5600
Szczegóły |
Tytuł |
5600 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5600 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5600 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5600 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AUGUST STRINDBERG
BAJKI
WYDAWNICTWO TOWER PRESS
GDA�SK 2002
SPIS TRE�CI
W sob�tkowy czas ...
Wielka arfa .....
�pioch ....
Pilot morski w tarapatach .
Fotografia i filozofia .
Urwana kartka
Triumfator i b�azen ...
Kiedy czerniczek zamieszka� w szak�aku
Tajemnice tytoniowej stodo�y ...
Opowie�� �wi�tego Gotharda ...
Jubal bez w�asnego ja ..
Z�otog�owi z Alleberg ..
Jak modraszek znalaz� z�otorost ..
W SOB�TKOWY CZAS
W sob�tkowy czas, kiedy ziemia w p�nocnych krainach staje na �lubnym kobiercu,
gleba
si� raduje, �r�d�o tryska, polne kwiaty strzelaj� w g�r� i ptaki �piewaj�,
nadlecia� z lasu go��b
i usiad� przed chat�, w kt�rej le�a�a w ��ku dziewi��dziesi�cioletnia mateczka.
Staruszka le�a�a ju� tak od dwudziestu lat i jedynie przez okno mog�a ogl�da�
to, co dzia�o
si� na podw�rzu, gdzie gospodarzyli jej dwaj synowie. Widzia�a �wiat i ludzi na
sw�j
szczeg�lny spos�b, gdy� zmatowia�e szyby okienne mia�y w sobie r�ne kolory
t�czy i
wystarczy�o tylko troch� odwr�ci� g�ow�, by wszystko wydawa�o si� to czerwone,
to ��te, to
zielone, to znowu liliowe. I tak na przyk�ad w zimowy dzie�, kiedy oszronione
drzewa
wygl�daj� jak obsypane srebrnymi li��mi, odwraca�a g�ow� na poduszce i te same
drzewa
stawa�y si� zielone; by�o lato, pola s�a�y si� z�otem, a niebo si�
niebieszczy�o, nawet je�eli
samo w sobie by�o naprawd� szare. Staruszce wydawa�o si�, �e umie w ten spos�b
czarowa� i
dlatego nigdy jej si� nie nudzi�o. Ale zaczarowane szyby mia�y jeszcze jedn�
cech�: poniewa�
by�y krzywe, pokazywa�y wszystko, co znajdowa�o si� za nimi, raz wi�ksze, a raz
mniejsze
ni� w rzeczywisto�ci.
Kiedy wi�c jej doros�y syn wraca� z�y do domu, krzycz�c na ca�e podw�rze, matka
wypowiada�a �yczenie, �eby zn�w sta� si� malutki i mi�y, i zaraz widzia�a go
takim. Albo
kiedy nadchodzili jej wnukowie, ko�ysz�c si� niepewnie na ma�ych n�kach,
zamy�la�a si�
nad ich przysz�o�ci� i � raz, dwa, trzy � pojawiali si� w szybie, niczym w szkle
powi�kszaj�cym, doro�li, wyro�ni�ci, prawdziwe wielkoludy.
Ale, kiedy nadesz�o lato, pozwoli�a otworzy� okno, gdy� szyby nie mog�y pokaza�
tego,
jak pi�knie by�o na dworze. A teraz, w sob�tkowy wiecz�r, gdy by�o chyba
najpi�kniej, le�a�a
patrz�c na ��k� i pastwisko, gdzie go��b wy�piewywa� sw� pie��. �piewa�
prze�licznie o
Jezusie Chrystusie, rado�ciach i wspania�o�ciach kr�lestwa niebieskiego,
zapraszaj�c tam
wszystkich, kt�rzy s� spracowani i do�� maj� trud�w tego �wiata.
Staruszka s�ysza�a pie��, ale nie przyj�a zaproszenia, bo na ziemi by�o dzi�
tak pi�knie,
jak w niebie, i nie �yczy�a sobie niczego lepszego.
Go��b polecia� wi�c ponad ��k� a� do zagajnika na wzg�rzu, gdzie pewien wie�niak
kopa�
studni�. Sta� g��boko w dole, maj�c nad g�ow� ze trzy �okcie ziemi, zupe�nie jak
we w�asnym
grobie.
Go��b usiad� na �wierku i roz�piewa� si� o rado�ciach kr�lestwa niebieskiego,
pewien, �e
cz�owiek, kt�ry nie widzi nieba, morza ani ��ki, musi t�skni� za tym, co jest na
g�rze.
� Nie � powiedzia� jednak wie�niak � musz� najpierw wykopa� studni�, bo inaczej
nie
b�dzie wody dla mojej letniczki i ta nieszcz�liwa kobieta przeprowadzi si� wraz
z dzieckiem
gdzie indziej.
Go��b polecia� wi�c nad brzeg morza, gdzie brat wie�niaka wyci�ga� sie�. Usiad�
w
szuwarach i zacz�� �piewa�.
� Nie � powiedzia� brat wie�niaka � musz� przede wszystkim zdoby� jedzenie, bo
inaczej
dzieci zap�aka�yby si� z g�odu! P�niej! P�niej! Mam jeszcze czas, �eby p�j��
do nieba!
Najpierw �ycie, potem �mier�!
Go��b pofrun�� wi�c do domu, w kt�rym na czas lata mieszka�a owa nieszcz�liwa
kobieta.
Siedzia�a teraz na werandzie i szy�a na r�cznej maszynie. Jej bia�a jak lilia
twarz odcina�a si�
od czerwonego pil�niowego kapelusza, kt�ry niczym polny mak le�a� na jej
czarnych jak
�a�obny welon w�osach. Chcia�a uszy� dla c�reczki �liczny fartuszek na
�wi�teczny
sob�tkowy wiecz�r. Dziecko siedzia�o na pod�odze u jej st�p i ci�o skrawki
materia�u.
� Dlaczego tata nie wraca do domu? � spyta�a dziewczynka.
By�o to w�a�nie owo trudne pytanie, na kt�re m�oda matka sama nie umia�a da�
odpowiedzi. Nie umia� te� na nie odpowiedzie� ojciec, kt�ry gdzie� w obcym kraju
pr�bowa�
utuli� sw�j smutek, dwakro� jeszcze wi�kszy od smutku matki.
Maszyna szy�a z trudem, ale wci�� k�u�a i k�u�a. Tyle by�o tych uk�u�, ile tylko
mo�e
znie�� ludzkie serce, zanim si� ca�kiem wykrwawi. A co dziwniejsze, ka�dy szew
wi�za�
nitk� jeszcze mocniej z materia�em.
� Chcia�abym p�j�� dzi� do wsi, mamo! � powiedzia�a ma�a. � Chc� na s�o�ce, tu
jest tak
ciemno.
� P�jdziesz na s�o�ce po po�udniu, moje dziecko!
W tej cz�ci wyspy pomi�dzy wysokimi ska�ami wybrze�e by�o naprawd� ciemne. Dom
sta� po�r�d czarnych �wierk�w, kt�re zas�ania�y widok, nawet na morze.
� Chc�, �eby� mi kupi�a du�o zabawek!
� Nie mamy za co ich kupi�, dziecino! � odpar�a matka opuszczaj�c jeszcze ni�ej
g�ow�.
To prawda. Dobrobyt si� sko�czy�, a zacz�y k�opoty. Tego lata nie mia�y ju�
nikogo do
pomocy i matka musia�a wszystko robi� sama.
Kiedy ujrza�a roz�alon� twarzyczk� dziecka, podnios�a je i posadzi�a sobie na
kolanach.
� Obejmij mam� za szyj�! � powiedzia�a.
Dziewczynka obj�a j�.
� Poca�uj mam�!
Malutkie, na wp� otwarte niczym u piskl�cia usteczka obdarowa�y j� poca�unkiem.
Popatrzy�y na ni� oczy niebieskie jak kwiatki lnu i pod wp�ywem tej niewinnej
dzieci�cej
�wie�o�ci rozja�ni�a si� pi�kna twarz matki, kt�ra w blasku s�o� ca sama
wygl�da�a jak
szcz�liwe dziecko.
Nie b�d� tu �piewa� o kr�lestwie niebieskim, pomy�la� go��b, lecz je�li b�d�
potrzebny, to
im pomog�.
I pofrun�� do Solbyn, dok�d mia� pos�anie.
Nasta�o popo�udnie. Kobieta wzi�a koszyk na rami� i dziecko za r�k�. Nigdy
przedtem nie
by�a we wsi, wiedzia�a jednak, �e le�y tam, gdzie zachodzi s�o�ce, a wi�c po
drugiej stronie
wyspy. Wie�niak m�wi�, �e zanim dojdzie si� na miejsce, trzeba przej�� przez
sze�cioro wr�t
w sze�ciu p�otach.
Posz�y wi�c.
Pocz�tkowo �cie�ka by�a kamienista, pe�na wystaj�cych korzeni i trzeba by�o
nie�� ma��.
