831
Szczegóły |
Tytuł |
831 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
831 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 831 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
831 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Knut Hamsun
Wiktoria
Historia pewnej mi�o�ci
Ksi��ka i Wiedza 1989
1.
Syn m�ynarza wa��sa� si� tam i sam i rozmy�la�. By� to ch�opak
czternastoletni, silny, ogorza�y od s�o�ca i wiatr�w, pe�en najr�niejszych
pomys��w.
Gdy doro�nie, zostanie fabrykantem zapa�ek. Dopiero� to b�dzie awantura
ucieszna, kiedy uka�e si� z siark� na palcach i nikt nie b�dzie mia� odwagi
poda� mu r�ki. Jakiego� respektu za�ywa� b�dzie w�r�d koleg�w z racji swego
diabelskiego rzemios�a!
W lesie rozgl�da� si� za swymi ptaszkami. Zna� je wszystkie, wiedzia�,
gdzie ich gniazda, rozumia� ich krzyki i odpowiada� im na�laduj�c ich
g�osy. Nieraz ju� zanosi� im kulki z ciasta, zagniecione z m�ki z m�yna
ojca.
Wszystkie drzewa nad �cie�k� le�n� to jego dobrzy znajomi. Wiosn�
puszcza� z pni osko��, zim� za� opiekowa� si� nimi jak dobry ojciec, od
�niegu je uwalnia�, prostowa� ga��zie. Tak�e hen w g�rach, w opuszczonym
kamienio�omie �aden kamie� nie by� mu obcy; powykuwa� w nich litery i znaki
i poustawia� w takim porz�dku, jakby gmin� parafialn� doko�a swego
pasterza. Dziwy dokonywa�y si� w starym kamienio�omie.
Skr�ci� w boczn� drog� i zszed� nad staw. M�yn by� w ruchu, potworny i
og�uszaj�cy �oskot rozlega� si� doko�a. Przechodz�c t�dy zwyk� g�o�no ze
sob� rozmawia�. Ka�da kropla wody mia�a tu swoje odr�bne, zamkni�te w sobie
�ycie, o kt�rym mo�na by�o zawsze co� nowego powiedzie�; tam za�, przy
�luzie, woda spada�a ju� w d� i wygl�da�a jakby tkanina l�ni�ca,
rozwieszona do suszenia. W stawie, poni�ej wodospadu, znajdowa�y si� ryby;
nieraz wystawa� tam z w�dk�.
Gdy doro�nie, zostanie nurkiem. Tak, nurkiem. Z pok�adu okr�tu b�dzie
schodzi� wtedy w g��biny m�rz, w krainy nieznane i kr�lestwa, gdzie wielkie
i osobliwe rosn� lasy, chwiej�c si� cicho i tajemniczo, i gdzie na dnie
wznosi si� zamek z korali. I wtedy z okna zamku kr�lewna skinie na niego i
powie: - P�jd� do mnie!
Wtem s�yszy za sob� g�os. To ojciec wo�a:
- Janek!... Przys�ano po ciebie z zamku. Masz zawie�� m�odych pa�stwa na
wysp�!
Pobieg� co tchu. Nowa i wielka �aska sp�yn�a na syna m�ynarza.
"Dw�r pa�ski" wznosi� si� na tle zielonego pejza�u niby ma�y zameczek,
ba, niby pa�ac olbrzymi w samotni. By� to dom bia�y, drewniany, z mn�stwem
okien �ukowych w �cianach i w dachu, a z wie�y okr�g�ej powiewa�a flaga na
znak, �e w domu s� go�cie. Lud nazywa� dworek zamkiem. Przed dworkiem z
jednej strony rozci�ga�a si� w�ska zatoka, a z drugiej - wielkie lasy; w
dali widnia�o kilka chat wie�niaczych.
Janek pobieg� na pomost i pom�g� m�odym ludziom wsi��� do �odzi. Zna� ich
od dawna: by�y to dzieci z zamku i ich koledzy z miasta. Wszyscy mieli na
nogach buty wysokie, przydatne do brodzenia, Wiktoria natomiast mia�a tylko
trzewiki spi�te klamr�. By�a panienk� dopiero dziesi�cioletni� i dlatego
te�, kiedy dop�yn�li do wyspy, trzeba j� by�o przenie�� na brzeg.
- Czy mog� ci� przenie��? - spyta� Janek.
- Nie, ja! - rzek� Oton, panicz z miasta w wieku konfirmacyjnym, i wzi��
j� na r�ce.
Janek sta� i patrza�, jak j� Oton ni�s� wysoko na l�d. S�ysza�, jak mu
dzi�kowa�a. Po czym Oton zwr�ci� si� do niego:
- A ty pilnuj �odzi... Jak on si� w�a�ciwie nazywa?
- Janek - odpar�a Wiktoria. - Tak, on b�dzie pilnowa�.
Pozosta� sam. Tamci z koszami w r�ku poszli w g��b wyspy na poszukiwanie
jaj. Sta� chwil� i medytowa�; ch�tnie by z nimi poszed�, ��d� mo�na
przecie� na brzeg wci�gn��. Ci�ka? Wcale nie! Chwyci� ��d� i do po�owy na
l�d wyci�gn��.
S�ysza� �miech i paplanin� oddalaj�cej si� m�odzie�y. Ano - do widzenia.
W�a�ciwie mogli go byli zabra� ze sob�. Zna� gniazda, do kt�rych by ich
zaprowadzi� bez d�ugiego szukania; zna� niezwyk�e, w g�rach ukryte
jaskinie, w kt�rych gnie�dzi�y si� ptaki drapie�ne z ow�osionymi dziobami.
Nawet �asic� widzia� tam pewnego razu.
Zepchn�� ��d� z powrotem na wod� i pop�yn�� doko�a na drug� stron� wyspy.
Zrobi� ju� kawa� drogi, kiedy nagle us�ysza� wo�anie:
- Wracaj. Tu ptaki nam p�oszysz!
- Chcia�em jeno paniczom pokaza�, gdzie mo�na znale�� �asic�. - odrzek�
niepewnym g�osem. Czeka� chwil�. - A potem mogliby�my okurzy� mrowisko? Mam
przy sobie zapa�ki.
Nie dano mu odpowiedzi. Wtedy zawr�ci� i pop�yn�� zn�w do przystani. Tu
ponownie wci�gn�� ��d� na brzeg...
Gdy doro�nie, kupi od su�tana wysp� i nikogo na ni� nie wpu�ci. Dost�pu
do wyspy b�dzie broni�a kanonierka. "Wasza Wysoko��", oznajmi� mu
niewolnicy, "��d� jaka� osiad�a na mieli�nie. Znajduj�cy si� w niej m�odzi
ludzie zgin�".
"Niech zgin�!", odpowie. "Wasza Wysoko��, b�agaj� o ratunek, mogliby�my
ich jeszcze uratowa�. Mi�dzy nimi jest jaka� dama w bia�ej sukni".
"Ratujcie ich!", rozkazuje g�osem gromowym:
Tak wi�c po wielu latach spotyka znowu dzieci z zamku i Wiktoria do n�g
mu pada i dzi�kuje za ratunek. "Zbyteczne dzi�kowanie. Spe�ni�em tylko sw�j
obowi�zek", odpowie. "Mo�ecie tu na mych ziemiach chodzi� swobodnie, gdzie
wam si� �ywnie podoba". A potem otworzy� ka�e bramy swego pa�acu i ugo�ci
ca�e towarzystwo; potrawy ka�e poda� na z�otych misach, a trzysta czarnych
niewolnic ta�czy� b�dzie i �piewa� przez ca�� noc. Kiedy jednak dzieci
pa�acowe zbiera� si� b�d� do odjazdu, wtedy Wiktoria, nie mog�c zapanowa�
nad sob�, do st�p mu si� rzuci z �kaniem, �e go kocha. "Wasza Wysoko��,
pozw�l mi zosta�, nie odtr�caj mnie, zatrzymaj mnie, panie, jako jedn� ze
swych niewolnic..."
Wzruszony i rozmarzony powl�k� si� w g��b wyspy. Tak, musi stanowczo
uratowa� dzieci zamkowe. Kto wie, mo�e teraz w�a�nie zab��dzi�y na wyspie?
Mo�e Wiktoria zawis�a mi�dzy ska�ami i grozi jej niebezpiecze�stwo? A on -
wystarczy mu tylko rami� wyci�gn��, aby j� wyswobodzi�.
Lecz dzieci, ujrzawszy go, zdziwi�y si� wielce. Czy�by o�mieli� si�
pozostawi� ��d� bez opieki?
- Ty odpowiadasz za ��d� - rzek� Oton.
- M�g�bym wam pokaza�, gdzie rosn� maliny - proponuje Janek.
Towarzystwo milczy. Jedynie Wiktoria ujawnia �ywe zainteresowanie:
- Ach, maliny? Gdzie� one rosn�?
Panicz miejski wszelako inaczej zdecydowa�:
- Nie pora teraz na szukanie malin.
Janek odezwa� si� znowu:
- Wiem tak�e, gdzie s� muszle.
