1137
Szczegóły |
Tytuł |
1137 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1137 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1137 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1137 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ma�gorzata Musierowicz
Tygrys i R�a
Wydawnictwo Akapit Press, ��d� 1999 r.
korekta Anna Koczaska
czwartek - rok 1999
1.
Calute�ki Pozna� zasypany zosta� �niegiem, a wci�� jeszcze wichura dostarcza�a �wie�ych zapas�w bieli. Ulice by�y wyludnione - komu by si� chcia�o przedziera� przez te zaspy? Ten, kto w�a�nie dotar� szcz�liwie do domu po pracy lub po szkole, siedzia� sobie teraz
w mi�ym cieple i reanimowa� si� gor�c� zup�. Laura te� by tak chcia�a, lecz, niestety, nie mia�a nic do gadania: mama wydelegowa�a j� do pomocy Grzegorzowi. Perfer et obdura! (Zno� i panuj nad sob�!) Teraz, czuj�c si� jak uci�niony Kopciuszek lub inna pi�kna ba�niowa sierota, m�odsza Pyziak�wna brn�a za swym ojczymem, taszcz�c po�ow� zakup�w, podczas gdy front atmosferyczny znad Skandynawii przemieszcza� si� gwa�townie ulic� D�browskiego.
Wiedzie ona prosto jak strzeli� ze wschodu na zach�d (lub vice versa) (Na odwr�t) i ju� od ponad wieku w spos�b symboliczny wystawiona jest na powiewy znad Azji lub, wr�cz przeciwnie, Europy.
Laura sugerowa�a Grzesiowi, �eby wzi�� samoch�d i pod jego os�on� uda� si� na sprawunki. Lecz pomys� ten nie spotka� si� z �yczliwym przyj�ciem. �wie�o kupiony w systemie ratalnym ford traktowany by� przez w�a�ciciela jak �ywa istota, i to w dodatku cechuj�ca si� wra�liwym zdrowiem oraz czu�ym usposobieniem. Tak delikatnego tworu nie wyprowadza si� na dw�r w niepogod�. Mo�na to natomiast zrobi� pasierbicy. C� z tego, �e boli j� gard�o, c� z tego, �e strzyka jej w uchu? Pasierbicy nikt o zdanie nie pyta. Pasierbicy nie ceni si� nad miar�. Rzuca si� j� na pastw� zamieci i ka�e d�wiga� zapasy soku "Dr Witt" w ci�kich butlach, ca�y kontenerek proszku do prania oraz dwa kilogramy jab�ek.
Tak u�alaj�c si� nad sob� (zawsze jej to dobrze robi�o), Laura nie mia�a poj�cia, �e mo�e by� jeszcze gorzej, �e mianowicie jej ojczym mo�e spotka� na swej drodze dawnego koleg� ze studi�w, czyli Jerzego Hajduka, dyrektora liceum imienia �eromskiego. Zderzywszy si� na chodniku przed Teatrem Nowym, obaj brodaci panowie wydali radosne okrzyki zdumienia i oznajmili sobie nawzajem, �e dawno si� nie widzieli. Laura nie dostrzega�a w tym fakcie niczego zdumiewaj�cego. Grzegorz Stryba z zasady nie chadza� na wywiad�wki swych dwu przybranych c�rek, tote� nie mia� sposobno�ci ujrze� kolegi Hajduka
w roli wychowawcy starszej z nich, R�y. Jerzy Hajduk natomiast, jako szef wielkiej plac�wki o�wiatowej o sporej renomie oraz chlubnej tradycji, po prostu, ex definitione (Co wynika z definicji), nie m�g� mie� czasu na spotkania towarzyskie. Nawiasem m�wi�c, Laura nie zamierza�a w roku przysz�ym i�� szlakiem rodzinnej tradycji i zdawa� do liceum �eromskiego. Po pierwsze, dyrektor jej si� nie podoba�. Po drugie, poci�gaj�cy Wiktor Lelujka uczy� si� w "Marynce", czyli
w liceum �w. Marii Magdaleny; nadto, nauczyciele z "Marynki" nie pozostawali w d�ugoletnich zwi�zkach przyja�ni z domem Borejk�w, co nareszcie da� mog�o przynajmniej jednej jego mieszkance upragnion� anonimowo�� i odrobin� cho�by wolno�ci.
- Co porabiasz, stary �obuzie? - wypytywali si� wzajemnie panowie, gdy tymczasem �nieg nieodgadnionym sposobem dosta� si� Laurze pod czapk� i w g��b dekoltu. Postawi�a zakupy obok nogi ojczyma i bez s�owa schroni�a si� pod daszkiem, os�aniaj�cym wej�cie do teatru, za� dwaj kumple z UAM stali, stali i stali, i nie mogli si� rozsta�, wymieniaj�c informacje o swych sukcesach naukowych, rodzinnych
i zawodowych. Grzegorz opowiedzia� nawet o czekaj�cym go wyje�dzie do Kanady oraz o swej nowej ksi��ce, za� Jerzy Hajduk podzieli� si�
z koleg� wiadomo�ciami o swym udziale w reformie o�wiaty. Potem j�li wspomina� poszczeg�lnych koleg�w i kole�anki z wydzia��w matematycznego i fizycznego UAM, dziel�c si� wiadomo�ciami - cz�sto wstrz�saj�cymi - o ich obecnych losach. O ile Laura dobrze zrozumia�a poprzez �wist wichury, jeden z �wczesnych prymus�w zosta� kim� wa�nym w rz�dzie Buzka, za� kole�anka matematyczka trafi�a do �cis�ego grona doradc�w ministra edukacji. T� prost� drog� dwaj starzy kumple znale�li si� we wzburzonym nurcie tematycznym, z�o�onym z narzeka�
i konstruktywnej krytyki; om�wili wi�c pokr�tce wszystkie cztery wielkie reformy spo�eczne, zwekslowali w spos�b naturalny na strajki anestezjolog�w, a zako�czyli opiniami na temat rolniczych blokad na drogach (byli im zasadniczo przeciwni).
Laura sta�a, marz�a i kl�a w duchu. Ju� dawno by�aby si� odezwa�a
i w spos�b stanowczy po�o�y�a kres przyd�ugiej pogaw�dce, gdyby dyrektor Hajduk nie by� zarazem wychowawc� Pyzy. Mimo wszystko
- tego si� siostrze nie robi!
- Wpadnij kiedy�, Jurku - zaprasza� Grzegorz, a dyrektor, odgarniaj�c
obiema gar�ciami �nieg z oczu i brody, obiecywa�, �e wpadnie na
pewno, bo ju� si� st�skni� za Gabrysi�.
- Tyle w niej ciep�a, tyle ciep�a - powtarza�, dygocz�c od nowego
uderzenia wiatru, a Laura zastanowi�a si�, dlaczego ka�dy, kto m�wi
o jej matce, u�ywa zawsze tylko okre�le� pozytywnych lub wr�cz superlatyw�w. Nikt jako� nie wspomina o jej potwornym despotyzmie, nikt nie widzi, �e mama bywa m�cz�co bezkompromisowa i beznadziejnie nudna w swej uczciwo�ci i prostolinijno�ci. Nie m�wi�c ju�. o tym, �e biedaczka czepia si� ma�ostkowo takich g�upstw, jak czyj� odwa�ny makija� czy zbyt d�ugie, jej zdaniem, za�ywanie k�pieli. Nikt te� nie zauwa�a, �e jest mama przesadnie zakochana w swym beniaminku,
Ignacym Grzegorzu, i �e nazbyt cz�sto oddaje mu ca�y sw�j czas
i uwag�, nie zwa�aj�c na potrzeby obu c�rek. - Gabrysia jest zawsze taka spokojna, taka promienna - unosi� si� rozczulony dyrektor Hajduk, a Laura u�miechn�a si� krzywo pod za�nie�onym nosem, przypominaj�c sobie dzisiejsz� scen� porann�, kiedy to mama
z okrzykiem "cholera jasna!" waln�a pi�ci� w drzwi �azienki. No, dobrze, przypu��my, �e spieszy�a si� do pracy, ale ona, Laura, te� si� spieszy�a, do szko�y, a wiadomo, �e nie mog�a wyj��
z nieumalowanymi rz�sami. S� chwile, kiedy mama niczego nie rozumie.
- No to cze��! - panowie zdecydowali si� wreszcie po�egna�,
a dyrektor Hajduk zauwa�y� nagle milcz�c� kupk� �niegu, usypan� przed wej�ciem do teatru, i zapyta� kto to.
- To? - powt�rzy� z zaskoczeniem Grzegorz, kt�ry chyba dopiero teraz przypomnia� sobie, �e nie jest sam. - To Tygrysek, nasza �rednia pociecha - rzek�, a Laura pomy�la�a, �e zabrzmia�o to jako� dwuznacznie. Lecz dyrektor nie s�ysza�, bo ju� my�la� o czym innym. Przetar�szy za�nie�on� tarcz� zegarka, wyda� lekki okrzyk
i stwierdzi�, �e musi lecie�. Wbrew w�asnym s�owom jednak�e nie polecia�, tylko dorzuci� zb�dne wyja�nienie:
- Zaraz jad� do �rody, mam tam matk�.
