5694

Szczegóły
Tytuł 5694
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5694 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5694 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5694 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A. E. van Vogt Krypta Bestii (prze�o�y�a Ewa Kieruzalska-Gewartowska) Spis tre�ci 1. Potw�r z morza 5 The Sea Thing 2. Krypta Bestii 33 Yault of the Beast 3. Nie tylko umarli 57 Not Only Dead Men 4. Odtwarzanie przesz�o�ci 78 The Search 5. Daleki Centaur 108 Far Centaurus 6. Obrona 129 Defense 7. Kooot! 131 The Catiaa! . 8 Zmartwychwstanie 146 Resurrection 9. Integracja 163 Fulfilment 10. Precz z Ziemianami! 190 Humans, Go Home! 11. Duplikaty z kryszta�u 235 Reflected Men 12. Namiastka nie�miertelno�ci 289 Ersatz Eternal 13. Tajemnica farmy 294 Footprint Farm POTW�R Z MORZA Stw�r wygramoli� si� z wody i sta� przez chwil�, s�aniaj�c si� jak odurzony na ludzkich teraz nogach. Wszystko zdawa�o mu si� dziwnie niewyra�ne; za�miony umys� usi�owa� przystosowa� si� do nowej postaci i ch�odnego dotyku mokrego piasku pod stopami. Z ty�u, od o�wietlonej ksi�ycem pla�y, dochodzi� szmer fal. A przed nim... By�o mu dziwnie nieswojo, gdy tak patrzy� przed siebie, w mrok. Czu� niech��, bezmiern�, przygn�biaj�c� niech�� do wyj�cia poza lini� wody. Dr�cz�cy niepok�j targn�� jego rybie nerwy, gdy u�wiadomi� sobie, �e nadrz�dny cel nie pozostawia mu innej mo�liwo�ci, jak tylko i�� naprz�d. Nigdy dot�d strach nie mia� przyst�pu do jego ch�odnego rybiego umys�u, a teraz... Zadr�a�, gdy powietrzem ponurej nocy wstrz�sn�� chrapliwy, rubaszny �miech. Ten przyniesiony przez �agodny ciep�y pasat, dziwacznie zniekszta�cony przez odleg�o��, bezcielesny �miech przeszy� p�mrok ksi�ycowej nocy z drugiej strony koralowej wyspy. To w�a�nie ten gard�owy, arogancki �miech wywo�a� chrapliwy odzew z gardzieli potwora. Lodowaty, bezlitosny, szyderczy grymas wykrzywi� jego twarz, tak �e przez kr�tk� straszliw� chwil� przypomina�a ona pysk rekina tygrysiego, jego twardy, dziki �eb, ledwie zachowuj�cy ludzki kszta�t. Stalowe z�by k�apn�y z metalicznym odg�osem jak szcz�ki rekina atakuj�cego ofiar�. Dysz�c spazmatycznie potw�r nabra� powietrza w p�uca. Po tej kr�tkiej chwili cz�ciowego powrotu do pierwotnej, rybiej postaci powietrze wyda�o mu si� dziwnie nieprzyjemnie suche i gor�ce; dozna� przykrego uczucia d�awienia, kt�re wywo�a�o m�cz�cy atak kaszlu, krztuszenia si� oparami bia�ej piany. Wpi� si� silnymi - ludzkimi teraz - palcami w szyj� i sta� tak przez straszliw� chwil� walcz�c z ciemno�ci� ogarniaj�c� jego umys�. Bra�a go dzika furia na t� ludzk� posta�, jak� przybra�. Nienawidzi� swego nowego wcielenia - tej bezradnej istoty wyposa�onej w r�ce i nogi, w ma��, okr�g��, fatalnie sklepion� czaszk� i w �mijowat� szyj� przytwierdzon� nietrwale do niemal solidnej bry�y kruchego cia�a i szkieletu; w cia�o nie tylko nieprzydatne w wodzie, ale prawdopodobnie r�wnie� bezu�yteczne i w innych okoliczno�ciach. My�l ta pierzch�a, kiedy z napi�ciem zacz�� si� wpatrywa� w niewyra�ne kontury wyspy. Nie opodal ciemno�� g�stnia�a fantastycznie w jeszcze g��bszy mrok - drzewa! Dalej by�y te� inne skupiska ciemno�ci, ale nie m�g� rozr�ni�, czy s� to drzewa, wzg�rza... czy budynki. Jedno z nich z ca�� pewno�ci� by�o budynkiem. W otworze niskiego, roz�o�ystego baraku migota�o nik�e ��topomara�czowe �wiat�o. W�a�nie wtedy, gdy potw�r ogarnia� go pos�pnym wzrokiem, w otworze przesun�� si� jaki� cie�, przes�aniaj�c �wiat�o. Cie� cz�owieka! Ci biali zdecydowanie przewy�szali aktywno�ci� ciemnosk�rych krajowc�w z okolicznych wysp. Jeszcze nie zapad� �wit, a oni ju� byli na nogach i szykowali si� do pracy. Potw�r prychn�� z raptown� g�uch� z�o�ci� na sam� my�l o tej ich pracy; zapiek�o go to �ywym ogniem. Jego usta wykrzywi�y si� w odra�aj�cym grymasie niepohamowanego gniewu na te ludzkie istoty, co o�mielaj� si� polowa� na rekiny i zabija� je. Lepiej niech si� trzymaj� l�du i �yj� tam, gdzie ich miejsce. Bezkresny �ywio� - morze - nie jest stworzony dla tego gatunku, a ze wszystkich stworze� morskich to w�a�nie rekiny - w�adcy - s� �wi�te, nietykalne. Nie wolno na nie ci�gle urz�dza� polowa�! Samoobrona to pierwsze prawo natury. Warcz�c przez z�by z niewypowiedzian� furi� potw�r szed� wielkimi krokami wzd�u� ciemnoszarego brzegu, a potem skierowa� si� w g��b l�du, prosto w kierunku ��tego �wiat�a migocz�cego blado w przed�wicie wczesnego poranka. Nikn�cy opas�y ksi�yc �eglowa� na falach ku zachodowi, gdy Corliss d�wign�� swe zwaliste cielsko i wspi�� si� stromym urwiskiem z tego miejsca nad brzegiem morza, gdzie si� my�, w stron� kuchni. Id�cy przed nim Holender Progue przest�pi� pr�g chaty, a jego pot�na sylwetka przes�oni�a md�e ��te �wiat�o �ar�wki. Corliss us�ysza� jego przenikliwy ryk: - Co, �niadanie jeszcze nie gotowe?! Tylko by� spa� na okr�g�o, ty obiboku zasmarkany! Corliss zakl�� w duchu. W�a�ciwie to nawet lubi� tego pot�nie zbudowanego Holendra, jednak czasami by� on irytuj�cy wskutek poryw-czego, gro�nego usposobienia. - Zamknij si�, Progue! - zawo�a� ostro. Progue odwr�ci� si� w drzwiach i burkn��: - Jestem g�odny, szefie. Niech cholera we�mie tego londy�skiego cwaniaka za to, �e ka�e mi czeka�! Ja... - urwa�. Corliss widzia�, jak tamten rozgl�da si� na boki. Oczy l�ni�y mu s�abym ��tym blaskiem, gdy patrzy� na blad�, bezkrwist� kul� ksi�yca. - Powiedz mi, Corliss, jeste�my tu wszyscy, prawda? - W jego g�osie brzmia� dziwnie natarczywy ton. - Ca�a szesnastka? Tu, po tej stronie wyspy? - Tak by�o jeszcze przed chwil� - odpowiedzia� Corliss ze zdziwieniem. - Widzia�em ca�� band�, jak si� gramolili z baraku i szli si� my�. A bo co? - Popatrz na ksi�yc - rzuci� Progue nerwowo. - Mo�e zrobi to jeszcze raz. Jego ogromne cia�o a� zesztywnia�o, tak intensywnie wpatrywa� si� w ksi�yc; Corliss na chwil� zdusi� wi�c w sobie wszelkie pytania. Pod��y� �ladem jego wzroku. Sekunda wlok�a si� za sekund�; do duszy Corlissa wkrad�o si� pe�ne grozy uczucie niesamowito�ci. Widoczna