841
Szczegóły |
Tytuł |
841 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
841 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 841 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
841 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerzy Janicki
Polskie Drogi
Opowie�� filmowa
Wydawnictwo Radia i Telewizji
Warszawa 1978
PWZN Print 6
Lublin 1997
Adaptacja na podstawie
ksi��ki wydanej przez
Wydawnictwo Radia
i Telewizji
Warszawa 1978
`st
Od wydawcy
Przekazujemy do r�k Czytelnika tekst opowie�ci filmowej "Polskie drogi".
Tytu� ten kojarzy si� oczywi�cie ze znanym serialem telewizyjnym, dlatego
Czytelnikowi nale�y si� kilka s��w wyja�nienia.
"Polskie drogi", zw�aszcza jako serial, s� jedn� z pr�b ukazania mo�liwie
szerokiej panoramy wojennego losu narodu; m�wi� o strasznych latach
okupacji, okrutnych, ale i pe�nych chwa�y dniach, o kt�rych pami�� trwa i
pozostanie w �wiadomo�ci pokole�. Obraz filmowy, z natury rzeczy ulotny,
wspieramy wi�c zapisem drukowanym, po kt�ry zawsze mo�na si�gn�� na p�k�
nie tylko po to, by por�wna� z filmem (chocia� konfrontowanie zapisu
filmowego z tym, co powstaje w wyobra�ni czytelnika, jest zawsze
interesuj�ce), lecz aby g��biej zastanowi� si� nad losami bohater�w,
symbolizuj�cych dzieje wielu milion�w Polak�w.
Polskie drogi to nie tylko poj�cie geograficzne okre�laj�ce wszystkie te
miejsca, w kt�rych Polacy uczyli si� okrutnej lekcji, jak� zada�a nam
w�wczas historia: lekcji patriotyzmu, uporu, polsko�ci i si�y przetrwania.
Chodzi tu r�wnie� o drogi, kt�rymi pod��a�a my�l wolna, poszukuj�ca w�r�d
wielu ideowych �cie�ek tego najw�a�ciwszego go�ci�ca, kt�ry doprowadzi�
mia� do Polski prawdziwie wolnej.
Podobnie jak w filmie, tak i w tej ksi��ce nie ma wielkich bitew,
brawurowych akcji, bohater�w nieustraszonych i wychodz�cych ca�o z
najgro�niejszych opresji. Jest to bowiem nie opis przyg�d, lecz zwyk�ego
�ycia, w niezwyk�ym za to czasie; nie historia, lecz kronika los�w zwyk�ych
ludzi, kt�rych utar�o si� nazywa� szarymi, ludzi z ulicy, ogonka, tramwaju:
dozorc�w, kolejarzy, szmugler�w, uczni�w; ludzi bez oficerskich stopni i
odznacze�, ale w�a�nie tych, na kt�rych spoczywa� ci�ar przetrwania.
Podobnie jak sam serial - nie b�d�c w stanie pokaza� wszystkich grup,
ugrupowa� i �rodowisk - jest tylko skr�towym odbiciem okupacyjnego �ycia,
tak z kolei ksi��ka stanowi, z konieczno�ci, pewn� kwintesencj� tego, co
zawiera� film. Nie spotkamy na nast�pnych stronach niekt�rych w�tk�w
opowiadaj�cych o walce i akcjach tych ugrupowa� politycznych, kt�re wnios�y
ogromny wk�ad w dzie�o podziemnego �ycia, lecz z kt�rymi g��wny bohater
mija� si� na swej drodze, zrazu wskutek zbiegu okoliczno�ci, p�niei -
�wiadomie. Droga W�adys�awa Niwi�skiego - jednego z wielu - to podstawowy
motyw tej opowie�ci, i w ksi��kowej, skr�conej wersji podporz�dkowano ci�g
narracji g��wnie jego osobie.
Ksi��ka nie jest bowiem ani wiernym tekstem scenariusza, ani te� jego
adaptacj�, lecz obszern� opowie�ci� filmow�, tote� trudno stosowa� do niej
kryteria, kt�re zwyk�o si� przyk�ada� do w pe�ni rozwini�tej fabularnej
powie�ci. Opowie�� filmowa nie narusza w niczym los�w g��wnego bohatera, z
konieczno�ci jednak pomija niekt�re w�tki, a co za tym idzie - niekt�re
postacie wyst�puj�ce w serialu. W filmie spe�nia�y one rol� uzupe�niaj�c�
t�o wydarze�, w ksi��ce - jak si� nam wydaje - kierowa�yby narracj� w
stron� zbyt drobiazgowych obserwacji. Wystarczy powiedzie�, �e opis
czterech lat wojny, kt�re s� tematem filmu, zaj�� Autorowi dok�adnie tyle
samo lat pracy nad scenariuszem i dialogami, czego plonem by�o prawie dwa
tysi�ce stron maszynopisu, a p�niej szesna�cie i p� godziny telewizyjnej
emisji.
Wydanie "Polskich dr�g" w �cis�ym zwi�zku z serialem jest pewnym
eksperymentem ze strony wydawcy. Pragniemy, aby Czytelnicy, kt�rzy �ledz�
losy bohater�w na ekranie, mogli zawrze� z nimi bli�sz�, a mo�e i g��bsz�
znajomo�� na zadrukowanych kartach ksi��ki. Mamy zamiar tego rodzaju
inicjatywy wydawnicze kontynuowa� w przysz�o�ci, dlatego b�dziemy wdzi�czni
za wszelkie listowne uwagi Czytelnik�w na temat tego rodzaju edytorskiego
przedsi�wzi�cia.
Misja specjalna
Mija� czternasty dzie� wojny. W ci�gu tych czternastu dni z plutonu,
kt�rym dowodzi� podchor��y W�adys�aw Niwi�ski, pozosta�o siedmiu strzelc�w;
z pu�ku, do kt�rego ten pluton nale�a� - nie pozosta�o nic.
Brakowa�o ��czno�ci, brakowa�o paliwa do aut, kt�re zepchni�to do row�w,
by nie tamowa�y rzeki uchod�c�w, brakowa�o map, brakowa�o snu strzelcom,
obroku koniom, banda�y rannym...
A jednak kiedy �o�nierze z plutonu, nasyciwszy oczy widokiem p�on�cych
wiosek, nieba sypi�cego bombami, go�ci�ca zas�anego trupami ludzi i wrakami
pojazd�w, przenosili pytaj�ce spojrzenie na swego m�odego dow�dc�, Niwi�ski
odpowiada� niezmiennie, �e chwilowe niepowodzenia zdarzaj� si� na ka�dej
wojnie, wi�c i ta nie mo�e by� wyj�tkiem. Wierzy� w to �wi�cie. Nie on
jeden, bo nikt jeszcze wtedy nie wiedzia�, jaka naprawd� b�dzie ta dopiero
co rozpocz�ta wojna.
Niwi�ski zna� wojn� z podr�cznik�w historii, z mglistych i troch� nudnych
wspomnie� ojca, kt�ry t� histori� wyk�ada� w gimnazjum jemu i jego kolegom.
Ale i inni, dla kt�rych ta wojna by�a ju� drug� z kolei, przyk�adali do
niej miarki i stereotypy jej poprzedniczki. Ludzie l�kali si� wi�c gaz�w
truj�cych, ufali w bezpiecze�stwo okop�w, wierzyli, �e wysadzony most
powstrzyma nacieraj�cych. Niemcy byli naturalnymi wrogami i, oczywi�cie,
nale�a�o si� l�ka� ich bezwzgl�dno�ci, ale by�y to wci�� jeszcze poj�cia
uformowane przez wiedz� o wozie Drzyma�y. Wci�� jeszcze pokutowa�o
przekonanie, �e lojalno��, przyrzeczenia i podpisane dokumenty co� znacz�.
Ufano wi�c w konwencje chroni�ce je�c�w, w Czerwony Krzy� os�aniaj�cy
rannych, w nietykalno�� ludno�ci cywilnej...
Jeden tylko cz�owiek w plutonie, kapral Leon Kura�, my�la� o tym
wszystkim sceptycznie. A kiedy trzeciego czy czwartego dnia wojny,
przeje�d�aj�c obok opuszczonego bunkra, spostrzegli niewypa� bomby, Kura�
poradzi�, aby umie�ci� go w bunkrze, a przed wej�ciem roz�o�y� troch�
�ywno�ci, niby to porzuconej w panicznej ucieczce. Pierwszy patrol
niemiecki, zwabiony tym widokiem, poszybowa�by, zdaniem kaprala, do nieba,
nawet nie wiedz�c, �e za przyczyn� w�asnej bomby.
- Nie, kapralu - powiedzia� w�wczas Niwi�ski - nie po polsku takie
wojowanie.
- Mo�e i po niemiecku - zgodzi� si� Kura� - ale na nic lepszego nie
zas�u�yli. Ja ich znam.
