3080

Szczegóły
Tytuł 3080
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3080 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3080 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3080 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Iwaszkiewicz S�awa i chwa�a � Tom 2 Rozdzia� sz�sty Koncert w Filharmonii I W jesieni roku 1933 El�bieta Szyller�wna (w papierach angielskich nazywana Elisabeth Rubinstein) przyjecha�a do Warszawy i da�a tu par� koncert�w. Najciekawszym wyst�pem znakomitej, s�awnej na ca�ym �wiecie �piewaczki by� pi�tkowy koncert symfoniczny. Program tego koncertu zawiera� uwertur� do Flisa Moniuszki, ari� Kr�lowej Nocy Mozarta, Szecherezad� - cztery pie�ni na g�os i ma�� orkiestr� Edgara Szyllera, brata �piewaczki - oraz V Symfoni� Beethovena. Program by� dost�pny, interesuj�cy, s�awa Szyller�wny olbrzymia, tak �e publiczno�ci zebra�o si� bardzo du�o. W dzie� koncertu El�unia, kt�ra mieszka�a w "Bristolu", nie przyjmowa�a �adnych wizyt; wyznawa�a zasad�, �e w dniach, kiedy �piewa�a, nie m�wi�a ani s�owa do nikogo. Oczywi�cie cz�sto t� zasad� narusza�a. Tym razem naruszy�a j� t�umacz�c s�u��cej, jakie chce mie� �niadanie, a potem odby�a z Edgarem ma�� pr�b� jego pie�ni. Pierwszy raz mia�a je �piewa� od czasu skomponowania i mia�a du�� trem�. Nie przedstawia�y one dla niej teraz tak wielkiej trudno�ci, jak jej si� na pocz�tku zdawa�o, ale my�la�a sobie, �e pie�ni te s� "niewdzi�czne", to znaczy nie znajd� uznania u najszerszej publiczno�ci, nie przem�wi� do niej tak, jak zawsze przemawia�a aria z Halki, z Manon i z Pikowej Damy. El�unia tym razem przyjecha�a bez m�a, ale z kilkoma uczennicami, cudzoziemkami, kt�re chcia�y jej towarzyszy� do Warszawy i pos�ysze� po raz pierwszy wykonanie pie�ni Szyllera. Pie�ni te mia�y ustalon� s�aw�, mimo �e jeszcze nikt ich nie s�ysza�. Pomi�dzy tymi uczennicami znalaz�a si� Hania Wolska, pani Daws, kt�ra wyobra�a�a sobie oczywi�cie, �e wystarczy dziesi�� lekcji u wielkiej �piewaczki, a natychmiast zacznie sama �piewa� jak El�unia. Edgar by� troch� rozgniewany na siostr�, �e od tylu lat �udzi Hani�, obiecuj�c jej karier� �piewacz�, ale El�unia si� �mia�a. - Wiesz, za to, co ona mi p�aci, mog�abym jej obieca�, �e zostanie Adelin� Patti... - Uwa�am to za wielkie okrucie�stwo - powiedzia� Edgar. Zacz�li pr�b�, Edgar troch� zirytowany. �piew El�uni nie poprawi� mu humoru. Pierwsz� pie�� przerysowywa�a, przedramatyzowa�a, robi�a fermaty, o kt�re ju� wczoraj wynik�a awantura z Fitelbergiem na pr�bie orkiestrowej. G�rne nuty nabra�y teraz ostro�ci, a El�unia forsowa�a je jeszcze, chc�c doda� wyrazu i si�y. Edgar nie m�wi� nic, ale po jego �ci�gni�tych ustach mog�aby si� siostra domy�li�, �e nie bardzo mu sz�a w smak ta interpretacja. Bez �adnych uwag ani zahacze� prze�piewali wszystko do ko�ca, Edgar zamkn�� nuty i spokojnie poszed� do swojego pokoju. - B�dzie dobrze! - wychodz�c powiedzia� siostrze. Ale mia� co do tego du�e w�tpliwo�ci. U niego w pokoju hotelowym siedzia� ju� Artur Malski. By� to ma�y, chudy �yd o bardzo piskliwym g�osie i apodyktycznym sposobie m�wienia. Wobec Edgara gas�, pokornia� i cich�. Tym razem wyrwa� mu prawie z r�ki r�kopis Szecherezady. - Przyjecha�em z �odzi, �eby to zobaczy�. Edgar poda� mu nuty i siadaj�c w czerwonym fotelu, powiedzia�: - Masz na bilet powrotny? - Nie mam i nie mam poci�gu po koncercie. Musz� gdzie� przenocowa�. - Przenocuj tutaj na kanapce. - Mo�na? - spyta� Artur. Ale to "mo�na" odnosi�o si� do czego innego. Malski chcia� spr�bowa� pie�ni na fortepianie, a raczej na skromnym pianinie, jakie gospodarz hotelu wstawia� tutaj zawsze Edgarowi. - Ja ci poka�� - powiedzia� Edgar. Ustawi� nuty na pulpicie i niech�tnie, troch� bokiem usiad� przy pianinie. Brz�ka� tu i �wdzie po klawiaturze i podci�ga� chrypliwym falsetem parti� g�osow� pie�ni. Malski, gdyby nie patrzy� w nuty, nic by nie rozumia�. W pewnym momencie zaniecierpliwi� si�: - Pu�� mnie pan, ja zagram lepiej. Edgar roze�mia� si�, przesta� gra� i z r�kami jeszcze wzniesionymi do g�ry obr�ci� si� na taborecie. - To jest co� okropnego, jak pan profesor nie potrafi gra� - zawo�a� zrozpaczony Artur. Edgar �mia� si�. - No, poka�, poka� ty! Malski zagra� akompaniament pie�ni, ale Edgar go nie s�ucha�. Popatrywa� wci�� jeszcze na drzwi. Malski si� zatrzyma�. - Pan czeka na kogo�? - spyta� niecierpliwie. Edgar si� zmiesza�. - Nie, nie... - szepn��. - Nie podobaj� si� tobie te pie�ni? Ale Malski nie ust�powa�. - No, niech pan powie, na kogo pan czeka? Edgar u�miechn�� si� z za�enowaniem. - Jaki ty jeste� dziwny, Artur. I troch� niedelikatny... Artur u�miechn�� si�. - My�la� pan o Rysiu? - powiedzia� znacznie ciszej. - Sk�d wiesz? - spyta� Edgar. - Widzia�em po pa�skiej minie. - Artur wywo�a� na twarz u�miech, kt�ry by� raczej podobniejszy do bolesnego skrzywienia. - A zreszt� ja sam my�la�em o nim. Powinien by� w�a�nie wej�� i poda� nam r�k� z takim onie�mieleniem, �e pot mu wyst�powa� na czo�o... Pami�ta pan? Edgar wzruszy� ramionami. - Pami�tam lepiej od ciebie. Ka�dy jego gest... Kt� o nim b�dzie pami�ta�, jak nie ja i ty... - No i panna Helena - powiedzia� Malski, odzyskuj�c kontenans. Edgar odwr�ci� si� do okna, Malski jeszcze przegrywa� Szecherezad�, ale ju� jakby niech�tnie. - To genialne - powiedzia� po chwili i zatrzyma� si�, zawieszaj�c swoje malutkie r�czki nad klawiatur�. - �wi�stwo - zakl�� nagle - �e ja nie zd��y�em do �owicza. To trzeba naszych stosunk�w, �eby depesza z �owicza do �odzi sz�a sze�� godzin! - Ostatecznie nic si� nie sta�o - powiedzia� Edgar cichutko, jak gdyby uspokaja� Malskiego - ja by�em przy nim... - Ca�e szcz�cie - powiedzia� Malski ze specjalnie �ydowskim akcentem, kt�ry si� zawsze zjawia� u niego w momentach strapienia. Chwilk� milczeli. - Zreszt� to nawet dobrze, �e go tu nie ma w tej chwili - sykn�� Artur - to jest muzyka europejska. A on by zaraz zapytywa�, jakie to ma znaczenie dla Polski, jakie to ma znaczenie dla �owicza? To by�a jego mania. Co mo�e pa�ska muzyka znaczy� dla �owicza? - A mo�e to w�a�nie niedobrze - powiedzia� Edgar, odwracaj�c si� od okna i poczynaj�c chodzi� po pokoju. - Rysio mia� racj� pytaj�c, co znaczy moja muzyka dla �owicza. Przecie� ona tam nie ma �adnego znaczenia... - To i co z tego? - oburzy� si� odzyskuj�c ca�y sw�j piskliwy i ostry g�os Malski. - To i co z tego? Pan pisze nie dla �owicza... - A mo�e w�a�nie nale�y pisa� dla �owicza? - smutnie zastanowi� si� Edgar. - Mo�e nie by�bym wtedy taki samotny... - Nic pan nie rozumiesz - Malski wzruszy� ramionami. - Nie jest pan samotny... Ja jestem przy panu? Nie? Edgar u�miechn�� si�. - Tak, Rysio te� by�... No, masa ludzi jest przy panu. Pana tw�rczo��, powiadam - nie dla �owicza, tylko dla Europy. U�miech Edgara zastyg�. Nie wiedzia�, jak Malskiemu powiedzie�, �e jego muzyka nie ma najmniejszego znaczenia dla Europy. Ca�� t� g�upi� sytuacj� przerwa� dzwonek telefonu. Artur przyj��. Przynajmniej ta z niego by�a pociecha, �e sp�awia� niezno�nych ludzi. Niestety, tym razem sam Edgar musia� podej��. Jaka� dobra znajoma prosi�a, czy nie mo�na by by�o przez Edgara dosta� zaproszenia na raut do Remey�w. Jak zwykle po ka�dym wa�niejszym zdarzeniu muzycznym, Stanis�awowie Remeyowie urz�dzali przyj�cie i na tym przyj�ciu stara� si� by�, kto tylko m�g�, poniewa� nale�a�o to do wielkiego warszawskiego szyku. Na pr�no Edgar t�umaczy� owej znajomej, �e naprawd� nie mo�e zaprasza� ludzi do cudzego domu; d�ugo nalega�a, a� wreszcie obieca�, �e da jej odpowied� w czasie koncertu. I tak by�o w k�ko - tych odpowiedzi w czasie koncertu przyobieca� kilka, a przecie� musia� wys�ucha� swojego utworu po raz pierwszy w nale�ytym skupieniu. Na szcz�cie El�unia by�a na tyle energiczna, �e zarz�dzi�a, aby nikogo nie wpuszczano do artyst�w, tote� w pustym i do�� ch�odnym tr�jk�tnym pokoju przed koncertem dr�eli i niepokoili si� tylko w czw�rk�: Fitelberg, Edgar, El�unia i pani Daws, kt�ra spe�nia�a rol� sekretarki El�biety. Zza drzwi dobiega� tutaj przyt�umiony gwar zebranych ludzi i strojenia instrument�w. El�unia by�a blada i raz po raz spogl�da�a w lustro. Mia�a na sobie sukni� z mory koloru s�oniowej ko�ci i na g�owie wysoko upi�te bia�e pi�ra. Edgar zgani� te pi�ra i bardzo tym wytr�ci� siostr� z r�wnowagi. Spogl�da�a co chwila w lustro i nawet pr�bowa�a je zdj�� z g�owy, ale uczesanie mia�o sens tylko z pi�rami. Potarga�a przy tym w�osy. - Wiesz, nie m�wi� tego po to, aby� przez ca�y czas koncertu my�la�a o uczesaniu - powiedzia� Edgar. Fitelberg wyszed� - jeszcze czeka� przez chwil� na schodkach prowadz�cych na estrad�. Pani Daws szeleszcz�c przemkn�a do lo�y parterowej, koncert mia� si� zaraz zacz��. - Staruszkowie maj� dobre miejsca? - spyta�a El�unia brata, wci�� stoj�c przed lustrem. - Czy zamieszkali u Kazi? - Tak, u Kazi. Miejsca maj� dobre; troch� z boku, ale dobre. Ojciec si� bardzo postarza�... - C� chcesz? To szcz�cie, �e jeszcze mo�e pracowa�. - Przypuszczam, �e nied�ugo. - W Polsce pracuje dwana�cie lat. Wszystko ma sw�j koniec. - To ju� pi�tna�cie lat, jak wyjecha�a� z Odessy. - Gdybym mia�a syna, mia�by czterna�cie lat. El�unia powoli przesz�a przez zimny pok�j i siad�a obok brata. Na sali s�ycha� by�o oklaski, do�� d�ugie, potem dobieg�y pierwsze takty pe�nej wdzi�ku uwertury. - Pami�tasz, jak �piewali�my duet z Cygan�w Moniuszki? - To by�o na imieniny cioci Antosi. - Nie, na imieniny mamy. Nie pami�tasz? Na fortepianie sta�y takie olbrzymie ��te r�e. - I ty fa�szowa�a� okropnie... poczekaj... w pi�tym takcie, gdzie by�o to as. Prawda? El�unia si� za�mia�a. - A pami�tasz, jak wracali�my z wesela pani Royskiej? - Ju� nie bardzo. By�am za ma�a. - Pami�tam, mia�a� taki p�aszczyk w kratki, z pelerynk�, niebieski z czarnym. - P�aszczyk pami�tam. - Jecha�a z nami panna Hanka i papa wci�� pyta� mamy: a qui est cette femme de chambre? * (* ... czyja to pokoj�wka?) Za�miali si� oboje serdecznie. Edgar wzi�� El�uni� za r�k�, przez chwil� patrzyli przed siebie, troch� w d�, jak gdyby tak widzieli Odess�, wesele pani Royskiej, wieczne roztargnienie papy Szyllera, a zw�aszcza p�aszczyk w niebieskie i czarne kratki. Nagle Edgar podni�s� g�ow� i popatrzy� na siostr�. Widzia� jej pi�kny, klasyczny profil, z nosem troch� za du�ym, i spi�trzon� kop� jasnych w�os�w, z kt�rych wybiega�y wielkie bia�e pi�ra, jak �agle wygi�te w jedn� stron�. Jej zamy�lenie trwa�o. - S�uchaj - powiedzia� - ty jeste� szcz�liwa. Patrz, jakie t�umy przysz�y ci� s�ucha�. Jeste� s�awna... El�unia od razu zgad�a, co Edgar my�la�, i na te my�li odpowiedzia�a: - Tw�rca nigdy nie jest samotny. Wszystkie przysz�e pokolenia s� przy nim. A o nas kto pami�ta po naszej �mierci? - Nikogo nie wspominasz po jego �mierci? El�unia popatrzy�a na Edgara jak gdyby troch� przep�oszona. - Nie - powiedzia�a niepewnie. - Nawet J�zia? - spyta� Edgar. El�unia sykn�a przeci�gle, wsta�a i skrzy�owawszy r�ce na piersiach, odwr�ci�a si� do okna. Z sali dolatywa� lekki motyw uwertury. - My�la�e� o J�ziu? - powiedzia�a po chwili. - Tak, J�zio jest szcz�liwy. Spoczywa w czym�, co nazwa�abym chwa��. Edgar si� u�miechn��. - Chwa�a promieniuje jak rad, po pewnym czasie wyczerpuje si� na samo promieniowanie. El�unia zwr�ci�a si� do brata: - Ty nie masz poj�cia, co to jest tak sobie my�le�, �e to cia�o rozsypa�o si� w proch, w nico��, w ziemi�. M�wi�a mi pani Royska, �e podczas ekshumacji nie by�o prawie nic... zosta� portfel z papierami, kt�re podobno potwornie cuchn�y, i to ca�ymi miesi�cami, trzeba je by�o spali�. Tam by�a moja fotografia, cuchn�a... Teraz stali oboje. El�unia opar�a obie r�ce na wzniesionej r�ce Edgara. Patrzy�a mu w oczy. - Ty nie masz poj�cia, jakie on mia� cia�o - powiedzia�a szeptem. Edgar u�miechn�� si� i odwr�ci�. Znowu chcia� usi���. - Wiem - powiedzia� zupe�nie niedbale i tonem konwersacyjnym - wiem, jakie mia� cia�o. Widzia�em go ca�kiem nagiego, wtedy w Odessie, kiedy spa� z Januszem. Pili�my razem. By� bardzo pi�kny - ja to "sprawdzi�em". - Z gorzkim u�miechem, ze �miechem lekkim nawet, usiad� w fotelu i podni�s� wzrok ku siostrze. El�unia pochyli�a si�. - Ty o tym wiedzia�e�? - spyta�a. - Zaraz, wtedy wiedzia�e�? - Wiedzia�em - kr�tko odpowiedzia� Edgar. - I dlaczego nic nie m�wi�e�? - C� mia�em m�wi�? Powiadam ci, sprawdzi�em, czy jest dostatecznie pi�kny dla ciebie... El�unia ze z�o�ci�, wk�adaj�c d�ug� r�kawiczk� z kredowobia�ej sk�ry, szybko podesz�a do