1212
Szczegóły |
Tytuł |
1212 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1212 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1212 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1212 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Eugeniusz Sue
Tajemnice Pary�a
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
Przek�ad anonimowy przejrza�a i
poprawi�a Zofia Wasitowa
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z wydawnictwa
"Iskry", Warszawa 1959
Pisa� R. Du�
Korekty dokonali
St. Makowski
i K.Kopi�ska
Cz�� I
I~
Wst�p
Wieczorem 13 grudnia 1834 roku
atletyczny m�czyzna, odziany w
podart� bluz�, przeszed� most
Pont_au_change w Pary�u i
zag��bi� si� w labiryncie
w�skich, kr�tych i ciemnych
uliczek dzielnicy Cit~e.
Porywisty wiatr hula� w ponurych
zau�kach, chwiejne �wiat�o
ulicznych latarni odbija�o si� w
strumyku czarnej wody p�yn�cej
�rodkiem chodnika. Domy mia�y
kolor b�ota, pot�uczone szyby w
nielicznych oknach, ciemne
sienie i strome schody. Parter
tych ruder zajmowa�y sklepiki
w�glarzy i garkuchnie.
Dziesi�ta bi�a na zegarze. Pod
sklepionymi przysionkami,
ciemnymi jak jaskinie,
przysiad�o kilka kobiet.Niekt�re
�piewa�y p�g�osem. M�czyzna
musia� zna� jedn� z nich, bo
nagle schwyci� j� za r�k�.
Cofn�a si� z przestrachem.
- Dobry wiecz�r, Szurynerze.
- Gualezo! - rzek� m�czyzna.
- Id�, kup mi w�dki albo
zobaczysz, jak z tob� pota�cuj�.
- Nie mam pieni�dzy -
odpowiedzia�a kobieta dr��c
ca�a.
- Szynkarka ci skredytuje!
- Nie zechce, i tak jestem jej
sporo winna...
- �miesz jeszcze gada�?! -
zawo�a� Szuryner i w�ciek�y
rzuci� si� w pogo� za
dziewczyn�.
- Nie zbli�aj si� do mnie -
powiedzia�a �mia�o - bo ci oczy
wy�upi�. Nic ci nie zrobi�am,
czemu mnie chcesz bi�?
- Zaraz ci powiem! - zawo�a�
bandyta. - A! Mam ci�! Teraz
pota�cujesz!
- Ty sam pota�cujesz! -
odezwa� si� jaki� m�ski g�os.
- Kto tam? To ty, Czerwony
Janku?
- Nie jestem Czerwonym Jankiem
- rzek� nieznajomy.
- Dobrze, nie jeste� z
naszych, spr�bujmy si�! -
zawo�a� Szuryner; w tej�e chwili
mi�kka, wypieszczona d�o�
schwyci�a go za gard�o tak
silnie, i� zdawa�o si�, �e
cienka sk�ra okrywa musku�y
stalowe.
Dziewczyna, uciek�szy w g��b
sieni, rzek�a do nieznajomego
obro�cy:
- Dzi�kuj� panu, �e� uj�� si�
za mn�... Szuryner chcia� mnie
zbi�. Teraz mnie ju� nie
dostanie; strze� si� go... To
znany no�owiec!
- I ja tak�e chwat, z kt�rym
nie�atwa sprawa - odpowiedzia�
nieznajomy.
Wszystko umilk�o; przez kilka
sekund w�r�d wycia wiatru i
plusku deszczu s�ycha� by�o
tylko gwa�towne szamotanie si�
walcz�cych. Nieznajomy wyci�gn��
Szurynera a� na ulic�;
podstawi� mu nog� i przewr�ci�
go; a gdy tamten znowu si�
porwa�, obro�ca Gualezy zacz��
mu b�bni� pi�ciami po g�owie;
uderzenia spada�y g�sto jak
grad. Nareszcie Szuryner,
og�uszony, pad� na bruk.
- Nie dobijaj go, miej lito��
- rzek�a Gualeza, kt�ra podczas
tej bitki wysz�a na pr�g domu. -
Lecz kim pan jeste�? Pr�cz
Baka�arza nikt nie jest
silniejszy od Szurynera...
Nieznajomy, zamiast
odpowiedzie� s�ucha� uwa�nie
g�osu m�wi�cej; nigdy tony
srebrzystsze nie g�aska�y mu
ucha; chcia� dojrze� rysy
twarzy, ale noc by�a zbyt
ciemna, a �wiat�o latarni zbyt
s�abe.
Tymczasem Szuryner, pole�awszy
kilka minut bez ruchu, wyci�gn��
r�ce, przygi�� nogi, a wreszcie
usiad�.
- Strze� si�! - zawo�a�a
Gualeza, uciekaj�c znowu do
sieni i ci�gn�c nieznajomego za
sob�.
- B�d� spokojna, je�li mu
ma�o, to s�u�� czym� wi�cej.
Bandyta dos�ysza�.
- Zbi�e� mnie na kwa�ne
jab�ko, na dzi� mam dosy�; kiedy
indziej, to nie m�wi�...
- Co! Czy� niezadowolony? -
zawo�a� gro�nie nieznajomy.
- Nie! Jeste� chwat - rzek�
bandyta ponuro. - Da�e� mi dobr�
lekcj�, a wyj�wszy Baka�arza,
nikt dot�d nie pochwali� si�, �e
mnie zwali� z n�g...
- Dobrze, c� z tego?
- Co z tego? Znalaz�em
mistrza. A i ty swego znajdziesz
pr�dzej czy p�niej. To tylko
pewne, �e teraz, kiedy�
zwyci�y� Szurynera, mo�esz
robi� w Cit~e, co ci si�
spodoba; wszystkie dziewki b�d�
twoimi niewolnicami; szynkarze
nie powa�� si� odm�wi� ci
kredytu... kto ty jeste�?
- Chod� ze mn� na kieliszek -
rzek� nieznajomy - a poznasz
mnie.
- Dobrze!... Uznaj� w tobie
mistrza... t�go wywijasz
pi�ciami... jak mi to lecia�o
na �eb!... To wcale nowa
sztuka... musisz mnie jej
nauczy�...
- Zaczn� na nowo, skoro
zechcesz...
- Nie! Jeszczem odurzony...
ale czy ty znasz Czerwonego
Janka, �e� sta� w sieni jego
domu?
- Czerwonego Janka? - zdziwi�
si� nieznajomy. - Mieszka w tym
domu?
- Nie inaczej, cz�owieku,
Janek ma swoje powody, �eby nie
lubi� s�siad�w.
- Tym lepiej dla niego -
odpowiedzia� nieznajomy. - Nie
znam �adnego Czerwonego Janka!
Deszcz pada�, wi�c wszed�em na
chwil� do sieni, �eby nie
zmokn��... Ty� chcia� zbi�
dziewczyn�, tymczasem ja ci�
wybi�em... i tyle tego.
