13518
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 13518 |
Rozszerzenie: |
13518 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
13518 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PODWODNA PRZYGODA
WILLARD PRICE
PODWODNA PRZYGODA
Przełożyła EWA AYTON
Wydawnictwo „Nasza Księgarnia"
Opracowanie typograficzne okładki
Zenon Porada
-Ilustracja na okładce
Pat Marriott
Tytuł wydania angielskiego
Underwater Adventure
Random House, London 1993
Copyright © Willard Price 1955
First published in Great Britain by Jonatan Cape 1955
© Copyright for the Polish edition
by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Spółka z 0.0.,
Warszawa 1993
Maska do nurkowania
Wspaniały, chociaż niezbyt duży statek, Lively Lady, stał na kotwicy w lagunie Truk - rajskim atolu na Morzach Południowych.
Ze wszystkich stron wyłaniały się strome zbocza wysp, które aż po krańce wierzchołków porośnięte były palmami kokosowymi, drzewami chlebowymi, mangowcami i pnącą rośliną o jaskrawych kwiatach - bungwineą.
W zatoce Truk było dwieście pięćdziesiąt wysp. Ta olbrzymia laguna, zajmująca przestrzeń czterdziestu mil, wyglądała jak jezioro pośrodku oceanu. Niska rafa koralowa tworzyła wokół niej pierścień. W czterech miejscach rafa urywała się pozwalając statkom na swobodne wpływanie i wypływanie z laguny.
Woda pod Lively Lady była bardzo czysta. Hal i Roger wychylili się za burtę. Podziwiali piękne ogrody koralowe, które znajdowały się jakieś dwadzieścia metrów pod statkiem, prawie na samym dnie morza.
Dwaj bracia, Hal i młodszy od niego Roger, są nastolatkami. Chłopcy dostali roczny „urlop" ze szkoły, aby odbyć kilka wypraw w zastępstwie swojego ojca, Johna Hunta, znanego łowcy dzikich zwierząt. Przez całe lato podróżowali po
5
dżungli amazońskiej i po Pacyfiku łowiąc rzadkie okazy zwierząt dla ogrodów zoologicznych i cyrków - wyprawy te zostały opisane w książkach Przygoda nad Amazonką i Przygoda na Pacyfiku.
Teraz mieli zejść na dno morza. Ojciec, chcąc zapewnić synom praktyczne wykształcenie z zakresu historii naturalnej, zdecydował, że dobrze się stanie, jeśli przez pewien czas będą uczestniczyli w pracach Instytutu Oceanograficznego.
Instytut wyposażył Lively Lady w dzwon do nurkowania, akwalungi, podwodne aparaty fotograficzne i inne urządzenia niezbędne do przeprowadzania doświadczeń głębinowych, potrzebne do badania zwyczajów wielkich ryb i do chwytania rzadkich gatunków zwierząt morskich. Doktor Bob Blake został wyznaczony na kierow-lika ekspedycji.
Z wyglądu doktor Blake przypominał bardziej ratownika niż naukowca. Pod wpływem ostrego słońca jego skóra, tam gdzie nie zasłaniał jej żółty sostium kąpielowy, zrobiła się ciemna jak mahoń. Wystarczyło tylko spojrzeć na jego szerokie ramiona, potężną klatkę piersiową i umięśnione ręce, a od razu wiedziało się, że jest świetnym pływakiem. Jego inteligentna twarz wykrzywiła się teraz w ponurym grymasie. Siedział na pokrywie luku i przyglądał się badawczo dwóm chłopcom, którzy opierali się o reling.
„Och, dlaczego... - myślał - dlaczego muszę wciągać w to tych dwóch amatorów? Co oni wiedzą o nurkowaniu? Pewnie nie byli nigdy głębiej niż na dnie swojej wanny".
6
Obejrzał Hala od stóp do głów.
„Kawał mężczyzny z niego - przyznał w duchu. - Dwa razy młodszy ode mnie, a dużo wyższy niż ja. Spokojny i rozsądny chłopak. A jego młodszy brat także sprawia miłe wrażenie. Ale to nie znaczy, że są dobrymi nurkami. Cóż, skoro więc mam bawić się w przedszkole, mogę zacząć od zaraz".
Zawołał do chłopców:
- Czas na pierwszą lekcję nurkowania.
Podeszli szybko i usiedli obok niego na pokrywie luku. Kapitan Ike, właściciel statku, także podszedł bliżej. Młody polinezyjski rybak Orno, który siedział w bocianim gnieździe i czyścił papierem ściernym maszty, zrobił sobie przerwę i nadstawił ucha.
- Dobrze wiecie, chłopcy - zaczął doktor Blake - że siedemdziesiąt procent powierzchni kuli ziemskiej zajmuje woda. Prawie wszystkie miejsca na lądzie zostały już dawno odkryte. Ale jeśli chodzi o oceany i morza, dopiero zaczęliśmy nasze badania. Niewiele jeszcze wiemy o podwodnym świecie. Wielkie odkrycia, jakie dokonają się w przyszłym stuleciu, będą dotyczyły głównie mórz i oceanów.
Dawniej naukowcy, aby dowiedzieć się, co dzieje się w głębinach mórz, zapuszczali w nie sieci, a potem badali ryby i glony, które w nie wpadały. Trzeba przyznać, że to dosyć prymitywna metoda. Ale nie było łatwo zejść na dno i zobaczyć wszystko własnymi oczami, gdy miało się do dyspozycji staroświecki skafander do nur-
7
kowania, niewygodny i nie zapewniający bezpieczeństwa.
My mamy na pokładzie wspaniałe wynalazki ostatnich czasów: maskę do nurkowania, akwalung, dzwon i podwodne sanie. Chciałbym, żebyście nauczyli się z nich korzystać, bo tylko wtedy będziecie mogli pomagać mi w badaniu podwodnego życia i chwytać rzadkie okazy zwierząt. Wiem, że zdobyliście już pewne doświadczenie pracując dla ojca. Słyszałem o waszej wyprawie do Amazonii i o podróży po Pacyfiku.
Hal i Roger aż pokraśnieli z zadowolenia. Doktor Blake zmartwił ich jednak kolejną uwagą.
- Ale to wszystko nie na wiele się tutaj przyda. Najważniejsza w tej pracy jest umiejętność nurkowania. Czy nurkowaliście już kiedyś?
- Zaledwie kilka razy - wyznał szczerze Hal.
- Tak właśnie myślałem. A więc najpierw zrobimy próbę nurkowania. Zobaczę, do jakiej głębokości potraficie dopłynąć. Kiedy poczujecie ostry, przejmujący ból w uszach, natychmiast wypłyńcie na powierzchnię. Będziecie mieli szczęście, jeśli za pierwszym razem uda się wam zanurzyć na głębokość trzech metrów.
Roger przeskoczył przez reling. Już on pokaże temu powątpiewającemu doktorkowi, co potrafi. Był bardzo dumny, że umie wykonać poprawny skok do wody na główkę i zanurkować głęboko. Ale Blake powstrzymał go:
- Poczekaj! Nie w ten sposób. Nie chcę, żebyś skakał na główkę. To wystraszy ryby.
8
- Więc co mam zrobić? - zapytał zakłopotany Roger.