na pierwszym planie wyspa jawi�a si� ciemnym kszta�tem z wyj�tkiem tego miejsca, gdzie pos�pna bia�a �cie�ka ksi�ycowa bieg�a w g�stym, mrocznym pokosie w g��b cichego, ciemnego l�du. Za wysp� wida� by�o ciemny b�ysk w�d laguny, za ni� ciemniejszy jeszcze ocean, a w oddali, na bezkresnych wodach tajemniczy blask ksi�yca k�ad� �wietln� drog�. By� to niesamowity widok - ta noc pod ciemnob��kitnym niebem Po�udnia. Plusk fal o nadbrze�ny piasek; daleki, st�umiony, pos�pny ryk fal, kt�re wali�y z niespo�yt� si�� o p�ytko zanurzone ska�y otaczaj�ce wysp� poszczerbionym pier�cieniem ochronnym. Fale za�, widoczne w ciemno�ci jako d�uga, rozpryskuj�ca si�, po�yskliwa biel, niczym pokruszone szk�o, k��bi�y si� i opada�y, p�ka�y i naciera�y, rycza�y i �omota�y, w odwiecznym zawzi�tym boju morza z l�dem. A ponad nimi wisia�o nocne niebo; ksi�yc, tak jasny i blady, z wygl�du nasycony, opuszcza� si� leniwie za ocean, na zach�d. Corliss z wysi�kiem oderwa� wzrok od morza, kiedy Progue odezwa� si� p�szeptem: - M�g�bym przysi�c... przysi�gam, �e widzia�em sylwetk� m�czyzny w �wietle ksi�yca. Corliss uwolni� si� spod uroku tego wczesnego poranka. - Wariat - mrukn��. - Cz�owiek tutaj, na tym odludziu? Na Pacyfiku? Masz halucynacje. - Mo�liwe - mrukn�� Holender. - Rzeczywi�cie, je�li tak rzecz uj��, wygl�da to na szale�stwo. - Odwr�ci� si� niech�tnie. Corliss poszed� za nim na �niadanie. Potw�r zwolni� instynktownie, gdy ��topomara�czowe �wiat�o ze szpary pod drzwiami zala�o mu stopy. Wewn�trz s�ycha� by�o ludzkie g�osy; przyt�umiony szmer rozmowy. Dochodzi�y stamt�d tak�e inne d�wi�ki i s�aba wo� nieznanych potraw. Zawaha� si� na chwil�, a potem wszed� prosto w kr�g bladego �wiat�a. Ca�y spi�ty, stan�� w otwartych drzwiach, wpatrzony swymi rybimi oczami w scen�, jaka si� przed nim rozpo�ciera�a. Wok� olbrzymiego sto�u siedzia�o szesnastu m�czyzn obs�ugiwanych przez siedemnastego. W�a�nie ten us�uguj�cy, ko�cisty chudzielec, odra�aj�ca karykatura cz�owieka w bia�ym zat�uszczonym fartuchu, spojrza� w g�r�, wprost w oczy wchodz�cego. - A niech mnie! - wykrzykn�� - jaki� obcy! Sk�d si� tu, u diab�a, wzi��e�? Szesna�cie g��w poderwa�o si� w g�r�. Szesna�cie par oczu mierzy�o przybysza ch�odnym, twardym wzrokiem, pe�nym zdziwienia i domys��w. Pod tymi badawczymi, czujnymi spojrzeniami potw�r odczu� nieokre�lony niepok�j, jakby cie� trwogi, lodowate przeczucie, �e tych m�czyzn nie b�dzie mo�na tak �atwo zamordowa�, jak mu si� to wydawa�o. Mija�y sekundy. Potw�r odni�s� nagle niesamowite wra�enie, �e ma przed sob� nie kilkana�cie, ale milion par oczu, wodz�cych za nim, b�yszcz�cych - milion utkwionych w nim badawczych, podejrzliwych spojrze�. Zwalczy� w sobie to uczucie, a wtedy nast�pi�a pierwsza przykra reakcja na pytanie ma�ego londy�czyka. Ledwie to nieprzyjemne wra�enie dotar�o do jego �wiadomo�ci, ju� inny m�czyzna powt�rzy� pytanie: - Sk�d si� tu wzi��e�? Sk�d! Pytanie to utorowa�o ju� sobie �cie�k� w m�zgu potwora. No oczywi�cie, �e z morza. A sk�dby? Jak okiem si�gn��, tu, na tym dzikim, mrocznym pustkowiu by�o tylko morze; jego fale wznosi�y si� i opada�y w nieprzerwanym rytmie, l�ni�ce w s�o�cu niczym szlifowane klejnoty za dnia, nabrzmia�e i pos�pne noc�. Odwieczne morze, co szemrze i faluje, skrywaj�c nieodgadnione tajemnice. - No co - powiedzia� Progue ostro, zanim Corliss zd��y� si� odezwa� - nie masz j�zyka w g�bie? Kim jeste�? Sk�d si� tu wzi��e�? - Ja - zacz�� obcy niezdecydowanie - ja... Uczu�, �e jego rybie nerwy przenika parali�uj�cy strach. Jak to mo�liwe, �e nie przygotowa� sobie wcze�niej �adnych wyja�nie�? Co powinien odpowiedzie�, �eby rozwia� podejrzenia tych szorstkich, dociekliwych ludzi? - No, ja - zacz�� zn�w rozpaczliwie, szukaj�c gor�czkowo w pami�ci zas�yszanych opowie�ci o tym, co mo�e przytrafi� si� ludziom. Nasun�� mu si� obraz �odzi. Skwapliwie podj�� pr�b�: - M... moja ��d�... wywr�ci�a si�. Wios�owa�em i... - Wios�owa�! - parskn�� Progue. Corliss odczu� w g�osie pot�nego Holendra uraz�, jakby to wyja�nienie obra�a�o jego inteligencj�. - Ty parszywy �garzu! Wios�owa� o tysi�ce mil od najbli�szego portu! Co ty kombinujesz, co? Kogo chcesz nabra�? - Uspok�j si�, Progue! - wtr�ci� si� Corliss. - Nie widzisz, co spotka�o tego faceta? D�wign�� sw� majestatyczn�, imponuj�c� posta� z krzes�a i obszed� st�. Chwyci� z wieszaka r�cznik i rzuci� go obcemu. - Masz, rozgrzej si�. Odwr�ci� si� do siedz�cych za sto�em: - Czy� nie widzicie, �e on przeszed� piek�o? - powiedzia� na p� oskar�ycielsko. - Pomy�lcie tylko, p�yn�� w tej wodzie, gdzie a� si� roi od rekin�w, i przypadkiem trafi� na nasz� wysp�. Musia� by� bliski ob��du. Dlatego troch� mu si� pokr�ci�o w g�owie, straci� pami��. Nazywaj� to amnezj�. Masz tu suche ubranie. Szarpn�� z wieszaka par� starych spodni i grub� popielat� koszul�, i przygl�da� si�, jak przybysz mozolnie si� z tym zmaga. - Patrzcie - odezwa� si� kto� - on wk�ada spodnie ty�em na prz�d! - Sami wi�c widzicie - surowo stwierdzi� Corliss, gdy obcy niepewnie naprawi� sw� pomy�k� - �e nie przyszed� jeszcze do siebie. Zapomnia� nawet, jak si� wk�ada ubranie. Dobrze, �e chocia� rozumie, co si� do niego m�wi. Chod� tu - zwr�ci� si� do obcego - siadaj i zjedz co� gor�cego. To ci dobrze zrobi po tym, co przeszed�e�. ...Jedyne wolne miejsce znajdowa�o si� na wprost Progue�a. Obcy usiad� tam niepewnie i - r�wnie niepewnie - przysun�� sobie pe�en talerz, kt�ry postawi� przed nim kucharz; pos�ugiwa� si� no�em i widelcem, tak jak zaobserwowa�, �e robili to inni. - Nie podoba mi si� g�ba tego faceta! - mrukn�� Progue pod nosem. - Te jego oczy! Mo�e on jest i teraz s�aby na umy�le, ale za�o�� si�, �e wyrzucili go za burt� z jakiego� przep�ywaj�cego t�dy statku. Te jego �lepia - a� mnie ciarki przechodz�! - Zamknij si� ju�! - rykn�� Corliss w napadzie nag�ej furii. - �aden z nas nie jest odpowiedzialny za sw�j wygl�d, za co powiniene� Bogu dzi�kowa�. - Ba! - Progue mrucza� co� jeszcze po cichu, ale do uszu Corlissa dochodzi�y tylko poszczeg�lne s�owa: - Gdybym to ja by� szefem... wierzcie mi, ta za�oga... Cholerny b��d... kiedy ja komu� nie ufam, to jest pewne... pewnie mat z jakiego� parowego trampa... nie mogli z nim wytrzyma�, wi�c wyrzucili go za... - Wykluczone! - kategorycznie stwierdzi� Corliss. - �aden tramp tu nie kursuje. W og�le nie b�dzie tu �adnego parowca do czasu przybycia naszego, za pi�� miesi�cy. Wyja�nienia tego cz�owieka, chocia� mgliste, s� jednak wystarczaj�ce. P�yn�� �odzi�. Wiecie r�wnie dobrze jak ja, �e na po�udnie od nas znajduje si� kilka wi�kszych wysp z nieliczn� ludno�ci� tubylcz� i paru bia�ymi. M�g� przyp�yn�� stamt�d. - Taa! - Krzepka twarz Progue�a poczerwienia�a brzydko. Corliss rozpozna� ten rys uporu sprawiaj�cy, �e czasem pot�ny Holender by� nie do zniesienia. - On mi si� nie podoba. S�yszysz, ty? Przybysz podni�s� na niego wzrok; czu�, jak wzbiera w nim g�ucha w�ciek�o��. We wrogo�ci tego cz�owieka, jego podejrzliwo�ci dostrzeg� niebezpiecze�stwo, gro�b�, �e ka�dy jego ruch b�dzie �ledzony. Poczu�, �e d�awi go w gardle dzika nienawi��. - Tak - warkn�� - s�ysz�! Po czym zerwa� si� na r�wne nogi. B�yskawicznym ruchem si�gn�� przez st�, chwyci� Progue�a za klapy koszuli rozchylaj�cej si� na t�giej szyi - i szarpn��! Holender zawy� z w�ciek�o�ci�, kiedy stalowe mi�nie unios�y go w g�r�, grzmotn�y nim o st� i jednym zamaszystym ruchem cisn�y, g�ow� naprz�d, za drzwi. Kilka naczy� spad�o z brz�kiem na cementow� pod�og�, ale zrobione z mocnej gliny nie pot�uk�y si�. Jaki� m�czyzna powiedzia� z podziwem w g�osie: - Mo�e i on jest s�aby na umy�le, ale teraz wierz�, �e m�g� przep�yn�� taki kawa�. Po�r�d �miertelnej ciszy obcy usiad� i zabra� si� znowu do jedzenia. W m�zgu wirowa�o mu mordercze pragnienie, by rzuci� si� na tamtego oszo�omionego cz�owieka i rozszarpa� go na kawa�ki. Z ogromnym wysi�kiem pow�ci�gn�� t� dzik�, pal�c� ��dz�. Zorientowa� si�, �e zrobi� wra�enie na tych twardych ludziach. Corlissowi ci��y�a ta cisza. ��topomara�czowe �wiat�o, sp�ywaj�ce z lamp zwisaj�cych z sufitu, pada�o niesamowitym, upiornym blaskiem na napi�te twarze m�czyzn zebranych wok� sto�u z surowego drewna. Ledwie zdawa� sobie spraw�, �e z okna po lewej stronie s�czy si� �wiat�o poranka, rozlewaj�c si� na pod�odze matow� ka�u��. Z zewn�trz dobiega� odg�os skrobania: to Progue z w�ciek�o�ci� zdziera� z siebie skorup� b�ota. Czu�o si� w tym gniew zmieszany z w�ciek�o�ci�, furi� gwa�townej, nieposkromionej natury, szalej�cej teraz z upokorzenia. Corliss wiedzia�, �e Holender jest nieobliczalny. Zdolny do wszystkiego. Wstrzyma� na moment oddech, gdy nachmurzona twarz Progue�a ukaza�a si� w drzwiach. M�czyzna wszed� do �rodka, a jego pot�na sylwetka g�rowa�a nad otoczeniem. - Nie zaczynaj znowu, Progue - powiedzia� ostro Corliss dono�nym, rozkazuj�cym tonem - je�li chcesz zachowa� m�j szacunek. Holender �ypn�� na niego straszliwym wzrokiem, z twarz� chmurn� i gro�n�. - Niczego nie zaczynam. Co� mnie napad�o. Ale wci�� nie podobaj� mi si� te jego oczy. I tyle. Obszed� st�. To dziwne, pomy�la� Corliss, �e pomimo �atwo�ci, z jak� ten obcy go poskromi�, olbrzym nie straci� w oczach pozosta�ych nic ze swego autorytetu. Nie odnosi�o si� wra�enia, �e Progue wycofa� si� w strachu, poniewa� by�o a� nazbyt oczywiste, �e nie zna tego uczucia. Usiad�szy na miejscu Progue odchrz�kn�� i zacz�� �adowa� do ust jedzenie w szalonym tempie. Corliss niczym echo powt�rzy� westchnienie ulgi, jakie wydali pozostali m�czy�ni: ledwie s�yszalne, jakby s�aby syk. Oczyma wyobra�ni zd��yli ju� bowiem ujrze� barak kucharza rozniesiony na strz�py. Jeden z m�czyzn - smag�y Francuz Perratin - odezwa� si� po�piesznie i w�a�nie ten jego po�piech wskazywa�, �e bardziej mu zale�y na roz�adowaniu napi�tej atmosfery ni� na powiedzeniu tego, co mia� do powiedzenia: - Szefie, wydaje mi si�, �e dw�ch z nas powinno p�j�� i sprawdzi�, czy ta bestia, kt�r� widzieli�my wczoraj, wyp�yn�a. Przysi�gam, a le bon Dieu mi �wiadkiem, �e trafi�em j� prosto mi�dzy �lepia. - Co za bestia? - zapyta� wysoki ko�cisty m�czyzna o poci�g�ej twarzy, z ko�ca sto�u. - O czym ty m�wisz? - Widziano j� z �odzi numer dwa - wyja�ni� zwi�le Corliss. - Perratin opowiada� mi o tym wczoraj wieczorem, ale by�em zbyt �pi�cy. Jaki� wielki potw�r z p�etwami jak p�aszczka. - Sacre du Nom! - zawo�a� Perratin - p�aszczka to �agodny baranek w por�wnaniu z tym stworem. By� ca�y szaroniebieski, a wi�c ledwie widoczny, i mia� d�ugi, gro�ny pysk rekina i ogon... - urwa� raptownie. - Co ci jest, M�dralo? Wyba�uszasz ga�y, jakby� ju� kiedy� spotka� takiego potwora. - Nie, ale s�ysza�em - odpowiedzia� niech�tnie wysoki ko�cisty Anglik. By�o co� szczeg�lnego w tonie jego s��w. Corliss spojrza� na niego uwa�nie. Czu� g��boki respekt dla M�drali Stapleya. M�wiono o nim, �e sko�czy� uniwersytet. Jego dawne dzieje okrywa�a tajemnica, ale nie by�o w tym nic wyj�tkowego: ka�dy z obecnych tu m�czyzn mia� za sob� jak�� przesz�o��. - Mo�e ty tego nie wiesz, Perratin - ci�gn�� Stapley - ale stw�r, jakiego opisa�e�, to naturalna posta� mitycznego w�adcy rekin�w. Nigdy nie przypuszcza�em, �e kiedy� us�ysz�, i� on naprawd� istnieje... - Na lito�� bosk�! - wtr�ci� si� kto� - czy mamy s�ucha� tych bzdur o przes�dach tubylc�w? M�w dalej, Perratin. Francuz popatrzy� na ko�cistego Stapleya z niemym respektem, jaki dla tego cz�owieka �ywi� wraz z kilkoma jeszcze osobami. Poniewa� Stapley milcza�, najwyra�niej pogr��ony w my�lach, Perratin powiedzia�: - Denton ujrza� go pierwszy. Ty im o tym opowiedz, Denton. Denton by� niewysokim m�czyzn�, o bystrych ciemnych oczach. M�wi� jak zwykle szybko, urywanym g�osem: - Jak wi�c powiedzia� Perratin - podj�� w�tek - siedzieli�my w �odzi; wielki p�at mi�sa dynda� w wodzie na przyn�t�. Musieli�my wczoraj wzi�� ciemne mi�so, wiecie o tym. Wiecie te�, jak strachliwe s� rekiny, gdy widz� ciemne mi�so. No i tak by�o: kr��y�y wok�, ma�o nie oszala�y od zapachu, ale wystraszone, bo mi�so by�o ciemne. Naliczyli�my z pi�tna�cie sztuk. Nagle dostrzeg�em b�ysk w wodzie - i