5783

Szczegóły
Tytuł 5783
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5783 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5783 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5783 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Adam Wi�niewski-Snerg Rozdwojenie Le�a�em na tapczanie i od godziny znowu bi�em si� z my�lami w obliczu alternatywy: czy jecha� do Jowity i wreszcie zaproponowa� jej trwa�y zwi�zek, czy te� pozwoli�, aby na zawsze odjecha�a? Chocia� tematu wzajemnych uczu� nigdy nie poruszali�my, Jowita kocha�a mnie, co bez s��w wynika�o z wielu fakt�w, ja natomiast nie by�em siebie pewny. Ile razy przewidywa�em losy naszego wsp�lnego �ycia, natychmiast rozum wskazywa� mi perspektywy piek�a, serce za� - raju na ziemi. W takiej sytuacji natarczywe pytanie, czy wyzna� jej mi�o��, stawia�em sobie od dawna, niebawem jednak ostatecznie up�ywa� czas mego wahania, Jowita bowiem w�a�nie tego dnia wieczorem na sta�e opuszcza�a miasto (powiedzia� mi to rano nasz znajomy), przy czym nikomu nie zdradzi�a, dok�d si� przenosi ani o kt�rej godzinie ma zamiar wyj�� z domu i pojecha� na lotnisko. Czas do namys�u mija�, tote� stan pobudzenia emocjonalnego ustawicznie r�s� we mnie. Coraz szybciej wa�y�em w my�lach zalety i wady ewentualnego ma��e�stwa. Miotany ostrymi argumentami za i przeciw przewraca�em si� z boku na bok albo wstawa�em i r�wnie nerwowo kr�ci�em si� po ca�ym mieszkaniu, opadaj�c kolejno na spotykane krzes�a lub fotele. Straci�em w ko�cu poczucie miejsca prowadzonej walki psychologicznej. Tak bardzo skupi�em si� na zmaganiach z problemem, �e nie wiedzia�em, gdzie ostatecznie zapad�a upragniona decyzja. W pewnej chwili - sta�o si� to chyba na tapczanie - spostrzeg�em przez uchylone drzwi ba�agan w kuchni, kt�ry Jowita zostawi�a tam po swej ostatniej wizycie. Nigdy nie dba�a o porz�dek! Do tego mankamentu doda�em zaraz inne jej psychiczne wady oraz fizyczne braki, a� z czystym sumieniem wyszepta�em tylko jedno s�owo: "Wy-klu-czo-ne!" W domu panowa�a idealna cisza. Dla zaakcentowania powzi�tej decyzji paln��em pi�ci� w nocny stolik. Niemal w tej samej chwili rozleg� si� w kuchni brz�k rozbijanej o pod�og� szklanki, jak gdyby tam r�wnie� zapad�a jaka� nieodwo�alna decyzja. Szklanka mog�a spa�� z p�ki wskutek ha�asu wywo�anego uderzeniem w stolik, lecz nagle - i dopiero wtedy krew zastyg�a mi w �y�ach - drzwi otworzy�y si� szerzej i z kuchni jak senna zjawa wy�oni�a si� wierna kopia mej w�asnej postaci. Zadumane nad czym� widmo przez kilka minut trwa�o w bezruchu. Nasze milczenie sta�o si� niezno�ne. - No i co dalej? - spyta�em cicho, aby jakimkolwiek zdaniem sprowokowa� je do wyja�nienia niezwyk�ej sytuacji. Nie dostrzeg�em w nim ochoty do przeprowadzenia bodaj lakonicznej konwersacji. Mimo braku reakcji zjawisko w przedpokoju wygl�da�o na realnego cz�owieka. Spr�bowa�em wi�c rozwik�a� problem w racjonalnych ramach: czy by� to m�j rodzony brat, bli�niak jednojajowy, czy doskona�y sobowt�r? Pierwsza