PODWODNA PRZYGODA WILLARD PRICE PODWODNA PRZYGODA Przełożyła EWA AYTON Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Opracowanie typograficzne okładki Zenon Porada -Ilustracja na okładce Pat Marriott Tytuł wydania angielskiego Underwater Adventure Random House, London 1993 Copyright © Willard Price 1955 First published in Great Britain by Jonatan Cape 1955 © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Spółka z 0.0., Warszawa 1993 Maska do nurkowania Wspaniały, chociaż niezbyt duży statek, Lively Lady, stał na kotwicy w lagunie Truk - rajskim atolu na Morzach Południowych. Ze wszystkich stron wyłaniały się strome zbocza wysp, które aż po krańce wierzchołków porośnięte były palmami kokosowymi, drzewami chlebowymi, mangowcami i pnącą rośliną o jaskrawych kwiatach - bungwineą. W zatoce Truk było dwieście pięćdziesiąt wysp. Ta olbrzymia laguna, zajmująca przestrzeń czterdziestu mil, wyglądała jak jezioro pośrodku oceanu. Niska rafa koralowa tworzyła wokół niej pierścień. W czterech miejscach rafa urywała się pozwalając statkom na swobodne wpływanie i wypływanie z laguny. Woda pod Lively Lady była bardzo czysta. Hal i Roger wychylili się za burtę. Podziwiali piękne ogrody koralowe, które znajdowały się jakieś dwadzieścia metrów pod statkiem, prawie na samym dnie morza. Dwaj bracia, Hal i młodszy od niego Roger, są nastolatkami. Chłopcy dostali roczny „urlop" ze szkoły, aby odbyć kilka wypraw w zastępstwie swojego ojca, Johna Hunta, znanego łowcy dzikich zwierząt. Przez całe lato podróżowali po 5 dżungli amazońskiej i po Pacyfiku łowiąc rzadkie okazy zwierząt dla ogrodów zoologicznych i cyrków - wyprawy te zostały opisane w książkach Przygoda nad Amazonką i Przygoda na Pacyfiku. Teraz mieli zejść na dno morza. Ojciec, chcąc zapewnić synom praktyczne wykształcenie z zakresu historii naturalnej, zdecydował, że dobrze się stanie, jeśli przez pewien czas będą uczestniczyli w pracach Instytutu Oceanograficznego. Instytut wyposażył Lively Lady w dzwon do nurkowania, akwalungi, podwodne aparaty fotograficzne i inne urządzenia niezbędne do przeprowadzania doświadczeń głębinowych, potrzebne do badania zwyczajów wielkich ryb i do chwytania rzadkich gatunków zwierząt morskich. Doktor Bob Blake został wyznaczony na kierow-lika ekspedycji. Z wyglądu doktor Blake przypominał bardziej ratownika niż naukowca. Pod wpływem ostrego słońca jego skóra, tam gdzie nie zasłaniał jej żółty sostium kąpielowy, zrobiła się ciemna jak mahoń. Wystarczyło tylko spojrzeć na jego szerokie ramiona, potężną klatkę piersiową i umięśnione ręce, a od razu wiedziało się, że jest świetnym pływakiem. Jego inteligentna twarz wykrzywiła się teraz w ponurym grymasie. Siedział na pokrywie luku i przyglądał się badawczo dwóm chłopcom, którzy opierali się o reling. „Och, dlaczego... - myślał - dlaczego muszę wciągać w to tych dwóch amatorów? Co oni wiedzą o nurkowaniu? Pewnie nie byli nigdy głębiej niż na dnie swojej wanny". 6 Obejrzał Hala od stóp do głów. „Kawał mężczyzny z niego - przyznał w duchu. - Dwa razy młodszy ode mnie, a dużo wyższy niż ja. Spokojny i rozsądny chłopak. A jego młodszy brat także sprawia miłe wrażenie. Ale to nie znaczy, że są dobrymi nurkami. Cóż, skoro więc mam bawić się w przedszkole, mogę zacząć od zaraz". Zawołał do chłopców: - Czas na pierwszą lekcję nurkowania. Podeszli szybko i usiedli obok niego na pokrywie luku. Kapitan Ike, właściciel statku, także podszedł bliżej. Młody polinezyjski rybak Orno, który siedział w bocianim gnieździe i czyścił papierem ściernym maszty, zrobił sobie przerwę i nadstawił ucha. - Dobrze wiecie, chłopcy - zaczął doktor Blake - że siedemdziesiąt procent powierzchni kuli ziemskiej zajmuje woda. Prawie wszystkie miejsca na lądzie zostały już dawno odkryte. Ale jeśli chodzi o oceany i morza, dopiero zaczęliśmy nasze badania. Niewiele jeszcze wiemy o podwodnym świecie. Wielkie odkrycia, jakie dokonają się w przyszłym stuleciu, będą dotyczyły głównie mórz i oceanów. Dawniej naukowcy, aby dowiedzieć się, co dzieje się w głębinach mórz, zapuszczali w nie sieci, a potem badali ryby i glony, które w nie wpadały. Trzeba przyznać, że to dosyć prymitywna metoda. Ale nie było łatwo zejść na dno i zobaczyć wszystko własnymi oczami, gdy miało się do dyspozycji staroświecki skafander do nur- 7 kowania, niewygodny i nie zapewniający bezpieczeństwa. My mamy na pokładzie wspaniałe wynalazki ostatnich czasów: maskę do nurkowania, akwalung, dzwon i podwodne sanie. Chciałbym, żebyście nauczyli się z nich korzystać, bo tylko wtedy będziecie mogli pomagać mi w badaniu podwodnego życia i chwytać rzadkie okazy zwierząt. Wiem, że zdobyliście już pewne doświadczenie pracując dla ojca. Słyszałem o waszej wyprawie do Amazonii i o podróży po Pacyfiku. Hal i Roger aż pokraśnieli z zadowolenia. Doktor Blake zmartwił ich jednak kolejną uwagą. - Ale to wszystko nie na wiele się tutaj przyda. Najważniejsza w tej pracy jest umiejętność nurkowania. Czy nurkowaliście już kiedyś? - Zaledwie kilka razy - wyznał szczerze Hal. - Tak właśnie myślałem. A więc najpierw zrobimy próbę nurkowania. Zobaczę, do jakiej głębokości potraficie dopłynąć. Kiedy poczujecie ostry, przejmujący ból w uszach, natychmiast wypłyńcie na powierzchnię. Będziecie mieli szczęście, jeśli za pierwszym razem uda się wam zanurzyć na głębokość trzech metrów. Roger przeskoczył przez reling. Już on pokaże temu powątpiewającemu doktorkowi, co potrafi. Był bardzo dumny, że umie wykonać poprawny skok do wody na główkę i zanurkować głęboko. Ale Blake powstrzymał go: - Poczekaj! Nie w ten sposób. Nie chcę, żebyś skakał na główkę. To wystraszy ryby. 8 - Więc co mam zrobić? - zapytał zakłopotany Roger. - Wskocz do wody powoli, ostrożnie, nie robiąc hałasu. Hal i Roger puścili reling i popłynęli w głąb zatoki starając się nie pluskać. Potem zanurkowali. Tym razem to doktor Blake poczuł się zakłopotany. Spodziewał się bowiem, że chłopcy zanurzą się na głębokość metra, może dwóch i zaraz wypłyną na powierzchnię parskając i z trudem łapiąc powietrze. Tymczasem oni rozgarniali wodę szeroko rozwartymi ramionami i płynęli coraz głębiej, głębiej i głębiej. Trzy metry, sześć metrów, dziesięć metrów, aż do samego dna, gdzie głębokość dochodziła do dwudziestu metrów. Ciemnoskóry przyjaciel Hala i Rogera Orno z dumą obserwował wysiłek chłopców. Bardzo się ucieszył widząc zdziwienie na twarzy doktora. On wcale nie był zaskoczony. Dobrze pamiętał, że podczas poprzedniej wyprawy bracia dużo nurkowali w poszukiwaniu pereł. Doktor Blake zrzucił linę. Chłopcy wynurzyli się łagodnie na powierzchnię wody. Wyglądali teraz jak dwa morsy. Złapali za linę i wspięli się po niej na pokład. Usiedli po słonecznej stronie burty. Oddychali szybko i mieli zmęczone z wysiłku twarze. Czekali, co powie doktor Blake. Ale ich instruktor nie należał do tych, którzy szafują pochwałami. 9 - Nieźle - powiedział - jak na początkujących nie najgorzej. Ale byłoby znacznie lepiej, gdybyście na początku odbili się. - Odbili się? - zapytał Hal. - Pokażę wam. I Blake opuścił się łagodnie do wody, a następnie popłynął wolno ku miejscu, w którym głębokość laguny sięgała około trzydziestu metrów. Na początku zanurzył się tak, że było widać tylko czubek jego brązowych włosów. Następnie błyskawicznym ruchem rąk i nóg wzbił się ponad wodę aż do pasa i z powrotem zapadł się na głębokość około dwóch metrów. Przez cały czas znajdował się w tej samej pozycji - miał głowę w górze. Powtórzył to raz jeszcze i dopiero wtedy zanurzył się. Zrobił to tak miękko i szybko, iż wydawało się, że nie pokonał nawet połowy drogi do dna. A po chwili wynurzył się na powierzchnię trzymając w ręku wachlarz morskich wodorostów, które oderwał od rafy koralowej. Hal i Roger dopiero teraz zdali sobie sprawę, jakie spotkało ich szczęście - trafił im się mistrz, który nurkuje tak samo wspaniale, jak uczy. Blake wdrapał się na pokład. Oddychał regularnie i wyglądał tak, jakby nurkował na głębokość dwóch, a nie dwudziestu metrów. - Lekcja druga - powiedział. - Używaliście już kiedyś rurki do nurkowania? Chłopcy pokręcili przecząco głowami. Blake otworzył skrzynkę i wyjął z niej maski, płetwy i plastikowe rurki, zwane fajkami. - Załóżcie to na siebie - polecił. io Chłopcy mieli już do czynienia z maskami i płetwami, więc z łatwością się w nie ubrali. Ale fajka! Przyglądali się temu urządzeniu z dużym zainteresowaniem. Była to plastikowa rurka długości mniej więcej sześćdziesięciu centymetrów. Wygięta z jednej strony ku górze, z drugiej ku dołowi, przypominała wyglądem węża. Na jednym końcu miała ustnik. - Włóżcie rurki do ust. Gumowe końcówki wsuńcie pod wargi, a wypustki złapcie zębami. Teraz tak długo możecie spokojnie oddychać pod wodą, jak długo druga część rurki znajduje się na powierzchni. - Ale - wtrącił Roger - jeśli morze jest wzburzone, fale zaleją fajkę i wtedy można napić się wody zamiast nabrać powietrza. Czy nie mam racji? - Widzisz tę piłeczkę pingpongową tuż przy samym wlocie do rurki? - zapytał Blake. - Kiedy nadchodzi fala, piłeczka unosi się, zamykając w ten sposób otwór, i woda nie może przedostać się do środka. Gdy fala odchodzi, piłeczka opada i znowu możesz oddychać. Po krótkim treningu przestaniesz w ogóle zauważać tego rodzaju przeszkody. - Jak długo można trzymać głowę pod wodą, kiedy ma się w ustach rurkę? - Co za pytanie! Nawet cały dzień, jeśli tak ci się spodoba. Blake założył maskę i płetwy, po czym wybrał dla siebie fajkę. - Pokażę wam, jak się nią posługiwać. ii Wsunął gumowy ustnik pod wargi. Przeszedł przez reling i położył się na wodzie twarzą na dół. Był niemalże cały pod wodą, tylko tył jego głowy unosił się na powierzchni. Plastikowa rurka wystawała z morza. Blake pływał płytko zanurzony pod wodą i nurkował głębiej od czasu do czasu, ale ani razu jego głowa nie pojawiła się nad powierzchnią wody. - To łatwe jak leżenie w łóżku - powiedział wspinając się na pokład. - Spróbujcie. Tylko pojedynczo. - Ja pierwszy - rzucił ochoczo Roger. Zacisnął wargi i zęby na ustniku rurki i zagłębił się w morze. Zanurzył się tak, jak zrobił to Blake. Ale stare nawyki okazały się trudne do przezwyciężenia. Wstrzymał oddech, bo był przyzwyczajony, że w momencie gdy ma głowę pod wodą, musi to zrobić. Po chwili wynurzył się na powierzchnię, żeby nabrać powietrza, ale kiedy otworzył usta, wypadła z nich rurka. Słyszał, jak Blake na niego krzyczy. Włożył z powrotem rurkę do ust. Jeszcze raz powoli zanurzył twarz w morzu i trzymał ją tak przez dłuższą chwilę. Próbował oddychać - niestety przez nos. Maska zasłaniała mu nie tylko oczy, ale również nos, dlatego po wdechu silniej przylepiła mu się do twarzy i zaparowała w niej szybka. „Przecież - pomyślał - powinienem oddychać ustami". Spróbował i powietrze z łatwością wypełniło mu płuca. A więc nie było w tym nic 12 trudnego. Trzeba było po prostu zapomnieć, że jest się pod wodą. Odprężył się. Już po chwili swobodnie dopłynął do płytszej części laguny. Ogrody koralowe znajdowały się tu na głębokości tylko trzech metrów. Przesuwał się nad tym pięknym podwodnym krajobrazem. Miał wrażenie, że siedzi w helikopterze albo na latającym dywanie. Koralowce przypominały zamki i pałace. Znajdujące się w nich otwory wyglądały jak drzwi i okna. Wypływające z nich ryby w barwnych kostiumach zdawały się być rycerzami i damami dworu. Mury obronne „zamków" sprawiały wrażenie omszałych i porośniętych bluszczem. Roger wiedział, że tak naprawdę większość z wdzięcznie poruszających się nibykwiatów i nibypaproci była w rzeczywistości zwierzętami. Teraz unosił się ponad tropikalnymi, koralowymi drzewami - widłakami. Tak przynajmniej wyglądała z daleka rafa koralowa - swoim kształtem przypominała drzewa. Ale Roger wiedział, że ich pnie i gałęzie powstały dzięki intensywnej pracy milionów małych koralowych polipów. Widział to już w książkach przyrodniczych opisujących podwodną roślinność i zwierzęta. Umiał rozpoznać jeżowce i rozgwiazdy. Cieszył się, że ma je pod sobą i nie musi po nich stąpać. Całe dno było nimi usłane. Niezliczone kolce jeżowca, czarne i długie, oraz białe krótkie kolce rozgwiazdy przypominały ostre igły. Jeśli ktoś nadepnąłby je bosą nogą albo dotknął ręką, miał- 13 by poważny kłopot przez parę tygodni. Kolce te bowiem zawierają truciznę, która powoduje, że rana boli, ropieje i bardzo długo nie chce się goić. Chłopiec przepływał właśnie koło wysokiego koralowca, który przypominał kształtem minaret; na samym jego czubku wyrastał piękny purpurowo-złoty kwiat. Roger zauważył wielką liczbę miękkich, poskręcanych płatków. Wyciągnął rękę chcąc ich dotknąć, ale w tym momencie wszystkie płatki zniknęły. Dopiero wtedy domyślił się, że to, co wziął początkowo za kwiat, było po prostu polipem. „Płatki" okazały się czułkami, które łapią pożywienie i przekazują je zawsze głodnej jamie chłonąco-trawiącej. Oślepiały go i przyprawiały o zawrót głowy kolory aniołów morskich - ryb o wielobarwnych, szerokich płetwach, dziobaków morskich oraz wielu innych gatunków, których nie potrafił nazwać. Były wśród nich ryby różowe, niebieskie, brązowe i całe mnóstwo połyskujących, małych żółtych rybek, które bez żadnego lęku przepływały tuż koło jego maski i wydawały się być tak samo zaciekawione Rogerem, jak on nimi. Jedna z nich przywarła nawet na chwilę do szybki, żeby mu się lepiej przyjrzeć. Nagle Rogera przeszedł dreszcz. W jego kierunku płynęła duża ryba. Nie widział jej jeszcze zbyt dokładnie. Mógł być to równie dobrze rekin albo jakiś inny ogromny drapieżnik, jeden z tych, które żyją w tropikalnych wodach. Za chwilę przekonał się jednak, że potworem, którego się przestraszył, był jego własny brat. 14 Hal, w masce z rurką do oddychania i w płetwach, miał w ręce dodatkowy przyrząd. Widząc go Roger zzieleniał z zazdrości. Była to podwodna strzelba. Doktor Blake zademonstrował ją im wcześniej, podkreślając, że jest ona bardzo drogim i cennym narzędziem. Duża i długa, zasilana była dwutlenkiem węgla. Jeden ładunek pozwalał na wykonanie sześćdziesięciu strzałów naraz. Tak jak pistolet, strzelba ta miała tylną rękojeść. Ale wyglądem przypominała karabin maszynowy, bo miała z przodu dodatkowy uchwyt. Po naciśnięciu spustu z długiej lufy wylatywała strzała zakończona ostrym hakiem. Do jej końca przymocowany był drut długości pięciu metrów. Trafiona taką strzałą ryba nie mogła odpłynąć, jeśli trzymało się/ strzelbę mocno w dłoniach. Hal płynął powoli szukając okazji do zabawy. Tuż obok pomiędzy gałęziami rafy przepływała duża, szara mięsożerna ryba. Wycelował w nią i wystrzelił. Dobrze trafił. Strzała przeszyła rybę na wylot, a haki mocno wbiły się w jej ciało. Oszołomione zwierzę usiłowało odpłynąć, ale powstrzymywał je pięciometrowy drut. Hal ściskał strzelbę i czuł, że ryba szarpie się mocno. Strzelba zmieniała swoje położenie. Ryba po drugiej stronie drutu skakała raz w dół, raz w górę, raz w prawo, raz w lewo. Nie dawała za wygraną, usiłowała wyrwać się za wszelką cenę. Kolba uderzyła Hala strącając mu maskę z głowy. Maska opadła szybko na dno znikając pomiędzy rozgałęzionymi stalaktytami rafy. 15 Bez maski Hal nie widział, co dzieje się wokół niego. Nie mógł także oddychać, gdyż walcząca o życie ryba pociągnęła go za sobą głębiej w wodę. Aby uniemożliwić jej odciągnięcie go dalej w morze, opuścił się na dno, chwycił za koralowiec i trzymał się mocno. Roger ruszył Halowi z pomocą. Naraz wydało mu się, że gdzieś z oddali dobiega go przytłumiony warkot silnika. Nie przyszło mu jednak do głowy, iż może to być dźwięk zbliżającej się motorówki. Jego myśli koncentrowały się w tej chwili wyłącznie na rozgrywającym się pod wodą dramacie. Nie słyszał doktora ?i???'?, który miotał się po pokładzie Lively Lady i krzyczał co sił w płucach. Odgłosów znad powierzchni morza nie słychać pod wodą. Tymczasem ciemnoskórzy mężczyźni na pokładzie rybackiej łodzi motorowej przestali się śmiać i śpiewać. Próbowali usłyszeć, co wykrzykuje człowiek na szkunerze. Niestety, nie znali angielskiego i nie mogli nic zrozumieć. Jeden z nich zauważył rurkę, która wynurzyła się na chwilę na powierzchnię wody, ale było już o ułamek sekundy za późno. Hal nadal był zajęty walką z rybą. Zdołał jednak spostrzec czarny cień, który zbliżał się do Rogera. Usłyszał też obroty śruby. Roger, płynąc do niego, nie mógł uniknąć spotkania ze śmiercionośnym kadłubem. Hal ruszył w kierunku brata, ale nie posunął się zbyt daleko, bo ryba ciągnęła go w przeciwną 16 stronę. Musiał wybierać: uratować strzelbę czy ocalić bratu życie. Wypuścił broń z ręki i duża szara ryba odpłynęła szybko w dal unosząc ze sobą cenny przyrząd. Hal natarł na Rogera. Użył całej swojej siły, żeby odepchnąć brata od nadpływającej motorówki. I natychmiast zanurkował. Miał jednak za mało czasu, żeby uniknąć zderzenia z żelaznym kilem łodzi. Kil uderzył go mocno w środek głowy i przejechał po całym ciele. Zanim zemdlał, zdążył jeszcze pomyśleć, że ostrza śruby napędowej pokroją go na drobne kawałki. Na szczęście rybacy na motorówce wyłączyli już silnik i pracujące na zwolnionych obrotach ostrza śruby podrapały go tylko. Roger podpłynął do nieprzytomnego brata i trzymał go, tak by głowę miał nad wodą. Doktor Blake płynął już w ich kierunku, a i rybacy wskoczyli do wody, żeby pomóc. Blake i Roger, w asyście tubylców, doholowali nieruchome ciało do szkunera i wciągnęli je na pokład. Blake sprawdził Halowi puls. - Stracił tylko przytomność. Nic mu nie będzie. Zszedł na dół po lekarstwa i bandaże, żeby opatrzyć rany i zadrapania chłopaka. Roger i tubylcy przerzucili Hala przez burtę. W ten sposób wypompowali z niego trochę wody. Hal otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim doktora ?i???'?. Blake wyglądał na bardzo wzburzonego. - Przepraszam - powiedział Hal, ale doktor milczał. 17 Nachylił się tylko nad nim i opatrywał jego podrapane ciało. Hal ze wstydu o mało nie zapadł się pod pokład. Zgubił tak drogą broń, stracił maskę, wypuścił rybę i nie pomyślał o tym, że trzeba obserwować łodzie pływające po powierzchni morza. On i Roger okazali się głupcami. Zaprzepaścili swoją szansę. Hal nie zdziwiłby się wcale, gdyby naukowiec pod wpływem złości powiedział im, co naprawdę o nich myśli. Prawie miał nadzieję, że tak się stanie. Jeśli Blake tego nie zrobi, Hal będzie gryzł się w duchu i ciągle wracał do tego myślami. Blake wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zabić, ale nie mówił nic. Przez cały dzień prawie nic nie powiedział. Kiedy wieczorem leżeli już w kojach, odezwał się do Hala: - Popłyniesz jutro z samego rana na lotnisko. Musisz zdążyć na samolot, który przylatuje o siódmej. Przyjeżdża Inkham. - Inkham? - Nie mówiłem ci? Zatrudniłem go, zanim opuściłem Honolulu. Ma mniej więcej tyle lat co ty - ale duże doświadczenie w pracy pod wodą. Widziałem, jak nurkuje. Jest dobry. Blake zamilkł, po chwili zaś dodał: - Dobrze będzie mieć obok siebie kogoś, kto ma głowę na karku. Wypowiedziawszy tę przykrą uwagę odwrócił się i zasnął. Hal przez całą noc nie zmrużył oka. Głupi kawał Tuż po wschodzie słońca Hal spuścił na wodę małą szalupę. Wyposażona była w przymocowany do rufy zewnętrzny motor. Hal wskoczył do środka, pociągnął za rozrusznik silnika i pomknął w poprzek laguny. Słońce świeciło. Woda była tak gładka i czysta niczym powierzchnia szlifowanego szkła. Koralowe ogrody na dnie morza mieniły się całą gamą barw. Wierzchołki porośniętych zieloną roślinnością wysp zdawały się dotykać nieba. Widoczne w oddali białe fale rozbijały się o otaczającą lagunę koralową rafę. Wydawałoby się, że w taki dzień wszyscy powinni być szczęśliwi. Hal jednak czuł się okropnie. Nadal cierpiał z powodu upokorzenia, które spotkało go poprzedniego dnia. Miał przecież nadzieję, że zostanie prawą ręką doktora ?i???'?. Tymczasem zrobił z siebie niezłego durnia. Teraz pojawi się człowiek, na którym Blake będzie mógł polegać. Usiłował przypomnieć sobie nazwisko - Inkham. Chyba już je kiedyś słyszał? Było raczej rzadko spotykane. Szukał w pamięci, jednak na próżno. Przypomniał sobie tylko, że coś niemiłego z nim się wiązało. 19 Zostało mu jeszcze jedenaście mil do wyspy Moen. Tam znajdowało się lotnisko. Łódka szybko przemknęła poprzez labirynt małych wysepek. Ominęła większy Tarik, Param i Fefan. Potem przepłynęła wzdłuż brzegów Dublon, które zaśmiecone były pozostałościami po zniszczonym japońskim mieście. Alianci zbombardowali tę wyspę w czasie II wojny światowej. Wszystkie wyspy w zachodniej części Pacyfiku należały kiedyś do Japonii. Teraz na Moen znajdowała się baza amerykańskiej marynarki wojennej i lotnisko. Samolot, który nadleciał ze wschodu, krążył jeszcze nad pasem startowym, gdy Hal dobił do przystani. Po chwili chłopak był już na lądzie. Znalazł się na lotnisku, zanim samolot całkowicie wyhamował. Jako pierwsi wysiedli mężczyźni w marynarskich mundurach, tuż za nimi pojawił się młody człowiek w cywilnym ubraniu. Od pierwszej chwili Hal poczuł do niego instynktowną niechęć. Teraz był pewien, że musiał go już kiedyś spotkać. Takiego cwanego, przebiegłego wyrazu twarzy nie zapomina się łatwo. Nowo przybyły stanął w miejscu i rozejrzał się dookoła. Hal podszedł do niego. - Nazywasz się Inkham? - S. K. Inkham, do usług. Wtedy Hal przypomniał sobie wreszcie. - Teraz wiem, skąd się znamy. Zapomniałem, że przezywano cię Skink - powiedział i wyciągnął do niego rękę. 20 Skink podał mu swoją, ale uczynił to bez większego entuzjazmu. - A ty nazywasz się Hal Hunt - rzekł ponurym głosem. Spotkanie ze starym kolegą szkolnym wcale go nie ucieszyło. - Chodźmy już. Pomogę ci nieść bagaże. Łódka jest tam - powiedział Hal, chcąc rozładować powstałe między nimi napięcie. Ruszyli w poprzek płyty lotniska. Hal próbował odgrzebać w pamięci dawne lata. Obaj rywalizowali ze sobą w szkole średniej. Skink nie lubił swojego imienia - Sylwester, dlatego zawsze mówił o sobie - S. K. Inkham. Szkolni koledzy nie mogli tego znieść, połączyli więc inicjały jego imion z pierwszymi trzema literami nazwiska i przezwali go Skink. Hal wiedział, dlaczego Skink nie cieszył się ze spotkania z nim. Reputacja Skinka nie była najlepsza. Wyrzucono go z drużyny piłki nożnej za faulowanie i zawieszono w czynnościach ucznia za oszukiwanie na egzaminach. O mało nie zabił nauczyciela biologii. Wydarzenie to wywołało sensację w mieście. Nauczyciel ukarał surowo Skinka za kradzież mikroskopu. Skink chcąc się na nim zemścić, wrzucił mu do kieszeni jadowitego węża. Nauczyciel włożył rękę do kieszeni i wąż go ukąsił. Biedak przez trzy dni walczył o życie. Skinka wyrzucono ze szkoły. Rodzina Inkha-mów przeniosła się do innego miasta, gdzie ich nie znano. 21 Nic dziwnego więc, że Skink nie podskakiwał z radości na widok kogoś, kto znał go z dawnych czasów. Hal usiłował nawiązać rozmowę. - Jak ci się podoba nasza laguna? Łódka płynęła zygzakami omijając wyspy, które wyglądały niczym zielone wieże. Z ich balkonów wysypywały się barwne pnącza i owoce. Skink rozejrzał się wkoło i mruknął coś pod nosem. Hal domyślał się, czego się lęka. Z pewnością niepokoi się, że Hal opowie wszystkim o tym, co wie na jego temat. „Czy powinienem to zrobić? - zastanawiał się Hunt. - Doktor ma prawo wiedzieć, kogo ma na pokładzie statku. Prędzej czy później Skink narobi kłopotów. Może nawet zepsuć całą wyprawę. Mógłbym temu zapobiec, gdybym od razu opowiedział o nim Blake'owi. Kiedy doktor dowie się o wszystkim, może nawet Sinka wyrzuci? Albo przynajmiej nie zrobi go ważniejszym ode mnie? Nie wiem, czy potrafiłbym znieść jego rządy". Wiedział jednak, że nic nikomu nie powie. Rogerowi też o tym nie wspomni. Roger nie może pamiętać Skinka - był wtedy zbyt mały. Kto wie, może Skink zmienił się. Może jest teraz wspaniałym chłopakiem. Powinien dać mu szansę. - Słuchaj, Skink - odezwał się Hal. - Myślę, że ty i ja powinniśmy się dogadać. Skink spojrzał na niego podejrzliwie. - Dogadać się? 22 - Nie miałeś szczęścia w szkole. Ale ja nie będę paplał na ten temat. - W szkole oceniono mnie niesprawiedliwie. Hal zastanowił się nad tym. - A mnie się wydaje, że miałeś więcej szczęścia, niż na to zasłużyłeś. Mogłeś być oskarżony przed sądem o próbę morderstwa. Ale nauczyciel nie doniósł na ciebie. Zapłacił nawet sam za szpital. I przekonywał wszystkich, że był to tylko głupi kawał. - Tak właśnie było - potwierdził Skink. Halowi odebrało na chwilę mowę. Nie mógł uwierzyć, że dla tego łobuza morderstwo czy półmorderstwo było zwykłym kawałem. Pomyślał o przyszłości - o pracy pod wodą. I bez tego gagatka głębiny morskie niosły wiele niebezpieczeństw. - Chcę tylko wiedzieć - powiedział - czy ubijemy uczciwy interes. - Hunt - krzyknął Skink - zejdź na ziemię! Za kogo ty się masz? Kto dał ci prawo wygłaszania ojcowskich kazań? Potrafię zadbać o swoje sprawy. I już wkrótce będę się zajmował twoimi. Więcej wiem o podwodnych wyprawach niż ty i Blake razem wzięci. Za miesiąc zostanę szefem. Nie przejmuj się mną - zacznij się martwić o siebie. Jeśli jesteś sprytny, wycofasz się już teraz. Jeśli tego nie zrobisz, będziesz musiał się pogodzić z tym, że to ja będę wydawał rozkazy, a one nie zawsze będą miłe. Musisz podjąć decycję w tej chwili. Czy dobrze się rozumiemy? 23 - Wydaje mi się, że tak - odpowiedział Hal i spojrzał prosto w rozbiegane oczy Skinka. - Chcesz, żebyśmy byli rywalami. Dobrze więc, jeśli naprawdę ci na tym zależy, niech tak będzie. Podpłynęli ku Lively Lady i za chwilę byli już na pokładzie. Blake stał oparty o reling. - Dzień dobry - pozdrowił serdecznie Inkha-ma. Skink rozpływał się teraz w uśmiechach. - Miło cię znowu widzieć, Blake. Uścisnęli sobie ręce. Doktor Blake podziwiał silną, wysportowaną sylwetkę przybysza. - Cieszę się, że będziesz członkiem naszej załogi - powiedział. - Nie było nam lekko. Potrzebujemy cię. - Myślę, że się wam przydam - odparł Skink pochylając przy tym głowę z udaną skromnością. - Chodź ze mną na dół. Pokażę ci, gdzie możesz położyć swoje rzeczy. Potem zjemy śniadanie. Zeszli pod pokład. Wokół rozchodził się zapach świeżo zaparzonej kawy. Orno, który pełnił funkcje marynarza i kucharza, nakrywał stół do śniadania. Blake przeszedł na tył kabiny. - Będziesz spał tutaj - powiedział wskazując na jedną z koi w rufie. Było tam bardzo mało miejsca i koje stały bardzo blisko siebie. Ale Skink zatrzymał się obok największej, która znajdowała się na przedzie kabiny. - Czy to łóżko jest zajęte? - zapytał. - Tak - odparł Blake - to moja koja. - I zawrócił ku rufie, ale Skink nie poszedł za nim. 24 - Nie chciałbym sprawiać kłopotu - oznajmił - ale muszę powiedzieć, że nie będzie ze mnie żadnego pożytku, jeśli będę tam spać. Nie przeszkadza mi kołysanie fal. Ale to zanurzanie i wynurzanie się rufy po prostu mnie wykańcza. Czułbym się znacznie lepiej, gdybym mógł się położyć w śródokręciu. Tylko że to jest twoje miejsce. Będę więc spał na pokładzie. - Ani się waż - sprzeciwił się wspaniałomyślnie Blake. - Weź moją koję, a ja zajmę tę z tyłu. - Naprawdę nie masz nic przeciwko temu? - Nic a nic. Skink rzucił swój bagaż na łóżko doktora. - A teraz chodźmy coś zjeść - zaproponował Blake. - Zazwyczaj jemy wcześniej, ale dziś czekaliśmy na ciebie. Oto kapitan Ike. Kapitanie Flint, poznajcie Inkhama. - Podali sobie ręce. - A to jest Roger. Skink rzucił w stronę Rogera krótkie „cześć". Powiedział to tonem człowieka, który nie ma czasu na zadawanie się z młodszymi od siebie. - Orno, Inkham - powiedział Blake. Przystojny, młody Polinezyjczyk podszedł do Skinka z wyciągniętą ręką. Odsłonięte w uśmiechu białe zęby kontrastowały z jego ciemną niczym mahoń twarzą. Uwagę Skinka jakby nagle pochłonęło coś innego. Wydawało się, że nie zauważył wyciągniętej ręki. Orno schował ją i spokojnie odszedł do swoich zajęć. Nie okazał złości. Za to Hal był wściekły. Cały stężał, zacisnął 25 pięści i z trudem powstrzymywał się, żeby nie walnąć Skinka pomiędzy oczy. A więc Skink uważał się za lepszego od Orno i dlatego nie chciał mu podać ręki! Orno wart był tuzina Skinków. Wielokrotnie ryzykował życie, żeby ratować Hala i Rogera. Wykazał się taką cierpliwością i odwagą w czasie strasznych dni na pustyni i na tratwie. Wykształcenie ciemnoskórego olbrzyma było z pewnością równe edukacji Skinka, a ponadto miał on coś, czego Skinkowi brakowało - miał charakter. Hal i Orno złożyli siebie przysięgę krwi i zgodnie z polinezyjską tradycją byli braćmi. I teraz, kiedy obrażano jego „brata", Hal mógł tylko siedzieć i wściekać się. Trudno. Nadejdzie dzień, w którym Skink za to zapłaci. Śniadanie składało się z owoców tropikalnych, jaj żółwich, tostów i kawy. Kiedy skończyli, Skink zwrócił się do ?i???'?: - Teraz, Blake, możesz wprowadzić mnie w szczegóły wyprawy. Nie mieliśmy zbyt wiele czasu, żeby porozmawiać o tym w Honolulu. - To prawda - przyznał doktor. - Niewiele o nas wiesz, a ja niewiele wiem o tobie. Ale widziałem, jak nurkujesz, i to mi wystarczyło. Każdy, kto potrafi tak nurkować... - Dziękuję - uśmiechnął się Skink. - Wiesz, że przysłał mnie tu Instytut Oceanograficzny, żebym zajął się badaniem podwodnego życia. Mam też schwytać kilka okazów rzadkich gatunków zwierząt. Pewnie chciałbyś dowiedzieć się czegoś o naszym szkunerze. Jest to nieduży 26 statek, długości dwudziestu metrów, wyposażony w trójkątny żagiel firmy Marconi - najszybszy żagiel na świecie. Ma także żagiel dziobowy - kliwer, i dwa sztagzele oraz dodatkowy silnik. Przydaje się on przy pokonywaniu wąskich cieśnin. Na statku znajdują się również klatki na zwierzęta. - Skąd się wzięły na szkunerze? - Zanim go wynająłem - wyjaśniał Blake - Hal Hunt i jego brat pływali na nim, łowiąc zwierzęta dla swojego ojca. Statek jest własnością obecnego tutaj kapitana Flinta. Kiedy chłopcy zakończyli wyprawę, wynająłem Lweły Lady od Flinta pod warunkiem, że zgodzi się uczestniczyć w mojej ekspedycji. Postanowiłem zatrudnić także Hala i Rogera. - Czyli ni mniej, ni więcej, Instytut dał ci wolną rękę i możesz robić, co chcesz? - Zgadza się - potwierdził Blake. Skink uśmiechnął się do Hala. Innym uśmiech ten mógł się wydawać zupełnie naturalny, ale Hal wiedział, co oznacza. Skink zamierza doprowadzić do tego, żeby Blake zwolnił obu braci. Wtedy nikogo już nie będzie musiał się obawiać. - Powinniśmy także rozglądać się za zatopionymi statkami - ciągnął Blake. Roger nadstawił ucha. To było coś, co od razu podziałało na jego wyobraźnię. - Statki pełne skarbów?! - wykrzyknął. - Można je tak nazwać, chociaż dla oceanografów i historyków najważniejsze są nie skarby, ale informacje o tym, jak żyli i żeglowali ludzie 27 w czasach, kiedy wyspy te należały do Hiszpanii. Musicie wiedzieć, że od siedemnastego do dziewiętnastego wieku terytoria te znajdowały się pod panowaniem Hiszpanów. Filipiny także. Hiszpańskie galeony pełne złota z Filipin przepływały właśnie tą drogą i zatrzymywały się na okolicznych wysepkach. Tam uzupełniano zapasy wody i pożywienia. Potem statki kierowały się ku brzegom Meksyku, który również zajęty był przez Hiszpanów. Ładunek transportowano dalej drogą lądową, a następnie odsyłano statkami do Europy. - Ale stare galeony często nie wytrzymywały ciężkich warunków na morzu i wiele z nich tonęło - wraz ze wszystkimi cennymi rzeczami, które znajdowały się na ich pokładzie. Niektórzy uważają, że historie o zatopionych skarbach to bajki. Jednak to prawda, że na dnie morza leżą tysiące wraków, które czekają, żeby ktoś je kiedyś odnalazł. Hiszpanie ponieśli wiele strat właśnie w tej okolicy, gdyż obszar ten często nawiedzały tajfuny. Tylko niektóre z zaginionych statków zostały zlokalizowane. Wcześniej technika nurkowania była zbyt prymitywna, żeby poszukiwania wraków mogły być skuteczne. Ale teraz, z pomocą nowoczesnych urządzeń do nurkowania, powinno nam być łatwiej. Wyszli z kabiny na pokład. Nie wolno nurkować tuż po jedzeniu. Stanęli więc przy relingu i patrzyli na koralowy krajobraz. - To zupełnie inny świat - powiedział Blake. - Całkiem niepodobny do tego, w którym żyjemy. Nurkuję już od dwudziestu lat i czasami wydaje mi się, że czuję się lepiej tam na dnie niż gdziekolwiek na lądzie. To uczucie narasta w człowieku powoli. Na początku jest ci tam dziwnie i trochę się boisz. Jest niebezpiecznie, to oczywiste, ale przejście przez ulicę też może być ryzykowne. Jeśli o mało nie wpadłeś pod pędzącą z zawrotną szybkością taksówkę, z prawdziwą ulgą zagłębiasz się w otchłań morską, gdzie jest cicho i spokojnie. Czytaliście Dwadzieścia mil podwodnej żeglugi Juliusza Verne'a? Chłopcy kiwnęli potakująco głowami. - Pamiętacie ten fragment, w którym jednego z członków załogi Nautilusa pogrzebano na dnie morza. Często myślę o tym. Chciałbym mieć taki pogrzeb. Skink zaśmiał się cicho, ale Blake, nie zważając na to, zwierzał się dalej: - Mówię to całkiem serio. Nie mam żony ani dzieci, nic nie łączy mnie z lądem. Jeśli cokolwiek mi się stanie, chciałbym, żeby moje ciało złożono w cichym koralowym ogrodzie, takim jak ten. Roześmiał się, zauważył bowiem markotne twarze braci. - Nie martwcie się - dorzucił. - Na razie tam się nie wybieram. A teraz wyjmiemy sprzęt i zrobimy plan dnia. 28 Skorpion w hełmie Postanowiono, że Hal zejdzie na dno w skafandrze do nurkowania. Wprawdzie doktor uważał skafander za przeżytek, ale przyznawał, że w niektórych sytuacjach może się okazać niezbędny. Nurkowanie w skafandrze nie było dla Skinka żadną nowością. Dla Rogera zaś mogłoby być zbyt niebezpieczne. Hal przyznał się, że nigdy wcześniej nie używał kombinezonu do nurkowania i że nie ma nic przeciwko temu, żeby go wypróbować. Chłopcy wynieśli na pokład ciężki gumowy skafander, masywny miedziany hełm i ciężkie ołowiane buty. Następnie wyciągnęli z kabiny duży zwój liny ratowniczej i ogromną szpulę z nawiniętym przewodem do oddychania. Przynieśli pompę i kompresor. Ukrywający się wśród sprzętu skorpion uciekł w stronę luku odpływowego; cienki ogon i jadowite żądło sterczały ponad jego zielono-białym ciałem. - Dostają się na pokład w koszach z owocami - powiedział Blake patrząc za skorpionem. Hal wciągnął na siebie niewygodny kombinezon. Od razu zaczął się intensywnie pocić. Skafander był tak wielki i ciężkirże chłopak nie 30 mógł schylić się, aby włożyć buty. Pomógł mu Blake. Każdy but miał grubą podeszwę z ołowiu i ważył dwadzieścia pięć kilogramów. Kiedy Hal próbował zrobić parę kroków, okazało się, że z trudem udaje mu się przesuwać nogi. - A teraz hełm - powiedział Blake. - Brakuje jednego wentyla. Przyniosę go. Zszedł na dół, do magazynu. Roger pobiegł na dziób statku, zobaczył bowiem morświna, który na chwilę wynurzył się z wody. Hal sprawdzał skafander. Nikt więc nie zauważył, że Skink podszedł do luku odpływowego, w którym schował się skorpion. Ostrożnie złapał zwierzę za ogon i wrzucił do miedzianego hełmu. Wrócił Blake i wraz ze Skinkiem nałożyli Halowi ciężki hełm na głowę i przymocowali do skafandra. Uruchomili pompę i przez gumową rurkę do wnętrza hełmu zaczęło napływać powietrze. Hal patrzył przez zakryty żelazną kratką szklany otwór w hełmie i nagle poczuł się jak więzień w celi śmierci. Wydawało mu się, że zaraz zemdleje z gorąca, bo bezlitosne słońce coraz bardziej nagrzewało skafander i metalowy hełm. Upaść, zanim znajdzie się w wodzie? Co pomyśli o nim Blake? Wszystko to - hełm, skafander i buty - ważyło razem sto dwadzieścia pięć kilogramów. Halowi przyszło do głowy, że równie dobrze mógłby próbować podnieść do góry człowieka o takiej samej wadze. Krople potu spływały mu po twarzy. Uwiesił się całym ciałem na ramionach ?i Rogera i Skinka i powłócząc nogami dotarł do relingu. Doktor Blake przygotował małą drabinkę. Hal usiadł na relingu i wszyscy trzej pomogli mu przełożyć nogi na drugą stronę barierki, a potem zejść na pierwszy szczebel. Blake powoli opuszczał drabinkę do wody. Gdy Hal zanurzył nogi w wodzie, od razu poczuł, że zrobiły się lżejsze. W końcu cały znalazł się pod wodą. Dopiero wtedy zniknęło potworne uczucie ciężaru. Mimo to nadal czuł się jak więzień oczekujący na egzekucję. Niewiele mógł sobie pomóc. Jego los zależał od ludzi na statku. Jeśli pompa zatrzyma się, to jest już po nim. Gdy przewód do oddychania w coś się zapłacze, będzie miał odcięty dostęp powietrza. Kiedy spuszczą go zbyt szybko na dół, zostanie „zgnieciony" przez ciśnienie wody, a kiedy zaczną go wyciągać zbyt raptownie, dostanie zawrotów głowy. Dotknął stopami dna. Znalazł się w bajkowym świecie pełnym udziwnionych koralowych kształtów: różowych potworów, purpurowych wachlarzy, niebieskich i złotych drzew o gałęziach przypominających rogi łosia. Przewód do oddychania przymocowany do hełmu Hala i linka ratownicza zaczepiona o rękaw skafandra uniosły się wysoko, wysoko w górę, aż w końcu przecięły powierzchnię wody. Z dołu wyglądała niczym dach zrobiony z wielkiego matowego szkła. Nic nie mógł przez nią zobaczyć. Wiedział, mniej więcej, gdzie znajduje się kadłub 32 statku. Ale nie widział niczego ponad linią wody. Nie widział patrzącego w głąb morza Rogera ani doktora ?i???'