Ci�ko si� sz�o, a lekarz zabroni� dziecku nadwer�ania lewej nogi, gdy� by�a
zbyt s�aba i
�atwo mog�a si� skrzywi�.
M�oda matka ugina�a si� pod s�odkim ci�arem, a krople potu sp�ywa�y jej po
twarzy, gdy�
w lesie panowa� upa�.
� Chce mi si� pi�, mamo � narzeka�a dziewczynka.
� Cierpliwo�ci, kochanie, dostaniesz wody, jak dojdziesz na miejsce.
Poca�owa�a spieczone usteczka i dziecko u�miechn�o si� zapominaj�c o
pragnieniu.
S�o�ce wci�� piek�o, a powietrze w lesie by�o nieruchome.
� Spr�buj teraz troch� p�j�� sama � poprosi�a matka, stawiaj�c dziecko na ziemi.
Lecz chora noga wci�� si� chwia�a i dziewczynka nie mog�a i�� sama.
� Jestem taka zm�czona, mamo � powiedzia�a � i usiad�a przy drodze, by si�
wyp�aka�.
Ros�y tam przepi�kne r�owoczerwone dzwoneczki, pachn�ce migda�ami. Dziewczynka
nigdy przedtem nie widzia�a takich ma�ych kwiatk�w. U�miechn�a si�. Doda�o to
matce
nowych si� do dalszej w�dr�wki z dzieckiem na r�ku.
Dotar�y do pierwszych wr�t, przesz�y przez nie i zamkn�y dok�adnie na skobel.
Wtedy rozleg� si� przera�liwy krzyk, podobny do r�enia, i rozp�dzony ko�
zatrzyma� si�
na �rodku drogi. Na jego r�enie odpowiedzia�y g�osy z lasu z prawej i z lewej, i
ze wszystkich
stron doko�a. Ziemia dudni�a, ga��zie trzaska�y, hucza�y kamienie. Nieszcz�sne
znalaz�y si� w
samym �rodku tabunu rozhukanych koni.
Dziewczynka ukry�a twarz na piersi matki, a ma�e serduszko wali�o ze strachu jak
m�otem.
� Boj� si�! � szepn�a.
� O Bo�e, wybaw nas! � modli�a si� matka.
W�wczas rozleg� si� w �wierkach gwizd kosa, i o dziwo, w tej samej chwili konie
rozbieg�y si� w r�ne strony. Wok� zn�w zapanowa�a cisza.
Min�y drugie wrota i zamkn�y je na skobel.
Rozci�ga�o si� tam pole le��ce od�ogiem, a s�o�ce pali�o jeszcze mocniej ni� w
lesie. Szare
skiby ziemi ci�gn�y si� d�ugimi rz�dami. Nagle poruszy�y si�. Okaza�o si�, �e
to nie skiby,
ale grzbiety stada owiec.
Owce, a szczeg�lnie jagni�tka, to mi�e zwierz�ta, ale z baranem lepiej nie
zaczyna�, gdy�
bywa z�y i szalony, nawet w stosunku do tych, kt�rzy nie robi� mu nic z�ego. A
teraz w�a�nie
nadchodzi� �rodkiem drogi. Przeskoczy� r�w, zwiesi� �eb i wzi�� rozbieg.
� Boj� si�, mamo � powiedzia�a ma�a i serduszko zacz�o jej bi� mocniej.
� O lito�ciwy Bo�e, wybaw nas � westchn�a matka i popatrzy�a b�agalnie w
b��kitne
sklepienie niebios.
A tam, trzepocz�c si� niczym motyl, fruwa� malutki skowronek. Kiedy zacz��
�piewa�,
baran znikn�� po�r�d szarych skib.
Min�y trzecie wrota. Ziemia zacz�a si� zapada� pod id�cymi, nogi przemok�y. To
by�o
bagno. K�pki trawy, przystrojone bia�ymi kwiatami we�nianki, wygl�da�y jak ma�e
groby.
Trzeba by�o bardzo uwa�a�, by nie ugrz�zn�� w mokradle. Ros�y tam czarne truj�ce
jagody,
kt�re dziewczynka mia�a ochot� zrywa�. Gdy jej nie pozwolono, posmutnia�a, bo
nie
rozumia�a jeszcze, co znaczy trucizna.
Kiedy tak w�drowa�y, jaka� bia�a zas�ona zawis�a nagle mi�dzy drzewami. S�o�ce
znikn�o
i ogarn�a je straszliwa mroczna biel.
Z owej bieli wy�oni�a si� g�owa z bia�� gwiazd� po�rodku i dwoma zakrzywionymi
rogami.
G�owa zarycza�a. W�wczas pokaza�o si� wi�cej, du�o wi�cej takich g��w. Wszystkie
powoli
si� zbli�a�y.
� Boj� si�, mamo � szepn�o dziecko � bardzo si� boj�.
Matka cofn�a si� nieco w bok i wpad�a w b�oto mi�dzy dwie k�py trawy.
� O Bo�e, wielki, �askawy! Zlituj si�! � krzykn�a z g��bi duszy.
Wtedy da�o si� s�ysze� wiatr, silny wiatr od morza, kt�ry p�dzi� przez las.
Drzewa ugina�y
si� pokornie pod jego tchnieniem. M�oda sosna pochyli�a si� nisko, a z jej
korony pop�yn��
jaki� szept do uszu nieszcz�snej kobiety. Matka chwyci�a jedn� r�k� ga��� sosny,
a ta
wyprostowa�a si� i wyci�gn�a zrozpaczon� z b�ota.
W tej samej chwili mg�a rozwia�a si�, za�wieci�o s�o�ce i oto sta�y ju� przed
czwartymi
wrotami. Matka, kt�ra zgubi�a kapelusz, wytar�a dziecku �zy czarnymi w�osami.
Roz�mieszy�o to ma��, a �miech uradowa� biedne matczyne serce. Zapomnia�a o b�lu
i
nabra�a nowych si�, by szuka� pi�tych wr�t.
Ucieszy�a si� w duchu, widz�c w oddali dach kryty czerwon� dach�wk� i flagi.
Przy
drodze ros�y parami krzewy kaliny i dzikie r�e, jakby specjalnie trzyma�y si�
razem: bia�a
kalina i bladoczerwona r�a.
Ma�a mog�a ju� i�� o w�asnych si�ach. Nazrywa�a pe�en kosz kwiat�w, w�r�d
kt�rych
mia�a spa� jej lalka Lisa, �eby w noc �wi�toja�sk� mie� pi�kne sny.
Sz�y wi�c dalej beztrosko, gdy� pozosta� im do pokonania zaledwie lasek
brzozowy, tak
by�y blisko. �cie�ka prowadzi�a nieco w g�r� na niewielkie wzniesienie. Kiedy na
nie wesz�y
i skr�ci�y w prawo, ujrza�y na �rodku drogi byka.
Nie spos�b by�o uciec. Za�amana matka pad�a na kolana, po�o�y�a dziecko przed
sob� na
ziemi, pochyli�a g�ow�, by os�oni� je d�ugimi w�osami niczym czarnym welonem i
wyci�gn�wszy r�ce odmawia�a cich� modlitw�. Pot sp�ywa� jej z czo�a i spada� na
ziemi� jak
czerwone krople krwi.
O, Bo�e, prosi�a, we� moje �ycie, lecz ocal t� ma��! Wtedy us�ysza�a w powietrzu
uderzenie skrzyde�. Spojrza�a do g�ry i zobaczy�a bia�ego go��bia, frun�cego w
stron� wsi.
Byka ju� nie by�o.
Rozejrza�a si� za dzieckiem, kt�re siedzia�o na skraju �cie�ki i zbiera�o
poziomki,
czerwone jak krople krwi. Wtedy zrozumia�a, czego unikn�y.
Przesz�y przez ostatnie wrota, kieruj�c si� prosto do wioski.
Le�a�a zalana s�o�cem nad zielon� zatok�, pod wielkimi lipami i klonami. Na
jednym ze
wzg�rz widnia� bia�y ko�ci�ek z czerwon� dzwonnic�; plebania ca�a w bzach,
poczta w
ja�minach, a dom ogrodnika pod wielkim d�bem. Wszystko by�o takie jasne.
Powiewa�y
flagi; niewielkie ��deczki obija�y si� o brzeg morza i pomosty. Czu�o si�, �e to
wiecz�r
�wi�toja�ski.
Nie spotka�y jednak nikogo. Najpierw posz�y do sklepiku, by zrobi� zakupy i by
dziewczynka mog�a si� napi�.
Kiedy do� dosz�y, okaza�o si�, �e sklepik jest zamkni�ty.
� Chce mi si� pi�, mamo � narzeka�o dziecko.
Posz�y na poczt�. Zamkni�ta!
� Jestem g�odna, mamo.
Matka milcza�a, gdy� nie mog�a zrozumie�, dlaczego w powszedni dzie� wszystko
jest
pozamykane i dlaczego nigdzie nie ma �ywej duszy. Posz�a do ogrodnika. By�o
zamkni�te, a
przed bram� le�a� wielki pies.