- Ano dobrze; zreszt�, twoje
sprawy mnie nie obchodz�; nie
wszyscy, co maj� interes do
Czerwonego Janka, tr�bi� o
tym... - A zwracaj�c si� do
Gualezy, doda�: Daj� s�owo,
dobra z ciebie dziewczyna! Nie
chcia�em ci zrobi� nic z�ego,
ale to �adnie, �e� tego szale�ca
nie podszczuwa�a na mnie, kiedy
mu ust�pi�em... P�jdziesz pi� z
nami! On p�aci! A gdyby�my tak,
m�j panie - rzek� znowu do
nieznajomego - zamiast i�� na
w�dk� poszli co zje��?
- Zgoda. Idziesz z nami,
Gualezo? - rzek� nieznajomy.
- Dzi�kuj�, po tej waszej
b�jce, md�o mi si� robi. Nie
chc� ju� je��...
- Zechce ci si�, pod "Bia�ym
Kr�likiem" kuchnia wy�mienita.
I wszyscy troje w najlepszej
zgodzie poszli do garkuchni.
Podczas gdy nieznajomy walczy�
z Szurynerem, jaki� w�glarz
olbrzymiego wzrostu, ukryty w
innej sieni, przypatrywa� si�
niespokojnie kolejom bitwy.
Bandyta i Gualeza ju�
przest�pili pr�g garkuchni, a
nieznajomy mia� w�a�nie
wchodzi�, gdy w�glarz zbli�y�
si� i szepn��:
- Ksi���... b�agam, miej si�
na ostro�no�ci!...
Nieznajomy wzruszy� ramionami
i wszed�. W�glarz stan�� pod
drzwiami garkuchni, nadstawi�
pilnie ucha i zagl�da� niekiedy
przez ma�y otw�r znajduj�cy si�
w grubej pow�oce wapna i kredy,
kt�r� szyby tych jaski�
�otrowskich zawsze s�
zamalowane.
II~
Garkuchnia
Dom, w kt�rym mie�ci si� gar-
kuchnia "Pod Bia�ym Kr�likiem",
ma dwa okna z frontu; garkuchnia
znajduje si� na dole. Jest to
zadymiona, brudna izba; po obu
jej stronach sze�� sto��w i
tyle� �awek przymocowanych do
muru. Gospodyni ma trzy
rzemios�a: wynajmuje mieszkania
na noc, trzyma szynk i wypo�ycza
suknie nierz�dnicom. Gospodyni
ta, lat czterdziestu, oty�a,
czerwona, siedzi za d�ugim
sto�em, na kt�rym pe�no kwaterek
z cyny, a za ni� na p�kach
stoj� flaszki z w�dk�.
Dwaj ludzie ponurego
wejrzenia, odziani prawie w
�achmany, ledwie tykali wina, co
przed nimi sta�o, i rozmawiali z
widocznym niepokojem. Jeden -
blady, szpakowaty - nasuwa�
cz�sto na oczy star� czapk�, a
lew� r�k� ci�gle trzyma� ukryt�.
Przy innym stole siedzia�
ch�opak szesnastoletni, o twarzy
zapad�ej i przygas�ym wzroku;
d�ugie, czarne w�osy spada�y mu
na szyj�; pali� tyto� z
glinianej fajki, wyci�gn�� nogi
na �aw� i to bucha� dymem, to
popija� spor� miark� w�dki.
Reszta go�ci niczym si� nie
wyr�nia�a: twarze dzikie albo
rozbestwione, weso�o��
grubia�ska albo rozpustna,
milczenie ponure albo
g�upkowate.
Weszli Szuryner i Gualeza wraz
z nieznajomym.
Szuryner - wysokiego wzrostu,
atletycznej budowy - mia� twarz
spalon� s�o�cem i ognistorude
bokobrody. Rysy jego wyra�a�y
zwierz�c� zuchwa�o��. Za ca��
odzie� nosi� wyszarza��
niebiesk� bluz� i spodnie,
kt�rych pierwotn� barw� zaledwie
mo�na by�o rozezna� pod grub�
warstw� b�ota.
Gualeza mia�a lat szesna�cie.
Jej czyste czo�o wznosi�o si�
nad owaln� twarz�, rozja�nion�
niebieskimi oczami o d�ugich
rz�sach. Purpurowe usta, zgrabny
nos i cudne, jasne w�osy
nadawa�y jej rysom wyraz niemal
anielski. Na g�owie mia�a
bawe�nian� chustk�, na szyi
sznur korali. G�os Gualezy,
s�odki, harmonijny, by� tak
zachwycaj�cy, �e mot�och
zbrodniarzy i nierz�dnic prosi�
j� cz�sto, �eby �piewa�a, i da�
jej przezwisko
Gualezy_�piewaczki.
Nieznany obro�ca dziewczyny
(nazwiemy go Rudolfem) mia� lat
oko�o trzydziestu. Jego posta�,
zwinna, proporcjonalna, nie
zapowiada�a nadzwyczajnej si�y,
jak� okaza� w walce. Blada cera,
oczy jak by roztargnione,
ironiczny u�miech zdradza�y
cz�owieka przesyconego
rozkoszami �ycia. A jednak sw�
wypieszczon� r�k� Rudolf przed
chwil� powali� na ziemi�
najsilniejszego bandyt� Cit~e.
Zmarszczki na czole Rudolfa
znamionowa�y cz�owieka g��boko
my�l�cego. W zadumanym oku
niekiedy przeb�yskiwa�a s�odycz,
lito��, innym razem surowo��,
z�o�liwo��, wzgarda i
okrucie�stwo. Z tak� �atwo�ci�
za� na�ladowa� zachowanie
bywalc�w garkuchni, �e z pozoru
nic - pr�cz r�k, bia�ych i
mi�kkich - nie odr�nia�o go od
reszty go�ci.
Wszed�szy do garkuchni,
Szuryner, k�ad�c d�o�, szerok� i
w�ochat�, na ramieniu Rudolfa,
zawo�a�:
- Cze�� zwyci�zcy
Szurynera!... Tak jest,
przyjaciele, ten ch�opak mnie
pokona�... M�wi� to dla
amator�w, kt�rzy �ycz� sobie
mie� po�amane �ebra albo rozbity
�eb, nie wy��czaj�c Baka�arza,
kt�ry tym razem znajdzie swego
mistrza...
Na te s�owa gospodyni i
wszyscy obecni spojrzeli na
Rudolfa z uszanowaniem i obaw�.
Gospodyni u�miechaj�c si� do
niego, wsta�a, by zapyta�, co
rozka�e poda�.
Jeden z dw�ch go�ci, o kt�rych
wspomnieli�my, schyli� si� do
gospodyni i zapyta� ochryp�ym
g�osem:
- Czy by� tu Baka�arz?
- Nie - odpowiedzia�a.
- A wczoraj?