- Wskocz do wody powoli, ostrożnie, nie robiąc hałasu.
Hal i Roger puścili reling i popłynęli w głąb zatoki starając się nie pluskać. Potem zanurkowali.
Tym razem to doktor Blake poczuł się zakłopotany. Spodziewał się bowiem, że chłopcy zanurzą się na głębokość metra, może dwóch i zaraz wypłyną na powierzchnię parskając i z trudem łapiąc powietrze. Tymczasem oni rozgarniali wodę szeroko rozwartymi ramionami i płynęli coraz głębiej, głębiej i głębiej. Trzy metry, sześć metrów, dziesięć metrów, aż do samego dna, gdzie głębokość dochodziła do dwudziestu metrów.
Ciemnoskóry przyjaciel Hala i Rogera Orno z dumą obserwował wysiłek chłopców. Bardzo się ucieszył widząc zdziwienie na twarzy doktora. On wcale nie był zaskoczony. Dobrze pamiętał, że podczas poprzedniej wyprawy bracia dużo nurkowali w poszukiwaniu pereł.
Doktor Blake zrzucił linę. Chłopcy wynurzyli się łagodnie na powierzchnię wody. Wyglądali teraz jak dwa morsy. Złapali za linę i wspięli się po niej na pokład.
Usiedli po słonecznej stronie burty. Oddychali szybko i mieli zmęczone z wysiłku twarze. Czekali, co powie doktor Blake.
Ale ich instruktor nie należał do tych, którzy szafują pochwałami.
9
- Nieźle - powiedział - jak na początkujących nie najgorzej. Ale byłoby znacznie lepiej, gdybyście na początku odbili się.
- Odbili się? - zapytał Hal.
- Pokażę wam.
I Blake opuścił się łagodnie do wody, a następnie popłynął wolno ku miejscu, w którym głębokość laguny sięgała około trzydziestu metrów. Na początku zanurzył się tak, że było widać tylko czubek jego brązowych włosów. Następnie błyskawicznym ruchem rąk i nóg wzbił się ponad wodę aż do pasa i z powrotem zapadł się na głębokość około dwóch metrów. Przez cały czas znajdował się w tej samej pozycji - miał głowę w górze. Powtórzył to raz jeszcze i dopiero wtedy zanurzył się. Zrobił to tak miękko i szybko, iż wydawało się, że nie pokonał nawet połowy drogi do dna. A po chwili wynurzył się na powierzchnię trzymając w ręku wachlarz morskich wodorostów, które oderwał od rafy koralowej.
Hal i Roger dopiero teraz zdali sobie sprawę, jakie spotkało ich szczęście - trafił im się mistrz, który nurkuje tak samo wspaniale, jak uczy.
Blake wdrapał się na pokład. Oddychał regularnie i wyglądał tak, jakby nurkował na głębokość dwóch, a nie dwudziestu metrów.
- Lekcja druga - powiedział. - Używaliście już kiedyś rurki do nurkowania?
Chłopcy pokręcili przecząco głowami. Blake otworzył skrzynkę i wyjął z niej maski, płetwy i plastikowe rurki, zwane fajkami.
- Załóżcie to na siebie - polecił.
io
Chłopcy mieli już do czynienia z maskami i płetwami, więc z łatwością się w nie ubrali.
Ale fajka! Przyglądali się temu urządzeniu z dużym zainteresowaniem. Była to plastikowa rurka długości mniej więcej sześćdziesięciu centymetrów. Wygięta z jednej strony ku górze, z drugiej ku dołowi, przypominała wyglądem węża. Na jednym końcu miała ustnik.
- Włóżcie rurki do ust. Gumowe końcówki wsuńcie pod wargi, a wypustki złapcie zębami. Teraz tak długo możecie spokojnie oddychać pod wodą, jak długo druga część rurki znajduje się na powierzchni.
- Ale - wtrącił Roger - jeśli morze jest wzburzone, fale zaleją fajkę i wtedy można napić się wody zamiast nabrać powietrza. Czy nie mam racji?
- Widzisz tę piłeczkę pingpongową tuż przy samym wlocie do rurki? - zapytał Blake. - Kiedy nadchodzi fala, piłeczka unosi się, zamykając w ten sposób otwór, i woda nie może przedostać się do środka. Gdy fala odchodzi, piłeczka opada i znowu możesz oddychać. Po krótkim treningu przestaniesz w ogóle zauważać tego rodzaju przeszkody.
- Jak długo można trzymać głowę pod wodą, kiedy ma się w ustach rurkę?
- Co za pytanie! Nawet cały dzień, jeśli tak ci się spodoba.
Blake założył maskę i płetwy, po czym wybrał dla siebie fajkę.
- Pokażę wam, jak się nią posługiwać.
ii
Wsunął gumowy ustnik pod wargi. Przeszedł przez reling i położył się na wodzie twarzą na dół. Był niemalże cały pod wodą, tylko tył jego głowy unosił się na powierzchni. Plastikowa rurka wystawała z morza.
Blake pływał płytko zanurzony pod wodą i nurkował głębiej od czasu do czasu, ale ani razu jego głowa nie pojawiła się nad powierzchnią wody.
- To łatwe jak leżenie w łóżku - powiedział wspinając się na pokład. - Spróbujcie. Tylko pojedynczo.
- Ja pierwszy - rzucił ochoczo Roger. Zacisnął wargi i zęby na ustniku rurki i zagłębił
się w morze.
Zanurzył się tak, jak zrobił to Blake. Ale stare nawyki okazały się trudne do przezwyciężenia. Wstrzymał oddech, bo był przyzwyczajony, że w momencie gdy ma głowę pod wodą, musi to zrobić. Po chwili wynurzył się na powierzchnię, żeby nabrać powietrza, ale kiedy otworzył usta, wypadła z nich rurka. Słyszał, jak Blake na niego krzyczy. Włożył z powrotem rurkę do ust.
Jeszcze raz powoli zanurzył twarz w morzu i trzymał ją tak przez dłuższą chwilę. Próbował oddychać - niestety przez nos. Maska zasłaniała mu nie tylko oczy, ale również nos, dlatego po wdechu silniej przylepiła mu się do twarzy i zaparowała w niej szybka.
„Przecież - pomyślał - powinienem oddychać ustami". Spróbował i powietrze z łatwością wypełniło mu płuca. A więc nie było w tym nic
12
trudnego. Trzeba było po prostu zapomnieć, że jest się pod wodą. Odprężył się.
Już po chwili swobodnie dopłynął do płytszej części laguny. Ogrody koralowe znajdowały się tu na głębokości tylko trzech metrów. Przesuwał się nad tym pięknym podwodnym krajobrazem. Miał wrażenie, że siedzi w helikopterze albo na latającym dywanie.
Koralowce przypominały zamki i pałace. Znajdujące się w nich otwory wyglądały jak drzwi i okna. Wypływające z nich ryby w barwnych kostiumach zdawały się być rycerzami i damami dworu.
Mury obronne „zamków" sprawiały wrażenie omszałych i porośniętych bluszczem. Roger wiedział, że tak naprawdę większość z wdzięcznie poruszających się nibykwiatów i nibypaproci była w rzeczywistości zwierzętami.