lustra. Na sali rozlega�y si� oklaski. - Rubinsteina nie sprawdza�e� - rzuci�a warkliwie. - Och, to ju� by�a twoja sprawa; my�l�, �e mimo wszystko zrobi�a� bardzo rozs�dnie. El�unia odwr�ci�a si� gwa�townie i podesz�a znowu do brata. Ale ten nie wsta�. Wi�c ona pochyli�a si� nieco i aby nie patrze� mu w oczy, obj�a go przez plecy i schowa�a g�ow� na ramieniu, starannie uwa�aj�c przy tym, aby nie rozrzuci� u�o�onej na nowo fryzury i nie potarga� pi�r. - S�uchaj, ty nie wiesz. Mia�am dziecko. J�zia dziecko... ch�opczyk, urodzi� si� i zaraz umar� w Konstantynopolu... mia�by czterna�cie lat... Edgar wci�gn�� powietrze otwieraj�c usta, jakby mu tchu zabrak�o. Odsun�� lekko siostr� i powiedzia�: - O tym nie wiedzia�em. El�unia podnios�a si�. Sta�a wyprostowana, z g�ow� wzniesion� do g�ry i z zamkni�tymi oczyma. Edgar patrz�c na ni� mimo woli pomy�la�, �e ma tak prze�liczne powieki jak p�atki egzotycznego kwiatu. Powt�rzy�: - O tym nie wiedzia�em. Nagle wpad� oboista Wiewi�rski. Ze zdziwieniem spojrza� na rodze�stwo. - Prosz� pani, prosz� pani - powiedzia� pospiesznie - dyrektor czeka. Uwertura dawno sko�czona. Teraz pani... - O Bo�e! - zawo�a�a El�bieta i zakr�ci�a si� po pokoju. Trzeba by�o zrzuci� futro, w�o�y� do reszty r�kawiczki, znale�� nuty. - A my�my nie s�yszeli oklask�w. - To nic, to nic - powiedzia� Edgar, sam przestraszony. - Zaraz si� uspokoisz. Wiewi�rski nagli�. - Pr�dzej, pr�dzej. El�unia przyspieszy�a kroku i nagle, wychodz�c ju� z pokoju, odwr�ci�a si� do brata i pos�a�a mu r�k� w kredowej r�kawiczce poca�unek. Oczy jej si� za�mia�y. Wygl�da�o to zupe�nie teatralnie. II Janusz i Zosia, ilekro� byli w Filharmonii, zostawiali wierzchnie ubranie zawsze u tej samej szatniarki. Urz�dowa�a ona przy pierwszych kratkach na lewo wspania�ej szatni, nie wiadomo dlaczego, dzi�ki kaprysowi architekta fin de siecle'u, wzorowanej na malborskim refektarzu. S�upy z czerwonego marmuru �le harmonizowa�y z ordynarnymi wieszakami i drewnianymi kratami, przy kt�rych kr�ci�y si� fertyczne i uprzejme szatniarki. Aby wiedzie�, dlaczego Janusz zawsze si� zwraca� do tej pierwszej z lewej strony, trzeba si�gn�� do drzewa genealogicznego rodziny Wiewi�rskich. Stanis�aw, lokaj ksi�ny Anny, mia� starszego brata Tadeusza, z kt�rym w m�odo�ci bijali si� porz�dnie, w wieku �rednim nienawidzili si�, bo wybrali sobie jedn� "narzeczon�", a na staro�� nie widywali si� wcale i nie uznawali. Dzieci ich jednak utrzymywa�y z sob� stosunki. Tadeusz by� starszym wo�nym Filharmonii: to on wychodzi� na estrad� w pauzach i czasem nawet otrzymywa� oklaski, gdy mocnym szarpni�ciem obu d�oni wysuwa� czarny fortepian z dyskretnego ukrycia na �rodek estrady. Tadeusz mia� dw�ch syn�w: jeden pracowa� u Philipsa i by� �onaty z m�od�, �adn� osob�, t� w�a�nie, kt�ra przez protekcj� te�cia otrzyma�a frontowe miejsce w szatni, a m�odszy, Bronek, by� pierwszym oboist� orkiestry. By� bardzo dobrym artyst� i w par� lat potem odegra� pewn� rol� w towarzystwie mi�o�nik�w starej muzyki. Janusz w dalszym ci�gu utrzymywa� stosunki z Jasiem Wiewi�rskim, kt�ry pracowa� teraz w fabryce "Sp�onka", a przez niego - i z jego kuzynami; tym si� te� t�umaczy, �e zawsze musia� si� ugada� z pani� Dosi� Wiewi�rsk�, kt�ra wita�a go stale swoim: - Uszanowanie panu hrabiemu! - na co Janusz si� krzywi�, ale pani Dosia m�wi�a to zwykle w sensie: "naszemu panu hrabiemu albo panu hrabiemu, kt�remu m�j kuzyn wymy�la od "bur�uj�w", i wychodzi�o to do�� przyjemnie. I tym razem, przyjechawszy na koncert El�bietki z Komorowa, zatrzymali si� przed kratk� pani Dosi. - Jak si� pani miewa? - powiedzia� Janusz. - A pani ma�a? - zagadn�a Zosia. Pani Dosia ogarn�a Myszy�sk� szybkim spojrzeniem i klasn�a w r�ce. - Paniusiu kochana - zagadn�a po przyjacielsku - ale� paniusia mizerna. Co si� sta�o? - Chorowa�am troch� - nie�mia�o b�kn�a Zosia. Janusz stoj�cy krok za �on� popatrzy� porozumiewawczo na pani� Dosi� i po�o�y� palec na ustach. Pani Dosia powiesi�a futro Zosi na wieszaku i wracaj�c po p�aszcz Janusza powiedzia�a: - E, to chyba to �wiat�o tak na pani� pada�o (Zosi ju� nigdy nie nazywa�a "hrabin�"), bo to te lampy tak si� �wiec�. Wydawa�o mi si� tylko, �e pani taka zielona. A pani wcale nie�le wygl�da, wcale, wcale... Polecia�a, niska, kr�pa i jasna, z czarnym p�aszczem Janusza ku wieszakom. Zosia u�miechn�a si�. - Po�a�owa�a mnie - powiedzia�a do Janusza. Pani Dosia wr�ci�a: - Prosz� numereczek. Zosia wsun�a Januszowi w�sk� d�o� pod rami� i ruszyli stromymi schodami w g�r�. Janusz chodzi� zawsze do Filharmonii za tak zwanymi �etonami, na sta�e miejsca Bili�skich, bardzo zas�u�onych przy budowie tej instytucji. Miejsca te wypada�y w trzecim czy czwartym rz�dzie po prawej stronie; nie by�o to wygodne, bo dekiel fortepianu przykrywa� stamt�d r�ce pianisty, a nawet i solista, �piewak czy skrzypek, gin�� ich oczom, zas�oni�ty przez dyrygenta. Zosia sz�a powoli pod g�r�, bo rzeczywi�cie by�a os�abiona. Przed kilkoma tygodniami poroni�a, w trzecim miesi�cu ci��y. Wyczerpa�o j� to nie tylko fizycznie, ale i przygn�bi�o moralnie. - Janusz - m�wi�a - ja ci przynosz� nieszcz�cie. Brzoskwinie zmarz�y w oran�erii, synek nam si� nie urodzi�... Janusz by� bardzo cierpliwy, ale martwi�o go takie m�wienie. Ucieka� do swoich kwiat�w i zostawia� Zosi� sam�. I dzisiaj tak�e ledwie si� da�a nam�wi� na ten koncert. - Znowu b�d� sam? I tak wsz�dzie bywam bez �ony, to g�upio wygl�da. A na tym koncercie musz� by�, Edgar jest moim najbli�szym przyjacielem, a nawet gdyby nim nie by�, chc� pos�ysze� jego now� kompozycj�... - I trzeba b�dzie nocowa� na Brackiej. To okropne! Zosia ba�a si� jak ognia Marysi Bili�skiej, a jeszcze bardziej, co dziwniejsze, panny Tekli Biesiadowskiej. Mo�e mia�a racj�, bo Bili�skiej by�o zupe�nie wszystko jedno, z kim si� o�eni� jej brat, ale panna Tekla marzy�a dla swego Janusza o takich nadzwyczajno�ciach, �e Zosia wyda�a si� jej ostatnim pomiot�em. - Pewnie - m�wi�a do Szuszkiewiczowej - Bili�ska rada, �e jej brat z byle kim si� o�eni�, bo jej mniej oczy Spycha�� wypiekaj�. Ale Szuszkiewiczowa si� nie zgadza�a. - Oh, madame - powiada�a - un mariage c'est quand meme une chose differente... * (* Prosz� pani [...] ma��e�stwo