5650

Szczegóły
Tytuł 5650
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5650 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5650 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5650 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Bartek �widerski Tunel - Dzie� dobry, kochanie. Ciep�y g�os �ony przebi� si� do mojej �wiadomo�ci z intensywno�ci� zapewniaj�c� obudzenie. Wszystko by�o perfekcyjne: si�a, barwa, modulacja. Pok�adowy syntetyzer, wyposa�ony na moje �yczenie w sampling ukochanego g�osu, to najnowszy wynalazek maj�cy os�odzi� �ycie gwiezdnym traperom. - Cze��, Bebe - powiedzia�em wyci�gaj�c r�k�. Po czym spr�bowa�em przytuli� stoj�cy na stoliku talerz z owsiank�. Dopiero to mnie otrze�wi�o. - Co s�ycha�? - Obudzi�am ci�, bo weszli�my na orbit� planety, kt�r� nazwa�am Omeg�. Jest trzeci� w czteroplanetowym uk�adzie s�o�ca �redniej wielko�ci. Znajdujemy si� na peryferiach konstelacji Sirtec. - W jej g�osie by�o suche pobrz�kiwanie komunikatu. Nieprzyjemnie zdziwiony czu�em ju�, wiedzia�em... - Co si� sta�o? - spyta�em dla zasady. - Co� bardzo przykrego, kochanie. - Wal �mia�o, jestem kosmonaut�. - G��wny mechanizm silnika miotaj�cego gazy nap�dowe uleg� awarii, nast�pi� up�yw na zewn�trz. Uda�o mi si� zapobiec opr�nieniu zbiornik�w, silnik jest ju� w porz�dku. - Czego nie da si� powiedzie� o stanie paliwa? - Tak, Arturze, paliwo prawie si� sko�czy�o. Pozosta�o tyle, by wyl�dowa� na Omedze. Ta planeta to nasze prawdziwe zbawienie. - Bo�e, Bo�e, Bebe. Czy to nam co� da? - pociemnia�o mi w oczach, wi�c oklap�em na pos�anie. Pomy�la�em o misji, o materia�ach, kt�re wioz�em na Ziemi� i kt�re powinny tam dotrze�. Kilku g�upich bubk�w, dumnych, �e znaj� si� na budowie silnik�w, zafundowa�o mi bilet w jedn� stron�. I to dok�d? - Co wiesz o tej Omedze? - Promie�: 5986 km, promie� orbity: ok. 280 mln km. - Co? Musi tam by� cholernie zimno. - Ot� nie, temperatura oscyluje wok� 0�C. Atmosfera o bardzo szczeg�lnym sk�adzie pozwala widocznie na utrzymywanie tej temperatury. W og�le ca�a planeta jest zbudowana w bardzo ciekawy spos�b - nie spotka�am si� dot�d z czym� takim. Gdyby by�a mniejsza... - To co? - To mog�aby uchodzi� za sztuczny wytw�r inteligentnych istot. Nie powiedzia�em Bebe, �e to bzdura! Ale przecie� wiedzia�em, �e ludzko�� nie natkn�a si� dot�d na jakikolwiek przejaw inteligencji pozaziemskiej. A wi�c i tej, pozwalaj�cej na zbudowanie planety, te� nie. - Postaraj si�, Bebe, o inne wyt�umaczenie. - Uzbr�jmy si� w cierpliwo��, za 20 minut zobaczymy j� z bliska. Siadaj za sterami i zaczynaj l�dowanie. Usiad�em w fotelu, zapi��em pasy i obrzuci�em okiem przyrz�dy. Rezerwa pali�a si� jak czerwony reflektor, opr�cz tego wszystko by�o we wzgl�dnym porz�dku. Zbli�ali�my si� do Omegi. Stara�em si� nie my�le� o niej jak o w�asnym grobie, by nie sta�a si� nim naprawd� na skutek nieuwagi przy l�dowaniu. Za czterdzie�ci-pi��dziesi�t