- by�. Czemu pytasz o niego?
- Bo dzi� wiecz�r mieli�my si�
zej��. Mamy interesy.
- �liczne to musz� by�
interesy, zb�je!...
- Zb�je! - powt�rzy� bandyta
rozj�trzony. - Z nich �yjesz.
- Ej�e! B�dziesz ty cicho? -
zawo�a�a gospodyni, podnosz�c
butelk�, kt�r� trzyma�a w r�ku,
a m�czyzna mrucz�c siad� znowu
na miejscu. - Czym ka�ecie sobie
s�u�y�? - spyta�a uprzejmie
Rudolfa.
- Spytajcie Szurynera, matko;
on zaprasza, ja p�ac�... No, c�
chcesz na wieczerz�, hultaju?
- Dwie butelki wina, trzy
kromki chleba i porcj� mi�sa -
rzek� Szuryner. - A ty, Gualezo,
b�dziesz je��?
- Nie... nie jestem g�odna.
- Ale�, dziewczyno, spojrzyj�e
w oczy memu zwyci�zcy - zawo�a�
Szuryner, �miej�c si� na ca�e
gard�o. - Boisz si� patrze� na
niego?
Gualeza w milczeniu spu�ci�a
oczy. Gospodyni przynios�a
wieczerz�, kt�ra wprawi�a w
zachwyt Szurynera; jad�
zawzi�cie. Tak up�yn�o kilka
chwil, gdy wszed� nowy go��,
raczej stary ni� m�ody, �wawy,
silny. Spojrzano tylko na niego
i nikt ju� na� nie zwa�a�.
Wszyscy wiedzieli, kto to jest.
Bandyci wnet poznali swego. Nowo
przyby�y siad� tak, �eby sam nie
widziany, m�g� �ledzi� ruchy
dw�ch m�czyzn, z kt�rych jeden
dowiadywa� si� by� o Baka�arza.
Rozmowy ci�gn�y si� dalej.
Szuryner z szacunkiem odnosi�
si� do Rudolfa.
- S�owo daj� - rzek� - cho�
mnie t�go przetrzepa�e�, rad
jednak jestem, �em ci� spotka�.
Chcia�bym widzie�, jak we�miesz
si� za �eb z Baka�arzem. On mnie
zawsze bi�.
- My�lisz, �e dla twojej
zabawy rzuc� si� na niego jak
brytaN?
- Bynajmniej, ale on skoczy do
ciebie, gdy mu powiedz�, �e�
silniejszy od niego.
- Mam do�� drobnych, aby i
jemu jeszcze zap�aci� - rzek�
Rudolf niedbale; potem doda�: -
Ale� pogoda, psa szkoda wygna� z
domu! Trzeba by kaza� da� w�dki,
piliby�my, a Gualeza mo�e by nam
za�piewa�a.
- Zgoda - rzek� Szuryner.
- I powiemy sobie, kim
jeste�my - doda� Rudolf.
Szuryner wsta�, przy�o�y� lew�
r�k� do czapki i powiedzia�:
- Albinos, inaczej zwany
Szurynerem, niegdy� wi�zie� na
galerach za morderstwo, dzi�
uwolniony, zim� marznie w
wodzie, latem piecze si� na
s�o�cu; oto moje �ycie. A ty -
doda� - m�j panie! Pierwszy raz
widzimy ci� tutaj... Musisz mie�
jakie� rzemios�o?
- Robi� malowid�a na
wachlarzach i nazywam si�
Rudolf.
- Malarz! - zawo�a� Szuryner.
- A wi�c dlatego masz takie
bia�e r�ce. Ale czemu chodzisz
do takiej nory, jak ta, gdie
bywaj� z�odzieje, zb�je i
galernicy?
- Przychodz� tu, bo lubi� si�
bawi�.
- Hm! Hm! - b�kn�� Szuryner. -
Wiesz co, zdaje si�, �e mi nie
ufasz, i nie mam ci tego za z�e.
�eby� mnie pozna�, opowiem ci
moje �ycie. Ale ty zacznij
naprz�d, m�j panie.
- Malarz to �adne rzemios�o -
rzek�a Gualeza.
- Wiele te� na dzie�
zarabiacie? - spyta� Szuryner.
- Kiedy si� postaram - odpar�
Rudolf - mog� zarobi� cztery
franki, czasem pi��, ale to
latem, bo dni d�u�sze.
- A cz�sto wa��sasz si�,
paniczu?
- Hm! Dop�ki mam grosz w
kieszeni. Za nocleg p�ac� sze��
sous, tyto� kosztuje mnie na
dzie� cztery sous, to dziesi��,
�niadanie cztery, to
czterna�cie, obiad pi�tna�cie
sous, wi�c co dzie� wydaj� oko�o
p�tora franka. Nie potrzebuj�
pracowa� ca�y tydzie�, reszt�
czasu bawi� si�.
- A twoi rodzice? - rzek�a
Gualeza.
- Umarli na choler�.
- U kog� pracujesz, kim jest
tw�j majster?
- Nazywa si� Borel, g�upi
gbur, z�odziej i sk�piec,
wola�by da� sobie oko wybi� ni�
cz�owiekowi p�aci� za robot�.
Niechaj przepadnie! By�em u
niego na nauce od pi�tnastego
roku. Od spisu wojskowego jestem
wolny; mieszkam przy ulicy
Juiverie na czwartym pi�trze od
frontu, nazywam si� Rudolf. Oto
i moja historia.
III~
Historia Gualezy
- Teraz ty gadaj, Gualezo -
rzek� Szuryner.
- Kim s� twoi rodzice? -
spyta� Rudolf.
- Nie znam ich; urodzi�am si�,
jak to m�wi�, pod kapu�cianym
li�ciem.
- W takim razie, Gualezo -
zawo�a� Szuryner - jeste�my
krewnymi, bo i ja nie wiem, sk�d
si� wzi��em.
- A kto ci� wychowa�? -
przerwa� Rudolf.
- Nie wiem... Odk�d pami�tam,
by�am przy starej, jednookiej
babie; nazywali j� Puchaczk�;
mia�a nos zakrzywiony jak hak,
oko zielone, okr�g�e. Wieczorem
sprzedawa�am cukier, a prawd�
m�wi�c, �ebra�am... Kiedy,
wracaj�c, nie przynios�am
najmniej dziesi�ciu sous,
dostawa�am szturcha�ce zamiast
wieczerzy.
- A pewna jeste�, �e to nie
twoja matka? - spyta� Rudolf.
- Najpewniejsza, bo mi
Puchaczka do�� cz�sto wymawia�a,
�em sierota bez ojca i matki.
- I tak - rzek� Szuryner -
zawsze by�a� bita?