Kura� mieszka� na Pomorzu blisko granicy i to s�siedztwo da�o mu wi�ksz�
wiedz� o nieprzyjacielu, z kt�rym teraz walczyli, ni� Niwi�skiemu matura i
podchor���wka.
Niwi�ski wyni�s� z podchor���wki nie tylko rycerskie zasady wojowania,
ale tak�e bezwzgl�dn� karno�� oraz wiar� w nadrz�dno�� i celowo�� rozkaz�w.
Z tego to w�a�nie powodu bez szemrania znosi� ju� od tygodnia obowi�zek
konwojowania pewnego wa�nego cywila, pana Gozdalskiego. Pu�kownik ze
sztabu, kt�ry powierzy� mu t� misj�, podkre�li� jej specjalny, pa�stwowy
wr�cz charakter. Odt�d, przez siedem dni i nocy, t�uk�c si� taborowym
wozem, Niwi�ski i jego ludzie nie spuszczali oka ani z Gozdalskiego, ani z
jego ogromnego worka opiecz�towanego o�owianymi stemplami.
Czternastego dnia wojny dotar� Niwi�ski do stron, kt�re zna� z
harcerskich oboz�w. Poczu� si� pewniej, spodziewa� si� bowiem �atwej
przeprawy przez rzek�, za kt�r� jego misja specjalna powinna si� zako�czy�,
co pozwoli�oby mu do��czy� do formuj�cych si� na nowo (jak s�dzi�)
oddzia��w przeznaczonych do kontrnatarcia.
Spodziewa� si� ponadto zobaczy� w tych stronach kogo�, kogo nie widzia�
ju� od dw�ch lat.
Ale na razie musia� zalec z oddzia�em w zagajniku, by przeczeka� noc.
�wit przekre�li� wszystkie plany i przewidywania. Ca�y ten skrawek ziemi,
znany mu z harcerskich podchod�w, zamkni�ty w tr�jk�cie, kt�ry wytycza�y
szosa, rzeka i jezioro, otoczony by� przez Niemc�w.
A wi�c nadszed� ten �wit...
Znad rzeki oddzielaj�cej las od go�ci�ca unosi�a si� mg�a. W lesie,
ukryci mi�dzy drzewami strzelcy konni Niwi�skiego: Kura�, Walig�rski,
Iwaniuk i paru innych, kt�rych zagarn�� po drodze, szykowali si� do
wymarszu. Na ich nie ogolonych od kilku dni twarzach malowa�o si�
zm�czenie. W g��bokim wozie taborowym, jak w ko�ysce, drzema� jeszcze pan
Gozdalski, wspieraj�c g�ow� o opiecz�towany worek. Konie leniwie skuba�y
traw�. Niwi�ski, przecieraj�c od czasu do czasu przekrwione ze zm�czenia
oczy, uwa�nie wpatrywa� si� w go�ciniec, po kt�rym przejecha�y w�a�nie dwa
niemieckie patrole motocyklowe. Po chwili motory zatrzyma�y si�, a siedz�cy
w przyczepach oficerowie wyci�gn�li mapy i zacz�li naradza� si�, wskazuj�c
na las.
�o�nierze pytaj�co spojrzeli na swego dow�dc�, kt�ry w milczeniu si�gn��
po lornetk� i w napi�ciu obserwowa� scen� na drugim brzegu rzeki: do
motocyklist�w do��czy�a w�a�nie ci�ar�wka wy�adowana niemieck� piechot�.
Potem druga, kt�ra ci�gn�a za sob� ponton. Niemcy zeskoczyli z woz�w,
wyra�nie szykuj�c si� do spuszczenia pontonu na rzek�. Nadjecha� otwarty
w�z terenowy, w kt�rym zapewne znajdowa� si� jaki� wa�ny oficer, bowiem
Niemcy z motocykli doskoczyli do niego. Rozpocz�a si� ponowna narada nad
rozpostart� map�. Oficer w samochodzie wskaza� przed siebie. Niemcy
nawo�ywali si� czas jaki� i wreszcie �ci�gn�li ponton.
�o�nierze Niwi�skiego odetchn�li z ulg�. Ale Niemcy wcale nie zamierzali
jeszcze odje�d�a�. Zza mg�y s�ycha� by�o zbli�aj�ce si� dalsze motory.
Pojawi�a si� ci�ar�wka ci�gn�ca kuchni� polow�, a za ni� czo�g.
Min�o kilka chwil i obraz uleg� ca�kowitej zmianie. Wida� teraz by�o,
jak kucharze rozpalali ogie� pod kot�em, a czo�gi�ci wyskakuj�c na szos�
�ci�gali bluzy, schodzili nad wod�. Zanosi�o si� na d�u�szy post�j. Jeden z
czo�gist�w, z nie zmyt� jeszcze pian� po goleniu, podszed� do kot�a i
uni�s� pokryw�. Buchn�a para. Czo�gista zanurzy� garnuszek w dymi�cej
cieczy.
Smakowity zapach dotar� a� na drug� stron� rzeki, gdzie mi�dzy drzewami
skry� si� oddzia� Niwi�skiego. �o�nierze z trudem prze�ykali �lin�.
Niwi�ski oderwa� wreszcie lornetk� od oczu i podszed� do wozu, w kt�rym
drzema� Gozdalski.
- Z wozu! - rozkaza� g�osem nie znosz�cym sprzeciwu.
- Jak to - z wozu?
- Z wozu, powiedzia�em.
- Uprzedza�em ju� raz, panie podchor��y, �eby ze mn� nie tym tonem... -
zaprotestowa� Gozdalski.
- Mo�e to pana przekona - przerwa� Niwi�ski, podaj�c jednocze�nie
lornetk� i wskazuj�c na drog�.
W soczewce ujrza� Gozdalski grup� Niemc�w smacznie zajadaj�cych
�niadanie. Zblad� i jak m�odzieniaszek lekko zeskoczy� z wozu.
- No to... no to... kochany panie W�adeczku, na co my jeszcze czekamy?
Ruszyli. Po kwadransie osi�gn�li par�w, kt�rego dnem p�yn�a rzeczka.
Przez rzeczk� przeprawia� si� w�a�nie wiejski ch�opak ci�gn�cy krow� na
postronku.
- Do m�yna t�dy dojedzie? - zaczepi� go Niwi�ski.
- Dojedzie.
- A ty sk�d?
- Z Porytego.
- C� to, ze wsi uciekasz? Niemcy u was, czy jak?
- Niemc�w nie ma, ale we wsi strach siedzie�. Bombarduj� i bombarduj�.
Mo�e i na krow� popa��, to tatko kaza� wyp�dzi�.
- A jak tam we m�ynie? Pan Heimann �yje? Zdrowy?
- A co by mia� by� chory. Zdrowy.
- Z ca�� rodzin�?
- Ja tam nie wiem.
- A c�rk� pana Heimanna znasz? Pann� Ani�?
Ch�opak niespokojnie spojrza� na niebo.
- Znasz? - powt�rzy� Niwi�ski.
- Co bym mia� nie zna�...
- Jest w domu?... Ania, pytam, jest w m�ynie?
Ale tego pytania ch�opak ju� nie dos�ysza�, Przeskakuj�c po kamieniach,
dopad� drugiego brzegu rzeczki, spu�ci� krow� z postronka, sam za�
wyci�gn�� si� pod drzewem chowaj�c twarz w trawie. W tym momencie nadlecia�
samolot i zacz�� wali� z broni pok�adowej wzd�u� rzeczki. �o�nierze,
zeskoczywszy z koni, przypadli do ziemi.
Po chwili zn�w by�o cicho. Otrzepuj�c mundury, wolno podnosili si� z
trawy.
- Hej, Jasiu! - zawo�a� Niwi�ski. - Ju� po wszystkim! Ch�opak nie
porusza� si� jednak. Podchor��y przeskoczy� rzeczk� i stan�� nad nim.
- No? Widzia�e� pann� Heimann�wn�, czy wyjecha�a mo�e? Og�uch�e�?! -
potrz�sn�� le��cym.
I nie doczeka� si� odpowiedzi; pocisk trafi� ch�opaka w sam �rodek
czo�a...
Potem zn�w skr�cili w las. �o�nierze szli przy koniach prowadz�c je za
uzdy. Szli ostro�nie. Do konia Kurasia przytroczono worek pana
Gozdalskiego.
- Za tymi brzozami powinien by� karmnik dla jeleni - Niwi�ski wskaza�
r�k� kierunek.
- Panu podchor��emu mo�na by w tym lesie oczy zawi�za�... - w g�osie
Kurasia mo�na by�o wyczu� pochwa��.
- By�em tu na obozie harcerskim. Kiedy�...
- Wydostaniemy si�? - Gozdalski by� wyra�nie zaniepokojony.
- Po to tu skr�ci�em.
