegdyś na Ukrainie solą i suszonymi rybami, przewożąc jedno i drugie na' znaczne odległości śpiewak i sługa cerkiewny dawna rosyjska miara ziemi równa 1,09 ha pozostałość po archaicznym sposobie liczenia dziewiątkami; później używana konwencjonalnie dla określenia ziemi bardzo dalekiej 402 garniec (ukr. harneć, hareć)- grajcar (ukr, krejcar, krej- - cer) gumno hołoble hopak jałoszka jarzmo karbowaniec (ukr. karbó- - waneć) koleba (dialekt, huc. koliba)-kołomyjka korona koszara (dialekt, huc. — kosziera) krzykliwica (ukr. krykływycia) kulesza kureń łegiń niwa oszczypek połonina pomiotło postoły Prut dawna miara ciał sypkich i płynnych wynosząca w państwie rosyjskim 3,28 litra drobna miedziana moneta austriacka stodoła dyszle, pomiędzy które wprzęga się konia skoczny ukraiński taniec ludowy jałówka, młoda krowa, która nie miała jeszcze cielęcia drewniana część uprzęży dla wołów, mająca kształt jakby ramy zakładanej na karki, czoła lub rogi zwierząt ukraińska nazwa jednostki pieniężnej liczącej 100 kopiejek szałas górski ukraińska piosenka i taniec ludowy; taniec, wykonywany zbiorowo, cechuje się dość żywym, rosnącym tempem jednostka pieniężna; chodzi o pieniądz będący w obiegu w dawnej monarchii austriackiej miejsce zagrodzone dla owiec na wolnym powietrzu; szałas dla owiec i bydła według wierzeń ludowych demon powodujący krzyk i płacz niemowląt i małych dzieci gęsta potrawa gotowana najczęściej z grysiku kukurydzianego siedziba oddziału kozaków, także sam oddział tak nazywają Huculi dzielnego młodzieńca, zucha rola, pole twardy serek owczy łąka górska w Karpatach długi kij z umocowaną na końcu miotełką, sporządzoną z gałązek, szmatek; pomiotła używano do czyszczenia i wymiatania pieca chlebowego rodzaj chodaków, jakie na Huculszczyźnie wyplatano ze skóry, a na innych terenach najczęściej z łyka lipowego rzeka biorąca początek w Karpatach Wschodnich, lewy dopływ Dunaju; w dolnym biegu stanowi granicę między Ukrainą a Rumunią przyzba pud sąd z synodu sobór stępa szah śrutowane żyto świtka tłoka więcierz wiorsta (ukr: werstwa, wersta) zimnica znosek żupan 403 — wał ziemny na zewnątrz domu, usypany wokół dolnej części ścian; w lecie często służyła jako rodzaj ławy — dawna miara ciężaru — równa 16,38 kilograma — sąd wyłoniony przez synod, tj. przez najwyższy organ kościoła prawosławnego w carskiej Rosji — zgromadzenie wysokich przedstawicieli duchowieństwa — wielki drewniany przyrząd do obtłukiwania lub miażdżenia ziarna, coś w rodzaju ogromnego moździerza — dawna drobna moneta wartości pół kopiejki — ziarno żyta grubo zmielone na mąkę razową — dawne wierzchnie odzienie chłopskie o długich połach — gromadna praca wykonywana w ramach samopomocy sąsiedzkiej przez ludność wiejską podczas robót polnych lub przy budowie domu — siatka do łowienia ryb rozpięta na drewnianych obręczach — miara odległości równa 1,06 km — febra — małe jajeczko — starodawny wierzchni strój męski, zdobiony futrem i galonami; nosiła go przeważnie szlachta polska lub bogaci Kozacy Wykaz skrótów i lista zbiorów AT d. dialekt. Dragomanow gub. Her. Hnatiuk, Bajky Hnatiuk, EMzUR Hnatiuk, Łehendy Hnatiuk, Znadoby Janów K. Buk. KLS ' KOS — Antti aarne, Stith Thompson: The Types of the Folktale. A Classification and Bibliography, FFC nr 184, Helsinki 1964 — dawniej, dawny — dialektalne, dialektalny — Małorusskije narodnyje priedanija i rasskazy. Swod Michaiła Dragomanowa, Kijew 1876 — gubernia — Herojiko fantastyczni kazky. Uporiadkuwannia, peredmowa ta prymitky Iwana Pawłowycza Berezowśkoho. Kyjiw 1984 — Wołodymyr Hnatiuk: Ukrajinśki narodni bajky (Zwirynnyj epos), 1.1 —II, U Lwowi 1916, Etno-hraficznyj zbirnyk Nauko woho towarystwa im. Szewczenka, t. XXVII-XXVIII — Wołodymyr Hnatiuk: Etnohraficzni materiały z Uhorśkoji Rusy, t. II, U Lwowi 1898, Etno-hraficznyj zbirnyk, t. IV — Wołodymyr Hnatiuk: Hałyćko-ruśki narodni łehendy, U Lwowi 1902, Etnohraficznyj zbirnyk, t. XIV — Wołodymyr Hnatiuk: Znadoby do ukrajinśkoji demonołogijii, t. II, wyp. 1 i 2, U Lwowi 1912, Etnograficzny] zbirnyk, t. XXXIII-XXXIV — Jan Janów: Gwara małoruska Moszkowiec i Siwki Naddniestrzańskiej z uwzględnieniem wsi okolicznych, Lwów 1926 — Kazky Bukowyny. Zapysy ta literaturna pid-hotowka tekstiw M. H. Iwasiuka. Uporiadkuwannia M.H. Iwasiuka ta W. S. Basaraba, Użhorod 1973 — Kazimierz Moszyński: Kultura ludowa Słowian, t. II, cz. 1, Warszawa 1967. — Kazky odnoho seła. Zapys tekstiw, pislamowa ta prymitky P. W. Lintura. Uporiadkuwannia 405 Kulisz Łeh. Karp. Łeh.n.kr. Łesewycz MAAE MI ML Moszyńska Neyman ob. obw. OKWD PBL poi. pow. rej. Rokossowska Ju. D. Turianyci, Użhorod 1979 Pantielejmon Kulisz: Zapiski o Jużnej Rusi, 1.1, St. Pietierburg 1856 Łehendy Karpat. Uporiadkuwannia, zahalna re-dakcija ta pidhotowka tekstiw H. H. Ihnato-wycza. Pislasłowo kandydata fiłołohicznych nauk P. W. Lintura, Użhorod 1968 Łehendy naszoho kraju. Redaktor uporiadnyk P. M. Skunć, Użhorod 1972 Opowiadania R. F. Czmychała zibraw Woło-dymyr Łesewycz, U Lwowi 1904, Etnohraficznyj zbirnyk, t. XIV Materiały Antropologiczno-Archeologiczne i Etnograficzne, Kraków 1896-1913, t. 1 -13. Stith Thompson: Motif-Index of Folk-Literatu-re, t. I —IV Revised and Enlarged Edition, Copenhagen 1955-1958 Reidar Th. Christiansen: The Migratory Le-gends, FFC nr 175, Helsinki 1958 Józefa Moszyńska: Bajki i zagadki ludu ukraińskiego zebrała... ZWAK IX, 1885, s. 73-160 Czesław Neyman: Materiały etnograficzne z okolic Pliskowa w powiecie lipowieckim zebrane przez pannę Z. D. opracował... ZWAK VIII, 1884, s. 234-245 obecnie obwód Oskar Kolberg: Dzieła wszystkie, t. 32, Pokucie IV, Kraków 1889; t. 34, Chełmskie I, Kraków 1891; t. 51, Sanockie-Krośnieńskie III, Warszawa 1973; t. 57, Ruś Czerwona II/2, Warszawa 1979 Julian Krzyżanowski: Polska bajka ludowa w układzie systematycznym, t. I —II, Wrocław-Warszawa —Kraków 1962 — 1063. polska nazwa, polski wyraz powiat rejon, rejonowy Zofia Rokossowska: Bajki (skazki, kazki) ze wsi Jurkowszczyzna (powiatu zwiahelskiego, guberni wołyńskiej), MAAE, t. II (1897), s. 14-118 406 Rulikowski SUS Szuchiewicz T. ukr. UNKŁA URSR Zdziarski ZWAK — Zapiski etnograficzne z Ukrainy przez Edwarda Rulikowskiego... ZWAK t. III, 1879, s. 62-166 — Srawnitielnyj ukazatiel sjużetow. Wostocznosło-wiańskaja skazka. Sostawitieli Ł. G. Barag, I. P. Bieriezowskij, K. P, Kabasznikau, N. W. Nowi-kow, eningrad 1979 — Włodzimierz Szuchiewicz: Huculszczyzna, t. IV, Lwów 1908 — typ bajkowy — ukraińska nazwa, ukraiński wyraz — Ukrajinśki narodni kazky, łehendy, anekdoty. Za redakcijeju P. M. Popowa. Uporiadkuwały Hałyna Suchobrus i Wiktoria Juzwenko, Kyjiw 1958. — Ukrajinśka R[adiańska Socjalistyczna] Rfespu-blika]. Administratywno-terytorialnyj podił. Uporiadnyk D. O. Szelagin, Kyjiw 1973 — Stanisław Zdziarski: Garść baśni ludu ukraińskiego ze wsi Nałuża w powiecie trembowelskim, MAAE, t. VI, 1903, s. 153-172 — Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej, Kraków 1877-1894, t. 1-18 fc Odpowiedniki polskie ważniejszych ukraińskich nazw miejscowych Budaniw Chodowyczi Chotyn Czernihiw Czerniwci Czortkiw Hwizdeć Iwano-Frankiwśk (do 1962 Stanisław) Kaniw Kosiw Kyjiw Lwiw Monastyryśka Moszkiwci Mszaneć Peremyszlany Pidwołoczyśka Płyskiw Rułykiw Staryj Sambir Trebowla Umań Wasylkiw Winnycia Wyhnanka Horisznia Zadwiria Żytomyr Budzanów Chodowi ce Chocim Czernihów Czerniowce Czortków Gwoździec Stanisławów Kaniów Kosów Kijów Lwów Monasterzyska Moszkowce Mszaniec Przemyślany Podwołoczyska Plisków Rulików Stary Sambor Trembowla Humań Wasylków Winnica Górna Wygnanka Zadwórze Żytomierz Przypisy Baśnie czarodziejskie 1. O Kiryle Garbarzu (Kyryło Kożumiaka) UNKŁA, s. 123 —125. Wariant zanotowany w latach pięćdziesiątych XIX w. na Połtawszczyźnie przez Lwa Żemczużnykowa, artystę malarza, przyjaciela Tarasa Szewczenki. SUS-3002 Odmiana bajki o zabójcy smoka specyficzna dla ludów wschodniosłowiańskich. Do rysów baśniowych dołączają się tutaj podaniowe. 2. Jaworowy Iwanko (Iwan Jaworowy]) KOS, s. 205 — 214. Opowiedział przed r. 1969 Choma Płeszyneć ze wsi Horinczewe, rej. Chust, obw. zakarpacki. Zanotował Petro Lintur. SUS 301 AB + 313 H Oba połączone tu wątki znane są wszystkim ludom wschodniosłowiańskim, Polakom i innym narodom Europy. 3. Uczeń diabla (oryginał pozbawiony tytułu) Rokossowska nr 86, s. 112—114. Wariant zanotowany przez Rokossowska pod koniec XIX w. we wsi Jurkowszczyzna, b. pow. Zwiahel (ob. nazwa Nowohrad-Wołynśkyj), gub. wołyńska. Podane przez zbieraczkę wiadomości o informatorach są nieprecyzyjne, wskutek czego nie wiemy, od kogo zapisała poszczególne bajki. SUS-325 Wątek szeroko znany w Europie, na innych kontynentach rzadko na ogół notowany. Często jednak występuje w Indiach, skąd pochodzi. 4. Biedny człowiek i śmierć (Bidnyj czolowik i smert') KOS, s. 286 — 287. Wariant zanotowany od znakomitego bajarza z Zakarpada, Andrija Kałyna ze wsi Horinczewe, rej. Chust, obw. zakarpacki. Zapisał Petro Lintur po drugiej wojnie światowej, a przed rokiem 1953. SUS-332 Wątek szeroko znany w całej Europie, a szczególnie popularny w Niemczech i krajach bałtyckich. 5. Synowa-żaba (w źródle tytułu brak) Rokossowska nr 51, s. 80 — 82. Wariant zanotowany przez autorkę zbioru pod koniec XIX w. we wsi Jurkowszczyzna na Wołyniu (por. przyp. 3). SUS-402 Wątek znany wszystkim Słowianom wschodnim, najczęściej występujący wśród Rosjan. Zapisano sporo wariantów polskich. Bajka popularna w Europie, niekiedy notowana również poza nią. 6. O carewiczach Wasyikach (Carewyczi Wasylky) Łesewycz nr 19, s. 157 — 161. Opowiadał znakomity bajarz Rodion Czmychało, Kozak ze wsi Denysiwka, rej. 409 Orżycia, obw. Połtawa. Zanotował pod sam koniec XIX w. lub na początku XX Wołodymyr Łesewycz. SUS-403 Wątek ten znany jest dobrze w całej Europie, notowano go także poza nią. Pojawia się często u Słowian wschodnich i w Polsce. 7. O dziewczynie-fujarce (Pro diwczynu-sopilku) K. Buk., s. 148 — 159. Zapisał niedawno (między rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk we wsi Milijewo, rej. Wyżnycia, obw. Czerniwci, od M. Szandro. SUS-497 Ta odmiana wątku występuje tylko w zamieszczonym tu wariancie. 8. Śpiąca królewna i jej wyzwoliciel (w źródle tytuł polski Zaklęta królewna) Zdziarski nr 10, s. 16 — 17. Zanotował wydawca zbioru w 1897 r. od diaka Sabatiuka we wsi Nałużżia, pow. Terebowla, obw. Ternopil. SUS-410 Wątek bardzo rzadki wśród Słowian wschodnich, podobnie jak w Polsce; najczęściej spotyka się go na zachodzie i południu Europy. 