- A czy s� w nich per�y? zapyta� Oton.
- Pomy�l tylko, gdyby by�y w nich per�y! - zawo�a�a Wiktoria.
Janek odpowiedzia�:
Nie, tego nic wiem. Ale muszle le�� daleko st�d, na bia�ym piasku. Trzeba
by �odzi� podp�yn�� i jeszcze nurkowa�.
Pomys� ca�kowicie wy�miano, a Oton rzuci�:
- Tak, ty w�a�nie wygl�dasz na nurka.
Janek pocz�� ci�ko oddycha�.
Gdyby�cie chcieli, m�g�bym wej�� na tamt� g�r� i du�y kamie� zepchn�� do
jeziora - rzek�.
- A to po co?
- Ach, tak sobie. Zobaczyliby�cie, jak spada.
Ale i t� propozycj� odrzucono i Janek milcza� ju� zawstydzony. Potem z
dala od innych, na drugim ko�cu wyspy, zacz�� szuka� ptasich jaj.
Kiedy ca�e towarzystwo zebra�o si� znowu na brzegu przy �odzi, okaza�o
si�, �e Janek uzbiera� najwi�cej jaj. Ni�s� je ostro�nie w czapce.
- Jakim sposobem znalaz�e� tak du�o jaj? - zapyta� panicz z miasta.
- Wiem, gdzie znajduj� si� gniazda - odpar� Janek uszcz�liwiony. - Z�o��
je do twoich, Wiktorio.
- St�j! - krzykn�� Oton. - Na co to?
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. Oton wskaza� czapk� i zapyta�:
- Kt� mi zar�czy, �e czapka jest czysta?
Janek nic na to nie odpowiedzia�. Szybko min�o jego szcz�cie. Odwr�ci�
si� i poszed� z powrotem w g��b wyspy.
- Co mu si� sta�o? Dok�d�e znowu si� wlecze? - spyta� Oton niecierpliwie.
- Dok�d idziesz, Janku? - wo�a Wiktoria i biegnie za nim.
Przystan�� w postawie pokornej i odpowiedzia� g�osem przyciszonym:
- W�o�� jajka z powrotem do gniazd.
Stali chwil� i patrzyli na siebie.
- A potem p�jd� do kamienio�omu, po obiedzie - rzek�.
Wiktoria milcza�a.
- Wtedy m�g�bym ci pokaza� jaskini�.
- Tak, ale ja si� bardzo boj� - odpar�a.
- Opowiada�e�, �e w niej tak ciemno.
W�wczas Janek, mimo swego wielkiego strapienia, u�miechn�� si� i rzek�
odwa�nie:
- Tak, ale ja przecie b�d� z tob�!
Ca�ymi dniami bawi� si� tam, hen na g�rze, w dawnym kamienio�omie.
Ludziska nieraz go tam widzieli buszuj�cego i rozmawiaj�cego, jakkolwiek
by� sam jeden; czasami udawa� plebana i odprawia� nabo�e�stwo.
Miejsce to by�o od dawna opuszczone, kamienie mchem poros�y i zatar�y si�
wszelkie �lady r�k ludzkich. Ale wewn�trz owej tajemniczej jaskini syn
m�ynarza wszystko uporz�dkowa� i bardzo pomys�owo przyozdobi�, i tam te�
przebywa� jako dow�dca najwaleczniejszej w �wiecie bandy zb�jnik�w...
Uderza w srebrny dzwon. I w tej�e chwili wskakuje do �rodka male�ki
cz�owieczek, karze� z brylantow� sprz�czk� u czapy. To jego s�u��cy. Do
ziemi si� schyla w niskim pok�onie. "Gdy nadejdzie ksi�niczka Wiktoria,
wprowad� j� tu natychmiast" - rozkazuje Janek g�osem dono�nym. Karze�
k�ania si� ponownie do samej ziemi i znika. Janek wyci�ga si� wygodnie na
mi�kkim dywanie i duma. Poprosi j�, aby tam usiad�a, po czym poda jej
wyborne potrawy na misach srebrnych i z�otych; jaskini� o�wietli p�on�cy
stos drewna. Za ci�k� brokatow� zas�on� w ko�cu jaskini mie�ci� si� b�dzie
jej �o�e, a dwunastu rycerzy stanie na stra�y...
Janek podnosi si�, wype�za z jaskini i nas�uchuje. Rozlega si� szelest i
trzask ga��zi.
- Wiktorio! - wo�a.
- Jestem - brzmi odpowied�.
Idzie jej naprzeciw.
- Prawd� m�wi�c, boj� si� - rzek�a.
Janek wzrusza ramionami i m�wi:
- Dopiero co tam by�em. W�a�nie wracam.
Wchodz� do jaskini. Janek wskazuje jej miejsce na jednym z kamieni i
obja�nia:
- Na tym kamieniu siedzia� olbrzym.
- Ach, nie m�w mi o tym! I nie ba�e� si�?
- Nie.
- Tak, ale przecie opowiada�e� mi, �e on ma tylko jedno oko. To na pewno
z�y duch.
Janek namy�la si�.
- Nie, on mia� dwoje oczu, ale na jedno by� �lepy. Sam to m�wi�.
- Czy jeszcze co m�wi�? Albo lepiej wcale mi o nim nie opowiadaj.
- Zapyta� mnie, czy chcia�bym wst�pi� do niego na s�u�b�.
- Ale nie zgodzi�e� si�? Niech ci� B�g broni.
- Ano, nie da�em mu odpowiedzi odmownej:
- Oszala�e�? Chcia�by� by� zamkni�ty w skale?
- Sam nie wiem. Na ziemi jest tak samo �le.
Milczenie.
- Odk�d przybyli ch�opcy z miasta, jeste� z nimi tylko - rzek�.
Znowu milczenie. Janek m�wi dalej:
- Gdyby chodzi�o o to, a�eby ciebie z �odzi wysadzi� i na brzeg zanie��,
to ja przecie jestem mocniejszy od nich wszystkich. Jestem pewien, �e
m�g�bym ci� nie�� ca�� godzin�. Popatrz jeno:
Wzi�� j� w ramiona i w g�r� uni�s�. Ona obj�a jego szyj�.
- Dosy� ju�, pu�� mnie.
Posadzi� j� z powrotem. Wiktoria zauwa�y�a:
- Tak, ale Oton tak�e jest mocny. On bi� si� ju� z doros�ymi.
Janek spyta� niedowierzaj�co:
- Z doros�ymi?
- Tak, naprawd�. W mie�cie.
Milczenie. Janek zamy�li� si�.
- Dobrze wi�c, w takim razie sko�czy�o si� wszystko - przem�wi� wreszcie.
- Teraz ju� wiem, co zrobi�.
- Co?
- Przystan� do olbrzyma.
- Ale� co znowu, ty� naprawd� zwariowa�! - krzyczy Wiktoria.
- Ach, mnie ju� wszystko oboj�tne. Zrobi� to.
Wiktoria rozmy�la nad jakim� wybiegiem.
- Tak, ale on ju� nie wr�ci?
- Wr�ci - odpowiada Janek.
- Tutaj? - zapytuje po�piesznie Wiktoria.
- Tak.
Wiktoria, blada, zbli�a si� ku otworowi jaskini.
- Chod�, p�jdziemy st�d.
- Nie ma co si� spieszy� - m�wi Janek, kt�ry r�wnie� poblad�. - On wr�ci
dopiero o p�nocy.
Wiktoria uspokaja si� i zamierza ponownie zaj�� swe dawne miejsce.
Jankowi jednak trudno opanowa� nastr�j, jaki sam wywo�a�, groza wyziera ku
niemu z k�t�w jaskini, dlatego m�wi:
- Je�li koniecznie ju� chcesz st�d odej��, to poka�� ci kamie� z twoim
imieniem.
Wyczo�gali si� z jaskini i odszukali kamie�. Widok kamienia nape�nia
Wiktori� dum� i szcz�ciem. Janek za� przej�ty jest do g��bi, m�g�by p�aka�
z nadmiaru wzruszenia.
- Kiedy mnie ju� tu nie b�dzie, pomy�l o mnie czasem, patrz�c na ten
kamie�.
- Dobrze - odpar�a Wiktoria. - Ale ty przecie wr�cisz?
- B�g jeden wie. Nie, pewnie ju� nigdy nie powr�c�.
Wracaj� do domu. Janek jest bliski p�aczu.
- Bywaj zdr�w - odzywa si� Wiktoria.
- Odprowadz� ci� jeszcze kawa�ek.
Jak�e zimno wypowiedzia�a te s�owa: "Bywaj zdr�w"; brzmia�o to tak, jakby
chcia�a powiedzie�: "Im pr�dzej, tym lepiej". �wiadomo�� tego nape�nia go
gorycz� i wywo�uje gniew w zranionym sercu. Janek przeto zatrzymuje si�
nagle i m�wi w szczerym oburzeniu:
- To jedno ci teraz powiem, Wiktorio: nie znajdziesz ju� nikogo, kto by
tak dobry by� dla ciebie jak ja. Tyle tylko ci powiem.
