13574
Szczegóły |
Tytuł |
13574 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13574 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13574 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13574 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Józef Ondrusz
o ptaszku Złotodzióbku
i inne bajki
ilustrowała
Jolanta Martolla
Nasza Księgarnia
Warszawa
1986
O czerwonej kurce
W małej chatce pośrodku lasu żyły trzy gosposie — czerwona kurka, biała kotka i szara myszka. Czerwona kurka spędzała noce na wysokiej grzędzie, biała kotka w przytulnym koszyczku, a szara myszka w bezpiecznej norce pod ścianą.
Pewnego rana czerwona kurka obudziła się pierwsza, zeskoczyła z grzędy i zagdakała:
— Która z nas rozpali dziś ogień?
— Ja nie! — miauknęła biała kotka.
— Ja też nie! — pisnęła szara myszka.
— No, to ja to zrobię! — gdaknęła kurka i rozpaliła ogień w piecu. I
Kiedy ogień wesoło trzaskał, zagdakała znów czerwona kurka:
— Która z nas posprząta dziś kuchnię?
— Ja nie! — miauknęła biała kotka.
— Ja też nie! — pisnęła szara myszka. '
— No, to ja to zrobię! — gdaknęła kurka i posprzątała kuchnię. Kiedy w kuchni aż pojaśniało od czystości, zagdakała znów czerwona kurka:
— Która z nas ugotuje dziś śniadanie?
— Ja nie! — miauknęła biała kotka.
— Ja też nie! — pisnęła szara myszka.
— No, to ja to zrobię! — gdaknęła kurka i zakrzątnęła się około śniadania.
Kiedy smaczne śniadanie zapachniało na stole, zagdakała znów czerwona kurka:
— Która z nas zje to śniadanie?
— Ja! — miauknęła biała kotka.
— Ja też! — pisnęła szara myszka.
— Nie, nie! Sama zjem śniadanie! Chyba że już zawsze będziecie mi pomagać! — gdaknęła kurka.
— Będę! — miauknęła biała kotka.
— Ja też będę! — pisnęła szara myszka.
Ulitowała się więc kurka nad kotką! i myszką i podzieliła się z nimi śniadaniem.
Kiedy jedzenie znikło ze stołu, kurka wyjrzała przez okno i na ścieżce zobaczyła lisa.
— Lis idzie do naszej chatki! — zagdakała czerwona kurka i wskoczyła na wysoką grzędę.
— Lis idzie do naszej chatki! — zamiauczała biała kotka i ukryła się w przytulnym koszyczku.
— Lis idzie do naszej chatki! — zapiszczała szara myszka i schowała się w bezpiecznej norce pod ścianą.
— Dzień dobry, gosposie! Która z was podrapie mnie po grzbiecie? — spytał lis.
— Ja nie! — miauknęła biała kotka.
— Ja też nie! — pisnęła szara myszka.
— No, to ja cię podrapie! — gdaknęła czerwona kurka.
I podeszła do lisa. Drapała go, drapała od koniuszka ogona aż po czubki uszu. Kiedy drapała go po uszach, lis uderzył łapą czerwoną kurkę, przewrócił ją na ziemię i wepchnął do worka.
— Która z was mi pomoże? — zagdakała rozpaczliwie w worku czerwona kurka.
— Ja nie! — miauknęła biała kotka i skuliła się w swoim koszyczku.
— Ja też nie! — pisnęła szarajmyszka i przycupnęła w norce. Kotka i myszka wierzyły, że się uratują, ale lis nie próżnował.
Z koszyczka wyciągnął białą kotkę, z norki wygrzebał szarą myszkę i wepchnął obie do worka. Zarzucił go potem na plecy i pobiegł do domu.
Worek z kurką, kotką i myszką był ciężki, toteż po chwili lis rzucił go na ziemię i położył się pod rosochatym dębem, żeby wypocząć. Wkrótce zasnął.
8
Ledwie zasnął, czerwona kurka wydobyła spod skrzydła nożyczki, igłę i nici, i gdaknęła cichutko:
— Która z nas przetnie worek nożyczkami?
— Ja! — miauknęła cichutko biała kotka.
— Ja też! — pisnęła cichutko szara myszka.
— No, to zrobimy to razem! — gdaknęła cichutko czerwona kurka.
Wkrótce wszystkie trzy wydostały się z worka. Potem czerwona kurka gdaknęła znów cichutko:
— Która z nas przyniesie kamienie?
— Ja! — miauknęła biała kotka.
— Ja też! — pisnęła szara myszka.
— No, to zrobimy to wspólnymi siłami! — gdaknęła czerwona kurka.
Potem wspólnymi siłami przydźwigały trzy kamienie i włożyły je do worka. I
— Która z nas zaszyje worek? — gdaknęła czerwona kurka.
— Ja! — miauknęła biała kotka.
— Ja też! — pisnęła szara myszka.
— No, to zrobimy to razem! — gdaknęła czerwona kurka. Potem wspólnymi siłami zaszyły worek i cichaczem pobiegły do
chatki.
9
Kiedy lis ocknął się ze snu, zarzucił worek na plecy i pobiegł do domu.
— Hej, żono-lisico, postaw na ogniu duży gar gliniany, niosę smaczny obiad! — wołał z daleka.
Lisica napełniła wodą duży gar gliniany i postawiła go na ogniu. Kiedy wrzątek zaczął kipieć, lis wyniósł ciężki worek na dach, rozwiązał sznurek i zawołał:
— Czerwona kurko, biała kotko i szara myszko, hop! — do gara! Z wielkim hałasem poleciały kominem ciężkie kamienie i stłukły
na palenisku duży gar gliniany.
Lis i lisica nie zjedli w tym dniu obiadu. Czerwona kurka, biała kotka i szara myszka były już dawno w swojej chatce. Odtąd zawsze wspólnie pracowały i pomagały sobie wzajemnie.
O ptaszku Złotodzióbku
Poszedł dziadek do lasu narąbać drzewa na opał. Kiedy walnął toporem w spróchniały pień, wyleciał spod niego ptaszek Złotodzió-bek i spytał:
— Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju?
10
— Wybacz, Złotodzióbku, ale potrzebuję opału!
— Idź, dziadku, do domu! Jutro będziesz miał opału co niemiara! — rzekł ptaszek i odfrunął.
Nazajutrz rano stał obok chałupy wysoki stos polan.
— Skąd mamy tak dużo drewna? — spytała babka.
— Sprawił to ptaszek Złotodzióbek! — odparł dziadek i opowiedział babce o wczorajszej przygodzie.
— Idź, dziadku, do lasu i powiedz ptaszkowi, że drewna mamy pod dostatkiem, tylko żywności nam potrzeba!
Poszedł dziadek do lasu i walnął toporem w spróchniały pień. Wyleciał ptaszek Złotodzióbek i spytał: .
— Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju?
— Wybacz, Złotodzióbku, ale babka chce od ciebie żywności!
— Idź, dziadku, do domu! Babka będzie miała jutro żywności w bród! — rzekł ptaszek i odfrunął.
Nazajutrz od rana miała babka w komorze, czego tylko dusza zapragnie. .
— Idź, dziadku, do lasu i powredz ptaszkowi, żeby mi dał duży sklep!