lat, tak, cho� czy to wielka r�nica? Musia�em szybko odsun�� t� my�l, by�a niebezpieczna. Wprawdzie statek wyposa�ono w "auto- l�dowanie", ale sam mam w tym du�� wpraw�, robi� to subtelniej od komputera. Poza tym kierowanie statkiem sprawia mi przyjemno��. Tak wi�c wszystko teraz zale�a�o od mojej sprawno�ci i refleksu. Obrzuci�em wzrokiem ekran, na kt�rym pojawi� si� obraz powierzchni planety i... zd�bia�em. - Bebe, uszczypnij mnie. - S�ucham? - Niewa�ne. I tak wiem, �e �ni�. Bo czy� spotyka si� na planetach lata �wietlne od Ziemi, o kt�rych wiadomo, �e s� nie tylko nie zamieszkane, ale ani razu nie nawiedzone przez cz�owieka, czy mo�liwy jest na nich wielki, czerwony napis: CZE��, ARTURZE!? Nic mi o takich przypadkach nie wiadomo. Chyba jestem w salonie wirtualnym i wzi��em LSC na wczucie si� w akcj�. R�bn��em pi�ci� w ekran - on te� m�g� wysi��� - ale to nic nie da�o, a r�ka zabola�a mnie jak diabli. I to by�a kropla, kt�ra przepe�ni�a kielich. Przycz�c i szarpi�c si� w fotelu pu�ci�em w ruch pi�ci, kt�re wym��ci�y spor� cz�� urz�dze� w kabinie, zanim po kilku minutach nie opad�y same i wszystko nie sta�o si� oboj�tne. Wtedy zobaczy�em, �e wielki czerwony napis nieco si� zmieni�. Brzmia� teraz: NIE DENERWUJ SI�, ARTURZE. Tak po prostu? Wywo�a�o to drugi atak furii, m�j umys� broni� si� przed niewyt�umaczalnym, niepoj�tym, przed danymi nie pasuj�cymi do siebie. Na szcz�cie komputer dawno przej�� kontrol� nad statkiem i podchodzi� samoczynnie do l�dowania. Radzi� sobie ca�kiem nie�le, zacz��em apatycznie obserwowa� ekrany �ledz�c manewry i �ypi�c na przybli�aj�cy si� napis. Przy powierzchni okaza�o si�, �e by� zrobiony z go�dzik�w (w jaki spos�b si� zmienia�?) rozsianych w�r�d trawy na zielonej ��ce. Wygl�da�o to z bliska ca�kiem �adnie i naturalnie. Podszed�em do szafki, w kt�r� nie zjedzona owsianka wsun�a si� automatycznie i usiad�em w fotelu, by j� zje��, odpr�y� si� i wszystko przemy�le�. To mog�o by� tak: l�dowanie odby�o si� we w�a�ciwym czasie i we w�a�ciwym miejscu, czyli na Ziemi, a po drodze nawali� nie silnik, a komputer. Zamiast powita� mnie tu hymnem, gratulacjami, ciep�o-g�osem Bebe informuje mnie fa�szywie o awaryjnym l�dowaniu. Nie pasowa� tylko fakt, �e na zewn�trz nikogo nie by�o. Tu zabra�em si� za dok�adniejsze zbadanie otoczenia wy�wietlanego przez monitory, gdy nagle tu� przed kamer� umieszczon� z przodu statku trawiasto-kwiecisty grunt przebi�o co�, co z pocz�tku przypomina�o kr�g�� belk�, p�niej - wysuwaj�c si� wolno - bramk� do gry w pi�k�, a w ko�cu okaza�o si� du�ym, p�przezroczystym ekranem, wype�niaj�cym w ca�o�ci ekran monitora w mojej kabinie. Zaraz te� pojawi�y si� na nim zielone literki. Kolejny napis brzmia� tak: WITAMY. B�D� SPOKOJNY, ARTURZE, NIC CI NIE GROZI. JE�LI CHCESZ, MO�ESZ OPU�CI� STATEK, W PROMIENIU 1000 KM OD NIEGO ROZTACZA SI� TERAZ ZIEMSKA ATMOSFERA. W porz�dku, tylko po pierwsze, si� przedstaw, a po