841

Szczegóły
Tytuł 841
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

841 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 841 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

841 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Janicki Polskie Drogi Opowie�� filmowa Wydawnictwo Radia i Telewizji Warszawa 1978 PWZN Print 6 Lublin 1997 Adaptacja na podstawie ksi��ki wydanej przez Wydawnictwo Radia i Telewizji Warszawa 1978 `st Od wydawcy Przekazujemy do r�k Czytelnika tekst opowie�ci filmowej "Polskie drogi". Tytu� ten kojarzy si� oczywi�cie ze znanym serialem telewizyjnym, dlatego Czytelnikowi nale�y si� kilka s��w wyja�nienia. "Polskie drogi", zw�aszcza jako serial, s� jedn� z pr�b ukazania mo�liwie szerokiej panoramy wojennego losu narodu; m�wi� o strasznych latach okupacji, okrutnych, ale i pe�nych chwa�y dniach, o kt�rych pami�� trwa i pozostanie w �wiadomo�ci pokole�. Obraz filmowy, z natury rzeczy ulotny, wspieramy wi�c zapisem drukowanym, po kt�ry zawsze mo�na si�gn�� na p�k� nie tylko po to, by por�wna� z filmem (chocia� konfrontowanie zapisu filmowego z tym, co powstaje w wyobra�ni czytelnika, jest zawsze interesuj�ce), lecz aby g��biej zastanowi� si� nad losami bohater�w, symbolizuj�cych dzieje wielu milion�w Polak�w. Polskie drogi to nie tylko poj�cie geograficzne okre�laj�ce wszystkie te miejsca, w kt�rych Polacy uczyli si� okrutnej lekcji, jak� zada�a nam w�wczas historia: lekcji patriotyzmu, uporu, polsko�ci i si�y przetrwania. Chodzi tu r�wnie� o drogi, kt�rymi pod��a�a my�l wolna, poszukuj�ca w�r�d wielu ideowych �cie�ek tego najw�a�ciwszego go�ci�ca, kt�ry doprowadzi� mia� do Polski prawdziwie wolnej. Podobnie jak w filmie, tak i w tej ksi��ce nie ma wielkich bitew, brawurowych akcji, bohater�w nieustraszonych i wychodz�cych ca�o z najgro�niejszych opresji. Jest to bowiem nie opis przyg�d, lecz zwyk�ego �ycia, w niezwyk�ym za to czasie; nie historia, lecz kronika los�w zwyk�ych ludzi, kt�rych utar�o si� nazywa� szarymi, ludzi z ulicy, ogonka, tramwaju: dozorc�w, kolejarzy, szmugler�w, uczni�w; ludzi bez oficerskich stopni i odznacze�, ale w�a�nie tych, na kt�rych spoczywa� ci�ar przetrwania. Podobnie jak sam serial - nie b�d�c w stanie pokaza� wszystkich grup, ugrupowa� i �rodowisk - jest tylko skr�towym odbiciem okupacyjnego �ycia, tak z kolei ksi��ka stanowi, z konieczno�ci, pewn� kwintesencj� tego, co zawiera� film. Nie spotkamy na nast�pnych stronach niekt�rych w�tk�w opowiadaj�cych o walce i akcjach tych ugrupowa� politycznych, kt�re wnios�y ogromny wk�ad w dzie�o podziemnego �ycia, lecz z kt�rymi g��wny bohater mija� si� na swej drodze, zrazu wskutek zbiegu okoliczno�ci, p�niei - �wiadomie. Droga W�adys�awa Niwi�skiego - jednego z wielu - to podstawowy motyw tej opowie�ci, i w ksi��kowej, skr�conej wersji podporz�dkowano ci�g narracji g��wnie jego osobie. Ksi��ka nie jest bowiem ani wiernym tekstem scenariusza, ani te� jego adaptacj�, lecz obszern� opowie�ci� filmow�, tote� trudno stosowa� do niej kryteria, kt�re zwyk�o si� przyk�ada� do w pe�ni rozwini�tej fabularnej powie�ci. Opowie�� filmowa nie narusza w niczym los�w g��wnego bohatera, z konieczno�ci jednak pomija niekt�re w�tki, a co za tym idzie - niekt�re postacie wyst�puj�ce w serialu. W filmie spe�nia�y one rol� uzupe�niaj�c� t�o wydarze�, w ksi��ce - jak si� nam wydaje - kierowa�yby narracj� w stron� zbyt drobiazgowych obserwacji. Wystarczy powiedzie�, �e opis czterech lat wojny, kt�re s� tematem filmu, zaj�� Autorowi dok�adnie tyle samo lat pracy nad scenariuszem i dialogami, czego plonem by�o prawie dwa tysi�ce stron maszynopisu, a p�niej szesna�cie i p� godziny telewizyjnej emisji. Wydanie "Polskich dr�g" w �cis�ym zwi�zku z serialem jest pewnym eksperymentem ze strony wydawcy. Pragniemy, aby Czytelnicy, kt�rzy �ledz� losy bohater�w na ekranie, mogli zawrze� z nimi bli�sz�, a mo�e i g��bsz� znajomo�� na zadrukowanych kartach ksi��ki. Mamy zamiar tego rodzaju inicjatywy wydawnicze kontynuowa� w przysz�o�ci, dlatego b�dziemy wdzi�czni za wszelkie listowne uwagi Czytelnik�w na temat tego rodzaju edytorskiego przedsi�wzi�cia. Misja specjalna Mija� czternasty dzie� wojny. W ci�gu tych czternastu dni z plutonu, kt�rym dowodzi� podchor��y W�adys�aw Niwi�ski, pozosta�o siedmiu strzelc�w; z pu�ku, do kt�rego ten pluton nale�a� - nie pozosta�o nic. Brakowa�o ��czno�ci, brakowa�o paliwa do aut, kt�re zepchni�to do row�w, by nie tamowa�y rzeki uchod�c�w, brakowa�o map, brakowa�o snu strzelcom, obroku koniom, banda�y rannym... A jednak kiedy �o�nierze z plutonu, nasyciwszy oczy widokiem p�on�cych wiosek, nieba sypi�cego bombami, go�ci�ca zas�anego trupami ludzi i wrakami pojazd�w, przenosili pytaj�ce spojrzenie na swego m�odego dow�dc�, Niwi�ski odpowiada� niezmiennie, �e chwilowe niepowodzenia zdarzaj� si� na ka�dej wojnie, wi�c i ta nie mo�e by� wyj�tkiem. Wierzy� w to �wi�cie. Nie on jeden, bo nikt jeszcze wtedy nie wiedzia�, jaka naprawd� b�dzie ta dopiero co rozpocz�ta wojna. Niwi�ski zna� wojn� z podr�cznik�w historii, z mglistych i troch� nudnych wspomnie� ojca, kt�ry t� histori� wyk�ada� w gimnazjum jemu i jego kolegom. Ale i inni, dla kt�rych ta wojna by�a ju� drug� z kolei, przyk�adali do niej miarki i stereotypy jej poprzedniczki. Ludzie l�kali si� wi�c gaz�w truj�cych, ufali w bezpiecze�stwo okop�w, wierzyli, �e wysadzony most powstrzyma nacieraj�cych. Niemcy byli naturalnymi wrogami i, oczywi�cie, nale�a�o si� l�ka� ich bezwzgl�dno�ci, ale by�y to wci�� jeszcze poj�cia uformowane przez wiedz� o wozie Drzyma�y. Wci�� jeszcze pokutowa�o przekonanie, �e lojalno��, przyrzeczenia i podpisane dokumenty co� znacz�. Ufano wi�c w konwencje chroni�ce je�c�w, w Czerwony Krzy� os�aniaj�cy rannych, w nietykalno�� ludno�ci cywilnej... Jeden tylko cz�owiek w plutonie, kapral Leon Kura�, my�la� o tym wszystkim sceptycznie. A kiedy trzeciego czy czwartego dnia wojny, przeje�d�aj�c obok opuszczonego bunkra, spostrzegli niewypa� bomby, Kura� poradzi�, aby umie�ci� go w bunkrze, a przed wej�ciem roz�o�y� troch� �ywno�ci, niby to porzuconej w panicznej