wyp�yn�� ten potw�r. W dodatku nie sam: towarzyszy�o mu stado ryb-m�ot�w, najwi�kszych, najgro�niejszych rekin�w, jakie w �yciu widzia�em. Wielkie, pot�ne, d�ugachne bestie z takimi z�o�liwymi pyskami, wiecie, i cielskami jak torpedy. Par� z nich ustrzelili�my, wi�c wszyscy je ogl�dali�cie. W ka�dym razie ten ogromny p�etwiasty potw�r p�yn�� sobie po�r�d nich jak kr�l. Wiem, �e nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Widywali�my ju� nieraz miecznika p�ywaj�cego z rekinami, a tak�e rozmaite inne rekiny trzymaj�ce si� razem, jakby wiedzia�y, �e s� spokrewnione. Chocia�, prawd� m�wi�c, jeszcze nigdy nie spotka�em p�aszczki po�r�d rekin�w, a przecie� nale�� do jednej rodziny. W ka�dym razie ten potw�r tam by�, wielki jak ska�a. Zatrzyma� si� i popatrzy� na przyn�t� w wodzie, a potem, jakby chcia� powiedzie� �Nie ma si� czego ba�!", zanurkowa� wprost na ni�. I wtedy ca�e stado podp�yn�o i zacz�o szarpa� mi�so jak diabli - na to tylko czekali�my. Corliss zauwa�y�, �e obcy wpatruje si� w Dentona w napi�ciu, jak urzeczony. Przez u�amek sekundy poj�� odraz� Progue�a. Przem�g� si� jednak i powiedzia�: - Denton chcia� powiedzie�, �e stwierdzili�my, i� kiedy rekiny atakuj�, zanika u nich strach bez wzgl�du na liczb� zabitych towarzyszy. Ca�a nasza robota tutaj - czyhamy na ich nies�ychanie mocn� sk�r� - jest mo�liwa dzi�ki temu. Obcy spojrza� na niego, jakby na znak, �e zrozumia�. Denton m�wi� dalej: - To w�a�nie si� nam przytrafi�o. Gdy tylko woda si� uspokoi�a, zacz�li�my je wyci�ga�... - Wtedy zauwa�y�em - przerwa� mu niecierpliwie Perratin - �e ten olbrzym odp�ywa na bok i obserwuje nas... to znaczy, tak to przynajmiej wygl�da�o. M�wi� wam, po prostu sobie le�a� i mierzy� nas takim zimnym, uporczywym wzrokiem, zupe�nie spokojny. Trafi�em go prosto mi�dzy �lepia. Rzuci� si� jak u��dlony mu� i zapad� w g��bin� niby ci�ar z o�owiu. M�wi� ci, szefie, trafi�em go. Do tej pory ju� na pewno wyp�yn�� na powierzchni�. Dw�ch z nas powinno tam p�j�� i przyholowa� go. - Hm! - Corliss zmarszczy� brwi, jego silna ogorza�a twarz zas�pi�a si�. - Mo�emy pos�a� najwy�ej jednego. Musisz wzi�� ma�� ��d�. Potw�r wlepi� wzrok w Perratina. Dr�a� ca�y przejmuj�cym, wewn�trznym dreszczem ca�ej swej dzikiej natury. To ten cz�owiek strzela� z broni i zada� mu og�uszaj�cy cios. Czu�, jak dr�y w nim ka�dy nerw na to przelotne, straszliwe wspomnienie osza�amiaj�cego b�lu od ciosu w g�ow�. Rozpiera�o go dzikie pragnienie, by rzuci� si� na tego m�czyzn�. Z wysi�kiem st�umi� w sobie t� szalon� ��dz� i powiedzia� s�abym g�osem: - Ch�tnie z nim p�jd�. W ten spos�b m�g�bym zapracowa� na jedzenie. Mog� pomaga� przy ka�dej fizycznej robocie. - Dzi�ki - odpowiedzia� Corliss. Mia� nadziej�, �e po tej pe�nej dobrej woli propozycji obcego Progue poczuje si� s�usznie zawstydzony... - Aha, przy okazji: skoro nie znamy twojego prawdziwego nazwiska, b�dziemy m�wi� do ciebie �Jones". A teraz, ch�opcy, idziemy! Czeka nas ci�ki dzie�! To �atwiejsze, ni� przypuszcza�em, my�la� intensywnie potw�r id�c za rybakiem w parnym p�mroku wczesnego �witu. Zakr�ci�o mu si� w g�owie od trawi�cej go gor�czki po��dania. Napi�te stalowe mi�nie dr�a�y z piekielnej rado�ci na sam� my�l, co spotka tego cz�owieka, gdy zostan� sami w ma�ej �odzi. Dr��c w przyp�ywie ataku ��dzy krwi szed� �ladem m�czyzn - przez mi�kko uginaj�c� si� traw�, przez mroczny, pogr��ony w mgle teren a� do miejsca, gdzie wyst�p l�du si�ga� szarych w�d laguny. Majaczy� tam jaki� d�ugi, niski kszta�t, kt�ry wkr�tce rozp�yn�� si� w jednopi�trow� drewnian� szop� z platform� si�gaj�c� wody. Z budynku zalatywa�o fetorem. Kiedy pierwsza fala przenikliwej ostrej woni uderzy�a w nozdrza potwora, ten stan�� jak wryty. Martwy rekin! Cierpka wo� gnij�cej ryby. Oszo�omiony, znowu ruszy� naprz�d. Kr�ci�o mu si� w g�owie od nat�oku natr�tnych my�li, a w miar� jak smr�d przybiera� na sile, ten strumie� niezdrowych my�li z ka�d� chwil� stawa� si� coraz bardziej niepohamowany, coraz bardziej �ywio�owy. Wbi� w plecy id�cych gor�cy, rozp�omieniony wzrok. Walczy� z diabelsk� pokus�, by rzuci� si� na najbli�szego i zatopi� ostre jak brzytwa z�by w jego mi�kkiej szyi, a potem zaatakowa� nast�pnego - rozedrze� go z okrutn�, mordercz� si�� na kawa�ki, zanim pozostali zd��� przyj�� do siebie. A kiedy wreszcie zdadz� sobie spraw� z tego, co si� sta�o... Warkn�� niedos�yszalnie, z dzik� nienawi�ci�. Ju� niemal uleg� swej ��dzy krwi; czu�, jak pulsuje ni� ka�dy nerw, tak by� zafascynowany my�l� o pogromie w�r�d tych m�czyzn i wypruciu wn�trzno�ci z kruchych ludzkich cia�. Powr�t do rzeczywisto�ci powstrzyma� t� ob��dn� pokus�. Przypomnia� sobie, �e on sam ma teraz tak�e s�abe ludzkie cia�o. Atak na tych twardych, do�wiadczonych m�czyzn tu, na tej platformie, by�by samob�jstwem. Potw�r wzdrygn�� si�. Ujrza�, �e Perratin si� cofn�� i idzie teraz obok niego. - P�jdziemy t�dy, Jones - m�wi�. - To dobre nazwisko dla ciebie. Nic nie m�wi�ce - jak Perratin. We�miemy st�d t� ma�� ��d�. Czeka nas du�o wios�owania. Musimy wzi�� kurs prosto na zach�d. Najlepsza droga, �eby si� st�d wydosta�. Kilka niebezpiecznych ska� dzieli lagun� na par� odcink�w; musimy p�yn�� wolniutko przy brzegu, by je omin��, a potem wydosta� si� przez wy�om w za�amuj�cych si� falach. Cha, cha, to zabawne! Wy�om w za�amuj�cych si� falach. Chwytasz to, Jones? Zabawne, pomy�la� potw�r. Zabawne! Co jest zabawne, dlaczego? Zastanawia� si�, czy oczekiwano od niego odpowiedzi na to ni to stwierdzenie, ni to pytanie. Czu� rosn�ce napi�cie na my�l, �e je�li nie odpowie, to ten cz�owiek mo�e zacz�� co� podejrzewa� - i to w�a�nie teraz, kiedy ju� wchodzi w pu�apk�. Odpr�y� si�, kiedy smag�y, niski� m�czyzna po�o�y� w �odzi wios�a i zawo�a�: - Wchod�. No, wchod��e! By�o wci�� jeszcze ciemno, lecz fale przybra�y odcie� niezwykle pi�knego b��kitu; brzask pi�� si� w g�r� coraz wy�ej, niebo na wschodzie si� rozja�nia�o, a� ca�y horyzont stan�� w o�lepiaj�cym blasku wschodz�cego s�o�ca. I nagle pierwszy promie� s�o�ca zaiskrzy� si� na