- Mo�e nie powinienem tego m�wi� - Gozdalski �ciszy� g�os - ale poniewa�
jeste�my w matni, czuj� si� upowa�niony. �o�nierzom... po prostu dla
zach�ty, �eby wiedzieli... mo�e pan o�wiadczy�, �e za bezpieczne
doprowadzenie mnie na miejsce czeka ich powa�na gratyfikacja pieni�na.
- To s� �o�nierze, panie Gozdalski, a nie wynaj�ci przewodnicy.
- Wiem, ale moja misja jest szczeg�lnej natury. Panu, personalnie,
jeszcze powiem, �e...
- �e pa�ski szwagier jest dyrektorem w MSZ-cie. S�ysza�em ju�.
- To mo�e nie by� bez znaczenia dla pa�skiego awansu, mimo �e pan z tego
kpi. Je�eli bezpiecznie dobrniemy...
- Niech pan w ten spos�b ze mn� nie rozmawia - ostro uci�� Niwi�ski.
Nagle przystan�� i rozejrza� si�. To ju� by� koniec brzozowego lasku.
Przed nimi niewielka przecinka, dalej las bukowy.
- Jest! Jest karmnik! - zawo�a� uradowany.
Szybko przebiegli le�n� przecink� i przystan�li przed karmnikiem. W
korytkach siano, �o��dzie...
- Ma si� t� pami��, co? - Niwi�ski nie ukrywa� zadowolenia.
- Zaczynam w pana wierzy� - powiedzia� Gozdalski.
- Tam jest wie� Poryte. Ale j� ominiemy i p�jdziemy prosto na m�yn...
W tej samej chwili dobieg� ich t�tent kilku koni. Z dna parowu nie mogli
dojrze� je�d�c�w. Tylko Kura�, stoj�cy najwy�ej, dostrzeg� nadje�d�aj�cych.
- Panie podchor��y, to nasi! - zawo�a�.
Wkr�tce oddzia� dowodzony przez porucznika Zawistowskiego zbli�y� si� do
nich.
- Co za ludzie? - spyta� Zawistowski, nie zsiadaj�c z konia.
Podchor��y, staj�c na baczno��, zameldowa�:
- Panie poruczniku. Dow�dca plutonu dziewi�tego pu�ku strzelc�w konnych,
podchor��y Niwi�ski.
- Co pan tu robi, panie podchor��y?
- Straci�em kontakt z pu�kiem.
- Jad�c t�dy, nigdy go pan nie odzyska.
- Przypadkowo znam te strony...
- Zna pan, panie podchor��y, a od wsi pan stroni? Je�eli gdziekolwiek ma
kwaterowa� pa�ski pu�k, to chyba w�a�nie we wsi. Wygl�da na to, �e nie
bardzo panu �pieszno do tego kontaktu.
- Panie poruczniku!
- Na razie pojedziecie ze mn�. A ten pan w cywilu, kto w�a�ciwie?
- Prosz� na stron�, panie poruczniku.
Zawistowski niech�tnie zeskoczy� z konia i po kr�tkim wahaniu odszed�
wraz z Niwi�skim.
- Mam rozkaz konwojowa� tego cz�owieka do Krzemie�ca - zacz�� swe
wyja�nienie podchor��y.
- Dok�d? Pan uczy� si� kiedykolwiek geografii, panie podchor��y?
Krzemieniec to ju� koniec Polski.
- Owszem. Wiezie ze sob� przesy�k� z upowa�nienia pana prezydenta.
- Z czyjego upowa�nienia?!
- Panie Gozdalski! Mo�na pana tu prosi�? - Niwi�ski zwr�ci� si� w stron�
cywila, kt�ry wiedz�c, �e o nim mowa, podbieg� natychmiast.
- C� pan takiego transportuje? - Porucznik nie ukrywa� zainteresowania.
- Pozwoli pan, moje nazwisko Gozdalski. Jestem dyrektorem...
- W porz�dku. Ale co pan wiezie, do diab�a?
- Wybaczy pan, poruczniku, ale na to odpowiedzie� nie mog�.
Si�gn�� do kieszeni i wyj�� kopert� opatrzon� dwiema lakowymi
piecz�ciami. Zawistowski d�u�sz� chwil� obraca� zaklejony list w d�oniach.
- Ciesz� si� - ci�gn�� dalej Gozdalski - �e spotka�em kogo� wy�szego
rang�. Pocz�tkowo konwojowa� mnie pewien kapitan, p�niej porucznik, ale
wskutek ci�g�ych niespodzianek dosta�em si� pod opiek� pana podchor��ego
i...
- W porz�dku - przerwa� Zawistowski - zawracajcie, panowie. Wyspowiada
si� pan przed majorem. Kwaterujemy we dworze.
- Ja, panie poruczniku, musz� na m�yn - wtr�ci� Niwi�ski.
- Nigdzie pan nie musi. Ca�y tr�jk�t tej ziemi jest dok�adnie otoczony
przez Niemc�w. Wracam z ostatniego patrolu, mysz nie prze�li�nie si� przez
ten pier�cie�...
Zawistowski, niestety, m�wi� prawd�. W dworku, dok�d przybyli, Niwi�ski
pozna� majora Korwina, kt�ry dowodzi� resztkami rozbitego pu�ku. Korwin,
sam ranny w nog�, przyj�� Niwi�skiego, wys�ucha� i poleci� mu przebija� si�
wraz z wa�n� przesy�k� na w�asn� r�k�. Jad�c w kierunku m�yna mia� tylko
Niwi�ski wst�pi� do szko�y, gdzie, wed�ug zezna� ch�op�w, kwaterowa� lekarz
- uciekinier. Ranna noga majora puch�a z godziny na godzin�, zachodzi�a
obawa gangreny i pomoc lekarska by�a niezb�dna.
Zanim jednak Niwi�ski zdo�a� wyruszy� z dworku, przed ganek zajecha�
dziwny zaprz�g, kt�ry skupi� na sobie uwag� wszystkich oficer�w. Dwa
zm�czone konie przyci�gn�y uwi�zanego do orczyk�w polskiego fiata, z
kt�rego wyskoczy� oficer sztabowy w randze kapitana. Natychmiast za��da�
widzenia si� z dow�dc�.
- Moje nazwisko Miszczyk - meldowa� majorowi Korwinowi. - Jestem
pracownikiem GISZ-u. Wioz� dokumenty, kt�re pod �adnym warunkiem nie mog�
znale�� si� w r�ku wroga. Do��cz� do was. M�j samoch�d, jak pan widzi, ju�
na nic.
- Prosz�, niech pan siada - Korwin wskaza� na stoj�c� w pokoju kanapk�. -
S�ucham, kapitanie.
- Ma pan tabory?
- Dwa furgony.
- Doskonale. Tu w�a�ciwie chodzi o jedn� kaset� pancern�.
- Chwileczk� - przerwa� Korwin. - Pan dawno z Warszawy?
- Pi�ty dzie� w drodze.
- Je�li zamierza pan swoj� kaset� zawie�� z powrotem do Warszawy,
serdecznie zapraszam.
- Nie rozumiem... - kapitan lekko si� speszy�.
- Wyruszam tam jeszcze dzisiaj - wyja�ni� Korwin.
- Ale� to nonsens!
- Pocieszmy si�, �e nie pierwszy w tej wojnie.
- S�dzi�em, �e zmierza pan do jakiego� pu�ku koncentracji.
- Pan s�ysza� o czym� takim? Baby na wsi, wybieraj�c rano jajka, nic nie
m�wi�y na ten temat, wi�c nie wiem. Ca�� dob� jestem bez ��czno�ci ze
�wiatem.
Miszczyk nie podziela� wisielczego humoru Korwina. Zdj�� rogatywk� i
przetar� spocone czo�o.
- Gdyby to, co wioz�, dosta�o si� Niemcom, lepiej by by�o podda� ca�y
pu�k. Ca�y garnizon.
- Nie dowodz� tak wysoko. Ale i tak pana nie zabior�.
Miszczyk zerwa� si� z kanapki.
- Czy pan naprawd� s�dzi� - ci�gn�� Korwin spokojnie - �e b�d� obci��a�
moich do kra�ca wyczerpanych ludzi, kt�rych w dodatku czeka b�j w nocy,
d�wiganiem papier�w, kt�rymi za godzin�, dwie b�dzie mo�na sobie ty�ek
podetrze�?
Miszczyk rozpi�� guziki bluzy i poda� Korwinowi legitymacj�, dow�d oraz
jakie� za�wiadczenie.
- M�g�bym traktowa� moj� pro�b� jako rozkaz. Obecnie zmusza mnie pan do
tego. Wioz� akta personalne z fotografiami i adresami cz�onk�w defensywy.
Chyba pan sobie zdaje spraw�, �e w r�ku nieprzyjaciela staj� si� one
wyrokami �mierci na tych ludzi rozsianych po ca�ych Niemczech?
