Józef Ondrusz o ptaszku Złotodzióbku i inne bajki ilustrowała Jolanta Martolla Nasza Księgarnia Warszawa 1986 O czerwonej kurce W małej chatce pośrodku lasu żyły trzy gosposie — czerwona kurka, biała kotka i szara myszka. Czerwona kurka spędzała noce na wysokiej grzędzie, biała kotka w przytulnym koszyczku, a szara myszka w bezpiecznej norce pod ścianą. Pewnego rana czerwona kurka obudziła się pierwsza, zeskoczyła z grzędy i zagdakała: — Która z nas rozpali dziś ogień? — Ja nie! — miauknęła biała kotka. — Ja też nie! — pisnęła szara myszka. — No, to ja to zrobię! — gdaknęła kurka i rozpaliła ogień w piecu. I Kiedy ogień wesoło trzaskał, zagdakała znów czerwona kurka: — Która z nas posprząta dziś kuchnię? — Ja nie! — miauknęła biała kotka. — Ja też nie! — pisnęła szara myszka. ' — No, to ja to zrobię! — gdaknęła kurka i posprzątała kuchnię. Kiedy w kuchni aż pojaśniało od czystości, zagdakała znów czerwona kurka: — Która z nas ugotuje dziś śniadanie? — Ja nie! — miauknęła biała kotka. — Ja też nie! — pisnęła szara myszka. — No, to ja to zrobię! — gdaknęła kurka i zakrzątnęła się około śniadania. Kiedy smaczne śniadanie zapachniało na stole, zagdakała znów czerwona kurka: — Która z nas zje to śniadanie? — Ja! — miauknęła biała kotka. — Ja też! — pisnęła szara myszka. — Nie, nie! Sama zjem śniadanie! Chyba że już zawsze będziecie mi pomagać! — gdaknęła kurka. — Będę! — miauknęła biała kotka. — Ja też będę! — pisnęła szara myszka. Ulitowała się więc kurka nad kotką! i myszką i podzieliła się z nimi śniadaniem. Kiedy jedzenie znikło ze stołu, kurka wyjrzała przez okno i na ścieżce zobaczyła lisa. — Lis idzie do naszej chatki! — zagdakała czerwona kurka i wskoczyła na wysoką grzędę. — Lis idzie do naszej chatki! — zamiauczała biała kotka i ukryła się w przytulnym koszyczku. — Lis idzie do naszej chatki! — zapiszczała szara myszka i schowała się w bezpiecznej norce pod ścianą. — Dzień dobry, gosposie! Która z was podrapie mnie po grzbiecie? — spytał lis. — Ja nie! — miauknęła biała kotka. — Ja też nie! — pisnęła szara myszka. — No, to ja cię podrapie! — gdaknęła czerwona kurka. I podeszła do lisa. Drapała go, drapała od koniuszka ogona aż po czubki uszu. Kiedy drapała go po uszach, lis uderzył łapą czerwoną kurkę, przewrócił ją na ziemię i wepchnął do worka. — Która z was mi pomoże? — zagdakała rozpaczliwie w worku czerwona kurka. — Ja nie! — miauknęła biała kotka i skuliła się w swoim koszyczku. — Ja też nie! — pisnęła szarajmyszka i przycupnęła w norce. Kotka i myszka wierzyły, że się uratują, ale lis nie próżnował. Z koszyczka wyciągnął białą kotkę, z norki wygrzebał szarą myszkę i wepchnął obie do worka. Zarzucił go potem na plecy i pobiegł do domu. Worek z kurką, kotką i myszką był ciężki, toteż po chwili lis rzucił go na ziemię i położył się pod rosochatym dębem, żeby wypocząć. Wkrótce zasnął. 8 Ledwie zasnął, czerwona kurka wydobyła spod skrzydła nożyczki, igłę i nici, i gdaknęła cichutko: — Która z nas przetnie worek nożyczkami? — Ja! — miauknęła cichutko biała kotka. — Ja też! — pisnęła cichutko szara myszka. — No, to zrobimy to razem! — gdaknęła cichutko czerwona kurka. Wkrótce wszystkie trzy wydostały się z worka. Potem czerwona kurka gdaknęła znów cichutko: — Która z nas przyniesie kamienie? — Ja! — miauknęła biała kotka. — Ja też! — pisnęła szara myszka. — No, to zrobimy to wspólnymi siłami! — gdaknęła czerwona kurka. Potem wspólnymi siłami przydźwigały trzy kamienie i włożyły je do worka. I — Która z nas zaszyje worek? — gdaknęła czerwona kurka. — Ja! — miauknęła biała kotka. — Ja też! — pisnęła szara myszka. — No, to zrobimy to razem! — gdaknęła czerwona kurka. Potem wspólnymi siłami zaszyły worek i cichaczem pobiegły do chatki. 9 Kiedy lis ocknął się ze snu, zarzucił worek na plecy i pobiegł do domu. — Hej, żono-lisico, postaw na ogniu duży gar gliniany, niosę smaczny obiad! — wołał z daleka. Lisica napełniła wodą duży gar gliniany i postawiła go na ogniu. Kiedy wrzątek zaczął kipieć, lis wyniósł ciężki worek na dach, rozwiązał sznurek i zawołał: — Czerwona kurko, biała kotko i szara myszko, hop! — do gara! Z wielkim hałasem poleciały kominem ciężkie kamienie i stłukły na palenisku duży gar gliniany. Lis i lisica nie zjedli w tym dniu obiadu. Czerwona kurka, biała kotka i szara myszka były już dawno w swojej chatce. Odtąd zawsze wspólnie pracowały i pomagały sobie wzajemnie. O ptaszku Złotodzióbku Poszedł dziadek do lasu narąbać drzewa na opał. Kiedy walnął toporem w spróchniały pień, wyleciał spod niego ptaszek Złotodzió-bek i spytał: — Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju? 10 — Wybacz, Złotodzióbku, ale potrzebuję opału! — Idź, dziadku, do domu! Jutro będziesz miał opału co niemiara! — rzekł ptaszek i odfrunął. Nazajutrz rano stał obok chałupy wysoki stos polan. — Skąd mamy tak dużo drewna? — spytała babka. — Sprawił to ptaszek Złotodzióbek! — odparł dziadek i opowiedział babce o wczorajszej przygodzie. — Idź, dziadku, do lasu i powiedz ptaszkowi, że drewna mamy pod dostatkiem, tylko żywności nam potrzeba! Poszedł dziadek do lasu i walnął toporem w spróchniały pień. Wyleciał ptaszek Złotodzióbek i spytał: . — Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju? — Wybacz, Złotodzióbku, ale babka chce od ciebie żywności! — Idź, dziadku, do domu! Babka będzie miała jutro żywności w bród! — rzekł ptaszek i odfrunął. Nazajutrz od rana miała babka w komorze, czego tylko dusza zapragnie. . — Idź, dziadku, do lasu i powredz ptaszkowi, żeby mi dał duży sklep! Poszedł dziadek do lasu i walnął toporem w spróchniały pień. Wyleciał ptaszek Złotodzióbek i spytał: 11 — Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju? — Wybacz, Złotodzióbku, ale babka chce dużego sklepu! — Idź, dziadku, do domu! Babka będzie miała jutro sklep z różnymi towarami! — rzekł ptaszek i odfrunął. Nazajutrz obok chałupy stał duży sklep, a w nim tyle było towarów, że ludzie z daleka śpieszyli tam po zakupy. — Idź, dziadku, do lasu i powiedz ptaszkowi, że chcę zostać carycą! Poszedł dziadek do lasu i walnął toporem w spróchniały pień. Wyleciał ptaszek Złotodzióbek i spytał: — Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju? — Wybacz, Złotodzióbku, ale babka chce zostać carycą! — Idź, dziadku, do domu! Bablfa będzie jutro carycą! — rzekł ptaszek i odfrunął. Nazajutrz obok chałupy wznosił się carski pałac, a w nim panoszyła się baba-caryca. — Idź, dziadu, do lasu i powiedz ptakowi, że chcę go mieć w pałacu na każde zawołanie! Poszedł dziadek do lasu i walnął toporem w spróchniały pień. Wyleciał ptaszek Złotodzióbek i spytał: 12 i *f — Czego sobie życzysz, dziadku? Dlaczego nie pozostawisz mnie w spokoju? — Wybacz, Złotodzióbku, ale baba-caryca chce cię mieć w pałacu na każde zawołanie! — Idź, dziadku, do domu! Carycę jutro spotka to, na co zasługuje ! — rzekł ptaszek i odfrunął. Nazajutrz caryca nie była już carycą, tylko starą babą. Nie mieszkała też w pałacu, tylko w starej lepiance. Poszedł dziadek do lasu rąbać pnie na opał. Kiedy walnął toporem w spróchniały pień, próchno posypało się dokoła, ale o ptaszku Złotodzióbku nie było ani słychu, ani dychu. O kurce Czubatce, która przechytrzyła lisa Pod samotnym drzewem na skraju wsi grzebała kurka Czubatka i szukała robaków. Od pobliskiego lasu przybiegł zgłodniały lis i już z daleka oblizywał się na myśl o smacznym obiedzie. Ale Czubatka spostrzegła lisa i wyfrunęła na najniższą gałąź drzewa. — Dzień dobry, Czubatko! — rzekł lis spoglądając na drzewo. —Przynoszę ci nowinę, a ty uciekasz przede mną. 14 — A jaką mi przynosisz nowinę? — spytała Czubatka. — Dziś rano, Czubatko, został zawarty pokój pomiędzy wszystkimi zwierzętami. Już nie będziemy jeden drugiego prześladować ani zjadać. Żadne zwierzę już nigdy nie wyrządzi krzywdy drugiemu. Od dziś kotom nie wolno łapać myszy, jastrzębiom zjadać ptaków, a lisom polować na kury. Sfruń na ziemię, Czubatko, jesteśmy przecież przyjaciółmi! — Nie sfrunę, lisie, do ciebie! Stąd mam piękny widok na całą wieś. Widzę wszystko, wszyściutko, co się tam dzieje. — A co się tam takiego dzieje, Czubatko? — Teraz widzę sforę psów, które pędzą tutaj do nas. Będziesz im mógł, lisie, opowiedzieć swoją nowinę o pokoju pomiędzy zwierzętami ! Lis skoczył w kierunku lasu. — Nie uciekaj, lisie! Psy nie śmią ci przecież wyrządzić żadnej krzywdy! — wołała Czubatka. — Nie wierzę tym kundlom! — odkrzyknął lis i zmykał do lasu. A Czubatka sfrunęła z drzewa^ na ziemię i pobiegła do domu. **»¦ O zającu i żabach Bolał kiedyś zając okropnie nad swoim losem. Wszystko, co go otaczało na świecie, czyhało na niego dzień w dzień od samego urodzenia. Ludzie, zwierzęta, nawet martwe przedmioty. Bał się wszystkich i wszystkiego. Sypiał z otwartymi oczyma, przerażał go każdy najsłabszy szelest, wiecznie musiał czmychać przed swoimi wrogami. — Jestem największym nieszczęśliwcem pod słońcem, który boi się wszystkich i wszystkiego! — narzekał sam przed sobą. — Nie zniosę już dłużej takiego życia i raz na zawsze skończę z sobą! Zrozpaczony zając postanowił popełnić samobójstwo. Opodal lasu rozciągał się głęboki staw. Pobiegnie zaraz do niego i utopi się w jego głębinie. Zakończy w ten sposób swe nędzne życie. Pokicał więc bez zwłoki w kierunku stawu. Kiedy wybiegł na groblę, przestraszone żaby skakały na \^yprzódki do wody. Przystanął zając nad wodą, namyślił się i rzekł po chwili: — Hoho, jak widzę, to wcale nie jestem jakimś tam nic nie znaczącym szaraczkiem! I mnie ktoś się boi, i przede mną ktoś ucieka! W tej samej chwili zając poczuł się pewny siebie. Wyprężył pierś pełną dumy, wąsy podkręcił z ogromnego zadowolenia, a potem, żeby nasycić się do woli swoim zwycięstwem, pobiegł groblą dookoła stawu. 