?, który stał przy pompie, czy też Skinka trzymającego linkę ratunkową i gumowy przewód do oddychania. Zauważył nagle, że linka ratunkowa i rurka do oddychania są za bardzo poluzowane. W momencie, w którym sięgnął nogami dna, natychmiast powinny zostać naprężone. A więc zamiast je podciągnąć w górę, rozluźniono je jeszcze bardziej. Zwoje czarnej rurki i białej linki ratunkowej leżały na dnie tuż obok niego. Postanowił uważać, żeby się w nie nie zaplątać. Zaczął chodzić po dnie. Nie było to łatwe. Musiał pochylać się do przodu, jak upadające drzewo. Była to ciężka praca - podnieść nogę, przenieść ją do przodu i z powrotem postawić na ziemi. Ciasny, wypełniony powietrzem skafander utrudniał każdy ruch. Nagle nadeszła niespodziewana pomoc. Dostał się w środek silnego prądu, który przeniósł go o jakieś cztery metry do przodu. Takie prądy dosyć często nawiedzały podwodne obszary laguny Truk. Niestety nie miał czasu, aby sprawdzić, co dzieje się z linką asekuracyjną i z przewodem do oddychania. Prąd, który nadszedł z przeciwnej strony, przeniósł go o sześć metrów do tyłu. Złapał za koralową gałąź, bo najwyraźniej prądy chciały pograć sobie nim jak piłką. Wolną ręką pociągnął za końce przymocowanych do kombinezonu lin. 33 Niestety, rurka do oddychania zaczepiła się o rafę. Najmniejsze otarcie się przewodu o ostrą powierzchnię koralu groziło odcięciem dopływu powietrza. Jednocześnie poczuł, że coś porusza się wewnątrz hełmu. Jakieś stworzenie chodziło po jego włosach. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po plecach. Nie mógł tam sięgnąć ręką. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko starać się odczepić przewód do oddychania od koralu. Wielonogie stworzenie szło teraz wzdłuż jego prawego ucha. Zamknął prawe oko, kiedy przechodziło mu po powiece. Przesuwało się w stronę nosa. Nareszcie mógł się przyjrzeć stworowi i to, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Był to skorpion. W przypływie dzikiej furii miał ochotę zmiażdżyć tego okropnego pajęczaka waląc głową 0 wnętrze hełmu. Ale wiedział, że gdy tylko wykona najmniejszy ruch, skorpion wbije mu żądło. Trucizna rozpłynie się po całym jego ciele. 1 jeśli nawet nie uśmierci go natychmiast, na pewno spowoduje utratę przytomności. Wtedy Hal upadnie na dno, rurka do oddychania zapłacze się i to będzie jego koniec. Bez powietrza nie będzie miał żadnych szans na przeżycie. Nie może się ruszać, musi zachować spokój. Jest przecież przyzwyczajony do obcowania z niebezpiecznymi stworzeniami. Pozwalał tarantulom i czarnym wdowom chodzić po ręce, wiedział 34 bowiem, że jeśli nie drażni się dzikich zwierząt, to one nie atakują. Starał się więc zapomnieć o tym, co chodziło mu teraz po wargach i po podbródku, i skoncentrował się na wyplątywaniu przewodu do oddychania z rafy. Pochylił się do przodu, w stronę koralu, o który zaczepiła rurka. Musi sobie poradzić sam, ci na górze nie wiedzą nic o jego kłopotach i nie mogą mu pomóc. Gdyby chciał, żeby wyciągnęli go na powierzchnię, miał pociągnąć za linkę asekuracyjną. Ale nie mógł tego zrobić, najpierw musiał poluzować rurkę doprowadzającą powietrze. Teraz skorpion wędrował po jego szyi. Najwyraźniej posuwał się coraz niżej. Jeśli spróbuje przecisnąć się pod krawędzią hełmu, zostanie zgnieciony i wtedy zaatakuje. Hal starał się powstrzymać drżenie rąk. Trudno zachować spokój, gdy czuje się, jak skorpion chodzi mu po kołnierzu i wokół szyi. Każde dotknięcie nóg stworzenia Hal odczuwał jako ostre ukłucie igłą. A teraz znowu zaczął iść ku górze... po lewej stronie brody i policzka... po lewym oku... po czole, wszedł z powrotem we włosy. Hal odetchnął z ulgą. Już lepiej było mieć go we włosach. Poruszał się tam dosyć leniwie. Najwyraźniej spodobała mu się ta dżungla. Hal zaczynał mieć nadzieję, że przy odrobinie szczęścia uda mu się wypłynąć na powierzchnię i może nie zostanie użądlony. 35 Ale co będzie, kiedy zdejmą mu hełm? Czy skorpion nie poczuje się zagrożony i nie zaatakuje. Hal denerwował się coraz bardziej. Bał się, że zaraz wpadnie w histerię. Ten stan ducha był częściowo spowodowany „upojeniem się głębokością". Jest to odurzenie podobne do zatrucia alkoholowego. Wywołuje je zbyt długie przebywanie na znacznej głębokości i duże napięcie nerwowe. Nurkowie upojeni głębokością zapominają, gdzie są. Przestają się bać i pogrążają się w marzeniach. Wydaje im się, że koralowe wzgórza to pałace, a ryby to piękne kobiety. Hal miał wrażenie, że podwodny świat jest zupełnie nierealny. Śmiał się i płakał na przemian. Czuł się bardzo szczęśliwy i to było najważniejsze. Miał ochotę położyć się i zasnąć. Ale resztki instynktu kierowały jego rękami i nadal odplątywał przewód do oddychania. W końcu udało mu się go uwolnić. Chwycił za linkę asekuracyjną i pociągnął kilka razy. Potem stracił przytomność i zaczął bujać w obłokach marzeń. Kiedy się ocknął, leżał na pokładzie Lively Lady. Nie miał już na głowie hełmu; zdejmowano mu buty i skafander. Po chłodzie morskich otchłani cudownie było znowu poczuć słońce na twarzy. Odetchnąć świeżym powietrzem. Poczuć pod sobą solidne deski pokładu. Nagle przypomniał sobie o skorpionie. Nie 36 mógł się powstrzymać i przeczesał palcami włosy. Nic w nich nie było. Zaczął się słabo śmiać. - Jest w hełmie - powiedział. - Znajdziecie go w środku. - Co znajdziemy? - zapytał Blake. - Skorpiona - odrzekł Hal i znowu zaczął się śmiać, a łzy napłynęły mu do oczu. - Jest w szoku głębinowym i majaczy - stwierdził Skink. Doktor Blake odwrócił hełm i zajrzał do środka. Wnętrze było puste. - Wkrótce poczujesz się lepiej - zapewniał Hala. - Masz przywidzenia. - Mówię wam, że w hełmie był skorpion. Chodził po mojej twarzy. O mało przez niego nie zwariowałem. Skink uśmiechnął się porozumiewawczo do doktora ?i???'?. - Ludzie w szoku mówią często śmieszne rzeczy - powiedział. - Nie warto posyłać na dół amatorów. Więcej z nimi kłopotu niż pożytku. Doktor Blake przytaknął kiwając ze smutkiem głową. - I jeszcze jedno - dodał Hal. - Liny. Nie były naprężone. Miały zbyt dużo luzu i zaczepiły się o rafę. Musiałem nieźle się napocić, żeby je zwolnić. Doktor skrzywił się. - Hunt - powiedział - jednego przestrzegamy na tym statku. Kiedy nam się nie wiedzie, nie 37 szukamy dla siebie usprawiedliwienia. I nie staramy się obwiniać innych za nasze niepowodzenia. Słowa te ocuciły Hala. Nie był już w szoku, jego umysł rozjaśnił się. - Nie wiem, co mówiłem wcześniej, ale musiało być to coś niemiłego. Nie miałem zamiaru się usprawiedliwiać. Podparł się na łokciu. - Ale jeśli dowiem się, że ktoś jednak włożył mi skorpiona do hełmu, ostrzegam, wycisnę z łotra ostatnie tchnienie. - Nie było żadnego skorpiona w hełmie - upierał się doktor Blake. - Roger, chodź tutaj, pomożesz mi schować sprzęt. Zeszli obaj pod pokład. Hal zamknął oczy. Skink podniósł do góry hełm i zajrzał do środka. Był zaskoczony, że nie ma w nim skorpiona. W ściankach hełmu było wiele kanalików, które łączyły hełm z rurką doprowadzającą powietrze. Skink podszedł do pompy powietrznej i uruchomił ją na chwilę - silny powiew wdarł się w kanaliki hełmu. Gdy podniósł go, zobaczył w nim skorpiona. Wyrzucił pajęczaka do morza. Potem położył hełm na pokładzie i oddalił się pogwizdując pod nosem jakąś melodię. Akwalung Blake i Roger weszli na pokład niosąc ze sobą akwalungi. - Mam nadzieję, Inkham, że umiesz obchodzić się z akwalungiem - powiedział Blake. - Ależ tak - odparł Skink zadzierając głowę do góry. - Mam za sobą więcej niż pięćdziesiąt godzin z tym sprzętem. - Będziesz więc uczył Hala i Rogera. Hal skrzywił się. Wykonywanie poleceń Skinka było ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę. Inkham napuszył się niczym paw. - A więc, chłopaki - rzucił rozkazującym tonem - róbcie to, co ja. Najpierw zakładamy płetwy i maski. Potem obciążający pas. A na końcu akwalung. Podniósł akwalung do góry i przerzucił go sobie przez ramię. Duży cylinder ze sprężonym powietrzem znalazł się na jego plecach. Tuż ponad górną częścią cylindra, przy samym jego końcu, znajdował się regulator. Miał kształt budzika. Do regulatora dołączona była rurka do oddychania, która sięgała do ust nurkującego. Na końcu rurki umieszczony był ustnik. Hal i Roger założyli na siebie akwalungi. Roger narzekał trochę, bo cylinder okazał się ciężki. 39 - Nie będzie ci to przeszkadzało, kiedy znajdziesz się już pod wodą - zapewniał go Blake. - Na lądzie waży piętnaście kilogramów, a w wodzie tylko trzy. - Teraz ustnik - wydał kolejną komendę Skink. - Włóżcie skrzydełka pod wargi i chwyćcie zębami gumowe wypustki. I tak jak w masce oddychajcie ustami. Teraz zróbcie próbę. Roger aż poczerwieniał na twarzy z wysiłku. - Zrób głęboki wdech - poinstruował go Skink. - Od razu pójdzie ci lepiej. Wkrótce oddychali już całkiem swobodnie. Powietrze z butli tlenowej miało świeży smak, ale czuć je było lekko gumą. - Chyba zdajecie sobie sprawę - powiedział doktor Blake - jakie wspaniałe urządzenia macie na plecach. Muszę przyznać, że obok łodzi podwodnej akwalung jest największym wynalazkiem w historii nurkowania. Hal wyjął na chwilę ustnik i zapytał: - Jaka jest pojemność butli z tlenem? Blake zamierzał mu odpowiedzieć, ale w tym momencie wtrącił się Skink. To przecież on miał być ich instruktorem i nie chciał, żeby kto inny go w tym wyręczał, nawet sam doktor. - W cylindrze są dwa metry sześcienne powietrza pod ciśnieniem sześćdziesięciu metrów na centymetr kwadratowy - powiedział i widać było, że jest dumny ze swoich wiadomości. - To wystarcza mniej więcej na godzinę nurkowania. - A jeśli jest się pod wodą już ponad godzinę i powietrze nagle się wyczerpie, co wtedy robić? 40 - Trzeba sięgnąć ręką do tyłu. Obok zaworu butli znajduje się mały drążek. Jak go podważycie, to przez następne pięć minut będziecie mieć dodatkowe powietrze - a to wystarczy, żeby wydostać się na powierzchnię. - Dlaczego wypłynięcie miałoby trwać aż pięć minut? - Musisz wiedzieć - zaczął Skink wznosząc do góry brwi, aby pokazać, że pytanie wydaje mu się głupie - że jeśli jesteś na dużej głębokości - trzydzieści metrów albo więcej pod powierzchnią wody - nie możesz od razu wypłynąć. Gdybyś to zrobił, rozerwałoby ci płuca. Musisz zatrzymać się dwa lub trzy razy, żeby twoje ciało mogło przyzwyczaić się do zmiany ciśnienia. Ale ty tego nie zrozumiesz. Roger spojrzał na Skinka z niechęcią. - Wydaje ci się, że jesteś najmądrzejszy, co? Skink odpowiedział mu ostro: - Wystarczająco mądry, żeby nauczyć was kilku rzeczy. Doktor Blake przerwał tę wymianę zdań: - Dosyć tego, Roger. Nie kłóćcie się. A teraz wszyscy za burtę. Chłopcy przekroczyli reling i zeszli po drabince do morza. Hal obserwował brata. Chciał się upewnić, czy Roger daje sobie radę. Roger znajdował się na głębokości około trzech metrów. Unosiły się nad nim bąbelki powietrza, oddychał więc regularnie. Po chwili odpłynął dalej. Poruszał się swobodnie jak ryba. 41 Halowi wydawało się, że unosi się w powietrzu. Upojony nowym doznaniem zupełnie zapomniał o Skinku. Ciężar akwalungu i pasa obciążającego utrzymywał go idealnie w pionie. Wyprostowany, stał w wodzie nie opierając się o nic. Mógłby tak trwać przez całą wieczność niczym gwiazda w kosmosie. Zauważył tylko, że unosi się lekko przy każdym wdechu i opada po każdym wydechu. To podsunęło mu pewną myśl. Napełnił płuca biorąc długi, głęboki oddech. Od razu zaczął unosić się w górę. Ale zanim dotarł na powierzchnię wody, wypuścił powietrze. Opadł wtedy w dół łagodnie, ale zdecydowanie. Był podekscytowany tym odkryciem. Czuł się tak, jakby miał swoją prywatną windę i mógł wjeżdżać i zjeżdżać według własnego uznania. Nie musiał używać mięśni rąk ani nóg. Płuca były balonem, który raz unosił go w górę, raz ciągnął w dół; jak sobie życzył. Kiedy oddychał równo, utrzymywał się prawie w tym samym miejscu. Popłynął łagodnie w dół i stanął na dnie laguny. Przeszedł wzdłuż koralowego ogrodu. Serce biło mu mocno z przejęcia. Nigdy nie myślał, że będzie spacerował po dnie morza! Nie trzeba było się martwić linami, które mogły się zaklinować czy zaplątać o koral. Nie był do niczego przywiązany. Wszystko zależało tylko od niego, panował nad swoimi ruchami i mógł przemieszczać się, gdzie mu się podobało. Zorientował się po chwili, że jest wspaniałym akrobatą. Najmniejszy krok przenosił go 42 i w przód, i w górę. Gdy odbijał się od dna, przesuwał się od razu o trzy metry dalej, po czym znów dotykał gruntu. Przypomniał mu się olbrzym w siedmiomilowych butach. Bawił się świetnie, tak jak on stawiając wielkie kroki. Nagle tuż przed nim wyrosła olbrzymia jak dom skała koralowa. Zebrał w sobie wszystkie siły. Skoczył i - ku swojemu zdziwieniu - popłynął w górę sześć albo i więcej metrów i wylądował na dnie po drugiej stronie. Znalazł się nad głębokim kanionem. Nie widział jego dna. Drugi brzeg wąwozu odległy był o dziewięć metrów. Hal wybił się w górę, przepłynął ponad ciemną otchłanią i lekko jak piórko wylądował na przeciwległym brzegu. Trochę się przestraszył. Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, gdy spojrzał za siebie w mroczną czeluść. I wtedy przypomniał sobie, że teraz nie musi się bać podwodnych wąwozów. Wypuścił powietrze z płuc, bo chciał być cięższy. Zebrał się na odwagę i stanął na skraju przepaści. Opadał coraz niżej. Zamiast czerwonych i żółtych promieni słońca widział zimne, niebieskie pasma światła, które w końcu przeszły w czerń. Dotknął nogami dna. Było tu bardzo zimno i dzwoniło mu w uszach od naporu ciśnienia. Czekał chwilę, aż jego oczy oswoją się z ciemnością. Zobaczył nie opodal długie, falujące ramiona olbrzymiej ośmiornicy. Natychmiast stracił ochotę na dalsze poznawa- 43 nie kanionu. Wciągnął głęboko powietrze i pomagając sobie rękami i nogami starał się jak najszybciej opuścić nieprzyjemny dom morskiego potwora. Był jeszcze w wąwozie, gdy zauważył nad sobą czarny cień. Mógł to być rekin - rekiny zwabione odpadkami wyrzucanymi z zacumowanych statków często pojawiały się w wodach laguny. Cień zatrzymał się nad kanionem. Czyżby czekał, aż Hal wypłynie? Chłopak stanął w miejscu i starał się zachować spokój. Zaczęło mu się robić zimno. Nie przypuszczał, że wąwóz może okazać się pułapką, której strzec będą od góry rekin, a od dołu ośmiornica. Tymczasem cień przysunął się bliżej. Teraz widział go już dokładnie - był to rekin. Próbował przekonać sam siebie, że rekin wcale się nim nie zainteresuje. Nigdy nie da się przewidzieć, jak zachowa się rekin. Raz może człowieka całkiem zignorować, a innym razem odgryźć rękę albo nogę ot tak, dla sportu. Hal wiedział, że nawet rekiny, które nie są drapieżne, na przykład rekiny piaskowe i rekiny piastunki, potrafią zapomnieć się czasami i zadać śmiertelny cios. Ten zaś, którego miał teraz nad sobą, należał do najbardziej nieustraszonego gatunku. Był to żar-łacz ludojad. Do skóry żarłacza, tuż pod płatami skrzeli, przyssały się dwie ryby. Korzystały z możliwości przejażdżki. Ten gatunek ryb żywi się resztkami z obiadu rekina. Przed nosem ludojada płynęła jeszcze inna 44 ryba, w podłużne czarno-żółte prążki. Nazywano ją rybą pilotem. Miała bardzo dobry węch i często lepiej wyczuwała pożywienie niż sam rekin. To właśnie ona doprowadzała rekina do ofiary. Oczywiście, dostawała zapłatę za swoje usługi - udział w posiłku. Halowi nie podobało się zachowanie ryby pilota. Zanurzała się raz po raz w głąb kanionu i wracała do rekina. W końcu żarłacz zanurzył się głębiej i podążył za swoim przewodnikiem. Hal dobrze wiedział, że pora się ruszyć, ale dokąd? Desperacko rozglądał się wkoło szukając drogi ucieczki. Na stromej podwodnej skale, tuż obok niego, znajdowały się typowe dla rafy koralowej duże wgłębienia. Wybrał jedno z nich, mniej więcej odpowiadające jego wzrostowi, ale jednocześnie zbyt małe, żeby rekin mógł wsadzić w nie łeb. Hal wpłynął do jamy; butla z tlenem otarła się o sklepienie. W tej samej chwili zobaczył rybę pilota, która prowadziła rekina prosto do jego kryjówki. Mały pilot w ostatniej chwili zawrócił, a rekin przystąpił do natarcia. Hal skurczył się cały, gdy wielka, szeroka na trzy metry paszcza zetknęła się z wejściem do jamy. A jeśli rekinowi uda się rozpłatać koral i wedrzeć do środka? Wejście było teraz całkowicie zablokowane i w niszy zrobiło się ciemno jak w nocy. Hal przeżywał koszmar niepewności. Stopniowo za- 45 czynał mieć nadzieję, że skutecznie zbił rekina z tropu. Ale właśnie, kiedy poczuł się trochę bezpieczniej, zaskoczyło go uderzenie w nogę. W jamie oprócz niego było jeszcze jakieś zwierzę. Mogła to być zupełnie nieszkodliwa ryba. Albo wręcz przeciwnie, coś niebezpiecznego. Nagle we wnęce zrobiło się jasno. Rekin wycofał się, przynajmniej na chwilę. Nadal jednak krążył w pobliżu. Olbrzymi węgorz Hal przyjrzał się dokładnie ścianom i sufitowi swojej kryjówki. I wtedy upewnił się, że ma współlokatora. W szczelinie, która znajdowała się tuż koło jego lewego łokcia, zobaczył parę złośliwych oczu. Pod nimi szczerzyła się, najeżona ostrymi zębami, paszcza. Zęby, długości około jednego centymetra, były zakrzywione jak u węża boa. W tylnej części gardła widać było skrzela. Hal wiedział, co to za ryba. We wszystkich morzach świata nie było innej, która miałaby tak okrutne oczy. Poza tym ciemnozielona skóra potwora w niczym nie przypominała rybich łusek. Chłopak nie miał już teraz żadnych wątpliwości - stanął oko w oko z ogromnym węgorzem. Jako dobry łowca zwierząt nie martwił się o swoje bezpieczeństwo. Pomyślał tylko, że ma przed sobą wspaniały okaz, który doktor Blake na pewno bardzo chciałby mieć w swojej kolekcji. Oczywiście, żeby móc pokazywać węgorza w akwarium, najpierw trzeba było schwytać go żywcem. Hal nie miał przy sobie ani liny, ani sieci, ani środka usypiającego. Nie miał nic oprócz swoich dwóch rąk. I na dodatek przed wejściem do kryjówki czekał rekin. A może udałoby mu się wystraszyć żarłacza za 47 pomocą węgorza! Wielki węgorz, zwany inaczej mureną, to najzacieklejszy wróg rekinów. W walce potrafi pokonać nawet trzy razy większego od siebie przeciwnika. Murena tak szybko wije się na wszystkie strony, że rekin nie ma żadnych szans, żeby złapać tę zieloną błyskawicę w swe szczęki. Zwinny węgorz wgryza się w miękki brzuch rekina i raz za razem wyszarpuje z niego kolejne kawałki. Rekin zaczyna wtedy bardzo krwawić, co zwabia inne drapieżniki. Hal wiedział, że gdyby udało mu się złapać węgorza i wypłynąć z nim z jamy, mógłby odstraszyć rekina. Musi chwycić potwora za szyję, tuż za uszami. Metoda ta nie była mu obca, często stosował ją polując na węże. Tyle tylko, że nigdy nie próbował łapać w ten sposób węgorzy. Pomyślał, że płetwy okalające skrzela bestii doskonale się do tego nadają - gdyby tylko mógł wczepić w nie palce, łatwiej by mu było utrzymać głowę mureny w rękach. Wyciągnął ręce starając się chwycić węgorza za szyję. Ale ryba była szybsza i lewy nadgarstek Hala znalazł się pomiędzy silnymi szczękami zwierzęcia. Ostre zęby wbiły się głęboko w ciało. Po paszczy mureny spłynęła cienka strużka krwi. Rekin, podniecony zapachem krwi, znowu zaczął atakować wejście do jamy. Kryjówka ponownie pogrążyła się w całkowitej ciemności. Hal usiłować wyciągnąć rękę z paszczy mureny, niestety bez skutku. Przy każdym ruchu jej zęby wbijały się coraz głębiej. Pomyślał, że straci rękę, jeśli tak dalej będzie 48 się szarpał. Musi być spokojny. Miał nadzieję, że węgorz prędzej czy później rozluźni uścisk, gdyż będzie starał się lepiej złapać schwytaną przez siebie zdobycz. Hal musi więc wyczuć ten moment i wyswobodzić rękę. Trudno było zachować cierpliwość w takich okolicznościach. Na domiar złego rekin zaczął walić płetwą w wejście do jamy. Odpadło kilka dużych kawałków koralu i otwór się powiększył. Nagle rekin przestał interesować się Halem i odpłynął. Kiedy Hal zobaczył, że żarłacz sunie na Rogera i Skinka, którzy znaleźli się właśnie nad kanionem, miał ochotę przywołać rekina z powrotem. Skink zauważył zbliżającą się rybę. Zamiast ostrzec Rogera zostawił go na pastwę losu, a sam popłynął do drabinki statku. Po chwili znalazł się na pokładzie, gdzie nic mu już nie groziło. Roger był zakłopotany zniknięciem Skinka, rozglądał się za nim, ale zamiast niego dostrzegł przed sobą rekina. Żarłacz był oddalony o jakieś cztery metry. Hal umierał ze strachu o brata. Pomimo to ani razu nie poruszył ręką. Modlił się, żeby zwierzę pomyślało, że to, co trzyma w zębach, jest nieżywe. Tylko wtedy rozluźni uścisk, chcąc lepiej pochwycić zdobycz. Wtem pojawił się doktor Blake; w jego ręku połyskiwał nóż. Hal zdawał sobie sprawę, że w tej sytuacji Blake ma jedną szansę na sto. Dlaczego Roger nie płynął do statku? Blake dawał mu znaki, żeby kierował się w stronę drabinki. Ale Roger zdecydował, że nie zostawi 49 naukowca samego z rekinem. Wyciągnął nóż zza pasa i odwrócił się do ?i???'?, by razem z nim stawić czoło ludojadowi. Hal pomyślał, że jeśli czegoś natychmiast nie zrobi, Rogera i ?i???'? czeka pewna śmierć. Gdyby nawet popłynęli teraz do statku, rekin podąży prosto za nimi. Jedyną ich szansą było przestraszenie żarłacza, dlatego zbliżali się do niego powoli. Ale rekin nie dał się zastraszyć. Rozwarł szczęki ziewając leniwie. Łatwo było zauważyć, że są tak wielkie, iż mógłby połknąć obu przeciwników naraz. Hal, przed chwilą cały zdrętwiały z zimna, czuł teraz, jak krople potu występują na całym jego ciele. Trzeba mieć żelazne nerwy, żeby w takiej chwili spokojnie trzymać rękę w paszczy węgorza. Nagle paszcza mureny rozwarła się i zatrzasnęła z powrotem. Ale Hal był szybszy i szczęki nie wyrządziły mu już krzywdy. Zacisnął ręce na szyi węgorza i wbił palce w skrzela. Rozwścieczony węgorz miotał się jak opętany. Ogon, którym Hal dostał wcześniej po głowie, walił go teraz po nogach. Ciosy te mogły nawet złamać kość; każde uderzenie miało siłę młota kowalskiego. W tej chwili największym pragnieniem węgorza było wydostanie się z jaskini i tak się złożyło, że było to też najgorętsze życzenie Hala. Pod wpływem tego samego impulsu wypłynęli w błękitne wody kanionu. Hal mocno trzymał węgorza za szyję, objął też 50 jego tułów nogami, co pozwoliło mu jechać na nim jak na koniu. Głowę potwora skierował ku górze, w ten sposób zmusił go do popłynięcia prosto na rekina. Wielki żarłacz ludo jad zakreślał właśnie łuk wokół dwóch mężczyzn trzymających w rękach noże. Blake i Roger czekali na okazję, w której mogliby wbić ostrza w ciało ryby. Rekiny mają raczej krótki wzrok, dlatego żarłacz zauważył węgorza dopiero wtedy, kiedy zielony potwór zbliżył się do niego na odległość trzydziestu metrów. Wówczas rekin plasnął mocno o wodę ogonem i odpłynął szybko w dal zostawiając za sobą dwóch nurków, całkowicie zaskoczonych swoim nagłym ocaleniem. Ich zdziwienie wzrosło, kiedy zobaczyli, czego tak bardzo przestraszył się rekin. Prosto na nich płynął gigantyczny węgorz, a na jego grzbiecie jechał Hal. Przemknął tuż obok nich i uderzył w drabinkę statku. Hal zaczepił wtedy nogą o jeden ze szczebli. Blake i Roger pospieszyli mu z pomocą. Doktor wspiął się na pokład, przyniósł lasso, po czym wszedł do wody i zarzucił pętlę na głowę węgorza. Hal cały czas trzymał zwierzę za szyję, gdy Blake i Roger z pomocą Orno i kapitana I??'? najpierw wtaszczyli wijącą się rybę na pokład, a potem umieścili ją w specjalnym zbiorniku z wodą. Wszyscy zauważyli, że podczas całej tej operacji Skink stał w bezpiecznej odległości. Olbrzymi węgorz szaleńczo miotał się w zbiorniku. Doktor Blake był wniebowzięty. 5i - Ma ponad półtora metra długości! - wykrzyknął. - Zobaczycie, jak ucieszą się w Instytucie! Nieźle się spisałeś, Hunt! Poklepał Hala po ramieniu. Dopiero wtedy zobaczył krwawiącą rękę. - Orno - zawołał. - Przynieś apteczkę. Ale Orno sam wiedział, co ma robić. Właśnie wychodził z kabiny. W jednej ręce niósł naczynie z gorącą wodą, a w drugiej leki i bandaże. Pomógł Halowi zdjąć sprzęt do nurkowania, a potem obmył mu rękę. Przyłożył usta do głębszych ran i wyssał z nich truciznę. Następnie posmarował je jodyną i założył bandaż. - Doktorze Blake - powiedział Hal - chciałbym podziękować panu za pomoc. - No tak - odezwał się Blake - kiedy Inkham wczołgał się na pokład z twarzą siną ze strachu, domyśliłem się, że macie kłopoty. A propos, gdzie się podział Inkham? Skink wyłonił się zza głównego masztu. - Teraz jest już bezpiecznie, możesz więc wyjść do nas - powiedział Blake z pogardą w głosie. - Co mam przez to rozumieć? - zapytał obrażonym tonem Skink. - Chciałbym, żebyś mi wyjaśnił swoje postępowanie. - Nie ma tu nic do wyjaśniania. Nadpływa rekin, ostrzegam dzieciaka, ale on jest tak śmiertelnie przerażony, że nie może się ruszyć z miejsca. Próbowałem pociągnąć go za sobą... - Widziałeś to, Hal? - zapytał Blake. 52 - Wszystko widziałem. On kłamie. Wcale nie ostrzegł Rogera. Uciekł od razu na statek. - Tak też myślałem - powiedział Blake. - Jesteś tchórzem, Inkham. Skink nasrożył się. Twarz wykrzywił mu brzydki grymas. - Nie pozwolę, żeby ktokolwiek tak o mnie mówił - warknął. - Podejdź no tu, Blake. Przyszła na ciebie pora. Już ja cię nauczę dobrych manier. Blake wstał. Podszedł do Skinka. Hal powstrzymał go jednak. - Jeśli pan go załatwi, nie zostanie nic dla mnie - powiedział. - Sprawa dotyczy mojego brata. Poza tym musimy ustalić jeszcze jedną rzecz. Podejrzewam, że to Skink wrzucił mi do hełmu skorpiona. Skink roześmiał się głośno. - Zgadłeś! Żałuję, że cię nie zabił. Do tej pory Hal siedział spokojnie na pokładzie, ale teraz wstał. Jeszcze się nie wyprostował, kiedy Skink kopnął go w twarz. Hal zatoczył się i znalazł się na rufie. To zmobilizowało do walki każdy jego nerw i mięsień. Jak dziki kocur wskoczył na bom i spadając w dół, zwalił się na plecy przeciwnika. Skink upadł na pokład, wił się jak wąż i udało mu się usiąść na plecach Hala. Złapał go wtedy za włosy i rytmicznie walił jego głową o żelazną podporę pokładu. Hal był otumaniony, ale podniósł się i uderzył Skinka mocno w brzuch. Inkham zgiął się wpół jak składany scyzoryk. Zanim zdążył się wyprostować, Hal wskoczył na 53 deskę przykrywającą pojemnik z rozwścieczonym węgorzem. - Chodź tutaj - zapraszał Skinka. - Węgorz dostanie tego, który przegra. Skink zawahał się. Przeniósł kilka razy wzrok z Hala na potwora i z powrotem. Węgorz bił ogonem o wodę i raz po raz wynurzał uzbrojoną w ostre zęby paszczę; usiłował dosięgnąć deski, na której stał Hal. Doktor Blake roześmiał się. To pchnęło Skinka do akcji. Wskoczył na deskę i z taką furią zaatakował, że Hal o mało co nie stracił równowagi. Złączyli się w uścisku, każdy z nich próbował zepchnąć drugiego do zbiornika. Podniecenie węgorza wzrastało z każdą chwilą. Podskakiwał cały czas do góry, a jego ostre zęby coraz bardziej zbliżały się do dwóch złączonych w walce ciał. Węgorz, podobnie jak ośmiornica, należy do zwierząt, które bardzo łatwo rozdrażnić. Może być spokojny i rozleniwiony, ale kiedy się go drażni, wstępuje w niego szatan. Skink podstawił Halowi nogę i chłopak przewrócił się. Nogi zwisały mu z jednej strony deski, głowa z drugiej. Uniósł stopy do góry, bo zbliżyła się do nich paszcza węgorza. Wtedy potwór zaatakował z drugiej strony, miał ochotę wbić swe zęby w twarz Hala. Do osiągnięcia celu zabrakło mu tylko kilku centymetrów. Skink przycisnął nogą głowę Hala, chcąc w ten sposób zbliżyć ją do paszczy węgorza. Hal odchylił się, złapał Skinka za kostkę i mocno pociąg- 54 nął. Skink stracił równowagę i wpadł do zbiornika. Krzyk przerażenia wydarł się z jego piersi. Hal zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Rozdrażniony węgorz mógł zabić Inkhama. Zwierzę szykowało się do ataku. Zielona głowa potwora wystawała nad powierzchnię wody, a okrutne oczy płonęły z nienawiści. Hal, nie namyślając się długo, spuścił w dół deskę. Złapał olbrzyma za szyję i uwiesił się na niej. Starał się odwrócić głowę zwierzęcia w bok, żeby w tym czasie Skink mógł uciec. Zobaczył, że po drugiej stronie zbiornika pomaga mu doktor. Blake trzymał w ręku sieć. Zarzucił ją na głowę węgorza. Silne zwierzę starało się rozerwać sieć na strzępy. W tym czasie ??? i kapitan Ike wyciągnęli wrzeszczącego wniebogłosy Skinka. Hal podciągnął deskę. Doktor Blake zwinął podartą sieć. Skink leżał na pokładzie mamrocząc coś do siebie przez łzy, trząsł się ze strachu i złości. Kiedy jednak zobaczył, że już nic mu nie grozi, odzyskał pewność siebie. Był cały mokry, ale nie zważając na to wstał i zaczął wygrażać Halowi pięściami. - Zapłacisz mi za to - wykrztusił ochrypłym głosem. - Poczekaj tylko. A ty.... - zwrócił się do doktora - pożałujesz, że mnie poznałeś. - Już teraz żałuję - oświadczył Blake. - Wydaje ci się, że jesteś szefem - zasyczał Skink. - Myślisz, że będziesz mną dyrygował, kazał nurkować i łapać zwierzęta, szukać zatopionych statków, wyławiać skarby - robić to wszyst- 55 ko dla ciebie! Chcę ci powiedzieć, że będę to robił, ale dla siebie! Jeśli tylko natrafimy na jakieś skarby, będą one moje. Ja będę tutaj szefem! A co do ciebie, Blake - widzę to w mojej kryształowej kuli - spotka cię jakiś wypadek, bardzo nieprzyjemny wypadek. Blake roześmiał się. - Wypadek? Jeżeli coś planujesz, musisz się chyba pośpieszyć - zażartował. - Nie zapominaj, że wsiadasz w najbliższy samolot. Żałuję tylko, że odlatuje dopiero za tydzień. - Tydzień to mnóstwo czasu - odburknął Skink i wślizgnął się do kabiny. Blake pokręcił głową. - Tak bardzo omyliłem się co do tego chłopaka! Jaka to będzie przyjemność, przyglądać się, jak odlatuje. Kapitan Ike był wyraźnie zmartwiony, widać to było na jego twarzy, zniszczonej od słońca i wiatru. - Groził ci, że cię zabije - powiedział. - Na twoim miejscu wyrzuciłbym go już dzisiaj. Na samolot może poczekać w bazie. - Bzdura - uciął Blake. - To tylko głupie gadanie. Hunt nieźle go dzisiaj wystraszył, więc stara się teraz zachować twarz i udaje twardziela. Wcale się go nie boję. Kapitan Ike uniósł do góry ręce w geście rozpaczy. - Sam wydajesz na siebie wyrok - wymamrotał i odszedł do swoich zajęć. Tajemnice laguny Doktor Blake nie miał zamiaru przerywać badań z powodu zwykłej kłótni, wkrótce więc chłopcy znów znaleźli się pod wodą. Tym razem Blake popłynął razem z nimi. Wyposażeni w akwalungi, opadli na dno w zupełnie innej części laguny. Znaleźli się w lesie gigantycznych, wysokich na piętnaście metrów wodorostów, które przypominały smukłe topole i poruszały się pod wpływem prądów morskich jak na wietrze. W tym magicznym świecie, pomiędzy wierzchołkami podmorskich drzew, fruwały ptaki i motyle: ryba motyl z szeroko rozpostartymi, cudownie kolorowymi skrzydłami, które niewiele różniły się od skrzydeł powietrznego owada o tym samym imieniu; latająca kurka i latająca ryba, które poruszały się z taką samą łatwością w wodzie, jak w powietrzu; ryba papuga koloru zielo-nozłotego, o paszczy podobnej do papuziego dzioba; ryba włócznik, której niebieska płetwa trzepotała jakby pod wpływem przepływającej obok łodzi podwodnej. W tym błękitnym niebie unosiła się także ryba anioł, nie była jednak ubrana w biel - kolor aniołów, tylko w piękny żółto-niebiesko-czerwony kostium. 