Poszedł dziadek do lasu i walnął toporem w spróchniały pień. Wyleciał ptaszek Złotodzióbek i spytał:
11
— Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju?
— Wybacz, Złotodzióbku, ale babka chce dużego sklepu!
— Idź, dziadku, do domu! Babka będzie miała jutro sklep z różnymi towarami! — rzekł ptaszek i odfrunął.
Nazajutrz obok chałupy stał duży sklep, a w nim tyle było towarów, że ludzie z daleka śpieszyli tam po zakupy.
— Idź, dziadku, do lasu i powiedz ptaszkowi, że chcę zostać carycą!
Poszedł dziadek do lasu i walnął toporem w spróchniały pień. Wyleciał ptaszek Złotodzióbek i spytał:
— Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie
w spokoju?
— Wybacz, Złotodzióbku, ale babka chce zostać carycą!
— Idź, dziadku, do domu! Bablfa będzie jutro carycą! — rzekł ptaszek i odfrunął.
Nazajutrz obok chałupy wznosił się carski pałac, a w nim panoszyła się baba-caryca.
— Idź, dziadu, do lasu i powiedz ptakowi, że chcę go mieć w pałacu na każde zawołanie!
Poszedł dziadek do lasu i walnął toporem w spróchniały pień. Wyleciał ptaszek Złotodzióbek i spytał:
12
i
*f
— Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju?
— Wybacz, Złotodzióbku, ale baba-caryca chce cię mieć w pałacu na każde zawołanie!
— Idź, dziadku, do domu! Carycę jutro spotka to, na co zasługuje ! — rzekł ptaszek i odfrunął.
Nazajutrz caryca nie była już carycą, tylko starą babą. Nie mieszkała też w pałacu, tylko w starej lepiance.
Poszedł dziadek do lasu rąbać pnie na opał. Kiedy walnął toporem w spróchniały pień, próchno posypało się dokoła, ale o ptaszku Złotodzióbku nie było ani słychu, ani dychu.
O kurce Czubatce, która przechytrzyła lisa
Pod samotnym drzewem na skraju wsi grzebała kurka Czubatka i szukała robaków.
Od pobliskiego lasu przybiegł zgłodniały lis i już z daleka oblizywał się na myśl o smacznym obiedzie. Ale Czubatka spostrzegła lisa i wyfrunęła na najniższą gałąź drzewa.
— Dzień dobry, Czubatko! — rzekł lis spoglądając na drzewo. —Przynoszę ci nowinę, a ty uciekasz przede mną.
14
— A jaką mi przynosisz nowinę? — spytała Czubatka.
— Dziś rano, Czubatko, został zawarty pokój pomiędzy wszystkimi zwierzętami. Już nie będziemy jeden drugiego prześladować ani zjadać. Żadne zwierzę już nigdy nie wyrządzi krzywdy drugiemu. Od dziś kotom nie wolno łapać myszy, jastrzębiom zjadać ptaków, a lisom polować na kury. Sfruń na ziemię, Czubatko, jesteśmy przecież przyjaciółmi!
— Nie sfrunę, lisie, do ciebie! Stąd mam piękny widok na całą wieś. Widzę wszystko, wszyściutko, co się tam dzieje.
— A co się tam takiego dzieje, Czubatko?
— Teraz widzę sforę psów, które pędzą tutaj do nas. Będziesz im mógł, lisie, opowiedzieć swoją nowinę o pokoju pomiędzy zwierzętami !
Lis skoczył w kierunku lasu.
— Nie uciekaj, lisie! Psy nie śmią ci przecież wyrządzić żadnej krzywdy! — wołała Czubatka.
— Nie wierzę tym kundlom! — odkrzyknął lis i zmykał do lasu. A Czubatka sfrunęła z drzewa^ na ziemię i pobiegła do domu.
**»¦
O zającu i żabach
Bolał kiedyś zając okropnie nad swoim losem. Wszystko, co go otaczało na świecie, czyhało na niego dzień w dzień od samego urodzenia. Ludzie, zwierzęta, nawet martwe przedmioty. Bał się wszystkich i wszystkiego. Sypiał z otwartymi oczyma, przerażał go każdy najsłabszy szelest, wiecznie musiał czmychać przed swoimi wrogami.
— Jestem największym nieszczęśliwcem pod słońcem, który boi się wszystkich i wszystkiego! — narzekał sam przed sobą. — Nie zniosę już dłużej takiego życia i raz na zawsze skończę z sobą!
Zrozpaczony zając postanowił popełnić samobójstwo.
Opodal lasu rozciągał się głęboki staw. Pobiegnie zaraz do niego i utopi się w jego głębinie. Zakończy w ten sposób swe nędzne życie.
Pokicał więc bez zwłoki w kierunku stawu. Kiedy wybiegł na groblę, przestraszone żaby skakały na \^yprzódki do wody.
Przystanął zając nad wodą, namyślił się i rzekł po chwili:
— Hoho, jak widzę, to wcale nie jestem jakimś tam nic nie znaczącym szaraczkiem! I mnie ktoś się boi, i przede mną ktoś ucieka!
W tej samej chwili zając poczuł się pewny siebie. Wyprężył pierś pełną dumy, wąsy podkręcił z ogromnego zadowolenia, a potem, żeby nasycić się do woli swoim zwycięstwem, pobiegł groblą dookoła stawu.
16
Spłoszone żaby na łeb, na szyję skakały do wody i dopiero po sporej chwili wynurzały głowy z głębiny.
Zasapany zając zatrzymał się w końcu i zawołał głośno, jak gdyby chciał, żeby go usłyszał cały świat:
— Nie jestem najbiedniejszym szaraczkiem!
I zając nie utopił się w stawie, bo nareszcie poczuł się pewnym siebie.
O drwalu i niedźwiedziu
Mieszkał w głębokim lesie ubogi człowiek, który trudnił się wyrębem drzewa. Zaskoczyli go raz niedźwiedź z dzikiem.
— Ach, jaki jestem głodny! — ryknął niedźwiedź. — Dłużej już nie wytrzymam i muszę cię zjeść!
Ścierpła skóra na drwalu, ale chciał zyskać na czasie, aby ob-myśleć wyjście z pułapki.
— Trudna rada — odparł. — Pozwól mi jednak, misiu, że się umyję, bom czarny od sadzy. Pozwól mi też zjeść śniadanie, bo niczego jeszcze nie miałem w ustach.
— Zgoda! — odparł niedźwiedź i usiadł na pniu zwalonego drzewa. — Tylko pośpiesz się, bo już osłabłem z głodu.
18
Umył się drwal i czuprynę palcami przeczesał, potem usiadł obok niedźwiedzia i do śniadania się zabrał. Łamał po kawałeczku owsiany placek i przegryzał pachnącą kiełbasą.
Miś wciągnął w nozdrza miły zapach i spytał:
— Gdzie nazbierałeś takich wonnych korzonków?
— Nie nazbierałem, bo nigdzie nie rosną. Zrobiłem z mięsa i uwę-dziłem na pachnąco — i drwal podał misiowi spory kawałek kiełbasy.
— Z jakiego mięsa zrobiłeś te korzonki? — spytał znów miś i zamlaskał głośno, bo mu tak ogromnie smakowało.