� Jestem taka zm�czona, mamo.
� Ja te�, moje dziecko, musimy jednak poszuka� gdzie� wody.
Chodzi�y od zagrody do zagrody, ale wszystko by�o pozamykane. Dziewczynka nie
mia�a
ju� si�y dalej i�� i ze zm�czenia utyka�a na nog�. Kiedy matka zobaczy�a, jak ta
malutka,
�liczna istotka chyli si� ku ziemi, da�a za wygran� i usiad�a przy drodze z
dzieckiem na
kolanach. Dziewczynka zasn�a.
Wtedy w krzakach bzu rozleg� si� �piew go��bia. �piewa� o rado�ciach kr�lestwa
niebieskiego i o ziemskich ci�g�ych smutkach i zgryzotach.
Matka popatrzy�a na swoje �pi�ce dziecko, na jego ma�� twarzyczk�, ozdobion�
kapturkiem z bia�� koronk� niczym p�atkami bia�ej lilii, i pomy�la�a, �e trzyma
kr�lestwo
niebieskie we w�asnych ramionach.
Dziewczynka obudzi�a si� jednak i za��da�a pi�.
Matka milcza�a.
� Chc� do domu, mamo � zacz�a marudzi�.
� Wraca� znowu t� sam� straszliw� drog�? Nigdy! Pr�dzej rzuc� si� do morza! �
odpowiedzia�a matka.
� Chc� do domu!
Matka podnios�a si�. W oddali zobaczy�a m�ode brz�zki, wystaj�ce zza pag�rka, a
kiedy
im si� dok�adniej przyjrza�a, zauwa�y�a, �e zacz�y si� porusza�, jakby sz�y.
Domy�li�a si�, �e
w�a�nie tam musz� by� wszyscy ludzie z wioski. Obcinaj� na pewno brzozowe
ga��zie, by
zbudowa� z nich altany na noc �wi�toja�sk�. Skierowa�a si� w stron�, gdzie mog�a
znale��
wod�.
Po drodze zauwa�y�a chatk� za zielonym p�otem z bia�� furtk�. Drzwi sta�y
otworem i
zach�ca�y do wej�cia. Przesz�a przez furtk� i znalaz�a si� w ogrodzie, pe�nym
peonii i
orlik�w. Zauwa�y�a, �e firanki w oknach s� zaci�gni�te i �e wszystkie s� bia�ego
koloru.
Tylko jedno okienko na poddaszu by�o otwarte i jaka� bia�a r�ka, wystaj�ca
spomi�dzy dw�ch
balsamin macha�a bia�� chusteczk�, jakby komu� na po�egnanie.
Matka podesz�a do chaty. W wysokiej trawie le�a� wieniec z zielonych ga��zek
mirtu i
bia�ych r�. By� jednak za du�y jak na �lubny wianek.
Wst�pi�a do sieni, pytaj�c, czy nie ma tam nikogo.
Kiedy nie us�ysza�a odpowiedzi, wesz�a do chaty. Na pod�odze w morzu kwiat�w
sta�a
czarna trumna na srebrnych n�kach. W trumnie le�a�a m�oda dziewczyna w �lubnym
wianku
na g�owie.
�ciany pokoju z nowych desek sosnowych poci�gni�te by�y jedynie pokostem i wida�
w
nich by�o wszystkie s�ki. W okr�g�ych otworach po ga��ziach tkwi�y poprzeczne
konary
niczym �renice oczu.
Dziecko pierwsze zauwa�y�o te przedziwne �ciany.
� Zobacz mamo, ile tu oczu!
By�y tam rzeczywi�cie wszystkie rodzaje oczu: du�e, wymowne i powa�ne;
dzieci�ce,
ma�e, b�yszcz�ce, z u�miechem w k�cikach; z�e oczy �ypi�ce bia�kami; oczy
otwarte szeroko,
czujne, przenikaj�ce w g��b serca; by�o te� du�e, �agodne oko matki, patrz�ce z
mi�o�ci� na
zmar�� dziewczyn�. Wisia�a w nim �za z sosnowej �ywicy, kt�ra w promieniach
zachodz�cego s�o�ca mieni�a si� na czerwono i zielono jak diament.
� Czy ta dziewczyna �pi? � zapyta�o dziecko, kt�re dopiero teraz zobaczy�o
zmar��.
� Tak, �pi.
� Czy to panna m�oda, mamo?
� Tak, panna m�oda.
I w tej chwili matka pozna�a j�! By�a to ta sama dziewczyna, kt�ra w wiecz�r
�wi�toja�ski
mia�a wyj�� za m�� za marynarza. Ale kiedy marynarz napisa�, �e wr�ci dopiero
jesieni�,
p�k�o dziewcz�ce serce. Nie chcia�o czeka� a� do jesieni, kiedy drzewa pogubi�
li�cie i
zaczn� si� sztormy.
Dziewczyna wys�ucha�a pie�ni go��bia i zrozumia�a j�. M�oda matka te� ju�
wiedzia�a,
dok�d si� uda�.
Postawi�a ci�ki koszyk przy furtce, wzi�a dziecko na r�ce i posz�a w stron�
��ki, kt�ra
dzieli�a j� od brzegu. Sz�a w morzu kwiat�w, kt�re szumia�y i co� szepta�y.
Bia�� sukni�
mia�a sk�pan� w ich pyle.
Roz�piewane trzmiele, osy i motyle unosi�y si� na skrzyd�ach, tworz�c przed ni�
z�ocisto
barwny ob�ok. Sz�a do brzegu lekkim krokiem.
W zatoce ujrza�a bia�� ��dk� z napi�tym �aglem, p�yn�c� prosto do brzegu, ale
przy sterze
nie by�o nikogo. Brodzi�a dalej, sk�pana w kwiatach i ich woni, a jej bia�a
suknia wygl�da�a
niczym kwiecista, kolorowa ��ka, lecz o jeszcze pi�kniejszych barwach ni� ta
prawdziwa.
Zatrzyma�a si� dopiero na dole ko�o przybrze�nych wierzb. Na jednej z nich
mi�dzy pniem
a ga��zi� tkwi�o ptasie gniazdo.
Kiedy popo�udniowy wiatr potrz�sn�� drzewem, zako�ysa�y si� trzy ma�e, ledwo
opierzone
piskl�ta, kt�re dziewczynka zaraz chcia�a pog�aska�.
� Nie, moje dziecko � powiedzia�a matka � nigdy nie ruszaj gniazda.
Kiedy tak sta�y na kamienistym brzegu, bia�a �agl�wka podp�yn�a wprost do ich
st�p. Ale
nikogo w niej nie by�o.
Matka wzi�a dziecko i wesz�a na pok�ad. ��dka natychmiast zawr�ci�a i
skierowa�a si� ku
morzu.
Kiedy �eglowa�y ko�o cypla, na kt�rym sta� ko�ci�, �wawo i rado�nie rozdzwoni�y
si�
wszystkie dzwony.
��d� wy�lizn�a si� z zatoki i �eglowa�a dalej, na otwarte morze.
Dziewczynka promienia�a rado�ci�, gdy� woda by�a nad wyraz niebieska i spokojna.
Nie
p�yn�y ju� zreszt� po wodzie, lecz po�r�d kwiat�w lnu, kt�re dziecko zrywa�o
wyci�gni�t�
r�czk�.
Kwiaty k�ania�y si� i unosi�y niczym ma�e fale pluszcz�ce o dzi�b �odzi.
Niesko�czone
wydawa�o si� to pole lnu, kt�re rozci�ga�o si� przed nimi. Naraz jednak spowi�a
je bia�a mg�a
i us�ysza�y wyra�ny plusk fal. U g�ry, gdzie� ponad mg�� zad�wi�cza� �piew
skowronka.
� Przecie� skowronki nie �piewaj� nad morzem? � zapyta�a ma�a.
� Morze jest tak zielone, �e skowronki bior� je za ��k� � odpowiedzia�a matka.
Mg�a znowu si� rozwia�a. Niebo, jak przedtem, sta�o si� niebieskie niczym �an
lnu, a
skowronki wzbi�y si� w g�r�.
W�wczas na samym �rodku morza zobaczy�y zielon� wysp� o bia�ych, piaszczystych
brzegach, po kt�rej chodzili ubrani na bia�o ludzie, trzymaj�c si� za r�ce.
Zachodz�ce s�o�ce
o�wietla�o z�oty dach kolumnady, gdzie pod �wi�tymi naczyniami ofiarnymi p�on�y
bia�e
ognie. A w g�rze ponad zielon� wysp� ja�nia�a r�owo-seledynowa t�cza.
� Co to jest, mamo?
Matka nie wiedzia�a, co odpowiedzie�.
Czy to jest kr�lestwo niebieskie, o kt�rym �piewa� go��b? Co to jest kr�lestwo
niebieskie,
mamo?