57 Po podmorskim niebie szybowały także latające konie. Były to koniki morskie, które skakały po gałęziach podwodnych drzew. Przysiadały na nich od czasu do czasu i okręcały swoje ogonki wokół łodyg glonów albo pływały, w pozycji pionowej, od jednego drzewa do drugiego, raźno machając przeźroczystymi skrzydełkami. Równie piękne było poszycie podwodnego lasu. Przypominało ogród rzadko spotykanych roślin. Roślinność ta nie była wyłącznie zielonego koloru. Podobnie jak na powierzchni ziemi mieniła się wszystkimi barwami. Głębiny morskie olśniewały wielością subtelnych odcieni, które nigdy nie zostały nazwane. Podwodne rośliny były twarde w dotyku. Okazało się, że większość z nich to po prostu rafa koralowa. Żaden król nie powstydziłby się korony zrobionej z koralu królewskiego - złocistego koralu o kształcie pucharu. Koronkowy koral natomiast, pomimo że był skamieliną, wydawał się delikatny jak pajęczyna. Skórzany koral przypominał siodło. Gałęzie jeszcze innego, długie i smukłe, podobne do piszczałek organowych, wyglądały jak majestatyczne kolumny. Odkrywcy trzymali ręce z daleka od ciernistego koralu i kolczastych alkonii. Szczególną uwagę zwracali na wspaniały koral ognisty, ponieważ zetknięcie z nim mogło spowodować nieprzyjemną wysypkę, podobną do tej, jaka występuje po dotknięciu pokrzywy. Doktor Blake zatrzymał się na chwilę koło dużego morskiego anemonu, który wyglądał jak 58 wielka chryzantema. Różnił się od niej tylko tym, że jego różowe czułki nie znajdowały się przez cały czas w jednym miejscu, tak jak płatki kwiatu, lecz poruszały się bezustannie szukając pożywienia. Kiedy ryba lub krewetka dotknęła czułków anemonu, następowało coś bardzo dziwnego. W każdym czułku znajdowały się cienkie nitki, które spadały na ofiarę jak lasso i paraliżowały ją. Następnie macki podsuwały zdobycz czekającej na swój obiad jamie chłonąco-trawiącej. Pomiędzy czułkami pływały maleńkie złoto-czarne rybki ukwiałowe. Zachowywały się tak, jakby były zaprzyjaźnione z morskim anemonem. Podpływały całkiem blisko ku jamie chłonąco-trawiącej i nie działo się nic złego. Każdy z łowców miał przymocowaną do paska sieć. Doktor wyciągnął teraz swoją, zarzucił ją na anemon i pociągnął odczepiając zdobycz od rafy. Płynął wraz z tym łupem ku górze, dając chłopcom znaki, żeby podążali za nim. Kiedy był już na pokładzie, włożył morski kwiat do jednego ze zbiorników. Trzy małe ryby ukwiałowe, które schowały się w jamie chłonąco-trawiącej, znalazły się teraz na zewnątrz i pływały pomiędzy czułkami anemonu. - Gdy anemon zgłodnieje - powiedział Roger - na pewno zje te rybki. Doktor Blake uśmiechnął się. - Nigdy tego nie zrobi, bez względu na to, jak bardzo będzie głodny. 59 - Dlaczego? - zapytał Roger z niedowierzaniem. - Pokażę ci. Przynieś mi trochę dżdżownic. Roger poszedł do schowka, w którym trzymali przynętę, i przyniósł skrzynkę z tłustymi dżdżownicami. Doktor Blake wrzucił jedną z nich do zbiornika, daleko od anemonu. Jedna z rybek natychmiast podpłynęła do dżdżownicy i złapała ją. Ale zamiast od razu połknąć ten tłusty kąsek, oddała swoją zdobycz anemonowi. Wtedy czułki anemonu oplatały dżdżownicę, trucizna położyła kres jej konwulsyj-nym ruchom i martwa zdobycz znalazła się w jamie chłonąco-trawiącej. - Jaki pożytek ma z tego rybka? - dopytywał się Roger. - Zaraz zobaczysz. W tej chwili rybka, która przypłynęła z dżdżownicą, zniknęła w jamie anemonu. - Ona lubi jeść pokarm częściowo przetrawiony. Dostaje się do samego żołądka, gdzie soki żołądkowe rozkładają pokarm, i tam zjada tyle, ile chce. - I nie zostanie sama strawiona? - Nie. Nic się jej nie stanie. Będzie tak samo żywotna i ruchliwa, jak była w momencie, kiedy wpływała do środka. O, właśnie wypływa. Rybka wyłoniła się z jamy anemonu. Była cała i wyglądała na zadowoloną. - Spójrzcie na pozostałe - powiedział Blake. Dwie rybki wyjadały resztki, które znajdowały się na końcach czułków. 60 - One oczyszczają anemon z brudu i pasożytów. Utrzymują swojego Wujka Anemona w dobrym zdrowiu. Dostarczają mu nawet świeżego powietrza. Dzięki ruchowi ich płetw woda przepływa pomiędzy czułkami i jest zawsze czysta. - Pomagają sobie wzajemnie - powiedział Hal. - Tak samo, jak ryba pilot i rekin. - No właśnie. Można znaleźć wiele podobnych przykładów. Niektóre ryby pływające tuż ponad skalistym dnem morza także mają pomocników, którzy zdejmują z nich pasożyty. Czasem można zobaczyć rybę papugę balansującą w wodzie w pozycji pionowej, podczas gdy małe rybki czyszczą jej łuski. Wiecie z pewnością, że krokodyl pozwala małemu ptaszkowi wchodzić do swojej szeroko otwartej paszczy i wyjadać z niej pijawki i inne pasożyty. W przyrodzie jest mnóstwo tego rodzaju przykładów. Zwierzęta często pomagają sobie wzajemnie. Ludzie mogliby się od nich wiele nauczyć, nieprawdaż? - uśmiechnął się do Skinka. Ale Skink był nieczuły na jakiekolwiek oznaki przyjaźni. - Co to jest, kazanie? - mruknął. - Możesz to nazwać, jak chcesz, Inkham. Nieumiejętność współpracy z innymi da ci nieraz w kość. Wolałbym przy tym nie być. Ale wracajmy do morza. Chciałbym, żeby każdy z was złapał dziś coś interesującego. Zanurzyli się znowu w podwodny las i Hal od razu dostrzegł ciekawy okaz. Była to ryba, która, wydawało się, w ogóle nie ma ciała. Zauważył 61 tylko wielką kwadratową głowę z dwoma oczami. Na tylnej części jej łba widoczny był mały ogonek. Poruszała się bardzo powoli i Hal pomyślał, że nie będzie miał żadnych trudności ze złapaniem jej jedną ręką. Ale w pewnej chwili ryba zaczęła szybko połykać wodę i z każdym łykiem zwiększał się jej rozmiar. W końcu była tak napompowana, że wyglądała jak balon. Hal musiał użyć obu rąk, żeby utrzymać tę rosnącą kulę. Nagle poczuł, że tysiące igiełek wbiło się w jego dłonie. Zauważył, że kolce, które przedtem leżały płasko na skórze ryby, teraz sterczały pionowo z każdej strony niczym kolce jeża. Przypomniał sobie, że kiedyś widział taką rybę w muzeum. Była to najeżka. Nie mógł dłużej wytrzymać tych ukłuć. Wyciągnął sieć, włożył do niej swą zdobycz i zabrał na powierzchnię. Kiedy zanurzył się ponownie, zobaczył kolejne cudo. Na początku wydawało mu się, że widzi tylko odbicie albo cień, ponieważ to coś było tak przeźroczyste, że widział przez nie na wylot. Duże, długie na półtora metra, czołgało się po dnie laguny. Zupełnie nie miał pojęcia, co to za zwierzę. Dopiero później dowiedział się od Bla-??'?, że to jaszczurka morska. Przez chwilę zwierzę było przejrzystobiałe, podobne do brudnej, nie umytej szyby. Potem zrobiło się pastelowe - przybrało barwę żółtą, zieloną i różową. Wydawało się, że można przebić je palcem na wylot. Ale kiedy Hal usiłował to zrobić, przekonał się, że ciało dziwnego stwora jest całkiem twarde. 62 W chwili gdy go dotknął, długie, lepkie nici, które wystrzeliły nagle nie wiadomo skąd, oplatały mu palce. Cofnął rękę i starał się wyczyścić ją w piasku, ale nie zdołał zetrzeć lepkiej mazi. Miał za małą sieć, żeby schwytać w nią tego dużego osobnika. Wypłynął więc na powierzchnię, wziął z pokładu większą sieć i wrócił na dno. Zauważył, że podczas jego nieobecności zwierzę połknęło kilka małych ryb. Widać było wyraźnie, jak miotają się w jego żołądku. To na pewno był przedstawiciel rzadkiego gatunku i niejedno zoo czy laboratorium naukowe ucieszyłoby się z posiadania takiego okazu w swojej kolekcji. Hal z łatwością złapał jaszczurkę w dużą sieć. Nie spodziewał się jednak, że zwierzę, które wyglądało na bardzo lekkie, bo zdawało się, iż jest wypełnione tylko powietrzem, okaże się takie ciężkie. Wypłynięcie na powierzchnię kosztowało go sporo wysiłku. Orno pomógł mu wciągnąć sieć na pokład. Potem razem umieścili zwierzę w jednym ze zbiorników. Wkrótce pojawił się doktor Blake ciągnąc za sobą ogromnej wielkości gąbkę. Miała półtora metra długości. - Nie wiedziałem, że mogą osiągać aż taką wielkość - zdziwił się Hal. - Tylko niektóre gatunki. Ale ten jest wyjątkowy i w pełni zasługuje na swą nazwę, którą wziął od króla mórz. Mówi się o nim - róg Neptuna. Wydaje mi się, że to ze względu na specyficzny kształt gąbki, który przypomina ogromną trąbkę. 63 - Zobacz, co ja złapałem - pochwalił się Hal wskazując na zbiornik z jaszczurką morską. Blake zajrzał do środka. - Przecież tutaj nic nie ma. Hal roześmiał się. - Spójrz jeszcze raz. Widzisz, co jest w tym kącie? Blake zasłonił ręką oczy przed słońcem i zajrzał ponownie. - Niech ci będzie... Jaszczurka morska! Czy wiesz, że to bardzo rzadki okaz? Po raz pierwszy w życiu widzę żywą jaszczurkę morską. Moje gratulacje, Hunt. Jesteś łowcą zwierząt z prawdziwego zdarzenia, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Żałuję tylko, że nie ma z nami tuzina takich jak ty. W tym samym czasie Roger i Skink stali na dnie laguny pośród rafy koralowej. Roger słuchał pouczeń bardziej doświadczonego od siebie kolegi- Skink wskazywał Rogerowi najciekawsze gatunki koralowców, a on wsadzał je, jedne po drugich, do sieci. Pierwszym z nich był polip ośmioramienny. Potem przyszła kolej na koral grzybias-ty, a następnie gwiaździsty. I wtedy Skink pokazał mu czerwono-złoty okaz, który wyglądał zupełnie tak samo jak znajdujące się wokół koralowce. Chłopiec wyciągnął rękę we wskazanym kierunku, ale pod wpływem nagłego impulsu cofnął ją w ostatniej chwili. Przyjrzał się bliżej temu, czego miał dotknąć. Nie ruszało się i przypominało wyglądem zwykłą 64 skałę porośniętą kępkami glonów. Miało około trzydziestu centymetrów długości i z jednej strony zakończone było otworem. Skink gestykulował chcąc nakłonić Rogera do wzięcia okazu w ręce. Ale Roger nie był tak naiwny, jak myślał Skink. Widział wcześniej fotografie przedstawiające to coś. Pamiętał także, jak niegdyś z szeroko otwartymi ustami słuchał opowieści tubylców, którzy niczego tak bardzo się nie bali w morzu, jak właśnie tego. To była ryba kamień, nazwana tak ze względu na podobieństwo do kamienia. Wyglądała zupełnie niegroźnie. Gdyby jednak Roger dotknął jej ręką, trzynaście kolców wbiłoby się od razu w jego ciało. Każdy z nich miał dwa gruczoły pełne trującego jadu. Trucizna była jadowita jak u kobry i równie śmiertelna, jak na strzałach łowców głów. Całe jego ciało natychmiast zrobiłoby się ciemnoniebieskie. Po kilku godzinach ręka spuchłaby mu aż do ramienia. Za dziesięć godzin majaczyłby pod wpływem wysokiej gorączki. Ludzie zaatakowani przez rybę kamień konali w tak straszliwych męczarniach, że czasami usiłowali amputować sobie własne kończyny. Wstępowało w nich prawdziwe szaleństwo, rzucali się na każdego, kto się zbliżył. Wielu umierało już po dwunastu godzinach. Mieli powykręcane mięśnie i twarze tak zmienione, że nawet najbliżsi nie mogli ich rozpoznać. Polinezyjczycy nazywali to zwierzę - To Co Czeka. Francuzi, którzy osiedlili się na pobliskich 65 wyspach, znaleźli dla niego bardziej przejmującą nazwę - La Mort, czyli Śmierć. Naukowcom też j musiało dać się we znaki, skoro nazwali je - Hor-rida. W pierwszym odruchu Roger chciał zostawić rybę w spokoju. Ale po chwili przyszło mu do głowy, że byłaby wspaniałą zdobyczą. Musi podnieść ją w taki sposób, żeby nie mogła go zaatakować. Wziął do ręki kawałek odłamanego koralu i posługując się nim jak kijkiem przesunął groźną rybę na czysty piasek. Potem podniósł ją posługując się kawałkami koralowców i wrzucił do sieci. Uwięziona ryba usiłowała wydostać się przez oczka, jej śmiercionośne kolce wystawały na zewnątrz. Roger podniósł sieć do góry, a wtedy Skink odskoczył. Machnął parę razy płetwami i zniknął w podmorskim lesie. Roger zauważył kolejne zwierzę, dlatego nie wypłynął od razu na powierzchnię. Było to niewielkie, płaskie stworzenie z bardzo małym ogonkiem. Leżało na dnie morza, prawie całkowicie przykryte piaskiem. „Parząca ryba trygon" - pomyślał starając się znaleźć trujący wąs u nasady ogona. Żadnego wąsa nie było. W takim razie ryba ta należy do niegroźnego gatunku trygonów. Wyciągnął zza pasa drugą sieć. Postanowił, że złapie rybę za ogon i wrzuci do środka. Dotknął jej ogona i doznał silnego wstrząsu. Okazało się, że była to raja, zwana inaczej płaszcz- 66 ką albo drętwą. Ten gatunek ryb posiada baterie, które generują i akumulują elektryczność. Płaszczki mogą włączać i wyłączać prąd według własnego uznania. Zetknięcie z rają może sparaliżować lub zabić całkiem dużą rybę, ale dla ludzi nie jest fatalne w skutkach. Roger ledwie dotknął rai, pomimo to miał wrażenie, że w jego rękę wbiło się tysiąc igiełek. W chwilę później, kiedy uczucie kłucia już minęło, poczuł, że ręka całkowicie mu zdrętwiała. Dopiero teraz zrozumiał, skąd wzięła się inna, popularna nazwa elektrycznej ryby: drętwa. Wpuścił raję do drugiej sieci. Właśnie zamierzał wypłynąć na powierzchnię, kiedy przyszedł mu do głowy złośliwy plan. Przypomniał mu się diabelski podstęp Skinka. Łobuz zasłużył na to, żeby napędzić mu stracha. Już on, Roger, postara się o to. Zostawił na dnie sieć, w której znajdowały się koralowce i ryba kamień. Zdecydował, że zabierze ją na pokład później. Popłynął na poszukiwanie Skinka; sieć z drętwą trzymał w bezpiecznej od siebie odległości. Znalazł Skinka za ogromnym koralem o kształcie muchomora. Pochylony do przodu, z nogami w górze, przednią częścią ciała zagłębiony był w jaskini - badał jej wnętrze. Roger przepłynął koło niego nie zauważony. Zamachnął się mocno i rzucił elektryczną rybą w Skinka. Raja uderzyła go w udo. Trafiła w miejsce tuż pod krawędzią spodenek kąpielowych. 67 Skink wyprostował się z krzykiem. Złapał ręką ' za udo i rozejrzał się dookoła. Zobaczył Rogera z siecią. Myśląc, że w środku była ryba kamień, zaczął nerwowo płynąć ku powierzchni. Roger podążał za nim. Raz jeszcze rzucił drętwą w nogi Skinka. Hal i doktor Blake, którzy znajdowali się na pokładzie, usłyszeli nagle przeraźliwe wołanie: „Na pomoc! Na pomoc! Zostałem zamordowany!" Podbiegli więc do relingu i zobaczyli śmiertelnie przerażonego Skinka, który wspinał się po drabince na pokład, wypluwał wodę i bełkotał coś o tym, że został ukąszony przez rybę kamień. Wciągnęli go na pokład. Krzycząc i skręcając się, zwalił się na deski. Po chwili Roger wspiął się na burtę. Sieć z łupami trzymał w taki sposób, żeby nikt dokładnie jej nie widział. - Szybko! - krzyczał Skink. - Zabierzcie mnie natychmiast do szpitala. Umieram! To przez niego. Rzucił we mnie rybą kamieniem. Złapał się za udo. - Oszaleję z bólu. Czuję, że zaraz zwariuję! Doktor Blake zdjął mu rękę z uda. - Pozwól, że przyjrzę się temu bliżej. - Blake dokładnie zbadał podrażnioną skórę na nodze Skinka. - Nie widzę śladu po ukłuciu. I ciało wcale nie jest niebieskie. Nie wydaje ci się, że twoja diagnoza jest błędna? - Chcesz, żebym umarł?! - wrzasnął Skink. - Mówię wam, zabierzcie mnie do szpitala. Och, och, ten okropny ból! Nie wytrzymam dłużej. - Płakał jak małe dziecko. 68 - Uspokój się - powiedział doktor. - Zastanów się przez chwilę, czy naprawdę coś cię boli? Może, ci się tylko wydaje? - Ten dzieciak chciał mnie zabić. Pomogłem mu zdobyć rybę kamień. A on rzucił nią potem we mnie. Niewiele życia już mi pozostało, czuję, że zaraz będę majaczyć. - W tym momencie Skink zaczął czołgać się po pokładzie. Doktor złapał go za ramiona i podciągnął do pozycji siedzącej. Potrząsnął nim mocno parę razy. - Uspokój się, Inkham! I powiedz mi, czy naprawdę czujesz ból? Skink wyglądał na zmieszanego. Dotknął miejsca, w które uderzyła go ryba. - No więc - zaczął broniąc się. - Czułem ból, kiedy uderzyła mnie ryba. Wydawało mi się, że tysiąc igiełek wbiło się w moje ciało. Ale... - sprawiał wrażenie coraz bardziej zakłopotanego - potem już chyba nic nie czułem. - Na jego twarzy po raz kolejny pojawiło się przerażenie. - Czy wiecie, co to znaczy? Jestem sparaliżowany. - Próbował poruszyć nogą. - Widzicie? Jest zupełnie zdrętwiała od uda w dół. I dlatego nic nie czuję. - Nawet tego? - Blake mocno uszczypnął go w nogę. - Nic nie poczułem. Teraz doktor zaczął się martwić. Spojrzał na Rogera, który przez cały czas trzymał sieć za plecami. - Roger, czy możesz nam wyjaśnić tę sprawę? 69 - On ma rację, była tam ryba kamień... - zaczął Roger. - A nie mówiłem? - wykrzyknął Skink. - Czy teraz zabierzecie mnie do szpitala? A może wolicie, żebym umarł tutaj? - Próbował namówić mnie, żebym wziął rybę kamień do ręki - mówił dalej Roger. - Złapałem ją w jedną sieć. A potem schwytałem to w drugą. - W tym momencie pokazał im drętwe. - Rzuciłem nią w Skinka, a jemu wydawało się, że to ryba kamień. Przestraszył się tak bardzo, że przepłynął piętnaście centymetrów od rekina i nawet go nie zauważył. Skink stanął niepewnie na nogach i zbliżył się do Rogera. - Nieźle się ubawiłeś, prawda? Teraz ja zamierzam się trochę zabawić. Z przyjemnością roz-szarpię cię na kawałki. Ale w tym momencie sztywna noga odmówiła mu posłuszeństwa i upadł na pokład. - Jestem sparaliżowany - jęknął. - To odrętwienie przejdzie za kilka minut - powiedział Blake. - I zostaw Rogera w spokoju. Sam jesteś sobie winien. W końcu spotkało cię to, na co zasłużyłeś. Zabrał sieć z rąk Rogera i podniósł ją do góry chcąc dokładnie przyjrzeć się trygonowi. - Piękny okaz. Mam zbiornik, który wspaniale się dla niego nada. Roger wślizgnął się z powrotem do wody i za chwilę pojawił się z drugą siecią. Doktor Blake był bardzo zadowolony z ryby kamienia. 70 - Istnieje wiele gatunków tych ryb, ale ten jest wyjątkowo rzadki - stwierdził. - Rekin ciągle tu krąży - rzekł Roger. - Znowu się pojawił. Piętnaście metrów od statku dwie płetwy przecięły powierzchnię wody. Tuż pod nimi widoczny był ciemnobłękitny grzbiet wielkiej ryby. - Wygląda jak rekin mąko - odezwał się Blake. - Nie sprawi nam kłopotu, jeśli my nie zajdziemy mu za skórę. Nie zależy mi na złapaniu rekina, ale chciałbym schwytać tego żółwia. Jest mięsożerny, ma haczykowaty, jakby orli nos, to bardzo ładny okaz. Żółw pływał leniwie za prawą burtą na wysokości rufy statku. Hal przygotowywał się do skoku. - Nie ma sensu płynąć za nim - uprzedził go Blake. - Potrafi poruszać się dużo szybciej niż my. Może nawet wyprzedzić większość ryb. - Czy udałoby się go złapać używając motorówki? - zapytał Roger. - Nie, zanurzyłby się wtedy na dużą głębokość i nie mielibyśmy do niego żadnego dostępu. Przykro mi, ale będziemy musieli z niego zrezygnować. Orno, zajęty dotąd splataniem lin, przerwał pracę i podszedł ku nim nieśmiało. Polinezyjczyk był świetnym nurkiem, ale w czasie tej wyprawy sprawował funkcje majtka pokładowego i kucharza. - Jeśli nie macie nic przeciwko temu, chciałbym spróbować swoich sił - zaproponował. - Mo- 71 że uda mi się schwytać żółwia. My, ludzie z wysp, mamy swoje sposoby. - Teren należy do ciebie - odrzekł Blake. i - Próbuj. - Najpierw złożę wizytę rekinowi. Orno, bez maski i rurki do oddychania, nie mówiąc już o akwalungu, wślizgnął się bezgłośnie do wody i zanurkował. Widzieli, jak jego brązowa sylwetka przepływa pod ciałem rekina. Nagle rekin machnął gniewnie płetwą ogonową i odpłynął w dal. Orno powrócił na statek ściskając coś w ręce. Wspiął się na pokład. Trzymał trzymonaw. Ryba ta miała na czubku ¦] głowy coś w rodzaju okrągłej przyssawki, która była niezbędna, aby wczepić się w bok rekina. Trzymonaw równie chętnie przysysał się do innych ryb, a także do żółwi. Orno przewiązał jeden koniec liny przez skrzela i pysk ryby, a potem poszedł na rufę statku. Odnalazł wzrokiem żółwia, który przepłynął już jakieś dwadzieścia metrów i z każdą minutą oddalał się coraz bardziej. Wolny koniec liny przywiązał mocno do relingu. Potem rzucił rybę tak daleko w morze, że upadła w odległości kilku metrów od żółwia. Przez chwilę leżała w bezruchu, tak jakby potrzebowała trochę czasu, żeby przyjść do siebie. Potem popłynęła w kierunku żółwia i przyssała się do jego skorupy. Orno zaczął powoli ciągnąć linę. Robił to bardzo delikatnie bojąc się, żeby ryba nie odpadła od żółwia, ale okazało się, że przyczepiła się do 72 niego na dobre. Żółw, czując niebezpieczeństwo, usiłował popłynąć szybciej. Niestety, bezskutecznie walił płetwami o powierzchnię wody. Próbował zanurkować. Orno pozwolił mu na to, ale nie popuszczał linki. Żółw się zmęczył i Polinezyjczyk wyciągnął go z powrotem ku górze. Rzucili sieć, gdy zwierzę znalazło się parę metrów pod powierzchnią wody. Podprowadzili żółwia ku sieci i wyłowili na pokład. Orno nie posiadał się z radości. Wszyscy wiwatowali na jego cześć, wszyscy oprócz ponurego Skinka. - Każdego dnia uczę się czegoś nowego! - wykrzyknął doktor. - Wydaje nam się, że z naszym nowoczesnym sprzętem do nurkowania jesteśmy niezastąpieni. Może jednak powinniśmy wziąć kilka lekcji od ludzi z wysp, którzy nigdy nie widzieli ani maski, ani akwalungu. Czy rekiny są niebezpieczne? Wrócił wielki rekin mąko. Znajdował się teraz tuż pod powierzchnią wody. Był oddalony o kilka metrów od statku. - Chciałbym, żeby odpłynął - powiedział Bla-ke. - To zbyt ryzykowne - nurkować, kiedy on jest w pobliżu. - Zachowywał się zupełnie niegroźnie, gdy Orno zabrał mu trzymonaw - zauważył Hal. - Orno działał przez zaskoczenie. Teraz nie podoba mi się sposób, w jaki porusza ogonem, j Mam wrażenie, że jest trochę na nas zły. Rekiny mąko mogą być ludo jadami. - Pewien wykładowca powiedział kiedyś, że rekiny to tchórze - przypomniał sobie Hal. Blake roześmiał się. - Być może czuł się bezpiecznie. Stał na solidnej, drewnianej katedrze i nie miał wokół siebie żadnych bestii. A gdyby nawet rekiny były tchórzami, nie zapominajcie o tym, że tchórze bywają często dosyć niebezpieczne. To samo dotyczy przecież ludzi, czyż nie mam racji? Bardziej boję się tchórza niż odważnego człowieka. Hal pomyślał o Skinku i pokiwał głową. Tak, 74 Skink był doskonałym przykładem. Trzeba było na niego uważać, a nawet należało się go bać, właśnie dlatego że był tchórzem. - Raczej nie zgodziłbym się z tym, że rekiny to tchórze - mówił dalej doktor. - Kiedy rekin jest bardzo głodny albo rozdrażniony, potrafi zaatakować dziesięć razy większego od siebie wieloryba. Może nawet walczyć ze statkiem. Wiele razy zdarzało się, że rekiny powodowały zatonięcie statku, dziurawiąc zębami kadłub. - Podejrzewam, że jedne rekiny są bardziej niebezpieczne, a inne mniej - wtrącił Hal. - To prawda. Jest więcej gatunków rekinów niż gatunków kotów. Człowiek, który twierdzi, że rekiny nie są groźne, miał do czynienia tylko z ich łagodną odmianą. Poza tym nawet niebezpieczne gatunki nie zawsze zachowują się groźnie. Rekin tygrysi potrafi być łagodny jak kotek, kiedy jest najedzony. Ale gdy jest głodny, zamienia się w diabelską bestię. Rekiny, tak jak ludzie, podlegają emocjom. Jeśli zbliżysz się do nich, kiedy są w złym nastroju, lepiej miej się na baczności. Doktor Blake przesunął palcem wzdłuż blizny na prawej nodze. - Rekiny mają jeszcze jedną cechę, która upodabnia je do ludzi - ciągnął. - Popełniają błędy. Mam tę bliznę, dlatego że rekin pomylił się. Zobaczył moją stopę i pomyślał, że to ryba. Wszystko, co się rusza, przyciąga uwagę rekina. Ludzie żyjący na Wyspach Lojalności, zanim zaczną nurkować, obwiązują sobie stopy kawałkiem czarnego materiału. Zewnętrzna część stopy 75 człowieka i wewnętrzna strona jego ręki mają zazwyczaj jaśniejszy kolor niż reszta ciała. Rekin nie widzi zbyt dobrze i może kłapnąć paszczą chcąc złapać jasny kąsek, nie zdając sobie sprawy, że rzuca się na coś większego, niż zamierzał. Orno, który przysłuchiwał się rozmowie, powiedział: - Nie wiem dlaczego, ale dużo zależy też od miejsca. Rekiny z okolic wyspy Huahine nigdy nie wyrządziły nikomu krzywdy, dokładnie takie same koło wyspy Tuamotus zabijają ludzi. - Być może w jednym z tych miejsc nie mają kłopotów ze znalezieniem pożywienia, a w drugim wręcz przeciwnie - próbował wyjaśnić to Blake. - Albo tubylcy z Huahine nauczyli rekiny bać się ludzi, a ci z Tuamotus nie. Kapitanie, a jakie jest pańskie zdanie w tej sprawie? Czy rekiny są niebezpieczne? Pomarszczona twarz kapitana I??'? ściągnęła się, gdyż zacisnął zęby na fajce, którą trzymał w ustach. - Obserwuję rekiny już od ponad czterdziestu lat - powiedział - a im lepiej je znam, tym mniej je lubię. Nie można się zaprzyjaźnić z rekinem. Kiedy ostatnim razem byłem w Australii, zapoznałem się ze statystykami: w ciągu ostatnich trzydziestu lat rekiny zabiły sześćdziesięciu sześciu ludzi na tym wybrzeżu, zraniły sto pięć osób, zatopiły dwie łodzie i zaatakowały trzynaście statków. Pewnemu poławiaczowi udało się złapać jedną z tych ryb młotów, o których ludzie mówią, że nie 76 są niebezpieczne. Rozpłatał ją i znalazł w jej wnętrzu ludzką kość. Niedaleko stąd, koło wyspy ponape, złapano białego rekina. W jego żołądku była torba z pieniędzmi i resztki ciała kobiety i dziecka. A ten mąko... - kapitan Ike spojrzał ponad relingiem na groźny, niebieskoszary kształt - wygląda na złośliwego. Zęby ma wielkie jak łopaty i ostre jak żyletki. Jest jedną z najszybciej poruszających się ryb w morzu - a jaki z niego wspaniały skoczek! Potrafi wyskoczyć z wody na wysokość piętnastu czy też nawet dwudziestu metrów, a potem spaść z wielkim hukiem na małą łódkę, z której zostaną tylko drzazgi. To jedna z jego ulubionych sztuczek. Nie - podsumował swój wywód. - Ja nie mam zaufania do rekinów. Połowa z nich ucieknie od ciebie. To o tę drugą połowę musisz się martwić. Mąko nadal czekał. Przyszedł czas na lunch, więc wszyscy zeszli do kabiny. Kiedy wrócili na pokład, rekin był tam, gdzie widzieli go ostatnio. Blake rozgniewał się. - Może wydaje mu się, że ten teren należy do niego. Dobrze więc, skoro on się nie chce ruszyć, zrobimy to my. Kapitanie, popłyńmy za wyspę ???. Kapitan wyciągnął kotwicę i włączył silnik. Statek przesunął się leniwie o osiem mil, w stronę zachodniej części laguny. Tam zarzucili kotwicę na głębokości dwudziestu metrów. Rekin zniknął. - Chyba się go pozbyliśmy - ucieszył się Blake. 77 - Koralowce w tym miejscu wyglądają bardzo ciekawie. Zobaczmy, czy uda się nam zrobić jakieś zdjęcia. Przyniesiono sprzęt fotograficzny. Blake i Hal upewnili się, czy wszystko działa jak należy. Hal był zapalonym fotografem i posiadał spore doświadczenie, ale po raz pierwszy miał robić zdjęcia pod wodą. W aparatach fotograficznych z obiektywami 33 mm były kolorowe filmy, a w lustrzance 2 1/4x2 1/4 - czarno biały. Poza tym mieli jeszcze kamerę wideo 16 mm. Każdy z aparatów znajdował się w specjalnym wodoszczelnym, aluminiowym pokrowcu, który miał złącza z brązu, a z przodu szybkę. Blake skończył przegląd sprzętu, podszedł do relingu i rozejrzał się wkoło. Za chwilę jęknął. Na powierzchni wody, w odległości zaledwie sześciu metrów od statku, unosił się mąko. Głowa rekina zwrócona była w stronę statku. Wydawało się, że paciorkowate oczy utkwił w ?i???'?. Wyglądało to na wyzwanie. Doktor postanowił stawić czoło bestii. - Dobrze, staruszku, ludzie nazywają cię ludo-jadem. Zobaczymy, czy rzeczywiście zasługujesz na to miano. Zwołał swoich asystentów na naradę. - Ponieważ ten potwór nie chce odejść, wykorzystamy jego obecność. Instytut zajmuje się studiowaniem zwyczajów rekinów; obserwując tego osobnika i my możemy dołożyć cegiełkę do badań. Postawiliśmy sobie pytanie: Czy rekiny są niebezpieczne? Teraz mamy doskonałą okazję, 78 żeby to sprawdzić. Możemy wypróbować różne metody obrony przed rekinami. Niektórzy nurkowie ufają tylko swojemu nożowi. Inni twierdzą, że nóż nie wystarcza i że lepsza jest specjalna pałka na rekiny. - Pałka na rekiny? - zdziwił się Roger. - To taki gumowy kij, podobny do pałki policjanta. - Czy można się tym obronić przed rekinem? - Tak, jeśli uderzy się go pałką po nosie. Nos rekina jest bardzo wrażliwy. Jedni mówią, że można przestraszyć rekina krzycząc. Inni wierzą, że boi się on pęcherzyków powietrza. Jeszcze inni twierdzą, że rekin wie, kiedy się boisz, i wtedy atakuje. Zostaje jeszcze octan miedziowy. - Co to jest? - To maść odstraszająca rekiny. Naukowcy odkryli, że nie dotknie on ciała nieżywego rekina, które zaczęło się już rozkładać. Część substancji, które tworzą się w ciele gnijącego rekina, połączyli z ciemną farbą i zrobili małe ciasteczka. Następnie włożyli je w wodoszczelne saszetki. Zaczepiasz jedną z nich przy kostce i gdy spotykasz rekina, rozrywasz ją. Wtedy ciastko rozpuszcza się w wodzie. Jeśli zadziała tak, jak powinno, rekin odwróci się od ciebie i popłynie w inną stronę. - Domyślam się - zaczął szydzić Skink - że ty zostaniesz na pokładzie, kiedy my będziemy ryzykować życie, przeprowadzając te głupie eksperymenty. - Nie martw się - odpowiedział Blake. - Zamierzam osobiście przeprowadzić te próby. Mu- 79 simy je udokumentować i najlepiej będzie, jeśli nakręcimy je na wideo. Nie zmuszam nikogo do ryzykowania życia, ale jeśli znajdzie się ktoś, kto zechciałby na ochotnika zająć się kamerą... - Ja się zgłaszam - przerwał mu Hal obawiając się, że ktoś mógłby go uprzedzić. - A co ja będę robił? - zaniepokoił się Roger. - Wolałbym, żebyś został na statku - powiedział Blake. - To nie jest zabawa dla chłopców. Ale Roger protestował tak zdecydowanie, że w końcu Blake ustąpił. - Dobrze więc, możesz do nas dołączyć, ale musisz zachować bezpieczną odległość. Trzymaj się blisko statku. Miej nóż w pogotowiu. Jeśli będziemy potrzebować twojej pomocy, damy ci znak. Inkham może ci towarzyszyć. Skinkowi zrzedła mina. Oczami powędrował ku rekinowi i zbladł. Starał się jednak nie pokazać po sobie strachu, udawał odważnego. - Z niczego bym się tak nie ucieszył, jak z możliwości dobrania się osobiście do skóry tego rekina. Ale obawiam się, że będę musiał zrezygnować z tej przyjemności. Moja noga, no wiecie - nadal cała jest zdrętwiała. Nie mogę pływać w tym stanie. Będę musiał zostać na pokładzie. Blake pokiwał głową. - Bardzo mi przykro, że noga znowu ci dokucza. Wydawało mi się, że jest już zupełnie w porządku. Widziałem, jak schodziłeś do kabiny na lunch. Tak - przyznał Skink - ale do pływania 80 używa się innych mięśni, a one nadal są sparaliżowane. - A może to twoje nerwy są sparaliżowane, a nie mięśnie - zakpił Blake. Skink zaczął się kłócić, ale potok jego słów przerwało nadejście Orno. Niósł on zapaloną latarkę karbidową, przystosowaną do pracy pod wodą. - A ty gdzie się wybierasz? - zapytał Hal. - Kapitan chce, żebym wykonał drobną naprawę przy kilu. Zderzyliśmy się z koralowcami i powstało tam pęknięcie.Trzeba zespawać metal - wyjaśnił Polinezyjczyk. Wskoczył do morza. Latarka nadal jasno świeciła, chociaż znajdowała się już pod powierzchnią wody. Orno zniknął pod kadłubem statku. Doktor Blake, Hal i Roger założyli maski, płetwy, akwalungi i pasy z obciążnikami. Każdy pas wyposażony był w nóż i pałkę. Do kostek przywiązali sobie torebki z octanem miedziowym. - Ale na początku przeprowadzimy inne eksperymenty - zarządził Blake. - Nie otwierajcie torebek, dopóki nie dam wam znaku. Opuścili drabinkę za burtę statku. Blake powoli podpływał do rekina. Hal, uzbrojony w kamerę wideo, płynął w ślad za nim. Roger, niezbyt chętnie, zrobił to, co mu kazano. Został w pobliżu statku. Nie lubił, gdy traktowano go jak dziecko. Był prawie tak samo silny jak Hal i Skink i tak jak oni umiał świetnie pływać. Zły i zbuntowany, miał nadzieję, że za chwilę coś się wydarzy, i wtedy będzie mógł 81 rzucić się na ratunek. Wyciągnął nóż i czekał w napięciu. Doktor Blake zabrał się do dzieła. Na początek postanowił sprawdzić, czy rzeczywiście rekin ucieknie, jeśli popłynie się wprost na niego. Ostrożnie zbliżał się do mąko. Hal uruchomił kamerę. Rekin nie zwracał uwagi na nadpływający ku niemu kształt, dopóki Blake nie znalazł się w odległości trzech metrów przed nim. Dopiero wtedy poruszył leniwie ogonem i obrócił się bokiem. Blake ponownie znalazł się przed rekinem i znowu mąko usunął mu się z drogi - ale tym razem nie odpłynął daleko. Przy trzeciej próbie mąko ani drgnął. Blake zatrzymał się w odległości półtora metra od jego ogromnego pyska. Na przykładzie tego mąko można się było przekonać, że tą metodą nie uda się odstraszyć rekina. Blake czuł się nieswojo znajdując się tak blisko obiektu badań. Ale była to świetna okazja, żeby sprawdzić teorię bąbelków powietrza. Wziął więc głęboki oddech, po czym zrobił wydech i ogromna ilość bąbelków wzbiła się w górę. Może przestraszyłoby to jakąś mniejszą rybę, ale mąko był niewzruszony. Wydawało się, że jest w takim samym stopniu zainteresowany Bla-??'i??, jak Blake nim. Doktor zorientował się, że on, naukowiec, stał się nagle obiektem badań rekina. Zaczął się oddalać. Rekin natychmiast podążył 82 za nim. Znajdował się w odległości półtora metra od ?i???'