ucieczce. Pierwszy patrol niemiecki, zwabiony tym widokiem, poszybowa�by, zdaniem kaprala, do nieba, nawet nie wiedz�c, �e za przyczyn� w�asnej bomby. - Nie, kapralu - powiedzia� w�wczas Niwi�ski - nie po polsku takie wojowanie. - Mo�e i po niemiecku - zgodzi� si� Kura� - ale na nic lepszego nie zas�u�yli. Ja ich znam. Kura� mieszka� na Pomorzu blisko granicy i to s�siedztwo da�o mu wi�ksz� wiedz� o nieprzyjacielu, z kt�rym teraz walczyli, ni� Niwi�skiemu matura i podchor���wka. Niwi�ski wyni�s� z podchor���wki nie tylko rycerskie zasady wojowania, ale tak�e bezwzgl�dn� karno�� oraz wiar� w nadrz�dno�� i celowo�� rozkaz�w. Z tego to w�a�nie powodu bez szemrania znosi� ju� od tygodnia obowi�zek konwojowania pewnego wa�nego cywila, pana Gozdalskiego. Pu�kownik ze sztabu, kt�ry powierzy� mu t� misj�, podkre�li� jej specjalny, pa�stwowy wr�cz charakter. Odt�d, przez siedem dni i nocy, t�uk�c si� taborowym wozem, Niwi�ski i jego ludzie nie spuszczali oka ani z Gozdalskiego, ani z jego ogromnego worka opiecz�towanego o�owianymi stemplami. Czternastego dnia wojny dotar� Niwi�ski do stron, kt�re zna� z harcerskich oboz�w. Poczu� si� pewniej, spodziewa� si� bowiem �atwej przeprawy przez rzek�, za kt�r� jego misja specjalna powinna si� zako�czy�, co pozwoli�oby mu do��czy� do formuj�cych si� na nowo (jak s�dzi�) oddzia��w przeznaczonych do kontrnatarcia. Spodziewa� si� ponadto zobaczy� w tych stronach kogo�, kogo nie widzia� ju� od dw�ch lat. Ale na razie musia� zalec z oddzia�em w zagajniku, by przeczeka� noc. �wit przekre�li� wszystkie plany i przewidywania. Ca�y ten skrawek ziemi, znany mu z harcerskich podchod�w, zamkni�ty w tr�jk�cie, kt�ry wytycza�y szosa, rzeka i jezioro, otoczony by� przez Niemc�w. A wi�c nadszed� ten �wit... Znad rzeki oddzielaj�cej las od go�ci�ca unosi�a si� mg�a. W lesie, ukryci mi�dzy drzewami strzelcy konni Niwi�skiego: Kura�, Walig�rski, Iwaniuk i paru innych, kt�rych zagarn�� po drodze, szykowali si� do wymarszu. Na ich nie ogolonych od kilku dni twarzach malowa�o si� zm�czenie. W g��bokim wozie taborowym, jak w ko�ysce, drzema� jeszcze pan Gozdalski, wspieraj�c g�ow� o opiecz�towany worek. Konie leniwie skuba�y traw�. Niwi�ski, przecieraj�c od czasu do czasu przekrwione ze zm�czenia oczy, uwa�nie wpatrywa� si� w go�ciniec, po kt�rym przejecha�y w�a�nie dwa niemieckie patrole motocyklowe. Po chwili motory zatrzyma�y si�, a siedz�cy w przyczepach oficerowie wyci�gn�li mapy i zacz�li naradza� si�, wskazuj�c na las. �o�nierze pytaj�co spojrzeli na swego dow�dc�, kt�ry w milczeniu si�gn�� po lornetk� i w napi�ciu obserwowa� scen� na drugim brzegu rzeki: do motocyklist�w do��czy�a w�a�nie ci�ar�wka wy�adowana niemieck� piechot�. Potem druga, kt�ra ci�gn�a za sob� ponton. Niemcy zeskoczyli z woz�w, wyra�nie szykuj�c si� do spuszczenia pontonu na rzek�. Nadjecha� otwarty w�z terenowy, w kt�rym zapewne znajdowa� si� jaki� wa�ny oficer, bowiem Niemcy z motocykli doskoczyli do niego. Rozpocz�a si� ponowna narada nad rozpostart� map�. Oficer w samochodzie wskaza� przed siebie. Niemcy nawo�ywali si� czas jaki� i wreszcie �ci�gn�li ponton. �o�nierze Niwi�skiego odetchn�li z ulg�. Ale Niemcy wcale nie zamierzali jeszcze odje�d�a�. Zza mg�y s�ycha� by�o zbli�aj�ce si� dalsze motory. Pojawi�a si� ci�ar�wka ci�gn�ca kuchni� polow�, a za ni� czo�g. Min�o kilka chwil i obraz uleg� ca�kowitej zmianie. Wida� teraz by�o, jak kucharze rozpalali ogie� pod kot�em, a czo�gi�ci wyskakuj�c na szos� �ci�gali bluzy, schodzili nad wod�. Zanosi�o si� na d�u�szy post�j. Jeden z czo�gist�w, z nie zmyt� jeszcze pian� po goleniu, podszed� do kot�a i uni�s� pokryw�. Buchn�a para. Czo�gista zanurzy� garnuszek w dymi�cej cieczy. Smakowity zapach dotar� a� na drug� stron� rzeki, gdzie mi�dzy drzewami skry� si� oddzia� Niwi�skiego. �o�nierze z trudem prze�ykali �lin�. Niwi�ski oderwa� wreszcie lornetk� od oczu i podszed� do wozu, w kt�rym drzema� Gozdalski. - Z wozu! - rozkaza� g�osem nie znosz�cym sprzeciwu. - Jak to - z wozu? - Z wozu, powiedzia�em. - Uprzedza�em ju� raz, panie podchor��y, �eby ze mn� nie tym tonem... - zaprotestowa� Gozdalski. - Mo�e to pana przekona - przerwa� Niwi�ski, podaj�c jednocze�nie lornetk� i wskazuj�c na drog�. W soczewce ujrza� Gozdalski grup� Niemc�w smacznie zajadaj�cych �niadanie. Zblad� i jak m�odzieniaszek lekko zeskoczy� z wozu. - No to... no to... kochany panie W�adeczku, na co my jeszcze czekamy? Ruszyli. Po kwadransie osi�gn�li par�w, kt�rego dnem p�yn�a rzeczka. Przez rzeczk� przeprawia� si� w�a�nie wiejski ch�opak ci�gn�cy krow� na postronku. - Do m�yna t�dy dojedzie? - zaczepi� go Niwi�ski. - Dojedzie. - A ty sk�d? - Z Porytego. - C� to, ze wsi uciekasz? Niemcy u was, czy jak? - Niemc�w nie ma, ale we wsi strach siedzie�. Bombarduj� i bombarduj�. Mo�e i na krow� popa��, to tatko kaza� wyp�dzi�. - A jak tam we m�ynie? Pan Heimann �yje? Zdrowy? - A co by mia� by� chory. Zdrowy. - Z ca�� rodzin�? - Ja tam nie wiem. - A c�rk� pana Heimanna znasz? Pann� Ani�? Ch�opak niespokojnie spojrza� na niebo. - Znasz? - powt�rzy� Niwi�ski. - Co bym mia� nie zna�... - Jest w domu?... Ania, pytam, jest w m�ynie? Ale tego pytania ch�opak ju� nie dos�ysza�, Przeskakuj�c po kamieniach, dopad� drugiego brzegu rzeczki, spu�ci� krow� z postronka, sam za� wyci�gn�� si� pod drzewem chowaj�c twarz w trawie. W tym momencie nadlecia� samolot i zacz�� wali� z broni pok�adowej wzd�u� rzeczki. �o�nierze, zeskoczywszy z koni, przypadli do ziemi. Po chwili zn�w by�o cicho. Otrzepuj�c mundury, wolno podnosili si� z trawy. - Hej, Jasiu! - zawo�a� Niwi�ski. - Ju� po wszystkim! Ch�opak nie porusza� si� jednak. Podchor��y przeskoczy� rzeczk� i stan�� nad nim. - No? Widzia�e� pann� Heimann�wn�, czy wyjecha�a mo�e? Og�uch�e�?! - potrz�sn�� le��cym. I nie doczeka� si� odpowiedzi; pocisk trafi� ch�opaka w sam �rodek czo�a... Potem zn�w skr�cili w las. �o�nierze szli przy koniach prowadz�c je za uzdy. Szli ostro�nie. Do konia Kurasia przytroczono worek pana Gozdalskiego. - Za tymi brzozami powinien by� karmnik dla jeleni - Niwi�ski wskaza� r�k� kierunek. - Panu