hipoteza odpada�a, poniewa� nie mia�em �adnego brata. A zatem sobowt�r. Co za podobie�stwo! Nawet ubrania nasze by�y jednakowe. W jego zachowaniu najdziwniejszy by� fakt, �e ani razu nie spojrza� w moim kierunku. Je�eli mia�em tu do czynienia z prawdziwym cz�owiekiem, to musia� by� g�uchy i �lepy. Albo udawa� u�omnego. Naraz - podczas gdy wpatrywa�em si� w niego oczami wytrzeszczonymi ze zdumienia - szybkim krokiem wszed� do pokoju i zatrzyma� si� przy tapczanie, z kt�rego nie podnios�em si� jeszcze. Co chcia� zrobi� i dlaczego milcza�? D�onie trzyma� w kieszeniach. Mo�e w jednej z nich ukrywa� n� lub rewolwer. Czy�by z powodu naszego niewiarygodnego podobie�stwa zamierza� pope�ni� morderstwo? Te proste pytania przemkn�y mi przez umys� w u�amku sekundy. Ju� spodziewa�em si� ataku, bo pewnie przyby� tutaj, aby bez �adnej dyskusji zniszczy� swego sobowt�ra, gdy raptem zwr�ci� si� do stolika z aparatem telefonicznym. Uwa�nie �ledzi�em ruchy jego palca na tarczy aparatu. Kiedy wybra� ca�y numer, zerwa�em si� z tapczanu, okaza�o si� bowiem, ku memu zaskoczeniu, �e dzwoni do Jowity. Nim wym�wi� pierwsze s�owo, ostro�nie wyj��em mu s�uchawk� z d�oni i od�o�y�em na wide�ki. Uczyni�em to z oczywistego powodu, tylko brak oporu wyda� mi si� dziwny. Nieprzytomnym wzrokiem poszuka� czego� dooko�a siebie i zwali� si� na fotel obok aparatu. Nadal ignorowa� fakt mojej obecno�ci w domu. Przynajmniej jedno teraz by�o dostatecznie jasne: chcia� mi zrujnowa� �ycie. Najwidoczniej zamierza� wykorzysta� nasze fizyczne podobie�stwo, aby wyzna� Jowicie mi�o�� i o�wiadczy� si� jej wbrew mej woli, a potem, jak si� pojawi� z ulicy, tak znikn�� gdziekolwiek, zostawiaj�c mi na g�owie perfidne cechy tej dziewczyny - s�owem planowa� porzuci� nas bez troski o katusze nieudanego ma��e�stwa. Lecz skoro on tak�e by� bliskim przyjacielem lub nawet kochankiem Jowity - co wyczu�em instynktownie w trakcie telefonicznego incydentu - obaj znali�my j� wszechstronnie i powinien wiedzie�, do czego jest zdolna. To by�a gra w otwarte karty. - Chcia�e� j� zatrzyma� czy tylko po�egna�? - zapyta�em przekonany, �e przy po�egnaniu mogli si� pogodzi�. Jakby w odpowiedzi na te s�owa ponownie wyci�gn�� r�k� do aparatu. Skoczy�em po no�yczki i odci��em przew�d przy telefonie. Kolejne pr�by ich porozumienia trwa�yby pewnie do p�nego wieczora, gdybym w zdecydowany spos�b nie przerwa� im mo�liwo�ci szybkiego kontaktu. Pochyli� si� nisko, opar� �okcie na kolanach i ukry� twarz w d�oniach. Odgad�em bez trudu, �e wszystkie jego my�li kr��y�y teraz wok� Jowity i lecia�y ku niej jak �my do ognia, nie�wiadome czyhaj�cego tam niebezpiecze�stwa. - Unikaj stres�w - odezwa�em si� �agodnym tonem. - Nie ma na �wiecie gorszej dla ciebie dziewczyny. Milcza�. - Je�eli rzeczywi�cie chcia�e� po��czy� si� z ni�, to czemu zamiast s�uchawki podnios�e� no�yczki? - natar�em ostro, aby jaskrawym k�amstwem zmusi� go wreszcie do wymiany zda�. Wyprostowa� si� i zaraz wr�ci� na fotel. Poniewa� nieproszony go�� nadal