- Ty masz matk�? - zdziwi� si� Grzegorz.
- Ja? - zdziwi� si� z kolei Jerzy Hajduk. - Nie, ja nie mam matki.
- No, w�a�nie - rzek� Grzegorz, uspokojony. - Przecie� zawsze by�e� sierot�.
- Nie, nie zawsze. Tylko od pewnego czasu.
- Ale w �rodzie masz matk�? - dr��y� Grzegorz do��, w gruncie rzeczy, nietaktownie i Laura zastanowi�a si�, co jeszcze dzisiaj b�dzie musia�a znie��. Ze wszystkich absurdalnych zaj��, jakie mog�a sobie imaginowa�, stanie w cienkich rajstopkach na zimnie, po�r�d zamieci, i wys�uchiwanie sporu dw�ch brodatych facet�w, na temat posiadania matki przez jednego z nich, by�o chyba najbardziej idiotyczne. Laura zasadniczo aprobowa�a rodzaj m�ski, tak fascynuj�co odmienny i tak bardzo poci�gaj�cy, lecz bynajmniej nie gustowa�a w ka�dym jego okazie. Dyrektor Hajduk, na przyk�ad, wyda� si� jej nudziarzem, zw�aszcza �e obecnie przyst�pi� do pedantycznych wyja�nie�.
- Belferski skr�t my�lowy. W �rodzie mam matk� ucznia. Zdolny ch�opak, olimpijczyk. Wyrwa� si� z domu, bo matka t�go pije,
i zamieszka� tu. Ona nie daje synowi ani grosza, ojciec nie �yje. Gdybym od czasu do czasu nie pojecha� tam z mediacj�...
- Rozumiem - zrozumia� wreszcie Grze�, kt�rego twarz w ca�o�ci
pokrywa� ju� �nieg, za� szk�a okular�w zalepione by�y bia�ymi sto�kami puchu.
Wiatr uderzy� nagle tak pot�nym zrywem, �e obu pan�w przenios�o
pod wej�cie do teatru.
Ju�-ju� wida� by�o koniec mi�ej pogaw�dki, gdy w�r�d wycia
wichury da� si� s�ysze� �wiergot telefonu kom�rkowego i obaj panowie, jak na komend�, si�gn�li do kieszeni. Po kr�tkiej szamotaninie ka�dy z nich wydoby� zgrabny aparacik i usi�owa�, w tych trudnych warunkach atmosferycznych, ustali�, do kogo to dzwoni i kt�re. Dzwoni�o do
Jerzego Hajduka.
- Tak jest, panie ministrze - powiedzia�, ustawiaj�c si� bokiem
pod wiatr, by lepiej s�ysze�. - Tak, jutro, wiem oczywi�cie. My oczywi�cie przy�lemy jak najspieszniej. Tak jest, dzi�kuj� bardzo. Mi�ego wdra�ania. Tak jest, dzi�kuj�. Do us�yszenia. - Wy��czy�
telefon, schowa� go i wyja�ni� Grzegorzowi: - Minister.
Grzegorz z szacunkiem pokiwa� bia�� g�ow� i wyci�gn�� bia�� d�o� ku swemu rozm�wcy, gdy w tej samej chwili rozleg� si� ponownie sygna�
i ca�a pantomima rozegra�a si� na nowo. Tym razem do��
szybko wysz�o na jaw, �e dzwoni telefon Grzegorza.
- Tak, Gabrysiu - krzykn�� do s�uchawki, ustawiaj�c j� antenk�
pod wiatr. - Ju� kupili�my! Za d�ugo? A bo spotka�em Jurka Hajduka. Gadamy sobie. Tygrysek? Tygrysek nie gada. Co robi? No, jak to co robi. Stoi sobie. Wiatr? Wiatr wieje. Mocno. Wraca� natychmiast - no, dobrze, ju� wracamy. Tak. Pozdrowi� na pewno, Pa. - Spojrza� na
Hajduka i wyjawi�: - Gabrysia. Przesy�a ci u�ciski.
- �a�osne - my�la�a Laura, podczas gdy dwaj m�czy�ni przyst�pili
do kolejnej fazy po�egnania, poklepuj�c wzajemnie swe za�nie�one �opatki i zn�w wymieniaj�c zaproszenia oraz u�ciski zgrabia�ych d�oni. I to ma by� elita intelektualna tego miasta! Na Jowisza, jak to jeszcze d�ugo potrwa? �egnaj� si�, jakby na wieczno��, a przecie� Jerzy Hajduk mieszka przy S�owackiego, tu� za rogiem!
No, nareszcie. Koniec. Rozstanie. Dyrektor u�miechn�� si� i w tej�e chwili po prostu znik�, jak wessany przez tr�b� powietrzn�, za� Grzegorz podskoczy� dwa razy w miejscu, zatar� r�ce i zarz�dzi�:
- Chod�, Tygrysku! - na co Laura odpar�a:
- Doprawdy, Grzesiu, nie mog�. Przymarz�am do pod�o�a.
- To nie w�o�y�a� botk�w, jak ci kaza�em? - rzuci� zdziwiony ojczym, a ona zastanowi�a si�, czy aby na pewno lubi go tak, jak si� jej czasem zdawa�o. Kto� do tego stopnia pozbawiony wra�liwo�ci
i wyczucia, m�g�by s�dzi�, �e czternastoletnia dziewczyna mo�e wyj�� z domu w rozdeptanych buciorach godnych pracownicy chlewni, nie by� idea�em opiekuna i wychowawcy. Cho� trzeba przyzna�, �e miewa� te�
i wzloty w tej roli i �e gdyby nie jego po�rednictwo, stosunki Laury z mam� uk�ada�yby si� ju� ca�kiem marnie.
2.
Ledwie wiatr wrzuci� ich do obszernej bramy kamienicy numer pi�� przy Roosevelta, wpad� na nich odziany militarnie m�ody cz�owiek wysokiego wzrostu. By� to, rzecz jasna, Fryderyk Schoppe, ukochany R�y, kt�ry zbiega� ze schodk�w parteru. Jak co dzie�, odprowadzi� w�a�nie Pyz� po szkole. Fryderyk by� m�zgowcem o roztargnionym spojrzeniu
i sposobie bycia pe�nym niewymuszonej wy�szo�ci intelektualnej. Jak dot�d nie dostrzeg� w Laurze istoty przeciwnej p�ci. Nie by�o nawet zupe�nie jasne, czy dostrzeg� w niej cho�by istot� ludzk�. Spogl�da� na ni� zawsze raczej jak na ma�o interesuj�cy okaz fauny, albo,
w najlepszym razie, jak na kogo�, kto jeszcze d�ugo b�dzie nosi� pampersy. Fryderyk by� smuk�ym blondynem o jasnych oczach ukrytych za szk�ami okular�w i w�a�ciwie ca�y wygl�da� tak, jakby by� za czym� ukryty. Pyz� wielbi� bezkrytycznie, nazywa� j� - nawet przy rodzinie - swoj� R�yczk� i -je�li wierzy� zakulisowym pog�oskom - zar�czy� si� ju� z ni� potajemnie, tak by na pewno jej nie utraci� na rzecz kt�rego� z braci Lelujk�w. Laura by�a zdania, �e Pyza, zgodnie ze sw� uleg�� natur�, pozwoli�a mu si� zbytnio zdominowa�. Kobieta nigdy nie powinna spowija� m�czyzny jak bluszcz, cho� z ca�� pewno�ci� powinna stwarza� takie wra�enie; taka by�a opinia Laury - na razie czysto teoretyczna. Po odbyciu przed dwoma laty pierwszej randki z niejakim Patrykiem, Laura zdecydowa�a, �e trzeba sobie na razie da� spok�j, gdy� uczniowie szko�y podstawowej nie s� jeszcze przyzwoitym materia�em do studi�w w tej dziedzinie. Patryk zaprosi� j� do McDonald'sa na frytki i lody z polew� truskawkow�, po czym odprowadzi� j� do domu, gl�dz�c przez ca�� drog� o jakich� idiotycznych zespo�ach, ich liderach, singlach oraz koncertach. Laura wola�a jazz nowoorlea�ski, a ju� najbardziej lubi�a oper�, tote� nudzi�a si� z Patrykiem jak mops. Pod sam� bram� biedny ch�opiec zrobi� si� czerwony i zapyta�, czy mo�e j� poca�owa�, na co Laura odpar�a, �e nie, i tak si� sko�czy�a ca�a ta niesmaczna przygoda. Trudno si� dziwi�, �e panowie w jej wieku przestali j� interesowa� raz na zawsze. Obecnie Laura podkochiwa�a si� w Wiktorze, a on by� cz�owiekiem powa�nym, starszym od niej o ca�e pi�� lat.