- Tak, ale Oton te� jest dla mnie dobry - sprzeciwi�a si�.
- I owszem, we� go sobie.
Id� dalej kilka krok�w w milczeniu.
- Dam sobie sam rad�. O to niech ci� g�owa nie boli. Jeszcze nie wiesz,
jaka mnie czeka nagroda.
- Nie. A jaka?
- Po�ow� kr�lestwa dostan�. To jedno.
- Co ty m�wisz? Naprawd�?
- A potem dostan� ksi�niczk�.
Wiktoria stan�a jak wryta.
- To pewno nieprawda?
- Prawda, on mi to powiedzia�.
Milczenie. Wiktoria m�wi cichutko, do siebie:
- Jak te� ona wygl�da?
- O, mo�esz by� pewna, �e �adniejszej nie ma na ca�ym �wiecie.
Wiktoria pogn�biona jest do szcz�tu.
- Czy ty si� z ni� o�enisz?
- Naturalnie, to nast�pi niezawodnie. - Poniewa� Wiktoria jest naprawd�
poruszona, Janek dodaje: - Mo�liwe jednak, �e kiedy� tu powr�c�, urz�dz�
ma�� wycieczk� na ziemi�.
- Ale wtedy nie bierz jej z sob� - b�aga. - Po co zreszt� mia�by� j� tu
sprowadza�?
- Owszem, mog� przyby� i bez niej.
- Przyrzekasz?
- Ach, naturalnie, mog� ci przyrzec. Lecz c� ci w gruncie rzeczy na tym
zale�y!
- Nie m�w tak, s�yszysz - odpowiada Wiktoria. - Jestem przekonana, �e ona
nie b�dzie ciebie kocha�a tak jak ja.
S�odka rozkosz przenika jego m�ode serce. Ona za� z rado�ci i wstydu z
powodu swych s��w chcia�aby si� zapa�� pod ziemi�. Nie mia� odwagi spojrze�
na ni�, odwr�ci� wzrok. Potem podni�s� z ziemi jak�� ga��zk�, z�bami z kory
odar� i bi� si� ni� po d�oni. Z zak�opotania pocz�� gwizda�.
- Tak, teraz pewnie b�d� ju� musia� p�j�� do domu - przem�wi�.
- W takim razie bywaj zdr�w - odpar�a i poda�a mu r�k�.
2.
Syn m�ynarza wyjecha� z domu. D�ugo nie wraca�, ucz�szcza� do szko�y i
uczy� si� wiele. R�s� i m�nia�, a g�rn� jego warg� pokrywa� ju� meszek. Do
miasta by�o daleko, podr� tam i z powrotem kosztowna, a m�ynarz by� bardzo
oszcz�dny, dlatego Janek przebywa� w mie�cie wiele lat bez przerwy. Przez
ca�y czas uczy� si�.
Teraz jednak by� ju� m�czyzn�, mia� lat osiemna�cie czy dwadzie�cia.
I oto pewnego popo�udnia wiosennego wysiad� z pok�adu parowca. Na wie�y
zamku powiewa�a flaga na powitanie syna, kt�ry tym samym statkiem wraca� do
domu na wakacje; przy pomo�cie czeka� na niego pow�z. Janek uk�oni� si�
dziedzicowi, dziedziczce i Wiktorii. Wiktoria -jak�e ona wyros�a! Nie
odk�oni�a si�. Przeto raz jeszcze zdj�� czapk� i wtedy us�ysza�, jak
zapyta�a brata:
- Ditlef, kt� to taki, co si� nam k�ania?
- To Janek - obja�ni� brat. - Syn m�ynarza.
Jeszcze raz spojrza�a na niego, teraz jednak wstydzi� si� uk�oni� po raz
trzeci. Pow�z ruszy�.
Janek pod��y� ku domowi.
Bo�e wielki, jak�e zabawna i ma�a by�a izba ojc�w. Schyli� si� musia�,
�eby wej�� w drzwi. Rodzice przepili do niego na powitanie. Ow�adn�o nim
silne wzruszenie, wszystko tu by�o takie mi�e, takie rozrzewniaj�ce. Ojciec
i matka ju� posiwiali, a tacy dobrzy, tacy serdeczni, d�o� mu �ciskaj�,
szczerze raduj� si� jego widokiem.
Tego samego wieczora zwiedzi� wszystko, w m�ynie by�, przy kamienio�omie
i przy sadzawkach rybnych, sm�tnie nas�uchiwa� �piewu znanych ptak�w,
zaj�tych w�a�nie budow� gniazd na drzewach, a potem zboczy� do wielkiego
mrowiska w lesie. Mr�wek ju� nie by�o; mrowisko zamar�o. Gmera� w nim
patykiem, ani �ladu �ycia. W��cz�c si� po okolicy zauwa�y�, �e las dworski
zosta� srodze przerzedzony.
- Jak zasta�e� tu wszystko? - zapyta� ojciec.
- A odnalaz�e� te� swoje dawne drozdy?
- Nie wszystko poznaj�. Las przerzedzony.
- To las dziedzica - odpar� ojciec. - Nie nam liczy� jego drzewa. Ka�demu
mo�e zabrakn�� pieni�dzy, a dziedzic potrzebuje ich du�o.
Dni mija�y, dni spokojne, ciche, kochane, cudowne godziny samotno�ci,
pe�ne b�ogich wspomnie� z lat dzieci�cych, pe�ne poszept�w jakich�,
nawo�uj�cych z powrotem do nieba i ziemi, do powietrza i do g�r.
Kroczy� drog� wiod�c� do pa�acu. Rano u��dli�a go osa i g�rn� warg� mia�
nabrzmia��; gdyby teraz kogo spotka�, odda�by uk�on nie zatrzymuj�c si� ani
na chwil�. W parku pa�acowym zauwa�y� jak�� dam�; mijaj�c j�, uk�oni� si�
nisko. By�a to dziedziczka. Dozna� znowu bicia serca, podobnie jak za
dawnych czas�w, kiedy przechodzi� ko�o pa�acu. Wci�� jeszcze czu� respekt
dla tego wielkiego domu, dla arystokratycznego rodu.
Poszed� drog� ku przystani.
Tam spotka� niespodzianie Ditlefa z Wiktori�. By�o mu nieprzyjemnie;
gotowi pomy�le�, i� szed� za nimi. Poza tym mia� obrz�k�� warg�.
Zwolni� wi�c kroku, nie wiedz�c, czy ma i�� dalej. Poszed�. Ju� z daleka
si� uk�oni� i z czapk� w r�ce przeszed� obok nich. Odk�onili si� milcz�co,
id�c wolnym krokiem. Wiktoria spojrza�a mu prosto w oczy; twarz jej drgn�a
lekko.
Janek szed� dalej drog� ku przystani; niepok�j miota�, krok jego sta� si�
nerwowy. Doprawdy, jak�e ona wyros�a, to� ona ju� ca�kiem jest doros�a i
pi�kniejsza ni� dawniej. Brwi jej ��czy�y si� niemal nad nosem w dwa
subtelne aksamitne �uki. Oczy jej pociemnia�y, ca�kiem szafirowe.
W drodze powrotnej skr�ci� na �cie�k� wij�c� si� przez las, z dala od
parku zamkowego: Niechaj nikt nie my�li, �e specjalnie w�azi paniczom w
oczy. Wszed� na wzg�rze, wyszuka� wi�kszy g�az i usiad� na nim. Ptaki
wy�piewywa�y dziko, nami�tnie, wabi�y si� i szuka�y wzajemnie, tam i sam
wzlatywa�y z ga��zeczk� w dziobku. W powietrzu unosi� si� s�odkawy zapach
ziemi, zbutwia�ych li�ci i drzew murszej�cych.
I znowu znalaz� si� na drodze Wiktorii, sz�a w�a�nie od strony
przeciwnej, wprost ku niemu.
Porwa�a go bezsilna z�o��, chcia�by w tej chwili znajdowa� si� daleko
st�d, jak najdalej; tym razem oczywi�cie musia�a nabra� prze�wiadczenia, �e
j� tropi� i szuka� z ni� spotkania. Mia�by jeszcze raz si� k�ania�? A mo�e
by odwr�ci� si� i patrze� w inn� stron�? Na domiar ta warga.
Gdy jednak si� przybli�y�a, wsta� i zdj�� czapk�. U�miechn�a si� i
skin�a g�ow�.
- Dobry wiecz�r - rzek�a. - Witam w stronach rodzinnych.
Usta jej znowu z lekka zadrga�y, ale opanowa�a si� natychmiast i
odzyska�a spok�j.
- Mo�e si� to wyda� dziwne - powiedzia� - ale nie wiedzia�em, �e
p�jdziesz t�dy.
- Nie, tego pan wiedzie� nie m�g� - odpar�a.
- Ot, przysz�a mi fantazja, �eby t�dy wraca�.
Ach! To� on m�wi� do niej: "ty".
- Jak d�ugo zabawi pan teraz w domu?
- Do ko�ca wakacji.
Odpowiada� z trudem, jak�e nagle obc� przybra�a dla niego mask�. Czemu�
go zagadn�a?