— Z tej oto świni byłoby sporo takich korzonków! — rzekł drwal, a niedźwiedź rozszarpał dzika i ryknął:
— A rób już te korzonki, bo głód okropnie mi dokucza!
— Najpierw, misiu, muszę nałupać polan na ogień.
— Chętnie ci pomogę, żeby tylko już były gotowe te korzonki! Wbił węglarz klin w bukowy pień, a niedźwiedź włożył pazury
w szczelinę, żeby rozerwać go na pół.
Wytrącił zaraz węglarz klin ze .szczeliny i uwięził misia.
Niedźwiedź ryczał okropnie, deptał w miejscu i nadaremnie starał się uwolnić łapę z potrzasku. Dopiero kiedy przyrzekł drwalowi, że już więcej nie pokaże mu się na oczy, ten wypuścił go na wolność.
Wiał potem niedźwiedź gdzie pieprz rośnie, o pachnących korzonkach zapomniał i już z daleka omijał drwala.
19
i i
II
O królewnie i niedźwiedziu
W królewskim zamku żyła ze swymi rodzicami piękna królewna. Rodzice bardzo ją kochali. Kiedy królewna miała szesnaście lat, podarowała jej matka złoty pierścionek i łańcuszek ze złotą koniczynką. Wkrótce potem królowa zmarła. Królewna była odtąd smutna. Całymi dniami przesiadywała w swojej komnacie i haftowała.
Król, chcąc dać córce drugą matkę, ożenił się ponownie, ale macocha była zła i na każdym kroku dokuczała pasierbicy.
Jeszcze gorzej powodziło się królewnie, kiedy król musiał ze swym wojskiem wyruszyć na wojnę. Macocha dawała się sierocie okrutnie we znaki, poniewierała i pogardzała nią coraz więcej. Zabrała jej również złoty pierścionek i łańcuszek.
Pewnego razu przez okno do komnaty wleciał żółty ptaszek, usiadł na stole, zaszczebiotał i rzekł judzkim głosem:
— Nie bój się, królewno, nie bój się złości twojej macochy! Będę ci pomagać w potrzebie!
Potem ptaszek odfrunął.
Macocha coraz gorzej obchodziła się z królewną. W końcu zawołała starego gajowego, kazała mu zaprowadzić królewnę w głąb ogromnej puszczy i tam pozostawić dziewczynę na pożarcie dzikim zwierzętom.
20
W głębi puszczy gajowy ulitował się nad królewną, pouczył ją, gdzie może nocować i jak się chronić przed dzikimi zwierzętami, a potem wrócił do zamku.
Ledwie tylko gajowy zniknął w gęstwinie, przed królewną zjawił się bury niedźwiedź i chciał się rzucić na nią. Nagle przyfrunął skądś żółty ptaszek i zaszczebiotał niedźwiedziowi nad głową:
— Nie krzywdź, misiu, królewny, ale jej pomóż i zabierz ją z sobą! Niedźwiedź przykucnął do ziemi i zamruczał:
— Usiądź na mnie, królewno, zaniosę cię do mojej jaskini!
W jaskini niedźwiedzia królewna czuła się bezpiecznie. Mieszkała tam również gromada krasnali, które usługiwały niedźwiedziowi i królewnie, bawiły się z nimi i tańczyły.
Pewnego razu rzekła królewna do niedźwiedzia:
— Smutno mi tutaj, bo nie mogę haftować, a wszystko, czego mi do tej pracy potrzeba, pozostało w ojcowskim zamku.
Miś mruknął tylko coś do krasnali i rzekł do królewny:
— Jeszcze dziś, moja droga, będziesz miała swój koszyczek z przyborami do haftowania!
Pod wieczór krasnale przyniosły wszystko, o czym wspomniała królewna.
Nazajutrz królewna haftowała piękny obrus, a niedźwiedź i krasnale przyglądali się jej ciekawie.
21
Królewna w pewnej chwili przerwała pracę i powiedziała:
— Tak mi tu z wami dobrze! Gdybym miała przy sobie złoty pierścionek i łańcuszek ze złotą koniczynką, co mi zabrała macocha, byłabym bardzo szczęśliwa.
Miś znowu mruknął coś do krasnali i rzekł do królewny:
— Jeszcze dziś, moja droga, będziesz miała swoje klejnoty! Krasnale i tym razem spełniły życzenie królewny.
Czas mijał. Królewna stawała się coraz bardziej smutna. Pewnego razu rzekła do niedźwiedzia i krasnali:
— Tak mi tu z wami dobrze! Smutno mi jednak bez ojca. Gdybym chociaż wiedziała, czy powrócił już z wojny?
W tym samym okamgnieniu przyfrunął do jaskini żółty ptaszek i zaszczebiotał:
— Ojciec twój powrócił już z wojny, jest zdrów, tylko okropnie rozpacza po tobie. Wróć do zamku, fcrólewno!
— Kiedy zobaczę ojca, będę najszczęśliwszą na świecie! — zawołała królewna.
— Tylko ja będę najnieszczęśliwszym stworzeniem, moja droga! — rzekł miś i złapał się za głowę.
— Zabiorę cię z sobą, mój kochany misiu!! — odpowiedziała królewna, objęła niedźwiedzia za szyję i ucałowała.
W tej samej chwili okropnie zagrzmiało, jaskinia zamieniła się
4
22
w królewski pałac, krasnale w służbę zamkową, a przed królewną, zamiast misia, stał piękny królewicz.
— Swoim pocałunkiem wyzwoliłaś mnie od złego czaru! Jeszcze dziś zobaczysz swego ukochanego ojca, którego zaraz poproszę o twoją rękę! — rzekł szczęśliwy królewicz.
Potem królewna i królewicz, otoczeni liczną świtą, pojechali złotą karocą do ojcowskiego zamku.
Król omal nie skakał z radości, kiedy witał się ze swą córką i królewiczem. Zaraz też kazał czynić przygotowania do hucznego wesela.
A złą macochę, która tyle krzywdy wyrządziła królewnie, wypędził z zamku na zawsze.
Od kiedy słowik jest najznakomitszym śpiewakiem
Król ptaków, orzeł, urządzał kredyś wystawne przyjęcie dla zagranicznych gości. Kazał więc srokom rozgłosić po całej krainie, że zaprasza na dworski koncert znakomitych śpiewaków, ażeby swymi występami uświetnili tę uroczystość.
Na kilka dni przedtem zleciały się ptaki z całej krainy na walny sejm, ażeby wybrać na królewską uroczystość trzech najznakomitszych skrzydlatych artystów.
24
Po długich przesłuchaniach sejm ptasi wybrał jednogłośnie wilgę, kosa i słowika, którzy mieli wystąpić na królewskim koncercie...
Pierwsza weszła na podium wielce zarozumiała wilga. Pyszniła się ogromnie wspaniałym złotym upierzeniem i była zupełnie pewna zwycięstwa.
Wilga zachwyciła wszystkich uczestników koncertu swoją toaletą i pięknym śpiewem, toteż widownia klaskała długo, nie chcąc pozwolić artystce zejść ze sceny.
Drugi wystąpił złotodzioby kos w czarnym fraku.
Artysta dorównał wildze i strojem, i śpiewem, więc i jego sukces był niemały.