- Fryderyk! - zakrzykn�� rado�nie Grzegorz i nabra� tchu w p�uca,
a Laura j�kn�a w duchu, przewiduj�c kolejny post�j w zimnej bramie. Na szcz�cie m�odzieniec od razu krzykn��, �e przeprasza, ale jest ju� sp�niony (zawsze by�, ten pracu�), i �upi�c martensami, pobieg� dalej, dzi�ki czemu nic ju� nie mog�o przeszkodzi� ojczymowi
i pasierbicy w dotarciu do domu.
Grzegorz wygrzeba� z kieszeni kurtki zamarzni�te klucze i otworzy�
drzwi mieszkania, po czym wtaszczyli tam swoje zakupy i nareszcie owion�o ich lube ciep�o, pachn�ce kaw�, kwiatami i sma�on� cebul� oraz jeszcze czym� specjalnym, mi�ym i trudnym do okre�lenia, co sk�ada�o si� na atmosfer� domu rodzinnego. Laura zastanawia�a si� cz�sto, czy nie jest to przypadkiem zapach wieloletnich pok�ad�w kurzu, pokrywaj�cego rega�y z tysi�cami ksi��ek, zgromadzonych przez
wszystkich cz�onk�w familii.
Zrzuci�a mokre pantofelki. Palce st�p mia�a jak z lodu, a ca�ym jej cia�em wstrz�sa�y serie dreszczy. Postanowi�a zrobi� sobie herbaty lipowej. Zdecydowanie nie zamierza�a zapa�� na t� tragiczn� gryp�, kt�ra powali�a obecnie babci� oraz ciotk� Natali�.
Wysz�a z kuchni, popijaj�c paruj�cy napar z b��kitnego kubka, i przez ciemny przedpok�j skierowa�a si� do telefonu, stoj�cego pod lustrem. Zadzwoni sobie teraz do Lelujk�w - Wiktor, co prawda, nigdy nie chce z ni� d�u�ej porozmawia� i, je�li zdarzy si�, �e to on w�a�nie podniesie s�uchawk�, m�wi jakie� - Yyyy... i szybko wo�a najm�odszego, Lucka, zupe�nie jakby to Lucek si� Laurze podoba�
i jakby to do niego w�a�nie dzwoni�a. Owszem, z weso�ym
i nieskomplikowanym Luckiem gaw�dzi si� ca�kiem mi�o, lecz prawdziwy czar koncentruje si� jednak w osobie Wiktora. Ten cz�owiek jest po prostu na�adowany seksapilem. Postanowi�a tym razem jako� go zagadn�� i przez chwil� sta�a w mroku korytarza, obmy�laj�c fascynuj�ce tematy do konwersacji. Jako� nic jej nie przychodzi�o do g�owy.
Stoj�c w mroku, gryz�a paznokie� kciuka. Po lewej, w �cianie naprzeciwko kuchni, ja�nia� prostok�t uchylonych drzwi pokoju dziadk�w. Wida� by�o �cian� ksi��ek i bujnie rosn�cy filodendron oraz fragment ��ka, w kt�rym le�a�a Babi (wszyscy ju� teraz za Ignacym Grzegorzem nazywali tak babci� Borejko). Nagle w pole widzenia wesz�a jasnow�osa posta� w d�insach - wysoka i zamaszysta. Mama. Szybkim, charakterystycznym dla siebie ruchem, wyj�a z szafy komplet bielizny po�cielowej i zbli�y�a si� z nim do ��ka. Pochyli�a si� z u�miechem, po czym nagle wyci�gn�a r�k� i pog�aska�a Babi po twarzy. Na widok tej czu�o�ci sercem Laury szarpn�a bolesna zazdro��. Dlaczego mama jej tak nigdy nie pog�aszcze? Dlaczego dla wszystkich ma u�miech
i mi�o��, a dla niej - tylko upomnienia i dobre rady?
- No. wstawaj, wstawaj - powiedzia�a mama, lecz Babi o�wiadczy�a, �e nie warto si� trudzi� z t� po�ciel�. Chorowa�a w tym jeden tydzie�, to mo�e pochorowa� i drugi, a nawet trzeci. Wyg�osiwszy t� ponur� opini�, babcia opad�a bez si� na poduszki. Mocno schud�a w tej
chorobie i �le wygl�da�a. Nawet nos jej si� zaostrzy�, a na policzkach mia�a czerwone wypieki.
Mama jej zupe�nie nie s�ucha�a; zebra�a rozrzucone na ko�drze ksi��ki i od�o�y�a je porz�dnie na nocny stolik, po czym pomog�a babci wsta� i ubra� si� w szlafrok.
- Dobra nasza - powiedzia�a weso�o. - To teraz sobie siadaj w fotelu, a ja tu raz-dwa...
- Kr�ci mi si� w g�owie - powiedzia�a Babi s�abo i nagle si� rozp�aka�a.
Mama uchwyci�a j� pod �okcie, posadzi�a w fotelu stoj�cym obok ��ka i przykucn�a.
-Co si� dzieje? - spyta�a, zagl�daj�c babci w oczy.
- Za du�o masz pracy - powiedzia�a Babi, poci�gaj�c nosem.
- To nie jest pow�d do wylewania �ez, zw�aszcza twoich - stwierdzi�a
mama krytycznie.
- Za du�o masz pracy ze mn�... - u�ci�li�a babcia.
- No, jak to w chorobie. Sama wiesz o tym najlepiej - odpar�a mama tym swoim dziarskim, optymistycznym tonem, kt�ry Laurze okrutnie obrzyd�, jako przejaw sztuczno�ci.
- B�dzie gorzej. - Babi otar�a oczy.
Laura uzna�a, �e takie rozklejanie si� z powodu byle grypki jest jednak znaczn� przesad�. Poza tym dziwnie i niemi�o czu�a si�, obserwuj�c Babi w tym stanie; zwykle babcia by�a sk�onna do drwin
i sarkazm�w, i to by�o jako� normalne oraz - o dziwo! - krzepi�ce.
Naturalnie mama, jako wieczna samarytanka zawodowa, ju� siedzia�a
obok, �ciskaj�c d�onie babci.
- B�dzie gorzej? Niekoniecznie - powiedzia�a po chwili. - A je�li nawet... kiedy�... to pami�taj, �e ja po prostu lubi� by� z tob�. Wci�� mi tego za ma�o. No, jazda, koniec p�aczu. Zaraz si� po�o�ysz
w �wie�utkiej po�cieli i ujrzysz wszystko w innym �wietle. Nie ro� �ez. To nie w twoim stylu.
- To fakt - przyzna�a Babi i energicznie wytar�a nos. Wyprostowa�a si�. - Ja tylko nienawidz� by� chora.
- Kto lubi - mrukn�a mama, zdejmuj�c poszewk� z poduszki.
- S� tacy, kt�rzy lubi�.
- A my nie. No, jazda, uszy do g�ry. Za par� dni b�dziesz zdrowa - mama wsta�a i z rozmachem unios�a z ��ka ko�dr�, po czym zacz�a rozpina� guziki pow�oczki.
- Zawo�aj dziewczynki, pomog� ci - zaproponowa�a Babi, wyra�nie zak�opotana swoj� bezradno�ci�.
- Ech, nie warto - lekko odpowiedzia�a mama.
- Za ma�o od nich wymagasz. Zam�czysz si�.
- Nie przesadzaj. Wszyscy mi pomagaj�, a Pyza najwi�cej.
- Za to Tygrys wcale. Niedobre dziecko.
- Dobre, dobre, tylko rogate - �agodz�co powiedzia�a mama, a Laurze krew uderzy�a do g�owy ni to z oburzenia, ni to z �alu. Najbardziej dotkn�y j� s�owa mamy, nie babci. Ta wspania�omy�lno��! Ta pob�a�liwo�� w g�osie! O, to nie do zniesienia. Cz�owiek mia�by od razu ochot� zrobi� co� niegodziwego, i to tak, �eby mam� prawdziwie zabola�o. Spiskuj� sobie! Namawiaj� si� na ni�! Ciekawe, co tu jeszcze zostanie powiedziane. Postanowi�a sta� nadal w ciemno�ciach
i s�ucha� - lecz nagle pr�d powietrza owion�� jej kark i policzek: tu� obok, nie widz�c jej wcale, przesz�a Pyza i swobodnie wkroczy�a
w o�wietlon� stref�, wo�aj�c:
- Zostaw, mamo, ja to zrobi�! - pozytywna bohaterka, jak zwykle, pupilka mamy, babci, dziadka, Grzegorza, ciotek, wuj�w i pociotk�w, pogodna i zadowolona z siebie w stu procentach, ta zar�czona szcz�ciara, kt�ra zawsze wiedzia�a, jak post�pi�, co powiedzie�
i czym si� komu przypodoba�.