Teraz unosił się ponad tropikalnymi, koralowymi drzewami - widłakami. Tak przynajmniej wyglądała z daleka rafa koralowa - swoim kształtem przypominała drzewa. Ale Roger wiedział, że ich pnie i gałęzie powstały dzięki intensywnej pracy milionów małych koralowych polipów.
Widział to już w książkach przyrodniczych opisujących podwodną roślinność i zwierzęta.
Umiał rozpoznać jeżowce i rozgwiazdy. Cieszył się, że ma je pod sobą i nie musi po nich stąpać. Całe dno było nimi usłane. Niezliczone kolce jeżowca, czarne i długie, oraz białe krótkie kolce rozgwiazdy przypominały ostre igły. Jeśli ktoś nadepnąłby je bosą nogą albo dotknął ręką, miał-
13
by poważny kłopot przez parę tygodni. Kolce te bowiem zawierają truciznę, która powoduje, że rana boli, ropieje i bardzo długo nie chce się goić.
Chłopiec przepływał właśnie koło wysokiego koralowca, który przypominał kształtem minaret; na samym jego czubku wyrastał piękny purpurowo-złoty kwiat. Roger zauważył wielką liczbę miękkich, poskręcanych płatków. Wyciągnął rękę chcąc ich dotknąć, ale w tym momencie wszystkie płatki zniknęły. Dopiero wtedy domyślił się, że to, co wziął początkowo za kwiat, było po prostu polipem. „Płatki" okazały się czułkami, które łapią pożywienie i przekazują je zawsze głodnej jamie chłonąco-trawiącej.
Oślepiały go i przyprawiały o zawrót głowy kolory aniołów morskich - ryb o wielobarwnych, szerokich płetwach, dziobaków morskich oraz wielu innych gatunków, których nie potrafił nazwać. Były wśród nich ryby różowe, niebieskie, brązowe i całe mnóstwo połyskujących, małych żółtych rybek, które bez żadnego lęku przepływały tuż koło jego maski i wydawały się być tak samo zaciekawione Rogerem, jak on nimi. Jedna z nich przywarła nawet na chwilę do szybki, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
Nagle Rogera przeszedł dreszcz. W jego kierunku płynęła duża ryba. Nie widział jej jeszcze zbyt dokładnie. Mógł być to równie dobrze rekin albo jakiś inny ogromny drapieżnik, jeden z tych, które żyją w tropikalnych wodach.
Za chwilę przekonał się jednak, że potworem, którego się przestraszył, był jego własny brat.
14
Hal, w masce z rurką do oddychania i w płetwach, miał w ręce dodatkowy przyrząd. Widząc go Roger zzieleniał z zazdrości. Była to podwodna strzelba. Doktor Blake zademonstrował ją im wcześniej, podkreślając, że jest ona bardzo drogim i cennym narzędziem. Duża i długa, zasilana była dwutlenkiem węgla. Jeden ładunek pozwalał na wykonanie sześćdziesięciu strzałów naraz. Tak jak pistolet, strzelba ta miała tylną rękojeść. Ale wyglądem przypominała karabin maszynowy, bo miała z przodu dodatkowy uchwyt. Po naciśnięciu spustu z długiej lufy wylatywała strzała zakończona ostrym hakiem. Do jej końca przymocowany był drut długości pięciu metrów. Trafiona taką strzałą ryba nie mogła odpłynąć, jeśli trzymało się/ strzelbę mocno w dłoniach.
Hal płynął powoli szukając okazji do zabawy. Tuż obok pomiędzy gałęziami rafy przepływała duża, szara mięsożerna ryba. Wycelował w nią i wystrzelił.
Dobrze trafił. Strzała przeszyła rybę na wylot, a haki mocno wbiły się w jej ciało.
Oszołomione zwierzę usiłowało odpłynąć, ale powstrzymywał je pięciometrowy drut. Hal ściskał strzelbę i czuł, że ryba szarpie się mocno. Strzelba zmieniała swoje położenie. Ryba po drugiej stronie drutu skakała raz w dół, raz w górę, raz w prawo, raz w lewo. Nie dawała za wygraną, usiłowała wyrwać się za wszelką cenę. Kolba uderzyła Hala strącając mu maskę z głowy. Maska opadła szybko na dno znikając pomiędzy rozgałęzionymi stalaktytami rafy.
15
Bez maski Hal nie widział, co dzieje się wokół niego. Nie mógł także oddychać, gdyż walcząca o życie ryba pociągnęła go za sobą głębiej w wodę. Aby uniemożliwić jej odciągnięcie go dalej w morze, opuścił się na dno, chwycił za koralowiec i trzymał się mocno.
Roger ruszył Halowi z pomocą. Naraz wydało mu się, że gdzieś z oddali dobiega go przytłumiony warkot silnika. Nie przyszło mu jednak do głowy, iż może to być dźwięk zbliżającej się motorówki. Jego myśli koncentrowały się w tej chwili wyłącznie na rozgrywającym się pod wodą dramacie.
Nie słyszał doktora ?i???'?, który miotał się po pokładzie Lively Lady i krzyczał co sił w płucach. Odgłosów znad powierzchni morza nie słychać pod wodą.
Tymczasem ciemnoskórzy mężczyźni na pokładzie rybackiej łodzi motorowej przestali się śmiać i śpiewać. Próbowali usłyszeć, co wykrzykuje człowiek na szkunerze. Niestety, nie znali angielskiego i nie mogli nic zrozumieć. Jeden z nich zauważył rurkę, która wynurzyła się na chwilę na powierzchnię wody, ale było już o ułamek sekundy za późno.
Hal nadal był zajęty walką z rybą. Zdołał jednak spostrzec czarny cień, który zbliżał się do Rogera. Usłyszał też obroty śruby. Roger, płynąc do niego, nie mógł uniknąć spotkania ze śmiercionośnym kadłubem.
Hal ruszył w kierunku brata, ale nie posunął się zbyt daleko, bo ryba ciągnęła go w przeciwną
16
stronę. Musiał wybierać: uratować strzelbę czy ocalić bratu życie. Wypuścił broń z ręki i duża szara ryba odpłynęła szybko w dal unosząc ze sobą cenny przyrząd.
Hal natarł na Rogera. Użył całej swojej siły, żeby odepchnąć brata od nadpływającej motorówki. I natychmiast zanurkował. Miał jednak za mało czasu, żeby uniknąć zderzenia z żelaznym kilem łodzi. Kil uderzył go mocno w środek głowy i przejechał po całym ciele. Zanim zemdlał, zdążył jeszcze pomyśleć, że ostrza śruby napędowej pokroją go na drobne kawałki. Na szczęście rybacy na motorówce wyłączyli już silnik i pracujące na zwolnionych obrotach ostrza śruby podrapały go tylko.
Roger podpłynął do nieprzytomnego brata i trzymał go, tak by głowę miał nad wodą. Doktor Blake płynął już w ich kierunku, a i rybacy wskoczyli do wody, żeby pomóc. Blake i Roger, w asyście tubylców, doholowali nieruchome ciało do szkunera i wciągnęli je na pokład.
Blake sprawdził Halowi puls.
- Stracił tylko przytomność. Nic mu nie będzie.