Ostatni punkt programu wypełnił słowik. Nie miał okazałego fraka, toteż wyszedł na podium zafrasowany i jak gdyby zawstydzony. Widownia nie oceniała jednak jego występu według szarego ubioru. Słowik oczarował słuchaczy swoim tópiewem tak bardzo, że kiedy skończył, na widowni zapadła głęboka cisza. Zachwyceni słuchacze nie mogli otrząsnąć się z uroku, jaki rzucił na nich cudowny śpiew skromnego artysty.
Kiedy w końcu ukłonił się z zażenowaniem, żeby odfrunąć, zerwą? się niespotykany dotąd na królewskim dworze huragan oklasków. Widownia szalała i zmuszała artystę do niezliczonych bisów. Odśpiewała mu nawet zasłużone „Sto lat"!
26
Kiedy widownia ucichła, wówczas na podium wszedł król ptaków i uroczyście ogłosił skromnego słowika najznakomitszym ptasim śpiewakiem. I na pewno zostanie nim już na zawsze...
O dziewczynie i kumaku
Matka postanowiła napiec placków na wieczerzę. Przygotowała mąkę, sól, tylko wody w chałupie zabrakło do zaczynienia ciasta.
— Weź dzbanek i pobiegnij do studzienki po wodę! — rzekła matka do córki.
— Dobrze, mamo — odparła dziewczyna — zaraz pobiegnę do studzienki!
Ale studzienka była próżna.
— Skąd wezmę wody do zaczynienia ciasta? — zmartwiła się dziewczyna.
W tym samym okamgnieniu fcze studzienki wyskoczył kumak i rzekł:
Pomogę ci, moja mała! Jeśli będziesz ślubowała zostać moją panną młodą, dam ci za to dzbanek z wodą!
27
— Dobrze! — odparła dziewczyna, ale pomyślała, że i tak nigdy nie wyjdzie za mąż za żabę.
Wziął kumak gliniany dzbanek i po chwili przyniósł napełniony kryształową wodą.
— Dziękuję ci, żabo! — rzekła dziewczyna, pobiegła z woda do chałupy i zapomniała o przyrzeczeniu.
Pod wieczór na progu zakumkał kumak:
Otwórz mi drzwi, moja mała, spełnij, coś mi ślubowała!
— Kto to jest? — spytała matka córki.
— To żaba, którą spotkałam przy studzience — odparła.
— Idź, córko, drzwi otworzyć! Żabie też trzeba dotrzymać słowa ! — rzekła matka.
Dziewczyna wpuściła żabę'do chałupy. Po chwili zakumkał kumak:
Dajże mi jeść, moja mała, spełnij, coś mi ślubowała!
— Podaj, córko, wieczerzę! Żabie też trzeba dotrzymać słowa! — rzekła matka.
Dziewczyna podała żabie wieczerzę.
28
Po wieczerzy zakumkał kumak:
Pocałuj mnie, moja mała, spełnij, coś mi ślubowała!
— Pocałuj ją, córeczko! Żabie też trzeba dotrzymać słowa! — rzekła matka.
Dziewczyna pocałowała żabę w pyszczek.
W tej samej chwili stanął przed dziewczyną piękny młodzieniec. Uśmiechnął się do niej i rzekł:
Zły czar już minął, moja miła, tyś mnie od niego wyzwoliła! Teraz, kochana, daję słowo, będziesz mą żoną i królową!
Wkrótce odbyło się huczne wefcele biednej dziewczyny z pięknym królewiczem.
ii
O dzikim kocie Bajraktarze
Lisica zasiała pod lasem zagon kukurydzy.
Kiedy kukurydza dojrzała, koło pola przechodzili: wilk, niedźwiedź i dzik.
Kukurydza tak bardzo im zasmakowała, że postanowili lisicę wypędzić i podzielić się bogatym plonem.
— Uciekaj zaraz, lisico, bo rozszarpiemy cię na strzępy! — krzyknęli wszyscy.
Przerażona lisica pobiegła z lamentem do lasu. Wkrótce spotkała dzikiego kota.
— Dlaczego tak lamentujesz? — spytał kot lisicę.
— Miałam pod lasem zagon pięknej kukurydzy. Przed chwilą wilk, niedźwiedź i dzik zagarnęli mój zagon i wypędzili mnie precz. Och, jaka ja nieszczęśliwa!
— Nie narzekaj! — rzekł dziki kot. — Zaraz ci pomogę, jakem rycerz Bajraktar! A gdzie jest ten twój zagon kukurydzy?
Lisica zaprowadziła dzikiego kqjta na miejsce.
Wieczór nadchodził. Kot wdrapał się na drzewo rosnące tuż przy zagonie, a lisica podeszła ostrożnie do zagajnika, w którym siedzieli jej wrogowie.
— Niedźwiedziu, wilku, dziku, zmykajcie, bo jest tu dzielny ry-
31
cerz Bajraktar, który policzy się z wami za moją krzywdę! Siedzi na drzewie i czeka na was! — krzyczała głośno lisica.
I zwierzęta czmychnęły do lasu.
Po jakimś czasie rzekł niedźwiedź do towarzyszy:
— Nawet nie popatrzeliśmy, jak ten Bajraktar wygląda! A może on wcale nie taki straszny!
Po namyśle postanowiły zawrócić.
— Ja wdrapię się na drzewo i strącę go na ziemię! — zamruczał niedźwiedź.
— Ja będę czatował na niego pod drzewem! — zachrochtał dzik.
— A ja będę biegał dookoła drzewa, żeby nam nie uciekł! — zawył wilk.
I tak postąpili.
Ale niedźwiedź po ciemku stąpnął na kota śpiącego na drzewie i tak się przestraszył, że spadł na tyilka i okulał. Dzik natknął się na lisicę, która ugryzła go w węszący ryj, a przerażony wilk przepadł w ciemnościach.
Przy tym wszystkim powstał taki harmider, że kot i lisica też się okropnie przestraszyli i uciekli.
O zagonie kukurydzy zapomnieli. W końcu zwiedziały się o nim wszędobylskie wróble, które zleciały się nań całą czeredą i kukurydzę zjadły.
32
O dziadku, babce i małym ptaszku
Żyli w pewnej wiosce babka i dziadek. Największą pociechą dziadka był mały ptaszek w miedzianej klatce. Staruszek dawał mu co dzień świeży pokarm oraz czystą wodę do picia i kąpieli. Za to ptaszek odwdzięczał się od rana do wieczora prześlicznymi trelami.
Pewnego razu musiał dziadek wyjść na kilka dni z domu. Przedtem poprosił babkę, żeby w czasie jego nieobecności zajęła się ptaszkiem. Ale że było właśnie po żniwach, staruszka suszyła wymłócone proso i zupełnie o ptaszku zapomniała.
Minęło parę dni. Ptaszek zjadł już resztki pokarmu i wypił wszystką wodę. Z dnia na dzień cierpiał coraz większy głód i pragnienie. W końcu z rozpaczy zaczął kuć w klatkę z taką siłą, że dwa miedziane pręty pękły i otwarły ptaszkowi drogę do wolności.
Ptaszek wyfrunął z klatki i skoczył do misy z suszącym się prosem, żeby zaspokoić dokuczliwy głód. Staruszka uderzyła ptaszka miotłą i na zawsze wypędziła go z chałupy.
Kiedy po kilku dniach wrócił* dziadek do domu, klatka była pusta.