podchor��emu mo�na by w tym lesie oczy zawi�za�... - w g�osie Kurasia mo�na by�o wyczu� pochwa��. - By�em tu na obozie harcerskim. Kiedy�... - Wydostaniemy si�? - Gozdalski by� wyra�nie zaniepokojony. - Po to tu skr�ci�em. - Mo�e nie powinienem tego m�wi� - Gozdalski �ciszy� g�os - ale poniewa� jeste�my w matni, czuj� si� upowa�niony. �o�nierzom... po prostu dla zach�ty, �eby wiedzieli... mo�e pan o�wiadczy�, �e za bezpieczne doprowadzenie mnie na miejsce czeka ich powa�na gratyfikacja pieni�na. - To s� �o�nierze, panie Gozdalski, a nie wynaj�ci przewodnicy. - Wiem, ale moja misja jest szczeg�lnej natury. Panu, personalnie, jeszcze powiem, �e... - �e pa�ski szwagier jest dyrektorem w MSZ-cie. S�ysza�em ju�. - To mo�e nie by� bez znaczenia dla pa�skiego awansu, mimo �e pan z tego kpi. Je�eli bezpiecznie dobrniemy... - Niech pan w ten spos�b ze mn� nie rozmawia - ostro uci�� Niwi�ski. Nagle przystan�� i rozejrza� si�. To ju� by� koniec brzozowego lasku. Przed nimi niewielka przecinka, dalej las bukowy. - Jest! Jest karmnik! - zawo�a� uradowany. Szybko przebiegli le�n� przecink� i przystan�li przed karmnikiem. W korytkach siano, �o��dzie... - Ma si� t� pami��, co? - Niwi�ski nie ukrywa� zadowolenia. - Zaczynam w pana wierzy� - powiedzia� Gozdalski. - Tam jest wie� Poryte. Ale j� ominiemy i p�jdziemy prosto na m�yn... W tej samej chwili dobieg� ich t�tent kilku koni. Z dna parowu nie mogli dojrze� je�d�c�w. Tylko Kura�, stoj�cy najwy�ej, dostrzeg� nadje�d�aj�cych. - Panie podchor��y, to nasi! - zawo�a�. Wkr�tce oddzia� dowodzony przez porucznika Zawistowskiego zbli�y� si� do nich. - Co za ludzie? - spyta� Zawistowski, nie zsiadaj�c z konia. Podchor��y, staj�c na baczno��, zameldowa�: - Panie poruczniku. Dow�dca plutonu dziewi�tego pu�ku strzelc�w konnych, podchor��y Niwi�ski. - Co pan tu robi, panie podchor��y? - Straci�em kontakt z pu�kiem. - Jad�c t�dy, nigdy go pan nie odzyska. - Przypadkowo znam te strony... - Zna pan, panie podchor��y, a od wsi pan stroni? Je�eli gdziekolwiek ma kwaterowa� pa�ski pu�k, to chyba w�a�nie we wsi. Wygl�da na to, �e nie bardzo panu �pieszno do tego kontaktu. - Panie poruczniku! - Na razie pojedziecie ze mn�. A ten pan w cywilu, kto w�a�ciwie? - Prosz� na stron�, panie poruczniku. Zawistowski niech�tnie zeskoczy� z konia i po kr�tkim wahaniu odszed� wraz z Niwi�skim. - Mam rozkaz konwojowa� tego cz�owieka do Krzemie�ca - zacz�� swe wyja�nienie podchor��y. - Dok�d? Pan uczy� si� kiedykolwiek geografii, panie podchor��y? Krzemieniec to ju� koniec Polski. - Owszem. Wiezie ze sob� przesy�k� z upowa�nienia pana prezydenta. - Z czyjego upowa�nienia?! - Panie Gozdalski! Mo�na pana tu prosi�? - Niwi�ski zwr�ci� si� w stron� cywila, kt�ry wiedz�c, �e o nim mowa, podbieg� natychmiast. - C� pan takiego transportuje? - Porucznik nie ukrywa� zainteresowania. - Pozwoli pan, moje nazwisko Gozdalski. Jestem dyrektorem... - W porz�dku. Ale co pan wiezie, do diab�a? - Wybaczy pan, poruczniku, ale na to odpowiedzie� nie mog�. Si�gn�� do kieszeni i wyj�� kopert� opatrzon� dwiema lakowymi piecz�ciami. Zawistowski d�u�sz� chwil� obraca� zaklejony list w d�oniach. - Ciesz� si� - ci�gn�� dalej Gozdalski - �e spotka�em kogo� wy�szego rang�. Pocz�tkowo konwojowa� mnie pewien kapitan, p�niej porucznik, ale wskutek ci�g�ych niespodzianek dosta�em si� pod opiek� pana podchor��ego i... - W porz�dku - przerwa� Zawistowski - zawracajcie, panowie. Wyspowiada si� pan przed majorem. Kwaterujemy we dworze. - Ja, panie poruczniku, musz� na m�yn - wtr�ci� Niwi�ski. - Nigdzie pan nie musi. Ca�y tr�jk�t tej ziemi jest dok�adnie otoczony przez Niemc�w. Wracam z ostatniego patrolu, mysz nie prze�li�nie si� przez ten pier�cie�... Zawistowski, niestety, m�wi� prawd�. W dworku, dok�d przybyli, Niwi�ski pozna� majora Korwina, kt�ry dowodzi� resztkami rozbitego pu�ku. Korwin, sam ranny w nog�, przyj�� Niwi�skiego, wys�ucha� i poleci� mu przebija� si� wraz z wa�n� przesy�k� na w�asn� r�k�. Jad�c w kierunku m�yna mia� tylko Niwi�ski wst�pi� do szko�y, gdzie, wed�ug zezna� ch�op�w, kwaterowa� lekarz - uciekinier. Ranna noga majora puch�a z godziny na godzin�, zachodzi�a obawa gangreny i pomoc lekarska by�a niezb�dna. Zanim jednak Niwi�ski zdo�a� wyruszy� z dworku, przed ganek zajecha� dziwny zaprz�g, kt�ry skupi� na sobie uwag� wszystkich oficer�w. Dwa zm�czone konie przyci�gn�y uwi�zanego do orczyk�w polskiego fiata, z kt�rego wyskoczy� oficer sztabowy w randze kapitana. Natychmiast za��da� widzenia si� z dow�dc�. - Moje nazwisko Miszczyk - meldowa� majorowi Korwinowi. - Jestem pracownikiem GISZ-u. Wioz� dokumenty, kt�re pod �adnym warunkiem nie mog� znale�� si� w r�ku wroga. Do��cz� do was. M�j samoch�d, jak pan widzi, ju� na nic. - Prosz�, niech pan siada - Korwin wskaza� na stoj�c� w pokoju kanapk�. - S�ucham, kapitanie. - Ma pan tabory? - Dwa furgony. - Doskonale. Tu w�a�ciwie chodzi o jedn� kaset� pancern�. - Chwileczk� - przerwa� Korwin. - Pan dawno z Warszawy? - Pi�ty dzie� w drodze. - Je�li zamierza pan swoj� kaset� zawie�� z powrotem do Warszawy, serdecznie zapraszam. - Nie rozumiem... - kapitan lekko si� speszy�. - Wyruszam tam jeszcze dzisiaj - wyja�ni� Korwin. - Ale� to nonsens! - Pocieszmy si�, �e nie pierwszy w tej wojnie. - S�dzi�em, �e zmierza pan do jakiego� pu�ku koncentracji. - Pan s�ysza� o czym� takim? Baby na wsi, wybieraj�c rano jajka, nic nie m�wi�y na ten temat, wi�c nie wiem. Ca�� dob� jestem bez ��czno�ci ze �wiatem. Miszczyk nie podziela� wisielczego humoru Korwina. Zdj�� rogatywk� i przetar� spocone czo�o. - Gdyby to, co wioz�, dosta�o si� Niemcom, lepiej by by�o podda� ca�y pu�k. Ca�y garnizon. - Nie dowodz� tak wysoko. Ale i tak pana nie zabior�. Miszczyk zerwa� si� z kanapki. - Czy pan naprawd� s�dzi� - ci�gn�� Korwin spokojnie - �e b�d� obci��a� moich do kra�ca wyczerpanych ludzi, kt�rych w dodatku czeka b�j w nocy, d�wiganiem papier�w, kt�rymi za godzin�, dwie b�dzie mo�na sobie ty�ek podetrze�? Miszczyk rozpi�� guziki bluzy i poda� Korwinowi legitymacj�, dow�d oraz jakie� za�wiadczenie. - M�g�bym traktowa� moj� pro�b� jako