- Ditlef opowiada� mi, �e pan taki dzielny, �e tak �wietnie pan zdaje
egzaminy. M�wi� te�, �e pan, panie Janie, wiersze pisze, prawda to?
Odwr�ciwszy si�, odpar� kr�tko:
- Tak, rozumie si�. Czyni� to wszyscy.
Teraz zapewne odejdzie, poniewa� umilk�a.
- O, co mi si� dzi� przytrafi�o - wskaza� na usta. - Osa mnie u��dli�a i
tak mnie przystroi�a.
- Widocznie za d�ugo pana tu nie by�o i osy ju� pana nie znaj�.
Oboj�tne jej. by�o, �e osa go oszpeci�a, ot co. Sta�a naprzeciw niego i
czerwon� parasolk� o z�otej ga�ce obraca�a na ramieniu w t� i z powrotem, i
nic poza tym jej nie obchodzi�o. A on j� przecie� nieraz nosi� na swych
r�kach.
- I ja nie poznaj� os dzisiejszych - odpar�. - Dawniej by�y mi
przyjaci�kami.
Lecz ona zrozumia�a ukryt� my�l jego s��w i milcza�a. M�wi� przeto dalej:
- Niczego tu ju� nie poznaj�. Nawet las wyci�ty.
Lekkie drgnienie przemkn�o po jej twarzy.
- A wi�c zachodzi mo�e obawa, �e pan nie b�dzie m�g� tu tworzy�. Pomy�l
pan tylko, gdyby� pan zamierza� kiedy� napisa� jaki wiersz do mnie. Ale
nie, c� ja tu plot�! Z tego mo�e si� pan domy�li�, jak ma�o si� na tym
znam.
Wbi� oczy w ziemi�, oburzony i milcz�cy. Kpi�a z niego, oczywi�cie, w
spos�b nader uprzejmy, dobiera�a s��wek wyszukanych, obserwuj�c spod oka,
jakie na nim wywieraj� wra�enie. Prosz� bardzo! Czas sw�j trawi� nie tylko
na pisaniu wierszy, studiowa�, i to wi�cej ni� wielu innych...
- Dobrze wi�c, zapewne spotkamy si� jeszcze. Do widzenia.
Uchyli� czapki, nie powiedziawszy ani s�owa.
Gdyby� wiedzia�a, �e wszystkie swe wiersze tworzy� jedynie z my�l� o
niej, wszystkie, nawet ten "Do nocy" i ten "Do ducha trz�sawisk". Lecz ona
nie dowie si� o tym nigdy.
W niedziel� przyszed� Ditlef, �eby go zabra� z sob� na wysp�. "Pewnie
znowu mam by� wio�larzem" - pomy�la�. Lecz poszed�. Nieliczni ludzie,
ubrani od�wi�tnie, przechadzali si� po pomo�cie, poza tym panowa� spok�j, a
s�o�ce przygrzewa�o mocno. Wtem zabrzmia�y jakie� d�wi�ki z oddali, sz�y od
strony morza, od dalekich wysp. Ku przystani p�yn�� wielkim �ukiem parowiec
pocztowy, na pok�adzie gra�a muzyka.
Janek odczepi� ��d� i zasiad� do wiose�. By� w nastroju niezwyk�ym,
rozko�ysanym tak jakby dzie� ten, jasny, s�oneczny, i owa muzyka ze statku
utworzy�y przed nim zas�on� z kwiat�w i k�os�w z�ocistych.
Ditlef sta� na wybrze�u, gapi�c si� na ludzi i statek, jakby o �wiecie
ca�ym zapomnia�. Dlaczego nie przychodzi? Janek pomy�la� sobie: "Nie b�d�
tu d�u�ej czeka�, wysi�d� i basta". Zamierza� ju� przybi� do brzegu, gdy
wtem jaka� biel mign�a mu przed oczyma i z pluskiem wpad�a w wod�. Z
parowca, jako te� z brzegu, dobiega gwa�towny krzyk, a mn�stwo r�k i oczu
wskazuje miejsce, gdzie znika biel. Muzyka nagle ucich�a.
Janek w mgnieniu oka znalaz� si� na miejscu wypadku. Dzia�a� zupe�nie
instynktownie, bez zastanowienia. Nie s�ysza� krzyku matki z pok�adu: -
Moja c�rka, moja c�rka! - i nie widzia� ludzi. Bez namys�u wyskoczy� z
�odzi i da� nurka.
Znikn�� na chwil�, na minut�; widziano, jak morze k��bi�o si� w miejscu,
gdzie nurkowa�, i zrozumiano, �e szuka. Przycich�y j�ki na statku. Wtem
wyp�yn�� nieco dalej, o kilka s��ni od miejsca wypadku. Ozwa�y si� znowu
krzyki, nawo�ywania i szalone wymachiwania r�koma:
- Nie tam, to by�o tu, tutaj!
Zanurzy� si� znowu. I znowu mija�a chwila d�uga, dr�cz�ca, pe�na
nieprzerwanych skarg i lament�w kobiety i m�czyzny, za�amuj�cych r�ce.
Tymczasem z pok�adu zeskoczy� kto� inny, by� to sternik, kt�ry zdj�� kaftan
i obuwie. Przeszuka� dok�adnie miejsce, gdzie dziewcz� wpad�o, i teraz
wszyscy oczekiwali ratunku od niego.
I wtedy w�a�nie zauwa�ono ponownie g�ow� Janka ponad powierzchni�, lecz
jeszcze dalej ni� poprzednio, o wiele s��ni dalej. Zgubi� czapk�, g�owa
jego l�ni�a w s�o�cu niby �eb foki. Okaza�o si�, �e z czym� walczy�, p�yn��
z trudem, w jednej r�ce co� trzyma�, niebawem uchwyci� to z�bami; by�a to
ofiara nieszcz�cia. Okrzyki podziwu powita�y go z parowca i z brzegu,
us�ysza� je i sternik, wytkn�� g�ow� i rozgl�da� si�.
Janek dotar� nareszcie do swojej �odzi, u�o�y� w niej dziewcz�, po czym
sam wsiad�; wszystko to dokonywa�o si� bez chwili namys�u. Ludzie widzieli,
jak si� nad dziewcz�ciem pochyli� i rozerwa� dos�ownie sukienk� jej na
plecach, potem chwyci� za wios�a i ��d� pomkn�a b�yskawicznie ku
parowcowi. Gdy ofiar� wci�gni�to na pok�ad, z piersi wszystkich wybuch�y
gromkie radosne okrzyki na cze�� wybawcy.
- Sk�d pan wiedzia�, gdzie jej szuka�?
- Znam dno - odpar�. - I wiedzia�em te�, �e tu jest pr�d.
Jaki� pan przeciska si� do balustrady parowca; blady jak �mier�, u�miecha
si� w bolesnym wykrzywieniu ust, a na rz�sach jego migoc� �zy.
- Chod� pan, prosz�, na chwil� na g�r� - wo�a do Janka. - Pragn� panu
podzi�kowa�. Tyle panu zawdzi�czamy. Prosz�, tylko na chwil�.
I pan �w wyrywa si� znowu z ci�by otaczaj�cych go os�b, blady i p�acz�cy,
i u�miechni�ty.
Spuszczaj� z parowca drabin�. Janek wchodzi na pok�ad.
Nied�ugo tam zabawi�, poda� jeno nazwisko swe i adres, ociekaj�cego wod�
przytuli�a jaka� pani do piersi, a blady, nieprzytomny pan wcisn�� mu do
r�ki zegarek. Janka wprowadzono do kajuty, gdzie dwu m�czyzn czyni�o
zabiegi ko�o ocalonej; orzekli: - Przychodzi do siebie, puls wraca! - Janek
przygl�da� si� jasnow�osej dziewczynce w kr�tkiej sukience; sukienka by�a
ca�kiem rozdarta. Potem kto� w�o�y� mu sw�j kapelusz na g�ow�, a nast�pnie
wyprowadzono go.
Nie wiedzia� dok�adnie, jak w�a�ciwie dosta� si� na l�d i kiedy wci�gn��
��d� na brzeg, s�ysza� jeno, jak jeszcze raz wzniesiono okrzyki wiwat�w, i
s�ysza� tusz kapeli okr�towej, podczas gdy parowiec z wolna odp�ywa�. Fala
rozkoszy przebieg�a go s�odkim dreszczem od g��w do st�p; u�miecha� si�,
porusza� ustami, ale nie m�wi� nic.
- A wi�c figa z przeja�d�ki - Ditlef by� z�y.
Tymczasem nadesz�a Wiktoria, przyst�pi�a do nich i wtr�ci�a porywczo:
- Nie pojmuj� ciebie, ty� chyba oszala�! On musi i�� do domu i zmieni�
ubranie.