— Uciekł — rzekła babka — i nawet nie wiem, dokąd!
— Pójdę szukać mojego śpiewaka! — postanowił dziadek i tak też zrobił.
33
Kilka dni spędził w lesie, od rana do wieczora wędrował wzdłuż i wszerz, rozglądał się po konarach drzew, szukał w gąszczach, aż wreszcie odnalazł ukochanego ptaszka.
— Wróć, mój malutki, wróć ze mną do domu! — prosił staruszek.
— Bardzo cię lubię, dziadku, ale do klatki mnie już nie dostaniesz. Zamieszkam w lesie, bo i tutaj mogę śpiewać do woli.
Pod wieczór pożegnał staruszek ptaszka i zabierał się do domu. Przed odejściem przyniósł mu ptaszek dwa koszyki nakryte serwetkami. Jeden koszyk był mały i lekki, drugi większy i cięższy.
— Wybierz sobie, dziadku, jeden z nich ode mnie na pamiątkę! — rzekł ptaszek.
Dziadek się wzbraniał, ale ptaszek za nic w świecie nie chciał ustąpić, więc staruszek machnął ręką i rzekł:
— Skoro muszę już od ciebie coś wziąć, to wezmę ten mały! Potem ptaszek odprowadził dziadka na skraj lasu. Przelatywał
z drzewa na drzewo i śpiewał prześliczną pieśń na pożegnanie.
Kiedy staruszek powrócił do domu, zaciekawiona staruszka zdjęła serwetkę i zajrzała do koszyka.
— Hohoho, dziadku! Tyle złota i lśniących klejnotów przyniosłeś! Gdzie taki skarb znalazłeś? — spytała babka.
I staruszek opowiedział żonie, co go spotkało w lesie.
34
— Dlaczego nie zabrałeś tego większego koszyka? — gderała staruszka. — Mielibyśmy o wiele więcej złota i kosztowności!
— Nawet tyle nam nie potrzeba! — odparł dziadek z uśmiechem. Ale chciwa babka ściągnęła brwi i rzekła z uporem:
— Zaraz jutro pójdę do lasu po ten większy koszyk! Należy się nam więcej za obsługiwanie ptaka!
Nazajutrz skoro świt wybrała się staruszka do lasu. Nawet szukać wiele nie musiała, bo większy koszyk stał na pniu zwalonego drzewa, a w konarach sąsiedniej lipy pogwizdywał ptaszek.
Babka podeszła do lipy i rzekła:
— Jak to dobrze, mój najmilszy ptaszku, że cię odszukałam! Tak mi smutno bez ciebie! Szkoda, że mnie opuściłeś! Dawałabym ci najsmaczniejsze ziarenka i najczystszą wodę do picia i kąpieli. Dziadkowi dałeś, mój najmilszy ptaszku, mały koszyk na pamiątkę. Prawda, że i mnie też coś podarujesz! Prawda, że mogę zabrać dla siebie ten większy koszyk? Tak cię przecież lubiłam!
A ptaszek przerwał zaraz swą pieśń, spojrzał z konara na babkę i zagwizdał:
— Zabierz! Zabierz! Zabierz! Weź do domu! Weź do domu! Weź do domu!
Staruszka porwała większy koszyk i pośpieszyła do chałupy.
— Nawet go unieść nie mogę, taki ciężki! — wołała już z daleka.
36
W chałupie, ogromnie zaciekawiona, zrzuciła serwetkę z koszyka i zajrzała do środka.
— Tfu! — plunęła z obrzydzeniem staruszka i wyrzuciła koszyk przez okno. Koszyk potoczył się po trawie i przewrócił dnem do góry. Spod niego wyłaziły kłębiące się węże i żmije i z sykiem uciekały w kierunku lasu.
Pokiwał dziadek głową nad tym wszystkim i nawet słówkiem nie odezwał się do babki.
A babka? Odmieniła się do niepoznaki i była odtąd całkiem inną babką.
O mądrej małpce i zdradzieckim żółwiu
Duży żółw przyjaźnił się z małą małpką.
Małpka często wdrapywała się na drzewa figowe, skąd zrzucała żółwiowi dojrzałe owoce, które teii| uważał za największy przysmak na świecie.
Przyjaźń małpki i żółwia trwałaby chyba bez końca, gdyby nie zachorował śmiertelnie król wszystkich zwierząt — lew.
Mieszkał on po drugiej stronie jeziora, w dzikich ostępach pełnych skalistych zakamarków, gdzie mieściła się lwia rezydencja.
37
Niebawem wśród zwierząt rozeszła się wieść, że lwa może uleczyć tylko serce małej małpki. Wieść ta doniosła również, że śmiertelnie chory król zwierząt ogłosi swoim następcą tego, kto mu przyniesie serce małej małpki, tak bardzo potrzebne do odpędzenia śmierci i odzyskania zdrowia.
O postanowieniu lwa dowiedział się duży żółw, zaprzyjaźniony z małą małpką, do której chodził codziennie na dojrzałe figi. Zasłyszana wieść przewróciła w głowie żółwiowi tak bardzo, że postanowił ofiarować lwu małą małpkę, by w nagrodę za jej serce zostać królewskim następcą.
Podstępny żółw wybrał się więc, jak zwykle, do małej małpki. Objadł się najpierw do syta figami, a potem rzekł do małpki:
— Tak bardzo ci jestem wdzięczny, moja mała, za te pyszne, słodkie i smaczne figi, że chciałbym cię dziś za nie wynagrodzić.
— Nie potrzeba mi żadnej naąrody, drogi żółwiu! Fig rośnie na drzewach pod dostatkiem, zrywanie ich nie sprawia mi kłopotu, toteż o jakiejś nagrodzie nie musisz nawet myśleć.
— Postanowiłem, moja mała, popływać dziś z tobą po jeziorze — ciągnął dalej żółw. — Wygodnie sobie na mnie usiądziesz i popłyniemy na drugi brzeg jeziora. Na pewno jesteś ciekawa, jak tamte okolice wyglądają. Jeżeli odmówisz mi, obrażę się na ciebie.
— Jeżeli ta przejażdżka ze mną sprawi ci przyjemność, chętnie
38
ir-
*¦?¦
spełnię twoje życzenie — rzekła mała małpka, która w propozycji żółwia nie dopatrzyła się żadnego podstępu.
Zaraz też poszła z żółwiem nad jezioro, usiadła wygodnie na skorupie przyjaciela i popłynęła z nim na drugi brzeg. W pewnej chwili żółw odwrócił głowę i spytał:
— Czy to prawda, moja mała, że serce twoje może uleczyć nawet śmiertelną chorobę?
Dopiero teraz małpka uprzytomniła sobie grozę swego położenia, ale jak gdyby nigdy nic spytała żółwia:
— A kto choruje w twej rodzinie, że o to pytasz?
— W mojej rodzinie nie choruje nikt, ale król zwierząt zachorował śmiertelnie i chciałbym mu pomóc. Za uleczenie choroby na pewno ogłosi mnie swoim następcą na królewskim tronie — odparł żółw.
— To prawda, żółwiu, że serce moje może uleczyć śmiertelną chorobę lwa. Szkoda tylko, że nie powiedziałeś mi o tym, że chcesz pomóc królowi, zanim wypłynęliśmy na jezioro.