9. Żona-wiatr (oryginał tytułu pozbawiony) Rokossowska nr 38, s. 68. Zapisała Rokossowska we wsi Jurkowszczyzna (zob. przypis 3). SUS-813 A Wątek ten znają wszyscy Słowianie wschodni, najbardziej popularny jest wśród Rosjan. Nasz wariant stanowi tak osobliwą realizację wątku legendowego, że bliższy jest raczej bajce magicznej niż legendzie. Stąd decyzja zamieszczenia go w tym dziale. 10. Niewidzialny mąż (Czolowik-newy dymka) K. Buk., s. 189—191. Zapisał niedawno (między rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk od O. Iwasiuk w mieście rejonowym Kicmań, obw. Czerniwci. SUS-425 A Opowiastki tej (Amor i Psyche) nie znają Białorusini, wśród Ukraińców i Rosjan pojawia się niezbyt często, znacznie częściej zaś w Polsce. Szczególnie wiele jej wariantów zapisano w Europie Południowej. 11. Rak-nieborak i jego wierna żona (Rak-neborak i joho wirna żinka) K. Buk., s. 191 — 195. Zapisał M. Iwasiuk we wsi Malatynci rej. Kicmań, obw. Czerniwci — od M. Kołotyluk. ¦ SUS-440 Wątek występujący najczęściej u ludów wschodniosłowiańskich, zwłaszcza Ukraińców, i u Niemców. Sporadycznie zapisywano jego warianty poza Europą. Dobrze znany jest w Polsce. 12. Dwaj cesarze i jeden Herasym (Dwa cisari i odyn Herasym) K. Buk., s. 118 — 122. Zapisał M. Iwasiuk we wsi Pryłypcze, rej. Zastawna, obw. Czerniwci. SUS-465A Bajka najszerzej rozpowszechniona wśród ludów wschodniosłowiańskich (zwłaszcza wśród Rosjan), w krajach bałtyckich i skandynawskich. Wiele jej przekazów pochodzi z Indii. Także w Polsce zanotowano sporą grupę wariantów. 13. Pastuszek świętego Mikołaja (u Kolberga tytuł polski: Pasterstwo u świętego Mikołaja) OKDW 32 (Pokucie IV), s. 203-205. Zapisał Kolberg we wsi Ku-łaczkiwici w czasie któregoś ze swych czterech pobytów na Pokuciu w latach 1870, 1876, 1877, 1880. SUS-471 A 410 Ta odmiana wątku znana jest tylko Ukraińcom i Białorusinom. 14. Córka i pasierbica (u Zdziarskiego takiż tytuł polski) Zdziarski nr 4, s. 158 — 161. Zanotował Zdziarski w 1897 r. od diaka Sabatiuka we wsi Nałużżia, rej. Terebowla, obw. Ternopil. SUS 480 (=AT), PBI-480 A Wątek niezwykle popularny u Słowian wschodnich i w całej Europie. Występuje w wielu odmianach. 15. Przebiegła mlódka i diabeł {Chytra molodycia i tristennyk). K. Buk., s. 98 — 100. Zapisał niedawno (zob. przyp. 7) M. Iwasiuk we wsi Malatynci, rej. Kicmań, obw. Czerniwci od M. Kołotyluk. Bajka związana z wątkiem oznaczonym w SUS numerem 480 C", a w PBL — 480 C (Dwie siostry i diabeł). Wątek ten często się pojawia wśród Ukraińców, znają go również pozostałe ludy wschodniosłowiańskie i Litwini. Liczna grupa przekazów pochodzi z Polski. Poza wymienionymi krajami bajki nie notowano. W wariancie wybranym do tego zbioru wątek przybiera postać bardzo osobliwą. 16. Jak boginki chciały zabrać dziecko (Jak bohyni chołily distaty dytynu) Hnatiuk, Znadoby II, 1, nr 484, s. 196—197. Zanotował P. Stadnyk od N. Buczyńskiej we wsi Tekliwka, rej. Pidwołoczyśka, obw. Ternopil. SUS-500, pewne składniki z 501. Tego wariantu SUS nie wymienia. Wątek pojawia się u Słowian wschodnich niezwykle rzadko (SUS wykazuje pod T —500 tylko po jednym zapisie ukraińskim i rosyjskim), mało jest również przekazów polskich. Nieporównanie częściej notowano tę bajkę w Europie Północnej i w Niemczech. 17. Jak cesarz pojął za żonę sierotę Maryjkę (Jak cisar zaswataw syrotu Marijku) K. Buk., s. 209 — 211. Zapisał niedawno (między rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk we wsi Małynci, rej. Chotyn, obw. Czerniwci — od F. Horbatiuka. SUS-510 A Oryginalny wariant najpopularniejszej chyba z bajek świata — o Kopciuszku. 18. Carewna Oleńka i piękna branka (Cariwna Oleńka i krasunia połonianka) K. Buk., s. 171 —175. Tekst zapisany między rokiem 1953 a 1973 przez M. Iwasiuka we wsi Pohoriliwka, rej. Zastawna, ob. Czerniwci od I. Iwaszkowej. SUS-516 Wątek znany wszystkim Słowianom wschodnim, a w klasyfikacji międzynarodowej nie notowany. 19. O carze pijaku i dziewczynie piękniejszej od róży (Car-pyjak i diwczyna fajnisza wid rużi). K. Buk. Zapisał M. Iwasiuk (por. przypis do poprzedniej bajki) we wsi Starosilla, rej. Kicmań, obw. Czerniwici — od M. Jakubowycz. SUS-552 A (= AT 552 = PBL) Odmiana wątku dobrze znana w całej Europie, a szczególnie popularna u ludów bałtyckich i Słowian wschodnich. W Polsce zanotowano zaledwie dwa jej warianty. 20. O owczarzu i cudownych owcach (tytuł polski u Szuchiewicza O owczarzu i srebrnych owcacA) Szuchiewicz nr 41, s. 69 —74. Zapisał przed r. 1908 Luka Harmatij od Piotra Szekyriyka we wsi Hołowy, rej. Werchowyna (dawna nazwa: Żabie), obw. Iwano-Frankiwśk (dawniej Stanisławów). SUS-530 D* Ta odmiana wątku występuje tylko w tym naszym wariancie. 411 21. Złoty ptak i morska panna (takiż tytuł polski u Kolberga) OKDW 32 (Pokucie IV), nr 21, s. 112—118. Zapisał Kolberg we wsi Potoczyszcze, rej. Horodenka, obw. Iwano-Frankiwśk (zob. przyp. 13). SUS-550 (W PBL zob. też 417) Wątek bardzo popularny u Słowian wschodnich i w Polsce, jak w ogóle w Europie, zwłaszcza zaś jej części północnowschodniej (Litwa, Finlandia). Notowany także na innych kontynentach. W nieco odmiennej postaci występuje w zbiorze Tysiąca i jednej nocy. 22. O miłosiernym chłopcu (Pro myłosernoho chłopcia) Moszyńska nr 6, s. 94—97. Zanotowała w drugiej połowie XIX w. Józefa Moszyńska na Kijowszczyźnie. Podane przez zbieraczkę wiadomości o jej informatorkach, kobietach wiejskich, są tak mało precyzyjne, że z wyjątkiem trzech przypadków niepodobna stwierdzić, która z narratorek jaką bajkę opowiadała ani też z jakiej miejscowości pochodziła. SUS-560 Wątek ten jest najbardziej popularny w Europie Wschodniej, ale znany także w innych jej częściach. Zanotowano sporo wariantów polskich. 23. O żołnierzach, diabłach i cudownych darach {Dary cudowne taki polski tytuł w zbiorze) OKDW 51 [Sanockie-Krośnieńskie III], s. 271-279. Zanotowane w Solinie. SUS-812 + 566 Wariant w SUS jeszcze nie odnotowany. Ponieważ brakuje w tej systematyce odmiany odpowiadającej dokładnie strukturze wybranego tutaj przekazu, proponuję wyróżnienie odmiany nowej, ale ściśle związanej z tymi, które odnotowano w SUS. Składnik pierwszy, legendowy — Zagadki diabelskie — znany jest w całej Europie, a szczególnie często notowany w Skandynawii. To samo mniej więcej można powiedzieć o składniku drugim, bajce magicznej Rogi Fortunata, która występuje najczęściej w Finlandii. Ale dodać również trzeba, że Rogi Fortunata częściej niż Zagadki diabelskie spotykamy poza Europą. 24. O niemądrym chłopcu, mądrym zającu i smutnej królewnie {Jak dureń staw carem) K. Buk., s. 203-206. Opowiedział niedawno (między rokiem 1953 a 1973) W. Bezwerchnij ze wsi Hrusziwci, rej. Kelmenci, obw. Czerniwci; zapisał M. Iwasiuk. SUS-559, PBL-571 Wątek znany wszystkim Słowianom wschodnim, w Polsce opowiada się inną bajkę o rozśmieszeniu królewny (zob. PBL —571). 25. Czarodziejskie skrzypce {Czariwna skrypka) K. Buk., s. 164—167. Zapisał niedawno (między rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk od O. Iwasiuk w mieście rejonowym Kicmań, obw. Czerniwci. Opowiastka jest rezultatem twórczego, oryginalnego wykorzystania wątku bajki o Magicznych skrzypcach. SUS - 592 (= PBL, = AT) Bukowińczycy mieszkańcy Bukowiny, krainy historycznej położonej między Karpatami a środkowym Dniestrem. Północna jej część należy do Ukrainy (obwód Czerniwci), a południowa do Rumunii. 26. Krikus-Kakus (takiż tytuł w oryginale) Hnatiuk, EMz UR nr 5, s. 26-29. Zapisał Hnatiuk w marcu 1896 r. od Nykoły Proda we wsi Dusyna, rej. Swalawa, obw. zakarpacki. SUS-611** Odmiana wątku znana tylko Ukraińcom. 412 27. Sprawiedliwość i Krzywda (w oryginale tytułu brak) Rokossowska nr 8, s. 25 — 26. Zapisała bajkę Z. Rokossowska we wsi Jurkowszczyzna na Wołyniu (zob. przyp. 3). SUS-613 Wątek notowany u wszystkich ludów wschodniosłowiańskich w licznych wariantach, popularny w całej Europie, a znany także poza nią. Genezę ma bardzo dawną, sięgającą pierwszych wieków naszej ery. Bajka powstała w literaturze buddyjskiej pisanej po chińsku. 28. Dzielny Piotr i hartowany miecz {Petro i mecz-hartowaneć) Her., s. 76 — 80. Zapisali S. Daławurak i M. Iwasiuk we wsi Kłułaczkiwci, rej. Sniatyn, obw. Iwano-Frankiwśk — od M. Daławaruka. SUS-665 Wśród Słowian wschodnich wątek znany Rosjanom i Ukraińcom, przy czym u tych drugich występuje znacznie częściej. W Polsce rzadki. Znany poza tym w krajach bałtyckich i na Węgrzech. 29. O Kalince i dobrym Iwonciu (Pro Kalynku i dobroho Iwoncia) K. Buk., s. 211 —215. Zapisał niedawno (między rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk we wsi Milijewo, rej. Wyżnycia, obw. Czerniwci — od O. Kyryluk. SUS-706 Bajka często występuje u ludów wschodniosłowiańskich, podobnie jak w Polsce. Jest zresztą popularna w całej Europie, a nawet nierzadko pojawia się poza nią. 30. Dwunastu bohaterów (Dwanajciat' bohatyriw) Łesewycznr 10, s. 90 — 98. Opowiadał Rodion Czmychało, Kozak ze wsi Denysiwka (zob. przyp. 6). SUS-707 Wątek nadzwyczaj popularny przede wszystkim wśród Rosjan, ale zanotowano liczne jego warianty również na Ukrainie i Białorusi. Dobrze znany jest w Polsce i w ogóle w Europie, a od czasu do czasu notowany również na innych kontynentach. 31. Sen Herasyma {Son Herasyma) KOS, s. 264 — 269. Zapisał P. Lintur od Andrija Kałyna ze wsi Horinczewe, rej. Chust, obw. zakarpacki, po drugiej wojnie światowej, a przed rokiem 1955. SUS-725 Wątek dobrze znany wszystkim Słowianom wschodnim, zwłaszcza Rosjanom. W Polsce pojawia się niezbyt często. Liczne warianty zanotowano na Litwie i na Węgrzech. 32. Uwięziona febra (Pro Propasnyciu i czolowika) Moszyńska nr 23, s. 132—133. Zanotowała J. Moszyńska w drugiej połowie XIX w. na Kijowszczyźnie (zob. przyp. 22) SUS-735 A"" Ta postać wątku występuje jedynie w naszym wariancie. 33. Bajka o Iwanku — majstrze nad majstrami (Kazka pro majstra Iwanka) KOS, s. 261 —264. Bajka zanotowana przed rokiem 1955 przez P. Lintura od A. Kałyna we wsi Horinczewe, rej. Chust, obw. zakarpacki. Bajka jako całość— oryginalna, choć wyzyskane w niej zostały pewne motywy tradycyjne. 413 Bajki o zwierzętach 34. Serce lisa (Łysiacze serce) Hnatiuk, Bajky, nr 93, s. 122. Zapisał w 1895 r. Hnatiuk od swego ojca Michała we wsi Pużnyky, rej. Tłumacz, obw. Iwano-Frankiwśk. SUS-91 Wątek reprezentowany wśród Ukraińców tylko przez ten jedyny wariant, a zupełnie nie znany Białorusinom, Rosjanom ani Polakom. Poza tym spotyka się go w Europie jeszcze tylko wśród Węgrów i Łotyszy, notowano natomiast ten wątek na innych kontynentach — w Azji, Ameryce i Afryce. 