?. Doktor, mocno zaniepokojony, przyspieszył wymachując raźno rękami i nogami. Rekin natychmiast podpłynął bliżej. Działał pod wpływem instynktu, który kazał mu atakować każde zranione czy też przestraszone stworzenie. Blake opanował lęk, odwrócił się i stanął oko w oko z rekinem. Wymachiwał przy tym groźnie rękami. Z początku rekin zatrzymał się, ale po chwili dzielił go od doktora już tylko metr. Blake postanowił sprawdzić, czy rekin atakuje częściej tuż pod powierzchnią morza, bo tam łatwiej znajduje pożywienie - słabe albo umierające ryby i odpadki ze statków. Na większych głębokościach szybciej się męczy. Doktor zrobił wydech i zanurzył się powoli w zielononiebieską otchłań. Rekin z miejsca popłynął za nim, zachowywał jednak spory dystans. Zaczął krążyć wokół ?i???'? w odległości, mniej więcej, pięciu metrów. Nagle mąko zauważył Hala, który znajdował się blisko powierzchni, skąd kręcił film. Wielki ogon uderzył mocno o wodę i rekin jak strzała pomknął w kierunku szklanego oka kamery. W Halu strach walczył z pokusą filmowania płynącego na niego rekina. Mąko z każdą chwilą rósł w oczach i zbliżał się coraz bardziej. Hal trzymał palec na przycisku kamery, słyszał, jak film przesuwa się szybko. Nagle ogromna głowa wypełniła cały obraz. Poczuł jakby podmuch wiatru z jaskini. To potwór otworzył swoją ogro- 83 mną paszczę i pokazał dwa rzędy ostrych białych zębów. Hal zmobilizował wszystkie siły i metalową skrzynką, która osłaniała kamerę, uderzył rekina w nos. Mąko zmienił natychmiast kierunek, przepłynął obok chłopaka i zdarł mu skórę z ramienia swymi ciernistymi łuskami. Hal odwrócił się, żeby odeprzeć kolejny atak. Zobaczył, że dołączył do niego Blake, który sprawdzał skuteczność działania gumowej pałki - walił nią mocno w częściowo okaleczony nos mąko. Rekin odpłynął na chwilę, ale zaraz pojawił się z powrotem. Był jeszcze bardziej wściekły. Roger nie mógł już dłużej stać i przyglądać się tej walce z boku. Ruszył na pomoc z obnażonym nożem. Nie zwracał uwagi na gwałtowne gesty Hala, który usiłował dać mu do zrozumienia, żeby się do tego nie mieszał. Rekin zobaczył Rogera i skierował się w jego stronę. Otwarta paszcza potwora miała wielkość beczki. W ostatniej chwili Roger umknął na bok i złapał za prawą płetwę wystającą z brzucha mąko. Chwycił się jej mocno i ryba pociągnęła go za sobą. Zagłębił swój nóż w jej białym brzuchu. Krew buchnęła z rany silnym strumieniem. Blake złapał za płetwę piersiową i raz po raz wbijał swój nóż w olbrzymie cielsko. Hal pamiętał o swoim zadaniu i ani na chwilę nie przestał kręcić filmu. Scena, która rozgrywała się teraz przed nim, była zupełnie niesamowita. 84 Krew, która rozchodziła się w wodzie, zwabiła całkiem nowych gości. Nie wiadomo skąd zjawił się nagle tłum rekinów. Wydawało się, że te drapieżne, nieustraszone i żądne krwi bestie nadpływają ze wszystkich możliwych stron. Blake i Roger odstąpili od krwawiącego mąko, ponieważ rekiny z furią zaatakowały ranne zwierzę. Uderzenia ich ogonów sprawiały, że różowa woda wyglądała, jakby była w stanie wrzenia. Nie byłoby kłopotów, gdyby te drapieżniki skoncentrowały się tylko na zranionym mąko. Ale furia, która je ogarnęła, spowodowała, że były zdecydowane atakować i pożreć wszystko, co ruszało się w pobliżu. Rzuciły się na nurków, którzy za pomocą pałek i noży zadawali im śmierć. Blake rozerwał torebkę przy kostce i dał znak chłopcom, żeby zrobili to samo. Żółty kolor octanu miedziowego połączył się z wodą morską, zabarwioną na czerwono. Być może w normalnej sytuacji zapach octanu skutecznie odstraszał rekiny. Teraz jednak nie podziałał na żądne krwi bestie. Podniecenie ich było zbyt duże, żeby jakikolwiek nieprzyjemny zapach mógł je zniechęcić. Trzej nurkowie przesuwali się ostrożnie w stronę statku. Osłaniali tyły walcząc z oszalałymi bestiami: rekinami mąko, błękitnymi rekinami, białymi rekinami i rybami młotami. Chciały pożreć te ludzkie kąski unoszące się w różowej wodzie. 85 Blake chwycił za koniec drabiny i wepchnął na nią Rogera. Chciał, żeby chłopiec wyszedł z wody pierwszy. I wtedy jakiś mąko, z wielką determinacją, rzucił się na pozostające jeszcze w wodzie nogi Rogera. Były białe i wyglądały jak ryba. Roger zanurzył się z powrotem, żeby móc się bronić. Z pokładu Lwely Lady patrzył na to wszystko Skink. Uśmiechał się i z dużym zadowoleniem przyglądał się podwodnemu spektaklowi. Blake zawołał go. Chciał, żeby Skink pomógł im. Ale on zlekceważył wezwanie. Żaden z widzów, którzy z lubością oglądali na romańskiej arenie chrześcijan rzuconych lwom na pożarcie, nie cieszył się tak bardzo jak teraz Skink - był szczęśliwy przyglądając się, jak jego trzej towarzysze walczą o życie. Ale zaraz zrzedła mu mina, mąko bowiem wykonał skok w górę. Bestia wzbiła się cztery metry ponad poziom morza i opadła na reling łamiąc go na drobne kawałki. Wielkie cielsko prześlizgnęło się po pokładzie statku i zdarło z boku Skinka pokaźny płat skóry. Resztki odrętwienia w nodze zniknęły, jak ręką odjął. Skink przeskoczył, jak królik na sprężynie, szczebel drabinki wantowej i wdrapał się na bocianie gniazdo. Przykucnął w tej kryjówce, trzęsąc się ze strachu. Bał się, żeby jeden z tych strasznych morskich akrobatów go nie dosięgną!. Blake i Hal ponowili próbę podsadzenia Rogera na drabinkę, ale i tym razem rekiny pokrzyżowały im plany. Roger spadł znowu do wody. 86 Sytuacja stawała się coraz bardziej rozpaczliwa. Wszyscy trzej byli na granicy wyczerpania fizycznego i psychicznego. Wydawało się, że to już koniec. Hal pomyślał, że wspaniały film, który nakręcił, opadnie na dno laguny, gdzie nigdy nie zobaczy go żadna publiczność. Roger zanurzył się trochę głębiej, spojrzał w górę i zobaczył Orno. Polinezyjczyk pracował przy końcu kadłuba przyświecając sobie latarką karbidową i był całkowicie nieświadomy tego, co działo się po drugiej stronie statku. Roger, rozgarniając mocno wodę rękami, podpłynął szybko do zdziwionego majtka i wyrwał mu latarkę z rąk. Potem, trzymając przed sobą jaskrawo świecącą lampę, przepłynął pod kilem i wylądował w miejscu, gdzie kłębiły się oszalałe rekiny. Podobnie jak król Artur płonącym mieczem Eskaliburem, Roger zaatakował swoich wrogów latarką. Płomień o temperaturze 3600 stopni, który potrafił przeciąć stal - to zdecydowanie zbyt wiele, nawet dla oszalałych z żądzy krwi rekinów. Olbrzymi biały rekin odpłynął w dal z wypaloną w głowie dziurą wielkości dużego wiadra. Niebieski rekin nie zdążył nawet otworzyć paszczy, a już stracił dolną szczękę. Chłopiec dobrał się teraz do ryby młota, która po chwili oddaliła się zygzakiem mając jeden młot mniej. To tu, to tam, w górę i w dół, błyskał śmiercionośny płomień. Oszalałe ryby oprzytomniały nagle, krew i wszystko inne przestało dla nich istnieć z wyjątkiem palącego sztyletu. Starając się 87 uciec przed płomieniem, rozproszyły się w różnych kierunkach. Oniemiali ze zdziwienia Blake i Hal czekali na Rogera na stopniach drabinki. W pobliżu nie było widać żadnego rekina. Roger popłynął oddać latarkę Orno, potem dołączył do nich. Wspięli się na pokład. Zobaczyli, że reling jest zniszczony na obu burtach. Z bocianiego gniazda patrzył w dół przerażony Skink. Trzej wojownicy opadli ze zmęczenia na pokład. Hal delikatnie odłożył na bok kamerę. Na filmie zarejestrowana została najwspanialsza bitwa z rekinami, jaką kiedykolwiek nakręcono na-żywo. Blake patrzył na Rogera, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu. - Mój chłopcze - powiedział. - Chciałbym przeprosić cię za to, że kazałem ci trzymać się z boku. Udowodniłeś, że jesteś lepszy od każdego z nas. Twoja odwaga ocaliła nam życie. Roger rozpromienił się słysząc pochwałę z ust szefa. Poczuł się dorosły. Nie będą go już dłużej nazywać dzieciakiem i odsuwać, kiedy dzieje się coś ciekawego. Teraz był już jednym z nich. Żelazny Człowiek Następnego dnia rano Blake obwieścił: - Dzisiaj zajmiemy się nurkowaniem głębinowym. Naszym zadaniem będzie wykonanie kilku zdjęć życia podmorskiego na głębokości jednej czwartej mili. Uśmiechnął się widząc zdziwienie w oczach chłopców. - Mam nadzieję - odezwał się pogardliwym tonem Skink - iż zdajesz sobie sprawę, że akwalung nie może być używany na głębokości większej niż dziewięćdziesiąt czy sto metrów. - Tak, wiem o tym. Nie będziemy korzystać z akwalungów. Posłużymy się Żelaznym Człowiekiem. Blake wydał kilka poleceń kapitanowi Ike'owi i Orno. Zdjęli oni pokrywę luku i spuścili w dół stalową linę, która zjechała z samego czubka dźwigu. Na końcu liny znajdował się hak. Włączyli motor i metalowy kabel zaczął nawijać się na bęben. Z wnętrza ładowni wyłonił się groteskowy potwór ze stali i szkła. Miał ogromną głowę i po jednym oku z czterech jej stron oraz okrągły korpus. Dziwoląg nie miał nóg. Wyposażony był za to w dwa stalowe ramiona o długości półtora metra. Na 89 końcu każdego z nich znajdowały się dwa metalowe palce. Potwora postawiono na pokładzie. Wydawało się, że deski pokładowe, które trochę się pod nim ugięły, nie wytrzymają tak wielkiego ciężaru. - Waży prawie dwie tony - powiedział Blake. - Zrobiony jest z ciężkiej, grubej na pięć centymetrów płyty stalowej. - Dlaczego aż tak grubej? - zapytał Roger. - Bo inaczej nie wytrzymałby ogromnego ciśnienia na dużych głębokościach. Hal przyglądał się potworowi z wielkim zainteresowaniem. - Czy to jest dzwon do nurkowania? - Tak. Jeden z najnowszych modeli. Dzwon do nurkowania ma bardzo długą historię. Nawet Grecy go posiadali, ale był bardzo prymitywny. Urządzenie to dopiero w naszych czasach stało się naprawdę skuteczne. Słyszeliście może o tym, że William Beebe zszedł na dno w batysferze, Otis Barton w bentoskopie, a profesor Piccard w baty- skopie. Niestety te wszystkie urządzenia mają wspólną wadę: nadają się tylko do obserwacji. Można do nich wejść, opuścić się na dno i patrzeć przez okna, nic poza tym. Jeśli zobaczysz coś, co cię zainteresuje, nie możesz tego wziąć do ręki. Nawet gdybyś odkrył zatopiony statek, mógłbyś jedynie obserwować go przez okna. Ciągle ponawiano próby, które miały na celu wyposażenie tych urządzeń w ręce i nogi, ale nie były one zbyt udane. Porucznik Reisenberg pod- 90 czas wypraw w poszukiwaniu zatopionych skarbów użył bardzo pomysłowego robota, wymyślonego przez człowieka o nazwisku Romano. Dzięki robotowi udało mu się wydostać skarby ze starych wraków. Ten, którego widzicie przed sobą, jest dużo lepszy od innych modeli. Hal z uwagą przyglądał się metalowym palcom. Były bardzo długie, miały ostre końce i przypominały kły wielkiego, drapieżnego ptaka. - W jaki sposób działają te stalowe ręce? - zapytał. - Za pomocą elektryczności. Wewnątrz dzwonu znajduje się tablica rozdzielcza i przy jej użyciu można kierować ręce w dowolną stronę, a także poruszać palcami. Te metalowe palce spełniają funkcję pincet. Można je tak zbliżyć do siebie, że będą w stanie podnieść małą monetę. Jeśli ktoś potrafi dobrze się nimi posługiwać, może za ich pomocą dokonywać cudów. Widziałem pokaz, na którym jeden z ekspertów, będąc w środku Żelaznego Człowieka, zawiązał supeł na linie. Metalowe ręce są bardzo silne i oprócz prac wymagających dużej delikatności mogą także wykonywać inne zadania. Potrafią przenosić duże belki albo pokrywy, nawet skrzynie pełne metalu. Są co najmniej dwadzieścia razy silniejsze od ludzkich ramion. Blake obszedł dzwon dookoła i otworzył ciężką stalową klapę. Odsłonił otwór o średnicy mniej więcej pięćdziesięciu centymetrów. - Raczej trudno będzie się tam wcisnąć - zastanawiał się na głos Hal. 9i - Tak, ale można wśliznąć się do środka, jeśli włoży się najpierw jedno, a potem drugie ramię. Zajrzeli w mroczne wnętrze. We wgłębieniu na głowę znajdowały się w ścianach cztery okrągłe szybki; z zewnątrz wyglądały jak cztery pojedyncze oczy. Będąc w środku nie można było patrzeć ani w górę, ani w dół, za to miało się widok na cztery strony świata. W górnej części kopuły było wystarczająco dużo miejsca na aparat fotograficzny, co pozwalało wykonywać zdjęcia przez szklane szybki. Blake wskazywał na dolną część kopuły, gdzie znajdowały się różne przyrządy: tablica rozdzielcza, dzięki której można było posługiwać się metalowymi rękami i palcami; przyciski do włączania świateł punktowych, które oświetlały głębinowe ciemności; cylindry z powietrzem działające na tej samej zasadzie, co akwalung; telefon, który umożliwiał nurkowi utrzymywanie stałego kontaktu z towarzyszami na statku. Był tam nawet mały elektryczny grzejnik. - To jest bardzo potrzebne urządzenie - wyjaśniał Blake. - Tam w dole, gdzie nie docierają promienie słoneczne, jest bardzo zimno. Popłyniemy teraz na głębszą wodę i zrobimy próbne nurkowanie. Lively Lady opuściła wody laguny przez zachodnią cieśninę i płynęła tak długo po otwartym morzu, dopóki pod jej kadłubem nie ukazała się granatowa woda. Kolor ten oznaczał wielkie głębiny. Tu statek zatrzymał się. Doktor Blake wcisnął się do Żelaznego Czło- 92 wieka. Stalowa pokrywa zamknęła się za nim z hukiem. Dokręcono mocno śruby. Uwięziony w środku Blake sprawdzał po kolei działanie wszystkich urządzeń. Hal założył na głowę słuchawki i od razu usłyszał głos ?i???'?: - Dobrze mnie słyszysz? - Świetnie, doktorze Blake - odpowiedział Hal. Światła punktowe zapaliły się i zgasły. Następnie Blake uruchomił metalowe ręce. Roger, który stał nie opodal, został nagle przez nie złapany i jak piórko podniesiony do góry, po czym z powrotem opuszczony na pokład. Po chwili jedna z rąk powędrowała w stronę Skinka i zanim dżentelmen ten zdążył uciec, metalowe palce chwyciły chusteczkę do nosa, którą miał za paskiem spodni. Druga ręka obniżyła się ku pokładowi i podniosła gwoździk. Przez telefon dał się słyszeć entuzjastyczny głos ?i???'?: - Wszystko sprawuje się na medal. Teraz przenieście mnie nad wodę i opuśćcie głęboko na dół. Hal przekazał rozkaz kapitanowi Ike'owi, który natychmiast uruchomił korbę dźwigu. Żelazny Człowiek uniósł się w górę i zatrzymał na wysokości półtora metra od pokładu. Ramię dźwigu przesunęło się powoli nad ocean, po czym opuściło dzwon głębinowy tak, że znalazł się on tuż pod powierzchnią. Kapitan zatrzymał korbę. - Wszystko w porządku? - zapytał Hal. - Nic nie przecieka? - Ani kropla - dobiegł głos z morza. - Wszystko we wzorowym porządku. Opuszczajcie! 93 Korba poszła znowu w ruch i po chwili Żelazny I Człowiek zniknął z pola widzenia. Specjalne urządzenie na bębnie z liną odliczało długość 1 spuszczonego w dół kabla. Licznik pokazał dzie- 1 sieć metrów, potem dwadzieścia i w końcu trzydzieści. Hal usłyszał głos ?i???'?: - Zagłębiamy się bardzo łagodnie. Ciśnienie utrzymuje się na poziomie. Przepłynęliśmy właśnie przez ławicę kiełbików. Bardzo się nami zainteresowały, zatrzymały się nawet, żeby zajrzeć przez okna do środka. Jedna z rybek nadziała się na metalowy palec, ale jakoś udało się jej uwolnić. Robi się ciemno. Na jakiej jestem głębokości? - Stu metrów. Zatrzymać linę? - Opuszczajcie dalej, aż do dwustu. Na głębokości dwustu metrów kapitan Ike zatrzymał korbę. - Osiągnąłeś teraz dwieście metrów - poinformował ?i???'? Hal. - Widzisz coś? - Absolutnie nic. Ciemno tu jak w grobie. Włączę zaraz światła. O, tak znacznie lepiej! Wokół mnie pływa kilka setek ryb - są niepodobne do tych, które pływają tuż pod powierzchnią morza. Robi się zimno. Włączam grzejnik. - Kiedy Blake odezwał się znowu, w jego głosie wyraźnie czuło się niepokój: - Lepiej mnie wyciągnijcie. Koło drzwi przecieka woda. - Ciągnijcie w górę! - krzyknął Hal. Opierał się o reling i z niepokojem patrzył w dół. Oczywiście, nie był w stanie niczego zobaczyć. Wydawało mu 94 się jednak, że w ten sposób jest bliżej człowieka, który znajduje się tam, w głębinach. Korba nie poruszyła się wcale. - Ciągnijcie w górę! - wrzasnął ponownie Hal i odwrócił się, żeby zobaczyć, co się dzieje. Skink stał przy korbie. Kapitan Ike gdzieś zniknął. - Kapitan musiał na chwilę odejść - powiedział Skink - przejąłem więc jego obowiązki. - No dobrze - odezwał się wzburzony Hal. - Podnieś ?i???'? do góry. Dzwon przecieka. - To rzeczywiście niemiła niespodzianka - droczył się z nim Skink. - Może być pewne opóźnienie. Wydaje mi się, że to urządzenie zepsuło się. - Więc napraw je szybko! - Nie widzisz, że właśnie to robię - parsknął Skink. Hal nadal niczego nie podejrzewał. Za bardzo wierzył w uczciwość ludzką i nigdy nie przyszło-by mu do głowy, że Skink mógłby zaplanować utopienie doktora ?i???'?. Skink przepowiedział, co prawda, że Blake będzie miał wypadek. Ale były to tylko czcze pogróżki, zwykłe głupie gadanie. - Co się tam dzieje? - usłyszał głos ?i???'?. - Mamy kłopoty z korbą - poinformował go Hal. - Zawołaj Skinka. On jest dobrym mechanikiem. - Właśnie Skink nad tym pracuje. - Powiedz mu, żeby się pospieszył. Woda 95 podniosła się już o dwadzieścia centymetrów i z każdą chwilą podchodzi coraz wyżej. - Ruszaj się! - zawołał Hal do Skinka. - Woda podniosła się o dwadzieścia centymetrów i z każdą chwilą napływa jej coraz więcej. Zaraz zabraknie mu powietrza. - Ach, tak - odezwał się lekceważącym tonem Skink - a tego właśnie chcielibyśmy uniknąć, prawda? Nie martw się, naprawię to w dziesięć minut. - Dziesięć minut! W tej sytuacji to tyle, co dziesięć godzin. Blake, który najwyraźniej słyszał ich rozmowę, powiedział: - Za dziesięć minut będzie już po mnie. Zanim minie połowa tego czasu, woda zaleje całe wnętrze. - Jego głos był spokojny i rzeczowy. - Blake utopi się za pięć minut - poganiał Skinka Hal. Skink stał odwrócony tyłem. Hal nie mógł więc widzieć jego twarzy, ale wydawało mu się, że słyszy przytłumiony chichot. Zerwał więc z głowy słuchawki i podał je Rogerowi. Wyciągnął z pochwy nóż i stanął za Skinkiem, który przez cały czas pochylał się nad korbą. Czubkiem noża dotknął nagich pleców Skinka. - Nie ruszaj się - ostrzegł go - bo wepchnę ci całe ostrze w plecy. - Co to ma znaczyć... - Zaraz ci wytłumaczę. Nie ruszaj się! A teraz przejdźmy do rzeczy. Daję ci dziesięć sekund na 96 uruchomienie tej korby. Za każdą następną sekundę będę ci wbijał nóż pół centymetra głębiej. Korba poszła w ruch. Skink wyprostował się i spojrzał Halowi w oczy. - Nie musiałeś tego robić - powiedział z wymówką w głosie. - Tak się akurat złożyło, że w tej samej chwili, kiedy do mnie podszedłeś, udało mi się zreperować korbę. I niech ci się nie wydaje, że ty przyspieszyłeś tu cokolwiek. Hal poczuł się zakłopotany. Ciągle jeszcze nie mógł uwierzyć, że Skink zaplanował morderstwo z zimną krwią. Żelazny Człowiek wynurzył się z wody i po chwili stał już na pokładzie. Odkręcono wszystkie śruby i otworzono klapę zamykającą wejście. Ze środka wylała się cała masa wody. Zaniepokojony Hal zajrzał do wnętrza. - Doktorze Blake, czy nic panu nie jest? - Czuję się jak szczypiorek na wiosnę - usłyszeli pogodny głos. Po czym doktor Blake wychylił ze środka głowę i wysunął jedną rękę. Wydawało się, że nic więcej nie był w stanie zrobić. Chłopcy pośpieszyli mu z pomocą i wyciągnęli go z dzwonu. Leżał na deskach pokładu blady, ale uśmiechnięty. Nie marnował energii na opowiadanie o dramatycznej sytuacji, w której się znalazł. Interesował go tylko naukowy aspekt całego zdarzenia. - To bardzo ciekawe - zauważył, jego głos drżał trochę. - Na głębokości dwustu metrów ciśnienie było dziewiętnaście razy większe niż na 97 powierzchni. Dla człowieka bez osłony byłaby to pewna śmierć. Za to wewnątrz dzwonu czułem się tak samo, jakbym znajdował się na powierzchni. Oczywiście, dopóki dzwon nie zaczął przeciekać. Im więcej wody dostawało się do środka, tym bardziej zwiększało się ciśnienie w dzwonie. Właśnie to ciśnienie zaczęło mnie stopniowo osłabiać - wydaje mi się, że jestem w lekkim szoku głębinowym. Tak więc, jeśli uda nam się usunąć przeciek, moglibyśmy zanurzyć się bez żadnych problemów nawet na głębokość czterystu metrów. Uszczelnimy te drzwi - i spróbuję jeszcze raz. - Nie spróbuje pan - sprzeciwił się Hal. - Nie dzisiaj. Musi pan odpocząć. Teraz moja kolej. Blake usiłował wstać, ale nie miał na to wystarczająco dużo siły. - Pewnie masz rację - przyznał. - Tak czy siak, trzeba wybrać stamtąd wodę. Na samym dnie znajdziecie specjalny zawór. Dzwon został opróżniony z wody i wysuszony w środku. Następnie całą powierzchnię wokół drzwi uszczelniono nową gumą. Hal odciągnął kapitana I??'? na bok. - Kiedy będę na dole, chciałbym, żeby pan pilnował korby. Proszę jej nikomu nie powierzać. Kapitan zrozumiał, co Hal miał na myśli. - Podejrzewasz więc, że była to nieuczciwa gra. - Tego nie mogę powiedzieć - po prostu nie wiem. Ale będę czuł się znacznie bezpieczniej, gdy to pan zajmie się korbą. - Dobrze, jeśli ci tak bardzo na tym zależy. Nie 98 pozwolę nikomu zbliżyć się do korby na odległość mniejszą niż trzy metry. - Świetnie. Hal wszedł do komory. Zabrał ze sobą aparat fotograficzny z kolorowym filmem. Gdy tylko dzwon zanurzył się, na chwilę ogarnęło go przerażenie. Ale silniejsze od strachu okazało się podniecenie na myśl, że za chwilę wkroczy w tajemniczy świat głębin. Przez godzinę metalowa kabina powinna zapewnić mu bezpieczeństwo i wygodę, miała stać się jego podwodnym domem. Chyba nie jest całkowicie niemożliwe, że pewnego dnia, w przyszłości, ktoś wybuduje podwodne domy i na dnie oceanów powstaną miasta, w których zamieszkają ludzie? Być może są to fantastyczne idee, ale przecież wiele z fantastycznych pomysłów spełniło się. Z biegiem lat zwiększa się liczba ludzi na świecie i powierzchnia lądu jest coraz bardziej zatłoczona. Dlaczego więc ludzie nie mieliby przenieść się pod wodę? Widok za szybką był fascynujący. Ogromna płaszczka przepłynęła obok leniwie. Jej poruszające się w dół i w górę płetwy przypominały skrzydła nietoperza. Kolorowa ryba anioł mignęła w promieniu słońca. Dorodny osobnik, o olśniewających kolorach łusek, znalazł się w odległości metra od szybki. Hal zrobił mu zdjęcie. Długa, półtorametrowa barrakuda wyszczerzyła ostre zęby i opływała dzwon już któryś raz z rzędu. Wyraźnie zaintrygował ją ten dziwny obiekt. Hal bardzo się cieszył, że oddziela go od niej pięciocentymetrowa metalowa ściana, bo bar- 99 rakuda rzuciła się nagle do ataku - chwyciła w zęby wystającą śrubę. Te zęby potrafiły przebić drewniany kadłub łodzi, ale Hal uśmiechnął się tylko, widząc zdziwienie drapieżnej ryby. Okazało się bowiem, że straszne zęby, które przebijały wszystko, co tylko poruszało się w morzu, nie zadrasnęły nawet żelaznej śruby. - Sto metrów - usłyszał przez telefon głos ?i???'?. - Co z przeciekiem? - Wszystko suche jak pieprz - odpowiedział Hal. Woda z pomarańczowej zmieniła się w błękitną, z błękitnej w fioletową, z fioletowej w czarną. Dzwon zatrzymał się. - Jesteś na głębokości dwustu metrów. Czy nadal jest sucho? Hal zapalił światło i sprawdził krawędzie drzwi - Wydaje się, że uszczelnienie załatwiło sprawę. Nie ma żadnych śladów wody. - Masz ochotę zejść niżej? - Mogę spróbować. Jest tu tak samo wygodnie jak na pokładzie. - Hal włączył ogrzewanie. Nagły podwodny prąd uderzył w dzwon i zaczął nim obracać. Trwało to dłuższą chwilę. Halowi wcale się to nie podobało. Poczuł się dziwnie osamotniony. Ze światem na górze łączy ła go tylko półcalowa lina i kabel elektryczny, nic poza tym. Znajdował się teraz w miejscu, w któ rym od momentu stworzenia świata nie było żadnego człowieka. Miał wrażenie, że jest intruzem, którego otaczają nieznani wrogowie Najgroźniejszym z nich było ciągle wzrasta- ioo jące ciśnienie wody. Jak długo wytrzyma Żelazny Człowiek, zanim pęknie jak skorupka jajka? Jeśli to nastąpi, śmierć będzie szybka i bezbolesna. Może się zdarzyć coś jeszcze gorszego. Na przykład zerwie się lina. Żelazny Człowiek opadnie na dno i zostanie tam na wieki. Wtedy człowieka, który jest w jego wnętrzu, nie czeka łagodny i bezbolesny koniec, będzie siedzieć i czekać, aż zabraknie mu powietrza i straci przytomność. Zastanawiał się, czy szczelnie zamknięta komora zachowa jego ciało w nie zmienionej formie przez kilkaset lat. A może w metalowym wnętrzu znajdzie się wystarczająco dużo tlenu, żeby spowodować rozkład ciała. Wtedy pozostanie po nim tylko szkielet, który może być odnaleziony za tysiąc lat. Tak, bo za kilkaset lat ludzie będą już mieszkać na dnie morza. Otrząsnął się z tych ponurych myśli. Wyłączył wewnętrzne światło i spojrzał przez szybę. Czarne morze pełne było dziwacznych stworzeń. Wydawało się, że każde z nich niesie ze sobą latarnię. Niektóre śpieszyły się w jedną albo w drugą stronę w poszukiwaniu zdobyczy. Inne, na przykład świecąca łagodnym blaskiem meduza, czekały, aż pokarm sam podpłynie bliżej. Były tam białe latarnie, czerwone, zielone, niebieskie i żółte. Hal miał wrażenie, że patrzy na tętniące nocnym życiem miasto, gdzie na ulicach pełno jest samochodów i ciągle zmieniają się sygnały świetlne na przejściach. IOI Światła różniły się między sobą, jedne były zdecydowanie jasne i ostre, inne zaś rozproszone i zamglone. Hal rozpoznał niektóre stworzenia. Widział je kiedyś na powierzchni wyłowione w sieciach głębinowych. Kałamarnice miały światełka wokół oczu i na końcu czułków. Krewetki wysyłały z siebie krótkie błyski światła. Ryba Wenus opasana była świetlistą aureolą. Inna miała świecące wąsy. U jeszcze innej jaśniały tylko dwa rzędy drapieżnych zębów, a to dlatego, że pokrywała je świecąca piana. Głębinowe smoki miały na bokach rzędy zielonych i niebieskich świateł. Ryba, zwana latarnianą, wyróżniała się żółtymi światłami czołowymi, które w zależności od sytuacji mogła włączać i wyłączać. Hal opisał Blake'owi to, co widzi. - Zatrzymajcie na chwilę dzwon - poprosił. - Spróbuję zrobić zdjęcie. Dzwon przestał opadać w dół, ale niestety obracał się w miejscu. Zarówno ruch dzwonu, jak i płynących ryb nie pozwalał na właściwe ustawienie czasu naświetlania w aparacie, poza tym stworzenia nie świeciły wystarczająco jasno, żeby fotografia mogła się udać. Hal nastawił migawkę na jedną piątą sekundy i zacisnął kciuki. - Chciałbym, żeby to przestało się tak obracać - zwrócił się do ?i???'?. - Przykro mi, ale nie możemy nic na to poradzić. Jesteś teraz na głębokości trzystu metrów. Spuścić cię jeszcze niżej? Coś - może Żelazny Człowiek? - podszepnęło Halowi, żeby powiedział: „Nie, wyciągnijcie 102 mnie". Ale Hal nie wymówił tych słów na głos. Zamiast tego powiedział: - Dlaczego nie. Wszystko jest w porządku. Dzwon zanurzał się więc dalej. Hal włączył teraz zewnętrzne światła i wszystkie stworzenia, które całe życie spędziły w nieskończonej ciemności, wytrącone zostały nagle z równowagi. Niektóre z nich odpływały przestraszone. Inne natomiast wydawały się bardzo zaciekawione i gromadziły się przy światłach. Hal robił zdjęcia, dopóki nie skończył się 36-klatkowy film. Usłyszał podniecone głosy na pokładzie, potem Blake powiedział: - Udało ci się! Znajdujesz się teraz na głębokości czterystu dwudziestu metrów. Gratulacje! - Gratulacje należą się Żelaznemu Człowiekowi, nie mnie. To on wykonał całą pracę i dobrze się spisał. A może opuścicie mnie jeszcze trochę? - Nie, nie, młody człowieku, wystarczy na dzisiaj. Wyciągamy cię teraz. Poczuł nagłe szarpnięcie i zaraz potem zgasły światła. Sprawdzał przełączniki. W ogóle nie działały. Urwał się głuchy szum w słuchawce telefonu, który towarzyszył mu przez cały czas. Zawołał ?i???'?. Nie dostał odpowiedzi. Otaczała go absolutna cisza, nigdy wcześniej nie doznał podobnego uczucia. Był odizolowany od wszelkich dźwięków, z wyjątkiem tych, które powodował sam. Własny oddech wydawał mu się teraz hałaśliwy. Ponownie krzyknął w słuchawkę i przestraszył się własnego głosu, który rozniósł się po metalowym wnętrzu komory. 103 Domyślał się, co się stało - zerwał się kabel elektryczny. Skręcił się najpierw, gdy dzwon obracał się w kółko, a potem pękł. Czy za chwilę nie zerwie się lina? A może i to się już stało? Niewykluczone, że dzwon opada teraz spokojnie i cicho na dno oceanu. Według obliczeń dno miało znajdować się na głębokości trzech mil od powierzchni wody. Spojrzał w szybkę i po światełkach ryb zorientował się, iż dzwon nie spada w dół. Niestety nie podnosił się także w górę. Dlaczego? Czyżby popsuł się znowu silnik? A może Skink zastąpił kapitana I??'? przy korbie? Przestał działać elektryczny grzejnik i we wnętrzu komory od razu zrobiło się lodowato. Było zupełnie oczywiste, że zanim zabraknie mu powietrza, zamarznie na śmierć. Po raz kolejny krzyknął w słuchawkę, złapał za telefon, potrząsnął nim. Starał się opanować panikę, która z każdą chwilą ogarniała go coraz bardziej. W strachu będzie szybciej wdychał powietrze i prędzej wyczerpie jego zapas. Musi się za wszelką cenę uspokoić. Nagle nastąpił silny wstrząs, który rzucił nim o metalową ścianę. Odgłos skrzypienia i zgrzytania oznaczał, że Żelazny Człowiek uderzył w podwodny szczyt. Silny prąd obracał dzwonem w koło. Hal odzyskał równowagę i przesunął palcami po szybkach. Nie były zrobione ze zwykłego szkła, lecz z najlepszego gatunku kwarcu, i mogły wytrzymać bardzo wysokie ciśnienie. Nie projektowano ich jednak z myślą o zderzeniach. 