- No, jak tam Fryderyk? Pi� herbatk�? - dopytywa�a si� babcia, ju� rozpogodzona, jakby ujrza�a jaki� cholerny promyczek, a Pyza ze �miechem odpowiedzia�a, �e nie, nie pi�, bo bardzo si� dzi� spieszy�. Dziadek go tylko zagadn��, wi�c Fryderyk poleci� Ignasiowi, by pokaza� mu, jak si� wchodzi do Internetu. Dziadzio ju�-ju� si� chcia� obra�a�, lecz Fryderyk mu wyja�ni�, �e dzieci najszybciej si� oswajaj� z komputerami; sam nauczy� Ignasia tydzie� temu i ma�y wszystko w lot chwyci�, wi�c teraz bez problemu przybli�y dziadkowi ca�e zagadnienie. Opowiadaj�c, Pyza sprawnie zdejmowa�a z ko�dry pow�oczk� i zak�ada�a now�.
Odtr�cona, pomini�ta, zapomniana, Laura sta�a, cierpi�c m�ki
zazdro�ci. Poj�a, �e d�u�ej nie mo�e �ledzi� tej idylli, a poniewa� mama, zebrawszy zu�yt� po�ciel, ruszy�a z ni� w�a�nie do drzwi ,- Laura bez namys�u w�lizgn�a si� do s�siedniego, zielonego pokoju,
gdzie rezydowa�a ciotka Natalia.
3.
Od czasu, gdy w roku 1977 Borejkowie z czterema c�rkami zamieszkali na parterze starej kamienicy przy Roosevelta 5, najwi�kszy pok�j, nazwany zielonym od koloru pierwszych tapet, raz tylko przemalowano na ��to. To Grzegorz odwa�y� si� stwierdzi�, �e s�oneczny odcie� dobrze zrobi temu kwadratowemu salonowi o wysokim suficie i wielkim, potr�jnym oknie balkonowym, wygl�daj�cym na wsch�d. Ledwie jednak zszed� z drabiny i oceni� swe dzie�o - ju� miesza� w kuble barwnik, potrzebny dla nadania �cianom ich poprzedniego, butelkowego koloru. Pok�j powr�ci� wi�c do swego zwyk�ego wygl�du i stary zegar
z wi�niowego drewna we w�a�ciwy sobie dyskretny spos�b wtopi� si�
w t�o, za� podniszczone meble poczu�y si� zn�w swojsko i nie musia�y si� wstydzi� swojego ub�stwa. Dzi�ki temu, �e przeciwna strona ulicy Roosevelta by�a niezabudowana, okna ukazywa�y rozleg�� panoram�
z mostem Teatralnym i dalekimi wie�ami ko�cio�a Dominikan�w, zielonego Pegaza na szczycie Opery, wy�sze budynki �r�dmie�cia
i wreszcie - ogromne, zmienne niebo; a wszystko to razem ja�nia�o
w ciemnawym zwykle pokoju jak �wietlisty obraz akwarelowy, co
chwil� inny.
Teraz za oknami by�o ju� granatowo, tylko �wiat�a latar� rysowa�y
na �niegu ciep�o��te kr�gi. W�ciekle wia�o i sypa�o - przez nieszczelne, stare okna wciska�a si�, wyj�c, wichura. W normalnych warunkach pogodowych dobiega� tu intensywny ha�as uliczny, zgrzyt tramwaj�w i rozmowy przechodni�w, okrzyki, �miechy i przekle�stwa,
a tak�e tupot r�norodnych obcas�w i obcasik�w. Co jaki� czas dawa� si� s�ysze� miarowy stukot poci�gu, jad�cego r�wnolegle do Roosevelta, torami pod mostem Teatralnym. T�skne sygna�y lokomotyw
i elektrowoz�w, podobne do okrzyk�w �urawich, brzmia�y smutno
i przynaglaj�co. Laura lubi�a patrze� na poci�gi z wy�yn mostu. Wracaj�c ze szko�y, przystawa�a, opiera�a si� o �eliwn�, szerok� balustrad� i rzuca�a ga��zki lub drobne monety na uciekaj�ce dachy wagon�w, jakby wyprawia�a w �wiat pilne przesy�ki - a potem d�ugo patrzy�a za odje�d�aj�cym poci�giem, zastanawiaj�c si�, kto je odnajdzie i dok�d one dotr�.
Teraz g�os poci�gu dobieg� z oddali, jakby zg�uszony �cian� waty. Jaka� pojedyncza lokomotywa przedziera�a si� dzielnie przez burz� �niegow�. Laura zat�skni�a gwa�townie za podr� - w nieznane, w dal, w tajemnic�. Gdyby mia�a skrzyd�a, odlecia�aby natychmiast i bez zastanowienia, a tak�e - bez �alu. Gdyby mia�a cho� samoch�d - ju� by jej tu nie by�o. Gna�aby przez zadymk�, p�atki wirowa�yby w snopach �wiat�a, lasy przep�ywa�yby po obu bokach szosy... Niestety, niestety - jest si� w domowej niewoli! - Laura pad�a buntowniczo na fotel, za�o�ony ksi��kami i gazetami. �ups! - z oparcia spad� gruby tom Le�miana - "Klechdy sezamowe". Zl�k�a si� ha�asu, lecz ciotka spa�a dalej, tylko lekko zadrga�y jej cienkie palce o b�yszcz�cych paznokciach.
W pokoju pachnia�o kwiatami. Laura rozejrza�a si� - niskie boczne �wiat�o lampki pozostawia�o w mroku sufit i g�rne partie �cian, lecz b�yszcza�o za to w wielkim lustrze, w kiwaj�cym si� cicho kr��ku wahad�a i w szklanym wazonie z hiacyntami. To one tak pachnia�y.
U, �liczny zapach. Cudowny. Nad kwiatami, zawieszone w oknie, dr�a�y papierowe figurki origami, kt�re masowo produkowa�a ta najdziwaczniejsza z czterech si�str Borejko. Ciekawe, od kogo te hiacynty.
"Do kro�set!" - pomy�la�a nagle Laura, kt�ra ostatnio przeczyta�a "Trzech muszkieter�w" Dumasa, uto�samiaj�c si� oczywi�cie z postaci� lodowatej pi�kno�ci, Milady, lub, na zmian�, z osob� przebieg�ego
i tajemniczego Aramisa. - Do kro�set! - jak mawia� ten poczciwiec d'Artagnan - nie ma tu �adnych fotografii! Nie ma ani jednego portretu, nawet tego odwiecznego, na kt�rym ulubiony poeta ciotki, Rainer Maria Riike, stoi z min� inspektora s�u�b kolejowych. Dawno ju� znik�a kolorowa fotografia Filipa Bratka i nie zosta�a zast�piona przez �adn� inn�. Ciotka jest sama. Odk�d zerwa�a z Filipkiem
(ach, jaka szkoda!), zaj�a si� tylko prac� i czytaniem w k�ko tych samych ksi��ek z ba�niami. Posz�a uczy� polskiego w liceum spo�ecznym i wygl�da na zupe�nie zadowolon� z tego stanu rzeczy. Kwiaty s� na pewno od uczni�w. Bo od kog� by, przecie� nie od Filipa, kt�ry wyjecha� ju� we wrze�niu na stypendium do Bostonu. Oj, ciotko, ciotko
- nie �al ci?
- S�ucham? - odezwa�a si� nagle Natalia, wystawiaj�c rud� g�ow�
spod ko�dry i mrugaj�c l�ni�cymi oczami. - Tygrys? - zdziwi�a si� na widok siostrzenicy. - Co tu robisz? M�wi�a� co�?
Nie, jako �ywo, nic nie m�wi�a. O, rany. Tajemnicze zdolno�ci ciotki nieraz ju� Laur� zastanawia�y. Nutria chyba naprawd� - jak
twierdzi�a Pyza - umie czyta� w my�lach!
- Zrobi� ci, ciociu, herbaty lipowej? - zapyta�a uprzejmie, �eby
ukry� zmieszanie.
Natalia spojrza�a na ni� ze zdumieniem.
- A wiesz... �e ch�tnie bym si� napi�a - odpar�a i rozkaszla�a si� g�o�no. Jej szczup�a, piegowata twarzyczka by�a rozgor�czkowana, a od kaszlu przybra�a barw� buraka. - Taka dzi� jeste� troskliwa... - wysapa�a wreszcie. - Co si� sta�o?
- A co si� mia�o sta�, do kro�set?! - oburzy�a si� Laura.
- No, bo...
- Co: no bo?! - rozsierdzi�a si� Laura. - Co: no bo?!
- No, bo... - zdeprymowa�o ciotk� - wiesz... ty nigdy nikomu nie
proponujesz...
-Czego?
- No... przys�ugi, czy bo ja wiem... No, po prostu nie masz tego zwyczaju... - t�umaczy�a si� ciotka, mrugaj�c z zak�opotaniem.