rozkaz. Obecnie zmusza mnie pan do tego. Wioz� akta personalne z fotografiami i adresami cz�onk�w defensywy. Chyba pan sobie zdaje spraw�, �e w r�ku nieprzyjaciela staj� si� one wyrokami �mierci na tych ludzi rozsianych po ca�ych Niemczech? - Niech pan je spali, zakopie, utopi. One s� bardzo wa�ne ale r�wnie� ci�kie. Miszczyk zdawa� si� nie s�ysze� tych uwag i si�gn�� po dalsze argumenty: - Ponadto mam podr�czne zeszyty inspektor�w armii, zawieraj�ce poufne charakterystyki naszych oficer�w. By� mo�e, cz�� z nich przebywa ju� w niewoli. Czy Niemcy maj� si� dowiedzie�, kogo trzymaj� w swoich obozach? Korwin w milczeniu rozwa�a� to pytanie. Korzystaj�c z tej chwili wahania, Miszczyk wybieg� na ganek, by przynie�� swoje cenne kasety. Ju� nie powr�ci�... Przelatuj�cy nad zabudowaniami dworskimi niemiecki my�liwiec przeszy� pociskami, jak fastryg�, ca�e podw�rko. Korwin d�u�sz� chwil� sta� w oknie, trzymaj�c w d�oni dokumenty Miszczyka. - Czy kt�ry� z pan�w pochodzi z Warszawy? - zapyta� wreszcie. - Ja, panie majorze! - krzykn�� Niwi�ski. - Niech pan we�mie te papiery. Kiedy�, po wojnie, odda je pan jego �onie. B�dzie mia�a przynajmniej co postawi� na nocnym stoliku. Potem zleci� Zawistowskiemu, by zatopi� kasety kapitana w dworskiej studni z zachowaniem wszelkich �rodk�w ostro�no�ci i w tajemnicy przed mieszka�cami dworku. Niwi�ski niezbyt ch�tnie upycha� w kieszeni munduru papiery po zabitym. Czy m�g� w�wczas przypuszcza�, �e w tym momencie chowa� swoj� w�asn� przepustk� na dalsze �ycie w okupowanym kraju?... Zgodnie z rozkazem oddzia� Niwi�skiego, poszukuj�c lekarza, dotar� do wsi Poryte i rozlokowa� si� w wiejskiej szkole. Podchor��y z Kurasiem zaj�li miejsca w �awkach i jak uczniowie, studiuj�c swoje mapy, oczekiwali przyj�cia doktora. W klasie, za sto�em nauczycielskim, jakby prowadzi� lekcj�, siedzia� trzydziestoletni m�czyzna, ostrzy�ony niemal przy samej sk�rze. Na ramiona zarzucony mia� prochowiec. Nad nim, na �cianie za katedr�, wisia� krzy� i trzy portrety: Pi�sudskiego, Rydza-�mig�ego i Mo�cickiego. W klasie panowa�o milczenie; przerwa�o je dopiero wej�cie kierowniczki szko�y. Oty�a, o dobrodusznym wygl�dzie kobieta nios�a na tacy w fajansowych garnuszkach paruj�c� herbat�. Ju� od progu informowa�a: - Jest doktor, jest, prosz� pan�w. Uciekinier z Radomia. Pos�a�am ju� po niego, ale akurat opatruje poparzon� kobiet�. Zaraz przyjdzie - m�wi�a, stawiaj�c przed go��mi fili�anki. - Herbatka lipowa, bardzo zdatna, bardzo. Tylko cukru nie ma, niestety... - Ja mam cukier i s�u��. Chwileczk�... - milcz�cy dotychczas m�czyzna wyszed� z klasy. - To pani nauczyciel? - zainteresowa� si� Niwi�ski. - W tym roku szkolnym mia� zacz�� lekcje. No, ale pierwszego nie by�o otwarcia. Nie wiem... - D�ugo pani tu uczy? - Niwi�ski stara� si� podtrzyma� rozmow�. - O, dosy�, dosy�. - Ani� Heimann�wn� uczy�a pani? - T� z m�yna? Nie, ona tu chodzi�a jeszcze za czas�w �wi�tej pami�ci pani Borkowskiej. Ale znam j�, znam... I zn�w nie by�o dane Niwi�skiemu dowiedzie� si� czego� wi�cej o m�odej Heimann�wnie, gdy� w tej w�a�nie chwili wr�ci� nauczyciel z torebk� cukru. - S�u��. Ale w zamian prosz� o papierosa. Kura� podsun�� mu paczk�. - R�ne rzeczy zaczynaj� ludzie wymienia�. - Nauczyciel znowu zaj�� miejsce za katedr�. - Benzyn� na transport, cukier na tyto�... Wracamy do epoki handlu wymiennego. - S�uszne spostrze�enie - przytakn�� podchor��y. - Niezbyt oryginalne, przyznaj�. Handel wymienny jest zjawiskiem rozkwitaj�cym w dobie ka�dej wojny. Pieni�dz zatraca warto�� jako p�atniczy �rodek umowny, wa�ne staj� si� rzeczy, przedmioty. A raczej ich brak. Zreszt�, to, co nas czeka, cofnie nas jeszcze dalej. Niwi�ski zerkn�� uwa�niej na m�wi�cego i spyta�: - Pan, przepraszam, czego tu na wsi uczy? - Jeszcze nie zd��y�em niczego. Ale pani kierowniczka przeznaczy�a mi rachunki. - Pan Mrowi�ski dawniej uczy� w Kielcach... - kierowniczka uzupe�ni�a t� informacj�. - Przepraszam, nie dos�ysza�em nazwiska. M�j ojciec jest r�wnie� nauczycielem, wi�c mo�e... - Niwi�ski z uwag� wpatrywa� si� w elokwentnego nauczyciela. - Nazywam si� Mrowi�ski. Kierowniczka wyjrza�a przez okno. - Jako� nie wida� doktora - westchn�a. - Przepraszam, �e tak pytam. Ale m�a zmobilizowano. Jestem taka niespokojna. Kiedy si� to sko�czy, panowie? - Nied�ugo. Ca�kiem nied�ugo. - S�owa nauczyciela s� uspokajaj�ce, ale szczeg�lny ton jego g�osu zaintrygowa� Niwi�skiego. Wsta� wi�c z przyciasnej dla niego �awki, chrz�kn�� i, przehadzaj�c si� po klasie, zacz�� wyja�nia�: - Ma pan racj�. Anglia, kt�ra jest morsk� pot�g�, ju� odci�a Berlinowi ��czno�� ze �wiatem, a kiedy rusz� Francuzi z linii Maginota i odci��� nasz front... - Mo�e pan zajmie moje miejsce za sto�em. To brzmi jak wyk�ad - przerwa� mu nauczyciel. Niwi�ski spojrza� na niego niech�tnie, ale opanowa� si� i spokojnie kontynuowa�: - Trzeba to przetrwa�, trzeba, niestety. Byli�my nie przygotowani i teraz ponosimy konsekwencje. Jedno wszak�e jest pewne: nie spos�b by�o tego unikn��. - Owszem. By� spos�b - spokojnie zauwa�y� nauczyciel. - Bzdury. Odda� Gda�sk? - Nie. Nale�a�o dobra� innych sojusznik�w. - Innych? Nie ma pot�niejszych od tych, kt�rych mamy, Marsza�ek ten dob�r pozostawi� w swoim testamencie. Przypomnia� to trzeciego dnia wojny minister Beck. Pami�taj, powiedzia� Komendant, �e kiedy b�dzie bardzo �le, najwa�niejsze, �eby�my si� znale�li w dobrym towarzystwie. - Towarzystwo mo�e jest i dobre. Tyle �e odleg�e. - Pan zna bli�sze? - zainteresowa� si� milcz�cy dotychczas Kura�. - Owszem. Ale ju� za p�no. Czesi nienawidz� nas za Zaolzie, Litwini pami�taj� nasze pogr�ki w sprawie Kowna. Czy musieli�my przyk�ada� do tego r�k�? A przecie� wystarczy�o zgodzi� si� na przemarsz Rosjan do Czech, �eby uratowa� i Czech�w, i nas. - M�j drogi, przy takich pogl�dach, przestaj� si� dziwi�, �e poruczono panu nauczanie rachunk�w w�a�nie tutaj. - Niwi�ski nie by� w stanie opanowa� wzburzenia. - Trzy dni temu, na moich oczach zabito dw�ch harcerzy, kt�rzy bronili mostu. Na szcz�cie nie byli pa�skimi uczniami. Oddali �ycie. Mo�e i za pana. A pan, czego m�g�by ich