Janek bieg� do domu, ile tylko tchu w piersi starczy�o. Jeszcze brzmia�y
mu w uszach huczne wiwaty i muzyka i jakie� szalone, bezpami�tne
podniecenie gna�o go coraz dalej i dalej. Przebieg� ko�o m�yna i drog�
le�n� p�dzi� do kamienio�omu. Tu wyszuka� sobie miejsce s�oneczne. Z
ubrania jego unios�a si� para. Usiad�. Jaki� niepok�j wariacki, pe�en
rozkoszy, podrywa� go, wi�c znowu na nogi si� zerwa� i zatacza� si� doko�a
jak pijany. Jak�e przepe�niony by� szcz�ciem! Pad� na kolana i we �zach
dzi�kowa� Bogu za ten dzie�. Ona sta�a tam na dole i s�ysza�a okrzyki na
jego cze��; ona te� powiedzia�a, �eby poszed� do domu i przebra� si� w
such� odzie�.
Usiad� znowu i, porwany szcz�sn� rado�ci�, wybucha� kilkakrotnie g�o�nym
�miechem. Tak, by�a �wiadkiem jego czynu, a gdy wraca� z topielic� w
z�bach, towarzyszy� mu jej dumny wzrok. Wiktorio, Wiktorio! Wiedzia�a� ona,
jak bardzo jej by� oddany w ka�dej minucie swego �ycia? Pragn�� by� s�ug�
jej, niewolnikiem, py� z jej drogi pragn�� zmiata� w�asnymi r�koma. I oba
jej trzewiczki male�kie pragn�� ca�owa� i zaprz�c si� do jej powozu, i drwa
do jej pieca nak�ada� w dni ch�odne. Drzewem z�oconym rozpala�by w piecu,
Wiktorio!
Obejrza� si�. Nikt go nie s�ysza�, by� sam. W r�ku trzyma� cenny zegarek,
kt�ry tyka� i tyka�.
- Dzi�ki, dzi�ki za ten pi�kny dzie�! - G�aska� mech poros�y na g�azach i
rozrzucone ga��zie. Wiktoria nie obdarzy�a go u�miechem, nic to; taki ju�
by� jej zwyczaj. Sta�a na mo�cie, a lica jej lekko tylko si� zar�owi�y.
Mo�e by przyj�a ten zegarek, gdyby by� jej ofiarowa�?
S�o�ce zachodzi�o, nastawa� ch��d. Poczu�, �e jest mokry. Pobieg� do domu
lekki jak pi�rko.
W zamku bawi�o towarzystwo letnik�w, go�cie z miasta, muzyka i ta�ce. I z
okr�g�ej wie�y powiewa�a flaga przez ca�y tydzie�, dniem i noc�.
A tu siano nale�a�o zwie��, lecz konie zaj�li weseli go�cie, przeto siano
le�a�o w pokosach. A tam zn�w wielkie obszary ��k wcale kos� nie tkni�te;
parobk�w zajmowano do powo�enia lub wios�owania, a trawa wyleg�a i gni�a.
A w ��tej sali wci�� gra�a muzyka...
W takim czasie stary m�ynarz zatrzymywa� m�yn i dom sw�j zamyka�.
Zm�drza�; ju� dawniej zdarza�o si�, i� podochocone mieszczuchy gromad�
wpada�y do m�yna i r�ne figle wyczynia�y z jego worami �yta. Nic dziwnego,
noce by�y tak ciep�e i jasne, a weso�ych pomys��w moc. Bywa�o, i� bogaty
szambelan czasu swej m�odo�ci przyni�s� do m�yna w�asnor�cznie ca�e
mrowisko w niecce i tam je rozsypa�. Obecnie szambelan by� w wieku
statecznym; ale Oton, syn jego, przyje�d�a� tak�e na zamek i zabawia� si�
cudacznie. Du�o si� o nim s�ysza�o...
T�tent kopyt ko�skich i nawo�ywania rozleg�y si� po lesie. To m�odzie�
cwa�owa�a, a rozhukane konie zamkowe l�ni�y od potu. Zatrzymali si� przed
chat� m�ynarza, szpicrutami do drzwi zako�atali i chcieli wjecha� do izby.
Drzwi by�y bardzo niskie, a mimo to chcieli wjecha�.
- Dzie� dobry, dzie� dobry! - wykrzykiwali. - Przyjechali�my do was z
wizyt�.
M�ynarz u�miechn�� si� pokornie na ten koncept. Zsiedli, przywi�zali
konie i m�yn pu�cili w ruch.
- M�cznica pr�na! - zawo�a� m�ynarz. - Zniszczycie mi ca�y m�yn.
Ale nikt go nie s�ysza� w hucz�cym �oskocie.
- Janek! - krzykn�� g�o�no w stron� �omu.
Janek przybieg�.
- M�cznic� na nic mi zetr� - krzycza� ojciec, wskazuj�c na m�yn.
Janek milcz�c podszed� do towarzystwa. By� strasznie blady, a �y�y
wyst�pi�y mu na skroniach. Pozna� Otona, syna szambelana, mia� -na sobie
mundur kadeta; opr�cz niego by�o jeszcze dw�ch innych. Jeden z nich uk�oni�
si� z u�miechem, pragn�c snad� z�agodzi� wra�enie tego, co si� sta�o.
Janek nie krzycza�, nie macha� r�koma, jeno szed� prosto przed siebie.
Szed� prosto na Otona. Lecz w tej�e chwili ujrza� dwie amazonki nad��aj�ce
z lasu, jedn� z nich by�a Wiktoria. Ubrana w zielony str�j, siedzi na siwej
klaczy zamkowej. Nie zsiada, jeno z konia rozgl�da si� pytaj�co.
I Janek zmienia nagle kierunek, skr�ca w bok, wchodzi na tam� i otwiera
�luz�; �oskot ucisza si� powoli, m�yn staje.
- Nie zatrzymuj go! - krzyczy Oton. - Czemu to robisz? M�wi� ci, pu��
m�yn.
- Czy� to ty pu�ci� m�yn? - spyta�a Wiktoria.
- A jak�e - odpar� ze �miechem. - Co ma pr�nowa�? Czemu nie ma by� w
ruchu?
- Bo pr�ny - odpowiada Janek ci�ko dysz�c i wpatruje si� w niego. -
Rozumie pan? M�yn jest pr�ny.
- By� przecie pr�ny, jak s�yszysz - powtarza Wiktoria.
- Sk�d mog�em o tym wiedzie�? - odpar� Oton ze �miechem. - I czemu by�
pr�ny, pytam. Czy w m�ynie zabrak�o ziarna?
- Wsiadaj! - przerwa� mu jeden z kamrat�w, aby spraw� zako�czy�.
Wsiedli. Jeden z nich przeprasza� na odjezdnym.
Wiktoria odje�d�a�a ostatnia. Ujechawszy jednak kawa�ek drogi, wr�ci�a.
- Niech pan b�dzie tak �askaw i przeprosi swego ojca - rzek�a.
- By�oby o wiele prostsze, gdyby pan kadet sam to uczyni� - odpar� Janek.
- Zapewne. Oczywi�cie i ja tak s�dz�. Ale on tyle miewa pomys��w...
Janku, kiedy� w�a�ciwie widzieli�my si� ostatnim razem?
Spojrza� na ni� i uszom w�asnym nie dowierza�. Zapomnie� by ju� mia�a
ostatni� niedziel�; jego wielki dzie�!
- Widzia�em pani� w niedziel� na pomo�cie - rzek�.
- Ach, prawda - rzek�a po�piesznie. - Pomy�l pan, co za szcz�cie, �e pan
pom�g� sternikowi. Wszak�e to pan znalaz� dziewczynk�?
- Tak. My�my znale�li dziewcz� - odpar� kr�tko i do �ywego dotkni�ty.
- Lub czy te� mo�e - ci�gn�a dalej, jakby sobie przypominaj�c - czy te�
mo�e by�o tak, �e pan sam... Zreszt�, wszystko jedno. Tak, a wi�c mam
nadziej�, �e pan pozdrowi swego ojca i przeprosi go. Dobranoc.
Skin�a z u�miechem i �ci�gn�a cugle.
Gdy Wiktoria znikn�a w oddali, Janek powl�k� si� za ni� do lasu, gniewny
i niezadowolony. Ujrza� Wiktori� samotn� pod drzewem. Wsparta o nie, �ka�a.
Czy�by z konia spad�a? Czy�by si� skaleczy�a?
Podszed� do niej i spyta�:
- Czy przytrafi�o si� pani co z�ego?
Post�pi�a krok naprz�d, rozwar�a ramiona i patrza�a na niego
rozpromieniona. Potem zatrzyma�a si�, opu�ci�a r�ce i odpowiedzia�a:
- Nie, nie spotka�o mnie nic z�ego; zsiad�am i pu�ci�am konia luzem...
Janku, pan nie powinien tak na mnie patrze�. Sta� pan nad stawem i
wpatrywa� si� we mnie. Czego pan chce?
- Czego ja chc�? - wyj�ka�. - Nie rozumiem...
- Taki pan pot�ny - rzek�a i nagle r�k� obj�a jego r�k�. - Jak�e
szerok� ma pan r�k� w przegubie. I taki pan ogorza�y, jak z br�zu...
Wykona� ruch, jakby chcia� uchwyci� jej r�k�. Wtedy uj�a sw� sukni� i
rzek�a:
- Nie, nic mi si� nie sta�o. Pragn�am tylko przej�� si� do domu pieszo.