wodzie. Perratin odezwa� si�: - Mo�e by� tak teraz ty si� troch� wzi�� za wios�a? Dwie godziny to a� nadto dla jednego! Gdy t�oczyli si� w w�skiej ��dce, zamieniaj�c si� miejscami, potw�r pomy�la� z naciskiem: Teraz! Powstrzyma� si� jednak. Byli za blisko wyspy: spoczywa�a za nimi na swym wodnym �o�u, l�ni�ca jak szmaragd w platynowej oprawie na tle s�o�ca. Ca�y �wiat oceanu o�wietlony by� niczym okaza�e, pyszne widowisko - z kr�luj�c� ponad nim czerwon�, ognist� kul� spoczywaj�c� teraz ca�ym kr�giem na faluj�cym wodnym horyzoncie. - Mon Dieu! - wykrzykn�� Perratin - ale� tam a� si� roi od rekin�w! W ci�gu ostatnich dw�ch minut widzia�em ju� chyba ponad dwadzie�cia! Nasi ludzie powinni tu dzisiaj przyp�yn��. Przebiera� palcami po d�ugie strzelbie, kt�r� trzyma� w r�kach. - Mo�e powinienem ustrzeli� par� sztuk? Mogliby�my je przyholowa�, zabra�em do�� liny. Potworem targn�� gwa�towny wstrz�s: cz�owiek mia� bro�! Jego system nerwowy poruszy� nag�y alarm. To zupe�nie zmienia�o sytuacj�. Diabelnie zmienia�o! Poczu�, jak zalewa go fala gniewu na samego siebie, �e tak skwapliwie przej�� wios�a zostawiaj�c cz�owiekowi wolne r�ce. Zm�ci�o to jego pewno��, �e ten m�czyzna b�dzie �atw� ofiar�. S�o�ce sta�o ju� o ca�e godziny wy�ej na niebie, a wyspa by�a ciemnym punkcikiem na bezkresnych wodach oceanu, kiedy Perratin powiedzia�: - To gdzie� tutaj. Wytrzeszcz ga�y, Jones! Chyba �e te przekl�te rekiny go ze�ar�y. Hej, uwa�aj, nie trz� �odzi�! Jego g�os, przenikliwy ze strachu, zdawa� si� dochodzi� z bardzo daleka. Tak�e jego posta� wydawa�a si� potworowi oddalona, osamotniona na rufie �odzi. Pomimo to widzia� wszystko z nadnaturaln� wyrazisto�ci�. Smag�a twarz niedu�ego m�czyzny, jego policzki powleczone nienaturaln� blado�ci� pod opalenizn�, oczy szeroko otwarte, b��dne. R�ce mu zesztywnia�y, lecz mimo to wci�� trzyma� strzelb�. - Co, u diab�a, chcesz zrobi�? W tym miejscu a� si� roi od rekin�w! Sacre du Nom, odezwij si� i przesta� na mnie patrze� tym okropnym wzrokiem... Strzelba wypad�a mu z r�k; schwyci� si� kurczowo burty. Warcz�c dziko, potw�r rzuci� si� na niego i jednym b�yskawicznym ruchem, z niepohamowan� si�� cisn�� go za burt� �odzi. Woda zakot�owa�a si�; d�ugie, ciemne, cygarowate sylwetki wyskoczy�y z g��biny. Krew zmiesza�a si� z b��kitem wody. Potw�r uj�� za wios�a. Dr�a� ca�y z podniecenia, zdj�ty pal�cym uczuciem satysfakcji. Ale teraz trzeba pomy�le� o wyja�nieniach. Och�on�wszy pogr��y� si� w rozmy�laniach. Wios�owa� w stron� wyspy drzemi�cej w ciep�ym blasku �agodnego porannego s�o�ca. Wr�ci� za szybko! S�o�ce sta�o po�rodku nieba nad cichym, wyludnionym l�dem. Kucharz by� gdzie� w pobli�u, ale do uszu potwora nie dochodzi�y �adne odg�osy. �odzie rybak�w znajdowa�y si� poza zasi�giem wzroku, za b��kitnym wodnym horyzontem, kt�ry dr�a� leciutko na tle lazurowej mgie�ki nieba. Czekanie by�o katorg�. Sekundy i minuty tego wydaj�cego si� wieczno�ci� popo�udnia wlok�y si� �miertelnie powoli. Potw�r nerwowo spacerowa� po brzegu; potem le�a� trawiony niepokojem w soczystej zieleni trawy, w cieniu palm, zamroczony szale�czym chaosem my�li, rozmaitych plan�w, niepohamowanych uczu� nabrzmia�ych mordercz� ��dz�, i bezustnnym powtarzaniem w duchu, z niepokojem, wyja�nie�, jakie sobie przegotowa�. Us�ysza� szcz�k naczy� w baraku kucharza. T�tno mu podskoczy�o; w pierwszym gwa�townym odruchu chcia� pogna� tam i zabi� tego cz�owieka. Ale przebieg�o�� utrzyma�a na wodzy t� dzik� ��dz�. Lepiej by�oby p�j�� tam i wypr�bowa� na kucharzu swe wyja�nienie - ale zaniecha� i tego pomys�u. Wreszcie rybacy powr�cili; ich �odzie ci�gn�y d�ugie szeregi martwych rekin�w. Potw�r patrzy� na to pal�cym, bezlitosnym wzrokiem. Szarpa�a nim taka dzika furia, �e w przyst�pie szale�stwa my�la� tylko o tym, by skoczy� w d�, do �odzi, i zmia�d�y� tych ludzi pot�nymi niczym taran ciosami. I w�wczas z �odzi wyszed� Corliss, a potw�r us�ysza� sw�j zd�awiony g�os, potem za� Corlissa wykrzykuj�cego z niedowierzaniem: - Zaatakowa� was!? Potw�r z p�etwami zaatakowa� ��d� i zabi� Perratina? Corliss jak przez mg�� widzia� pozosta�ych m�czyzn, po�piesznie wychodz�cych z �odzi i wykrzykuj�cych pytania. S�o�ce, nisko na zachodzie, razi�o go promieniami prosto w oczy; zmru�y� je, stoj�c na drewnianym, prowizorycznym doku. Instynktownie rozstawi� nogi, jakby si� przygotowywa� na og�uszaj�cy cios. Patrzy� na chud�, pos�pn� twarz obcego, o dziwacznych oczach, nieregularnym zarysie pot�nej szcz�ki i orlich rysach. Niespodziewanie przej�� go dziwny ch��d przesuwaj�cy si� wzd�u� kr�gos�upa i do m�zgu, gdzie znalaz� miejsce w postaci bry�y lodu. Nie, to nie by� strach przed �mierci�. Spotyka� si� ju� ze �mierci� wcze�niej, potworn� �mierci�. S�ysza� nie raz, co przytrafi�o si� ludziom, kt�rych zna� - a od tych opowie�ci miesza� si� rozum. Czu�, �e pewnego dnia los odwr�ci si� od niego i zapisze tragiczny epilog jego w�asnego �ycia. Niejeden raz odczuwa� dreszcz zgrozy, gdy wydawa�o mu si�, �e ju� nadchodzi koniec. Nie, to nie by�a obawa przed �mierci�, ale wra�enie nierealno�ci, ca�kowitego niedowierzania i narastaj�cej m�cz�cej nieufno�ci do tego... Jonesa, wzmagaj�cej si� a� do b�lu. Gdy zmusi� si� wreszcie, by co� powiedzie�, jego g�os brzmia� szorstko i chrapliwie: - Dlaczego Perratin nie strzela� do tej piekielnej bestii? Kilka kulek i by�oby... - Ale� on strzela�! - z po�piechem wtr�ci� obcy, urozmaicaj�c sw� opowie�� o ten nowy szczeg�. Do tej pory nie pomy�la� o strzelbie, ale skoro Corliss chce, �eby Perratin strzela�, to niech tak b�dzie. W po�piechu m�wi� dalej: - Nie mieli�my �adnych szans! Potw�r tak silnie uderzy� w ��d�, �e Perratina wyrzuci�o za burt�. Pr�bowa�em go wydosta�, ale by�o ju� za p�no. Potw�r poci�gn�� go pod wod�. Ba�em si�, �e zn�w ruszy na ��d�, schwyci�em wi�c za wios�a i przyp�yn��em na wysp�. Kucharz mo�e potwierdzi�, �e wr�ci�em ko�o po�udnia. Stoj�cy za plecami Corlissa Progue roze�mia� si�, jego gard�owy, ponury, g�o�ny �miech wstrz�sn�� powietrzem p�nego popo�udnia. - Ze