nauczy�? Zdrady? - To du�e s�owo - zauwa�y� Mrowi�ski, wci�� jeszcze spokojny. - W sam raz. Ile� pan ma lat? I dlaczego nie jest pan w wojsku? - Wodzowie nie chcieli. A teraz mo�e by i chcieli, ale gdzie ich dogoni�? W Rumunii? - Mo�e ja�niej? - Niwi�ski traci� coraz bardziej opanowanie. - Jeszcze ja�niej? Panie podchor��y, przecie� nawet tutejsi pastuszkowie wiedz�, �e wodzowie uciekli. - To oszczerstwo! - Niwi�ski jednym skokiem znalaz� si� przy nauczycielu. - To prawda. Pozostawili was na pastw� losu, a pan mnie nazywa zdrajc�? Nie ich? Niwi�ski zamachn�� si� i niechybnie wymierzy�by nauczycielowi policzek, ale ten cofn�� si� i zawadzaj�c o kant sto�u, �ci�gn�� z ramion deszczowiec, kt�ry spad� na posadzk�. Prawy r�kaw nauczyciela by� pusty, wetkni�ty w kiesze�. - Masz szcz�cie - wycedzi� przez z�by Niwi�ski. Nauczyciel schyli� si� po p�aszcz, zagarn�� go pod zdrowe rami� i wyszed�. W klasie zapad�o milczenie. - Tak mi nieswojo - kierowniczka niezdarnie pr�bowa�a roz�adowa� napi�cie. - W panach ca�a nasza nadzieja i nagle taki afront... Chyba sama p�jd� po doktora... Nie wiem... Przys�ali mi tego nauczyciela przed samym pocz�tkiem roku. Nawet si� zdziwi�am: z samych Kielc i taki, przepraszam, awans? Podobno by� i w kryminale... Przepraszam... Niwi�ski bole�nie odczu� t� pierwsz� lekcj� historii najnowszej. Jak na ironi� otrzyma� j� w szkolnej klasie i chocia� sam czu� si� mentorem, odpowiedzi egzaminowanego stawia�y go w pozycji ucznia, kt�ry wyku� si� przedmiotu nie z tego podr�cznika, co trzeba. Po raz pierwszy kto� obala� twierdzenia, w kt�re podchor��y wierzy� i kt�re traktowa� jak aksjomaty ustalone raz na zawsze i nie do podwa�enia. Wiara w wodza, w zwarto��, si�� i gotowo�� r�wna�a si� wierze w niepodwa�alno�� przypadk�w przystawania tr�jk�t�w. Cz�owiek za katedr� wyda� mu si� wi�c zdrajc� i heretykiem lub co najmniej nieukiem. A przecie� to, co us�ysza�, by�o zaledwie programem przedszkolnym wobec najbli�szych lekcji historii, kt�re go dopiero czeka�y. Na razie czeka�a go inna, nie przewidziana przeprawa. Gdy wyszed� przed ganek, by och�on�� po niefortunnej dyskusji, oczom jego ukaza� si� zdumiewaj�cy widok. W �wietle dw�ch dopalaj�cych si� we wsi cha�up, na tle ko�cio�a wida� by�o k��bowisko rozwrzeszczanych ludzi zgromadzonych na obszernym majdanie. Niwi�ski i Kura� wsiedli na konie i zbli�yli si� do placu. Jednak poprzez cisn�cy si� t�um d�ugo nie mogli dojrze�, co si� tam w�a�ciwie dzieje. Jaka� kobiecina, stoj�ca przed nimi, te� ciekawie wspina�a si� na palcach. - Co tam, babciu, sprzedaj�? - przyja�nie zagadn�� Kura�. - A �pion�w wieszaj�. - Co takiego?! - zaniepokoi� si� Niwi�ski. - Lusterkiem dawa� znaki. Posterunkowy nareszcie ich przy�apa� - wyja�nia�a. Niwi�ski koniem roztr�ca� gro�ny, nie ust�puj�cy i wci�� wyj�cy t�um. Wreszcie dojrza�: przed gmin�, na zwie�czeniu bramy, wi�zano dwa bli�niacze stryczki. T�um krzycza� o spalonych cha�upach, o zabitych dzieciach. Jacy� ludzie, ju� zupe�nie niepotrzebnie, wylewali wiadra wody na roz�arzone g�ownie dogasaj�cej cha�upy. Reszta rozwrzeszczanej ci�by otacza�a dwoje ludzi: m�czyzn� po pi��dziesi�tce i dwudziestoparoletni�, �adn� dziewczyn�. M�czyzna bezmy�lnie poprawia� co chwila na nosie zdezelowane okulary, patrz�c na przygotowania do egzekucji, kobieta za� wyrywa�a si� z �elaznych u�cisk�w ch�op�w, nie przestaj�c powtarza� ochryp�ym g�osem: - Ludzie, mylicie si�! Ludzie... Z gminy wyniesiono �awy i ustawiono na nich dwa taborety. Przodownik policji i so�tys, obaj dobrze podpici, z powag� dyrygowali przygotowaniami. Na widok �o�nierzy t�um uspokoi� si� nieco. Tylko co bardziej rozhisteryzowane kobiety krzycza�y nadal: "�piony", spluwaj�c stara�y si� dosi�gn�� strz�p�w ubrania lub w�os�w skaza�c�w. - Na mi�o�� bosk�, ludzieeee! - krzycza�a osaczona dziewczyna. - Co si� tu dzieje?! - Niwi�ski zwr�ci� si� do policjanta. Przodownik spr�y� si�, brz�kn�� szabl� i, chwiej�c si� lekko, stan�� przed koniem Niwi�skiego. - Z�apali�my dw�ch szpieg�w. Dawali znaki samolotom... - Ale� tatu� si� goli�! Goli� si� na ��ce, ludzie! - z rozpacz� t�umaczy�a dziewczyna. - Cicho! - krzykn�� przodownik. - I plany mieli... - wyja�nia� Niwi�skiemu. - To przez nich, widzi pan, co si� sta�o. - Dokumenty tych ludzi! - za��da� podchor��y. Kura� wyci�gn�� r�k� do policjanta, ten za� wzi�� od so�tysa sk�rzan� teczk� i wyj�� z niej plik papier�w. - Tu jest wyrok spisany w gminie. A z kim mam okoliczno��? - zapyta�. W tym momencie do akcji w��czy� si� Kura�. - Sta� porz�dnie na baczno�� i nie bujaj si� na flekach! - wrzasn��. - Oddzia� specjalny �andarmerii polowej. Nie widzisz? Nie widzisz, bo� si� zaprawi�! Niwi�ski lekko zbarania� i bezmy�lnie przegl�da� podane mu papiery. Kura� za� perorowa� dalej: - Szpiedzy powinni by� przes�uchani przez w�adze wojskowe i rozstrzelani. Nie znasz, chamie, prawa mi�dzynarodowego i za postronek si� bierzesz?! Mam spisa� personalia tego przodownika, panie podchor��y? Niwi�ski lekcewa��co machn�� r�k�; spostrzeg�szy, �e wrzaski Kurasia robi� na policjancie du�e wra�enie, w��czy� si� do gry, zaproponowanej przez podw�adnego. - Pokwituj� wam odbi�r skazanych. Kura�, bagnet na bro� i wyprowadzi� podejrzanych! Kapral natychmiast spe�ni� rozkaz. Niwi�ski, nawet nie schodz�c z konia, napisa� co� na �wistku papieru, a plik dokument�w zabra� ze sob�. - Wiesza�! - wykrzykiwa� nadal Kura�. - Oni musz� wpierw wszystko wy�piewa�. Rozumiecie czy nie? Was powinienem te� przed s�d polowy, bo�cie na s�u�bie pijani jak �winia. - Pozwol� sobie powiedzie�, �e nie ma pan insygni�w �andarmerii i dlatego... - usi�owa� t�umaczy� si� przodownik. - Mo�e go jednak zabierzemy, panie podchor��y? Nie wiecie, �e my na czas wojny jeste�my tajni? W�a�nie po to, �eby taki baran, jak ty, nie m�g� nas rozpozna�! Z najwy�szym trudem doprowadzili nieszcz�sn� par� do szko�y. Profesor Zygadlewicz z Uniwersytetu Jagiello�skiego okaza� si� egiptologiem, jego c�rka Justyna pe�ni�a funkcj� asystenta przy tej samej katedrze. Wojna zaskoczy�a ich na sympozjum w Warszawie. - Kiedy� sko�czy si� ta koszmarna komedia? Przecie� pan