35. Jak garnuszek utopił lisicę (Jak hłeczyk utopyw fysyciu) Hnatiuk, Bajky, nr 98, s. 129. Zanotował ten wariant i pierwszy opublikował Pawło Czubynśkyj w dziele: Trudy etnograficzesko-statisticzeskoj ekspiedicyji w Zapadno-Russkij Kraj, t. II, Sankt-Pietierburg 1878, nr 37, s. 113-114. SUS-68 B Wątek ten, rzadki, występuje u wszystkich Słowian wschodnich — Białorusinów, Rosjan i Ukraińców; najliczniej u tych ostatnich. Poza tym notowany tylko u Łotyszów, Litwinów i Greków. 36. Niedźwiedź i muzykant (Medwid' i muzyka) Hnatiuk, Bajky, nr 119, s. 149. Zapisane w 1899 r. przez Hnatiuka od Hrycia Oliszczaka we wsi Mszaneć, rej. Staryj Sambir, obw. lwowski. SUS-31 Spośród Słowian wschodnich znają tę bajkę Ukraińcy i Rosjanie. Polskich przekazów brak. Wariant, którego przekład zamieszczono tutaj łączy w sobie elementy dwóch wątków: T —31 — Wilk, kozioł, niedźwiedź, jeleń i lis (człowiek) w jamie orazT —151 — Niedźwiedź i Cygan w jamie. Zaznacza się przewaga raczej drugiego z tych składników. Składnik pierwszy znany jest różnym narodom Europy, na ogół pojawia się jednak rzadko; liczne warianty zanotowano tylko w Finlandii, na Łotwie i w Irlandii. Częściej spotyka się składnik drugi w jego typowej postaci. Ale w przedstawionej odmianie znany jest tylko Ukraińcom. 37. Jak zająć szukał śmierci (Jak zając szukaw smerti) Hnatiuk, Bajky, nr 160, s. 204 — 205. Zapisane w 1914 r. przez Iwana Wołoszyńskiego od Mychajła Czarnec-kiego ze wsi Dałeszewo, rej. Horodenka, obw. Iwano-Frankiwsk. SUS-70 B Ta odmiana wątku znana jest jedynie Ukraińcom, a i u nich występuje w dwóch tylko przekazach. Osnowę opowiastki stanowi wątek ezopowy o tchórzliwym zającu (T —70), obszernie rozwinięty i wzbogacony o inne motywy. „...świerszcze świergoczą nad stawem..." — w oryginale mówi się że świerszcze (zemłeduchy) śpiewają w wodzie. Jest to albo wyraz jakiegoś przesądu, albo rezultat omyłki popełnionej przez narratora lub zbieracza. 38. Lew imyszka (Łew i mysz) Hnatiuk, Bajky nr 16,s. 31. Zapisane przed 1914r. przez Pawła Tarasewskiego w miejscowości Szczebekino (ob. miasto rejonowe w obwodzie Biełogorod, RFSRR). SUS-75 Wątek ten występuje tylko wśród Ukraińców, nie znają go Białorusini, Rosjanie ani też Polacy. Wywodzi się z zamierzchłej przeszłości, występował już w indyjskiej Pańczatantrze, zbiorze bajek pochodzącym z pierwszych wieków naszej ery, oraz w bajkach Ezopa. 414 39. Spotkanie jeża z lisem i wilkiem {Wstriczajiżaka z lysyceju i wowkom) Hnatiuk, Bajky nr 135, s. 175—176. Zapisał na początku XX w. P. Tarasewski od S. Starczenki w Szczebekinie (zob. przyp. 38). SUS-80 Odmiana wątku znana tylko Ukraińcom. Nie notuje jej systematyka międzynarodowa Aarnego-Thompsona. 40. Pan Kocicki {Pan Koćkyj) UNKŁA, s. 34 — 35. Autorki zbioru przedrukowują tekst od Iwana Rudczenki, który zanotował go w rejonie miasta Umań, obw. Czerkasy i opublikował w zbiorze: Narodnyje jużnorusskije skazki, I, (Kijew 1896), s. 23 — 25. SUS-103 Wątek popularny — zarówno na Białorusi, jak też w Rosji i na Ukrainie. Najbogatszy jest zespół wariantów ukraińskich. W Polsce nie notowany. Znany innym narodom Europy; nadzwyczaj często występuje w Finlandii, często też na Litwie. 41. Wielce uczona lisica i kot nieuk {Łysycia i kit) K. Buk., s. 111. Zapisał niedawno M. Iwasiuk od D. Humeniuk we wsi Słoboda, rej. Nowosełycia, obw. Czerniwci (między rokiem 1953 a 1973). SUS-105 |j Spośród Słowian wschodnich znają ten wątek tylko Ukraińcy. Notowany jest również w Polsce i innych krajach Europy, szczególnie często w Finlandii i w Niemczech. Zanotowano też kilka wariantów poza naszym kontynentem. 42. Bajka o głupim wilku (taki tytuł polski w zbiorze Kolberga) OKDW 57/2, s. 1279—1280. Tekst zapisany przez Kolberga we wsi Zadwiria, rej. Peremyszlany, obw. lwowski, podczas któregoś z jego pobytów w tej miejscowości, przypadających na lata 1861, 1863, 1867. SUS-122 A ( = AT); PBL — 47 B SUS tego wariantu jeszcze nie notuje. Wątek znany jest wszystkim Słowianom I wschodnim, najwięcej zapisano wariantów ukraińskich. Dosyć popularny także f\ w Polsce. W innych krajach Europy najczęściej notowany w Szwecji i w Danii. Są też p. przekazy pochodzące spoza naszego kontynentu. 43. Jak to kozioł z baranem nastraszyli wilki {Kozeł i baran lakajut' wowkiw) Hnatiuk, Bajky nr 221, s. 294 — 295. Hnatiuk przedrukowuje wariant zapisany przez I. Rudczenkę i przezeń po raz pierwszy opublikowany (por. przyp. 40). SUS-125 Znają ten wątek Ukraińcy i Rosjanie, na Białorusi nie zanotowano go do tej pory. Brak również przekazów polskich. Bardzo często występuje w Finlandii, rzadko zaś w innych krajach europejskich. 44. Zając ratuje woły przed wilkiem {Woły, wilk, pies i zając taki tytuł polski u Kolberga) OKDW 51 (Sanockie-Krośnieńskie III), s. 293-294. Zanotowane w Solinie, b. pow. Lesko (ukr. Lisko, Liśko), teraz woj. Krosno. Być może zapisał ten wariant sam Kolberg od miejscowego szewca podczas wyprawy terenowej w 1864 r. SUS —130 D(?) + 155 Tego wariantu jeszcze SUS nie uwzględnia (por. przyp. 23). 45. Lisiczka-siostrzyczka i wilczek-braciszek {Łysyczka-sestryczka i wowk-panibrai) UNKŁA s. 29 — 33. Autorki antologii przedrukowują tę bajkę ze zbioru Borysa Hrinczenki: Ukrajinśki narodni kazky wybrani dla ditej, Kyjiw 1917, s. 20 — 25. 415 SUS 158 + 1+2 + 4 Wszystkie składniki tej złożonej całości znają wszyscy Słowianie wschodni. W Polsce T — 158 — Zwierzęta na saniach zanotowano w jednym tylko wariancie; T — 1 — Lis i rybak jest popularny na Kaszubszczyźnie. Łączą się z nim T—2 Łowienie ryb ogonem i T—4 — Chory zdrowego niesie. Typ 158 poza krajami wschodniosłowiań-skimi, bałtyckimi oraz Niemcami pojawia się w Europie rzadko. Pozostałe wątki (1, 2, 4) występują na szerszym obszarze. 46. Słomiany byczek {Sołomianyj byczok) Hnatiuk, Bajky, nr 214, s. 287 — 289. Hnatiuk przedrukowuje ten wariant ze zbioru I. Rudczenki (por. przyp. 40). SUS 159 Na Białorusi i w Rosji zanotowano po jednym wariancie tego wątku, na Ukrainie — cztery. Poza tym znany jest w Europie tylko Finom, Łotyszom i Niemcom (w nielicznych wariantach). 47. O babie i o dziku {Za babu i za diyka) Janów nr 12, s. 115. Opowiedział przed 1926 r. Rudolf Kazimirów, lat 17, ze wsi Moszkiwci, rej. Kałusz, obw. Iwano — Frankiwśk. Zapisał Jan Janów. SUS 161 A Nasz wariant w SUS przeoczono. Wątek tej opowiastki znają wszyscy Słowianie wschodni, a grupę najliczniejszą stanowią warianty rosyjskie. 48. Okrutna baba i wilk niewiniątko (Wowk i baba) Hnatiuk, Bajky nr 22, s. 35. Opowiedział Hryć Oliszczak-Terłećkyj ze wsi Mszaneć, rej. Staryj Sambir, obw. lwowski, zanotował Hnatiuk w lutym 1899 r. SUS 165 A Tę odmianę wątku znają tylko Ukraińcy i Łotysze. 49. Pies i wilk (Pes i wowk), K. Buk., s. 112. Zapisał niedawno (między rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk we wsi Suchowerchiw, rej. Kicmań, obw. Czerniwci od I. Bibluka. SUS 201 Spośród Słowian wschodnich znają ten wątek tylko Ukraińcy. Wariantów polskich brak. W tradycji ustnej tę bajkę ezopową spotyka się rzadko. 50. Koza w zajęczym domku (Koza w zajaczij chati) Hnatiuk, Bajky nr 222, s. 295 — 298. Zapisał P. Tarasewśkyj w Szczebekinie (zob. przyp. 38). SUS 212 (= AT), PBL — 2015 Wątek popularny na Ukrainie, w Rosji i na Białorusi, często także notowany na Litwie, w Łotwie, we Francji i na Węgrzech. Jest również sporo wariantów polskich. 51. Dwaj carowie ptaków {Dwa potiaczi cari). Podał M. Kozub ze wsi Biłky, rej. Irszawa na Zakarpaciu. Po raz pierwszy bajkę opublikowano w 1934 r. SUS — 221 .Spośród Słowian wschodnich znają ten wątek tylko Ukraińcy. Zapisano kilka wariantów polskich. Wątek często występuje w Europie, a czasem także pojawia się poza nią. 52. Wrona i żmija (Worona i hadynd) Hnatiuk, Bajky, nr 288, s. 383 — 384. Zanotował w 1913 r. Stepan Onyszczuk od Nykołaja Semotiuka w Karłowie, b. pow. Śniatyn, województwo Stanisławów (dziś obwód Iwano-Frankiwśk). SUS-243 F 416 Wątek dawnego pochodzenia, występuje już w Pańczatantrze, indyjskiej księdze bajek z pierwszych wieków naszej ery. Obecnie notowany tylko w folklorze ukraińskim. 53. Jak wróbel sprawił uciechę psu (Worobeć zadowoluje psa) Hnatiuk, Bajky nr 302, s. 398 — 399. Od Iwana Semotiuka zapisał w Karłowie (por. przyp. 52) Antin Onyszczuk. SUS 248 Wątek znany wszystkim Słowianom wschodnim, jak również Polakom i innym ludom Europy. Szczególnie popularny poza obrębem naszego kontynentu, mianowicie w Indiach, skąd prawdopodobnie pochodzi. Świadczyłaby o tym jego obecność w Dżatace, indyjskim zbiorze opowieści datowanym na V w.n.e. 54. O tym jak gad zabił się sam {Jak poioz ubywsia) Hnatiuk, Bajky nr 362, s. 471. Opowiedział w kwietniu 1899 r. Hnatiukowi Tymko Hrynyszynyj ze wsi Pużnyky (zob. przyp. 34). SUS-285 D Tę odmianę wątku znają spośród Słowian wschodnich tylko Ukraińcy. Opowiastka jest pogłosem średniowiecznej opowieści o Bazyliszku, występującej w Historii o Aleksandrze Wielkim. W PBL podobne opowiastki traktuje się jako podania. Powiastki o początku świata, ludzi, stworzeń i rzeczy 55. Stworzenie ziemi (Poczatok świta) Hnatiuk, Łehendy nr 1, s. 3 — 4. Zanotował w 1899 r. Jurko Jaksymiuk we wsi Tiudiw, rej. Kosiw, obw. Iwano-Frankiwśk. PBL-2450 Wokół tego wątku osnuto wiele powiastek ukraińskich i polskich. 56. Jak diabeł spada z nieba (Jak pade czort z neba) Łeh. Karp. s. 247. Zanotowano tę opowiastkę na Zakarpaciu i tam publikowano (w 1937 r.). PBL-2451; MI A 106.2 Są również inne przekazy ukraińskie tego opowiadania, zanotowano też analogiczne powiastki polskie. 57. Skąd wziął się ogień w krzemieniu (Zwidky wziawsia ohoń u kremeni) Hnatiuk, Łehendy nr 79, s. 73. Zanotował Hnatiuk od swego brata Hilarka w 1897 r. w Pużnykach (por. przyp. 34). Zob. MI A1415, A1415 Znamy także inne warianty ukraińskie tej opowiastki. 58. Z czego powstały perły (Zwidky wziałysia perły) Hnatiuk, Łehendy nr 133, s. 116. Zanotował Hnatiuk w 1897 r. w Pużnykach (zob. przyp. 34) od swej siostry Anny. Zob. MI A2827 Powiastka oparta na pomyśle całkiem wyjątkowym. 59. Z czego wyrosła herbata (Czaj) Dragomanow, s. 13, nr 37. Zapisał I. Manżura w d. powiecie aleksandrowskim, gub. katerynosławskiej. PBL — 2670 (?) Proponuję wyzyskanie odpowiedniego wolnego numeru w PBL. Wątku tej opowiastki nie wykazuje ogromny katalog Thompsona (MI) ani też inne dostępne mi indeksy międzynarodowe. 417 „Grzechem jest palić tytoń..." — bo rodowód tytoniu jest nieczysty. W ukraińskich, a także np. fińskich wierzeniach ludowych spotykamy mniemanie, że tytoń wyrósł z grobu złej kobiety (MI A 2611.2; Dragomanow nr 38, s. 13). Kiedy indziej przypisuje się często stworzenie tytoniu diabłu (Hnatiuk, Łehendy I, nr 77 A i 77 B, s. 72). 60. Skąd wziął się żółw (Czerepacha) Dragomanow nr 31, s. 10. Zapisał Wł. Menczyc. PBL —2515 (?) Proponuję wykorzystać odpowiedni wolny numer w PBL. Znamy również inne opowiastki ukraińskie o pochodzeniu żółwia. 