Zszedł na dół po lekarstwa i bandaże, żeby opatrzyć rany i zadrapania chłopaka. Roger i tubylcy przerzucili Hala przez burtę. W ten sposób wypompowali z niego trochę wody. Hal otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim doktora ?i???'?. Blake wyglądał na bardzo wzburzonego.
- Przepraszam - powiedział Hal, ale doktor milczał.
17
Nachylił się tylko nad nim i opatrywał jego podrapane ciało.
Hal ze wstydu o mało nie zapadł się pod pokład. Zgubił tak drogą broń, stracił maskę, wypuścił rybę i nie pomyślał o tym, że trzeba obserwować łodzie pływające po powierzchni morza. On i Roger okazali się głupcami. Zaprzepaścili swoją szansę.
Hal nie zdziwiłby się wcale, gdyby naukowiec pod wpływem złości powiedział im, co naprawdę o nich myśli. Prawie miał nadzieję, że tak się stanie. Jeśli Blake tego nie zrobi, Hal będzie gryzł się w duchu i ciągle wracał do tego myślami.
Blake wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zabić, ale nie mówił nic. Przez cały dzień prawie nic nie powiedział.
Kiedy wieczorem leżeli już w kojach, odezwał się do Hala:
- Popłyniesz jutro z samego rana na lotnisko. Musisz zdążyć na samolot, który przylatuje o siódmej. Przyjeżdża Inkham.
- Inkham?
- Nie mówiłem ci? Zatrudniłem go, zanim opuściłem Honolulu. Ma mniej więcej tyle lat co ty - ale duże doświadczenie w pracy pod wodą. Widziałem, jak nurkuje. Jest dobry.
Blake zamilkł, po chwili zaś dodał:
- Dobrze będzie mieć obok siebie kogoś, kto ma głowę na karku.
Wypowiedziawszy tę przykrą uwagę odwrócił się i zasnął. Hal przez całą noc nie zmrużył oka.
Głupi kawał
Tuż po wschodzie słońca Hal spuścił na wodę małą szalupę. Wyposażona była w przymocowany do rufy zewnętrzny motor. Hal wskoczył do środka, pociągnął za rozrusznik silnika i pomknął w poprzek laguny.
Słońce świeciło. Woda była tak gładka i czysta niczym powierzchnia szlifowanego szkła. Koralowe ogrody na dnie morza mieniły się całą gamą barw. Wierzchołki porośniętych zieloną roślinnością wysp zdawały się dotykać nieba.
Widoczne w oddali białe fale rozbijały się o otaczającą lagunę koralową rafę. Wydawałoby się, że w taki dzień wszyscy powinni być szczęśliwi. Hal jednak czuł się okropnie. Nadal cierpiał z powodu upokorzenia, które spotkało go poprzedniego dnia. Miał przecież nadzieję, że zostanie prawą ręką doktora ?i???'?. Tymczasem zrobił z siebie niezłego durnia. Teraz pojawi się człowiek, na którym Blake będzie mógł polegać.
Usiłował przypomnieć sobie nazwisko - Inkham. Chyba już je kiedyś słyszał? Było raczej rzadko spotykane. Szukał w pamięci, jednak na próżno. Przypomniał sobie tylko, że coś niemiłego z nim się wiązało.
19
Zostało mu jeszcze jedenaście mil do wyspy Moen. Tam znajdowało się lotnisko. Łódka szybko przemknęła poprzez labirynt małych wysepek. Ominęła większy Tarik, Param i Fefan. Potem przepłynęła wzdłuż brzegów Dublon, które zaśmiecone były pozostałościami po zniszczonym japońskim mieście. Alianci zbombardowali tę wyspę w czasie II wojny światowej. Wszystkie wyspy w zachodniej części Pacyfiku należały kiedyś do Japonii. Teraz na Moen znajdowała się baza amerykańskiej marynarki wojennej i lotnisko.
Samolot, który nadleciał ze wschodu, krążył jeszcze nad pasem startowym, gdy Hal dobił do przystani. Po chwili chłopak był już na lądzie. Znalazł się na lotnisku, zanim samolot całkowicie wyhamował.
Jako pierwsi wysiedli mężczyźni w marynarskich mundurach, tuż za nimi pojawił się młody człowiek w cywilnym ubraniu.
Od pierwszej chwili Hal poczuł do niego instynktowną niechęć. Teraz był pewien, że musiał go już kiedyś spotkać. Takiego cwanego, przebiegłego wyrazu twarzy nie zapomina się łatwo.
Nowo przybyły stanął w miejscu i rozejrzał się dookoła. Hal podszedł do niego.
- Nazywasz się Inkham?
- S. K. Inkham, do usług.
Wtedy Hal przypomniał sobie wreszcie.
- Teraz wiem, skąd się znamy. Zapomniałem, że przezywano cię Skink - powiedział i wyciągnął do niego rękę.
20
Skink podał mu swoją, ale uczynił to bez większego entuzjazmu.
- A ty nazywasz się Hal Hunt - rzekł ponurym głosem.
Spotkanie ze starym kolegą szkolnym wcale go nie ucieszyło.
- Chodźmy już. Pomogę ci nieść bagaże. Łódka jest tam - powiedział Hal, chcąc rozładować powstałe między nimi napięcie.
Ruszyli w poprzek płyty lotniska. Hal próbował odgrzebać w pamięci dawne lata. Obaj rywalizowali ze sobą w szkole średniej. Skink nie lubił swojego imienia - Sylwester, dlatego zawsze mówił o sobie - S. K. Inkham. Szkolni koledzy nie mogli tego znieść, połączyli więc inicjały jego imion z pierwszymi trzema literami nazwiska i przezwali go Skink.
Hal wiedział, dlaczego Skink nie cieszył się ze spotkania z nim. Reputacja Skinka nie była najlepsza. Wyrzucono go z drużyny piłki nożnej za faulowanie i zawieszono w czynnościach ucznia za oszukiwanie na egzaminach. O mało nie zabił nauczyciela biologii. Wydarzenie to wywołało sensację w mieście.
Nauczyciel ukarał surowo Skinka za kradzież mikroskopu. Skink chcąc się na nim zemścić, wrzucił mu do kieszeni jadowitego węża.
Nauczyciel włożył rękę do kieszeni i wąż go ukąsił. Biedak przez trzy dni walczył o życie.
Skinka wyrzucono ze szkoły. Rodzina Inkha-mów przeniosła się do innego miasta, gdzie ich nie znano.
21
Nic dziwnego więc, że Skink nie podskakiwał z radości na widok kogoś, kto znał go z dawnych czasów.
Hal usiłował nawiązać rozmowę.
- Jak ci się podoba nasza laguna?
Łódka płynęła zygzakami omijając wyspy, które wyglądały niczym zielone wieże. Z ich balkonów wysypywały się barwne pnącza i owoce.
Skink rozejrzał się wkoło i mruknął coś pod nosem.
Hal domyślał się, czego się lęka. Z pewnością niepokoi się, że Hal opowie wszystkim o tym, co wie na jego temat.