widzi, �e to hieroglify... No, przyznaj�, �e hieroglify wygl�daj� do�� tajemniczo. Ale oni je wzi�li za szyfr. Inskrypcje uzna� za szyfr! - Stary profesor powiewa� przed Niwi�skim wyci�gni�tymi z teczki papirusami. - Tym ludziom nie mo�na si� dziwi�. Taka panuje psychoza. Najwa�niejsze, �e wszystko sko�czy�o si� dobrze - uspokaja� go Niwi�ski. - Dzi�kuj� to nie jest w�a�ciwe s�owo za to, co pan zrobi�, m�ody cz�owieku. Gdyby nie stanowczo�� pa�skiego �andarma... Niwi�ski u�miechn�� si�. Coraz bardziej przywi�zywa� si� do tego swojego kaprala. Kiedy ju� byli w dalszej drodze, przypomnia�a mu si� ta scena z profesorem i wtedy dopiero pochwali� kaprala: - Wy, Kura�, faktycznie mogliby�cie by� �andarmem. Dobrze wam sz�o. Macie g�ow� na karku. Kura� przyj�� ten komplement do�� oboj�tnie. Ma�o go jeszcze wida� ten m�ody podchor��y zna�, je�li prosty wybieg wzbudzi� w nim a� taki entuzjazm. Zdolno�ci mistyfikacyjne Kurasia i jego umiej�tno�� mimikry, pozwalaj�ce swobodnie przystosowywa� si� do wszystkich okoliczno�ci, nie raz jeszcze mia�y im obu ocala� �ycie. Ale o tym wszystkim, rzecz jasna, nie m�g� w�wczas jeszcze wiedzie� W�adys�aw Niwi�ski. - Jego oddzia� zbli�a� si� w�a�nie do m�yna. Stary Heimann sta� przy bramie. Zrazu zl�k� si�, widz�c je�d�c�w i wojskowy w�z taborowy. Nie od razu te� rozpozna� w Niwi�skim m�odego gimnazjalist�, kt�ry zje�d�a� tu na wakacje. Potem, gdy przyjrza� mu si� dobrze, szczerze ucieszy� si� z tej wizyty. - Zachoczcie ale do domu, zachoczcie. Ja widz�: szolnierze i my�l�: nietopsze. A to nasz W�adek! No, to topsze... Eweline, Eweline! Pobieg� z radosn� wie�ci� w stron� domu. Kura�, s�ysz�c t� dziwn� rozmow�, zaniepokoi� si�. - Jak to? To Niemcy, panie podchor��y? - To kolonia osadnik�w niemieckich. Od stu lat ta rodzina jest w Polsce. Bardzo, bardzo porz�dni ludzie. - Wie pan, kt�ry Niemiec jest porz�dny? Nie�ywy... - Kura� niech�tnie zeskakiwa� z konia. Ludzi i taborowy w�z umie�ci� Niwi�ski w stodole. Postanowi� tu przeczeka� do wieczora, by �witem przeprawi� si� jeziorem na drug� stron�, do swoich. Heimannowa przyj�a go ze �zami prawdziwej rado�ci. Po pierwszych powitaniach Niwi�ski spyta� o ich syna Janka. Jako� niezr�cznie by�o mu zagadn�� o Ani�. - Janek? Zaraz powinien przyj�� na obiad. Oni pilnuj� kr�w i koni w lesie. - Oni? To znaczy Janek i kto...? Niwi�ski mia� nadziej� us�ysze�, �e i Ania, ale okaza�o si�, �e m�ody Heimann pilnuje zwierz�t z jakimi� kolegami. - Boicie si� pa�stwo rekwizycji? - Boimy si� wszystkiego, W�adek... - westchn�a Heimannowa. - Tych, co przyjd�, tak�e? My�l� o waszym wojsku. - Nie znam ich, wi�c te� si� boj� - wtr�ci� Heimann. - O, idzie Johann. Ale� si� zdziwi. - A Ania? - spyta� niby od niechcenia Niwi�ski. - Anna Liza? - Heimannowa powt�rzy�a to pytanie i wyczekuj�co spojrza�a na m�a. - Pami�tasz j� jeszcze? Ona... - Heimann nie doko�czy� odpowiedzi. Do izby wszed� Johann. Widok podchor��ego zaskoczy� go. Staraj�c si� jednak nie okaza� zdziwienia, w milczeniu poda� Niwi�skiemu d�o�, jakby widzieli si� zaledwie wczoraj. - Zmienili�my si�, co? - zagadn�� podchor��y. - Wszystko si� zmieni�o - odburkn�� Johann i zacz�� zagl�da� do garnk�w oraz koszyk�w stoj�cych pod piecem. - Wi�c co w�a�ciwie z Ani�? - powt�rzy� pytanie Niwi�ski. - Jej nie ma - zdecydowanie odpowiedzia� Johann. Heimannowie milczeli. - Wyjecha�a? Czy... Ale to chyba niemo�liwe... Wysz�a za m��? - Nie. Nie ma jej - uci�� Johann, nie przestaj�c sprawdza� zawarto�ci koszyk�w. - Przygotowa�am, przygotowa�am - uspokoi�a go Heimannowa. - Zjesz z nami, Johann? - Nie. Czekaj�... P�jd� po koc. Noce ju� zimne. Stary Heimann postawi� na stole karafk� z wi�ni�wk�, gospodyni za� zaj�a si� krajaniem s�oniny. Kurasiowi i Walig�rskiemu za�wieci�y si� oczy na ten widok. - Przepraszam na chwil�... - Niwi�ski uj�� Johanna pod rami�. Wyszli na podw�rko i usiedli na zwalonym konarze drzewa. - Co masz zamiar dalej robi�? - zapyta� Johann. - C� mog� robi�? Jest wojna. - To ju� nied�ugo potrwa. Nie widzisz, co si� dzieje...? - Widz�. - No, wi�c... - Johann przysun�� si� bli�ej. - Ja ci co� powiem. Zosta� tu z nami, ludzi pu��, niech wracaj�, du�o jest zaj�� w domu... - Nie rozumiesz... - Wszystko rozumiem. Kiedy si� to sko�czy, wr�cisz do domu i tyle. Ubranie si� znajdzie. A w razie czego powiem, �e ieste� naszym krewnym. Taka jest moja rada. Niwi�ski u�miechn�� si� z przymusem. - Ty� jednak nie by� w wojsku. Bo to, do czego mnie namawiasz, to dezercja. Rozumiesz to s�owo? - Ja ci� namawiam do ratowania w�asnej g�owy. Niczego innego ju� nie uratujesz. - Wojna jeszcze trwa, Jasiu. A na wojnie jak na wojnie. R�nie bywa... - R�nie. - W co� trzeba wierzy�, Janek. - Tylko w co? - Ja wiem. - I ja te� wiem. - Widzisz... Je�eli ju� koniecznie chcesz mi pom�c... - Przecie� powiedzia�em. - Daj ��d� i albo sam pop�y� noc�, albo... - Dok�d? Niwi�ski wskaza� w stron� po�yskuj�cego zza szuwar�w jeziora. - Do naszych, Jasiu. Jest przesy�ka, kt�ra musi dotrze� do... no, w ka�dym razie musi. Wa�na przesy�ka. Pomo�esz? Johann namy�la� si� przez chwil�. - B�dziesz tu wieczorem, jak wr�c�? - spyta�. - Tak... - To pogadamy - Johann podni�s� si� z pnia. - Nie popadaj w panik�. - Niwi�ski poklepa� m�odego Heimanna. - Wiem, �e nie jest najlepiej, ale komu wiadomo, od czego to jeszcze zale�y. Anglicy i Francuzi dotrzymaj� gwarancji naszym w�adzom. - S�ysza�em, �e te w�adze s� ju� bardzo daleko. - To du�o s�ysza�e�. - Sporo ludzie gadaj�. - Gadaj� du�o i niepotrzebnie. - Ano w�a�nie. Czas na mnie, nie gniewaj si�. Ch�opcy czekaj�. - Jacy ch�opcy? - Koledzy. Johann odszed�, d�wigaj�c swoje koszyki. I rzeczywi�cie wr�ci�. Nie wieczorem. W nocy. Niestety, nie sam i niestety, nie po to, aby przyjacielsko pogaw�dzi�. Oddzia� spa� wtedy w stodole. Niwi�ski z Kurasiem drzemali na poddaszu, w tym samym pokoiku, kt�ry w dawnych latach wynajmowano harcerzom w czasie ferii. Strzelec Iwaniuk pe�ni� wart� na podw�rku. O p�nocy mia� rozkaz postawi� oddzia� na nogi, ale zrobi� to znacznie wcze�niej... Oko�o jedenastej dostrzeg� zbli�aj�c� si� do m�yna posta�. Poderwa� karabin, ale