drugie, powiedz sk�d mnie znasz - pomy�la�em. - Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek by� przedstawiony planecie �redniej wielko�ci. TO NIE JEST ZWYK�A PLANETA, ARTURZE. MY JESTE�MY NI�, A ONA JEST NAMI. INNYMI S�OWY PRZESTRZE� JEST TU CA�KOWICIE NAM POS�USZNA. Zaraz, zaraz, co jest grane? - zd��y�em zapyta� sam siebie, a na ekranie pojawi�o si�: TO JEST W�A�NIE ODPOWIED� NA TWOJE DRUGIE PYTANIE - JAK SI� ZAPEWNE ZORIENTOWA�E�, CZYTAMY W TWOIM MY�LACH. ST�D ZNAMY TW�J J�ZYK, TWOJE PYTANIA, ZANIM JE WYPOWIESZ I MN�STWO INNYCH RZECZY. Na ekranie zacz�y pojawia� si� widoki ziemskie, jakimi je pami�ta�em: morze, g�ry, miasta, potem obrazy z przedwyprawowych wakacji, moi bliscy - co niezmiernie mnie poruszy�o. Obrzuci�em okiem przyrz�dy, kt�re potwierdzi�y obecno�� atmosfery wok� statku, otworzy�em �luz� i wyszed�em na zewn�trz. Znalaz�em si� na... mojej ulicy. By�a taka, jak� pami�ta�em z dzieci�stwa, niedu�a, ruchliwa, w pogodnych kolorach - pi�kna. Odetchn��em pe�n� piersi� i bez zastanowienia zag��bi�em si� w jej gwarnym, niespokojnym rytmie. Id�c chodnikiem, kiwaj�c g�ow� mijanym znajomym, kt�rzy u�miechaj�c si� odwzajemniali powitanie, czeka�em na ponowny kontakt, a ca�e napi�cie ulotni�o si� gdzie� w jednej chwili. Kupiwszy gazet� od ch�opca w kolorowej czapce, usiad�em na krze�le przy stoliku na tarasie ma�ej kawiarenki i tu znalaz�em kolejny kontakt. By� to artyku� na pierwszej stronie. Pod nag��wkiem: DROGI ARTURZE! znajdowa� si� nast�pny tekst: Mamy nadziej�, �e podoba ci si� nasz prezent i �e jeste� teraz bardziej rozlu�niony. O tak, to by� strza� w dziesi�tk�. Spogl�daj�c na front domu, w kt�rym sp�dzi�em swoje szkolne lata, poczu�em rado�� i bezpiecze�stwo. Czyta�em dalej: Wiemy o twojej misji i o twoich k�opotach. Niestety, my te� borykamy si� teraz z problemami energetycznymi. Jeszcze tysi�c lat temu potrafiliby�my zmaterializowa� ciebie i tw�j statek na Ziemi, a zdematerializowa� tutaj. Dzi� jednak to dla nas za daleko. Wszystko, co mo�emy zrobi�, to transport dla ciebie na nadaj�c� si� do tego planet� znajduj�c� si� mniej wi�cej w po�owie dystansu. Mo�emy nast�pnie przeprowadzi� nadprzestrzenny, w�ski tunel ��cz�cy ow� planet� z Ziemi�. Mimo tego, �e b�dzie przeprowadzony w nadprzestrzeni, ci�gle b�dzie stosunkowo d�ugi, mniej wi�cej trylion kilometr�w. Ten dystans b�dziesz musia� przej�� o w�asnych si�ach. Pami�taj, �e... - Co za wariactwo - powiedzia�em g�o�no. - Jak to przej��? Trylion kilometr�w? Zaraz, zaraz - dla zabawy zacz��em liczy� - Umar�bym mniej wi�cej miliard razy. Chyba �e dacie mi rower, wtedy tylko kilkaset milion�w. Zauwa�y�em k�tem oka, �e na dole strony pojawi� si� nieco mniejszy artyku� pod tytu�em CHWILECZK�, ARTURZE. Od razu zacz��em czyta�. Jedn� z w�a�ciwo�ci tunelu b�dzie to, �e w jego obr�bie nie b�d� wyst�powa�y absolutnie �adne straty energii - nie b�dziesz si� wi�c m�czy�, g�odnia�, nie b�dziesz