61. Stworzenie wilka (Sotworenie wowkd) Hnatiuk, Łehendy nr 24, s. 25. Opowiadał w kwietniu 1897 r. Tymko Hrynyszyn w Pużnykach (zob. przyp. 34), zapisał Hnatiuk. PBL-2490, 2442 C Nie jest to jedyny wariant ukraiński. Zanotowano sporo odpowiedników polskich. Inna bajka ukraińska na ten sam temat odmiennie przedstawia powstanie cebuli — miała ona wyrosnąć z oczu Heroda lub Judasza. 62. Dlaczego kozy mają krótkie ogony (Koza) Łeh. Karp., s. 264—265. Podał S. Rosocha ze wsi Drahowe, rej. Chust, obw. zakarpacki; publikacja 1930 r. PBL-2491 Podobnych opowiastek zanotowano wśród Ukraińców więcej. Znają je również inni Słowianie wschodni i Polacy. 63. Skąd wziął się bocian (Zwidky wziawsia buźko), Hnatiuk, Łehendy, nr 27, s. 27 — 28. Opowiedział Tymko Hrynyszynyj ze wsi Pużnyky (pow. przyp. 34), zanotował Hnatiuk. PBL — 2521 Znamy również inne przekazy ukraińskie tej opowiastki, a także jej warianty polskie i białoruskie. 64. Dzięcioł (Diateł) Łeh. Karp., s. 268. Zanotowano powiastkę na Zakarpaciu i tam też w 1931 r. opublikowano. PBL-2538 (?); zob. MI D. 153.1. W PBL analogicznej opowiastki nie znajdziemy. Opierając się jednak na systematyce Krzyżanowskiego należałoby może dla tej bajki zarezerwować numer wskazany wyżej. Numer poprzedni — 2537 — oznacza opowiadanie ajtiologiczne o kani, najbliższy zaś następny — 2601 — już nie odnosi się do ptaków, lecz do gadów. 65. Pochodzenie kreta (w źródle tytuł rosyjski: Proischożdienije krota) Dragomanow, s. 385. Zapisał przed rokiem 1876 Stepan Rudanśkyj, w b. gub. podolskiej. PBL - 2504 (c) (?) Całkiem dokładnego odpowiednika ani PBL, ani MI nie wskazują. Znamy także inne wersje ukraińskie tej powiastki. 66. Jak Bóg stworzył szlachtę (Jak Boh sotworyw szlachtu) Hnatiuk, Łehendy nr 21, s. 24. Jest to przedruk, brak informacji na temat zapisu. PBL-777 Są także inne przekazy ukraińskie tej opowiastki. Znana jest również w Polsce. 67. Wielkoludy (takiż tytuł polski w źródle) Szuchiewicz nr 9, s. 21. Zapisano tę powiastkę w miejscowości Jaworiw (bliższych danych brak). PBL-5020 418 Wątek podaniowy; opartą na nim powiastkę zamieszczam tutaj ze względu na jej temat i wyraźnie ajtiologiczny charakter. Opowiadania takie znane są również w Polsce. Legendy 68. O ucieczce Matki Boskiej (Pro wteku Matery Bożoji), Hnatiuk, Łehendy nr 65, s. 65 — 66. Zapisał w 1906 r. A. Weretelnyk od M. Szmula w miejscowości Terebiń, b. pow. Kamianeć-Podilśkyj. Indeks miejscowości USRR takiej nazwy miejscowej nie wykazuje. PBL — 2442 Znamy również inne warianty ukraińskie tej legendy. Analogiczne opowiastki występują w folklorze polskim. 69. Jak Chrystus bawił się ptaszkiem (Jak Chrystos bawyw sia ptaszka) Hnatiuk, Łehendy nr 69, s. 67. Zapisane we wsi Hryhoriw, rej. Monastyryśka, obw. Ternopil. PBL-2443 Zanotowano kilka podobnych opowiastek polskich. 70. Jak kogut zmartwychwstał (Jak kohut woskres) Hnatiuk, Łehendy, nr 38, s. 118. Zapisał O. Derewianka od swojej matki we wsi B udani w, rej. i obw. Ternopil. MIE32 Powiastka oparta na motywie pojawiającym się również w innych przekazach ukraińskich, jak też w folklorze rosyjskim i estońskim. 71. Trzy pierścienie (Try persni) K. Buk., s. 224 — 225. Zapisane niedawno (między rokiem 1953 a 1973) przez M. Iwasiuka we wsi Łenkiwci, rej. Kelmenci, obw. Czerniwci — od O. Anasijczuk. Opowiastka nietypowa, choć zawierająca tradycyjny motyw. Może należałoby ją łączyć z wątkiem AT — 750 D — Trzej bracia, którym anioł pozwała wypowiedzieć życzenia. 72. Chrystus i święty Piotr młócą ogniem (w źródle tytuł polski: Chrystus i święty Piotr z młockami [sic!]) Szuchiewicz nr 27, s. 37 — 38. Zapisał Luka Harmatij w dniu 28 czerwca 1906 r. od Fedora Kitlaruka we wsi Hołowy, rej. Werchowyna, obw. Iwano-Frankiwśk. PBL 752 A Wątek znany wszystkim ludom wschodniosłowiańskim, w Polsce niezwykle rzadki (zapisano 1 wariant). Najwięcej przekazów pochodzi z krajów nadbałtyckich i z Niemiec. 73. Jak to święty Piotr był Bogiem (Jak św. Petro buw Bohom) Hnatiuk, Łehendy nr 99, s. 82 — 83. Kto opowiadał i zapisał ten wariant — nie wiadomo. SUS 752 B' Odmiana wątku znana tylko Ukraińcom. 74. Chrystus, święty Piotr i podkowa (Chrystos, Petro i pidkowa), Hnatiuk, Łehendy, nr 98, s. 82. Zapisał w maju 1897 r. we wsi Pużnyky, rej. Tłumacz, obw. Iwano-Frankiwśk — autor zbioru od swego brata Hilarka. SUS-774 C ( = AT), PBL — 752 D Wątek notowany rzadko. Spośród Słowian wschodnich znają go tylko Ukraińcy. Jedynie dwa jego przekazy utrwalono w Polsce. 419 75. Święty Piotr w tarapatach (Św. Petro w kłopoti), Hnatiuk, Łehendy, nr 103, s. 86. Zapisał Hnatiuk w styczniu 1885 r. we wsi Pużnyky na Podolu (zob. przyp. 34) od swego ojca — Michała. SUS - 791 Wątek rozpowszechniony na Ukrainie, znany Białorusinom, Rosjanom, a także dosyć popularny w Polsce. Pojawia się szczególnie często w Niemczech i na Litwie. Sporo wariantów zanotowano w Europie Środkowej i Południowo-Wschodniej. 76. O pysznym carze Ijonie (Pro cara Ijona) Moszyńska nr 14, s. 117 — 119. Legenda zapisana przez J. Moszyńska w drugiej połowie XIX w. na Kijowszczyźnie (zob. przyp. 22). SUS-757 Znają ten wątek wszyscy Słowianie wschodni, najliczniejsze są przekazy ukraińskie. Oparte na nim bajki notowano również w Polsce. W innych krajach Europy występuje rzadko. 77. Genowefa — nieszczęsna królowa (Pro Genowefu), Hnatiuk, Łehendy nr 175, s. 177 — 178. Zapisał w 1897 r. Hnatiuk od Ołeksy Seńczuka we wsi Koropeć, rej. Monastyryśka, obw. Ternopil. SUS — 887*, AT-712, PBL — 714 Wątek ten spośród Słowian wschodnich znają tylko Ukraińcy. W Polsce występuje rzadko. Gdy chodzi o inne kraje, to częściej pojawia się jedynie w Irlandii. 78. O trzech braciach pogrążonych we śnie (Jak try braty spały piat'sot lii) Hnatiuk, Łehendy nr 162, s. 161 — 162. Niewątpliwe to dziedzictwo słynnej legendy średniowiecznej o siedmiu braciach śpiących. Była ona szczególnie popularna w chrześcijańskiej hagiografii greckiej. Łaciński Zachód poznał ją w VI w. dzięki Grzegorzowi z Tours (ok. 538 — 594). Po wiekach zamieścił ją w swym słynnym zbiorze Złota legenda Jakub de Voragine. Przekład polski znaleźć można w ostatnio wznowionym wyborze z dzieła J. de Voragine: Złota legenda, przekład Janina Pleziowa, wybór, wstęp i przypisy Marian Plezia, Warszawa 1983, s. 296 — 300. W naszym wariancie fabuła opowieści uległa skróceniu i uproszczeniu. 79. Piszczałka wydaje tajemnicę (Piszczałka taki tytuł polski w źródle) Zdziarski nr 2, s. 155 — 156. Zanotował Zdziarski w lecie 1897 r. od diaka Sabatiuka we wsi Nałużżia na Podolu (zob. przyp. 8). SUS -780*; PBL-734 Tę postać wątku, znaną wszystkim Słowianom wschodnim i Polakom, J. Krzyżano- wski nazywa „ruską odmianą T —780 Maliny" (PBL I, s. 225). 80. O jednym takim, który duszę diabłu zapisał, a nie poszedł do pieklą (Zapysaw czortowy duszu i ne piszow do pekld), Hnatiuk, Łehendy, nr 200, s. 5 — 6. Zapisał Hnatiuk od Nykołaja Dankowycza we wrześniu 1895 r. w Pużnykach (zob. przyp. 34). SUS-812* Prócz Ukraińców i Białorusinów znają tę odmianę wątku tylko Litwini i Rumuni. 81. Jak chleb uratował ludzi przed czartem (Czart i chleb) OKDW 32 (Pokucie IV). Wariant zanotowany w okolicach miejscowości Hwizdeć (Hwozdec), rej. Horodenka, obw. Iwano-Frankiwśk. SUS-822" Tę odmianę wątku znają tylko Ukraińcy. 82. Pokuta małego diabełka (w źródle tytułu brak). Powiastka zapisana przez Z. Rokossowską we wsi Jurkowszczyzna na Wołyniu (zob. przyp. 3). 420 SUS 810 A;PBL-651 Wątek znany wszystkim Słowianom wschodnim, jednak w Rosji notowany całkiem wyjątkowo (1 war.). Wersje ukraińskie są liczne, podobnie zresztą jak polskie. Poza tym w Europie bajka występuje rzadko, z wyjątkiem Danii, gdzie zanotowano bogaty zespół przekazów. 83. Święty Eliasz na weselu (Św. Ula na wesilu) Hnatiuk, Łehendy, nr 62, s. 59 — 60. Zapisał przed 1902 r. O. Derewianka od Krzywego Kazia we wsi Budaniw, rej. Terebowla, obw. Ternopil. SUS— 1590 A* Jakkolwiek SUS zalicza tę powiastkę do anegdot, to jej wymowa pozwalają uważać za legendę. Wątek ten jest znany Ukraińcom, nie był notowany natomiast wśród Rosjan, Białorusinów i Polaków. Występuje w dumach ukraińskich (przekład polski — zob. Na ciche wody. Dumy ukraińskie, przełożył, wstępem i komentarzem opatrzył M. Kasjan, Wrocław 1973, duma Feśko Handża Andyber s. 155 — 169). Nowele — powiastki o niezwykłych zdarzeniach i przygodach 84. O królewnie rozmiłowanej w zagadkach. Opowiadał kilkakrotnie w latach II wojny światowej Kyprian Akseńczuk, lat ok. 80, we wsi Wyhnanka Horisznia, rej. Czortkiw, obw. Ternopil. Wysłuchał, zapamiętał i spolszczył J. M. Kasjan. SUS-851 Bajka ta jest znana nie tylko wszystkim Słowianom wschodnim i Polakom, ale cieszy się ogromną popularnością w całej Europie. Notowano ją często również na innych kontynentach. Opowiastka oparta na podobnym wątku występowała już w średniowiecznej literaturze perskiej. Do literatury europejskiej przeniósł ją Petis de la Croix w swoim zbiorze Tysiąc i jeden dzień (1710). W formie dramatu o księżniczce Turandot opracowali wątek Carlo Gozzi (1762) i Fryderyk Schiller (1802). 85. Czuprynka Siedmiolatka (Hyrka Semylitkd). Moszyńska nr 26, s. 137 — 140. Wersja zapisana przez J. Moszyńska w drugiej połowie XIX w. na Kijowszczyźnie (zob. przyp. 22). SUS-875 Wątek popularny na Ukrainie, Białorusi i w Rosji, podobnie jak w wielu innych krajach Europy. Analizę polskich i ważniejszych ukraińskich wariantów tej noweli znaleźć można w książce J. M Kasjana, Poetyka polskiej zagadki ludowej, Toruń 1976, s. 130-159. 86. O leniwej żonie (Pro żedaczu żinku) KOS, s. 245 — 247. Zapisał P. Lintur przed 1966 r. we wsi Horinczewe, rej. Chust, na Zakarpaciu SUS 901 B* Odmiana wątku szczególnie popularna na Ukrainie, skąd prawdopodobnie się wywodzi (zob. PBL I, s. 273); znana także Białorusinom i Rosjanom. Liczne opowiastki o bardzo podobnej treści zanotowano w Polsce (PBL 902 = AT 902*). Poza tym występuje dość rzadko; dość liczne grupy wariantów zanotowano jeszcze tylko w języku serbsko-chorwackim i litewskim. 87. Jak to Salomon badał ziemię i morze (O Salomonie — tytuł polski sformułowany przez współczesnego nam wydawcę). OKDW 51 (Sanockie-Krośnieńskie III), s. ¦ I I 421 103 — 105. Nowela zanotowana w Bóbrce b. pow. Lesko (ukr. Lisko, Liśko) przez Kolberga. Zbieranie materiałów etnograficzno-folklorystycznych rozpoczął wielki uczony w Sanockiem w 1861 r., ale ich główną część zgromadził w latach 1883 — 1885. Kiedy powstał ten zapis — nie wiemy. SUS-920 A* ( = AT); PBL — 733 Tego wariantu SUS jeszcze nie uwzględnia. Odmiana wątku znana Ukraińcom i Białorusinom, a nie znana Rosjanom. Notowana w Polsce. Są także przekazy litewskie oraz nieliczne węgierskie i serbsko-chorwackie. 