wszystkich naci�ganych historyjek, jakie w �yciu s�ysza�em - powiedzia� - brednie tego faceta s� najpaskudniejsze! M�wi� ci, Corliss, co� si� za tym kryje, �e kiedy po raz pierwszy ten obcy zostaje sam na sam z jednym z naszych ludzi, zaraz zdarza si� morderstwo. Tak, w�a�nie morderstwo! Corlissowi patrz�cemu na pot�n� posta� Holendra przysz�o na my�l, �e on sam musi mie� tak� min� jak Progue: zas�pion�, ponur� i podejrzliw�. To dziwne: ale fakt, �e Progue ubra� w s�owa te w�a�nie my�li, kt�re powsta�y i w jego g�owie, uzmys�owi� mu w�a�nie, jakim szale�stwem i nonsensem jest to oskar�enie. Morderstwo! �miechu warte! - Progue - powiedzia� ostrym tonem - musisz si� nauczy� trzyma� j�zyk za z�bami. To absurd! Potw�r patrzy� na Holendra; mi�nie mu zdr�twia�y, cia�o mia� jak obce, doznawa� jedynie egotystycznego uczucia, �e panuje nad sytuacj�; uczucia tak silnego, �e chwilowo nie by� zdolny nawet do gniewu. - Nie chc� si� z tob� k��ci� - powiedzia�. - Sam wiem, �e to, co si� wydarzy�o, wygl�da podejrzanie, ale przypomnij sobie, �e Perratin opisywa� nam jaki� nieznany, gro�ny gatunek rekina. Dlaczego mia�bym mordowa� zupe�nie obcego cz�owieka? Ja... Zawiesi� g�os, gdy� Progue sta� odwr�cony ty�em i patrzy� w d�, na ��d�, kt�r� wyp�yn�li z Perratinem. By�a przycumowana w samym ko�cu doku, gdzie sta� teraz Progue, patrz�c na ni� z g�ry. Naraz skoczy� do �odzi. Potw�r wstrzyma� oddech, gdy Holender znikn�� mu z oczu, za kraw�dzi� pomostu. W pierwszym odruchu chcia� tam podbiec, zobaczy�, co on tam teraz robi, ale si� nie odwa�y�. - To prawda, Progue - m�wi� Corliss. - Jeste� cholernie szybki w tych swoich podejrzeniach. Jakie� motywy... Potw�r nie s�ucha� dalszego ci�gu. W g�owie czu� zam�t. Patrzy� os�upia�y, jak Holender prostuje si�, trzymaj�c w r�kach b�yszcz�c� strzelb�. Wyj�� co� ze strzelby - l�ni�cy stalowy przedmiot. - Ile ku� wystrzeli� Perratin? - zapyta� cicho. Potwora ogarn�o przera�enie. Wiedzia�, �e Progue musia� mie� jaki� pow�d, by zada� to pytanie. �wiadczy�o o tym wyra�nie wyczekuj�ce napi�cie na jego twarzy. Pu�apka! Ale jaka? - No... dwie... trzy - wyj�ka�. Opanowa� si� z ogromnym wysi�kiem. - To znaczy dwie. Tak, dwie. Potem ta p�etwiasta ryba uderzy�a w ��d�, a Perratin wy pu�ci� strzelb� i... Zamilk�! Zamilk�, poniewa� ujrza� na twarzy Progue�a gro�ny, z�o�liwy, triumfuj�cy, szyderczy u�miech. - A wi�c jak to si� sta�o - jego g�os brzmia� czysto, g��bok� i pieszczotliw� nut� - �e ani jedna kula nie zosta�a wystrzelona z magazynka tej strzelby automatycznej? Jak pan to wyja�ni, panie Cwaniaku, Obcy, Jones... - Jego g�os eksplodowa� nag�ym gniewem: - Ty przekl�ty morderco! Corliss doznawa� dziwnego wra�enia, �e ich spokojna, bezpieczna wyspa zaczyna nagle usuwa� mu si� spod n�g. By�o to uczucie tak niesamowite i przygn�biaj�ce, mro��ce krew w �y�ach, jakby ta niewielka gromadka m�czyzn nie sta�a wcale na wyspie, lecz krucha, drewniana, bezbronna platforma znajdowa�a si� w samym �rodku wrogiego oceanu. To niezdrowe wra�enie wzmaga�o si� jeszcze wskutek tego, �e d�ugi, niski budynek ca�kowicie zas�ania� zielony, bezpieczny l�d. Pozosta�y tylko dr��ce cienie na ciemniej�cej wodzie. Serce �ciska�o mu si� niewys�owion� melancholi� od tego nieustannego, uporczywego chlupotania o drewniane belkowanie podtrzymuj�ce platform�. S�owa Progue�a nie mia�y sensu. Pot�na sylwetka Holendra wznosi�a si� przed nim, a na jego twarzy malowa� si� tygrysi u�miech, z�owrogi i zawzi�ty. Przez u�amek sekundy Corliss ujrza� w wyobra�ni groz� kr�pego smag�ego Francuza rozszarpywanego na kawa�ki przez opancerzonego potwora z g��bin. Ale ca�a reszta nie mia�a sensu. - Zwariowa�e�, Progue?! - wybuchn��. - Dlaczego, u wszystkich diab��w oceanu, Jones mia�by zabija� kt�rego� z nas? Potw�r skwapliwie skorzysta� z okazji. - Magazynek? Nie rozumiem, o co ci chodzi! - zapyta� zdezorientowany. Holender przysun�� sw� bycz� twarz do chudej, nieust�pliwej, zak�opotanej twarzy obcego. - Taak! - warkn��. - W�a�nie to ci� zdradzi�o, bo nie wiedzia�e�, co to jest strzelba automatyczna. No wi�c jest w niej magazynek na kule - ten ma dwadzie�cia pi�� i �adna nie zosta�a wystrzelona. Potrzask, w kt�ry si� wpakowa�, zatrzasn�� swe stalowe szcz�ki. Ale teraz, gdy ju� zna� niebezpiecze�stwo, niepewno�� i zmieszanie ust�pi�y. Pozosta�a tylko ostro�no�� i g��boki �al. - Nie wiem, jak to si� sta�o - powiedzia� opryskliwie. - On strzela� dwa razy. Skoro ty sam nie wiesz, jak to si� mog�o sta�, to ja ci nie mog� pom�c. Powtarzam, nie mam �adnego powodu, �eby zabija� kt�rego� z was. Ja... - Domy�lam si�, jak to by�o. - Wysoki, szczup�y M�drala Stapley przecisn�� si� przed gromadk� m�czyzn, kt�rzy stali w ponurym milczeniu. - Prawdopodobnie Perratin wystrzeli� dwa razy - kulami ze starego magazynka. Zd��y� jeszcze tylko za�o�y� nowy, ale by�o ju� za p�no. Jones m�g� by� tak podekscytowany, �e nawet nie zauwa�y�, co Perratin robi. - Jones nie jest z tych, co si� ekscytuj� - mrukn�� pod nosem Progue, jednak w jego g�osie czu�o si� niech�tn� akceptacj� takiego wyja�nienia. - Pozostaje jednak kwestia, kt�rej nie da si� tak �atwo wyja�ni� - m�wi� dalej ch�odno Stapley. - Zwa�ywszy, �e rekiny potrafi� si� porusza� z pr�dko�ci� do siedemdziesi�ciu mil na godzin�, niemo�liwe, aby spotkali go w pobli�u tego samego miejsca co wczoraj. Inaczej m�wi�c Jones k�amie twierdz�c, �e widzieli to w�a�nie stworzenie. Chyba �e... - zawaha� si�. - Chyba �e co? - wtr�ci� Corliss. M�drala wci�� si� waha�. Wreszcie powiedzia�, prawie z niech�ci�: - Zn�w wracam do swego: chyba �e to w�adca rekin�w! M�wi� dalej, po�piesznie, zanim kto� zd��y� si� odezwa�: - Tylko nie m�wcie, �e to naci�gane. Sam o tym wiem. Ale p�ywamy na morzach po�udniowych od lat i spotykali�my si� ju� z rzeczami niewyt�umaczalnymi. W naszej mentalno�ci dokona� si� niezwyk�y, irracjonalny przewr�t. Wiem, �e z naukowego punktu widzenia sta�em si� zabobonnym prostaczkiem. Ale m�j punkt widzenia podwa�a ten werdykt. Uwa�am, �e w rzeczywisto�ci osi�gn��em stan