16 Spłoszone żaby na łeb, na szyję skakały do wody i dopiero po sporej chwili wynurzały głowy z głębiny. Zasapany zając zatrzymał się w końcu i zawołał głośno, jak gdyby chciał, żeby go usłyszał cały świat: — Nie jestem najbiedniejszym szaraczkiem! I zając nie utopił się w stawie, bo nareszcie poczuł się pewnym siebie. O drwalu i niedźwiedziu Mieszkał w głębokim lesie ubogi człowiek, który trudnił się wyrębem drzewa. Zaskoczyli go raz niedźwiedź z dzikiem. — Ach, jaki jestem głodny! — ryknął niedźwiedź. — Dłużej już nie wytrzymam i muszę cię zjeść! Ścierpła skóra na drwalu, ale chciał zyskać na czasie, aby ob-myśleć wyjście z pułapki. — Trudna rada — odparł. — Pozwól mi jednak, misiu, że się umyję, bom czarny od sadzy. Pozwól mi też zjeść śniadanie, bo niczego jeszcze nie miałem w ustach. — Zgoda! — odparł niedźwiedź i usiadł na pniu zwalonego drzewa. — Tylko pośpiesz się, bo już osłabłem z głodu. 18 Umył się drwal i czuprynę palcami przeczesał, potem usiadł obok niedźwiedzia i do śniadania się zabrał. Łamał po kawałeczku owsiany placek i przegryzał pachnącą kiełbasą. Miś wciągnął w nozdrza miły zapach i spytał: — Gdzie nazbierałeś takich wonnych korzonków? — Nie nazbierałem, bo nigdzie nie rosną. Zrobiłem z mięsa i uwę-dziłem na pachnąco — i drwal podał misiowi spory kawałek kiełbasy. — Z jakiego mięsa zrobiłeś te korzonki? — spytał znów miś i zamlaskał głośno, bo mu tak ogromnie smakowało. — Z tej oto świni byłoby sporo takich korzonków! — rzekł drwal, a niedźwiedź rozszarpał dzika i ryknął: — A rób już te korzonki, bo głód okropnie mi dokucza! — Najpierw, misiu, muszę nałupać polan na ogień. — Chętnie ci pomogę, żeby tylko już były gotowe te korzonki! Wbił węglarz klin w bukowy pień, a niedźwiedź włożył pazury w szczelinę, żeby rozerwać go na pół. Wytrącił zaraz węglarz klin ze .szczeliny i uwięził misia. Niedźwiedź ryczał okropnie, deptał w miejscu i nadaremnie starał się uwolnić łapę z potrzasku. Dopiero kiedy przyrzekł drwalowi, że już więcej nie pokaże mu się na oczy, ten wypuścił go na wolność. Wiał potem niedźwiedź gdzie pieprz rośnie, o pachnących korzonkach zapomniał i już z daleka omijał drwala. 19 i i II O królewnie i niedźwiedziu W królewskim zamku żyła ze swymi rodzicami piękna królewna. Rodzice bardzo ją kochali. Kiedy królewna miała szesnaście lat, podarowała jej matka złoty pierścionek i łańcuszek ze złotą koniczynką. Wkrótce potem królowa zmarła. Królewna była odtąd smutna. Całymi dniami przesiadywała w swojej komnacie i haftowała. Król, chcąc dać córce drugą matkę, ożenił się ponownie, ale macocha była zła i na każdym kroku dokuczała pasierbicy. Jeszcze gorzej powodziło się królewnie, kiedy król musiał ze swym wojskiem wyruszyć na wojnę. Macocha dawała się sierocie okrutnie we znaki, poniewierała i pogardzała nią coraz więcej. Zabrała jej również złoty pierścionek i łańcuszek. Pewnego razu przez okno do komnaty wleciał żółty ptaszek, usiadł na stole, zaszczebiotał i rzekł judzkim głosem: — Nie bój się, królewno, nie bój się złości twojej macochy! Będę ci pomagać w potrzebie! Potem ptaszek odfrunął. Macocha coraz gorzej obchodziła się z królewną. W końcu zawołała starego gajowego, kazała mu zaprowadzić królewnę w głąb ogromnej puszczy i tam pozostawić dziewczynę na pożarcie dzikim zwierzętom. 20 W głębi puszczy gajowy ulitował się nad królewną, pouczył ją, gdzie może nocować i jak się chronić przed dzikimi zwierzętami, a potem wrócił do zamku. Ledwie tylko gajowy zniknął w gęstwinie, przed królewną zjawił się bury niedźwiedź i chciał się rzucić na nią. Nagle przyfrunął skądś żółty ptaszek i zaszczebiotał niedźwiedziowi nad głową: — Nie krzywdź, misiu, królewny, ale jej pomóż i zabierz ją z sobą! Niedźwiedź przykucnął do ziemi i zamruczał: — Usiądź na mnie, królewno, zaniosę cię do mojej jaskini! W jaskini niedźwiedzia królewna czuła się bezpiecznie. Mieszkała tam również gromada krasnali, które usługiwały niedźwiedziowi i królewnie, bawiły się z nimi i tańczyły. Pewnego razu rzekła królewna do niedźwiedzia: — Smutno mi tutaj, bo nie mogę haftować, a wszystko, czego mi do tej pracy potrzeba, pozostało w ojcowskim zamku. Miś mruknął tylko coś do krasnali i rzekł do królewny: — Jeszcze dziś, moja droga, będziesz miała swój koszyczek z przyborami do haftowania! Pod wieczór krasnale przyniosły wszystko, o czym wspomniała królewna. Nazajutrz królewna haftowała piękny obrus, a niedźwiedź i krasnale przyglądali się jej ciekawie. 21 Królewna w pewnej chwili przerwała pracę i powiedziała: — Tak mi tu z wami dobrze! Gdybym miała przy sobie złoty pierścionek i łańcuszek ze złotą koniczynką, co mi zabrała macocha, byłabym bardzo szczęśliwa. Miś znowu mruknął coś do krasnali i rzekł do królewny: — Jeszcze dziś, moja droga, będziesz miała swoje klejnoty! Krasnale i tym razem spełniły życzenie królewny. Czas mijał. Królewna stawała się coraz bardziej smutna. Pewnego razu rzekła do niedźwiedzia i krasnali: — Tak mi tu z wami dobrze! Smutno mi jednak bez ojca. Gdybym chociaż wiedziała, czy powrócił już z wojny? W tym samym okamgnieniu przyfrunął do jaskini żółty ptaszek i zaszczebiotał: — Ojciec twój powrócił już z wojny, jest zdrów, tylko okropnie rozpacza po tobie. Wróć do zamku, fcrólewno! — Kiedy zobaczę ojca, będę najszczęśliwszą na świecie! — zawołała królewna. — Tylko ja będę najnieszczęśliwszym stworzeniem, moja droga! — rzekł miś i złapał się za głowę. — Zabiorę cię z sobą, mój kochany misiu!! — odpowiedziała królewna, objęła niedźwiedzia za szyję i ucałowała. W tej samej chwili okropnie zagrzmiało, jaskinia zamieniła się 4 22 w królewski pałac, krasnale w służbę zamkową, a przed królewną, zamiast misia, stał piękny królewicz. — Swoim pocałunkiem wyzwoliłaś mnie od złego czaru! Jeszcze dziś zobaczysz swego ukochanego ojca, którego zaraz poproszę o twoją rękę! — rzekł szczęśliwy królewicz. Potem królewna i królewicz, otoczeni liczną świtą, pojechali złotą karocą do ojcowskiego zamku. Król omal nie skakał z radości, kiedy witał się ze swą córką i królewiczem. Zaraz też kazał czynić przygotowania do hucznego wesela. A złą macochę, która tyle krzywdy wyrządziła królewnie, wypędził z zamku na zawsze. Od kiedy słowik jest najznakomitszym śpiewakiem Król ptaków, orzeł, urządzał kredyś wystawne przyjęcie dla zagranicznych gości. Kazał więc srokom rozgłosić po całej krainie, że zaprasza na dworski koncert znakomitych śpiewaków, ażeby swymi występami uświetnili tę uroczystość. Na kilka dni przedtem zleciały się ptaki z całej krainy na walny sejm, ażeby wybrać na królewską uroczystość trzech najznakomitszych skrzydlatych artystów. 24 Po długich przesłuchaniach sejm ptasi wybrał jednogłośnie wilgę, kosa i słowika, którzy mieli wystąpić na królewskim koncercie... Pierwsza weszła na podium wielce zarozumiała wilga. Pyszniła się ogromnie wspaniałym złotym upierzeniem i była zupełnie pewna zwycięstwa. Wilga zachwyciła wszystkich uczestników koncertu swoją toaletą i pięknym śpiewem, toteż widownia klaskała długo, nie chcąc pozwolić artystce zejść ze sceny. Drugi wystąpił złotodzioby kos w czarnym fraku. Artysta dorównał wildze i strojem, i śpiewem, więc i jego sukces był niemały. Ostatni punkt programu wypełnił słowik. Nie miał okazałego fraka, toteż wyszedł na podium zafrasowany i jak gdyby zawstydzony. Widownia nie oceniała jednak jego występu według szarego ubioru. Słowik oczarował słuchaczy swoim tópiewem tak bardzo, że kiedy skończył, na widowni zapadła głęboka cisza. Zachwyceni słuchacze nie mogli otrząsnąć się z uroku, jaki rzucił na nich cudowny śpiew skromnego artysty. Kiedy w końcu ukłonił się z zażenowaniem, żeby odfrunąć, zerwą? się niespotykany dotąd na królewskim dworze huragan oklasków. Widownia szalała i zmuszała artystę do niezliczonych bisów. Odśpiewała mu nawet zasłużone „Sto lat"! 26 Kiedy widownia ucichła, wówczas na podium wszedł król ptaków i uroczyście ogłosił skromnego słowika najznakomitszym ptasim śpiewakiem. I na pewno zostanie nim już na zawsze... O dziewczynie i kumaku Matka postanowiła napiec placków na wieczerzę. Przygotowała mąkę, sól, tylko wody w chałupie zabrakło do zaczynienia ciasta. — Weź dzbanek i pobiegnij do studzienki po wodę! — rzekła matka do córki. — Dobrze, mamo — odparła dziewczyna — zaraz pobiegnę do studzienki! Ale studzienka była próżna. — Skąd wezmę wody do zaczynienia ciasta? — zmartwiła się dziewczyna. W tym samym okamgnieniu fcze studzienki wyskoczył kumak i rzekł: Pomogę ci, moja mała! Jeśli będziesz ślubowała zostać moją panną młodą, dam ci za to dzbanek z wodą! 27 — Dobrze! — odparła dziewczyna, ale pomyślała, że i tak nigdy nie wyjdzie za mąż za żabę. Wziął kumak gliniany dzbanek i po chwili przyniósł napełniony kryształową wodą. — Dziękuję ci, żabo! — rzekła dziewczyna, pobiegła z woda do chałupy i zapomniała o przyrzeczeniu. Pod wieczór na progu zakumkał kumak: Otwórz mi drzwi, moja mała, spełnij, coś mi ślubowała! — Kto to jest? — spytała matka córki. — To żaba, którą spotkałam przy studzience — odparła. — Idź, córko, drzwi otworzyć! Żabie też trzeba dotrzymać słowa ! — rzekła matka. Dziewczyna wpuściła żabę'do chałupy. Po chwili zakumkał kumak: Dajże mi jeść, moja mała, spełnij, coś mi ślubowała! — Podaj, córko, wieczerzę! Żabie też trzeba dotrzymać słowa! — rzekła matka. Dziewczyna podała żabie wieczerzę. 