- Niech pan je spali, zakopie, utopi. One s� bardzo wa�ne ale r�wnie�
ci�kie.
Miszczyk zdawa� si� nie s�ysze� tych uwag i si�gn�� po dalsze argumenty:
- Ponadto mam podr�czne zeszyty inspektor�w armii, zawieraj�ce poufne
charakterystyki naszych oficer�w. By� mo�e, cz�� z nich przebywa ju� w
niewoli. Czy Niemcy maj� si� dowiedzie�, kogo trzymaj� w swoich obozach?
Korwin w milczeniu rozwa�a� to pytanie. Korzystaj�c z tej chwili wahania,
Miszczyk wybieg� na ganek, by przynie�� swoje cenne kasety.
Ju� nie powr�ci�... Przelatuj�cy nad zabudowaniami dworskimi niemiecki
my�liwiec przeszy� pociskami, jak fastryg�, ca�e podw�rko.
Korwin d�u�sz� chwil� sta� w oknie, trzymaj�c w d�oni dokumenty
Miszczyka.
- Czy kt�ry� z pan�w pochodzi z Warszawy? - zapyta� wreszcie.
- Ja, panie majorze! - krzykn�� Niwi�ski.
- Niech pan we�mie te papiery. Kiedy�, po wojnie, odda je pan jego �onie.
B�dzie mia�a przynajmniej co postawi� na nocnym stoliku.
Potem zleci� Zawistowskiemu, by zatopi� kasety kapitana w dworskiej
studni z zachowaniem wszelkich �rodk�w ostro�no�ci i w tajemnicy przed
mieszka�cami dworku.
Niwi�ski niezbyt ch�tnie upycha� w kieszeni munduru papiery po zabitym.
Czy m�g� w�wczas przypuszcza�, �e w tym momencie chowa� swoj� w�asn�
przepustk� na dalsze �ycie w okupowanym kraju?...
Zgodnie z rozkazem oddzia� Niwi�skiego, poszukuj�c lekarza, dotar� do wsi
Poryte i rozlokowa� si� w wiejskiej szkole. Podchor��y z Kurasiem zaj�li
miejsca w �awkach i jak uczniowie, studiuj�c swoje mapy, oczekiwali
przyj�cia doktora.
W klasie, za sto�em nauczycielskim, jakby prowadzi� lekcj�, siedzia�
trzydziestoletni m�czyzna, ostrzy�ony niemal przy samej sk�rze. Na ramiona
zarzucony mia� prochowiec.
Nad nim, na �cianie za katedr�, wisia� krzy� i trzy portrety:
Pi�sudskiego, Rydza-�mig�ego i Mo�cickiego. W klasie panowa�o milczenie;
przerwa�o je dopiero wej�cie kierowniczki szko�y. Oty�a, o dobrodusznym
wygl�dzie kobieta nios�a na tacy w fajansowych garnuszkach paruj�c�
herbat�. Ju� od progu informowa�a:
- Jest doktor, jest, prosz� pan�w. Uciekinier z Radomia. Pos�a�am ju� po
niego, ale akurat opatruje poparzon� kobiet�. Zaraz przyjdzie - m�wi�a,
stawiaj�c przed go��mi fili�anki. - Herbatka lipowa, bardzo zdatna, bardzo.
Tylko cukru nie ma, niestety...
- Ja mam cukier i s�u��. Chwileczk�... - milcz�cy dotychczas m�czyzna
wyszed� z klasy.
- To pani nauczyciel? - zainteresowa� si� Niwi�ski.
- W tym roku szkolnym mia� zacz�� lekcje. No, ale pierwszego nie by�o
otwarcia. Nie wiem...
- D�ugo pani tu uczy? - Niwi�ski stara� si� podtrzyma� rozmow�.
- O, dosy�, dosy�.
- Ani� Heimann�wn� uczy�a pani?
- T� z m�yna? Nie, ona tu chodzi�a jeszcze za czas�w �wi�tej pami�ci pani
Borkowskiej. Ale znam j�, znam...
I zn�w nie by�o dane Niwi�skiemu dowiedzie� si� czego� wi�cej o m�odej
Heimann�wnie, gdy� w tej w�a�nie chwili wr�ci� nauczyciel z torebk� cukru.
- S�u��. Ale w zamian prosz� o papierosa.
Kura� podsun�� mu paczk�.
- R�ne rzeczy zaczynaj� ludzie wymienia�. - Nauczyciel znowu zaj��
miejsce za katedr�. - Benzyn� na transport, cukier na tyto�... Wracamy do
epoki handlu wymiennego.
- S�uszne spostrze�enie - przytakn�� podchor��y.
- Niezbyt oryginalne, przyznaj�. Handel wymienny jest zjawiskiem
rozkwitaj�cym w dobie ka�dej wojny. Pieni�dz zatraca warto�� jako p�atniczy
�rodek umowny, wa�ne staj� si� rzeczy, przedmioty. A raczej ich brak.
Zreszt�, to, co nas czeka, cofnie nas jeszcze dalej.
Niwi�ski zerkn�� uwa�niej na m�wi�cego i spyta�:
- Pan, przepraszam, czego tu na wsi uczy?
- Jeszcze nie zd��y�em niczego. Ale pani kierowniczka przeznaczy�a mi
rachunki.
- Pan Mrowi�ski dawniej uczy� w Kielcach... - kierowniczka uzupe�ni�a t�
informacj�.
- Przepraszam, nie dos�ysza�em nazwiska. M�j ojciec jest r�wnie�
nauczycielem, wi�c mo�e... - Niwi�ski z uwag� wpatrywa� si� w elokwentnego
nauczyciela.
- Nazywam si� Mrowi�ski.
Kierowniczka wyjrza�a przez okno.
- Jako� nie wida� doktora - westchn�a. - Przepraszam, �e tak pytam. Ale
m�a zmobilizowano. Jestem taka niespokojna. Kiedy si� to sko�czy, panowie?
- Nied�ugo. Ca�kiem nied�ugo. - S�owa nauczyciela s� uspokajaj�ce, ale
szczeg�lny ton jego g�osu zaintrygowa� Niwi�skiego.
Wsta� wi�c z przyciasnej dla niego �awki, chrz�kn�� i, przehadzaj�c si�
po klasie, zacz�� wyja�nia�:
- Ma pan racj�. Anglia, kt�ra jest morsk� pot�g�, ju� odci�a Berlinowi
��czno�� ze �wiatem, a kiedy rusz� Francuzi z linii Maginota i odci��� nasz
front...
- Mo�e pan zajmie moje miejsce za sto�em. To brzmi jak wyk�ad - przerwa�
mu nauczyciel.
Niwi�ski spojrza� na niego niech�tnie, ale opanowa� si� i spokojnie
kontynuowa�:
- Trzeba to przetrwa�, trzeba, niestety. Byli�my nie przygotowani i teraz
ponosimy konsekwencje. Jedno wszak�e jest pewne: nie spos�b by�o tego
unikn��.
- Owszem. By� spos�b - spokojnie zauwa�y� nauczyciel.
- Bzdury. Odda� Gda�sk?
- Nie. Nale�a�o dobra� innych sojusznik�w.
- Innych? Nie ma pot�niejszych od tych, kt�rych mamy, Marsza�ek ten
dob�r pozostawi� w swoim testamencie. Przypomnia� to trzeciego dnia wojny
minister Beck. Pami�taj, powiedzia� Komendant, �e kiedy b�dzie bardzo �le,
najwa�niejsze, �eby�my si� znale�li w dobrym towarzystwie.
- Towarzystwo mo�e jest i dobre. Tyle �e odleg�e.
- Pan zna bli�sze? - zainteresowa� si� milcz�cy dotychczas Kura�.
- Owszem. Ale ju� za p�no. Czesi nienawidz� nas za Zaolzie, Litwini
pami�taj� nasze pogr�ki w sprawie Kowna. Czy musieli�my przyk�ada� do tego
r�k�? A przecie� wystarczy�o zgodzi� si� na przemarsz Rosjan do Czech, �eby
uratowa� i Czech�w, i nas.
- M�j drogi, przy takich pogl�dach, przestaj� si� dziwi�, �e poruczono
panu nauczanie rachunk�w w�a�nie tutaj. - Niwi�ski nie by� w stanie
opanowa� wzburzenia. - Trzy dni temu, na moich oczach zabito dw�ch
harcerzy, kt�rzy bronili mostu. Na szcz�cie nie byli pa�skimi uczniami.
Oddali �ycie. Mo�e i za pana. A pan, czego m�g�by ich nauczy�? Zdrady?
- To du�e s�owo - zauwa�y� Mrowi�ski, wci�� jeszcze spokojny.
- W sam raz. Ile� pan ma lat? I dlaczego nie jest pan w wojsku?
- Wodzowie nie chcieli. A teraz mo�e by i chcieli, ale gdzie ich dogoni�?
W Rumunii?