to jednak zupe�nie inna sprawa...) Oczywi�cie czu�o si� w tych s�owach aluzj� do jej w�asnego maria�u i do upartego staropanie�stwa panny Tekli. Zreszt� panna Tekla rz�dzi�a tward� r�k� ca�ym domem na Brackiej, sprzeciwia�a si� ksi�nej i wychowywa�a w okropny spos�b Ala, na co matka nie mia�a najmniejszego wp�ywu. Wszystkie uczucia swe panna Tekla przenios�a z Janusza (po jego �lubie "z B�g wie kim") na ma�ego Ala i psu�a go straszliwie. Na przyk�ad dzi� nie chcia�a pu�ci� go na koncert. - Co tam takiemu dzieciakowi po jakiej� lafiryndzie - twierdzi�a z uporem. Matka postawi�a na swoim. Zabra�a Ala do Filharmonii. Janusz z Zosi� wchodz�c na sal� spotkali ich przed samymi drzwiami. Alo sta� si� teraz du�ym, szczup�ym pi�tnastoletnim ch�opcem. Janusz, patrz�c na niego, mimo woli pomy�la�: "Ciekawy jestem, czy m�j by�by taki?". - Jak si� masz, Zosiu? - powiedzia�a Bili�ska, podaj�c r�k� bratowej. - Jak�e si� czujesz? - Dzi�kuj�, doskonale - nadrabia�a min� Zosia. Alo podaj�c r�k� ciotce zarumieni� si� tak, �e jasny czub w�os�w nad czo�em, przekornie przegi�ty, sta� si� ja�niejszy. Matka spojrza�a na niego z wyrzutem. Pod tym wzrokiem niebieskim, zimnym, Alo zakry� swoje oczy powiekami i odwr�ci� si�. Zosi zrobi�o si� go �al i zdoby�a si� sama na inicjatyw� w rozmowie. - Dosia Wiewi�rska powiada, �e to tylko �wiat�o, ale ja my�l�, �e naprawd� bardzo �le wygl�dam - powiedzia�a. - Dosia Wiewi�rska? Qui est-ce? * (* Kto to jest?) - spyta�a Bili�ska, zwracaj�c teraz na Zosi� swoje zimne spojrzenie. - Ach, bo ty nie znasz wszystkich rozga��zie� rodziny Wiewi�rskich - powiedzia� z u�miechem Janusz. - Nie ma ich w Almanach de Gotha. - Ju� chyba snobizmu nie mo�na mi zarzuci� - powiedzia�a Bili�ska. Zosia z�apa�a spojrzenie Ala, kt�ry patrzy� z podziwem na matk�. W d�ugiej sukni z granatowego aksamitu i ze sznurami pere� ksi�nej Anny na szyi wygl�da�a wspaniale. W�osy mia�a sztucznie rozja�nione i znik�y z nich owe bia�e niteczki, kt�re jeszcze niedawno si� tam pl�ta�y. Par� tygodni temu wr�ci�a z Pary�a. Zosia zdoby�a si� na odwag�. - Za to ty, Marysiu, wygl�dasz prze�licznie - powiedzia�a. Bili�ska odsun�a j� jak zwykle swoim obcym spojrzeniem i aby jednak poprawi� nieco wra�enie ch�odu, z kt�rego musia�a sama zdawa� sobie spraw�, u�miechn�a si� lekko wargami. - Mama zawsze wygl�da prze�licznie - odezwa� si� po raz pierwszy Alo. Zosia chcia�a za�artowa�. - A ja? - zwr�ci�a si� do siostrze�ca. Zaraz tego jednak po�a�owa�a. Alo tak poczerwienia�, �e �zy stan�y mu w oczach. Na szcz�cie rozleg� si� dzwonek i trzeba by�o pomy�le� o zaj�ciu miejsca. Janusz z Zosi� siedzieli po chwili na niewygodnych, skrzypi�cych krzes�ach wybitych czerwon� cerat�, z widokiem na brzydkie freski nad muszl� orkiestry. Muzykanci schodzili si� powoli. - Ja jestem okropna - powiedzia�a Zosia, tul�c swe rami� do ramienia Janusza - nie umiem rozmawia� z twoj� rodzin�. Zawsze musz� powiedzie� co� niepotrzebnego. - Pociesz si� - odpar� Janusz - �e ja mam z Marysi� te same problemy w rozmowie. Cokolwiek bym powiedzia�, zawsze mi si� wydaje, �e powiedzia�em nie to, co trzeba; to ju� jest taka maniera. Zawsze by�em wobec niej skr�powany, chocia�by tym, �e ojciec j� wi�cej kocha�. - Czy jeste� tego pewien? - Czego? - �e ojciec j� kocha� wi�cej. - Pami�tam jego �mier�. I nagle tutaj, wobec schodz�cych si� muzyk�w, k�aniaj�c si� znajomym, na przyk�ad panu Hubemu, kt�ry zawsze na koncerty przychodzi� z takim starym �ydem, Janusz pocz�� opowiada� o chorobie i o �mierci ojca, i o tym, jak koniecznie przed �mierci� chcia� widzie� Bili�sk�. - I w�a�nie wtedy przyjecha�a konno z dwoma kozakami, Kazio Spycha�a by� u nas w domu, on by� wtedy w POW... Zosia pochyli�a g�ow� i spojrza�a ukosem na Janusza. - C� za dziwn� chwil� wybra�e� sobie, aby przypomina� to wszystko - powiedzia�a. Janusz zatrzyma� si� w swoim opowiadaniu. Zrozumia�, o co chodzi�o Zosi. Nigdy mu jeszcze nie m�wi�a o �mierci pana Zgorzelskiego, a on jej nigdy nie pyta� o to. To by�o zawsze czym� niedom�wionym. Zgorzelski umar� ze zmartwienia, �e sprzeda� Komor�w za papierki bez warto�ci. - Jeden z kozak�w zwr�ci� Marysi woreczek z klejnotami - powiedzia� mimo wszystko Janusz - za te klejnoty siostra kupi�a mi Komor�w. Oto co chcia�em powiedzie� - postawi� kropk� nad "i". Zosia zmru�y�a oczy i popatrzy�a na pierwszego skrzypka, kt�ry przegrywa� przed pulpitem skomplikowany pasa�. - Szkoda ci tych klejnot�w? - spyta�a. - My�l�, �e pomi�dzy ma��e�stwem nigdy nie powinno by� kwestii pieni�nych - doda� jeszcze Janusz. - Ja my�l� tak samo - szepn�a Zosia. Strojenie orkiestry ust�powa�o jak wielkie westchnienie ku g�rze, mocowa�o si� na �uku ponad konch�, skrzypce i oboje zwar�y si� jak dwaj zapa�nicy, i nagle wszystko ucich�o, jakby no�em uci�te. Fitelberg w bia�ym plastronie wszed� na estrad� i odwracaj�c si� na podium ku publiczno�ci, w szerokim u�miechu ukaza� swoje bia�e z�by. Sala zagrzmia�a oklaskami. III Profesor Ryniewicz mieszka� na ulicy Polnej, naprzeciwko politechniki; specjalnie wybra� to miejsce ze wzgl�du na syna, kt�ry studiowa� architektur�, by�o mu tu blisko do pracy. M�ody robi� znakomite post�py w nauce i by� pociech� dla rodzic�w. Stary musia� do�� daleko chodzi� do uniwersytetu, gdzie jego wyk�ady biologii nie gromadzi�y zbyt wielu s�uchaczy. W dzie� koncertu El�uni profesor by� od rana bardzo niespokojny i wyk�ady, a mia� ich w tym dniu tylko dwa, wbrew swemu zwyczajowi zby� do�� lekkomy�lnie. Troch� pogada� ze s�uchaczami - wynik�a wtedy kwestia osobnych �awek dla �yd�w - ale w tonie spokojnym; troch� przeczyta� ze skrypt�w i jako� zepchn�� te godziny, kt�re go dzieli�y od obiadu. Na obiedzie syna nie by�o, zatrzyma�y go prace w zak�adzie architektury czy te� gdzie� si� wybra� z kolegami, nie wiadomo. Pani Ryniewiczowa, spokojna, jeszcze �adna kobieta, nie umia�a wyt�umaczy� m�owi, co syn robi. Wys�ucha�a z tego powodu kilku gorzkich uwag. Profesor zjad� potem bez s�owa sw�j ros� i sztuk� mi�sa z musztardowym sosem, ale gdy przysz�o do kompotu z jab�ek, poprosi� �on� o dzisiejsz� porann� gazet�, jak�kolwiek gazet�. Pani Ryniewiczowa zauwa�y�a, �e zajrza� tylko na przedostatni� stron�, gdzie by� dzia�: "Co