„Czy powinienem to zrobić? - zastanawiał się Hunt. - Doktor ma prawo wiedzieć, kogo ma na pokładzie statku. Prędzej czy później Skink narobi kłopotów. Może nawet zepsuć całą wyprawę. Mógłbym temu zapobiec, gdybym od razu opowiedział o nim Blake'owi. Kiedy doktor dowie się o wszystkim, może nawet Sinka wyrzuci? Albo przynajmiej nie zrobi go ważniejszym ode mnie? Nie wiem, czy potrafiłbym znieść jego rządy".
Wiedział jednak, że nic nikomu nie powie. Rogerowi też o tym nie wspomni. Roger nie może pamiętać Skinka - był wtedy zbyt mały.
Kto wie, może Skink zmienił się. Może jest teraz wspaniałym chłopakiem. Powinien dać mu szansę.
- Słuchaj, Skink - odezwał się Hal. - Myślę, że ty i ja powinniśmy się dogadać.
Skink spojrzał na niego podejrzliwie.
- Dogadać się?
22
- Nie miałeś szczęścia w szkole. Ale ja nie będę paplał na ten temat.
- W szkole oceniono mnie niesprawiedliwie. Hal zastanowił się nad tym.
- A mnie się wydaje, że miałeś więcej szczęścia, niż na to zasłużyłeś. Mogłeś być oskarżony przed sądem o próbę morderstwa. Ale nauczyciel nie doniósł na ciebie. Zapłacił nawet sam za szpital. I przekonywał wszystkich, że był to tylko głupi kawał.
- Tak właśnie było - potwierdził Skink. Halowi odebrało na chwilę mowę. Nie mógł
uwierzyć, że dla tego łobuza morderstwo czy półmorderstwo było zwykłym kawałem. Pomyślał o przyszłości - o pracy pod wodą. I bez tego gagatka głębiny morskie niosły wiele niebezpieczeństw.
- Chcę tylko wiedzieć - powiedział - czy ubijemy uczciwy interes.
- Hunt - krzyknął Skink - zejdź na ziemię! Za kogo ty się masz? Kto dał ci prawo wygłaszania ojcowskich kazań? Potrafię zadbać o swoje sprawy. I już wkrótce będę się zajmował twoimi. Więcej wiem o podwodnych wyprawach niż ty i Blake razem wzięci. Za miesiąc zostanę szefem. Nie przejmuj się mną - zacznij się martwić o siebie. Jeśli jesteś sprytny, wycofasz się już teraz. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz musiał się pogodzić z tym, że to ja będę wydawał rozkazy, a one nie zawsze będą miłe. Musisz podjąć decycję w tej chwili. Czy dobrze się rozumiemy?
23
- Wydaje mi się, że tak - odpowiedział Hal i spojrzał prosto w rozbiegane oczy Skinka. - Chcesz, żebyśmy byli rywalami. Dobrze więc, jeśli naprawdę ci na tym zależy, niech tak będzie.
Podpłynęli ku Lively Lady i za chwilę byli już na pokładzie. Blake stał oparty o reling.
- Dzień dobry - pozdrowił serdecznie Inkha-ma.
Skink rozpływał się teraz w uśmiechach.
- Miło cię znowu widzieć, Blake. Uścisnęli sobie ręce. Doktor Blake podziwiał
silną, wysportowaną sylwetkę przybysza.
- Cieszę się, że będziesz członkiem naszej załogi - powiedział. - Nie było nam lekko. Potrzebujemy cię.
- Myślę, że się wam przydam - odparł Skink pochylając przy tym głowę z udaną skromnością.
- Chodź ze mną na dół. Pokażę ci, gdzie możesz położyć swoje rzeczy. Potem zjemy śniadanie.
Zeszli pod pokład. Wokół rozchodził się zapach świeżo zaparzonej kawy. Orno, który pełnił funkcje marynarza i kucharza, nakrywał stół do śniadania. Blake przeszedł na tył kabiny.
- Będziesz spał tutaj - powiedział wskazując na jedną z koi w rufie. Było tam bardzo mało miejsca i koje stały bardzo blisko siebie.
Ale Skink zatrzymał się obok największej, która znajdowała się na przedzie kabiny.
- Czy to łóżko jest zajęte? - zapytał.
- Tak - odparł Blake - to moja koja. - I zawrócił ku rufie, ale Skink nie poszedł za nim.
24
- Nie chciałbym sprawiać kłopotu - oznajmił
- ale muszę powiedzieć, że nie będzie ze mnie żadnego pożytku, jeśli będę tam spać. Nie przeszkadza mi kołysanie fal. Ale to zanurzanie i wynurzanie się rufy po prostu mnie wykańcza. Czułbym się znacznie lepiej, gdybym mógł się położyć w śródokręciu. Tylko że to jest twoje miejsce. Będę więc spał na pokładzie.
- Ani się waż - sprzeciwił się wspaniałomyślnie Blake. - Weź moją koję, a ja zajmę tę z tyłu.
- Naprawdę nie masz nic przeciwko temu?
- Nic a nic.
Skink rzucił swój bagaż na łóżko doktora.
- A teraz chodźmy coś zjeść - zaproponował Blake. - Zazwyczaj jemy wcześniej, ale dziś czekaliśmy na ciebie. Oto kapitan Ike. Kapitanie Flint, poznajcie Inkhama. - Podali sobie ręce.
- A to jest Roger.
Skink rzucił w stronę Rogera krótkie „cześć". Powiedział to tonem człowieka, który nie ma czasu na zadawanie się z młodszymi od siebie.
- Orno, Inkham - powiedział Blake. Przystojny, młody Polinezyjczyk podszedł do
Skinka z wyciągniętą ręką. Odsłonięte w uśmiechu białe zęby kontrastowały z jego ciemną niczym mahoń twarzą.
Uwagę Skinka jakby nagle pochłonęło coś innego. Wydawało się, że nie zauważył wyciągniętej ręki. Orno schował ją i spokojnie odszedł do swoich zajęć. Nie okazał złości.
Za to Hal był wściekły. Cały stężał, zacisnął
25
pięści i z trudem powstrzymywał się, żeby nie walnąć Skinka pomiędzy oczy.
A więc Skink uważał się za lepszego od Orno i dlatego nie chciał mu podać ręki! Orno wart był tuzina Skinków. Wielokrotnie ryzykował życie, żeby ratować Hala i Rogera. Wykazał się taką cierpliwością i odwagą w czasie strasznych dni na pustyni i na tratwie. Wykształcenie ciemnoskórego olbrzyma było z pewnością równe edukacji Skinka, a ponadto miał on coś, czego Skinkowi brakowało - miał charakter. Hal i Orno złożyli siebie przysięgę krwi i zgodnie z polinezyjską tradycją byli braćmi. I teraz, kiedy obrażano jego „brata", Hal mógł tylko siedzieć i wściekać się.
Trudno. Nadejdzie dzień, w którym Skink za to zapłaci.
Śniadanie składało się z owoców tropikalnych, jaj żółwich, tostów i kawy. Kiedy skończyli, Skink zwrócił się do ?i???'?:
- Teraz, Blake, możesz wprowadzić mnie w szczegóły wyprawy. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby porozmawiać o tym w Honolulu.
- To prawda - przyznał doktor. - Niewiele o nas wiesz, a ja niewiele wiem o tobie. Ale widziałem, jak nurkujesz, i to mi wystarczyło. Każdy, kto potrafi tak nurkować...