- Mo�e ja�niej? - Niwi�ski traci� coraz bardziej opanowanie.
- Jeszcze ja�niej? Panie podchor��y, przecie� nawet tutejsi pastuszkowie
wiedz�, �e wodzowie uciekli.
- To oszczerstwo! - Niwi�ski jednym skokiem znalaz� si� przy nauczycielu.
- To prawda. Pozostawili was na pastw� losu, a pan mnie nazywa zdrajc�?
Nie ich?
Niwi�ski zamachn�� si� i niechybnie wymierzy�by nauczycielowi policzek,
ale ten cofn�� si� i zawadzaj�c o kant sto�u, �ci�gn�� z ramion
deszczowiec, kt�ry spad� na posadzk�. Prawy r�kaw nauczyciela by� pusty,
wetkni�ty w kiesze�.
- Masz szcz�cie - wycedzi� przez z�by Niwi�ski.
Nauczyciel schyli� si� po p�aszcz, zagarn�� go pod zdrowe rami� i
wyszed�. W klasie zapad�o milczenie.
- Tak mi nieswojo - kierowniczka niezdarnie pr�bowa�a roz�adowa�
napi�cie. - W panach ca�a nasza nadzieja i nagle taki afront... Chyba sama
p�jd� po doktora... Nie wiem... Przys�ali mi tego nauczyciela przed samym
pocz�tkiem roku. Nawet si� zdziwi�am: z samych Kielc i taki, przepraszam,
awans? Podobno by� i w kryminale... Przepraszam...
Niwi�ski bole�nie odczu� t� pierwsz� lekcj� historii najnowszej. Jak na
ironi� otrzyma� j� w szkolnej klasie i chocia� sam czu� si� mentorem,
odpowiedzi egzaminowanego stawia�y go w pozycji ucznia, kt�ry wyku� si�
przedmiotu nie z tego podr�cznika, co trzeba. Po raz pierwszy kto� obala�
twierdzenia, w kt�re podchor��y wierzy� i kt�re traktowa� jak aksjomaty
ustalone raz na zawsze i nie do podwa�enia. Wiara w wodza, w zwarto��, si��
i gotowo�� r�wna�a si� wierze w niepodwa�alno�� przypadk�w przystawania
tr�jk�t�w. Cz�owiek za katedr� wyda� mu si� wi�c zdrajc� i heretykiem lub
co najmniej nieukiem. A przecie� to, co us�ysza�, by�o zaledwie programem
przedszkolnym wobec najbli�szych lekcji historii, kt�re go dopiero czeka�y.
Na razie czeka�a go inna, nie przewidziana przeprawa. Gdy wyszed� przed
ganek, by och�on�� po niefortunnej dyskusji, oczom jego ukaza� si�
zdumiewaj�cy widok. W �wietle dw�ch dopalaj�cych si� we wsi cha�up, na tle
ko�cio�a wida� by�o k��bowisko rozwrzeszczanych ludzi zgromadzonych na
obszernym majdanie. Niwi�ski i Kura� wsiedli na konie i zbli�yli si� do
placu. Jednak poprzez cisn�cy si� t�um d�ugo nie mogli dojrze�, co si� tam
w�a�ciwie dzieje.
Jaka� kobiecina, stoj�ca przed nimi, te� ciekawie wspina�a si� na
palcach.
- Co tam, babciu, sprzedaj�? - przyja�nie zagadn�� Kura�.
- A �pion�w wieszaj�.
- Co takiego?! - zaniepokoi� si� Niwi�ski.
- Lusterkiem dawa� znaki. Posterunkowy nareszcie ich przy�apa� -
wyja�nia�a.
Niwi�ski koniem roztr�ca� gro�ny, nie ust�puj�cy i wci�� wyj�cy t�um.
Wreszcie dojrza�: przed gmin�, na zwie�czeniu bramy, wi�zano dwa bli�niacze
stryczki. T�um krzycza� o spalonych cha�upach, o zabitych dzieciach. Jacy�
ludzie, ju� zupe�nie niepotrzebnie, wylewali wiadra wody na roz�arzone
g�ownie dogasaj�cej cha�upy. Reszta rozwrzeszczanej ci�by otacza�a dwoje
ludzi: m�czyzn� po pi��dziesi�tce i dwudziestoparoletni�, �adn�
dziewczyn�. M�czyzna bezmy�lnie poprawia� co chwila na nosie zdezelowane
okulary, patrz�c na przygotowania do egzekucji, kobieta za� wyrywa�a si� z
�elaznych u�cisk�w ch�op�w, nie przestaj�c powtarza� ochryp�ym g�osem:
- Ludzie, mylicie si�! Ludzie...
Z gminy wyniesiono �awy i ustawiono na nich dwa taborety. Przodownik
policji i so�tys, obaj dobrze podpici, z powag� dyrygowali przygotowaniami.
Na widok �o�nierzy t�um uspokoi� si� nieco. Tylko co bardziej
rozhisteryzowane kobiety krzycza�y nadal: "�piony", spluwaj�c stara�y si�
dosi�gn�� strz�p�w ubrania lub w�os�w skaza�c�w.
- Na mi�o�� bosk�, ludzieeee! - krzycza�a osaczona dziewczyna.
- Co si� tu dzieje?! - Niwi�ski zwr�ci� si� do policjanta.
Przodownik spr�y� si�, brz�kn�� szabl� i, chwiej�c si� lekko, stan��
przed koniem Niwi�skiego.
- Z�apali�my dw�ch szpieg�w. Dawali znaki samolotom...
- Ale� tatu� si� goli�! Goli� si� na ��ce, ludzie! - z rozpacz�
t�umaczy�a dziewczyna.
- Cicho! - krzykn�� przodownik. - I plany mieli... - wyja�nia�
Niwi�skiemu. - To przez nich, widzi pan, co si� sta�o.
- Dokumenty tych ludzi! - za��da� podchor��y.
Kura� wyci�gn�� r�k� do policjanta, ten za� wzi�� od so�tysa sk�rzan�
teczk� i wyj�� z niej plik papier�w.
- Tu jest wyrok spisany w gminie. A z kim mam okoliczno��? - zapyta�.
W tym momencie do akcji w��czy� si� Kura�.
- Sta� porz�dnie na baczno�� i nie bujaj si� na flekach! - wrzasn��. -
Oddzia� specjalny �andarmerii polowej. Nie widzisz? Nie widzisz, bo� si�
zaprawi�!
Niwi�ski lekko zbarania� i bezmy�lnie przegl�da� podane mu papiery. Kura�
za� perorowa� dalej:
- Szpiedzy powinni by� przes�uchani przez w�adze wojskowe i rozstrzelani.
Nie znasz, chamie, prawa mi�dzynarodowego i za postronek si� bierzesz?! Mam
spisa� personalia tego przodownika, panie podchor��y?
Niwi�ski lekcewa��co machn�� r�k�; spostrzeg�szy, �e wrzaski Kurasia
robi� na policjancie du�e wra�enie, w��czy� si� do gry, zaproponowanej
przez podw�adnego.
- Pokwituj� wam odbi�r skazanych. Kura�, bagnet na bro� i wyprowadzi�
podejrzanych!
Kapral natychmiast spe�ni� rozkaz. Niwi�ski, nawet nie schodz�c z konia,
napisa� co� na �wistku papieru, a plik dokument�w zabra� ze sob�.
- Wiesza�! - wykrzykiwa� nadal Kura�. - Oni musz� wpierw wszystko
wy�piewa�. Rozumiecie czy nie? Was powinienem te� przed s�d polowy, bo�cie
na s�u�bie pijani jak �winia.
- Pozwol� sobie powiedzie�, �e nie ma pan insygni�w �andarmerii i
dlatego... - usi�owa� t�umaczy� si� przodownik.
- Mo�e go jednak zabierzemy, panie podchor��y? Nie wiecie, �e my na czas
wojny jeste�my tajni? W�a�nie po to, �eby taki baran, jak ty, nie m�g� nas
rozpozna�!
Z najwy�szym trudem doprowadzili nieszcz�sn� par� do szko�y. Profesor
Zygadlewicz z Uniwersytetu Jagiello�skiego okaza� si� egiptologiem, jego
c�rka Justyna pe�ni�a funkcj� asystenta przy tej samej katedrze. Wojna
zaskoczy�a ich na sympozjum w Warszawie.
- Kiedy� sko�czy si� ta koszmarna komedia? Przecie� pan widzi, �e to
hieroglify... No, przyznaj�, �e hieroglify wygl�daj� do�� tajemniczo. Ale
oni je wzi�li za szyfr. Inskrypcje uzna� za szyfr! - Stary profesor
powiewa� przed Niwi�skim wyci�gni�tymi z teczki papirusami.
- Tym ludziom nie mo�na si� dziwi�. Taka panuje psychoza. Najwa�niejsze,
�e wszystko sko�czy�o si� dobrze - uspokaja� go Niwi�ski.