Laura zawsze wiedzia�a, �e ta delikatna osoba po prostu si� Jej boi. Pods�ucha�a zreszt� kiedy� takie wyznanie Natalii - ale przecie�
i ca�e jej zachowanie na to wskazywa�o. Teraz te� umkn�a wzrokiem, odkaszln�a i szybko zmieni�a temat:
- Co robi twoja mama?
- Oczywi�cie pociesza babci� - drwi�co odrzek�a Laura, nie spuszczaj�c z ciotki nieruchomego, �widruj�cego spojrzenia. Natalia zerkn�a na ni�, po czym zn�w szybko odwr�ci�a wzrok.
Zapad�a grobowa cisza.
- Wiesz, Tygrysku - przem�wi�a wreszcie Natalia, jakby zbieraj�c si� na odwag�. - Zawsze si� zastanawia�am, sk�d w tobie tyle hardo�ci.
- Hardo�ci?
- To chyba jest w�a�ciwe s�owo - b�kn�a Natalia, zn�w sp�oszona.
- Hm. No, nie wiem... - wycedzi�a Laura. - Mo�e ja to mam po ojcu? - wysun�a niewinne przypuszczenie i z satysfakcj� obserwowa�a, jak ciotka robi wielkie oczy. Zabawne. Zabawne. Odk�d przed rokiem Laura po raz pierwszy poruszy�a na serio spraw� Janusza Pyziaka - jaki by�, dlaczego odszed� i jak to mo�liwe, �eby nie chcia� nawet zobaczy� c�rki, urodzonej po jego wyje�dzie na emigracj� - ca�a rodzina zacz�a si� zachowywa� podejrzanie. Mama, przyci�ni�ta do muru, najpierw si� pop�aka�a, a potem przyzna�a, �e Laura jest podobna do swego ojca, a nawet ma jego oczy. Rozwia�a w ten spos�b powa�ne w�tpliwo�ci c�rki. Laura zastanawia�a si� bowiem, czy jest aby na pewno - jak si� twierdzi w rodzinie - dzieckiem tego samego cz�owieka, kt�ry powo�a� do �ycia kogo� takiego, jak Pyza. Z wielu wzgl�d�w wydawa�o si� to zupe�nym niepodobie�stwem.
Rozmowa z dziadkiem nie wnios�a wielu nowych danych; udzieli� on wnuczce nader og�lnikowych informacji na temat m�odego Janusza Pyziaka, po czym zwinnie przeskoczy� na tematy og�lne, a zako�czy�, rzecz jasna, cytatem �aci�skim. Babcia z kolei, indagowana w tej samej sprawie, zacz�a kluczy�, t�umacz�c, �e oto Laura wchodzi
w burzliwy okres przemian wieku dojrzewania; dopiero gdy si� j� ofukn�o, obja�ni�a odej�cie Pyziaka faktem trwania w Polsce stanu wojennego (ca�a ona!). Na zako�czenie tamtej rozmowy babcia niechc�cy pu�ci�a farb�: zdradzi�a mianowicie, �e Janusz Pyziak bynajmniej nie umar�, jak Laura podejrzewa�a. �yje. I nawet pisuje - do swej siostry w Toruniu. Siostra, jak wynik�o z dalszego �ledztwa, mia�a na imi� Alma, by�a naukowcem i nie utrzymywa�a kontakt�w z rodzin� Borejk�w.
Naturalnie, pierwsz� czynno�ci� Laury by�o przejrzenie na poczcie ksi��ki telefonicznej Torunia. Znajdowa� si� w tym spisie Pyzik Stanis�aw i Pyzio Jerzy oraz Maria, lecz nie by�o nikogo - nikogo! - o nazwisku Pyziak. Pewnie siostra ojca nie mia�a telefonu. Albo mia�a, lecz zastrze�ony. Albo wysz�a za m�� i zmieni�a nazwisko. Albo mia�a po prostu telefon kom�rkowy, jak wszyscy teraz. Laura porzuci�a ten trop. Za��da�a natomiast, �eby Babi pokaza�a jej utajnione dot�d zdj�cie �lubne rodzic�w oraz wszelkie mo�liwe pami�tki po ojcu. �adnych pami�tek - rzecz ciekawa - nie przechowywano. Dano jej jednak sposobno�� obejrzenia czarno-bia�ej fotografii amatorskiej o formacie poczt�wkowym. Na pierwszym jej planie widnia�o sm�tne i nieco nieostre oblicze babci, obok kt�rej tkwi�a jaka� gruba okularnica
w towarzystwie odzianego w solenny garnitur m�odzika - Roberta Rojka. W tle mo�na by�o zauwa�y� tabliczk� Urz�du Stanu Cywilnego. Tu� pod ni� sta�a m�oda para. Tu ju� ostro�� by�a doskona�a, wida� by�o ka�dy w�os na nieporz�dnie uczesanej g�owie mamy. Ubrana jako� dziwnie ubogo i nietwarzowo, sta�a jak �o�nierz na warcie, patrz�c prosto
w obiektyw ciemnymi, powa�nymi oczami. Obok niej by� - zwr�cony nieco bokiem, jakby dystansuj�c si� od ca�ej imprezy - wysoki, szczup�y
i ciemnow�osy m�ody cz�owiek, na widok kt�rego Laurze drgn�o serce. Mia� on jej w�asne sko�ne oczy w ciemnej oprawie, mia� jej kszta�t twarzy i jej, nieco krzywy, u�mieszek! Mina jego wskazywa�a, �e wszystko to �mieszy go troch�, a troch� irytuje, i �e czuje si� tu do�� obco. Laura �wietnie rozumia�a taki stan ducha - sama go cz�sto do�wiadcza�a w tej rodzinie.
Nie da�a pozna� po sobie wzruszenia, mrukn�a co� niegrzecznego.
Tak jak si� spodziewa�a, zmyli�o to czujno�� babci. Fotografia zosta�a schowana na swoje miejsce (biurko dziadziusia), a Laura ju� wkr�tce znalaz�a sposobno��, by przejrze� uwa�nie i w samotno�ci szuflad�, kt�rej nawet nie zamykano na klucz. Ale zawarto�� j� rozczarowa�a - by�y tam tylko banalne zdj�cia rodzinne, jakie� stare bilety do teatru i do Filharmonii, wysuszone ga��zki wrzosu oraz bibu�kowa serwetka z wyblak�ym nadrukiem "Astoria", na kt�rej charakterystycznym, w�skim i spiczastym pismem dziadka nakre�lono: "Amor vincit omnia (Mi�o�� wszystko zwyci�a), Milu!". By�a te� paczka jego list�w, przewi�zanych wst��eczk�, ale w sumie nic ciekawego. Szar� kopert�, zawieraj�c� dot�d zdj�cie �lubne jej rodzic�w, Laura zostawi�a na miejscu. Samo zdj�cie natomiast zabra�a, nikogo nie pytaj�c. Ukry�a je w swoim biureczku, pomi�dzy zeszytami
i ksi��kami szkolnymi. Odt�d cz�sto ogl�da�a t� fotografi� i tym sposobem wesz�o jej w zwyczaj rozmawianie z tat� - m�odym cz�owiekiem o szczup�ej, inteligentnej twarzy i interesuj�cym, troch� cynicznym u�mieszku. Opowiada�a mu o tej ohydnej szkole i o tym, �e nie ma w�a�ciwie �adnej przyjaci�ki, i o tym, �e Wiktor nie zwraca na ni� uwagi, i o tym, �e nikt, pr�cz dziadziusia, jej nie kocha. Nie popada�a przy tym w �aden s�odki lament, sk�d�e znowu! - to nie by�o w jej stylu. Rozmawia�a sobie z tat� tak, jak - by�a tego pewna! - oboje lubili: kpi�co, lekko i niezobowi�zuj�co.
A ca�kiem niedawno, zupe�nym przypadkiem, natkn�a si� na po��k�y telegram z dat� 13 marca 1983, nadany w Sydney, w Australii. Zapomniany papierek, zaadresowany do mamy, znajdowa� si� w starej ksi��ce "Kuchnia polska" w rozdziale "Potrawy m�czne", co t�umaczy�o si� w pewnym stopniu tre�ci� telegramu: JU� LEC� SZYKUJ OBIAD PIEROGI Z GRZYBAMI UWIELBIAM KOCHAM PRZYBYWAM NIEDZIELA RANO OK�CIE - JANUSZ.
W p�tora roku p�niej, w grudniu 1984, Laura przysz�a na �wiat
- ale jej ojca ju� wtedy nie by�o w Polsce. Jak si� dopyta�a, wyjecha� na dobre wiosn� roku 1984 - i ju� odt�d nie da� znaku �ycia. By� mo�e nadal przebywa� w Australii? Nie wiadomo. Nie ma sposobu, �eby go znale��. Chyba �e...
- Co si� sta�o? - przestraszy�a si� ciotka Natalia, bo Laura nagle zerwa�a si� z fotela, tkni�ta niespodziewanym natchnieniem.
- Nic - odpowiedzia�a kr�tko, po czym opu�ci�a zielony pok�j.