� To takie miejsce, gdzie wszyscy ludzie s� przyjaci�mi i gdzie nie istnieje
smutek ani
�adne inne zmartwienie.
� Chc� tam pojecha� � powiedzia�a dziewczynka.
� Ja tak�e � odpar�a opuszczona i zm�czona �yciem matka.
WIELKA ARFA
Pewnego razu na dnie morza w pobli�u przystani dla parostatk�w le�a�a sobie
w�gorzyca,
kt�ra wraz z synkiem przygl�da�a si�, jak ma�y ch�opiec szykuje w�dk�, by �owi�
ryby.
� Sp�jrz na niego � powiedzia�a � a pojmiesz, jakie z�o panuje na tym �wiecie i
jakie s� na
nim zasadzki... Sp�jrz teraz: trzyma w r�ku kij, zarzuca link�. O, jest tam!
Zaraz poka�e si�
ci�arek, kt�ry poci�gnie link� do do�u; oto i on; a tu mamy haczyk z robakiem!
I to jest
w�a�nie to, czego nie powiniene� bra� do buzi, bo zostaniesz z�apany! Tylko
g�upie okonie i
p�ocie daj� si� nabra�. No, teraz ju� wiesz!
W tym momencie rozbuja�y si� wodorosty, a z nimi ma��e i �limaki, co�
zapluska�o,
zadudni�o i tu� nad ich g�owami przep�yn�� wielki, czerwony wieloryb. Mia�
p�etw� ogonow�
niczym korkoci�g i mocno ni� pracowa�.
� To parostatek! � powiedzia�a stara w�gorzyca. � Odsu� si�!
Na g�rze zacz�� si� straszliwy ha�as.
Dudni�o i tupa�o, kiedy w ci�gu dw�ch sekund spuszczano ze statku trap na l�d.
Nie�atwo
by�o to jednak zobaczy�, gdy� do wody lecia�y sadze i smary.
Na trapie postawiono co� ci�kiego, a� zatrzeszcza�o, i kilku m�czyzn zacz�o
pokrzykiwa�:
� Do przodu z nim! Hej, hop!
� Trzy, cztery! No, dalej! Przesun�� je! A niech to!
I wtedy wydarzy�o si� co� wprost nie do opisania. Najpierw rozleg� si� ha�as,
jakby
sze��dziesi�ciu ch�opa z Dalarny r�ba�o drewno, potem w wodzie utworzy� si� lej,
si�gaj�cy
a� do samego dna, i pomi�dzy trzema kamieniami stan�a czarna skrzynia, kt�ra
�piewa�a i
gra�a, a jej dzwonienie i d�wi�czenie dotar�o a� do w�gorzycy i jej synka,
kt�rzy ukryli si� w
g��binie.
Z g�ry dobieg� czyj� krzykliwy g�os:
� Trzy s��nie wody! Nie damy rady! Niech le�y! Nie op�aca si� wyci�ga� tego
starego
trupa! Dro�ej kosztowa�aby jego naprawa, ni� jest wart.
To krzycza� okr�gowy inspektor g�rniczy, kt�rego pianino znalaz�o si� w morzu.
Nasta�a cisza. Wielka barwena oddali�a si� poruszaj�c p�etw� w kszta�cie
korkoci�gu i
zrobi�o si� jeszcze ciszej. Ale kiedy zasz�o s�o�ce, zerwa� si� wiatr. Czarna
skrzynia rozbuja�a
si� po�r�d wodorost�w i dudni�a uderzaj�c o kamienie. Przy ka�dym uderzeniu
s�ycha� by�o
granie, a� wszystkie ryby z okolicy przyp�yn�y, �eby to zobaczy� i pos�ucha�,
co tak gra.
Pierwsza zjawi�a si� w�gorzyca, a kiedy uda�o jej si� przejrze� w skrzyni,
powiedzia�a:
� To jest szafa z lustrem!
Wydawa�o si� to logiczne i dlatego wszyscy powt�rzyli:
� To jest szafa z lustrem!
Potem przyp�yn�a ryba babka i uwa�nie obw�cha�a �wieczniki, w kt�rych tkwi�y
jeszcze
ogarki wypalonych �wiec.
� Gdyby nie knot, nadawa�yby si� do jedzenia � powiedzia�a.
Nast�pnie przyp�yn�� du�y dorsz i po�o�y� si� na pedale. Wtedy rozleg�o si� w
skrzyni
takie dudnienie, �e wszystkie ryby poucieka�y.
Tego dnia niczego wi�cej ju� si� nie dowiedzia�y.
Noc� zerwa�a si� wichura i graj�ca skrzynia wali�a niczym brukarska baba a� do
wschodu
s�o�ca. Kiedy w�gorzyca zjawi�a si� ponownie wraz z ca�ym towarzystwem, zasta�a
skrzyni�
ca�kiem odmienion�.
Wieko otwar�o si� niczym paszcza rekina, pokazuj�c rz�d z�b�w tak wielkich,
jakich �wiat
nie widzia�. Co drugi z�b za� by� czarny. Ca�e urz�dzenie spuch�o po bokach jak
ryba od ikry.
Brzegi powygina�y si�, peda� stercza� do g�ry jak noga daj�ca kopniaka, a
ramiona
�wiecznik�w pozwija�y si� w pi�ci. Paskudztwo!
� Uwaga, p�ka! � wykrzykn�� dorsz i machn�� ogonem, gotowy do odwrotu.
� P�ka! � krzykn�li wszyscy.
W tej samej chwili odpad�y boki, skrzynia otworzy�a si� i ukaza�a od �rodka.
By�o to
chyba najzabawniejsze ze wszystkiego.
� To jest �ak! Nie zbli�ajcie si�! � powiedzia�a w�gorzyca.
� To krosna! � powiedzia� ciernik, kt�ry tka swoje gniazdo i zna si� na
tkactwie.
� To arfa � powiedzia� oko�, kt�ry zwyk� trzyma� si� w pobli�u zak�ad�w
wapienniczych.
Tak, to by�a arfa! Tyle �e z mn�stwem r�nych drobiazg�w i zawijas�w, kt�rych
nie ma w
zwyk�ej arfie do przesiewania �wiru. Mia�a natomiast malutkie przyrz�dy podobne
do palc�w
u n�g w bia�ych we�nianych skarpetkach. Gdy si� porusza�y, wprawia�y w ruch
stop� o
dwustu ko�ciotrupich palcach, kt�ra sz�a i sz�a, a jednocze�nie wcale nie
rusza�a si� z miejsca.
By� to jaki� dziwny stw�r. Gra wnet si� sko�czy�a, bo ko�ciotrup przesta�
dotyka� strun.
Przebiera� tylko w wodzie palcami, jak wtedy, kiedy kto� stuka knykciami, by go
wpu�ci� do
�rodka.
Tak, gra si� sko�czy�a! Ale oto nadci�gn�y �awic� cierniki i przep�yn�y przez
skrzyni�.
Kiedy dotkn�y strun kolcami, w skrzyni zn�w co� zagra�o, tylko �e inaczej, gdy�
struny by�y
rozstrojone.
Nied�ugo potem w pewne r�owe, letnie popo�udnie na przystani dla parostatk�w
usiad�o
dwoje dzieci: ch�opczyk i dziewczynka.
Nie my�leli w�a�ciwie o niczym � no, mo�e o jakich� psotach � kiedy nagle
us�yszeli cich�
muzyk�, dochodz�c� z dna morza, i od razu spowa�nieli.
� S�yszysz?
� Tak! Co to mo�e by�? Kto� chyba gra gamy.
� Nie! To komary bzycz�.
� A w�a�nie, �e nie! To syrena.
� Nauczyciel m�wi�, �e nie ma �adnych syren.
� Nauczyciel sam dobrze nie wie.
� Lepiej pos�uchajmy!
Przys�uchiwali si� przez d�u�sz� chwil�, a potem sobie poszli.
Na przystani za� usiad�a para nowo przyby�ych letnik�w. On patrzy� jej w oczy, w
kt�rych
odbija� si� r�owy zach�d s�o�ca i zielone brzegi l�du. S�yszeli muzyk� niczym
ze szklanej
harmoniki, muzyk� w jakiej� nieznanej tonacji, dok�adnie tak�, o jakiej marz�
ci, kt�rzy
pragn� zrobi� co� po�ytecznego na tej ziemi. Nie przysz�o im jednak do g�owy, by
szuka�
�r�d�a d�wi�k�w poza sob�. My�leli, �e to w nich samych co� gra.
Potem nadesz�a para starych letnik�w, kt�rzy znali tajemnic� i nie mogli sobie
odm�wi�
przyjemno�ci, by g�o�no nie skomentowa�:
To zatopiony fortepian inspektora. Jak tylko przychodzili nowi nie zorientowani
go�cie,
kt�rzy siadali na pomo�cie i zastanawiali si�, co to tak gra, ciesz�c si� t�
nieznan� muzyk�,
starsi szybko wyja�niali im sztuczk� i ju� nie by�o powodu do rado�ci.