88. O Marku bogaczu i jego zięciu (Pro bohatoho Marka) Moszyńska, nr 1, s. 72—81. Zanotowała nowelę J. Moszyńska w drugiej połowie XIX w. na Kijowszczyźnie (zob. przyp. 22). ^ SUS-461; PBL-930 (=AT) Mimo iż w zasobie wschodniosłowiańskim typ 930 — Markowe szczęście pokrywa się zasadniczo z typem 461 — Trzy włosy z brody diabła, to wybrana tutaj jego wersja stanowi całość złożoną, skonstruowaną z trzech elementów. Są to: 1) składnik legendowy — Człowiek zaprasza Boga do siebie do domu — AT —751 A* (=SUS); PBL-750 D, 2) składnik nowelistyczny — Przepowiednia — AT-930 (=PBL) i 3) składnik baśniowy — Trzy włosy z brody diabla — AT—461 ( = PBL); SUS-461 ( = 930). ryba brzana — w oryginale ryba szczuka; ponieważ w języku polskim nazwa szczupaka jest rodzaju męskiego, wolałem wybrać rybę o nazwie żeńskiej, jako ściślej odpowiadającą zaklętej w jej postać królewnie. 89. Los biedaka (Bidak, Chrystos i anheły) Hnatiuk, Łehendy, nr 155, s. 134—135. Zanotował Hnatiuk w kwietniu 1897 r. we wsi Koropeć, rej. Monastyryśka, obw. Ternopil — od Ołeksy Seńczuka. SUS 934 D"' Obok siedmiu wariantów ukraińskich zanotowano tylko jeden rosyjski. Białoruskich, jak i polskich odpowiedników brak. W Europie, a także poza nią występują również inne odmiany tego wątku. 90. Owczarz Wasylko i złote góry (Wiwczar Wasylko i zoloti hory) K. Buk., s. 167 — 169. Zanotował niedawno (między rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk od P. Chałus we wsi Striłećkyj Kut, rej. Kicmań, obw. Czerniwci. SUS-936* Naszego wariantu SUS pod wskazanym numerem nie notuje, choć niewątpliwie należy on do tego właśnie podtypu. Odmianę tę znają Słowianie wschodni i Finowie. W Polsce nie została dotychczas zapisana. 91. Rozum i szczęście {Rozum ta szczastia) UNK.ŁA, s. 205 — 206. Zapisał I. Manżura w latach osiemdziesiątych XIX w. w okolicach Katerynosławia (dziś Dnipro-petrowśk). SUS-945 Wątek ten, znany Ukraińcom i Białorusinom oraz niektórym innym ludom w Europie, notowany jest również poza nią. Polskich przekazów brak. 91. Kto drugiemu nieszczęścia życzy, ten sam nie zazna słodyczy (Chto komu łycha bożaje, sam łycho maje) KOS, s. 337-339. Zanotował przed 1966 r. P. Lintur od Jurija Mytrowycza we wsi Horinczewe, rej. Chust na Zakarpaciu. Zgodnie z zasadami systemu SUS — 951 B. W SUS jednak wątek ten sklasyfikowano omyłkowo jako 952. 422 Odmiana wątku znana wszystkich Słowianom wschodnim, zaś poza tym obszarem rozpowszechniona słabo. W Polsce notowano odmiany pokrewne. 93. Niewinnie zasądzony (Newynno zasudżenyj) Łesewycz nr 65, s. 311 — 312. Opowiedział R. Czmychało, zanotował W. Łesewycz (por. przyp. 6) SUS-960 C Odmiana wątku znana wyłącznie Ukraińcom. 94. Dwaj bracia (w źródle tytułu brak), Rokossowska nr 75, s. 102—103. Zanotowała pod koniec XIX w. na Wołyniu autorka zbioru (zob. przyp. 3). SUS-975*" Tylko Ukraińcy znają te odmianę wątku. 95. Jak żołnierz oszukał cara (Jak sołdat caria obduryw) UNK.ŁA, s. 301 — 302. Zapisane w 1939 r. we wsi Szlachowe, rej. Berszad', obw. Winnycia. SUS-927 A* Powiastka znana Słowianom wschodnim i Litwinom. 96. Kiedy będzie ze strzechy kapało (Nedohadływa doczka) UNK.ŁA, s. 491. Autorki zbioru przedrukowują opowiastkę od B. Hrinczenki (Iz ust naroda, Czernigow 1901), który zanotował ją w okolicach Charkowa. SUS-915 A Odmiana wątku znana na Ukrainie, w Rosji, na Litwie i w Indiach. 97. Rezolutna dziewczyna i złodzieje (Dohadlywa diwczynd) Łesewycz nr 63, s. 307 — 308. Opowiedział R. Czmychało, zanotował W. Łesewycz (zob. przyp. 6). SUS-956 D( = AT), PBL-959 Odmiana wątku słabo rozpowszechniona, spośród Słowian wschodnich znana tylko Ukraińcom. Najliczniejszą grupę stanowią warianty litewskie. Poza tym znana w Polsce, Estonii, Francji i w Indiach. / Kawały, anegdoty, niestworzone rzeczy 98. Jak chłopiec przechytrzył diabła (Jak chłopeć did'ka zmudruwaw) Hnatiuk, Znadoby II, 1 nr 136, s. 58 — 60. Zapisał we wrześniu 1909 r. Iwan Pankewycz w Ceperowie, rej. Kamianka Buźka, obw. lwowski od Danyły Bartosza. SUS-1045 +1130 +1072+1071+1084; PBL-1060 Opowiastka o złożonej strukturze. Jej składniki znane są wszystkim Słowianom wschodnim, są też dość popularne w całej Europie, w tym także i w Polsce. Opowiastki tego rodzaju w systematyce Aarnego-Thompsona, a w ślad za nią i w SUS wyodrębniono jako osobną grupę bajek o głupim potworze (diable). Krzyżanowski natomiast włącza je w PBL do humoresek. Idę tu za wzorem polskiego badacza, jego bowiem decyzja wydaje mi się trafniejsza. 99. O kobiecie, która wypędzała diabły (Pro żinku, szczo wyhaniała czortiw) K. Buk., s. 100 — 102. Zanotował niedawno (miedzy rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk w rej. mieście Kicmań, obw. Czerniwci — od I. Janczuka. SUS-1164 Słynna ta humoreska o sekutnicy (Belfagor) notowana jest w różnych częściach Europy. Stała się także przedmiotem opracowań literackich. Występuje często u wszystkich ludów wschodniosłowiańskich, podobnie jak w Polsce. 423 100. Jak Hucuł wysiadywał źrebaka {Jak werchowyneć wysydżuwaw łoszaka) Hnatiuk, EMzUR nr 4, s. 182—183. Zanotował Hnatiuk w marcu 1896 r. od Mychajła Fotuła w miejscowości Strojno, okręg Berehowe (?) na terytorium tzw. Rusi Węgierskiej (Uhorśka Ruś), obecnie obwód zakarpacki. SUS-1319 Naszego wariantu SUS nie odnotował. Humoreska znana jest nie tylko w całej Europie, ale spotyka sieją także w znacznej części Azji i w obu Amerykach. Krupnik (w źródle tytuł polski: Krupnik przesolony) OKDW, t. 34 (Chełmskie II) nr 22, s. 123 — 124. Kolberg nie podaje informacji, gdzie, kiedy, przez kogo i od kogo humoreska ta została zapisana. SUS-1328 A' Odmiana wątku znana tylko Ukraińcom. 102. Dziadek i babka {Did ta baba) UNKŁ, s. 498, przedruk ze zbioru Borysa Hrinczenki: Etnograficzeskije materiały, wyp. 2, Czernigow 1897. Zapisał W. Stepanenko w b. po w. Kani w. SUS-1351 A" Tylko Ukraińcy znają tę anegdotę. 103. Jak Hucuł nauczył carewnę gazdować {Jak hucuł nawczyw cariwnu hazduwaty) K. Buk., s. 10—14. Zapisał niedawno (między rokiem 1953 a 1973) M. Iwasiuk w rej. mieście Kicmań, obw. Czerniwci od W. Diakoniuka. SUS-1370 (=AT); PBL-902 Humoreska ta występuje w różnych częściach Europy. Spośród ludów wschodnio- słowiańskich znają ją Ukraińcy i Rosjanie. Zapisano wiele wariantów polskich. 104. Rodzina leniuchów {Did, baba, diwka i suczka), Neyman, nr 21, s. 242. Zapisała w drugiej połowie XIX w. panna Z. D. w okolicach wsi Płyskiw, rej. Pohrebyszcze, obw. Winnycia. Nietypową tę opowiastkę zaliczyć należy do humoresek o leniuchach. Zgodnie z systemem SUS należałoby ją może oznaczyć jako 1370 E"*\ Jej fabuła przypomina nieco wątek bajki ezopowej o koniku polnym i mrówce. 105. Gadatliwa żona (taki tytuł polski w źródle) OKDW 51 (Sanockie-Krośnieńskie III), s. 358 — 359. Humoreska zapisana zapewne przez samego Kolberga we wsi Łobozew (Łobyzew ?), b. pow. Ustrzyki Dolne. Kiedy — tego dokładnie nie wiemy, ale możliwe, że sporządzenie zapisu odnieść można do 1884 r., kiedy to Kolberg przebywał w Ustrzykach Dolnych. SUS-1381 Tego wariantu SUS jeszcze nie uwzględnia. Opowiada się tę humoreskę w całej Europie, północnej Afryce i w części Azji. 106. Leniwa kuma {Linywa kuma) Neyman nr 22, s. 243. Zapisała panna Z. D. (zob. przyp. 104). SUS-1405 A* Odmiana wątku znana tylko Ukraińcom. 107. O niemądrej żonie {Pro nerozumnu żonu) KOS s. 293 — 295. Zapisał P. Lintur od A. Kałyna we wsi Horinczewe na Zakarpaciu (zob. przyp. 4). SUS-1385 A"+ 1384 + 1540 Pierwszego składnika wprawdzie SUS nie odnotowuje, ale jego miejsce w klasyfikacji jest oczywiste. 424 Wątek ten znany jest tylko Ukraińcom. Dwa następne są popularne zarówno ¦ wśród Białorusinów i Rosjan, jak też w Polsce i w całej Europie. Oparte na nich opowiastki notowano też na innych kontynentach. 108. Jak jeden człowiek zamienił woły (Jak czołowik woły prominiaw) Moszyńska, nr 27, s. 140 —142. Zanotowała w drugiej połowie XIX w. na Kijowszczyźnie J. Moszyńska (zob. przyp. 22). SUS-1415 Wątek znany wszystkim Słowianom wschodnim, najpopularniejszy wśród Ukraińców. Notowany w Polsce. Szeroko rozpowszechniony w Europie. Są też przekazy z innych kontynentów. 109. Baba i garnuszek mleka (Baba i hladuszczyk mołokd) Neyman, nr 20, s. 242. Zanotowała tę humoreskę w drugiej połowie XIX w. panna Z. D. w okolicach wsi Płyskiw na Podolu (zob. przypis 104). 110. Co prawda, to prawda (Prawda) UNKŁA, s. 478. Przedruk z: W. Hnatiuk: Hałyćko-ruśki anekdoty. Zibraw... U Lwowi 1899, Etnohraficznyj zbirnyk, t. VI. Zanotował W. Nawroćkyj. SUS-1446 Humoreska występująca bardzo rzadko. Spośród Słowian wschodnich znają ją tylko Ukraińcy. Poza tym Estończycy i Niemcy. Dwa warianty pochodzą z Indii. 111. Podział (Za dwa braki) Janów nr 8, s. 112-113. Opowiedział przed 1926 r. Rudolf Kazimirów, lat 17, ze wsi Moszkiwci (Moszkowce), rej. Kałusz, obw. Iwa-no-Frankiwśk, zapisał Jan Janów. SUS-1533 Znają ten wątek wszyscy Słowianie wschodni i Polacy. W niezbyt licznych wariantach notowany jest także u niektórych innych ludów Europy, niekiedy zaś również poza nią. 112. Żebrak i wszyscy święci (Żebrak i wsi świati) Bila rajskych worit. Uporiadkuwannia, peredmowa ta prymitky I. M. Seńka, Użhorod 1980, s. 43. Wersja zanotowana przed 1932 r. w rej. Chust na Zakarpaciu. SUS-1562 A Wariant w SUS jeszcze nie odnotowany. Wątek tej humoreski dość często występuje na Słowiańszczyźnie wschodniej, zwłaszcza w Rosji. Znają go także inne ludy Europy, notowano go również poza nią. W Polsce zapisano tylko dwa warianty. 113. Miłosierna pani (Myłoserdna pani) UNKŁA, s. 293—294. Przedruk ze zbioru B. Hrinczenki, Ukrajinśki narodni kazky wybrani dla ditej, t. II, Kyjiw 1917, s. 144-145. SUS-1567 G' Odmiana wątku znana tylko na Ukrainie. 114. O Cyganie i kiełbasie (Pro cyhana i kowbasu) K. Buk., s. 90 — 91. Zanotował przed 1973 r. M. Iwasiuk w mieście rejonowym Kicmań, obw. zakarpacki, od W. Diakoniuka. SUS -1525 N" Odmiana wątku znana tylko Ukraińcom. 115. Osobliwa nagroda (Pro Matjasza krala) Hnatiuk, EMz UR, nr 2, s. 173. Wariant zapisany w lipcu 1896 r. od diaka i nauczyciela w jednej osobie — Repaja w miejscowości Ubła, obecnie Ublanka (?), rej. Wełykyj Bereznyj, obw. zakarpacki. SUS-1610 I 425 Wątek znany w całej Europie, notowany szczególnie często w Finlandii. Sporo wariantów zapisano też w Polsce. 116. Dziesięć krów (Pro desiat' koriw) K. Buk., s. 38. Zapisał M. Iwasiuk między rokiem 1953 a 1973 we wsi Suchowerchiw, rej. Kicmań, obw. Czerniwci — od O. Bibluka. SUS-1735 Humoreska, znana w różnych krajach Europy, szczególnie często pojawia się w Finlandii i Szwecji. Opowiadają ją sobie wszystkie ludy wschód niosło wiańskie. W Polsce znana z nielicznych przekazów. 