�e te� wcze�niej na to nie wpad�a!
Zmarnowa�a ca�y rok.
Ale teraz ju� wiedzia�a, gdzie ma szuka� ojca.
4.
"Ufff... jak ona na mnie spojrza�a!" - pomy�la�a Natalia, padaj�c bez si� na mi�kkie poduszki i czuj�c w g�owie siedmiokrotny rezonans po huku zatrza�ni�tych drzwi. - Wzrok jak b�ysk szpady! Brrr. Nie do wiary, �e dziecko ukochanej siostry mo�e tak cz�owieka przeszy� spojrzeniem. Co w niej siedzi? "Hardo��" to jednak nie to s�owo. Co to jest? "Mam to po ojcu" - powie sobie i �ypnie tymi Januszowymi oczami, sko�nie i tajemniczo. O, to fakt, �e z wiekiem jest do niego coraz bardziej podobna. Pewnie, �e nikogo nie wolno s�dzi� za odziedziczone cechy podobie�stwa, ale, doprawdy, trudno si� op�dzi� od por�wna� i oprze� pewnym obawom.
Nie, nie hardo��. Wzgardliwa drwina - o, w�a�nie. To z Tygryska promieniuje. To samo promieniowa�o i z Janusza Pyziaka. Nikt tego nie wyczuwa� - a ona, Natalia - tak. Zawsze.
Mia�a zaledwie siedem lat, kiedy Gaba zakocha�a si� w Januszu, dziesi�� - kiedy si� pobrali, a trzyna�cie - gdy Janusz porzuci� Gabrysi� spodziewaj�c� si� dziecka, z malutk� Pyz� w w�zku.
Z pocz�tku Natalia lubi�a Janusza, pomimo swoich przeczu�, za to p�niej mia�a ju� prawdziwy pow�d, �eby go nie lubi�.
"Ale przecie� Tygryska lubi�!" - pomy�la�a, przewracaj�c si�
w gor�cej po�cieli. Wiatr wy� pod drzwiami i �omota� nieszczelnymi ramami okien. �nieg wci�� sypa�, a Natalia wci�� si� denerwowa�a. Co� si� dzieje z Laur�. Ostatnio ju� ma�o m�wi�a o Januszu, najgorzej by�o rok temu. Zdawa�o si�, �e wsp�lnym wysi�kiem ca�ej rodziny uda�o si� przecie� spraw� za�egna� - ale nie, tli si� nadal, - Musz� o tym porozmawia� z Gabrysi� - postanowi�a Natalia i zanios�a si� kaszlem. Bola�o j� w p�ucach, g�owa jej p�ka�a. - Powinna tu zaraz przyj��,
a wtedy spytam j� jakby nigdy nic...
Drzwi otworzy�y si� dok�adnie w tej chwili i Natalia bez najmniejszego zdziwienia ujrza�a w nich swoj� najstarsz� siostr�.
- Przynios�am kolacj� - powiedzia�a Gabriela, wnosz�c tac�
z paruj�cym kubkiem, pe�nym malinowej herbaty. - Jak tam, masz gor�czk�? - postawi�a talerz z kanapkami na stoliku obok ��ka
i musn�a czo�o siostry. - O, tak. Masz.
- Mo�liwe... - s�abo odpowiedzia�a Natalia, b�ogo zanurzaj�c si�
w poczucie bezpiecze�stwa i spok�j. Zawsze tak si� czu�a przy Gabrieli. Strachy i smutki przy niej znika�y.
- Niewzruszone centrum - powiedzia�a na g�os, a siostra stwierdzi�a:
- Nutria, ty majaczysz.
- Ani troch�. Jeste� moje niewzruszone centrum - o�wiadczy�a z uporem Natalia.
Gabrysia obdarzy�a j� swoim pi�knym, ciep�ym u�miechem.
- A ty moje - zrewan�owa�a si�.
- O, nie - zaprzeczy�a Natalia. - Przecie� to ja przez ca�e �ycie opieram si� na tobie. To nie ja jestem twoim centrum.
- A kto wobec tego? - �mia�a si� Gabriela. Natalia spojrza�a na ni� powa�nie.
- Nie wiem - odpar�a. - Sama powiedz, kto jest twoj� opok�? Na kim zawsze mo�esz si� oprze�?
Gaba milcza�a i Natalia wyczu�a, �e by� mo�e przekroczy�a granice dyskrecji, wi�c szybko powiedzia�a: - Pytam, bo mam gor�czk� i jestem na wariackich papierach. A wi�c - nie wiesz?
- Wr�cz przeciwnie - zaprotestowa�a �ywo Gabrysia. - Je�li milcz�, to dlatego, �e szukam na zbyt d�ugiej li�cie...
- Przecie� nie b�d� ci� pyta�, kogo kochasz najbardziej - zacz�a Natalia, chc�c doko�czy�: "bo to by�oby dziecinne", lecz w tej samej sekundzie Gabriela odpowiedzia�a bez namys�u:
- Tygrysa.
Sama si� zdumia�a t� odpowiedzi� i umilk�a, patrz�c na r�wnie zdumion� siostr�. A kiedy Natalia zn�w opad�a na poduszki, Gabriela, zak�opotana, zacz�a si� t�umaczy�:
- Nie, w�a�ciwie... jak mog�am tak paln��... r�wnie dobrze mog�
powiedzie�: Pyz�, Ignasia, Grzesia, mam�, ciebie, tat�... niekoniecznie w tej kolejno�ci.
- Tak - odpowiedzia�a Natalia, pokas�uj�c. - Ale liczy si� ta pierwsza odpowied�.
- Ale�... g�upstwo, kocham was wszystkich tak samo mocno, przysi�gam. Nie wiem, dlaczego wyrwa�o mi si�: Tygrys.
- Ja wiem - powiedzia�a Natalia.
- No?
- Cz�owiek zawsze powie najpierw o tym, co go najbardziej boli.
Gabriela umilk�a i siad�a w fotelu, tam gdzie przedtem Laura.
- Tak - przyzna�a po chwili, kiwaj�c jasn� g�ow�, i spojrza�a w oczy siostry swoimi, br�zowymi jak kasztany. - Sk�d ty wiesz takie
rzeczy, Nutria?
- Czuj� - wykas�a�a Natalia. - Wiesz, Laura by�a tu przed chwil�.
- I co?
- Te� powiedzia�a w pierwszym odruchu o tym, co j� najbardziej boli.
Gabriela znieruchomia�a.
- Janusz - odgad�a.
- Tak. Gabuniu, przepraszam, �e o to zapytam... stara�am si� nigdy
nie pyta�, bo jak pyta�am, to by�o ci przykro... - pl�ta�a si� Natalia. - Wi�c ju� potem nie pyta�am, ale teraz spytam, bo jak ju� pyta�, to pyta�...
- To pytaj - machn�a r�k� Gabrysia.
- Czy rzeczywi�cie nie wiesz, co si� z nim dzieje, czy tylko tak
m�wisz?
- A co ty my�lisz, �e mog�abym!... - zdenerwowa�a si� natychmiast
Gabriela, lecz widz�c, �e Nutria a� si� skuli�a, zaraz powiedzia�a spokojniej: - �adnych wie�ci od lat pi�tnastu. Poza tym, �e mama
spotka�a kiedy� jego siostr�.
- Tak, s�ysza�am. I niczego wi�cej nie chcesz si� o nim dowiedzie�? - nie�mia�o zacz�a Natalia, a Gabrysia poblad�a.
- Ja ju� do�� o nim wiem - powiedzia�a stanowczo. - O wiele za du�o. Po co mam si� jeszcze teraz dopytywa�?
- Bo to intryguje Laur� - mrukn�a Natalia. - Musz� ci to
powiedzie�: b�d� k�opoty. Czuj�.
Gabriela przez chwil� milcza�a, skubi�c nitk�, wystaj�c� ze spranego
mankietu koszuli.
- Hm, hm - powiedzia�a. - No, dobra. Niech b�d�. Nie mam si�
czego wstydzi� i nie mam przed czym ucieka�. A wi�c - poradz� sobie. Natalia otworzy�a usta, �eby jeszcze co� powiedzie�, ale Gabriela klepn�a j� w �opatki. - No, dosy�. Nie zapominaj, �e chorujesz. Popij no herbaty z sokiem. A w�a�nie - kiedy wyzdrowiejesz?
- Nigdy - ponuro odpar�a Natalia. - Ju� zawsze b�d� mia�a gryp�.
- Przy takim nastawieniu - faktycznie, marne widoki. A klasa maturalna nie ma swojej polonistki.
- W�a�nie! - zreanimowa�a si� Natalia. - Ida powiedzia�a, �e wpadnie wieczorem i postawi mnie na nogi.
- Tak? A jak ona ci� postawi na nogi?