Graj�ca skrzynia le�a�a sobie ci�gle w tym samym miejscu przez ca�e lato.
Cierniki
nauczy�y swej sztuki okonie, kt�re gra�y nawet lepiej od nich. Pianino sta�o si�
wi�c
wy�mienitym miejscem dla wczasowicz�w do �owienia okoni. Rybacy rozstawiali
wok�
niego sieci, a stary str� pr�bowa� nawet pewnego dnia z�owi� tam dorsza. Kiedy
zarzuci�
w�dk� z ci�arkiem od starego zegara, a potem chcia� j� wyci�gn��, us�ysza�
pasa� w X-moll,
lecz haczyk jak siedzia�, tak siedzia�. Szarpa� i ci�gn��, a� w ko�cu wydoby�
pi�� ko�cistych
palc�w zako�czonych filcem, w kt�rych co� trzeszcza�o jak u ko�ciotrupa.
Przestraszy� si� i
mimo �e wiedzia�, co to takiego, wrzuci� zdobycz do morza.
Nasta�a pe�nia lata. Woda by�a taka gor�ca, �e wszystkie ryby zanurzy�y si� w
g��binach w
poszukiwaniu ch�odu. Wtedy muzyka znowu ucich�a. Ale nadesz�y sierpniowe
ksi�ycowe
noce i wczasowicze urz�dzili regaty. Inspektor te� bra� w nich udzia�.
Siedzia� wraz z �on� w bia�ej �odzi, a synowie wios�owali wolno tam i z
powrotem.
Kiedy znale�li si� na czarnej tafli wody z lekka po wierzchu posrebrzonej i
gdzieniegdzie
zmatowia�ej, us�yszeli pod sob� muzyk�.
� Cha, cha � za�mia� si� inspektor � to ten stary grat, nasze pianino! Cha, cha!
Nagle jednak ucich�, gdy� zobaczy�, �e jego �ona zwiesza nisko g�ow� niczym
pelikany na
obrazach. Zupe�nie jakby chcia�a wgry�� si� we w�asn� pier� i ukry� sw� twarz.
Stare pianino i jego d�uga historia obudzi�y w niej dawne wspomnienie pierwszej
jadalni,
kt�r� urz�dzali, pierwszego dziecka, kt�re uczy�o si� gra�, d�ugich wieczor�w,
przepe�nionych smutkiem, daj�cym si� przegoni� jedynie burzliwym masom d�wi�k�w,
od
kt�rych pierzcha�a nuda z mieszkania, wraca� dobry humor, a meble nabiera�y
w�a�ciwego
blasku... Ale to ju� zupe�nie inna historia!
Kiedy nadesz�a jesie� i rozszala� si� pierwszy sztorm, fale przewala�y si� z
tysi�czn� moc�
przez graj�c� skrzyni�. Mo�na by pomy�le�, �e by�a to po�egnalna muzyka. Nawet
rybitwy i
mewy zlecia�y si�, by jej pos�ucha�. Tej nocy skrzynia wyruszy�a na morze. I
taki by� koniec
ca�ej zabawy.
�PIOCH
Kapelmistrz Kreuzberg by� cz�owiekiem, kt�ry uwielbia� rano d�ugo spa� zar�wno
dlatego,
�e wieczorami grywa� w orkiestrze, jak i dlatego, �e zanim po�o�y� si� do ��ka,
wypija�
wi�cej ni� jedn� szklaneczk� piwa. My�la� nieraz nawet, �eby wsta� nieco
wcze�niej, ale nie
widzia� w tym �adnego sensu. Gdyby chcia� p�j�� do znajomego, ten by jeszcze
spa�; gdyby
chcia� wp�aci� pieni�dze, bank by�by zamkni�ty; chcia�by kupi� nuty w sklepie
muzycznym,
jeszcze nie otworzyli; potrzebowa�by pojecha� tramwajem, jeszcze nie zacz�y
je�dzi�;
doro�ki te� nie mo�na by�o tak rano znale�� ani dosta� tabaki Rap�. W og�le
niczego nie
mo�na by�o tak wcze�nie za�atwi�. Dlatego wci�� sypia� d�ugo w dzie�, a zreszt�
m�g� sobie
robi�, jak chcia�, no nie?
Kocha� s�o�ce, kwiaty i dzieci, ale nie dane mu by�o mieszka� od s�onecznej
strony przez
wzgl�d na delikatne instrumenty, kt�re nie znios�yby atmosfery s�onecznego
pokoju. Tak
wi�c pierwszego kwietnia wynaj�� mieszkanie od p�nocy. M�g� to dok�adnie
sprawdzi�,
gdy� na �a�cuszku kieszonkowego zegarka nosi� kompas, a poza tym wiedzia�, gdzie
wieczorami znajduje si� Wielki W�z.
Nadesz�a wiosna. Zrobi�o si� gor�co i mieszkanie od p�nocy by�o prawdziwym
b�ogos�awie�stwem. Sypialnia le�a�a obok salonu i dzi�ki �aluzjom panowa�a tam
zawsze
g��boka ciemno��. W salonie jednak nie by�o �aluzji, bo nie wydawa�y si�
potrzebne.
Zacz�o si� lato i �wiat si� zazieleni�. Kapelmistrz podjad� sobie i popi� w
Hasselbacken,
dlatego spa� d�ugo i smacznie, tym bardziej �e teatr by� tego dnia zamkni�ty.
Tymczasem, gdy spa�, w pokoju zrobi�o si� tak gor�co, �e par� razy nawet si�
obudzi� albo
wydawa�o mu si� raczej, �e si� obudzi�. Raz my�la�, �e zapali�y si� tapety, ale
to chyba z
powodu wypitego burgunda. Potem poczu� na twarzy jaki� �ar, tym razem by� to na
pewno
burgund, dlatego przewr�ci� si� na drugi bok i zasn��.
Wsta� oko�o wp� do dziesi�tej, ubra� si� i przeszed� do salonu, by si� orze�wi�
szklank�
zimnego mleka, kt�ra jak zwykle rano sta�a w pogotowiu.
W salonie jednak nie by�o tego dnia wcale ch�odno. By�o gor�co, a� za gor�co. A
zimne
mleko nie by�o wcale zimne; by�o ciep�e, ohydnie ciep�e.
Kapelmistrz nie by� k��tliwym cz�owiekiem, lecz lubi� we wszystkim porz�dek,
dlatego
zadzwoni� na star� Lovis�. Poniewa� pierwsze pi��dziesi�t razy zwyk� swoje uwagi
wypowiada� grzecznie, r�wnie� i teraz, kiedy Lovisa wetkn�a g�ow� w drzwi,
zwr�ci� si� do
niej uprzejmym, aczkolwiek zdecydowanym tonem.
� Loviso � powiedzia� � poda�a� mi ciep�e mleko.
� Nie, prosz� pana � odpowiedzia�a Lovisa � by�o zimne, ale sta�o i widocznie
si�
zagrza�o.
� A wi�c musia�a� tu napali�, bo w pokoju jest gor�co!
Nie, Lovisa nie napali�a. Obra�ona wycofa�a si� do kuchni.
Kiedy Kapelmistrz rozejrza� si� po salonie, od razu posmutnia�, bo okaza�o si�,
�e mleko to
jeszcze nic. Mia� on mianowicie w k�ciku przy pianinie domowy o�tarzyk, kt�ry
sk�ada� si� z
ma�ego stolika, dw�ch srebrnych lichtarzy, du�ego zdj�cia m�odej kobiety i
stoj�cego przed
nim wysokiego kieliszka do szampana ze z�ot� obw�dk�.
W tym kieliszku, jego �lubnym kieliszku � teraz Kapelmistrz by� wdowcem � sta�a
co
dzie� jedna czerwona r�a, na pami�tk� i w ofierze dla tej, kt�ra by�a kiedy�
s�o�cem jego
�ycia. Sta�a zim� i latem. Zim� trzyma�a si� nawet przez osiem dni, je�eli
oczywi�cie przyci��
koniec �odygi i wsypa� do wody odrobin� soli. Wczoraj po po�udniu wsadzi� do
wody �wie��
r��, a dzi� by�a ju� zwi�dni�ta, pomarszczona, z opuszczon� na piersi g�ow�. To
by� z�y
znak.
Kapelmistrz wiedzia�, �e r�e to delikatne stworzenia i zauwa�y�, u jakich ludzi
czuj� si�
dobrze, a u jakich �le. Pami�ta�, �e kiedy �y�a jego �ona, jej r�a, stoj�ca na
ma�ym stoliku do
szycia, nieraz zupe�nie niespodziewanie wi�d�a. Dzia�o si� tak wtedy, kiedy jego
s�onko
chowa�o si� za chmur�, kt�ra podczas g�uchych grzmot�w rozp�ywa�a si� w
kroplach. R�e
pragn� spokoju i s��w pe�nych mi�o�ci, nie znosz� ostrego tonu. Kochaj� muzyk� i
dlatego
Kapelmistrz gra� nieraz dla nich, a one otwiera�y si� i u�miecha�y.