— Dlaczego ? — spytał żółw.
— Bo wówczas zabrałabym swoje serce ze sobą i chętnie bym ci je teraz oddała. A tak, zostawiłam je w domu, żeby go przypadkiem nie zgubić — szczebiotała małpka.
— To ty swojego serca nie masz przy sobie? — spytał rozgniewany żółw.
40
— Nie mam! Pozostawiłam je w domu. Mogę ci dać je tylko wówczas, jeżeli mnie zaniesiesz z powrotem.
— Dobrze, zaniosę! — I popłynął z małpką w drogę powrotną. Na brzegu jeziora rzekł żółw do małpki niecierpliwym głosem:
— Biegnij zaraz do domu po serce, żebym nie musiał tutaj długo czekać!
Małpka skoczyła na najniższą gałąź figowego drzewa i odpowiedziała żółwiowi:
— Nigdzie nie pobiegnę, głuptaku! Serce mam przy sobie, jak każde zwierzę. I zapamiętaj raz na zawsze, że serce moje nie dla lwa i nie dla ciebie! Odtąd już nigdy nie będę się z tobą przyjaźnić, zdrajco!
Potem mądra małpka śmignęła na najwyższe gałęzie figowego drzewa, a zdradziecki żółw ze wstydem poczłapał w głąb puszczy.
\
O słońcu, księżycu i kogucie
Na wysokiej górze, daleko od ludzi, żyli trzej bracia — słońce, księżyc i kogut. Hodowali ogromne stado owiec, toteż pracy mieli w bród. Żyli z sobą w zgodzie, a szczęście nigdy ich nie opuszczało.
Pewnego razu słońce zapragnęło poznać szeroki świat i bez wiedzy braci wybrało się w daleką podróż.
41
Kogut czuł żal do słońca, że z tak lekkim sercem opuściło dom rodzinny i braci. Tylko księżyc, który lubił sobie popróżnować, cieszył się, że w nieobecności najstarszego brata będzie mógł wiele obowiązków zwalić na barki najmłodszego.
Kogut nie mógł wszystkiemu podołać, choć uwijał się w pracy od wczesnego rana do późnego wieczora. Zbuntował się więc pewnego dnia i gorzko wymówił księżycowi jego lenistwo.
Pomiędzy braćmi zaczęły wybuchać niesnaski. Kłócili się z sobą, kogut domagał się pomocy w gospodarce domowej, ale księżyc kpił sobie z brata i w dalszym ciągu leniuchował. Kiedy kogut stale wypominał księżycowi jego lenistwo, ten rozgniewał się, porwał brata za skrzydło i rzucił z wysokiej góry w dolinę.
Kogut obraził się ogromnie i postanowił nie wracać do domu. Powędrował w pobliże ludzi, zbudował chatkę z bambusu i urządził własne gospodarstwo. Myślał też stale o najstarszym bracie, czy go jeszcze kiedy zobaczy.
Po długim czasie słońce wróciło z podróży do domu na wysokiej górze. Na każdym kroku zastało nieporządek, bo wszędzie widać było skutki lenistwa księżyca.
Księżyc, zapytany przez słońce o brata koguta, kręcił i nie chciał ujawnić prawdy. W końcu musiał jednak powiedzieć o niesnaskach z kogutem i o wypędzeniu brata z domu.
42
i
Rozgniewane słońce pokiwało głową, namyśliło się i rzekło:
— Źle postąpiłeś, bracie księżycu! Nie zgadzałeś się z bratem, to i ze mną się nie zgodzisz. Będziemy odtąd żyli każdy po swojemu. Ja będę panem dnia, ty będziesz rządził w nocy.
I tak już odtąd pozostało.
Co dzień raniutko słońce wypędzało owce na pastwisko i krzątało się po wysokiej górze. U jej podnóża i na całym świecie robiło się wtedy jasno i słonecznie. Księżyc zaś nocami wałęsał się bezczynnie po gospodarstwie lub wysypiał się na swoim posłaniu.
Zaraz w pierwszym dniu kogut zauważył powrót brata słońca do domu na wysokiej górze. Odtąd wybiegał raniutko ze swej bambusowej chatki i rozgłaszał okolicznemu światu radosną wieść o powrocie najstarszego brata.
— Kukurykuuu! — piał z radości i spoglądał na wysoką górę. Tak samo witał też słońce, kiedy rozpoczynało codzienną pracę. Wieczorem zaś, gdy władzę na wysokiej górze obejmował leniwy księżyc, kogut udawał się na spoczynek do bambusowej chatki. Gniewał się ciągle na leniwego brata i nie chciał go oglądać na oczy.
Od tego czasu tak już pozostało na świecie. Codziennie rano koguty wypatrują słońca i głośnym pianiem witają nastający dzień, wieczorem zaś, równocześnie z zachodem słońca, idą spać na grzędach, żeby nie oglądać twarzy leniwego księżyca.
44
O trzech rybach
W niewielkim stawie niedaleko wioski żyły trzy duże ryby. Pod wieczór na grobli zatrzymali się rybacy powracający z połowu i rzekli:
— Jutro wyłowimy ten staw. Na pewno opłaci się nam trud! Potem zabrali sieci i naczynia z rybami i poszli do wioski. Rozmowę rybaków posłyszały owe trzy duże ryby.
Pierwsza z nich zamyśliła się nad swoim położeniem i rzekła do przyjaciółek:
— Co możesz zrobić dziś, nie odkładaj na jutro!
Zaraz potem popłynęła ku stawidłu*, znalazła w nim dziurę i przez nią przedostała się do strumienia. Tam już jej niebezpieczeństwo nie zagrażało.
Druga ryba zamyśliła się również nad swoim położeniem i rzekła do towarzyszki: I
— Poranek jest mądrzejszy od wieczora!
I dopiero nazajutrz popłynęła ku stawidłu, żeby poszukać w nim dziury i przez nią przedostać się do strumienia. Ale rybacy już o świcie pozatykali wszystkie dziury w stawidle i szykowali się do połowu.
¦— Jeśli chcę wydostać się z matni, to nie wolno mi stracić głowy! — rzekła ryba milczkiem do siebie.
* Stawidło — wykonane z drewna lub metalu ruchome urządzenie do regulowania poziomu i przepływu wody.
45
Potem przewróciła się brzuchem do góry i wypłynęła na powierzchnię wody.
Rybacy właśnie koło stawidła zapuszczali sieci w stawie. Jeden z nich rzekł:
— Spójrzcie, jaka piękna ryba! Szkoda, że jest nieżywa! Wyrzucę ją na brzeg dla głodnych ptaków.
Kiedy rybacy otytyflęij, ry^ rZUcjla sobą kilka razy i pokoziołko-
wała do strumienia. Tam już jej niebezpieczeństwo nie zagrażało. Trzecia ryba nie zamyśliła się wcale nad swoim położeniem.
— Jeszcze nigdy nie było, żeby jakoś nie było! — rzekła mil-czkiem do siebie i przyczaiła się na dnie.
Niebawem jednak straciła głowę i poczęła się miotać w stawie. Ale sieć coraz bardziej zacieśniała się wokoło niej.
Po krótkiej chwili rybacy złowili rybę. Później sprzedali na targu.