117. Cygańskie przekleństwo (Cyhanśke proklattia) K. Buk., s. 91 —92. Zapisał między rokiem 1953 a 1973 M. Iwasiuk we wsi Hawryliwci, rej. Kicmań, obw. Czerniwci — od I. Kluczki. SUS-1736 Humoreska szczególnie popularna na obszarze Europy północnej, zwłaszcza w Finlandii i Szwecji. Znają ją także wszystkie ludy wschodniosłowiańskie i Polacy. 118. Zajęcze sadło (Zajacze salo) UNKŁA, s. 480. Zanotowano tę humoreskę we wsi Horoszky, obw. Winnycia. SUS-1921 Opowiastka ta, znana tylko Ukraińcom, stanowi oryginalną odmianę humoreski Kłamstwa nad kłamstwami. 119. Jakeśmy to z dziadkiem gospodarowali, gdy ojca jeszcze nie było na świecie. (Nebyłycia. Jak my z didom chaziajnuwały) UNKŁA, s. 506 — 521. Zanotował T. Bezszlach na pocz. XX w. w okolicach Odessy. Przekładam tylko wybrane fragmenty bardzo obszernej całości. PBL-1962 Wątek w ogóle rzadki, ale liczne jego warianty zanotowano na Węgrzech. Jedyny przekaz polski pochodzi z Ameryki, gdzie zapisano go od emigrantów. 120. Kogucik i kurka (Kogut i kura — taki tytuł polski w zbiorze) Szuchiewicz, nr 106, s. 244. Bajka zanotowana we wsi Kryworiwnia, rej. Werchowyna (dawna nazwa ośrodka: Żabie), obw. Iwano-Frankiwśk. SUS-2021 A; PBL-2032 Wątek w ogóle rzadki, ale w folklorze Słowian wschodnich pojawia się dość często, zwłaszcza u Ukraińców. Zapisano też sporo odpowiedników polskich, nieco odmiennych strukturalnie. Opowiastki o duchach, strachach, czarownikach i demonach 121. Diabeł (Did'ko) Hnatiuk, Znadoby II, 1, s. 5. Zanotował we wsi Chodowyczi, rej. Stryj, obw. lwowski, Filaret Kołessa. Tłumaczę tylko pierwszą część przekazu. Na Słowiańszczyźnie spotykamy się z najrozmaitszymi wyobrażeniami diabła. Jego wizerunek przedstawiony tutaj należy do mniej może znanych. Ubranie diabła w czapkę jest, zdaje się, rysem swoiście ukraińskim (zob. KLS II, 1, s. 605). 122. Wodnik goni pastuchów (Wodianyk honyt' pastuchiw) Hnatiuk, Znadoby II, 1, nr 457, s. 180. Zanotował przed 1912 r. od Pyłypa Kozidubowa we wsi Koriniok, b. pow. Korocza, gub. Kursk — P. Tarasewśkyj. PBL-4060; MI B82 426 Wierzenia związane z wodnikami są według Kazimierza MoszyńSkiego szczególnie bogate u Słowian północnych (zob. KLS II, 1, s. 680), ale występują oczywiście także u innych. 123. Kąpiel w przeddzień Zielonych Świąt (Kupił pid Światu Nedilu) Hnatiuk, Znadoby II, 1, nr 485, s. 197. Opowiedział P. K. Tymonenko w osadzie Tyszanka, w b. powiecie Wałujki, gub. Woroneż; obecnie terytorium Rosji. Zanotował P. Tarasewśkyj. ML-4058 (?); MI B 81 Wierzenia dotyczące rusałek były szeroko rozpowszechnione na Słowiańszczyźnie wschodniej, a szczególnie wśród Ukraińców (KLS II, 1, s. 680). Rusałki należą do topielic, ale stanowią wśród nich grupę na tyle odrębną, że odnoszące się do nich opowiastki należałoby oznaczyć w klasyfikacji podań wierzeniowych osobnym numerem. Ponieważ PBL sygnuje topielice cyfrą 4059, a w siatce klasyfikacyjnej Christiansena (ML) wolny jest numer poprzedni, ten właśnie tutaj wybrano jako sygnaturę dla rusałek. 124. Morskie panny (Morskipanny) Hnatiuk, Znadoby II, I,nr486,s. 197—198. Zapisał powiastkę Hnatiuk od Hrycia Oliszczaka-Terłećkiego w marcu 1899 r. we wsi Mszaneć, rej. Staryj Sambir, obw. lwowski. ML-4090. Zob. MI D 53; D 81 Opowiastki o syrenach i ich pięknym śpiewie krążą w kulturze europejskiej od głębokiej starożytności. Wystarczy sobie przypomnieć pieśń XII Odysei. 125. O woźnicy, który umiał odpędzać chmury (Firman chmarnyk) Hnatiuk, Znadoby II, 2, nr 1077, s. 220 — 221. Zanotował w październiku 1910 r. Iwan Wołoszynśkyj od N. Kurczaka we wsi Dałeszowe, rej. Horodenka, obw. Iwano-Frankiwśk. PBL-4061 Znamy analogiczne opowiastki polskie. O wierzeniach słowiańskich związanych w płanetnikami (chmurnikami, chmarnikami, obłocznikami) pisze K. Moszyński w KLS II, 1, s. 649-650. 126. Człowiek o dwóch sercach (Dwodusznyk) Łeh. Karp., s. 256 — 258. Zapisał przed 1968 r. Ł. Demian we wsi Werchni Kerećky, rej. Swalawa, obw. zakarpacki. PBL-4005 + SUS-156 (=AT, PBL) Składnik pierwszy — to opowieść o wilkołaku. Tego rodzaju powiastki wierzeniowe były niegdyś pospolite nie tylko na Słowiańszczyźnie, ale i w całej Europie. Składnik drugi — to bajka o wdzięcznym wilku (niedźwiedziu), znana spośród Słowian wschodnich tylko Ukraińcom. Szczególnie zaś często opowiadano ją w Finlandii i Irlandii. 127. Kełemenowa Góra (Kełemenowa hora), Łeh. n.kr.s. 122— 113. Zapisała M. Chromiak w mieście rejonowym Mukaczewe, obw. zakarpacki. ML-8017(?) Proponuję oznaczenie tego wątku jednym z wolnych numerów, jakie pozostały do dyspozycji w klasyfikacji Christiansena, w dziale gadek o skarbach. Mamy tu do czynienia z podaniem miejscowym o charakterze ajtiologicznym; nawiązuje ono do wydarzeń historycznych i jest intensywnie nasycone elementami wierzeniowymi. Tak więc krasnoludek został tu przedstawiony jako duch podziemny, co jest szczególnie charakterystyczne dla Europy północnej (zob. MI F 451). Mieszka on w górach (MI F 451.4.1.11), w jamie zamkniętej żelaznymi drzwiami (MI F 451.4.3.1.). Również rola karzełka jako strażnika 427 skarbów dobrze jest znana w folklorze (MI N 574). Za najbardziej oryginalny uznać trzeba motyw kluczy od morza. Borżawa — wieś w rej. Berehowe, obw. zakarpacki. Kwasowe — wieś w tym samym rejonie. Bena — brak aktualnych danych o tej wsi. 128. Demon kopalni soli (Demon solerudnyka) Łeh. n.kr., s. 121 —123. Podał W. Iwanio. Tekst opublikowany na Zakarpaciu w 1923 r. PBL-6500 Znamy również inne podobne powiastki ukraińskie, a także polskie. Sołotwina (ukr. Sołotwyna) — dziś osiedle typu miejskiego w rej. Tiacziw, obw. zakarpacki. 129. Jak licho podróżnych sprowadzało z drogi (Bida na morozi) Hnatiuk, Znadoby II, 1, s. 140. Zapisał w 1903 r. O. Derewianka od Jandrucha Stecija we wsi Budaniw, rej. Terebowla, obw. Temopil. PBL-8086 Proponuję oznaczyć ten wątek posługując się wolnym numerem z klasyfikacji Christiansena-Krzyżanowskiego; (w PBL grupa: Duchy różne). Historyjka ta należy do pospolitych, zarówno na Ukrainie, jak i w Polsce, opowiastek o błąkaniu się człowieka, którego „wodzi" mara, licho czy błędny duch, nie pozwalając mu wkroczyć na właściwą drogę. Wyobrażenia owego ducha wodzącego po bezdrożach jest zresztą bezkształtne i niejasne (zob. KLSII, 1, s. 99—101). 130. Kwiat paproci (Cwit paporoty), Hnatiuk, Znadoby II, 2, nr 1014, s. 186. Zapisał w grudniu 1911 r. I. Wołoszyński od N. Mokryckiego ze wsi Dałeszowe, rej. Horodenka, obw. Iwano-Frankiwśk. PBL-3100 Nie jedyny to przekaz opartej na tym motywie powiastki ukraińskiej. Zapisano liczne jej warianty polskie. Motyw stanowiący osnowę opowiastki znany jest również na Litwie. 131. Zaklęty loch (Zaklatyj loch), Hnatiuk, Znadoby, nr 1152, s. 245. Zanotował w październiku 1902 r. A. Weretelnyk od Andrucha Junaka we wsi Krywolanka (teraz Krywołuka[?] w b. pow. Kamianeć-Podilśkyj, rej. Czortkiw, obw. Ternopil). PBL-8012 Znamy sporo wariantów polskich tej opowiastki. Batiatycze (ukr. Batiatyczi) — wieś w rej. Kamianka Buźka, obw. lwowski. 132. O smoku (Pro szarkuna) Łeh. Karp., s. 247-248. Podał A. Sznicer; publikacja w 1937 r. na Zakarpaciu. ML-5025 (?) Podobne opowieści wierzeniowe ukazujące rodzenie się smoka w rezultacie łańcucha przemian nierzadko spotyka się na Słowiańszczyźnie, a także u sąsiadów Słowian (zob. KLS II, 1, s. 580-581). 133. Dola (w źródle taki tytuł polski) OKDW 51 (Sanockie-Krośnieńskie III) nr 5, s. 205. Opowiastka zanotowana we wsi Rakowe, rej. Staryj Sambir, obw. lwowski (por. przyp 87). ML-7030 (?) Wyobrażenie doli (losu) uosobionej w kształcie ludzkim lub zwierzęcym spotyka się najczęściej, jak stwierdza Moszyński, w Polsce wschodniej, u Słowian wschodnich 428 i wśród części Serbów i Chorwatów. Ze szczególną wyrazistością kreują takie jej postaci Ukraińcy. (KLS II, 1, 698). 134. Pomór {Bolączka), Łeh. Karp., s. 249 — 260. Tekst opublikowany na Zakarpaciu w 1930 r. PBL-7080 Postaciowanie demona pomoru jako czarnego psa jest na Słowiańszczyźnie częste. 135. Dziecko i skarby (Hora Rich), Łeh. Karp, s. 248-249. Zanotował I. Kuźma, pierwsza publikacja w 1931 r. na Zakarpaciu. PBL-8013 Nie jedyny to wariant ukraiński tej opowiastki. Zapisano również przekazy litewskie, białoruskie, łotewskie i sporą grupę polskich. Stawne — wieś w rej. Wełykyj Bereznyj, obw. zakarpacki. 136. Czy wiedźmy kradną gwiazdy z nieba? (Czy kradut' widmy zirnyciT) Hnatiuk, Znadoby II, 2, nr 821, s. 206 — 207. Powiastka zapisana w gminie borysowskiej, b. pow. Wałujki, gub. Woroneż (teraz terytorium Rosji). PBL-3040 Wierzenie, że wiedźmy porywają gwiazdy, jest szczególnie pospolite na Ukrainie i w Bułgarii (zob. KLS II, 1, s. 463). W Polsce porywanie gwiazd przypisuje się boginkom. f Podania f 137. Dwaj bohaterowie (w źródle tytuł rosyjski: Dwa kamnia — „Bagatyri") Dragomanow, i s. 230 — 231. Podanie miejscowe, historyczne, o charakterze ajtiologicznym. Usiłuje * się w nim wyjaśnić pochodzenie dwóch realnie istniejących obiektów materialnych. I 138. O Perepiacie i Perepiatysze (taki tytuł polski w źródle). Rulikowski nr 5, s. 64. Opowiedziała [prawdopodobnie w połowie XIX w.] staruszka Paraska Mołodzcowa ze wsi Rułykiw, rej. Wasylkiw, obw. kijowski. Zanotował E. Rulikowski. Mogiły (kurhany) nazwane imionami Perepiata i Perepiatychy położone są blisko tej wsi, w której mieszkała narratorka. Pochodzą z VI w. n.e., a więc jeszcze ze scytyjskich czasów. Mogiłę Perepiatychy w 1845 r. poddano badaniom archeologicznym. Imiona Perepiata i Perepiatychy nie są znane historykom. 139. Święty Andrzej Apostoł wędruje po Rusi. Jest to przekład fragmentu Powieści lat minionych (nazywanej dawniej Kroniką Nestora), która została spisana w początkach XII wieku. Tekst staroruski spolszczył J. M. Kasjan. Główną podstawę tłumaczeń stanowiło najnowsze wydanie kroniki w serii Pamiatniki literatury driewniej Rusi. XI— naczalo XII wieka, Moskwa 1978. Legendę o św. Andrzeju znajdujemy tu na stronie 26. Autor przekładu wykorzystał przypisy do powyższego wydania. Tytuł zarówno tej opowiastki, jak i czterech następnych pochodzi od tłumacza. 1 Legenda o głoszeniu przez św. Andrzeja Apostoła nauki Chrystusa na wybrzeżach J Morza Czarnego jest średniowiecznym apokryfem bizantyjskim. Z czasem zawę- 1 drował on na Ruś, gdzie nasycił się miejscowymi realiami. _| Morze Pontyjskie — grecka nazwa Morza Czarnego. % Synopa miasto na północnym wybrzeżu Morza Czarnego, położone obecnie | w granicach Turcji. 