- Dzi�kuj� to nie jest w�a�ciwe s�owo za to, co pan zrobi�, m�ody
cz�owieku. Gdyby nie stanowczo�� pa�skiego �andarma...
Niwi�ski u�miechn�� si�. Coraz bardziej przywi�zywa� si� do tego swojego
kaprala. Kiedy ju� byli w dalszej drodze, przypomnia�a mu si� ta scena z
profesorem i wtedy dopiero pochwali� kaprala:
- Wy, Kura�, faktycznie mogliby�cie by� �andarmem. Dobrze wam sz�o. Macie
g�ow� na karku.
Kura� przyj�� ten komplement do�� oboj�tnie. Ma�o go jeszcze wida� ten
m�ody podchor��y zna�, je�li prosty wybieg wzbudzi� w nim a� taki
entuzjazm. Zdolno�ci mistyfikacyjne Kurasia i jego umiej�tno�� mimikry,
pozwalaj�ce swobodnie przystosowywa� si� do wszystkich okoliczno�ci, nie
raz jeszcze mia�y im obu ocala� �ycie. Ale o tym wszystkim, rzecz jasna,
nie m�g� w�wczas jeszcze wiedzie� W�adys�aw Niwi�ski.
- Jego oddzia� zbli�a� si� w�a�nie do m�yna.
Stary Heimann sta� przy bramie. Zrazu zl�k� si�, widz�c je�d�c�w i
wojskowy w�z taborowy. Nie od razu te� rozpozna� w Niwi�skim m�odego
gimnazjalist�, kt�ry zje�d�a� tu na wakacje. Potem, gdy przyjrza� mu si�
dobrze, szczerze ucieszy� si� z tej wizyty.
- Zachoczcie ale do domu, zachoczcie. Ja widz�: szolnierze i my�l�:
nietopsze. A to nasz W�adek! No, to topsze... Eweline, Eweline!
Pobieg� z radosn� wie�ci� w stron� domu. Kura�, s�ysz�c t� dziwn�
rozmow�, zaniepokoi� si�.
- Jak to? To Niemcy, panie podchor��y?
- To kolonia osadnik�w niemieckich. Od stu lat ta rodzina jest w Polsce.
Bardzo, bardzo porz�dni ludzie.
- Wie pan, kt�ry Niemiec jest porz�dny? Nie�ywy... - Kura� niech�tnie
zeskakiwa� z konia.
Ludzi i taborowy w�z umie�ci� Niwi�ski w stodole. Postanowi� tu
przeczeka� do wieczora, by �witem przeprawi� si� jeziorem na drug� stron�,
do swoich.
Heimannowa przyj�a go ze �zami prawdziwej rado�ci.
Po pierwszych powitaniach Niwi�ski spyta� o ich syna Janka. Jako�
niezr�cznie by�o mu zagadn�� o Ani�.
- Janek? Zaraz powinien przyj�� na obiad. Oni pilnuj� kr�w i koni w
lesie.
- Oni? To znaczy Janek i kto...?
Niwi�ski mia� nadziej� us�ysze�, �e i Ania, ale okaza�o si�, �e m�ody
Heimann pilnuje zwierz�t z jakimi� kolegami.
- Boicie si� pa�stwo rekwizycji?
- Boimy si� wszystkiego, W�adek... - westchn�a Heimannowa.
- Tych, co przyjd�, tak�e? My�l� o waszym wojsku.
- Nie znam ich, wi�c te� si� boj� - wtr�ci� Heimann. - O, idzie Johann.
Ale� si� zdziwi.
- A Ania? - spyta� niby od niechcenia Niwi�ski.
- Anna Liza? - Heimannowa powt�rzy�a to pytanie i wyczekuj�co spojrza�a
na m�a.
- Pami�tasz j� jeszcze? Ona... - Heimann nie doko�czy� odpowiedzi.
Do izby wszed� Johann. Widok podchor��ego zaskoczy� go. Staraj�c si�
jednak nie okaza� zdziwienia, w milczeniu poda� Niwi�skiemu d�o�, jakby
widzieli si� zaledwie wczoraj.
- Zmienili�my si�, co? - zagadn�� podchor��y.
- Wszystko si� zmieni�o - odburkn�� Johann i zacz�� zagl�da� do garnk�w
oraz koszyk�w stoj�cych pod piecem.
- Wi�c co w�a�ciwie z Ani�? - powt�rzy� pytanie Niwi�ski.
- Jej nie ma - zdecydowanie odpowiedzia� Johann.
Heimannowie milczeli.
- Wyjecha�a? Czy... Ale to chyba niemo�liwe... Wysz�a za m��?
- Nie. Nie ma jej - uci�� Johann, nie przestaj�c sprawdza� zawarto�ci
koszyk�w.
- Przygotowa�am, przygotowa�am - uspokoi�a go Heimannowa. - Zjesz z nami,
Johann?
- Nie. Czekaj�... P�jd� po koc. Noce ju� zimne.
Stary Heimann postawi� na stole karafk� z wi�ni�wk�, gospodyni za� zaj�a
si� krajaniem s�oniny. Kurasiowi i Walig�rskiemu za�wieci�y si� oczy na ten
widok.
- Przepraszam na chwil�... - Niwi�ski uj�� Johanna pod rami�.
Wyszli na podw�rko i usiedli na zwalonym konarze drzewa.
- Co masz zamiar dalej robi�? - zapyta� Johann.
- C� mog� robi�? Jest wojna.
- To ju� nied�ugo potrwa. Nie widzisz, co si� dzieje...?
- Widz�.
- No, wi�c... - Johann przysun�� si� bli�ej. - Ja ci co� powiem. Zosta�
tu z nami, ludzi pu��, niech wracaj�, du�o jest zaj�� w domu...
- Nie rozumiesz...
- Wszystko rozumiem. Kiedy si� to sko�czy, wr�cisz do domu i tyle.
Ubranie si� znajdzie. A w razie czego powiem, �e ieste� naszym krewnym.
Taka jest moja rada.
Niwi�ski u�miechn�� si� z przymusem.
- Ty� jednak nie by� w wojsku. Bo to, do czego mnie namawiasz, to
dezercja. Rozumiesz to s�owo?
- Ja ci� namawiam do ratowania w�asnej g�owy. Niczego innego ju� nie
uratujesz.
- Wojna jeszcze trwa, Jasiu. A na wojnie jak na wojnie. R�nie bywa...
- R�nie.
- W co� trzeba wierzy�, Janek.
- Tylko w co?
- Ja wiem.
- I ja te� wiem.
- Widzisz... Je�eli ju� koniecznie chcesz mi pom�c...
- Przecie� powiedzia�em.
- Daj ��d� i albo sam pop�y� noc�, albo...
- Dok�d?
Niwi�ski wskaza� w stron� po�yskuj�cego zza szuwar�w jeziora.
- Do naszych, Jasiu. Jest przesy�ka, kt�ra musi dotrze� do... no, w
ka�dym razie musi. Wa�na przesy�ka. Pomo�esz?
Johann namy�la� si� przez chwil�.
- B�dziesz tu wieczorem, jak wr�c�? - spyta�.
- Tak...
- To pogadamy - Johann podni�s� si� z pnia.
- Nie popadaj w panik�. - Niwi�ski poklepa� m�odego Heimanna. - Wiem, �e
nie jest najlepiej, ale komu wiadomo, od czego to jeszcze zale�y. Anglicy i
Francuzi dotrzymaj� gwarancji naszym w�adzom.
- S�ysza�em, �e te w�adze s� ju� bardzo daleko.
- To du�o s�ysza�e�.
- Sporo ludzie gadaj�.
- Gadaj� du�o i niepotrzebnie.
- Ano w�a�nie. Czas na mnie, nie gniewaj si�. Ch�opcy czekaj�.
- Jacy ch�opcy?
- Koledzy.
Johann odszed�, d�wigaj�c swoje koszyki.
I rzeczywi�cie wr�ci�. Nie wieczorem. W nocy. Niestety, nie sam i
niestety, nie po to, aby przyjacielsko pogaw�dzi�.
Oddzia� spa� wtedy w stodole. Niwi�ski z Kurasiem drzemali na poddaszu, w
tym samym pokoiku, kt�ry w dawnych latach wynajmowano harcerzom w czasie
ferii. Strzelec Iwaniuk pe�ni� wart� na podw�rku. O p�nocy mia� rozkaz
postawi� oddzia� na nogi, ale zrobi� to znacznie wcze�niej...
Oko�o jedenastej dostrzeg� zbli�aj�c� si� do m�yna posta�. Poderwa�
karabin, ale zaraz si� uspokoi�, rozpoznaj�c w nadchodz�cym syna
w�a�cicieli.
- Sw�j, sw�j. Nie poznaje mnie pan? - u�miechn�� si� Johann.