\
Jak żółw z małpą gospodarowali
Pewnego razu żółw grzał się w słonku na piaszczystym brzegu rzeki. Nagle zobaczył płynący z prądem wody młody bananowiec. Żółw podpłynął do drzewka i zepchnął je ku brzegowi. Potem zawołał na małpę siedzącą na brzegu:
46
*•
k_.^./
1
7
I
— Złapałem bananowiec! Pomóż mi wydostać go z wody! Drzewko społem zasadzimy, a kiedy wyrośnie, podzielimy się bananami!
Małpa chętnie pomogła żółwiowi, ale nie chciała czekać, aż drzewko wyrośnie. Rzekła więc do żółwia:
—- Już teraz podzielimy się drzewkiem po połowie. Ja biorę górną część z liśćmi, ty sobie weź dolną z korzeniami!
Małpa złamała zaraz drzewko, zabrała swoją część i zasadziła. Żółw uczynił tak samo z odziomkiem i korzeniami.
Wkrótce potem górna część bananowca zwiędła i do cna zmarniała, natomiast dolna część zazieleniła się, wyrosła i okryła się kwiatami. Żółw doczekał się bogatego urodzaju bananów.
Kiedy banany dojrzały, rzekł żółw do małpy:
— Obierz mi banany, sąsiadko, dam ci kilka za przysługę! Małpa w mig wspięła się na bananowiec, tam usiadła wygodnie
i objadała się pachnącymi bananami.
— Zrzuć mi, małpo, kilka bananów na ziemię! — zawołał żółw.
— Nie zrzucę! Oszukałeś mnie przy podziale bananowca. Odtąd wszystko będzie należeć do mnie! To są moje banany i sama je sobie zjem!
— Zrzuć mi, małpo, choć kilka bananów!
— Banany są moje! Oto masz łupiny! — kpiła małpa i raczyła się dalej owocami.
48
Żółw tymczasem przywłókł pod bananowiec stertę ciernistych gałązek, a potem schował się w pobliżu.
Kiedy małpa skończyła już jeść ostatni banan, zeskoczyła na ziemię.
Och, jak potem krzyczała i lamentowała! Ale żółw śmiał się do rozpuku.
— To masz za to, co mi uczyniłaś!:— rzekł żółw.
— Toś ty taki! — krzyknęła małpa i przewróciła żółwia na plecy. — A teraz wymyślę naj okrutniej szą karę dla ciebie! Co ci zrobić? Stłukę cię patykiem. Nie! Zrzucę cię ze skały! Nie! Ukamienuję cię!
—• Zrób już ze mną, małpo, co ci się podoba, tylko mnie, proszę, nie wrzucaj do wody!
— Co? Właśnie cię wrzucę do wody!
I małpa porwała żółwia, zawlókł^ go nad rzekę i strąciła w największą głębinę.
Woda rozprysła się na wszystkie strony i żółw zniknął pod wodą. Wkrótce jednak wypłynął i zawołał:
— Aleś ty, małpo, głupia, aleś ty głupia! Zapomniałaś chyba, jak ja doskonale pływam!
Potem żółw popłynął dalej z nurtem rzeki, żeby sobie gdzie indziej poszukać okolicy na mieszkanie.
49
O czarnym ptaku
Daleko na północy, nad Morzem Lodowatym żył w przytulnych jarangach* lud myśliwski. Mężczyźni wybierali się co dzień na polowanie, toteż ich rodziny nigdy nie cierpiały głodu.
Dola myśliwskiego ludu odmieniła się zupełnie, kiedy do ich kraju przyleciał ogromny czarny ptak. Kiedy siedział na wierzchołku lodowej góry, wówczas na świecie panowała cisza i myśliwi wybierali się na polowanie. Jak tylko rozpostarł czarne skrzydła, natychmiast zrywała się okropna wichura, a morze huczało i kotłowało wysokimi falami. Myśliwi z próżnymi rękami wracać musieli do swoich jarang, w których panoszył się coraz większy głód.
— Ogromnego czarnego ptaka trzeba uśmiercić, bo wszyscy pomrzemy z głodu! — rzekł donośnie najśmielszy z myśliwych. Wyruszył też zaraz na ogromnego ptaka, dle już nigdy nie powrócił do osady.
Na czwarty dzień wyruszył na czarnego ptaka drugi myśliwy, ale jego również nikt więcej nie zobaczył.
Na siódmy dzień wyruszył na okrutnego ptaka dzielny Czoczoj. Był to młody chłopiec, śmiały i odważny, który sprytem dorównał najdoświadczeńszym myśliwym.
* Jaranga — domostwo ludów Północy, składające się z dwóch namiotów, umieszczonych jeden w drugim. Namiot wewnętrzny ze skór zwierzęcych stanowił właściwe mieszkanie.
50
Wędrował Czoczoj przez cały dzień i całą noc, mróz przenikał go do szpiku kości, wreszcie chłopiec zatrzymał się u stóp lodowej góry, na której siedział ogromny czarny ptak.
Niebo na wschodzie poczęło jaśnieć, nadchodził nowy dzień.
— Myśliwi w naszej osadzie wybierają się na polowanie, nadszedł też czas na mnie! — rzekł Czoczoj do siebie, ze skórzanego kołczana wydobył garść strzał do łuku i począł ostrzyć ich groty ńa chropo watym głazie.
Naraz ów ogromny kamień przemówił ludzkim głosem:
— Od początku świata leżę na tym miejscu. Przewróć mnie na drugi bok, żeby i on ujrzał słońce!
— Spełnię twe życzenie! — rzekł Gzoczoj i zaparł się ze wszystkich sił o kamień, ale olbrzymi głaz nawet nie drgnął.
Chłopiec poznał, że nie da rady kamieniowi. Zamyślił się głęboko, w jaki sposób spełnić życzenie gła^p. Poszedł potem nad strumyk, który rwącym nurtem spadał z wysokiej góry, o kilka kroków od kamienia. Czoczoj zakasał rękawy, dużymi kamieniami zatarasował koryto strumyka, a rwący nurt wody skierował na głaz, leżący tam od początku świata.
Spadająca woda zaczęła natychmiast wypłukiwać spod głazu glinę, piasek i kamyczki. Nie trwało długo, a ogromny kamień z hukiem przetoczył się na drugi bok.
52
— Dziękuję ci, mądry chłopcze! KieayKolwiek będziesz w kłopocie, powtórz moje słowa: „Od początku świata leżę na tym miejscu!"
Czoczoj ruszył na wierzchołek góry. Czarny ptak zobaczył go z daleka i rozpostarł skrzydła. W okamgnieniu zerwała się straszliwa wichura, która porwała chłopca jak piórko.
— Od początku świata leżę na tym miejscu! — rzekł Czoczoj i wichura natychmiast ustała. Czarny ptak machał ogromnymi skrzydłami, ale na świecie zapanował spokój.
Myśliwi w osadzie zachwycali się jasnym słońcem i ciszą panującą naokoło. Ruszyli społem na morze.
Tymczasem Czoczoj podkradł się do czarnego ptaka, który bez ustanku machał i machał ogromnymi skrzydliskami. Z bliskiej odległości założył chłopiec strzałę na cięciwę łuku i wystrzelił. Szarpał się czarny ptak i rozpościerał skrzydła, ale za każdą strzałą słabł coraz więcej, aż w końcu runął w bezdennąlprzepaść.