zaraz si� uspokoi�, rozpoznaj�c w nadchodz�cym syna w�a�cicieli. - Sw�j, sw�j. Nie poznaje mnie pan? - u�miechn�� si� Johann. - W porz�dku - Iwaniuk opu�ci� karabin. - Zapali pan? Iwaniuk si�gn�� po papierosa i wtedy w�a�nie otrzyma� cios w plecy. Zwin�� si� i osun�� na ziemi�. Johann jednym skokiem dopad� drzwi szopy. Po chwili by� ju� przy wozie. Walig�rski z panem Gozdalskim spali tu� obok, zakopani w sianie. Ko�o nich sta�a wielka towarowa waga, na kt�rej wa�ono m�k�. - Pora, Iwaniuk? - przez sen wymamrota� Walig�rski. - A pora - odburkn�� Johann, porywaj�c odwa�nik i wymierzaj�c dwa ciosy w g�ow� Walig�rskiego. R�wnie� Gozdalski, zanim zrozumia�, o co chodzi, otrzyma� pot�ne uderzenie odwa�nikiem. Johann b�yskawicznie zaprz�g� konia do dyszla i u�o�y� si� p�asko w furgonie; nawet g�owa nie wystawa�a poza burty. Smagn�� konia batem i zaprz�g wyskoczy� na podw�rko. Iwaniuk �y� jeszcze. Jego nied�wiedzia si�a pozwoli�a mu zagarn�� r�k� odrzucony przy upadku karabin. Kiedy furgon mija� go w p�dzie, nacisn�� spust. Jeden ko� pad� i furgon, zataczaj�c �uk, uderzy� o naro�nik domu. Johann wyskoczy� z wozu i rozp�yn�� si� w ciemno�ciach. Huk wystrza�u obudzi� Niwi�skiego. W jednej chwili dopad� do okna mansardy. W tym momencie posypa�y si� pociski. M�yn by� otoczony. Rozgorza�a za�arta strzelanina mi�dzy resztkami oddzia�u a niewidocznym nieprzyjacielem. Tymczasem rozbudzony strzelanin� stary Heimann wybieg� zaintrygowany na ganek. I kiedy tak sta� w swej przyd�ugiej, nocnej koszuli, wyt�aj�c wzrok i staraj�c si� dociec przyczyn niespodziewanego alarmu, dosi�g�y go pociski. Stary pad� na stopnie wiod�ce na ganek i leg� tu� przy drzwiach, jakby pragn�� cia�em zagrodzi� wej�cie do domu. Niwi�ski, ostrzeliwuj�c si� z okna pokoiku na pi�trze, widzia�, jak nad trupem starego m�ynarza ukl�k�a �ona. I jeszcze kto�, w kim rozpozna� Ann�. Jej obecno�� w tym domu, jej blisko�� i wreszcie jej bezsilny p�acz nad cia�em ojca sprawi�y, �e podchor��y zapomnia� na moment o grozie sytuacji, w jakiej znalaz� si� on sam i jego ludzie. Przerwa� ogie� i patrzy� w d� na stopnie, gdzie wci�� kl�cza�y obie kobiety. One za�, jakby czuj�c jego wzrok, unios�y w g�r� g�owy i patrzy�y oczami pe�nymi przera�enia, rozpaczy i niemego wyrzutu. Przez mgnienie zapragn�� zawo�a�, wyt�umaczy�, wyja�ni� obu, kto naprawd� odebra� im ojca i m�a, ale one ju� nie patrzy�y na niego. Z wysi�kiem d�wign�y bezw�adne cia�o m�ynarza, usi�uj�c przenie�� je z ganku do sionki. - To wasi, wasi! - zawo�a� Niwi�ski, ale nie mog�y go s�ysze�, bowiem strzelanina zn�w przybra�a na sile. Od strony wioski nadbiegali ch�opi uzbrojeni w wid�y i �omy; okaza�o si�, �e strza�y zaalarmowa�y ludno�� Porytego. Widz�c zbli�aj�cych si� ch�op�w, napastnicy wycofywali si� do lasu, zostawiaj�c dw�ch zabitych. Ludzie ze wsi rozpoznali w nich ch�opc�w z podobnych co Heimannowie kolonii niemieckich. Kr���c po pobojowisku, Niwi�ski us�ysza� tu� obok g�os Kurasia: - Nie m�g� pan wiedzie�, to byli przecie� bardzo porz�dni Niemcy. Byli... Iwaniuk ju� nie �y�. Gozdalski p�przytomnym wzrokiem patrzy�, jak �o�nierze nie�li jego bezcenny worek. Przy upadku z furgonu p��tno rozdar�o si� o le��c� na podw�rku bron�. Z rozprutego worka wysun�a si� p�achta zadrukowanego papieru. Kilka ryz poskr�canych w�owo le�a�o teraz na ziemi. Kura� zd�bia�. - Chryste Panie! To forsa! - zawo�a�. Ludzie otoczyli dziwny �adunek. Kto� schyli� si� i podni�s� jeden arkusz. By�y to �wie�utkie, pi��setz�otowe, jeszcze nie poci�te banknoty. Niwi�ski pochyli� si� nad Gozdalskim. - Co to w�a�ciwie jest? - Walory. Widzi pan chyba. Z�oto mia�o opu�ci� granice pa�stwa, a sze��set milion�w mieli�my zniszczy� przez spalenie. - Przez spalenie? - Tak. Komisyjnie odnotowana warto��. Ta emisja nie zd��y�a wej�� do obrotu. Praktycznie jest niewa�na, ale... - Przez spalenie? - powt�rzy� Niwi�ski. Nagle podni�s� si�, mn�c w d�oni szeleszcz�cy arkusz. - Kura�! Ba�ka z naft� i zapa�ki! - Panie podchor��y, da�oby si� poci��. Da�oby si�... - Tak. Na wk�adki do but�w. Wi�c to by�a ta misja specjalna... I za ni� zgin�� Iwaniuk. Na co czekacie, do cholery?! Nafta! Chlusn�o z ba�ki �mierdz�cym p�ynem. Niwi�ski rzuci� zapa�k�. Papier w jednej chwili stan�� w p�omieniach i prawie natychmiast zacz�� popiele�. Podchor��y teraz dopiero przeni�s� wzrok na ganek, spodziewaj�c si� raz jeszcze ujrze� Ann�. I ponownie odczu� potrzeb� powiedzenia jej tego, czego, by� mo�e, ani Anna, ani jej matka nawet si� nie domy�la�y. To przecie� kule ich rodak�w, koleg�w Johanna, dosi�g�y tam na ganku starego m�ynarza. Niwi�ski ju� nawet post�pi� krok w stron� domu, lecz w tej w�a�nie chwili w dali, od strony wioski zagra�y dzia�a czo�g�w. Spojrza� na jezioro. - Tym razem chyba to ju� koniec... - us�ysza� g�os Kurasia. - Wiejemy dalej? - Ju� nigdzie nie b�d� ucieka�. Kura� ze zdziwieniem spojrza� na dow�dc�. - Przecie� tym razem to ju�... koniec, panie podchor��y. Niwi�ski machinalnie przegarnia� patykiem tl�cy si� papier. - Za to trzeba wzi�� si� od razu. - Za co, panie podchor��y? - Ju� ja wiem, za co... Odwr�ci� si� od ogniska. Patrzyli na niego �o�nierze, ch�opi z wioski. Niwi�ski powt�rzy� sam do siebie: - Ju� ja wiem, za co... Obywatele GG Pa�dziernik wci�� by� jeszcze pogodny i ciep�y. Tylko s�o�ce nie mia�o w czym si� odbija�, bo w ca�ej Polsce brakowa�o szyb w oknach i ludzie zabijali je dykt� albo deszczu�kami po skrzynkach na owoce. Szklarze zapami�tale miesili kit, obiecuj�c sobie wkr�tce doj�� do wielkiej fortuny, poniewa� jednak o szk�o trudniej by�o ni� o cukier, wi�c i szklarze snuli si� bezczynnie, jak zreszt� wszyscy, kt�rzy nie wiedzieli, co pocz�� z nag�ym nadmiarem czasu. Nie kursowa�y poci�gi, nie dzia�a�a poczta, sto�y w pustych urz�dach pokrywa�y si� kurzem, bo i petent�w, i urz�dnik�w zabrak�o. By�o wi�c pogodnie i ciep�o. Tylko na Podkarpaciu, jak zwykle ju� o tej porze, ranki zdarza�y si� ch�odne i mgliste. We wsi Owczary mg�a tego pa�dziernikowego dnia opada�a tak wolno, �e z okna na pi�trze plebanii ksi�dz Pyclik nie tylko nie m�g� dojrze� g�r, ale z trudem rozr�nia� krzy�e