Dobranoc.
3.
Janek powr�ci� do miasta. Mija�y lata i dni, d�ugi, o�ywiony okres pracy
i marze�, studi�w o poezji. Robi� du�e post�py i mia� szcz�cie; stworzy�
wiersz o Esterze, "dziewcz�ciu �ydowskim, co kr�low� Pers�w zosta�o",
wiersz, kt�ry wydrukowano i za kt�ry wyp�acono mu honorarium. Inny wiersz,
"Manowce mi�o�ci", w�o�ony w usta mnicha Vendta, ws�awi� jego nazwisko.
Tak, bo czym�e jest mi�o��? Wietrzykiem, co szele�ci po�r�d r�, a mo�e
b��dnym ognikiem we krwi. Mi�o�� - to muzyka piekielnie gor�ca, kt�ra nawet
serca starc�w porywa w wir taneczny. To jakby stokrotka, co o �wicie kwiat
sw�j szeroko rozwiera, i jakby anemon, co pod lada powiewem si� zamyka, a
po dotkni�ciu umiera.
Taka bywa mi�o��.
Wybra�ca swego mo�e zniszczy�, mo�e go znowu podnie�� i znowu pi�tnowa�;
dzi� mo�e mnie kocha�, jutro ciebie, a nocy nast�pnej jego - tak zmienna
jest. Lecz mo�e by� i sta�a jak piecz�� nierozerwalna i p�on�� nie ugaszona
a� do �mierci - tak wieczna jest. Jaka� wi�c jest mi�o��?
O, mi�o�� jest jak noc letnia z niebem gwia�dzistym i wonno�ci� ziemi.
Czemu� jednak nak�ania m�odzie�ca do kroczenia drogami skrytymi, czemu�
wywo�uje udr�k� w osamotnionej komorze starca? Ach, mi�o�� zamienia serce
cz�owieka w grzybni�, w ogr�d bujny i bezwstydny, w kt�rym pleni� si�
grzyby tajemnicze i zuchwa�e.
Czy� nie pobudza ona mnicha do zakradania si� noc� do cudzych ogrod�w i
przyciskania oczu do okien alkowy? I czy� nie osza�amia mniszki, i nie
mroczy rozumu ksi�niczkom? Pod jej nakazem kr�l g�ow� schyla tak nisko, �e
w�osem swym py� przydro�ny zmiata i s�owa przy tym be�koce spro�ne, i
�mieje si�, i j�zyk wywiesza.
Taka bywa mi�o��.
Ale� nie, nie, bywa ona tak�e ca�kiem inna i nic na �wiecie nie mo�e si�
z ni� r�wna�. W noc wiosenn� zst�puje na ziemi� w chwili, kiedy m�odzieniec
dwoje oczu ujrza� - dwoje oczu. Zdr�twia� i patrzy. Usta czyje� poca�owa� i
wtedy zda�o si� mu, jak gdyby dwa �wiat�a spotka�y si� w sercu jego, s�o�ce
i gwiazda. Pad� w czyje� obj�cia i utraci� �wiadomo�� istnienia �wiata.
Mi�o�� - to pierwsze s�owo Boga, my�l pierwsza, jaka przemkn�a mu przez
m�zg. Kiedy rzek�: - Niech si� stanie �wiat�o! - wtedy sta�a si� Mi�o��. I
wszystko, co stworzy�, by�o doskona�e, i niczego ju� nie chcia�
przetwarza�.I Mi�o�� sta�a si� pocz�tkiem �wiata i w�adczyni� �wiata; atoli
wszystkie jej drogi s� pe�ne kwiat�w i krwi, kwiat�w i krwi.
Dzie� wrze�niowy.
Owa oddalona ulica by�a miejscem jego przechadzek, w��czy� si� po niej
tam i z powrotem, niby we w�asnym pokoju, w��czy� si� po niej ch�tnie,
poniewa� nie spotyka� tam nikogo i poniewa� po obu jej stronach ci�gn�y
si� ogrody, kt�rych drzewa ja�nia�y przepychem li�ci czerwonych i z�otych.
Czego w tych stronach szuka Wiktoria? Dok�d d��y t�dy w�a�nie? Nie myli�
si�, to by�a ona i ona te� prawdopodobnie przechodzi�a t�dy wczoraj, w
chwili kiedy patrza� przez okno.
Serce mu bi�o gwa�townie. Wiedzia�, �e Wiktoria bawi w mie�cie, s�ysza� o
tym,lecz ona obraca�a si� w sferze; do kt�rej syn m�ynarza si� nie zbli�a�.
Nawet z Ditlefem nie utrzymywa� stosunk�w.
Uzbroi� si� w odwag� i poszed� naprzeciw niej. Czy�by go nie pozna�a?
Powa�na i zamy�lona, sz�a z dumnie wzniesion� g�ow�.
Uk�oni� si�.
- Dzie� dobry - odpar�a g�osem �ciszonym. Nie okaza�a najmniejszej ch�ci
zatrzymania si�, wi�c i on min�� j� milcz�co. Nogi ugina�y si� pod nim.
Doszed� do ko�ca ulicy, zawr�ci� wedle zwyczaju. "B�d� patrza� na bruk i
oczu wcale nie podnios�", pomy�la�. Zaledwie jednak uszed� dziesi�� krok�w,
spojrza� przed siebie.
Sta�a przed jakim� oknem sklepowym.
Czy mia�by zemkn�� w boczn� uliczk�? Czemu ona tam stoi? N�dzne to by�o
okno, okienko ma�ej sklepiczyny, w kt�rym widnia�o kilka kawa�k�w szarego
myd�a, s��j z krupami i kilka arkuszy z ostemplowanymi znaczkami
zagranicznymi.
M�g�by p�j�� jeszcze z dziesi�� krok�w, a potem zawr�ci�.
Wtem spojrza�a na niego i niespodziewanie pod��y�a znowu wprost ku niemu.
Sz�a szybko, jakby dla dodania sobie odwagi, a gdy zacz�a m�wi�, oddycha�a
z trudem i, u�miecha�a si� nerwowo.
- Dzie� dobry. Jak dobrze, �e pana spotykam.
Bo�e wielki, co si� sta�o z jego sercem; nie bi�o ju�, jeno dr�a�o.
Chcia� przem�wi� - nie m�g�, porusza� tylko ustami. Zapach upojny p�yn�� od
jej szat, od ��tej sukni, a mo�e te� z ust jej ulata�. Nie widzia� w tej
chwili twarzy Wiktorii, lecz poznawa� delikatne jej ramiona i widzia�
d�ug�, w�sk� r�k� na ga�ce parasolki. By�a to prawa r�ka. Na palcu
b�yszcza� pier�cionek.
W pierwszej chwili nie zastanawia� si� nad tym i nie odczuwa�
nieszcz�cia. Jak�e cudna by�a ta r�ka.
- Ca�y tydzie� ju� bawi� w mie�cie - ci�gn�a dalej - i przez ca�y czas
nie spotka�am pana ani razu. Chocia� nie, raz widzia�am pana na ulicy, kto�
zwr�ci� mi uwag�, �e to pan. Tak pan ur�s�.
- Wiedzia�em - b�kn�� - �e pani jest w mie�cie. Czy pani d�ugo tu jeszcze
zabawi?
- Nie, nied�ugo. Za kilka dni wracam do domu.
- Wdzi�czny jestem za danie mi mo�no�ci przywitania si� z pani�.
Milczenie.
- Tak, trzeba panu zreszt� wiedzie�, �e zab��dzi�am - rozpocz�a na nowo.
- Mieszkam u szambelanostwa. Jak ja si� tam dostan�?
- Je�li pani pozwoli, odprowadz� pani�.
Poszli. - Czy Oton w domu? - Zapyta�, aby co� powiedzie�:
- Tak, w domu - odpar�a kr�tko.
Z pobliskiej bramy wy�oni�o si� nagle kilku robotnik�w, kt�rzy d�wigaj�c
fortepian, zatarasowali przej�cie na chodniku. Wiktoria cofn�a si� na lewo
i ca�ym ci�arem opar�a si� o swego towarzysza. Janek spojrza� na ni�.
- Przepraszam pana rzek�a.
Dreszcz rozkoszy przebieg� go pod wp�ywem tego dotkni�cia, oddech jej
owion�� na chwil� jego policzki.
- Jak widz�, ma pani pier�cionek na r�ku - rzek�. I u�miechn�� si� przy
tym, i sili� si� na ton oboj�tno�ci. - Czy wolno mo�e powinszowa�?
Co te� ona odpowie? Nie patrzy� na ni�, lecz wstrzyma� oddech w napi�ciu
oczekiwania.
- A pan? - odpar�a. - Pan nie posiada jeszcze �adnego pier�cionka? A wi�c
jeszcze nie? Kto� naprawd� opowiada� mi... Obecnie tak wiele si� o panu
m�wi, nawet w gazetach pisz� o panu.
- Napisa�em kilka wierszy - rzek�. - Ale pani zapewne ich nie widzia�a.