- W porz�dku - Iwaniuk opu�ci� karabin.
- Zapali pan?
Iwaniuk si�gn�� po papierosa i wtedy w�a�nie otrzyma� cios w plecy.
Zwin�� si� i osun�� na ziemi�. Johann jednym skokiem dopad� drzwi szopy. Po
chwili by� ju� przy wozie. Walig�rski z panem Gozdalskim spali tu� obok,
zakopani w sianie. Ko�o nich sta�a wielka towarowa waga, na kt�rej wa�ono
m�k�.
- Pora, Iwaniuk? - przez sen wymamrota� Walig�rski.
- A pora - odburkn�� Johann, porywaj�c odwa�nik i wymierzaj�c dwa ciosy w
g�ow� Walig�rskiego.
R�wnie� Gozdalski, zanim zrozumia�, o co chodzi, otrzyma� pot�ne
uderzenie odwa�nikiem.
Johann b�yskawicznie zaprz�g� konia do dyszla i u�o�y� si� p�asko w
furgonie; nawet g�owa nie wystawa�a poza burty. Smagn�� konia batem i
zaprz�g wyskoczy� na podw�rko.
Iwaniuk �y� jeszcze. Jego nied�wiedzia si�a pozwoli�a mu zagarn�� r�k�
odrzucony przy upadku karabin. Kiedy furgon mija� go w p�dzie, nacisn��
spust. Jeden ko� pad� i furgon, zataczaj�c �uk, uderzy� o naro�nik domu.
Johann wyskoczy� z wozu i rozp�yn�� si� w ciemno�ciach.
Huk wystrza�u obudzi� Niwi�skiego. W jednej chwili dopad� do okna
mansardy. W tym momencie posypa�y si� pociski. M�yn by� otoczony.
Rozgorza�a za�arta strzelanina mi�dzy resztkami oddzia�u a niewidocznym
nieprzyjacielem.
Tymczasem rozbudzony strzelanin� stary Heimann wybieg� zaintrygowany na
ganek. I kiedy tak sta� w swej przyd�ugiej, nocnej koszuli, wyt�aj�c wzrok
i staraj�c si� dociec przyczyn niespodziewanego alarmu, dosi�g�y go
pociski. Stary pad� na stopnie wiod�ce na ganek i leg� tu� przy drzwiach,
jakby pragn�� cia�em zagrodzi� wej�cie do domu.
Niwi�ski, ostrzeliwuj�c si� z okna pokoiku na pi�trze, widzia�, jak nad
trupem starego m�ynarza ukl�k�a �ona. I jeszcze kto�, w kim rozpozna� Ann�.
Jej obecno�� w tym domu, jej blisko�� i wreszcie jej bezsilny p�acz nad
cia�em ojca sprawi�y, �e podchor��y zapomnia� na moment o grozie sytuacji,
w jakiej znalaz� si� on sam i jego ludzie. Przerwa� ogie� i patrzy� w d�
na stopnie, gdzie wci�� kl�cza�y obie kobiety. One za�, jakby czuj�c jego
wzrok, unios�y w g�r� g�owy i patrzy�y oczami pe�nymi przera�enia, rozpaczy
i niemego wyrzutu. Przez mgnienie zapragn�� zawo�a�, wyt�umaczy�, wyja�ni�
obu, kto naprawd� odebra� im ojca i m�a, ale one ju� nie patrzy�y na
niego. Z wysi�kiem d�wign�y bezw�adne cia�o m�ynarza, usi�uj�c przenie��
je z ganku do sionki.
- To wasi, wasi! - zawo�a� Niwi�ski, ale nie mog�y go s�ysze�, bowiem
strzelanina zn�w przybra�a na sile.
Od strony wioski nadbiegali ch�opi uzbrojeni w wid�y i �omy; okaza�o si�,
�e strza�y zaalarmowa�y ludno�� Porytego. Widz�c zbli�aj�cych si� ch�op�w,
napastnicy wycofywali si� do lasu, zostawiaj�c dw�ch zabitych. Ludzie ze
wsi rozpoznali w nich ch�opc�w z podobnych co Heimannowie kolonii
niemieckich.
Kr���c po pobojowisku, Niwi�ski us�ysza� tu� obok g�os Kurasia:
- Nie m�g� pan wiedzie�, to byli przecie� bardzo porz�dni Niemcy. Byli...
Iwaniuk ju� nie �y�. Gozdalski p�przytomnym wzrokiem patrzy�, jak
�o�nierze nie�li jego bezcenny worek. Przy upadku z furgonu p��tno rozdar�o
si� o le��c� na podw�rku bron�. Z rozprutego worka wysun�a si� p�achta
zadrukowanego papieru. Kilka ryz poskr�canych w�owo le�a�o teraz na ziemi.
Kura� zd�bia�.
- Chryste Panie! To forsa! - zawo�a�.
Ludzie otoczyli dziwny �adunek. Kto� schyli� si� i podni�s� jeden arkusz.
By�y to �wie�utkie, pi��setz�otowe, jeszcze nie poci�te banknoty.
Niwi�ski pochyli� si� nad Gozdalskim.
- Co to w�a�ciwie jest?
- Walory. Widzi pan chyba. Z�oto mia�o opu�ci� granice pa�stwa, a
sze��set milion�w mieli�my zniszczy� przez spalenie.
- Przez spalenie?
- Tak. Komisyjnie odnotowana warto��. Ta emisja nie zd��y�a wej�� do
obrotu. Praktycznie jest niewa�na, ale...
- Przez spalenie? - powt�rzy� Niwi�ski.
Nagle podni�s� si�, mn�c w d�oni szeleszcz�cy arkusz.
- Kura�! Ba�ka z naft� i zapa�ki!
- Panie podchor��y, da�oby si� poci��. Da�oby si�...
- Tak. Na wk�adki do but�w. Wi�c to by�a ta misja specjalna... I za ni�
zgin�� Iwaniuk. Na co czekacie, do cholery?! Nafta!
Chlusn�o z ba�ki �mierdz�cym p�ynem. Niwi�ski rzuci� zapa�k�. Papier w
jednej chwili stan�� w p�omieniach i prawie natychmiast zacz�� popiele�.
Podchor��y teraz dopiero przeni�s� wzrok na ganek, spodziewaj�c si� raz
jeszcze ujrze� Ann�. I ponownie odczu� potrzeb� powiedzenia jej tego,
czego, by� mo�e, ani Anna, ani jej matka nawet si� nie domy�la�y. To
przecie� kule ich rodak�w, koleg�w Johanna, dosi�g�y tam na ganku starego
m�ynarza. Niwi�ski ju� nawet post�pi� krok w stron� domu, lecz w tej
w�a�nie chwili w dali, od strony wioski zagra�y dzia�a czo�g�w. Spojrza� na
jezioro.
- Tym razem chyba to ju� koniec... - us�ysza� g�os Kurasia. - Wiejemy
dalej?
- Ju� nigdzie nie b�d� ucieka�.
Kura� ze zdziwieniem spojrza� na dow�dc�.
- Przecie� tym razem to ju�... koniec, panie podchor��y.
Niwi�ski machinalnie przegarnia� patykiem tl�cy si� papier.
- Za to trzeba wzi�� si� od razu.
- Za co, panie podchor��y?
- Ju� ja wiem, za co...
Odwr�ci� si� od ogniska. Patrzyli na niego �o�nierze, ch�opi z wioski.
Niwi�ski powt�rzy� sam do siebie:
- Ju� ja wiem, za co...
Obywatele GG
Pa�dziernik wci�� by� jeszcze pogodny i ciep�y. Tylko s�o�ce nie mia�o w
czym si� odbija�, bo w ca�ej Polsce brakowa�o szyb w oknach i ludzie
zabijali je dykt� albo deszczu�kami po skrzynkach na owoce. Szklarze
zapami�tale miesili kit, obiecuj�c sobie wkr�tce doj�� do wielkiej fortuny,
poniewa� jednak o szk�o trudniej by�o ni� o cukier, wi�c i szklarze snuli
si� bezczynnie, jak zreszt� wszyscy, kt�rzy nie wiedzieli, co pocz�� z
nag�ym nadmiarem czasu. Nie kursowa�y poci�gi, nie dzia�a�a poczta, sto�y w
pustych urz�dach pokrywa�y si� kurzem, bo i petent�w, i urz�dnik�w
zabrak�o.
By�o wi�c pogodnie i ciep�o. Tylko na Podkarpaciu, jak zwykle ju� o tej
porze, ranki zdarza�y si� ch�odne i mgliste. We wsi Owczary mg�a tego
pa�dziernikowego dnia opada�a tak wolno, �e z okna na pi�trze plebanii
ksi�dz Pyclik nie tylko nie m�g� dojrze� g�r, ale z trudem rozr�nia�
krzy�e na cmentarzu po�o�onym w najbli�szym s�siedztwie ko�cio�a.