na cmentarzu po�o�onym w najbli�szym s�siedztwie ko�cio�a. W dni bezchmurne w�giersk� granic� wida� st�d by�o jak na d�oni. Od kilku dni ksi�dz Pyclik go�ci� dw�ch przybysz�w z Warszawy, kt�rzy zamierzali przedosta� si� w�a�nie na W�gry. Na razie odpoczywali w przytulnej plebanii i, podobnie jak wszyscy ludzie w Polsce, dokonywali przymiarki do nowego �ycia. Nikt jeszcze nie wiedzia�, jakie ono b�dzie, nikt jeszcze nie wiedzia�, jak d�ugo potrwa. Tu, w poczciwych Owczarach, nikt nawet jeszcze �ywego Niemca nie widzia� na oczy, tote� i poczciwe toczy�y si� na plebanii rozmowy. Dwaj uciekinierzy, panowie Wi�licz i Boczkowski, obaj oficerowie, oczekuj�c na przewodnika, zabawiali ksi�dza wiadomo�ciami przywiezionymi z Warszawy. Rozmawiali przy oknie, sk�d wida� by�o, jak ko�cielny Kulpi�ski szykuje wuz do drogi. Ksi�dz Pyclik wysy�a� go do miasteczka po baterie do radia. - Ksi�dz w og�le s�ucha tu radia? - zdumia� si� Wi�licz. - �wiat�a nie mamy, ale jako� sobie radzimy. Bardzo dobra kryszta��wka. Bardzo. Nie m�wi�em panom wczoraj, co Londyn o dziewi�tej podawa�? - Zabior� ksi�dzu ten aparat. Przy pierwszej lepszej rewizji - ostrzeg� Boczkowski. - Jak to, zabior�? - zdziwi� si� ksi�dz. - Po prostu, szukaj� broni, a zabieraj� radia. Wi�licz uzupe�ni�: - W Warszawie lada dzie� ma wyj�� og�oszenie o oddawaniu aparat�w. Na razie za s�uchanie Londynu aresztuj�... Jest wyra�ny Bekanntmachung. Nie wie ksi�dz? - Wspomina� mi o tym ko�cielny, ale to kolorysta. Boczkowski roze�mia� si�. - A za rozpowszechnianie wiadomo�ci radiowych - kara �mierci - ci�gn�� Wi�licz. - To a� tak... - zamy�li� si� ksi�dz. Teraz z kolei przybysz nie bardzo rozumia�. - Ot� wyobra�cie sobie, panowie - zmieni� temat rozmowy proboszcz - Rumunia og�osi�a, �e w wypadku ataku na ni� zapali specjaln� zapor� naftow� i pod jej os�on� przeprowadzi mobilizacj�. - Hm... - mrukn�� z niedowierzaniem Wi�licz. - Tak, niestety, byli�my zupe�nie bezbronni. Zapora naftowa? Kto przez to przejdzie? Francuzom te� nic nie zrobi�, ca�kiem sobie z�by po�ami� na linii Maginota. Takie to by�y rozmowy w owe dni, o kt�rych nikt jeszcze nie wiedzia�, �e osi�gn� sum� lat sze�ciu i zwa� si� b�d� okupacj�. Nikt te� jeszcze nie s�ysza� o sposobach przerabiania ludzi na myd�o ani o gazie zwanym cyklonem B; w�wczas jeszcze lasek w Palmirach by� po prostu laskiem, Wawer po prostu stacj� kolejki otwockiej, oceniano wi�c okupanta pod�ug wiedzy dziadk�w, kt�rzy zapami�tali jako najjaskrawszy przyk�ad gwa�tu zamkni�cie szko�y we Wrze�ni. R�wnie� i scen� teatru wojny, mimo w�asnego do�wiadczenia, obserwowali ludziska z lo�y poczciwego Remarque'a, ufaj�c w �elbetony Maginota i wszechw�adn� na morzach i oceanach Angli�. - Nie wiem, czy dok�adnie powt�rz� - perorowa� ksi�dz - ale w Anglii sporz�dzono maszyn�, kt�ra wykonuje trzysta pocisk�w armatnich na minut�. Czy to mo�liwe? Panowie s� oficerami, mo�e co� przekr�ci�em? - dopytywa� si� ksi�dz. - Najwy�ej troch� ksi�dz doda�, ale mo�liwe, owszem - odpar� Boczkowski. - Poza tym wynale�li specjalny przyrz�d, kt�ry automatycznie nastawia dzia�o przeciwlotnicze. Automatycznie! - ksi�dz by� wyra�nie zafascynowany tym wynalazkiem. - Tak, prosz� pan�w, Hitler jednak jest g�upcem, porywaj�c si� na Angli�... Co on wyrabia, na Boga?! Ta ostatnia uwaga nie dotyczy�a ju� Hitlera, a po prostu ko�cielnego Kulpi�skiego, kt�ry pod stajni� wykonywa� jakie� dziwne manewry. Kulpi�ski, kt�ry przed chwil� spokojnie wszed� do stajni, teraz gwa�townie j� opuszcza�, wycofuj�c si� ty�em z r�kami podniesionymi wysoko do g�ry, jakby za chwil� mia� by� rozstrzelany. Na ten widok dwaj go�cie porwali wisz�ce na por�czach krzese� marynarki, ksi�dz za� po�piesznie wypycha� ich w kierunku drzwi, powtarzaj�c: - Do ko�cio�a, do ko�cio�a! Tam nie o�miel� si� wej��. Po chwili drewniane schody plebanii zadudni�y pod butami. Za uciekaj�cymi bieg� z wysoko podci�gni�t� sutann� ksi�dz Pyclik, �piesz�c na pomoc Kulpi�skiemu. Aby nale�ycie poj�� przera�enie ko�cielnego, wypada spojrze� na to wszystko z punktu widzenia wn�trza stajni, w kt�rej do tej chwili, umieszczeni w mi�kkim sianie, spali utrudzeni ponad wszelki wyraz, na p� ju� cywilni: podchor��y plutonowy W�adys�aw Niwi�ski oraz kapral Leon Kura�. Teraz, rzecz jasna, ju� nie spali, obudzi�o ich bowiem skrzypienie wr�t i szuranie bucior�w jakiego� dziwnego cz�owieka, kt�ry z r�kami uniesionymi w g�r� wycofywa� si� ze stajni, nie spuszczaj�c oka z Niwi�skiego. Podchor��y, wyrwany ze snu, nie od razu po�apa� si� w sytuacji. Dopiero zduszony szept Kurasia: "Panie podchor��y, spluwa! Spluwa!" - uzmys�owi� mu po�o�enie. Niwi�ski, wal�c si� w nocy na siano, zasn�� dla bezpiecze�stwa z pistoletem w gar�ci. Teraz wci�� jeszcze trzyma� go w wyci�gni�tej przed siebie d�oni i wygl�da�o to tak, jakby chcia� nim terroryzowa� nieszcz�snego ko�cielnego. Oprzytomniawszy, Niwi�ski schowa� wreszcie bro� do kieszeni spodni i zsun�� si� z siana na klepisko. - Zaspali�my, kuchnia Felek - mrucza� niezadowolony Kura�. W tym samym momencie w otwartych drzwiach stajni pojawi� si� ksi�dz Pyclik. - Niech b�dzie pochwalony. Sk�d B�g prowadzi? - Z wojny - odrzek� Niwi�ski, usi�uj�c po�piesznie wepchn�� koszul� w nieco za szerokie na niego spodnie. - To wida�, to wida� - stwierdzi� ksi�dz. Stali przed nim w swych dziwnych, na wp� cywilnych, na wp� wojskowych strojach. Stara klacz chrupi�ca owies w k�cie spogl�da�a na ca�� tr�jk� sennym, oboj�tnym spojrzeniem. Ksi�dz medytowa� nad czym� przez chwil� - wreszcie powiedzia�: - I c�? Jak widz�, dalej na wojaczk�? - Je�li si� uda. T�uczemy si� ju� drugi tydzie�. Zawsze we dw�ch ra�niej - odpar� Niwi�ski. - Bez w�tpienia, bez w�tpienia - przyzna� ksi�dz. - Na szcz�cie ju� bli�ej jak dalej. - O, nawet ca�kiem ju� blisko! Widzi pan ten szczyt? Tam ju� W�gry, czy te� S�owacja, jak pan woli... Niwi�ski bez specjalnego zainteresowania skierowa� wzrok w stron� rysuj�cych si� na horyzoncie g�r. - Pan z Warszawy? - indagowa� ksi�dz. - Tak jest. - Dalej p�jdzie pan ze swoimi ziomkami. Mam tu na plebanii jeszcze dw�ch takich. - Te� wracaj�? - spyta