- Dziękuję - uśmiechnął się Skink.
- Wiesz, że przysłał mnie tu Instytut Oceanograficzny, żebym zajął się badaniem podwodnego życia. Mam też schwytać kilka okazów rzadkich gatunków zwierząt. Pewnie chciałbyś dowiedzieć się czegoś o naszym szkunerze. Jest to nieduży
26
statek, długości dwudziestu metrów, wyposażony w trójkątny żagiel firmy Marconi - najszybszy żagiel na świecie. Ma także żagiel dziobowy - kliwer, i dwa sztagzele oraz dodatkowy silnik. Przydaje się on przy pokonywaniu wąskich cieśnin. Na statku znajdują się również klatki na zwierzęta.
- Skąd się wzięły na szkunerze?
- Zanim go wynająłem - wyjaśniał Blake - Hal Hunt i jego brat pływali na nim, łowiąc zwierzęta dla swojego ojca. Statek jest własnością obecnego tutaj kapitana Flinta. Kiedy chłopcy zakończyli wyprawę, wynająłem Lweły Lady od Flinta pod warunkiem, że zgodzi się uczestniczyć w mojej ekspedycji. Postanowiłem zatrudnić także Hala i Rogera.
- Czyli ni mniej, ni więcej, Instytut dał ci wolną rękę i możesz robić, co chcesz?
- Zgadza się - potwierdził Blake.
Skink uśmiechnął się do Hala. Innym uśmiech ten mógł się wydawać zupełnie naturalny, ale Hal wiedział, co oznacza. Skink zamierza doprowadzić do tego, żeby Blake zwolnił obu braci. Wtedy nikogo już nie będzie musiał się obawiać.
- Powinniśmy także rozglądać się za zatopionymi statkami - ciągnął Blake.
Roger nadstawił ucha. To było coś, co od razu podziałało na jego wyobraźnię.
- Statki pełne skarbów?! - wykrzyknął.
- Można je tak nazwać, chociaż dla oceanografów i historyków najważniejsze są nie skarby, ale informacje o tym, jak żyli i żeglowali ludzie
27
w czasach, kiedy wyspy te należały do Hiszpanii. Musicie wiedzieć, że od siedemnastego do dziewiętnastego wieku terytoria te znajdowały się pod panowaniem Hiszpanów. Filipiny także. Hiszpańskie galeony pełne złota z Filipin przepływały właśnie tą drogą i zatrzymywały się na okolicznych wysepkach. Tam uzupełniano zapasy wody i pożywienia. Potem statki kierowały się ku brzegom Meksyku, który również zajęty był przez Hiszpanów. Ładunek transportowano dalej drogą lądową, a następnie odsyłano statkami do Europy.
- Ale stare galeony często nie wytrzymywały ciężkich warunków na morzu i wiele z nich tonęło
- wraz ze wszystkimi cennymi rzeczami, które znajdowały się na ich pokładzie. Niektórzy uważają, że historie o zatopionych skarbach to bajki. Jednak to prawda, że na dnie morza leżą tysiące wraków, które czekają, żeby ktoś je kiedyś odnalazł. Hiszpanie ponieśli wiele strat właśnie w tej okolicy, gdyż obszar ten często nawiedzały tajfuny. Tylko niektóre z zaginionych statków zostały zlokalizowane. Wcześniej technika nurkowania była zbyt prymitywna, żeby poszukiwania wraków mogły być skuteczne. Ale teraz, z pomocą nowoczesnych urządzeń do nurkowania, powinno nam być łatwiej.
Wyszli z kabiny na pokład. Nie wolno nurkować tuż po jedzeniu. Stanęli więc przy relingu i patrzyli na koralowy krajobraz.
- To zupełnie inny świat - powiedział Blake.
- Całkiem niepodobny do tego, w którym żyjemy. Nurkuję już od dwudziestu lat i czasami wydaje
mi się, że czuję się lepiej tam na dnie niż gdziekolwiek na lądzie. To uczucie narasta w człowieku powoli. Na początku jest ci tam dziwnie i trochę się boisz. Jest niebezpiecznie, to oczywiste, ale przejście przez ulicę też może być ryzykowne. Jeśli o mało nie wpadłeś pod pędzącą z zawrotną szybkością taksówkę, z prawdziwą ulgą zagłębiasz się w otchłań morską, gdzie jest cicho i spokojnie. Czytaliście Dwadzieścia mil podwodnej żeglugi Juliusza Verne'a? Chłopcy kiwnęli potakująco głowami.
- Pamiętacie ten fragment, w którym jednego z członków załogi Nautilusa pogrzebano na dnie morza. Często myślę o tym. Chciałbym mieć taki pogrzeb.
Skink zaśmiał się cicho, ale Blake, nie zważając na to, zwierzał się dalej:
- Mówię to całkiem serio. Nie mam żony ani dzieci, nic nie łączy mnie z lądem. Jeśli cokolwiek mi się stanie, chciałbym, żeby moje ciało złożono w cichym koralowym ogrodzie, takim jak ten.
Roześmiał się, zauważył bowiem markotne twarze braci.
- Nie martwcie się - dorzucił. - Na razie tam się nie wybieram. A teraz wyjmiemy sprzęt i zrobimy plan dnia.
28
Skorpion w hełmie
Postanowiono, że Hal zejdzie na dno w skafandrze do nurkowania. Wprawdzie doktor uważał skafander za przeżytek, ale przyznawał, że w niektórych sytuacjach może się okazać niezbędny. Nurkowanie w skafandrze nie było dla Skinka żadną nowością. Dla Rogera zaś mogłoby być zbyt niebezpieczne.
Hal przyznał się, że nigdy wcześniej nie używał kombinezonu do nurkowania i że nie ma nic przeciwko temu, żeby go wypróbować.
Chłopcy wynieśli na pokład ciężki gumowy skafander, masywny miedziany hełm i ciężkie ołowiane buty. Następnie wyciągnęli z kabiny duży zwój liny ratowniczej i ogromną szpulę z nawiniętym przewodem do oddychania. Przynieśli pompę i kompresor.
Ukrywający się wśród sprzętu skorpion uciekł w stronę luku odpływowego; cienki ogon i jadowite żądło sterczały ponad jego zielono-białym ciałem.
- Dostają się na pokład w koszach z owocami - powiedział Blake patrząc za skorpionem.
Hal wciągnął na siebie niewygodny kombinezon. Od razu zaczął się intensywnie pocić.
Skafander był tak wielki i ciężkirże chłopak nie
30
mógł schylić się, aby włożyć buty. Pomógł mu Blake. Każdy but miał grubą podeszwę z ołowiu i ważył dwadzieścia pięć kilogramów. Kiedy Hal próbował zrobić parę kroków, okazało się, że z trudem udaje mu się przesuwać nogi.
- A teraz hełm - powiedział Blake. - Brakuje jednego wentyla. Przyniosę go.
Zszedł na dół, do magazynu. Roger pobiegł na dziób statku, zobaczył bowiem morświna, który na chwilę wynurzył się z wody. Hal sprawdzał skafander. Nikt więc nie zauważył, że Skink podszedł do luku odpływowego, w którym schował się skorpion. Ostrożnie złapał zwierzę za ogon i wrzucił do miedzianego hełmu.