si� ani troch� starza�. Musisz po prostu i�� przed siebie, a je�eli nie przestaniesz, na pewno dotrzesz do Ziemi. Odb�dzie si� to przy tym w czasie bliskim zero dla naszej przestrzeni, zastaniesz j� wi�c na pewno na swoim miejscu i twoja misja b�dzie ci�gle aktualna. (Przykro nam, ale rower nie wchodzi w gr� ze wzgl�d�w technicznych). Powr�� jednak do pierwszego artyku�u w miejscu, w kt�rym przerwa�e� czytanie. Musia�em chwil� och�on��, zastanowi� si�. Je�eli nawet nic nie sta�o na przeszkodzie przej�ciu tego gigatunelu, to przecie� nie jestem robotem, kt�rego programuje si� na "marsz", wciska guzik i czeka z drugiej strony. Ja mam wyobra�ni� i nawet je�eli szwankowa�a ona przy zestawieniu z t� odleg�o�ci� i czasem, to wszystko si� we mnie przeciw nim buntowa�o. Po chwili zgodnie z sugesti� zacz��em jednak czyta� dalej. Pami�taj, �e zawsze mo�esz tu zosta�. Zasoby energii, kt�re jeste�my w stanie ci ofiarowa�, wystarcz� r�wnie� do podtrzymania iluzji, kt�r� masz przed sob�, jak d�ugo b�dzie ci si� podoba�o. Mo�esz zamieszka� w jednym z tych dom�w i prowadzi� �ycie ograniczone wprawdzie do kilku ulic, lecz nie mniej realne ni� na Ziemi. Mo�emy te� wsp�lnie opracowa� co� ciekawszego - wszystko zale�y od ciebie. Dobrze si� zastan�w i zdecyduj zgodnie z w�asnym sumieniem. To jeden z element�w twojej osobowo�ci, najsilniejszy (czy tak jest u wszystkich Ziemian?), pomo�e ci wi�c zapewne w podj�ciu w�a�ciwej decyzji. Podpisane: Krewni i Znajomi Kr�lika U�miechn��em si� rozpoznaj�c w tym w�asne poczucie humoru, ale nie by�o mi do �miechu. Powaga zadania przyt�acza�a niezno�nie. Wiedzia�em przy tym, �e p�realne p�ycie na Omedze obrzyd�oby mi pr�dko. Sam bym sobie obrzyd�. To, co napisali o moim sumieniu, by�o prawd�, czu�em, �e jestem co� winien Ziemi. By� mo�e dlatego to ja zosta�em wybrany do wykonania misji? Tak, co� w tym jest. - Mo�ecie szykowa� teleportacj� i tunel, odb�d� podr� - powiedzia�em i przesun��em wzrokiem jeszcze raz dooko�a. - Za jaki� tydzie�, je�li mo�na. Stoj� na progu tunelu. Rozpo�ciera si� przede mn� niczym fosforyzuj�ca, nikn�ca w niesko�czono�ci wst�ga. - Kochanie - ze s�uchawki wetkni�tej w ucho dobiega g�os Bebe, mojej �ony, zamkni�tej w skrzynce pok�adowego syntetyzera. Zabieram j� w plecaku na t� wycieczk�. - Czy wahasz si� jeszcze? Poprawiam szelki plecaka z materia�ami i Bebe i przymierzam si� do wci�ni�cia guzika, kt�ry pozwoli mi wej�� do tunelu. - Przykro mi, Bebe, ale tak. Zastanawiam si�, kto wyjdzie z drugiej strony tunelu, czy pozostan� sob�. Moja to�samo�� mo�e przej�� trudne do przewidzenia transformacje, przecie� to tyle czasu. To prawie niesko�czono��. - Pomy�l o celu podr�y, kochanie. "Cokolwiek robisz..." - "...my�l o celu swej pracy". Arystoteles, pasuje tu jak ula�. Masz racj�, Bebe. Klamka zapad�a - m�wi� wciskaj�c przycisk. Drzwi otwieraj� si�, a ja puszczam si� biegiem przed siebie. Dlaczego biegiem? A dlaczego nie?