- Zawsze dostawa�am szklank�
wody, kawa�ek suchego chleba i
k�ad�am si� na ca�� noc marzn��
w stary siennik, w kt�rym
Puchaczka zrobi�a dziur�, �ebym
we� mog�a wle��. Nazajutrz
dostawa�am takie samo �niadanie
i sz�am za miasto do Montfaucon
zbiera� robaki do w�dek, bo
Puchaczka sprzedawa�a na mo�cie
w�dki.
- Mimo to uros�a� prosta jak
trzcina, dziewczyno; nie masz
si� co skar�y�. Od tej chudej
strawy jeste� taka cienka i
zgrabna - przerwa� Szuryner
buchaj�c dymem z fajki. - Ale
c� ci to, bracie... panie
Rudolfie? Czego� pos�pny?... czy
dlatego, �e ta dziewczyna u�y�a
biedy?... Nam wszystkim nie
lepiej by�o.
- O! R�cz�, �e nie
wycierpia�e� tyle co ja,
Szurynerze.
- Ale�, dziewczyno, w
por�wnaniu ze mn� mia�a� si� jak
hrabina. Przynajmniej gdy� by�a
ma�a, spa�a� na s�omie i jad�a�
chleb... Ja, kiedy mi szcz�cie
s�u�y�o, sypia�em w piecach w
Clichy, gdzie wypalaj� wapno;
jad�em li�cie kapusty, a g��d
mnie �cina� z n�g.
- M�czyzna ma wi�cej si�y -
odpar�a Gualeza - ale biedna
dziewczyna... Sta�am na mo�cie z
moim cukrem i p�aka�am z g�odu i
zimna. Litowali si�
przechodz�cy, wy�ebra�am czasem
pi�tna�cie sous, ale i to mi na
dobre nie sz�o, bo Puchaczka,
widz�c, �e im wi�cej p�acz�, tym
wi�cej zbior�, umy�li�a bi� mnie
zawsze, nim postawi na mo�cie.
- Niez�y koncept!
- A pewnie, Szurynerze. Ale ja
wreszcie przyzwyczai�am si� do
bicia. Wi�c si� �mia�am zamiast
p�aka�, �piewa�am... chocia� mi
si� nie chcia�o �piewa�. Jednego
dnia ulicznicy zabrali mi m�j
koszyk. Stara wybi�a mnie i nie
da�a chleba. Wieczorem zacz�a
mi wyrywa� w�osy na skroni - tam
najwi�cej boli...
- Bodaj j� piorun trzas�! To
za wiele! - krzykn�� bandyta
uderzaj�c pi�ci� w st�.
Rudolf spojrza� zdziwiony na
Szurynera; zastanowi� go �lad
uczucia w takim cz�owieku.
Dziewczyna m�wi�a dalej:
- Powiedzia�am wam tedy, �e
Puchaczka dr�czy�a mnie, �ebym
p�aka�a; to mnie rozj�trzy�o: na
z�o�� jej �mia�am si� id�c na
most z koszykiem cukru. Od p�
roku nosi�am ten cukier i nigdym
nie skosztowa�a, ale tego
wieczora, z g�odu i �eby
dokuczy� babie, wzi�am lask�
cukru i zjad�am.
- �wietnie! - zawo�a�
Szuryner.
- Puchaczka, widz�c, co si�
dzieje, grozi mi pi�ci� z
daleka, bo nie mog�a odej�� od
straganu. Ja my�l� sobie: wi�cej
mnie nie wybije za trzy laski
cukru ni� za jedn�... pokazuj�
jej cukier i w jej oczach go
zjadam.
- Wybornie! - wo�a� Szuryner.
- Lecz Puchaczka musia�a z
ciebie �ywcem z�upi� sk�r�.
- Zgarn�wszy stragan, przysz�a
do mnie; my�la�am, �e padn� na
miejscu, tak si� ba�am.
Przyszed�szy do domu, Puchaczka
zamkn�a drzwi na klucz; pad�am
przed ni� na kolana b�agaj�c o
przebaczenie, a ona nic nie
odpowiada. Wtem chwyci�a
obc�gi...
- Obc�gi? - zawo�a� Szuryner.
- Na co?
- �eby mi wyrwa� z�b.
Szuryner zakl��.
- Co ci jest? - spyta�a
Gualeza.
- Co mi jest?... To� bym t�
jednook� wied�m� zabi�, gdyby mi
wpad�a w r�ce. - I oko bandyty
nabieg�o krwi�.
- I wyrwa�a ci z�b, biedna
dziewczyno, ta niegodziwa baba?
- zapyta� Rudolf.
- A jak�e!... I to nie od
pierwszego razu! M�j Bo�e, jak�e
mnie m�czy�a! Doby�a mi ten z�b,
m�wi�c przy tym: "Odt�d co dzie�
wyrw� ci po jednym, a kiedy ju�
zostaniesz bez z�b�w, wrzuc� ci�
do wody".
- O, przekl�ta baba! - zawo�a�
Szuryner.
- A czy dzisiaj zna� co
jeszcze? - odpar�a Gualeza i
u�miechaj�c si�, ukaza�a dwa
rz�dy z�b�w r�wnych i bia�ych
jak per�y.
- Co potem zrobi�a� - spyta�
Szuryner.
- Prawd� m�wi�c, przebra�a si�
miarka. Nazajutrz uciek�am.
Sz�am ca�y dzie�, b��kaj�c si�
po ulicach. Noc� wlaz�am do
sk�adu drzewa, pod stos kory.
G��d mi dokucza�, pr�bowa�am
je�� trociny, ale nie mog�am.
Tam mnie nast�pnego dnia
znale�li i odprowadzili na
policj�. Badali mnie, s�dzili i
jako w��cz�g� skazali na
siedzenie w domu poprawczym do
lat szesnastu. Podzi�kowa�am
s�dziom za ich �ask�, bo
przecie� w wi�zieniu dawali mi
je��. Nadto w wi�zieniu
nauczy�am si� szy�. Ale wola�am
�piewa� ni� pracowa�. O! W dzie�
pogodny nie mog�am nie �piewa�;
kiedy �piewa�am, zdawa�o mi si�,
�e jestem wolna.
- To prawdziwie urodzi�a� si�
s�owikiem - zauwa�y� Rudolf.
- Gdy sko�czy�am szesna�cie
lat, wypuszczono mnie z
wi�zienia. Ledwiem wysz�a na
ulic�, zaczepi�a mnie gospodyni
tego szynku i jeszcze kilka
staruch. "M�j anio�ku", m�wi� do
mnie, "czy chcesz mieszka� u
nas? Damy ci pi�kne suknie, a
nic nie b�dziesz robi�, tylko
si� bawi�". Kto osiem lat
wysiedzia�, ten wie, jak to ma
rozumie�. Anim ich chcia�a
s�ucha�. My�l� sobie: "Mam
zarobionych trzysta frank�w,
umiem szy�, robota si� znajdzie,
gdy nie stanie pieni�dzy".