udawa� g�uchoniemego �lepca, wyszed�em z pokoju, nie wytrzymuj�c ju� nawa�u pyta�, kt�re stawia�a mi sytuacja. W obliczu tajemnicy ich kontakt�w czu�em si� bezradny. Czy Jowita odr�nia�a nas? Zdenerwowany istnieniem sobowt�ra d�ugo kr�ci�em si� po mieszkaniu, a� przysz�o mi do g�owy, �e tak czy inaczej - po jej wyje�dzie - ca�y problem przestanie by� aktualny. Tymczasem nale�a�o zaj�� si� czymkolwiek: chodzi�o tu przecie� o przeczekanie kilku godzin. Spr�bowa�em wi�c roz�adowa� napi�cie porz�dkowaniem drugiego pokoju, a potem pozmywa�em naczynia kuchenne. Powoli zapada� zmierzch. Zaparzy�em dwie kawy. Pal�c kolejnego papierosa, zastanawia�em si� w�a�nie, czy jedn� z nape�nionych szklanek postawi� przed intruzem, kiedy w przedpokoju rozleg� si� podejrzany trzask. Przypomina� odg�os zasuwy cofanej przez kogo� przy drzwiach na korytarz. Wyjrza�em z kuchni. Drzwi mieszkania by�y szeroko otwarte, a sobowt�r min�� je i zwr�ci� si� w kierunku windy. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e zamierza� jecha� do Jowity, by wyznaniem swego uczucia w moim imieniu zatrzyma� j� w mie�cie. Kilkoma skokami znalaz�em si� przy nim i - je�li nie liczy� wahania po obu stronach progu - r�wnym krokiem zaprowadzi�em do pokoju, gdzie zaraz sam rzuci� si� na tapczan. Jeszcze udawa� potulnego, ale ju� przewidywa�em, z jakim temperamentem zachowa si� p�niej. Zapewne dysponowa� drugim kluczem, bo inaczej nie dosta�by si� tutaj. Fakt ten potwierdzi�a rewizja kieszeni. Zabranym mu kluczem zamkn��em drzwi mieszkania. Potem d�ugo medytowa�em, co zrobi� z obydwoma kluczami. Do kieszeni bardziej ni� gdzie indziej wola�em ich nie wk�ada� w obawie przed napadem potencjalnego szale�ca. �adna kryj�wka wok� nas nie by�a do�� pewna, straszy�o mnie bowiem g�upie podejrzenie, �e sobowt�r odgaduje wiele moich my�li. Odgaduje, a mo�e zna ca�y ich przebieg? Co za brednia! Klucze parzy�y mi d�o� jak rozgrzane nad ogniem lancety. Ostrzami tymi rani�em sobie serce, gdy� mimo stanowczej decyzji waha�em si� jeszcze, czy nie zatrzyma� Jowity. Dlatego powinienem odci�� nimi bolesne pokusy opuszczenia domu. Wbieg�em do kuchni i tu� za parapetem otwartego okna upu�ci�em je z dwunastego pi�tra. Celowa�em dok�adnie: upad�y przy �cianie domu, gdzie trawa by�a najwy�sza. Dzi�ki takiemu manewrowi, rano - po naprawie przewodu telefonicznego - mog�em zadzwoni� do s�siadki i wskaza� jej klucze, aby otworzy�a drzwi od strony korytarza. Poczu�em si� lepiej. Przed przygotowaniem kolacji wszed�em do wanny. Zanurzony w ciep�ej wodzie s�ysza�em kroki intruza, kt�ry zacz�� chodzi� po mieszkaniu. Najpierw zlekcewa�y�em je i my�em si� dalej, lecz nagle co� kaza�o mi wyskoczy� z wanny: mo�e by�o to przypuszczenie, �e nieproszony go�� ju� zabra� si� do naprawy przewodu telefonicznego. Nagi i mokry zastyg�em na progu �azienki. Takiego manewru nie przewidywa�em. Sta� przed drzwiami na korytarz i �omem wygrzebanym z mojego zbioru narz�dzi manipulowa� przy zamku. Chocia� przyrz�d ten