28 Po wieczerzy zakumkał kumak: Pocałuj mnie, moja mała, spełnij, coś mi ślubowała! — Pocałuj ją, córeczko! Żabie też trzeba dotrzymać słowa! — rzekła matka. Dziewczyna pocałowała żabę w pyszczek. W tej samej chwili stanął przed dziewczyną piękny młodzieniec. Uśmiechnął się do niej i rzekł: Zły czar już minął, moja miła, tyś mnie od niego wyzwoliła! Teraz, kochana, daję słowo, będziesz mą żoną i królową! Wkrótce odbyło się huczne wefcele biednej dziewczyny z pięknym królewiczem. ii O dzikim kocie Bajraktarze Lisica zasiała pod lasem zagon kukurydzy. Kiedy kukurydza dojrzała, koło pola przechodzili: wilk, niedźwiedź i dzik. Kukurydza tak bardzo im zasmakowała, że postanowili lisicę wypędzić i podzielić się bogatym plonem. — Uciekaj zaraz, lisico, bo rozszarpiemy cię na strzępy! — krzyknęli wszyscy. Przerażona lisica pobiegła z lamentem do lasu. Wkrótce spotkała dzikiego kota. — Dlaczego tak lamentujesz? — spytał kot lisicę. — Miałam pod lasem zagon pięknej kukurydzy. Przed chwilą wilk, niedźwiedź i dzik zagarnęli mój zagon i wypędzili mnie precz. Och, jaka ja nieszczęśliwa! — Nie narzekaj! — rzekł dziki kot. — Zaraz ci pomogę, jakem rycerz Bajraktar! A gdzie jest ten twój zagon kukurydzy? Lisica zaprowadziła dzikiego kqjta na miejsce. Wieczór nadchodził. Kot wdrapał się na drzewo rosnące tuż przy zagonie, a lisica podeszła ostrożnie do zagajnika, w którym siedzieli jej wrogowie. — Niedźwiedziu, wilku, dziku, zmykajcie, bo jest tu dzielny ry- 31 cerz Bajraktar, który policzy się z wami za moją krzywdę! Siedzi na drzewie i czeka na was! — krzyczała głośno lisica. I zwierzęta czmychnęły do lasu. Po jakimś czasie rzekł niedźwiedź do towarzyszy: — Nawet nie popatrzeliśmy, jak ten Bajraktar wygląda! A może on wcale nie taki straszny! Po namyśle postanowiły zawrócić. — Ja wdrapię się na drzewo i strącę go na ziemię! — zamruczał niedźwiedź. — Ja będę czatował na niego pod drzewem! — zachrochtał dzik. — A ja będę biegał dookoła drzewa, żeby nam nie uciekł! — zawył wilk. I tak postąpili. Ale niedźwiedź po ciemku stąpnął na kota śpiącego na drzewie i tak się przestraszył, że spadł na tyilka i okulał. Dzik natknął się na lisicę, która ugryzła go w węszący ryj, a przerażony wilk przepadł w ciemnościach. Przy tym wszystkim powstał taki harmider, że kot i lisica też się okropnie przestraszyli i uciekli. O zagonie kukurydzy zapomnieli. W końcu zwiedziały się o nim wszędobylskie wróble, które zleciały się nań całą czeredą i kukurydzę zjadły. 32 O dziadku, babce i małym ptaszku Żyli w pewnej wiosce babka i dziadek. Największą pociechą dziadka był mały ptaszek w miedzianej klatce. Staruszek dawał mu co dzień świeży pokarm oraz czystą wodę do picia i kąpieli. Za to ptaszek odwdzięczał się od rana do wieczora prześlicznymi trelami. Pewnego razu musiał dziadek wyjść na kilka dni z domu. Przedtem poprosił babkę, żeby w czasie jego nieobecności zajęła się ptaszkiem. Ale że było właśnie po żniwach, staruszka suszyła wymłócone proso i zupełnie o ptaszku zapomniała. Minęło parę dni. Ptaszek zjadł już resztki pokarmu i wypił wszystką wodę. Z dnia na dzień cierpiał coraz większy głód i pragnienie. W końcu z rozpaczy zaczął kuć w klatkę z taką siłą, że dwa miedziane pręty pękły i otwarły ptaszkowi drogę do wolności. Ptaszek wyfrunął z klatki i skoczył do misy z suszącym się prosem, żeby zaspokoić dokuczliwy głód. Staruszka uderzyła ptaszka miotłą i na zawsze wypędziła go z chałupy. Kiedy po kilku dniach wrócił* dziadek do domu, klatka była pusta. — Uciekł — rzekła babka — i nawet nie wiem, dokąd! — Pójdę szukać mojego śpiewaka! — postanowił dziadek i tak też zrobił. 33 Kilka dni spędził w lesie, od rana do wieczora wędrował wzdłuż i wszerz, rozglądał się po konarach drzew, szukał w gąszczach, aż wreszcie odnalazł ukochanego ptaszka. — Wróć, mój malutki, wróć ze mną do domu! — prosił staruszek. — Bardzo cię lubię, dziadku, ale do klatki mnie już nie dostaniesz. Zamieszkam w lesie, bo i tutaj mogę śpiewać do woli. Pod wieczór pożegnał staruszek ptaszka i zabierał się do domu. Przed odejściem przyniósł mu ptaszek dwa koszyki nakryte serwetkami. Jeden koszyk był mały i lekki, drugi większy i cięższy. — Wybierz sobie, dziadku, jeden z nich ode mnie na pamiątkę! — rzekł ptaszek. Dziadek się wzbraniał, ale ptaszek za nic w świecie nie chciał ustąpić, więc staruszek machnął ręką i rzekł: — Skoro muszę już od ciebie coś wziąć, to wezmę ten mały! Potem ptaszek odprowadził dziadka na skraj lasu. Przelatywał z drzewa na drzewo i śpiewał prześliczną pieśń na pożegnanie. Kiedy staruszek powrócił do domu, zaciekawiona staruszka zdjęła serwetkę i zajrzała do koszyka. — Hohoho, dziadku! Tyle złota i lśniących klejnotów przyniosłeś! Gdzie taki skarb znalazłeś? — spytała babka. I staruszek opowiedział żonie, co go spotkało w lesie. 34 — Dlaczego nie zabrałeś tego większego koszyka? — gderała staruszka. — Mielibyśmy o wiele więcej złota i kosztowności! — Nawet tyle nam nie potrzeba! — odparł dziadek z uśmiechem. Ale chciwa babka ściągnęła brwi i rzekła z uporem: — Zaraz jutro pójdę do lasu po ten większy koszyk! Należy się nam więcej za obsługiwanie ptaka! Nazajutrz skoro świt wybrała się staruszka do lasu. Nawet szukać wiele nie musiała, bo większy koszyk stał na pniu zwalonego drzewa, a w konarach sąsiedniej lipy pogwizdywał ptaszek. Babka podeszła do lipy i rzekła: — Jak to dobrze, mój najmilszy ptaszku, że cię odszukałam! Tak mi smutno bez ciebie! Szkoda, że mnie opuściłeś! Dawałabym ci najsmaczniejsze ziarenka i najczystszą wodę do picia i kąpieli. Dziadkowi dałeś, mój najmilszy ptaszku, mały koszyk na pamiątkę. Prawda, że i mnie też coś podarujesz! Prawda, że mogę zabrać dla siebie ten większy koszyk? Tak cię przecież lubiłam! A ptaszek przerwał zaraz swą pieśń, spojrzał z konara na babkę i zagwizdał: — Zabierz! Zabierz! Zabierz! Weź do domu! Weź do domu! Weź do domu! Staruszka porwała większy koszyk i pośpieszyła do chałupy. — Nawet go unieść nie mogę, taki ciężki! — wołała już z daleka. 36 W chałupie, ogromnie zaciekawiona, zrzuciła serwetkę z koszyka i zajrzała do środka. — Tfu! — plunęła z obrzydzeniem staruszka i wyrzuciła koszyk przez okno. Koszyk potoczył się po trawie i przewrócił dnem do góry. Spod niego wyłaziły kłębiące się węże i żmije i z sykiem uciekały w kierunku lasu. Pokiwał dziadek głową nad tym wszystkim i nawet słówkiem nie odezwał się do babki. A babka? Odmieniła się do niepoznaki i była odtąd całkiem inną babką. O mądrej małpce i zdradzieckim żółwiu Duży żółw przyjaźnił się z małą małpką. Małpka często wdrapywała się na drzewa figowe, skąd zrzucała żółwiowi dojrzałe owoce, które teii| uważał za największy przysmak na świecie. Przyjaźń małpki i żółwia trwałaby chyba bez końca, gdyby nie zachorował śmiertelnie król wszystkich zwierząt — lew. Mieszkał on po drugiej stronie jeziora, w dzikich ostępach pełnych skalistych zakamarków, gdzie mieściła się lwia rezydencja. 37 Niebawem wśród zwierząt rozeszła się wieść, że lwa może uleczyć tylko serce małej małpki. Wieść ta doniosła również, że śmiertelnie chory król zwierząt ogłosi swoim następcą tego, kto mu przyniesie serce małej małpki, tak bardzo potrzebne do odpędzenia śmierci i odzyskania zdrowia. O postanowieniu lwa dowiedział się duży żółw, zaprzyjaźniony z małą małpką, do której chodził codziennie na dojrzałe figi. Zasłyszana wieść przewróciła w głowie żółwiowi tak bardzo, że postanowił ofiarować lwu małą małpkę, by w nagrodę za jej serce zostać królewskim następcą. Podstępny żółw wybrał się więc, jak zwykle, do małej małpki. Objadł się najpierw do syta figami, a potem rzekł do małpki: — Tak bardzo ci jestem wdzięczny, moja mała, za te pyszne, słodkie i smaczne figi, że chciałbym cię dziś za nie wynagrodzić. — Nie potrzeba mi żadnej naąrody, drogi żółwiu! Fig rośnie na drzewach pod dostatkiem, zrywanie ich nie sprawia mi kłopotu, toteż o jakiejś nagrodzie nie musisz nawet myśleć. — Postanowiłem, moja mała, popływać dziś z tobą po jeziorze — ciągnął dalej żółw. — Wygodnie sobie na mnie usiądziesz i popłyniemy na drugi brzeg jeziora. Na pewno jesteś ciekawa, jak tamte okolice wyglądają. Jeżeli odmówisz mi, obrażę się na ciebie. — Jeżeli ta przejażdżka ze mną sprawi ci przyjemność, chętnie 38 ir- *¦?