Lovisa by�a ostatnio w z�ym nastroju. Sprz�taj�c chodzi�a i gdera�a sama do
siebie.
W kuchni te� akurat mia�a swoje z�e dni, sos si� warzy�, a w jedzeniu czu�o si�
smak
niezadowolenia, kt�ry Kapelmistrz od razu rozpoznawa�, gdy� sam by� delikatnym
instrumentem, czuj�cym w g��bi duszy to, czego inni nie czuj�.
Zaraz wi�c odgad�, �e to Lovisa zabi�a r��. Mo�e gdera�a na biedulk� albo
spojrza�a na
ni� krzywo, albo prychn�a na ni� ze z�o�ci� i r�a nie wytrzyma�a. Zadzwoni�
raz jeszcze na
Lovis�, a kiedy wetkn�a g�ow�, odezwa� si� nie tyle niegrzecznie, ile bardziej
zdecydowanie
ni� poprzednio:
� Co zrobi�a� mojej r�y, Loviso?
� Nic, prosz� pana!
� Nic? My�lisz, �e kwiat umiera ot tak sobie? Widzisz, �e w kieliszku brakuje
wody! To ty
j� wyla�a�!
Poniewa� Lovisa by�a niewinna, posz�a do kuchni i zacz�a p�aka�, gdy� bardzo
przykro
jest by� nies�usznie pos�dzonym.
Kapelmistrz Kreuzberg, kt�ry nie m�g� Znie�� cudzego p�aczu, pu�ci� rzecz w
niepami�� i
kupi� po po�udniu now� r��, bardzo �wie��, bez drucik�w w �ody�ce ma si�
rozumie�, bo
czego� takiego jego �ona nigdy by nie �cierpia�a.
Potem po�o�y� si� do ��ka i zasn�� jak suse�. Wyda�o mu si� przez sen, �e p�on�
tapety i �e
poduszka jest ca�a rozpalona, ale spa� dalej.
Kiedy nast�pnego dnia wkroczy� do salonu, by przed domowym o�tarzem odprawi�
nabo�e�stwo, to � o, zgrozo! � pozbawiona p�atk�w r�a zwisa�a wzd�u� �odygi.
Chcia� z�apa� za dzwonek, ale powstrzyma� si�, gdy zobaczy� zdj�cie tej, kt�r�
ukocha� z
ca�ej duszy, na wp� zwini�te, le��ce u st�p wazonu.
Tego nie mog�a zrobi� Lovisa! � I w naiwno�ci swej duszy pomy�la�: Ona, kt�ra
by�a dla
mnie wszystkim, moim sumieniem i moj� muz�, ona mnie nie lubi, jest na mnie z�a.
Co ja
takiego zrobi�em?
I kiedy zadawa� sobie w duchu to pytanie, znalaz� oczywi�cie w sobie pewne
niewielkie
wady, bo zawsze mo�na przecie� co� znale��, wi�c postanowi� si� poprawi�, ma si�
rozumie�
stopniowo.
Zn�w w�o�y� portret pod szk�o i obsadzi� go w ramki. R�� przykry� szklanym
kloszem.
� Mog�o to co� pom�c, chocia� wydawa�o si� w�tpliwe.
Nast�pnie uda� si� w o�miodniow� podr�. Wr�ci� do domu noc� i zaraz poszed�
spa�.
Przebudzi� si� tylko troszeczk� na jedno oko, bo wyda�o mu si�, �e p�onie
�yrandol.
Kiedy p�niej wszed� do salonu, by�o tam wr�cz gor�co, a pomieszczenie wygl�da�o
okropnie. Zas�ony wyblak�y, narzuta na pianino tak�e straci�a barw�, ok�adki nut
powygina�y
si�, a nafta w lampie u sufitu parowa�a, tworz�c pod plafonem, gdzie zwyk�y
ta�czy� muchy,
niebezpieczn� kropl�. Woda w karafce by�a gor�ca.
Najsmutniejsze jednak ze wszystkiego by�o to, �e jej zdj�cie tak�e wyblak�o,
z��k�o
niczym jesienna trawa! Wtedy zrobi�o mu si� przykro. A kiedy robi�o mu si�
naprawd�
przykro, siada� do pianina lub bra� skrzypce...
Tym razem usiad� do pianina z niepewnym zamiarem zagrania sonaty E-moll, Griega
oczywi�cie, jej sonaty, najwspanialszej i najlepszej wed�ug niej ze wszystkich,
jakie
stworzono na tym �wiecie po D-moll Beethovena, nie dlatego, �e E jest po D,
tylko dlatego,
�e tak jest i ju�!
Pianino jednak odmawia�o dzi� pos�usze�stwa. Brzmia�o dysharmonijnie. Fa�szowa�o
tak,
�e nie wierzy� w�asnym palcom ani oczom. Nie by�a to jednak ich wina. Instrument
by�
zwyczajnie rozstrojony, okropnie rozstrojony, mimo �e dopiero co wyszed� spod
zr�cznych
d�oni stroiciela. By� jak zamieniony, jak zaczarowany!
Wtedy z�apa� za skrzypce; one przecie� musz� brzmie� dobrze! Kiedy jednak
pr�bowa�
wydoby� z kwinty coraz wy�sze d�wi�ki, ko�ek odm�wi� pos�usze�stwa! By�
przesuszony. A
gdy kapelmistrz przesta� si� z nim patyczkowa�, struna p�k�a z trzaskiem i
zwin�a si� jak
sucha sk�ra w�gorza.
Istne czary!
Najsmutniejsze jednak ze wszystkiego by�o to, �e wyblak�o jej zdj�cie i dlatego
Kapelmistrz przykry� o�tarz welonem. W ten spos�b przykry� welonem wszystko co
by�o w
jego �yciu najpi�kniejsze. Sta� si� rozstrojony, przygn�biony i przesta�
wychodzi� wieczorami
z domu.
Trwa�o to a� do �w. Jana. Noce sta�y si� d�u�sze od dni, ale zas�ony nie
przepuszcza�y
�wiat�a i Kapelmistrz nie zauwa�y� �adnej r�nicy.
W ko�cu pewnej nocy, a by�a to w�a�nie noc �wi�toja�ska, obudzi� si�, kiedy
zegar w
salonie wybija� trzynast�. To by�o straszne, zar�wno dlatego, �e to pechowa
liczba, jak i
dlatego, �e m�dry zegar nie wybija przecie� trzynastej. Kapelmistrz nie m�g�
zasn��, tylko
le�a� i nas�uchiwa�. W salonie co� pukn�o, a p�niej trzasn�o, jakby
rozsycha�y si� meble.
Zaraz potem co� zaszura�o po pod�odze i zegar zacz�� bi�. Bi� i bi�,
pi��dziesi�t razy, i sto. To
by�o straszne!
Nagle do sypialni wpad� snop �wiat�a i rzuci� na tapety cie� jakiej� figury,
dziwnej figury
przypominaj�cej krzy� o za�amanych ramionach. Pada� od strony drzwi do salonu.
A wi�c w salonie musia�o si� pali� �wiat�o. Kto je zapali�? Dzwoni�y kieliszki,
jakby
siedzieli tam go�cie; kieliszki do szampana z r�ni�tego kryszta�u. Nikt jednak
nie rozmawia�.
Naraz da� si� s�ysze� jaki� szmer, zupe�nie jak wtedy gdy zwija si� �agiel,
magluje bielizn�
lub co� w tym rodzaju.
Kapelmistrz chcia� to zobaczy�. Poleciwszy sw� dusz� Wszechmog�cemu, wszed� do
salonu.
Najpierw rzuci�a mu si� w oczy Lovisa w pelerynce do czesania w�os�w, znikaj�ca
za
kuchennymi drzwiami. Zobaczy� podniesione �aluzje; zobaczy� st�, ca�y
zastawiony
kwiatami w wazonach. Ach! St� zastawiony jak tego wieczoru po �lubie, kiedy
przyszed� do
domu ze sw� oblubienic�.
Ale to nie wszystko: s�o�ce, s�o�ce sta�o z nim twarz� w twarz, ja�nia�o ponad
niebieszcz�c� si� zatok� i lasem w oddali. To s�o�ce o�wietli�o salon i sp�ata�o
te wszystkie
ma�e figle. A by� to dzie� urodzin Kapelmistrza. B�ogos�awi� wi�c s�o�ce, kt�re
wsta�o tak
wcze�nie rano i za�artowa�o sobie ze �piocha. B�ogos�awi� r�wnie� pami�� tej,
kt�r� nazywa�
s�o�cem swojego �ycia. Mo�e to nie by�o zbyt oryginalne, ale nie potrafi�
wymy�li� nic
lepszego, zreszt� chyba dobrze pasowa�o. R�a sta�a na domowym o�tarzu i
wygl�da�a
ca�kiem �wie�o, tak �wie�o jak ona, zanim zam�czy�a si� prac�. Zam�czy�a si�!