Wrócił Blake i wraz ze Skinkiem nałożyli Halowi ciężki hełm na głowę i przymocowali do skafandra.
Uruchomili pompę i przez gumową rurkę do wnętrza hełmu zaczęło napływać powietrze. Hal patrzył przez zakryty żelazną kratką szklany otwór w hełmie i nagle poczuł się jak więzień w celi śmierci. Wydawało mu się, że zaraz zemdleje z gorąca, bo bezlitosne słońce coraz bardziej nagrzewało skafander i metalowy hełm.
Upaść, zanim znajdzie się w wodzie? Co pomyśli o nim Blake?
Wszystko to - hełm, skafander i buty - ważyło razem sto dwadzieścia pięć kilogramów. Halowi przyszło do głowy, że równie dobrze mógłby próbować podnieść do góry człowieka o takiej samej wadze. Krople potu spływały mu po twarzy. Uwiesił się całym ciałem na ramionach
?i
Rogera i Skinka i powłócząc nogami dotarł do relingu.
Doktor Blake przygotował małą drabinkę. Hal usiadł na relingu i wszyscy trzej pomogli mu przełożyć nogi na drugą stronę barierki, a potem zejść na pierwszy szczebel. Blake powoli opuszczał drabinkę do wody.
Gdy Hal zanurzył nogi w wodzie, od razu poczuł, że zrobiły się lżejsze. W końcu cały znalazł się pod wodą. Dopiero wtedy zniknęło potworne uczucie ciężaru.
Mimo to nadal czuł się jak więzień oczekujący na egzekucję. Niewiele mógł sobie pomóc. Jego los zależał od ludzi na statku. Jeśli pompa zatrzyma się, to jest już po nim. Gdy przewód do oddychania w coś się zapłacze, będzie miał odcięty dostęp powietrza. Kiedy spuszczą go zbyt szybko na dół, zostanie „zgnieciony" przez ciśnienie wody, a kiedy zaczną go wyciągać zbyt raptownie, dostanie zawrotów głowy.
Dotknął stopami dna. Znalazł się w bajkowym świecie pełnym udziwnionych koralowych kształtów: różowych potworów, purpurowych wachlarzy, niebieskich i złotych drzew o gałęziach przypominających rogi łosia.
Przewód do oddychania przymocowany do hełmu Hala i linka ratownicza zaczepiona o rękaw skafandra uniosły się wysoko, wysoko w górę, aż w końcu przecięły powierzchnię wody. Z dołu wyglądała niczym dach zrobiony z wielkiego matowego szkła. Nic nie mógł przez nią zobaczyć. Wiedział, mniej więcej, gdzie znajduje się kadłub
32
statku. Ale nie widział niczego ponad linią wody. Nie widział patrzącego w głąb morza Rogera ani doktora ?i???'?, który stał przy pompie, czy też Skinka trzymającego linkę ratunkową i gumowy przewód do oddychania.
Zauważył nagle, że linka ratunkowa i rurka do oddychania są za bardzo poluzowane. W momencie, w którym sięgnął nogami dna, natychmiast powinny zostać naprężone. A więc zamiast je podciągnąć w górę, rozluźniono je jeszcze bardziej. Zwoje czarnej rurki i białej linki ratunkowej leżały na dnie tuż obok niego. Postanowił uważać, żeby się w nie nie zaplątać.
Zaczął chodzić po dnie. Nie było to łatwe. Musiał pochylać się do przodu, jak upadające drzewo. Była to ciężka praca - podnieść nogę, przenieść ją do przodu i z powrotem postawić na ziemi. Ciasny, wypełniony powietrzem skafander utrudniał każdy ruch.
Nagle nadeszła niespodziewana pomoc. Dostał się w środek silnego prądu, który przeniósł go o jakieś cztery metry do przodu. Takie prądy dosyć często nawiedzały podwodne obszary laguny Truk. Niestety nie miał czasu, aby sprawdzić, co dzieje się z linką asekuracyjną i z przewodem do oddychania. Prąd, który nadszedł z przeciwnej strony, przeniósł go o sześć metrów do tyłu.
Złapał za koralową gałąź, bo najwyraźniej prądy chciały pograć sobie nim jak piłką. Wolną ręką pociągnął za końce przymocowanych do kombinezonu lin.
33
Niestety, rurka do oddychania zaczepiła się o rafę. Najmniejsze otarcie się przewodu o ostrą powierzchnię koralu groziło odcięciem dopływu powietrza.
Jednocześnie poczuł, że coś porusza się wewnątrz hełmu. Jakieś stworzenie chodziło po jego włosach. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po plecach.
Nie mógł tam sięgnąć ręką. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko starać się odczepić przewód do oddychania od koralu.
Wielonogie stworzenie szło teraz wzdłuż jego prawego ucha. Zamknął prawe oko, kiedy przechodziło mu po powiece. Przesuwało się w stronę nosa.
Nareszcie mógł się przyjrzeć stworowi i to, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Był to skorpion.
W przypływie dzikiej furii miał ochotę zmiażdżyć tego okropnego pajęczaka waląc głową
0 wnętrze hełmu. Ale wiedział, że gdy tylko wykona najmniejszy ruch, skorpion wbije mu żądło. Trucizna rozpłynie się po całym jego ciele.
1 jeśli nawet nie uśmierci go natychmiast, na pewno spowoduje utratę przytomności. Wtedy Hal upadnie na dno, rurka do oddychania zapłacze się i to będzie jego koniec. Bez powietrza nie będzie miał żadnych szans na przeżycie.
Nie może się ruszać, musi zachować spokój. Jest przecież przyzwyczajony do obcowania z niebezpiecznymi stworzeniami. Pozwalał tarantulom i czarnym wdowom chodzić po ręce, wiedział
34
bowiem, że jeśli nie drażni się dzikich zwierząt, to one nie atakują.
Starał się więc zapomnieć o tym, co chodziło mu teraz po wargach i po podbródku, i skoncentrował się na wyplątywaniu przewodu do oddychania z rafy. Pochylił się do przodu, w stronę koralu, o który zaczepiła rurka. Musi sobie poradzić sam, ci na górze nie wiedzą nic o jego kłopotach i nie mogą mu pomóc. Gdyby chciał, żeby wyciągnęli go na powierzchnię, miał pociągnąć za linkę asekuracyjną. Ale nie mógł tego zrobić, najpierw musiał poluzować rurkę doprowadzającą powietrze.
Teraz skorpion wędrował po jego szyi. Najwyraźniej posuwał się coraz niżej. Jeśli spróbuje przecisnąć się pod krawędzią hełmu, zostanie zgnieciony i wtedy zaatakuje.
Hal starał się powstrzymać drżenie rąk. Trudno zachować spokój, gdy czuje się, jak skorpion chodzi mu po kołnierzu i wokół szyi. Każde dotknięcie nóg stworzenia Hal odczuwał jako ostre ukłucie igłą.
A teraz znowu zaczął iść ku górze... po lewej stronie brody i policzka... po lewym oku... po czole, wszedł z powrotem we włosy.
Hal odetchnął z ulgą. Już lepiej było mieć go we włosach.