104 Dzwon poruszał się znowu swobodnie, ale podobny wypadek mógł się powtórzyć w każdej chwili. Statki nigdy nie zarzucały kotwicy na tak dużych głębokościach, były zmuszone dryfować. Oznaczało to, że Lwely Lady poruszała się powoli zgodnie z kierunkiem wiatru, który, jak Hal pamiętał, wiał od zachodu. W związku z tym statek i znajdujący się pod nim dzwon zbliżały się coraz bardziej w stronę podwodnej przepaści, która wznosiła się z głębin stromo ku górze tworząc w ten sposób atol Truk. W razie uszkodzenia szyby można było zasłonić od środka specjalnymi pokrywami, które uniemożliwiały przedostawanie się wody do wewnątrz. Hal siłował się teraz z nimi chcąc je zamknąć. Nie nasmarowano ich dokładnie i dlatego nie dały się dociągnąć do końca, przy każdej próbie podjeżdżały z powrotem do góry. Halowi wydawało się, że mocował się z nimi bardzo długo. W końcu dał za wygraną. Rozgrzał się przy tym trochę. Przerwał pracę, żeby odpocząć przez chwilę, ale od razu zrobiło mu się bardzo zimno. Miał wrażenie, że od zerwania kabla minęło już wiele godzin. Wtedy zauważył, że za oknami pojawił się nikły blask. Jego źródłem mogła być fosforyzująca skóra ryb, które przepływały obok. Nie, wyglądało to jednak zupełnie inaczej. Przypominało raczej... tak - światło dzienne! Hal wyjrzał na zewnątrz. Kolor morza przeszedł z czerni w ciemny fiolet, z fioletu w błękit, z błękitu w barwę pomarańczową. Żelazny Czło- 105 wiek wyłonił się z wody na powierzchnię, zawisł na chwilę w powietrzu, po czym z hukiem ? wylądował na pokładzie statku. Dał się słyszeć szczęk otwieranej zasuwy i metalowa klapa drzwi podniosła się do góry. - Nic ci się nie stało? - zapytał Blake. - Nic a nic. Ku Halowi wyciągnęły się ręce. - Jesteś zimny jak lód. Roger i Blake wyciągnęli zziębniętego chłopaka na słońce. Hal zobaczył, że kabel elektryczny owinął się mocno wokół liny. Widać było wyraźnie, że zerwał się tuż ponad dzwonem. - Były jakieś kłopoty z korbą? - Zerwał się kabel i wpadliśmy w popłoch - opowiadał Blake. - Potem zaczęliśmy cię wyciągać. Stopniowo - sześćdziesiąt metrów na minutę. Ale miałeś przed sobą długą drogę. Blake zauważył, że Hal trzęsie się z zimna i ze zdenerwowania. Wiedział, że była to dla niego bardzo ciężka próba. - Na pewno czułeś się tam okropnie - głos doktora był pełen współczucia. - Sam, na głębokości czterystu dwudziestu metrów, otoczony ciemnością, nie wiedząc, czy kiedykolwiek wydostaniesz się na powierzchnię. Hal chciał wzruszyć ramionami - ale nie udało mu się - nadal trząsł się cały z zimna. - Chyba zrobiłem kilka dobrych zdjęć - powiedział. Położył się na rozgrzanym od słońca pokładzie i zasnął. Poszukiwanie skarbu Do odlotu samolotu Skinka zostało jeszcze sześć dni. W czasie lunchu doktor Blake powiedział, że popłyną na wyspę Para na kilka dni, po czym wrócą, żeby odwieźć Skinka na lotnisko. - Dlaczego płyniemy na Para? - zapytał Hal. - Będziemy tam szukać skarbów! Roger nadstawił uszu. To dopiero była nowina! Zauważył, że wiadomość ta poruszyła także Skinka. Ale w odróżnieniu od towarzyszy Skink nie wydawał okrzyków zachwytu, jego zainteresowanie przejawiało się zupełnie innaczej - miał nachmurzoną twarz, tylko w oczach pojawiły się diabelskie ogniki. Blake siedział odwrócony tyłem, nie mógł więc widzieć reakcji Skinka. - Według starej hiszpańskiej książki podróżniczej - rzekł Blake - w czasie wielkiego sztormu w 1663 roku przy brzegach wyspy Para zatonął galeon płynący z Filipin do Meksyku i Hiszpanii. Na jego pokładzie znajdował się hiszpański gubernator Filipin, który powracał do ojczyzny wraz z całym swoim dobytkiem; sprzętami domowymi: stołami, krzesłami, komodami, rzeźbami, żyrandolami, świecznikami, wazonami, misami, 107 sztućcami oraz złotymi i srebrnymi ozdobami. Cały ten ładunek wart jest około pół miliona dolarów. Roger zagwizdał. Oczy Skinka zaświeciły się chciwie. Tymczasem Blake mówił dalej: - Metropolitan Muzeum chciałoby zdobyć te sprzęty. To na prośbę muzeum Instytut Oceanograficzny ma zająć się poszukiwaniem zatopionego wraku. - Kiedy wyruszamy? - dopytywał się Skink. - Wyspa Para znajduje się około stu pięćdziesięciu mil na południe od laguny Truk. Wieje teraz dobry, zachodni wiatr. Kapitan obliczył, że jeśli wyruszymy o zachodzie słońca, dotrzemy tam jutro o świcie. - Rozumiem, że nadal chcesz, żebym odleciał najbliższym samolotem? - zapytał uprzejmie Skink. - Tak - odrzekł Blake. - I wrócimy tu nie wcześniej niż za sześć dni - tuż przed odlotem mojego samolotu? - Tak, to prawda. - W takim razie powinienem pójść do bazy dzisiaj po południu, żeby zarezerwować bilet i załatwić wszelkie formalności związane z bagażem. Brzmiało to sensownie, dlatego Blake nie sprzeciwił się. Skink wyglądał na bardzo zadowolonego. Zachowywał się tak, jakby udało mu się kogoś przechytrzyć - uśmiechał się pod nosem. Jedynie Roger to zauważył i jedynie on poczuł się tym zaniepokojony. 108 „O czym myśli ten chytry lis?" - zastanawiał się. Lively Lady zawróciła z drogi, minęła cieśninę j przecięła lagunę przepływając na wschodnią stronę wyspy Moen. Tam zarzuciła kotwicę i Skink w małej łódce popłynął w kierunku lądu. Nie było go prawie dwie godziny. Wszyscy na statku przyglądali się w tym czasie manewrom sześciu małych łodzi podwodnych. Wyposażone były w komorę wyjściową, przez którą człowiek mógł opuścić łódź albo powrócić do niej nie wychodząc z wody. Dziwne to było uczucie widzieć w przejrzystej wodzie marynarza, który najpierw wyłania się z wnętrza łodzi podwodnej, potem ukazuje się na powierzchni wody. Za chwilę zanurza się znowu i wchodzi z powrotem do środka, zamykając za sobą klapę. - Komora wyjściowa - tłumaczył Rogerowi Hal - ma dwie klapy: jedna otwiera się do środka łodzi, a druga na zewnątrz. Jeśli człowiek chce opuścić łódź, wypełnia komorę powietrzem z wnętrza łodzi, wchodzi do komory i zamyka za sobą klapę. Potem komorę wypełnia woda o takim samym ciśnieniu jak ciśnienie wody w morzu. Dopiero w tym momencie człowiek może otworzyć drugą klapę i wyjść na zewnątrz. Ponieważ ma na sobie akwalung, nie będzie miał żadnych kłopotów z oddychaniem, zanim nie wypłynie na powierzchnię. Kiedy chce wrócić do łodzi, musi zrobić to samo, tylko w odwrotnej kolejności. 109 - Dlaczego Inkham nie wraca? - zaniepokoi} się Blake. - Rezerwacja biletu na pewno nie zajęła mu więcej niż piętnaście minut. Skink wreszcie wrócił i wydawało się, że jest w szampańskim nastroju. Nie przeprosił ich za spóźnienie. Zachowywał się tak, jakby nie miało znaczenia, że statek czekał na niego przez dwie godziny - stał przy relingu i z zadowoleniem obserwował manewry łodzi podwodnych, podczas gdy kapitan Ike obierał właściwy kurs. - Nienawidzę tych łodzi - mruknął kapitan. I - A ja je kocham - powiedział radośnie Skink. - Oprócz tego, że sieją zniszczenie, nie ma z nich żadnego pożytku - kapitan upierał się przy swoim. - Właśnie dlatego uważam, że są wspaniałe - roześmiał się głośno Skink i zbiegł na dół do kajuty. Nie przejmował się wcale tym, co pomyśli o nim kapitan, który stał na pokładzie i przygryzał ustnik fajki. Przez całą noc Lively Lady pędziła szybko jak ptak i tuż przed wschodem słońca spuściła kot- I wice na głębokości dziesięciu metrów przy brzegu cudownego atolu Para. Niewielka laguna otoczona była wąskim pasmem zielonego lądu. Ludzie, którzy żyli kiedyś na wyspie, opuścili ją w czasie wojny, teraz nikt tu I nie mieszkał. Ziemia na Parze, pochodzenia wulkanicznego, była tak żyzna, że tropikalne drzewa i krzewy rozwijały się na niej niezwykle bujnie - rosły tu wielkie palmy kokosowe i sagowe, ogromne drzewa pandanowe, stateczne bambusy, no rozłożyste mangowce i drzewa chlebowe oraz wiele gatunków owoców i kwiatów. Gdzieś w przybrzeżnych wodach tego atolu leżał wrak hiszpańskiego galeonu Santa Cruz. Doktor Blake i jego towarzysze stali teraz przy relingu i spoglądali w niebieskozieloną toń wody. - Czy ktoś szukał już tego galeonu przed nami? - zapytał Roger. - Tak. Wielu nurków usiłowało odnaleźć wrak. Niektórzy z nich zginęli podczas poszukiwań. Szkoda, że stracili życie - ale każdy musi kiedyś umrzeć, a ja nie wyobrażam sobie piękniejszego cmentarza. Hal zerknął na rozmarzoną twarz doktora. Słyszał już kiedyś z jego ust te słowa. Najwyraźniej naukowiec kochał morze bezgranicznie. Poświęcił mu całe swoje życie. - Poprzednie poszukiwania nie powiodły się - kontynuował Blake - bo nurkowie nie mogli przebywać na dnie wystarczająco długo, aby przyjrzeć się dokładnie każdemu fragmentowi jego powierzchni. Teraz można to zrobić przy użyciu akwalungu. Ale chodzenie po dnie odbywa się zbyt powoli. Na szczęście z pomocą przychodzą nam podwodne sanie - można nimi jeździć. Roger i Orno, przynieście je. Wyciągnięto z ładowni dziwne urządzenie i położono je na pokładzie. Najbardziej przypominało deskę serfingową. Było wąskie z przodu i rozszerzało się ku tyłowi. Na spodzie widoczne były płozy, takie same jak iii przy zwykłych sankach. Roger zdał sobie sprawę, że nuci pod nosem: Dzyń, dzyń, dzyń, dzwonią dzwonki sań. Ciągnie nasze sanki koń i mkniemy w śnieżną dal. Ale temu, kto napisał słowa tej piosenki, nigdy nie przyśniłoby się nawet, że będzie można kiedyś jeździć na sankach pod wodą! Doktor Blake opisywał im teraz mechanizm sań. - Urządzenie to działa na zasadzie szybowca, z tą różnicą, że przystosowane jest do poruszania się pod wodą zamiast w powietrzu. Zostało za-projektowane przez lotnika - kapitana Vanlaera, który w czasie ostatniej wojny pełnił funkcję pierwszego pilota we francuskiej armii. Sanki wykonano ze sprasowanego drewna i korka, a potem pokryto specjalnym syntetycznym tworzywem. Zauważcie, że z tyłu znajdują się dwa identyczne stery, a także dwie lotki podobne do tych, jakie mają samoloty. Za pomocą tych przyrządów nurek może dowolnie zmieniać głębokość zanurzenia. Dzięki nim może ślizgać się po powierzchni wody, przemieszczać się na różne głębokości albo sunąć po dnie oceanu. Zazwyczaj motorówka ciągnie sanki. My posłużymy się łódką, która ma zewnętrzny motor. | Powinna dobrze się spisać. Nawet jeśli będziemy I się poruszać z prędkością sześciu węzłów, uda nam się przez godzinę zbadać powierzchnię rów- I ną jednej czwartej mili kwadratowej. Nurkowie, używający tylko akwalungów, wykonywaliby tę ¦ 112 samą pracę przez większą część roku. Widzicie więc, że to odkrycie dokonało prawdziwej rewolucji w dziedzinie badań dna morskiego i w poszukiwaniach zatopionych wraków. - Czy ktoś używał już sanek do tego celu? - dopytywał się Hal. - Nie na Pacyfiku. Wydaje mi się, że tutaj my zrobimy to pierwsi. Ale w basenie Morza Śródziemnego naukowcy korzystają z tego urządzenia już od dawna. Początkowo nie przykładano większej wagi do tego wynalazku, traktowano go wyłącznie jako zabawkę dla playboyów na Riwierze. Potem jednak doceniono walory naukowe sanek, kiedy za ich pomocą udało się odkryć osiemnaście zatopionych statków. Okazało się bowiem, że niektóre z wraków miały na swym pokładzie cenne ładunki. Teraz brytyjskie Ministerstwo Marynarki Wojennej prowadzi badania nad zastosowaniem sanek do celów ratowniczych. - Oszaleję, jeśli ich zaraz nie wypróbuję! - wykrzyknął Roger. - Będziesz szalony, jeśli to zrobisz - powiedział opryskliwym tonem Skink. - Jest to najlepszy sposób na utonięcie. Nie polecam tej zabawy amatorom. Uwaga ta zirytowała nie tylko Rogera, ale także doktora ?i???'?. - Wcale nie uważam Rogera za amatora. A ponieważ to on zgłosił się pierwszy na ochotnika, myślę, że pozwolimy mu posłużyć się podwodnymi saniami. 113 - Hurrra! - krzyknął Roger i oddalił się podskakując, żeby przygotować się do nurkowania. Spuszczono łódkę na wodę i przymocowano do niej linę długości stu metrów, drugi koniec liny przywiązano do szybowca. - Musi być taka długa - wyjaśniał doktor Blake. - W przeciwnym wypadku nie można by opuścić sanek na dużą głębokość. Roger założył już maskę i akwalung. Zszedł na dół po drabince i stosując się do instrukcji ?i???'?, położył się na szybowcu na brzuchu. Stopy oparł o stery kontrolne, a ręce umieścił na drążkach, którymi można było regulować położenie lotek. - Po obu stronach znajdziesz dwa pasy przymocowane do deski. Załóż je na siebie i zapnij klamry. Roger wykonał wszystkie polecenia. Teraz on i szybowiec stanowili razem całość. Na wprost jego twarzy na desce znajdował się przycisk. - Do czego służy ten guzik? - zapytał. - To jest twój sygnalizator. Naciśnij go. Roger nacisnął przycisk i w łódce rozległo się buczenie. - Jeśli będziesz chciał przerwać eksperyment, naciśnij guzik - pouczył Blake i wszedł do łódki. Hal, który trochę bał się o brata, skoczył za ?i???'i??. Doktor uruchomił motor i łódka płynęła na wolnych obrotach aż do momentu, w którym naprężyła się lina. Znaleźli się jakieś sto metrów od statku. - Możemy zaczynać! - krzyknął Blake ku Live-ly Lady. 114 Roger zdjął maskę, napluł do niej, po czym dokładnie ją wypłukał. Dzięki temu nie zaparuje szybka. Założył maskę z powrotem, sprawdzając, czy szczelnie przylega do twarzy. Obawiał się, że pod silnym naporem wody maska może spaść mu z głowy. Włożył wypustki ustnika akwalungu pod wargi i zacisnął zęby na gumowych języczkach. Dał znak ręką Blake'owi. Usłyszał ryk motoru. Łódka pomknęła do przodu i lina naprężyła się. Sanki ruszyły z miejsca. Z początku Roger był całkiem zadowolony, że ślizga się po powierzchni morza. Po chwili zanurzył się trochę, ręce i nogi miał pod wodą, ale głowa nadal sterczała w górze. Zagłębił się jeszcze bardziej i woda zaczęła zalewać mu twarz. Mimowolnie zamrugał oczami i wstrzymał oddech - dopiero potem uświadomił sobie, że wcale nie było to konieczne. Maska osłaniała oczy i chociaż znajdował się już pod wodą, oddychał swobodnie korzystając z tlenu z butli, którą miał na plecach. Skierował się w dół i już po chwili znajdował się na głębokości około sześciu metrów. Chcąc ją utrzymać musiał przez cały czas naciskać drążki sterów z jednakową siłą. Gdy puszczał je choćby na moment, sanki natychmiast wznosiły się ku górze. „To dobrze - pomyślał Roger - takie działanie mechanizmu może się bardzo przydać w razie wypadku. Jeśli pilot podwodnego szybowca straci przytomność, sanki same wypłyną na powierzchnię". Entuzjazm Rogera dla sanek nieco opadł, kiedy 115 chłopiec przepłynął przez wielką ławicę meduz. Po zetknięciu z ich kłującymi czułkami piekła go cała skóra. Ale nie zamierzał sygnalizować, że chce wracać - za bardzo podobała mu się ta zabawa. Marzył, żeby to właśnie jemu udało się zlokalizować wrak Santa Cruz. Pragnienie, by podczas pierwszego nurkowania znaleźć zatopiony statek, było dosyć naiwne. Ale skoro podwodny szybowiec w ciągu pół godziny potrafił spenetrować przestrzeń, jaką dawniej badano przez cały rok, dlaczego miałoby się mu nie udać? Dno przesuwało się pod saniami niezbyt szybko - zwolniono obroty silnika i łódka poruszała się teraz z prędkością sześciu węzłów na godzinę. Dokładnie widział każdy szczegół dna oceanu. Tysiące żywych organizmów we wszystkich kolorach tęczy znalazło tu swoje miejsce. Niektóre z nich przypominały głowy kapusty, inne podobne były do róż, jeszcze inne wyglądały jak kalafiory albo lilie. Roiło się od wachlarzy, paproci i piór. Ławice ryb aniołów, ryb pawich i ryb mauretańskich przypominały kolorowe obłoki. Widok węży morskich nie sprawiał Rogerowi przyjemności. Podobały mu się tylko ich wspaniałe liberie - błękitne, złote i zielone ozdoby lśniły na ciemnobrązowej śliskiej powierzchni skóry. Węże wpływały i wypływały z koralowych dziur i okręcały się wokół gałęzi podwodnych drzew. Czasem zajaśniał pas białego jak śnieg piasku - nagi jak pustynia. Tu i ówdzie dno usłane odłamkami skał i wielkimi głazami przypominało rumowisko kamieni. 116 Roger wspinał się po zboczach pagórków i zagłębiał w doliny, nie chcąc niczego przegapić. Zauważył przede wszystkim mnóstwo gigantycznych mięczaków. Olbrzymy te miały około półtora metra szerokości. Otwarte na oścież muszle czekały na łup. Jeśli tylko coś znajdzie się pomiędzy nimi, obie połówki natychmiast złączą się ze sobą. Ich zachowanie można porównać do działania pułapki na myszy. Wielu nurków pozostało na wieki na dnie oceanu, ponieważ te bezlitosne szczęki zacisnęły się na ich nogach. Na samą myśl o tym przeszły go ciarki. Gdyby wiedział, że wkrótce los zetknie jednego z członków załogi Lively Lady z ogromnym mięczakiem, przeraziłby się nie na żarty. Po dziesięciu minutach Roger zrobił zwrot i ruszył w przeciwnym kierunku. To doktor Blake zaczął zawracać łódką, żeby umożliwić Rogerowi sprawdzenie powierzchni jednej mili kwadratowej dna morskiego. Teraz dno było płaskie i gładkie i wyglądało, jakby było'¦pokryte śniegiem. Roger opuścił się na sam dół i płozy zaczęły ślizgać się po piasku. Naprawdę jechał sankami po dnie morza. Zjechał właśnie w dół po długim zboczu. Wzniesienie kończyło się głęboką przepaścią, której dno ginęło w ciemnościach. Roger wpadł na chwilę w panikę. Gdyby zdarzyło się to na lądzie, zjazd zakończyłby się tragicznie. Ale tu wzniósł się nad straszną otchłanią i sanie jak ptak przefrunęły ponad mrocznym parowem i z powrotem dotknęły dna. Poczuł, że 117 jego strach zamienia się w triumf. Miał wielką ochotę krzyknąć z radości - zrobiłby to, gdyby nie bał się, że zgubi ustnik od butli z tlenem. Był tak szczęśliwy, że dopiero w ostatniej chwili zauważył tuż przed sobą duży pagórek. Sanki wbiły się w piasek i odsłoniły wielką ośmiornicę, która wyglądała na bardzo zaskoczoną. Ośmiornica potrafi przybrać barwę otaczającego ją środowiska, dlatego też jej ciało było prawie tak białe jak piasek. Gdyby znalazła się w pobliżu brązowych skał, skóra jej zrobiłaby się brązowa, natomiast wśród zielonych liści byłaby zielona. Kiedy jest rozdrażniona, zawsze przybiera barwę czerwoną. Ta ośmiornica zrobiła się intensywnie czerwona, gdyż zaczepiła się o czubek sani, które ciągnęły ją za sobą z prędkością sześciu węzłów na godzinę. Niektóre z jej macek znajdowały się pod, inne nad deską sani. Dwie przyssały się do gołych pleców Rogera. Zakrzywiony jak u papugi dziób ośmiornicy znajdował się tylko o parę centymetrów od twarzy chłopca. Duże, niemalże ludzkie oczy patrzyły na niego z nienawiścią. Pierwszym impulsem Rogera było danie sygnału „stop". Ale gdyby się zatrzymał, ośmiornica mogłaby wyplątać się z sani i zaatakować go. Wydawało mu się, że tak długo, jak będzie płynął, grozi mu mniejsze niebezpieczeństwo. Workowate ciało bestii znajdowało się pod deską sani i prąd wody nie pozwalał jej na zmianę pozycji. Roger zdecydował się płynąć dalej. Najwięcej kłopotu sprawiały mu dwie macki na 118 jego ciele. Czuł, jak się naprężały i coraz bardziej przysysały do pleców - próbowały go przyciągnąć w stronę paszczy. Wielki dziób ośmiornicy rozwarł się na całą szerokość ukazując ostre zęby. Z łatwością zmieściłaby się w nim głowa Rogera. Ośmiornica była najwyraźniej rozczarowana, przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Nie mogła się zbliżyć do Rogera, bo ciśnienie wody przyciskało ją do sani. Nie udawało się jej także przyciągnąć go do siebie bliżej, ponieważ przypięty był pasami do deski. Ale co się stanie, gdy pasy zerwą się lub obluzują? Może powinien wypłynąć na powierzchnię? Wtedy przyjaciele zobaczą go i przyjdą mu z pomocą. Ale to z pewnością zajmie kilka minut, a w tym czasie... Kiedy tylko ośmiornica odzyska możliwość poruszania się, wystarczy jej dziesięć sekund, żeby odwrócić się i odgryźć mu głowę. Nie, musi pozostać w głębinie, płynąć dalej i samemu poradzić sobie z potworem. Sanki przepłynęły prosto przez ławicę ryb papuzich. Chłopiec złapał jedną z dużych, tłustych, zielonozłotych ślicznotek i wrzucił ją do rozwartej paszczy ośmiornicy. Pomyślał, że jeśli nakarmi nieproszonego gościa, być może straci on zainteresowanie jego osobą. Ryba zniknęła w ciemnej gardzieli ośmiornicy. Zwierzę nawet nie pofatygowało się, żeby po połknięciu kąska zamknąć paszczę. W ten sposób Roger nie pozbędzie się wroga. W tym przypadku chodziło o złość, a nie o głód. 119 Ośmiornica była za bardzo rozjuszona, a myśleć o swoim żołądku. Szorstkie macki zdzierały Rogerowi skórę z pleców. Poczuł, że ośmiornica zdołała przyciągnąć go centymetr bliżej do swojego otwartego dzioba. Wyciągnął nóż i zaczął ciąć jedną z macek stykających się z jego ciałem. Ramię ośmiornicy było grube jak ludzka noga i twarde jak guma, nie miało jednak kości. W końcu udało mu się przeciąć tego wielkiego czerwonego węża. Macki rozluźniły uścisk, a odcięty kawałek zabrała ze sobą woda. Ale natychmiast na jego miejscu pojawiła się następna macka! Humor ośmiornicy wcale nie poprawił się po tej operacji. Ciało-jej przybrało jeszcze bardziej intensywną czerwoną barwę, a oczy zapłonęły większą nienawiścią. Roger poczuł, że sanki znowu zawracają, i przypomniał sobie, że powinien szukać zatopionego galeonu. Trudno było się na tym skoncentrować w towarzystwie ośmiornicy. Udało mu się obciąć jej jeszcze jedną mackę, a potem następną. Bardzo się przy tym napracował. Ale jak poprzednio w ich miejsce pojawiły się dwie następne. Jedna z nich przygniotła mu ramię, nie mógł więc już posługiwać się nożem. Zorientował się, że robi głębokie oddechy. To bardzo źle. Zużyje szybko cały zapas powietrza i co wtedy? Musi oddychać tak lekko i płytko, jakby siedział spokojnie na pokładzie Lively Lady, a nie walczył z ośmiornicą płynąc na podwodnym szybowcu. 120 Znalazł się nagle w polu czarnego cienia. Spojrzał w górę i zobaczył, że płynie prosto ku klifowi o wysokości piętnastu metrów. Stroma ściana najeżona była ostrymi odłamkami skał. Skierował sanki ku górze. Były teraz dodatkowo obciążone i dużo wolniej reagowały na zmiany kierunku. Coraz bardziej zbliżały się do urwiska. Podwodne wachlarze i wielkie morskie anemony, które znajdowały się na klifie, rosły w oczach. Widać było dokładnie każdą rysę, najmniejsze pęknięcie skały. Zderzenie ze skałą spowodowałoby śmierć ośmiornicy. Ale wtedy zginąłby także Roger i zniszczyłyby się sanki; w taki oto smutny sposób skończyłyby się poszukiwania galeonu. Żeby samemu ujść z życiem, musiał także ocalić nie chcianego pasażera. Wzbił się sankami w górę i niemalże zahaczył o czubek skały. Ominął go jednak, tylko ośmiornica przeczesała czułkami korony rosnących na rafie podwodnych drzew. Znowu oddychał jak parowóz i znowu udało mu się opanować strach i przywrócić normalny oddech. Sanki wykonały zwrot: wrogowie przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Krew płynęła z macek zwierzęcia, ale pomimo utraty trzech czułków ośmiornica nie sprawiała wrażenia osłabionej. Pojawił się nowy problem - wielkie glony i girlandy olbrzymich wodorostów. Nerwy zaczęły zawodzić Rogera: zdawało mu się, że te długie ramiona są czułkami wielkiej jak statek 121 ośmiornicy, która ma tylko jeden cel - schwytanie i połknięcie go. Uciekał klucząc między wyciągającymi się ku niemu roślinami. Zmęczony i wyczerpany nerwowo słabł coraz bardziej. Nagle las wodorostów zniknął w tyle i Roger płynął teraz nad dziwnym ogrodem, gdzie wysokie gąbki przypominały duże kolczaste drzewa. Właśnie tutaj zobaczył nagle wrak Santa Cruz\ Choć równie dobrze mógł to być jakiś inny statek. Nie miał żadnej pewności, że widzi przed sobą właśnie Santa Cruz. Wrak, obrośnięty wodorostami, skorupiakami i koralowcami, przykryty był do połowy piaskiem. Roger przepłynął ponad złamanym masztem i spojrzał na wystającą z piachu rufę. Z całą pewnością nie należała do nowoczesnego statku. Serce biło mu mocno z przejęcia. Miał tylko chwilę, żeby rzucić okiem na wrak, pociągnięto go bowiem dalej. Nie ośmielił się dać sygnału do zatrzymania sanek - nie mógł tego zrobić, dopóki nie pozbędzie się swojego pasażera. Naraz tuż przed nim pojawił się niewyraźny kształt. Roger skierował przód sanek do góry, i to w samą porę, dzięki temu ominął cielsko wielkiego rekina tygrysiego. Zwabiony zapachem krwi zranionej ośmiornicy, rekin natychmiast zawrócił i popłynął za sankami. Wkrótce dołączył do niego inny zaciekawiony pirat - wielka ryba miecznik. Roger spojrzał przez ramię i zauważył z przerażeniem, że miecz potwora miał ponad dwa metry długości. Był bardzo zdenerwowany, bał się, że rekin 122 złapie go zaraz za pięty, które jaśniały bielą na końcu szybowca i przez to najbardziej rzucały się w oczy. A co do miecznika, gdyby tylko miał ochotę na atak, z pewnością przeciąłby sanki na pół, razem z Rogerem. Przypomniał mu się wypadek z miecznikiem, który uderzając w szkuner, przebił: metalową obudowę statku grubości pół centymetra, siedem centymetrów twardej jak stal sosny i sześciocenty-metrową warstwę desek pokładowych, a następnie zostawił złamany miecz wbity w kadłub dla upamiętnienia swojego wyczynu. Miecznik zbliżył się do Rogera z lewej strony, rekin zaś zrównał się z nim od prawej. Wszyscy troje płynęli teraz w jednym rzędzie, jak starzy, dobrzy przyjaciele. Ośmiornica zapomniała o Rogerze - wykręciła głowę w kierunku miecznika, a potem zwróciła swe wyłupiaste oczy ku rekinowi. Nawet rekin boi się miecznika i ma ku temu powody. Wielki miecz ryby jest na tyle ostry i na tyle wytrzymały, że potrafi przebić grubą skórę rekina. Rekin tygrysi przez cały czas zachowywał bezpieczny dystans. To miecznik przystąpił pierwszy do ataku. Ruszył nagle do przodu, przebił mieczem na wskroś baloniaste ciało ośmiornicy i oderwał je od sanek. Ośmiornica zacisnęła pięć pozostałych czu-łków wokół ciała miecznika. Tak zaczęła się tytaniczna walka, niestety Roger nie zdążył jej już obejrzeć. Lina pociągnęła go dalej. Poczuł wielką ulgę. 123 Ale jego nerwy ponownie się naprężyły. Zauważył, że rekin, który przez moment pozostawał w tyle, dogonił go. Najwyraźniej nie miał zamiaru walczyć z miecznikiem o ośmiornicę i z powrotem zainteresował się saniami. Płynął teraz blisko podziwiając białe pięty Rogera i wwąchując się w zapach plam z krwi ośmiornicy, jaki unosił się od dziobu sanek. Roger także krwawił w miejscach, w których czułki ośmiornicy przyssały mu się do pleców. Trudno było dziwić się rekinowi. Widząc przed sobą niezwykły obiekt myślał z pewnością, że to stworzenie ranne, przerażone i bezbronne. Najwyraźniej wydawało mu się, że będzie je łatwo zaatakować, a potem zjeść. Sanie zrobiły zwrot i zaczęły płynąć w przeciwnym kierunku. Roger miał nadzieję, że manewr ten wyprowadzi rekina w pole. Ale mylił się. Rekin cały czas płynął za nim - był nawet bliżej niż poprzednio. Roger bał się rekina, ale jeszcze bardziej obawiał się, że może przegapić zatopiony statek. Miał nadzieję, że tym razem przepłynie nieco bliżej wraku i będzie mógł go lepiej zobaczyć. Musi pozbyć się intruza, żeby móc całkowicie skoncentrować się na swoim zadaniu. Przypomniało mu się, w jaki sposób fruwające ryby uciekają przed rekinami i innymi potworami: wyskakują z wody wzbijając się w powietrze. Dlaczego nie miałby tego zrobić? Nie wiedział, jak zareagują sanki, ale mógł spróbować. Mężczyźni w łódce byli bardzo zaskoczeni 124 widokiem sań, które ni stąd, ni zowąd wzbiły się ponad powierzchnię wody, zawisły przez ułamek sekundy w powietrzu, po czym zanurzyły się z powrotem w morzu. Zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć, sanie powtórzyły ten sam manewr. I jeszcze raz! - Ach, ten dzieciak! - wykrzyknął Hal. - Nie przepuści żadnej okazji do zabawy. Akrobacje mu w głowie, a powinien rozglądać się za Santa Cruz] Czasami wydaje mi się, że on nigdy nie spoważnieje. Ale Roger był bardzo poważny. Po dwóch skokach rekin nadal był widoczny z tyłu. Wreszcie po trzecim Roger został sam. Po chwili zobaczył wrak całkiem niedaleko, po lewej stronie. Dał sygnał, żeby łódka zatrzymała się. Pozwolił sankom płynąć w górę i znalazł się na powierzchni morza. Łódka wykonała zwrot i podpłynęła do niego. - Dlaczego tak skakałeś w górę? - dopytywał się rozeźlony Hal. - Opowiem ci o tym później. Znalazłem wrak. Być może jest to Santa Cruz. Hal zapomniał o swoim gniewie. - Wspaniale! Gdzie on jest? - Niecałe trzydzieści metrów w tamtą stronę. - Jak głęboko? - Około osiemnastu metrów. Hal i doktor zaczęli się przygotowywać do nurkowania i dopiero wtedy starszy Hunt zauważył krew na plecach brata i czerwone plamy na desce sanek. 125 - Skąd ta krew? Jesteś ranny? - To nic groźnego - odparł z niecierpliwością Roger. - Zejdźcie tam i sprawdźcie, czy to naprawdę Santa Cruz. Hal i Blake nie mogli skorzystać z akwalungów, które zostały na pokładzie statku, założyli więc tylko maski i wskoczyli do morza. Przepłynęli trzydzieści metrów we wskazanym przez Rogera kierunku i zanurkowali. Roger odpiął pasy, którymi przymocowany był do sanek, i wszedł do łódki. Minęło czterdzieści sekund i czerwoni z przejęcia nurkowie, parskając i z trudem łapiąc powietrze, pojawili się na powierzchni. Dopłynęli do łódki, gdzie czekał na nich pełen niepewności Roger. - Coś tam jest - potwierdził Blake wspinając się na łódkę. - Czy to jest Santa Cruz} - Nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością. Musimy popłynąć tam z akwalungami. - Ale jak znajdziemy to miejsce? - To proste - rzekł Blake. Pogrzebał trochę w schowku łódki i wyjął linę, która z jednej strony miała zamocowany ciężarek, a z drugiej oflagowaną boję. Uruchomił motor i podpłynął dokładnie w to miejsce, gdzie na głębinie znajdował się wrak. Tani opuścił w dół obciążony koniec liny. Boja lekko unosiła się na powierzchni, a jej mała czerwona flaga powiewała na wietrze. Łódka podpłynęła do statku. Wszyscy na pokładzie byli bardzo podnieceni wiadomościami 126 o odkrytym wraku. Skink, równie przejęty jak inni, zareagował na tę nowinę w charakterystyczny dla siebie, ponury sposób. Od tej chwili raz po raz wpatrywał się w linię horyzontu, tak jakby spodziewał się tajemniczych gości. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy słuchali opowieści Rogera, który opisywał swoją podwodną jazdę saniami. Blake opatrzył mu rany. - Dobrze się spisałeś - pochwalił chłopca. - Nie straciłeś głowy. A teraz pewnie chciałbyś się dowiedzieć, co właściwie znalazłeś. Poszedł do kabiny i przyniósł kartkę papieru z dokładnym opisem budowy Santa Cruz. Razem z Halem dokładnie przyjrzeli się rysunkowi. - Teraz możemy to sprawdzić. Ruszajmy - zakomenderował Blake. Zabrali ze sobą akwalungi i weszli do łódki, stanowczo sprzeciwiając się prośbom Rogera, który koniecznie chciał płynąć razem z nimi. - Musisz teraz trochę odpocząć. Wkrótce dowiesz się wszystkiego. Po półgodzinie płynęli z powrotem w kierunku statku. Stojący przy relingu Roger nie mógł się doczekać, aż zbliżą się na odległość, z której usłyszą jego wołanie: - Jaki wynik? Doktor Blake wstał i złożył dłonie w trąbkę wokół ust. Przytłumiony głos, osłabiony odległością, przebiegł ponad wodą. - To jest Santa Cruz. Tajemnica zatopionego statku - Nie mam żadnych wątpliwości - powiedział Blake, gdy wraz z Halem znaleźli się na pokładzie Lively Lady. - To jest statek, którego szukamy. Został zatopiony trzysta lat temu, a jest w tak dobrym stanie! Roger nie mógł w to uwierzyć. To zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. - Moim zdaniem, drewniany statek, który zatonął trzysta lat temu, powinien już dawno zbutwieć. - Ależ skądże - zaprzeczył Blake. - Nie zapominaj, że przez cały ten czas drewno nie miało żadnego kontaktu z powietrzem. Zanurzone w wodzie morskiej może przetrwać nie tylko trzysta, ale nawet kilka tysięcy lat. - Czy wszystkie gatunki drewna są odporne na sól morską? - dopytywał się Hal. - Czytałeś pewnie w gazecie o wyprawie, która miała na celu wydobycie skarbów z greckiego statku, zatopionego około 230 roku p.n.e. Znaleziono wtedy zaimpregnowane drewno, całe poryte tunelami wygryzionymi przez świdraki okrętowe. Przeleżało na dnie morza ponad dwa tysiące dwieście lat i było w stosunkowo niezłym stanie. 128 Statek zbudowany był z sosny, dębu i libijskiego cedru. Do budowy Santa Cruz użyto wschod-nioindyjskiego drzewa tek. Jest ono bardzo twarde, nic dziwnego więc, że wrak Santa Cruz jest tak dobrze zakonserwowany. Zgodnie z rozkazami ?i???'? kapitan Ike zmienił pozycję statku - przepłynął około jednego kilometra i dotarł do miejsca, gdzie na wodzie unosiła się czerwona chorągiewka. Zarzucił tam kotwicę. Blake, Hal, Roger i Skink założyli na plecy akwalungi. Tym razem zajęło to trochę więcej czasu, gdyż ręce drżały im z przejęcia. Statek, który spoczywał na dnie morza, był wypełniony skarbami wartości pół miliona dolarów! W takiej sytuacji każdemu trzęsłyby się ręce. Nic dziwnego, że mieli trudności z zapinaniem sprzączek. Kapitan Ike odciągnął ?i???'? na stronę. - Zgadzasz się, żeby Inkham kręcił się przy wraku? - Dlaczego nie? - odpowiedział zaskoczony Blake. - Nie ufam mu. - Ja także nie mam do niego zaufania, ale nie bardzo wiem, w jaki sposób mógłby nam zaszkodzić. - Zapomniałeś o tym, co powiedział - że jeżeli kiedykolwiek znajdziesz jakiś skarb, on ci go zabierze. Blake roześmiał się. - Gdzie twój rozsądek, kapitanie? W jaki sposób uciekłby z tym skarbem? Przecież nie od- 129 płynie z nim wpław. Żeby zabrać skarb, potrzebny jest statek, a on go nie ma. Cóż więc może zrobić? - Nie wiem - odpowiedział kapitan. - Czuję jednak, że on coś knuje. To cwany lis. Nie ufam mu. Groził, że zabierze skarb i zabije cię, Blake. Wydaje mi się, że wcale nie żartował. Gdyby to ode mnie zależało, zamknąłbym go w schowku i trzymał tam do czasu odlotu samolotu. - On jest tylko mocny w gębie - podsumował Skinka Blake. - Nie martw się, kapitanie. Będziemy mieć na niego oko. Nie damy mu zabrać skarbu z Santa Cruz. Blake uśmiechnął się i miał nadzieję, że twarz starego wilka morskiego także się rozjaśni. Ale kapitan Ike mruknął tylko coś pod nosem i oddalił się kręcąc głową. Czterech dzielnych nurków popłynęło w dół, wzdłuż liny boi. Mieli ze sobą elektryczne, wodoszczelne latarki, które włożyli za paski. Z początku nic nie widzieli. Wreszcie zauważyli wierzchołki trzech masztów. Były całkiem nagie. Liny i żagle miały wystarczająco dużo czasu, żeby całkowicie się rozpaść. Potem ujrzeli dwie dziwne wieże. Okazało się, że łączy je drewniany pokład, którego wcześniej nie dostrzegli. Za pierwszym razem Blake i Hal wylądowali na dnie i obeszli wrak dookoła. Teraz doktor skierował się od razu ku pokładowi. Pozostali popłynęli za nim. Stanęli na deskach. Trudno było im uwierzyć, że od ponad trzystu lat nikt po nich nie chodził. 