¦ spełnię twoje życzenie — rzekła mała małpka, która w propozycji żółwia nie dopatrzyła się żadnego podstępu. Zaraz też poszła z żółwiem nad jezioro, usiadła wygodnie na skorupie przyjaciela i popłynęła z nim na drugi brzeg. W pewnej chwili żółw odwrócił głowę i spytał: — Czy to prawda, moja mała, że serce twoje może uleczyć nawet śmiertelną chorobę? Dopiero teraz małpka uprzytomniła sobie grozę swego położenia, ale jak gdyby nigdy nic spytała żółwia: — A kto choruje w twej rodzinie, że o to pytasz? — W mojej rodzinie nie choruje nikt, ale król zwierząt zachorował śmiertelnie i chciałbym mu pomóc. Za uleczenie choroby na pewno ogłosi mnie swoim następcą na królewskim tronie — odparł żółw. — To prawda, żółwiu, że serce moje może uleczyć śmiertelną chorobę lwa. Szkoda tylko, że nie powiedziałeś mi o tym, że chcesz pomóc królowi, zanim wypłynęliśmy na jezioro. — Dlaczego ? — spytał żółw. — Bo wówczas zabrałabym swoje serce ze sobą i chętnie bym ci je teraz oddała. A tak, zostawiłam je w domu, żeby go przypadkiem nie zgubić — szczebiotała małpka. — To ty swojego serca nie masz przy sobie? — spytał rozgniewany żółw. 40 — Nie mam! Pozostawiłam je w domu. Mogę ci dać je tylko wówczas, jeżeli mnie zaniesiesz z powrotem. — Dobrze, zaniosę! — I popłynął z małpką w drogę powrotną. Na brzegu jeziora rzekł żółw do małpki niecierpliwym głosem: — Biegnij zaraz do domu po serce, żebym nie musiał tutaj długo czekać! Małpka skoczyła na najniższą gałąź figowego drzewa i odpowiedziała żółwiowi: — Nigdzie nie pobiegnę, głuptaku! Serce mam przy sobie, jak każde zwierzę. I zapamiętaj raz na zawsze, że serce moje nie dla lwa i nie dla ciebie! Odtąd już nigdy nie będę się z tobą przyjaźnić, zdrajco! Potem mądra małpka śmignęła na najwyższe gałęzie figowego drzewa, a zdradziecki żółw ze wstydem poczłapał w głąb puszczy. \ O słońcu, księżycu i kogucie Na wysokiej górze, daleko od ludzi, żyli trzej bracia — słońce, księżyc i kogut. Hodowali ogromne stado owiec, toteż pracy mieli w bród. Żyli z sobą w zgodzie, a szczęście nigdy ich nie opuszczało. Pewnego razu słońce zapragnęło poznać szeroki świat i bez wiedzy braci wybrało się w daleką podróż. 41 Kogut czuł żal do słońca, że z tak lekkim sercem opuściło dom rodzinny i braci. Tylko księżyc, który lubił sobie popróżnować, cieszył się, że w nieobecności najstarszego brata będzie mógł wiele obowiązków zwalić na barki najmłodszego. Kogut nie mógł wszystkiemu podołać, choć uwijał się w pracy od wczesnego rana do późnego wieczora. Zbuntował się więc pewnego dnia i gorzko wymówił księżycowi jego lenistwo. Pomiędzy braćmi zaczęły wybuchać niesnaski. Kłócili się z sobą, kogut domagał się pomocy w gospodarce domowej, ale księżyc kpił sobie z brata i w dalszym ciągu leniuchował. Kiedy kogut stale wypominał księżycowi jego lenistwo, ten rozgniewał się, porwał brata za skrzydło i rzucił z wysokiej góry w dolinę. Kogut obraził się ogromnie i postanowił nie wracać do domu. Powędrował w pobliże ludzi, zbudował chatkę z bambusu i urządził własne gospodarstwo. Myślał też stale o najstarszym bracie, czy go jeszcze kiedy zobaczy. Po długim czasie słońce wróciło z podróży do domu na wysokiej górze. Na każdym kroku zastało nieporządek, bo wszędzie widać było skutki lenistwa księżyca. Księżyc, zapytany przez słońce o brata koguta, kręcił i nie chciał ujawnić prawdy. W końcu musiał jednak powiedzieć o niesnaskach z kogutem i o wypędzeniu brata z domu. 42 i Rozgniewane słońce pokiwało głową, namyśliło się i rzekło: — Źle postąpiłeś, bracie księżycu! Nie zgadzałeś się z bratem, to i ze mną się nie zgodzisz. Będziemy odtąd żyli każdy po swojemu. Ja będę panem dnia, ty będziesz rządził w nocy. I tak już odtąd pozostało. Co dzień raniutko słońce wypędzało owce na pastwisko i krzątało się po wysokiej górze. U jej podnóża i na całym świecie robiło się wtedy jasno i słonecznie. Księżyc zaś nocami wałęsał się bezczynnie po gospodarstwie lub wysypiał się na swoim posłaniu. Zaraz w pierwszym dniu kogut zauważył powrót brata słońca do domu na wysokiej górze. Odtąd wybiegał raniutko ze swej bambusowej chatki i rozgłaszał okolicznemu światu radosną wieść o powrocie najstarszego brata. — Kukurykuuu! — piał z radości i spoglądał na wysoką górę. Tak samo witał też słońce, kiedy rozpoczynało codzienną pracę. Wieczorem zaś, gdy władzę na wysokiej górze obejmował leniwy księżyc, kogut udawał się na spoczynek do bambusowej chatki. Gniewał się ciągle na leniwego brata i nie chciał go oglądać na oczy. Od tego czasu tak już pozostało na świecie. Codziennie rano koguty wypatrują słońca i głośnym pianiem witają nastający dzień, wieczorem zaś, równocześnie z zachodem słońca, idą spać na grzędach, żeby nie oglądać twarzy leniwego księżyca. 44 O trzech rybach W niewielkim stawie niedaleko wioski żyły trzy duże ryby. Pod wieczór na grobli zatrzymali się rybacy powracający z połowu i rzekli: — Jutro wyłowimy ten staw. Na pewno opłaci się nam trud! Potem zabrali sieci i naczynia z rybami i poszli do wioski. Rozmowę rybaków posłyszały owe trzy duże ryby. Pierwsza z nich zamyśliła się nad swoim położeniem i rzekła do przyjaciółek: — Co możesz zrobić dziś, nie odkładaj na jutro! Zaraz potem popłynęła ku stawidłu*, znalazła w nim dziurę i przez nią przedostała się do strumienia. Tam już jej niebezpieczeństwo nie zagrażało. Druga ryba zamyśliła się również nad swoim położeniem i rzekła do towarzyszki: I — Poranek jest mądrzejszy od wieczora! I dopiero nazajutrz popłynęła ku stawidłu, żeby poszukać w nim dziury i przez nią przedostać się do strumienia. Ale rybacy już o świcie pozatykali wszystkie dziury w stawidle i szykowali się do połowu. ¦— Jeśli chcę wydostać się z matni, to nie wolno mi stracić głowy! — rzekła ryba milczkiem do siebie. * Stawidło — wykonane z drewna lub metalu ruchome urządzenie do regulowania poziomu i przepływu wody. 45 Potem przewróciła się brzuchem do góry i wypłynęła na powierzchnię wody. Rybacy właśnie koło stawidła zapuszczali sieci w stawie. Jeden z nich rzekł: — Spójrzcie, jaka piękna ryba! Szkoda, że jest nieżywa! Wyrzucę ją na brzeg dla głodnych ptaków. Kiedy rybacy otytyflęij, ry^ rZUcjla sobą kilka razy i pokoziołko- wała do strumienia. Tam już jej niebezpieczeństwo nie zagrażało. Trzecia ryba nie zamyśliła się wcale nad swoim położeniem. — Jeszcze nigdy nie było, żeby jakoś nie było! — rzekła mil-czkiem do siebie i przyczaiła się na dnie. Niebawem jednak straciła głowę i poczęła się miotać w stawie. Ale sieć coraz bardziej zacieśniała się wokoło niej. Po krótkiej chwili rybacy złowili rybę. Później sprzedali na targu. \ Jak żółw z małpą gospodarowali Pewnego razu żółw grzał się w słonku na piaszczystym brzegu rzeki. Nagle zobaczył płynący z prądem wody młody bananowiec. Żółw podpłynął do drzewka i zepchnął je ku brzegowi. Potem zawołał na małpę siedzącą na brzegu: 46 *• k_.^./ 1 7 I — Złapałem bananowiec! Pomóż mi wydostać go z wody! Drzewko społem zasadzimy, a kiedy wyrośnie, podzielimy się bananami! Małpa chętnie pomogła żółwiowi, ale nie chciała czekać, aż drzewko wyrośnie. Rzekła więc do żółwia: —- Już teraz podzielimy się drzewkiem po połowie. Ja biorę górną część z liśćmi, ty sobie weź dolną z korzeniami! Małpa złamała zaraz drzewko, zabrała swoją część i zasadziła. Żółw uczynił tak samo z odziomkiem i korzeniami. Wkrótce potem górna część bananowca zwiędła i do cna zmarniała, natomiast dolna część zazieleniła się, wyrosła i okryła się kwiatami. Żółw doczekał się bogatego urodzaju bananów. Kiedy banany dojrzały, rzekł żółw do małpy: — Obierz mi banany, sąsiadko, dam ci kilka za przysługę! Małpa w mig wspięła się na bananowiec, tam usiadła wygodnie i objadała się pachnącymi bananami. — Zrzuć mi, małpo, kilka bananów na ziemię! — zawołał żółw. — Nie zrzucę! Oszukałeś mnie przy podziale bananowca. Odtąd wszystko będzie należeć do mnie! To są moje banany i sama je sobie zjem! — Zrzuć mi, małpo, choć kilka bananów! — Banany są moje! Oto masz łupiny! — kpiła małpa i raczyła się dalej owocami. 48 Żółw tymczasem przywłókł pod bananowiec stertę ciernistych gałązek, a potem schował się w pobliżu. Kiedy małpa skończyła już jeść ostatni banan, zeskoczyła na ziemię. Och, jak potem krzyczała i lamentowała! Ale żółw śmiał się do rozpuku. — To masz za to, co mi uczyniłaś!:— rzekł żółw. — Toś ty taki! — krzyknęła małpa i przewróciła żółwia na plecy. — A teraz wymyślę naj okrutniej szą karę dla ciebie! Co ci zrobić? Stłukę cię patykiem. Nie! Zrzucę cię ze skały! Nie! Ukamienuję cię! —• Zrób już ze mną, małpo, co ci się podoba, tylko mnie, proszę, nie wrzucaj do wody! — Co? Właśnie cię wrzucę do wody! I małpa porwała żółwia, zawlókł^ go nad rzekę i strąciła w największą głębinę. Woda rozprysła się na wszystkie strony i żółw zniknął pod wodą. Wkrótce jednak wypłynął i zawołał: — Aleś ty, małpo, głupia, aleś ty głupia! Zapomniałaś chyba, jak ja doskonale pływam! Potem żółw popłynął dalej z nurtem rzeki, żeby sobie gdzie indziej poszukać okolicy na mieszkanie. 49 O czarnym ptaku Daleko na północy, nad Morzem Lodowatym żył w przytulnych jarangach* lud myśliwski. Mężczyźni wybierali się co dzień na polowanie, toteż ich rodziny nigdy nie cierpiały głodu. Dola myśliwskiego ludu odmieniła się zupełnie, kiedy do ich kraju przyleciał ogromny czarny ptak. Kiedy siedział na wierzchołku lodowej góry, wówczas na świecie panowała cisza i myśliwi wybierali się na polowanie. Jak tylko rozpostarł czarne skrzydła, natychmiast zrywała się okropna wichura, a morze huczało i kotłowało wysokimi falami. Myśliwi z próżnymi rękami wracać musieli do swoich jarang, w których panoszył się coraz większy głód. — Ogromnego czarnego ptaka trzeba uśmiercić, bo wszyscy pomrzemy z głodu! — rzekł donośnie najśmielszy z myśliwych. Wyruszył też zaraz na ogromnego ptaka, dle już nigdy nie powrócił do osady. Na czwarty dzień wyruszył na czarnego ptaka drugi myśliwy, ale jego również nikt więcej nie zobaczył. Na siódmy dzień wyruszył na okrutnego ptaka dzielny Czoczoj. Był to młody chłopiec, śmiały i odważny, który sprytem dorównał najdoświadczeńszym myśliwym. * Jaranga — domostwo ludów Północy, składające się z dwóch namiotów, umieszczonych jeden w drugim. Namiot wewnętrzny ze skór zwierzęcych stanowił właściwe mieszkanie. 