kupi�em w innym celu, zako�czony p�askim hakiem stalowy dr��ek m�g� s�u�y� w�amywaczowi. - Wariacie! - rykn��em obcym g�osem. - Ju� jej nigdzie nie dogonisz! Gdy zbli�y�em si� do sobowt�ra, ostrze haka tkwi�o obok zamka w szparze przy kraw�dzi drzwi. Zamiast ostro�nie wyci�gn�� hak ze szczeliny, pchn��em mocno drugi koniec �omu, kt�ry zaraz wymkn�� mi si� z mokrych r�k. Reaguj�c po nacisku jak twarda spr�yna, wyprostowa� si� momentalnie i silnym ciosem zrani� mi czo�o. Znokautowany upad�em na wznak. Przez jaki� czas czo�ga�em si� po zachlapanej mydlinami pod�odze, usi�uj�c wsta�. Z zamroczenia wyrwa� mnie dopiero trzask drzwi wy�amywanych przez sobowt�ra. Po chwili zosta�em sam z beznadziejnym pytaniem, kto teraz zdo�a go zatrzyma�. Rzecz prosta, tylko ja mog�em jeszcze przem�wi� mu do rozumu. Ale nie mia�em do stracenia ani jednej sekundy. Chwyci�em koszul� i spodnie, wci�gn��em je szybko na mokre cia�o, podnios�em buty i boso wybieg�em z mieszkania. Musia� czeka� w korytarzu. Sprowadzenie windy na dwunaste pi�tro trwa�o dostatecznie d�ugo. Zd��y�em wpa�� do niej tu� za sobowt�rem. Od tej chwili nie zamyka�em ust: m�wi�em nieustannie o fizycznych brakach Jowity, o niezno�nych cechach jej charakteru i o piekle, jakie grozi�o im w przypadku zawarcia �lubu. Podczas tego monologu ani razu nie spojrza� na mnie i nadal udawa� niemego. Kiedy winda dotar�a do parteru, zagrodzi�em mu wyj�cie i wcisn��em guzik dwunastego pi�tra, a gdy tam dojechali�my, on z kolei - po kr�tkim postoju - wcisn�� guzik parteru. Na dole si�y mego przeciwnika znacznie wzros�y. Zada�em sobie du�o trudu, aby ponownie zatrzyma� go w kabinie. Tymczasem zagadkowe kursy windy oraz nasze zmagania w przej�ciu do niej zniecierpliwi�y lokator�w zgromadzonych na parterze. Mimo okazywanej przez nich ch�ci towarzyszenia nam nikomu nie uda�o si� wej�� do kabiny, a my jeszcze raz ruszyli�my ku g�rze. Interwencja zirytowanych mieszka�c�w bloku zapowiada�a szybki kres tej zabawy. Nie zna�em godziny wyjazdu Jowity i nie wiedzia�em, czym zamierza�a opu�ci� miasto: poci�giem czy samolotem? Poszukiwania na dworcach i lotniskach nie mia�y sensu. Gdybym mu stale nie przeszkadza�, sobowt�r zaryzykowa�by o�wiadczyny przez telefon albo pojecha�by prosto do jej domu, gdzie najpewniej - bo zgodnie ze swym zwyczajem odk�adania przykrych spraw do ostatniej chwili - zajmowa�a si� jeszcze pakowaniem walizek. Tak czy inaczej w moim interesie le�a�o zatrzyma� go gdziekolwiek mo�liwie najd�u�ej. Ale w jaki spos�b? - skoro ju� os�ab�em, co wykaza� przebieg ostatniej walki. Czuj�c zimne dreszcze, spojrza�em na swe bose stopy i dopiero wtedy spostrzeg�em, �e w r�ce - zamiast but�w - trzymam �om podniesiony z pod�ogi. Czy ta pomy�ka by�a efektem roztargnienia, usprawiedliwionego zamroczeniem po upadku przy drzwiach mieszkania i po�piechem - czy planowanego tam w pod�wiadomo�ci zab�jstwa? Bez dalszego namys�u trzasn��em �omem w guziki z numerami pi�ter. Winda stan�a momentalnie. Zatrzyma�a si� akurat