W dni bezchmurne w�giersk� granic� wida� st�d by�o jak na d�oni. Od kilku
dni ksi�dz Pyclik go�ci� dw�ch przybysz�w z Warszawy, kt�rzy zamierzali
przedosta� si� w�a�nie na W�gry. Na razie odpoczywali w przytulnej plebanii
i, podobnie jak wszyscy ludzie w Polsce, dokonywali przymiarki do nowego
�ycia. Nikt jeszcze nie wiedzia�, jakie ono b�dzie, nikt jeszcze nie
wiedzia�, jak d�ugo potrwa. Tu, w poczciwych Owczarach, nikt nawet jeszcze
�ywego Niemca nie widzia� na oczy, tote� i poczciwe toczy�y si� na plebanii
rozmowy.
Dwaj uciekinierzy, panowie Wi�licz i Boczkowski, obaj oficerowie,
oczekuj�c na przewodnika, zabawiali ksi�dza wiadomo�ciami przywiezionymi z
Warszawy. Rozmawiali przy oknie, sk�d wida� by�o, jak ko�cielny Kulpi�ski
szykuje wuz do drogi. Ksi�dz Pyclik wysy�a� go do miasteczka po baterie do
radia.
- Ksi�dz w og�le s�ucha tu radia? - zdumia� si� Wi�licz.
- �wiat�a nie mamy, ale jako� sobie radzimy. Bardzo dobra kryszta��wka.
Bardzo. Nie m�wi�em panom wczoraj, co Londyn o dziewi�tej podawa�?
- Zabior� ksi�dzu ten aparat. Przy pierwszej lepszej rewizji - ostrzeg�
Boczkowski.
- Jak to, zabior�? - zdziwi� si� ksi�dz.
- Po prostu, szukaj� broni, a zabieraj� radia.
Wi�licz uzupe�ni�:
- W Warszawie lada dzie� ma wyj�� og�oszenie o oddawaniu aparat�w. Na
razie za s�uchanie Londynu aresztuj�... Jest wyra�ny Bekanntmachung. Nie
wie ksi�dz?
- Wspomina� mi o tym ko�cielny, ale to kolorysta.
Boczkowski roze�mia� si�.
- A za rozpowszechnianie wiadomo�ci radiowych - kara �mierci - ci�gn��
Wi�licz.
- To a� tak... - zamy�li� si� ksi�dz.
Teraz z kolei przybysz nie bardzo rozumia�.
- Ot� wyobra�cie sobie, panowie - zmieni� temat rozmowy proboszcz -
Rumunia og�osi�a, �e w wypadku ataku na ni� zapali specjaln� zapor� naftow�
i pod jej os�on� przeprowadzi mobilizacj�.
- Hm... - mrukn�� z niedowierzaniem Wi�licz.
- Tak, niestety, byli�my zupe�nie bezbronni. Zapora naftowa? Kto przez to
przejdzie? Francuzom te� nic nie zrobi�, ca�kiem sobie z�by po�ami� na
linii Maginota.
Takie to by�y rozmowy w owe dni, o kt�rych nikt jeszcze nie wiedzia�, �e
osi�gn� sum� lat sze�ciu i zwa� si� b�d� okupacj�. Nikt te� jeszcze nie
s�ysza� o sposobach przerabiania ludzi na myd�o ani o gazie zwanym cyklonem
B; w�wczas jeszcze lasek w Palmirach by� po prostu laskiem, Wawer po prostu
stacj� kolejki otwockiej, oceniano wi�c okupanta pod�ug wiedzy dziadk�w,
kt�rzy zapami�tali jako najjaskrawszy przyk�ad gwa�tu zamkni�cie szko�y we
Wrze�ni. R�wnie� i scen� teatru wojny, mimo w�asnego do�wiadczenia,
obserwowali ludziska z lo�y poczciwego Remarque'a, ufaj�c w �elbetony
Maginota i wszechw�adn� na morzach i oceanach Angli�.
- Nie wiem, czy dok�adnie powt�rz� - perorowa� ksi�dz - ale w Anglii
sporz�dzono maszyn�, kt�ra wykonuje trzysta pocisk�w armatnich na minut�.
Czy to mo�liwe? Panowie s� oficerami, mo�e co� przekr�ci�em? - dopytywa�
si� ksi�dz.
- Najwy�ej troch� ksi�dz doda�, ale mo�liwe, owszem - odpar� Boczkowski.
- Poza tym wynale�li specjalny przyrz�d, kt�ry automatycznie nastawia
dzia�o przeciwlotnicze. Automatycznie! - ksi�dz by� wyra�nie zafascynowany
tym wynalazkiem. - Tak, prosz� pan�w, Hitler jednak jest g�upcem, porywaj�c
si� na Angli�... Co on wyrabia, na Boga?!
Ta ostatnia uwaga nie dotyczy�a ju� Hitlera, a po prostu ko�cielnego
Kulpi�skiego, kt�ry pod stajni� wykonywa� jakie� dziwne manewry.
Kulpi�ski, kt�ry przed chwil� spokojnie wszed� do stajni, teraz
gwa�townie j� opuszcza�, wycofuj�c si� ty�em z r�kami podniesionymi wysoko
do g�ry, jakby za chwil� mia� by� rozstrzelany.
Na ten widok dwaj go�cie porwali wisz�ce na por�czach krzese� marynarki,
ksi�dz za� po�piesznie wypycha� ich w kierunku drzwi, powtarzaj�c:
- Do ko�cio�a, do ko�cio�a! Tam nie o�miel� si� wej��.
Po chwili drewniane schody plebanii zadudni�y pod butami. Za uciekaj�cymi
bieg� z wysoko podci�gni�t� sutann� ksi�dz Pyclik, �piesz�c na pomoc
Kulpi�skiemu.
Aby nale�ycie poj�� przera�enie ko�cielnego, wypada spojrze� na to
wszystko z punktu widzenia wn�trza stajni, w kt�rej do tej chwili,
umieszczeni w mi�kkim sianie, spali utrudzeni ponad wszelki wyraz, na p�
ju� cywilni: podchor��y plutonowy W�adys�aw Niwi�ski oraz kapral Leon
Kura�.
Teraz, rzecz jasna, ju� nie spali, obudzi�o ich bowiem skrzypienie wr�t i
szuranie bucior�w jakiego� dziwnego cz�owieka, kt�ry z r�kami uniesionymi w
g�r� wycofywa� si� ze stajni, nie spuszczaj�c oka z Niwi�skiego.
Podchor��y, wyrwany ze snu, nie od razu po�apa� si� w sytuacji. Dopiero
zduszony szept Kurasia: "Panie podchor��y, spluwa! Spluwa!" - uzmys�owi� mu
po�o�enie.
Niwi�ski, wal�c si� w nocy na siano, zasn�� dla bezpiecze�stwa z
pistoletem w gar�ci. Teraz wci�� jeszcze trzyma� go w wyci�gni�tej przed
siebie d�oni i wygl�da�o to tak, jakby chcia� nim terroryzowa�
nieszcz�snego ko�cielnego. Oprzytomniawszy, Niwi�ski schowa� wreszcie bro�
do kieszeni spodni i zsun�� si� z siana na klepisko.
- Zaspali�my, kuchnia Felek - mrucza� niezadowolony Kura�.
W tym samym momencie w otwartych drzwiach stajni pojawi� si� ksi�dz
Pyclik.
- Niech b�dzie pochwalony. Sk�d B�g prowadzi?
- Z wojny - odrzek� Niwi�ski, usi�uj�c po�piesznie wepchn�� koszul� w
nieco za szerokie na niego spodnie.
- To wida�, to wida� - stwierdzi� ksi�dz.
Stali przed nim w swych dziwnych, na wp� cywilnych, na wp� wojskowych
strojach. Stara klacz chrupi�ca owies w k�cie spogl�da�a na ca�� tr�jk�
sennym, oboj�tnym spojrzeniem. Ksi�dz medytowa� nad czym� przez chwil� -
wreszcie powiedzia�:
- I c�? Jak widz�, dalej na wojaczk�?
- Je�li si� uda. T�uczemy si� ju� drugi tydzie�. Zawsze we dw�ch ra�niej
- odpar� Niwi�ski.
- Bez w�tpienia, bez w�tpienia - przyzna� ksi�dz.
- Na szcz�cie ju� bli�ej jak dalej.
- O, nawet ca�kiem ju� blisko! Widzi pan ten szczyt? Tam ju� W�gry, czy
te� S�owacja, jak pan woli...
Niwi�ski bez specjalnego zainteresowania skierowa� wzrok w stron�
rysuj�cych si� na horyzoncie g�r.
- Pan z Warszawy? - indagowa� ksi�dz.
- Tak jest.
- Dalej p�jdzie pan ze swoimi ziomkami. Mam tu na plebanii jeszcze dw�ch
takich.
- Te� wracaj�? - spyta