harmonii z tym tajemniczym �wiatem, kt�ry nas otacza. Potrafi� dostrzec, poczu�, pozna� rzeczy, na kt�re jest �lepy cz�owiek Zachodu. Przez te wszystkie lata bywa�em w odludnych miejscach, ws�uchiwa�em si� w szum fal na dalekich wybrze�ach. Wpatrywa�em si� w ksi�yc Po�udnia i jestem pod wra�eniem niesko�czono�ci wodnego �ywio�u - pierwotnego, odwiecznego. My, biali, wtargn�li�my w ten �wiat z w�a�ciwym nam wielkim ha�asem, na naszych statkach motorowych, i wznie�li�my nasze miasta na samym skraju wody. Iluzoryczne miasta! Przywodz�ce w samym sercu Niesko�czono�ci my�li o Przemijaniu. Wiecie r�wnie dobrze, jak ja, �e one nie wytrzymuj� pr�by czasu. Pewnego dnia nie b�dzie ju� bia�ych w tej cz�ci �wiata, tylko wyspy i ludzie z wysp, ocean i �wiat oceanu. Do tego w�a�nie zmierzam: siadywa�em nieraz przy ognisku tubylc�w i s�ucha�em ich pradawnych opowie�ci o w�adcach rekin�w i o rozmaitych postaciach, jakie przybieraj� one w wodzie. To by si� zgadza�o. M�wi� ci, Corliss, to pasuje do opisu tego stwora! Z pocz�tku uderzy�o mnie to, �e s�dz�c z opisu nie m�g� to by� rekin. A potem, gdy zacz��em si� nad tym zastanawia�, by�em coraz bardziej zaniepokojony. Bo widzisz, w�adca rekin�w potrafi przybra� posta� cz�owieka! A jak inaczej wyt�umaczy� fakt, �e tu, na wysp� po�o�on� o tysi�ce mil od najbli�szego portu, przybywa cz�owiek. Jones jest... Przerwa� mu dono�ny, pe�en oburzenia, gryz�cy ironi� g�os - ku zdziwieniu Corlissa - g�os Progue�a: - Sko�cz, M�dralo, z tymi krety�skimi zabobonami! Lepiej id� sobie zmoczy� g�ow�. Nie podoba mi si� zachowanie tego faceta, nie podobaj� mi si� te jego �lepia, nic mi si� w nim nie podoba! Ale �ebym mia� prze�kn�� takie brednie... - Przesta�cie ju� obaj tyle gada� - odezwa� si� Denton. Corliss ujrza�, �e m�czyzna stoi na skraju budynku, sk�d wida� by�o cz�� wyspy. - Je�li podejdziecie tutaj i zobaczycie to, co ja widz�, przestaniecie wreszcie ple��, co wam �lina na j�zyk przyniesie. Tam, wzd�u� brzegu, p�ynie w naszym kierunku ��dk� tubylec. Macie teraz dow�d, �e Jones m�g� dop�yn�� tu �odzi�! Tubylec by� dorodnym m�odym m�czyzn� o br�zowej sk�rze, urodziwym, �wietnie zbudowanym. Wyci�gn�wszy na skalisty w tej cz�ci wyspy brzeg swoje kanoe, zbli�a� si� z szerokim u�miechem, z naturaln� �yczliwo�ci� wyspiarza wobec bia�ych. Corliss odpowiedzia� mu u�miechem, ale jego s�owa by�y skierowane do Progue�a i �Jonesa": - Denton ma racj�... i wierz mi, Jones, jest mi przykro z powodu tych wszystkich nieprzyjemno�ci, jakich od nas zazna�e�. �Jones" przyj�� przeprosiny lekkim skinieniem g�owy. Ale nie odpr�y� si�. Wbi� wzrok w nadchodz�cego krajowca. Zesztywnia� ca�y, czuj�c lodowaty dreszcz na my�l o tym, �e wyspiarze obdarzeni s� niezwyk�ym instynktem. Nieprzytomny z niepokoju zd��y� wykona� p�obr�t w chwili, gdy tubylec zatrzyma� si� o par� krok�w przed Corlissem. Os�oni�ty cz�ciowo przez gromadk� m�czyzn kl�kn��, udaj�c, �e wi��e sznurowad�o w bucie. S�ysza� g�os Corlissa przemawiaj�cego w jednym z dialekt�w wyspiarskich: - Co ci� tu sprowadza, przyjacielu? M�odzieniec odpowiedzia� niskim, melodyjnym g�osem, charakterystycznym dla ludzi tej rasy: - Nadci�ga sztorm, bia�y bracie, a ja by�em daleko na morzu. Sztorm nadchodzi od strony mego rodzinnego l�du, wi�c szukam tu schronienia. Ja... Zawiesi� g�os. Corliss spostrzeg�, �e krajowiec wpatruje si� szeroko otwartymi oczami w �Jonesa". - Znasz go? - zapyta�. Potw�r poderwa� si� niczym tygrys w zatoce. W lodowatym spojrzeniu, jakim wpi� si� w oczy tubylca, b�ysn�o bezlitosne, nieprzezwyci�one okrucie�stwo. �miertelna nienawi�� zdawa�a si� ��czy� tych dwu niewidzialn� nici�. Wyspiarz otworzy� usta, pr�bowa� co� powiedzie�, obliza� wyschni�te wargi, a potem odwr�ci� si� i zacz�� na o�lep p�dzi� z powrotem do �odzi. - Co, u diab�a! - wykrzykn�� Corliss. - Hej, wracaj! Krajowiec nawet si� nie obejrza�. Co tchu dopad� �odzi. Jednym ruchem zepchn�� j� do wody i wskoczy� do �rodka. W g�stniej�cym mroku zacz�� z furi� wios�owa�, nie zwa�aj�c na niebezpiecze�stwo, kr�tym szlakiem g��bokiej wody wij�cym si� w�r�d ska�, kt�re czyni�y lagun� w tym miejscu pu�apk� dla nieostro�nych �eglarzy. - Progue, zabierz reszt� ludzi do sk�adziku! - rozkaza� Corliss. Po czym krzykn�� dono�nym g�osem: - Hej, ty g�upcze! Nie mo�esz wyp�ywa� w czasie sztormu! Nie b�j si�, nie damy ci zrobi� krzywdy! Krajowiec musia� go s�ysze�, ale w ciemno�ci nie by�o wida�, czy si� cho�by obejrza�. Corliss zwr�ci� si� do �Jonesa"; twarz mu st�a�a. - To ca�kiem oczywiste - powiedzia� lodowato - �e ten cz�owiek ci� zna. Jeste� wi�c z jego wyspy albo z jakiej� pobliskiej. On si� boi ciebie tak bardzo, �e od razu przysz�o mu na my�l, �e wpad� w �apy twojej bandzie. Progue mia� ca�kowicie racj�: jeste� podejrzanym typem! Ale ostrzegam ci�, �le trafi�e�! Nigdy ju� nie zostaniesz z �adnym z nas sam na sam, chocia� musz� przyzna�, �e nie wierz�, aby� zabi� Perratina. To niedorzeczno��! Jak tylko sztorm si� sko�czy, zawieziemy ci� do wyspiarzy i tam dowiemy si� wszystkiego. Odszed� raptownie. Potw�r ledwie sobie to u�wiadomi�. Ten wyspiarz, pomy�la� z gniewem, na pewno tu wr�ci. Zapami�ta sobie, �e Corliss obieca� go broni�; wie, �e biali s� pot�ni. W panice got�w mnie zdemaskowa�. Pozosta�o mi tylko jedno wyj�cie! Zrobi�o si� ju� ciemniej; krajowiec by� ledwie widoczny w mroku ogarniaj�cym wysp� i wod�. Potw�r ruszy� szybkim krokiem ku miejscu, gdzie potok wezbranej wody sp�ywa� kaskad� do laguny. Laguna w tym miejscu by�a g��boka; jej dno opada�o stromo wprost ze skalistego brzegu. Potw�r tak by� poch�oni�ty obserwowaniem rekina, kt�ry miota� si� w rw�cej kipieli, �e szum tego miniaturowego wodospadu zag�uszy� kroki nadchodz�cego Corlissa. Nagle odwr�ci� si� i a� dech mu zapar�o, gdy ujrza� go o kilka krok�w od siebie, patrz�cego w d�, w czarn� otch�a�. Corliss nie zdawa� sobie sprawy, co go sk�oni�o, �e zawr�ci� i poszed� �ladem obcego. Po trosze chodzi�o mu o to, �eby obserwowa� krajowca; potem dostrzeg� poruszenie w wodzie i dziwny spos�b, w