dzi� robimy wieczorem" i od�o�y� numer pisma. Zrozumia�a, �e chcia� si� upewni�, o kt�rej godzinie zaczyna si� koncert w Filharmonii, a poniewa� wiedzia�a r�wnocze�nie, �e zawsze chodzili na te koncerty i stale na godzin� �sm�, zainteresowanie profesora uzna�a za skutek zdenerwowania. Westchn�a po cichutku i powiedzia�a: - Jedz�e kompot, Feliksie. - Kiedy pewnie jest z cynamonem. - Dlaczego ma by� z cynamonem? Przecie� wiem, �e nie uznajesz cynamonu. Pami�tam o twoich gustach - doda�a jak gdyby znacz�co. Ale profesor tego nie zauwa�y�, zjad� kompot. Gdy sko�czyli obiad, profesorowa przynios�a z kuchni herbat�, zjawi� si� wreszcie Jerzy, u�miechni�ty i zadowolony, opowiada� o jakim� koledze, kt�ry w g�upi spos�b obla� si� na egzaminie. Profesorowa si� �mia�a, ale zauwa�y�a, �e m�� popatruje przez okno na chmury i nie s�ucha paplaniny syna. Na dworze by� normalny dzie� pa�dziernikowy, chmury sz�y nisko, ale wiatr nie by� silny. Oczywi�cie profesorowa zrozumia�a, �e my�li Ryniewicza wracaj� ku innej jesieni, chocia� to nie by�o w jesieni. "Zaraz, zaraz - pomy�la�a sobie - kiedy to mog�o by�?". I doda�a g�o�no: - Kiedy� ty wr�ci� z Rosji, Feliksie? Ryniewicz popatrzy� na ni� jak przebudzony. - Nie pami�tasz? - powiedzia� ze smutkiem. - W 1918 roku. - Nie o rok mi chodzi, to pami�tam - pani Ryniewiczowa machn�a r�k� - ale o miesi�c. W pa�dzierniku? - W pa�dzierniku. - Nie pami�ta mamusia? - powiedzia� Jerzy znad kompotu. - Ja pami�tam, jakby to wczoraj by�o. Bawi�em si� moj� kolejk� elektryczn�, a ojciec wszed� niespodzianie... nie pozna�em go. Profesor Ryniewicz spojrza� z wdzi�czno�ci� na syna. - Tak, i ja tak s�dzi�am - powiedzia�a profesorowa, zamy�laj�c si� nagle - ta pogoda pa�dziernikowa przypomnia�a mi w�a�nie tw�j powr�t. To by�o bardzo dziwne... - Dlaczego bardzo dziwne? - spyta� gwa�townie Jerzy, zapalaj�c papierosa. - Uwa�am, �e to by�o najnormalniejsze w �wiecie; wr�ci� do nas, bo gdzie� mia� by�? - M�g� nie wr�ci� - u�miechn�a si� profesorowa. - Moja Jadwisiu! - poprosi� cichym g�osem Ryniewicz. - Nie wiesz, jak to bywa�o? - z pewnego rodzaju gorycz� w g�osie m�wi�a profesorowa. - No, chyba ojciec w Rosji nie zakocha� si� - za�mia� si� Jerzy, dla kt�rego zakochanie si� "starego" by�o czym� r�wnie �miesznym jak niemo�liwym. Pani Jadwiga spojrza�a niespokojnie na syna. Ale widz�c, �e oboj�tnie pali papierosa, wzruszy�a ramionami. - Nie by�oby to nic nadzwyczajnego - powiedzia�a. Profesor si� zniecierpliwi�. - M�wicie o mnie jak o nieobecnym - mrukn�� - traktujecie mnie ju� jak zdziecinnia�ego starca. Jerzy przesta� pali� i popatrzy� na ojca wzrokiem tak zimnym, jak gdyby chcia� go przejrze� na wylot. - Przepraszam - powiedzia� oschle, gasz�c papierosa w szklanej popielniczce. Profesor wsta� i bez s�owa wyszed� do swojego gabinetu. - Zawsze musisz czym� ojca urazi� - powiedzia�a profesorowa, chowaj�c cukier do bufetu. - Mamusiu - zaprotestowa� Jerzy - przecie� ja nic nie powiedzia�em. Naprawd� chcecie, abym zawsze przesiadywa� w domu, nie pozwalacie mi nigdzie wychodzi�, a w domu stwarzacie atmosfer� niemo�liw�. Zastan�wcie si� przecie� nad tym. Pani Ryniewiczowa zamkn�a drzwi bufetu mocniej, ni� nale�a�o, i powiedzia�a: - Wiesz, brak zastanowienia nie jest naszym grzechem. Po czym wysz�a do kuchni. Jerzy patrzy� przez okno. Rzeczywi�cie pogoda by�a nieprzyjemna, mocny wiatr wia� od strony Pola Mokotowskiego i gna� nie tylko ob�oki w g�rze, kt�re, pofa�dowane i pomarszczone, bieg�y szybko jak stada zwierz�t, ale i do�em du�e li�cie, kt�re pryska�y gar�ciami, porwane z szarych trotuar�w, i ma�e nasionka klon�w, kt�re lecia�y naprz�d wiruj�c �a�o�nie. Jerzy zbli�y� si� do szyby, odchyli� bia�� firank� i przez chwil� �ledzi� li�cie i nasiona. - Cholera - powiedzia� - psia pogoda. Psie �ycie!... - doko�czy�. Profesor usiad� przy biurku, ale nie pracowa�, zwr�ci� si� tak�e w stron� okna i patrzy� na li�cie i ob�oki. Przypomnia� sobie ten powr�t, o kt�rym zacz�a m�wi� Jadwiga, i to staranie si� o przyj�cie codziennych norm: pracy, posi�ku, snu, spraw wychowania Jerzego i jego nauki. To chyba by�o najci�sze, ale min�o. Teraz ju� jest prawie dobrze, mo�e nawet zupe�nie dobrze, uniwersytet, wyk�ady, nauka. W biologii dokonuj� si� w tej chwili takie przemiany, �e chocia�by �ledzenie zagranicznych wydawnictw staje si� podr� w krain� niebywa�ej przysz�o�ci. Teoria powrotu epoki lodowcowej znalaz�a uznanie za granic�. Tylko Jerzy! Pomi�dzy nim a rodzicami zawsze przepa�� ch�odu. Profesor stara� si� przypomnie� sobie sw�j stosunek do ojca, ma�ego urz�dnika administracji d�br Soba�skich: czy ja te� go nie rozumia�em? Czy te� mnie niecierpliwi�? Chyba tak. Ryniewicz sam nie wiedzia�, jak bez pracy, nie pisz�c i nie czytaj�c, przesiedzia� przy biurku par� godzin. Wiatr przep�dzi� chmury, potem nasta�y ciemno�ci. Za oknem by�o czarno, a w mieszkaniu cicho. Obudzi� jego czujno�� zegar, kt�ry w sto�owym pokoju wybi� powoli i g��bokim tonem si�dm� godzin�. Przypomnia� sobie, �e musi wsta� i i��: p�jdzie piechot�, z Polnej do Filharmonii nie tak daleko, a to mu pozwoli zabi� czas. Na palcach przeszed� do przedpokoju, ubra� si� w palto jesienne, starannie szalem owijaj�c gard�o, wzi�� kapelusz i parasol: mog�o pada�. Gdy ju� mia� wychodzi�, otworzy�y si� drzwi kuchni; na tle �wiat�a zarysowa�a si� powa�na figura Jadwigi. - Feliksie - powiedzia�a - dok�d idziesz? Profesor milcza�. - S�uchaj - spokojnie powiedzia�a �ona - po co ci to? Po co na nowo rozdrapywa� zastarza�e uczucia? Nie id�, daj spok�j. Profesor nie patrzy� na �on� i r�k� trzyma� na klamce. - Nie mog� - powiedzia�. - Ha, jak chcesz - wzruszy�a ramionami �ona - ale ja my�la�am... Nie doko�czy�a swego zdania. Trzasn�y zamkni�te drzwi od kuchni i w przedpokoju znowu by�o ciemno. Profesor posta� jeszcze chwil� przy drzwiach. Potem zawr�ci� na palcach. Zdj�� szal i p�aszcz, powiesi� je na wieszaku i tak samo na palcach wr�ci� do swojego gabinetu. Nie zapalaj�c �wiat�a, usiad� przy biurku. Na ulicy ja�nia�y latarnie. Wyj�� z szuflady fotografi� i przy nik�ym �wietle usi�owa� obejrze� zatarte nieco rysy. Ale by�o ciemno. IV Edgar przemkn�� chy�kiem przez przedpok�j i wszed� do niskiej parterowej lo�y, kt�ra