- Nie by�a� to ca�a ksi��ka? Mam na my�li...
- Owszem, by�a i ksi��eczka.
Zbli�yli si� do ma�ego skweru; Wiktorii widocznie si� nie �pieszy�o,
jakkolwiek by�a w drodze do domu szambelanostwa. Usiad�a na pobliskiej
�awce; on sta� przed ni�.
- Siadaj pan tak�e. - Poda�a mu r�k�.
I dopiero wtedy pu�ci�a jego r�k�, gdy usiad�.
"Teraz albo nigdy!" - pomy�la�. Usi�owa� uderzy� znowu w ton �artobliwy i
oboj�tny, u�miecha� si� i spogl�da� w g�r�. Nu�e!
- Pani jest wi�c narzeczon� i nie chce nawet przyzna� si� do tego przede
mn�. Wszak�e tam w wiosce jestem pani s�siadem.
- Nie o tym chcia�am dzi� z panem m�wi� - odpar�a po namy�le.
Spowa�nia� nagle i szepn��:
- Tak, tak, mimo wszystko pojmuj� doskonale.
Milczenie.
Po chwili zacz�� na nowo:
- Nie �udzi�em si�, oczywi�cie, ani przez chwil�, �e wszystko na nic...
tak, �e nie b�d� tym, kt�ry... By�em wszak�e tylko synem m�ynarza, a
pani... Oczywi�cie jest tak. I zgo�a nie pojmuj�, jakim prawem ja tu w tej
chwili siedz� obok pani. Sta� powinienem przed pani� albo kl�cze� u st�p
pani. To by�oby jedynie w�a�ciwe. Ale jest tak, jakoby... I wszystkie te
lata mej nieobecno�ci zrobi�y tak�e swoje. Zdaje si�, �e obecnie mam wi�cej
odwagi. Rozumiem przecie, �e nie jestem ju� dzieckiem, a tak�e, �e nie mo�e
mnie pani wtr�ci� do wi�zienia, chocia�by pani nawet chcia�a. Dlatego mam
odwag� powiedzie� to pani. Ale nie powinna pani gniewa� si� na mnie z tego
powodu; ot, lepiej zamilkn�.
- Nie, m�w pan dalej. Powiedz pan wszystko, co pan chcia� powiedzie�.
- Naprawd�? Wszystko, co chcia�em? I pier�cionek nie m�g�by mi niczego
zabroni�?
- Nie - odpar�a cicho. - On panu niczego nie zabrania.
- Jak to? Jakie� wi�c jego znaczenie? Niech�e B�g pani� b�ogos�awi,
Wiktorio, czy ja si� nie myl�? - Zerwa� si� z miejsca i pochyli� si�, aby w
twarz jej spojrze�. - Czy pier�cionek jest naprawd� bez znaczenia?
- Niech�e pan siada.
- Och, gdyby pani to odczu� mog�a, jak ja o pani my�la�em; Bo�e wielki,
inna my�l nie mia�a w og�le dost�pu do mego serca! Spo�r�d wszystkich,
kt�rych widzia�em, spo�r�d wszystkich, kt�rych zna�em, pani by�a na ca�ym
�wiecie cz�owiekiem jedynym. Nie umia�em my�le� o niczym innym, jak tylko:
Wiktoria jest najpi�kniejsza, najwspanialsza i ja znam j�! Panna Wiktoria,
my�la�em zawsze. O, zrozumia�em ju�, �e nikt nie by� pani bardziej obcy ni�
ja; ale wiedzia�em o pani... tak, nie by�o to dla mnie wcale b�ahostk�...
oraz �e pani tam �yje i czasami mo�e my�li o mnie. Naturalnie pani o mnie
nie pami�ta�a; ja cz�sto jednak wieczorami siedzia�em w mym krze�le i
my�la�em, �e pani przecie� czasami mnie sobie przypomni. I wtedy, czy pani
uwierzy, niebo si� przede mn� otwiera�o; i wtedy pisa�em wiersze do pani, i
za wszystko, co posiada�em, kupowa�em kwiaty dla pani, przynosi�em je do
domu i ustawia�em w wazoniku. Wszystkie moje wiersze pisa�em do pani i
niewiele jest takich, kt�rych pani nie po�wi�ci�em, i tych nie drukowa�em.
Ale pani zapewne tych drukowanych tak�e nie czyta�a. Teraz zacz��em pisa�
du�� ksi��k�. Ach, Bo�e m�j, jak�e wdzi�czny pani jestem, gdy� ka�dy m�j
nerw tak wype�niony jest pani� i to jest rado�� moja jedyna. Ustawicznie
s�ysza�em lub spostrzega�em co�, co mi przypomina�o pani�, w ci�gu ca�ego
dnia, a tak�e w�r�d nocy. Imi� pani wypisa�em na suficie, le��c
odczytywa�em je i pie�ci�em si� nim; s�u��ca jednak, kt�ra u mnie sprz�ta,
nie widzi go, poniewa� wypisa�em je literkami tak drobnymi, a�eby
dostrzegalne by�o jedynie dla mnie. W tym ukrywa si� dla mnie pewna rado��.
Odwr�ci�a si� od niego, rozpi�a nieco bluzk� i wyj�a jaki� �wistek.
- Spojrzyj pan tu - powiedzia�a, ci�ko dysz�c. - Wyci�am to i
schowa�am. Nie potrzebuj� ukrywa� przed panem, �e odczytuj� to ka�dego
wieczoru. Pierwszy zwr�ci� mi na to uwag� ojciec i wtedy przyst�pi�am do
okna, i przeczyta�am. "Gdzie to jest? Nie mog� znale��?" - powiedzia�am
wtedy do ojca, pozornie na innej szukaj�c stronie. Ale ja przedtem ju�
znalaz�am i przeczyta�am. I tak bardzo by�am szcz�liwa.
Papier przepojony by� zapachem jej piersi; sama go roz�o�y�a i pokaza�a
mu jeden z pierwszych jego wierszy, ma�y wierszyk do amazonki na bia�ym
koniu. By�o to naiwne, gwa�towne wyznanie serca, wybuch niepohamowany,
kt�ry z ka�dego s�owa wystrzela� jakby zapalaj�ce si� gwiazdy.
- Tak - odrzek� - to ja pisa�em. Ale tak dawno ju�; by�o to pewnej
nocy... przed mymi oknami topole szele�ci�y tak mocno i wtedy to napisa�em.
Czy pani zamierza to nadal przechowywa�? Dzi�ki ci, pani! Doprawdy, pani
chowa to z powrotem! Ach! - zawo�a� w uniesieniu, a g�os jego brzmia�
ca�kiem cicho - pomy�le�, �e siedzi pani przy mnie. Rami� pani czuj� przy
swoim ramieniu, tyle ciep�a p�ynie od pani. Jak�e cz�sto, gdy by�em sam i
my�la�em o pani, przeszywa� mnie ch��d; teraz jednak odczuwam ciep�o. Za
ostatniej mej bytno�ci w domu podziwia�em pi�kno�� pani, lecz teraz jest
pani jeszcze pi�kniejsza. Te oczy i brwi, ten u�miech pani... nie, wcale
ju� nie wiem, co m�wi�.
Z u�miechem przygl�da�a mu si� spod przymkni�tych powiek. Ciemny b��kit
jej oczu promieniowa� jakim� gor�cym blaskiem. Zdawa�a si� doznawa�
najwi�kszego szcz�cia i bezwiednym ruchem r�ki si�gn�a ku niemu.
- Dzi�kuj� panu - rzek�a.
- O nie, Wiktorio, pozw�l mi pani - odpar�. Ca�a dusza jego rwa�a si� do
niej i pragn�� powiedzie� wi�cej, wi�cej powiedzie�; ale by�y to tylko
wybuchy chaotyczne, by� jakby pijany. - Tak, ale� Wiktorio, je�eli mnie
pani cokolwiek lubi... ja nie wiem, niech pani jednak powie, �e mnie lubi,
nawet chocia�by tak nie by�o. B�d� pani taka dobra! Ach, pragn��em pani
przyrzec, �e ze mnie co� b�dzie, co� wielkiego, prawie nies�ychanie
wielkiego. Pani nawet nie przeczuwa, co by ze mnie mog�o by�; czasami
rozmy�lam o tym i wiem, �e przepe�niaj� mnie czyny nie spe�nione. Niekiedy
mnie wr�cz rozsadzaj�. W nocy biegam po moim pokoju krokiem pijanym tam i z
powrotem, poniewa� k��bi� si� we mnie najr�niejsze historie. W pokoju
s�siednim spoczywa cz�owiek, kt�ry nie mo�e zasn��, przeto puka w �cian�. O
�wicie wchodzi do mnie i jest w�ciek�y. Nic to, nie zwracam na niego uwagi,
bo oto tak d�ugo my�la�em o pani, a� uwierzy�em, �e pani jest przy mnie.