429 Korsuń — w tym wypadku jest to ruska nazwa miasta Chersonez. Obecnie na jego miejscu znajduje się Sewastopol. Nowogród — chodzi tutaj o Nowogród Wielki, miasto położone w północnej Rusi nad rzeką Wołchow. Kraj Waregów to Szwecja. Waregowie, czyli Normanowie szwedzcy, dokonali w wieku IX ekspansji na Ruś, gdzie założyli dynastię Rurykowiczów. Nazwa dynastii pochodzi od Ruryka (zmarł w 879 r.), wodza Waregów, który według Powieści lat minionych miał zasiąść w 862 r. na tronie książęcym Nowogrodu Wielkiego, poproszony o to przez mieszkańców miasta. 140. Założenie Kijowa. Tekst jak wyżej, s. 26 — 28. Legenda o założeniu Kijowa przez trzech braci jest bardzo dawnego pochodzenia, zanotował ją już w VII wieku pewien kronikarz ormiański. Badania archeologiczne dowodzą, że tam, gdzie dziś położony jest Kijów, rzeczywiście znajdowały się do końca X wieku trzy osiedla, których nazwy mogły być związane z imionami ich założycieli. Imię siostry — Łybid' — odpowiada nazwie niewielkiej rzeczki płynącej przez Kijów i wpadającej do Dniepru. Wzniesienie Borycziw — miejsce, po którym biegnie droga łącząca górną, centralną część Kijowa z nisko położonym Podolem. „i nazywali się oni Polanami" — nie chodzi tu oczywiście o Polan zachodnich, zamieszkujących w VIII—X w. obszary nad Wartą, lecz o plemię wschodnio- słowiańskie osiadłe nad środkowym biegiem Dniepru. Carogród — dawna ruska nazwa Bizancjum, przemianowanego potem na Konstantynopol, a po zdobyciu miasta przez Turków — na Stambuł. 141. Śmierć księcia Olega. Tekst jak wyżej, s. 52 — 54. Książę Oleg — rok urodzenia nie znany, zmarł w r. 912 —¦ książę ruski sprawujący władzę po śmierci Ruryka w imieniu jego małoletniego syna Igora. Z początku panował w Nowogrodzie, później zaś zawładnął Smoleńskiem i Kijowem. W 911 r. wyprawił się przeciw Bizancjum i zmusił je do podpisania korzystnego dla Rusi traktatu. „i minęły jeszcze cztery lata, to w piątym" — kronikarz w ten sposób ustala czas wyprawy i zawarcia traktatu na rok 907. Tymczasem źródła bizantyjskie nic nie wspominają o wyprawie i traktacie, które miałyby przypaść na ten właśnie rok. 142. Pojedynek. Tekst jak wyżej, s. 136-138. Książę Włodzimierz —- rok urodzenia nie znany, zmarł w 1015 r.; syn Światosława, wnuk Igora, władca Rusi Kijowskiej. W 988 r. przyjął z Bizancjum chrześcijaństwo, wprowadzając je jako religię państwową. Prowadził liczne zwycięskie wojny. Scalił wszystkie terytoria ruskie w jednolity organizm. Zwano go Wielkim i Świętym. Chorwaci — chodzi tu o tzw. Białych Chorwatów, mających swe siedziby na wschód od Karpat. Pieczyngowie — lud turecki koczujący w w. VIII—IX na stepach między dolnym biegiem Wołgi a rzeką Ural (dawna jej nazwa: Jaik). Wyparci stamtąd przez innych koczowników, mianowicie Chazarów, przenieśli się na stepy czarnomorskie, gdzie zajęli rozległe obszary od dolnego Dunaju po ujście Donu. Odtąd często toczyli wojny z Rusią i Bizancjum. Potęga ich zmierzchła pod koniec w. XI i na początku XII po klęskach zadanych im przez Ruś, Bizancjum oraz Połowców, koczowników stepowych podobnego jak Pieczyngowie pochodzenia. Suła — lewy dopływ Dniepru, przepływa przez dzisiejsze obwody sumski i połtawski. 430 Trubiż — także lewy dopływ Dniepru, wpadający weń na północny zachód od { ujścia Suły. ¦ Perejasław — jedno z głównych i najstarszych miast Rusi Kijowskiej. Obecna . nazwa — od 1943 r. — Perejasław-Chmelnyćkyj. f 143. Złote Wrota Kijowskie (Łehenda o Zolotych worotach), Kulisz: Zapiski, s. 3 —5. | Złote Wrota Kijowskie — główna brama dawnego Kijowa. Nazwa pochodzi i prawdopodobnie od pozłacanej kopuły, która wieńczyła wznosząca się nad tą * bramą cerkiew. Złote Wrota zostały zburzone podczas najazdu Tatarów w 1240 r., ocalały z nich jedynie dwie ściany i resztki sklepienia. Nasze podanie przynosi ' swoistą interpretację zniknięcia bramy. » Opowieść wykazuje pewne pokrewieństwo z podaniem o królu śpiącym I w górach (PBL —8256). Składnikiem łączącym jest tu szczególnie zapowiedź » powrotu bohatera do ojczyzny po wiekach oddalenia. | 144. Berkut — zbawca (Berkut — riatiwnyk) Łeh. Karp., s. 7 — 8. Wątek zapisany przez f M. Rewućkiego od O. Rewućkiego we wsi Płoska, rej. Putyła, obw. Czerniwci. * Moment historyczny, którego podanie to dotyczy — to niewątpliwie najazd \ Mongołów na Karpaty. Nastąpił on w 1241 r., kiedy to hordy stepowe przedarłszy się przez łańcuchy gór rozbiły wojska Beli IV, króla Węgier i zawładnęły nizinami * nad Dunajem i Cisą. Podanie to jest, jak łatwo zauważyć, nasycone motywami baśniowymi. * 145. O świętych Kozakach (Pro swiatych Kozakiw) Hnatiuk, Łehendy nr 181, s. 187-188. Zapisał Andrij Weretelnyk od Mychajła Biłyka w 1990 r. we wsi Silce j Beńkowe na terenie dawnej Galicji (obecnie bodaj: Beńkiwci), rej. Rohatyn, obw. Iwano —Frankiwśk. $ PBL-8256 I Opowieści o śpiących rycerzach znane są w Europie szeroko, zwłaszcza wśród f ludów, które przez długi okres znajdowały się pod obcym panowaniem. f W naszym wariancie spotykamy znamienne dla podań połączenie realiów I z mistyfikacjami i motywami fantastycznymi. | 146. Próba (w oryginale tytuł w języku rosyjskim: Iskus pried wstuplenijem w zaporożskoje | bratstwo), Kulisz, s. 286-288. Zaporożcy — Kozacy zaporoscy. Przebywali w wiekach XVI — XVIII za porohami, tj. progami skalnymi Dniepru, na Niżu. Tworzyli wspólnotę wojskową mającą swe oparcie w siczy, silnie umocnionym obozie warownym, który zakładano na wyspach dnieprowych (Chortyca, Tomakówka, Bazawłuk). Wojsko zaporoskie odznaczało się nadzwyczajną bitnością. Wielką sławą okryły Zaporożców zwłaszcza śmiałe wyprawy morskie przeciw Turcji, dokonywane na lekkich i zwrotnych łodziach zwanych czajkami. Hetmańszczyzna — obszar Ukrainy położony po lewej stronie Dniepru na północ od Zaporoża. W latach 1667 — 1764 władzę nad nim sprawował hetman kozacki — stąd właśnie wzięła się nazwa tego terytorium. 147. Trzy włoski Ołeksy Dobosza (Try wołosyny Oleksy Dowbusza) Łeh.n.kr., s. 179 — 180. Zapisał 1972 r. W. Fedyszyneć od H. Tarachanowicz we wsi Repynne, rej. Miżhiria, obw. zakarpacki. PBL-8256 (?) Skoro ukraiński Dobosz jest postacią tej samej kategorii, co polsko-słowacki Janosik, to należałoby chyba dotyczące go opowiadania oznaczyć tym samym numerem klasyfikacyjnym. 431 Ołeksa Dobosz (Dowbusz) — to postać historyczna, opryszek karpacki, którego burzliwe życie przypadło na lata 1700—1745. Autentyczne, choć nieco przekształcone jest w podaniu również nazwisko jego zabójcy — nazywał się on Dzwinczuk. Jego żona, a kochanka Dobosza, miała podobno na imię Ksenia. Życie i czyny Dobosza stały się tematem licznych utworów literatury ludowej. Pieśni i podania opromieniły jego postać glorią obrońcy uciśnionych i mściciela doznanych przez nich krzywd. 148. Góra Łysina (Hora Łysyna) Łeh. n.kr., s. 177 — 179. Zapisał opowiastkę I. Pipasz-Kosiwśkyj przed r. 1972. Iwan Rachiwski —postać autentyczna, towarzysz walk Dobosza. Sihet (Sighet) — miasto znajdujące się teraz na terytorium Rumunii blisko granicy z Ukrainą. Kosmacz, Rachiw, Jasień — miejscowości na Huculszczyźnie. Czarnohora (ukr. Czornohora) — najwyższy masyw górski w Karpatach Wschodnich. 149. Kąkol i pszenica (Kukil i pszenycia) UNKŁA, s. 469. Opowieść zanotowana przez D. Kusznarenkę w 1939 r. we wsi Własiwka, rej. Icznia, obwód Czernihiw. Taras Szewczenko (1814—1861) — wielki ukraiński poeta i malarz. Stał się on bohaterem licznych podań i anegdot ludowych. 150. Siłacz Baczyński (Sylacz Baczynśkyj) Łeh n.kr., s. 184. Zapisał P. Sowa. Kossuth Lajos (1802 — 1894) — przywódca rewolucji 1848 r. na Węgrzech. Debreczyn — miasto we wschodnich Węgrzech. Użhorod — miasto w południowo-zachodniej Ukrainie, teraz ośrodek obwodu zakarpackiego. Posłowie Bajki ludowe Ukrainy, jak w ogóle cały folklor tego kraju, są ogromnie bogate i różnorodne. Wiedziano o tym już od dawna, ale wykazał to w sposób ścisły dopiero wybitny rosyjski folklorysta Nikołaj Andriejew (1892 — 1942). Wydał on w 1929 r. katalog bajek rosyjskich, ułożony wedle systemu fińskiego "" uczonego Antti Aarnego, a w latach późniejszych pracował nad analogicznym katalogiem bajek ukraińskich. Opublikować go jednak nie zdążył, rzecz pozostała w rękopisie, przy czym brak w niej rozdziału poświęconego humoreskom. Ale w roku 1934 ogłosił rozprawę Przyczynek do charakterystyki ukraińskiego materiału bajkowego (K charaktieristikie ukrainskogo skazocznogo matieriala, Leningrad). Zajął się w niej analizą repertuaru typów bajkowych występujących w folklorze ukraińskim, przy czym rezultat swych badań ujął porównawczo, zestawiając materiał ukraiński z rosyjskim oraz z repertuarem wątków zarejestrowanych w międzynarodowym katalogu Aarnego-Thompsona. Okazało się, że ukraińskich typów bajkowych jest o wiele więcej niż rosyjskich i że bardzo dużo pośród nich jest takich, których nie wykazuje systematyka międzynarodowa. To bogactwo repertuaru rysuje się szczególnie wyraźnie w obrębie bajek o zwierzętach, których według obliczeń Andriejewa Ukraińcy znają niemal trzykrotnie więcej niż inne ludy Europy i pięć razy więcej od Rosjan. Legend miałoby wśród Ukraińców krążyć czterokrotnie więcej niż wśród pozostałych ludów europejskich i czterokrotnie więcej niż wśród Rosjan. Jednak również w obrębie innych grup bajkowych zauważył wybitny uczony wyraźną dominację bajki ukraińskiej. Jedynie repertuar baśni magicznych okazał się mniej więcej tak samo bogaty we wszystkich porównywanych zasobach. I tu wszelako cyfry wskazywały, że bajka ukraińska zna najwięcej wątków. Po latach trzydziestu pięciu charakterystykę ukraińskiego repertuaru bajkowego nakreślili po raz drugi autorzy Porównawczego katalogu wątków (SUS) — Ł. G. Barag, I. P. Berezowśkyj, P. Kabasznikau i N. W. Nowikow. Dokonali oni ponownie zestawienia repertuaru ukraińskiego z rosyjskim, uwzględniając poza tym białoruski, a pomijając, niestety, ogólną liczbę typów » wykazanych w katalogu międzynarodowym. Po wzięciu pod uwagę dodatkowych f materiałów, przez Andriejewa nie wyzyskanych, oraz wprowadzeniu korekt do e jego systemu klasyfikacyjnego, różnice dostrzeżone przez wybitnego badacza 1 uległy złagodzeniu. Co więcej, zamieszczona przez autorów tabelka wskazuje, że w obrębie dwu grup — anegdot i bajek o głupim diable — bajka rosyjska zna 433 więcej wątków od ukraińskiej. W pierwszym wypadku jest to przewaga duża, wynosząca aż 237 wątków, w drugim zaś bardzo nieznaczna — ograniczona tylko do sześciu. Najbardziej zrównoważona okazała się ponownie sytuacja w grupie baśni magicznych — i Ukraińcy, i Rosjanie znają po 225 wątków, a Białorusini 199. Stosunkowo niewielkie są także dysproporcje w obrębie legend — wśród Ukraińców krążą 132 wątki legendowe, wśród Białorusinów 118, wśród Rosjan — 106. Ale bajek o zwierzętach Ukraińcy znają jednak