50 Wędrował Czoczoj przez cały dzień i całą noc, mróz przenikał go do szpiku kości, wreszcie chłopiec zatrzymał się u stóp lodowej góry, na której siedział ogromny czarny ptak. Niebo na wschodzie poczęło jaśnieć, nadchodził nowy dzień. — Myśliwi w naszej osadzie wybierają się na polowanie, nadszedł też czas na mnie! — rzekł Czoczoj do siebie, ze skórzanego kołczana wydobył garść strzał do łuku i począł ostrzyć ich groty ńa chropo watym głazie. Naraz ów ogromny kamień przemówił ludzkim głosem: — Od początku świata leżę na tym miejscu. Przewróć mnie na drugi bok, żeby i on ujrzał słońce! — Spełnię twe życzenie! — rzekł Gzoczoj i zaparł się ze wszystkich sił o kamień, ale olbrzymi głaz nawet nie drgnął. Chłopiec poznał, że nie da rady kamieniowi. Zamyślił się głęboko, w jaki sposób spełnić życzenie gła^p. Poszedł potem nad strumyk, który rwącym nurtem spadał z wysokiej góry, o kilka kroków od kamienia. Czoczoj zakasał rękawy, dużymi kamieniami zatarasował koryto strumyka, a rwący nurt wody skierował na głaz, leżący tam od początku świata. Spadająca woda zaczęła natychmiast wypłukiwać spod głazu glinę, piasek i kamyczki. Nie trwało długo, a ogromny kamień z hukiem przetoczył się na drugi bok. 52 — Dziękuję ci, mądry chłopcze! KieayKolwiek będziesz w kłopocie, powtórz moje słowa: „Od początku świata leżę na tym miejscu!" Czoczoj ruszył na wierzchołek góry. Czarny ptak zobaczył go z daleka i rozpostarł skrzydła. W okamgnieniu zerwała się straszliwa wichura, która porwała chłopca jak piórko. — Od początku świata leżę na tym miejscu! — rzekł Czoczoj i wichura natychmiast ustała. Czarny ptak machał ogromnymi skrzydłami, ale na świecie zapanował spokój. Myśliwi w osadzie zachwycali się jasnym słońcem i ciszą panującą naokoło. Ruszyli społem na morze. Tymczasem Czoczoj podkradł się do czarnego ptaka, który bez ustanku machał i machał ogromnymi skrzydliskami. Z bliskiej odległości założył chłopiec strzałę na cięciwę łuku i wystrzelił. Szarpał się czarny ptak i rozpościerał skrzydła, ale za każdą strzałą słabł coraz więcej, aż w końcu runął w bezdennąlprzepaść. Powrócił Czoczoj do osady, gdzie wszyscy ludzie sławili go za dzielność, jak bohatera. Odtąd znów myśliwi wybierali się co dzień ze swoich jarang na łowy, a ich rodziny już nigdy więcej nie cierpiały głodu. O skąpej żabie Wybrała się pewnego razu żaba na przechadzkę i zabłądziła w lesie. Znalazła, się niedaleko ogromnego mrowiska. Mrówki pilnie pracowały, biegały tu i tam, a że żaba stanęła niejednej w drodze, więc ją boleśnie kąsały. — Ach, jaka ja nieszczęśliwa! — narzekała żaba i strofowała mrówki: — Nie wstyd wam kąsać biednej żaby, która zabłądziła w lesie! Mrówki zawstydziły się naprawdę, a królowa mrowiska rzekła do żaby: — Nie gniewaj się na moich poddanych i chodź do naszego mrowiska. Zapraszam cię do nas w gościnę! Żaba skorzystała z zaproszenia, a mrówki raczyły ją różnymi przysmakami i poiły miodem. \ Po uczcie żaba poprosiła jedną mrówkę: — Wyjdź na czubek najwyższego drzewa i wskaż mi, w której stronie znajduje się rozległe jezioro, gdzie mieszkam! Mrówka spełniła życzenie żaby, a kiedy zeszła na ziemię, rzekła: — Tam daleko, gdzie słońce zachodzi, srebrzy się wielkie jezioro. Abyś nie zabłądziła w lesie po raz drugi, pójdę z tobą i zaprowadzę cię do domu. 54 — Dobrze — odparła żaba — a ja cię za to zaproszę w gościnę. Muszę ci się odwdzięczyć za ucztę, jaką sprawiłyście mi w mrowisku. Mrówka pokręciła główką i powiedziała: — Nie ja sama karmiłam cię przysmakami i częstowałam miodem. Uczyniły to wszystkie mrówki. My, mrówki, jesteśmy ludem towarzyskim. Razem pracujemy, razem odpoczywamy, razem również bawimy się i weselimy. Nie ja sama pójdę więc z tobą, ale całe nasze mrowisko! Żaba nie odpowiedziała, tylko od razu ruszyła w kierunku odległego jeziora, a za nią mrowiła się niezliczona masa mrówek. Na brzegu jeziora rzekła żaba do królowej: — Zaczekaj tu na mnie ze swym ludem. Przygotuję tylko ucztę i zaraz wrócę. Potem żaba plusnęła w wodę i znikła. A mrówki cierpliwie czekały. Minął dzień, dwa, minęły następne. Głodne mrówki z dnia na dzień coraz mocniej zaciągały pasa. Po siedmiu dniach, kiedy już pasa nie mogły więcej zaciągnąć, ruszyły z powrotem do mrowiska. Od tego czasu żaby stronią od mrówek, a mrówki pozostały już na zawsze takie cienkie w pasie. 55 O słowiku w niewoli Żył raz bogaty kupiec, który z dalekiego kraju przywiózł do domu słowika. Skrzydlaty śpiewak mieszkał w złotej klatce, żył w przepychu i dostatku, bo kupiec dbał o niego. Słowik co dzień siedział na grządce z mahoniu. Siedział z opuszczoną główką, jak gdyby zadumany nad swoją niedolą. Innym razem prężył się, główkę podnosił wysoko i śpiewał. W cudownych trelach wypowiadał swoją słowiczą tęsknotę do rodzinnych stron. Pewnego razu kupiec wybierał się na nową wyprawę w dalekie kraje. Kiedy słowik dowiedział się o tym, rzekł do kupca: — Dotychczas, panie, spełniałeś zawsze wszystkie moje życzenia. Nie brak mi u ciebie dobrego jadła i świeżej wody, żyję w złotej klatce, troszczysz się o mnie tak, że mogę być z wszystkiego zadowolony. Podczas swojej wyprawy w dalekie Hraje pojedziesz pewnie przez moje strony rodzinne. Spotkasz tam moje siostry i moich braci. Kupiec słuchał i kiwał głową. Potem rzekł do ptaszka: — Pojadę przez twoje strony rodzinne. Może masz jakieś życzenie, kochany słowiczku? — Mam! — odparł ptaszek. — Powiedz, jakie! Jeśli tylko będę mógł je spełnić, to spełnię! — Kiedy będziesz, panie, przejeżdżał przez moje strony rodzinne, 56 to opowiedz moim siostrom i braciom, jak tutaj żyję. Opowiedz im o złotej klatce, w której mieszkam, o tym, że żyję w dobrobycie, ale bardzo tęsknię za nimi. Zapytaj ich też, panie, czy chcieliby mi coś powiedzieć, a ty mi to przekażesz. Kupiec przyrzekł ptaszkowi spełnić jego życzenie i wyruszył w drogę. Kiedy przejeżdżali przez słowiczy kraj, zatrzymał się i zawołał: — Hej, słowiki, słowiki, czy miałyście kiedyś brata, którego teraz nie ma wśród was ? Wszystkie słowiki zleciały się z całej okolicy. Najstarszy z nich usiadł na kwitnącym krzaku i rzekł: — Miałyśmy, panie, brata, który śpiewał najcudniej na świecie. Złapał go jednak zły człowiek i sprzedał do obcego kraju. Czy wiesz może coś o nim? — Trzymam waszego brata wlmoim pałacu. Mieszka w złotej klatce i żyje w dobrobycie. Przesyła wam pozdrowienia i prosił, abym powiedział, że bardzo tęskni za wami. Czy chcecie przesłać waszemu bratu jakąś wieść? Chętnie mu ją przekażę! Na te słowa słowik siedzący na kwitnącym krzaku pięknie zaśpiewał, spadł na ziemię z rozpostartymi skrzydełkami i znieruchomiał. Kupiec pojechał dalej... Kiedy po dłuższym czasie wrócił do domu, słowik w złotej klatce 58 wysłuchał opowiadania kupca, potem zaśpiewał, spadł na dno klatki z rozpostartymi skrzydełkami i znieruchomiał. „Wzruszyła go moja opowieść o śmierci brata i pewnie dlatego pękło mu serduszko" — pomyślał kupiec, wyjął ptaszka z klatki i wyrzucił przez okno. Słowik nie spadł jednak na ziemię, tylko rozpostarł skrzydełka i usiadł wśród gałązek krzaka za oknem. Zdumiony kupiec zaniemówił z wrażenia, a słowik rzekł: — Dziękuję ci, panie, za wieści przyniesione od moich sióstr i braci i za dobrą radę, którą mi brat przesłał przez ciebie. Powiedział mi, jak się wydostać z niewoli. Żegnaj, panie! Wracam do swoich! Ptaszek zaśpiewał jeszcze kupcowi po raz ostatni, a potem odleciał w strony rodzinne. Osioł i wróbel Żył kiedyś osioł, który mniemał, że jest najmądrzejszy ze wszystkich zwierząt. Nic mu się nie podobało, na wszystko się wybrzydzał, wszystko krytykował. Pewnego razu przyszedł do ogrodu. Na drzewach rumieniły się jabłka, pod płotem złociły się olbrzymie dynie. 59 Osioł pokręcił głową i rzekł: — Dlaczego na świecie jest wszystko tak niemądrze urządzone? Dlaczego wszystko jest na opak? Wróbel, który siedział na płocie i słyszał gderanie osła, spytał z zaciekawieniem: — A co ci się tutaj, czcigodny mędrcze, nie podoba? — Któż to widział, żeby wysokie i rozłożyste drzewa rodziły tak małe owoce, a ta niepozorna i płaszcząca się po ziemi roślina — tak ogromne dynie! — odpowiedział osioł. Wróbel wzruszył na to skrzydłami i rzekł : — Wszystko na świecie urządzone jest tak, jak być powinno Niczego me można już zrmentf M j^f — Oj, można, głupi wróbelku, oj, można! — Na przykład co, mądry ośle? — Na drzewach powinny się złocijp ogromne dynie, a pod płotem, na ziemi, rumienić dojrzewające owoce. W tej samej chwili zerwał się wiatr i szarpnął koronami drzew. Z gałęzi wysokiej jabłoni spadło jabłko i trafiło osła w głowę. — Ojojoj, moja głowa, moja głowa! — Boli? — spytał wróbel. — Boli, oj, boli! — nie przestawał narzekać osioł i kołysał głową, jak gdyby chciał uśmierzyć dokuczliwy ból. 60 A wróbel uśmiechnął się i ćwierknął: — I teraz pomyśl, mądry ośle, co by było, gdyby ci na głowę spadła z jabłoni taka dynia! Już ty tam z twoją mądrością niczego na świecie nie zmienisz na lepsze! Osioł z trudem przełknął tę prawdę i oddalił się bez słowa... O wiernej przyjaźni W dżungli nad morzem żyło raz trzech przyjaciół: jeleń, żółw i duży ptak. Pomagali sobie nawzajem, a kiedy było trzeba, jeden drugiemu śpieszył na ratunek. Nastawił raz łowca sidła na jelenia. O świcie rogacz przechodził tędy do wodopoju i złapał się