znajdowa�a si� tu� obok orkiestry. W momencie kiedy wchodzi� do lo�y, grzmot oklask�w, kt�ry przejecha� od g�ry do do�u sal� i trwa� pewn� chwil�, zawiadomi� go, �e El�unia poprzedzaj�c Fitelberga wesz�a na estrad�. Ha�as trwa� d�ugo. Edgar usiad� tak, aby nie widzie� ani siostry, ani dyrygenta, s�ysza� tylko stopniowe milkni�cie oklask�w, charakterystyczne chrz�kni�cie El�uni, stukanie pa�eczki Ficia, par� pocz�tkowych akord�w kwartetu. Od pierwszej nuty, kt�ra wysz�a z gard�a El�biety, od pierwszej gamy, kt�ra szybko wybieg�a na zawrotn� wysoko��, Edgar poczu�, �e "b�dzie dobrze". Mozarta El�unia �piewa�a lekko, troch� jak gdyby bawi�a si� czy przekomarza�a. Mo�e to nie by� w�a�ciwy ton dla arii Kr�lowej Nocy, kt�ra powinna raczej wi�cej mie� sztuczno�ci, co� jak mechaniczna pozytywka, boite a musique. Ale publiczno�� zamar�a, s�uchaj�c przepi�knego g�osu. "Nie, czas nic nie naruszy� - pomy�la� Edgar - przeciwnie, jest to zupe�na dojrza�o��. Jeszcze rok, dwa. G�rne nuty s� troch� za ostre, krzykliwe - ale to nic nie szkodzi". Kiedy zacz�o si� preludium Szecherezady, Edgar pochyli� si� g��boko w fotelu, aby jak najuwa�niej uchwyci� te pierwsze takty: pizzicata kontrabas�w w dziwnym rytmie ostinatowym i ta wij�ca si� fraza fletu, powt�rzona o kwint� ni�ej przez ob�j. Fraza ta mia�a sw�j nieodparty wdzi�k, pi�knie kontrastowa�a z pukaniem bas�w - ale dla Edgara, sam nie wiedzia� dlaczego, by�a ona motywem �mierci. Szecherezada opowiada bajki o cudach nieprzebranych, a jednocze�nie przecie� my�li o �mierci; je�eli bajka nie spodoba si� Szachiarowi, mo�e zgin�� ka�dej chwili na szafocie. Co� z tego �miertelnego wdzi�ku by�o we frazie fletu - nikt oczywi�cie tego nie wiedzia� i nikt ze s�uchaczy nie rozumia�, ale on wiedzia�: to by�o delikatne, s�odkie, sentymentalne nawet wo�anie �mierci. I zaraz na g�os fletu i oboju odpowiada�a El�unia, siostra, za niego: O, nie wzywaj mnie, Dinarzado, Bo s�o�ce ju� mnie wezwa�o... W pie�ni po tej frazie przychodzi�y ruchliwe pasa�e skrzypiec i zaraz El�unia wo�a�a: S�o�ce, co wschodzi nad miastem tak blado, Jak gdyby mego g�osu nie s�ysza�o... Gdzie si� podzia�y krzykliwe fermaty? Fa�szywy dramatyzm? El�unia tak prosto podawa�a muzyczne frazy, niby rozmawiaj�c zwyczajnie z fletem, z obojem, ze skrzypcami. Radzi�a si� ich: C� mam powiedzie� dzi� mojemu mi�emu? C� z serca wyj��, czym serce omota�? Edgar wiedzia�, �e nic nie pomo�e na te pytania, �e to s� pytania retoryczne, �e serce zamrze, a z nim ca�e to pi�kne �ycie, zamkni�te we fletach i obojach, �e zamrze to serce, kt�re nigdy nie kocha�o, a z nim nadzieja na zbawienn� mi�o��. Skrzypce wznios�y si� westchnieniem wysoko, potem solo skrzypcowe zatrzyma�o si� na fla�olecie, a razem z nim wysokie cis El�uni wzi�te pianissimo zamar�o i urwa�o si� jak westchnienie. Sala nie klaska�a. Gdy przysz�a druga pie��, Edgar pomy�la�, �e pewnie nigdy nie znajdzie si� taki badacz jego dzie�, kt�ry spostrze�e, �e to, co teraz graj� wiolonczele, jest augmentacj� i odwr�ceniem fletowego "tematu �mierci" z pierwszej pie�ni. Tak wielu muzyk�w zamyka na stronach swoich partytur im jedynie znajome aluzje, cytaty, �arty, o kt�rych s�uchacz nigdy nie wie, badacz za� wie tylko czasami. A przecie� to "powi�kszenie" w�a�nie sprawia�o, �e nastr�j pie�ni, szept wiolonczeli, to, co El�unia m�wi�a cichutko, jak gdyby opowiada�a osobom w pierwszym rz�dzie krzese� o swoim synku, kt�ry si� urodzi� i umar� w Konstantynopolu, wi�za�o si� bezpo�rednio z nastrojem pierwszej pie�ni, wynika�o z niej. ... Zanurzy� tylko trzeba twarz W ogromny zapach tego bzu I zaraz �ycie, m�odo��, czas Stan� si� wielk� �ask� snu... Przypomnia� sobie Edgar tak� chwil�; wyp�yn�a wyra�nie przed jego oczami, gdy pochylony w fotelu, spu�ciwszy powieki, s�ucha� szmerliwych westchnie� smyczk�w, kt�re gra�y akordy nie unisono, ale wyst�powa�y jedne po drugich. Kiedy�, by� jeszcze bardzo m�odym ch�opcem, mia� czterna�cie lat, gimnazjum w Odessie zamkni�to w�a�nie z powodu jakiej� epidemii i matka wys�a�a go na wakacje do Moliniec. By�o to w pierwszych dniach maja, naoko�o dworu w Moli�cach, naoko�o klombu ros�y g�ste krzaki bzu; bawi� si� wtedy z c�rk� kucharki, ma�� Maszk�, nie podejrzewaj�c nawet, �e w tych zabawach tkwi� pierwiastki mi�osne. I kiedy� Maszka przysz�a przed dom w ca�ym wie�cu bz�w na g�owie "zakwiczana u bezowi", jak m�wi�a, i Edgar, w�chaj�c niby to �w bez, ugryz� Maszk� w ucho. I teraz, kiedy El�unia prawie bez g�osu, wznosz�c si� w g�r� ma�ymi tercjami, m�wi�a: Ty wiesz, ty wiesz, Jaka �askawo�� drzemie w kwiatach bzu... poczu� naprawd� zapach owego wiosennego bzu i zapach cia�a Maszki, kiedy j� ugryz�, i potem przypomnia� sobie, �e Maszka mia�a takie same oczy jak Helena. Tak go ten blask owego wiosennego dnia owia� ca�ego, przyjecha� wtedy po deszczu, li�cie w kszta�cie serca b�yszcza�y ca�e mokre i pachnia�y gorzko, przygrzane promieniami; przyjecha� ze Skwiry wynaj�tymi ko�mi, bo nie by�o bryczki z Moliniec - i kiedy stawia� stopy na �cie�ce przed gankiem, w mi�kkiej glinie odbija�y si� jego �lady... Nie zauwa�y�, kiedy przeszli do trzeciej pie�ni. Tutaj ju� nie by�o flet�w, chocia� tytu� pie�ni brzmia� "Flety w ciemno�ci", tylko wielkie westchnienie wszystkich smyczk�w wzbiera�o od samego pocz�tku, aby wybuchn�� w g�r� przy s�owach: ... Flety �piewaj�, a ciebie nie ma, I ciemno, ciemno, noc i ciemno tak... Edgar powoli otrz�sa� z siebie tamte wspomnienia, o kt�rych wiedzia�, �e gdzie� by�y zamkni�te w tych pie�niach i zatajone jak podziemne �r�d�a muzyki. W delikatnej tkance muzycznej kry�a si� Maszka i zapach jej dziecinnego jeszcze cia�a, i po�ysk li�ci bzu, i �lady stopy na mokrej glinie, nawet wspomnienie ��tego b�yszcz�cego trzewika, kt�ry mia� wtedy na nodze. S�ucha� trzeciej pie�ni jak czego� obcego. El�unia zrobi�a tu takie crescendo, jakiego dawno nie s�ysza�. G�os jej r�s� jak olbrzymia wzbieraj�ca woda, i nagle, gdy orkiestra urwa�a, zosta� sam pod sufitem Filharmonii, niby prosta bia�a kolumna. Zacz�a si� pie�� czwarta. Zas�uchana publiczno�� nie przerywa�a oklaskami poszczeg�lnych pie�ni. Tutaj teraz przez orkiestr� przelatywa�y ostre fragmenty (tak samo zrobione z motywu