bez porównania więcej od swoich wschodniosłowiańskich pobratymców, bo aż 336, podczas gdy Rosjanie 119, a Białorusini 87. Koniec końcem ogólna liczba wątków występujących we wszystkich rodzajach bajek najwyższa jest u Ukraińców, mianowicie 1339, podczas gdy u Rosjan wynosi 1233, a u Białorusinów 890. Rezultaty tego rodzaju zestawień trudno, rzecz jasna, traktować jako ostateczne, zmieniać się bowiem muszą wraz z napływem nowych materiałów. Tak więc np. obraz bajki ukraińskiej niewątpliwie wzbogacają i znacznie urozmaicają przekazy wydane niedawno w Polsce z rękopiśmiennych materiałów Kolberga. Zapisów tych SUS jeszcze nie uwzględnił. Chodzi tu przede wszystkim o Sanockie-Krośnieńskie III (OKDW 51), gdzie znajdujemy wiele bajek i podań ukraińskich. Znacznie mniej liczne, ale również ciekawe przekazy spotykamy poza tym w Rusi Karpackiej II (OKDW 55) i Rusi Czerwonej 11(2) (OKDW 57,2). Odpowiedź na pytanie, dlaczego to właśnie repertuar bajkowy ludu ukraińskiego jest tak wyjątkowo bogaty, nie byłaby bynajmniej prosta. Nie ulega jednak w każdym razie wątpliwości, że udzielając jej należałoby uwzględnić dwa co najmniej czynniki. Pierwszym z nich byłby fakt, że ziemie ukraińskie były i są położone na skrzyżowaniu głównych szlaków europejskich wiodących z północy na południe i z zachodu na wschód. Sprzyjało to, rzecz jasna, wydatnie migracji opowiadań tradycyjnych. Nieraz już w nauce wskazywano, że właśnie ruchliwi kupcy byli szczególnie predestynowani do przenoszenia folkloru z jednych okolic do innych, tak jak chłopi, mieszkający nierzadko przez całe życie we wsi rodzinnej, najlepiej nadawali się do roli przechowawców tradycji. Drugi czynnik jest odmiennego rodzaju. Jak wiadomo, naród ukraiński pozbawiony był przez długie wieki samodzielnego bytu państwowego. Ukraińcy zamieszkiwali terytoria włączone w skład Węgier, Polski, Austrii, Rosji. Ale ten stan rzeczy, choć niewątpliwie tragiczny, nie pozbawił Ukraińców poczucia tożsamości narodowej. Zachowali je, chociaż przyswoili sobie równocześnie różne elementy kultury tych krajów, w których przypadło im żyć. W rezultacie wydatnie wzbogacili własną kulturę ludową. Układając ten zbiór nie chciałem ograniczyć się tylko do bajek. Uznałem za słuszne zaprezentować na wybranych przykładach całą tradycyjną prozę ludową 434 Ukrainy. Uwzględniłem więc także opowiastki przedstawiające powstanie świata i człowieka, których ani katalog Aarnego-Thompsona, ani SUS nie uwzględniają. Porządkując je oparłem się zatem na Polskiej bajce ludowej w układzie systematycznym Juliana Krzyżanowskiego. Zamieściłem je w bezpośrednim sąsiedztwie legend, z którymi są blisko związane zarówno w obrębie treści, jak też pod względem formalnym. W osobnym rozdziałku zamieściłem opowiastki będące wyrazem wierzeń ludowych; ich oznaczenia klasyfikacyjne oparłem również na systematyce Krzyżanowskiego, a czasami odsyłałem bezpośrednio do dzieła Reidara Christiansena Podania wędrowne (ML). Stanowiło ono przecież wzorzec wyjściowy dla Krzyżanowskiego, kiedy porządkował polskie opowiastki wierzeniowe i podania. W pewnych wypadkach uznałem za wskazane odesłać czytelnika do indeksu motywów ludowych opracowanego przez S. Thompsona (MI). Dział wreszcie ostatni naszego zbioru — to podania, a więc opowieści o minionych dziejach ludu i narodu, przedstawiające przeszłość najczęściej z pomocą motywów fantastycznych. Gromadząc materiał do tej książki starałem się nie tylko o odpowiedni dobór różnorodnych wątków, lecz bardzo starannie wybierałem również poszczególne warianty, stosując jako główne kryterium ich wartość estetyczną. Ale należało spełnić jeszcze inne warunki. Mianowicie zależało mi bardzo, żeby zgromadzić przekazy pochodzące z różnych dzielnic Ukrainy — z zachodu i wschodu, z północy i południa. W jakiej mierze ten zamiar się powiódł, łatwo czytelnik osądzi, przeglądając przypisy do poszczególnych tekstów. Zamieściłem tam wszelkie dostępne mi informacje o miejscowościach, w których przekazy utrwalono na piśmie. Uważałem również za ważne, by znalazły się w zbiorze przekazy dawne, pochodzące jeszcze z pierwszej połowy XIX w., obok nowszych i całkiem współczesnych. A trzeba nadmienić, że w latach ostatnich opublikowano wiele wartościowych przekazów, pochodzących przeważnie z terenu Karpat, gdzie piękna sztuka opowiadania bajek rozkwita nadal. Jest to ziemia wyjątkowo bogata w samorodne talenty narratorskie. Dość powiedzieć, że w jednej tylko wiosce — Horinczewe (rej. Chust, obw. zakarpacki) znalazło się aż siedmioro utalentowanych bajarzy. Ich opowiastki złożyły się na piękny zbiorek Bajki jednej wsi (KOS), z którego zaczerpnąłem kilka tekstów do tej książki. Obok zapisów zebranych przez folklorystów ukraińskich uwzględniłem również przekazy utrwalone przez zbieraczy polskich: Oskara Kolberga, Zofię Rokossowską, Józefę Moszyńską, Czesława Neymana, Stanisława Zdziarskiego, Jana Janowa. Choć książka ta jest zbiorem dość obszernym, to i tak nie może zaprezentować w pełni bogactwa i wspaniałej bujności ukraińskiej bajki ludowej. Ale jeśli zdoła dać czytelnikowi przybliżone bodaj pojęcie o jej niezwykłej urodzie, to będzie można uznać, że swoje zadanie spełniła. SPIS TREŚCI I. BAŚNIE CZARODZIEJSKIE 5 1. O Kiryle Garbarzu 7 2. Jaworowy Iwanko 10 3. Uczeń diabła 20 4. Biedny człowiek i śmierć 23 5. Synowa-żaba 25 6. O carewiczach Wasylkach 27 7. O dziewczynie-fujarce 32 8. Śpiąca królewna i jej wyzwoliciel 35 9. Żona-wiatr 37 10. Niewidzialny mąż 39 11. Rak-nieborak i jego wierna żona 43 12. Dwaj cesarze i jeden Herasym 48 13. Pastuszek Świętego Mikołaja 54 14. Córka i pasierbica 57 15. Przebiegła młódka i diabeł 61 16. Jak boginki chciały zabrać dziecko 64 17. Jak cesarz pojął za żonę sierotę Maryjkę 66 18. Carewna Oleńka i piękna branka 68 19. O carze pijaku i dziewczynie piękniejszej od róży 73 20. O owczarzu i cudownych owcach 82 21. Złoty ptak i morska panna 87 22. O miłosiernym chłopcu 94 23. O żołnierzach, diabłach i cudownych darach 99 24. O niemądrym chłopcu, mądrym zającu i smutnej królewnie 25. Czarodziejskie skrzypce 113 26. Krikus-Kakus 116 27. Sprawiedliwość i Krzywda 121 28. Dzielny Piotr i hartowany miecz 123 29. O Kalince i dobrym Iwońciu 128 30. Dwunastu bohaterów 132 31. Sen Herasyma 145 32. Uwięziona febra 153 33. Bajka o Iwanku, majstrze nad majstrami 153 II. BAJKI O ZWIERZĘTACH 157 34. Serce lisa 159 35. Jak garnuszek utopił lisicę 160 36. Niedźwiedź i muzykant 161 37. Jak zając szukał śmierci 162 38. Lew i myszka 165 39. Spotkanie jeża z lisem i wilkiem 166 40. Pan Kocicki 168 109 436 41. Wielce uczona lisica i kot nieuk 170 42. Bajka o głupim wilku 171 43. Jak to kozioł z baranem nastraszyli wilki 173 44. Zając ratuje wołu przed wilkiem 176 45. Lisiczka-siostrzyczka i wilczek-braciszek 178 46. Słomiany byczek 183 47. O babie i o dziku 187 48. Okrutna baba i wilk niewiniątko 188 49. Pies i wilk 189 50. Koza w zajęczym domku 190 51. Dwaj carowie ptaków 194 52. Wrona i żmija 195 53. Jak wróbel sprawił uciechę psu 196 54. O tym, jak gad zabił się sam 198 III. POWIASTKI O POCZĄTKU ŚWIATA, LUDZI, STWORZEŃ I RZECZY 55. Stworzenie ziemi 201 56. Jak diabeł spada z nieba 204 57. Skąd się wziął ogień w krzemieniu 205 58. Z czego powstały perły 205 59. Z czego wyrosła herbata 206 60. Skąd wziął się żółw 206 61. Stworzenie wilka 207 62. Dlaczego kozy mają krótkie ogony 208 63. Skąd wziął się bocian 209 64. Kim był dawniej dzięcioł 210 65. Pochodzenie kreta 211 199 66. Jak Pan Bóg stworzył szlachtę 67. Wielkoludy 213 212 IV. LEGENDY 215 68. O ucieczce Matki Boskiej 217 69. Jak Chrystus bawił się ptaszkiem 218 70. Jak kogut zmartwychwstał 218 71. Trzy pierścienie 219 72. Chrystus i święty Piotr młócą ogniem 222 73. Jak to święty Piotr był Bogiem 224 74. Chrystus, święty Piotr i podkowa 225 i ' 75. Święty Piotr w tarapatach 226 76. O pysznym carze Ijonie 227 77. Genowefa — nieszczęsna królowa 231 78. O trzech braciach pogrążonych we śnie 234 79. Piszczałka wydaje tajemnicę 235 80. O jednym takim, co duszę diabłu zapisał, a nie poszedł do piekła 238 81. Jak chleb uratował ludzi przed czartem 240 82. Pokuta małego diabełka 243 83. Święty Eliasz na weselu 246 437 ł V. NOWELE — POWIASTKI O NIEZWYKŁYCH ZDARZENIACH I PRZYGODACH 247 84. O królewnie rozmiłowanej w zagadkach 249 85. Czuprynka-Siedmiolatka 257 86. O leniwej żonie 262 87. Jak to Salomon badał ziemie i morze 266 88. O Marku bogaczu i jego zięciu 270 89. Los biedaka 283 90. Owczarz Wasylko i złote góry 286 91. Rozum i Szczęście 289 92. Kto drugiemu nieszczęścia życzy, ten sam nie zazna, słodyczy 291 93. Niewinnie zasądzony 294 94. Dwaj bracia 297 95. Jak żołnierz oszukał cara 298 96. Kiedy będzie kapało ze strzechy 300 97. Rezolutna dziewczyna i złodzieje 301 VI. KAWAŁY, ANEGDOTY, NIESTWORZONE RZECZY 303 98. Jak chłopiec przechytrzył diabła 305 99. O kobiecie, która wypędzała diabły 308 100. Jak Hucuł wysiadywał źrebaka 310 101. Krupnik 312 102. Dziadek i babka 315 '? ¦• 103. Jak Hucuł nauczył carewnę gazdować 316 104. Rodzina leniuchów 321 105. Gadatliwa żona 322 106. Leniwa kuma 324 107. O niemądrej żonie 325 108. Jak jeden człowiek zamienił woły 328 109. Baba i garnuszek mleka 331 110. Co prawda, to prawda 331 111. Podział 332 112. Żebrak i wszyscy święci 333 113. Miłosierna pani 334 114. O Cyganie i kiełbasie 336 115. Osobliwa nagroda 337 116. Dziesięć krów 339 117. Cygańskie przekleństwo 340 118. Zajęcze sadło 342 119. Jakeśmy to z dziadkiem gospodarowali, gdy ojca jeszcze nie było na świecie 344 120. Kogucik i kurka 351 VII. OPOWIASTKI O DUCHACH, STRACHACH NACH 353 121. Diabeł 355 122. Wodnik goni pastuchów 356 123. Kąpiel przed Zielonymi Świętami 357 124. Morskie panny 358 125. O woźnicy, który umiał odpędzać chmury 126. Człowiek o dwóch sercach 360 CZAROWNIKACH I DEMO- 359 127. Kefemenowa Góra 362 128. Demon kopalni soli 364 129. Jak licho podróżnych sprowadzało z drogi 366 130. Kwiat paproci 367 131. Zaklęty loch 368 132. O smoku 369 133. Dola 370 134. Pomór 371 135. Dziecko i skarby 373 136. Czy wiedźmy kradną gwiazdy z nieba 374 VIII. PODANIA 377 137. Dwaj bohaterowie 379 138. O Perepiacie i Perepiatysze 380 139. Święty Andrzej Apostoł wędruje po Rusi 381 140. Założenie Kijowa 382 141. Śmierć księcia Olega 383 142. Pojedynek 385 143. Złote Wrota Kijowskie 387 144. Berkut-zbawca 388 145. O świętych Kozakach 390 146. Próba 393 147. Trzy włoski Ołeksy Dobosza 395 148. Góra Łysina 396 149. Kąkol i pszenica 399 150. Siłacz Baczyński 400 Słowniczek 401 Wykaz skrótów i lista zbiorów 404 Odpowiedniki polskie ważniejszych ukraińskich nazw miejscowości Przypisy 408 Posłowie 432 Spis treści 435 407