- Postawi mnie na nogi przez postawienie mi baniek - wyja�ni�a Natalia. - Patrz, nasza siostra studiowa�a przez sze�� lat, zrobi�a
doktorat i specjalizacj� drugiego stopnia - po to, �eby teraz stosowa� metody prababek!
- To samo dotyczy hodowli niemowlak�w - wyjawi�a Gabrysia ze �miechem. - Jak J�zinek z�bkowa�, to mu smarowa�a dzi�s�a preparatem kupionym za ci�kie dolary. A ma�ej �ucji daje teraz przypieczon� sk�rk� razowca!
- A Pulpecji te� dziecko z�bkuje?
- Z�bkuje. Nie pami�tasz, �e to ju� ta pora?
- Nie pami�tam.
- Jak b�dziesz mia�a w�asne dzieci, zapami�tasz raz na zawsze.
- Nie b�d� mia�a.
- H�?!
- Tak postanowi�am. Przejd� przez �ycie samotnie. I skonam. Nie potrzeba mi absolutnie nikogo. Ani m�a, ani dzieci. Nikogo.
- Nikogo?! Akurat ty? Bujda. Ty w�a�nie potrzebujesz innych ludzi, jak nikt. Musisz komu� odda� swoje �ycie, bo nie b�dziesz �y�a naprawd�.
- Nie mam komu - mrukn�a Natalia.
- Cicho. Cicho.
- Wi�c - kiedy ma miejsce to z�bkowanie?
- W sz�stym miesi�cu pierwszy z�b, to jest og�lno�wiatowa norma. Ignacy Grzegorz jednak�e...
- No, tak, wiem, ale on jest przecie� genialny. Popatrz, Gabrysiu, to one maj� ju� po sze�� miesi�cy! Czy tak?
- S�uchaj. Je�li Ida i Pulpecja rodzi�y pierwszego sierpnia, to ich c�rki maj� - no? Ile?
- A widzisz, Gabuniu. Sama nie wiesz.
- Ja wiem! - tylko pytam ciebie. No, ile?
- Maj� po sze�� miesi�cy? - odgad�a po namy�le Natalia.
- Brawo! Brawo! Doskona�a odpowied�!
Nutria zachichota�a.
- Jak one to zrobi�y, �e uda�o im si� urodzi� jednego dnia? Pulpecja
mia�a termin w lipcu, Ida - w sierpniu.
- Ja mam teori� - przyzna�a si� Gabrysia. - Moim zdaniem, Ida
by�a zazdrosna i nie mog�a znie�� my�li, �e Patrycja urodzi pierwsza. Zadzia�a�a pot�ga pod�wiadomo�ci. To wszystko. Nie wiem, czy wypada plotkowa� o w�asnych siostrach...
- Wypada, wypada - uspokoi�a j� Natalia.
- No, wi�c... mam sygna�y, �e rywalizacja trwa nadal. Jak wiesz, Patrycja jeszcze karmi piersi�. Ida przesta�a z powod�w zawodowych. Teraz chodzi o to, ile wa�y kt�re niemowl�. Nie umiem ci powt�rzy�,
w czym tkwi istota sporu, ale znasz Id�.
- No, wi�c kt�ra wi�cej wa�y?
- Dla mnie to niewa�ne. Nie pami�tam.
- Wiesz, to zrozumia�e, �e naszym siostrom troch� odbi�o. Maj�
dziewczynki, urodzone jednego dnia - i w dodatku obie rude!
- Sytuacja ma same plusy, moim zdaniem.
- Musi mie� i minusy, skoro sp�r trwa.
- No, ale my tego nie rozumiemy - podsumowa�a Gabrysia. - Jedna tylko korzy�� z tej sytuacji: Ida przesta�a napuszcza� J�zinka na mojego
Ignasia.
- No, ty orangutanie! - odezwa�a si� z oburzeniem Ida, kt�ra w�a�nie
wesz�a do zielonego pokoju. - Czy ja go potrzebowa�am napuszcza� na tego twojego chudzin�? Sam mi si� rwie! Bo�e, jakie wy jeste�cie, nie mo�na was zostawi� bez dozoru, bo zaraz cz�owieka obsmarujecie od st�p do g��w. Pod�e. Nutria, zdejmuj koszul�, k�ad� si� na brzuch. Przynios�am konieczne akcesoria. - To m�wi�c, Ida zbli�y�a si� do �o�a bole�ci - pi�kna, ruda i zielonooka - nios�c metalow� tack�, pe�n� po brzegi. - Nie denerwujcie mnie nadmiernie, bo mia�am dzi� ci�ki dzie� (Nutria, do kogo ja m�wi�am o koszuli? No, ju�!).
W pracy, zamiast operowa� ropne migda�ki, gard�owa�am w sprawie strajku.
- A migda�ki?
- Pacjentka nie przyby�a na zabieg - odpar�a Ida, krz�taj�c si�
fachowo i rozk�adaj�c akcesoria. - Ba�a si�, �e szpital strajkuje. Tymczasem my�my oczywi�cie nie strajkowali. Poprzestali�my na
oflagowaniu budynku.
- No, to dlaczego gard�owa�a�?
- Bo piel�gniarki chcia�y si� przy��czy� do strajku generalnego, kt�ry jest zapowiedziany na jutro. Ma trwa� dziesi�� dni.
- Rany boskie! - j�kn�a chora.
- No, ale spokojnie. W Poznaniu strajku nie b�dzie - to m�wi�c, Ida podpali�a kwacz i zacz�a stawia� szklane ba�ki na piegowatych plecach swej m�odszej siostry.
- A! - krzykn�a Natalia. - A! Czy ja ci m�wi�am?
- Co takiego? - spyta�a nieuwa�nie Ida, podgrzewaj�c kolejn� ba�k�.
- �e si� potwornie boj� tych baniek?
- Nie, ale sama wiem. Ty si� boisz absolutnie wszystkiego, Nutria, ty jeste� najbardziej boja�liwa z nas wszystkich. Nie podskakuj - poleci�a Ida surowo, kiedy zagospodarowa�a ju� ca�� powierzchni� plec�w szklanymi wyprztykami, zasysaj�cymi sk�r� w komiczne g�rki koloru truskawek. - Przecie� to nie boli.
- Ale przera�a!
- Cisza, prosz�. �adnych emocji, bo od tego ba�ki si� kiwaj�. Jad�a� lekarstwo, jak przykaza�am?
- Tak, Idu� - st�kn�a Natalia.
- No, to w poniedzia�ek p�jdziesz do pracy. Teraz ci� przykryj� lekko - no, czymkolwiek... co tu macie... o, to b�dzie dobre... i b�d� ci� bawi� rozmow� przez dziesi�� minut. Rany boskie, jak ta grypa szaleje. P� miasta pad�o.
- A tu strajki - j�kn�a chora.
- Dzi� zasz�am jeszcze do c�rki Robrojka... Nutria, mia�a� nie rusza� plecami! �
- Ja nie ruszam.
- Jak to nie. Ca�a drgn�a�, a od tego ba�ki si� kiwaj�. Bella gor�czkowa�a trzy dni, czterdzie�ci stopni od rana do wieczora.
- Czy ona ma opiek�? - spyta�a Gabrysia. - Przecie� Robert w �odzi.
- Ojejku, Nutria, no nie kiwaj ba�kami, m�wi� ci po dobroci!- zirytowa�a si� Ida. - Belli dogl�da Tosia Kowalikowa. Wszystko
w porz�dku. Jak matka i tak dalej. Robert siedzia� przy Belli przez weekend, a potem musia� pojecha� w podr� s�u�bow�. Ch�opisko si� zapracowuje, naprawd�, a� poczernia�... Nutria! Do kogo m�wi�am
o kiwaniu?!... S�uchajcie, to jest naprawd� przedziwny cud, �e nasze dzieci jeszcze si� nie pochorowa�y. Wok� zaraza, w domu zaraza, rodzina si� s�ania, a one nic. Tfu-tfu, na psa urok.
- Tfu-tfu - dorzuci�a Gabrysia.
- Tfu-tfu, na pohybel, to jest zaraza z Ukrainy - wychrypia�a Natalia.
- Ja tam na pewno nie p�jd� na "Ogniem i mieczem" - oznajmi� od drzwi Ignacy Borejko, kt�ry wkroczy� w swej wytartej bon�urce, za�apuj�c si� na ostatnie s�owa. Dostrzeg� miny c�rek, wzni�s� rude brwi a� do po�owy �ysego czo�a, zwie�czonego po bokach srebrnymi k�dziorkami,
i dorzuci�: - Bo o tym tu, zdaje si�, mowa?
Trzy siostry wybuchn�y chichotem.
- Nie, nie o tym, tato - zapewni�y go.