za nogę. Ze wszystkich sił starał się uwolnić z pułapki, ale powróz zaciągnięty na nodze był zbyt gruby i mocny, żeby mu podołać. Na szczęście ptak zobaczył daremne wysiłki przyjaciela i natychmiast poleciał po żółwia. Żółw bez zwłoki pośpieszył przyjacielowi na ratunek. Przykucnął przy nodze jelenia i począł rozgryzać gruby powróz. Wysiłek to był niemały, toteż sporo już chwil minęło, a jeleń wciąż tkwił w sidłach. Ptak, czuwający w konarach wysokiego drzewa, spostrzegł z da- 62 lęka nadchodzącego łowcę. Pofrunął zaraz do niego i począł udawać rannego. Opadał raz po raz w trawę tuż przed myśliwym i zrywał się na nowo o krok dalej. A łowca za nim, bo widział w ptaku łatwą zdobycz. Tymczasem żółw spokojnie przegryzł sidła i uwolnił jelenia. Kiedy po długiej chwili myśliwy dał spokój ptakowi i pośpieszył do sideł, zastał je przegryzione i puste. Poznał od razu, czyja to sprawka, porwał więc łuk i zamierzył się na ptaka siedzącego na konarze. Żółw, ukryty w trawie, ugryzł myśliwego i strzała poszła bokiem. Łowca krzyknął z bólu, ale natychmiast złapał żółwia, włożył go do worka, zawiązał rzemykiem i pośpieszył do domu. Wkrótce potem poczuł pragnienie, toteż worek z żółwiem rzucił na ziemię i ukląkł nad źródłem, żeby się napić wody. Chwilkę nieuwagi myśliwego wykorzystał jeleń, który porwał worek na rogi i zniknął w dżungli. \ Ptak miał mocny dziób, toteż łatwo rozsupłał rzemyk i uwolnił żółwia. I tak w dżungli nad morzem żyli trzej przyjaciele, pomagali sobie nawzajem i zawsze jeden drugiemu śpieszył na ratunek. Dlaczego sowy kryją się przed gawronami W bardzo dawnych czasach, których już nikt nie pamięta, wszystkie ptaki na świecie nosiły białe upierzenie. Obmierzła im jednak po pewnym czasie ta jednostajność w ubiorze, toteż zleciały się z bliska i z daleka na walny sejm ptasi, ażeby wspólnie uchwalić zmianę swojego wyglądu. Po burzliwych obradach postanowiły zmienić białe upierzenie na kolorowe. Najznakomitszym ptasim farbiarzem była sowa, toteż zaczęły się zlatywać do niej nieprzebrane rzesze skrzydlatych klientów. Sowa miała w swoim warsztacie farb pod dostatkiem, była artystką, co się zowie, ptaki wylatywały więc od niej w bajecznym upierzeniu. Tylko nieliczne pozostały nieskazitelnie białe. Jednym z nich był gawron, ale i on w końcu postanowił odmienić swój wygląd. — Ufarbuj mnie taką farbą, jliką nie może się pochwalić nikt na świecie! — rzekł gawron do sowy. Sowa namyślała się długo, jak ufarbować gawrona. Najwięcej pozostało jej farby czarnej, toteż wkrótce gawron stał się tak czarny, że aż lśnił w promieniach słońca. — Takiego upierzenia, jak ty, nie ma nikt na świecie! — rzekła sowa i poleciła gawronowi przejrzeć się w leśnym jeziorku. Gawron miał jednak inne wyobrażenie o swoim nowym upierzeniu, i 64 toteż okrutnie rozgniewał się na sowę. Czarnego koloru nie można iuż było przefarbować na inny, dlatego gawron musiał się pogodzić z tym, że wyglądał, jak gdyby dopiero co wyfrunął z komina. Nie wybaczył jednak gawron sowie jej postępku i rzucił się na nią z okrutnymi wyzwiskami. Chciał ją też srogo ukarać swoim mocnym dziobem, ale sowa ratowała się ucieczką. Potem w ciągu dnia ukrywała się po leśnych zakamarkach, a dopiero nocą, żeby nie spotkać się z gawronem, wylatywała z ukrycia. I tak już pozostało na zawsze. Gawrony posiadają czarne upierzenie i jak tylko natkną się na sowę, wówczas z okrutnym krzykiem rzucają się na nią, żeby ją zadziobać na śmierć. Mądre sowy spędzają więc dni w ukryciu, a na łowy wylatują dopiero nocami, kiedy gawrony śpią. O majpie, która chcia.a ^ sprawied.iwym sędzia Bardzo dawno temu żył w dżungli biedny krawiec, który wiejskim ludziom sporządzał przepaski z zielonej trawy. Ludzie nosili je na biodrach i byli z majstra bardzo zadowoleni. Urząd sędziego w tamtych okolicach wykonywała niezmiernie mądra małpa, znana szeroko i daleko ze swej sprawiedliwości. 66 Zdarzyło się pewnego razu, że mysz zjadła krawcowi nowiuteńką przepaskę wykonaną z zielonej trawy, więc poszedł ze skargą do sędziego. — Mądra małpo — rzekł krawiec — mysz zjadła nowiuteńką przepaskę, którą sporządziłem dla mojego klienta. Ukarz mysz sprawiedliwie i niech mi wynagrodzi powstałą szkodę. — Dobrze! — odparła małpa i wezwała mysz do sądu. — Ach, sprawiedliwy sędzio — rzekła mysz — to kot zjadł przepaskę, a nie ja. — Dobrze! — odparła małpa i wezwała kota do sądu. — Ach, sprawiedliwy sędzio — rzekł kot — to pies zjadł przepaskę, a nie ja. — Dobrze! — odparła małpa i wezwała psa do sądu. — Ach, sprawiedliwy sędzio — rzekł pies — to laska zniszczyła przepaskę, a nie ja. \ — Dobrze! — odparła małpa i wezwała laskę do sądu. — Ach, sprawiedliwy sędzio — rzekła laska — to ogień spalił przepaskę, a nie ja. — Dobrze! — odparła małpa i wezwała ogień do sądu. — Ach, sprawiedliwy sędzio — rzekł ogień — to woda porwała przepaskę, a nie ja. — Dobrze! — odparła małpa i wezwała wodę do sądu. 67 — Ach, sprawiedliwy sędzio — rzekła woda — to słoń zjadł przepaskę, a nie ja. — Dobrze! — odparła małpa i wezwała słonia do sądu. — Ach, sprawiedliwy sędzio — rzekł słoń — to mrówka zjadła przepaskę, a nie ja. — Dobrze! —- odparła małpa i wezwała mrówkę do sądu. — Ach, sprawiedliwy sędzio — rzekła mrówka — jestem przygłucha wa i nie wiem, o co chodzi. — Ten krawiec cię zaskarżył, że zjadłaś nowiuteńką przepaskę z zielonej trawy! — krzyknęła małpa mrówce do ucha. — To nieprawda! — rzekł krawiec. — Mysz zjadła przepaskę! — To nieprawda! — rzekła mysz. — Kot zjadł przepaskę! — To nieprawda! — rzekł kot. — Pies zjadł przepaskę! — To nieprawda! — rzekł pies. — Laska zniszczyła przepaskę! — To nieprawda! — rzekła lask$. — Ogień spalił przepaskę! — To nieprawda! — rzekł ogień. — Woda porwała przepaskę! — To nieprawda! — rzekła woda. — Słoń zjadł przepaskę! — To nieprawda! — rzekł słoń. — Mrówka zjadła przepaskę! — Nie wiem, o co chodzi! — rzekła mrówka. — Jestem przygłucha wa i nie słyszę. Małpa ogromnie się rozgniewała, wypędziła mrówkę, słonia, wodę, ogień, laskę, psa, kota i krawca, a sama czmychnęła przez okno. 68 4 i NYL-SŁ Od tego czasu mrówka kąsa słonia, słoń pije wodę, woda gasi ogień, ogień pali laskę, laska bije psa, pies goni kota, kot łapie myszy, krawiec ciągle narzeka, a małpa czmycha przed każdym. Pewnie się boi, że znowu jej każą być sędzią. O tchórzliwej hienie Od niepamiętnych czasów ptaki i zwierzęta żyły z sobą w zgodzie. Pewnego razu doszło jednak pomiędzy nimi do wielkiego nieporozumienia, które wkrótce zamieniło się w otwartą wojnę. Wojska zwierzęce uszykowały się na rozległej równinie, ptasie zastępy zajęły skraj pustyni i obsiadły okoliczne drzewa. Zwierzętami dowodziły trzy największe i najdzielniejsze z nich — słoń, lew i pantera, a na czele ptaków stanął również największy z nich — struś. Krótko przed walną rozprawą przed ptasie wojska wystąpił struś i rzekł donośnym głosem: — Przyjaciele! Zaraz rozpocznie się decydująca, bitwa. Nie mogę jednak polecieć na czele ptasiego wojska, bo moje skrzydła są małe i słabe. Ale mam sposób na naszych wrogów. Wzywam do siebie orła, sokoła i marabuta. 70 I Kiedy wezwane ptaki stanęły przed dowódcą, rzekł do nich: — Oto są trzy moje jaja. Jedno z nich orzeł zrzuci na głowę słoniowi, drugie sokół zrzuci na głowę lwu, a trzecie marabut zrzuci na głowę panterze. Kiedy wśród zwierząt nastanie popłoch, rzucą się na nie nasi sprzymierzeńcy — pszczoły. Bitwę na pewno wygramy ! Zaraz potem nieprzejrzane chmary ptasich wojsk poderwały się w powietrze. Jaja strusie, zrzucone celnie na zwierzęcych dowódców, rozbiły się na ich głowach. Żółtka popłynęły do oczu słoniowi, lwu i panterze. Dowódcy zwierząt stracili orientację i po omacku deptali w miejscu. Tchórzliwa hiena, która była w pobliżu, uderzyła w lament: — Słoń, lew i pantera zostali ciężko ranni! Biada nam, zwierzętom ! Uciekajmy! Uciekajmy! Krzyk hieny wywołał wśród zwierząt nieopisane zamieszanie, które potęgował szum skrzydeł i głosy ptaków krążących w powietrzu. Kiedy w końcu od strony dżungli nadleciały z brzęczeniem nieprzejrzane chmary pszczół, wśród zwierząt wybuchła panika. Tratowały się wzajemnie, uciekały w głąb dżungli i zaszywały się w niedostępnej gęstwinie, szukając kryjówek i schronienia. Ptaki odniosły zwycięstwo. Tchórzliwa hiena, prześladowana uparcie przez koguta, ostatkiem 71 I sił schowała się pod zwalonym drzewem. Kogut cierpliwie pilnował wyjścia. Nie miała hiena odwagi wyjść na zewnątrz, bo drogę na wolność zagradzał jej widok koguciego ogona, chwiejącego się przy lada powiewie. Nie opuściła swej kryjówki nawet wówczas, kiedy kogut, zniechęcony próżnym czekaniem, wyrwał z ogona trzy pióra i wetknął je w ziemię, a sam poleciał do dżungli. Dopiero litościwy wiatr odwiał sprzed nory kogucie pióra i uratował hienę od głodowej śmierci. Jak lisica oszukała hienę Po smacznym obiedzie lisica poczuła dokuczliwe pragnienie. Do leśnego strumyka było zbyt daleko, fele na skraju wsi, na szczęście, znajdowała się studnia. Zajrzała lisica do studni i pokręciła głową. Niełatwo będzie dostać się do chłodnej wody! Ale że lisica rozum ma nie od parady, więc znalazła wyjście. Na studziennym kołowrocie wisiały dwa wiadra, jedno u góry, drugie sięgało dna studni. Kiedy górne wiadro szło w dół, to dolne szło w górę. 72 \ Stanęła lisica w górnym wiadrze i spuściła się na dno studni. Tam ugasiła pragnienie, a potem po łańcuchu