130 Pokład był porośnięty glonami, gąbkami, stu-łbioplawami i polipami. Wokół pływały ławice ryb. Z jakiegoś powodu wszystkie wodne stworzenia miały dziwną słabość do starych wraków. Parapety statku były wysokie i grube na jeden metr. Widniały w nich olbrzymie dziury, w których kiedyś ustawiano armaty. Teraz działa spoczywały na podłodze i pokryte były grubą warstwą wodorostów. Roger zatrzymał się. Chciał zajrzeć do lufy jednej z armat, ale Hal odciągnął go szybko na bok. Wiedział, że takie zagłębienia są ulubioną kryjówką ośmiornic. Czujność Hala wzbudziły kupki kamieni i kawałków koralu. Znajdowały się u wylotu każdej lufy armatniej. Były ułożone tak, że prawie zamykały dostęp do środka. Nie mogły się tak same ułożyć - coś albo ktoś musiał je w ten sposób usypać. Hal wiedział, że ośmiornice najpierw chowają się we wgłębienia, a potem ściągają z różnych stron kamienie, żeby zakryć wejście. Zostawiają tylko małą szczelinę, przez którą w każdej chwili mogą wysunąć mackę. W ten sposób chwytają pożywienie. Aby stoczyć walkę, ośmiornica musi wyjść na zewnątrz i wtedy kamienie rozsypują się. Wokół Hala pływała leniwie ryba igliczna. Chłopiec wykonał szybki ruch ręką i złapał ją za ogon. Smukłe ciało ryby nie było dłuższe od góralskiej ciupagi. Zamachał rybą tuż przed otworem lufy. Już po chwili z dziury wyłoniła się macka. Dotknęła przynęty, a potem usiłowała 131 wciągnąć ją do środka. Hal trzymał rybę mocno. Ośmiornica wynurzyła się z armaty i oplatała swoją ofiarę ośmioma ramionami. Hal uznał, że jest to właściwy moment, żeby wypuścić rybę z ręki. Zrobił to i odsunął się na bok. Przyglądał się, jak ośmiornica pożera swoją zdobycz. Po chwili bestia wślizgnęła się z powrotem do lufy i ponownie zasłoniła kamykami wejście. Hal zorientował się nagle, że został sam. Zaabsorbowany ośmiornicą nie zauważył, że jego towarzysze odpłynęli. Nie zdawał sobie sprawy, że poświęcił aż tyle czasu na podglądanie zwierząt. Przecież pod jego stopami znajdował się skarb wartości pół miliona dolarów! Pomyślał, że w głębi duszy jest chyba bardziej naukowcem niż poszukiwaczem skarbów. Popłynął w ślad za towarzyszami. Zbliżali się ku dwóm wieżom, które sterczały na obu końcach statku. Starzy marynarze nazywali je zamkami. Nie było w tym nic dziwnego, bo rzeczywiście wyglądały niczym warowne zamki. Ten na dziobie był trzypiętrowy, miał wiele okien i mnóstwo ozdób. Zamek przy sterze był jeszcze piękniejszy - dużo szerszy i wyższy o piętro. Przedni, z którego zapewne korzystała załoga, wyglądał dużo skromniej. We wspaniałym zamku przy sterze znajdowały się kajuty oficerskie i pasażerskie. Po jego obu stronach stały ozdobne latarnie z brązu. Każde muzeum uznałoby je za bezcenne. Pomiędzy zamkiem przy sterze a mostkiem kapitańskim nie było drzwi - widocznie odpadły. Nurkowie zagłębili się w ciemne wnętrze i zapalili 132 latarki. Dał się słyszeć szmer i chrobot. To kilkanaście małych ośmiornic czmychnęło ze środka chowając się po kątach. Ich wściekłe spojrzenia śledziły każdy ruch intruzów. Trzymali się blisko siebie, żeby móc bronić się przed niespodziewanym atakiem. Wkroczyli do dużego pomieszczenia. Stał tam pośrodku długi, ciężki stół. Wyglądało na to, że jest solidnie przymocowany do podłogi. Ściany zawieszone były od góry do dołu szafkami. Blake, nie bez wysiłku, otworzył jedną z nich. Gdyby nie to, że miał w ustach rurkę do oddychania, krzyknąłby z zachwytu. Zobaczył bowiem srebrne i złote tace, talerze, kielichy, kubki, puchary, dzbany i misy. Jeśli nawet nie znaleźliby na statku nic więcej, skarb w szafkach był już wystarczająco cenny. Doktor Blake wyjął tacę i z braku szmatki, przetarł ją ręką. Okazało się, że warstwa szarego osadu skrywa piękny ornament przedstawiający rycerzy na koniach. Skink przysunął się bliżej, żeby móc przejechać dłonią po powierzchni tacy. Jego ręka wyglądała niczym pazury drapieżnego ptaka. Skink nie sprzeciwił się jednak, kiedy Blake odłożył tacę na miejsce. Wspinali się do góry po antycznych schodach zatrzymując się od czasu do czasu, żeby ośmiornice mogły usunąć im się z drogi. Niektóre z tych bestii przechodziły na bok powoli, z gracją dotykając pokładu wyłącznie końcami czułków. Inne natomiast umykały spod ich stóp w pośpiechu. 133 Wydawało się, że na drugim i trzecim piętrze znajdowały się tylko kabiny pasażerskie. Drzwi do nich były zamknięte i odkrywcy nie chcieli ich teraz wyważać. Zostawili to sobie na później. Weszli na czwarte piętro. Znaleźli się w kajucie, która przytłoczyła ich wielkością i bogactwem ozdób. Bardzo dekoracyj-ne były małe okienka. Niestety teraz pokrywał je od zewnątrz morski śluz. Kajuta ta z pewnością .należała do kapitana. Nie ulegało jednak wątpliwości, że gdy statkiem płynął gubernator, wtedy to on z niej korzystał. Skink nagle cofnął się o krok, wyraźnie przestraszony. Pozostali nurkowie skierowali latarki w jego stronę. Zobaczyli, że Skink patrzy na człowieka w zbroi, który siedzi w wielkim krześle. Jego twarz zasłonięta była przyłbicą, nie mogli więc jej dojrzeć. Pomimo to rycerz wyglądał całkiem naturalnie i sprawiał wrażenie żywego, jakby rozbawionego ich nadejściem. Zupełnie jakby ucieszyło go zaskoczenie na ich twarzach. Skink, który był przesądny, zaczął dygotać ze strachu, aż przysiadł na komodzie. Pozostali usiłowali zachować zimną krew - ale i oni cofnęli się parę kroków, gdy trzystuletni don zaczął palić fajkę. Bo cóż innego, jak nie fajka mogło wywołać smugę ciemnego dymu, która nagle zaczęła wydobywać się spod przyłbicy rycerza! Żeby przerazić ich jeszcze bardziej, mężczyzna ten powinien się teraz poruszyć. Nie musieli na to długo czekać. Przyłbica uniosła się lekko w górę. Odnieśli • 134 wrażenie, że osoba znajdująca się w środku zbroi uśmiechnęła się krzywo. Krawędź przyłbicy podnosiła się wyżej i wyżej, co powodowało, że siedzący mężczyzna wyglądał coraz bardziej niesamowicie. Wydawało się, że koniec jego wąsów miał ochotę wydostać się na zewnątrz hełmu. Hal ruszył naprzód, żeby móc dokładniej oświetlić to dziwne zjawisko. Okazało się, że to, co wzięli za wąsy, było po prostu czułkiem małej ośmiornicy, która mieszkała w hełmie. Teraz nie było już żadnych wątpliwości, że czarna smuga, którą wzięli za dym z fajki, powstała wskutek ruchów ośmiornicy. Hal potknął się o coś na podłodze. Skierował tam światło latarki i zobaczył, że na pokładzie leżą dwaj mężczyźni w kolczugach. Jeden z nich miał bardzo powykręcane ciało, najwyraźniej umierał w agonii. Obok rycerzy spoczywały miecze. Pokrywała je gruba warstwa śluzu. Ale ich kształt wyraźnie odcinał się od podłogi. W czasie rejsu zwykle nie noszono przy sobie broni - chyba że toczyła się akurat wojna albo gdy zachodziło niebezpieczeństwo ataku ze strony piratów. Albo kiedy szykowano się do pojedynku. Wyglądało na to, że na pokładzie Santa Cruz odbył się pojedynek. Ale dlaczego mężczyzna na krześle był także ubrojony? Możliwe, że on jako następny miał walczyć ze zwycięzcą. A ponieważ statek zatonął, nie musiał się już trudzić. Cokolwiek się za tym kryło, jedna rzecz była pewna - te. trzy wspaniałe stare zbroje będą 135 cennymi eksponatami dla Metropolitan Muzeum. Trzej odkrywcy nie mieli co do tego żadnych wątpliwości. Czwarty z nich, Skink, myślał o czym innym. Podszedł bliżej i chciwie przesunął ręką po złotej inkrustacji na stalowym hełmie jednego z rycerzy. Dotknął wspaniałego kołnierza i naramienników, rzeźbionego pancerza, bogato ozdobionych płaskorzeźbami rękawic, nagolenników chroniących kolana i metalowych butów zrobionych z wąskich kawałków stali. W kajucie stały najróżniejsze kufry. Doktor Blake wyważył końcem noża wieko jednego z nich. Wypełniony był marmurowymi i porcelanowymi figurkami. Druga skrzynia zawierała dwa złote pawie wysadzane drogocennymi kamieniami. W następnej były tylko jakieś strzępki na samym dnie. Mogły to być resztki delikatnej tkaniny albo koronki czy po prostu ubrania. Pod jedną ze ścian stało wielkie łóżko, a u jego końca - nie mogli uwierzyć własnym oczom! - srebrna wanna. Doktorowi Blake'owi zaparło dech, kiedy zobaczył, jak podnosi się z niej prawie całkiem nagi mężczyzna - dopiero po chwili zorientował się, czyja to była sprawka. Rozbawiony Roger wyskoczył z wanny śmiejąc się do rozpuku i o mało nie zgubił rurki do oddychania. Blake sprowadził ich teraz na dół do ładowni. Wypełniały ją bogato ozdobione i kunsztownie wykonane sprzęty domowe i różnego rodzaju skarby. Niektóre z przedmiotów pochodziły z Fi- 136 lipin, inne z Chin, jeszcze inne z Indii, ale większość wykonana była w Hiszpanii. Stanowiły wyposażenie posiadłości hiszpańskiego gubernatora w Manili, a po jego rezygnacji płynęły wraz z nim do Europy. Niestety zatonęły po drodze razem ze statkiem. Były wśród nich latarnie z brązu i z kamienia, kryształowe żyrandole, marmurowe rzeźby, ogromne ogrodowe dzbany, zegar słoneczny z brązu, ozdobne zegary pokojowe i staroświeckie, wypukłe zegarki na rękę, które miały emaliowane tarcze i jedną godzinną wskazówkę. W ładowni stały też komody, kufry i skrzynie. Wypełniały je: pierścienie, klamry, łańcuchy, naszyjniki, nie oprawione kamienie szlachetne, kule do pistoletów ułożone w rzędach po osiem, złote talary, mniejsze i większe monety ze srebra i złota. W podłodze ładowni nurkowie odkryli wielką dziurę. Wdarł się przez nią piasek z dna morza. To wyjaśniało przyczynę zatonięcia Santa Cruz. Z powodu ciężkich wież statek był mało zwrotny, kiedy więc przechylił się na bok w czasie sztormu, część podłogi w ładowni pękła i opadła na dno morza. Jedna ze skrzyń rozpadła się i cała jej zawartość wysypała się do dziury. Skink zbliżył się, zamierzając podnieść jakieś złote przedmioty, ale Blake dał mu znak, żeby zostawił je na miejscu. Skink, bardzo tym wszystkim podniecony, oddychał szybko i wyczerpał mu się zapas tlenu. Nacisnął dźwignię butli, żeby uruchomić ostatnią pięciominutową rezerwę. Blake uprzytomnił so- 137 bie, że za chwilę im także skończy się tlen. Dał więc sygnał do wypłynięcia na powierzchnię. Cztery postacie w maskach wzbiły się w górę i przepływając przez dziurę w pokrywie luku, minęły złamane końce masztów. Tam zatrzymały się na chwilę, żeby oswoić się ze zmianą ciśnienia, po czym wzniosły się wyżej, aż dotarły na powierzchnię i wspięły się na pokład Lively Lady. Roger wykrztusił z siebie długo tłumione pytanie: - Dlaczego znaleźliśmy tylko trzech ludzi na statku, co stało się z resztą? - Nie znaleźliśmy tam żadnych ludzi - odpowiedział Blake. - A ci trzej w kabinie...? - To były tylko puste zbroje. - Ale w środku muszą znajdować się ciała albo chociaż szkielety. - Daję głowę, że kiedy otworzymy te zbroje, nie znajdziemy tam nawet skrawka ludzkiego ciała. Po zatonięciu statku najprawdopodobniej ciała zostały w ciągu kilku godzin zjedzone przez ryby, rozgwiazdy i skorupiaki. A przez następnych kilka tygodni robaki i bakterie rozprawiły się z kośćmi. Metal, kamień i niektóre rodzaje drewna nie ulegają rozkładowi, ale kości tak. Rogerowi wydało się to bardzo smutne, że ludzie, którzy uważają się za doskonałych, tak szybko przestają istnieć. Podczas gdy metal, kamień i drewno mogą przetrwać w nie zmienionej postaci przez całe stulecia. 138 - Wcale nie jesteśmy tacy ważni, prawda? - powiedział raczej ponurym głosem. Blake roześmiał się. - Dopiero teraz na to wpadłeś? Musimy zabrać się do pracy. Póki nie sfotografujemy całego wraku od góry do dołu, z zewnątrz i od wewnątrz, nie ruszymy z niego ani jednej rzeczy. - Może potrzebne będzie pozwolenie od rządu? - zapytał Hal. - To już załatwione. Nie będziemy musieli płacić żadnego podatku, jeśli przekażemy skarb do muzeum. Nie mamy więc czym się martwić, bo i tak cały ładunek znajdzie się właśnie tam. Musimy mieć zdjęcia wszystkiego, co znajduje się na statku - kontynuował Blake. - Tak jak to zastaliśmy: zbroje, kufry, cały ładunek. Zrobimy zdjęcia czarno-białe, kolorowe i nakręcimy to także na wideo. - A może by to namalować? - zakpił Skink. - To byłoby bardzo interesujące. Może spróbujesz? - zaproponował Blake zupełnie serio. Butle zostały uzupełnione tlenem, sprzęt fotograficzny i przybory do malowania zapakowane i Blake, Hal i Skink ponownie popłynęli do wraku. Już po chwili Blake robił zdjęcia: używał nie tylko aparatu, ale i lampy błyskowej. Sfotografował poszczególne przedmioty, a potem dramatyczną scenę w górnej kabinie. Zapisywał także swoje wrażenia - na przykład, jak bardzo był zaskoczony widokiem rycerza siedzącego w wielkim krześle. Gdyby rycerz mógł go widzieć, byłby 139 z pewnością tak samo zdziwiony, bo oto dziwny stwór w masce na twarzy, z butlą tlenową na plecach, siedział spokojnie na kufrze i zapisywał coś rysikiem na tabliczce łupkowej. Woda rozmywała wyryte litery, ale kiedy tabliczka wyschnie, zapis zrobi się biały i wyraźny. Blake nauczył się tej sztuki od Williama Beebe. Naukowiec ten zdradził mu także inną technikę, która polegała na zapisywaniu liter na tabliczce cynkowej za pomocą ołowianego rysika. Można było także pisać kawałkiem grafitu na wyszlifowa-nym papierem ściernym ksylonicie, który nie przepuszczał wody i był podobny do celuloidu. Takie notatki, sporządzone od razu na miejscu, były niezbędne do naukowego opisu faktów. Często po wypłynięciu na powierzchnię zapominało się o ważnych szczegółach. Hal pracował na zewnątrz statku. Robił ogólne zdjęcia leżącego w piasku wraku. Najbardziej interesował go długi dziób, który ozdobiony był płaskorzeźbami zwierząt, monogramami, koronami, wężami i ornamentami kwiatowymi. Na samym czubku dziobu osadzona była wspaniała rzeźba z brązu. Przedstawiała głowę wynurzającego się z morza Neptuna. Oczyma wyobraźni widział już to imponujące dzieło sztuki stojące w osobnej sali w Metropolitan Muzeum. Może będzie pod nim tabliczka z nazwiskami uczestników ekspedycji, odkrywcami Santa Cruz. Zauważył, że nie tylko on podziwia rzeźbę głowy Neptuna. Skink siedział w pobliżu na koralowcu i usiłował ją namalować. Na kolanach 140 trzymał płótno naciągnięte na deskę. Deska bez przerwy podskakiwała do góry - miała ochotę wypłynąć na powierzchnię. Skink starał się utrzymać ją przy sobie, ale stracił przy tym pędzel. Bardzo zły, wyjął zza paska następny. Wycisnął na paletę farbę z tubek. Bardzo się zdziwił, kiedy farba z napisem „czerwona" dała zielony kolor, a druga, oznaczona etykietką „żółta", była szara. Wiedział z doświadczenia, że na głębokości około dwudziestu metrów krew ma zielony kolor. Nie przypuszczał jednak, że farba będzie zachowywać się w podobny sposób. Pomiędzy nim a płótnem pływały małe rybki. Przeszkadzały mu i prawie nie widział tego, co robi. Niektóre z nich wodziły nosami po obrazie rozmazując namalowane linie, inne przysysały się do szkła maski Skinka. Farby zaraz po zetknięciu z płótnem znikały. Chcąc kontynuować pracę Skink musiał co chwila wyciskać z tubek kolejne warstwy. Zorientował się, że to ryby kradną mu kolory. Najwyraźniej lubiły smak farby olejnej. Nie zważając na te trudności pracował dalej. W końcu udało mu się namalować obraz. Musiał posłużyć się wieloma kolorami, żeby oddać barwną tęczę korali, wodorostów, gąbek i cudownych tropikalnych ryb, które pływały wokół starej rzeźby. Neptuna porastały też różnokolorowe glony i skorupiaki. Na koniec Skink odchylił głowę na bok. Przyjrzał się krytycznie skończonemu obrazowi i powiedział sobie w duchu, że stworzył arcydzieło. 141 Na pokładzie pojawił się Blake i dał znak, żeby chłopcy podążyli za nim. Zaprowadził ich do wieży przy sterze. Tam czekała na nich niespodzianka - stół nakryty do lunchu. Blake zabrał ze sobą na wrak metalowy pojemnik na śniadanie. W środku skrzyneczki znajdowały się trzy małe puszki z parówkami i trzy butelki coca—coli. Wyłożył to wszystko na stół i gestem nakłaniał towarzyszy, żeby usiedli na długiej ławce. Tak też zrobili, byli jednak zakłopotani. Nie wiedzieli, jak mają się zabrać do jedzenia i picia pod wodą. Blake ostrzem noża otworzył jedną z puszek i wyciągnął z niej parówkę. Wyjął z ust rurkę do oddychania. Podczas jedzenia będzie musiał obyć się bez powietrza. Ściągnął usta, przycisnął do nich koniec parówki i powoli zaczął wpychać ją do środka. Starał się, aby ani jedna kropla wody nie przedostała mu się do ust. Po chwili nie było już widać parówki i jego wargi zetknęły się z powrotem. Gryzł z zadowoleniem, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Włożył do ust rurkę do oddychania i wykonał parę wdechów. Hal i Skink poszli za jego przykładem. Powtarzali ten ceremoniał, dopóki nie zjedli wszystkich parówek. Teraz musieli rozwiązać kolejny problem: jak wypić coca—colę znajdując się na głębokości dwudziestu metrów pod wodą. Doktor Blake zdjął kapsel ze swojej butelki. Ponieważ ciśnienie wody w morzu było o wiele większe niż ciśnienie coli w butelce, woda natych- 142 miast wdarła się do środka i wcisnęła głębiej brązowy płyn. Ale mała ilość wody morskiej jeszcze nikomu nie zaszkodziła i Blake przycisnął otwór butelki do ust. Powietrze z płuc ?i???'? dostawało się bezpośrednio do butelki, wypychając jej zawartość, i coca—cola wlewała się doktorowi do gardła. Wypił wszystko aż do dna. Odjął butelkę od ust i woda morska wdarła się do niej z łoskotem. Hal i Skink zrobili dokładnie to samo co Blake. Wkrótce wszyscy trzej wypłynęli na powierzchnię i wspięli się na pokład Lively Lady. - Dobrze, że jesteście. Właśnie podajemy lunch - zawołał do nich Roger. - Dzięki - odpowiedział Blake - lecz my jesteśmy już po lunchu! Nie trzeba było ich jednak zbyt długo namawiać, żeby usiedli do stołu i zjedli posiłek, który przygotował Orno. Ale wcześniej musieli zobaczyć arcydzieło Skinka. Skink teatralnym gestem odsłonił namalowane przez siebie płótno. Starali się być mili, lecz z trudem powstrzymywali się od śmiechu. Roger cały poczerwieniał na twarzy i o mało co się nie udławił. Kapitan przypomniał sobie nagle, że musi natychmiast zrobić coś na pokładzie. Obraz wyglądał naprawdę okropnie. Wszystkie kolory gryzły się ze sobą. W ogóle nie przypominały barw z dna morza. Woda w bardzo specyficzny sposób zmienia światło, dlatego to, na co patrzyli, zupełnie nie oddawało tego, co oglądali 43 przez niebieski filtr wody na głębokości dwudziestu metrów. Skink próbował się tłumaczyć: - Jeśli zabierzecie ten obraz na dół, przekonacie się, że jest bardzo dobry. Po lunchu wszyscy z wyjątkiem Skinka zrobili sobie sjestę. Skink znalazł wymówkę: - Chcę zejść jeszcze raz na dół i poprawić obraz. Wrócił na pokład po godzinie. Płótno, które miał ze sobą, było białe. Hal zapytał, co się stało. - Och, nie miałem szczęścia - powiedział Skink. - Właśnie skończyłem malować obraz, kiedy podpłynęła do mnie ogromna ławica ryb papug. Było ich chyba ze sto. Wyobraź sobie, że zjadły z płótna wszystkie farby. Hal przyglądał się chytrej twarzy Skinka. Może mówił prawdę, ale Hal jakoś nie potrafił w to uwierzyć. Czy to możliwe, że Skink w ogóle nie malował? To co tam robił? Nie ukradł nic z wraku, bo nie miałby gdzie tego schować. Miał na sobie tylko spodenki kąpielowe. Hal zajął się pracą w laboratorium. Ale sprawa ta nie dawała mu spokoju i w końcu zdecydował, że rzuci okiem na wrak. Opuszczał się powoli na dno. Przez moment wydawało mu się, że widzi w oddali jakiś okrągły, czarny obiekt. Przypominał on wyglądem łódź podwodną, ale było to nieprawdopodobne. Niewykluczone, że była to jakaś duża ryba, na przykład ogromna czarna płaszczka. Przestał się nad tym zastanawiać, bo właśnie 144 wylądował na pokładzie Santa Cruz. Wszedł do wieży przy sterze i zauważył, że wiele szafek miało otwarte na oścież drzwi. Ich wnętrza świeciły pustkami. Zniknęły ozdobne tace, talerze i dzbany. Serce zaczęło mu walić z przejęcia. Usiłował jednocześnie iść i płynąć. Chciał jak najszybciej znaleźć się w górnej kabinie. Rycerza w zbroi nie było już na krześle. Dwaj pozostali także zniknęli. Zszedł na dół do ładowni. Tutaj wszystko było na swoim miejscu. Złodziej czy też złodzieje nie mieli czasu, żeby zabrać cały ładunek. A rzeźba z brązu? Może nie udało im się jej ukraść. Hal wypłynął przez dziurę w klapie i znalazł się przy dziobie. Rzeźby nie było. Instynkt podpowiadał mu, że skradzione rzeczy muszą znajdować się gdzieś w pobliżu. Opuścił się z powrotem na dno i obszedł wrak dookoła. Natrafił na duże drzewa koralowe. Ich rozłożyste gałęzie wyglądały niczym rogi łosia. Tuż przy dnie rosły też inne, mniejsze koralowce. Żadne z tych miejsc nie nadawało się jednak na kryjówkę. Zakreślał coraz to większe koła wokół wraku. Oddalił się już o sześć metrów i systematycznie przesuwał się coraz dalej i dalej. W końcu, w odległości około dziewięćdziesięciu metrów od lewej burty statku, natrafił na zupełnie inne poszycie dna. Znalazł się pośród skał, chyba pochodzenia wulkanicznego. Pomiędzy wielkimi głazami widać było liczne szczeliny i jamy. Hal zaglądał do nich po kolei, uważając na mureny lub ośmiornice. Wiedział, że takie miejsca to ulubione kryjówki tych zwierząt. 45 Pośrodku labiryntu znalazł wielką grotę. Była tak głęboka, że chcąc ją obejrzeć musiał użyć latarki. Nagle światło padło na mężczyznę, który stał spokojnie pod tylną ścianą jaskini. Hal doznał lekkiego szoku. Dopiero po chwili zorientował się, że była to rzeźba Neptuna z dziobu Santa Cruz. Koło rzeźby leżały pozostałe skradzione przedmioty, między innymi srebrna i złota zastawa stołowa i trzy zbroje. Tylko jedna osoba mogła to zrobić - Skink. W Halu zawrzała krew. Wypłynie na powierzchnię i raz na zawsze rozprawi się ze Skinkiem. Już on się postara, żeby łobuz zapłacił za swoje łajdactwa. Ale najpierw zabierze wszystko z powrotem na wrak. Po chwili namysłu zmienił jednak zamiary. Nie, zostawi to tutaj. Przyprowadzi tu ze sobą Skinka. Wtedy łobuz nie będzie mógł niczemu zaprzeczyć. Zostanie oskarżony o kradzież i odpowiednio potraktowany. Tak, rozprawią się z nim jak ze złodziejem. Hal pomyślał, że takie rozwiązanie będzie najlepsze. Przyjrzał się dokładnie położeniu groty i powrócił na Lively Lady. Gdy wspinał się na pokład, usłyszał słowa ?i???'?: - Jak się mają sprawy tam na dole? - Statek ciągle jest na miejscu - mruknął Hal. - Świetnie - roześmiał się Blake. - Przynajmniej nie musimy się martwić, że ktoś weźmie Santa Cruz pod pachę. - To prawda. Nie da się zabrać wszystkiego za jednym razem - powiedział Hal. 146 Blake wyglądał na bardzo zdziwionego. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Tylko to, że jest wśród nas złodziej, który kradnie rzeczy z wraku. Skink, który leżał na brzuchu i robił notatki, spojrzał na niego pytająco. - To poważne oskarżenie - powiedział Blake. - Co zniknęło z wraku? - Złote i srebrne talerze, trzy zbroje i rzeźba Neptuna. Blake przyglądał się uważnie Halowi. - Musiałeś się chyba pomylić. Dobrze się czujesz? Szok głębinowy często przybiera różne formy. - Wcale nie jestem w szoku - upierał się Hal. - Te rzeczy zniknęły ze statku. I wiem, gdzie się znajdują. Skink ponownie podniósł głowę i otworzył szeroko usta ze zdziwienia. - Znalazłem je w jaskini, tam gdzie schował je Skink. Skink skoczył na równe nogi i podszedł do Hala. - Jeśli mnie uszy nie mylą, posądzasz mnie o kradzież. - Dobrze usłyszałeś - odpowiedział Hal - oskarżam cię o kradzież. Skink zamierzał zaatakować Hala, ale Blake go powstrzymał. - Możemy to bardzo łatwo sprawdzić - rzekł. - Popłyniemy na dół i zajrzymy do tej jaskini. - Świetny pomysł! - warknął Skink. - Bardzo 147 mi to odpowiada. Wyruszymy, jak tylko uzupełnię zapas tlenu w butli. Rzeczywiście, trzeba było napełnić wszystkie butle. Hal zdenerwował się z powodu tego opóźnienia - chociaż to, czy zejdą na dno od razu, czy za parę minut, nie powinno niczego zmienić. Uruchomili kompresor i zaczęli napełniać butle. Skink udawał, że nie może się doczekać, kiedy wreszcie znajdą się pod wodą. Stwarzał pozory, że bardzo zależy mu na oczyszczeniu się z zarzutów. Niecierpliwił się, że maszyna tak wolno pracuje. - Zdaje się, że kompresor ma starte łożysko i zużyty tłok - powiedział. - Może spróbuję, chyba potrafię go ulepszyć. Hal nie ufał mu i wcale nie był zaskoczony, gdy Skink rozebrał kompresor na części. Maszyna była rozmontowana przez ponad pół godziny. W końcu Skink złożył ją z powrotem. Kompresor wcale nie pracował szybciej niż poprzednio. Upłynęła prawie godzina, zanim udało się napełnić wszystkie butle. Skink przez cały ten czas przyglądał się morzu. Hal zauważył to i patrzył w tę samą stronę. Ale nic nie widział - powierzchnia wody była zupełnie gładka. Wreszcie dostrzegł czarny obiekt, który kierował się w stronę wyspy. Chyba była to płetwa dużej ryby. Widać było, jak ryba płynie wzdłuż linii brzegu i znika za palmami kokosowymi. - No, wreszcie możemy wyruszyć - wykrzyknął Skink. - Nie mogę się już doczekać. Zaraz przekonam tego oszczercę o swojej niewinności. 148 Z akwalungami na plecach i w maskach na twarzy Blake, Hal, Skink i Roger opuścili się na dno. Potem płynęli za Halem, który wskazywał drogę do groty. Przepłynęli dziewięćdziesiąt metrów i zbliżyli się do skalnego labiryntu. Hal prowadził ich krętą drogą, która wiła się pomiędzy głazami. Po chwili znaleźli się przed wejściem do jaskini. Wnętrze groty było zupełnie ciemne. Blake miał zamiar włączyć latarkę, ale Hal powstrzymał go. Zabrał ?i???'? i Skinka w miejsce, z którego, po zapaleniu światła, najlepiej będzie widać ukradzione skarby. Chciał obserwować, jak zareagują, widząc przed sobą dowód winy Skinka. Hal zachowywał się teraz niczym reżyser teatralny, który stara się uzyskać dramatyczny efekt. Kazał im czekać przez parę minut w ciemności. Chciał, żeby scena po włączeniu świateł zrobiła na nich większe wrażenie. Po dłuższej chwili dał znak, żeby włączyli latarki, i zapalił także swoją. Wszystko znalazło się teraz w promieniach oślepiającego światła. Widać było dokładnie każdy fragment ściany, sufitu, dna, każdą szczelinę i każdy kąt. Hal nie mógł uwierzyć własnym oczom... Jaskinia była pusta. Nocna przygoda Blake i Skink odwrócili się i spojrzeli na Hals pytająco. Hal przecisnął się między nimi i przeszedł aż do samego końca jaskini. Przesunął palcami po ścianie, jakby chciał się upewnić, czy jest prawdziwa - czy nie jest jakąś płachtą, zasłaniającą skarby. Dotknął każdego pęknięcia i wgłębienia. Dokładnie obejrzał dć jaskini sprawdzając, czy nie ma tam dziury, dc której mogłyby wpaść cenne przedmioty. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się śmiesznie. Teraz Blake na pewno mu już nie uwierzy. Utwierdzi się w przekonaniu, że to szok głębinowy spowodował halucynacje. Przecież wielu nurkom pod wpływem gorączki głębinowej wydawało się, że widzą na dnie morza dziwne rzeczy, których wcale tam nie było. Ale czy w jaskini naprawdę był skarb? Ogarnęły go wątpliwości. Może rzeczywiście przebywał zbyt długo na dużej głębokości i ciśnienie wody źle na niego podziałało. A może była to zupełnie inna jaskinia! Mógł się łatwo pomylić. Wśród skał znajdowało się wiele jaskiń. Tak, wszystko jasne - to nie jest ta sama grota. Wyszedł na zewnątrz i jeszcze raz przyjrzał się 150 dokładnie wejściu do jaskini i pobliskim głazom. Zobaczył wszystkie szczegóły, które utkwiły mu w pamięci: gigantyczny koral; podwodne drzewo w kształcie krzyża; wysoką skałę, która przypominała wielką zgarbioną staruszkę. Jego wątpliwości rozwiały się - to na pewno było tutaj. Blake i Skink skierowali się ku powierzchni. Hal jeszcze raz wszedł do groty. Łudził się, że pod wpływem jakiejś magicznej sztuczki skarb tu wróci. Ale nic takiego nie nastąpiło. Gdy znaleźli się znów na pokładzie Lively Lady, Hal zaczął przepraszać ?i???'?: - Bardzo mi przykro, że was nabrałem. Ale mógłbym przysiąc... Blake odpowiedział spokojnie: - Tak. Świat głębin morskich jest bardzo dziwny i jeśli ktoś zostaje pod wodą zbyt długo, jakaś część tej dziwności przechodzi na niego. Musisz trochę odpocząć. Nie powinieneś już dzisiaj nurkować. - Pewnie masz rację - przyznał Hal zmęczonym głosem i położył się na pokładzie. - Zanim jednak ułożysz się wygodnie - odezwał się ostrym tonem Skink - mógłbyś przynajmniej mnie przeprosić. Powiedziałeś przecież, że jestem złodziejem. Pamiętasz? - Przeproszę cię, jak będę pewien, że nie miałem racji - odpowiedział Hal. - Ale nadal nie jestem o tym do końca przekonany. Cała to historia wydaje mi się bardzo dziwna. - A ja myślę, że coś dziwnego jest - parsknął z pogardą Skink -... z twoją głową. 151 Hal milczał. Roger usiadł i obserwował brata uważnie. Czoło zmarszczyło mu się od myślenia. Hal nie miał urojeń. Jego umysł można było porównać do dobrego zegarka - nigdy nie zawodził. Skoro Hal mówił, że widział skarby w jaskini, to je widział. Nagle zmarszczka zniknęła z czoła, Roger zawołał do doktora ?i???'?: - Zapomnieliśmy coś sprawdzić. - Co mianowicie? - Nie zajrzeliśmy do wraku, żeby zobaczyć, czy skarby naprawdę zniknęły. - Ależ one tam są! - Doktor Blake z trudem powstrzymywał gniew. Jego cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. - Pomyśl o tym logicznie. Jak ktoś mógł zabrać rzeczy z wraku i z nimi uciec? Wprawdzie mógł je umieścić w jaskni, ale po co? Żeby je stamtąd zabrać, potrzebny byłby statek! A gdyby nawet zostały ukryte w jaskini, to przecież i tak byśmy je odnaleźli. Przekonaliśmy się jednak, że w grocie ich nie ma. - Może Skink zdążył je gdzieś przenieść. - W jaki sposób miałby to zrobić? Zapomniałeś, że był z nami na pokładzie od momentu, w którym Hal wrócił na statek i powiedział nam o skarbie w jaskini, aż do chwili, kiedy zeszliśmy na dno i zobaczyliśmy, że grota jest pusta. Jak mógłby przenieść skarb? Za pomocą magicznej sztuczki? Roger potrząsnął głową. To wszystko było zbyt skomplikowane. 152 - Poza tym - wtrącił Skink - twój brat twierdzi, że widział w jaskini rzeźbę. Figura Neptuna ma wielkość człowieka i odlana jest z brązu. Musi ważyć około jednej czwartej tony. Pochlebiasz mi sugerując, że byłbym w stanie przenieść ją o dziewięćdziesiąt metrów dalej. Skink uśmiechnął się szeroko. Widać było, że jest bardzo z siebie zadowolony. Niech mądrala i to spróbuje wyjaśnić. Roger znalazł odpowiedź. - Potrafiłbym sam ją przenieść. Dobrze się przyjrzałem tej rzeźbie. Nie wydaje mi się, żeby ważyła więcej niż sto dwadzieścia kilogramów pod powierzchnią wody. Na głębokości dwudziestu metrów waga spadłaby do czterdziestu kilogramów, czyli byłby to ładunek dla jednego mężczyzny. - Odwrócił się do ?i???'?. - Chyba mam rację? Blake skinął potakująco głową. - Ale nadal nie wyjaśniłeś nam, w jaki sposób skarb zniknął z jaskini, jeśli w ogóle tam był. Hal obruszył się słysząc tę uwagę. - Był tam - upierał się. Coraz bardziej rozjaśniało mu się w głowie. Był pewny, że to, co zobaczył, nie mogło być snem. - Jeśli popłyniecie ze mną jeszcze raz, przekonacie się, że na wraku nie ma skarbu. Skink uparcie się temu sprzeciwiał. - Chyba nie zamierzasz ciągnąć nas znowu na jakąś głupią wycieczkę. Hal zignorował słowa Skinka i zwrócił się do ?i???'