Tak, nie
nale�a�a do najsilniejszych, a �ycie wraz ze wszystkimi swoimi kuksa�cami i
kopniakami
okaza�o si� dla niej zbyt brutalne! Wci�� mia� w pami�ci, jak prasuj�c czy
pior�c opada�a na
kanap� ze s�owami skargi: jestem taka zm�czona! � Biedulka, nie nale�a�a do tego
�wiata,
mia�a tu jedynie go�cinny wyst�p, a potem odjecha�a.
Potrzebowa�a s�o�ca. Tak m�wi� doktor. Wtedy jednak nie mogli sobie pozwoli� na
s�o�ce, gdy� s�oneczne mieszkania kosztuj� dro�ej.
Za to teraz on mia� s�o�ce i sam si� tego nie spodziewaj�c sta� w jego pe�nym
blasku,
chocia� by�o ju� za p�no. Noc �wi�toja�ska w�a�nie min�a i s�o�ce mia�o p�j��
sobie na
ca�y rok. A potem powr�ci�! Jakie to wszystko dziwne!
PILOT MORSKI W TARAPATACH
Kuter pilotowy wykona� zwrot przed ostatni� boj� �wietln�. Zimowe s�o�ce dawno
ju�
zasz�o. Morze zaczyna�o si� burzy�, nadci�ga� sztorm. Wtedy to ch�opiec okr�towy
na dziobie
krzykn��: �agle z zawietrznej!
W oddali na morzu wida� by�o bryg, kt�ry przebrasowa� �agle tak, by stan�� w
dryfie.
Postawi� flag� wzywaj�c� pilota i najwyra�niej chcia� wej�� do portu.
� Przygotowa� si�! � zakomenderowa� starszy pilot przy sterze. � Trudno b�dzie
do niego
podej�� na tak wysokiej fali. Ale s�uchaj no, Wiktor, zbli�ymy si� od
zawietrznej od strony
rufy, �eby� m�g� wskoczy� na takielunek i dosta� si� na pok�ad... Teraz zwrot!
Gotowe!
Kiedy kuter zawr�ci�, podp�yn�� do le��cego w dryfie brygu.
� Dziwne, �e nie wychodzi z dryfu! Widzicie jakie� �wiat�a na pok�adzie?
� Nie! Ani �adnych �wiate� topowych! Ca�a naprz�d! Wiktor przygotuj si�!
Kuter szed� bardzo szybko. Wiktor sta� przy relingu od nawietrznej i gdy
nadesz�a wysoka
fala, chwyci� za wanty brygu. W tym czasie kuter zawr�ci� i skierowa� si� w
stron� �wiat�a
wej�ciowego do portu.
W po�owie drogi do salingu Wiktor zatrzyma� si�, by z�apa� oddech, po czym
zeskoczy� na
pok�ad. Znalaz�szy si� na dole, natychmiast ruszy� do steru, gdzie przecie� by�o
jego miejsce.
�atwo sobie wyobrazi�, jak si� przerazi�, kiedy nie zasta� tam nikogo. Zawo�a�
�hop, hop�, ale
nie us�ysza� �adnej odpowiedzi.
Na pewno siedz� gdzie� w �rodku i pij�, pomy�la� i podszed� do okienka kajuty.
Nie, nie
by�o tam nikogo! Zajrza� wobec tego do kambuza i kubryku, ale i tam nie by�o
�ywej duszy.
Zrozumia� wtedy, �e statek zosta� opuszczony, prawdopodobnie przecieka i tonie.
Rozejrza� si� za kutrem pilotowym, ale ten znikn�� w ciemno�ciach.
Niemo�liwe by�o �eglowanie w kierunku l�du, gdy� obs�ugiwanie bras�w, gording�w
i
bulin oraz jednoczesne stanie przy sterze wydawa�o si� nie do pomy�lenia.
Nic nie da�o si� zrobi�, tylko pozwoli� statkowi dryfowa�, mimo �e dryfowa� na
otwarte
morze.
Nie by�o si� z czego cieszy�, ale marynarz musi by� przygotowany na wszystko.
Jaki�
�eglarz powinien przecie� przep�ywa� w pobli�u. Trzeba tylko zdoby� �wiat�o, by
m�c dawa�
sygna�y. Poszed� wi�c do kambuza, by poszuka� zapa�ek i latarni. Zdziwi�o go, �e
mimo
wysokiej fali nie zauwa�y� na statku najmniejszego poruszenia. Jeszcze bardziej
si� zdziwi�,
kiedy przechodz�c ko�o grotmasztu, zobaczy�, �e idzie po parkiecie, na kt�rym
le�y d�ugi,
bia�o-niebieski chodnik w ma�� kratk�. Szed� po nim i szed�, nie widz�c ani
ko�ca chodnika,
ani kambuza. By�o to oczywi�cie straszne, ale jednocze�nie troch� zabawne, bo
zupe�nie
nowe.
Chodnik nie ko�czy� si� nawet tam, gdzie marynarz si� zatrzyma�, a mianowicie
przed
wej�ciem do pasa�u z o�wietlonymi sklepikami. Na prawo sta�a waga i jaki�
automat. Wiele
si� nie namy�laj�c Wiktor wszed� na wag� i wrzuci� monet�. Wiedzia�, �e wa�y
osiemdziesi�t
kilogram�w i a� si� roze�mia�, kiedy wskaz�wka pokaza�a tylko osiem.
Najwyra�niej waga
jest zepsuta albo znalaz�em si� na innej planecie, dziesi�� razy wi�kszej lub
mniejszej ni�
Ziemia, pomy�la�, bo chodzi� kiedy� do szko�y nawigacji i uczy� si� astronomii.
Teraz postanowi� zobaczy�, co kryje w sobie automat.
Kiedy wrzuci� monet�, otworzy�o si� okienko i prosto w r�ce wpad� mu list. By� w
bia�ej
kopercie zalakowanej na czerwono, piecz�ci jednak marynarz nie umia� odczyta�.
Nie mia�o
to zreszt� wi�kszego znaczenia, skoro i tak nie wiedzia�, od kogo by� ten list.
Rozerwa�
kopert� i zacz�� czyta�... najpierw podpis, jak to si� zwykle robi. By�o tam
napisane... no, ale
mo�e o tym nieco p�niej. Wystarczy powiedzie�, �e przeczyta� list trzy razy i
w�o�y� go do
kieszeni na piersi z bardzo, ale to bardzo zamy�lon� min�!
Nast�pnie poszed� dalej pasa�em, trzymaj�c si� teraz specjalnie �rodka chodnika.
By�y tam
wszystkie mo�liwe rodzaje sklep�w, ale ani jednego cz�owieka ni z jednej, ni z
drugiej strony
lady. Po chwili marszu zatrzyma� si� przed du�� witryn� sklepow� z wystaw�
�limak�w.
Poniewa� drzwi do sklepu sta�y otworem, wszed� do �rodka. Od sufitu do pod�ogi
pe�no tam
by�o p�ek ze �limakami zebranymi z przer�nych m�rz �wiata. Mimo �e marynarz
nie zasta�
w sklepie nikogo, zobaczy� wisz�ce w powietrzu k�ko z dymu tytoniowego, jakby
dopiero co
wydmuchni�te przez kogo�, kto si� zabawia� puszczaniem k�ek. Wiktor zna� si� na
�artach,
wsadzi� wi�c palec w k�ko i powiedzia�:
� Hej tam! Zar�czy�em si� z pann� Tabak�!
W tym samym momencie us�ysza� jaki� dziwny d�wi�k, co� jakby zegar, mimo �e nie
by�o
tam wcale �adnego zegara. Zobaczy� za to p�k dzwoni�cych kluczy, z kt�rych jeden
wygl�da�
tak, jakby wetkni�to go przed chwil� w dziurk� szuflady. Inne buja�y si� w t� i
z powrotem
regularnym ruchem wahad�a. Potem nasta�a cisza. A kiedy by�o ju� zupe�nie
cichutko,
us�ysza� delikatny szum, jakby szum wiatru graj�cego na linach albo pary
przeciskaj�cej si�
przez w�sk� rurk�. To szumia�y muszle, a poniewa� by�y r�nych rozmiar�w,
wydawa�y
d�wi�ki r�nej wysoko�ci. Brzmia�o to niczym ca�a orkiestra szum�w. Wiktor,
kt�ry by� w
czwartek urodzony i rozumia� mow� zwierz�t, nastawi� swoj� ma��owin� uszn� i po
chwili
wiedzia� ju�, o czym szumi�:
� Mam najpi�kniejsze imi� � m�wi�a jedna � nazywam si� Strombus pespelicanus.
� A ja jestem najpi�kniejsza! � m�wi�a druga, purpurowa muszla, kt�ra nazywa si�
Murex
i jako� tam jeszcze.
� Ja �piewam najpi�kniej! � m�wi�a porcelanka, wygl�daj�ca jak pantera.