po�rodku drogi mi�dzy dwiema kondygnacjami - czyli w miejscu, sk�d nie mo�na by�o wydosta� si� na korytarz. Znalaz�em si� wi�c w sytuacji, kt�ra kogo innego doprowadzi�aby do z�o�ci lub paniki, mnie za� przepe�ni�a nastrojem bezpiecze�stwa. Zadowolony z siebie usiad�em w rogu kabiny i obserwowa�em, jak sobowt�r miota si� w naszej pu�apce. Wkr�tce opanowa� mnie spok�j zabarwiony uczuciem melancholii. Klatka schodowa dudni�a echami r�norodnych ha�as�w. Nad skargami lokator�w dominowa� g�os dozorcy domu, kt�ry sam potrafi� nas uwolni�, z czego jeszcze nie zdawa�em sobie sprawy. Szacowa�em, ile czasu zajmie im poszukiwanie mechanika. My�la�em o godzinach oczekiwania, gdy raptem - zaledwie po up�ywie kwadransa - winda zjecha�a na parter, gdzie dozorca sprowadzi� j� z do�u bez niczyjej pomocy. Nie zwracaj�c uwagi na �adne pytania, rzuci�em si� szybko do samochodu zaparkowanego przed domem. Lecz sobowt�r wybieg� pierwszy. Kiedy otwiera�em drzwiczki, pochyla� si� ju� nad ko�ami i przebija� opony ostrzem scyzoryka. Od automat�w telefonicznych przy rogu ulicy dzieli� nas tylko jeden budynek. Poszed�em ku nim wolnym krokiem, oszo�omiony rozwojem wypadk�w, z�amany i ca�kowicie bezradny. Zbli�ywszy si� do automat�w, znowu us�ysza�em g�os mego prze�ladowcy, kt�ry kategorycznym tonem ostrzega� mnie przed podniesieniem s�uchawki. Skazany na jego uparte towarzystwo - po tylu niepowodzeniach - �atwo przewidywa�em, co zrobi podczas kolejnej pr�by telefonicznego kontaktu z Jowit�. Odbiera� mi ju� ostatnie nadzieje zatrzymania jej w domu, kiedy obok nas stan�a taks�wka. Natychmiast zaj��em miejsce obok kierowcy, podaj�c mu adres Jowity. Od razu ruszy� we wskazanym kierunku. Pod wp�ywem szybkiej jazdy do upragnionego celu zapomnia�em o istnieniu sobowt�ra, kt�ry przez kilkana�cie minut le�a� chyba na tylnych fotelach. Tylko on m�g� si� tam ukrywa�, poniewa� nikt inny nie by� zainteresowany planowaniem takiej katastrofy. Dopiero nie opodal domu Jowity ujawni�, do jakiego szale�stwa doprowadzi�o go moje powodzenie. Tu� przed ostatnim zakr�tem prawid�owy obr�t kierownicy uniemo�liwi�a druga para r�k, kt�ra nagle pojawi�a si� na d�oniach kierowcy. W efekcie gwa�townego ich zmagania podbita kraw�nikiem jezdni taks�wka przelecia�a nad chodnikiem, rozbi�a szyby najbli�szej witryny i z wielkim ha�asem �amanych po drodze desek wpad�a do sklepu z ubraniami. Taks�wka zdemolowa�a wn�trze magazynu, nie zrani�a jednak nikogo. Kierowca uspokaja� przera�one ekspedientki, sprawca wypadku za� le�a� pewnie pod stosem garderoby. Korzystaj�c z og�lnego zamieszania, wymkn��em si� na skrzy�owanie, sk�d niespokojnie spojrza�em w g��b bliskiej memu sercu ulicy. Znajomy dom sta� obok przystanku metra. Jowita sz�a do tunelu. Przed schodami rozejrza�a si� woko�o i na m�j widok upu�ci�a walizki. Pobieg�em ku niej z radosnym okrzykiem. Tak oto po d�ugiej walce jeden z nas pokona� drugiego. Ale czy lepiej si� sta�o, �e to ja nim by�em? W tej sprawie nadal nie mia�em pewno�ci!