Ch�tka do zabaw mnie zgubi�a...
ale nie by�o nikogo, kto by mi
da� dobr� rad�... Nakupi�am
kwiat�w na ca�y pok�j; tak lubi�
kwiaty! Potem �adn� sukni�,
je�dzi�am na spacer...
- Z kochankiem? - spyta�
Szuryner.
- Gdzie tam! Chcia�am by�
pani� siebie. Za towarzyszk� do
zabaw bra�am dziewczyn�, co by�a
razem ze mn� w wi�zieniu; to
dobra dziewczyna, nazywa si�
Rigoletta.
- Rigoletta? - przerwa�
Szuryner. - Nie znam jej.
- O, wierz�, to uczciwa
szwaczka, zarabia dwadzie�cia
pi�� sous dziennie, ma w�asne
ma�e gospodarstwo... C� powiem?
Tak d�ugo marnowa�am pieni�dze,
a� mi zosta�o tylko pi��dziesi�t
frank�w. I wtedy w�a�nie
dowiedzia�am si�, �e moja
praczka nie ma nawet czym
zap�aci� za ��ko, �e zleg�a w
piwnicy i le�y na s�omie, nie
maj�c czym okry� ani siebie, ani
swojej kruszyny. Pobieg�am do
domu, zabra�am wszystk�
bielizn�, jak� mia�am, zanios�am
jej i czuwa�am przy niej, a�
znowu mog�a si� podnie��.
Pomaga�am jej pieni�dzmi,
wyzdrowia�a. Teraz ma z czego
�y�, ale nigdy nie chce mi
powiedzie�, com jej winna za
pranie. Widz�, �e chce mi si� w
ten spos�b ui�ci� z d�ugu. Je�li
tak dalej b�dzie, musz� sobie
znale�� inn� praczk�.
- A gdy ci zabrak�o
pieni�dzy?... - spyta� Rudolf.
- Ha, wtedy szuka�am roboty.
Umiem bardzo dobrze szy�,
szczerze chcia�am pracowa�,
posz�am �mia�o do magazynu
bielizny. Powiedzia�am, �e przed
dwoma miesi�cami wysz�am z
wi�zienia i �e chcia�abym dosta�
prac�. Za ca�� odpowied�
pokazano mi drzwi. Wraca�am do
domu smutna, spotka�am tutejsz�
gospodyni�... wzi�a mnie ze
sob�... opi�a w�dk�... i tak
rzeczy posz�y!
- Rozumiem - rzek� Szuryner. -
To si� nazywa zupe�na spowied�.
- Zdaje si�, �e �a�ujesz, i�
opowiedzia�a� swoje �ycie? -
zapyta� Rudolf.
- B�d� co b�d� mi�o jest by�
uczciw� - oepar�a Gualeza z
westchnieniem.
- Uczciw�!... - zawo�a�
bandyta, �miej�c si�. - A po co?
�eby czci� ojca i matk�, kt�rych
nie zna�a� nigdy?
Na twarzy dziewczyny malowa�o
si� g��bokie zadumanie.
- S�uchaj - rzek�a - �e ojciec
albo matka rzucili mnie na ulicy
jak szczeni�, nie mam im tego za
z�e; pewnie sami nie mieli z
czego �y�. Ale s� ludzie
szcz�liwsi ode mnie.
- Od ciebie? Jeste� �liczna,
nie masz siedemnastu lat,
�piewasz jak s�owik, wszyscy ci�
lubi� - i u�alasz si�. A c�
dopiero, gdy b�dziesz stara jak
ta szynkarka?
- O, ja tak d�ugo nie po�yj�,
umr� m�odo; ju� kaszl�.
- Czy cz�sto przychodz� ci
takie my�li, Gualezo? - spyta�
Rudolf.
- Czasem, mo�e pan to lepiej
zrozumie od niego. Kiedy widz�,
jak mleczarka z w�zkiem wraca na
wie�, jak�e jej zazdroszcz�! Ja
id� sama do ciemnej izby, gdzie
nawet s�o�ce nie zajrzy.
- A wi�c b�d� uczciwa!
- Uczciwa, m�j Bo�e! A jakim
sposobem? Za co? Suknie, kt�re
mam na sobie, nale�� do
gospodyni, winnam jej za
mieszkanie i za st�... nie mog�
ruszy� si� z miejsca. Kaza�aby
mnie przytrzyma�. Daj pi�,
Szurynerze - wtr�ci�a �ywo,
podsuwaj�c szklank� - nie, nie
wina, daj w�dki, to mocniejsze.
- A wypiwszy z widocznym
obrzydzeniem, doda�a: Szkoda, �e
w�dka ma tak paskudny smak.
Rudolf s�ucha� tej
przera�aj�cej opowie�ci ze
wzrastaj�cym zaj�ciem. N�dza,
brak opieki i do�wiadczenia
zgubi�y nieszcz�sn� dziewczyn�,
kt�r� w szesnastym roku �acia
los rzuci� samotnie w ogrom
Pary�a. Mimo woli Rudolf
pomy�la� o ukochanym dziecku,
kt�re straci�... c�reczka...
umar�a maj�c sze�� lat... teraz
mia�aby szesna�cie jak Gualeza.
Wspomnienie to pog��bia�o
jeszcze jego wsp�czucie dla
skrzywdzonej sieroty.
IV~
Historia Szurynera
Czytelnik nie zapomnia� dw�ch
go�ci, kt�rych bacznie
obserwowa� trzeci, p�niej
przyby�y. (Jeden z nich ci�gle
chowa� lew� r�k� i kilkakro�
dopytywa� si�, czy Baka�arza nie
by�o dzi� w garkuchni). Podczas
opowiadania Gualezy, kt�rego
s�ysze� nie mogli, niepok�j ich
wzrasta�. Cz�owiek, co ich
�ledzi�, por�wnawszy ich wygl�d
ze wskaz�wkami, jakie mia�
zapisane na ma�ej karteczce,
wsta� i rzek� do gospodyni:
- S�uchajcie, matko, zaraz
wr�c�; pilnujcie mojej butelki i
talerza.
- B�d� spokojny, je�li butelka
pr�na, a na talerzu nic nie ma,
nikt ich nie dotknie.
Gdy cz�owiek ten wychodzi�,
Rudolf spostrzeg� na ulicy
w�glarza o olbrzymim wzro�cie.
Nim drzwi si� zamkn�y, Rudolf
mia� czas okaza� gestem, jak
dalece jest mu przykry ten
rodzaj opieku�czego dozoru;
w�glarz jednak, nie zwa�aj�c na
to, nie oddali� si� od gospody.
Gualeza, chocia� nieco
odurzona w�dk�, nie odzyska�a
weso�o�ci; oparta o �cian�, ze
spuszczon� g�ow�, pogr��y�a si�
w czarnych my�lach.