- Niewa�ne - rzek� ich ojciec, wznosz�c dumnie g�ow� i robi�c min� Cezara, swoj� ulubion�. - Pozw�lcie, �e doko�cz� moj� my�l. Cudz� my�l�. Ista, quae spectantur, ad quae consistitur, quae alter alteri stupens monstrat, foris nitent, introrsus misera sunt (Te rzeczy, kt�re przyci�gaj� oczy i przy kt�rych si� przystaje, kt�re jeden drugiemu z podziwem pokazuje, te rzeczy po wierzchu b�yszcz�, a s� lichot� w �rodku), pisa� Seneka. Czy mo�na w doskonalszy spos�b nazwa� istot� sztuki masowej? Non tam bene cum rebus humanis agitur, ut meliora pluribus placeant (Sprawy ludzkie nie id� a� tak dobrze, �eby si� podoba�o wi�kszo�ci to, co lepsze). Dlatego nie p�jd� na "Ogniem i mieczem". Nie b�d� spokojnie patrza�, jak mi przepuszczaj� moj� ulubion� lektur� przez maszynk� do robienia pieni�dzy.
- Tato - wtr�ci�a Ida z czystej przekory - Sienkiewicz te� pisa�
dla pieni�dzy.
- Sienkiewicz! - wzburzy� si� Ignacy Borejko. - Wiadomo ci przecie� doskonale, moje dziecko, ku pokrzepieniu czego on pisa�!
- Jest to prawda, lecz nie ca�kowita - odpar�a Ida, przeci�gaj�c si� na krze�le i kr�c�c w k�eczko g�ow� dla poprawy stanu ukrwienia tej�e. - W dodatku ca�a "Trylogia" to przecie� w czystej postaci sztuka masowa tamtych czas�w, tato.
- Ida, przesta� blu�ni� - zwr�ci�a jej szeptem uwag� Gabrysia,
a Natalia j�kn�a pod ba�kami. Ju� wiedzia�a, co j� teraz czeka i co b�dzie musia�a - pr�cz duchoty, baniek, gor�czki i dyskomfortu - znosi� od tej chwili: burzliw� dyskusj� z elementami sporu
o imponderabilia. Ojciec z Id� uwielbiali takie s�owne szermierki.
W podobnych sytuacjach skutkowa�o jedynie odwr�cenie ich uwagi
w spos�b nag�y.
- Och! Och! - krzykn�a wi�c g�o�no, a wszystkie oczy zwr�ci�y si� na ni�. - Ida, czuj�, �e te pijawki wessa�y mi ca�� sk�r�.
Uwaga wiernego ojca przenios�a si� momentalnie z hipotetycznych ofiar sztuki masowej na ofiar� Idy, le��c� w dziwacznej pozie pod os�on� bia�ego szlafroka k�pielowego, poplamionego niegdy� przez J�zinka czerwonym atramentem.
- Co ona ci zrobi�a, moje dziecko? - chcia� wiedzie�, bardzo zaniepokojony.
- Lecz� w ten spos�b Nutri� z bronchitis, tato - wyja�ni�a ura�ona Ida. - A co, czy�by� znowu chcia� kwestionowa� moj� fachowo��?
- Co znaczy: znowu? - spyta� Ignacy Borejko, prostuj�c si�
z godno�ci�.
- Ida, milcz - mrukn�a Gabrysia, szczypi�c siostr� w chude udo.
- Co znaczy: kwestionowa�? - dopytywa� si� ojciec. - Czy ja kiedykolwiek, Idu�, kwestionowa�em?
- Ida, milcz, m�wi� ci... - doradzi�a zn�w Gabrysia.
- Pewno, �e kwestionowa�e�, pewno, �e kwestionowa�e� - nie zmilcza�a Ida. - Zawsze kwestionujesz, zawsze kwestionujesz! Ostatnio przed kwadransem kwestionowa�e�, u mamy.
- Ja kwestionowa�em przed kwadransem? Ja przed kwadransem? Chyba ci si� �ni�o, nieszcz�sna Gonerylo.
- By� to w takim razie sen bardzo specyficzny - rzek�a Ida g�ucho. - Musia� mie� ani chybi silne pod�o�e freud�wskie. �ni�o mi si� wi�c, �e poda�am mamie antybiotyk, wskazany przy zapaleniu oskrzeli, a ty mi tego kategorycznie zabroni�e�, twierdz�c, �e na katar najlepszy jest kielich brandy i cytryna, i �e antybiotyk na katar szkodzi.
- Bo szkodzi - rzek� m�nie Ignacy Borejko.
- By� mo�e �ni� nadal! - zakrzykn�a Ida, zataczaj�c zielonymi oczami. - Ludzie, no trzymajcie mnie, bo ja za momencik b�d� lewitowa�. Albo nie. Jestem na to zbyt zm�czona. Po prostu po�o�� si� i zemdlej�.
- Jeste� zm�czona? - spyta� Ignacy Borejko, zwracaj�c na Id� br�zowe oczy, pe�ne jak zwykle wyrazu wiernej dobroci.
- Tak, tatusiu - odpowiedzia�a pokornie Ida, po czym podesz�a do rodzica i z�o�y�a rud� g�ow� na jego w�skiej piersi. Wymaga�o to od niej pewnych stara�, gdy�, maj�c wysokie obcasy, g�rowa�a nad nim wzrostem.
Rodzic si�ga� jej do ramion.
- Biedne male�stwo - rzek� Ignacy Borejko, g�adz�c jej bujne loki. - Dobrze, �e jeste� taka zm�czona, moja c�reczko, bo inaczej na pewno k��ci�aby� si� ze mn� do upad�ego. Jak�e szcz�liwie si� sk�ada,
�e ja nie lubi� spor�w i wa�ni!
- A! A! To niby ja je lubi�, co? - wrzasn�a Ida, od nowa
w nastroju bojowym.
- Chyba ju� czas oderwa� mi to obrzydlistwo od cia�a - wychrypia�a
Natalia w ramach dzia�a� samoobronnych. - O ile w og�le mam tam jeszcze jakie� cia�o.
5.
Laura wpad�a do pokoju, po�o�onego tu� przy drzwiach wej�ciowych. Oddalony od pozosta�ych o ca�� d�ugo�� przedpokoju i - dodatkowo - korytarza, nale�a� niegdy� do s�siadki, pani Szczepa�skiej. Po przebudowie w��czono go w obr�b posiad�o�ci Borejk�w i teraz w tym du�ym, cichym pomieszczeniu, kt�rego okna wychodzi�y na podw�rze, kr�lowa� pi�cioletni Ignacy Grzegorz Stryba wraz ze swymi rodzicami. Wszystko tu zosta�o podporz�dkowane jego potrzebom - wygodny tapczanik z szuflad� na po�ciel przytyka� do zmy�lnego biurka z IKEI, na kt�rym mie�ci� si� spory ju� ksi�gozbi�r Ignasia, jego w�asny komputer, mikroskop, zestaw do majsterkowania, wielka plansza rysunkowa oraz kaseta na farby i kredki. Zabawek Ignacy Grzegorz zasadniczo nie u�ywa�. Poza tym w pokoju sta�y jeszcze, rzecz jasna, rega�y pe�ne ksi��ek naukowych Grzegorza i ksi��ek naukowych mamy (beletrystyk� trzyma�a na rega�ach w przedpokoju). By�y tu tak�e dwa po��czone z sob� biurka, wsp�lny komputer mamy i Grzegorza oraz ich wsp�lne ��ko. Na tym w�a�nie solidnym meblu sosnowym, nakrytym patch-workow� narzut� (dzie�o pani Janki, czyli cioci Kreski) rozpiera� si� obecnie ma�y intelektualista o w�t�ym karku i ciemnej grzywce, pogr��ony w lekturze "Mumink�w". Laura w�ciek�a si� natychmiast na widok smarkacza, kt�ry nawet nie zdj�� kapci, k�ad�c si� na miejscu mamy. Ilekro� mama widzia�a Laur�, rzucaj�c� si�
w butach na ��ko - swoje ��ko! - tylekro� nie omieszka�a uczyni� jakiej� niemi�ej uwagi. Tak jakby to by�o najwa�niejsze, doprawdy!
O, ta jej wieczna ma�ostkowo��! Ciekawe, �e niczego w tej dziedzinie nie nauczy�a swego synusia.
- Mo�e by� tak zdj�� buty - warkn�a w stron� brata. Podni�s� kszta�tn� g��wk� o odstaj�cych uszach, spojrza� z roztargnieniem ciemnymi, my�l�cymi oczami i pos�usznie zrzuci� pantofle na pod�og�, po czym zn�w pogr��y� si� w lekturze. Czyta� biegle i z wyra�n� przyjemno�ci�. W og�le by� bardzo m�dry i ca�a rodzina nieustannie si� nim zachwyca�a. Laura nie. Smarkacz j� denerwowa�. M�drala jeden. Anio�ek. Zawsze mia�a wra�enie, �e on si� nad ni� lituje. Albo, �e ma wobec niej poczucie wy�szo�ci. Zrozumia�e, skoro jest dla mamy najwa�niejszy na ca�ym �wiecie.
Kiedy mama wysz�a za Grzesia, Laura i R�a musia�y zamieszka� po drugiej stronie korytarza, w