próbowała wydostać się ze studni. Daremne były jednak jej wysiłki. Naraz hiena przybiegła do studni i zajrzała do niej. Lisica na widok hieny głośno zamłaskała, jak gdyby dopiero co zjadła jakiś przysmak. — Cóż tam robisz? — spytała hiena. — Odkryłam w studni sporą osełkę świeżutkiego masełka. Połowę zjadłam, ale więcej już nie potrafię. Przyjdź tu i uracz się tym przysmakiem! Zajrzała hiena do studni uważniej i na jej dnie zobaczyła połowę osełki. Było to odbicie księżyca, który widniał wysoko nad studnią. Hiena oblizała się łakomie i rzekła: — Dawno już nie jadłam świeżutkiego masełka. Aż mi ślinka leci, tylko jak się tam dostać? \ — Nic łatwiejszego, moja droga. Stań tylko w wiadrze — i po kłopocie! Hiena, chciwa przysmaku, skoczyła do wiadra i od razu zjechała w głąb studni. Drugie wiadro z lisicą pojechało do góry. — Hej, lisico, gdzie się podziało świeżutkie masełko? — zawołała hiena ze studni, ale nie doczekała się odpowiedzi. Lisica bowiem wyskoczyła z wiadra i zmykała, ile sił w łapach, do pobliskiego lasu. 74 O słoniu, nosorożcu i chytrym żółwiu Pokłócili się o coś żółw ze słoniem, którzy sąsiadowali z sobą. Słoń, zdający sobie sprawę ze swej ogromnej siły, rzekł lekceważąco do niepozornego sąsiada: — Uważaj na siebie, ty małe ladaco, kiedy jestem w pobliżu, ,i nie kręć mi się pod nogami, bo mogę przez nieuwagę nadepnąć na ciebie i już się z ziemi nie wy grzebiesz! Żółw obraził się ogromnie na słonia i odparł: — Jesteś wielki, słoniu, to prawda, a ja jestem mały. Wiem też, że jesteś silny, ale ty nie wiesz, ile ja mam siły w sobie. Słoń zatrąbił przeciągle i omal się nie zakrztusił ze śmiechu. — A może mi dorównasz swoją siłą, cooo? — Czy dorównam, to się okaże, kiedy zmierzymy swoje siły — rzekł żółw. * — Cooo? Zmierzyć siły? Nie masz przecież trąby, żebyśmy się mogli mocować. — Przygotuję na jutro długi powróz z najmocniejszych lian. Ty chwycisz za jeden koniec, ja znów za drugi i będziemy się przeciągali, zgoda? — zaproponował żółw. — Zgoda, zgoda, ty małe ladaco! — kpił słoń z żółwia i trąbił z wielkiej uciechy. 75 — Chcę, żebyś już więcej nie kpił ze mnie i żebyśmy tutaj żyli jak równy z równym — zakończył rozmowę żółw. Potem udał się do nosorożca żyjącego niedaleko. Miał i z nim swoje porachunki, bo nosorożec również przy lada okazji kpił z żółwia i często go lekceważył. — Co cię też do mnie sprowadza, ty małe nic? — spytał nosorożec. — Nazywasz mnie stale małym nic — odpowiedział żółw — a ja chciałbym nareszcie żyć z tobą jak równy z równym. Zmierzymy jutro swoje siły, dobrze? — Ho, ho — zafuczał rozbawiony nosorożec. — Zgoda! Tylko jak te nasze siły będziemy mierzyć? — Przygotuję na jutro długi powróz z najmocniejszych lian. Ty chwycisz za jeden koniec, ja za drugi i będziemy się przeciągali, zgoda?— zaproponował żółw. I — Zgoda, zgoda, ty małe nic! — kpił nosorożec z żółwia i fuczał z wielkiej uciechy. — Chcę, żebyś już więcej nie kpił ze mnie i żebyśmy żyli jak równy z równym — zakończył rozmowę żółw. Nazajutrz żółw przyciągnął na miejsce pojedynku długi powróz z najmocniejszych lian. Słoń czekał już na żółwia. 76 — Oto jest powróz — rzekł żółw. — Chwyć go za jeden koniec, a ja chwycę za drugi. Kiedy zawołam: „Już!" — ciągnij. — Dobrze! — odpowiedział słoń. A żółw podszedł do nosorożca, który też już czekał na umówionym miejscu. — Oto jest powróz — rzekł żółw. — Chwyć go za jeden koniec, a ja chwycę za drugi. Kiedy zawołam: „Już!" — to ciągnij. — Dobrze! — odpowiedział nosorożec. Żółw odszedł teraz w kierunku słonia. Zatrzymał się w połowie drogi, wlazł w gęstwinę i krzyknął: — Już! Zaparł się czterema nogami w ziemię słoń, zaparł się i nosorożec, ciągną obaj do siebie, ciągną i ciągną. Ani słoń nie przeciągnął do siebie tego małego ladaco, ani nosorożec tego małego nic. Zapasy trwały do samego południa. Wówczas* chytry żółw krzyknął: — Dość już tego przeciągania! Zaczekaj na mnie! Zaraz przyjdę do ciebie! Potem poszedł do słonia i rzekł: — Aha, przyjacielu, a więc jesteś silniejszy ode mnie? Słoń machnął trąbą i odparł: — Przekonałem się o twojej sile. Nie będę cię już więcej lekceważył. Będziemy żyć jak równy z równym. 78 — To mi się podoba! — rzekł żółw i pożegnał słonia. Potem poszedł do nosorożca. — Aha, przyjacielu, a więc jesteś silniejszy ode mnie? Nosorożec wstrząsnął łbem i odparł: — Przekonałem się o twojej sile. Nie będę cię już więcej lekceważył. Będziemy żyć jak równy z równym. — To mi się podoba! — rzekł żółw i pożegnał nosorożca. Odtąd słoń, nosorożec i chytry żółw żyli jak najlepsi przyjaciele. Dlaczego ślimak nosi swój domek na grzbiecie Dawno, bardzo dawno temu królem wszystkich zwierząt w bezkresnym buszu był ogromny słoń. Pewnego razu zwołał król swoich poddanych na naradę. Zwierzęta śpieszyły na miejsce zebrania, ponieważ z królem nie było żartów. Wszystkie przybyły punktualnie, ale słoń nie rozpoczynał narady, bo jeszcze ślimak gdzieś zamarudził. Gniewał się król na ślimaka i trąbił głośno z niezadowolenia. Zgromadzone zwierzęta też gniewnie szemrały na jego niepunktual-ność, aż wreszcie przed samym południem zjawił się ślimak. 79 Słoń zaniemówił ze zdumienia, zwierzęta zaś chichotały na widok spóźnionego ślimaka, który na grzbiecie dźwigał swój domek. — Wybacz, królu, że spóźniłem się na naradę. Wiesz przecież, że mam tylko jedną nogę i nie mogę poruszać się tak szybko, jak inne zwierzęta. Nie mam też na sobie ani futra, ani pierza, toteż chłód bardzo mi dokucza. Wyszedłem na naradę na długo przed wschodem słońca, ale wkrótce zdrętwiałem z przejmującego zimna. Zawróciłem więc z drogi i zabrałem z sobą mój domek, żebym się mógł w nim ogrzać choć trochę. To wszystko spowodowało spóźnienie. Słoń pokiwał królewską głową na słowa ślimaka i rzekł: — Wybaczam ci łaskawie, ślimaku, ale od dziś już stale będziesz musiał nosić swój domek na grzbiecie. Odtąd już nigdy nie musisz zawracać z drogi do domu, żeby się ochronić przed zimnem. I od tego czasu ślimak nosi domek na grzbiecie. Dlaczego kury grzebią Dała raz gospodyni obiad psu i kurze w jednej misce. Jadło suto okrasiła oliwą, ale oliwa spłynęła na dno naczynia. Wierzch pozostał bez okrasy. Sprytny pies zauważył to wszystko i rzekł do kury: 80 — Kto z nas pierwszy zje? Ty czy ja? — Ja pierwsza! — odparła kura i zabrała się do obiadu. — Dobrze! — zgodził się pies i przywarował koło miski, żeby pilnować swojej połowy. Kura jadła powoli, bo obiad bez okrasy nie bardzo jej smakował. Kiedy wreszcie odeszła od miski, pies podniósł się powoli i rzekł do kury: — Czy już skończyłaś obiad? — Skończyłam! — odparła zapytana. — Czy jeszcze ci się coś należy? — Zjadłam swoją część i jestem najedzona do syta. — To dobrze! — rzekł pies. — Teraz stań w pobliżu i przyglądaj mi się. Kura usłuchała, a pies począł się raczyć obiadem. Smakował, mlaskał z zadowolenia i oblizywał lię kilka razy po każdym kęsie, bo oliwa obficie kapała mu z pyska. Pies jak gdyby naumyślnie przedłużał obiad, aby kura z zazdrością mu się przyglądała. Kiedy skończył, wylizał miskę do czysta, a potem długo się jeszcze oblizywał. — Sama, kuro, nie wiedziałaś, jaka jesteś głupia. Zjadłaś z wierzchu pokarm bez okrasy. Za to ja miałem dziś prawdziwą ucztę. To ci był obiadek, ham, ham, ham! 82 Kura nie odpowiedziała psu ani słóweczka, tylko ze wstydem uciekła z podwórza. Odtąd, kiedy gospodyni przynosiła obiad kurze i psu, kura zawsze odgarniała jadło z wierzchu, żeby zobaczyć, co kryje się na dnie miski. Ta ciekawość pozostała już wszystkim kurom na zawsze. Nigdy nie zadowolą się tym, co jest na wierzchu, tylko ciągle grzebią w poszukiwaniu czegoś smaczniejszego. Jak lud Ewe zbuntował się przeciwko okrutnemu władcy Dobrze powodziło się rolnikom i myśliwym w krainie Nuatja. Żyzna ziemia rodziła maniok, proso, kukurydzę i orzeszki ziemne. Lasy obfitowały w zwierzynę łowną, tjpteż myśliwi nigdy nie wracali z polowania z próżnymi rękami. Skończyły się jednak dobre czasy, kiedy władzę nad krajem objął okrutnik Agokoli. Prześladował poddanych, grabił, gdzie tylko mógł, był tyranem i despotą. Nie pomagały napominania poważnych dostojników, więc coraz częściej zdarzały się wypadki ucieczek. Zawrzał gniewem na poddanych okrutny władca i postanowił otoczyć miasto wysokimi murami. Kiedy ludzie mieszali glinę do bu- 83 dowy murów, wówczas Agokoli wrzucał do niej kolce krzaków ciernistych, aby później raniły boleśnie ręce uciekinierów. Zrozpaczony lud Ewe, tak bardzo przywiązany do wolności, postanowił potajemnie opuścić miasto i uciec daleko spod władzy tyrana. Ucieczkę przygotowano dokładnie. Z nastaniem nocy rozpoczął się w mieście gorączkowy ruch. Mężczyźni bezustannie uderzali w bębny, kobiety nosiły wodę z sadzawki i oblewały obficie mury, żeby łatwiej było uczynić w nim potrzebne przejście. Koło północy wyszła z miasta długa kolumna uciekinierów. Na przedzie szły dzieci, za nimi kobiety i starcy, potem ci, co uderzali w bębny, a na samym końcu uzbrojeni wojownicy, którzy za kolumną rozrzucali po piaszczystej ziemi garście prosa. Czynili tak dlatego, ażeby dzikie gołębie, zlatujące się do prosa i bijące się o każde ziarenko, zamiotły skrzydłami ślady ludzkich stóp. Udała się ludziom ucieczka spod władzy tyrana. Kiedy okrutnik Agokoli dowiedział się o buncie poddanych i ich ucieczce z miasta, ci byli już bardzo, bardzo daleko. Nawet śladu po sobie nie pozostawili. Czasy okrutnych rządów tyrana dawno już poszły w niepamięć. Tylko dzikie gołębie, które wówczas zatarły ślady po uciekinierach, cieszą się do dnia dzisiejszego wielką sympatią całego ludu. 84 Dlaczego królik ma długie uszy i krótki ogonek Kiedyś, bardzo dawno temu, królik miał małe uszka i długi, puszysty ogon. Wybrał się raz na polowanie. Niedaleko lasu napotkał lisa. — Dokąd śpieszysz? — spytał lis królika. — Pragnę coś upolować, tylko nie wiem co. Gdybym miał wędkę, poszedłbym na ryby. — Ja także zjadłbym chętnie pieczonego pstrąga — rzekł lis i oblizał się od ucha do ucha. — Szkoda, że nie mamy wędki! — westchnął królik. — Pstrąga możesz złowić i bez wędki. Chodź ze mną nad strumień i zanurz ogon w wodzie. Pstrągi uczepią się twojego puszystego ogona. Potem wystarczy tylko mocno nim szarpnąć, i już masz obiad na brzegu! — radził lis. \ — To dlaczego w takim razie nie łapiesz ryb na swój ogon? — spytał królik. — Mizerny ten mój ogonek, króliczku, w porównaniu z twoim, długim i puszystym! Tobie połów na pewno się uda! I królik dał się przekonać lisowi. Usiedli obaj nad brzegiem wody. Królik zanurzył ogon w rzece i czekał. Nagle poczuł, że coś go zań złapało i ciągnie na głębinę. 