Szuryner, przeciwnie, by� w
najlepszym humorze. Sam spo�y�
ca�� wieczerz�; wino i w�dka
rozwi�za�y mu j�zyk. Dzika
otwarto��, z kt�r� si� przyzna�,
�e zabi� cz�owieka i poni�s�
s�uszn� kar�, duma, z jak�
zapewnia�, �e nigdy nic nie
ukrad�, zdawa�y si� dowodzi�, �e
mimo pope�nionych zbrodni nie
jest to zatwardzia�y bandyta.
Tote� Rudolf z ciekawo�ci�
czeka� na jego biografi�.
Szuryner wychyli� szklank� i
zacz��:
- Ciebie, moja biedna Gualezo,
przytuli�a cho� Puchaczka, kt�ra
bodajby si� sma�y�a w piekle!...
Ja nie pami�tam, �ebym kiedy
spa� na pos�aniu, a� do lat
dziewi�tnastu, kiedym wst�pi� do
wojska.
- S�u�y�e� wi�c? - zapyta�
Rudolf.
- Trzy lata. Ale o tym
p�niej. Schody pa�ac�w, piece,
w kt�rych palono wapno w Clichy,
kamienio�omy w Montrouge - oto
miejsca, gdzie sp�dzi�em
m�odo��. Mog�em mie� dwana�cie
lat, kiedym si� dosta� do
Montfaucon, gdzie bij� stare
konie i zdejmuj� z nich sk�r�. Z
pocz�tku zabijanie biednych
zwierz�t robi�o na mnie
wra�enie, ale wkr�tce polubi�em
moje zaj�cie.
- A jak ci� nazywano? - spyta�
Rudolf.
- Mia�em w�osy jeszcze
podobniejsze do lnu ni� teraz i
cz�sto oczy krwi� mi zachodzi�y,
dlatego zwali mnie Albinosem.
Albinosy mi�dzy lud�mi to to
samo, co bia�e kr�liki mi�dzy
zwierz�tami - doda� powa�nie.
- A twoi rodzice? Krewni?
- Rodzice? Nieznani. Miejsce
urodzenia: Pierwszy lepszy r�g
jakiej b�d� ulicy; niewielk� mi
przys�ug� zrobili, �e mnie na
�wiat wydali. Wielem u�y� biedy.
- By�e� g�odny, zi�b�e�, a nie
krad�e�?
- Nigdy.
- Ba�e� si� p�j�� do
wi�zienia?
- Gdzie� znowu! Nie kradn�c,
puch�em z g�odu; z�odzieja
karmiliby w wi�zieniu! Nie, nie
krad�em, bo... bo... kra�� - to
nie dla mnie robota.
Rudolfa rozczuli�a ta
odpowied�.
- To dobrze - rzek� - masz
jeszcze serce i honor.
Bandyta zmiesza� si�; spojrza�
na Rudolfa z szacunkiem.
Pojmowa�, jaka przepa�� ich
dzieli.
- Nie wiem, czy tak - rzek�. -
Ale to, co mi pan powiedzia�...
nikt jeszcze do mnie tak nie
m�wi�... Dosy�... nigdy panu
tego nie zapomn�!
- D�ugo by�e� w Montfaucon? -
spyta� Rudolf.
- Kilka lat; z pocz�tku md�o
mi si� robi�o, kiedym zarzyna�
biedne szkapy. Ale gdy
sko�czy�em siedemna�cie lat,
jaki� sza� mnie ogarn��. Czasem
ze dwadzie�cia koni czeka�o na
sw� kolej. Ja, bez koszuli, z
wielkim ostrym no�em, uwija�em
si� mi�dzy nimi... oczy krwi�
nap�ywa�y, ci��em no�em bez
pami�ci, p�ki mi z r�k nie
wypada�. A �e przy takiej
robocie kaleczy�em sk�ry,
wym�wiono mi. Chcia�em p�j�� do
rze�nik�w. Ale gdzie� tam!
Gardzili mn�. Wi�c przysta�em do
wojska. Mia�em wzrost dobry,
si�y dosy�, przyj�li. Szkoda
tylko, �e nie mieli�my wojny. A
z karno�ci� wojskow� nie ma co
�artowa�. Jednego dnia sier�ant
wy�aja� mnie; i s�usznie, bo si�
leni�em; to mnie rozgniewa�o,
nie us�ucha�em go, on mnie
popchn��, ja jego pi�ci� w
pier�. Rzucaj� si� na mnie inni;
w�ciek�o�� mnie ogarnia,
czerwieni mi si� w oczach...
mia�em n� w r�ku, jak szalony
uderzam; zabi�em sier�anta,
zrani�em dw�ch �o�nierzy.
Bandyta spu�ci� g�ow� i chwil�
siedzia� zas�piony.
- O czym my�lisz, Szurynerze?
- zapyta� Rudolf.
- Kr�tko m�wi�c, zakuli mnie w
kajdany, zas�dzili i skazali na
�mier� - m�wi� dalej Szuryner,
nie odpowiadaj�c Rudolfowi.
- Wi�c uciek�e� z wi�zienia?
- Nie; zmienili mi kar�
�mierci na pi�tna�cie lat
ci�kich rob�t na galerach.
Zapomnia�em powiedzie�, �e w
czasie s�u�by uratowa�em dw�ch
koleg�w ton�cych i kiedy�
podczas po�aru wynios�em z ognia
star�, chor� bab�!... Koniec
ko�cem, m�j obro�ca tyle gada�,
�e nie mia�em by�
rozstrzelany... Kiedy przyszed�
powiedzie� mi o tym, chcia�em go
zad�awi�...
- �a�owa�e�, �e ci zmienili
kar�?
- A pewnie... krew za krew, to
s�uszne; kto krad�, niech d�wiga
kajdany. Ale zmusi� cz�owieka,
�eby �y� po zab�jstwie...
- Sumienie ci� gryz�o?
- Nie; przecie� odsiedzia�em
swoje lata - odpar� Szuryner -
ale dawniej co noc prawie �ni�o
mi si�, �e widz� sier�anta i
tych �o�nierzy. A za nimi ze stu
i wi�cej, stoj� rz�dem; czekaj�,
�ebym ich pozarzyna� jak niegdy�
konie... Rzuca�em si� na nich we
�nie, zabija�em jednego po
drugim, a coraz wi�cej ich
przybywa�o... Ma�o tego... nigdy
nie mia�em brata, a zdawa�o mi
si�, �e to wszystko moi bracia,
za kt�rych ch�tnie �ycie bym
odda�... Zlany zimnym potem,
budzi�em si�...
- To straszny sen, Szurynerze.
- O, tak! My�la�em, �e
zwariuj�, chcia�em sobie �ycie
odebra�; ale mi si� nie uda�o. W
ko�cu przemog�o nawyknienie do
�ycia.
- By�e� w dobrej szkole, �eby
si� nauczy� kra��.
- Prawda, ale zbywa�o na
ch�ci. Inni wi�niowie dlatego
w�a�nie drwili ze mnie;
wyt�uk�em ich i dali mi spok�j.