Powrócił Czoczoj do osady, gdzie wszyscy ludzie sławili go za dzielność, jak bohatera.
Odtąd znów myśliwi wybierali się co dzień ze swoich jarang na łowy, a ich rodziny już nigdy więcej nie cierpiały głodu.
O skąpej żabie
Wybrała się pewnego razu żaba na przechadzkę i zabłądziła w lesie. Znalazła, się niedaleko ogromnego mrowiska. Mrówki pilnie pracowały, biegały tu i tam, a że żaba stanęła niejednej w drodze, więc ją boleśnie kąsały.
— Ach, jaka ja nieszczęśliwa! — narzekała żaba i strofowała mrówki: — Nie wstyd wam kąsać biednej żaby, która zabłądziła w lesie!
Mrówki zawstydziły się naprawdę, a królowa mrowiska rzekła do żaby:
— Nie gniewaj się na moich poddanych i chodź do naszego mrowiska. Zapraszam cię do nas w gościnę!
Żaba skorzystała z zaproszenia, a mrówki raczyły ją różnymi przysmakami i poiły miodem. \
Po uczcie żaba poprosiła jedną mrówkę:
— Wyjdź na czubek najwyższego drzewa i wskaż mi, w której stronie znajduje się rozległe jezioro, gdzie mieszkam!
Mrówka spełniła życzenie żaby, a kiedy zeszła na ziemię, rzekła:
— Tam daleko, gdzie słońce zachodzi, srebrzy się wielkie jezioro. Abyś nie zabłądziła w lesie po raz drugi, pójdę z tobą i zaprowadzę cię do domu.
54
— Dobrze — odparła żaba — a ja cię za to zaproszę w gościnę. Muszę ci się odwdzięczyć za ucztę, jaką sprawiłyście mi w mrowisku.
Mrówka pokręciła główką i powiedziała:
— Nie ja sama karmiłam cię przysmakami i częstowałam miodem. Uczyniły to wszystkie mrówki. My, mrówki, jesteśmy ludem towarzyskim. Razem pracujemy, razem odpoczywamy, razem również bawimy się i weselimy. Nie ja sama pójdę więc z tobą, ale całe nasze mrowisko!
Żaba nie odpowiedziała, tylko od razu ruszyła w kierunku odległego jeziora, a za nią mrowiła się niezliczona masa mrówek. Na brzegu jeziora rzekła żaba do królowej:
— Zaczekaj tu na mnie ze swym ludem. Przygotuję tylko ucztę i zaraz wrócę.
Potem żaba plusnęła w wodę i znikła.
A mrówki cierpliwie czekały.
Minął dzień, dwa, minęły następne. Głodne mrówki z dnia na dzień coraz mocniej zaciągały pasa.
Po siedmiu dniach, kiedy już pasa nie mogły więcej zaciągnąć, ruszyły z powrotem do mrowiska.
Od tego czasu żaby stronią od mrówek, a mrówki pozostały już na zawsze takie cienkie w pasie.
55
O słowiku w niewoli
Żył raz bogaty kupiec, który z dalekiego kraju przywiózł do domu słowika. Skrzydlaty śpiewak mieszkał w złotej klatce, żył w przepychu i dostatku, bo kupiec dbał o niego.
Słowik co dzień siedział na grządce z mahoniu. Siedział z opuszczoną główką, jak gdyby zadumany nad swoją niedolą. Innym razem prężył się, główkę podnosił wysoko i śpiewał. W cudownych trelach wypowiadał swoją słowiczą tęsknotę do rodzinnych stron.
Pewnego razu kupiec wybierał się na nową wyprawę w dalekie kraje. Kiedy słowik dowiedział się o tym, rzekł do kupca:
— Dotychczas, panie, spełniałeś zawsze wszystkie moje życzenia. Nie brak mi u ciebie dobrego jadła i świeżej wody, żyję w złotej klatce, troszczysz się o mnie tak, że mogę być z wszystkiego zadowolony. Podczas swojej wyprawy w dalekie Hraje pojedziesz pewnie przez moje strony rodzinne. Spotkasz tam moje siostry i moich braci.
Kupiec słuchał i kiwał głową. Potem rzekł do ptaszka:
— Pojadę przez twoje strony rodzinne. Może masz jakieś życzenie, kochany słowiczku?
— Mam! — odparł ptaszek.
— Powiedz, jakie! Jeśli tylko będę mógł je spełnić, to spełnię!
— Kiedy będziesz, panie, przejeżdżał przez moje strony rodzinne,
56
to opowiedz moim siostrom i braciom, jak tutaj żyję. Opowiedz im o złotej klatce, w której mieszkam, o tym, że żyję w dobrobycie, ale bardzo tęsknię za nimi. Zapytaj ich też, panie, czy chcieliby mi coś powiedzieć, a ty mi to przekażesz.
Kupiec przyrzekł ptaszkowi spełnić jego życzenie i wyruszył w drogę.
Kiedy przejeżdżali przez słowiczy kraj, zatrzymał się i zawołał:
— Hej, słowiki, słowiki, czy miałyście kiedyś brata, którego teraz nie ma wśród was ?
Wszystkie słowiki zleciały się z całej okolicy. Najstarszy z nich usiadł na kwitnącym krzaku i rzekł:
— Miałyśmy, panie, brata, który śpiewał najcudniej na świecie. Złapał go jednak zły człowiek i sprzedał do obcego kraju. Czy wiesz może coś o nim?
— Trzymam waszego brata wlmoim pałacu. Mieszka w złotej klatce i żyje w dobrobycie. Przesyła wam pozdrowienia i prosił, abym powiedział, że bardzo tęskni za wami. Czy chcecie przesłać waszemu bratu jakąś wieść? Chętnie mu ją przekażę!
Na te słowa słowik siedzący na kwitnącym krzaku pięknie zaśpiewał, spadł na ziemię z rozpostartymi skrzydełkami i znieruchomiał. Kupiec pojechał dalej... Kiedy po dłuższym czasie wrócił do domu, słowik w złotej klatce
58
wysłuchał opowiadania kupca, potem zaśpiewał, spadł na dno klatki z rozpostartymi skrzydełkami i znieruchomiał.
„Wzruszyła go moja opowieść o śmierci brata i pewnie dlatego pękło mu serduszko" — pomyślał kupiec, wyjął ptaszka z klatki i wyrzucił przez okno.
Słowik nie spadł jednak na ziemię, tylko rozpostarł skrzydełka i usiadł wśród gałązek krzaka za oknem.
Zdumiony kupiec zaniemówił z wrażenia, a słowik rzekł:
— Dziękuję ci, panie, za wieści przyniesione od moich sióstr i braci i za dobrą radę, którą mi brat przesłał przez ciebie. Powiedział mi, jak się wydostać z niewoli. Żegnaj, panie! Wracam do swoich!
Ptaszek zaśpiewał jeszcze kupcowi po raz ostatni, a potem odleciał w strony rodzinne.
Osioł i wróbel
Żył kiedyś osioł, który mniemał, że jest najmądrzejszy ze wszystkich zwierząt. Nic mu się nie podobało, na wszystko się wybrzydzał, wszystko krytykował. Pewnego razu przyszedł do ogrodu. Na drzewach rumieniły si