Szecherezady) goni�c w tumulcie - i g�os siostry wydoby� si� ponad ten tumult, r�wny, spokojny, pe�ny, opowiadaj�cy: Gdy ksi�yc wzeszed� na czarnym niebie, Chmury go chcia�y wygoni�... To by�o najpi�kniejsze, ten wielki spok�j El�uni, kt�ra ponad burz� orkiestry wznosi�a wysokie swoje portamenta. Edgar odchyli� si� w tej chwili w swoim krze�le i zobaczy� j�, jej profil, ponad wznosz�cym si� i opadaj�cym smyczkiem pierwszego skrzypka. Wyda�a mu si� w pierwszej chwili kim� nieznajomym. Pi�ra przed�u�a�y niepotrzebnie kszta�t jej g�owy, a przy tym El�unia zmieni�a si� bardzo od czasu najrado�niejszego ich spotkania, kiedy �piewa�a w Odessie Verborgenheit; po chwili przypomnia� sobie, �e owo podniesienie g�owy, wspania�y gest le port de la tete *, (* noszenia g�owy) jak mawia�a ciocia Michasia, zauwa�y� u niej pod�wczas po raz pierwszy - i teraz znowu widzi j�, tak samo wznosz�c� g�ow� i rzucaj�c� raz po raz owo as, kt�rego tak nadu�y� w swojej pie�ni, gdzie� a� pod galeri�. - Ach, Bo�e - powiedzia� do siebie - sk�d ona bierze jeszcze tyle g�osu i tyle owej Innigkeit * (* intymno�ci) kt�ra zupe�nie odmienia charakter jego pie�ni? Sk�d ona bierze to co�, co tak pomna�a wszystko, co ja pisz�? Czy ona ma tak�e stale to samo przeczucie �mierci? W m�odo�ci zdawa�o mi si�, �e umr� m�odo, ale dopiero p�niej dowiedzia�em si�, �e zawsze si� umiera m�odo. I o tym napisa�em te pie�ni. Czy ona to rozumie? Na pewno nie. Ona nie miewa przeczucia i takich okropnych, miotaj�cych uczu�. Ona to wszystko odkrywa bezwiednie - i podaje innym do sto�u jak potraw�, sama jej nie kosztuj�c. Ona jest prawdziw� Szecherezad�. Patrzy� teraz uwa�nie na ni�. Zamkn�a usta, bo orkiestra - teraz ju� prawie tutti - znowu wybieg�a ku g�rze i uderza�a �amanymi akordami w niebo, pragn�c zakry� zakochany ksi�yc. I znowu nagle odezwa�o si� to es-as El�uni, opadaj�c potem kilkoma nutami ku do�owi. Ta kwarta mia�a w sobie co� z upa�u i kurzu Odessy, z brz�kania koni policmajstra Tar�y, z tego rozbijania si� morza o ska�y. Potem ju� morze nigdy, nigdzie si� tak nie rozbija�o, rozszerzaj�c si� w pieniste warkocze, w muzyk� kwart, w blask s�o�ca, jak wtedy na �rednim Fontanie. "Ciekawy jestem - pomy�la� s�uchaj�c wzlot�w muzyki Edgar - czy ona my�li teraz o Odessie?". El�unia zamkn�a raz jeszcze usta, orkiestra g�uchym �opotem raz jeszcze przebieg�a po wszystkich rejestrach - i nagle zabrzmia� wielki majorowy akord i �piewaczka wzi�a to ostatnie as, czyste i kryszta�owe. Potem wszystko umilk�o, potem odezwa�y si� oklaski, a wreszcie okrzyki: "Autor, autor!". Edgar, id�c na estrad�, na schodkach zetkn�� si� z siostr�; uczesanie rozpl�ta�o si� jej troch� nad czo�em i pi�ra przekrzywi�y si�. Mia�a oczy pe�ne �ez. Pochyli�a si� nagle ku bratu i chwyci�a go za ramiona: - Ju� nigdy w �yciu nie b�d� tak �piewa� jak dzisiaj - powiedzia�a. V Na koncerty symfoniczne pan Hube chodzi� zawsze z panem Z�otym, na polu muzycznym mieli gusty jednakowe; prawd� powiedziawszy, i w tej dziedzinie Z�oty wywiera� ogromny wp�yw na Hubego. Z�oty nienawidzi� wszelkiej muzyki wsp�czesnej, a zw�aszcza muzyki Edgara; Hube w swoim nie wykszta�conym zreszt� poczuciu wielko�ci i bezpo�rednio�ci Szecherezady zwr�ci� si�, w momencie kiedy El�unia, unosz�c tren bia�ej sukni i chwiej�c pi�rami nad czo�em schodzi�a z estrady, ku swojemu wsp�lnikowi z roze�mian� twarz�. - No, my�la�em, �e panu nareszcie podoba si� muzyka Szyllera - powiedzia� jeszcze klaszcz�c. Ale pan Z�oty, kt�ry dzisiaj przyby� w towarzystwie swej m�odej i �adnej �ony, min� mia� nieprzekonan� i nie klasn�� ani razu w swoje grube d�onie. Kiwa� tylko negatywnie g�ow�. - Ale to chyba pan przyzna - powiedzia� Hube - �e �piewa ona �adnie. - �piewa �adnie - oboj�tnie powiedzia� Z�oty. - Prze�licznie - potwierdzi�a pani Z�ota, na kt�rej najwi�ksze wra�enie zrobi�a toaleta El�uni i bia�e pi�ra nad g�ow�. Publiczno�� wsta�a z krzese�. O par� rz�d�w przed Hubem siedzia�a Ola z dwoma synami przy boku. Antek i Andrzej byli dzi� pierwszy raz w Filharmonii i stary Hube, obserwuj�c ch�opc�w z ty�u, widzia�, jak im p�on�y uszy od samego pocz�tku koncertu i �e siedzieli wyprostowani jak struna po obu stronach krzes�a matki. Teraz jednak nie wytrzymywali i wstaj�c z miejsca pocz�li si� poszturchiwa�. Matka ich skarci�a surowo. - Andrzej nie umie si� zachowywa� - mrukn�� Antek do matki. - Cicho b�d�cie - powiedzia�a Ola i zwr�ci�a si� do Hubego: - Dlaczego pan nie zabra� z sob� na koncert Huberta? - Hubert mia� by� dzi� wieczorem u kolegi - odpowiedzia� Hube. Ch�opcy wiedzieli, �e to nieprawda, i spojrzeli na siebie znacz�co. Wiadomo by�o, �e ten wstr�tny Z�oty nienawidzi Huberta i nie pozwala panu Hubemu zabiera� syna na koncerty. Tak przynajmniej Hubert przedstawi� im t� sytuacj�... Pani Ola jednak wzi�a powiedzenie Hubego za dobr� monet�: - Och, jaka szkoda, na pewno by mu si� podoba�y te pie�ni wujka Edgara. Ola nazywa�a Edgara "wujkiem", bo tak m�wili o nim jej ch�opcy - zupe�nie bez powodu. Zdawa�o jej si�, �e ka�dy ch�opiec w wieku Antka czy Andrzeja powinien m�wi� o Szyllerze "wujek Edgar". Hube nastroszy� si� na to powiedzenie Go��bkowej. - Naprawd�? Pani tak s�dzi? Ja my�l�, �e to nikomu nie mo�e si� podoba�, c� dopiero m�odym ch�opcom. Jak oni to mog� zrozumie�? - Moi rozumiej�, prawda, Andrzeju? - zwr�ci�a si� do m�odszego, kt�ry nie wiedz�c, o czym matka m�wi, potwierdzi� na wszelki wypadek: - Aha! Hube wzruszy� ramionami. - Pani ich wychowuje w poszanowaniu muzyki wsp�czesnej od samego zarania - powiedzia� ironicznie. - Czy pani jest krewn� Szyller�w? - Nie, ale ich znam od dzieci�stwa i dlatego dzieci m�wi� na pana Edgara "wujku". No, ale to pan przyzna chyba, �e ona pi�knie �piewa? Tu wtr�ci� si� do rozmowy pan Z�oty, kt�ry nie opuszcza� Hubego ani na krok. - Tak, Mozarta �piewa�a naprawd� znakomicie - powiedzia�. Ola popatrzy�a na Z�otego z pewnym zdziwieniem. Hube si� zmiesza�. - Pani nie zna mego wsp�lnika - przedstawi�: - pan Seweryn Z�oty. Pan Z�oty wyci�gn�� r�k�. - Pana Go��bka to ja dobrze znam - powiedzia� - to bardzo solidny kupiec. - I bardzo mi�y cz�owiek - doda� Hube - nie ma go dzisiaj na koncercie? - Nie - za�mia�a si� Ola - on si� na muzyce symfonicznej