Pozna�em tam i Baka�arza...
Dosta�em od niego tak samo,
jakem dosta� dzi� wiecz�r od
ciebie.
- Wi�c to zwolniony galernik?
- By� skazany na do�ywocie,
ale sam si� uwolni�.
- Uciek�? I nie wydadz� go?
- Ja go nie wydam.
Policja go nie wy�ledzi?
- Dzisiaj sam Lucyper by go
nie pozna�... Mia� nos d�ugi -
ober�n�� go sobie i nadto
jeszcze umy� twarz witriolem; od
sze�ciu miesi�cy, jak zbieg� z
galer, policjanci sto razy go
spotkali, a �aden nie pozna�.
- Za c� siedzia�?
- Za fa�szerstwo, kradzie� i
zab�jstwo. Nazywaj� go
Baka�arzem, bo �licznie pisze i
jest bardzo uczony.
- Z�owi� go pr�dzej czy
p�niej.
- �ywcem go nie wezm�. Zawsze
nosi pod bluz� dwa nabite
pistolety i sztylet.
- A od czasu uwolnienia z
czego �yjesz?
- �aduj� drzewo. Z tego mam
chleb.
- Ale skoro nie jeste�
z�odziejem, czemu mieszkasz tu,
w tej z�odziejskiej norze?
- I gdzie� b�d� mieszka�? Kto
zechce przestawa� z
kryminalist�? Sam si� nudz�;
lubi� towarzystwo; tu �yj� z
r�wnymi sobie.
Szuryner zamilk� i wytrz�sn��
fajk�.
Wtem nowe zdarzenie
przypomnia�o wszystkim trojgu, w
jakim miejscu si� znajduj�.
V~
Uwi�zienie
Cz�owiek, kt�ry wyszed�,
poleciwszy opiece szynkarki
swoj� butelk�, wr�ci� z drugim
m�czyzn�, barczystym, �mia�ego
wejrzenia.
- Co za szcz�cie, �e si�
spotykamy, Borelu! Wejd�,
wypijemy szklank�!
Szuryner szepn�� Rudolfowi i
Gualezie:
- B�dzie awantura. To
policjanci. Baczno��!
Dwaj bandyci, z kt�rych jeden
zapytywa� o Baka�arza, znacz�co
spojrzeli na siebie, wstali i
podeszli ku drzwiom. Policjanci
rzucili si� na nich. Walka by�a
zawzi�ta; wpad�o jeszcze kilku
policjant�w, a za otwartymi
drzwiami b�ysn�y strzelby
�andarm�w. Bandyta, kt�ry ci�gle
chowa� r�k�, szamoc�c si� z
napastnikami, rycza� jak dziki
zwierz; trzech ludzi ledwie
mog�o go utrzyma�. Drugi za�,
zsinia�y, z twarz� konwulsyjnie
drgaj�c�, nie broni� si� wcale i
sam poda� r�ce, na kt�re mu
za�o�ono kajdanki.
Gdy wszystko si� sko�czy�o,
gospodyni zapyta�a oboj�tnie
jednego ze znajomych �andarm�w:
- C� to ci ludzie zrobili,
m�j dobry panie Borel?
- Zabili wczoraj star� kobiet�
przy ulicy �wi�tego Krzysztofa.
Nieszcz�liwa zezna�a przed
�mierci�, �e jednego z nich
ugryz�a w r�k�. M�j towarzysz
przyszed� przekona� si�, czy to
oni. Teraz ich z�owili�my.
Po wyj�ciu policjant�w zapad�o
milczenie. Gospodyni wreszcie
przerwa�a je m�wi�c:
- Szcz�cie dla Baka�arza, �e
go tu nie by�o; ten w czerwonej
czapce dwa razy o niego pyta�,
bo maj� jakie� interesy... Ale o
wilku mowa, a wilk tu: ot� i
Baka�arz ze swoj� now� �on�.
M�czyzna i kobieta weszli do
gospody. Wszystkich ogarn�� l�k
na ich widok. Nawet na Rudolfie
zrobi� wra�enie ten straszny
zb�jca. Spogl�da� na� z
ciekawo�ci� i przekona� si�, �e
Szuryner nie przesadzi� w
opisie. Baka�arz okropnie
zeszpeci� sobie twarz. Wsz�dzie
g��bokie blizny, sine,
wygryzione witriolem; wargi
nabrzmia�e, dwie nieforemne
dziury zamiast nozdrzy. Oczy -
jasne, ma�e, okr�g�e -
b�yszcza�y dziko�ci�; czo�o
sp�aszczone jak u tygrysa -
gin�o pod wielk�, futrzan�
czapk�. Baka�arz by� �redniego
wzrostu, g�ow� mia� wielk�,
szerokie, silne, mi�siste barki
rysowa�y si� pod fa�dami
p��ciennej bluzy; d�ugie,
muskularne r�ce �wiadczy�y o
niezwyk�ej sile. Kobieta, kt�ra
z nim przysz�a, by�a stara,
dosy� przyzwoicie ubrana.
Ujrzawszy j� Gualeza poblad�a i
dr��c schwyci�a Rudolfa za r�k�.
- Bo�e! Bo�e! To ona... to
Puchaczka...
Baka�arz podszed� wolno do
sto�u, gdzie siedzieli Rudolf,
Gualeza i Szuryner, i rzek�
chrapliwym g�osem:
- S�uchaj no, �licznotko,
rzucisz tych dw�ch ba�wan�w i
p�jdziesz ze mn�...
Dziewczyna dr��c trzyma�a si�
Rudolfa.
- A ja... nie b�d� zazdrosna -
zawo�a�a Puchaczka, �miej�c si�
do rozpuku. Nie pozna�a w
Gualezie dziecka, nad kt�rym si�
pastwi�a.
- Co to? Nie rozumiesz mnie,
dziewko! - wrzasn�� Baka�arz. -
Jak zaraz nie p�jdziesz, to
wybij� ci oko, �eby� by�a do
pary z Puchaczk�; hej, ty, z
w�sami - m�wi� do Rudolfa -
je�li mi jej w tej chwili nie
oddasz, dusz� ci wytrz�s�.
- Bo�e! Ratuj mnie! - zawo�a�a
Gualeza, za�amuj�c r�ce, a
wspomniawszy, �e mo�e narazi�
Rudolfa na niebezpiecze�stwo,
doda�a:
- Panie, nie ruszaj si� z
miejsca; je�li on si� zbli�y,
krzykn�, a gospodyni, z obawy
przed policj� ujmie si� za mn�.
- B�d� spokojna, moje dziecko
- odpar� Rudolf patrz�c �mia�o
na Baka�arza. - Skoro przykro ci
patrze� na to szkaradne bydl�,
wypchn� go na ulic�.
- Ty?!... - krzykn�� Baka�arz.
- Ja!... odpar� Rudolf.