� Cicho, cicho, cicho! � powiedzia�a muszla winniczka � mnie kupuj� najcz�ciej,
gdy�
le�� na grz�dkach z kwiatami podczas wakacji. Uwa�aj� mnie za nieciekaw�, ale i
tak musz�
mnie bra�. Zim� natomiast wyleguj� si� w drewutni w garnku z kapust�.
Okropne towarzystwo, kt�re si� tylko przechwala, pomy�la� Wiktor i aby si�
rozerwa�,
si�gn�� po otwart� ksi��k�, le��c� na ladzie. Poniewa� mia� bystre oko, od razu
zauwa�y�, �e
by�a otwarta na stronie 240 i �e rozdzia� 51 zaczyna si� po lewej stronie. U
g�ry rozdzia�u
przytoczony by� jako motto jeden wers z Goleridge'a, a jego tre�� porazi�a go
niczym piorun.
Z p�on�cymi policzkami i zapartym tchem czyta� dalej... no, ale o tym opowiemy
troch�
p�niej. Nie by�o tam jednak nic o �limakach, tyle przynajmniej na razie mo�emy
zdradzi�.
Tymczasem spodoba�o mu si� to miejsce, wi�c usiad� sobie wygodnie, z dala jednak
od
kasy, gdy� jest to niebezpieczne s�siedztwo. Zacz�� rozmy�la� o tych wszystkich
dziwacznych zwierz�tach, kt�re, jak on, s� na morzu. Nie jest im gor�co na dnie,
a jednak si�
poc�, a kiedy si� poc� wapnem, zaraz maj� nowy sweterek. I skr�caj� si� jak
robaki, niekt�re
na prawo, inne na lewo. Musz� si� jednak wykr�ca�, bo wszystkie nie mog� by�
przecie�
takie same.
Nagle z zaplecza spoza zielonych zas�on da� si� s�ysze� czyj� g�os:
� Tyle to ju� wiemy, a oto czego nie wiemy: �e muszla ma��owiny usznej to Helix,
a
kosteczki b�ony b�benkowej przypominaj� zwierz� zwane Limnaeus stagnalis,
zgodnie z tym,
co jest w ksi��ce.
Wiktor, kt�ry natychmiast zorientowa� si�, �e ma do czynienia z kim�, kto umie
czyta� w
cudzych my�lach, odpowiedzia� r�wnie� spoza zas�ony grzecznie, ale ostro, nie
okazuj�c ani
krzty zdziwienia:
� To tak�e wiemy, ale dlaczego mamy Helix w uchu, na ten temat ksi��ka wie
r�wnie
ma�o, co sprzedawca �limak�w...
� Nie jestem �adnym sprzedawc� �limak�w! � rykn�� niewidzialny z g��bi pokoju.
� Kim wobec tego jeste�? � rykn�� w odpowiedzi Wiktor.
� Jestem... trollem!
W tej samej chwili rozchyli�y si� zas�ony i ukaza�a si� g�owa tak obrzydliwa, �e
na jej
widok ka�dy inny wzi��by nogi za pas. Ale Wiktor wiedzia�, jak nale�y post�powa�
z
trollami, dlatego popatrzy� tylko na rozpalon� do czerwono�ci g�ow� w kszta�cie
fajki, gdy�
w�a�nie tak wygl�da� troll, kt�ry na stoj�cy wdmuchiwa� k�ka w szpar� mi�dzy
zas�onami.
Kiedy jedno z k�ek zbli�y�o si�, Wiktor nadzia� je na palec i pu�ci� z
powrotem.
� No, umiesz puszcza� k�ka � powiedzia� szyderczo troll.
� Tak jakby � odpowiedzia� Wiktor.
� I w dodatku si� nie boisz!
� Marynarz nie mo�e si� ba�, bo inaczej nie spodoba si� �adnej dziewczynie.
� S�uchaj no ty, kt�ry si� nie boisz, przejd� no si� troch� dalej tym pasa�em,
to
zobaczymy, jaki z ciebie bohater.
Prawd� m�wi�c Wiktor mia� ju� do�� towarzystwa muszli, skorzysta� wi�c z okazji,
by si�
oddali� w spos�b, kt�ry nie b�dzie wygl�da� na ucieczk�. Wyszed� ze sklepu
ty�em, gdy�
wiedzia�, �e nigdy nie nale�y odwraca� si� plecami. S� one o wiele bardziej
wra�liwe ni�
piersi.
I zn�w rozpocz�� w�dr�wk� wzd�u� niebiesko-bia�ego chodnika. Pasa� nie bieg�
prosto,
lecz wi� si� bez ko�ca w r�ne strony. Przez ca�y czas pojawia�y si� nowe
sklepy, ale wci��
bez kupuj�cych. Nie by�o te� nigdzie w�a�cicieli. Lecz Wiktor, kt�ry mia� du�e
do�wiadczenie, wiedzia�, �e kryj� si� na zapleczu.
Kiedy doszed� do perfumerii, pachn�cej niczym wszystkie kwiaty ��k i las�w,
pomy�la�:
wejd� i kupi� buteleczk� wody kolo�skiej dla narzeczonej. S�owo si� rzek�o!
Sklepik by�
bardzo podobny do tego z muszlami, ale pachnia� tak mocno, �e marynarza
rozbola�a g�owa i
musia� usi��� na krze�le. Szczeg�lnie dawa� si� we znaki zapach gorzkich
migda��w, kt�ry
powodowa� szum w uszach, a w ustach pozostawia� przyjemny smak wi�ni�wki.
Wiktor,
kt�ry na wszystko potrafi� znale�� rad�, wyj�� mosi�n� szkatu�k� z lusterkiem i
za�y�
szczypt� tabaki, co rozja�nia�o rozum i usuwa�o b�l g�owy. Potem zastuka� w lad�
i zawo�a�:
� Halo, jest tam kto?
�adnej odpowiedzi. Pomy�la� wi�c: wejd� dalej i sam si� obs�u��. Po�o�y� praw�
r�k� na
ladzie, zamachn�� si� i jednym skokiem znalaz� si� po drugiej stronie. Rozsun��
zas�ony i
zajrza� na zaplecze. Ujrza� tam widok, kt�ry go ca�kowicie oszo�omi�. Na d�ugim
stole
przykrytym perskim obrusem sta�o drzewko pomara�czowe obsypane kwiatami i
owocami, a
jego b�yszcz�ce li�cie przypomina�y li�cie kamelii. Kielichy z r�ni�tego
kryszta�u
poustawiane w rz�dach, a w nich wszystkie pi�knie pachn�ce kwiaty �wiata: od
ja�minu,
tuberozy, fio�ka, konwalii i r�y a� po lawend�. Po jednej stronie sto�u
zobaczy� ukryte do
po�owy w pomara�czy dwie niedu�e bia�e r�ce, kt�re z podwini�tymi r�kawami co�
robi�y
przy ma�ym srebrnym destylatorze. Nie widzia� jednak twarzy damy, do kt�rej
nale�a�y, a i
dama nie widzia�a jego. Kiedy jednak zauwa�y� jej ��to-zielone ubranie,
zrozumia�, �e to
rusa�ka, gdy� ��ty i zielony to kolory larwy motyla zwanego Sphinx ligustri,
takiej, kt�ra
umie zmienia� wygl�d. Jej ty� wygl�da jak przednia cz�� cia�a uzbrojona w r�g,
niczym u
jednorog�w. Tym fa�szywym obliczem odstrasza ona wrog�w, podczas gdy ta cz��
cia�a,
kt�ra jest prawdziwym przodem i s�u�y do jedzenia, wygl�da jak ty�.
Zanosi si� na awantur�, pomy�la� Wiktor, ale zacznij pierwsza! Kto si� chce
czego�
dowiedzie�, sam musi cicho siedzie�.
� Czy to pan szuka letniska? � zapyta�a dama, zbli�aj�c si� do niego.
� Tak, to ja � odrzek� Wiktor po to, �eby tylko co� powiedzie�, gdy� nigdy nie
przysz�oby
mu do g�owy szuka� letniska zim�.
Dama zmiesza�a si�. By�a warta grzechu i rzuca�a na marynarza uwodz�ce
spojrzenie.
� Nie pr�buj mnie oczarowa�, bo jestem ju� zar�czony z porz�dn� dziewczyn�! �
powiedzia� i popatrzy� na ni� przez szpar� pomi�dzy serdecznym i �rodkowym
palcem, jak to
czyni� wied�my, kiedy chc�, by wszystko przebiega�o po ich my�li.
Dama by�a m�oda i pi�kna do po�owy, ale od po�owy w d� by�o w niej co� starego,
zupe�nie jakby cia�o mia�a zlepione z dw�ch cz�ci.
� Chcia�bym obejrze� to miejsce � powiedzia� marynarz.
� Prosz� bardzo � odrzek�a i otworzy�a tylne drzwi.
Wyszli na zewn�trz i znale