jaki Jones pochyla� si� nad brzegiem. Przeszy� go dreszcz zgrozy, gdy ujrza� w zamieraj�cym ju� �wietle dnia d�ugi, ciemny, gro�ny kszta�t podobny do torpedy, kt�ry zanurzy� si� i znikn�� w g��binie. Raptownie poderwa� g�ow� i spojrza� na �Jonesa", u�wiadamiaj�c sobie �miertelne niebezpiecze�stwo. Potw�r sta� przez chwil� nieporuszony, utkwiwszy wzrok w m�czy�nie. Byli sami, tu� na skraju morza. Czu� napi�cie mi�ni, naelektryzowanych mordercz� determinacj�: wci�gn�� tego ogromnego gro�nego m�czyzn� do wody! Przykucn��, szykuj�c si� do skoku, kiedy dojrza� b�ysk metalu w r�ku cz�owieka. Na widok �mierciono�nej broni jego wyst�pne pragnienie ulotni�o si� niczym mg�a w blasku s�o�ca. - Na Boga! - odezwa� si� Corliss - tam by� rekin, a ty co� do niego m�wi�e�! Chyba trac� zmys�y... - Istotnie, tracisz zmys�y! - wysapa� �Jones". - Zobaczy�em rekina i odp�dzi�em go. Chcia�bym tu rano pop�ywa�, je�li sztorm ustanie, i nie �ycz� sobie �adnych rekin�w w pobli�u. Wybij sobie te niedorzeczno�ci z g�owy. Ja... Przerwa�o mu wo�anie o pomoc przera�liwy, przejmuj�cy wrzask wstrz�sn�� powietrzem bladego zmierzchu niczym krzyk �miertelnego strachu z piekielnych otch�ani. D�wi�k dobieg� od strony wody, gdzie na tle czarnych odm�t�w i ciemnego, bezksi�ycowego nieba majaczy�a mgli�cie sylwetka krajowca. Corliss czu�, jak �cina mu si� krew w �y�ach. Zapadaj�ce ciemno�ci przygniata�y go niczym koc, ci�ki, lecz nic daj�cy ciep�a. O kilka krok�w od niego sta� ten... Jones: chudy, muskularny, o zimnych, nieludzkich oczach, b�yszcz�cych w p�mroku. Uczucie, �e ten bezwzgl�dny obcy cz�owiek mo�e go zaatakowa�, by�o tak �ywe, �e Corliss �ciska� kurczowo rewolwer i odwa�y� si� zaledwie rzuci� okiem na po�udniowy zach�d, gdzie krajowiec by� ju� tylko ma�ym punkcikiem na ciemnej wodzie. Instynktownie odsun�� si� i jeszcze raz popatrzy� na hebanowe morze. Tubylec zdawa� si� walczy� z czym�, co atakowa�o go z wody, wal�c wios�em na o�lep, desperacko, rozpaczliwie. Trzykrotnie jeszcze Corliss spogl�da� w tamt� stron� i widzia� za ka�dym razem, jak m�odzieniec trzyma si� kurczowo kraw�dzi burty swego kanoe i prawie wisi na niej, staraj�c si� uchroni� w�t�� ��d� od wywr�cenia. Corliss po�piesznie odwr�ci� si� do �Jonesa", wymachuj�c gro�nie broni�. - Id� przodem! - rozkaza�. Podni�s� g�os, wydaj�c komend� ludziom stoj�cym na nabrze�u: - Hej, Progue, szybko! Przyszykuj motor�wk�, w��cz silnik! Pop�yniemy za tubylcem! Dw�ch z was niech tu do mnie przyjdzie, potrzebna mi pomoc. Po chwili zbli�y�o si� dw�ch m�czyzn; Corliss rozpozna� Dentona i Tareytona - t�ponosego i t�pog�owego Amerykanina. - Zabierzcie tego faceta do baraku i pilnujcie go, dop�ki nie wr�c�! - rozkaza�. - Denton, masz m�j pistolet! Rzuci� bro� kr�pemu Anglikowi i pogna� przed siebie. Us�ysza� jeszcze tylko chrapliwy g�os Dentona: - Ruszaj si�, ty... - warkn�� Anglik do obcego. Silnik ju� gra�, kiedy Corliss wskoczy� do �rodka. ��d� kierowana przez Progue�a b�yskawicznie odbi�a od brzegu. Z trudem �api�c oddech Corliss przykucn�� obok Holendra stoj�cego przy sterze. Pot�ny m�czyzna zwr�ci� ku niemu zas�pion� twarz, wyra�nie przygn�biony: - Ale� z nas durnie, �eby nadstawia� karku tu, w�r�d tych ska�, w takiej �mie! Corliss znalaz� argument: - Musimy obroni� tubylca przed tym, co go zaatakowa�o - co by to nie by�o. Musimy si� dowiedzie�, dlaczego on tak panicznie si� boi Jonesa. M�wi� ci, Progue, to dla nas sprawa �ycia i �mierci! Nie by�o jeszcze zupe�nie ciemno. Reflektor motor�wki rzuca� d�ugi snop �wiat�a na wod�. Corliss obserwowa� w napi�ciu, jak ��d� �miertelnie powoli lawiruje wzd�u� linii ska� okalaj�cej kotlin� g��bokiej wody stanowi�cej jedyne uj�cie do wi�kszej, g��bszej cz�ci laguny, gdzie by�o ju� za ciemno, by dojrze� krajowca - za ciemno z powodu czarnych, gro�nych chmur nadp�ywaj�cych znad horyzontu, k��bi�cych si� monstrualnie na nocnym niebie. Nagle - zapieraj�cy dech wstrz�s! ��d� si� zachwia�a, Corlissem cisn�o par� metr�w w bok. Zamroczony, wyci�gn�� r�k� wczepiaj�c si� w rudel, i odepchn�� si� do ty�u. ��d� wci�� by�a w ostrym przechyle, silnik chrypia� na pe�nych obrotach, a potem - nie wiadomo, jak si� to sta�o - zn�w p�yn�li dalej. - Uderzyli�my o ska��! - wykrzykn�� Corliss. Spodziewa� si�, �e teraz wedrze si� woda i poci�gnie ich w ciemn� otch�a�. Dobieg� go g�os Progue�a, zaintrygowany, zatrwo�ony: - To nie by�a ska�a! Min�li�my ju� p�ycizn�. Jeste�my na g��bokiej wodzie. Przez u�amek sekundy my�la�em, �e wpadli�my na kanoe, ale musia�bym je przecie� zauwa�y�. Corliss odpr�y� si� - a wtedy nast�pi� nowy wstrz�s. Grzmotn�o nim bole�nie o burt�. Rozpaczliwie, na o�lep, szuka� r�kami jakiego� oparcia; i wtedy zamglonymi oczami dostrzeg�, �e motor�wka przechyla si� pod niebezpiecznym k�tem. Z rozpaczliwym krzykiem rzuci� si� w przeciwn� stron�, by przewa�y� ci�arem cia�a. Sam jeden nie by�by w stanie tego dokona�. W duchu dzi�kowa� losowi, �e obdarzy� go intuicj�, dzi�ki kt�rej wybra� w�a�nie tych twardych, bystrych ludzi do swej za�ogi; ludzi, kt�rzy podobnie jak on sam potrafili stawi� czo�a ka�demu niebezpiecze�stwu i nie czekali w krytycznej chwili na rozkaz. Jak jeden m�� rzucili si�, by zr�wnowa�y� przechy�. ��d� wyprostowa�a si�, pruj�c fale. - Wolniej! - rzuci� chrapliwie Corliss. - Skierujcie reflektor na wod�! Trzeba zobaczy�, gdzie jeste�my. Kt�ry� z m�czyzn przekr�ci� reflektor. Snop �wiat�a pad� na wody 25 laguny. �wiat�o zaiskrzy�o si� na wodzie i odbi�o si� tak ol�niewaj�cym blaskiem, �e na chwil� o�lepi�o Corlissa. A potem... Wzdrygn�� si�. Nigdy, do ko�ca �ycia, nie zapomni tej zgrozy, tego przejmuj�cego lodowatym dreszczem widoku wiruj�cych i zwijaj�cych si�, trzepocz�cych i burz�cych wod� w czarnej otch�ani koszmarnych cieni. W widmowym, rozproszonym �wietle reflektora woda a� si� roi�a od rekin�w! Masywne skr�caj�ce si� cielska po�yskiwa�y tr�jk�tnymi p�etwami. By�o ich setki - d�ugich, przera�aj�cych, o kszta�cie torped. Tysi�ce. Gdy tak wpatrywa� si� rozszerzonymi oczami w wod�, wiedzia� ju