strasznie nudzi, a �piewania ma dosy� w domu. Andrzej rzuci� na matk� niech�tne spojrzenie i do�� czerwone jego uszy jeszcze bardziej poczerwienia�y. - To wielka szkoda - powiedzia� Hube - wiele przez to traci. Ale m�odych pani zaprawia od wczesno�ci? Co? - Jak pan do polowania - za�mia�a si� Ola. Wygl�da�a w tej chwili bardzo �adnie i powiedzia�o to jej spojrzenie Hubego. - Pani cz�sto �piewa? - Nie, nie - zaprzeczy�a zbyt �ywo - tylko wtedy, kiedy nikt nie s�yszy. - Ja niekiedy pods�uchuj�, jak mama �piewa - powiedzia� nagle p�basem Antek. - No, widzi pani, ma pani swoich s�uchaczy - �mia� si� Hube - m�j syn te� mi nieraz m�wi�, �e pani� s�ysza�. - Och, Hubert to prawie u nas domowy. Ale synowie poci�gn�li Ol� do foyer, napili si� wody sodowej z sokiem przy bufecie, za kt�rym sta�a przystojna panna w spi�trzonej z�otej fryzurze; nale�a�o to do takich samych przyjemno�ci jak wys�uchanie ca�ego koncertu. Hube zosta� sam ze Z�otym i jego �on�, nie odchodzili od niego na krok. - Tam jest pose� belgijski - powiedzia� nagle Hube, nachylaj�c si� do wsp�lnika - mo�e do niego podej��? - To nic nie pomo�e - szeptem odpar� Z�oty - co on nam poradzi? On nic nie poradzi. Pan my�li, �e "Fabrique Nationale" s�ucha rz�du. Ona sama dyktuje rz�dowi, co ma by�. To wielki kapita�. W tej chwili pose� belgijski uprzejmie sk�oni� si� Hubemu, ten nie wytrzyma� i podszed� do niego. Przywita� si�. - Czy m�g�bym wpa�� kiedy do pana pos�a? - zapyta�. - Ale� oczywi�cie, jak zawsze. Czekam na pana nawet - doda� z u�miechem - spodziewa�em si� pa�skiej wizyty. - I zaraz po tym znacz�cym powiedzeniu wycofa� si� jak prawdziwy dyplomata na neutralny teren: - Prawda, jak ta �piewaczka pi�knie �piewa? Hube zauwa�y�, �e cudzoziemcy nie wymieniaj� polskich nazwisk, nawet gdy brzmi� jak "Szyller". Pan pose� powiedzia� "ta �piewaczka". - Wspania�a - potwierdzi� Hube i odszed� znowu w stron� Z�otego. - No i co? - spyta� pan Seweryn. - No, nic. Powiedzia�, �eby przyj�� do niego. - Du�o to on nie zrobi. - Mo�e. Ale nie zawadzi p�j��. - Najlepiej rozmawia� z adwokatami. - Adwokat zawsze pu�ci z torbami. Z tego niewielka korzy��. Adwokaci mi�dzy sob� si� porozumiewaj� i jeszcze podziel� si� dochodem. Nie, to ju� chyba na w�asny rozum. Je�eli Hubert na przyk�ad przejmie wszystkie akcje, czy on b�dzie te� odpowiedzialny? Pan Z�oty przez chwil� popatrzy� uwa�nie na Hubego, a potem wzruszy� ramionami i odwr�ci� wzrok na m�drca medytuj�cego nad trupi� g�ow�, kt�ry widnia� na fresku po prawej stronie estrady. - Chyba nie, trzeba zobaczy� w statucie. - Wi�c, nie, panie Z�oty? Nie odpowiada? - Zdaje si�, �e nie. Olbrzymie inwestycje, kt�re poczyni�a firma "Je�dziec i My�liwy" na budow� fabryki, wyczerpa�y wszystkie kredyty. W tym momencie wyst�pi�a belgijska "Fabrique Nationale" o natychmiastowy zwrot wszystkich nale�no�ci. Poniewa� zar�wno "Je�dziec i My�liwy", jak fabryka pod nazw� "Sp�onka" by�y sp�kami firmowo-komandytowymi, Hube jako jeden z firmowych odpowiada� za ten olbrzymi d�ug zagraniczny ca�o�ci� swego maj�tku. Sytuacja przedstawia�a si� wr�cz tragicznie. Z Belgii przyjecha� specjalny urz�dnik, kt�ry mia� za�atwi� spraw�; pan Z�oty sp�dza� z nim d�ugie wieczory na konferencjach w Hotelu Europejskim i wraca� z tych konferencji z bardzo ponurymi horoskopami. - Oni uczepili si� pana - m�wi� do Hubego - bo pan ma taki wyra�ny maj�tek... - Pewnie, �e mam wyra�ny maj�tek, �adnych niewyra�nych interes�w nigdy nie robi�em. Ale pan chce powiedzie�, panie Z�oty, �e ja mam uchwytny maj�tek. - No, mo�e by�. Uchwytny maj�tek. Sprawa ta bardzo m�czy�a pana Hubego, i teraz, w Filharmonii, nie przestawa� o niej my�le�. - Wi�c Hubert by nie odpowiada�? - spyta� raz jeszcze. - Co ma odpowiada�? - Takie dziecko! - westchn�� pan Z�oty. Tymczasem Ola, przeciskaj�c si� od foyer z powrotem na sal�, spostrzeg�a w cieniu balkonu, z boku siedz�cych, starszych pa�stwa Szyller�w. Pani Szyllerowa, wysoka, korpulentna, nic si� nie zmieni�a, ale stary pan Szyller skurczy� si�, zgarbi�, posiwia� i oczy mia� nie roztargnione, jak dawniej, ale jak gdyby troch� przera�one czy zniecierpliwione. Gdy si� Ola do nich zbli�y�a, spojrza�a na ni� nieufnie, nie chcia�a nawet my�le�, �e niech�tnie. - Tak dawno pa�stwa nie widzia�am - m�wi�a - tak zawsze pa�stwo ukryci w swojej cukrowni. Nigdy pa�stwo do Warszawy nie przyje�d�aj�? - M�� czasami - m�wi�a za oboje Szyllerowa - ale tylko za interesami, wskoczy do Warszawy i zaraz jedzie z powrotem. Bardzo du�o pracy w cukrowni, i to w jego wieku... - Chwa�a Bogu, �e teraz pa�stwo mogli przyjecha�. - A, gdzie� znowu, na koncert El�uni? To trzeba by�o. Nawet teraz, pani wie, akurat kampania si� w cukrowni zacz�a. Ale na koncert El�uni... - Ach, jak ona cudownie �piewa - powiedzia�a Ola - prawda? - Hm, pani Olu, co nam tam m�wi�, starym - powiedzia�a znowu pani Szyllerowa. - Zachwyceni siedzimy, taj hodi! - doda�a ukrai�skie wyra�enie. W tym momencie stary Szyller rzuci� na Ol�, tak samo ukradkiem, bardzo niech�tne spojrzenie. Ola zwr�ci�a si� ku niemu: - Czy pan nie podziela zachwytu pani Szyllerowej? - spyta�a z prostot�. Szyller poruszy� si� na krze�le z niecierpliwo�ci�. - Przyznam si� pani - powiedzia�, jakby przezwyci�aj�c si� - �e nie rozumiem moich dzieci. Oli zrobi�o si� przykro. Pani Szyllerowa usi�owa�a zatrze� to wra�enie. - On nigdy nie m�wi tego, co my�li - powiedzia�a z u�miechem - jestem przekonana, �e pie�ni Edgara wzruszy�y go. - Do pewnego stopnia - odpowiedzia� stary Szyller, jak gdyby powracaj�c na ziemi� - ale czuj� si� tak�e bardzo za�enowany. W sztuce jest jak na m�j gust za du�o ekshibicji. Ja, przyznam si�, jestem za�enowany, kiedy widz� na estradzie moj� c�rk� ustrojon�, umalowan�, z pi�rami na g�owie i opowiadaj�c� zebranym ludziom my�li mego syna. Que voulez-vous? C'est trop fort pour moi. * (* C�? To jest za du�o jak dla mnie.) - Niepodobna odm�wi� mu racji - powiedzia�a pani Szyllerowa, z za�enowaniem spogl�daj�c na Ol�. - Ja te� doznaj� troch� tych samych uczu�. Ola zawaha�a si�. - Oni nam daj� tyle pi�knych rzeczy - powiedzia�a. - Tak, na pewno - westchn�a pani Szyllerowa - ale dla nas s� przede wszystkim naszymi dzie�mi. Stary Szyller poci�gn