?: 153 - Dlaczego nie mielibyśmy popłynąć na dół? Jeśli podejrzewamy, że złodzieje kradną ładunek z wraku, czy nie powinniśmy tego sprawdzić? Blake westchnął ciężko: - Wygrałeś! Zejdziemy na dół, żeby zrobić ci przyjemność. - A może popłyniemy tam jutro rano? - zaproponował Skink. - Robi się ciemno i zdaje się, że Orno przygotował już kolację. Blake zawahał się. Smakowity zapach unosił się od strony kabiny. Doktor spojrzał na Skinka i zobaczył w jego twarzy coś, co kazało mu powiedzieć: - Nie, zrobimy to teraz. Zanurzyli się w wodę, która ciemniała z każdą chwilą. Włączyli latarki, zanim znaleźli się na pokładzie wraku. Weszli do zamku przy sterze. Pootwierane na oścież szafki były puste. Teraz doktor Blake nie mógł uwierzyć własnym oczom. Podchodził po kolei do każdego kredensu, rozglądał się po pokoju, zajrzał nawet pod stół. Potem odwrócił się do Skinka i patrzył na niego w milczeniu. Skink zmieszał się pod spojrzeniem doktora. Po chwili poszli dalej, do kajuty kapitana. Światło latarek rozjaśniło ogromny pokój. Ryby i ośmiornice umknęły gdzieś w bok. Blake skierował snop światła w stronę wielkiego krzesła. Postać, która siedziała na nim przez ostatnie trzysta lat, zniknęła. Nie było także wojowników, którzy poprzednio leżeli na podłodze. Zeszli na dół. Obeszli przedni zamek, zatrzy- 154 mując się przy dziobie. Nie znaleźli tam rzeźby Neptuna. Po powrocie na Lively Lady Blake wyrwał z ust rurkę do oddychania. Dopiero teraz mógł wybuchnąć gniewem i wyrazić swoją rozpacz. Kiedy uspokoił się trochę, zwrócił się do Skinka: - Inkham, co wiesz na ten temat? - Absolutnie nic - odpowiedział ostrym tonem Skink. - Tak się akurat składa, że to Hunt mógłby coś nam wyjaśnić. To on popłynął do wraku, a potem okazało się, że "skarb zniknął. On twierdzi, że to ja wszystko zabrałem, jednak jest bardziej prawdopodobne, że on sam wyniósł rzeczy z wraku. - Nie bądź śmieszny! - nie wytrzymał Blake. Był bardzo zakłopotany. Wiedział, że Hal Hunt za nic w świecie nie ukradłby skarbu, natomiast Inkham był do tego zdolny. Ale Inkhamowi nic nie można było udowodnić. Któż inny mógłby być złodziejem? Kapitan? Orno? Niemożliwe. A jak ktoś z zewnątrz mógłby się dostać na wrak? Od najbliższego lądu dzieliła ich odległość stu pięćdziesięciu mil. - Kapitanie, zauważył pan dzisiaj jakiś statek? - Ani jednego i wcale mnie to nie dziwi. Jesteśmy daleko od szlaków morskich. Blake zaczął zastanawiać się na głos: - Kim może być ten niewidzialny złodziej? I dokąd zabrał ukradzione rzeczy? Najbliższym lądem jest wyspa. Zajmiemy się tym jutro rano. Tymczasem nie damy mu drugiej szansy. Będziemy trzymać wartę, w dzień i w nocy, i zmieniać 155 się co godzinę. Ja pierwszy, potem Hal, po Halu Roger i na końcu Orno. Po czym powtórzymy kolejkę. - A ja? - zapytał Skink. - Pozwolimy ci w nocy odpocząć. Skink posłał Blake'owi nienawistne spojrzenie, nie odezwał się jednak. Zszedł do kajuty na kolację. Wkrótce inni podążyli za nim. Blake nie jadł dużo, bo nie powinno się nurkować z pełnym żołądkiem. Po kolacji zanurzył się w czarnym morzu. Światło latarki ciągnęło się za nim jak ogon komety. Wrócił po godzinie. Wszystko było w porządku. Zauważył tylko setki dziwnych ryb, które wypłynęły z głębin i kręciły się wokół wraku. Nigdy nie widział ich w ciągu dnia. - Będziesz miał towarzystwo - rzekł do Hala. - Ośmiornice wyszły ze swoich kryjówek, żeby spędzić wieczór na pokładzie. Podczas gdy Hal pilnował wraku, Roger usiłował się zdrzemnąć. Nie mógł zasnąć, wiedząc, że w nocy spędzi godzinę pod wodą. Kiedy nadeszła jego kolej, oddałby wszystko, żeby tylko zostać na szkunerze. Przemógł się jednak, wziął nóż, sprawdził, czy nie trzeba go naostrzyć. Zabrał też ze sobą gumową pałkę. Zszedł po drabince za burtę i zatrzymał się na ostatnim szczeblu. Stał tam przez chwilę zbierając w sobie odwagę. Uniósł głowę do góry. Księżyc nie świecił, ale całe niebo usłane było gwiazdami. Zadygotał pod wpływem zimnego powiewu wiatru i pomyślał o swoim łóżku. Poczuł zapach 156 żagli, desek pokładowych i oleju silnikowego. Wonie te wydały mu się nagle bardzo swojskie. Czy naprawdę trzymanie warty na wraku było konieczne? Hal przechylił się przez reling. - Jeśli nie chcesz trzymać warty - powiedział - mogę to zrobić za ciebie. Roger nie wiedział, jak powinien zareagować na tę propozycję - okazać wdzięczność czy obrazić się. Puścił się drabinki i popłynął w dół. Nie tylko niebo było pełne gwiazd, morze także. Roger wyobrażał sobie, że przepływa przez Mleczną Drogę. Miliony światełek zapalały się wokół niego i gasły. Niektóre były pojedyncze, inne poustawiane w rzędach. Migotały czerwono, żółto, zielono, niebiesko i fioletowo. Włączył latarkę. Jej zapalone światło miało kształt stożka. Wszystko, co znajdowało się poza jego zasięgiem, wydawało się ciemniejsze i bardziej tajemnicze niż poprzednio. Roger miał wrażenie, że zaraz złapią go szczęki rekina. Płynął zygzakami i starał się oświetlać przestrzeń wokół siebie. Ale to tylko bardziej go oślepiało. Zdobył się na odwagę i zgasił latarkę. Na początku nic nie widział. Jego oczy stopniowo przyzwyczajały się do ciemności i zaczął rozpoznawać miliony podwodnych świateł. Mógł też rozróżniać kształty świecących zwierząt. Ławica połyskujących meduz rzucała mgliste światło na dużą tropikalną rybę, która przyglądała się Rogerowi otwierając i zamykając paszczę, jakby mówiła: „Witaj, bracie!". Uciekające w po- 157 płochu krewetki oświetliły na chwilę czubek masztu Santa Cruz. Roger popłynął wzdłuż masztu i po chwili był już na pokładzie wraku. Jakaś duża ryba przepłynęła tuż obok zostawiając za sobą fluorescencyjną smugę. Oświetliła setkę małych ośmiornic, które zdawały się tańczyć walca dotykając pokładu końcami swoich czuł-ków. Roger pomyślał, że lepiej będzie, jeśli zamiast sadowić się na pokładzie popłynie jakieś sześć metrów wyżej. Ale nawet tam ośmionogie baletnice nie zostawiły go w spokoju i raz po raz przemykały obok. Ośmiornice miały wyprostowane do tyłu czułki. W ten sposób nadawały swym ciałom idealnie opływowy kształt. Formacje skał i koralowców - nieodłączne elementy podwodnego krajobrazu - oświetlone światełkami ryb, wydawały się większe niż w rzeczywistości. Olbrzymie, czterometrowe drzewa, o gałęziach powyginanych niczym jelenie rogi, wyglądały równie fantastycznie, jak wielkie kaktusy. Miało się wrażenie, że wszystko znajduje się w ruchu. Morskie dżdżownice, szkarłupnie i rozgwiazdy biegały po dnie tak szybko, że aż trudno było w to uwierzyć. Nikomu, kto widział je za dnia, nie przyszłoby do głowy, że są do tego zdolne. Węgorze i mureny, które całymi dniami nie wychodzą z kryjówek, opuściły teraz swoje nory i rozglądały się za pożywieniem. Rzucały się na każde małe, jasne żyjątko. Roger cieszył się, że ma na nogach gumowe płetwy. Pamiętał też 158 o tym, żeby trzymać ręce blisko ciała. Poruszał od czasu do czasu płetwami, żeby nie opadać w dół. Dźwięki w podwodnym świecie brzmiały głośniej w ciemności niż za dnia. Rogerowi wydawało się, że słyszy, jak ktoś wspina się na pokład. Czy to możliwe? Nie. To tylko duża ryba ocierała się łuskami o burtę statku. Był to niezawodny sposób na pozbycie się pasożytów. Roger usłyszał chrobot. To pewnie ryby papugi trą dziobami o koral. Chłopiec wiedział, że wiele morskich zwierząt zawdzięcza swoje nazwy dźwiękom, które wydają. Chrząkanie i chrumkanie pochodziło od ryb szczecino waty eh, a rechotanie od ropuch. Pozornie ciche morze pełne było najróżniejszych odgłosów. Tej nocy Roger usłyszał tylko niektóre z nich. Miał jednak wrażenie, że każdy usłyszany przez niego dźwięk pochodzi od niewidzialnego złodzieja, który pojawił się na Santa Cruz, żeby ukraść pozostałe skarby. Wiele razy wydawało mu się, że to on skrada się cicho, ale zawsze była to tylko ryba albo ośmiornica. Nie zapalił ponownie latarki. Zależało mu na tym, żeby być niewidocznym. Bał się, że może zostać zaatakowany od tyłu. Schował się w cieniu masztu. Ale pomimo to wcale nie czuł się bezpiecznie. Wystarczyło, że obok przemknęła ośmiornica albo że zaciekawione ryby dotknęły jego ciała, i podskakiwał ze strachu. Niewidzialny złodziej mógł rzucić się na niego w każdej chwili. Opryszek, mając w zasięgu ręki tak bogaty łup, nie cofnąłby się przed morderstwem. 159 Podejrzewał Skinka. Ale Skink nie działał sam. Mógł przenieść skarby do jaskini, ale kto je stamtąd zabrał? Na pewno nie Skink - był wtedy na pokładzie. Mało prawdopodobne, aby zrobiła to ośmiornica albo jakieś inne morskie stworzenie. Musieli być to ludzie. Może jest jakaś specjalna rasa ludzi, którzy mają skrzela zamiast płuc? Spodobał mu się ten pomysł. Roger zadumał się. Nagle w otworze luku zobaczył jasny snop światła. Ktoś był w ładowni! Najwyraźniej złodziej, przyświecając sobie latarką, oglądał skarby i zastanawiał się, co ma ukraść w następnej kolejności. Musi sprowadzić pomoc. Ale zanim przyjaciele zdążą założyć kąpielówki, maski, akwalungi, pasy i płetwy, a potem dopłynąć do wraku, minie parę minut. W tym czasie złodziej może uciec, zabierając ze sobą kolejny łup. A może uda się wystraszyć intruza? Roger zdjął pas z obciążnikami. Każdy z ołowianych ciężarków ważył pół kilograma. Po kolei rzucał nimi o maszt. Głuchy dźwięk rozniósł się po całym statku. Echo go odbiło. Wydawało się, że każdy, kto usłyszy ten dudniący odgłos, musi się wystraszyć. Światło w ładowni wcale jednak nie zgasło i nikt nie ukazał się w otworze luku. Złodziej jest chyba zupełnie głuchy! Roger włączył latarkę. Miał nadzieję, że w ten sposób uda mu się przestraszyć opryszka. Poruszał latarką w różne strony oświetlając coraz to inne fragmenty wraku. Raz po raz gasił ją i zapalał. Strumień światła był 160 wystarczająco silny, żeby oświetlić przestrzeń pomiędzy pokładem a ładownią. Niestety, Roger nikogo nie dostrzegł. Zauważył, że światło w ładowni było jakieś dziwne. Wydawało mu się, że pulsowało migotliwym blaskiem, potem gasło i znowu robiło się jaśniejsze. Niemożliwe, żeby światło latarki zachowywało się w taki sposób. Machnął parę razy płetwami i podpłynął do otwartego luku. Czekał chwilę, aż ośmiornice usuną mu się z drogi, po czym opadł na pokład. Złapał za krawędź luku i wsunął głowę tak głęboko, żeby obejrzeć dokładnie całe wnętrze ładowni. To, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Nigdy nie wierzył w istnienie węży morskich, ale teraz miał go przed sobą. Potwór miotał się we wnętrzu ładowni jak opętany. Przeganiał z boku na bok małe rybki i inne morskie żyjątka. Przerażone stworzenia wzmocniły swoje światełka, które połyskiwały teraz jaśniejszym blaskiem. Ciało potwora nie było obłe jak u węża lądowego, lecz płaskie. Przypominało srebrną wstęgę, która na jednym końcu miała paszczę i głęboko osadzone, okrutne oczy. Jednak najbardziej zadziwiała jask-rawoczerwona grzywa, która sztywno sterczała na grzbiecie potwora. Dwa długie i ostre kolce widoczne były w tyle głowy węża. Z pewnością wynurzył się z głębin, żeby spędzić noc na mniejszej głębokości. Wiele ryb żyjących na niższych poziomach ma taki zwyczaj. Wąż trafił przypadkowo do ładowni, a teraz miotał się wściekle, szukając wyjścia. 161 Każde zoo ucieszyłoby się z tego okazu! Roger nigdy nie widział takiego zwierzęcia w akwarium. Ale jak je schwytać? Nawet gdyby miał ze sobą linę, nie odważyłby się wejść do ładowni. Paszcza potwora nie była duża, ale zęby miał bardzo ostre, a uderzenie jego ogona mogło pozbawić człowieka przytomności. Roger mocował się z zardzewiałą klapą luku. Trudno było oderwać pokrywę, którą skorupiaki spoiły z pokładem. Za pomocą noża udało mu się w końcu podważyć klapę. Okazała się bardzo ciężka, chociaż na pewno była dużo lżejsza w wodzie niż w powietrzu. Powrócił na pokład Lwely Lady. Obudził Hala i doktora i opowiedział im o wężu. Wziął sieć i nie czekając na nich wrócił na wrak. Oderwał pokrywę od luku i na powstały w ten sposób otwór założył sieć. Naciągnął ją mocno wokół krawędzi dziury i związał. Prędzej czy później wąż morski znajdzie wyjście i zostanie schwytany w sieć. Ale co wtedy? Roger nie zdoła sam go dociągnąć do statku. Modlił się, żeby Hal i Blake prędko przybyli. W końcu przypłynęli. Blake spoglądał ze zdziwieniem na węża, który wił się jak błyskawica po całej ładowni. Czerwona grzywa zwierzęcia przypominała ognisty piorun. Wąż parę razy znalazł się blisko sieci. Blake rozwiązał ją, żeby mogła rozwinąć się w razie potrzeby, i chwycił za jeden z dwu końców. Hal i Roger zrobili to samo. Nagle wąż wyskoczył przez otwór włazu. Uniósł ze sobą sieć i trzech mężczyzn, którzy 162 trzymali za jej końce. Znaleźli się parę metrów ponad pokładem wraku. Podpłynęli szybko do siebie, zamykając w ten sposób sieć, i oszalały potwór znalazł się w pułapce. Szamotał się i walił ogonem na oślep. Zbliżyli się do Lwely Lady i Blake krzyknął do kapitana I??'?, żeby opuścił linę. Przywiązali ją mocno do sieci i niebezpieczny pasażer wylądował najpierw na pokładzie, a potem w specjalnym zbiorniku. Dopiero tam wypuszczono go z sieci i woda w pojemniku zapieniła się od uderzeń jego ogona. - Ale ryba! - wykrzyknął Blake. - Ma co najmniej sześć metrów długości. Jest młoda. Może osiągnąć długość nawet dwunastu metrów. - Wygląda jak wąż morski - powiedział Roger. Nazywanie potwora rybą wcale mu się nie podobało. - Bo to jest wąż morski. Tak nazywają tę rybę marynarze. - Więc naprawdę to nie jest wąż? - Roger był wyraźnie rozczarowany. - Nie, to jest ryba. Ponieważ jest bardzo płaska, często przyrównuje się ją do wiosła. Ale nie czuj się rozczarowany. To wspaniała zdobycz, najlepsza jak do tej pory. I dlatego zasłużyłeś na wyróżnienie. Zwalniam cię z nocnej warty. Roger nie protestował przeciwko temu wyróżnieniu. Zdjął z siebie ostrożnie sprzęt do nurkowania, założył pidżamę i położył się na koi. Mięczak ludojad Gładka tafla morza iskrzyła się w promieniach porannego słońca. Mała łódka zbliżała się powoli do wyspy. Znajdowali się w niej Blake, Hal, Roger i Skink. Blake zastanawiał się, czy nie zostawić Inkhama na statku, ale zdecydował w końcu, że lepiej go mieć na oku. Podejrzewał Skinka, chociaż więcej było dowodów przeciwko Halowi niż Inkhamowi. Zgasił silnik, ale nie wyciągnął łódki na plażę. Wyszedł na mieliznę i powiedział: - Inkham i ja przejdziemy wzdłuż brzegu od tej strony, wy dwaj zajmiecie się drugą częścią wyspy. Weźcie łódkę. Kiedy skończymy, dołączymy do was. Gdybyście coś znaleźli, zagwiżdżcie. Halowi nie podobał się ten plan. Nie chciał, żeby Blake został sam ze swoim największym wrogiem. Przypomniał sobie groźbę Skinka. Odgrażał się przecież, że Blake'owi przytrafi się wypadek, a wtedy on, Skink, zostanie szefem ekspedycji. I jeśli znajdą skarb, Skink zgarnie wszystko dla siebie. Możliwe, że tylko blefowal - ale jeśli była to prawda? - Czy nie lepiej trzymać się razem? - zasugerował Hal. 164 Blake szedł już w stronę brzegu. Odwrócił się jednak i zapytał: - Dlaczego? - Tak tylko pomyślałem - wymamrotał Hal. Przecież nie mógł powiedzieć, że obawia się o życie doktora. - Jeśli się rozdzielimy, przeszukiwanie wyspy zajmie nam mniej czasu - powiedział Blake. - Chodź, Inkham. Łódka ruszyła. Jazgot silnika zakłócił spokój wczesnego poranka. Blake i Skink przeczesywali przybrzeżne zarośla. Szukali śladów łodzi i stóp; rozglądali się za wygasłym ogniskiem i pustymi puszkami po jedzeniu; sprawdzali, czy w pobliżu nie ma jakiejś ścieżki. Starali się znaleźć jakikolwiek znak, który wskazywałby, że ktoś niedawno wylądował na wyspie. Korony palm i drzew pandanowych rzucały długie cienie na piaszczysty brzeg. Słychać było spadające orzechy kokosowe, które z trzaskiem rozbijały się o ziemię. Bryza była tak orzeźwiająca jak zimny napój. Na niebie nie było widać żadnej chmurki. Tak błękitne niebo można zobaczyć tylko na Morzach Południowych albo na pustyni. Było cudownie - w taki ranek nie mogło stać się nic złego. W głowie Skinka kłębiły się złe myśli. Nadeszła odpowiednia chwila. Gra była warta świeczki, chodziło o pół miliona dolarów. Z taką sumą można było wiele zdziałać. Jak pozbyć się ?i???'?? Nie miałby żadnych trudności z wbiciem mu noża w plecy. Ale jeśli 165 Blake zniknie, on będzie pierwszym podejrzanym. Po znalezieniu ciała rana wskaże mordercę. Może powinien załatwić także Hala i Rogera, pozbyłby się w ten sposób świadków. Nie. Wiedział, że z Halem nie poszłoby mu łatwo, a Roger był prawie tak samo silny jak jego brat. Znaleźli się teraz w małej zatoce. Za plecami mieli wysoki klif. Stroma skała wyrastała z morza na kilka metrów w górę. - W tym miejscu nie mogli zejść na ląd - rzucił Blake. - Musieliby wspiąć się po tej stromiźnie. Przepłyniemy kawałek? - Dlaczego nie? Zamoczą się im podkoszulki, spodenki i płócienne buty. Nie martwili się tym, wiedzieli, że gdy tylko wyjdą na brzeg, wszystko zaraz na nich wyschnie. Blake podszedł do wody. - Mamy jeszcze odpływ - powiedział. - Ale fale podchodzą coraz wyżej. Może uda nam się przejść. Weszli do morza. Zanurzyli się najpierw d pasa, potem do ramion. Dno było gładkie, sa piasek. Podnosząca się wraz z przypływem wod napierała na nich coraz bardziej. Z wysiłkie stawiali jej opór. Naraz Skink uderzył w coś dużego i twardego Spojrzał w dół i zobaczył gigantycznego miecza ka. Muszla małża zamknęła się szybko. Mało brakowało, a przytrzasnęłaby mu palce. Zamierzał podzielić się swoim odkryciem z Bla-??'i??, ale zdecydował, że lepiej będzie, jak nic 166 nie powie. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Kiedy Lively Lady po raz pierwszy zbliżyła się do tej wyspy, zauważyli na mieliźnie mnóstwo olbrzymich mięczaków. Te wielkie małże miały prawie dwa metry szerokości i ważyły około pięćdziesięciu kilogramów. Leżały na dnie z otwartymi na oścież muszlami i gdy tylko coś znalazło się w ich zasięgu, zamykały je szybko. Tak wielu nurków zginęło w tej okropnej pułapce, że zwierzę to zasłużyło sobie na miano małża ludojada. Woda podnosiła się coraz wyżej, zaczęli więc płynąć. Skink wyprzedził ?i???'? i uważnie obserwował dno. Zależało mu bardzo na znalezieniu następnego mięczaka ludojada. Po chwili zauważył jednego olbrzyma tuż przed sobą. Przepłynął nad nim ostrożnie i zatrzymał się, przecinając drogę Blake'owi. - Chciałbym chwilę odpocząć - poprosił. Blake zatrzymał się i opuścił nogi, aby stanąć na dnie. Nagle twarz wykrzywiła mu się z bólu. - Rekin! Rekin złapał mnie za nogę! Wyciągnął nóż i zanurzył się pod wodę. Po chwili pojawił się znowu na powierzchni. - To nie rekin, tylko jeden z tych diabelskich małży. Woda sięgała mu do policzków. Zaczął się przypływ. Za kilka minut woda zaleje mu usta i nos. Cierpiał bardzo z bólu, ale jego głos był opanowany. - Słuchaj, Inkham. Powiem ci, co masz zrobić. 167 Nie da się odciąć mięczaka od dna. Jest zbyt ciężki. Musisz spróbować wcisnąć rękę do środka i przeciąć zaworę muszli. - To bardzo trudne zadanie, nie sądzisz? Było coś w głosie Skinka, co nie spodobało się Blake'owi. - To prawda, ale to jedyny sposób. Rozbij kawałek muszli, żebyś mógł w nią włożyć rękę, a potem przetnij mięsień, który ją zaciska. Skink zastanawiał się. Powiedzieć temu głupcowi prawdę czy pozwolić mu się domyślić? Niech spróbuje się domyślić. Zemsta była słodka - będzie się nią delektował długo. Wyjął nóż i zanurkował. Udawał, że robi dziurę przy krawędzi muszli. Po dwóch minutach wynurzył się. Zauważył, że woda na policzku ?i???'? podniosła się centymetr wyżej. - Musiałem wypłynąć, żeby nabrać powietrza - tłumaczył się. - Ależ oczywiście. Blake czekał spokojnie. Jedynie jego twarz była wykrzywiona bólem. Skink chciałby usłyszeć, jak Blake klnie, wścieka się, płacze, szaleje z bólu i strachu. Ale naukowiec zachowywał zimną krew i to bardzo rozczarowało Skinka. - Czy nie czas, żebyś zanurzył się znowu? - zapytał Blake. - Jasne - odrzekł Skink. Popłynął w dół. Przez jakieś trzy minuty dłubał w muszli i wypłynął, bo zabrakło mu powietrza. Zrobił parę wdechów i wydechów, po czym powiedział: 168 - Przykro mi, ale nie udało mi się przedziurawić muszli. Usta ?i???'? znajdowały się już prawie pod wodą. - Trudno - odezwał się doktor. - Próbowałeś. Jest jeszcze jeden sposób. Odetnij mi nogę. Nawet taki łajdak jak Skink wzdrygnął się na myśl o tym. - Nie mógłbym tego zrobić - wyznał szczerze. - W takim razie zrobię to sam - oznajmił Blake. Wyciągnął nóż i zanurzył się pod wodę. Skinkiem zatrzęsły nagłe dreszcze. Przestraszył się, że zaraz straci przytomność i utopi się razem ze swoim wrogiem. Dopłynął do brzegu i wyszedł na plażę. Dygotał na całym ciele. Nie miał odwagi obejrzeć się za siebie. Kiedy się odwrócił, nie zobaczył już nic. Wytężył wzrok. Patrzył długo, ale nadal nic nie zauważył. Fale zaczęły zalewać mu nogi. Nie zdając sobie sprawy, co robi, ruszył w kierunku, z którego przyszli. Wracała mu zdolność myślenia. Przecież on nie zabił ?i???'?. Jeśli jakiś głupiec daje się złapać w pułapkę, kogo należy za to winić, jak nie jego samego? Jakim głupcem okazał się Blake! Aż do końca wierzył, że Skink mu pomoże. Za bardzo ufał ludziom. Skink chciał się roześmiać, ale nie mógł. Poczuł się nagle nieswojo, było to dla niego zupełnie nowe uczucie. Powinien skakać do góry z radości. Pozbył się swojego wroga. Pół miliona 169 dolarów będzie jego. Dlaczego więc miał suche i ściśnięte gardło? Obszedł wyspę dookoła i natknął się na Hala i Rogera. Opadł ciężko na ziemię. Głowa pękała mu z bólu, a nerwy drżały z napięcia. - Gdzie Blake? - zapytał Hal. - Poszedł w drugą stronę. Myślałem, że już tu jest. Hal przyglądał się Skinkowi uważnie. - Wyglądasz na wykończonego. Co się stało? - Nic. Chyba byłem zbyt długo na słońcu. - Schowaj się pod drzewem chlebowym, tam jest cień. Obeszliśmy wyspę z tej strony, ale sprawdzimy także brzeg zatoki. Jeśli pojawi się Blake, zawołaj nas. Hal i Roger skierowali się w stronę laguny. Po drodze przedzierali się przez zarośla, krzewy jagód, splątane gałęzie palm sago i drzew pan-danowych. Otaczała ich gęsta dżungla. - Przypomina mi to szukanie igły w stogu siana - zasępił się Hal. - Mamy jedną szansę na milion. - Zastanawiam się, skąd masz pewność, że skarb znajduje się na tej wyspie? - zapytał Roger. Miał już powyżej uszu walczenia z kolcami jeżyn i ostrymi liśćmi palmowymi. - Nie widzę innej możliwości. Wyspa jest jedynym miejscem, gdzie złodzieje mogliby przywieźć skarb. Nie widzieliśmy przecież w pobliżu żadnego statku. Poza tym mam wrażenie, że opryszkowie obserwują nas przez cały czas. Odnaleźliśmy wrak i tym samym ułatwiliśmy im zadanie. Zabrali tak dużo, jak tylko się dało, 170 i ukryli łup na wyspie. Gdy tylko stąd odejdziemy, przypłyną statkiem i zabiorą skarb. Znaleźli się w zatoce. Plaża kurczyła się z każdą chwilą - zaczął się przypływ i poziom wody podnosił się. W wielu miejscach trudno było przejść, bo woda zalewała korzenie drzew. Musieli iść po mieliźnie i zajmowało to znacznie więcej czasu. Rozglądali się za śladami ?i???'?, gdyż byli pewni, że tędy przechodził. Szybko jednak zrezygnowali; fale przypływu zmyły wszystko, co było na piasku. Minęła godzina, zanim udało im się obejść całą zatokę. Następną godzinę zajął im powrót do miejsca, w którym zostawili Skinka. Inkham siedział nadal pod drzewem chlebowym. Bardzo zaniepokoili się, że nie ma jeszcze ?i???'?. - To dziwne. Dawno już tu powinien być - denerwował się Hal. - Na pewno coś mu się stało. - Niby co? - zakpił Skink. - Nie wiem. Może złamał nogę. Te słowa zrobiły na Skinku piorunujące wrażenie. Przypomniała mu się noga ?i???'?. Kostka uwięziona w gigantycznym małżu i daremne usiłowania doktora, żeby uwolnić się z pułapki. Obraz ten jak żywy stanął przed jego oczami. Skink dostał znowu dreszczy. Hal przyglądał mu się uważnie. Skink miał wypieki na twarzy. Oczy mu błyszczały i drżały ręce. Hal nabierał coraz większych podejrzeń. 171 Podszedł nagle do Skinka i wyciągnął jego nóż z pochwy. - Co robisz, do diabła? - zapytał urażonym tonem Skink. - Chcę tylko zobaczyć twój nóż. - Ach tak, dlaczego nie? - zgodził się Skink obojętnie. - Mogłeś mnie poprosić, żebym ci go pokazał, prawda? Hal oglądał nóż. Skink wyczyścił go na pewno, ale może pozostał jakiś ślad krwi na ostrzu albo na wyrzeźbionej rękojeści. Obejrzał wszystko bardzo dokładnie, ale niestety nic nie znalazł. Rzucił nóż Skinkowi. - Jeśli okaże się, że maczałeś w tym palce - zaczął groźnie... - Ależ, Hunt, przestań być taki melodramaty-czny - przerwał mu Skink. Podniósł się i ruszył w kierunku łódki. - Jeśli chcesz znaleźć ?i???'?, dlaczego go nie szukasz? Przestań robić z siebie kompletnego głupca. Hal poczuł się zbity z tropu. Czyżby Skink zamierzał szukać ?i???'?? Skinkowi przyszło do głowy, że nie może ukrywać śmierci doktora. Jeśli nie znajdą ciała, będą go podejrzewać. Nagle wpadł w panikę. Muszą się pośpieszyć. Jeśli olbrzymi mięczak rozluźni swój uścisk, a ciało uniosą fale, Skink nie będzie miał żadnych dowodów na to, że Blake nie zginął z jego ręki. Łódka posuwała się powoli wzdłuż linii brzegu. Płynęli wokół wyspy. Wyłączali od czasu do czasu motor i wołali ?i???'?, ale odpowiadała im cisza. 172 W końcu dopłynęli do zatoki, w której miał miejsce wypadek. Skink zastanawiał się, w jaki sposób doprowadzić ich we właściwe miejsce, nie wzbudzając podejrzeń. Byłoby mu dużo łatwiej, gdyby to on siedział za sterem, niestety siedział tam Hunt. A on cały czas trzymał się brzegu. - Rusz trochę głową, Hunt - powiedział Skink. - Blake nie wspinałby się na tę skałę. Założę się, że popłynął w poprzek zatoki. Skink miał rację. Blake musiał przepłynąć zatokę. Może utonął po drodze. Nie, to niemożliwe - był za dobrym pływakiem. Chyba że Skink miał w tym swój udział. Hal zatrzymał łódkę w miejscu, gdzie z pewnością Blake wszedł do wody. Wyłączył motor i poprosił Rogera, żeby powoli wiosłował. Chociaż nie zauważył żadnych śladów na nożu Skinka, ciągle się obawiał, że zaraz znajdą zatopione ciało ?i???'? z wielką raną w plecach. Wyciągnął maskę ze schowka i założył ją. Wychylił się z łódki i zanurzył głowę. Teraz widział dokładnie wszystko pod wodą. Łódka przepłynęła obok gigantycznego mięczaka. Ogromne szczęki były otwarte na oścież. Trochę dalej zauważył drugiego olbrzyma. Ten jednak miał zaciśniętą muszlę, a pomiędzy skorupami znajdowało się coś dużego. Powoli zbliżali się do małża i w pewnym momencie Hal rozpoznał, co to jest. Serce zamarło mu z rozpaczy. - Przestań wiosłować! - krzyknął do Rogera. - Znaleźliśmy go! Zanurkował i wbił nóż w nie domkniętą szczeli- 173 nę muszli. Udało mu się włożyć rękę do środka i przeciąć mięsień. Ogromne skorupy rozwarły się szeroko. Wyciągnął bezwładne ciało na powierzchnię, a Roger i Skink wciągęli je na łódkę. Hal zdjął mokrą podkoszulkę z ?i???'?. Nie zauważył żadnych śladów na plecach ani na klatce piersiowej. Tylko noga ?i???'? była rozcięta. Hal wiedział już, co się stało. - Płynął w poprzek zatoki i noga uwięzia mu w muszli. Próbował ją sobie obciąć, żeby się uwolnić, ale trudno jest to zrobić za pomocą noża. Zanim się z tym uporał, poziom wody podniósł się i Blake utonął. Jedno było jasne - śmierć ?i???'? nastąpiła na skutek wypadku. Skink był niewinny. Wprawdzie odgrażał się i robił głupie kawały, ale nie był mordercą. W gruncie rzeczy Hal nigdy nie wierzył, że Skink byłby do tego zdolny. Siedzieli w milczeniu i każdy z nich pogrążony był we własnych myślach, podczas gdy łódka z warkotem zbliżała się do statku. Podwodny pogrzeb Blake kochał kolorowy podwodny świat. Większość swojego życia spędził na odkrywaniu jego tajemnic. Często powtarzał, że po śmierci chciałby być pochowany pośród piękna i ciszy ogrodu koralowego. Pragnął, aby jego pogrzeb był podobny do pogrzebu marynarza z powieści Juliusza Verne'a. Jego wola zostanie uszanowana. Hal i Roger wybrali miejsce. W ogrodzie koralowym w pobliżu wraku Santa Cruz natrafili na wspaniałe drzewo w kształcie krzyża. Uznali, że jest lepsze od krzyża cmentarnego. Powstało dzięki pracy milionów małych przyjaciół ?i???'? - dzięki koralowym architektom. Powierzchnia krzyża mieniła się kolorami, jakby była inkrustowana niezliczoną ilością szlachetnych kamieni. Krzyż ten był na miarę króla - i chłopcy czuli, że Blake zasłużył sobie na niego. Wykopali pod nim dół. Wrócili na statek i przyłączyli się do ceremonii pogrzebowej, której przewodniczył kapitan Ike. Ciało naukowca zawinięto w żagiel i przykryto flagą narodową. Opuszczono je za burtę. Pięciu 175 mężczyzn, w tym ??? i kapitan Ike, chwyciło całun i popłynęło z nim na głębinę. Był to jeden z najdziwniejszych konduktów pogrzebowych. Postacie w maskach i akwalungach wyglądały groteskowo jak przybysze z Marsa. Dotarli na dno. Kroczyli wolno po piaszczystej powierzchni, aż weszli do rajskiego ogrodu. Chwila była pełna powagi. Ciało człowieka, który tak bardzo kochał morze, złożyli w koralowym grobie. Zasypali grób białym piaskiem i obłożyli kawałkami koralu. Z wgłębień koralowców wychylały się anemony morskie i gorgonie. Takie kwiaty nigdy nie więdną, trwają świeże przez stulecia. Wśród nich znalazł wieczny spokój doktor Blake. Porwanie Z ciężkim sercem wracali na pokład Lively Lady. Nie mogli jednak siedzieć i rozpaczać. Musieli zabrać się do pracy. W ciągu dnia Orno był kilkakrotnie na wraku; teraz trzeba było ustalić kolejność nocnych wart. - Roger, ty staniesz na warcie jako pierwszy, będzie jeszcze jasno - zdecydował Hal. - Ja cię zmienię. Po mnie będzie ???. I znowu ty. Od jutra zaczniemy wynosić rzeczy z wraku. - Kto dał ci prawo do wydawania rozkazów? - zapytał lodowatym tonem Skink. Hala zaskoczyło to pytanie. - A kto inny miałby to robić? Chyba nie ty... - Czyżbyś zapomniał, że byłem pierwszą osobą po ?i???'?? - On nigdy nic takiego nie powiedział. - Być może nie wyraził tego jasno. Ale czy nie sprowadził mnie dlatego, że jestem doświadczonym nurkiem, a wy nie? Czy nie prosił mnie, żebym pokazał wam, w jaki sposób korzystać z akwalungu? Hal odpowiedział ze złością: - Ale tak było na początku, potem przekonał się, że jesteś oszustem i tchórzem, i dlatego kazał 177 ci odlecieć najbliższym samolotem. To jest nadal aktualne. Skink uśmiechnął się pobłażliwie. - Bardzo mi przykro, ale zmieniłem plany. Zostaję tutaj i będziecie musieli mnie słuchać. Odwrócił się do kapitana I??'? i dodał: - To dotyczy także ciebie, ty zgrzybiały staruchu. Ręka „starucha" wyciągnęła się i otwarta dłoń wylądowała na policzku Skinka. Uderzenie było tak silne, że Skink zatoczył się i zwalił niczym kłoda pod okrężnicą statku. - Bunt! Bunt! - wykrzyknął Skink. - Klnę się na wszystkich świętych, że nauczę was, kto tu jest szefem! Zeskoczył na dół do kabiny i wrócił z rewolwerem w ręku. - Ustawcie się wzdłuż relingu! Każdy z was ma jedną sekundę na zastanowienie się, kto jest szefem tej wyprawy! Jeśli będziecie mieć jakieś wątpliwości, już nigdy ich nie wyjaśnicie. Jazda, ruszajcie się! - krzyczał Skink, wymachując rewolwerem. Nikt jakoś nie śpieszył się, by podejść do relingu. Hal zrobił krok w stronę Skinka. - Cofnij się! - wrzasnął Skink. Podskakiwał w miejscu jak obłąkany, a rewolwer latał mu w ręku. - Jeśli się nie cofniesz, wpakuję ci kulę w łeb! - Uważaj, Hunt - poradził Halowi kapitan Ike. - On oszalał. Może zrobić wszystko. - Nie sądzę - powiedział Hal. - Nie wystarczy 178 mu odwagi, żeby nacisnąć spust. Kiedy zabija, używa metod pośrednich - wsadza grzechotnika do kieszeni, skorpiona do hełmu, posługuje się rybą kamieniem... - Przerwał i spojrzał na kapitana I??'?. - Albo wykorzystuje małża olbrzyma! Myśl ta nagle przyszła mu do głowy. To wszystko wyjaśniało. Skink zawsze używał podstępu. Nie miał odwagi, żeby zaatakować otwarcie. Teraz też nie zdobędzie się na to, żeby wystrzelić. Hal przysunął się do Skinka. - Jeszcze krok i strzelam! - krzyknął Skink. Twarz miał czerwoną ze złości, a oczy wyszły mu na wierzch. Hal zrobił nie jeden, ale sześć kroków i wytrącił rewolwer z ręki Skinka. Broń przeleciała wysoko ponad górnym pokładem i wpadła do morza. Hal złapał Skinka za szyję i powalił na pokład. Ale Inkham był silny i wił się jak wąż. Wydostał się spod Hala, skoczył na równe nogi i kopnął go w twarz albo raczej w miejsce, gdzie powinna znajdować się twarz, gdyby Hal nie zdążył się usunąć. Noga Skinka uderzyła w żelazną poręcz pokładową. Skink zawył z bólu. To, że wszyscy zaczęli się śmiać, jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Zerwał z siebie pas z ołowianymi obciążnikami, zamachnął się z całej siły i rzucił nim w Hala. Hunt zdążył uskoczyć za maszt i pas owinął się wokół belki. Skink nie spodziewał się, że koniec pasa zawinie się w jego stronę. Nie przewidział, że kilogram metalu uderzy go w głowę i powali na ziemię. 179 Skink jednak nie dał za wygraną. Wyrwał drewniany stojak spod bomu i wskoczył na reling. Zamierzał spaść z góry na Hala i uderzyć go stojakiem jak maczugą. Nagle wiatr zmienił kierunek. Ciężki bom przechylił się na zawietrzną i zrzucił Skinka do wody. W ten sposób Lively Lady wypowiedziała swoje ostatnie słowo. Ale Skink złapał za szczebel drabinki. Wtedy Hal ostrzegł go: - Jeśli wrócisz na statek, zakujemy cię w kajdany za zabójstwo doktora ?i???'?. - Nie bądź śmieszny... - zaczął Skink. Lecz kiedy ujrzał rząd groźnych twarzy, które patrzyły na niego z góry, zorientował się, że Hal mówi całkiem poważnie. Zarówno załoga, jak i statek chcieli się go pozbyć. Spojrzał w stronę wyspy oddalonej o jakieś pół mili. Taki dobry pływak, jak on, nie powinien mieć kłopotu z pokonaniem tego dystansu. Hal wyglądał na bardzo strapionego. Zwrócił się do kapitana I??'?: - A może powinniśmy go zatrzymać? - Zostaw go. Niech idzie do diabła. Nie mógłbyś mu nic udowodnić w sądzie. Nie było żadnych świadków. Czy masz jakikolwiek dowód, że to on spowodował śmierć ?i???'?? Nie. Musisz zdać się na wyrok, jaki wymierzy mu niebo i morze. I jeśli się nie mylę... - spojrzał na skłębione chmury, które nadciągały z zachodu - one właśnie przygotowują się, żeby komuś wymierzyć karę. 180 Spodziewana zmiana pogody nie nastąpiła od razu; morze nadal było spokojne. Roger jako pierwszy pełnił nocną wartę i dziękował Bogu, że woda w oceanie nie była jeszcze zupełnie czarna. Po tym, co spotkało ?i???'