I mimo b�agania Gualezy wsta�
od sto�u.
Baka�arz cofn�� si� o krok na
widok fizjonomii Rudolfa;
Gualeza i Szuryner pozna� nie
mogli towarzysza, tak piekielny
gniew wykrzywi� w jednej chwili
jego szlachetn� twarz. W walce z
Szurynerem wydawa� si� weso�y,
teraz ogarn�a go zajad�a
nienawi��, �renice b�yska�y
dziwnym ogniem. S� ludzie maj�cy
w spojrzeniu magnetyczn� si��.
Rudolf j� posiada�. Baka�arz
zadr�a�, cofn�� si�, nie
dowierzaj�c ju� swojej sile,
si�gn�� pod bluz� po n�. Mo�e
by dosz�o do zab�jstwa, lecz
Puchaczka zawo�a�a:
- Poczekaj no, poznaj� t�
dziewczyn�. To� to Mary�ka, co
mi krad�a cukier. B�d� spokojna,
cho� ci ju� z�ba nie wyrw�, to
wszystkie �zy z ciebie wycisn�.
Czy wiesz, �e znam twoich
rodzic�w? Baka�arz widzia� na
galerach cz�owieka, co mi ci�
odda� jako ma�e dziecko... Masz
bogatych rodzic�w...
- Mam rodzic�w!... Znasz
ich... - krzykn�a Gualeza.
- Znam, czy nie, tobie nic do
tego. Pr�cz mnie tylko m�j wie,
jak si� nazywa twoja matka, ale
wyrwa�abym mu raczej j�zyk,
ni�by ci to mia� powiedzie�...
Co to, p�aczesz?!
- Wol�, �eby rodzice my�leli,
�e mnie ju� nie ma na �wiecie -
rzek�a Gualeza z gorycz�.
Rudolf, zapomniawszy o
Baka�arzu, s�ucha� uwa�nie,
bandyta za�, nie b�d�c ju� pod
wp�ywem wzroku przeciwnika,
odzyska� odwag�. Ufny wi�c w sw�
herkulesow� si��, zbli�y� si� do
obro�cy Gualezy.
- Do�� gaw�d... Musz�
fircykowi da�, co mu si�
nale�y...
Jednym skokiem Rudolf
przesadzi� st�; Baka�arz stan��
w pozycji. Nagle drzwi si�
otworzy�y, wpad� w�glarz,
odepchn�� Baka�arza, zbli�y� si�
do Rudolfa i po angielsku
szepn�� mu do ucha:
- Ksi���! Tom i Sara s� na
rogu ulicy.
Na te s�owa Rudolf wzdrygn��
si� z gniewu, rzuci� luidora na
st� i skoczy� ku drzwiom.
Baka�arz chcia� mu przeci��
drog�, ale Rudolf uderzy� go w
twarz tak mocno, �e bandyta
zachwia� si�.
- Wiwat! - zawo�a� Szuryner -
poznaj� to uderzenie, i ja si�
takich naucz�...
Baka�arz skoczy� w �lad za
Rudolfem, ale ten z w�glarzem
znik� ju� w�r�d labiryntu
uliczek. Bandyta zaprzesta�
daremnej pogoni i wr�ci� do
szynku. Jednocze�nie z nim
wesz�y dwie osoby, zdyszane od
szybkiego biegu.
- Do czorta! - rzek�a jedna z
nich - znowu nam znik�!
Go�cie ci rozmawiali po
angielsku.
Gualeza, przera�ona spotkaniem
z Puchaczk� i gro�bami
Baka�arza, skorzysta�a z
zamieszania wywo�anego
przybyciem nowych go�ci i
wymkn�a si� z szynku.
VI~
Tom i Sara
Nowo przybyli pochodzili z
lepszej klasy. M�czyzna
s�usznego wzrostu, wysmuk�y, o
rysach surowych, mia� w�osy
prawie bia�e, a faworyty czarne,
krep� na kapeluszu, angielski
surdut, szaraczkowe spodnie i
d�ugie buty. Druga osoba,
szczup�a, blada, pi�kna, by�a
r�wnie� w �a�obie; czarne w�osy
i oczy odbija�y od bladej cery.
Ch�d i drobne rysy zdradza�y
kobiet�.
- Tom, ka� co� da� i wypytaj
tych ludzi o niego - odezwa�a
si� Sara po angielsku. Usiedli
przy stole. Tom zawo�a� o wino.
Przybycie tych dw�ch os�b
obudzi�o zainteresowanie. Ubi�r
ich i obej�cie dowodzi�y, �e nie
zwykli ucz�szcza� do takich gar-
kuchni. Szuryner, Baka�arz i
Puchaczka przygl�dali si� im z
uwag�.
Tom zawo�a� powt�rnie z
niecierpliwo�ci�:
- Prosi�em o wino, moja pani.
Gospodyni, zdziwiona tak�
grzeczno�ci�, sama wdzi�cz��c
si� poda�a wino. Tom rzuci� jej
pi�� frank�w.
- Schowaj to pani dla siebie i
wypij z nami szklaneczk�. Ale -
doda� - mieli�my si� zej�� z
koleg� w szynku na tej ulicy,
mo�e�my si� omylili.
- To jest szynk "Pod Bia�ym
Kr�likiem".
Tom rzuci� znacz�ce spojrzenie
na Sar� i rzek�:
- W�a�nie "Pod Bia�ym
Kr�likiem".
- A jak wygl�da pa�ski
znajomy?
- Wysoki, szczup�y, szatyn,
ciemne w�sy...
- Zaraz, zaraz... tylko co tu
by�... lecz jaki� w�glarz
przyszed� po niego i razem
wyszli.
- To oni! - zawo�a� Tom.
- Byli sami? - spyta�a Sara.
- W�glarz wszed� na chwilk�,
ten drugi jad� tutaj z Gualez� i
Szurynerem - rzek�a gospodyni,
wskazuj�c tego ostatniego.
Tom i Sara zwr�cili uwag� na
Szurynera. Sara spyta�a
towarzysza po angielsku:
- Znasz tego cz�owieka?
- Nie. Karol zgubi� �lad
Rudolfa w tych ciemnych
uliczkach, lecz widz�, �e Murf,
przebrany za w�glarza, kr�ci si�
tutaj i zagl�da do okna,
przyszed� nas powiadomi�...
Baka�arz, obserwuj�c Toma i
Sar�, szepn�� do Puchaczki:
- Ten wysoki rzuci� pi��
frank�w gospodyni. Ju� nied�ugo
p�noc, deszcz pada; ruszmy za
nimi i zabierzmy pieni�dze.
- Gdyby ten ma�y chcia�
krzycze�, oblej� mu twarz
witriolem - rzek�a Puchaczka, a
po chwili doda�a: - Jak jeszcze
raz spotkamy Mary�k�, jej te�
wymyj� twarz witriolem, �e