85 — O, jaki olbrzymi żółw trzyma cię za ogon! Nie daj się! Zaraz ci pomogę! Inaczej żółw cię utopi! — krzyczał, lis: Złapał królika za uszy i ciągnął, aż mu ślepia wyłaziły. Mocowanie się żółwia z lisem o królika trwało długo. Kiedy już--już się zdawało, że olbrzymi żółw zwycięży, puszysty ogon królika nie wytrzymał i urwał się. Królik, uwolniony od ciężaru napastnika, przeleciał łukiem ponad lisem, a potem pokoziołkowali razem. Lis trzymał jeszcze królika za uszy, z którymi stało się coś niebywałego. — Ojojoj, króliczku, jak ty wyglądasz, jak ty wyglądasz! — krzyknął osłupiały lis. — Ogonek masz króciutki, za to uszy bardzo ci się wydłużyły! I od tamtego czasu tak już pozostało, że królik ma długie uszy i krótki ogonek. Wyprawa po światło Istniały kiedyś na świecie dwie krainy — kraina światła i kraina ciemności. Królem krainy ciemności był lew władający wszystkimi zwierzętami, które tam mieszkały, a królem krainy światła, rozciągającej się wysoko ponad krainą ciemności, było Słońce. Zawołał raz lew wszystkich swoich poddanych i rzekł do nich: 86 t — Żyjemy w krainie wiecznych ciemności. Sprzykrzyło mi się już takie życie po ciemku! Chcę, żeby i w krainie ciemności było jasno! Kto z was, moi poddani, sprowadzi światło na ziemię? Długo po przemówieniu lwa nie odezwało się żadne zwierzę. W końcu z nieprzejrzanej ciżby wysunęła się mysz polna i rzekła: — Spróbuję, królu, sprowadzić światło do naszej krainy! Potem namówiła do pomocy muchę i pająka i we troje wyruszyli w drogę. Po jakimś czasie weszli razem na najwyższe wzniesienie w krainie ciemności, ale i stąd daleko jeszcze było do krainy światła. Wówczas pająk wysnuł tak długą pajęczynę, że aż dosięgła wysokiego nieba. Wszyscy troje wdrapali się po pajęczynie na sam próg sklepienia niebieskiego, w którym mysz wygryzła niewielką dziurę. Przez nią przedostała się razem z muchą i pająkiem na rozległą łąkę niebieską. Było tam tak jasno i słonecznie, że przybysze z krainy ciemności przez długi czas musieli mrużyć ofczy. Pośrodku łąki stał złoty pałac króla Słońca, potężnego władcy krainy światła. Mysz, pająk i mucha poszły zaraz do królewskiego pałacu. — Żyjemy daleko od krainy światła, w wiecznej ciemności. Daj i nam, królu, światło, żeby i w naszej krainie było jasno i słonecznie! — rzekła mysz. Słońce z nieufnością spojrzało na przybyszów i rzekło: — Musicie poczekać do jutra. Tylko rada królewska może spełnić wasze życzenie. Noc dzisiejszą spędzicie w sąsiedniej komnacie. Nazajutrz zebrała się rada królewska, która postanowiła dać światło mieszkańcom krainy ciemności tylko wówczas, jeśli mysz, pająk i mucha spełnią trzy warunki. — Potrzebujemy dużo trawy na strzechy nowych domów. Jeśli przez dzisiejszą noc skosicie wszystką trawę na okolicznych łąkach, wówczas życzenie wasze zostanie spełnione! — powiedziało Słońce. Mysz posłała muchę po pomoc na ziemię. Miała stamtąd sprowadzić mrówki, które ścinają trawę i z niej budują swoje mrowiska. Ogromne roje mrówek wspięły się nocą po pajęczynie do krainy światła i pościnały wszystką trawę na łąkach dookoła królewskiego pałacu. Nazajutrz rada królewska wyznaczyła przybyszom nowe zadanie. — Głodni jesteście po całonocnej pracy, dlatego ugotujemy wam trzy ogromne misy ryżu z wołowiną. Jeśli to zjecie co do okruszynki do jutra rana, wówczas życzenie wasze zostanie spełnione! — powiedziało Słońce. Mysz pilnie pracowała przez całą noc. Wygrzebała w ziemi długie nory, w których ukryła co do okruszynki wszystko jadło z trzech ogromnych mis. 90 Nazajutrz rada królewska wyznaczyła przybyszom nowe zadanie. — Spełniliście już dwa warunki. Pozostało wam jeszcze jedno zadanie. Przygotuję na jutro rano dwa pudełka. W jednym będzie światło, w drugim ciemność. Które z nich wybierzecie, to zaniesiecie do waszej krainy! — powiedziało Słońce. Mysz wysłała zaraz muchę na zwiady. Mucha z ukrycia śledziła Słońce i wcześnie rano powiedziała myszy, które pudełko powinna wybrać. Nazajutrz rada królewska przygotowała na stole dwa pudełka — jedno żółte, drugie czarne. — Wybierajcie! — rzekło krótko Słońce. Mysz jak gdyby zwlekała, ale potem wybrała żółte pudełko. Przybysze podziękowali za otrzymany dar i po pajęczynie powrócili do swojej krainy. Wszystkie zwierzęta czekały już na Aich. Lew otworzył żółte pudełko, z którego wyskoczył wielki kogut, wyfrunął na pobliski parkan, zatrzepotał skrzydłami i zapiał głośno: — KukurykuuuL. Zwierzęta znieruchomiały, a kogut po raz drugi zatrzepotał skrzydłami i zapiał donośnie: — Kukurykuuu!... 91 Zaraz potem ciemności zaczęły się rozpraszać, niebo poczęło jaśnieć i wyszło złote Słońce. Odtąd już zawsze po skończonej nocy wychodzi ono na niebo po drugim pianiu koguta. Żółw i małpa W bananowym gaju tuż nad brzegiem morza żyła małpa. Pewnego razu zaprosiła w odwiedziny żółwia, który mieszkał niedaleko. Małpa przyrządziła na przyjęcie pod dostatkiem pieczonych bananów, ułożyła je na dwóch misach i postawiła na stole. — Jedz, sąsiedzie! — rzekła do żółwia. — Podałam mój najlepszy przysmak — pieczone banany. B$dą i tobie na pewno smakowały! I małpa zabrała się do jedzenia. Żółw tymczasem wyciągał szyję, jak tylko potrafił, ale w żaden sposób nie mógł dosięgnąć przysmaku znajdującego się na stole. Kiedy wszelkie wysiłki żółwia okazały się zbyteczne, rzekł do małpy z tajonym gniewem: — Już późna pora i muszę wracać do domu. A nie zapomnij, małpo, złożyć mi wizyty. Zapraszam cię na jutro o tej samej porze! 92 Nazajutrz małpa pobiegła w odwiedziny do żółwia, który mieszkał niedaleko. Żółw przyrządził na przyjęcie pieczone kurczaki, ułożył je na półmiskach i postawił na zielonym kobiercu. — Jedz, sąsiadko! — rzekł do małpy. — Podałem mój najlepszy przysmak — pieczone kurczaki. Będą i tobie na pewno smakowały! Wpierw jednak umyj swoje brudne ręce! I żółw zabrał się do jedzenia. Małpa tymczasem pobiegła na plażę i szorowała piaskiem swoje brudne łapy. Czas mijał, ale jej dłonie ciągle były czarne. Kiedy wszelkie wysiłki małpy okazały się zbyteczne, rzekła do żółwia z tajonym gniewem: — Już późna pora i muszę wracać do domu! — Wiem, sąsiadko — rzekł żółw na pożegnanie — że masz czarne dłonie i nie potrafisz ich umyć do białości. Ty też wczoraj wiedziałaś, że mam krótkie nogi i nie potrafię dosięgnąć bananów na wysokim stole. Odpłaciłem ci dziś pięknym za nadobne! I odtąd żółw i małpa nigdy się już więcej nie odwiedzali. .% 7C .../..¦........• • • iuzbKzjcI foujaiM o 6C " '......' • ' ¦........pqąiA\ i piso gC .................I{OA\3IU A\ T15fIA\O{S Q o o z mjoz 5[^f Cp ..........:........qoBqAj ipazaj q |-^ .............9pn§O5[ i noXz5tsj[ 'nouo^s o l^c .........niMjoz rai5[39izpBjpz i aodjBiu fojpfera o cc........... n^zs^d uiA{bui t 3oąv;ą 'n5[pBizp o TC..............9ZJBJ5[Bjfeg 3I0O5[ UIT5[IZp O it ................n^Brati5[ t 9iuXzoAV9izp o +77 .... xuat?[BM3ids ui^zsjiuiO5[BuzfBn isaf 5[ia\ojs Apai5[ po q^ ..............mzpaiMzpaiu i 9iuav9joj5[ o gj ................nizpsiMzpaiu i njBA\jp o fefe o 3 90JtlJ[ O OJ ...............n5fqoizpo}O{z n5[zsBjd o C ................• • aojri5[ feuoAuazo o i o s ^ j j sidc O małpie, która chciała być sprawiedliwym sędzią .... 66 O tchórzliwej hienie.................. 70 Jak lisica oszukała hienę................ 72 O słoniu, nosorożcu i chytrym żółwiu.......... 75 Dlaczego ślimak nosi swój domek na grzbiecie...... 79 Dlaczego kury grzebią................. 80 Jak lud Ewe zbuntował się przeciwko okrutnemu władcy* . 83 Dlaczego królik ma długie uszy i krótki ogonek..... 85 Wyprawa po światło................. 86 Żółw i małpa.................... 92 X-, © Copyright by Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia Warszawa 1986 Redaktor Hanna Kostyrko Redaktor techniczny Janina Sciechowska Korektorzy Nawojka Peliwo, Monika Paszkowicz ISBN 83-10-08688-1 PRINTED IN POLANO Instytut Wydawniczy „Nasza Księgarnia", Warszawa 1986. Wydanie pierwsze. Nakład 40 000-4-300 egzemplarzy. Ark. wyd. 5,5. Ark. druk. A-1 7.98. Oddano do produkcji iv grudniu 1983 r. Podpisano do druku w październiku 1986 r. Skład: Drukarnia Skarbowa w Warszawie. Druk i oprawa: Łódzka Drukarnia Dzielona w Lodzi. Zam. 723/1100/84. P-44