?, nerwy odmawiały mu posłuszeństwa. Za każdym razem, gdy zbliżała się do niego jakaś większa ryba albo gdy słyszał jakiś dziwny dźwięk, tężał ze strachu. Przez pewien czas unosił się nad wrakiem Santa Cruz jak helikopter. Potem wpłynął do ładowni i zapalił latarkę. Od razu zauważył, że zniknęło kilka kufrów ze skarbami. „Tym razem nie mógł to być Skink" - pomyślał. Przecież był z nimi na wyspie, a potem uczestniczył w pogrzebie. Ktoś, kto nie znał Orno, mógł podejrzewać, że zrobił to Polinezyjczyk, ponieważ właśnie on sprawdzał wrak kilkakrotnie w ciągu dnia. Ale Roger prędzej posądziłby własnego brata, niż stracił zaufanie do polinezyjskiego przyjaciela. Widocznie niewidzialny złodziej czekał na okazję i kiedy nikogo nie było przy wraku, wyniósł kufry. Na pewno wróci po resztę. Może nawet już się zbliża. Wrak przecież sprawia wrażenie nie strzeżonego. Roger wpadł w panikę. Wypłynął z ładowni i starał się wyglądać bardzo groźnie, ale nie czuł w sobie odwagi - tylko lęk. Zapadał zmrok i robiło się coraz ciemniej. Usilnie wytężał wzrok, ale i tak nie mógłby odróżnić ryby od wroga. Wydawało 181 mu się, że jest pod wodą co najmniej pięć godzin. W końcu nadpłynął Hal i Roger pokazał mu, że znowu dokonano kradzieży. Ku zdziwieniu chłopca Hal wrócił razem z nim na Lively Lady. Głośnym krzykiem zaczął budzić załogę: - Orno! Wstawaj! Kapitanie Ike! Koniec snu na dzisiaj! Natychmiast wyławiamy skarb! Orno i kapitan pojawili się na pokładzie. Przecierali zaspane oczy. - Noc nie nadaje się... - zaczął kapitan. - Dobrali się znowu do wraku. Nie damy im ani jednej monety więcej. Drobniejsze rzeczy włożymy do koszyków i wiader. Żelazny Człowiek zajmie się większymi. Wciągnijcie go na pokład! Wszyscy raźno zabrali się do pracy. Kapitan Ike obsługiwał urządzenia pokładowe, reszta zajęła się przygotowaniami do zejścia pod wodę. Żelazny Człowiek wyłonił się z ładowni, zabrał Hala i zanurzył się w morzu. Hal włączył dwa silne światła, które zamocowane były na korpusie maszyny. Przez telefon dawał instrukcje kapitanowi Ike'owi, który tak długo przesuwał ramię dźwigu, aż Żelazny Człowiek znalazł się dokładnie nad otworem luku ładowni. Dzwon został opuszczony w dół. Żelazne ramiona dźwignęły wielką skrzynię i Hal dał sygnał, żeby wyciągnięto go do góry. W tym czasie Roger i Orno zebrali kosze, wiadra i sieci i popłynęli na wrak po mniejsze 182 przedmioty. Raz po raz wracali na statek i wyłowione skarby składali w ładowni Lively Lady. Mijały godziny. Robili tylko krótkie przerwy, żeby odpocząć i napełnić butle tlenem. Tuż przed północą Roger zorientował się, że jest sam na wraku. Hal w Żelaznym Człowieku wypłynął na powierzchnię z urną z brązu. Orno popłynął, żeby uzupełnić zapas powietrza w swojej butli. Roger zajęty był zbieraniem złotych monet. Nagle poczuł klepnięcie w ramię. Czyżby Orno zdążył już wrócić - a może dotknęła go ryba albo macka ośmiornicy? Odwrócił się. W świetle latarki zobaczył dwóch mężczyzn. Skoczył na równe nogi i dotknął ręką boku, ale noża nie było w pochwie. Zacisnął ręce w pięści i uderzył. Z przyjemnością zauważył, że jednemu z napastników wypadła z ust rurka do oddychania. Mężczyzna zakaszlał i musiał łyknąć wody, zanim włożył rurkę z powrotem do ust. Potem obaj złapali Rogera mocno za ręce i wyciągnęli z wraku. Płynęli po obu jego stronach, poruszając szybko płetwami. Wokół nich jaśniały światełka milionów ryb. W tym bladym świetle widać było ogrody koralowe i samotny krzyż nad grobem naukowca. Przepłynęli nad labiryntem skał. Zeszli na samo dno i zatrzymali się przy czymś, co wyglądało na duży głaz. Ale gdy światła latarek oświetliły ciemny kształt, okazało się, że była to łódź podwodna - podobna do tych, które Roger widział w lagunie Truk. 183 Przed nimi znajdowała się komora wejściowa. Jeden z mężczyzn otworzył klapę i wepchnął Rogera do środka. Drzwi zatrzasnęły się za nim natychmiast. Usłyszał szum wody, którą wypierało na zewnątrz ciśnienie powietrza. Potem otworzyły się drzwi pod jego stopami i znalazł się w środku łodzi. Po chwili pojawili się również obaj porywacze. Wypluli z ust rurki do oddychania i zdjęli maski, Roger mógł więc zobaczyć ich twarze. Jeśli jego los był w rękach tych zbirów, nie miał zbyt wielkich szans na przeżycie. Spoglądali na niego spode łba i źle patrzyło im z oczu. Uruchomili łódź podwodną. Wyraźnie zależało im, żeby jak najszybciej uciec, więc nie zwracali uwagi na Rogera. Usłyszał szum. To woda wypływała ze zbiorników balastowych, żeby łódź mogła utrzymać równowagę przy unoszeniu się w górę. Słychać było także wycie silnika, który napędzał śrubę. Jeden z mężczyzn usiadł za sterem i patrzył na kompas, a drugi obserwował wskaźnik głębokości. Roger pomyślał, że na pewno zaraz wypłyną na powierzchnię. Mężczyzna przy sterze przyłożył oko do peryskopu. Po pewnym czasie wyłączono silnik, otworzono górną klapę i do środka dostało się świeże powietrze. Roger zobaczył nad sobą czarne niebo. Jeden z porywaczy, ten, który miał brzydką bliznę nad okiem, powiedział zachrypniętym głosem: 184 - Wstawaj, bracie. Jesteśmy na miejscu. Roger przecisnął się przez otwór wejścia i znalazł się na pokładzie. Mężczyźni gramolili się za nim. Taszczyli ciężką skrzynię, którą ukradli z wraku. - Wskakuj do wody i płyń do brzegu - rozkazał człowiek z blizną. - Na plaży czeka komitet powitalny. Roger popłynął i wyszedł na brzeg. Stała tu jakaś ciemna postać. Roger usłyszał cichy śmiech - tak śmiał się tylko Skink. - Jak to miło, że dołączyłeś do nas - zadrwił. - Cóż, nie mamy wiele do zaoferowania, ale obiecuję ci, że zrobimy wszystko, abyś czuł się jak najgorzej. Człowiek z blizną pojawił się przy brzegu. - Zostawiliście moją kartkę? - zapytał Skink. - Jasne, szefie. Przywiązaliśmy ją do masztu, jak kazałeś. W głowie Rogera roiło się od pytań, ale wiedział, że nikt mu na nie uczciwie nie odpowie. - A teraz proszę za mną - powiedział Skink z fałszywą uprzejmością. - Przepraszam, że idę pierwszy, ale to ja znam drogę. Ruszył w ciemność, świecąc sobie pod nogi latarką. Porywacze szli po bokach Rogera, nie mógł więc uciec w dżunglę. Przez piętnaście, a może dwadzieścia minut przedzierali się przez zarośla, po czym znaleźli się na małej polance, gdzie stał namiot. - Jest bardzo skromny - powiedział Skink - ale nie ma jak własny kąt. Rozpal ogień, Gruby. Czas 185 na przekąskę. Musicie coś zjeść, zanim popłyniecie z powrotem do wraku. Wiecznie głodny Roger nadstawił ucha, słysząc o jedzeniu. - Oczywiście nasz gość nie będzie jadł - ciągnął Skink. - Nie powinno się jeść, kiedy jest się zdenerwowanym. - Bawił się latarką, oświetlając twarz Rogera. - Powiedz, jesteś zdenerwowany? Roger nie mógł się powstrzymać. - Sam się przekonaj - krzyknął i rzucił się na Skinka. Skink nie spodziewał się ataku i Rogerowi udało się powalić go na ziemię. Po chwili siedział okrakiem na Skinku i bił go pięściami po twarzy. Dwóch opryszków odciągnęło Rogera na bok. Potem walili jego głową o pień drzewa, dopóki nie zemdlał. Wtedy rzucili nieprzytomnego na ziemię i zaczęli jeść kolację. Bitwa na dnie morza Żelazny Człowiek został ponownie spuszczony do ładowni Santa Cruz. Hal wyglądał przez kwarcowe oczy robota i dziwił się, że nigdzie nie widać Rogera. Czyżby znudziła mu się praca i odpłynął w poszukiwaniu przygody? - Nie widzę Rogera - krzyknął w słuchawkę telefonu. - Kapitanie Ike, proszę powiedzieć Orno, żeby natychmiast go poszukał. Minęło pięć minut, zanim Orno napełnił butlę tlenem i przypłynął do wraku. Sprawdził najpierw ładownię. Rozejrzał się po pokładzie i wszedł do obu zamków. Oddalił się o kilka metrów od wraku i opłynął cały dookoła. Następnie wypłynął na powierzchnię i zdał relację kapitanowi Ike'owi. Kapitan zadzwonił do Hala: - Orno sprawdził cały wrak i jego okolice. Nie znalazł nigdzie twojego brata. - Wyciągnijcie mnie - zarządził Hal. Musiał wrócić na statek po akwalung i rn^skę. - Zejdźmy na dół. Obejrzymy wszystko jeszcze raz - powiedział do Orno. Przetrząsnęli cały wrak bardzo dokładnie- Zajrzeli w każdy kąt i w każdą szczelinę. Chciel* *hieć 187 pewność, że żadna ośmiornica nie wciągnęła Rogera do swojej kryjówki. Popłynęli pod krzyż, gdyż pomyśleli, że Roger wybrał się na grób ?i???'?. Przeszli przez labirynt skał i zajrzeli do jaskini. Nigdzie ani śladu Rogera. Wrócili na wrak pełni najgorszych przeczuć. W nikłym świetle podwodnych żyjątek Hal zauważył butelkę na czubku jednego z masztów. Zerwał ją, dał znak ??? i obaj wypłynęli na powierzchnię. Weszli na pokład Liveły Lady. W gorączkowym pośpiechu Hal obtłukł szyjkę butelki. W środku znajdował się kawałek papieru. Hal wyjął go, rozprostował i oświetlił latarką. Rozpoznał pismo Skinka. HUNT Twój brat jest naszym zakładnikiem. Żądamy pól miliona dolarów za jego uwolnienie. Ułatwimy wam zadanie. Wystarczy, że wrócicie do laguny Truk i zostawicie nam Santa Cruz. Musicie dać nam tydzień na opróżnienie wraku. Pod koniec tygodnia odstawimy twojego brata, całego i zdrowego, do laguny Truk. S.K. INKHAM Pierwszą myślą Hala było zostawić wrak i wracać do laguny Truk. Musi zgodzić się na warunki Skinka. Nie ma innego wyjścia. Trzeba zrobić wszystko, żeby ratować Rogera. Kapitan Ike i Orno byli tego samego zdania. - Skink wygrał - stwierdził kapitan. - Przechytrzył nas. Zawsze mówiłem, że to cwaniak. To co, podnieść kotwicę? 188 - Chyba nie pozostaje nam nic innego - powiedział Orno. Ale Hal zmienił zamiar. Czy ma pozwolić, żeby Skink go przechytrzył? Łatwo było kapitanowi Ike'owi i Orno zdecydować się na powrót. Oni odpowiadali za statek. A Hal musi wykonać pracę dla Instytutu Oceanograficznego. Wprawdzie to doktor Blake miał odnaleźć i ocalić ładunek Santa Cruz, ale obecnie, kiedy nie było go już między żywymi, odpowiedzialność za wykonanie tego zadania spadła na Hala. - Nie wykonaliśmy zadania - powiedział. - Musimy wydobyć cały skarb. Nie możemy przestraszyć się bandy zbirów. - Ale co z Rogerem? - zapytał Orno. - To dotyczy także Rogera. Na pewno nie chciałby, żebyśmy dla niego zrezygnowali z Santa Cruz. Myśl, że z jego powodu cała wyprawa zakończyła się fiaskiem, nie dałaby mu spokoju do końca życia. Znam go i wiem o tym dobrze. Wracajmy do pracy. Może uda nam się wydostać resztę przedmiotów. Jeśli nam przeszkodzą, damy im taką nauczkę, że popamiętają nas na zawsze. Po chwili dwóch nurków znalazło się na wraku, Orno z akwalungiem, a Hal w Żelaznym Człowieku. Pracowali energicznie i ładownia w Lively Lady wypełniała się coraz to nowymi skarbami. Nerwy mieli jednak napięte. Przeczuwali, że coś wisi w powietrzu. Tymczasem kapitan Ike był coraz bardziej zaniepokojony zmianą pogody. Wszystko wskazy- 189 wało na to, że nadchodzi sztorm. Wskazówka barometru opadła. Pokazywała już nie 30, lecz 29,3 i nie przestawała lecieć w dół. Ale Hal nawet słyszeć nie chciał o przerwaniu pracy. Dwie godziny po północy Żelazny Człowiek zanurzył się po raz kolejny. I wtedy w świetle reflektorów Hal zobaczył jakiś duży obły obiekt. Pomyślał, że to wieloryb. Ale kiedy obiekt znalazł się bliżej, okazało się, że jest to jedna z małych łodzi podwodnych, które widział w lagunie Truk. Łódź płynęła prosto na niego, krzyknął więc w słuchawkę: - Wyciągnijcie mnie szybko! Zanim jednak Żelazny Człowiek zdołał unieść się choć trochę do góry, łódź natarła na niego z wielką siłą, uderzając go dziobem. Pod wpływem zderzenia Hal stracił równowagę i wylądował na metalowej ścianie. Połamane części urządzeń spadły mu na głowę. Zawołał kapitana I??'?, ale nie usłyszał odpowiedzi - pewnie zerwał się kabel. Siła uderzenia pociągnęła linę i Żelazny Człowiek opadł na samo dno, przechylony na bok. Zepsuły mu się wszystkie światła. Woda zaczęła przedostawać się do środka. Hal znowu poczuł silne szarpnięcie, to łódź zaatakowała go jeszcze raz. Obijał się i ranił o metalowe ściany swojego więzienia. Łódź podwodna krążyła chwilę wokół Żelaznego Człowieka, w końcu zatrzymała się. Wyszedł z niej człowiek. Podpłynął do włazu Żelaznego Człowieka i zaczął odkręcać śruby. Pokrywa otworzyła się i do środka wdarła się natychmiast woda. Hal poczuł, że jego ciało kurczy się pod wpływem ciśnienia. Nie miał na sobie akwalungu, ponieważ nie był mu potrzebny w Żelaznym Człowieku, i jeśli zaraz nie wypłynie na powierzchnię, utopi się. Zaczął przeciskać się przez właz i poczuł, zaskoczony, że ktoś mu pomaga. Spojrzał na twarz mężczyzny w masce. Nie widział jej dokładnie, ale wiedział, że należała do Skinka. Inkham starał się wciągnąć go do łodzi podwodnej. Hal, choć osłabiony, ostro zareagował. Jego pierwsze uderzenie wytrąciło Skinkowi rurkę do oddychania. I gdy Skink usiłował włożyć ją z powrotem do ust, Hal mu ją wytrącał. Sam nie miał powietrza, więc Skink także nie powinien mieć czym oddychać. Wytrzymają tak dwie, najwyżej trzy minuty - potem utoną obaj. Hal złapał przeciwnika za szyję i ściskał tak długo, aż Skink zaczął się krztusić i oczy wyszły mu na wierzch. Pchnął go wtedy na koral ognisty, najbardziej trujący w całym morzu. Pozbywszy się nieprzyjaciela, zaczął płynąć ku powierzchni, ale ktoś złapał go za nogę i pociągnął z powrotem w dół. Dwaj mężczyźni wepchnęli go do łodzi podwodnej. Chwilę później wrzucili tam bezwładne ciało Skinka i sami weszli do środka. Nie minęło wiele czasu, a dotarli do wyspy. Opryszkowie wyciągnęli nieprzytomnego Skinka na pokład. Zimne powietrze ocuciło go i z pomocą kompanów udało mu się dopłynąć do brzegu. - Przyznaj, szefie - zachichotał jeden z rzezimieszków - że nieźle oberwałeś od tego dzieciaka. 190 191 - To nic w porównaniu z tym, co ja z nim zrobię - warknął Skink. Kiedy jednak znalazł się w obozie, padł na ziemię jak kłoda i zaczął się drapać. Całe jego ciało pokryte było czerwonymi pręgami na skutek zetknięcia się z koralem ognistym. Hal rozglądał się z niepokojem, wypatrując brata. - Roger! - zawołał. Przestraszył się, że bandyci już się rozprawili z Rogerem. Podniósł do góry połę namiotu. Tam go znalazł. Chłopiec miał zakneblowane usta oraz związane ręce i nogi. Wyglądał jak upolowany zając. Otwarte szeroko oczy zamrugały jednak pod wpływem światła latarki. Hal wyrwał mu knebel z ust. Usta i język Rogera były opuchnięte i nabrzmiałe od knebla, ale udało mu się wyjąkać: - Cieszę się, że cię widzę! Dwaj mężczyźni podeszli od tyłu i złapali Hala mocno za ręce. - Widzę, że poznałeś już moich opiekunów. To jest Gruby, a to Blizna - powiedział Roger. Temu ostatniemu najwyraźniej nie spodobało się przezwisko. - Już ja ci wybiję z głowy te twoje dowcipy - burknął i kopnął Rogera w żebra. Hal wyrwał z uścisku jedną rękę i walnął opryszka w szczękę. Dało to początek zawziętej bójce, w której wziął udział także Skink. W końcu trzej mężczyźni powalili Hala na ziemię, związali 192 mu ręce i nogi i zakneblowali. Ale Skink był ciągle niezadowolony. - Myślę, że powinniśmy z nimi skończyć. Gruby, wpakuj w nich kilka kulek. - Nie tak ostro - zaprotestował Gruby. - Chcesz ich zabić, szefie, możesz to zrobić sam. My nie musimy mordować. I bez tego będziemy mieć wystarczająco dużo kłopotów... Skink przerwał mu: - Zatrudniłem was, więc róbcie, co każę. Gruby zacisnął pięści i pochylił się nad Skin- kiem. - Nie zapominaj, że my też mamy coś do powiedzenia, ty nędzny mały człowieczku. Nic byś bez nas nie zrobił. Ukradliśmy dla ciebie łódź podwodną, czy nie? I wiemy, jak obsługiwać takie maszyny. - Wyrzucono was z wojska i ukradliście łódź podwodną - szydził Skink. - Czy zabicie tych dwóch głupców może pogorszyć waszą sytuację? - To dlaczego - upierał się Gruby - nie zrobisz tego sam? Skink nie zdążył odpowiedzieć, kiedy nagły powiew wiatru przygiął korony drzew i dał się słyszeć trzask łamanych gałęzi. Silny podmuch wydął płótno namiotu. Zerwały się linki. Namiot oderwał się od ziemi i okręcił wokół pnia jednej z palm. Dżunglę przeszło brzęczenie, dudnienie, piszczenie i popiskiwanie, jakby wielka orkiestra stroiła instrumenty. Blizna spojrzał na niebo. - Tajfun! - wykrzyknął. 193 Liście palm wzbiły się wysoko ku niebu. Ciężkie orzechy kokosowe spadały z hukiem na ziemię. Jakieś martwe drzewo zwaliło się obok miejsca, w którym leżeli Hal i Roger. Potem wszystko na chwilę ucichło. Wtedy Skink zdążył powiedzieć: - Żaden z nas nie będzie musiał zabijać. Matka Natura zrobi to za nas. Zostawcie ich tutaj. Grubemu oczy wyszły na wierzch ze strachu. Rozglądał się w panice dookoła. - Ale co będzie z nami? Ta część wyspy leży bardzo nisko. Zaleje nas morze. Nadciągnął znowu wiatr, jeszcze głośniejszy i silniejszy niż poprzednio. - Macie szczęście, że tu jestem i myślę za was - krzyknął Skink. - Szybko do łodzi podwodnej! - Rzucił się biegiem w stronę plaży. - Dwadzieścia metrów pod wodą nawet nie poczujemy, że jest sztorm. Hal i Roger patrzyli za uciekającymi, dopóki światło latarki nie zniknęło w gęstych zaroślach. Drzewa chwiały się gwałtownie. Grad orzechów i gałęzi walił o ziemię. Szum wznoszących się fal przytłumił świst wiatru. Woda zaczęła zalewać brzeg. To było największe niebezpieczeństwo - wzburzony ocean, który może zatopić wyspę. Hal przyczołgał się do brata. Szamotał się długo, ale wreszcie udało mu się sięgnąć palcami liny, którą skrępowany był Roger. Tajfun Błyskawica przecięła czarne niebo i zrobiło się nagle jasno jak w dzień. Kiedy zniknęła, noc wydała się jeszcze ciemniejsza. Straszliwe odgłosy grzmotów zagłuszały wycie wiatru. Zaczął padać deszcz. Nie spadał jednak kroplami. Woda lała się, jakby w niebie było jakieś jezioro, z którego nagle wypadło dno. Ponieważ Hal miał związane z tyłu ręce, nie mógł szybko uwolnić Rogera. Mokre supły nie poddawały się łatwo. Rozwiązał je dopiero przed samym świtem. Roger wyjął knebel z ust i odkneblował brata. Potem zaczął rozplątywać linę na rękach Hala. Dopiero kiedy nadszedł świt, Hal był uwolniony. To był przerażający świt! Po niebie kotłowały się czarne, skłębione chmury, od czasu do czasu błyskawice rozjaśniały ciemność. Tuż ponad horyzontem czerń przeszła w mglistą biel. Dlatego słońce, które właśnie zaczęło wschodzić, zdawało się znacznie mniejsze niż zazwyczaj. Poza tym było ciemne niczym poline-zyjska twarz. Większość drzew miała złamane pnie. Sterczące kikuty wibrowały na wietrze jak stroiki muzyczne. Raz po raz kolejne drzewo poddawało się. 195 Słychać było trzask, podobny do strzału z pistoletu, i korona opadała w dół. Unosiła ją ze sobą woda. Często drzewa nie płynęły po wodzie poziomo, tylko unosiły się pionowo w górę. Ich korony ginęły w czarnych chmurach. Ryk grzmotów, łoskot deszczu, wycie wiatru, trzask gałęzi i huk upadających drzew - była to ciężka próba dla ludzkich uszu i nerwów. Hal podniósł się, ale wiatr i deszcz natychmiast powaliły go na ziemię. Może powinni leżeć i czekać, aż burza uspokoi się trochę. Żaden z nich nie odzywał się - nawet głośny krzyk zginąłby w tym hałasie. Zwinęli się w kłębek, żeby jak najmniejsza powierzchnia ciała wystawiona była na deszcz. Potem ruszyło się morze. Hal zobaczył, jak języki wody dotknęły lądu. Wyglądały zupełnie niewinnie, ale oznaczały śmierć. Ocean przygotowywał się, żeby pochłonąć wyspę. Trzeba wspiąć się wyżej. I to jak najszybciej. Dał znak Rogerowi i zaczął się czołgać. Musieli bardzo uważać na orzechy kokosowe. Już nie spadały na ziemię, lecz latały w powietrzu niczym kule armatnie. Wysoko w górze wirowały gałęzie, patyki i liście. Raz po raz wiatr wyrywał drzewa z korzeniami, przeciągał je przez zarośla i wrzucał do morza. Woda uderzała o brzeg z takim łoskotem, że cała wyspa drżała od wstrząsów. Powtarzało się to regularnie jak uderzenia ogromnego serca. Nagle wszystko zadrżało inaczej. Potężne trzęsienie ziemi nawiedziło wyspę. Towarzyszył mu straszliwy ryk, który zagłuszył odgłosy sztormu. 196 Deszcz przestał padać, a nadleciał bardzo gorący wiatr. Nie chłodził go już deszcz, palił więc twarz jak żar z otwartego pieca. Języki wody przekształciły się w rwące strumienie. Chłopcy nadal czołgali się po ziemi, ale coraz trudniej było im utrzymać głowy ponad wodą. Fale zalewały nie tylko powierzchnię lądu. Wciskały się w podziemne szczeliny i nasączały glebę. Ziemia stawała się coraz bardziej grząska. Ktoś, kto nie utopił się we wzburzonym morzu, mógł zginąć w ogromnym trzęsawisku. Roger złapał Hala za rękę. Pokazał mu trąbę powietrzną, która zbliżała się ku nim z wielkim hukiem. Miała około piętnastu metrów wysokości i niosła ze sobą orzechy kokosowe, krzewy, a nawet całe drzewa. Był to niesamowity widok - wspaniały pokaz majestatu i potęgi przyrody. Ogłuszający ryk przytłumił wycie wiatru. Hal pociągnął Rogera w stronę tamarindy. Jest ona jednym z najmocniejszych drzew, jakie rosną na wyspach Mórz Południowych. W wielkim pośpiechu wspinali się po ogromnych konarach. Nie dotarli na sam czubek, gdyż przeszkodziła im w tym trąba powietrzna. Tamarinda zadrżała. Spadły na nią ogromne kamienie. Na szczęście drzewa niesione przez wodę zaklinowały się w jej gałęziach i nie zdołały dosięgnąć dwóch przerażonych chłopców. Gdyby nawet wspięli się na sam wierzchołek i tak nie uciekliby przed nadciągającą falą. Kiedy uderzyła w nich, instynktownie zamknęli oczy, zacisnęli zęby i wstrzymali oddech. 197 Woda oderwała ich od drzewa, kołysała nimi raz w jedną, raz w drugą stronę między gałęziami, aż w końcu wyrzuciła wysoko w powietrze. Potem obsypała patykami i kamieniami. Uniosła ich jeszcze raz w górę i, krwawiących i ledwie przytomnych, cisnęła na kupę gałęzi. Po przejściu ogromnej fali zrobiło się nagle cicho. Wielkie fale tajfunu nadciągały po sobie zazwyczaj w odległości jednej czwartej mili. Gdyby udało im się wspiąć na wzgórze, zanim nadejdzie następna z nich... - To nasza jedyna szansa. Chodźmy! - krzyknął Hal. Podniósł Rogera, ale powalił ich podmuch wiatru. Szli więc na czworakach, zmagając się bezustannie z wiatrem. Mieli wrażenie, że jest czymś w rodzaju ściany, w której muszą wiercić dziurę, żeby iść dalej. Wiatr szalał po całej wyspie, przewracając wszystko do góry nogami. Nic dziwnego, że Polinezyjczycy nazwali tajfun „wiatrem, który odwraca ląd". Wyspa zadrżała od kolejnego wstrząsu. Był on dużo silniejszy niż poprzedni. Ziemia popękała i utworzyły się w niej wielkie szczeliny. Niektóre miały nawet dwa metry szerokości. Silne podmuchy wiatru strącały w nie połamane drzewa. Chłopcy znaleźli się na niewielkim wzniesieniu. Po chwili wspinali się już na strome wzgórze. Następna fala nawet ich nie musnęła. Stanęli na krawędzi urwiska. W dole szalało morze. Hal od razu rozpoznał to miejsce. Tam, pośrodku zatoki, zginął doktor Blake. 198 Przez szerokie gardło zatoki wtoczyły się fale. Wzbijały się coraz wyżej, aż w końcu dotarły do mielizny. Zatoka pieniła się i bulgotała. Wtedy fala z wielką siłą uderzyła w urwisko i wzbiła się na jakieś trzydzieści metrów w górę. Chłopcy poszukali wzrokiem Lwely Lady. Zaniepokoili się, gdyż nie znaleźli jej w miejscu, gdzie stała na kotwicy. Na próżno wytężali wzrok. Zrezygnowani odwrócili się w kierunku laguny. I tam ją zobaczyli - wspinała się na wzgórze! Kapitan Ike podjął bardzo mądrą decyzję - postanowił szukać schronienia w lagunie. Wiatr i fale morskie zepchnęły Lwely Lady na piaszczysty brzeg. Teraz znajdowała się o jakieś dziewięć metrów wyżej od normalnego poziomu wody w lagunie. Chłopcy ze zdziwieniem przyglądali się temu niezwykłemu widokowi - statkowi, który wspinał się po zboczu wzgórza. Na szkunerze również znać było walkę z tajfunem: miał złamane oba maszty i kilka dziur w kadłubie. Mniejsze fale przesuwały statek o kilka centymetrów, a fale tajfunu unosiły go za każdym razem o metr lub trzy metry do góry. Chłopcy mieli nadzieję, że kapitan Ike i Orno są nadal cali i zdrowi i że jakoś przeżyją ten koszmar. A co się działo z trzema mężczyznami, którzy ukryli się w łodzi podwodnej? Hal wiedział, że małe łodzie podwodne nie były przystosowane do tego, żeby opuszczać się na głębokość większą niż dwadzieścia metrów. Czy to wystarczy, by Skink uniknął niebezpieczeństwa? 199 Naukowcy wykryli, że nawet na głębokości dwustu metrów zdarzają się gwałtowne prądy i działają różne siły. Jak zachowają się one w czasie tajfunu? Właśnie zaczęło się dziać coś bardzo dziwnego. Co kilka minut ziemia drżała na skutek ogromnych wstrząsów. Hal doczołgał się do krawędzi klifu i spojrzał w dół. W tej samej chwili morze wyrzuciło ogromny głaz, o średnicy co najmniej czterech metrów, i cisnęło nim o ścianę urwiska. Kamień rozpadł się na kilkadziesiąt drobnych kawałków, które wpadły z powrotem do morza. I zaraz kolejna fala przyniosła trzy gigantyczne głazy i cisnęła je o skałę. Skąd brały się te głazy? Musiały pochodzić z morza. Hal przypomniał sobie labirynt skalny niedaleko wraku Santa Cruz. Głębiny morskie były miejscem narodzin potężnych sił. Cofające się fale i silne prądy mogły przetoczyć ogromne skały na mieliznę. Fale unosiły je ze sobą i rzucały na urwisko. Hal przestraszył się, że to samo może przytrafić się wrakowi Santa Cruz. Podwodne prądy mogą rozwalić statek na kawałki i porozrzucać wszystkie skarby po dnie. Ale za chwilę uspokoił się, przypomniał sobie bowiem, że statek był głęboko zakopany w piasku. I przez ostatnie trzysta lat żaden tajfun nie ruszył go z miejsca. Roger, który leżał koło niego, także patrzył w morze. Hal podążył za spojrzeniem brata. I wtedy zobaczył coś, od czego zamarło mu serce. To coś zbliżało się w stronę zatoki na grzbiecie 200 jednej z wielkich fal. Czyżby wrak został wyrwany z dna i fala rozbije go o stromą ścianę klifu. Nie, to nie był wrak Santa Cruz. Zbliżający się obiekt przypominał ogromny głaz. I wtedy Roger krzyknął mu prosto w ucho: - Łódź podwodna! Tak, to rzeczywiście była łódź podwodna. Rozgniewane morze wyrzuciło ją na powierzchnię. Łódź znalazła się w zatoce i przepłynęła ponad miejscem, gdzie tragicznie zginął doktor Blake. Po czym uniosła się jeszcze wyżej, obracając się wokół własnej osi. Trudno było sobie wyobrazić, co przeżywali trzej mężczyźni, którzy się w niej znajdowali. Po chwili uderzyła o ścianę urwiska. Skała drgnęła i odpadło od niej kilkadziesiąt kawałków. Łódź wyeksplodowała jak bomba. Metalowe części rozsypały się we wszystkie strony, niektóre z nich przeleciały obok przerażonych chłopców, którzy wychylali się zza krawędzi klifu. Ciała mężczyzn wzbiły się w górę wraz ze strumieniem wody, chłopcy widzieli je niewyraźnie, po czym spadły we wzburzone morze. Woda wycofała się, dał się słyszeć odgłos podobny do westchnienia. Miało się wrażenie, że morze jest zadowolone z tego, co zrobiło. Hal pomyślał o Skinku. Wykorzystywał on Matkę Naturę dla swoich nikczemnych celów. I oto Natura wystawiła mu za wszystko rachunek. Hal wcale się z tego nie cieszył. Bolała go głowa i zauważył, że Roger jest zielony jak zupa z żół- 201 wia. Wyspą wstrząsnęło kolejne trzęsienie ziemi i część skały obsunęła się do morza. Chłopcy wycofali się w bardziej bezpieczne miejsce. Przyroda powoli uspokajała się. Wielkie fale nadpływały coraz rzadziej i nie były już tak gwałtowne. Wiatr zmieniał kierunek, aż w końcu ucichł, zostawiając wszystko w bezruchu. Pył wodny opadł w dół i można było obejrzeć spustoszoną wyspę. Została tylko jedna trzecia jej poprzedniej powierzchni. Gdyby tajfun trwał dzień dłużej, cała wyspa zniknęłaby pod wodą. Ocalały dwa wzgórza i wąski pas lądu zalany przez morze. Woda dochodziła na wysokość czterech metrów. Wystawały z niej setki kikutów drzew. Głazy wielkości wiejskich domków leżały po nawietrznej stronie brzegu. Po południu fale zmalały, a poziom wody na zatopionym lądzie powoli opadał. A w oddali, w poprzek zalanej wyspy, płynęła łódź! Była to mała łódka z Lively Lady. Siedziały w niej dwie osoby. Hal i Roger krzyknęli z radości i zamachali rękami. Zauważono ich. To było wspaniałe spotkanie. Łódka przepłynęła pomiędzy dwoma pniami drzew i wylądowała na stoku wzgórza. - Jak się ma Lively Lady} - zapytał Hal. - Nieźle się jej dostało - odpowiedział kapitan Ike. - Na szczęście da się naprawić. - A co z wężem wodnym, mureną i całą resztą? - Nic im się nie stało. Kiedy zaczął się sztorm, napełniłem pojemniki wodą do samej krawędzi i zamknąłem je w ładowni. Myślę, że zwierzęta 202 czuły się tam dużo bezpieczniej niż my na pokładzie. - Chyba niełatwa była wspinaczka statkiem? - Hal roześmiał się widząc szkuner na zboczu wzniesienia, jakieś dwadzieścia metrów od laguny. - Wygląda niczym arka na górze Ararat. Tajfun przegonił wszystkie ptaki, ale teraz jeden z nich pojawił się na niebie. - Jaki duży - powiedział Roger. - To z pewnością fregata. Kapitan Ike zmrużył oczy. - Mylisz się - rzekł. - To helikopter z bazy wojskowej. Helikopter zatoczył koło nad szkunerem, przeleciał na sąsiednie wzniesienie i wylądował w odległości kilku metrów od żeglarzy. Pilot zawołał: - Chcecie lecieć na Truk? A może wolicie zostać tutaj? W wielkim pośpiechu wspięli się do kabiny, bojąc się, że pilot może zmienić zdanie. Śmigłowiec skierował się na północ. - Mieliśmy wątpliwości, czy uda wam się przeżyć sztorm - odezwał się pilot, przekrzykując warkot silnika. - Postanowiliśmy sprawdzić, czy ktoś z was ocalał. Co z pozostałymi? Hal opowiedział mu historię doktora ?i???'? i Skinka. Potem jescze raz musiał wszystko powtórzyć dowódcy bazy. W bazie czekał na nich gorący posiłek i czyste ubrania. Potem udali się na zasłużony odpoczynek. Zew wulkanów Koniec tej historii można streścić w kilku zdaniach. Dzielni poszukiwacze skarbów pożyczyli sprzęt z bazy wojskowej i ściągnęli arkę z góry Ararat. Odholowali ją do laguny Truk, gdzie została naprawiona. Nie szczędząc sił przeszukali wyspę i znaleźli kryjówkę, w której złodzieje schowali ukradzione przedmioty. Wydobyli drogocenny ładunek z Santa Cruz i przewieźli do laguny Truk. Tam załadowano go na statek, który płynął do San Francisco. Tym samym statkiem popłynęły zbiorniki z wyłowionymi rzadkimi okazami zwierząt. Tajfun przeobraził znacznie tę część Pacyfiku. Zmiótł z powierzchni morza kilkadziesiąt małych wysepek, a podziemne wstrząsy spowodowały wynurzenie się nowych wysp. Aktywne wulkany wyłoniły się z oceanu i zaczęły wypluwać z siebie popiół i gorącą lawę. Wydarzenia te bardzo poruszyły naukowców. Znany wulkanolog z amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, dowiedziawszy się, że Instytut Oceanograficzny zakończył swe prace na Morzach Południowych i zwalnia Lwely Lady, przyleciał do laguny Truk. Tam spotkał się z załogą szkunera. 204 - To dobry statek. Taki, jakiego właśnie potrzebuję - zwrócił się do kapitana I??'? i Hala. - Jestem bardzo zaciekawiony tym, co się tu dzieje. Chcę zbadać kilka wysp, które wyłoniły się z morza, no i oczywiście obejrzeć wulkany. Czy można wynająć wasz statek? Kapitan Ike spojrzał z ukosa na Hala, Rogera i Orno. Wyglądali na bardzo nieszczęśliwych. - Myślę, że tak - zaczął powoli - chociaż nam będzie bardzo trudno się z nim rozstać. - Rozstać z nim! - wykrzyknął wulkanolog. - Ależ ja wcale nie to miałem na myśli. Dostałem od Instytutu Oceanograficznego bardzo pochlebny raport o waszej pracy. Pragnę, żebyście wzięli udział w mojej wyprawie. Wydaje mi się, że chyba nie znajdę lepszych asystentów. Wszyscy rozpromienili się po tych słowach. Hal odpowiedział: - Bardzo nam się podoba ta propozycja. Naukowiec uniósł do góry rękę. - Nie chciałbym, żebyście pochopnie podejmowali decyzję. Musicie się zastanowić. Zejście do środka czynnego wulkanu to nie żarty - to bardzo niebezpieczna przygoda. - Skoro pan to robi, my też możemy spróbować - powiedział Hal i spojrzał na przyjaciół, którzy przytaknęli mu ruchem głowy. Tak więc Lively Lady z braćmi Hunt na pokładzie miała rozpocząć nową niezwykłą podróż. Czy i tym razem im się powiedzie, dowiecie się z kolejnej książki „Przygoda z wulkanem". Spis treści: Maska do nurkowania ........... 5 Głupi kawał ................. 19 Skorpion w hełmie ............. 30 Akwalung .................. 39 Olbrzymi węgorz .............. 47 Tajemnice laguny ............. 57 Czy rekiny są niebezpieczne? ....... 74 Żelazny Człowiek ............. 89 Poszukiwanie skarbu ............ 107 Tajemnica zatopionego statku ...... 128 Nocna przygoda .............. 150 Mięczak ludojad .............. 164 Podwodny pogrzeb ............. 175 Porwanie .................. 177 Bitwa na dnie morza ........... 187 Tajfun .................... 195 Zew wulkanów ............... 204 Powieści Willarda ??i??'? w serii z rysiem Podwodna przygoda Przygoda ze słoniem Przygoda nad Amazonką Przygoda z wulkanem Przygoda na Pacyfiku Przygoda z wielorybem Afrykańska przygoda Przygoda na safari Przygoda z lwem Przygoda z gorylami Przygoda w głębi morza Przygoda z kanibalami Przygoda z tygrysem Arktyczna przygoda Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4 (dawna Spasowskiego) prowadzi sprzedaż hurtową, wysyłkową i detaliczną książek własnych. Wszystkich informacji o zakupie udzielają działy: • handlowy tel. 26-31-65 • sprzedaży wysyłkowej tel. 26-24? w. 31 • księgarnia firmowa tel. 26-24-31 w. 15 Redaktor Małgorzata Grudnik-Zwolińska Redaktor techniczny Maria Bochacz ISBN 83-10-09738-7 PRINTED IN POLAND Wydawnictwo „Nasza Księgarnia" Sp. z o.o., Warszawa 1993 r. Wydanie pierwsze. Skład: „Protext" w Warszawie. Druk: Zakłady Graficzne w Gdańsku. ,,- Wydaje ci się, że jesteś szefem -zasyczał Skink. -Myślisz, że będziesz mną dyrygował (...). Jeśli tylko natrafimy na jakieś skarby, będą moje. Ja będę tutaj szefem!" Hal i Roger Hunt, pod okiem doktora ?I???'?, naukowca z Instytutu Oceanograficznego, zajmują się badaniem głębin morskich i poszukiwaniem wraku hiszpańskiego galeonu - Santa Cruz. Jednym z uczestników ekspedycji jest Skink -szkolny kolega Hala. Jego ciemna przeszłość i plany na przyszłość nie wróżą nic dobrego. Aby osiągnąć cel, Skink nie cofnie się przed niczym. Hal wie o Skinku zbyt wiele. Całej załodze statku badawczego grozi śmiertelne niebezpieczeństwo... "*V Wydawnictwo NASZA KSIĘGARNIA 00-389 Warszawa, ul. Smulikowskiego 4 tel.26-31-65 ISBN 83-10-09738-7