Podchodz� do okna i �piewam, jasno�� dnia si� budzi. A za oknem szumi�
topole. "Dobranoc!" - wo�am do wstaj�cego dnia. I tym samym mam na my�li
pani�. "Dobranoc, niechaj B�g j� b�ogos�awi!" Po czym udaj� si� na
spoczynek. Tak dzieje si� co noc. Nigdy jednak nie przypuszcza�em, �e pani
jest tak pi�kna. Tak� w�a�nie pragn� pani� zachowa� teraz w swych
wspomnieniach, gdy pani odejdzie; tak�, jak� pani jest teraz. B�d� pani�
widzia� przed sob� tak wyra�nie...
- Czy pan nie wybiera si� do domu?
- Nie, mam du�o pracy. Albo owszem, pojad�. Pojad� teraz. Mam jeszcze
du�o do zrobienia, ale uczyni� wszystko, co w ludzkiej mocy. Czy i teraz
jeszcze odbywa pani tam swoje w�dr�wki po ogrodzie? A wieczorami udaje si�
pani niekiedy na dalsze przechadzki? Wtedy m�g�bym pani� ujrze�, m�g�bym
mo�e uk�oni� si�, wi�cej przecie nie pragn�. Ale je�li mnie pani bodaj
cokolwieczek lubi, je�li widok m�j nie sprawia pani przykro�ci, prosz�
powiedzie�... i nie posk�pi� mi tej rado�ci, Wiktorio... Czy pani wiadomo,
�e istnieje taka palma, kt�ra raz tylko zakwita w swym �yciu, a mimo to
�yje siedemdziesi�t lat? Nazywa si� talipot. Kwitnie ona raz tylko jedyny.
Tak oto kwitn� ja teraz. Tak, postaram si� o pieni�dze i pojad� do domu.
Sprzedam wszystko, com napisa�; pracuj� nad wielk� ksi��k�, jutro sprzedam
wszystko, co gotowe. Dostan� za to du�o. Chcia�aby pani, �ebym pojecha� do
domu?
- Tak.
- Dzi�ki ci, pani, dzi�ki! Przebacz mi, pani, je�li spodziewam si� zbyt
wiele, ale to tak wspaniale spodziewa� si� nies�ychanie wiele. Dzisiejszy
dzie� zaliczam do najszcz�liwszych, jakie prze�y�em kiedykolwiek.
Zdj�� kapelusz i po�o�y� obok siebie.
Wiktoria obejrza�a si�. Jaka� dama sz�a ulic� z jednej strony, a dalej, z
przeciwnej strony, kobiecina z koszem. Wiktori� ogarn�� niepok�j, spojrza�a
na zegarek.
- Czy pani musi ju� odej��? - zapyta�. - Niech�e mi pani co� powie przed
rozstaniem, niech�e us�ysz� z ust pani, �e... Kocham pani� i to m�wi� pani
teraz otwarcie. Od pani odpowiedzi b�dzie zale�a�o, czy ja... Pani
ow�adn�a mn� w zupe�no�ci: Jaka� b�dzie odpowied� pani?
Milczenie.
Zwiesi� g�ow�.
- Nie, nie odpowiadaj, pani! - prosi�.
- Nie tutaj - odpar�a. - Uczyni� to w domu.
Poszli.
- M�wi�, �e pan o�eni si� z ow� dziewczynk�, kt�r� pan niegdy� uratowa�;
jak�e jej na imi�?
- Pani ma na my�li Kamil�?
- Tak. Kamila Sejer. Czy pan si� z ni� o�eni?
- Czemu pani pyta o to? Ona przecie jest jeszcze dzieckiem. By�em w ich
domu, dom okaza�y i bogaty, pa�ac taki jak u pani; bywa�em tam cz�sto. Nie,
ona jest jeszcze dzieckiem.
- Ma ju� pi�tna�cie lat. Pozna�am j�, by�y�my razem w jednym
towarzystwie. By�am ni� zachwycona. Jest po prostu czaruj�ca!
- Nie o�eni� si� z ni� - rzek�.
- A wi�c... wi�c nie.
Spojrza� na ni�. Twarz mu lekko zadrga�a.
- Ale czemu mi pani teraz o tym wspomina?
Czy mo�e w celu zwr�cenia mej uwagi na inn�?
Przyspieszy�a kroku nie odpowiadaj�c. Znale�li si� przed domem
szambelana. Chwyci�a d�o� jego i wci�gn�a go przez bram� na schody.
- Wszak ja tam nie p�jd� - rzek� zdziwiony.
Nacisn�a dzwonek i zwr�ci�a si� do niego, a pier� jej falowa�a.
- Kocham pana - szepn�a. - Rozumie pan to? Pana jednego tylko kocham.
Nagle zbieg�a schodami na d� jak szalona, ci�gn�c go za sob�, obj�a go
swymi ramionami i ca�owa�a go. I dygota�a ca�a.
- Tylko pana jednego kocham - powtarza�a zadyszana.
Na g�rze tymczasem otwarto drzwi. Oderwa�a si� od niego i pobieg�a na
g�r�.
4.
Ciemnie nocy pierzchaj�, szarzeje dzie�, niebieskawy, rozedrgany poranek
wrze�niowy.
W topolach w ogrodzie �wiszczy i szumi. Jakie� okno si� otwiera,
m�czyzna jaki� si� wychyla i �piewa. Jest bez marynarki, wychyla si� i
patrzy na �wiat, jakby pijany by�. szcz�ciem.
Nagle odwraca si� i spogl�da ku drzwiom pokoju; kto� do niego zapuka�.
Wo�a wi�c:
- Prosz�!
Do pokoju wchodzi jaki� m�czyzna.
- Dzie� dobry! - wo�a do wchodz�cego.
Starszy cz�owiek, blady i w�ciek�y, w r�ku trzyma lamp�, bo w mieszkaniu
jeszcze ciemno.
- Radzi�bym panu jeszcze raz, panie Moller, panie Janie Moller, �eby si�
pan nad tym zastanowi�, czy to jest s�uszne i w�a�ciwe - wyj�ka� go��.
- Nie - odpar� Janek. - Ma pan zupe�n� s�uszno��. Pisa�em co�, co mi tak
samo z siebie przysz�o do g�owy, o, patrz pan, wszystko to napisa�em dzi�,
by�a to noc owocna. Ale teraz ju� sko�czy�em. Otworzy�em tylko okno i
nuci�em.
- Pan rycza� - wtr�ci� go��. - By� to �piew najg�o�niejszy, jaki
kiedykolwiek s�ysza�em, rozumiesz pan. A w dodatku jest to noc.
Janek si�gn�� po swe papiery na stole i wzi�� gar�� kartek wi�kszych i
mniejszych.
- Sp�jrz pan tylko! - zawo�a�. - Zapewniam pana, �e nigdy jeszcze nie
sz�o mi tak dobrze. By�o to co� jakby d�uga b�yskawica. Kiedy� widzia�em
piorun, kt�ry lecia� wzd�u� drutu telegraficznego, Bo�e mi�osierny,
wygl�da�o to jak ognisty pi�ropusz. Tak pali�o si� dzi� we mnie. Co mam
uczyni�? Nie przypuszczam, �eby pan si� na mnie jeszcze gniewa�,
us�yszawszy teraz, jak si� rzecz mia�a. Siedzia�em tu i pisa�em, rozumie
pan, nawet si� nie ruszy�em; pami�ta�em o panu i zachowywa�em si� zupe�nie
cicho. Ale potem nagle nadesz�a chwila, kiedy zapomnia�em o �wiecie ca�ym,
serce chcia�o wyskoczy� ze mnie, pier� chcia�o mi rozsadzi�; by� mo�e, �e
zerwa�em si� wtedy z miejsca, raz i drugi w ci�gu nocy, i przeszed�em si�
kilka razy po pokoju. By� mo�e, ale ja by�em tak szcz�liwy.
- W nocy nie przeszkadza� mi pan tak bardzo - odpar� go��. - Ale to po
prostu nie do zniesienia, �e pan teraz w�a�nie otwiera okna i ryczy.
- Istotnie. Tak, to jest nie do zniesienia. Ale przecie� wyt�umaczy�em
panu wszystko. Trzeba panu wiedzie�, �e mia�em dzi� noc niezwyk��, jedyn� w
�yciu. Wczoraj doczeka�em si� czego�. Id� ulic� i spotykam moje szcz�cie,
ach, s�uchaj�e mnie pan, spotykam gwiazd� moj� i moje szcz�cie. S�uchaj
pan, i potem mnie poca�owa�a. Usta jej takie czerwone, a ja kocham j�,
poca�owa�a mnie i upoi�a mnie. Czy panu dygota�y kiedy tak wargi, �eby� a�
m�wi� nie m�g�? Ja m�wi� nie mog�em. Serce moje rozdygota�o ca�e cia�o.
Pobieg�em do domu i zasn��em; siedzia�em tu, na tym krze�le i zasn��em.
Zbudzi�em si� wieczorem. Nastr�j niezwyk�y rozpiera� m� dusz�, zacz��em
pisa�. Co pisa�em? Oto to! Opanowa� mnie jaki� wyj�tkowy, wspania�y lot
my�li, podwoje nieba rozwar�y si� nade mn�, by� to dla duszy mojej jakoby
przesycony s�o�cem dzie