Poruszał się tam dosyć leniwie. Najwyraźniej spodobała mu się ta dżungla. Hal zaczynał mieć nadzieję, że przy odrobinie szczęścia uda mu się wypłynąć na powierzchnię i może nie zostanie użądlony.
35
Ale co będzie, kiedy zdejmą mu hełm? Czy skorpion nie poczuje się zagrożony i nie zaatakuje.
Hal denerwował się coraz bardziej. Bał się, że zaraz wpadnie w histerię.
Ten stan ducha był częściowo spowodowany „upojeniem się głębokością". Jest to odurzenie podobne do zatrucia alkoholowego. Wywołuje je zbyt długie przebywanie na znacznej głębokości i duże napięcie nerwowe.
Nurkowie upojeni głębokością zapominają, gdzie są. Przestają się bać i pogrążają się w marzeniach. Wydaje im się, że koralowe wzgórza to pałace, a ryby to piękne kobiety.
Hal miał wrażenie, że podwodny świat jest zupełnie nierealny. Śmiał się i płakał na przemian. Czuł się bardzo szczęśliwy i to było najważniejsze. Miał ochotę położyć się i zasnąć.
Ale resztki instynktu kierowały jego rękami i nadal odplątywał przewód do oddychania. W końcu udało mu się go uwolnić. Chwycił za linkę asekuracyjną i pociągnął kilka razy.
Potem stracił przytomność i zaczął bujać w obłokach marzeń.
Kiedy się ocknął, leżał na pokładzie Lively Lady. Nie miał już na głowie hełmu; zdejmowano mu buty i skafander.
Po chłodzie morskich otchłani cudownie było znowu poczuć słońce na twarzy. Odetchnąć świeżym powietrzem. Poczuć pod sobą solidne deski pokładu.
Nagle przypomniał sobie o skorpionie. Nie
36
mógł się powstrzymać i przeczesał palcami włosy. Nic w nich nie było. Zaczął się słabo śmiać.
- Jest w hełmie - powiedział. - Znajdziecie go w środku.
- Co znajdziemy? - zapytał Blake.
- Skorpiona - odrzekł Hal i znowu zaczął się śmiać, a łzy napłynęły mu do oczu.
- Jest w szoku głębinowym i majaczy - stwierdził Skink.
Doktor Blake odwrócił hełm i zajrzał do środka. Wnętrze było puste.
- Wkrótce poczujesz się lepiej - zapewniał Hala. - Masz przywidzenia.
- Mówię wam, że w hełmie był skorpion. Chodził po mojej twarzy. O mało przez niego nie zwariowałem.
Skink uśmiechnął się porozumiewawczo do doktora ?i???'?.
- Ludzie w szoku mówią często śmieszne rzeczy - powiedział. - Nie warto posyłać na dół amatorów. Więcej z nimi kłopotu niż pożytku.
Doktor Blake przytaknął kiwając ze smutkiem głową.
- I jeszcze jedno - dodał Hal. - Liny. Nie były naprężone. Miały zbyt dużo luzu i zaczepiły się o rafę. Musiałem nieźle się napocić, żeby je zwolnić.
Doktor skrzywił się.
- Hunt - powiedział - jednego przestrzegamy na tym statku. Kiedy nam się nie wiedzie, nie
37
szukamy dla siebie usprawiedliwienia. I nie staramy się obwiniać innych za nasze niepowodzenia. Słowa te ocuciły Hala. Nie był już w szoku, jego umysł rozjaśnił się.
- Nie wiem, co mówiłem wcześniej, ale musiało być to coś niemiłego. Nie miałem zamiaru się usprawiedliwiać.
Podparł się na łokciu.
- Ale jeśli dowiem się, że ktoś jednak włożył mi skorpiona do hełmu, ostrzegam, wycisnę z łotra ostatnie tchnienie.
- Nie było żadnego skorpiona w hełmie - upierał się doktor Blake. - Roger, chodź tutaj, pomożesz mi schować sprzęt.
Zeszli obaj pod pokład. Hal zamknął oczy.
Skink podniósł do góry hełm i zajrzał do środka. Był zaskoczony, że nie ma w nim skorpiona.
W ściankach hełmu było wiele kanalików, które łączyły hełm z rurką doprowadzającą powietrze. Skink podszedł do pompy powietrznej i uruchomił ją na chwilę - silny powiew wdarł się w kanaliki hełmu.
Gdy podniósł go, zobaczył w nim skorpiona. Wyrzucił pajęczaka do morza. Potem położył hełm na pokładzie i oddalił się pogwizdując pod nosem jakąś melodię.
Akwalung
Blake i Roger weszli na pokład niosąc ze sobą akwalungi.
- Mam nadzieję, Inkham, że umiesz obchodzić się z akwalungiem - powiedział Blake.
- Ależ tak - odparł Skink zadzierając głowę do góry. - Mam za sobą więcej niż pięćdziesiąt godzin z tym sprzętem.
- Będziesz więc uczył Hala i Rogera.
Hal skrzywił się. Wykonywanie poleceń Skinka było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Inkham napuszył się niczym paw.
- A więc, chłopaki - rzucił rozkazującym tonem - róbcie to, co ja. Najpierw zakładamy płetwy i maski. Potem obciążający pas. A na końcu akwalung.
Podniósł akwalung do góry i przerzucił go sobie przez ramię. Duży cylinder ze sprężonym powietrzem znalazł się na jego plecach. Tuż ponad górną częścią cylindra, przy samym jego końcu, znajdował się regulator. Miał kształt budzika. Do regulatora dołączona była rurka do oddychania, która sięgała do ust nurkującego. Na końcu rurki umieszczony był ustnik.
Hal i Roger założyli na siebie akwalungi. Roger narzekał trochę, bo cylinder okazał się ciężki.
39
- Nie będzie ci to przeszkadzało, kiedy znajdziesz się już pod wodą - zapewniał go Blake. - Na lądzie waży piętnaście kilogramów, a w wodzie tylko trzy.
- Teraz ustnik - wydał kolejną komendę Skink. - Włóżcie skrzydełka pod wargi i chwyćcie zębami gumowe wypustki. I tak jak w masce oddychajcie ustami. Teraz zróbcie próbę.
Roger aż poczerwieniał na twarzy z wysiłku.
- Zrób głęboki wdech - poinstruował go Skink. - Od razu pójdzie ci lepiej.
Wkrótce oddychali już całkiem swobodnie. Powietrze z butli tlenowej miało świeży smak, ale czuć je było lekko gumą.
- Chyba zdajecie sobie sprawę - powiedział doktor Blake - jakie wspaniałe urządzenia macie na plecach. Muszę przyznać, że obok łodzi podwodnej akwalung jest największym wynalazkiem w historii nurkowania.
Hal wyjął na chwilę ustnik i zapytał:
- Jaka jest pojemność butli z tlenem? Blake zamierzał mu odpowiedzieć, ale w tym
momencie wtrącił się Skink. To przecież on miał być ich instruktorem i nie chciał, żeby kto inny go w tym wyręczał, nawet sam doktor.
- W cylindrze są dwa metry sześcienne powietrza pod ciśnieniem sześćdziesięciu metrów na centymetr kwadratowy